Dalsze losy legendarnej kompanii „Twardego”. Próba ujęcia konfidenta gestapo i uwolnienie więźniów pod Moskarzewem

Oddział powrócił na teren GG. Pojawiła się okazja, by dopaść Pacieja. „Twardy” zlecił to zadanie Kazimierzowi Rybczyńskiemu. Miał on osobiste porachunki z Paciejem, który wydał go w ręce Gestapo.

Wojciech Kempa

Zamierzano porwać Pacieja, kiedy wracał z pracy do domu, wsadzić go do samochodu dyrektora, a następnie przywieźć do obozu partyzanckiego. I tym razem zdrajcy udało się uniknąć kary. Oto relacja Zygmunta Waltera-Jankego zawarta w jego książce Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej:

Porucznik „Twardy” uzyskał wiadomość o miejscu pobytu znanego w Zawierciu i okolicy konfidenta niemieckiego Pacieja. W dniu 2 maja wysłał patrol pod dowództwem Kazimierza Rybczyńskiego – „Grota” z zadaniem, aby go pochwycił. Patrol udał się do Wysokiej koło Zawiercia, gdzie miał przebywać Paciej. Nie udało się go jednak schwytać, a patrol swym pojawieniem się zaalarmował niemiecką policję. Zarekwirowawszy na szosie samochód osobowy, patrol pojechał nim w kierunku Ogrodzieńca. Tam wywiązała się strzelanina, gdy żandarmi chcieli zatrzymać samochód. Jeden żandarm padł. W Podzamczu patrol natrafił na Grenzschutz. Partyzanci pierwsi otworzyli ogień. Zginęło trzech niemieckich strażników. W patrolu był jeden żołnierz ranny. Mimo tych nieprzewidzianych przygód patrol w całości wrócił do kompanii.

Ale nie samą wojaczką żyli partyzanci… Zapoznajmy się ze wspomnieniami Mieczysława Filipczaka – „Mietka”, dowódcy oddziału partyzanckiego AK, wywodzącego się z Batalionów Chłopskich:

W końcu kwietnia 1944 r., jak wypadało na dobrego gospodarza, „Zawisza”, z którym w tym czasie stałem, postanowił zaopatrzyć się w spirytus, gdyż zbliżał się 8 maja, jego imieniny, a podobno i „Twardemu” jest również Stanisław i na pewno zjawi się w ten dzień w gościnie.

Postanowiliśmy dokonać akcji na gorzelnię w Siedliskach, która była strzeżona przez granatową policję. Akcja udała się gładko, policję rozbrojono i wygoniono do domu, a z gorzelni zabrano 3 beczki spirytusu po 750 litrów oraz żywność. Imieniny zapowiadały się hucznie.

Jak przewidywaliśmy, grupa „Twardego” dołączyła się na imieniny. Już dwa dni trwały igrzyska imieninowe we wsi Dzibice. Pompką od nafty, którą używano w sklepach wiejskich, po wydestylowaniu pompowano spirytus z beczki do wiader, a stąd przenoszono na stoły gościnne. Pił kto chciał i ile kto chciał. Partyzanci i chłopi. Bez najmniejszego ograniczenia. Nie pił tylko pluton wartowniczy.

Obchód imienin zanosił się na kilka dni, został jednak przerwany w dniu 9 maja 1944 r. Przyjechał „Jan” – Sygiet Józef i zakomunikował, że w Ołudzy, Rokitnie i innych okolicach nastąpiły aresztowania wśród ludowców. Ludzie ci zostali chwilowo [zamknięci] w szkole w Szczekocinach. „Jan” pełnił funkcję d-cy Ludowej Straży Bezpieczeństwa na powiat Włoszczowa i zdecydował, że należy odbić aresztowanych. Z tym rozkazem przyjechał do grup. Również zaproponowano „Twardemu” wzięcie udziału w tej akcji.

Odbyła się narada d-ców grup. Całość zreferował „Jan”. Już na tej odprawie można się było zorientować, że „Jan” jest słabym strategiem, wyznawał taktykę walki frontalnej, a nie partyzanckiej. Jego planem było zdobycie budynku szkoły i rozpuszczenie więźniów, podobnie jak to uczynił „Zawisza” rok wcześniej w Pradłach. Sprawa przedstawiała się trochę inaczej niż w Pradłach.

Budynek szkolny były większy i również załoga niemiecka w Szczekocinach była liczniejsza, tak że w każdej chwili należało się liczyć, że Niemcy stawią opór. Nie było dokładnego rozeznania, jakie są siły niemieckie w Szczekocinach. Jedno było wiadomo, że lada chwila ludzie ci mogą być wywiezieni do Jędrzejowa przez gestapo. Należało się śpieszyć.

Z każdego z czterech oddziałów partyzanckich, tj. „Zawiszy”, „Wiary”, „Mietka” i „Twardego” wydzielono po 20 ludzi, którzy mieli wziąć udział w akcji odbicia uwięzionych. Dowódcą całości został „Twardy”. Oddajmy ponownie głos „Mietkowi”: Pierwszym rozkazem było zakorkowanie beczki ze spirytusem i odtransportowanie jej z obozu. Wszystkich ludzi nie chcieliśmy brać na akcję. Postanowiliśmy, że z każdej grupy wejdzie w skład po 20 ludzi, razem – 80 ludzi, reszta odmaszeruje wieczorem do lasów pradelskich, gdzie my po akcji dołączymy. D-two nad całością powierzono „Twardemu”.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania »Twardego« (4). Uwolnienie więźniów pod Moskarzewem”, znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania »Twardego« (4). Uwolnienie więźniów pod Moskarzewem” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

„Daj mi pić!” / Odnaleziony w lamusie obraz autorstwa nieznanej zakonnicy, inspirowany rozmową Jezusa z Samarytanką

Scena rozmowy przy studni zainspirowała wielu artystów. Wiele jest bardziej lub mniej sławnych obrazów z przedstawieniem tego ewangelicznego wydarzenia. Należy do nich także omawiany eksponat.

Barbara M. Czernecka

Historia tego obrazu jest nadzwyczaj pouczająca. Namalowała go ponad sto lat temu bardzo uzdolniona i wykształcona plastycznie zakonnica. Użyła mocnego płótna o pokaźnych rozmiarach około 180 x 125 cm. Na nim jakościowo dobrymi farbami wyobraziła wspominaną scenkę rodzajową. Podpisała się w prawym dolnym rogu swojego dzieła jako S.M. Benedicta. Niżej zaznaczyła jeszcze miejsce tego wykonania: Trebnitz; oraz rok: 1900.

S.M. Benedicta, Jezus i Samarytanka przy studni | Fot. Amadeusz Czernecki

Tematem obrazu jest właśnie owa biblijna opowieść o tym, jak Pan Jezus rozmawiał przy studni z Samarytanką. Artystka odwzorowała na płótnie charakterystyczną osobę, która miała przypominać tamtą kobiecą postać z tego fragmentu Ewangelii: hożą, silną, dojrzałą i zahartowaną życiem. Nawet stopami, powiązanymi rzemykami sandałów, mocno wsparła się na kamiennych schodkach. Odziana jest pospolicie, ale z wyraźnym podkreśleniem jej naturalnych wdzięków. Przyozdobiona też została w czerwone korale z trzema złotymi zawieszkami i do tego kompletne zausznice. Dodają one bohaterce energii i pewności siebie. Tylko jej twarz znamionuje wyraźne zdziwienie. Aż pochyliła się pod wpływem nowego doświadczenia. Wsparła się prawą ręką na pustym dzbanie, aby go tutaj właśnie pozostawić. Lewą dotknęła piersi. Tam właśnie, w sercu, chowała osobiste sekrety. Podobno na imię miała Dina, ale w Sychar przedstawiała się jako Salome. W tle widoczne jest owo samarytańskie miasto, z którego przyszła.

Taka właśnie niewiasta, przybyła po wodę do studni, została zagadnięta przez nieznanego jej, acz budzącego zaufanie mężczyznę. Jego strój znamionuje lepsze od niej pochodzenie. Należy do narodu pogardzającego ludem, z którego ona się wywodziła. Samarytanie, chociaż wcześniej byli Żydami, skutkiem niewoli babilońskiej pomieszali się z poganami i praktykowali ich bałwochwalcze obrzędy. Dlatego szanujący się Izraelici wynosili się ponad Samarytan i nigdy z nimi nie spoufalali.

Tym razem stało się inaczej. Mesjasz jakoby wyłaniał się z ciemnej groty, objawiał w blasku jasności i wprost mówił z Samarytanką. Głosił jej prawdę.

Pan Jezus jest i tutaj, jak zawsze, pełen majestatu, w postawie godnej, nauczycielskiej; ręką nad strumieniem wody wskazuje kierunek ich rozmowy. Obiecuje szczęście inne aniżeli ziemskie. Dzierżona w Jego prawej ręce laska czyni zeń pasterza, pozwalającego zabłąkanej i spragnionej owcy napić się ożywczej wody. Ponad nimi zaś zieleń zdaje się wyrastać wprost ze źródła.

Obraz wyszedł spod pędzla zakonnicy po mistrzowsku. Zapewne zachwycały się nim współsiostry, a matka przełożona poleciła go umieścić w kaplicy jednego z domów zakonnych na Górnym Śląsku. Od tego momentu jego wymowne piękno służyło modlącym się tutaj wiernym.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Daj mi pić!”, znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Daj mi pić!” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Wojna informacyjna w strategii Pekinu. Sun Tzu: „Pokonanie przeciwnika bez walki to szczyt umiejętności wodza”

Mao Tse-tung: „Chcąc osiągnąć zwycięstwo, musimy uczynić przeciwnika ślepym i głuchym, zatkać jego oczy i uszy oraz wpędzić jego przywódców w rozterki powodujące zamieszanie w ich umysłach”.

Rafał Brzeski

Wojna informacyjna w strategii Pekinu

Dwa i pół tysiąca lat temu wielki chiński myśliciel wojskowy Sun Tzu napisał w swym słynnym dziele Sztuka wojny, że „pokonanie przeciwnika bez walki to szczyt umiejętności wodza”. Inny znany myśliciel, Mao Tse-tung, przypominał partyjnym towarzyszom, że: „chcąc osiągnąć zwycięstwo, musimy uczynić przeciwnika ślepym i głuchym, zatkać jego oczy i uszy oraz wpędzić jego przywódców w rozterki powodujące zamieszanie w ich umysłach”. Jak widać, w kształtowaniu chińskiej strategii umiejętność „zarządzania postrzeganiem” przeciwnika ma wielowiekową tradycję, w przeciwieństwie na przykład do Stanów Zjednoczonych, gdzie stratedzy główny nacisk kładą na przewagę technologiczną.

Zgodnie z wytycznymi zacytowanych myślicieli, Chiny są krajem, który konsekwentnie rozwija program walki informacyjnej zaliczanej do sfery działań militarnych, a nie politycznych, tak jak w przypadku Rosji, Stanów Zjednoczonych lub wielu innych państw.

Za „ojca chrzestnego” chińskiej doktryny walki informacyjnej uważany jest generał Wang Pufeng, który sformułował pierwszą, chińską definicję wojny informacyjnej, wedle której jest ona „produktem ery informacji” oraz „całkowitego zrewolucjonizowania pojęć czasu i przestrzeni”. W efekcie pole walki zostało „usieciowione”, a strony konfliktu zmagają się o osiągnięcie kontroli nad informacją, gdyż kontrola ta decyduje o zwycięstwie lub przegranej.

W doktrynie militarnej Pekinu walka informacyjna wpisana jest w „zintegrowany system strategicznego odstraszania” i uważana za czynnik wyrównujący szanse w konfrontacji między militarnymi potęgami pierwszej i drugiej kategorii. W literaturze chińskiej pojawia się czasem sformułowanie, że cyberwojna to „nowa walka ludowa”, dzięki której „słabszy może pokonać silniejszego”. Chińscy teoretycy kładą przy tym nacisk nie tyle na przewagę liczbową, materiałową lub technologiczną, co na kreatywność, inwencję i samodzielność myślenia dowódców oraz podległego im personelu prowadzącego walkę informacyjną. Działania informatyczne i informacyjne to według nich „broń biednych, ale mądrych”, są bowiem „niskokosztowe” i stosunkowo łatwo je zamaskować w cyberprzestrzeni, tak że zaatakowany „nie będzie wiedział, czy to dziecinny psikus, czy atak wroga”.

W rozważaniach nad filozofią wojny informacyjnej przyjęto pięć założeń:

  • działania w cyberprzestrzeni powinny mieć charakter obronny, a nie ofensywny i dlatego należy je prowadzić w okresie pokoju,
  • działania w cyberprzestrzeni to broń niekonwencjonalna, którą należy wykorzystać z zaskoczenia tuż przed rozpoczęciem konfliktu lub najpóźniej na jego początku, gdyż inaczej przeciwnik wyłączy sieć i wszystkie uzyskane wcześniej informacje staną się bezużyteczne,
  • Chiny mają wystarczający potencjał i mogą wygrać informacyjne starcie,
  • przeciwnicy Chin są informatycznie uzależnieni od działania komputerów, a chińskim siłom zbrojnym wystarczą w razie potrzeby liczydła, papier i ołówek,
  • Chiny muszą pierwsze rozpocząć informacyjną ofensywę.

Zadania stawiane cyberwojownikom mają prowadzić nie tyle do zajęcia terytorium przeciwnika czy do eliminacji jego siły żywej, co do skruszenia woli oporu. W opracowaniach teoretycznych podkreśla się, że oręż informacyjny to swoisty rodzaj uzbrojenia, dzięki któremu można wygrać kampanię bez uciekania się do tradycyjnych działań zbrojnych. W chińskiej literaturze przedmiotu funkcjonuje wprawdzie określenie ‘żiming dadżi’, czyli ‘śmiertelny cios’, ale termin ten odnoszony jest raczej do paraliżowania niż do zadawania klęski. Celne uderzenie w „system nerwowy” przeciwnika, w jego możliwości zbierania, analizowania i oceny informacji, a potem system wydawania rozkazów, może dać znaczącą przewagę w przebiegu kampanii.

Zwycięzcą w cyberkonfrontacji staje się ten, kto zdobędzie więcej, bardziej dokładnych informacji i szybciej potrafi je przetworzyć i przekazać. W trakcie cyber-manewrów ćwiczy się skuteczność zaskakującego sparaliżowania wytypowanych, kluczowych elementów logistycznego łańcucha przemieszczania wojsk, takich jak: porty, lotniska, systemy transportu, instalacje łączności, ośrodki dowodzenia oraz systemy informatyczne. Celem tych działań jest uniemożliwienie rozmieszczenia sił przeciwnika przed ofensywą. Równoległe trenuje się cyberuderzenia w struktury cywilne oraz operacje informacyjnego sabotażu w sferze medialnej i społecznej, które mają za zadanie podnieść znacząco finansowy i polityczny koszt operacji zbrojnych przeciwnika.

Sięgając do doświadczeń Kominternu, na których wychowywał się przewodniczący Mao, propaganda, manipulacja, żonglerka faktami, wszelkiego rodzaju fałszywki oraz informacyjny sabotaż uważane są za istotny oręż w moralnym rozkładaniu przeciwnika i pozbawianiu go woli walki. Chińczycy pamiętają przy tym o własnych, przykrych doświadczeniach, kiedy korupcja, opium i podsycane przez wrogów walki wewnętrzne doprowadziły do ruiny potężne cesarstwo.

W strategicznych planach ewentualnego konfliktu z USA oraz nieustannej konfrontacji z Tajwanem zakłada się, że opinię publiczną przeciwnika można środkami informacyjnymi zmanipulować, skłonić do przyjęcia określonych narracji, oddziaływać na jej emocje i motywacje, co można wykorzystać do osłabienia jej woli walki i chęci do interwencji zbrojnej.

Z myślą o takich operacjach Pekin utworzył na całym świecie liczne fundacje i tak zwane organizacje pozarządowe. Zamaskowane jako „prywatne” i „niezależne”, fundacje te przejęły lub sformowały od podstaw mnogie większe i mniejsze organizacje medialne, których zadaniem jest prowadzenie walki informacyjnej, co w skrócie można ująć jako promowanie aktualnej polityki Chin oraz dyskretne sączenie jadu prowadzącego do rozdźwięków i konfliktów w obozie przeciwnika.

Generalnemu propagowaniu chińskiego patrzenia na świat służą też Instytuty Konfucjusza zakładane na wyższych uczeniach całego świata. Osią wszelkich działań jest cierpliwe przekonywanie, że Chiny Ludowe „nigdy nie będą dążyć do hegemonii, ekspansji lub tworzenia sfer wpływów”, a zatem nie należy się obawiać rosnącej potęgi Chin. Wątpiącym w tę narrację podsuwa się inną – pozornie przeciwną tezę – potęga Chin jest już tak wielka, że próby hamowania jej dalszego rozwoju skazane są na niepowodzenie. Obie te wersje mają za cel zniechęcenie do przeciwstawiania się i zaakceptowanie polityki Pekinu bez analizowania jej założeń i celów. W powiązaniu z ofensywą propagandową i dezinformacyjną adresowaną do obywateli, planowane działania wyprzedzające o charakterze militarnym oraz cyberataki na zaplecze przeciwnika i jego cywilne struktury informatyczne, mogą – jak się uważa w Pekinie – „skończyć wojnę, jeszcze zanim się ona zacznie”.

Jeżeli jednak konflikt rozpocznie się, to w kolejnej fazie planuje się przede wszystkim zakłócanie obiegu informacji kwatermistrzowskich, celem wywołania chaosu logistycznego. Na przykład poprzez kierowanie zaopatrzenia, paliwa, amunicji, części zamiennych itp. niezgodnie ze zgłoszonymi potrzebami oraz usuwanie lub fałszowanie sprawozdawczości i zapotrzebowań poszczególnych jednostek.

Głównym przeciwnikiem dla chińskich strategów są niezmiennie Stany Zjednoczone i w atakach informatycznych i informacyjnych widzą oni przedłużenie zasięgu własnego potencjału militarnego. Poprzez sieć Chińczycy mogą skrócić dystans, pokonać – jak to określają – „tyranię odległości” i sięgnąć terytorium USA, gdzie cyberatakami mogą zadawać poważne straty gospodarcze, paraliżować struktury państwa oraz infrastrukturę krytyczną, prowadzić informacyjne działania dywersyjne, których celem jest wywołanie społecznego chaosu, a nawet zakłócenie operacji wojskowych. Chińskie wojska lądowe wciąż jeszcze nie mogą równać się z amerykańskimi, ale chińscy mistrzowie walki w cyberprzestrzeni mogą skutecznie sparaliżować wysoce zinformatyzowaną US Army, a zwłaszcza jej systemy sieciowe i komputerowe, głównie w sferze dowodzenia i transportu. Przykładowo mogą sparaliżować systemy sterujące załadunkiem statków w portach. Sądząc z materiałów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, chińscy stratedzy nie zakładają, że hakerom w pagonach uda się przeniknąć i sparaliżować wewnętrzne sieci okrętów wojennych lub ich zespołów, czy też sieci większych jednostek. Działania ofensywne mają być skoncentrowane na uniemożliwieniu przeciwnikowi rozwinięcia swoich sił oraz na przerwaniu lub zakłóceniu łączności między zespołami okrętów a wyższym dowództwem.

Chińczycy są skrupulatni i cierpliwi. Już przed kilkunastu laty dokonali wstępnego przeglądu środków, którymi można sparaliżować systemy komputerowe przeciwnika: od ataków hakerskich i wirusów po ataki fizyczne, sabotaż dywersantów i oddziaływanie pola elektromagnetycznego. Analiza posiadanych możliwości doprowadziła strategów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej do wniosku, że krytycznym elementem jest posiadanie dobrych hakerów, chętnych do współpracy z wojskowymi służbami specjalnymi. Hakerów wprawdzie nie brakowało, ale o amatorów lojalnej współpracy było trudno, gdyż międzynarodowa subkultura hakerska opiera się na idei omijania kontroli i pozyskiwania tajemnic rządowych bez różnicy flagi.

Wprowadzono wówczas pojęcie „hakowania patriotycznego”. Na hakowanie obcych przymykano oczy, natomiast hakowanie swoich uważano za naganne i stosownie karano.

Wojskowy „Dziennik Armii Wyzwoleńczej” gloryfikował „hakerów-patriotów” i zachęcał młodych ludzi do potyczek z ekspertami bezpieczeństwa sieciowego Tajwanu. Stopniowo selekcjonowano inteligentnych, aktywnych i lojalnych, aż w opublikowanym w 2013 roku opracowaniu Nauka Strategii Wojskowej ujawniono, że Chiny posiadają „sieciowe oddziały szturmowe”, które prowadzą „ofensywne operacje” w cyberprzestrzeni. Siły te dzielą się na trzy kategorie:

  • specjalistyczne wojskowe oddziały operacyjne prowadzące ataki w sieci i organizujące obronę chińskiej infrastruktury sieciowej,
  • siły autoryzowane przez Ludową Armię Wyzwoleńczą, ale złożone z personelu podlegającego resortom bezpieczeństwa państwowego i bezpieczeństwa publicznego oraz innym instytucjom,
  • siły pozarządowe, czyli firmy zajmujące się cyberbezpieczeństwem, grupy hakerskie, itp. organizacje, które w razie potrzeby mogą być mobilizowane do prowadzenia walki informacyjnej.

Fakt, że potencjał cywilny, zgodnie z doktryną „wojny ludowej” Mao Tse-tunga, został wpisany w struktury wojskowe i może być mobilizowany, ma istotne znaczenie, bowiem walka informacyjna opiera się na ludzkich umiejętnościach, talencie i wiedzy. Dostęp w dowolnym momencie do cywilnych zasobów zwiększa więc niepomiernie możliwości struktur wojskowych. Ponadto wielu doświadczonych specjalistów pracuje w zagranicznych przedstawicielstwach chińskich podmiotów gospodarczych, co siły zbrojne mogą w razie potrzeby wykorzystać do własnych operacji. Na przykład do „działań graniczących z wojną” lub do „ostrzegawczych ataków informacyjnych”, które wpisano do zintegrowanej strategii odstraszania razem z potencjałem nuklearnym, konwencjonalnymi pociskami dalekiego zasięgu oraz działaniami w przestrzeni kosmicznej.

Prognozy chińskich analityków i strategów przewidują, że znaczenie cyberprzestrzeni jako teatru konfrontacji będzie rosnąć. Opublikowana w 2015 roku doktryna wojskowa podkreśla, że przestrzeń kosmiczna i cyberprzestrzeń staną się polem walki, na którym będą rywalizować najważniejsze potęgi świata.

W opinii Trzeciego Zarządu chińskiego Sztabu Generalnego, który nadzoruje i prowadzi radio i cyberwywiad, w infosferze toczy się zażarta walka pomiędzy czołowymi mocarstwami. Stany Zjednoczone, Rosja, Japonia, Wielka Brytania, Niemcy i Kanada starają się przejąć strategiczną inicjatywę w świecie, w którym państwa są w coraz większym stopniu zależne od sieci komputerowych obsługujących administrację i siły zbrojne. Stopień tego uzależnienia należy monitorować i dlatego prowadzone w czasie pokoju cyberpenetracje są wedle chińskich analityków rekonesansem stanowiącym fundament dla osiągnięcia „sieciowej dominacji” na wypadek wojny.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wojna informacyjna w strategii Pekinu” znajduje się na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wojna informacyjna w strategii Pekinu” na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Kwadrans z „Tatą”. Moralitet bez moralizatorstwa. Znany aktor serialowy w udanej roli scenarzysty i reżysera

Skondensowane treści filmu pozostawiają wrażenie fabuły trwającej dłużej niż czas projekcji. To jeden z najważniejszych wyróżników dobrego kina: nie wiadomo kiedy czas przeleciał jak z bicza strzelił.

Zygmunt Korus

Jest to obraz o niemym krzyku chłopca, który odbija się echem po latach, gdy życie prawie zatacza już koło. To mamy po piętnastominutowym seansie usłyszeć i tego doświadczyć. Czyli przeżyć. Trudne zadanie dla reżysera… Ale fabuła Taty ma tak precyzyjnie nanizane epizody i symbolicznie dobrane (celnie skojarzone) rekwizyty, poparte dobrą grą aktorską, że jest o czym dyskutować i pisać.

Refleksja o filmie z przedpremierowego pokazu ogranicza recenzję praktycznie do zajawki: nie wolno spalić fabuły – to oczywiste. Powiem jednak od razu – kwadrans krótkiego metrażu zaprezentowany widzom przez reżysera Kacpra Anuszewskiego absolutnie się nie wlecze (to zasługa montażu Tomasza Wolszczaka, operatora) – sprawia za to wrażenie kina gotowego do dłuższego oddechu, rozbudowanej narracji, ponieważ skondensowane treści filmu pozostawiają w umyśle odbiorcy wrażenie fabuły trwającej dłużej niż czas realny projekcji. A jest to jeden z najważniejszych wyróżników dobrego kina: nie wiadomo jak to się stało, że czas przeleciał jak z bicza strzelił, a myśmy się bardzo mocno (często na trwałe) zżyli z bohaterami filmu. To jest ta największa tajemnica magii ekranu – owego psychologicznego oddziaływania na widza.

Kacper Anuszewski (rocznik 1982) kreuje filmy w pełni autorskie, gdyż jako reżyser jest dopiero na starcie – na tzw. dorobku. Stworzył prywatnie dotychczas takie tytuły – z gatunku dramatu psychologicznego – jak Myszy i szczury (poruszający problem pedofilii – 2016 r.) oraz Kurs (quasi-thriller stawiający kwestię sensu zemsty – 2017 r.), które zyskały sobie uznanie na ponad 50 międzynarodowych festiwalach filmowych, m.in. w USA (np. na Polish Short Film Festival w Las Vegas, zdobywając 3 statuetki, w tym za reżyserię) oraz Kanadzie (np. Polish Film Festiwal w Toronto, stając na podium obok takich głośnych dzieł jak Powidoki i Twój Vincent). (…)

Reżyser w prostej fabule Taty stawia trudne pytania o rodzinę, jej podważany status, konsekwencje rozpadu komórki-stadła, o skutki wymuszonej alienacji najbliższych, o okaleczenie duchowości, często niezawinione, bo będące następstwem nieszczęśliwego dzieciństwa. (…) Czy potrafimy coś w tym już przecież zepsutym zegarku – „trybienia” życia rodzinnego i ładu społecznego – naprawić? Autor daje nadzieję…

Cały artykuł Zygmunta Korusa pt. „Kwadrans z Tatą” można przeczytać na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zygmunta Korusa pt. „Kwadrans z Tatą” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

RODO – anonimowość przeciwko wspólnocie. Do takiego społeczeństwa dążą ci, którzy nie chcą być napominani i nawracani

Czy to będzie komunistyczna „urawniłowka”, czy hasła „wolność, równość, braterstwo”, zawsze będzie to sprzeciw wobec nawiązywania więzi osobowych, tych, które my, chrześcijanie, nazywamy miłością.

Marcin Niewalda

Wszelkie cywilizacje, od zarania dziejów, pod względem stosunków międzyludzkich można podzielić na dwa typy: masę i wspólnotę. W tej pierwszej zwykli ludzie stanowią grupę oddzielnych, nic nieznaczących atomów. Każdy człowiek w takiej grupie ma prawo wyznawać swojego bożka, ale jednocześnie jest niewolnikiem władcy lub systemu. Niewola ta oznacza, że jego życie nie ma szczególnej wartości, a zamiana jednego atomu na drugi nie ma najmniejszego znaczenia. (…)

Pierwszych ludzi nie stworzono w pustce. Gdy Pierwsi Rodzice wyszli z Edenu, poza jego murami istnieli inni „synowie i córki ludzkie”. Adam i Ewa jednak byli pierwszymi ludźmi w pełni. Bóg uczynił ludzi – a dokładnie cytując wers o człowieku – „mężczyzną i kobietą stworzył go”. Nie „ich, lecz „go” – jeden człowiek w dwóch osobach.

W tych słowach tkwi wyjątkowe zjawisko wspólnoty między ludźmi – tak bliskiej, że tworzą nową osobę – wspólną. To informacja, że człowiek staje się w pełni człowiekiem dopiero wówczas, gdy wychodzi ze swojej odrębności, przekracza mur drugiej osoby i nawiązuje z nią wspólnotę. (…)

Ducha miłości zabili też i sami potomkowie Mojżesza zaraz po niewoli babilońskiej, kiedy reforma zasad doprowadziła do nieludzkiego potraktowania wyznawców, za to do radykalnego uszanowania zasad. (…) Zasady wprowadzane przez RODO idą w tym duchu. Pod pozorem ochrony danych osobowych zabija się możliwość przekraczania oddzielenia od drugiej osoby.

W dawnej Polsce jednym z najlepszych „lepiszczy” społecznych były plotkujące kumoszki. Nie tylko dlatego, że opowiadały o wszystkich, ale dlatego, że nie było wobec nich anonimowości. Gdy ktoś postępował źle, zaraz mogło się roznieść, co zrobił. Był napominany przez społeczeństwo, nawracany na dobrą drogę.

Anonimizacja powoduje, że tracimy możliwość tej kontroli. Dopuszczone zostają mechanizmy całkowitego zwyrodnienia. W swoich ścianach można być Fritzlem, który przez dziesiątki lat gwałci swoją córkę, i nikt się o tym nie dowie.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „RODO – anonimowość przeciwko wspólnocie” można przeczytać na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „RODO – anonimowość przeciwko wspólnocie” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Wkrótce chaos pochłonie państwo na skutek „rozproszonej kontroli konstytucyjności ustaw”. Jazda już się zaczęła

Fałszerzy pieniędzy kieruje się na długie lata do więzienia i co najmniej tak samo należy traktować tych, którzy niszczą porządek prawny. Psim obowiązkiem prokuratorów jest ściganie takich szkodników.

Zbigniew Kopczyński

Rozstrzygając sporne kwestie, papież nie polegał jedynie na swoim rozumieniu Biblii, lecz posiłkował się dorobkiem pokoleń teologów i komentatorów Pisma Świętego, od Ojców Kościoła poczynając. (…) Aż zjawił się ktoś, kto uznał, że te pokolenia teologów po prostu grubo się myliły, a on pierwszy, po szesnastu wiekach niewiedzy, naprawdę zrozumiał Pismo Święte i jął nawracać zagubionych katolików na prawdziwszą prawdę.

Skoro mógł Luter, wkrótce pojawili się następni i mądrzejsi, którzy uznali, że Luter również się myli, a oni – każdy z osobna – swym rozumem doszli najprawdziwszej prawdziwej prawdy. W efekcie dziś wyznania wywodzące się z protestantyzmu możemy liczyć na setki albo i więcej. (…)

Interpretacji tych samych zapisów ustaw może być wiele, dlatego musi być jeden organ orzekający w tych sprawach. Tak jak papież porządkuje doktrynę.

Jeśli więc krytycy zmian uważają, że nie istnieje Trybunał Konstytucyjny i nie ma komu oceniać zgodności prawa z Konstytucją, powinni stosować domniemanie legalności każdej ustawy uchwalonej przez Sejm, Senat i podpisanej przez prezydenta. Koniec, kropka. Innej możliwości nie ma i nie można logicznie uzasadnić „rozproszonej kontroli” stanowionego prawa. (…) Taka „rozproszona kontrola” doprowadzi, tak jak w protestantyzmie, do powstania mnóstwa różnych systemów prawnych, często sprzecznych z sobą, a każdy urząd czy instytucja będą miały swój autorski. Każdy sędzia, a z czasem i każdy prawnik, będzie czuł się upoważniony do oceny, które przepisy obowiązują, a które nie.

Wyobraźmy to sobie na przykładzie prawa o ruchu drogowym: policja będzie uznawała jedne przepisy za obowiązujące, a sądy inne. A niech jakiś prawnik z Urzędu Gminy w Koziej Wólce albo i sędzia miejscowego sądu uzna za niekonstytucyjny Kodeks drogowy i wprowadzi w Koziej Wólce ruch lewostronny. A w Ślimakowie Dużym wprowadzą pierwszeństwo nadjeżdżającego z lewej (skądinąd logiczniejsze dla ruchu prawostronnego) – i tak dalej.

(…) Mamy więc już dwa alternatywne systemy prawne: jeden Hermelińskiego – bez nowego Kodeksu wyborczego i drugi Gersdorf – bez nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Wkrótce pojawią się kolejni jaśnie oświeceni odkrywcy jedynie słusznych interpretacji, a w kraju zapanuje chaos.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Manowce pluralizmu” można przeczytać na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Manowce pluralizmu” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Andrzejowi nie zależało na splendorach, ale każda praca była dla niego wyzwaniem. To, co tworzył, otacza nas na co dzień

Wybrał on, moim zdaniem, najtrudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użytkową. Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pewnie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną.

Maria Wandzik

Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim zaprasza mieszkańców powiatu tarnogórskiego i wakacyjnych przybyszów z innych części Polski na wystawę prac Andrzeja Kopki. Złożyły się na nią dwie ekspozycje: cykl fotografii „Zza szyb” oraz grafiki „Zza szyby”. Fotografie były robione zza szyb pociągu w czasie ostatnich podróży autora do Centrum Onkologii w Bydgoszczy oraz do Białki Tatrzańskiej. Grafiki zostały wykonane na zlecenie.

Fot. Materiały promocyjne wystawy

Andrzej Kopka (1962–2017) – artysta plastyk, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ukończył wydział Grafiki w Katowicach (1990 r.). Od 1991 roku należał do Związku Polskich Artystów Plastyków – Okręg Katowice. Uprawiał malarstwo i grafikę, był autorem znaków graficznych, kalendarzy, plakatów i bilbordów. Zajmował się grafiką komputerową i oprawą graficzną gazet, książek czy wydawnictw okolicznościowych. Próbował swych sił także w sztuce abstrakcyjnej czy surrealizmie. Brał udział w wystawach i plenerach, jego prace znajdują się w zbiorach krajowych i za granicą. W latach 2013–2017 współpracował z Centrum Kultury Śląskiej, projektując świetne plakaty, zaproszenia. W 2011 r. otrzymał Nagrodę Starosty Będzińskiego za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury. Oto, jaka opinia towarzyszyła przyznaniu tej nagrody:

Wybrał on, moim zdaniem, najtrudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użytkową. (…) Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pewnie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną. Andrzejowi nie zależy na splendorach. To, co tworzy, otacza nas na co dzień. Jest potrzebne każdemu, komu choć trochę zależy na estetyce otaczających go przedmiotów. (…) Już od momentu nauki w katowickim Liceum Sztuk Plastycznych związał swą twórczość ze sztuką użytkową, w której fascynuje go możliwość powielania prac tak, aby sztuka rzeczywiście trafiła pod strzechy.

Jest autorem licznych plakatów, bilbordów, okładek do rozmaitych wydawnictw czy reklam. To on był jednym z założycieli i pierwszych redaktorów „Aktualności Będzińskich”, których jest obecnie redaktorem naczelnym. To on jest autorem wielu graficznych wizerunków, m.in. loga 650-lecia nadania Będzinowi praw miejskich. Jego rysunki satyryczne wypełniały i pewnie będą długo jeszcze wypełniać łamy niejednego wydawnictwa. Jest autorem tak banalnych rzeczy, jak choćby pomoce naukowe dla dzieci czy ilustracje książkowe dla Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Pewnie dla niektórych artystów to zwykła rutyna, ale nie dla Andrzeja, który każdą pracę traktuje jak wyzwanie.

Wystawa będzie trwała do końca lipca br.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Zza szyby. Grafiki Andrzeja Kopki” można przeczytać na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Zza szyby. Grafiki Andrzeja Kopki” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Piękno i groza pustyni. Prawo serii, niepewność, zagrożenie – trudne doświadczenia polskich geodetów na pustyni w Iraku

Życie obfitowało w wiele spięć i konfliktów. U ich podłoża leżały trudne warunki bytowe, przemęczenie, tęsknota za domem, wyczerpująca praca, brak odpoczynku i rozrywek oraz morderczy klimat.

Władysław Grodecki

Nierzadko w czasie jazdy w wysokiej temperaturze pękały dętki. Pewnego razu nasza toyota wykonała karkołomną ewolucję i koła znalazły się u góry. Krzysiek i Marian szybko wyskoczyli z samochodu, ja zostałem. Po chwili Krzysiek, widząc moją odrzuconą w bok rękę, jakby oderwaną od tułowia, zapytał: „Czy Władek jest cały?”. A ja patrzyłem na wyciekającą z termosu wodę i myślałem, jak kiedyś Grek Zorba: „Jaka piękna katastrofa”…

Z czasem wszystko zaczęło się układać coraz lepiej, choć dobry nastrój zepsuła nam wiadomość, że w Karbali śmiercią tragiczną, spadając z wysokości na budowie, zmarł nasz kolega, magazynier Leszek. Ten, który miał najbardziej bezpieczną pracę… (…)

Wkrótce zaginął na pustyni star z całym zespołem stabilizacyjnym, a obrażony na kierowcę inż. W. opuścił zespół i wsiadł do arabskiego samochodu. Wracali na raty następnego dnia. Upłynęło dwa tygodnie i zgubił się mój dawny szef Wojtek. Całą noc jeździł wokół punktu, gdzie dokonał pomiaru, aż rano został odnaleziony przez kolegów 20 km od niego.

Wreszcie tuż przed kolejnym terminem wyjazdu do Syrii i Jordanii otrzymaliśmy dramatyczną wiadomość ze „160 km”: poprzedniego dnia o godz. 15.00 wyjechali z bazy Michał (mój były kierownik) i Heniek, i do tej pory nie wrócili, mimo że upłynęło już 30 godzin. Mieli „dać lustro” na dwóch punktach w godzinach wieczornych i po opuszczeniu pierwszego punktu znikli bez śladu. Wkrótce po tym wyjechała na poszukiwanie jedna nasza toyota, powiadomiona została miejscowa policja, posterunki graniczne. Czyniono starania o helikoptery. Tymczasem samochody wyjeżdżały i wracały z pustyni bez zaginionych. O zaginięciu poinformowaliśmy Ministerstwo Rolnictwa Iraku i polską ambasadę w Bagdadzie. Poza naszymi 9 służbowymi toyotami w akcji poszukiwawczej uczestniczyło podobno 37 samochodów irackich.

Mijały kolejne godziny i dni niepewności i lęku. Nikt nie pracował, jedni wypatrywali zaginionych na bezkresnych równinach, kotlinach i dolinach rzek okresowych, inni oczekiwali informacji o efektach poszukiwań. Halo, tu Bagdad, halo, tu „160”! Halo, tu Bagdad, tu Bagdad, wzywamy „160”! – i znowu cisza. Halo, tu „160”, wzywamy Bagdad, wzywamy Ruthbę! Wreszcie zmęczonym głosem ktoś przekazał tę długo oczekiwaną informację: zaginieni powrócili!

Relacje kolegów potwierdziły, że obaj znajdowali się w stanie głębokiej depresji. Kilka dni później zwierzał mi się Heniek: – Jechaliśmy od jednego punktu do drugiego. Szef dobrze znał drogę i nawet w nocy nie powinien błądzić, ale tego wieczoru odniosłem wrażenie, że poprzestawiały mu się strony świata. „Panie Michale, mamy jechać na południe, gdzie jest szosa Bagdad–Damaszek i łatwo dojedziemy do bazy! Niech pan popatrzy, jedziemy wprost na „Wielki Wóz”. Od kiedy to Gwiazda Północna znajduje się na południu?” Jechaliśmy w milczeniu, ciągle oddalając się od bazy. Mijał czas, wzrastał niepokój, a p. Michał nie słuchał, nic nie mówił, tylko mknął w nieznane. W końcu stało się to, co musiało się stać, czego najbardziej się obawialiśmy: samochód stanął.

Zabrakło benzyny. Spragnieni, głodni, szybko opróżniliśmy chłodnicę z wody, zostawiliśmy samochód i ruszyli w poszukiwaniu ludzi, ale nigdzie nie widzieliśmy namiotów beduińskich. Teren był bardzo zróżnicowany: wysokie wzniesienia pocięte głębokimi dolinami vadi. Bezskutecznie wspinaliśmy się na kolejne szczyty. Bezlitośnie prażące słońce odbierało resztki energii.

Świadomość braku wody i jedzenia pogłębiał kryzys psychiczny. Szef był bliski załamania, nie miał ochoty ani sił iść dalej. Prosił tylko, bym wszedł na kolejne wzniesienie i następne. W pewnej chwili oznajmił mi, że dalej nie pójdzie, że jest mu obojętne, co się stanie. Z trudem udało mi się go przekonać, by przeszedł jeszcze 100, 200 m, może wreszcie zobaczymy namioty. Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy nie mając już prawie żadnej nadziei, wspiąłem się na jeszcze jedno wzniesienie i w odległości ok. 4 km zamajaczyło mi kilka czarnych plam. Nie mogłem uwierzyć w swe szczęście, każda bowiem z nich oznaczała cud, namiot, obecność ludzką, ocalenie.

Opowieści Heńka słuchałem z zapartym tchem. Pracowałem przecież z Michałem i ciągle miałem w pamięci jego pełne pychy zapewnienia: „ja sobie dam radę, jestem mocny, mnie się nic nie stanie”. Dla mnie jego zachowanie było groźnym ostrzeżeniem, że trzeba uznać potęgę pustyni, trzeba trochę pokory!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Piękno i groza pustyni. Doświadczenie pustyni (IV)” można przeczytać na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Piękno i groza pustyni. Doświadczenie pustyni (IV)” na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

„Demony” starej Unii: progermańska propaganda na temat plemion żyjących w starożytności na terenie dzisiejszej Polski

Przełom polityczny lat 90. XX w. doprowadził w Europie do wykreowania w społeczeństwach wyzwalających się z dominacji rosyjskiej poczucia niższości, co wykorzystały elity państw tzw. starej Unii.

Stanisław Orzeł

Wraz z rozszerzaniem się Unii Europejskiej na Europę Środkową i Południowo-Wschodnią należało się spodziewać wzajemnego bliższego poznawania kultur, tradycji, a w rezultacie – pogłębiania szacunku dla historii poszczególnych Ojczyzn tworzących nową, zjednoczoną Europę. Niestety, wśród części elit kreujących świadomość opinii publicznej w państwach tworzących trzon tzw. starej Unii – jak na obrazach Francisca Goyi – rozum zasnął, a zbudziły się demony.

Prymitywne hołdowanie stereotypom na temat społeczeństw „nowej Unii”, moralizatorski paternalizm i zwykłe, poniżające lekceważenie ich odrębności zaczęło przenikać nie tylko do opinii potocznej. Sięgnęło głębiej, ogarniając kręgi opiniotwórcze, pseudonaukowe autorytety i tzw. ekspertów, aż wreszcie na dobre zagnieździło się wśród eurokratów Komisji Europejskiej i polityków „starej Unii”, „lepiej wiedzących”, jak się powinny kształtować samooceny opinii publicznej np. w Polsce: czego powinniśmy się wstydzić, o czym z naszej historii zapomnieć, czego nie przypominać, a w czym naśladować „starszych braci”.

Głosicielami tych opinii w państwach dawnego tzw. bloku wschodniego stali się – często – niektórzy naukowcy nawróceni „na wiarę” zaniku państw w Unii, których do kreowania właściwych poglądów przekonały odpowiednie granty na „badania naukowe” pozyskiwane z Unii Europejskiej lub państw „starej Unii”.

Rzecz w tym, że my w Polsce już takie kolonialne i neokolonialne kulturkampfy parę razy przerabialiśmy i – wprawdzie podzielona politycznie i zdziesiątkowana latami biurokratycznej demoralizacji oraz indoktrynacji – część polskich środowisk naukowych oraz opiniotwórczych na te plewy już się nie chce nabrać. Nic przeto dziwnego, że podobnie jak po odzyskaniu niepodległości sto lat temu, w 1918 r. – wśród polskich badaczy zaczęły się odnawiać również różnice poglądów m.in. na temat interpretacji etnicznej kultur archeologicznych okresu późnorzymskiego i wczesnośredniowiecznego na ziemiach polskich, w tym datacji osadnictwa słowiańskiego na naszym terenie.

Dziś już wyraźnie można mówić o sporze neoautochtonistów z neoallochtonistami. Przy czym neoautochtoniści, czyli zwolennicy zasiedlania naszych ziem przez przodków Słowian i ostatecznie plemiona słowiańskie od starożytności – swoje poglądy artykułują z konieczności ponownego przeciwstawiania się progermańskiej, polskojęzycznej propagandzie pseudonaukowej, powielanej w licznych artykułach Wikipedii czy na forach internetowych przez przeszkolonych po gebbelsowsku tzw. trolli.

Na wzór hitlerowskich, czyli niemiecko-szowinistycznych i faszystowsko-totalitarnych „badaczy” historii – głosiciele tych prawd objawionych starają się udowadniać, m. in. przy okazji odkryć archeologicznych przy budowie rurociągu jamalskiego czy autostrad, że nie były to kultury archeologiczne stworzone przez Słowian.

O ile jednak w czasach Drang nach Osten pod sztandarami III Rzeszy miał taki „argument” służyć „naukowo” uzasadnianej ekspansji terytorialnej – o tyle dziś służy do podkreślania wyższości gospodarczej i dyktowania kierunków rozwoju prawnego, politycznego, a w ostateczności – kulturowego naszemu społeczeństwu. Chodzi o nowy „zniewolony umysł” narodów Europy Środkowej i Bałkanów, które doświadczyły już takiej demonicznej dominacji: tak za czasów niemieckiego totalitaryzmu spod znaków Hitlera, jak i po zdradzie jałtańskiej – totalitaryzmu stalinowskiego spod znaku nacjonalizmu wielkoruskiego. (…)

Większość autochtonistów i neoautochtonistów podnosi argument, że w badanym czasie i przestrzeni nie było fizycznej możliwości, żeby Słowianie dopiero po upadku Imperium Romanum przybyli na obecne ziemie polskie, a następnie w szybkim tempie rozplenili się na pustki osadnicze Europy Środkowej powstałe po wędrówkach Germanów, a zwłaszcza zgromadzili wystarczający potencjał demograficzny, aby równocześnie wtargnąć na Półwysep Bałkański i w kolejnych falach najazdów (w tym wędrówki Serbów i Chorwatów z dzisiejszych ziem polskich) zdobyć i zasiedlić posiadłości bizantyjskie, a nawet zagrozić samemu Bizancjum.

Tym bardziej wydaje się mało prawdopodobne, aby – jak chcą propagandyści progermańscy – te „prymitywne” plemiona wywarły potężny i trwały wpływ tak językowy, jak i kulturowy na inne ludy, które znalazły się pod ich oddziaływaniem.

Okres od połowy V w. n.e. (klęska Hunów Attyli na Polach Katalaunijskich) do 1 poł. VII w., gdy Słowianie oblegali wraz z Awarami Konstantynopol, a następnie utworzyli swoje państwo pod wodzą Samona – byłby zbyt krótki, aby w warunkach ciągłych niepokojów i trwającego dopiero zasiedlania ziem nad Wisłą, rozwinąć taki potencjał ludnościowy i ekonomiczno-zbrojny, żeby na całe wieki przejąć tereny od Odry aż za Łabę i od Karpat po Adriatyk…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (cz. 3)” można przeczytać na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (cz. 3)” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Skarboferm – jak w II Rzeczpospolitej polsko-francuska spółka z zyskiem wydobywała i sprzedawała węgiel kamienny

„Skarboferm” to skrótowa nazwa spółki polsko-francuskiej utworzonej w celu dzierżawy państwowych kopalń węgla kamiennego na Górnym Śląsku, przejętych przez rząd polski od władz pruskich.

Zenon Szmidtke

Choć formalnie spółka została założona 25 II 1922 r., porozumienie w sprawie jej utworzenia zostało podpisane jeszcze przed plebiscytem na Górnym Śląsku, mianowicie 1 III 1921 r. w Paryżu. Było ono wyrazem koncesji gospodarczych poczynionych przez rząd polski na Górnym Śląsku dla przemysłu francuskiego, w zamian za poparcie Francji dla sprawy polskiej przynależności państwowej Górnego Śląska. To specyficzne przedsiębiorstwo funkcjonowało do czasu wybuchu II wojny światowej.

Dla rządu polskiego zasadniczy cel jego powstania i funkcjonowania nie stanowiły korzyści ekonomiczne, lecz obrona i utrwalanie polskiej racji stanu. Rzecz jasna, finansowy zysk był pierwszoplanowym motywem zaangażowania się w spółce grupy francuskich przemysłowców, jednakże przez cały czas swej działalności w spółce nie zapominali oni o respektowaniu polskiej racji stanu, do czego obligowało ich powstanie spółki na mocy umowy międzyrządowej w określonym momencie dziejowym. (…)

Kapitał zakładowy Skarbofermu został wpłacony w połowie przez akcjonariuszy francuskich. Drugą połowę wpłacił skarb państwa polskiego za pożyczkę od rządu francuskiego na 9 lat, oprocentowaną w wysokości 5% rocznie. (…)

Dnia 19 XII 1921 r. rząd francuski złożył w Polskiej Krajowej Kasie Pożyczkowej w Warszawie do dyspozycji rządu polskiego kwotę 150 000 000 marek niemieckich z przeznaczeniem na wpłatę polskiej części kapitału akcyjnego. Tę pożyczkę rząd polski całkowicie spłacił już w lutym 1927 r. ze swych dochodów z należnego mu czynszu dzierżawnego Skarbofermu i z należnej mu jako akcjonariuszowi dywidendy.

Od 25 II 1922 r., to jest dnia Walnego Zgromadzenia Założycielskiego spółki, wybitny Polak i Górnoślązak Wojciech Korfanty był przewodniczącym Rady Nadzorczej Skarbofermu, a tym samym ─ na podstawie § 17 statutu spółki ─ również prezesem Komitetu Stałego. (…)

Biorąc za podstawę swej działalności na polu gospodarczym dwa uzyskane w 1922 r. kluczowe stanowiska: prezesa Rady Nadzorczej Skarbofermu oraz prezesa Rady Nadzorczej Banku Śląskiego SA w Katowicach, Korfanty postawił przed sobą zadanie integracji przemysłu górnośląskiego z organizmem gospodarczym państwa polskiego. Chciał to osiągnąć za pomocą stopniowego i systematycznego wzmacniania roli kapitału polskiego w tym przemyśle, mianowicie przez skoordynowanie akcji kapitału polskiego na Górnym Śląsku i w Wielkopolsce, pozyskiwanie kapitalistów niemieckich do celów gospodarczych państwa polskiego w wyniku prowadzenia korzystnej dla nich polityki podatkowej oraz polonizowanie kadry kierowniczej obcych przedsiębiorstw. (…)

Skarboferm był koncernem, w którego skład w 1922 r. wchodziły 3 kopalnie węgla: „Król” w Królewskiej Hucie, „Bielszowice” w Bielszowicach i „Knurów” w Knurowie; również w Knurowie koksownia wraz z fabrykami produktów ubocznych odgazowania węgla kamiennego: benzolu, smoły i produktów amoniakalnych: amoniaku, siarczanu amonowego; brykietownia przy kopalni „Król”. Kopalnia „Król” w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów) w 1922 r. dzieliła się na 4 kopalnie ─ „Wyzwolenie”, „Święta Barbara”, „Król-Święty Jacek”, „Król-Piast”.

Spośród kopalń górnośląskich, właśnie w kopalniach Skarbofermu zaznaczył się w okresie międzywojennym największy wzrost wydajności pracy. Kardynalną przyczyną przewagi Skarbofermu nad innymi koncernami była „stała i systematyczna modernizacja kopalń, przeprowadzana dzięki przeznaczeniu w umowie dzierżawnej stałej sumy (6% rocznie od kapitału zakładowego) na inwestycje. (…)

W marcu 1931 r. Skarboferm uruchomił na wydzierżawionym przez siebie nabrzeżu w porcie w Gdyni transporter taśmowy skombinowany z wywrotnicą wagonową boczną systemu polskiego inżyniera Gustawa Willimka, jedyne w świecie urządzenie o takiej konstrukcji. Urządzenie to, którego właścicielem był Skarbopol (Morski Eksport Węgla i Koksu z Polskich Kopalń Skarbowych na Górnym Śląsku Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością w Gdyni), służyło do przeładunku węgla z wagonu na statek. Zostało wykonane przez firmę Pohlig z Kolonii.

Wagon z węglem wciągano na platformę, która posiadała silnie przytrzymujące go chwytaki. Platformę wraz z wagonem podnoszono i przechylano, w wyniku czego zawartość wagonu wpadała do leja, a z niego do przesuwających się pod nim małych kubełków przymocowanych do „taśmy bez końca”. Taśma podciągała kubełki ponad luk statku. W punkcie zwrotnym taśmy kubełki przechylały się, wysypując węgiel do luku przez rurę teleskopową. Na dolnej, powracającej części taśmy puste kubełki wracały pod lej, gdzie ponownie napełniały się węglem. Teoretyczna zdolność przeładunkowa tego urządzenia wynosiła około 650 ton na godzinę. W drugiej połowie 1932 r. zarząd Skarbopolu urządził uroczystą demonstrację opisywanego urządzenia, podczas której ładowano motorowy transportowiec norweski „Tecero”, zabierający 7 400 ton węgla do Argentyny.

Były to działania Czesława Klarnera, a także innych członków władz Skarbofermu, w imię idei, którą Klarner podzielał z Eugeniuszem Kwiatkowskim, że Górny Śląsk i Pomorze są dwoma fundamentami niezależności gospodarczej i politycznej Polski.

Cały artykuł Zenona Szmidtkego pt. „Polskie Kopalnie Skarbowe na Górnym Śląsku Spółka Dzierżawna” można przeczytać na s. 8 i 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zenona Szmidtkego pt. „Polskie Kopalnie Skarbowe na Górnym Śląsku Spółka Dzierżawna” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl