Piękno i groza pustyni. Prawo serii, niepewność, zagrożenie – trudne doświadczenia polskich geodetów na pustyni w Iraku

Życie obfitowało w wiele spięć i konfliktów. U ich podłoża leżały trudne warunki bytowe, przemęczenie, tęsknota za domem, wyczerpująca praca, brak odpoczynku i rozrywek oraz morderczy klimat.

Władysław Grodecki

Nierzadko w czasie jazdy w wysokiej temperaturze pękały dętki. Pewnego razu nasza toyota wykonała karkołomną ewolucję i koła znalazły się u góry. Krzysiek i Marian szybko wyskoczyli z samochodu, ja zostałem. Po chwili Krzysiek, widząc moją odrzuconą w bok rękę, jakby oderwaną od tułowia, zapytał: „Czy Władek jest cały?”. A ja patrzyłem na wyciekającą z termosu wodę i myślałem, jak kiedyś Grek Zorba: „Jaka piękna katastrofa”…

Z czasem wszystko zaczęło się układać coraz lepiej, choć dobry nastrój zepsuła nam wiadomość, że w Karbali śmiercią tragiczną, spadając z wysokości na budowie, zmarł nasz kolega, magazynier Leszek. Ten, który miał najbardziej bezpieczną pracę… (…)

Wkrótce zaginął na pustyni star z całym zespołem stabilizacyjnym, a obrażony na kierowcę inż. W. opuścił zespół i wsiadł do arabskiego samochodu. Wracali na raty następnego dnia. Upłynęło dwa tygodnie i zgubił się mój dawny szef Wojtek. Całą noc jeździł wokół punktu, gdzie dokonał pomiaru, aż rano został odnaleziony przez kolegów 20 km od niego.

Wreszcie tuż przed kolejnym terminem wyjazdu do Syrii i Jordanii otrzymaliśmy dramatyczną wiadomość ze „160 km”: poprzedniego dnia o godz. 15.00 wyjechali z bazy Michał (mój były kierownik) i Heniek, i do tej pory nie wrócili, mimo że upłynęło już 30 godzin. Mieli „dać lustro” na dwóch punktach w godzinach wieczornych i po opuszczeniu pierwszego punktu znikli bez śladu. Wkrótce po tym wyjechała na poszukiwanie jedna nasza toyota, powiadomiona została miejscowa policja, posterunki graniczne. Czyniono starania o helikoptery. Tymczasem samochody wyjeżdżały i wracały z pustyni bez zaginionych. O zaginięciu poinformowaliśmy Ministerstwo Rolnictwa Iraku i polską ambasadę w Bagdadzie. Poza naszymi 9 służbowymi toyotami w akcji poszukiwawczej uczestniczyło podobno 37 samochodów irackich.

Mijały kolejne godziny i dni niepewności i lęku. Nikt nie pracował, jedni wypatrywali zaginionych na bezkresnych równinach, kotlinach i dolinach rzek okresowych, inni oczekiwali informacji o efektach poszukiwań. Halo, tu Bagdad, halo, tu „160”! Halo, tu Bagdad, tu Bagdad, wzywamy „160”! – i znowu cisza. Halo, tu „160”, wzywamy Bagdad, wzywamy Ruthbę! Wreszcie zmęczonym głosem ktoś przekazał tę długo oczekiwaną informację: zaginieni powrócili!

Relacje kolegów potwierdziły, że obaj znajdowali się w stanie głębokiej depresji. Kilka dni później zwierzał mi się Heniek: – Jechaliśmy od jednego punktu do drugiego. Szef dobrze znał drogę i nawet w nocy nie powinien błądzić, ale tego wieczoru odniosłem wrażenie, że poprzestawiały mu się strony świata. „Panie Michale, mamy jechać na południe, gdzie jest szosa Bagdad–Damaszek i łatwo dojedziemy do bazy! Niech pan popatrzy, jedziemy wprost na „Wielki Wóz”. Od kiedy to Gwiazda Północna znajduje się na południu?” Jechaliśmy w milczeniu, ciągle oddalając się od bazy. Mijał czas, wzrastał niepokój, a p. Michał nie słuchał, nic nie mówił, tylko mknął w nieznane. W końcu stało się to, co musiało się stać, czego najbardziej się obawialiśmy: samochód stanął.

Zabrakło benzyny. Spragnieni, głodni, szybko opróżniliśmy chłodnicę z wody, zostawiliśmy samochód i ruszyli w poszukiwaniu ludzi, ale nigdzie nie widzieliśmy namiotów beduińskich. Teren był bardzo zróżnicowany: wysokie wzniesienia pocięte głębokimi dolinami vadi. Bezskutecznie wspinaliśmy się na kolejne szczyty. Bezlitośnie prażące słońce odbierało resztki energii.

Świadomość braku wody i jedzenia pogłębiał kryzys psychiczny. Szef był bliski załamania, nie miał ochoty ani sił iść dalej. Prosił tylko, bym wszedł na kolejne wzniesienie i następne. W pewnej chwili oznajmił mi, że dalej nie pójdzie, że jest mu obojętne, co się stanie. Z trudem udało mi się go przekonać, by przeszedł jeszcze 100, 200 m, może wreszcie zobaczymy namioty. Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy nie mając już prawie żadnej nadziei, wspiąłem się na jeszcze jedno wzniesienie i w odległości ok. 4 km zamajaczyło mi kilka czarnych plam. Nie mogłem uwierzyć w swe szczęście, każda bowiem z nich oznaczała cud, namiot, obecność ludzką, ocalenie.

Opowieści Heńka słuchałem z zapartym tchem. Pracowałem przecież z Michałem i ciągle miałem w pamięci jego pełne pychy zapewnienia: „ja sobie dam radę, jestem mocny, mnie się nic nie stanie”. Dla mnie jego zachowanie było groźnym ostrzeżeniem, że trzeba uznać potęgę pustyni, trzeba trochę pokory!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Piękno i groza pustyni. Doświadczenie pustyni (IV)” można przeczytać na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Piękno i groza pustyni. Doświadczenie pustyni (IV)” na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze