Beata Szydło asem w talii Jarosława Kaczyńskiego. Jej doświadczenie i wizerunek zbudują fundament pod następne wybory

Nie milkną echa dymisji rządu premier Szydło. Wyborcy PiS nie rozumieją tego posunięcia. Jednak ten ruch jest przejawem geniuszu Jarosława Kaczyńskiego, który już rozgrywa następne kampanie wyborcze.

Michał Bąkowski

Prezes PiS ma świadomość, że starcie w przyszłorocznych wyborach samorządowych będzie miało fundamentalne znaczenie w kontekście długofalowych rządów jego partii. Obecnie w większości województw władzę niepodzielną pełni koalicja PO-PSL, natomiast stanowiska prezydentów największych polskich miast zdominowane są przez przedstawicieli Platformy Obywatelskiej lub jej sympatyków. Gdyby PiS-owi udało się odzyskać samorządy, korzyści będą dwie: skuteczniejsze realizowanie przez rząd polityki centralnej oraz stworzenie mocnych podwalin pod kolejną kampanię prezydencką i parlamentarną. Kampania wyborcza, prowadzona przez pozostające przy władzy PiS-owskie samorządy oraz ośrodki centralne, będzie miała dużą moc uderzeniową.

Geniusz Jarosława Kaczyńskiego to dalekowzroczność oraz umiejętne rotowanie zasobami ludzkimi. Beata Szydło jest bardzo pozytywnie postrzegana przez społeczeństwo, głównie za sprawą udanej polityki socjalnej rządu. Można śmiało powiedzieć, że dla wielu polskich rodzin była premier jest Beatą „500+” Szydło. Do tego inne rozwiązania polityki socjalnej: „Mieszkanie+”, podniesienie płacy minimalnej oraz kwoty minimalnej emerytury. Dodatkowo rząd znakomicie sprzedaje PR-owo spadek bezrobocia, szczyt NATO czy organizację Światowych Dni Młodzieży. To wszystko wpływa pozytywnie na wizerunek byłej Pani premier.

Jednak pełniąc dotychczasową funkcję, nie mogłaby skutecznie wykorzystać swojej popularności na rzecz nadchodzących wyborów. Natomiast objęcie nowej funkcji o dużo mówiącej nazwie – wicepremiera ds. społecznych – będzie umożliwiało częste podróże po całym kraju i bliski kontakt z potencjalnymi wyborcami. Prezes Kaczyński zapewne pamięta, że Szydło bardzo dobrze rozegrała kampanię prezydencką Andrzeja Dudy, a następnie wygrała starcie w batalii parlamentarnej. Teraz jej umiejętności, doświadczenie i pozytywny wizerunek mają zapewnić dobre fundamenty pod nadchodzące wybory.

Oczywiście lukę po Beacie Szydło trzeba było wypełnić osobą, która może również przynieść korzystne rozwiązania dla partii i rządu. Mateusz Morawiecki na pewno będzie bardzo dobrze radził sobie w zagadnieniach związanych z sprawami finansowymi. Pozycja eksperta, którą uzyskał, obracając się w kręgach bankowych, na pewno stawia go na mocnej pozycji w debacie dyplomatycznej z Brukselą i Waszyngtonem. Możemy się więc spodziewać, że niedługo Pani Szydło zacznie objazd kraju w celu zaktywizowania lokalnych struktur i zabiegania o głosy społeczeństwa.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „Beata Szydło asem w talii Jarosława Kaczyńskiego” znajduje się na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „Beata Szydło asem w talii Jarosława Kaczyńskiego” na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

Brukselski odlot eurokratów. Jaskrawo naruszono traktaty i kolejny raz pokazano, że w UE obowiązują podwójne miary

Zamykanie katalońskich polityków w kryminale to konieczna obrona demokracji, zaś uchwalona przez polski Sejm ustawa zmieniająca organizację sądów to niedopuszczalne naruszenie europejskich standardów.

Henryk Krzyżanowski

Brukselski odlot eurokratów, czyli uruchomienie wobec Polski surowego artykułu 7, postawił w głupiej sytuacji krajową opozycję. Choć z jednej strony opozycjoniści zapewne się cieszą, że „zagranica” wreszcie się ruszyła i szturchnęła rządzących, to z drugiej nie mogą nie odczuwać zakłopotania wobec stylu, w jakim to poszturchiwanie się odbywa. Bowiem jaskrawo naruszono przy tym traktaty (ustrój sądownictwa to sprawa wewnętrzna krajów członkowskich) oraz pokazano, nie po raz pierwszy przecież, że w UE obowiązują podwójne miary. Zamykanie katalońskich polityków w kryminale stanowi konieczną obronę demokracji, zaś uchwalona przez polski Sejm ustawa zmieniająca organizację sądów to niedopuszczalne naruszenie europejskich standardów. Pięknie, nie ma co. Nie dziwi więc, że krajowi zwolennicy dyscyplinowania Polski przez KE wolą nie chwalić tej ingerencji wprost, a uciekają się do metafor.

W telewizyjnej dyskusji jeden z czołowych polityków PO użył więc porównania do piłki nożnej, mówiąc, że Polska słusznie dostała żółtą kartkę za faule i niestosowanie się do reguł gry. Niestety, politycy polemizujący z nim w studio tę fałszywą metaforę podjęli i dyskusja potoczyła się dalej wokół zasad na piłkarskim boisku. Niepotrzebnie, bowiem polityka jest czymś kompletnie innym od sportu, choćby przez to, że nie obowiązują w niej sztuczne reguły, uzgodnione z góry (i przestrzegane) przez zawodników, którzy w grze uczestniczą w sposób całkowicie dobrowolny. A udział w międzynarodowej polityce dla narodów i państw dobrowolny przecież nie jest.

Drugą przenośnią zaciemniającą widzenie jest obraz szkoły. Publicysta opozycyjnej gazety pisze o przeniesieniu się na własne życzenie z europejskiego mainstreamu do „oślej ławki”. To jest jeszcze bardziej dziwaczne – jeśli UE to szkoła, to kto jest nauczycielką i kiedy będzie rozdanie świadectw? A czy będą promocje?

Znamienne, że opozycyjni inteligenci z uporem odwołują się do pedagogiki zawstydzania Polaków, mimo iż ta od dawna wykazuje swą nieskuteczność. Owszem, podatna na nią jest część profesury z państwowych uniwersytetów oraz artyści-performerzy i dziennikarze opozycyjnych mediów. Ale przeciętnego wyborcę skłania ona raczej do głosowania na PiS lub, w przypadku zwolenników PO, do pozostania w domu. Czyżby więc obsesjonat Leo Timmermans był ukrytym agentem PiS-u?

Co ważne, u podstaw sporu polskich władz z unijną wierchuszką nie leży wcale praworządność. Chodzi o fundamentalnie odmienne podejście do przyszłości Europy – my chcemy Unii niezależnych państw narodowych, a eurokraci dążą do stworzenia jednego państwa rządzonego z Brukseli. To jest konflikt ideologiczny, który musimy podjąć i w którym nie wolno nam ustąpić ani o krok.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O szaleństwie eurokratów” znajduje się na s. 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O szaleństwie eurokratów” na s. 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Nowe rozdanie Dobrej Zmiany. Prezydent Duda stracił głosy Najwierniejszych z Wiernych / Jan Kowalski. Felieton co sobota

Nastąpiło całkiem nowe rozdanie w polskiej polityce. Wymiana pokoleniowa. Wymiana pokoleniowa zaprojektowana, a przynajmniej zaakceptowana przez lidera Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego.

Tomasz Sakiewicz już nigdy nie zagłosuje na Andrzeja Dudę. Katarzyna Gójska (Hejke?) widziała na własne oczy, jak Duda staje tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Piosenkarz Paweł Piekarczyk oddał order Polonia Restituta. Za co to wszystko? Za Macierewicza!

Blady strach padł zapewne na prezydenta Dudę. 3 głosy (słownie: trzy) w przyszłych wyborach stracone! Jeśli dodamy do tego jeszcze Antoniego Macierewicza, to będzie wszystkiego razem cztery. Nie możemy również nie pamiętać o innych najwierniejszych z wiernych w liczbie 150, szczególnie aktywnych na forach internetowych, którym nigdy w ciągu minionych 25 lat nie udało się zdobyć poparcia społecznego powyżej 3-procentowego błędu statystycznego. 154 głosy zostały zatem przez prezydenta Dudę stracone. Tylko dlatego, że nie jestem złośliwy, nie zapytam na koniec: a jeżeli Prezes każe?

Ale koniec żartów. Zajmijmy się dokonaną wreszcie, po kilkumiesięcznych bólach, rekonstrukcją rządu (Zgodnie z obietnicą sprzed tygodnia miałem opisać atrakcyjną polskość, ale mam nadzieję, że Czytelnicy to lekkie opóźnienie mi wybaczą). A zatem:

Jarosław Kaczyński, lat 69. Antoni Macierewicz, lat 70. Jan Szyszko, lat 74.

Andrzej Duda, 46 lat. Mateusz Morawiecki, 50 lat. Mariusz Błaszczak, 49 lat.

Pobieżne porównanie liczby przeżytych przez wyżej wymienionych lat wystarczy, by zrozumieć to, co się na naszych oczach dokonało.

Bo dokonała się wcale nie jakaś tam rekonstrukcja rządu, trele morele. Nastąpiło kompletnie nowe rozdanie w polskiej polityce. Wymiana pokoleniowa. Wymiana pokoleniowa zaprojektowana, a przynajmniej zaakceptowana przez lidera Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego.

Czas był już na to najwyższy, dlatego, jak prawie nigdy, na 100 procent zgadzam się z tą decyzją Jarosława Kaczyńskiego. Nie ma się co dziwić, w końcu swoim dzieciom obiecałem prawie to samo już dziesięć lat temu, a mam właśnie skończone lat 54. Obiecałem i postraszyłem, że po sześćdziesiątym piątym roku życia nie udzielę im już żadnej rady. Dlatego niech słuchają, póki jeszcze czas.

Może kiedyś, w dawnych czasach, wieki temu, było inaczej i Rady Starszych rzeczywiście podejmowały mądre decyzje. Ale wtedy nie było benzoesanu sodu, poprawiaczy, ulepszaczy, pestycydów, GMO, aromatów identycznych z naturalnymi. A w dzisiejszych czasach, cóż… Dlatego dobrze się stało. To po pierwsze.

A po drugie, tym prostym manewrem wyeliminowane zostały podstawowe przeszkody do wspólnych rządów jednej grupy politycznej, w roku 2005 tak perfidnie skłóconej przez tajne służby. Najwierniejsi z wiernych mogą ryczeć jak lwy, ale ich ryk nie pomoże w skutecznym rządzeniu Polską. Do tego potrzebne jest nie tylko osiągnięcie społecznego poziomu poparcia dla Prezydenta z roku 2015, ale poszerzenie go o wszystkich nie-złodziei i nie-zdrajców z obozu Platformy Obywatelskiej.

Tylko takie poszerzenie daje gwarancję wyprowadzenia Polski z zapaści czasów Okrągłego Stołu, z ciemnej nocy III RP. Bo tą gwarancją jest niezmiennie wprowadzenie nowej konstytucji. Konstytucji napisanej dla utrwalenia niepodległości i pomyślności naszej Ojczyzny, w miejsce obecnie obowiązującej – konstytuującej postkomunistyczny porządek tajnych służb generała Kiszczaka.

I jeżeli powyżej opisana operacja się uda, to tylko za to będziemy zmuszeni Jarosławowi Kaczyńskiemu postawić pomnik i nazwać jego imieniem kilka ulic. Bo próba jest naprawdę poważna i odważna. I doniosła. I każdy przymiotnik ma tu swoje uzasadnienie. Dowodzi bowiem wielkości Prezesa w myśleniu o Polsce i o przyszłości polskiego narodu.

Najwierniejszy elektorat i najwierniejsi towarzysze nie mogą być w osiągnięciu tego celu przeszkodą. I nie są. Najwierniejsi z wiernych potrafią tylko z honorem przegrywać i z dumą obnosić swoje porażki po wsze czasy. Obecnej i przyszłej Polsce potrzebne jest jak najbardziej pragmatyczne zwycięstwo. Polskie, europejskie i światowe.

Jeżeli powyżej zaprezentowany plan się uda, bez zwłoki zrzucę się na pomnik Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście po jego śmierci (niech żyje jak najdłużej), ale to chyba powinno być oczywiste w naszym kręgu cywilizacyjnym.

Natomiast czy taka POPIS-owa Polska będzie mi się podobać? Wątpię, dlatego nie wykluczam dalszej walki o Polskę naszych marzeń, o V Rzeczpospolitą.

Ale chyba o to Jarosław Kaczyński się nie obrazi. W końcu to nie pomniki i nie trumny powinny rządzić Polską, ale żywi ludzie.

 

Jan Kowalski

Memoriał w sprawie obchodów stulecia niepodległości 18 narodów / Krzysztof Jabłonka, styczniowy „Kurier WNET” 43/2017

Stulecie może być uczczone spotkaniem w Warszawie w dniu 11 XI 2018 r. przedstawicieli rządów tych państw, które kultywują swe powstanie od 1918 roku i czczą je świętem państwowym czy narodowym.

Memoriał w sprawie obchodów stulecia niepodległości 18 narodów

Krzysztof Jabłonka

Rok 1918, trwający od grudnia 1917 do stycznia 1919, charakteryzował się erupcją niepodległości osiemnastu narodów, obecnych państw Europy. Spośród nich osiem zdołało utrzymać niepodległość przez cały okres międzywojenny, pięć weszło w mniej lub bardziej równoprawne unie z sąsiednimi, najczęściej pokrewnymi im językowo narodami, tak jak Czesi ze Słowakami, Mołdawianie z Rumunami, wreszcie Słoweńcy, Chorwaci i Bośniacy z Serbami i Czarnogórcami, tworząc (od 1929 r.) Jugosławię. Pięć kolejnych narodów podbiła Rosja Sowiecka, tworząc z nich fikcyjne republiki sowieckie pod swoją dominacją. Były to Białoruś i Ukraina nad Dnieprem oraz Azerbejdżan, Armenia i Gruzja na Zakaukaziu, zrzeszone od grudnia 1922 r., włączone w jeden Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich.

Mapa Europy z 1923 r. | Fot. domena publiczna, Wikipedia

W 1940 r. straciły suwerenność, a zarazem niepodległość państwa bałtyckie – Litwa, Łotwa i Estonia oraz oderwana od Rumunii Mołdawia. W 1944 i 1945 odebrano również suwerenność państwom środkowej Europy: Polsce, Czechosłowacji i Węgrom.

W częściową zależność popadły: okresowo Jugosławia i nieco dłużej Finlandia, ulegając procesowi tzw. „finlandyzacji”, czyli zewnętrznemu zniewoleniu handlem i przymusową neutralnością, choć bez zmiany ustroju. Jedyne wolne, Islandia w 1944 oraz Irlandia w 1947 r. stały się republikami, zrywając resztki uzależnień od swych dawnych metropolii duńskiej i brytyjskiej.

Rok 1991 przyniósł nowy powiew wolności, rozpad i zanik ZSRS, zbrojny rozpad Jugosławii, a 1 I 1993 r. – pokojowe rozdzielenie się Czech i Słowacji. Od dominacji sowieckiej, tak politycznej jak i gospodarczej, uwolniły się zarówno kraje sfinlandyzowane, jak i dyskretnie okupowane, jak Polska, Węgry Czechosłowacja czy NRD. Wszystkie w swej historii i tradycji powróciły do święta niepodległości z lat 1917–1919, zwłaszcza z 1918 roku.

Pierwszym państwem, które ogłosiło swą niepodległość już 25 XI 1917 r., była Demokratyczna Republika Krymu. Autonomiczny dotąd Krym z czasów demokratycznej Republiki Rosyjskiej przygotowywał się do federacji z Rosją, gdy nadeszła wiadomość o bolszewickim przewrocie w Piotrogrodzie i obaleniu legalnych władz republiki. Zebrani właśnie na swym pierwszym Kurułtaju – Sejmie Tatarzy Krymscy nie czekali na dalszy rozwój wypadków. Mając pełne prawo do samostanowienia, potwierdzone przez samych bolszewików, postanowili jako pierwsi z niego skorzystać i ogłosili niepodległość wszystkich narodów zamieszkujących Krym. Zdołali ją, mimo przejściowej okupacji niemieckiej, utrzymać do połowy 1919 r., gdy najpierw biali, a w 1920 r. czerwoni pozbawili ich wszelkiej wolności, zamieniając w Autonomiczna Republikę Sowiecką Krymu w składzie Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Sowieckiej. Skutecznie wyzwoliła się za to Finlandia, pozostająca w Rosji od 1809 roku i posiadająca oddzielny parlament Eduskuntę, która już 6 XII 1917 r. proklamowała niepodległość Finlandii, początkowo jako Wielkiego Księstwa, a następnie, od 1918 r., Królestwa Finlandii, Karelii, Laponii i Alandii, by w 1919 r. stać się Republiką Fińską: Suomen Tavasaltą.

Rozbrajanie Niemców w Warszawie w 1918 roku | Fot. Wikipedia

22 I (9 starego stylu) 1918 r. ogłosiła niepodległość Centralna Rada Ukraińska w Kijowie, a 24 I – Mołdawska Republika Demokratyczna w Kiszyniowie. O ile Ukraińska Republika Ludowa przetrwała do 1921 r., nim uległa bolszewikom, o tyle Republika Mołdawii już 27 VI 1918 r połączyła się z Królestwem Rumunii. Mimo trwającej okupacji niemieckiej, 16 II Taryba, tj. Litewska Rada Narodowa ogłosiła w Wilnie niepodległość Królestwa Litwy z Mendogiem II jako jej królem. Litwini do końca pobytu okupacyjnych wojsk niemieckich byli z nimi ścisłym kontakcie, a ich dowódca Maxim von Katche stał się wodzem wojska litewskiego.

Korzystając z chwili przerwy między okupacjami, po wycofaniu się Rosjan, a przed nadejściem Niemców, 24 II 1918 r. niepodległość ogłosili Estończycy w Tallinie (dawnym Rewlu), utrzymując ją, mimo okupacji niemieckiej, aż do wycofania się Niemców w początku 1919 r. i broniąc bohatersko kraju przed kolejną agresją, sowiecką, aż do pokoju w Dorpacie w 1920 r.

Z kolei Białorusini ogłosili w Mieńsku (czyli dawnym Mińsku Litewskim) niepodległość 25 III 1918 r. (do dziś dla niepodległościowych Białorusinów jest to Dzień Niezależności) i mimo pobytu w mieście Niemców, utrzymali ją do podboju ich kraju przez sowieckich bolszewików w styczniu 1919 r. Powtórnie, w 1920 r., ogłosili niepodległość tzw. Republiki Słuckiej, w której wojska Stanisława Bułak-Bałachowicza, po wojnie polsko-bolszewickiej i rozejmie z 18 X 1920 r. wspierane przez Polskę, broniły się w błotach Polesia aż do wiosny 1921 r.

W kwietniu 1918 r. ogłosiła niepodległość Zakaukaska Republika Demokratyczna, aby w obliczu dwóch agresji: bolszewików na wolny Azerbejdżan i Turków na Armenię rozpaść się 26 V 1918 r. na trzy niepodległe państwa. W Tbilisi rozwiązał się Sejm Zakaukaski, aby natychmiast ogłosić 26 V 1918 r. niepodległą Republikę Gruzji, w której władzę przejęli miejscowi socjaliści, stąd stała się ona pierwszym w świecie krajem prawdziwie socjalistycznym. Podobnie postąpili dasznacy – socjaliści ormiańscy – i ogłosili 28 V 1918 r. w Erewaniu niepodległą Republikę Armenii, która w kilku bitwach, w tym pod Sardarapatem, obroniła się przed Turkami. Z kolei zebrani w Gandży musawatyści azerscy też 28 V 1918 r. ogłosili niepodległość Demokratycznej Republiki Azerbejdżanu. Ponowili tę proklamację 1 VII 1918 r. w wyzwolonym już Baku. Utrzymali niepodległość do kwietnia 1920 r., kiedy to ulegli najazdowi Armii Czerwonej i stali się sowiecką republiką.

28 X 1920 r. padła Republika Armenii, a broniąc się w górach Zangezur jako Górska Republika Ararat, garstka Ormian dotrwała aż do lipca 1921 r. Za karę ormiański w 90% Arcach przekazany został Azerom jako ich Górski Karabach.

Ostatnia padła 15 III 1921 r. Republika Gruzji, napadnięta zarówno przez sowiecką Rosję od północy, jak i od południa przez kemalistowską Turcję, która chciała Gruzinom wyrwać Batumi. Z chwilą powstania Związku Sowieckiego uczyniono z tych trzech republik jedną, znów Zakaukaską Federacyjną Republikę Sowiecką, istniejącą do 1936 r., kiedy to przywrócono trzy oddzielne republiki.

Afisz z okazji Odzyskania Niepodległości | Fot. Archiwum Państwowe w Poznaniu

W czasie rozpadu Rosji niepodległość ogłosiła jeszcze Federacja Górskich Narodów Północnego Kaukazu zw. Kaukazją oraz Emirat Północnokaukaski złożony z Czeczenii i Dagestanu, Republiki Kozackie Donu i Kubania, Kałmucja, Idel-Ural jako Federacja Republik Tatarstanu i Baszkortostanu, Republika Komi, a na pograniczu fińskim Republiki Uchtua-Karelia i Inkeri-Ingria. W Azji zaś Turkiestan, złożony z Republik Buchary i Chorezmu. Wszystkie te narody, z wyjątkiem Armenii i Białorusi, z dodatkiem Tatarów Krymskich zawiązały na emigracji Ruch 12 narodów Prometejskich wspieranych przez niepodległą Polskę m. in. poprzez Instytut Wschodni w Warszawie i pismo „Prometeusz”, wydawane po francusku w Paryżu.

1 VII 1918 r. przygotowywała się do niepodległości Islandia, oddzielając się od Danii z zachowaniem wspólnego z nią władcy, który 1 XII 1918 r uznał jej niepodległość.

Nową grupę niepodległych państw 1918 roku stanowią te, które powstały, niemal dzień po dniu, w wyniku gwałtownego rozpadu Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Dniem niepodległości Czechów jest 28 X 1918 r., w którym to Austria przyjęła warunki zakończenia I wojny. Niemal natychmiast Sejm i gazety czeskie proklamowały wolne Czechy i Morawy, a tłum opanował zamek Hradczany, symbol niepodległych Czech. Następnego dnia, 29 X 1918 r., Sabor Chorwacji ogłosił w Zagrzebiu rozwiązanie unii z Węgrami, proklamując niepodległość Chorwacji i przyłączenie do niej królestwa Dalmacji.

30 X 1918 r. w Svatym Martinie Turczańskim niepodległość ogłosili Słowacy. Niemal natychmiast, w myśl ugody z Pittsburga, już 5 XI 1918 r. zawarto podległościową unię z Czechami, dając początek Czechosłowacji. Zrealizowano ją dopiero w grudniu 1918 r., wypierając ze Słowacji wojska węgierskie, a ze Spisza i Orawy – polskie. Tego samego dnia co Słowacja wyzwolił się Kraków-Płaszów na krakowskim Podgórzu, a nazajutrz, 31 X 1918 r., cała Galicja.

Na Węgrzech nastąpiła „rewolucja astrów”, która obaliła unię Węgrów z Austriakami. Węgry odzyskali suwerenność, aby 16 listopada ogłosić się republiką. Potraktowane jako oddzielne i przegrane państwo centralne, musieli zapłacić za klęskę Austrii połową swojego terytorium. Stąd dzień zerwania unii z Austrią nie jest dla Węgrów dniem niepodległości ani żadnym świętem. Jest nim dzień 15 III 1848 r. – wybuch powstania Węgrów w czasie Wiosny Ludów.

1 XI 1918 r. wyzwoliła się spod dominacji Austrii Słowenia i jej stolica Lublana, aby utworzyć z Chorwatami wspólne Państwo Słoweńców, Chorwatów i Serbów (bośniackich), zw. SHS. 3 XI 1918 r. polscy żołnierze wracający z frontu albańskiego wyzwolili Sarajewo, dając wolność Bośniakom i Hercegowinianom.

Republika Polska w połowie listopada 1918 roku | Fot. M. Szczepańczyk (CC A-S 4.0, Wikipedia)

11 XI 1918 r. zaś, na dwie godziny przed zawarciem rozejmu na froncie zachodnim o godz. 11.00, około godz. 9.00 rano zawarł rozejm z Niemcami zgrupowanymi w Warszawie Józef Piłsudski, dawny brygadier rozwiązanych w 1917 Legionów Polskich, którego ludzie z Polskiej Organizacji Wojskowej od 10 listopada, w walce, rozbrajali niemiecki garnizon. Zawarty 11 XI 1918 roku rozejm przerywał „Małe Powstanie Warszawskie”, otwartą walkę z Niemcami o stolicę Królestwa Polskiego, które od 14 XI stało się Republiką Polską, a następnie Rzecząpospolitą.

Podobnie do Polski postąpiła Rumunia, wypowiadając Niemcom wojnę ponownie 10 XI po to, by 11 XI zawrzeć z nimi rozejm, razem z całą Ententą. W ten sposób, za cenę jednego dnia wojny tak Polska, jak i Rumunia znalazły się we wspólnym gronie zwycięskich w I wojnie światowej państw i mocarstw. Tydzień później, 18 XI 1918 r. również przeciw Niemcom wystąpili Łotysze, proklamując jednocześnie niepodległość i zjednoczenie swych ziem z trzech krain. W styczniu 1920 r. w wyzwoleniu ostatniej krainy, Łatgalii, dopomogą Łotyszom Polacy.

1 XII 1918 r. niepodległość uzyskała formalnie Islandia jako oddzielne królestwo w unii z Danią, po akceptacji aktu niepodległości z 1 lipca przez króla Christiana X. Ostatecznie świętem dla Islandii stał się dzień 17 VI 1944 – proklamowania Republiki Islandzkiej z jej pełną suwerennością.

Ostatnim narodem wolnym w 1918 r. jest Irlandia, która po krwawo stłumionym wiosną 1916 r. Powstaniu Wielkanocnym zawarła układ z Brytyjczykami, że sprawę jej niepodległości rozstrzygnie wolny Sejm, zwołany od razu po zakończeniu wojny. Tak też się stało i 21 I 1919 r. irlandzki Deal ogłosił niepodległość Republiki Irlandii jako Poblacht na hÉireann. Niestety prowokacje brytyjskie i długa wojna domowa doprowadziły do podziału wyspy i wyodrębnienia tzw. Irlandii Północnej, zwanej odtąd Ulsterem, jako 4. części Zjednoczonego Królestwa. Resztę jako Wolne Państwo Irlandzkie w unii personalnej z Wielką Brytanią ponownie proklamowano suwerennym państwem od 6 grudnia 1922 roku. Dopiero w 1947 r. Irlandia stała się Republiką, zrywając wszelkie więzi z Brytyjczykami. Spór o jej część północną z przerwami trwa do dziś.

Ostatecznie od 6 XII 1917 r. do 6 XII 1922 r. odzyskało niepodległość w Europie w sumie 18 narodów, które łączą podobne okoliczności roku 1918.

Wspólne obchodzenie tak wielkiego dla każdego z tych narodów święta stulecia ma pełne szanse być wydarzeniem w pełni europejskim, zwłaszcza że wielkie rocznice mają to do siebie, że niosą ładunek bezinteresowności i można je albo uczcić i odpowiednio uszanować lub upamiętnić, albo przemilczeć. Są bowiem one w swej istocie niezależne od bieżącej polityki. Z naszej, polskiej strony stulecie może być uczczone i upamiętnione spotkaniem w Warszawie w dniu 11 XI 2018 r. przedstawicieli rządów tych państw, które kultywują swe powstanie od 1918 roku i czczą je świętem państwowym czy narodowym.

Uroczyste obchody mogą mieć miejsce z udziałem tychże przedstawicieli w takich wydarzeniach, jak uroczysta sesja w Sejmie Rzeczypospolitej czy przed grobem Nieznanego Żołnierza na placu J. Piłsudskiego. Wspólne święto można by uczcić uroczystym odsłonięciem miejsc na placach Warszawy, poświęconych upamiętnieniu daty niepodległości tych państw, ozdobionych godłem, herbem lub flagą oraz nazwą każdego państwa w jego języku.

Na każdym takim placu czy skwerze powinna zostać wyeksponowana wystawa czasowa ukazująca drogę każdego z narodów do niepodległości, jak i walkę podjętą dla jej utrzymania. Zostaną w ten sposób uwidocznione zarówno podobieństwa, jak i znaczne różnice, choćby w ilości pokonanych zaborców. W takim zestawieniu polska droga do niepodległości „przez siedem powstań” (od 1794 po rok 1918) nie wypada najgorzej, a rok 1920 pokazuje konieczność wspólnego bronienia wspólnie uzyskanej tak wtedy, jak i dziś niepodległości, zwłaszcza że grupuje ona prawie wszystkie państwa tzw. Międzymorza, od Finlandii po Bośnię.

W sytuacji zagrożenia decyzjami Unii Europejskiej wspólne okazanie sobie szacunku i zainteresowania niepodległością może wytworzyć ze wszech miar pozytywny klimat dla Polski jako państwa rówieśniczego z większością państw Międzymorza, zwłaszcza tych o tradycjach prometejskich. Dziesięć z nich należy do Unii (od Chorwacji po Finlandię).

Wytworzona wspólnota 1918 roku może zaowocować na wielu polach wzajemnego zainteresowania kulturą, etnografią i tradycją patriotyczną każdego z tych narodów, zwłaszcza, że może tym obchodom towarzyszyć festiwal pieśni patriotycznych z okresu walki o niepodległość, jak i udział, choćby w symbolicznym wymiarze, grup rekonstrukcyjnych z tych państw, podobnych do naszych strzelców czy peowiaków. Gotowość już zgłosili Ormianie i Finowie.

Fot. M. Szczepańczyk, Wikipedia

Istnieje historycznie uzasadniona okazja zaproszenia do wspólnych obchodów naszej niepodległości również Francji, ale dzień wcześniej, gdyż 10 listopada 1918 roku proklamowała swą niepodległość Społeczna Republika Alzacji, odrywając się od II Rzeszy, a istniejąc do 22 XI 1918 r. W Warszawie zaś nastąpił tego właśnie dnia powszechny bunt Alzatczyków służących w armii niemieckiej, którzy masowo przeszli na naszą stronę, pomagając naszym przodkom rozbroić Niemców, za co po stu latach należy im się nasza wdzięczność i stosowny pomnik u zbiegu ulic Alzacji i Lotaryngii na Saskiej Kępie, na przedłużeniu ulic Francuskiej i Paryskiej.

W przygotowaniach do wspólnego święta mógłby uczestniczyć „wolontariat niepodległości” młodych ludzi, poznających historię innych, niepodległych jak my państw, i przekazujących ją dalej. W nagrodę powinni mieć możliwość odwiedzenia tych państw, o których niepodległości by się już czegoś dowiedzieli przez spotkania z rówieśnikami z tych krajów.

Trwałą pamiątką tak rozszerzonego święta mogłyby być tzw. „punkty kultury”, które z jednej strony strzegłyby bezpieczeństwa i godnego zachowania placów i skwerów poświęconych niepodległości poszczególnych państw i narodów, z drugiej zaś propagowałyby folklor i kulturę danego kraju w postaci harmonijnego połączenia trzech funkcji: pierwszej – niewielkiego sklepu z książkami i pamiątkami, w tym symbolami narodowymi danych krajów, drugiej – jako sali konferencyjno-wystawowej dla imprez okresowych, takich jak pokazy filmów czy wystawy sztuki oraz trzeciej funkcji – stylowego lokalu, oferującego potrawy i napoje regionalne danego kraju. Czwarta część takiego obiektu byłaby ruchoma, raz kinowa i konferencyjna, raz kawiarniana.

Punkty, obsługiwane przez młodzież ze wszystkich tych krajów, mieszkającą w górnej części takiego obiektu, pozwoliłyby utworzyć zgraną grupę osób, która poznałaby z autopsji zarówno ludzi, jak i obyczaje w miarę możliwości wszystkich tych krajów. Dwuletni wolontariat, dający możliwość zarobienia pracą na swoje utrzymanie, z zachowaniem wszystkich praw socjalnych, połączoną z poznaniem podobnych do siebie narodów czy państw, zdecydowanie trwalej zbliżyłby nasze narody niż najbardziej huczne obchody. Podobieństwo losów wytworzyłoby wzajemną solidarność młodych ludzi, promując szacunek i patriotyzm ich postaw.

Uroczystym obchodom i wizycie premierów, a być może głów tych państw, mogłoby towarzyszyć przygotowanie i wspólne podpisanie „Międzynarodowej konwencji o wzajemnej ochronie dobrego imienia”, z projektem której to Konwencji zwróciła się do nas patriotyczna część społeczeństwa Armenii, nawzajem zainteresowana obroną pamięci ofiar Genocydu z 1915 r., nazwanego w Armenii „Wielkim Złem” – „Jedz Megern”.

Polski rząd 1918 | Fot. Wikipedia

Odbiorcą tych propozycji w Polsce jest Krąg Pamięci Narodowej, założony niegdyś przez Stefana Melaka i ks. Kasprowicza do obrony pamięci ofiar Katynia, a których dzieło kontynuuje do dziś brat Stefana, poseł na Sejm RP Andrzej Melak. Przykład Konwencji, zawierającej zaledwie dwa zdania o wyrzeczeniu się przez jej sygnatariuszy obojętności wobec fałszu w historii i wzajemnym powiadamianiu o jego zaistnieniu gdziekolwiek na świecie, wytworzyłby w sercu Europy strefę „wolną od kłamstwa”, w której nie pojawiałyby się już nigdy bezkarnie „polskie obozy śmierci” czy „polscy faszyści”.

Państwa poza tą strefą siłą rzeczy tworzyłyby „strefę kłamstwa”, czy też jego bezkarnej tolerancji, co już byłoby ujmą. Może to niewiele, ale nastąpiłoby trwałe zespolenie działań dla wzajemnej obrony godności narodowej przed bezkarnością i zorganizowanemu oraz notorycznemu kłamstwu i jego inspiratorom.

„Państwa ‘18 roku” posiadają ogromny potencjał nie tylko patriotyzmu i odwagi wobec oskarżeń o „niepoprawność polityczną”, ale i ukrytą siłę wspólnego bronienia tych wartości, które dały im przed stu laty tę właśnie niepodległość, a które my w Polsce nazywamy – za Marszałkiem – imponderabiliami.

Wspólne obchody, zrealizowane choćby tylko w jednej przedstawionej tu dziedzinie, zademonstrują całej Europie, że wszystkie jej narody w którymś momencie swych dziejów też wybijały się na niepodległość i że Europa 1918 roku to prawie połowa jej państw; że są narody, które nadal jeszcze oczekują swojego dnia niepodległości; że nie zakończył się ostatecznie, mimo licznych proklamacji, proces upodmiotowienia się wszystkich narodów, zapoczątkowany Wiosną Ludów 1848 r. Ważne jest, aby Polska była wśród młodszej jej połowy, tej z 1918 r.

UZYSKANIE NIEPODLEGŁOŚCI PRZEZ NARODY 1918 ROKU

12 XI/25 XI 1917 KRYM
6 XII 1917 FINLANDIA
9 I/22 I 1918 UKRAINA
11 I/24 I 1918 MOŁDAWIA
16 II 1918 LITWA
24 II 1918 ESTONIA
25 III 1918 BIAŁORUŚ
26 V 1918 GRUZJA
28 V 1918 ARMENIA
28 V 1918 AZERBEJDŻAN
1 VII 1918 druga niepodległość
28 X 1918 CZECHY
29 X 1918 CHORWACJA
30 X 1918 SŁOWACJA
31 X 1918 WĘGRY – suwerenność
1 XI 1918 SŁOWENIA
3 XI 1918 BOŚNIA i HERCEGOWINA
11 XI 1918 POLSKA
18 XI 1918 ŁOTWA
1 XII 1918 ISLANDIA
21 I 1919 IRLANDIA
6 XII 1922 WOLNE PAŃSTWO IRLANDZKIE

Artykuł Krzysztofa Jabłonki pt. „Memoriał w sprawie obchodów stulecia niepodległości 18 narodów” znajduje się na s. 1, 4 i 5 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Jabłonki pt. „Memoriał w sprawie obchodów stulecia niepodległości 18 narodów na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Zanim Zjednoczona Prawica straci Górny Śląsk… Ugrupowanie zwycięskie na Górnym Śląsku zwykle sprawuje władzę w Polsce

Media należące do koncernu z Pasawy oraz Polsat, TVN czy TVS mogą doprowadzić – przez promowanie nieprawdy i konfliktu z Warszawą – do oddania „totalsom” i separatystom z RAŚ władzy na Górnym Śląsku

Mówi się, że ugrupowanie, które wygrywa na Górnym Śląsku, najczęściej sprawuje władzę w Polsce. To dosyć naturalny wniosek płynący z potencjału ludności i uważnego śledzenia statystyk z kolejnych wyborów od 1991 roku. W 2018 roku odbędą się wybory samorządowe, których wyniki będą miały ogromne znaczenie dla efektywności rządów Zjednoczonej Prawicy i jej wpływu na funkcjonowanie w praktyce samorządu lokalnego. Trzeba tu dodać, że samorząd lokalny odpowiada też za sposób wydatkowania środków oferowanych Polsce z funduszy Unii Europejskiej.

Ostatnie dni powinny włączyć „czerwoną lampkę” w głowach władz Prawa i Sprawiedliwości z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele. Oto 28 grudnia 2017 roku katowicka Rada Miasta wystąpiła z inicjatywy radnych Platformy Obywatelskiej i Ruchu Autonomii Śląska do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach w obronie – jak to określił były katowicki radny i były katowicki poseł KPN trzech kadencji Adam Słomka – „antysemity i zbrodniarza komunistycznego Wilhelma Szewczyka”.

Jedynie radni PiS oraz grupa weteranów walki z komunizmem byli w stanie zdobyć się na osobisty protest w czasie nadzwyczajnej sesji katowickich rajców. Uchwała katowickich radnych to efekt koalicji PO-Nowoczesna-RAŚ-SLD-fundacja Bo Miasto. Koalicja ta w grudniu ubiegłego roku zorganizowała na „placu Wilhelma Szewczyka” protest przeciwko zastosowaniu tzw. ustawy o dekomunizacji przestrzeni publicznej, tj. zarządzeniu wojewody śląskiego Jarosława Wieczorka, który zmienił nazwę rzeczonego placu, nadając mu imię Marii i Lecha Kaczyńskich.

Już 2 stycznia br. katowicka prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia w sprawie promowania przez separatystów z RAŚ określenia „polski obóz” w stosunku do radzieckiego, komunistycznego obozu w Świętochłowicach-Zgodzie. Jest szokujące, że w uzasadnieniu prokuratura przywołuje argument o istnieniu „polskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego”! Warto jednak zapytać prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę, czy podziela poglądy Prokuratury Okręgowej w Katowicach we wskazanym zakresie…

W tym samym dniu sąd uznał roszczenie Reduty Dobrego Imienia i nakazał Newsweek.pl opublikowanie sprostowania w zakresie „polskich obozów”, które to określenie zostało użyte w kontekście książki Marka Łuszczyny pt. Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne przez dziennikarkę internetowej mutacji „Newsweek Polska” Tomasza Lisa.

Jak widać, katowicka prokuratura działa dokładnie wbrew interesowi Państwa Polskiego oraz wieloletniej kampanii, której celem jest zaprzestanie promowania kłamliwej nazwy „polskie obozy” – na które to kłamstwo podatny stał się nawet b. prezydent USA Barack Obama.

W sobotę 6 stycznia br. Ruch Autonomii Śląska wydał oświadczenie, w którym kwestionuje propaństwowe stanowisko sądu w sprawie „polskich obozów”, a dziś, w poniedziałek 8 stycznia, Nowoczesna w gmachu Sejmu RP ogłosiła projekt ustawy o „śląskim języku regionalnym”, który ma mieć też – według katowickiej poseł Nowoczesnej Moniki Rosy – poparcie posłów Kukiz’15!

Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku z inicjatywy KPN reaktywowano Polski Związek Zachodni. Ugrupowanie to przez całą ostatnią dekadę XX wieku zwalczało śląski separatyzm, korzystając z możliwości, jakie dawały mu wyniki wyborów i kilku parlamentarzystów na Górnym Śląsku. Dziś pozostaje mu zaapelować, aby dać kontrę RAŚ – przez wezwanie do odbudowy na katowickim placu Wolności pomnika Grobu Nieznanego Powstańca Śląskiego. Taka postawa wymaga wsparcia polityków „dobrej zmiany” oraz refleksji nad planem wystawienia przez „totalsów” wspólnej listy w wyborach do sejmiku województwa!

Czy prezes PiS Jarosław Kaczyński naprawdę chce, aby media należące do koncernu z Pasawy oraz Polsat, TVN czy TVS doprowadziły – przez promowanie nieprawdy i konfliktu z Warszawą – do oddania „totalsom” i separatystom z RAŚ władzy na Górnym Śląsku? Wątpliwe!

Paweł Czyż
Niezależna Gazeta Obywatelska w Bielsku-Białej

Dwa lata po chrzcie Mieszka I Poznań otrzymał biskupa. „Poznań. Chrystus i my” – 1050 lat pierwszego biskupstwa w Polsce

Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97 biskupem poznańskim, czyli 96 następcą biskupa Jordana.

Dwa lata po chrzcie Mieszka I, w 968 r. Polonia cepit habere episcopum – „Polska zaczęła mieć swego biskupa” (Annales Bohemici). W 2018 r. będziemy obchodzić Rok Jubileuszowy 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu, pierwszego na ziemiach polskich. To kolejny wielki przyszłoroczny jubileusz, w którym koniecznie trzeba uczestniczyć.

Program uroczystości zaprezentowano na konferencji prasowej w Poznaniu 13 listopada oraz w Warszawie 14 listopada. Obchody jubileuszowe odbędą się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem będzie ukazanie natury i misji Kościoła, lepsze poznanie jego historii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną. (…)

Biskupstwo poznańskie w latach 968–1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej, a książę Mieszko I zbudował w Poznaniu pierwszą katedrę na ziemiach polskich. Do 1798 r. do biskupstwa poznańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi arcybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą biskupa Jordana.

Rozpoczęcie jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego jest okazją do wsparcia dzieła misyjnego o charakterze ewangelizacyjnym i edukacyjnym. Wdzięczni za to, że na początku chrześcijaństwa na naszych terenach pojawili się misjonarze, którzy przynieśli orędzie Chrystusa, powinniśmy jako polscy katolicy w symboliczny sposób podziękować misjonarzom wszystkich czasów, którzy ponad 1000 lat temu głosili Ewangelię na terenach dzisiejszej archidiecezji poznańskiej. Stąd pomysł i inicjatywa przeprowadzenia i sfinansowania remontu szkoły i kaplicy w Befasy na Madagaskarze. (…)

Już dziś wiadomo, że papież Franciszek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju odpustu zupełnego wszystkim wiernym nawiedzającym katedrę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, czyli od 2 grudnia 2017 roku do 25 listopada 2018 roku.

W celu uzyskania odpustu należy być w stanie łaski uświęcającej, wykluczyć przywiązanie do wszelkiego grzechu, nawet lekkiego, przyjąć Komunię św., odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także modlitwę „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” i wezwać wstawiennictwa Matki Bożej i Świętych Apostołów Piotra i Pawła.

Osoby, którym choroba uniemożliwia udanie się do katedry, mogą uzyskać odpust zupełny pod wymienionymi wyżej warunkami, łącząc się duchowo z pielgrzymami przybywającymi do katedry poznańskiej na obchody jubileuszowe. Warto więc już dziś zaplanować w 2018 roku pielgrzymkę do Poznania.

Cały artykuł pt. „Poznań. Chrystus i my” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł redakcyjny pt. „Poznań. Chrystus i my”. na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

G.K. Chesterton – proroczy głos we współczesnej dyskusji o „aborcji eugenicznej”/ Dermot A. Quinn, „Kurier WNET” 42/2017

Czy mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi społecznie niepożądanych – jest nam obca? Pamiętamy uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze…

Egzotyczne słowo „eugenika”, które dla wielu z nas zdawało się należeć do mrocznej przeszłości związanej z hitlerowskimi planami oczyszczenia rasy, nabrało nowych rumieńców. Wydobyła je na światło dzienne dyskusja o „aborcji eugenicznej”, czyli o zabijaniu chorych, nienarodzonych dzieci. Ale czy mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi niepożądanych, „zaśmiecających” społeczeństwo – nie przenika o wiele głębiej? Pamiętamy przecież uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze, o poziomie intelektualnym wyborców, którzy mogli zagłosować na PiS i prezydenta Dudę, o babci, której należy zabrać dowód…

W październiku odbyła się w Warszawie i Krakowie konferencja „Chesterton a ulepszanie człowieczeństwa”, zorganizowana przez Instytut na rzecz wiary i kultury im. G. K. Chestertona z Uniwersytetu Seton Hall, przy współudziale Wydziału Prawa i Administracji UW oraz Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie i Instytutu im. Ks. Piotra Skargi. Poniżej zamieszczamy fragmenty wykładu wygłoszonego podczas konferencji przez historyka i znawcę myśli Chestertona, dra Dermota A. Quinna.

Dermot A. Quinn

Chesterton i wyzwanie eugeniki

W 1922 roku G. K. Chesterton opublikował zbiór esejów pod tytułem Eugenika i inne zło. Wielu ludzi, łącznie z samym Chestertonem, było zdania, że książka ta nigdy nie powinna była powstać. Nie ulega wątpliwości, że w pewnych kręgach nie została ciepło przyjęta. Pewien recenzent napisał, że książka zajmuje się wyłącznie „patologią”; inny stwierdził, że Chesterton to „śmieszny i reakcyjny wróg postępu, nurzający się w rynsztoku, czy może w błotnistym rowie”. Bernard Shaw był zdana, że tytuł jest „nonsensowny”, autor zaś równie dobrze mógł napisać pracę Położnictwo, optyka lub matematyka i inne zło.

W 1916 roku nowojorski prawnik i absolwent Yale, Madison Grant, napisał bestseller Przemijanie wspaniałej rasy, gdzie stwierdził, nie owijając w bawełnę: „Sztywny system selekcjonowania poprzez eliminację tych, którzy są słabi lub nieprzystosowani — inaczej mówiąc, społecznych nieudaczników — pozwoli nam pozbyć się osobników niepożądanych, zapełniających nasze więzienia, szpitale i zakłady dla umysłowo chorych. To praktyczne, miłosierne i nieuniknione rozwiązanie można zastosować do rosnącej rzeszy osobników będących wyrzutkami społeczeństwa, poczynając od przestępców, chorych i obłąkanych, stopniowo obejmując typy, które można nazwać słabymi raczej niż wybrakowanymi, a ostatecznie być może typy, które są rasowo bezwartościowe”. Hitler napisał potem do Granta, że ta książka była „jego biblią”.

Grant bynajmniej nie był jedyny. „To, czego nam trzeba — napisał Bernard Shaw — to wolność dla ludzi, którzy nigdy przedtem się nie spotkali i nie zamierzają spotkać się ponownie, a którzy powinni mieć możliwość, żeby w warunkach określonych przez prawo płodzić dzieci, nie tracąc honoru”. „Gdybym to ja decydował — stwierdził pisarz D.H. Lawrence — zbudowałbym komorę śmierci wielką jak Pałac Kryształowy, gdzie dyskretnie przygrywałaby orkiestra wojskowa i jasno świeciłby ekran kina, a potem zgarnąłbym ich z głównych ulic i z zaułków, wszystkich tych chorych, chromych, kalekich, zaprowadziłbym ich tam łagodnie, a oni podziękowaliby mi znużonymi uśmiechami, podczas gdy orkiestra grałaby cichutko ‘Alleluja’ Haendla”.

Znaczna część książki Eugenika i inne zło powstała w proteście przeciwko projektowi ustawy o kontroli nad upośledzonymi umysłowo, wniesionemu w 1912 roku, oraz przeciwko ustawie o osobach niedorozwiniętych, uchwalonej w 1913 roku. Chociaż projekt z 1912 roku nigdy nie stał się prawem, ustawa o osobach niedorozwiniętych została przyjęta w parlamencie niemal jednogłośnie i obowiązywała do 1959 roku, regulując postępowanie w „koloniach”, czyli w wielkich zakładach zamkniętych, gdzie umieszczano cztery kategorie osób, uznane za nienadające się do życia w społeczeństwie — idiotów, imbecylów, niedorozwiniętych oraz imbecylów moralnych. Ojciec Thomas Gerrard (autor książki Kościół i eugenika z 1917 r. – przyp. red.) uważał, że ustawa zawiera „doskonałe przepisy pozwalające uporać się pilnym problemem” i ubolewał, że jest ona krytykowana przez ojca Vincenta McNabba, który przeciwstawił się jej ostro w broszurze wydanej przez Stowarzyszenie Prawdy Katolickiej, i przez Chestertona, który potępił ją jako „świadectwo bezdennej głupoty, prawo umożliwiające izolowanie jako obłąkanych takich ludzi, których żaden lekarz nie zgodziłby się nazwać obłąkanymi”.

Zdaniem Gerrarda (i nie tylko jego), te obawy były przesadzone. Dla Chestertona były one znakiem, że państwo eugeniczne już nastało. Jako pierwszy zarzut wobec tego państwa — a w istocie wobec każdego państwa — wskazywał skłonność do stosowania przymusu. Eugeniści aż się rwali, żeby egzekwować władzę nad innymi istotami ludzkimi. „Zalecacie sterylizację ludzi moralnie zdegenerowanych — powiedział ojciec McNabb do grupy eugenistów. — W porządku, ja jestem ekspertem od moralności i zgodnie z moją fachową oceną to wy jesteście moralnie zdegenerowani. Żegnam państwa”.

Jednak sama dziedziczność nie podlegała chyba dyskusji? Fakty są, bądź co bądź, faktami. Nauka zajęła jasne stanowisko. W rzeczywistości, jak zauważył Chesterton, fakty wcale nie są oczywiste, gdyż eugenika nie jest nauką. Jej twierdzenie, że spośród wszystkich czynników kształtujących człowieka najistotniejsze są geny, jest ewidentnie nienaukowe, gdyż wyklucza a priori wszystkie inne zmienne i możliwe składowe.

Chesterton rozumował poprawnie; do tego stopnia poprawnie, że genetyka musiała rozwijać się przez następne sto lat, żeby go dogonić. Spójrzmy na najnowszą książkę Stephena Heine’a DNA nie jest przeznaczeniem, gdzie dokładnie ten sam pogląd został przedstawiony za pomocą wnikliwych odkryć antropologii kulturowej. Heine dowodzi, że „idea genu odpowiedzialnego za autyzm czy otyłość jest skrajnie redukcyjna i w praktyce bez znaczenia. Mimo to naprawdę trudno ją wykorzenić”. Trudno ją wykorzenić, bo łatwo ją zrozumieć.

Zdaniem Heine’a, tak samo jak zdaniem Chestertona, wiara w objaśniającą moc genetyki jest tylko wiarą — niczym więcej. Dla współczesnego człowieka geny są tym, czym dla starożytnych Greków były humory cielesne — stałymi, niezmiennymi cegiełkami budującymi ludzką osobowość; jedynym, co wyjaśnia różnice w zachowaniu i przekonaniach. Grecy upuszczali krew, żeby humory wróciły do równowagi. My wolimy przeszczepy i zabiegi na embrionach. Sposób myślenia jest ten sam. To, co złożone, trzeba uprościć, dla współczesnej umysłowości zaś najłatwiejszą metodą uproszczenia jest odwołanie się do nauki.

Chesterton jak najbardziej popierał szczęśliwe macierzyństwo i rodzenie zdrowych dzieci. Nie negował istnienia dziedziczności, wrodzonego niedorozwoju umysłowego ani innych wrodzonych chorób. Negował natomiast, że państwo ma prawo przypisywać obłęd czy niezaradność ludziom na to nie zasługującym i zamykać takich ludzi w zakładach dla umysłowo chorych. Z tego punktu widzenia Eugenika i inne zło jest książką o granicach władzy państwowej. Właśnie dlatego jest również książką o godności każdego ludzkiego życia. Osoby ludzkie nie są przedmiotami nie posiadającymi praw, nad którymi państwo może sprawować dowolną kontrolę. Są podmiotami praw, a państwo jest im winne ochronę i opiekę. Tymczasem eugenika opierała się na fundamentalnym założeniu, że nie każde życie ludzkie zasługuje na jednakowy szacunek. Chesterton chciał obalić to założenie i przede wszystkim w tym celu napisał książkę.

Można by zatem sądzić, że jego cel został osiągnięty, a trud zakończony. Ostrzegając przed złowrogimi implikacjami eugeniki, Chesterton i McNabb wyprzedzili swoje czasy o dziesiątki lat. Odkąd Pius XI ogłosił encyklikę Casti Connubii (1930), stosunek Kościoła do eugeniki stał się jasny. Potępiwszy „fałszywe zasady nowej i całkowicie wypaczonej moralności”, Pius XI, cytując Leona XIII, przypomniał, że żadne ludzkie prawo nie jest władne „odebrać komuś przyrodzonego i pierwotnego prawa do zawarcia małżeństwa lub ograniczyć w jakikolwiek sposób istotne przeznaczenie małżeństwa, powagą Bożą na początku ustanowione (…). Już bowiem nie pokątnie tylko, w skrytości, lecz publicznie, z bezwstydną szczerością depcze i ośmiesza się świętość małżeństwa. (…) Ukazują się wydawnictwa, zachwalane jako naukowe, w rzeczy samej jednakże przybrane tylko w pozory naukowości, aby tym łatwiej zdobyć zaufanie czytelników”. Chesterton mówił dokładnie to samo dwadzieścia lat wcześniej, choć nie był jeszcze wówczas katolikiem.

Niestety błędem byłoby sądzić, że eugenika została zdyskredytowana. Nie tylko nie została — znowu rośnie w siłę. Po pierwsze, zamiast państwa eugenicznego, mamy dziś cały eugeniczny świat. Chesterton mógł sobie tylko wyobrażać to, co obecnie jest codziennością: manipulowanie materiałem genetycznym dla komercyjnego zysku, uznawanie płodności za towar, handel częściami ciała ludzkich płodów.

Jak wskazał historyk Matthew Connelly, mentalność i działalność eugeniczna, przekraczając granice i oceany, stała się międzynarodowa. W swojej książce Zgubne anty-koncepcje: batalia o kontrolę nad światową populacją Connelly tak pisze o międzynarodowej konferencji w sprawie ludności i rozwoju, która odbyła się w Kairze w 1994 roku: „Istota kontroli nad populacją — obojętne, czy jej celem byli migranci, »osoby niedostosowane« czy też rodziny jakoby za duże lub za małe — polegała na tym, żeby ustanowić reguły wiążące innych ludzi, ale nie ponosić przed nimi odpowiedzialności. Ten pomysł bardzo się podobał możnym tego świata, ponieważ kiedy rozpowszechniły się ruchy społeczne żądające praw, zaczęło wyglądać na to, że łatwiej i korzystniej będzie kontrolować populacje niż terytoria. Dlatego właśnie oponenci mieli zasadniczo rację, kiedy postrzegali to jako kolejną fazę niezakończonych interesów imperializmu”. To brzmi całkiem jak słowa Chestertona sprzed stu lat.

Zastanówmy się również nad faktem, że w dalszym ciągu nie każde życie postrzega się jako jednakowo godne szacunku. Roczna liczba aborcji w skali świata wzrosła z 50 milionów w 1990 roku do 56 milionów w 2014 roku. Mniej więcej co czwarta ciąża kończy się aborcją. Amerykański Instytut Guttmachera promuje aborcję pod hasłem promocji macierzyństwa, co brzmi jak ponury żart, wypaczający sens słów.

Instytut twierdzi, że „pacjentki” (ciąża jest tu ewidentnie uznawana za chorobę, nie za oznakę zdrowia) decydują się na aborcję, ponieważ „wykazują zrozumienie dla rodzicielstwa i życia rodzinnego — troskę o inne jednostki; świadomość, że finansowo nie mogą pozwolić sobie na dziecko; przekonanie, że urodzenie dziecka będzie przeszkadzać w pracy, w nauce, w zajmowaniu się osobami, które są od pacjentki zależne”. Eugenika nie mogłaby istnieć bez eufemizmów.

Po trzecie, zastanówmy się nad kryzysem płodności na dzisiejszym przemysłowym Zachodzie. Zjawisko to zauważono po raz pierwszy w latach 20. XX wieku, kiedy eugenika była modna. Stało się ono znów oczywiste w latach 60., kiedy antykoncepcja przyniosła rewolucję, przyczyniając się do zniszczenia wielu tradycyjnych form życia rodzinnego. Jak zauważył Allan Carlson, współczynnik dzietności w Europie w 2012 roku wyniósł 1,58, „co oznacza, że przeciętna Europejka przez całe życie urodzi 1,58 dziecka, a jest to zaledwie siedemdziesiąt pięć procent progu zapewniającego odtwarzalność pokoleń”.

W tym samym roku w ponad dwudziestu krajach europejskich odnotowano więcej zgonów niż urodzeń. W Europie północnej małżeństwo stało się rzadkością, zastąpione przez wspólne zamieszkiwanie; w Europie południowej młodzi ludzie coraz częściej nie chcą się angażować w żadne związki połączone z posiadaniem dzieci.

Rodzina, twierdzi australijski demograf John Caldwell, „nie ma nieograniczonej zdolności adaptacji do nowoczesnego modelu społecznego (…). Społeczeństwo, które się samo nie odtwarza, zniknie, a w jego miejsce pojawi się inne”. Sekularyzacja stanowi „najważniejszy spośród czynników, które zapoczątkowały spadek reprodukcji”, zdaniem belgijskiego demografa Rona Lesthaeghe. Zapaść demograficzna w Europie, twierdzi Lesthaeghe, zaczęła się wraz z „długotrwałym procesem przesuwania” wartości, czyli przejścia od wartości chrześcijańskich — takich jak „odpowiedzialność, zdolność do poświęceń, altruizm i świętość wieloletnich zobowiązań” — w stronę świeckiego indywidualizmu „skupiającego się na jednostkowych pragnieniach”.

Polska, oczywiście, nie potrzebuje lekcji, jeśli chodzi o katastrofę demograficzną; a ściślej biorąc, musi wyciągnąć lekcję ze swojej własnej demograficznej zapaści. Profesor Eva Thompson z Uniwersytetu Rice dobrze podsumowała sytuację Polski, określając ją jako „problem katastrofalnego wyludnienia”. Przeciętna Polka rodzi 1,33 dziecka, więc jest całkowicie pewne, że jeśli nie podejmie się działań zaradczych, Polska niebawem przestanie być polska i stanie się czymś zupełnie innym.

Po wyborach z 2015 roku partia Prawo i Sprawiedliwość zapoczątkowała takie działania, decydując się płacić rodzicom mającym dwoje i więcej dzieci 500 zł na dziecko bez podatku, aby zachęcić do dzietności. Program 500 Plus został szybko przyjęty przez Sejm, choć opozycja skarżyła się, że ustawa „dyskryminuje” rodziny mające tylko jedynaków.

Profesor Thompson ostrzega jednak, że nieprzejednana wrogość większości zachodnich mass mediów wobec PiS na pewno będzie trwać dalej, ponieważ zaangażowanie tej partii w obronę chrześcijańskiego dziedzictwa Polski jest i będzie ośmieszane przez tych, którzy najchętniej widzieliby Polskę wchłoniętą przez zdechrystianizowaną Europę pod wodzą Niemiec i Rosji. To gra o najwyższą stawkę.

Po czwarte i ostanie, zastanówmy się nad praktycznymi zastosowaniami genetyki i nad strukturami prawnymi, które dają im oparcie. W Wielkiej Brytanii przyjęto w 2008 roku ustawę o ludzkim zapłodnieniu i embriologii, ustanawiającą jedne z najbardziej permisywnych praw na świecie. Można odnieść wrażenie, że twórcy ustawy byli zainteresowani nie tyle ochroną embrionów, ile prawami własności do nich. Ustawa zezwala na selekcję implantowanych zarodków według płci, jeśli jest to medycznie uzasadnione. Zezwala na eksperymenty na embrionach będących chimerami ludzko-zwierzęcymi i na niszczenie niezużytych embrionów. Zamiast „ojca” wprowadza „rodzica”, niezależnie od płci, dla dzieci poczętych wskutek leczenia niepłodności. Niektórzy genetycy uważają tę ustawę za nazbyt restrykcyjną i chętnie by powitali dalsze złagodzenie wymogów. Feministki z kolei krytykują ustawę za paternalistyczną obojętność „wobec wielkiej różnorodności form rodzinnych, na jakie potencjalnie pozwalają technologie reprodukcyjne”.

Eliminacja zespołu Downa oczywiście nieraz oznacza eliminację, za pomocą aborcji, nienarodzonych dzieci, które mają ten zespół. Spójrzmy na panią profesor Lee Herzenberg, zajmującą się genetyką badawczą na Uniwersytecie Stanford. Jej syn Michael cierpi na zespół Downa. Michael umie czytać. Umie używać telefonu komórkowego. Jest uparty. Kocha swoją matkę (która nigdy go nie wychowywała). Jego pokój pełen jest zdjęć jego biologicznych i adopcyjnych rodziców. Jego życie jest wartościowe i piękne. Kocha i jest kochany. A mimo to profesor Herzenberg mówi: „Gdybym miała wybór, gdybym mogła nie wpychać Michaela w to życie — gdybym wiedziała wtedy, że noszę dziecko z zespołem Downa — dokonałabym aborcji. Nie widzę powodu, żeby Michael musiał żyć takim życiem. Owszem, zadbaliśmy, żeby jego życie było bardzo szczęśliwe i on też dał nam dużo szczęścia, po prostu dlatego, że trzeba było jakoś dostosować się do tej sytuacji, ale nie sądzę, żeby to było sprawiedliwe i słuszne”.

Profesor Herzenberg opracowała test krwi, który w dziesiątym tygodniu ciąży wykrywa nie tylko zespół Downa, ale też „cały szereg innych anomalii chromosomalnych oraz płeć przyszłego dziecka”. Teraz czuje się zaniepokojona (z niejakim opóźnieniem, można by zauważyć), że jej test jest „używany do określenia płci nienarodzonych dzieci. Martwi ją, że rodzice decydują się na aborcję dziewczynek”. Miejmy nadzieję, że pani profesor nie aprobuje też aborcji chłopców (choć sama chciała to zrobić co najmniej w jednym wypadku). Jest przeciwna aborcji z powodu płci. Jej intuicyjny opór jest słuszny, nawet jeśli pani profesor nie potrafi wyrazić go językiem moralności, być może dlatego, że brak jej pojęć z tego języka. Opracowała użyteczną metodę diagnostyczną po to tylko, by ujrzeć, jak metoda jest stosowana do celów, które nigdy nie były jej intencją.

Takie niezamierzone skutki to tylko jeden z problemów eugeniki w jej nowoczesnej odsłonie. Skutki zamierzone są jeszcze bardziej problematyczne; konkretnie, pewne odmiany istot ludzkich, uznawane za mniej nadające się do życia od innych, mogą po prostu zniknąć z ogólnej puli w wyniku działań hodowlanych.

Postawmy sprawę jasno. Diagnozowanie i leczenie dzieci nienarodzonych jest dobre i może być obowiązkowe. [Ale] jakkolwiek rozwijałaby się technologia medyczna, normy moralne, pozwalające ocenić stosowanie tej technologii, dalej niezmiennie pozostają na swoim miejscu.

Normy te stanowią, że każda osoba ludzka powinna być uznana za odrębną jednostkę od chwili poczęcia; że umyślne zabijanie niewinnych lub niesłuszna akceptacja ich śmierci stanowi niesprawiedliwość; że do ryzykownych zabiegów na nienarodzonych stosuje się te same normy, co do zabiegów na innych osobach; że zdrowie jest dobrem samym w sobie, ale jednocześnie służy innym rodzajom dobra; że naturalne dążenia należy zaspokajać z umiarem, i tak dalej.

Te moralne normy Chesterton wzbogacił o moralną wyobraźnię, dzięki której można je w pełni zrozumieć. Dostrzegał ze szczególną jasnością unikalną godność każdej osoby ludzkiej i z naciskiem podkreślał, że należy tę godność cenić i pielęgnować, bo stanowi ona dar od Boga. Właśnie dlatego Eugenika i inne zło jest tak ważną książką. Ta książka wzywa nas do odnowienia wyobraźni moralnej; przypomina, że wszyscy jesteśmy powołani, by mieć życie, i mieć je w obfitości; stanowi ostrzeżenie i przepowiednię.

Fakt, że sto lat temu taka książka okazała się konieczna, był zdaniem Chestertona ubolewania godny. Jeszcze bardziej należy ubolewać, że jest ona wciąż konieczna dzisiaj, sto lat po tym, gdy spełniła się większość jej przepowiedni. Miejmy nadzieję, że nie będzie trzeba kolejnych stu lat, żeby ludzie przyswoili sobie lekcję z niej płynącą.

tłum. Jaga Rydzewska
Skróty pochodzą od redakcji.

Książka „Eugenika i inne zło” w przekładzie Macieja Redy ukazała się w 2011 r. nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego w Sandomierzu.

Artykuł Dermota A. Quinna pt. „Chesterton i wyzwanie eugeniki” znajduje się na s. 8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dermota A. Quinna pt. „Chesterton i wyzwanie eugeniki” na s.8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niemieckie pieniądze pomagają zwyciężyć bolszewikom. Co możemy zrobić? / Jan Kowalski / Felieton co sobota

W poprzednim tekście opisałem płaszczyznę ideologiczną sporu między Polską a Komisją Europejską. I obiecałem, że kolejny tekst będzie o jego płaszczyźnie materialnej. Porozmawiajmy więc o pieniądzach.

10 ton złota, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze około 500 milionów dolarów amerykańskich – tyle wydały Niemcy w roku 1917 na Lenina, na zwycięstwo bolszewików w Rosji. No i jeszcze darmowy transport niemieckim pociągiem 32 osób ze Szwajcarii; w tym Lenina z Krupską i kochanką Inessą Armand. Opłacało się?

Odpowiedź niemiecka w roku 1917 i następnym była zdecydowanie pozytywna. Oczywiście, że się opłacało. Lenin wraz ze swoimi bolszewikami jako jedyny w ówczesnej Rosji opowiadał się za zakończeniem wojny, a w zasadzie za klęską Rosji w tej wojnie. Bo według niego tylko klęska wojenna mogła pomóc w zwycięstwie komunistycznej rewolucji w Rosji, a potem na całym świecie… od Niemiec zaczynając.

Ten chwilowy, finansowy sojusz, który pozwolił bolszewikom zwyciężyć w Rosji, Niemcom umożliwił zamknięcie frontu wschodniego i przerzucenie wszystkich sił wojskowych na front zachodni. Na szczęście nie udało się Niemcom zwyciężyć.[related id=47845]

Ale wbrew temu, co się potocznie sądzi, wcale nie chodziło o to, że Niemcy zawsze się z Ruskimi dogadają. Podobny tajny plan wewnętrznego rozkładu obejmował poza Rosją również takie państwa jak Francja, Anglia i Włochy. I zakładał posłużenie się siłami skrajnej lewicy i pacyfistami. Przegrana Niemiec w I wojnie światowej, podobnie jak wojna domowa w Rosji wywołana przez bolszewików, umożliwiła odrodzenie się państwa polskiego w roku 1918.

W tym roku mija setna rocznica tamtych wydarzeń. Po drodze Niemcy dla powiększenia swojej przestrzeni życiowej wywołały kolejną wojnę i znowu przegrały. Rosjanom udało się podbić pół Europy i też przegrali. Nam znowu udało się odzyskać niepodległość. Tu jednak zatrzymajmy się na chwilę i wreszcie zadajmy to pytanie: na jak długo? I drugie: co możemy zrobić, co musimy zrobić, żeby utrzymać niepodległość na zawsze?

Bo to, co widzimy, wcale nie napawa entuzjazmem. Z jednej strony niemiecka Europa, wzmocniona ideologicznie po wyjściu Wielkiej Brytanii, ze swoją szalejącą Komisją Europejską i szantażem islamskiej migracji. Z drugiej – pozornie odrodzona moralnie Rosja, zamierzająca odbudować swoje imperium. Co zatem możemy zrobić?

Po pierwsze, chociaż nie zamierzam wyręczać tu polskiego kontrwywiadu ani pracy przyszłych historyków, należy założyć, że stary schemat finansowania grup politycznych i ruchów społecznych osłabiających wewnętrznie dane państwo nie został zapomniany. A ponieważ leżymy tu, gdzie leżymy, najbardziej niebezpieczne dla Polski tego typu finansowanie zagraża nam ze strony Niemiec/Europy i Rosji. I takie finansowanie może mieć wszelkie pozory legalności.

Po drugie, musimy przywrócić Polsce atrakcyjność, jaką miała w czasach swojej świetności. A taką atrakcyjność stanowiła w czasach I Rzeczypospolitej jedna zasada: wolność dla wszystkich obywateli. To dlatego szlachta litewska przeforsowała unię z polską Koroną – bo chciała zyskać wolność osobistą, jaką miała polska szlachta. A wcześniej miała tyle wolności, co rosyjska. To dlatego etniczni Niemcy polonizowali się już w drugim pokoleniu, a w trzecim walczyli w powstaniu wielkopolskim… po polskiej stronie. Polski bohater II wojny światowej, generał Kleberg, był przecież etnicznym Niemcem. I tak dalej i tak dalej; długo by wymieniać.

Wolność osobista, jaką gwarantowała I Rzeczpospolita, była rzeczą niebywałą w ówczesnej Europie (i świecie). Wolny Polak nie był poddanym króla, jego niewolnikiem, ale jego partnerem we wspólnym dziele, jakie stanowiła pomyślność Rzeczy Pospolitej – wspólnego dobra wszystkich obywateli. I to partnerstwo jako podstawę ładu prawnego i społecznego należy w naszej ojczyźnie przywrócić. Przywrócić natychmiast.

Tylko takie działanie może zniwelować infiltrację wszelkiej zagranicznej agentury wpływu (oczywiście udowodnionych agentów należy zamykać lub deportować, a ich biznesy likwidować). Następnym razem opiszę jak w dzisiejszej Polsce takie partnerstwo powinno wyglądać i jak taką atrakcyjną polskość sprzedać na rynkach zagranicznych, głównie niemieckim i rosyjskim. Przecież na wypadek III wojny ktoś musi nas bronić.

Na koniec, na pocieszenie wszystkich, których nikt przekupywać nie próbuje, zatem również siebie samego, przypomnę pewną historyjkę. Działo się to w wieku szesnastym. Poseł francuski tak żali się w liście do swojego króla: Polacy biorą pieniądze od wszystkich, a robią, jak chcą.

Miejmy nadzieję, że i takie czasy powrócą.

Jan Kowalski

Nadchodzi totalitaryzm! Sondaże są jego narzędziem. Pora ratować demokrację / Ryszard Okoń, „Kurier WNET” 42/2017

Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem.

Nadchodzi totalitaryzm! Pora ratować demokrację

Część I. Sondaże

Dyskusje o roli IV władzy czy opisy roli mediów mają długą tradycję. Inne (nie mniej ważne) odziaływanie na sferę publiczną w masowym wymiarze nie zajmuje jeszcze należnej uwagi.

Zauważmy, że sondaże to jeden z czynników niestabilności politycznej świata napędzanej postępem teleinformatycznym. Aby uzasadnić konieczność regulacji działań ankieterów, przypomnijmy zapominane cechy masy ludzkiej determinujące wartość poznawczą sondaży.

Wypracowywanie długofalowej zbiorowej refleksji dziś nie ma miejsca, jak to było w czasach mnicha Alkuina (730–804). Opinia sondażowa to inny efekt podobnego procesu społecznego, ale dzisiejsze „Vox populi”, nie jest tym samym „vox dei”. Dawniej proces reakcji zbiorowej budował się w osobistych kontaktach osób, miał wielu moderatorów, pośredników, co skutkowało znacznie wolniejszą, kumulującą się reakcją. Dziś w praktyce utrzymywania relacji przez całą dobę (wszystkich z wszystkimi) opinia mas powstaje niemal natychmiast, wymuszona wykonywanym sondażem.

Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współczesny myśliciel Ortega Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone.

Inny kłopot w demokracji wiąże się z „założycielskim mitem” sondażowym, paradoksem niepodważalności wyników badania masowej opinii, gdyż nie ma możliwości podważenia słuszności tego, co w danej chwili „sądzą” masy. Twierdzenie, że opinia mas jest niepodważalna, to tautologia, zdanie zawsze prawdziwe, ponieważ dla oceny wartości opinii wyrażonej przez wynik sondażu nie ma znaczenia, czy i pod jakim względem jest ona zbieżna z obiektywnym obrazem rzeczywistości.

Paradoks niepodważalności wyniku sondażu polega też na tym, że w każdej innej chwili masy mogą wyrazić następną, równoprawną opinię, która… uwaga! będzie kompletnie przeciwstawna tej wyrażonej poprzednio. Dla nobilitacji opinii masowej wystarcza jedynie to, że istnieje. Nie musi posiadać żadnego rozumowego uzasadnienia, co właśnie zauważył Ortega Gasset.

Ta kluczowa właściwość – niepodważalność wyniku sondaży – jest powszechnie ignorowana. Co gorsza, dominuje mylący pogląd, że rzetelny sondaż wiarygodnie określa to, co jest „jedynie słuszne”. Tymczasem doskonałość warsztatowa badania w żadnym stopniu nie przybliża wyniku sondażu do rozumnego, obiektywnego osądu rzeczywistości. Przeciwnie, skutki większego profesjonalizmu sondażowni mogą powiększyć problem. Perfekcyjny i nienadzorowany aparat sondażowy doprowadzi do jeszcze większych szkód z powodu bardziej precyzyjnej oceny skutków manipulowania opinią publiczną z pomocą mediów. Pora więc poważnie potraktować słowa Platona.

Obserwowanie wyników ankiet nieustannie potwierdza wniosek, że o masowej opinii poddanej działaniu mediów najczęściej decydują czynniki antyintelektualne – zachowania atawistyczne, odruchowe, emocjonalne reakcje jednostek, prezentowane jako statystyczna, wypadkowa reakcji tłumu, w której pierwiastek rozumowego postrzegania nie występuje. To właśnie dzięki współczesnym środkom komunikacji elektronicznej zwiększa się ilość generowanych sondaży i rośnie ich obecność w przestrzeni publicznej.

Antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową „zaletę”, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów.

Z powodu braku pierwiastka intelektualnego w reakcji mas, zamiana autorytetu na niby-autorytet nie zostaje odnotowana publicznie. Także powszechną tabloizację mediów należy zaliczyć do strat w pluralizmie, w bogactwie dyskursu, a więc jej nadmiar traktować jako jeden z objawów rozkładu demokracji.

Uporczywe eliminowanie pierwiastka rozumowego z dyskursu publicznego niesie fatalne skutki, gdyż wtedy identyfikacja przeszkód, neutralizowanie zagrożeń leży poza możliwościami władzy determinowanej wyłącznie możliwościami zbiorowej wyobraźni. Zarządzana tym sposobem wspólnota niczym Titanic roztrzaska się o niezidentyfikowaną przeszkodę lub dotrze donikąd, bo władza ciągle steruje z wiatrem,w mało przewidywalnym kierunku. Dla niej znaczenie ma pozostawanie u steru. Niespełnianie obietnic wyborczych ma podobne źródła, kiedy to powstają możliwości konformistycznego ustawiania polityki pod odpowiedni PR wylansowany w mediach, gdy wynikami sondażowymi legitymizuje się kolejne postępki, byle doczłapać w pobliże urny wyborczej.

W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu, poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania „chleba i igrzysk”.

Jakie jeszcze nieoczywiste dla wszystkich właściwości mają sondaże?

Syndrom sondażowej „stop-klatki”, to jest objaw przekłamywania obrazu w relacji rzeczywistego przebiegu zdarzeń. Wyjaśnijmy to przez analogię do relacji z meczu piłki nożnej: czy zdjęcie fotograficzne, czy stop-klatka z filmu, statyczny obraz zawodnika w akcji odwzorowuje przebieg 90-minutowej rywalizacji drużyn na boisku? Podobnie sondaż jako fotografia nastrojów nie odzwierciedla przebiegu rzeczywistych zdarzeń społecznych, politycznych. Oglądanie fotek z meczu to ułomna relacja z jego przebiegu, wie to każdy kibic piłkarski. Czemu ten sam sposób relacjonowania nie irytuje kibiców, komentatorów meczów politycznych?

Jeśli w domenie publicznej istnieje zezwolenie na nadużywanie sondaży do celów politycznych, to nie ma szans na zajmowanie publiczności rzeczywistym przebiegiem czasem – bywa – nudnego „meczu w grze interesów”. Wtedy czas publiczności wykorzystywać można na komentowanie pojedynczych „fotek”. Wtedy też nie będą zauważalne faule oraz naruszanie przepisów określających zasady meczu. Spod kontroli głównego arbitra, suwerena usuwa się rzeczywisty przebieg politycznej rozgrywki, co zakłóca działanie demokracji.

Działalność ankietyzacyjna jak i rozpowszechnianie programów telewizyjnych to działalność biznesowa istniejąca dzięki eksploatacji tych samych zasobów. Podstawowym zasobem produkcyjnym tych aktywności jest audytorium – zbiorowość, wspólnota. Przedsiębiorcy wykonujący tego rodzaju działalność nie są ani wytwórcami, ani właścicielami tego zasobu, który służy im do czerpania partykularnych korzyści.

Broadcast – jako przekaz telewizyjny i broadsource – jako działalność ankietyzacyjna mają zasięg powszechny, tj. są w stanie powodować o podobnej skali, wielkie skutki społeczne, polityczne i gospodarcze. Działania o tak dużym wpływie na społeczeństwo nie mogą zależeć wyłącznie od widzimisię prywatnego przedsiębiorcy. O ile działalność nadawców rozpowszechniających przekazy telewizyjne jakoś jest regulowana i nadzorowana, to wykonywanie ankiet i gromadzenie danych dla formułowania opinii w masowej skali działa nietransparentnie, poza jakiekolwiek publiczną kontrolą. Biznes ankieterski jak najszybciej należy odpowiednio regulować, zanim polityczne działania public relations całkowicie wrosną w instytucje państwa za pomocą pieniędzy publicznych.

Podsumowując: nadmierne odwoływanie się do opinii mas, rzekoma nieomylność ich osądów eliminuje pluralizm, niweluje rolę autorytetów, sprzyja tabloizacji życia publicznego, prowadzi do zniekształcania obrazu procesów politycznych, wpływa źle na kulturę dyskursu, obniża znaczenie intelektu, czyli deprecjonuje sztandarową chlubę homo sapiens.

Tym sposobem awangarda cywilizacyjna jako znak prawdy czasu na sztandarach zamiast cyrkla i węgielnicy – nosi sondaże. Koronnym, pragmatycznym argumentem za regulacją działalności ankieterskiej jest to, że ankietowa pomyłka i manipulacja są to syjamskie siostry ze wspólnym układem pokarmowym. W celu, chirurgicznego rozdzielania tych bliźniąt, czyli zamierzonych zaniechań, przekłamań ankiet od przypadkowych błędów czy niedokładności oraz z powodu ww. szkód w działaniu demokracji, badania opinii powinny być nadzorowane w jawnej procedurze określone przepisami ustawy.

W działaniach sondażowych o znaczeniu politycznym, o wydźwięku społecznym:

•      badania opinii podlegają wcześniejszej rejestracji i notyfikowaniu metody w uprawnionej do tego publicznej instytucji regulacyjno-kontrolnej,
•      kompletne założenia badawcze, warunki, w jakich ma powstawać dana opinia sondażowa, jej cele powinny być publicznie jawne przed wykonaniem takiego badania,
•      wyniki badań, jak i podstawowe interpretacje wyników powinny być zawsze publikowane ze skrótem dokumentacji badania, włącznie z rozliczeniem finansowym,
•      częstość publikowania badań ankietyzacyjnych w celach politycznych powinna zostać ograniczona i powinna być racjonowana zgodnie z ustalonym rocznym kalendarium,
•      odstępstwa od zasad ustawy powinny nakładać sankcje na wytwarzających, jak i publikujących wyniki sondaży o znaczeniu politycznym niezgodnie z przepisami.

Miejmy świadomość, że istnieje antagonistyczna, równoprawna perspektywa widzenia świata, która ma jednak zbyt długo, bo trwający od 1989 roku priorytet. Jest to koncept organizowania wspólnoty w oparciu o nadrzędność interesów indywidualnych, prywatnych. Ten właśnie ideologiczny pomysł zaprowadził nas w zaułek polityki uzasadniającej odstępowanie od funkcji kontrolnych Państwa zapewniających transparentność działań, wydatkowania środków publicznych, podejmowania prób odejścia od publicznego finansowania działalności partii politycznych, do przypadków paraliżu kontroli sądowniczej nad działaniami elit zasiedlających instytucje władzy.

Nadużywanie w przestrzeni publicznej ankiet do celów politycznych, społecznych działa jak katalizator przemian rujnujących system demokracji i zaufanie do niej, o czym przedstawię parę słów więcej, jeśli będzie możliwość, w kolejnym numerze „Kuriera WNET”, tym razem o toksycznej synergii, o efektach współdziałania ludzi mediów, agencji PR i ośrodków badania opinii publicznej.

Opracował Ryszard Okoń

Artykuł Ryszarda Okonia pt. „Nadchodzi totalitaryzm! Pora ratować demokrację” znajduje się na s. 4 i 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Okonia pt. „Nadchodzi totalitaryzm! Pora ratować demokrację” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prawo i Sprawiedliwość Plus. Program dla Partii Drobnych Ciułaczy – opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości

Już czas, aby przejmując w całości program społeczny PiS, powołać partię rzeczywiście opozycyjną, partię lepszej zmiany dla Polski. Partię, która zajmie wolną na razie, prawą stronę sceny politycznej.

Jan Kowalski

Najpierw odpowiem na pytanie: po co nam opozycja, skoro mamy wspaniałą partię rządzącą, a nawet trzy partie rządzące? To wszystko przez demokrację. Tak, to demokracja – system sprawowania władzy w imieniu obywateli danego państwa – wymusza istnienie różnych partii politycznych. Różnych koncepcji zarządzania dobrem wspólnym – majątkiem narodowym zgromadzonym w ramach jednego państwa. To akceptacja wyborców dla danej koncepcji zarządzania dobrem wspólnym powoduje, że jedna partia wygrywa wybory i tworzy rząd, a inna zyskuje mniejszą akceptację dla swoich pomysłów. W związku z tym przegrywa.

Nie pogrąża się jednak w niebycie, jej członkowie i zwolennicy nie są zabijani albo wsadzani do więzień. Po czarnym dniu, dniu przegranych wyborów, jej liderzy zabierają się do ciężkiej pracy nad modyfikacją swojego programu, a następnie przekonywania obywateli do zaufania jej w dniu kolejnych wyborów. Aha, po przegranych wyborach oczywiście przegrana partia odsuwa od przywództwa dotychczasowych liderów, którzy albo źle sformułowali propozycję dla wyborców, albo byli niezdolni do uzyskania ich głosów. (…)

Chociaż nie jestem fanatycznym zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, to muszę oddać tej partii jedno. Właśnie to, że zerwała z dotychczasowym teatrem dla gawiedzi i odwołała się do interesu wyborców. Każdy historyk powinien to odnotować. Zdarzyło się to bowiem po raz pierwszy od czasów sprzed II wojny światowej.

Dlatego Prawo i Sprawiedliwość jest prawdziwą partią polityczną, chociaż wodzowską. Reprezentuje interesy słabszej ekonomicznie części społeczeństwa, rodzin wielodzietnych, emerytów, pracowników najemnych. Jest typową partią socjalistyczną, nie internacjonalistyczną jednak, ale patriotyczną. I równie dobrze mogłaby się nazywać Polską Partią Socjalistyczną. To oczywiście nic złego.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że polskie społeczeństwo składa się nie tylko z grup wyżej wymienionych. Ale również z grup, których interesy nie są reprezentowane przez Prawo i Sprawiedliwość. Na przykład przedsiębiorców, tworzących ponad 50% polskiego PKB i zatrudniających 75% wszystkich pracowników w Polsce. To jest najważniejsza, z rodzinami 4-milionowa grupa społeczna, która nie jest reprezentowana przez PiS, z przyczyn jak powyżej. Grupa ta, zastraszana przez ostatnich kilkadziesiąt lat albo odebraniem majątku, albo kolejną zmianą warunków działania, w zasadzie jako jedyna nie ma swojej politycznej reprezentacji. (…)

Nie może być przecież tak, żeby poglądy moje, Jana Kowalskiego, obywatela i przedsiębiorcy, nie były reprezentowane na polskiej scenie politycznej. Oddając sprawiedliwość Prawu i Sprawiedliwości – pierwszej polskiej partii politycznej po roku 1989, nie mogę udawać zgody na koncepcje tej partii w sferze zarządzania naszym dobrem wspólnym, jakim jest Polska. Zgadzam się i akceptuję program społeczny PiS, te wszystkie plusy (zwłaszcza 500+). Zgadzam się i akceptuję politykę zagraniczną obozu dobrej zmiany.

Nie zgadzam się na siermiężnie-socjalistyczny sposób zarządzania państwem. Na przekraczającą już 1 milion osób biurokrację jako zasadę naczelną ustroju państwa. Na urzędniczy sposób widzenia każdego przejawu społecznej i gospodarczej aktywności. Na marnotrawienie ogromnego bogactwa narodowego wypracowywanego w pocie i znoju przez 10% najbardziej przedsiębiorczych obywateli, z pomocą 75% trochę mniej przedsiębiorczych – wspólnie (!). (…)

25 lat temu wymyśliłem nawet dla niej nazwę. Partia Drobnych Ciułaczy – jak Wam się podoba?

Cały artykuł Jana Kowalskiego pt. „Prawo i Sprawiedliwość+. Program dla opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości” znajduje się na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Prawo i Sprawiedliwość+. Program dla opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości” na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego