„Fertig na szpil” – ani to po polsku, ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Co to znaczy?

W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik.

Tadeusz Puchałka

„Fertig na szpil”?

Ostatnio w Katowicach pojawił się baner reklamowy, którego nie powstydziłyby się takie metropolie jak Nowy Jork, Moskwa czy Las Vegas. Zasłonił prawie całkowicie Dom Towarowy „Zenit” w samym centrum stolicy mojego regionu. Ale nie to jest najgorsze. Coca-Cola, koncern ogromny, więc i reklama powinna być, jakby to rzec, „słusznych rozmiarów”, niejako adekwatna do nazwy tego ogólnie lubianego napoju, znanego na całym świecie. Problemem jest treść reklamy: „Fertig na szpil”, który to napis widnieje na wspomnianym plakacie. Co to znaczy? W jakim to języku – pomyślałem? Jakoś do niczego mi ten napis nie pasuje. Ani to po polsku. Ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Niedaleko jednak był ten sam plakat mniejszych rozmiarów. I tam był już napis w ogólnej polszczyźnie – „Gotowi na emocje”. Wreszcie pojąłem. To chodzi o ten nowy język śląski, co ma powstać.

Spoglądając na wspomnianą reklamę w Katowicach, odnoszę wrażenie, że kogoś wyraźnie poniosło. Znów ktoś chciał być bardziej papieski od papieża – pomyślałem, a w tym przypadku można byłoby powiedzieć: bardziej śląski od Ślonzoka. „FertiG” to błąd, bo moim zdaniem powinno być ‘fertik’ albo ‘fertich’, w dodatku w mojej śląskiej mowie to słowo nie występuje na początku zdania! ‘Fertig’ jest słowem niemieckim, a Katowice są stolicą Śląska, który to region mieści się w granicach Polski.

Prawidłowo byłoby użyć na początku zdania zamiast słowa ‘fertig’ po niemiecku czy ‘fertik’ w mojej mowie – niemieckiego ‘bereit’ – ‘gotowy’ – ale po co? Od kiedy to w Polsce mają przemawiać do nas reklamy w języku niemieckim (do Berlina mamy przecież spory kawałek drogi)?

Moim zdaniem w gwarze śląskiej napis na owej reklamie powinien brzmieć: My som fertik – ale na co? Jeżeli na zawody, grę, to się zgadzam, bo słowo ‘szpil’ oznacza ‘grę’, ‘mecz’, ‘rozgrywki’ itd. Jednak zachodzi uzasadnione podejrzenie, że chodzi tu o zachowanie gotowości na przeżywanie emocji. Ale słowo ‘szpil’ nie oznacza przecież emocji. Moim zdaniem, jeżeli już upieramy się przy użyciu śląskiej gwary, całe zdanie powinno wyglądać tak: „My som gotowi na emocje”. W niektórych regionach będzie się godało: ymocje, ymocyje (np. Dzisio je kepski szpil, chopcom brakło „prondu” we drugi połowie, żodnych ymocji; ida do dom). Słowo ‘emocje’ używane jest na co dzień i rozumiane we wszystkich, nazwijmy to, mikroregionach Górnego Śląska, więc po co komplikować sobie życie tworzeniem czegoś do końca niezrozumiałego? Nie ma żadnego powodu, żeby wprowadzać coś, czego się nie rozumie, czegoś sztucznego.

W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik. A Cola, choćby niy wiym co, to byda dycko kupowoł, i wcale niy skuli ty katowicki reklamy, yno skuli tego, że mi smakuje. Jako pedzioł świynty Bachus: jak se pojesz, to se zakurz, a jo bych dodoł: i Cole na dobre trowiyni popij.

Prosza Wos, godejmy po naszymu… Niy dejmy się zmajstrować jakijś nowyj ślónskij godki!

Felieton Tadeusza Puchałki pt. „Fertig na szpil?” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Tadeusza Puchałki pt. „Fertig na szpil?” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Współpraca i przyjaźń wytrzymały próbę czasu. 30 rocznica Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej

W 1980 roku na agresję ZSRS w Afganistanie wolny świat odpowiedział bojkotem olimpiady w Moskwie. Ale wtedy istniały jeszcze przyzwoitość i odpowiedzialność, o których dziś już świat nie pamięta.

Piotr Hlebowicz

23-24 maja 2018 roku w auli Ignatianum w Krakowie odbyła się międzynarodowa konferencja „Za waszą i naszą wolność”, poświęcona 30. rocznicy powstania Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej. Głównym organizatorem tego wydarzenia był Instytut Pamięci Narodowej, któremu w tym miejscu chcemy złożyć wielkie podziękowanie.

Nadanie imienia Jerzego Turaszwilego skwerowi w Krakowie 23 maja 2018 r. Od lewej stoją: Jarosław Szarek, Kornel Morawiecki, Jacek Majchrowski, Ilia Darchiashvili Fot. archiwum P. Hlebowicza

Strukturę o nazwie Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej założyliśmy z Jadzią Chmielowską w głębokiej konspiracji na początku 1988 roku. Naszym celem było dążenie do rozpadu sowieckiego imperium we współpracy z antykomunistycznymi działaczami z republik ówczesnego ZSRS. (…)

Po zakończeniu pierwszego dnia konferencji, w centrum Krakowa odbyła się uroczystość nadania imienia Jerzego Turaszwilego skwerowi przy ulicy Zwierzynieckiej. Oprócz prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, przemawiali także ambasador Gruzji Ilia Darchiashvili, prezes IPN Jarosław Szarek i Kornel Morawiecki.

Jerzego (Giorgiego) Turaszwilego zawiodła w 1922 roku z Gruzji do Polski dola wygnańca po zajęciu Gruzji przez bolszewików. Był gruzińskim oficerem, który na zaproszenie marszałka Józefa Piłsudskiego otrzymał z grupą ponad 100 oficerów i podoficerów armii gruzińskiej możliwość służenia w Wojsku Polskim (z zachowaniem stopni wojskowych).

Uczestnicy konferencji przygotowali na zakończenie konferencji dwie rezolucje związane z sytuacją w Krymie i Czeczenii oraz apel (zamieszczamy je wraz z niniejszym tekstem).

Niestety wszelkie monity do społeczności międzynarodowej to przysłowiowe wołanie na puszczy. Rosja zajęła ziemie gruzińskie, mołdawskie i ukraińskie, codziennie łamie prawa człowieka na obszarach okupowanych, giną ludzie w Ukrainie i w Syrii, w rosyjskich koloniach karnych siedzą więźniowie polityczni (Oleg Siencow i Ołeksandr Kolczenko ogłosili ostatnio bezterminową głodówkę) – a do Rosji, jak na jakiś spęd, pojechały drużyny piłkarskie grać na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Tym samym świat uwiarygadnia okupanta i bandytę.

Nadeszły czasy, że za pieniądze można oddać swój honor, zdradzić wszelkie ideały i patrzeć przez palce na łamanie praw ludzkich. Mistrzostwa hańby się rozpoczęły, dając przyzwolenie na kolejne przestępcze czyny Putina. W 1980 roku na agresję ZSRS w Afganistanie wolny świat odpowiedział bojkotem olimpiady w Moskwie. Ale wtedy istniała jeszcze przyzwoitość i odpowiedzialność. Wartości, o których świat współczesny już nie pamięta.

FR-Rosja od roku 1991 destabilizowała sytuację w Czeczeńskiej Republice Iczkerii w celu stworzenia negatywnego wizerunku narodu czeczeńskiego na arenie międzynarodowej.

Działając ze szczególną bezwzględnością przeciwko narodowi czeczeńskiemu, rosyjscy okupanci wymordowali 25% ludności cywilnej, zrujnowali blisko 80% obiektów kultury i gospodarki kraju.

Konferencja zwraca się do ONZ, Parlamentu Unii Europejskiej, Rady Europy i liderów państw świata z apelem o osądzenie władz Federacji Rosyjskiej za przestępstwa przeciw prawom człowieka popełnione na terytorium Czeczeńskiej Republiki Iczkerii. Wzywamy do przyznanie narodowi czeczeńskiemu prawa do samostanowienia, do odnowienia legitymacji władzy narodu czeczeńskiego na całym terytorium kraju w postaci Prezydium Rządu Czeczeńskiej Republiki Iczkerii na uchodźstwie, żeby po wyzwolenia kraju spod okupacji przeprowadzić kolejne wybory władz w tym kraju.

Rezolucja w sprawie Czeczenii
przyjęta przez uczestników międzynarodowej konferencji „Za naszą i waszą wolność” zorganizowanej z okazji 30 rocznicy powstania Autonomicznego Wydziału Solidarności Walczącej
Kraków, 24 maja 2018 roku

Konferencja oskarża władze Federacji Rosyjskiej o przeprowadzenie pięciu agresji zbrojnych przeciwko Czeczeńskiej Republice Iczkerii w latach 1991–1995 oraz o okupowanie terytorium niepodległego, suwerennego i demokratycznego państwa, które w 1991 roku zostało odrodzone przez naród czeczeński zgodnie z prawem międzynarodowym.

Rezolucja w sprawie Krymu
przyjęta przez uczestników międzynarodowej konferencji „Za naszą i waszą wolność”, zorganizowanej z okazji 30 rocznicy powstania Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej
Kraków, 24 maja 2018 roku

My, uczestnicy międzynarodowej konferencji „Za waszą i naszą wolność”, jesteśmy oburzeni sytuacją, w której znaleźli się Tatarzy na Krymie po jego okupacji przez Federację Rosyjską. Rosyjski okupant prowadzi zorganizowaną akcję eksterminacji narodu Tatarów Krymskich poprzez politykę totalnych prześladowań i represji. Rewizje, naloty na mieszkania, zatrzymania, aresztowania, porwania, tortury i morderstwa stały się powszechnym zjawiskiem na Półwyspie Krymskim. Liczbę rozpraw sądowych w sprawach administracyjnych i karnych szacuje się na dziesiątki. Niewinni ludzie są karani ogromnymi grzywnami pieniężnymi i skazywani na długi pobyt w więzieniach. Dziedzictwo kulturowe Tatarów Krymskich ulega zniszczeniu. W imię militaryzacji Krymu naruszane jest naturalne środowisko zamieszkania jego rdzennej ludności. Dewastacja dotyczy nie tylko walorów krajobrazowych, ale i ekosystemu. W związku z powyższym prosimy o podjęcie wszelkich starań, aby uratować naród Tatarów Krymskich. Wzywamy do:

  • zaostrzenia sankcji gospodarczych i zwiększenia presji politycznej i dyplomatycznej na kraj agresora;
  • ogłoszenia bojkotu międzynarodowych imprez kulturalnych i sportowych planowanych na terenie Federacji Rosyjskiej, w tym nadchodzącego Pucharu Świata FIFA w 2018 roku;
  • uwolnienia wszystkich więźniów politycznych obywateli Ukrainy zatrzymanych i więzionych w koloniach karnych-łagrach na Krymie i w Federacji Rosyjskiej.

Apel
uczestników międzynarodowej konferencji „Za naszą i waszą wolność”, zorganizowanej z okazji 30-lecia Autonomicznego Wydziału Solidarności Walczącej
Kraków, 24 maja 2018 roku

Apelujemy do polskich władz miejscowych i do patriotów polskich, w których szczere intencje i patriotyzm nie wątpimy, aby – broniąc pamięci Żołnierzy Wyklętych – uwzględniły wspólny interes narodu polskiego i białoruskiego, prawo i sprawiedliwe podejście do sprawy, i nie dawały zezwolenia, nie prowadziły i nie uczestniczyły w tzw. marszach „Burego”.
Takie podejście będzie wyrazem kierowania się racją stanu współczesnej Polski. Ta racja polega dziś na dążeniu do obniżenia poziomu negatywnych emocji między narodami polskim i białoruskim, na rozwijaniu współpracy opartej na zaufaniu i wzajemnie korzystnej, pokojowej współpracy.

Cały artykuł Piotra Hlebowicza pt. „Lata współpracy i przyjaźni. 30 rocznica Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej” znajduje się na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Hlebowicza pt. „Lata współpracy i przyjaźni. 30 rocznica Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Obok wszelkich wojen hybrydowych trwa ta największa walka – o dusze / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 49/2018

Tylko od Boga zależy, czy mamy jeszcze coś na ziemskim padole do wykonania. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, a to przecież nieprawda. Natomiast prawdą jest, że każda osoba ludzka jest inna.

Jadwiga Chmielowska

Nadchodzą wakacje. Może wreszcie znajdzie się trochę czasu na lekturę, przemyślenia, a może i na poprawę? W zgiełku, codziennej krzątaninie wokół spraw wielkich i niedużych, zabiegani nie mamy czasu nawet pomyśleć, co tak naprawdę jest istotne.

Życie jest tak krótkie i kruche, że w każdej chwili może zgasnąć. I tylko od Boga zależy, czy mamy jeszcze coś na ziemskim padole do wykonania. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, a to przecież nieprawda. Natomiast prawdą jest, że każda osoba ludzka jest inna, niezwykła, niepowtarzalna. Bóg obdarzył każdego duszą nieśmiertelną i rozdał różnym ludziom różne talenty.

Byłam kilka dni temu w szpitalu. Wezwałam księdza z sakramentem chorych. Personel i chorzy byli niebywale zdumieni. Nie spodziewali się najwyraźniej takiej decyzji po dziennikarce i silnej kobiecie.

A moje doświadczenia z tym sakramentem są niezwykłe, więc księdzu opowiedziałam, jak zadziałał na mnie w grudniu 2014 roku. Już po dwudziestu minutach siedziałam na łóżku i rozmawiałam, a wcześniej nie potrafiłam się nawet podnieść i tylko oczyma mogłam pokazywać, czego chcę.

Ofiarowałam mój ból jako zadośćuczynienie za grzechy w czyśćcu cierpiących, zwłaszcza moich wrogów. Nawet cierpienie musi mieć swój sens. Możemy je ofiarować Bogu jako przebłaganie za grzechy.

Jestem w okresie rekonwalescencji i powoli wracam do zdrowia. Przy tej okazji przekonałam się, że mam synów, jakich można sobie tylko wymarzyć. Najwspanialszych. Nie jestem ich biologiczną matką. Kiedy ich poznałam, mieli 13 i 14 lat. Teraz w chorobie opiekują się mną, jakbym była ich prawdziwą matką. Przecież tak właśnie jest. Byłam dla nich ojcem i matką – takie dwa w jednym. Sama ich wychowałam. Nauczyłam ich – tak myślę i to dostrzegam – rozróżniać rzeczy ważne od nieistotnych.

Teraz też mam okazję się przekonać, ilu mamy przyjaciół: kolegów z redakcji, z podziemia, czasem przypadkowo kiedyś poznanych. Stworzyli oni dla mnie teraz swoisty łańcuszek ludzi dobrej woli. Mogę więc być spokojna o transport i zaopatrzenie, a także o wiele takich drobiazgów, które w chorobie urastają do spraw wielkiej wagi. Mam więc tę wyjątkową okazję przekonać się osobiście, jak dobro czynione ludziom – wraca.

Pragnę zwłaszcza podziękować lekarzom – i tym, którzy mnie operowali, i tym wszystkim, którzy mnie konsultowali, aby ograniczyć ryzyko albo uniknąć błędu lekarskiego. A muszę się przyznać, że jestem pacjentką bardzo trudną, bo i doświadczoną, i dociekliwą.

Dziękuję katolikom, grekokatolikom, prawosławnym, luteranom, muzułmanom za modlitwy w mojej intencji. Powiedziano mi, ze rzadko można spotkać takiego kogoś jak ja, kto bez względu na okoliczności głosi prawdę i potrafi nawet w obecności bardzo licznie zebranych wstać i publicznie zarzucić kłamcom ich proceder.

– Twoja odwaga, Jadwigo, jest dla nas bezcenna – usłyszałam od Litwinów, Ukraińców, Gruzinów, Tatarów, Czeczenów, Ormian, Azerów… Cenię to sobie i wiem, że stanowimy wielką rodzinę ludzi wolnych i miłujących swych rodaków i ojczyzny. Nasze przyjaźnie sprawdzone są w boju o wolność i niepodległość.

Pamiętajmy jednak, że obok wszelkich wojen hybrydowych – trwa ta największa walka – o dusze ludzkie.

Wojna dobra ze złem. Szatan nie daje za wygraną. Lecz i tak przegra.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Trzecia część losów kompanii „Twardego”. Zmiany miejsca pobytu, nowe kontakty, kolejne akcje i potyczki z Niemcami

Kobiety każdemu gorącym żelazkiem przeprasowały ubranie. Pod wysoką temperaturą były dobijane wszy i gnidy. To gwarantowało jakiś czas spokój od tego plugastwa towarzyszącego nam na co dzień.

Wojciech Kempa

„Twardy”, który postanowił dać swoim ludziom miesiąc odpoczynku, ażeby zrzucili z siebie koszmar pobytu w Rzeszy i złapali powietrza partyzanckiego, nawiązał kontakt z grupą Piotra Kowalczyka „Wolnego” z AL, a przede wszystkim z miejscowym dowództwem AK. (…)

Spotkałem się z kpt. „Henrykiem” i jego sztabowcami, „Wilczyńskim” i „Hubertem”, Byli to ludzie, z którymi trudno się było dogadać. Patrzyli na mnie jak na ubogiego krewnego. Kwestionowali mi teren, uważali za swój. Nie mogli zrozumieć, że jesteśmy jedną armią, a nawet podlegaliśmy pod jedno D.O.K. Kraków. Zabraniali mi przeprowadzania rekwizycji żywności i koni dla potrzeb grupy. Wyrzuciłem im plik tysięcy marek i oświadczyłem, że ja płacę. W tym wypadku zaczęli ze mną pertraktować i chcieli, abym im płacił markami, a oni będą mnie zaopatrywać. Marka w Gubernatorstwie była dewizą. Oficjalny kurs wynosił dwa złote za markę, nieoficjalny cztery złote. Wyczułem, że mają w tym prywatne interesy. Nie zgodziłem się. Wolałem chłopu płacić urzędowo, niech on sobie zarobi, ale miałem ten zysk, że nic nie chował przede mną, a nawet polecał, co rzadko robił w stosunku do innych grup.

Niezależnie od oficjalnych kontaktów nawiązałem kontakty osobiste. Odwiedziłem w Przyłubsku „Dziadka” – Wróblewskiego Józefa, bojowca PPS z 1905 r., kolegę mojego ojca. Ukrywał się już w tym czasie. Miał jednak duży posłuch u ludzi. Zorganizowałem kwatermistrza terenowego. Został nim rzeźnik z Zawiercia Sroka Stanisław. Ze względu na wzrost nazwali go „Wołodyjowskim”. Do pomocy miał bardzo dzielną córkę „Irminę”. Grunt i siatka zostały przygotowane w Gubernatorstwie. Teraz tylko broń i wojaczka. (…)

Kwaterowanie w Rzeszy nie należało do przyjemnych spraw. Z każdego domu zawsze ktoś pracował. Człowieka idącego do pracy należało przepuścić, gdyż w przeciwnym wypadku narażaliśmy go na konsekwencje twardej dyscypliny pracy, która przeważnie kończyła się Oświęcimiem. Z ludźmi tymi odmiennie [należało postępować] niż w Guberni. Tam się brało kwaterę i koniec dyskusji. Jeżeli był podejrzany, to najwyżej nie wypuszczało się osobnika z domu, ale on przeważnie miał pracę na swoim polu. Tu w Rzeszy ludzie szli do fabryk, stykali się ze zbiorowiskiem ludzkim, z władzami, mogli łatwo poinformować kogo chcieli o naszej bytności. Mogli nieświadomie nam zaszkodzić. Człowiek tam pracował przeważnie przez dziesięć godzin, a z dojazdami do trzynastu godzin. Przez ten czas był z myślami, że on tu, a tam żona, dzieci, dom. Może, jak przyjedzie, już nikogo nie zastanie na zgliszczach domostwa. Mógł się ze swej troski komuś zwierzyć, a ten wyzyskać tę wiadomość do podłych celów. Ta troska napawała mnie, gdy zakwaterowałem na Sikorce. Na pięć domów siedem osób odjeżdżało rano do pracy, dwie na drugą zmianę. Prosiliśmy i groziliśmy tym ludziom.

Od paru dni padał deszcz – w tym dniu to samo. Myślałem, by gdzieś około dziesiątej wyjść w las mrzygłodzki i tam się zatrzymać do wieczora, by po kolacji udać się na robotę. Musieliśmy pozostać na kwaterach. Ludzie, a raczej kobiety, bo mężczyźni byli w pracy, zajęły się nami bardzo serdecznie, a powiedziałbym – fachowo, po wojskowemu. Pani Jaworska w każdej chałupie wystawiła warty z dzieci starszych. Jeden chłopak musiał wyglądać na drogę Mrzygłódka – Mrzygłód, drugi od Poręby, trzeci od Niwek – Suliszowic, a czwarty od Będusza. Kazały nam zdjąć bieliznę, szybko wyprały i nie susząc na powietrzu tylko żelazkiem, szybko nam ją zwróciły. Później pojedynczo każdemu gorącym żelazkiem przeprasowały ubranie w celu odwszenia. Pod wysoką temperaturą były dobijane wszy i gnidy. To gwarantowało jakiś czas spokój od tego plugastwa towarzyszącego nam na co dzień. System ten stosowaliśmy już do końca partyzantki.

Po południu wrócili ludzie z pracy. Twarze ich wykazywały ogromne zmęczenie. Przepracowali ciężko fizycznie dniówkę fabryczną i drugą, z powodu naszej tu bytności, a którą żadną miarą nie można było zmierzyć. Z wiadomości zaciągniętych od nich w okolicy był spokój. O godzinie 19-ej najedzeni, oprani i odwszeni, jak przyzwoita kawalerka idzie na wesele, tak my na robotę. (…)

Syrena fabryczna buczała godzinę dziesiątą. Zza płotu było słychać, jak ludzie podążali do portierni. Siedzieliśmy. Kilkanaście osób minęło nasze stanowiska, O godzinie 22.12 zeszliśmy w dół do stawu. Pierwsi szli „Smukły” i „Słaby”, za nimi z klamką „Gordon”, dalej reszta. Szpica zajęła stanowiska. „Gordon” otworzył furtkę. Wpadliśmy do portierni. „Hände hoch!”. Komendant „werkschutzów”, Niemiec, podniósł ręce. Jureczko i jakiś cywil zrobili to samo. „Dańko” odpiął mu pasek pistoletu i przewiesił przez szyję. Był to F.N., kaliber siedem. Później wszystkich ustawiliśmy pod ścianę. Pilnował ich „Lisek”. Ze stojaka zabraliśmy karabiny. Było ich osiem. Zapytaliśmy, gdzie znajduje się reszta karabinów, których winno być dwadzieścia cztery. Niemiec wskazał na pięterko. Wziąłem Jureczka, dla zmylenia podejrzenia dałem mu kopniaka. Znajdujące się na dole karabiny zostały w mig rozebrane. Wszyscy oprócz „Wichury” byli uzbrojeni, nawet „Gordon”. Z góry ze „Zniczem” znieśliśmy resztę karabinów. „Jastrząb”, trojąc się, aplikuje wszystkim po dalsze dwa karabiny. „Ryś” i „Wichura” odbierają strażnikom dalsze dwa karabiny, ale starego systemu, używane w pierwszej wojnie przez Austrię. (…)

Ośmiu mężczyzn niosło po trzy karabiny, „Lisek” dwa i kobiety po jednym. Na niebie ukazał się księżyc. Chłopcom wytłumaczyłem trasę naszego odskoku. Dalej szliśmy prawą stroną lasu marciszowskiego.(…) Dalej przeszliśmy granicę i doszliśmy do szosy Włodowice – Kotowice, następnie na cmentarz wojskowy, za którym są lasy kotowskie i tam był pierwszy odpoczynek. Tymczasem w powietrzu odbywał się koncert syren. Buczała syrena alarmowa w Porębie, ze trzy w Zawierciu i tyleż w Myszkowie. Nie napawało nas to trwogą, a raczej dumą. To były fanfary na cześć naszego zwycięstwa.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego (III)” znajduje się na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego (III)” na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Agenci transformacji mają tyleż wspólnego z tradycyjnym agentem, co śmiercionośny bakcyl z uderzeniem pięścią

Czyż nie robi się w świecie i w Polsce coraz bardziej luzacko, głupkowato, ironiczne i wesoło? Towarzyszy temu triumfalny chichot diabła. A coraz mniej jest tych, którzy go jeszcze słyszą.

Herbert Kopiec

Bywa, że dezinformacja jest nie tylko wypaczeniem informacji, ale może ją systematycznie zastępować. Agentów dezinformacji, którzy bywają nagradzani przez organizacje międzynarodowe (m.in UNICEF), jest stosunkowo niewielu, ale jak ulał pasuje do nich znane powiedzenie: „Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. (…)

Odnotujmy więc dla uniknięcia nieporozumienia, że nie chodzi o zwykłych, prymitywnych kapusiów (donosicieli, tajnych współpracowników SB), lecz współczesnych (aktywnych po 1989 r.) wyrafinowanych, transformacyjnych intelektualistów zajmujących się zatruwaniem społeczeństw nihilizmem kontrkulturowym, zmierzającym do zmiany społecznej, czyli postawienia świata tradycyjnych wartości na głowie.

„Po 1989 roku Zachód stał się nagle dla nas szeroko dostępny. (…) Oznaczało to skokowy wzrost wyjazdów zagranicznych na staże naukowe, konferencje. Otwarcie na Zachód – odnotował z radością Z. Kwieciński – przyniosło znakomite rezultaty. Mamy całą generację młodej profesury, która bardzo skorzystała na tych zmianach” (M. Jaworska-Witkowska, Z. Kwieciński, Nurty pedagogii naukowe dyskretne odlotowe, s. 88, Kraków 2011). Słowem: agenci transformacyjni, koncentrujący się na dezinformacji, indoktrynują nie tylko dzieci, ale całe społeczeństwa i narody po to, aby zbawić świat bez Boga i mają tyleż wspólnego z tradycyjnym agentem, co śmiercionośny bakcyl z uderzeniem pięścią.

W przeprowadzeniu zmiany społecznej potrzebni są bowiem finezyjni agenci nowego typu, potrafiący podstępnie wpłynąć na środowisko i skłonić je do pożądanych zachowań. Co wcale nie wyklucza, iż niektórzy z nich (w żargonie nazywano ich „zawodowymi dysydentami”) w młodości – zanim osiągnęli status naukowych tuzów – kapusiami byli.

Świadczyć o tym mogą chociażby losy życiowe prof. Lecha Witkowskiego, obsadzonego w roli odnowiciela (po 1989 roku) polskiej pedagogiki, choć figurującego w dokumentach IPN jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES” – opisane przeze mnie miesiąc temu. Nie będę ukrywał, że trwanie przy wątku roli intelektualistów (których nie należy mylić ze zwykłymi kapusiami) w procesie szeroko pojętej transformacji ma po części związek z 3-tomową pracą dr Jerzego Targalskiego pt. Służby specjalne i pieriestrojka (podtytuł: Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestrojce i demontażu komunizmu w Europie sowieckiej, 2017). (…)

Realizowany w Polsce program reformy oświaty zawiera silny ładunek indoktrynacji ideologicznej sprzecznej z cywilizacyjnymi fundamentami polskiej kultury. Dokumenty organizacji międzynarodowych: UNESCO, Rady Europy, inspirujące przemiany oświatowe w naszym kraju, świadczą, że ich intencją jest modyfikacja postaw społecznych w duchu laickim i globalistycznym. Zawsze w służbie „porządku światowego” i tego, co uważają za nasze dobro. Zamierzenia te, będące istotnym elementem przeprowadzanej zmiany społecznej, realizowane są w sposób ukryty, wręcz manipulatorski.

Animatorzy tak pomyślanej reformy spotykali się w niektórych krajach z problemem oporu kadry nauczycielskiej. Środki zaradcze, jakie przewidziano dla osłabienia i neutralizacji takich postaw, sprowadzają się do zaleceń organizowania dla nauczycieli nieustających szkoleń, mających reformować ich osobowość i sposób myślenia. Niewielka jest świadomość, że konferencje pozbawione sensownych treści są ważnym instrumentem oswajania głupoty/demoralizacji nauczycieli. Ich rola polega jednak nie tylko na takim oddziaływaniu, ale na zajmowaniu miejsca. Im więcej ble, ble, a także „dyskusji pod dyktando”, tym mniej miejsca dla rzeczowych informacji i wartościowej edukacji. (…)

Prominentni pedagodzy salonowi mają chyba świadomość, że funkcjonują na co dzień w oparach absurdu i głupoty. Co rusz któryś z nich, jakby profilaktycznie, daje znak o swoim zatroskaniu. Wrzuca – przykładowo – do swojego tekstu wątek tzw. pedagogii pobocznych wobec pedagogii nurtów głównych. Przytoczmy za prof. Z. Kwiecińskim nazwy tych nurtów: pedagogie przewrotne, jawnie kontestacyjne, opozycyjne, przekorne i odwracające wobec tych pierwszych, a także pedagogie odlotowe, proponujące różne utopijne, nierealne na początku ideologie, które z czasem, drążąc powszechną świadomość i praktykę, dokonują znacznych przekształceń edukacji powszechnej. „W obrębie tego marginesu (? – pytajnik mój) – pisze prof. Kwieciński – umieszczam też pedagogie pokrętne, jawnie w swoich intencjach cyniczne, oszukańcze, antyedukacyjne, kryjące się za fasadą pięknych i chwytliwych haseł, ale wspartych mocno na zimnych, a nieraz brudnych interesach i chciwości ich realizatorów” (Nurty pedagogii, op. cit.). I pomyśleć, że sporo tych pedagogii funkcjonuje pod dumnymi, zazwyczaj lewackimi sztandarami, że trzeba nas ulepszyć, bo jesteśmy niedostatecznie wolni, niedostatecznie równi, niedostatecznie multikulturalni i niedostatecznie europejscy. (…)

No cóż, póki co agenci transformacji mają powody do radości. Czyż to, o czym opowiada lewoskrętny/postmodernistyczny prof. Z. Kwieciński, nie jest osobliwym sprawozdaniem z pomyślnej realizacji bolszewickiej/szatańskiej strategii instalacji zamętu? Czyż zgodnie z założoną strategią nie robi się w świecie i w Polsce coraz bardziej luzacko, głupkowato, ironiczne i wesoło?

Powiedzmy wprost: trudno się dziwić, że towarzyszy temu triumfalny chichot diabła. A coraz mniej jest tych, którzy go jeszcze słyszą.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Program rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej. Obecne województwo lubelskie historycznie sięga czasów piastowskich

Pałac Lubomirskich w Lublinie przeznaczono na Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej. Nadarza się wyjątkowa okazja zdjęcia z Ziemi Lubelskiej zasłony PKWN-owskiej – fatum ciążącego od 70 lat.

Ryszard Surmacz

Pięć zasad rewitalizacji kulturowej województwa lubelskiego

  1. Ziemia Lubelska dziś należy do pogranicza Polski i regionu granicznego Europy. Potrzebni są tu nowi ludzie, nowe struktury oraz „renesansowe” myślenie o regionie, sprawach Polski i Europy – takie, które cechowało elity dawnych Kresów wschodnich.
  2. Nowe prądy epoki zmuszają nas do odwrócenia tendencji kulturowych. Multikulturalizm przegrał, a więc wracamy do koncepcji państw narodowych. Na swoim terytorium administracyjnym to my, Polacy, kształtujemy politykę wewnętrzną, kulturową i edukacyjną. Fakt ten zmusza nas do odbudowania własnej prawdy: kultura narodowa musi mieć swojego właściciela, tysiącletnie doświadczenie swojego depozytariusza i swoje autorytety, a państwo – dobrze wykształconych i świadomych obywateli. Patriotyzm – tak; nacjonalizm – nie.
  3. Na pograniczach myślenie kategoriami mamony z reguły prowadzi do destabilizacji kulturowej i politycznej, przynosi więc wymierne korzyści silniejszemu. Pogranicze nie może być zarzewiem konfliktów. Pośrednikiem w sprawach przyszłości regionu i państwa nie może być ludność pogranicza, lecz musi być legalny rząd, który kształtuje własną politykę wewnętrzną i zagraniczną.
  4. Kultura niższa jest źródłem atrakcyjności kultury wyższej, ale to kultura wyższa decyduje o rozwoju kultury narodowej i w dalszej kolejności – całej cywilizacji.
  5. Obecne granice Polski mają charakter optymalny.

Program

1.    Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej. (…) Idea polska na wschodzie skończyła się. Kulturowe dziedzictwo Rzeczypospolitej, jakie pozostało na terenach dawnych Kresów, jest własnością zamieszkałych tam ludzi i do nich należy wola i sposób jego wykorzystania. Pozostał jednak nierozwiązany wciąż problem: jak dziedzictwo jagiellońskie zakotwiczone w dworach i dworkach szlacheckich, a także istotę tej najwyższej kultury, która tam się narodziła, przenieść do Polski i włączyć je w aktualny kulturowy obieg? Należy się zastanowić, czy w tej materii nie wykorzystać regionu Białej Podlaskiej, gdzie po dziś dzień żyje jeszcze tradycja szlachecka. Oczywiście nie dla wskrzeszenia instytucji polskiego szlachcica, lecz przejęcia idei szlacheckiej, która kształtowana była od X do XVII w. I to ona pozwoliła zespolić wiele narodów, zbudować jedność Rzeczypospolitej i zatrzymać pokój na kilka wieków. Ta idea jest i będzie najważniejszym budulcem polskiej kultury, nie można jej więc lekceważyć. Od 1945 r. zmieniły się granice państwa, potrzebujemy więc nowej syntezy epok: piastowskiej, jagiellońskiej, okresu zaborów, II RP i PRL. Bez tej wielkiej pracy myśl polska, kultura i państwo skazane będą na stagnację.

Obecne granice Polski mają charakter piastowski i optymalny. Muzeum Lubelskie w Lublinie ma bardzo ciekawą ofertę edukacyjną i intelektualną, ale jego zasięg ogranicza się do regionu. MZWDR swym zasięgiem programowym ma obejmować całe polskie Kresy. Powinno być więc łącznikiem i wraz z Muzeum Lubelskim i, być może z lubelskim oddziałem Narodowego Instytutu Dziedzictwa, pełnić rolę wiodącego ośrodka kulturalnego – najpierw w regionie, a potem już samodzielnie, na terenie całego kraju. Jego działalność z jednej strony musi uspokajać wschodnich sąsiadów, a z drugiej pokazywać Polakom, a także politykom własnym i zachodnim, doniosłość polskiej kultury, zwłaszcza w dziedzinie demokracji i stosunków kulturowych. Działalność Muzeum nie powinna służyć ekspansji, lecz powszechnemu podniesieniu wiedzy, budowaniu polskiej tożsamości i siły moralnej naszego społeczeństwa. Dopiero podniesienie kulturowe wszystkich sąsiednich państw może w przyszłości stać się ofertą jakiejś formy dobrowolnej konfederacji państw. Większość narodów całej Europy Środkowo-Wschodniej na za sobą doświadczenia destrukcyjnej działalności pięciu państw totalitarnych. Wszystkie chcą zobaczyć swoją prawdziwą twarz. (…)

2.    Instytut Pamięci Narodowej.

3.    Wojskowa Obrona Terytorialna Kraju. (…) Do 1993 r. wojsko polskie było elementem obrony Układu Warszawskiego. Okres od wyjazdu Armii Czerwonej z Polski (1993) do 2015 r. możemy nazwać przejściowym. Od 2016 r. wszystko zaczyna się zmieniać. Polska potrzebuje formacji i edukacji, a polskie społeczeństwo i polskie wojsko odpowiedniego stopnia świadomości. Dziś żołnierz musi posiadać odpowiednie morale, odpowiednią wiedzę wojskową, geopolityczną, topograficzną, elektroniczną i kulturową oraz odpowiednią sprawność fizyczną. Te elementy połączone kontaktem społecznym budują długotrwałą siłę. Wojsko broni, WOT i ludność wspomaga. (…)

4.    Centrum Aktywacji Regionalnej. (…) Województwo lubelskie jest swoistym muzeum polskości pod gołym niebem. Na tej ziemi urodziło się bardzo dużo najwybitniejszych ludzi naszej kultury, mieszkały tu znamienite rodziny i rody. To źródło siły. Niestety, takiej świadomości społeczeństwo województwa nie ma i poza turystami niewielu z tego bogactwa korzysta. Prócz Muzeum Lubelskiego nikt nie wyjaśnia, na czym polega wielkość tej ziemi, a uczniowie i studenci są poza obiegiem właściwej edukacji kulturowej. (…)

Województwo lubelskie ma cztery, zupełnie niewykorzystane ośrodki bardzo silnie umocowane w historii Polski: Lublin, Zamość, Puławy oraz region Łukowa i Białej Podlaskiej. Każdy z nich wnosi swoje specyficzne dziejowe bogactwo, swoją mądrość i przestrogi, które w dzisiejszej dobie Polacy powinni znać i wykorzystać. (…)

O wszystkim, podkreślmy raz jeszcze, zadecydują nie tyle programy, co odpowiednie kadry na odpowiednim poziomie merytorycznym. Kadry nie mają patrzeć na mody i trendy, lecz rękami wyciągać mądrość z tej ziemi jak ziemniaki.

Cały artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Program rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej” znajduje się na s. 10 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Program rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej” na s. 10 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Pierwsi turyści przepłynęli liczącym 1,1 km długości odcinkiem Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej w Zabrzu

Ponowne uruchomienie zabrskiego odcinka sztolni pozwoliło na powstanie w Zabrzu jednego z najcenniejszych i najciekawszych na skalę europejską kompleksów, prezentujących górnicze zabytki techniczne.

Adam Frużyński

Poszukiwania nowych zasobów węgla doprowadziły do odkrycia w listopadzie 1790 roku jego pokładów w rejonie Zabrza i Chorzowa. W celu wydobywania węgla dyrektor Wyższego Urzędu Górniczego w Wrocławiu, hrabia Fryderyk Reden, polecił w 1791 roku uruchomić w Zabrzu kopalnię węgla „Królowa Luiza” („Zabrze”). Gdy zgłębiono pierwsze szyby kopalni i przystąpiono do urabiania węgla, do podziemnych wyrobisk kopalni natychmiast zaczęła napływać woda, przeszkadzająca w górniczej pracy. (…)

Wtedy to hr. F. Reden polecił zaprojektowanie sztolni, która miała w pierwszej kolejności odwodnić kopalnię „Królowa Luiza”. Sztolnia miała następnie zostać przedłużona do Chorzowa, służąc do równoczesnego odwadniania wielu innych kopalń, znajdujących się w tym rejonie. Jednak miała nie tylko odprowadzać wodę z licznych kopalń, lecz jednocześnie służyć do podziemnego transportu węgla drogą wodną do specjalnie wybudowanego portu przy jej wylocie. Tam węgiel przeładowywano by na barki, płynące po Kanale Kłodnickim, łączącym Zabrze z Gliwicami i Koźlem. W ten sposób węgiel wprost z kopalni mógł dalej Odrą dotrzeć nawet do Szczecina. (…)

Ponieważ sztolnia miała 3,5 metra wysokości, była drążona dwuetapowo. W pierwszej kolejności wykonywano górny fragment sztolni. Gdy front robót przesunął się o kilka metrów, druga grupa górników wykonywała jego dolny fragment. Pracując na dwie zmiany, robotnicy wykuwali dziennie około 73 cm chodnika. (…)

Część korytarzy sztolni wzmocniono grubą na 60 cm obudową z kamienia. Stosowano też czasami obudowę mieszaną, ceglano-kamienną. Odcinki sztolni wykute w szczególnie twardych skałach pozostawiano bez obudowy, a powstałe fragmenty sztolni miały 3,5 metra wysokości, 1,6 metra szerokości, a poziom wody wynosił około 1,3 m. (…)

Urobiony przez górników w zabierkach węgiel ładowano do drewnianych skrzyń mieszczących po 370 kg węgla, które ustawiano na platformach ciągniętych przez konie. Zestawy takie poruszały się po żelaznych szynach, ułożonych w chodnikach prowadzących do podziemnych portów. Tam skrzynie z węglem przeładowywano z platform do drewnianych łodzi przy pomocy specjalnych dźwigów.

Łodzie miały 8,6 metra długości i mieściły do 10 skrzyń z węglem. Łączono łańcuchami po 3–4 łodzie, które przepychał przez sztolnię jeden robotnik. Opierał się on głową i rękami o kołki dębowe wbite w strop wyrobiska, a nogami przesuwał łodzie do przodu. Gdy znalazł się w ostatniej łodzi, przechodził do pierwszej i rozpoczynał pracę od początku. Powtarzając wielokrotnie tę czynność, po 6–7 godzinach osiągał ujście sztolni. W następnych latach przewoźnik odpychał się od stropu drewnianym kołkiem, co skróciło okres spławu do 3–4 godzin.

Łodzie płynące w kierunku wylotu mijały się z łodziami powracającymi w specjalnych mijankach. Gdy osiągnęły ujście sztolni, wypływały na powierzchnię i zatrzymywały się w małym porcie. Tam węgiel przeładowywano specjalnym żurawiem do dużych, mieszczących po 18 skrzyń łodzi, kursujących po Kanale Kłodnickim, którego budowę rozpoczęto w 1799 roku. Rozpoczynał się on w Zabrzu i łączył sztolnię z Królewską Odlewnią Żelaza w Gliwicach. W Sośnicy funkcjonowała pochylnia rolkowa, na której łodzie były opuszczane o 11 metrów, pokonując w ten sposób różnicę terenu. (…)

W latach 1850–1860 do sztolni doprowadzono kilka odgałęzień umożliwiających odwadnianie 11 innych kopalń węgla. Potem trafiono na skały wodonośne, z warstwami półpłynnymi i kurzawkami, które spowolniły prace do tego stopnia, że na początku lat 60. XIX wieku budowano tylko po 20 metrów sztolni rocznie.

Ostatecznie budowę liczącej wtedy 14,2 km sztolni ukończono 6 października 1863 r., gdy jej przodek dotarł do kopalni „Król” w Chorzowie. Unieruchomiono wtedy pompy odwadniające kopalnię i wody z podziemnych wyrobisk spłynęły do sztolni, którą przepływało wtedy 17 m3 wody na minutę.

W miarę upływu czasu sztolnia traciła powoli na znaczeniu, gdyż w wielu innych kopalniach, które do tej pory odwadniała, ustawiono silne pompy, które tłoczyły wodę bezpośrednio na powierzchnię. Sztolnia przez kilka następnych lat służyła do odprowadzania wody, lecz stanowiło to korzyść niewspółmiernie małą w stosunku do poniesionych kosztów jej budowy i utrzymania. Gdy na początku XX wieku częściowo zasypano Kanał Kłodnicki pomiędzy Zabrzem a Gliwicami, nadmiar wody ze sztolni był kierowany specjalnym upustem do Bytomki.

W tym stanie sztolnia dotrwała do lat 50. XX wieku, kiedy podjęto decyzję o jej likwidacji. Zniszczono i zamurowano w 1953 roku wylot sztolni, zasypano szybiki. W świadomości społecznej zaistniała ponownie, gdy niedawno rozpoczęto jej penetrację, a działania te zostały nagłośnione przez media. Mimo upływu dwóch stuleci, podziemne korytarze sztolni są w zaskakująco dobrym stanie.

Cały artykuł Adama Frużyńskiego pt. „Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Frużyńskiego pt. „Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna” na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Ponad 200 triumfalnych bram witało wojsko polskie, które wkraczało na Śląsk w 1922 roku po powstaniach i plebiscycie

Wzruszającą chwilą było wręczenie generałowi Szeptyckiemu przez przedstawicieli byłych powstańców powiatu rybnickiego sztandaru powstańczego, który przebył wszystkie trzy powstania.

Tadeusz Loster

Kiedy w XV wieku Polska odzyskała Gdańsk i Pomorze, Jan Długosz w swoich pamiętnikach napisał: „Niemało się cieszę, że wróciły do Polski pruskie ziemie, ale jeszcze więcej bym był się radował i czuł się szczęśliwym, gdybym dożył tej chwili, gdy Śląsk, prastara piastowska dzielnica, powróci na łono ojczyzny. Wtedy błogich doznałbym uczuć, a miałbym milszy w grobie spoczynek”.

Wieczorem o godz. 22.30 dnia 15 czerwca 1922 roku w wielkiej sali gmachu Komisji Międzysojuszniczej w Opolu miała miejsce historyczna chwila – oddanie Państwu Polskiemu części Górnego Śląska. Ziemie, które miały powiększyć obszar Rzeczypospolitej, zostały przyznane Polsce decyzją Rady Ambasadorów dnia 20 października 1921 roku. Był to owoc trzech śląskich powstań oraz plebiscytu.

Już 20 czerwca o godz. 8 rano wojsko polskie pod dowództwem generała broni Stanisława Szeptyckiego przekroczyło granicę i wkroczyło do powiatu katowickiego, obsadzając w ten sposób pierwszą strefę obszaru Śląska przyznaną Polsce. Oddziały wojska polskiego, auta pancerne i kawaleria zostały powitane na moście szopienickim przez tłumy publiczności, władze państwowe i wojewódzkie, duchowieństwo oraz organizacje społeczne, polityczne i kulturalne. Wraz ze sztabem gen. Szeptyckiego granicę przekraczał generał Horoszkiewicz, dowódca 23 dywizji, która przeznaczona była do obsadzenia Górnego Śląska.

Brama powitalna w Królewskiej Hucie, 6.06.1922 r. | Źródło: NAC

Na granicy ustawiono tryumfalną bramę powitalną. Do jej słupów był przywiązany łańcuch żelazny pomalowany na kolor czarno-biały (barwy pruskie). Generał Szeptycki podjechał na koniu w pobliże łańcucha, gdzie powitał go krótką przemową wojewoda Rymer oraz ks. prałat Kapica. Po patriotycznym przemówieniu generała Szeptyckiego i odegraniu pieśni „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”, powstaniec śląski – inwalida młotem rozbił symboliczny łańcuch zagradzający drogę z Polski na Śląsk. Przy dźwiękach hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła” wojsko polskie ruszyło na ziemię śląską i drogą przez Roździeń, Szopienice, Burowiec, Zawodzie udało się do Katowic.

Ludność śląska ustawiona w szpaler od granicy do Katowic entuzjastycznie witała armię polską, obrzucając ją kwiatami. Od granicy do Katowic Ślązacy ustawili około 30 bram powitalnych. W Zawodziu brama powitalna zbudowana była z węgla; górnicy z zapalonymi lampkami witali wojsko polskie tradycyjnym „Szczęść Boże”, a wójt gminy chlebem i solą.

(…) Do trzeciej strefy części obszaru plebiscytowego wojsko polskie wkroczyło dnia 26 czerwca 1922 roku. Na granicy powiatu bytomskiego w Brzezinach zostało powitane przez ludność śląską oraz proboszcza ks. Grunda, wygnańca z niemieckiej części Górnego Śląska. Z Brzezin przez Kamień i Szarlej entuzjastycznie witane wojsko pod dowództwem generała Szeptyckiego, wraz ze szwadronem ułanów przeznaczonych dla Tarnowskich Gór, dotarło do Piekar Śląskich, gdzie przed cudownym obrazem Matki Boskiej piekarskiej modlił się król polski Jan III Sobieski o zwycięstwo nad Turkami. Tutaj przed kościołem ustawiono powitalną bramę tryumfalną. Żołnierzy i ich dowódcę powitał 87-letni były górnik Wawrzyniec Hajda, który w wieku 27 lat oślepł w kopalni wskutek przedwczesnego wybuchu dynamitu. Po wypadku dla Hajdy zaczął się nowy etap życia: stał się działaczem społecznym, zaczął pisać pieśni kościelne i ludowe oraz komponować do nich melodie.

Wzruszony powitaniem przez śląskiego Wernyhorę generał powiedział: „Nie będzie Pan wprawdzie widział wojska polskiego, lecz usłyszy Pan za chwilę tętent ułanów polskich, którzy tędy przejeżdżać będą. Niech choćby to jest nagrodą za Pańską tęsknotę do Polski i za Pańskie cierpienia dla Polski”. Podobno, kiedy koło ślepego Wawrzyńca Hajdy przejeżdżał szwadron kawalerii, ten zapytał: „Czy ci polscy ułani mają skrzydła jak husaria Sobieskiego?”. (…)

Zgromadzona licznie ludność ze sztandarami i muzyką wraz z wojskiem przemaszerowała przez Goczałkowice do Pszczyny, witana owacyjnie przez zgromadzoną ludność. Na drodze przemarszu mieszkańcy ustawili ponad 50 powitalnych bram tryumfalnych.

Generał Szeptycki wraz z posłem Korfantym, oficerami sztabu oraz zaproszonymi gośćmi, dziennikarzami prasy warszawskiej, krakowskiej i śląskiej, udał się samochodami do Pszczyny. Tutaj przybyłych powitała wspaniała brama tryumfalna ustawiona kosztem zarządu dóbr księcia pszczyńskiego.

Przybyłe do Pszczyny wojsko polskie oraz gen. Szeptyckiego powitał chlebem i solą burmistrz miasta Figna. Gen. Szeptycki, dziękując mu po przemówieniu, przyjął od dzieci polskich miasta Pszczyny biało-czerwone bukiety kwiatów. Potem w imieniu ludności niemieckiej przemówił pan Groll. Jego prowokacyjne wystąpienie przerwał generał: „W Polsce tak polski, jak i niemiecki obywatel może być pewny swych praw i bezpieczeństwa mienia i życia”. (…)

Do ostatniej strefy obszaru plebiscytowego powiatu rybnickiego wojsko polskie wkroczyło 4 lipca 1922 roku. Uroczyste jego przyjęcia nastąpiły w Żorach i Wodzisławiu, ale główne uroczystości świętowane były w Rybniku. Generał Szeptycki wraz z towarzyszącym mu gen. Osieńskim, oficerami sztabu i prasą przybył do Rybnika z Katowic. Przy bramie powitalnej w pobliżu nowego kościoła wojsko polskie, generałów, wojewodę Rymera oraz ks. Prałata Kapicę powitał mecenas Różański. 3 Pułk Strzelców Podhalańskich oraz 1 bateria 23 Pułku Artylerii Polowej, przeznaczone dla tego miasta, przybyły koleją do Orzesza, skąd marszem udały się do Rybnika. Po drodze oczekiwały przybyłych szpalery ludności i bramy tryumfalne, których w całym powiecie rybnickim Ślązacy postawili ponad 120. (…)

Ślązacy wybudowali ponad 200 tryumfalnych bram witających wojsko polskie. Żadna z nich nie była podobna do innej, były to indywidualne projekty związane z tradycjami danego regionu Śląska. Jedno, co je łączyło, to umieszczone na nich symbole i godła Polski. Niektóre z bram były olbrzymie i piękne, postawiono je dużym wysiłkiem i kosztem. Bowiem dla narodu śląskiego były one bramami do Polski.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Bramy do Polski” znajduje się na s. 1 i 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Bramy do Polski” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Sąd Krajowy w Saarbrücken wydał wyrok dwóch lat więzienia za usiłowanie oszustwa na szkodę Państwa Islamskiego

Rzeczonym wyrokiem sąd ostrzegł różnych potencjalnych oszustów przed działaniem na szkodę Państwa Islamskiego, bowiem na straży jego interesów twardo stoi niemiecki wymiar sprawiedliwości.

Zbigniew Kopczyński

W kwietniu tego roku Sąd Krajowy w Saarbrücken wydał wyrok dwóch lat więzienia za usiłowanie oszustwa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że oszustwo miało być dokonane na szkodę Państwa Islamskiego.

Skazany w tym procesie przybył do Niemiec wraz z pamiętną falą imigrantów, podając się za – jakżeby inaczej – uchodźcę z Syrii. Korzystając z gościnności Republiki Federalnej, miał dużo czasu na przemyślenie swojej sytuacji i snucie planów na przyszłość. Myślał, myślał i wymyślił.

Na internetowym czacie nawiązał kontakt z członkiem islamskiej organizacji terrorystycznej. Zaproponował mu wtedy zorganizowanie zamachu terrorystycznego za pomocą wielu, wypełnionych materiałami wybuchowymi, samochodów. W zamian poprosił o skromną kwotę stu osiemdziesięciu tysięcy euro na pokrycie niezbędnych kosztów tego przedsięwzięcia. Wiadomo, samochody kosztują, ich planowana zawartość również.

Jak ustalili sędziowie, złożona propozycja była oszustwem, próbą wyłudzenia. W rzeczywistości oskarżony nie zamierzał wywiązać się z podjętych zobowiązań, a wyłudzone pieniądze zamierzał przeznaczyć na umilenie sobie życia.

Sprawa wyszła na jaw, ponieważ domniemamy przedstawiciel terrorystów był naprawdę syryjskim opozycjonistą. Przejął on hasło dostępu do czatu od funkcjonariusza Państwa Islamskiego, który niedługo przedtem został zabity. Wykorzystał zdobyte hasło, by, używając tożsamości zabitego terrorysty, prowadzić pozorowaną aktywność i nawiązać kontakty z jak największą ilością członków i sympatyków Państwa Islamskiego, a następnie ujawnić ich dane odpowiednim instytucjom.

Tak było też w przypadku naszego delikwenta. Można zastanawiać się, czy miał on pecha, czy szczęście. Gdyby skutecznie oszukał Państwo Islamskie na 180 tys. euro, prawdopodobnie nie skończyłoby się na dwóch latach więzienia i obeszłoby się bez wyroku niemieckiego sądu.

Apelacje od wyroku złożyły obydwie strony. Oskarżony, jak nietrudno zgadnąć, wniósł o uwolnienie od winy i kary, natomiast prokuratura zarzuciła sądowi niewłaściwą ocenę dowodów oraz uwolnienie od zarzutu przygotowywania zamachu terrorystycznego. Prokuratorzy uważali, że oskarżony faktycznie przygotowywał zamach, a rzekoma próba wyłudzenia była jedynie linią jego obrony.

Trybunał Federalny odrzucił obie apelacje, a tym samym wyrok się uprawomocnił. Oznacza to dwa lata więzienia za próbę oszustwa ISIS.

Prawo pełni również funkcję edukacyjną. Opisanym wyrokiem sąd podkreślił fundamentalną zasadę „pacta sunt servanda” – wypełniania podjętych zobowiązań bez względu na to, jakie i komu zostały złożone. Wyrokiem tym ostrzegł również innych potencjalnych oszustów przed działaniem na szkodę Państwa Islamskiego, bowiem na straży jego interesów twardo stoi niemiecki wymiar sprawiedliwości.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Umów należy dotrzymywać” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Umów należy dotrzymywać” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Wyniki badań archeologicznych w Europie Środkowo-Wschodniej na służbie nacjonalistycznej narracji germańskiej

W zachodnioeuropejskiej polityce historycznej promuje się koncepcje uznające obywateli UE z państw środkowo-wschodniej Europy za niższą kategorię Europejczyków, w przeciwieństwie do ludów germańskich.

Stanisław Orzeł

„Nauka” zachodnioeuropejskich państw wchodzących w skład Unii Europejskiej jest wykorzystywana – służebnie wobec interesów ekonomicznych i politycznych swoich mocodawców – do takiego kształtowania świadomości obywateli tych państw, aby jednoznacznie utożsamiali obywateli UE z państw środkowo-wschodniej Europy z niższą kategorią Europejczyków.

Dzieje się to poprzez realizację w zachodnioeuropejskiej polityce historycznej nacjonalistycznej koncepcji neokossinnizmu, promującej badania identyfikujące jakoby konkretne ludy, zwykle germańskie, z tzw. kulturami archeologicznymi. Warto podjąć próbę zareagowania na tę zakamuflowaną formę indoktrynacji neokolonialnej.

Nie jest to nic nowego w dziejach Europy, a zwłaszcza Niemiec. Już w XVIII w., podczas budowy późniejszej kopalni galmanu „Scharley” w Szarleju (wówczas od Piekarami Śląskimi), doszło do odkrycia pozostałości osadnictwa z okresu rzymskiego (I–IV w. n.e.). Odsłonięta osada była spora, ale pruscy urzędnicy nie byli pewni, czy zamieszkiwała ją ludność słowiańska, czy może jednak germańska. Odkryciem zainteresował się sam król Prus, Fryderyk Wilhelm III. Wezwano pruskich archeologów pod kierownictwem Lauberta, a ci, w porozumieniu z baronem Hardenbergiem, który właśnie w 1795 r. doprowadził do zawarcia pokoju z Francją, co umożliwiło trzeci rozbiór Polski – przeprowadzili wnikliwe badania. W ich wyniku uznali, że ową osadę z początków nowej ery zamieszkiwała ludność prasłowiańska. Co więcej – w III w n.e. ludność ta wytapiała z rudy darniowej w dymarkach żelazo…

Taki wynik badań nie odpowiadał Fryderykowi Wilhelmowi III (podobnie jak i dzisiejszym, niemieckim i zachodnioeuropejskim elitom wspierającym nacjonalistyczne „badania” archeologiczne) i rozkazał, aby znalezione na stanowisku przedmioty zniszczyć. W ten sposób władze Prus zaczęły „tworzyć” nową historię Śląska.

Jednak były żołnierz napoleoński, a wówczas już młynarz z pobliskich Brzozowic (dziś w Piekarach Śląskich), Karol Piekoszewski, zebrał wszystko, co się dało znaleźć w Szarleju i zabezpieczył w swojej stodole. Następnie wydał w 1852 r. w drukarni Teodora Haneczka broszurę, w której to opisał. Niestety – jej oryginał nie dochował się do naszych czasów. Władze pruskie działały sprawnie na polu polityki historycznej.

Potwierdza to przykład odkrycia w 1913 r., podczas rozbudowy przez spadkobierców Giszego zakładu produkcji galmanu „Wilhelmine”, śladów osady słowiańskiej z III i IV w. n.e., czyli z okresu, w którym według ówcześnie i obecnie obowiązującej narracji w polityce historycznej – Słowian w ogóle jeszcze nad Wisłą, a co dopiero na Śląsku, nie było. W tej sytuacji niemiecki historyk Ulrich Haacke przeprowadził badania opisane w „Eine alterhermanische Siedlung in Deutsch Piekar”, w wyniku których uznał, że te słowiańskie stanowiska archeologiczne nie są słowiańskie, ale germańskie. Jak to zgrabnie określił Dariusz Pietrucha, bytomski nauczyciel, który starał się zgłębić historię przemysłu wydobywczego w Piekarach Śląskich: opis taki był „poprawny ideologicznie, ale nie historycznie”…

Taka „poprawna” ideologicznie, ale nie historycznie narracja o ludności ziem znanych dziś jako Polska oraz o jej osiągnięciach w dziedzinie protoprzemysłowego wydobycia minerałów, a następnie ich hutniczej obróbki – trwa do dziś. (…)

Pomponiusz Mela w Chorografii, czyli o położeniu krajów świata ksiąg trzy, napisanej w 43 lub 44 r. n.e., opierając się na zaginionym dziele historycznym Corneliusa Neposa (100 do ok. 25 p.n.e.) podał, że rzeką graniczną między Germanią a Sarmatią była Vistula/Wisła, a za nią, w Sarmatii – według niektórych – zamieszkują Sarmaci, Wenetowie, Skirrowie, Hirrowie i inne ludy.

W Naturalis Historia, napisanej przed 79 r. n.e., Pliniusz Starszy (23–79 n.e.) przekazał, że około roku 330 p.n.e. grecki żeglarz Pyteasz z Marsylii (opisał to we fragmentarycznie zachowanym dziele O oceanie), wracając z wyprawy do Ultima Thule, podczas której poszukiwał cyny i Wyspy Bursztynowej/Balcii/Abalus, „w pobliżu Guiones, plemienia germańskiego” wpłynął na obszar „estuarium oceani Metuonis długości 6000 stadiów” – czyli około 1150 km. Owo estuarium może oznaczać zatokę oceanu, jaką jest Bałtyk. „Stąd o jeden dzień żeglugi oddalona leży wyspa Abalus – tam w okresie wiosny jest on [bursztyn] wyrzucany na brzeg, a jest wymiotem stałego morza. Mieszkańcy używają go zamiast drew do ognia i sprzedają swoim sąsiadom Teutonom”.

Kim byli ci „mieszkańcy”, którzy już za czasów Pyteasza sprzedawali bursztyn Teutonom? Otóż tenże Pliniusz Starszy powtórzył informację Cornelisza Neposa, przypomnianą przez Pomponiusza Melę o Wiśle, Sarmatach i Wenetach.

Nieco później, około roku 98 n.e., w De origine et situ Germaniae Tacyt pisał: „Wenetowie przejęli wiele z obyczajów Sarmatów. Przebiegają bowiem w celach łupieskich wszystkie lasy i góry znajdujące się między Peucynami a Fennami. Jednak powinni być raczej zaliczani do Germanów, ponieważ budują domy, noszą tarcze i lubią szybkie, piesze marsze. Odróżnia ich to od Sarmatów żyjących na wozie i na koniu”.

Klaudiusz Ptolemeusz, który ok. 150 r. n.e. w dziele Nauka Geograficzna zaznaczył na mapie m.in. lokalizację miejscowości Calisia (Kalisz), uważał, że na prawym brzegu Bałtyku u ujścia Wisły zamieszkują Wenedowie. Byli tam tak długo, że wiązał z nimi nazwy: Zatoka Wenedzka (Zatoka Gdańska) i Góry Wenedzkie (wzgórza na Mazurach lub Pomorzu). (…)

Wenetowie w wyniku ekspansji Gotów na wschód zetknęli się ze znanymi od czasów Herodota wschodnimi Słowianami. Widać to u Klaudiusza Ptolemeusza, który ok. 150 r. n.e. nad rzeką Rha/Wołga umiejscowił plemię Souobenoi, którego nazwa jest prawdopodobnie pierwszym, greckobrzmiącym zapisem słowa „Słowieni”. Zaś między Bałtami a irańskimi Sarmatami umieścił plemię Stauanoi, Stałan, którzy pod naporem idących znad Wisły Gotów wywędrowali w II w. na północ i osiedli wokół jeziora Ilmień. Przed 150 r. trwał więc napór na wschód od Wisły dwóch ludów: Gotów (wraz z podporządkowanymi im Wandalami) i Wenedów. Ich wyprawy były wspólne do przeł. II/III w., kiedy Goci ruszyli nad Morze Czarne.

Ta ludność „przeworska”, która pozostała na wschód od Wisły, została przez Kasjodora i Jordanesa utrwalona w historii Gotów jako Wenedowie, od których wzięła się u Germanów nazwa wszystkich Słowian.

Dlaczego od nich? Bo z nimi Goci porozumiewali się pierwsi, wędrując na południe wśród ludności „przeworskiej”, a następnie z podobnie mówiącą ludnością słowiańską zetknęli się nad Morzem Czarnym. W ten sposób skojarzyli Wenedów ze Słowianami nadczarnomorskimi, czyli Antami i Sklawinami, znanymi wschodnim Rzymianom. Natomiast wśród historiografów bizantyjskich Wenetowie zostali uznani za trzeci, zachodni odłam Słowian. Tak można rozwiązać zagadkę Słowian. (…)

Co najmniej od V w. p.n.e. puszcze na styku stepów nadczarnomorskich i równiny między Bałtykiem a Karpatami zamieszkiwały ludy mówiące podobnym językiem, znane pod nazwami nadawanymi im przez sąsiadujące od zachodu lub południa plemiona celtyckie lub germańskie. Owi Staroindoeuropejczycy, co zostało potwierdzone w ostatnich latach przez genetykę historyczną przy pomocy tzw. haplotypu R1a1, w sposób nie budzący już wątpliwości byli przodkami trzech odłamów Słowian: Wenetów/Wenedów – czyli zachodnich, Antów – czyli wschodnich i Sklawinów – czyli południowych. Kontakty o różnym charakterze z plemionami kimeryjskimi, scytyjskimi i sarmackimi oraz wschodnimi Celtami, a następnie germańskimi Gotami na przestrzeni od VII w. p.n.e. do II w. n.e. doprowadziły najpierw do wyodrębnienia się ze staroindoeuropejskiej – wspólnoty prasłowiańskiej, a następnie do jej podziału na trzy odłamy.

Dla wydzielenia się odłamu zachodniego przełomowy wydaje się okres archeologiczny tzw. kultury przeworskiej. Wraz z nią ukształtował się tzw. wieloplemienny związek Lugiów o wpływach celtyckich w południowej części obszaru między Bałtykiem a Karpatami oraz zespół plemion Wenetyjskich o wpływach sarmackich na północ od niego.

Wpływy sarmackie, m.in. Jazygów, oddziaływały również na Lugiów w późnym okresie istnienia ich związku plemiennego. W ten sposób oba te odłamy plemion zachodniosłowiańskich ostatecznie wyodrębniły się od plemion indoeuropejskich Europy Zachodniej. Stąd i późniejsze przekonanie wielu polskich rodów rycerskich o sarmackim pochodzeniu.

Cały artykuł Stanisława Orła „Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (cz. 2)” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła „Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (cz. 2)” na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl