Wzorcowe wybory na rektora uczelni: startuje jeden kandydat, a kiedy zostanie wybrany, oznacza to, że jest najlepszy

Od lat ma miejsce degradacja uniwersytetów i elit na nich formowanych, co widać i przy wyborach prezydenckich, gdzie jest wprawdzie wielu kandydatów, a i tak nie ma z kogo wybierać. Takie mamy elity.

Józef Wieczorek

W czasach zarazy trzeba nosić maseczki, a głośne mówienie skutkuje rozsiewaniem wirusa, ale czy milczenie nie jest czasem wywołane obawą o rozpowszechnienie wirusa prawdy?

Zapewne z tej przyczyny trwające wybory rektorskie odbywają się niemal w ciszy medialnej. Lepiej, jak się o nich nie mówi, lepiej, jak na stanowiska rektorskie jest tylko po jednym kandydacie, bo inaczej w walce o fotele coś by mogło zostać ujawnione. A tak, głosząc w dobie pandemii nadrzędność dobra wspólnego, można na lata opanować fotel rektorski i decydować o tym, co może, a co nie może wyjść na światło dzienne. Wielkie osiągnięcia w tej materii ma wzorcowa dla innych uczelnia, najstarsza w Polsce – zwana perłą w koronie nauki polskiej. (…)

Wybory akademickie w toku, wielu rektorów już wybrano, choć wybory rektorskie bywają fikcją, podobnie jak konkursy na stanowiska uczelniane, bo do wyborów (podobnie jak do ustawianych konkursów) staje na ogół tylko jeden kandydat.

Uczelnią musi kierować rektor, więc samojeden kandydat musi być wybrany, bez względu na to, co sobą reprezentuje i co z niego uczelnia, a przede wszystkim nauka w Polsce, mieć będzie.

Tak się dzieje od lat i od lat ma miejsce degradacja uniwersytetów, elit na nich formowanych – co widać i przy wyborach prezydenckich, gdzie jest co prawda wielu kandydatów, ale i tak nie ma z kogo wybierać. Takie mamy elity.

W wyborach na wzorcowej polskiej uczelni było co prawda na początku dwóch kandydatów na rektora, ale jeden z nich, argumentując, że uniwersytet powinien stanowić dla społeczeństwa wzór, jak wychodzić z kryzysu, podjął decyzję, aby w czasach pandemii wycofać swą kandydaturę.

Zatem wzorcem wyborów ma być brak możliwości wyboru akademika najlepiej nadającego się na rektora, z wyjątkiem tego jedynego kandydata, który w wyborach startuje. A jak zostanie wybrany, ma to znaczyć, że jest najlepszy. Czyli tak, jak się dzieje na ogół w wyborach/konkursach, także na nierektorskie stanowiska akademickie. Najlepsi to ci, których wybrano w ustawianych na nich konkursach.

I taki stan rzeczy jest niemal powszechnie, tzn. demokratycznie akceptowany. Co prawda kadencja rektorska trwa teoretycznie tylko cztery lata, ale często przedłuża się na lat osiem, bo możliwy jest wybór rektora na drugą kadencję i zwykle tak się dzieje. Nader często wybierani rektorzy mają już za sobą jedną, a zwykle dwie kadencje prorektorskie, a nierzadko bywali już rektorami na innych uczelniach.

Mamy zatem coś w rodzaju wykształcania się zawodu rektora, podobnie jak wcześniej zawodu profesora i są nawet związki zawodowe profesorów, powstające zapewne po to, aby bronić profesorów sprawiających zawód swoim poziomem, tak intelektualnym, jak i moralnym. Można zatem oczekiwać, że i związki zawodowe rektorów też powstaną.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pandemiczne wybory akademickie” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pandemiczne wybory akademickie” na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan i Anna Chmielowscy: W Bornem Sulinowie życie powraca do swojego rytmu. Subwencję z PFR otrzymaliśmy w jeden dzień.

Anna i Jan Chmielowscy, właściciele pensjonatów i licznych turystycznych atrakcji w Bornem Sulinowie, opowiadają o życiu w cieniu pandemii, pomocy Polskiego Funduszu Rozwoju i powrocie do normalności.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Anną i Janem Chmielowskimi:

 

– Przyroda tutaj jest u nas rewelacyjna. Mamy atrakcje na ziemi, pod ziemią, w powietrzu i pod wodą, w tym fragment podziemnego lasu, oraz 57 jezior. Gdy nastał czas pandemii i związanego z tym kryzysu, to trochę nam się zachwiało podłoże. Na szczęście nasze państwo trochę pomogło. Te subwencje trochę nas uspokoiły. I radio WNET przyszło nam z pomocą. – powiedział Jan Chmielowski.

 

Anna i Jan Chmielowscy to przyjaciele Radia WNET, którzy zetknęli się z nami podczas letniej trasy „Wracamy do źródeł”. Borne Sulinowo to miasteczko, którego przez wiele lat nie było nawet na mapach. Najpierw funkcjonowało jako niemiecki garnizon wojskowy.

W 1945 przejęła go Armia Czerwona i użytkowała do października 1992. W tym czasie miasto było całkowicie wyłączone spod polskiej administracji. 5 czerwca 1993 nastąpiło uroczyste otwarcie miasta, a 1 października Borne Sulinowo otrzymało prawa miejskie.

Do tego wspaniałego miasta historycznie przyjeżdżały i wciąż przyjeżdżają osoby z pasją. Przez swoją naturalność i piękno Borne Sulinowo przyciąga także amatorów odpoczynku i przyrody.

Piękne wrzosowiska, najwspanialsze grzybobrania, podróże kajakiem po 57 jeziorach i oddech historii i gościnni ludzie. – zachwala Jan Chmielowski, właściciel Galerii PRL.

 

Pensjonat Ani w Bornem Sulinowie. Z tego miejsca podczas trasy „Radio WNET – Wracamy do źródeł” w 2019 roku nadaliśmy kilka programów.

Anna Chmielowska, właścicielka „Pensjonatu Ani” dodała, że nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło:

Ten czas pandemii dał mi jeszcze bliższy kontakt z rodziną. Ale bardzo lubimy naszych gości i czekamy na nich. To nie tylko praca dla nas, ale przede wszystkim pasja. A pasja to uśmiech i zabawa. – dodaje.

 

Tomasz Wybranowski

 

Trójka bez maski. Z jednego studia sterowano rynkiem rockowym w Polsce / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 72/2020

Emerytowanym oligarchom medialnym chodzi o to, „żeby było tak, jak było”, a tego rodzaju konserwy młoda Polska nie pragnie, bo nie szanuje infantylnych staruszków o zdrobniałych imionkach.

Andrzej Jarczewski

„Trujka” jako dystrybutor prestiżu

Lista Przebojów Trójki (LP3) w połowie maja 2020 rozpaliła publicystów i polityków wszelakich opcji. Powracam do sprawy dlatego, że akurat 1 maja, na dwa tygodnie przed wybuchem afery, „Kurier WNET” opublikował mój artykuł pt. Starczy uwiąd Trujki. Potraktowałem wtedy temat z najwyższą kurtuazją; teraz czas na większą szczerość.

Trójka, jak starzejąca się kokota, przeżywała ostatnio trudne momenty wraz z tak czy inaczej legendowaną emeryturą swoich filarów.

Kompletne załamanie dotknęło ją 15 maja 2020 r. po ustawieniu na czele LP3 piosenki Kazimierza Staszewskiego Twój ból jest lepszy niż mój. Ta okoliczność każe mi kontynuować refleksje na temat historycznej i współczesnej roli radia i muzyki. Zacznę jednak od innego ważnego zagadnienia, prawie tak ważnego, jak muzyka. Od… demokracji.

Oczywiście – muzyka jest ważniejsza. Znamy wszak duże połacie geografii i jeszcze większe historii, gdy o demokracji nie słyszano. A muzykę słyszano zawsze i wszędzie. Bez niej nie było na świecie żadnej cywilizacji. Przypomnę w tym kontekście tezę Jerzego Waldorffa sprzed pół wieku, że muzyka nie podlega prawom demokracji, lecz… arystokracji. Nie wolno jednak mieszać porządków. Należy oddać demokracji to, co demokratyczne, a sztuce to, co arystokratyczne. I nie dopuścić, by arystokracja się zdegenerowała, przeszła w oligarchię lub dyktaturę celebrytów.

W radiowej Trójce nowa arystokracja medialna konsekrowała się sama, wytworzyła wokół siebie prawdziwy kult i kazała się wielbić bezkrytycznie (terminy: ‘konsekracja’, ‘dystrybucja prestiżu’, ‘kult’ i kilka dalszych należy odczytywać przez pryzmat socjologii Pierre’a Bourdieu).

Obecnie obserwujemy etap generowania zbioru męczenników sprawy i rozsławiania ich „lepszego” bólu za granicą, choć sami zadawali taki sam ból tym, których nie lubią, ale to był „gorszy” ból, niewart piosenki.

Emerytowanym oligarchom medialnym chodzi o to, „żeby było tak, jak było”, a tego rodzaju konserwy młoda Polska nie pragnie, bo żyje już inną muzyką i nie szanuje infantylnych staruszków o zdrobniałych imionkach. Przy starych idolach pozostali tylko równie starzy wyznawcy i reklamodawcy suplementów na wątrobę. Młodzi mówią mniej więcej tak: „Jakiś starszy pan coś wrzeszczy do innego starszego pana. A co mnie to obchodzi!”.

Zerowa reguła demokracji

Obywatele państwa demokratycznego zajmują się swoim życiem osobistym, a do zarządzania sprawami zbiorowymi od czasu do czasu wybierają swoich przedstawicieli. Ci przedstawiciele wchodzą do rad, parlamentów i rządów, które tworzą prawa i podejmują wiążące wszystkich decyzje. Jedni obywatele są z tych rządów zadowoleni bardziej, inni mniej, ale wszyscy godzą się z podstawową regułą demokracji, wyłożoną przez Peryklesa dwa i pół tysiąca lat temu: „Nasz ustrój polityczny nazywa się demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie na mniejszości”…

Co z takiej definicji demokracji wynika? Po pierwsze i najważniejsze: że istnieje sposób orzekania o większości. Dalsze wnioski są lepiej lub gorzej realizowane w różnych krajach i nie stanowią tutaj przedmiotu zainteresowania. Ważne jest tylko to, że w demokracji jako przedpierwszą regułę przyjmuje się oczywistość, że tam, gdzie o miejscu osoby lub dzieła decyduje większość – musi istnieć powszechnie akceptowana metoda stwierdzania większości.

Zlicza się, ile głosów padło na „A”, ile na „B” czy „C”; wynik arytmetycznego sumowania podawany jest do publicznej wiadomości i ten wynik sprawia, że to, co uzyskało więcej głosów, osiąga cel, dla jakiego prowadzono głosowanie, a to, co uzyskało mniej głosów – na pewien czas przegrywa, choć może próbować szczęścia w następnym głosowaniu. Te reguły demokracji są przez nas tak głęboko zinternalizowane, że nie podejrzewamy nawet możliwości przeciwnej, czyli sytuacji, w której nie ustala się większości, a mimo to cel – zależny od większości – ktoś osiąga.

Zerowa reguła stalinizmu

Wątpię, czy Stalin rzeczywiście to powiedział, ale następująca definicja dobrze odzwierciedla to, co faktycznie realizowano w komunizmie i co nadal działa np. w Korei Północnej i – zdaje się – w Wenezueli:

„Nieważne, kto jak głosuje. Nieważne, kto liczy głosy. Nieważne, czy ktoś w ogóle coś liczy. Ważne to, kogo ogłosimy wybranym!”

W rozpatrywanej teraz sprawie dyrektor Programu Trzeciego popełnił błąd pomieszania demokracji z komuną, idolatrią i dyktaturą idola. Stwierdził bowiem prostodusznie, że w ustalaniu kolejności na Trójkowej Liście Przebojów z 15 maja 2020 roku złamano regulamin i na pierwsze miejsce wstawiono piosenkę, która zdobyła mniej głosów niż kilka innych. I że to jest niewłaściwe. Dyrektor automatycznie i zapewne bezrefleksyjnie przyjął definicję peryklesowską, z której wynika, że zwyciężyć powinno to, co – zgodnie z demokratycznymi regułami – uzyskało najwięcej głosów. I tu dyrektor się strasznie pomylił. Nie zauważył, że o całej liście (LP3) decyduje REGUŁA ZEROWA, czyli ręczne sterowanie, że żadnego REGULAMINU NIE MA! Żadnego regulaminu nigdy nie było! A to oznacza, że od samego niechlubnego początku w stanie wojennym listy przebojów w III Programie Polskiego Radia były fabrykowane bez żadnej kontroli! To oznacza również, że z jednego studia centralnego sterowano nie tylko listą, ale wręcz całym rynkiem muzyki rockowej w Polsce.

Nie da się zliczyć

O niedemokratycznych procedurach przy układaniu LP3 pisałem m.in. w roku 2012, opisując rolę muzyki w życiu młodego pokolenia w stanie wojennym. Kwestia ta była przedmiotem kilku rozmów. Rzecz jasna – fakt nieistnienia regulaminu LP3 w ogóle nie był do tej pory rozpatrywany. Po prostu na coś takiego nie wpadłem. Pomijam teraz nieistotne szczegóły, by przytoczyć ciekawy argument.

Otóż każdy, kto choć raz uczestniczył w zliczaniu głosów, np. w obwodowej komisji wyborczej, wie, że jest to spora praca. W normalnych wyborach, w jakich uczestniczymy prawie co roku, obwody głosowania są tak wyznaczane, by w efekcie, po uwzględnieniu frekwencji, w urnie znalazło się nie więcej niż 2000 głosów. Oczywiście gdzieniegdzie bywa więcej, ale średnia raczej tysiąca nie przekracza. Komisja liczyła te głosy całą noc, spisywała protokół i kończyła pracę, za którą każdy otrzymywał jakieś drobne wynagrodzenie.

A teraz wyobraźmy sobie takie głosowanie nie co rok, ale co tydzień, przy czym głosy nie są oddawane na jednoznacznych kartach do głosowania. Każdy pisze, jak chce, wielu mylnie podaje tytuły piosenek, niektórzy wypisują długie, piękne listy, których oczywiście nikt nie ma czasu nawet otworzyć. I jest tego dużo, dużo więcej niż w zwykłej urnie wyborczej. Internet wiele w tej sprawie ułatwił, ale – jak przyznają sami zainteresowani – program agregujący głosy działa źle i właściwie daje tylko materiał pomocniczy.

Pytanie: jak przed internetem liczono głosy? Odpowiedź: szuflą!

Utajnione liczby

W latach sześćdziesiątych, gdy wybuchała beatlemania, na całym świecie tworzono różne rankingi, którymi emocjonowała się młodzież. W krajach kapitalistycznych ułożenie listy według popularności było pracochłonne, ale względnie proste i – co do zasady – powszechnie akceptowane. Po prostu wybierano pewną grupę sklepów z płytami, a następnie pytano, ile sprzedano singli i ewentualnie longplayów. Tak powstawała słynna „Top Twenty”, czy „Hot Hundred”. Różne czasopisma czy stacje radiowe opracowywały różne i zmienne w czasie regulaminy, uwzględniające nowinki technologiczne (np. ostatnio Spotify).

W krajach socjalistycznych, gdzie dystrybucja płyt – jak cała gospodarka – stała na głowie, wymyślano inne systemy. Program I Polskiego Radia, jeśli dobrze pamiętam, organizował głosowania dziennikarskie w studiach regionalnych, co w żaden sposób nie odzwierciedlało popularności piosenek. Pojawiła się jednak lista prawdziwa, nadawana przez Program Pierwszy z… Lublina. Leciało to w poniedziałki o pierwszej w nocy (żeby dzieci nie słyszały), ale wszyscy studenci i być może licealiści na to czekali, a niektórzy spisywali owe listy i później o nich ze znawstwem dyskutowali.

Ta – nadawana na falach długich – lubelska lista różniła się od innych tym, że redaktor prowadzący podawał liczbę głosów, która padła na daną piosenkę. Głosowało się na kartkach pocztowych (znaczek za 40 groszy) i można było podawać 10 tytułów.

W roku akademickim 1969/70 uczestniczyłem w akcji „sprawdzania demokracji” na tej powszechnie cenionej liście. Wysyłaliśmy dwukrotnie po 400 (czterysta) kartek, promujących różne piosenki, przy czym każdy uczestnik tej gry musiał obowiązkowo na pierwszym miejscu umieścić Darling Beatlesów, a kilka tygodni później – spadające właśnie z listy El Cóndor Pasa Simona i Garfunkela.

Co ciekawe, piosenka El Cóndor Pasa powróciła wtedy na czołowe miejsce i od tego momentu zaczęła się druga, znacznie większa niż pierwsza, fala popularności tego utworu w Polsce. Oczywiście Darling też na dłużej okupowało miejsce pierwsze. Ważny w tym jest fakt podawania liczby głosów, jakie dany utwór otrzymał. Można więc było obliczyć, ile trzeba dodać, żeby wejść na podium. W ten sposób – z Gliwic i Katowic – udało się sprawdzić i potwierdzić rzetelność lubelskiej listy.

Słuchaliśmy również Radia Luxemburg, a przez pewien czas wielką estymą cieszyła się lista, nadawana chyba w piątkowe lub sobotnie wieczory na falach średnich przez słoweńską Lublanę. Język zrozumiały, a piosenki prosto z Londynu i trochę z Jugosławii. Z kolei Lista Przebojów Programu Trzeciego, która od razu zdobyła ogromną popularność, nigdy (to podaję na odpowiedzialność zawodnej pamięci) nie podawała liczby głosów, choć niektórzy twierdzą, że jakąś liczbę kiedyś wymieniono. Zawsze jednak żonglowano innymi liczbami: ile tygodni piosenka utrzymuje się na liście, na którym miejscu była poprzednio, co się działo na liście ileś tam numerów temu itp. W tym gąszczu liczb podawanych ukryto jedną, której nie podawano, bo jej rzetelnie nie liczono: liczbę głosów oddanych przez słuchaczy.

Czyje koszty, czyje dochody?

Nie wiadomo, ile tych kartek i telefonów odbierano co tydzień w Trójce. Przypuszczam, że niekiedy mogły to być dziesiątki tysięcy. W latach osiemdziesiątych Warszawa była jako tako stelefonizowana, ale na prowincji rzadko kto miał telefon, a już dodzwonienie się do Radia było naprawdę trudne, jeśli nie niemożliwe. Młodzież wysyłała więc kartki. Jeżeli nikt tych kartek porządnie nie liczył, to ile pieniędzy zmarnowaliśmy przez te lata na chociażby tylko znaczki pocztowe? To by wymagało jakiejś analizy. Materiał jest olbrzymi, zjawisko społecznie ważne, a jakoś nie słychać, by pochylił się nad nim poważny socjolog. Owszem, różnych hagiografii napisano sporo, ale kosztów społecznych nie policzono.

A jakie są skutki funkcjonowania LP3 dla samych wykonawców? Zachodni artyści raczej nie interesowali się tym marginalnym dla nich rynkiem, natomiast dla polskich zespołów młodzieżowych, które zaistniały dzięki tej liście, miejsce decydowało o popularności, a za tym szły apanaże, tantiemy, stawki koncertowe, później również dochody ze sprzedaży płyt, wynagrodzenia z radia i telewizji, wyjazdy zagraniczne itd.

Rzecz jasna – najlepiej promowali się prowadzący tę listę i inni prezenterzy Trójki. W radiu zawsze zarabiało się niewiele, ale wystarczyło mieć dwie godziny w tygodniu na antenie, by zyskać rozpoznawalność, a co za tym idzie – możliwość prowadzenia konferansjerki na różnych festiwalach i pomniejszych chałturach, bo tam były prawdziwe pieniądze. Nie w radiu.

Różne pojawiają się informacje na temat forowania jednych wykonawców i zamilczania innych. Na razie nikt nie pokazał ewidentnych dowodów, ale widzimy, że pokusa była niebagatelna. Nie zaprzeczam, że w Trójce pracowały same krystalicznie czyste anioły, które przez kilkadziesiąt lat nie uległy żadnej pokusie. Chciałbym w to wierzyć, ale coś jestem człowiekiem słabej wiary w cuda. Feliks Falk pokazał te „cuda” już w roku 1977 w filmie Wodzirej ze znakomitą rolą Jerzego Stuhra. Niewykluczone, że pokazał prawdę.

Muzyka nade wszystko

Tak jakoś jesteśmy skonstruowani, że muzyka jest nam do życia koniecznie potrzebna i odgrywa w tym życiu przeogromną rolę, choć nie lubimy się do tego przyznawać. Sam wychowałem się na Chopinie i Beatlesach, więc kompletnie nie akceptuję np. disco polo i w pełni podzielam muzyczne gusta moich 70-letnich rówieśników z Trójki. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla innych uszu Chopin może być niezrozumiały, a Beatlesi przestarzali. Mogę nawet szydzić z prymitywnych gustów pewnych osób. Nie zmienia to faktu, że te osoby bez tej muzyki nie mogłyby tak żyć, jak żyją.

Wiedział o tym już Platon, obawiający się rewolucji idącej za zmianami w muzyce, choć to, co słyszeli starożytni Grecy, nijak nie przystaje do naszej muzycznej wyobraźni. Jakiekolwiek próby rekonstrukcji muzyki, która mogła istnieć w czasach Platona, ujawniają tak nieprawdopodobny prymityw, że wobec niego disco polo jest szczytem wyrafinowania artystycznego. Bo nie jakość muzyki decyduje, ale „mojość”. To, że moja muzyka jest „mojsza niż twojsza”.

Do tego żartu słownego z Dnia świra nawiązał Kazimierz Staszewski w piosence Twój ból jest lepszy niż mój. Pod względem muzycznym – słabizna. Clip – beznadziejny.

Marny tekst ocieka jadem, ale szlagwort – doskonały. Tak właśnie powstają często piosenki. Szlagwort jest najważniejszy; to on zadecyduje o przyswojeniu piosenki, o jej „mojości”. Ten szlagwort wprawdzie z Kazika nie zrobi herosa, ale do Herostratesa upodobni go na długie lata.

Gest Antygony

Niekiedy zdarza się nam stanąć przed zadaniem, którego wszystkie rozwiązania są trudne, niekorzystne lub wręcz dramatyczne. Wtedy najchętniej się cofamy, nie podejmujemy decyzji lub nawet udajemy, że sprawa nas nie dotyczy. Klasyczny przykład takiego problemu przedstawił nam Sofokles, piszący w epoce Peryklesa. Antygona ma do wyboru: albo urządzi symboliczny pogrzeb bratu i zginie, albo prawa nie złamie i pozostawi ciało brata na pohańbienie.

Sytuacja z 10 kwietnia 2020. Obowiązuje zakaz odwiedzania cmentarzy, ale właśnie mija 10 rocznica tragedii smoleńskiej i na grobach ofiar trzeba złożyć kwiaty, by w ten symboliczny sposób potwierdzić, że – jako Polacy – jesteśmy kontynuatorami tradycji greckiej, łacińskiej, ale i żydowskiej, która również każe szanować groby. I teraz problem: kto ma te kwiaty złożyć, kto ma odmówić modlitwę, kto ma dokonać czynu symbolicznego.

Zdobył się na to Jarosław Kaczyński nie jako brat jednej z ofiar katastrofy, ale jako rzeczywisty przywódca narodu. Tak właśnie postępują wodzowie: na ogół pracują w jakimś niewidocznym sztabie, ale gdy sytuacja tego wymaga – idą na pierwszą linię i… cóż, czasem oberwą jakimś zabłąkanym szrapnelem. Pomijam już fakt, że pod względem prawnym dopełniono wszelkich obowiązków, więc nie mamy tu do czynienia ze złamaniem prawa, ale z czynem, którego symboliczna wymowa pobudzi różnych Herostratesów do nikczemnego działania.

Gest Antygony musi być ukarany! I to zostało najpierw wykonane w antypolskich mediach polskojęzycznych, a następnie przez Kazika właśnie tą piosenką, o której tu się mówi.

Licytacja na cierpienia

Twój ból jest lepszy niż mój wprowadza nową nutę do bieżących sporów politycznych i może jeszcze zabrzmieć dziwnym echem w nieoczekiwanych kontekstach. Dotychczas spotykaliśmy się bowiem z różnymi przejawami agresji „antysmoleńskiej”. Były też próby fabrykowania własnych „męczenników”, kładących się na ziemię, by do kamery robić za ofiary. Obecny etap wygląda raczej na regresję, jakieś zdziecinnienie, a w każdym razie na brak poważniejszej, odpowiedzialnej refleksji.

Piosenka Kazika wprost szydzi z odwiecznych ogólnoludzkich rytuałów. Piętnuje Kaczyńskiego za to, że ten wykonał swój święty obowiązek, że nie wysłał kwiatów na groby kurierem albo że w ogóle pamiętał o rocznicy tragedii. Zawsze w takich wypadkach rozpatruję podobne sytuacje w Niemczech, Rosji czy we Francji, nie mówiąc już o Arabii Saudyjskiej czy Chinach. W każdym kraju jest nieco inaczej. W Polsce jest po polsku i to powinien każdy, nawet artysta z Teneryfy, zrozumieć. To, co zaprezentował Kazik, jest groteskową, a w konsekwencji groźną licytacją na cierpienia

Czy z powodu jakichś pozornych ograniczeń Żydzi mogą zrezygnować z upamiętnienia Holokaustu w Auschwitz? Otóż nie mogą, bo wtedy by upadła narracja, że „ich ból jest lepszy niż mój”. Ale o tym Kazik nie odważy się zaśpiewać nigdy. On zna granice. Wie, do jakiego punktu może obrażać bezkarnie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „»Trujka« jako dystrybutor prestiżu” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „»Trujka« jako dystrybutor prestiżu” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powody, dla których Imperium Wolności może upaść. Wrogowie wśród nas (3)/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

Miałem dziś pisać o pieniądzach, spekulacji i tym podobnych przyziemnych sprawkach. O dolarach i bitcoinach. Już je widziałem oczami wyobraźni na czystym niebie nad Bałtykiem, nad którym pozyskiwałem ze słońca tak ważną dla funkcjonowania naszego organizmu witaminę D3. I wtedy wydarzyła się seria nieplanowanych zdarzeń. Dlatego dziś nie będzie o pieniądzach, ale o podstawowych wartościach.

Wrogowie naszej cywilizacji żyją wśród nas. Nie różnią się od nas fizycznie. Nawet mówią tym samym językiem. Ale ich słowa, choć brzmią jak nasze, są zaprzeczeniem ich sensu historycznego i cywilizacyjnego.

Na przykład wolność, którą „kocham i rozumiem”. Według klasycznej definicji nasza wolność, nieważne: od czy do, kończy się zawsze na wolności drugiego człowieka. Zatem jeżeli nasza wolność ogranicza wolność drugiego człowieka, to z wolności zmienia się w przymus. (Wybaczcie, Filozofowie, musiałem tak napisać).

Moja wolność nie może oznaczać nieszczęścia drugiego człowieka. Nie mam prawa go prześladować, więzić i zabijać. Pod warunkiem, że nie nastaje na moje życie, zdrowie i wolność. Wolny człowiek ma prawo do obrony własnej (siebie, swojej rodziny, wsi, miasta, państwa). Ojcowie Kościoła zdefiniowali to kilkanaście wieków temu. A potem przejęły to przekonanie społeczeństwa i narody tworzące naszą łacińską cywilizację. Przejęły wraz z Dekalogiem i całą nauką Jezusa Chrystusa. My, ludzie słabi, grzeszni i głupi, nieraz schodziliśmy na manowce. Ale zawsze wiedzieliśmy, gdzie wracać. Dzięki Kościołowi głoszącemu odważnie Słowo Boże.

Tylko i wyłącznie dzięki interwencji Boga, który objawił się nam dwa tysiące lat temu w Jezusie Chrystusie, nasza łacińska cywilizacja jest wyjątkowa i lepsza niż jakakolwiek inna.

Tak, Pani Ewo Maloney, moja fejsbukowa polemistko. A zadaniem naszym, wyznaczonym przez Pana Jezusa, jest ewangelizacja całego świata. Pokazanie mu prawdy i pomoc w nawróceniu. Taki jest sens trwania naszej cywilizacji. A ludzie wszędzie są tacy sami. Chcą dorabiać się (również nieuczciwie), rabować, gwałcić. Chrześcijański, katolicki ksiądz nie gwałcił, nie rabował, ale zapobiegał niegodziwym czynom dokonywanym przez nieokrzesanych konkwistadorów na pogańskich ludach. Dokonywał czynów heroicznych, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej religii. I to nie jest bajka. Wystarczy poczytać trochę historyków spośród przyjaciół, a nie wrogów naszej cywilizacji.

Jedno bez litości nasz Kościół tępił – zabijanie niewinnych. Dorosłych i dzieci. Rozprawiał się bezwzględnie z wszelkimi pogańskimi kultami oddającymi hołd bożkom śmierci. I wszystkimi cywilizacjami (kulturami), które w hołdzie przebłagalnym składały bóstwu ofiary z niewinnych współplemieńców. Bo, nie zawaham się tego powiedzieć, był to hołd składany demonom skrytym pod wizerunkiem gniewnego i kapryśnego bożka. W naszej religii nazywamy go szatanem.

Ktoś, kto tego nie rozumie, jest szalony. Albo już nie jest wolnym dzieckiem bożym, tylko pomiotem szatana, jego niewolnikiem. Jedynie w tym kontekście możemy zrozumieć proceder zabijania nienarodzonych, niewinnych dzieci. Dzieci poczętych w naszym chrześcijańskim świecie, w Polsce. W świecie współczesnym, gdzie żadna kobieta, niezależnie od wieku, nie jest stygmatyzowana i wykluczana ze społeczeństwa za urodzenie nieślubnego dziecka. Dopuszczamy nawet to, że go nie chce. Bo ma za małe mieszkanie i musiałaby zrezygnować z psa. I każdy inny powód.

Może to dziecko oddać do okna życia albo jednemu z licznych małżeństw nie mogących doczekać się maleństwa. Albo nawet zostawić w szpitalu. Nie musi go zabijać.

Dla morderstwa na niewinnym, poczętym dziecku nie ma żadnego logicznego i prawnego wytłumaczenia. Poza jednym – oddaniem czci szatanowi.

A nasze obecne cywilizacyjne manowce? Nie pozwalamy na zabijanie ludzi już narodzonych. Nie pozwalamy na uśmiercanie staruszków i niepełnosprawnych. Nie możemy zabić sąsiada, chociaż słucha beznadziejnej muzyki. Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

W Polsce obowiązuje ustawa i tak zwany kompromis aborcyjny. Toczymy bitwy o taki czy inny zapis. Ale jaki to ma sens, skoro nawet obowiązujące prawo nie jest stosowane? Bezkarnie i bezczelnie działają w Polsce gangi czerpiące korzyści finansowe z zabijania dzieci nienarodzonych, wbrew obowiązującemu prawu. Wbrew szczegółowym zapisom i konstytucji. Nie interesuje się tym policja, prokuratura i sędziowie.

Dotarcie do osób namawiających do przestępstwa i uczestniczących w nim nie jest trudne. Ogłaszają się w Internecie, mają swoje strony i konta na FB. Reklamują się w dodatku „Gazety Wyborczej” – „Wysokich Obcasach”. Bez masek, pod własnymi nazwiskami. Jedna z nich przytula się do kandydata na prezydenta Polski z ramienia Patologii Obywatelskiej, Rafała Trzaskowskiego.

Instruują online niedoszłe matki, a teraźniejsze dzieciobójczynie, jak zabić swoje dziecko, jak pozbyć się ciała. Jak przetkać zlew. I brylują na salonach, zamiast gnić w więzieniu.

A co więcej, organizują nagonki na ludzi, którzy prawa każdego człowieka do życia bronią. Także człowieka jeszcze nienarodzonego. Bo żaden człowiek, również nienarodzony, nie jest własnością drugiego człowieka. Jest dzieckiem bożym stworzonym do wolności, którą „kocham i rozumiem”.

Jeżeli natychmiast nie wytępimy procederu składania ofiary z niewinnych dzieci na ołtarzu szatana, dla trwania naszej cywilizacji nie będzie już żadnego uzasadnienia.

Jan A. Kowalski

PS Pragnę podziękować Joannie, Tomkowi, Wiewiórowi i Magdalenie – dzielnym reprezentantom naszej łacińskiej cywilizacji, cywilizacji życia.

Będziemy się bacznie przyglądać tej nadzwyczajnej sytuacji… Solidarność-80 o koronakryzysie i kopalniach na Śląsku

Porozumienie o obniżeniu wynagrodzenia, które zawarliśmy w PGG, jest uwarunkowane przedstawieniem przez Zarząd PGG informacji, w jakim kształcie widzi on funkcjonowanie tej spółki do końca roku 2020.

Stanisław Florian, Marek Mnich

Kiedy mieliście pierwsze sygnały, że są zachorowania wśród górników? Kogo o tym informowaliście i jakie były reakcje?

Pierwsze sygnały mieliśmy w końcu kwietnia, kiedy pracownicy zwracali się do nas z informacjami, że sami stwierdzili u niektórych podawane przez media symptomy zakażenia koronawirusem. O sygnałach od pracowników niezwłocznie informowaliśmy kierownictwo kopalni, a kierownictwo kopalni tę informację przekazywało dalej, do specjalnie powołanego w Polskiej Grupie Górniczej sztabu. Otrzymywaliśmy informacje o powziętych działaniach związanych z ograniczeniem wydobycia, ograniczeniem ilości pracowników, zachowywaniem odpowiedniej odległości między pracownikami w łaźniach, klatkach szybowych, środkach transportu, w których przemieszczają się na stanowiska pracy, oraz na samych stanowiskach pracy.

Co może być przyczyną takiej liczby zachorowań wśród górników?

W tym momencie trudno jednoznacznie stwierdzić, co jest przyczyną takiej liczby zachorowań wśród górników, ponieważ należy pamiętać, że nie zostali oni odizolowani czy skoszarowani, a co za tym idzie, czynnie uczestniczyli w codziennym życiu społecznym, np. robili zakupy, przemieszczali się do zakładu pracy i z zakładu pracy różnymi środkami komunikacji. Tak więc mogli się zarazić w wielu innych miejscach, nie tylko na kopalni.

Czy jest, według Was, związek między sygnalizowanym przez górników – na przykład w wywiadzie dla Onetu – początkowym lekceważeniem problemu przez władze PGG a presją na związki, aby podpisały porozumienie o obniżeniu czasu pracy i wynagrodzeń?

Moim zdaniem nie powinno się tych dwóch wątków ze sobą łączyć, ponieważ presja zarządu i rządu na związki zawodowe, aby podpisać porozumienie mówiące o 4-dniowym tygodniu pracy i obniżeniu wynagrodzeń o 20%, była spowodowana ogłoszeniem epidemii covid-19, co nie ma bezpośredniego wpływu na ilość zachorowań wśród górników, a wiąże się z trudną sytuacją całego sektora węgla kamiennego, wynikającą z obniżenia zapotrzebowania na energię elektryczną spowodowanego wstrzymaniem produkcji w wielu zakładach i przedsiębiorstwach. Co jednak nie przeszkadza to spółkom Skarbu Państwa w importowaniu węgla z zagranicy, a w szczególności z Rosji.

Porozumienie, które zawarliśmy w PGG na jeden miesiąc, mówiące o obniżeniu wynagrodzenia, jest uwarunkowane przedstawieniem przez Zarząd PGG informacji, w jakim kształcie widzi on funkcjonowanie tejże spółki do końca roku 2020. Na tym etapie nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie dalsze kroki podejmą centrale związkowe.

Cała rozmowa Stanisława Floriana z Przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ Solidarność-80 Markiem Mnichem, pt. „Będziemy się bacznie przyglądać tej nadzwyczajnej sytuacji”, znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Rozmowa Stanisława Floriana z Przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ Solidarność-80 Markiem Mnichem, pt. „Będziemy się bacznie przyglądać tej nadzwyczajnej sytuacji”, na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto kogo przetrzyma? Miesiąc próby sił i nerwów po zawarciu kompromisowego porozumienia z udziałem ministra Sasina

W PGG w Katowicach kwitnie kolesiostwo, układy, biurokracja, marnotrawienie pieniędzy. Gdy w kopalniach PGG zmniejszano zatrudnienie górników, w siedzibie PGG i w administracjach kopalń je zwiększano.

Ostry tekst z 12 maja na stronie internetowej WZZ „Sierpień 80”:

W górnictwie dramat i kpina,
Eksportować Sasina do Putina!

Rząd Mateusza Morawieckiego w rzici ma górnictwo, górników, kopalnie i nasz węgiel. Nie obchodzi go to wcale. Zajmują się wyborami prezydenckimi, kolportażem, drukiem, pierdołami. Zrobią wszystko, by utrzymać się u koryta. Po trupach do celu, tu w sensie dosłownym. Po trupach kopalń i górnictwa. A może i górników…

Górnicy się poświęcili, oddali część swoich pensji. A co dał od siebie branży rząd Morawieckiego? Rząd „posła ze Śląska” ani myśli ratować kopalnie. Prędzej je pozamyka. W rządzie Mateusza Morawieckiego nie ma jednego inteligentnego i wartościowego człowieka, który na poważnie zająłby się górnictwem i energetyką. Jest za to cała armia miernych, ale wiernych i na synekury pazernych. O tak, to politykom (niezależnie od opcji) zawsze dobrze wychodziło. Poobsadzać wszystko swoimi ludźmi, niech dorwą się do tętnic i wysysają krew.

Rząd Morawieckiego obiecywał, zarzekał się, zaklinał na wszystkie świętości. Dziś chce zamykać kopalnie, zwalniać górników, a węgiel ochoczo brać od Putina lub z innej Kolumbii. Gotową energię elektryczną ze Szwecji lub od Merkelowej. Taka polityka zagraniczna. Bo rząd Mateusza Morawieckiego miłuje dziś Unię Europejską. Eurokraci, euroentuzjaści, brukselskie pieski. Europejski Zielony Ład? Oczywiście. Dekarbonizacja? Ależ proszę. Neutralność klimatyczna? Spoko. OZE? Naturalnie. Liżą buty UE i padają przed nią na kolana. Gest Lichockiej pokazują górnikom. Staniemy w obronie naszych miejsc pracy, naszego środowiska, naszej społeczności lokalnej, naszych wartości i sposobu życia.

Rząd posła „ze Śląska” jest winny dramatycznej sytuacji górnictwa węglowego. Absolutnie winny! Milczy o górnictwie także prezydent Andrzej Duda. Milczy albo „rapuje”. Tu nie czas na rapy, gdy na Śląsku prawdziwe dramaty. Nie tak dawno pan prezydent gościł na karczmie piwnej górniczej Solidarności jako „Pierwszy Gwarek RP”.

Ostatnio zaś przewodniczący NSZZ Solidarność Piotr Duda, podpisując porozumienie wyborcze z prezydentem, powiedział w laudacji na cześć prezydenta, że „przez te pięć lat zawsze mogliśmy w trudnych sytuacjach liczyć na pana prezydenta”. To jaka dziś jest sytuacja na Śląsku i w górnictwie, jeśli nie trudna?

Jest bardzo trudna, zła i dramatyczna. Zaś panowie Morawiecki oraz Andrzej i Piotr Dudowie milczą.

Ponosicie winę i odpowiedzialność za żniwo, które zbiera koronawirus pośród górników i ich rodzin. To na waszym sumieniu spoczywać będzie każda ofiara tej sytuacji, każda zarżnięta kopalnia. Bo woleliście zajmować się wyborami, zamiast zająć się górnictwem i ochroną ludzi. Bo mówiliście, że górnikom nic nie grozi, podparci zamówionymi przez siebie idiotycznymi ekspertyzami.

Hejt, jaki dziś wylewa się na Śląsk i górnictwo, jest olbrzymi. Faszyzacja języka względem Ślązaków i górników przeraża. Górnicy już wcześniej często byli chłopcami do bicia, czarnym ludem, ofiarami niesprawiedliwych ocen. Górnicy to nie zupa pomidorowa, by nas lubić lub nie. My jesteśmy ludźmi ciężkiej, niebezpiecznej, lecz uczciwej pracy. Ale dziś cierpią także nasze rodziny. Nasze żony, którym każe się przynosić zaświadczenia, że są zdrowe, bo inaczej nie będą dopuszczone do pracy. I nasze dzieci, które wytykane są palcami i traktowane jak zadżumione, jak roznosiciele zarazy, jak gorszej kategorii. I to tylko dlatego, że rodzic pracuje na kopalni. Proszę wytłumaczyć naszym dzieciom, że nie są gorsze, że nie są złe. Proszę im powiedzieć, że to wy zawaliliście, bo zajmowaliście wszystkim innym, lecz nie ochroną obywatela.

Czas zabawy się skończył. Musicie wiedzieć, że walczyć będziemy o każdą kopalnię i o miejsca pracy w nich. O przyszłość górnictwa i polskiego węgla spalanego w polskich elektrowniach, dających polską energię. A także o godziwe wynagrodzenia, byt dla naszych rodzin i szacunek do naszego zawodu, który dziś z waszej winy jest tak bardzo pomiatany.

Inny wymiar koronawirusowego kryzysu w kopalniach odsłania pismo z 17 maja wiceprzewodniczącego Komisji Zakładowej tego związku w Polskiej Grupie Górniczej, Rafała Jedwabnego do minister Marleny Maląg, ministrów Łukasza Szumowskiego i Jacka Sasina, wskazujące konkretne restrykcje prawne, ograniczające możliwość oddawania krwi i osocza w celu zwalczania epidemii przez górników-ozdrowieńców. (…)

 

Cały artykuł pt. „Miesiąc próby sił i nerwów” znajduje się na s. 1 i 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł pt. „Miesiąc próby sił i nerwów” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Największe zagrożenie to wprowadzona pod osłoną epidemii inwigilacja / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 72/2020

Po 11 września rozpoczęła się trwająca już 20 lat walka z terroryzmem i tym tłumaczone są wszelkie obostrzenia, a teraz po cichutku zbliżamy się do systemu reżimu chińskiego pełnej kontroli obywateli.

Jadwiga Chmielowska

Czerwiec to początek lata. Rocznica walki Poznania o wolną Polskę. W tym roku w czerwcu będą też matury i mamy nadzieję – wreszcie wybory. Cyrk urządzany przez totalną opozycję ma nasz naród ośmieszyć w demokratycznym świecie. Historia się powtarza i znów śladami targowiczan politycy polscy szukają wsparcia na obcych dworach. Bardzo pracują na to, by zasłużyć na miano zdrajców. Szkoda, że nie obowiązuje prawo II RP i zdrajcy nie są pociągani do odpowiedzialności karnej.

Staję się coraz większą zwolenniczką Piłsudskiego i jego programu sformułowanego w rozmowie z hrabią Skrzyńskim: najważniejsze – to „bić kurwy i złodziei” i jego diagnozy klasy politycznej: „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”.

Sąd Najwyższy to niezły kabaret – sędzia SN powinna wrócić do podstawówki, bo tam dzieci wiedzą, w jaki sposób zaznacza się prawidłową odpowiedź w teście. Posłowie PO również, bo już uczniowie 2 klasy czytają ze zrozumieniem, a oni mają problem z percepcją konstytucji. Ale wiadomo, że dla nich polityka to nie działanie dla dobra obywateli, a gra o własne korzyści. Niepokoi mnie też fatalnie przeprowadzona przez ministra Gowina reforma szkolnictwa wyższego, niszcząca wielowiekowe tradycje uniwersyteckie, i godząca w czasopisma naukowe „punktoza”. Ostatnio pojawiły się plany likwidacji Polskiej Akademii Nauk. Włączenie tej struktury do uniwersytetów obciąży pracowników naukowych dydaktyką. Hasła o potrzebie innowacyjności polskiej nauki pachną czczą retoryką. Przemysłowe, branżowe instytuty badawcze padły już jakiś czas temu.

Europa stanęła na głowie. Polska jest krytykowana za rzekome nieprzestrzeganie wolności słowa, a w Niemczech cenzura trwa od lat. Poprawność polityczna nie pozwalała podać informacji o gwałtach w Kolonii, bo sprawcami byli emigranci muzułmańscy. Nie przeszkadza do jednak dziennikarzom produkować fake newsy o Polsce. Teraz cenzura dotarła do Francji.

„Pod pretekstem walki z »nienawistnymi« treściami w internecie (ustawa Avia) ustanawia system cenzury równie skuteczny, jak niebezpieczny… Nienawiść jest pretekstem systematycznie używanym przez tych, którzy chcą uciszyć odmienne zdanie… Demokracja godna swojej nazwy powinna zaakceptować wolność słowa” – protestował w końcu maja br. Guillaume Roquette, szef redakcji „Le Figaro”.

Największym jednak zagrożeniem jest wprowadzona pod osłoną epidemii covid-19 powszechna inwigilacja. Po ataku 11 września rozpoczęła się trwająca już 20 lat walka z terroryzmem i tym tłumaczone są wszelkie obostrzenia, a teraz po cichutku zbliżamy się do systemu reżimu chińskiego pełnej kontroli obywateli. Wprowadzone aplikacje powinny być ostrzeżeniem dla obywateli wolnego świata.

Jakoś w Polsce nie słychać dyskusji o zaprzestaniu finansowania przestępczej organizacji WHO, co już zrobiło kilka państw.

Dużo mówi się o przezwyciężaniu kryzysu gospodarczego po epidemii, są apele, by kupować towary polskiej produkcji, spędzać urlopy w kraju, wspierając rodzimą branżę turystyczną, a tymczasem Chińczykom powierza się budowę kolei. „Jednej z chińskich firm – Sinohydro, która najpewniej będzie przebudowywała za kilka miliardów złotych tory z Warszawy do Białegostoku – międzynarodowe organizacje wytykały korumpowanie urzędników w państwach afrykańskich” – alarmował „Dziennik Gazeta Prawna”. Sinohydro buduje elektrownie wodne na całym świecie. Uchybienia przy ekwadorskiej Coca Codo Sinclair szeroko opisywała prasa.

Czyżby Polska odwracała sojusze? Zamiast ściągać do Polski amerykańskie inwestycje wycofywane z Chin, rozwijamy współpracę państw Europy Wschodniej z Chinami – „17+1”.

To, że od wielu lat trwa wojna światowa, pisałam wielokrotnie. Jest hybrydowa; papież Franciszek określił ją jako segmentową. Napiszę o niej szerzej w lipcowym wydaniu „Kuriera WNET”.

 

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Okazało się, że mała grupa ludzi może zarządzać strachem całego świata / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 72/2020

Jesteśmy po próbie generalnej. Przy następnej odsłonie system będzie przygotowany. Czy w Polsce uda się zachować niedoskonały system pluralistyczny, czy pójdziemy w kierunku ideologicznego monopolu?

Krzysztof Skowroński

Myślę, że następny „Kurier WNET” trafi do Państwa między pierwszą a drugą turą wyborów, bo opozycji nie uda się już zmusić Jarosława Kaczyńskiego do kolejnego przesunięcia ich w czasie. Argumenty o niekonstytucyjności terminu czerwcowego, wsparte głosami samorządowców, że z nieznanego powodu nie zdążą wyborów przygotować, polane sosem zagrożenia pandemią i obawami, czy poczcie się uda i czy Polacy za granicą będą mogli głosować, brzmią jak zgrzyt styropianu o szybę.

Opozycja dokonała wolty i pokazała, jak będzie postępować, kiedy przegra wybory. Zamierza podważać legalność władzy i jej decyzji. Strach pomyśleć, że kiedyś tę władzę przejmie.

Ale nie możemy być zdziwieni postawą grupy Borysa Budki. Oni wiedzą, że to jest moment nowego rozdania w polityce i gospodarce światowej. Premier Mateusz Morawiecki nieraz powtarzał, że po pandemii będziemy żyli w innej rzeczywistości. Decyzje polityków pokazują gospodarczy ład, w którym przypieczętowano nowy sposób podejścia do gospodarki i pieniądza. „Pieniądze nie stanowią problemu” – jest ich tyle, ile się chce. Można bezkarnie drukować i wlewać do gospodarki ich dowolne strumienie.

Tysiące miliardów dolarów i nowych euro pojawią się na rynku, a dystrybucja ich będzie w rękach polityków i właścicieli banków. Federalna rezerwa przekroczyła oficjalnie próg giełdy na Wall Street, a Unia Europejska dała sobie zgodę na wypuszczenie obligacji, które będą spłacać następne pokolenia. Te decyzje budują nienazwany ład gospodarczy, w którym nieprodukcyjne centra tworzą infrastrukturę i decydują o tym, jakie sektory gospodarki będą się rozwijać, czyli kto i z jakiego powodu dostanie kasę. Ale nie kasa jest najważniejsza, tylko możliwość decydowania.

Dystrybucja nowych pieniędzy będzie dwutorowa. Część pójdzie na uśmierzenie bólu, czyli ratowanie małych i średnich przedsiębiorstw, które i tak znikają w procesie tworzenia globalnego systemu, a reszta na wzmocnienie fundamentów i infrastruktury – zwłaszcza informatycznej – nowego ładu.

Jesteśmy po udanej próbie generalnej. Okazało się, że stosunkowo mała grupa ludzi jest w stanie zarządzać strachem. Próba zakończyła się sukcesem i wypuszczono nas z domów, wyraźnie mówiąc, że takie sytuacje będą się powtarzać. Przy następnej odsłonie system będzie przygotowany. Odpowiednie aplikacje, systemy pomiarów temperatury etc. umożliwią pełną kontrolę i kolejną fazę budowania ładu globalnego, z nowym rządem, już światowym.

Nie wiadomo, kto miałby głos decydujący, ale wiemy, kto do tego aspiruje. Z jednej strony wielkie korporacje, a z drugiej największa światowa firma – komunistyczne Chiny. Ale dziś przy tym stoliku siedzi więcej graczy, w tym znienawidzony przez elity Donald Trump, a na mniejszą, bo europejską skalę – Jarosław Kaczyński czy Victor Orbán. I nienawiść elit do tych polityków nie jest pozorowana.

Bo żeby dogadać deal, trzeba sprowadzić świadomość i różnorodność indywidualistycznych społeczeństw Zachodu do wspólnego mianownika. Jest nim poprawność polityczna. Aby była zgoda, musi być Orwell.

Odpowiedź na pytanie, czy zrobimy krok w kierunku ideologicznego monopolu, czy zachowamy nasz niedoskonały system pluralistyczny, poznamy, mam nadzieję, w drugą niedzielę lipca.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co Kaczyński ma na rękach? Oczywiście krew. Pojawiła się tam w czasach „pierwszego PiS-u”, a spostrzegł ją Donald Tusk

Kaczyński jest unikalny, bo tylko jemu zarzuca się jednocześnie filosemityzm i antysemityzm, faszyzm i bolszewizm, autorytaryzm i anarchię, religianctwo i bezbożność, cwaniactwo i nieudolność.

Jan Martini

W czasie wystąpienia sejmowego ówczesny przywódca opozycji powiedział, że „Kaczyński ma krew na rękach”, ponieważ w wypadkach drogowych giną ludzie. Na poparcie tej demaskatorskiej wiadomości Tusk przytoczył statystyki wypadków (zabici, rani itp.). Wszyscy rozumni wiedzą, że związek Kaczyńskiego z wypadkami drogowymi jest oczywisty i nie wymagający szerszego uzasadnienia.

Drugi raz krew na rękach Kaczyńskiego zaobserwował bodajże Palikot, obciążając go odpowiedzialnością za „śmierć 96 osób – elity narodu”, gdyż przez telefon kazał lądować w Smoleńsku, a jak powiedział Bronisław Komorowski (najrozumniejszy z rozumnych) „sprawa jest arcyboleśnie prosta – nie powinni lądować we mgle”.

Kolejny raz o krew na rękach Kaczyńskiego oskarżyli nie postkomuniści czy ich medialne rezonatory, tylko zacni „prolajferzy”, którzy przyznali Kaczyńskiemu tytuł „Heroda Roku”. Kaczyński wygrał konkurs o to miano w bardzo silnej konkurencji (aborcjonistka Przybył, lobbystka aborcyjna Wanda Nowicka). Nawet nie trzeba być rozumnym, aby wiedzieć, że Kaczyński ma ręce po łokcie unurzane we krwi nienarodzonych niewiniątek, bo „miał Sejm, Senat, Prezydenta, wystarczyło tylko przeprowadzić ustawę”.

No i ostatnio znów może się pojawić krew na rękach Kaczyńskiego, jeśli „siły jasne” nie zdołają storpedować wyborów, bo Kaczyński prze „po trupach do władzy”, chcąc przeprowadzić wybory w „środku pandemii”, narażając na śmierć listonoszy, a przecież nie ma nic ważniejszego jak „zdrowie i życie Polaków”. Zresztą zdaniem A. Holland nie tylko listonosze są narażeni: „Poraniony psychopata (…) byłby gotów ryzykować życie potencjalnie setek, może tysięcy osób, w środku szalejącej pandemii posyłając naród na wybory”.

Jak widać, krew na rękach Kaczyńskiego pojawia się regularnie niczym plamy na słońcu, choć różnica jest taka, że plamy pojawiają się co 11 lat, a krew u Kaczyńskiego częściej.

(…) Kaczyński jest unikalny w skali świata, bo tylko jemu zarzuca się jednocześnie filosemityzm i antysemityzm, faszyzm i bolszewizm, autorytaryzm i anarchię, religianctwo i bezbożność, cwaniactwo i nieudolność, a socjolog prof. Markowski dostrzegł nawet „żoliborskie warcholstwo” – zupełnie nowe pojęcie socjologiczne. Szczególnie socjolodzy upodobali sobie Kaczyńskiego do swych badań naukowych i już 10 lat temu opublikowali rezultaty swych dociekań:

„U Kaczyńskiego znalazłem ton totalitarny” (prof. Czapiński). „Kaczyński gra narodem w swoim politycznym pokerze” (prof. Szacki). „Kaczyński postawił sobie za cel opanowanie państwa polskiego i zbudowanie autorytarnego ładu” (prof. Krzemiński).

Ale nie trzeba być socjologiem (wystarczy być rozumnym?), by dojść do podobnych wniosków. Ogromny tłum dziennikarzy, artystów, noblistów, literatów, nawet biskupów, a także zwykłych obywateli od 30 lat z wielkim zapałem zwalcza „kaczyzm”. Wydawało się, że po 10 kwietnia 2010 roku problem jest rozwiązany, co tryumfalnie obwieścił Poncyliusz („PiS tonie, a Kaczyński rozpaczliwie się ratuje”), ale okazało się, że przedwcześnie. (…)

Jak dotąd rząd sobie radzi znacznie lepiej niż w innych państwach. Polska jako pierwsza zamknęła granice (Europa zawyła z oburzenia, po czym wszyscy zrobili to samo), natychmiast sprowadziła 54 tys. Polaków do kraju i wcześniej niż inni pomyślała o pomocy dla firm.

Partie opozycyjne w większości państw europejskich zapowiedziały zawieszenie sporów politycznych i pełne poparcie rządów w walce z epidemią. Natomiast w Polsce opozycja dostała jakiegoś amoku, który udzielił się także zagranicy.

„Na najtrudniejszy czas od dziesięcioleci mamy najgorszą od dziesięcioleci władzę. Z sytuacją i wyzwaniami możemy sobie poradzić tylko wtedy, gdy będą nam przewodzić najlepsi i najmądrzejsi, a nie najbardziej opętani i najbardziej cyniczni. Takie państwo tworzy prezes Kaczyński. Państwo chaosu i marionetek” – powiedział Siemoniak, były kierowca Tuska. Zaprzyjaźniony z red. Michnikiem „Financial Times” zauważył: „cały świat zmaga się z koronawirusem, tylko nie Polska”, bo tu planuje się wybory. „Autorytarne rządy w Polsce chcą sobie zapewnić nieograniczone uprawnienia”, „pod płaszczykiem pandemii łamią praworządność”, więc „Komisja Europejska musi interweniować jako strażniczka traktatów”. „UE musi skończyć z szaleństwem wyborów covid-19 w Polsce”. Krytykuje się „drastyczne ograniczenie swobód obywatelskich”, choć wszędzie obowiązują podobne przepisy (gdyby restrykcje były mniejsze, Kaczyński miałby więcej „krwi na rękach”).

Podczas gdy prezydent Trump zmaga się z epidemią i ma na głowie reelekcję, o Polsce przypomniał sobie przyjaciel Sikorskiego – minister Ławrow: „Mam wielką nadzieję, że z naszymi polskimi sąsiadami – nie boję się powiedzieć: przyjaciółmi, mam wielu przyjaciół w Polsce – również przezwyciężymy obecny okres i że próby sztucznego stworzenia powodów do rozdzielenia naszych narodów mimo wszystko nie przeważą. Wszystko to jest teraz zamrożone. Co więcej, uważam za bardzo smutny fakt zamrożenie reżimu bezwizowego między obwodem kaliningradzkim i sąsiednimi regionami Polski”. W ustawowym terminie min. Naimski wypowiedział umowę z Gazpromem na kontrakt kończący się w 2022 roku, który „wynegocjował” Pawlak, a Tusk nazwał „korzystnym dla Polski i Polaków”, choć płaciliśmy najwyższą cenę w Europie. Czy to wielkie wzmożenie opozycji i „zagranicy” wynika z próby wymiany ekipy rządzącej w Polsce? Czy dlatego cała „opozycja demokratyczna” – demokraci, liberałowie, ludowcy, socjaliści, socjaldemokraci, antysystemowcy, wolnościowcy, ultrakatolicy i hurrapatrioci – zjednoczyli się „ponad podziałami” w wielkim „Froncie Jedności Narodu”, aby wspólnie działać w celu „wysadzenia” rządu? Może szybkie przedłużenie umowy gazowej na dotychczasowych warunkach ostudziłoby temperaturę sporu politycznego? (…)

Powszechnie słyszy się rytualne zaklęcia o rządzie autorytarnym czy „władzy absolutnej, która demoralizuje absolutnie” itp. Warto przypomnieć, że „demokratyczna opozycja” kontroluje WSZYSTKIE miasta i połowę samorządów – to ogromny procent budżetu państwa. Nie wspominając już o wrogich sądach, mediach, uczelniach czy kulturze. „Autorytarny” rząd ma też ograniczony wpływ na obsadę kadrową niektórych resortów, a więc w Polsce istnieje faktyczna dwuwładza (i wynikający z niej bałagan). Nie jest jeszcze tak jak w Wenezueli, ale sytuacja jest groźna, bo demokracja nie może funkcjonować bez NORMALNEJ opozycji.

Rząd Zjednoczonej Prawicy doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, ale zdaniem naukowców – Polacy źle wybrali (prof. Markowski: „Ten elektorat nie ma kwalifikacji obywatelskich”).

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Co Kaczyński ma na rękach?” znajduje się na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Co Kaczyński ma na rękach?” na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prawdopodobne wydaje się, że jeśli gdzieś jeszcze występuje w kosmosie życie, to oparte jest, tak jak na Ziemi, na węglu

Za pochodzeniem organicznym węglowodorów przemawia kilka argumentów. Złoża gazu ziemnego występują głównie w warstwach skał osadowych. Także obecne osady zawierają pewne ilości węglowodorów.

Jacek Musiał, Karol Musiał

Poznanie tajemnic powstania zasobów węglowodorów pozwala:

  • przewidywać, w jakich miejscach na świecie, w jakich strukturach geologicznych i jak głęboko można oraz warto poszukiwać nowych złóż,
  • rozpoznać, w które działki warto inwestować, zanim ich dotychczasowi właściciele dowiedzą się o ich faktycznej wartości,
  • przewidywać możliwe wielkości nowych złóż,
  • oszacować zasoby światowe,
  • próbować naśladować naturę i budować aparaturę, która produkowałaby węglowodory, np. metan; do tego marzy się, aby to robiła z dwutlenku węgla,
  • przypuszczać, że proste wtłaczanie dwutlenku węgla do oceanów pozwoliłoby przetworzyć go w metan lub wyższe węglowodory.

W minionych dwustu latach wiedza naukowa oscylowała pomiędzy dwiema skrajnymi teoriami powstawania węglowodorów: abiogeniczną i biogeniczną.

Teoria biogeniczna powstania złóż węglowodorów na Ziemi

‘Biogeniczna’ (organiczna) oznacza: z udziałem organizmów żywych w jej powstawaniu.

Za pochodzeniem organicznym węglowodorów przemawia kilka argumentów. Złoża gazu ziemnego występują głównie w warstwach skał osadowych. Także obecne osady zawierają pewne ilości węglowodorów. Większe złoża powiązane są z czasowym i terytorialnym występowaniem w przeszłości warunków do rozkwitu życia. Termochemicznie najtrudniejszym zadaniem jest rozbicie cząsteczek dwutlenku węgla oraz wody. Jaka do tego musi zostać użyta energia, łatwo obliczyć z porównania odpowiednich entalpii dla substratów i produktów sumarycznej reakcji. W przyrodzie odbywa się to wieloetapowo, a metan wcale nie powstaje wprost z wodoru i węgla.

Surowcem „wtórnym” do powstania węglowodorów są przede wszystkim martwe organizmy. Pierwotnie muszą to być organizmy samożywne, gdyż bez nich nie byłoby organizmów cudzożywnych. Źródłem energii dla organizmów samożywnych (autotrofów) w pierwszym etapie jest utlenianie związków nieorganicznych przez chemoautotrofy lub fotoautotrofy wykorzystujące promieniowanie słoneczne z zakresu od bliskiej podczerwieni poprzez światło widzialne do bliskiego nadfioletu. Fototrofy korzystają nie z całego pasma tego promieniowania, lecz z pewnych, ściśle określonych jego zakresów – pasm absorpcyjnych, zależnych od rodzaju posiadanego chlorofilu. W ten sposób powstaje materia organiczna – węglowodany, tłuszcze i białka.

Na podstawie proporcji różnych węglowodorów i stosunku węgla do wodoru możliwe jest odróżnienie węglowodorów powstałych z organizmów bogatych w lipidy, np. fitoplanktonu, od węglowodorów powstałych z węglowodanów, celulozy, ligniny, będących składnikami budulcowymi np. drewna. Ważną rolę pełnią tzw. metanogeny – bakterie metanogenne, występujące na polach ryżowych, na dnach zbiorników wodnych, w bagnach, oborniku, na wysypiskach śmieci, w przewodzie pokarmowym przeżuwaczy, ale i innych zwierząt, w tym człowieka, a ich ilość zależy od diety (np. wegetarianizm nasila produkcję gazów jelitowych).

W kilkuetapowym procesie przekształcania martwej materii organicznej do węglowodorów biorą udział różne drobnoustroje – w procesach gnicia, butwienia, fermentacji metanowej. Ze względu na potężne ilości odpadów organicznych na świecie, coraz popularniejsze staje się pozyskiwanie tzw. biogazu w reaktorach – biogazowniach. Pokrewnego procesu biotechnologicznego uzyskiwania paliwa płynnego – butanolu z dwutlenku węgla i ścieków z wykorzystaniem m.in. alg, dotyczy US Patent 7855061, wspomniany w kwietniowym numerze „Kuriera WNET” z br. na stronie 4 wydania śląskiego: Niebezpieczne pomysły IPCC składowania CO2.

Jak dotychczas nie stwierdzono, czy obecność klatratów dwutlenku węgla na dnach zbiorników wodnych sprzyja powstawaniu metanu w procesie bio-, lub abiogenicznym, czy je utrudnia.

Teoria abiogeniczna powstania złóż węglowodorów

‘Abiogeniczna’ znaczy: bez udziału organizmów żywych w jej powstawaniu.

Często stawiane jest pytanie, skąd na innych ciałach niebieskich: na Tytanie – księżycu Saturna, Saturnie, Jowiszu, Uranie, Neptunie wziął się metan? Jak to możliwe, że na Marsie odkryto ślady wyższych węglowodorów? Albo życie we Wszechświecie jest zjawiskiem powszechnym, albo istnieją też inne drogi syntezy węglowodorów w naturze. Powstawanie dłuższych łańcuchów węglowodorów z metanu można sobie wyobrazić jako polimeryzację w obecności jakiegoś katalizatora niebiologicznego (w przyrodzie ożywionej rolę katalizatorów pełnią enzymy). Opisanych zostało kilka możliwych dróg. Trochę trudniej już wyobrazić sobie samą syntezę metanu z dwutlenku węgla. Okazuje się, że znaleziono kilka możliwych reakcji syntezy metanu. Odbywać się ona może w warunkach albo wysokiego, albo niskiego ciśnienia, w temperaturach wyższych niż naturalna na powierzchni Ziemi. Możliwe w użyciu substraty poza wodą i dwutlenkiem węgla to tlenek żelaza, węglan wapnia, krzemiany. Na dnie oceanu nie brakuje wodorków (H2S, NH3, CaH2, NaH, PH3), występuje dwusiarczek węgla, choć ten jest zaliczany już do związków organicznych, oraz metale, które mogą pełnić rolę katalizatorów. Występuje ciśnienie do 1000 barów.

Gdyby w ten nieorganiczny sposób powstawały na Ziemi większe ilości węglowodorów, to należałoby ich szukać kilkadziesiąt kilometrów pod ziemią, co technicznie na razie nie jest możliwe do sprawdzenia. Teoretycznie nie można wykluczyć, że część węglowodorów powstałych w sposób nieorganiczny została przekształcona lub zanieczyszczona „markerami biologicznymi” – szczątkami organizmów, które energię czerpią z rozkładu węglowodorów, np. metanotrofów (metanofilów).

Uważa się jednak obecnie, że w eksploatowanych dziś złożach węglowodory pochodzenia nieorganicznego stanowią margines.

Węgiel pierwiastkiem życia

Węgiel we wszechświecie należy do bardziej rozpowszechnionych pierwiastków i zajmuje czwarte miejsce po wodorze, helu i tlenie. Natomiast w skorupie ziemskiej zawartość węgla szacowana jest na poniżej 0,2% i lokuje się pomiędzy 12. a 17. miejscem pod względem rozpowszechnienia po tlenie – 46%, krzemie – 20%, glinie – 8% żelazie – 5% i kolejnych. Na Ziemi mamy 2000 razy mniej węgla niż tlenu. Porównując występowanie węgla i krzemu (pierwiastków o nieco zbliżonych właściwościach chemicznych): węgla we wszechświecie jest 10 razy więcej niż krzemu, na Ziemi zaś węgla mamy 1500 razy mniej niż krzemu.

Pomimo takiej obfitości krzemu, nie rozwinęło się na Ziemi życie oparte na krzemie, a przynajmniej dotychczas nie udało się znaleźć śladów takiego życia.

Prawdopodobnie jest to spowodowane unikalnymi właściwościami węgla, jego zdolnością i łatwością tworzenia znacznie większej liczby różnorodnych związków chemicznych. Ponieważ we wszechświecie proporcje węgla i krzemu są niekorzystne dla krzemu, tym bardziej prawdopodobne wydaje się, że jeśli gdzieś jeszcze występuje w kosmosie życie, to oparte jest też na węglu.

Cały artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Skąd na Ziemi wzięły się węglowodory?” znajduje się na s. 8 i 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Skąd na Ziemi wzięły się węglowodory?” na s. 8 i 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego