Ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się hutnictwem i zaopatrywała w uzbrojenie różne plemiona

Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim.

Stanisław Orzeł

U stóp Gór Świętokrzyskich zaczął się rozwijać na gruzach dawnych stanowisk z okresu rzymskiego nowy ośrodek hutniczy. Od VI do VIII w. piecowiska dymarkowe produkowały żelazo, z którego wytwarzano m.in. „noże, sierpy, krzesiwa, radlice i kroje do radeł, ciosła, piły, siekiery i żelazne, płaskie talerze. Jako broń występuje najczęściej oszczep. Wyrabiane na miejscu ostrogi wskazują na występowanie wojowników konnych” (A. Gardawski, J. Gąssowski, Polska starożytna i wczesnośredniowieczna, PZWS, Warszawa 1961, s. 129–130). Piece były nieco większe niż w okresie rzymskim, a ich zgrupowania mniejsze. W materiale archeologicznym dostrzegalne są pewne różnice w procesach technologicznych tak hutnictwa, jak i kowalstwa – mimo że ośrodek przetrwał na miejscu dawnej, przeworsko-lugijskiej tradycji hutniczej. Świadczy to o rodzimych modyfikacjach wprowadzonych do technologii hutniczej przez Słowian zamieszkujących przyszłe ziemie polskie. Co ciekawe, na stanowiskach piecowych pod Łazami wytapiano żelazo od VII do XII w.! Bardzo interesująca jest koncepcja, która wiąże ten rozwój najpierw z ekspansją Hunów, a później Awarów wśród Słowian.

Jak podawał Prokop z Cezarei w latach 70. VI w., Hunowie i Słowianie, „napadając niemal co roku, odkąd Justynian wstąpił na tron rzymski [tj. bizantyjski – S.O.], na Ilirię i całą Trację od Zatoki Jońskiej aż po przedmieścia Bizancjum, łącznie z Helladą i Chersonezem, straszliwie dręczyli tamtejszych mieszkańców” (Historia Arcana, r. 18, odc. 20).

W rezultacie tych najazdów masowo zasiedlali ziemie Bizancjum aż po Peloponez i Azję Mniejszą. Podczas tych wędrówek w VI–VII w. na obszar Ilirii wkroczyli m.in. Chorwaci z południa późniejszych ziem polskich. Znamienne, że kronikarze bizantyjscy określili wojowników chorwackich słowem ‘argyraspides’, czyli srebrzystotarczowi, jakie w okresie hellenistycznym przysługiwało elitarnej formacji piechoty w imperium Seleukidów. Może to oznaczać, że byli oni doskonale uzbrojeni, a uwagę Bizantyńczyków zwracały ich lśniące, żelazne tarcze… Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim. (…)

Może się jednak pojawić wątpliwość: skąd prymitywni (według narracji allochtonistów i propagatorów germanofilskiej polityki historycznej) Słowianie z przyszłych ziem polskich mogli mieć – po załamaniu się kontaktów z Rzymem i odejściu z ich ziem plemion germańskich, jakoby nosicieli postępu – takie ilości wysokiej jakości uzbrojenia żelaznego, aby znający się na sztuce wojennej Bizantyjczycy przyrównali ich do elitarnych falang ‘argyraspides’ z czasów hellenistycznych?

Otóż podstawą gospodarczą produkcji militarnych – i nie tylko – przedmiotów żelaznych była na naszych ziemiach lekceważona dziś ruda darniowa. Jedną z nadzwyczajnych właściwości tej rudy jest jej… odnawialność.

Po wyeksploatowaniu płytko zalegającego, czerwono-brunatnego złoża (zwykle o miąższości od kilku centymetrów do najwyżej 1 m), można je odtworzyć poprzez odpowiednią rekultywację terenu, tzn. przykrycie go darnią i przywrócenie przepływu wód. W ten sposób w glebie zostaje przywrócona naturalna roślinność i flora bakteryjna, a w ciągu kilku lat pozostawienia takiego terenu bez eksploatacji górniczej – choć w tym czasie można np. prowadzić wypas zwierząt – złoża odnawiają się. W opinii specjalisty „warunkiem powstania rud darniowych jest dopływ natlenionych wód lub wilgotne środowisko z bezpośrednim dostępem tlenu, dlatego ich tworzeniu sprzyjają tereny podmokłe i bagienne, takie jak podmokłe łąki, zakola rzek i jezior itp., gdzie w warunkach umiarkowanego klimatu następuje wytrącanie z roztworów związków żelazowych i ich osadzanie”. Takich terenów na Niżu Polskim nie brakuje i dziś. (…)

Wielce prawdopodobna w tym kontekście wydaje się hipoteza, że już od czasów starożytnych ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się wydobywaniem i rekultywacją złóż rudy darniowej, a wymienione wcześniej ośrodki hutnictwa dymarkowego stanowiły niedostępne dla Imperium Rzymskiego zaplecze protoprzemysłowe, którego mieszkańcy zaopatrywali w uzbrojenie nie tylko proto-Słowian ze związków plemiennych Lugiów i Wenedów, ale również poprzez wymianę i handel – germańskie proto-państwa (np. Markomanów), a następnie Sarmatów, Hunów i Awarów, co stało się podstawą szczególnego rodzaju sojuszy tych ludów ze Słowianami, zamieszkującymi przyszłe ziemie polskie. Prawdopodobne jest też samoistne rozwinięcie przez miejscowych „hutników” technologii wytopu żelaza początkowo wprowadzonej na te ziemie przez Celtów…

Dlatego nie powinno dziwić, że kiedy na przełomie VI/VII w. najpierw Chorwaci, a później Serbowie wyruszyli ze swych pierwotnych siedzib nad Wisłą i Wartą, byli doskonale uzbrojeni i zajęli praktycznie całe Bałkany, mimo oporu legionów wschodniorzymskich. W ten sposób technologiczne osiągnięcia w dziedzinie hutnictwa Słowian z ziem polskich przyczyniły się do zmiany etnicznej i politycznej mapy Europy we wczesnym średniowieczu.

Cały artykuł Stanisław Orła, pt. „Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego”, znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisław Orła, pt. „Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego” na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Wiesław Janczyk, Elżbieta Zielińska, Arkadiusz Mularczyk – Poranek WNET z Nowego Sącza – 4 września 2018 roku

Zapraszamy do słuchania od 7:07 do 10:00 na www.wnet.fm. To już 52. dzień naszej podróży!

Goście Poranka Wnet:

Wiesław Janczyk – poseł PiS, były wiceminister finansów;

Elżbieta Zielińska – poseł Kukiz’15;

Arkadiusz Mularczyk – poseł PiS;

Iwona Mularczyk – kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Nowego Sącza;

Andrzej Szkaradek – twórca „Solidarności” w Nowym Sączu, b. poseł;

Seweryn Partyński – kandydat Kukiz’15 na prezydenta Nowego Sącza;

Krzysztof Kotowicz – przewodniczący „Solidarności” w Nowym Sączu;

Bożena Damasiewicz – prezes fundacji Pomyśl o Przyszłości;

Dawid Bulanda – lekarz pracujący w Szwecji;

Witold Żygadło – nowosądecki przedsiębiorca;

Grzegorz Kita – kandydat na wójta gminy  Jodłowa;

Ludomir Handzel – kandydat na prezydenta miasta Nowy Sącz.


Prowadzący: Krzysztof Skowroński

Realizator: Paweł Chodyna

Wydawca: Łukasz Jankowski



 

Część pierwsza: 

Krzysztof Skowroński / Fot. Luiza Komorowska, radio WNET

Wincenty Żygadło opowiedział o historii Nowego Sącza oraz o tym, jak miasto wygląda dziś. Pan Wincenty Żygadło opowiedział również o swojej działalności gastronomicznej- prowadzi on kilka kawiarni i restauracji.

Dawid Bulanda opowiedział o zbliżających się wyborach w Szwecji. Zdaniem naszego gościa wszystkie partie mają wiele punktów stycznych- odnośnie bezpieczeństwa, czy służby zdrowia.   Głównym punktem dzielącym wszystkie partie jest ich stosunek do imigrantów. Obecnie w sondażach prowadzi partia antyimigrancka.

 

Część druga: 

Wiesław Janczyk / Fot. Luiza Komorowska, Radio WNET

Wiesław Janczyk ocenił niedzielną Konwencję Prawa i Sprawiedliwości. Podczas spotkania premier Mateusz Morawiecki złożył pięć nowych obietnic partii rządzącej.  Polityk opowiedział również o przygotowaniach do zbliżających się wyborów samorządowych.

 

Część trzecia: 

Krzysztof Katowicz / Fot. Luiza Komorowska, Radio WNET

Krzysztof Kotowicz opowiedział o problemach gospodarczych miasta Nowy Sącz. Największe utrudnienie  zdaniem przewodniczącego „Solidarności” w Nowym Sączu stanowi słaba infrastruktura dróg. Nasz gość opowiedział również o o kapitalizmie w Nowym Sączu, oraz o lokalnych związkach zawodowych.

 

Część czwarta: 

Iwona i Arkadiusz Mularczyk / Fot. Luiza Komorowska, Radio WNET

Pani Iwona i Arkadiusz Mularczykowie opowiedzieli o zbliżających się wyborach samorządowych. Arkadiusz Mularczyk przedstawił kandydaturę swojej żony na stanowisko prezydenta Nowego Sącza. Małżeństwo polityków opowiedziało również o problemach oraz wyzwaniach stojących przed miastem Nowy Sącz.

 

Część piąta:

Andrzej Szkaradek / Fot. Luiza Komorowska, Radio WNET

Paweł Bobołowicz  wraz z dziennikarzem Wojciechem Pokorą odnaleźli w archiwach sowieckich służb niepublikowane dotychczas fotografie polskich żołnierzy. Dokumenty zostały odtajnione przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Jak podkreśla Paweł Bobołowicz, swoją działalnością dziennikarską chce on przywrócić pamięć o polskich żołnierzach poległych w rosyjskich katowniach oraz łagrach.

Andrzej Szkaradek opowiedział o historii Solidarności, oraz o scenie politycznej w Polsce w czasach III RP.

 

Część szósta:

Elżbieta Zielińska / Fot. Luiza Komorowska, radio WNET

Elżbieta Zielińska opowiedziała o przygotowaniach do kampanii samorządowej Klubu Kukiz’15.

Ludomir Handzel przedstawił swoją kandydaturę na stanowisko prezydenta Nowego Sącza. Przedstawił swój program inwestycyjny na najbliższe 5 lat dla Nowego Sącza.

 

Część siódma: 

Fot. Luiza Komorowska, Radio WNET

Grzegorz Biedroń opowiedział o zbliżających się wyborach samorządowych.

Bożena Damasiewicz opowiedziała o działalności fundacji Pomyśl o Przyszłości.


Posłuchaj całego Poranka WNET!


 

„Kresowianie w obronie godności Polski i polskiej racji stanu”. XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian

Pomoc materialna kierowana z Polski przez organizacje społeczne i osoby prywatne pozwala wierzyć, że Polacy po drugiej stronie granicy nie są sami. Pomoc ta nie zastąpi jednak politycznego wsparcia.

Tadeusz Puchałka

Tegoroczny zjazd środowisk kresowych i sympatyzujących z nimi wielu organizacji odbył się 1 lipca. (…) Uroczystości odbywały się pod hasłem: „Kresowianie w obronie godności Polski i polskiej racji stanu”, tradycyjnie na Jasnej Górze, niemal u stóp Pani Jasnogórskiej – Królowej i Matki narodu polskiego.

W murach pięknej sali papieskiej, pachnącej jeszcze świeżością po niedawno ukończonych pracach, które przydały nowego blasku pomieszczeniom, zasiadło wiele znamienitych postaci świata polityki: posłów, senatorów, dyplomatów, a także przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Uroczystości zostały objęte honorowym patronatem przez wicemarszałka województwa śląskiego Stanisława Dąbrowę, a także starostę częstochowskiego Krzysztofa Smelę. Na sali obecni byli samorządowcy i przedstawiciele wielu organizacji młodzieżowych o charakterze patriotycznym. Tradycyjnie swoją obecność zaznaczyła delegacja Śląskiej Izby Lekarskiej. Liczne poczty sztandarowe stanowiły dowód żywej, prężnej działalności organizacji i stowarzyszeń polskich w kraju i za granicą. (…)

Fot. T. Puchałka

Członkowie różnych delegacji sygnalizowali w swoich wypowiedziach, że wiele problemów czeka na rozwiązanie. Gorzkie słowa adresowane do przedstawiciela strony rządowej padły z ust redaktor Marii Pyż z rozgłośni Radia Lwów, a także przedstawicielki Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie, Renaty Cytackiej. (…) Obie panie w gorących słowach dziękowały natomiast za pomoc materialną kierowaną z Polski przez organizacje społeczne i osoby prywatne, co pozwala wierzyć, że Polacy po drugiej stronie granicy nie są sami. Pomoc ta nie zastąpi jednak politycznego wsparcia.

Zwrócono się z prośbą do przedstawicieli mediów, także lokalnych, by w rzetelny sposób informowali społeczeństwo o sytuacji Polaków mieszkających poza granicami ojczyzny.

Polskie tradycje, w wielu wypadkach przekazywane za granicą z większą pieczołowitością i staraniem aniżeli w kraju, często są okupione wysoką ceną, ale opinia publiczna w Polsce nie jest w wystarczający sposób o tych problemach informowana.

Należy także organizować spotkania integracyjne, mające na celu wzajemne poznawanie i rozwiązywanie problemów na bieżąco. Miejscem spotkań powinny być szkoły, a także wszelkiego rodzaju ośrodki kultury, zarówno po jednej, jak drugiej stronie granicy. Dobrosąsiedzkie stosunki można kształtować tylko dzięki wymianie poglądów, nie zaś zastraszaniu, a programy nauczania tworzyć po konsultacjach z tzw. drugą stroną. Upływ czasu działa na niekorzyść obydwu środowisk, czas więc zaprzestać wygłaszania haseł bez pokrycia, a pomyśleć o działaniu. Pomoc charytatywna tylko po części załatwia problem. Obowiązkiem rządu jest dbanie o rodaków w każdym miejscu ich zamieszkania.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian” na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Jak starosta ograł nowotomyślan, sprzedając własność powiatu – pałac z kompleksem parkowym – na utajnionym przetargu

Nie da się Polski zmienić, mając tylko rząd w Warszawie i obecny układ sił w sejmikach i powiatach. Władza realna bowiem jest w samorządach i mieszkańcy Nowego Tomyśla odczuli to na własnej skórze.

Aleksandra Tabaczyńska

9 lipca odbył się trzeci przetarg ustny, nieograniczony, na sprzedaż nieruchomości stanowiącej własność Powiatu Nowotomyskiego, położonej w Starym Tomyślu. Chodzi o znany wszystkim mieszkańcom kompleks pałacowo-parkowy w Starym Tomyślu i przylegające do niego grunty. Razem 13 ha, na które składa się: pałac, park, zabudowania gospodarcze, stołówka oraz 7 ha „czystych gruntów”, innymi słowy działek, przeznaczonych według planu zagospodarowania pod budownictwo jednorodzinne.

Przetarg ten został ogłoszony 30 kwietnia. Warto jeszcze uzupełnić, że wycena gruntów w pierwszym przetargu oscylowała w granicach 4,5 mln zł, a w trzecim już tylko na 2 mln złotych. Powiat zastrzegł sobie prawo do odwołania przetargu z uzasadnionej przyczyny.

Gmina Nowy Tomyśl w osobie burmistrza dra Włodzimierza Hibnera zdecydowała się na zakup tych gruntów. Wiadomo było, że Powiat jest w potrzebie finansowej, a szkoda, by taki majątek straciła nowotomyska społeczność. Wystosowane więc zostało w tej sprawie odpowiednie pismo do starosty Ireneusza Kozeckiego. 25 czerwca odbyła się sesja Rady Miasta i Gminy Nowy Tomyśl, w której uczestniczył starosta Kozecki. Podczas obrad burmistrz Włodzimierz Hibner potwierdził, że posiada środki własne, więc nie będzie musiał zaciągać kredytu i jest zdecydowany zakupić nieruchomości w Starym Tomyślu. (…)

Wszystkie gesty, wypowiedzi, pisma i uchwały wskazywały na to, że grunty Starego Tomyśla pozostaną w majątku publicznym. Wydawało się również, że starosta rozumuje podobnie jak mieszkańcy powiatu i wie, co jest dobrem i interesem społecznym. Można by powiedzieć – obopólna korzyść. Starosta chciał sprzedać, więc sprzedałby, a majątek i tak pozostałby w rękach miasta. (…)

5 lipca, to jest w czwartek, odbyło się posiedzenie zarządu Powiatu Nowotomyskiego. Następnego dnia, czyli w piątek 6 lipca, Włodzimierz Hibner otrzymał pismo, w którym powiat informuje między innymi, że mógłby odstąpić od przetargu, gdyby miał ważny powód. Dodaje też, że dwa miliony to jednak za mało, trzeba dołożyć vat i dodatkowo jeszcze wspomina, że nieruchomość ta jest warta 3 mln. Burmistrz natychmiast potwierdził wszystkie ustalenia, czyli zamiar kupna 13 ha wraz zabudowaniami, kwotę 2 mln netto oraz podatek vat, i takie pismo (w ten sam piątek) wysłał. Pismo zostało doręczone tego samego dnia do Starostwa Powiatowego, co zostało potwierdzone przyjęciem dokumentu przez sekretariat powiatu.

I tak dochodzimy do poniedziałku 9 lipca. Tego dnia odbył się jednak przetarg na nieruchomość w Starym Tomyślu. Przetarg, którego miało nie być. Na korytarzu widziano dwóch oferentów: jednego znanego w Nowym Tomyślu przedsiębiorcę, a drugiego nieznanego. Wicestarosta Tomasz Kuczyński nie zgodził się na obserwację przetargu przez na przykład radnych – na miejscu byli Wojciech Andryszczyk i Adam Frąckowiak – albo media – dwutygodnik „Powiaty Gminy” i Radio Poznań. Na marginesie tej sprawy należy zwrócić uwagę na postawę lokalnych tytułów prasowo-internetowych, których po prostu nie było. Miejscowi „dziennikarze” nie wyrywają sobie rękawów, by patrzeć na ręce władz Powiatu. Obecny włodarz Nowego Tomyśla wygrał wybory w 2014 roku wbrew nachalnej propagandzie miejscowych mediów. Tym samym naruszył „uporządkowane” relacje ogłoszeniowe lokalnych tytułów, jak i wszelkie inne ustabilizowane od pięciu kadencji dojścia, wejścia i koneksje.

13 lipca, czyli już po przetargu, do burmistrza wpłynęło pismo od starosty Ireneusza Kozeckiego, w którym informuje on, że Zarząd Powiatu postanowił jednak kontynuować procedurę sprzedaży w trybie przetargowym oraz że przetarg już się odbył.

Po siedmiu dniach wywieszono na tablicy ściennej Starostwa Powiatowego kartkę, z której można wyczytać, że kandydatem na nabycie nieruchomości został Grzegorz Bartol, nowotomyski przedsiębiorca. Cena wywoławcza wynosiła, tak jak poprzednio, 2 mln zł, a Grzegorz Bartol podniósł ją tylko o czterdzieści tysięcy złotych. O vacie nikt już nawet nie wspomniał. (…)

Każdy mieszkaniec każdej gminy czy powiatu powinien mieć pewność, że władze obu tych struktur współpracują. Innymi słowy, że starosta i burmistrz działają dla dobra mieszkańców i interes publiczny stoi zawsze przed prywatnym. Okazuje się, że nowotomyślanie dali się ograć staroście. Deklaracje do kamery rozminęły się z faktycznym działaniem, które legitymizuje pięć osób Zarządu Powiatu.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Jak starosta ograł nowotomyślan” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Jak starosta ograł nowotomyślan”, na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Własne i cudze ceremonie żałobne. Wyraz polskiej i ukraińskiej pamięci i żałoby czy narzędzie politycznej przepychanki?

Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych za granicami naszego kraju.

Paweł Bobołowicz

8 lipca 2018 roku. Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych poza granicami naszego kraju, hołd dla naszych Rodaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w latach 40. XX wieku. Niestety tę chwilę refleksji i zadumy przyćmił w dyskusji publicznej występ wojewody lubelskiego zarzucającego Ukraińcom organizowanie prowokacji i hucpy na terenie RP.

Obok polskiego prezydenta nie było na Wołyniu głowy państwa ukraińskiego. Po raz kolejny nie udało się uzgodnić wspólnej formuły upamiętnienia ofiar ludobójstwa. (…)

Do ostatniego momentu próbowano doprowadzić do wspólnych, polsko-ukraińskich uroczystości. Ukraińska strona chciała przeforsować wariant, w którym prezydenci pojawiliby się nie tylko w miejscu pamięci o polskich ofiarach, ale także o ukraińskich. Polska strona nie chciała się na to zgodzić, by nie tworzyć fałszywej symetrii zbrodni na Wołyniu. Ostatecznie w tym samym czasie, gdy prezydent Duda był na Wołyniu, Petro Poroszenko pojechał do Polski do miejscowości Sahryń, gdzie wg oficjalnego komunikatu, „podczas wizyty roboczej wziął udział w otwarciu pomnika poświęconego pamięci Ukraińców, którzy zginęli w 1944 r. z rąk żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich”. (…)

Podczas gdy polski prezydent w czasie niewątpliwie skomplikowanej wizyty na Wołyniu zapewnia o wspieraniu obecnej Ukrainy w jej prozachodnich aspiracjach, jej reformach i bezpieczeństwie, wojewoda lubelski Przemysław Czarnek wizytę prezydenta Poroszenki w Sahryniu nazywa prowokacją i hucpą. (…)

Niestety wojewoda nie poprzestał na swojej interpretacji wizyty prezydenta Poroszenki i zaatakował jednego z liderów społeczności ukraińskiej w Polsce, dr. Grzegorza Kuprianowicza – prezesa Towarzystwa Ukraińskiego, historyka, byłego kanclerza Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Według wojewody dr Kuprianowicz miał się dopuścić „skandalicznej wypowiedzi” w Sahryniu, stwierdzając, że ofiary w Sahryniu zginęły z rąk innych obywateli RP dlatego, że mówili w innym niż większość języku i dlatego, że byli innego wyznania. (…)

Wojewoda w czasie specjalnej konferencji prasowej przyznał, że nie ma w wystąpieniu Kuprianowicza wypowiedzi zaprzeczającej zbrodniom ukraińskich nacjonalistów, ale prokuratura powinna przebadać nie tylko wypowiedź dra Kuprianowicza z Sahrynia, ale i inne „na przestrzeni ostatnich wielu lat”. Na podstawie takich przesłanek wojewoda lubelski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. (…)

Wojewoda zapomina o najważniejszym problemie, zresztą rzadko podnoszonym w polskiej i ukraińskiej publicystyce. Zwrócił na niego natomiast uwagę w swoim wystąpieniu właśnie dr Kuprianowicz, który (w przeciwieństwie do wojewody Czarnka) jest zawodowym, uznanym historykiem. Otóż tragedia Sahrynia to tragedia obywateli Rzeczypospolitej, której obywatelami byli zarówno zabójcy, jak i ofiary. Wojewoda zatem wpada we własne sidła, bo umniejszając skalę zbrodni w Sahryniu, podważa cierpienie obywateli polskich – narodowości ukraińskiej. (…)

Zaskakującym wątkiem tego wydarzenia jest powołanie się i działanie wojewody w oparciu o tegoroczną nowelizację ustawy o IPN. Nowelizację, którą lansował profesor Wołodymyr Osadczy, do dzisiaj figurujący na stronie Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego jako Pełnomocnik ds. Współpracy z Ukrainą. Profesor Osadczy referował niezbędność wprowadzenia zmian w ustawie o IPN, strasząc rzekomo odradzającym się banderyzmem i zalewem Ukraińców przyjeżdżających do Polski (zapominając dodać, że do Polski też przybył właśnie jako obywatel Ukrainy). (…)

Powszechnie znana jest też osobista niechęć prof. Osadczego do dra Kuprianowicza. Obydwaj panowie są związani z lubelskim ośrodkiem akademickim, obydwaj zajmują się tematyką ukraińską. Ale o ile dr Kuprianowicz od lat inicjuje działania wspierające dialog polsko-ukraiński, o tyle prof. Osadczy zajął się tropieniem w Polsce „banderowców”. G. Kuprianowicz nie ukrywa swoich ukraińskich korzeni, a prof.. Osadczy swoje osobiste związki z Ukrainą coraz skutecznej wypiera. (…)

Gdyby nie cała „akcja” wojewody Czarnka, można byłoby się spokojnie pochylić nad tym, czego dokonał prezydent Duda na Wołyniu. Zastanowić się, czy dzisiaj jesteśmy bliżej zniesienia absurdalnego zakazu ekshumacji ofiar, czy wreszcie powrócimy do dialogu w formie, o której mówił św. Jan Paweł II i realizował śp. prezydent Lech Kaczyński?

Zamiast tłumaczyć się z wypowiedzi wojewody, moglibyśmy zapytać, czy naprawdę prezydent Ukrainy nie mógł złożyć hołdu polskim ofiarom mordów na Wołyniu? Niestety po raz kolejny ktoś wywołuje wojenkę, w tle której nie ma wielkich, międzynarodowych prowokacji, ale prymitywna myśl o zbliżających się wyborach samorządowych i własnej karierze. A wielka polityka międzynarodowa tymi faktami będzie się jeszcze długo karmić.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” znajduje się na s. 9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” na stronie 9 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Piąta i ostatnia część epopei oddziału „Twardego”. Ujęcie i stracenie niemieckiego konfidenta Władysława Pacieja

W izbie stół był nakryty białym lnianym prześcieradłem, na stole krzyż i dwie świece. Wprowadziłem do izby Pacieja, trzymałem go pod rękę, zauważyłem, że zadrżał, widocznie zrozumiał swoje położenie.

Wojciech Kempa

Udało się wreszcie dopaść Władysława Pacieja. „Twardy”, ponaglany przez dowództwo, obawiał się, że zadanie to zostanie mu odebrane i powierzone „Hardemu”, na czym jego duma mocno by ucierpiała.

Zastanawiał się, co zrobić, gdy oto dotarła doń informacja, że Paciej ma słabość do pięknych kobiet i wyraźnie jest zainteresowany „Niuśką”, żoną „Granita” – Mieczysława Makieły, szefa kompanii. Zalecając się do niej, przedstawiał się jako inspektor AK.

„Twardy” poprzez „Niuśkę” nawiązał z nim kontakt. Oddajmy głos „Twardemu”:

Pierwszy meldunek miał charakter sprawozdania z działalności grupy z prośbą o zaopiekowanie się nami. Drugi był skargą na dowództwo AK, że nas jako pepesowców źle traktuje, żeśmy nie ubrani, bosi itd. Prosimy go, aby przybył do grupy, obejrzał na własne oczy nasze położenie oraz podjął interwencję u dowódcy dywizji. Jednocześnie informowałem go, że kontakt na dywizję podam mu przy najbliższym spotkaniu. Obydwa meldunki były zaopatrzone w oryginalną pieczątkę kompanii. Meldunek dostarczyła „Niuśka”. Paciej na pewno konsultował się z gestapem w Zawierciu. Tych zaszokował kontakt na dywizję – kazali mu jechać.

Tak więc Władysław Paciej wraz z „Niuśką” udali się na rowerach do obozu partyzanckiego kompanii „Twardego”. Ten w swej relacji wspomina:

Przybyłego „inspektora” powitano z wielkimi honorami, po czym przystąpiono do wymiany poglądów na temat stanu organizacyjnego ruchu oporu oraz jego aktualnych zadań. Przybyły gość zakończył swoje przemówienie apelem do nas, ażeby niszczyć jak najwięcej szpicli i prowokatorów, gdyż ci utrudniają pracę organizacjom konspiracyjnym. Podziwiałem bezczelność tego człowieka. Pod wieczór chciał odjechać, prosząc mnie o adres dywizji. Znów pod pretekstem, że dziś ma mieć miejsce zrzut, a takiej okazji szkoda zmarnować, namawiałem go do pozostania.

Paciej dał się namówić, widocznie ów zrzut go zainteresował. W międzyczasie partyzanci opróżnili jeden dom stojący na uboczu wsi Lgota Murowana, który miał zostać oddany do jego dyspozycji. „Twardy” wspominał po latach:

W izbie stół był nakryty białym lnianym prześcieradłem, na stole krzyż i dwie świece. Wprowadziłem do izby Pacieja, trzymałem go pod rękę, zauważyłem, że zadrżał, widocznie zrozumiał swoje położenie. Zasiedliśmy za stołem. Paciej w dalszym ciągu na honorowym miejscu. Resztę miejsca zajęła starszyzna grupowa. „Bolesław” położył przed sobą gruby brulion z ołówkiem. Czas było skończyć z komedią. Powstałem z miejsca, za mną reszta.

– Nazwisko i imię wasze? – zapytałem.

– Paciej Władysław – odpowiedział.

– Urodzony gdzie…

– Paciej Władysław, jesteście oskarżeni o zdradę główną. Będziecie odpowiadać przed polskim sądem polowym. Zanim będziemy was sądzić, przeprowadzimy śledztwo.

Paciej został zrewidowany – znaleziono przy nim trzy dokumenty wystawione przez Gestapo. Pierwszym było zaświadczenie wystawione przez Gestapo w Zawierciu i podpisane przez Ocyloka. Zawierało informację, iż jest on jego współpracownikiem i że należy udzielać mu wszechstronnej pomocy. Drugi dokument to zaświadczenie wydane w sierpniu 1943 roku, a więc jeszcze przed opisaną wcześniej falą aresztowań, na firmowym blankiecie zawierciańskiego Gestapo, podpisane przez jego szefa, Rotera. Na jego podstawie Paciej, jako zaufany człowiek Gestapo, mógł w dowolnym punkcie przekraczać granicę. Trzecie zaświadczenie wydane było przez Gestapo w Opolu. Na jego mocy mógł on żądać wszelkiej pomocy od policji i urzędów niemieckich, przekraczać w dowolnym punkcie granicę z GG, a także przeprowadzać przez granicę dowolną osobę nie posiadającą przepustki. Zajrzyjmy do książki Juliusza Niekrasza:

Gdy wzięto szpicla na przesłuchanie, oświadczył ze stoickim spokojem, że nic od niego nie wydobędą. Był to człowiek niskiego wzrostu, ryży, chuderlawy, wyglądał tym mizerniej, że stał całkiem nago, bo „Twardy” przed rewizją kazał go rozebrać. Nie prosił o łaskę.

„Twardy” kazał go wychłostać, dać mu zamiast ubrania worek z wymalowaną swastyką, z otworem na głowę i ręce, i zamknąć go do bunkra o chlebie i wodzie.

Zabrał się do studiowania notesu agenta, w którym były różne kolumny nazwisk z adresami. Rozszyfrowano bez trudu wykaz ofiar Pacieja oraz spis miejscowych konfidentów. Nie wiedziano natomiast nic o nazwiskach osób zamieszkałych w Radomiu, Warszawie i Łodzi.

Po trzech dniach Paciej zaczął krzyczeć, że chce złożyć zeznania. Były one tak rewelacyjne, że zawiadomiono Komendę Okręgu, a ta z kolei Komendę Główną AK w Warszawie. Paciej zeznał, że gestapo przeniosło go jako spalonego do dystryktu Radom, gdzie już się zameldował i otrzymał szczególne instrukcje, powrócił na Śląsk jedynie po to, aby dokończyć rozpoczętą akcję, która na tym terenie miała już być ostatnią. Niezrozumiałe dla „Twardego” nazwiska i adresy to materiał podany mu przez radomskie gestapo. Paciej wyjaśnił, że jedna kolumna nazwisk obejmuje osoby do rozpracowania, druga to przyszli współpracownicy.

Do obozu „Twardego” przyjechali oficerowie wywiadu z Warszawy i Radomia. Oficer z Radomia śmiał się z pomyłki, gdy w kolumnie radomskich konfidentów znalazł swoją łączniczkę. Według udzielonych przez niego informacji łączniczka ta była ostatnio kurierką na trasie Radom – skrzynka Komendy Głównej AK w Warszawie. Miała być osobą poza wszelkimi podejrzeniami. Jej mąż, wyższy oficer, miał przebywać w oflagu.

W jakiś czas później „Poczekalnia” (nasza komórka wymiany poczty z Generalnym Gubernatorstwem) doręczyła Komendzie Śląskiego Okręgu AK pismo z podziękowaniem za dobrą pracę i przyczynienie się do zdemaskowania groźnej agentki gestapo, jaką okazała się radomska kurierka, rzekoma żona oficera; zbędne dodawać, ile mogła sprowadzić nieszczęść, a może nawet już sprowadziła.

Paciej był przesłuchiwany przez szereg dni, protokół jego sprawy doszedł do 200 stron, znalazł się później w rękach prokuratora WSS i wywiadu. Wyrok na Władysławie Pacieju został wykonany w dniu jego imienin, 27 czerwca 1944 roku.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego ” cz. V znajduje się na s. 8 i 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego” cz. V na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

„Dzieło”: „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali” omawia Jan Martini / „Wielkopolski Kurier WNET” nr 50/2018

Człowiek, który podpalił kukłę Sorosa jako organizatora islamskiej inwazji na Europę, został uznany za antysemitę i skazany na więzienie. Sprawcy spalenia kukły ks. Rydzyka zostali uniewinnieni.

Jan Martini

„Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali”

Pod takim tytułem literat Stefan Zgliczyński opublikował książkę, której opis brzmi następująco: „Czas to przyznać, Polacy to nie tylko bezbronne ofiary. Nie jesteśmy niewinni, mamy krew na rękach. Krew żydowską. W czasie II wojny światowej i zaraz po niej Polacy masowo donosili na żydowskich sąsiadów, szantażowali, wymuszali haracze, gwałcili i mordowali. Czas spojrzeć sobie w oczy i zmierzyć się z własną historią”.

Pomijając niezrozumiałą kwestię, do kogo mieli „masowo” donosić zaraz po wojnie Polacy (do NKWD czy do UB?), można postawić sobie pytanie – kim jest autor tego opisu? Ze słów „nie jesteśmy niewinni, mamy krew na rękach”, można sądzić, że Polakiem. Jednak przeczą temu zdania poprzednie i następne, w których to „oni” – Polacy – „donosili, szantażowali, gwałcili, mordowali”, a więc autor wydaje się być jakiejś innej narodowości.

Samej książki można nie czytać (choć jest dostępna w przecenie za 27 zł), bo tytuł jako radykalne streszczenie wyjaśnia wszystko.

O tym, jak mogła wyglądać pomoc Polaków przy mordowaniu Żydów, opowiedział mi znajomy emeryt – pan Antoni. Jego ojciec był sołtysem we wsi Kowalowa w powiecie tarnowskim. Zaraz na początku okupacji zgłosili się do niego Niemcy. Oznajmili, że nie jest już sołtysem, lecz troihandlerem i polecili, by natychmiast sporządził wykaz, w której chacie mieszkają Żydzi, w której Cyganie, a gdzie są młodzi mężczyźni zdolni do pracy fizycznej. Ci młodzi mają być do dyspozycji na wszelkie żądanie władz okupacyjnych jako tzw. baudienst.

Pewnego dnia przyjechał konwój składający się z dwóch ciężarówek z eskortą trójkołowych motocykli. Polecono zabrać narzędzia (łopaty, kilofy) i załadowano kilkudziesięciu młodych mężczyzn na ciężarówki. Wśród nich było dwóch stryjów Antoniego. Podróż była długa – prawdopodobnie poza granice powiatu. Nikt nie był w stanie zorientować się, gdzie jadą, bo ciężarówki były szczelnie zakryte brezentową plandeką. O szczegółach pracy stryjów – młodych chłopaków – pan Antoni, jako dziecko, nie został poinformowany, ale można przypuszczać, że chodziło o działanie w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Wydarzenie było dla stryjów na tyle traumatyczne, że w zasadzie ich normalne życie się skończyło – jeden dostał pomieszania zmysłów, a drugi się rozpił. Czy byli kolaborantami – sprawcami? Czy mogli odmówić „pracy”?

Zwraca uwagę perfekcyjna niemiecka technologia zbrodni – w akcji brało udział tylko 10 Niemców, a baudienst nie został użyty do pacyfikacji Żydów miejscowych (choć można było zaoszczędzić sporo czasu i paliwa), tylko mieszkańców innego powiatu. Być może ktoś z ofiar zdołał się uratować i zaświadczył (np. autorowi Zgliczyńskiemu), że oprawcami byli Polacy mający do pomocy nielicznych Niemców.

Jeden szczegół z relacji pana Antoniego jest bardzo znaczący – w pewnym momencie Niemiec zawiesił na piersi stryja automat, kazał mu się objąć i szeroko uśmiechnąć. W tym momencie drugi Niemiec zrobił im zdjęcie. Można przypuszczać, że zdjęcie zostało propagandowo wykorzystane i ukazało się w niemieckiej gazecie z komentarzem np. „Ludność polska z entuzjazmem podejmuje pracę nad oczyszczaniem kraju z Żydów”.

Myślę, że nasi „badacze Holokaustu” powinni zwrócić uwagę na niemieckie gazety z czasów okupacji jako obiecujący obszar badawczy. Także autor Zgliczyński mógłby znaleźć tam materiały do swoich następnych książek.

Poprzednie książki tego pisarza to Antysemityzm po polsku i Hańba iracka – zbrodnie Amerykanów i polska okupacja Iraku. Autor sporo pisze, bo jest dyrektorem Instytutu Wydawniczego „Książka i Prasa”, który „jest niezależną od jakichkolwiek grup i organizacji politycznych fundacją mającą na celu szerzenie idei sprawiedliwości społecznej, wolności słowa i badań naukowych, a także walkę z każdym przejawem dyskryminacji ze względu na płeć, rasę, przynależność narodową i światopogląd”. Cele Instytutu są tak wzniosłe, że każdy z nas podpisze się od nimi oburącz. Tym bardziej, że ciągle mamy „przejawy dyskryminacji”: np. człowiek, który podpalił kukłę Sorosa jako organizatora islamskiej inwazji na Europę, został uznany za antysemitę i skazany na więzienie, natomiast sprawcy spalenia kukły Polaka (ks. Rydzyka) zostali uniewinnieni „z uwagi na znikomą szkodliwość czynu”.

Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa” ma też fundację, która współpracuje z Fundacją Analizy Społecznej i Edukacji Politycznej im. Róży Luksemburg. Prawdopodobnie wszystkie te podmioty otrzymują dotacje z ministerstwa kultury z uwagi na piękne cele statutowe i działalność na niwie „kultury wysokiej”. Czyż możliwe jest utrzymanie „niezależności” (a nawet działalności) bez ministerialnych dotacji czy grantów z Fundacji Rothschilda, Sorosa czy innych Funduszy Norweskich? Na garnuszku polskiego podatnika jest także Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk. Celem pracy naukowców powinno być szukanie prawdy. Można mieć nadzieję, że wśród naszych badaczy Holokaustu są uczciwi wyznawcy judaizmu i obowiązuje ich przykazanie, które Mojżesz otrzymał od Boga – „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu”.

Niestety amerykańscy historycy traktują prawdę bardzo pragmatycznie, lansując termin „polskie obozy koncentracyjne”. Według Reduty Dobrego Imienia, w ostatnim roku ilość użycia tego kłamliwego terminu wzrosła o 22 procent. W ciągu 50 lat po wojnie Polakom zarzucano tylko bierność wobec zagłady Żydów.

Dopiero wraz z powstaniem Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego (1993) pojawiły się szkalujące Polaków książki i „badania naukowe”, ukazujące nas jako sprawców zbrodni. Czy była to tylko przypadkowa zbieżność?

W tym samym mniej więcej czasie pojawił się Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa”, którego dyrektorem jest od roku 1997 pan Stefan Zgliczyński. Wobec gigantycznych roszczeń żydowskich pod naszym adresem, „badania Holokaustu” i ich coraz bardziej szokujące ustalenia ( 40 tys. ofiar polskich zbrodni, później 120 tys. i ostatnio 200 tysięcy) nie mają już podstaw moralnych, gdyż wydają się być tylko narzędziem do wyłudzeń.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali”, na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

„Czy historycy piszą prawdę” i „Trudna droga do niepodległości” – rozważania historyczne prof. Władysława Zajewskiego

Autor idzie tropem Marka Tulliusza Cycerona, który domagał się od historyka nie sielankowych opisów zdarzeń, lecz różnych i przeciwnych opinii, narracji dramatycznej a zarazem godnej.

Zdzisław Janeczek

Władysława Zajewskiego jako badacza kolejnych zrywów niepodległościowych Polaków nie interesują jakieś namiastki wolności, rozwiązania połowiczne w postaci autonomii, lecz pełna suwerenność i niepodległość. I na tym zasadza się znaczenie i wielkość dzieła. Jego autor nie potępia niepodległościowych zapędów Polaków, których wyrazem były powstania 1794 r., 1830/1831 r., 1863 r. Nie ogranicza się do prostych konstatacji, iż wszystkie te niepodległościowe protesty kończyły się klęską i skutkowały jedynie coraz większymi represjami i nasilającą się polityką wynaradawiania, którą wyrażały pruski kulturkampf i rosyjska „Noc Apuchtina”, a hasło do kolejnego zrywu podniósł dopiero na początku XX w. Józef Piłsudski. (…)

Prof. Władysław Zajewski | Fot. z archiwum prywatnego Z. Janeczka

Zdaniem W. Zajewskiego, rozbiory Polski zmieniły zdecydowanie układ sił w Europie Centralnej: „zrodziły obskurancki sojusz uczestników podziału, który przeobrażony po wojnach napoleońskich w Święte Przymierze, kładł się cieniem na całą rzeczywistość europejską”. W rezultacie podziału Polski układ sił przesunął się na stronę państw antykonstytucyjnych i antyliberalnych. (…)

Porządek ukształtowany po kongresie wiedeńskim, analizowany szczegółowo przez W. Zajewskiego, obrazuje powieść Honoriusza Balzaka Kuzynka Bietka, opublikowana w 1846 r. i należąca do dyptyku Ubodzy krewni z cyklu Komedia ludzka. Nakreślony w niej przez jednego z bohaterów literackich los Polski był przygnębiający. Europa chciała się bogacić, odeszła od idei Napoleona I, w przeciwieństwie do Polaków nie życzyła sobie wojen ani powstań, o których myśleli rodacy księcia Adama Jerzego Czartoryskiego (1770–1861). Rządzili nią bankierzy i wielcy kupcy, dominowała chęć bogacenia się i powszechny materializm.

Po kongresie wiedeńskim nadeszła epoka giełdy i pieniądza, nikogo nie obchodziła „jakaś ojczyzna Polaków”, a co dopiero, o zgrozo, idea, by za nią umierać! Tak myślała nowa klasa – burżuazja (bogate mieszczaństwo). Jej zdaniem czas wojen królów i Napoleona minął bezpowrotnie. Polacy byli po prostu anachroniczni. Próbowano nawet negować istnienie polskiego narodu.

Okładka książki W. Zajewskiego | Fot. archiwum Z. Janeczka

W mniemaniu wytrawnego gracza politycznego Charlesa-Maurice`a de Talleyranda-Périgorda (1754–1838), francuskiego męża stanu, polityka i dyplomaty, ministra spraw zagranicznych Francji, biskupa Autun, księcia Benewentu, zwolennika rewolucji francuskiej i sekularyzacji dóbr kościelnych, ekskomunikowanego w 1791 r., kochanka siostry księcia Józefa Poniatowskiego, który na koniec pełnił obowiązki ministra Napoleona (1769–1821) i doradcy Ludwika XVIII (1755–1824) oraz Ludwika Filipa (1773–1850), jedynie garstka arystokracji tworzyła polski naród, do którego nie zaliczał całej reszty, tj. „ciemnych chłopów” oraz „brudnych Żydów”.

Zupełnie inaczej postrzegał kwestię polską H. Balzak (1799–1850). Nie należał on do grona zwolenników Appeasementu oraz nie darzył sympatią bankierów nazywanych dziś często banksterami. Brał w obronę ciemiężony naród i wskazywał na perfidię zaborców jako główną przyczynę tragedii i upadku Rzeczpospolitej. Zdaniem autora Kuzynki Bietki, „Polak, wzniosły w swym męczeństwie, znużył ramię swoich ciemiężców, wytrzymując ich ciosy i powtarzając niejako w XIX wieku obraz pierwszych chrześcijan. Pisarz, zwracając się do czytelników, postulował:

„Zaszczepcie dziesięć procent angielskiej obłudy w charakter Polaków, tak szczery, tak otwarty, a szlachetny biały orzeł władałby dziś wszędzie tam, gdzie się wciska orzeł o dwu głowach. Nieco machiawelizmu byłoby ustrzegło Polskę od ocalenia Austrii, która sprowadziła jej podział; od zapożyczania się u Prus, lichwiarza, który ją podkopał, i od rozdwojenia w chwili pierwszego rozbioru”.

(…) Jak w rzeczywistości pokongresowej czuli się Polacy, na to pytanie dał odpowiedź w liście z 15 czerwca 1851 r. do gen. Władysława Zamoyskiego poeta Zygmunt Krasiński, opisując swoją podróż pociągiem z Krakowa do Częstochowy. W wagonie Zygmunt spotkał się tylko z Moskalem i Niemcem i odnotował: „nie byłem u siebie, jeno u nich i milczeć wśród nich głośno mówiących i pijących wino, palących tytoń, rozmawiających i Ich Najjaśniejszych, co wczoraj przyjechały lub pojutrze wrócą i nie móc się po polsku odezwać, boby się może zapytali o paszport lub zaraz na uwagę wzięli, zatem milcząc udawać Niemca lub Anglika w Polsce pod Krakowem lub Częstochową. Oto odbicie losów naszych” (Z. Krasiński, Listy do różnych adresatów. Warszawa 1991, t. 2, s. 95). (…)

Polacy zapłacili najwyższą cenę za odzyskaną niepodległość. Z ziem II Rzeczpospolitej podczas wojny zaborcy, według obliczeń Włodzimierza Gierowskiego, wybrali 3 376 000 rekrutów, z których według źródeł poległo około 500 000, zaś blisko milion odniosło rany. Takich ofiar nie pochłonęły wszystkie razem wzięte powstania narodowe.

Sygnatariusze traktatu ryskiego wydali na zagładę kilka milionów Polaków mieszkających za Dnieprem i Berezyną. Zwycięskie mocarstwa zachodnie, wyczerpane długotrwałą wojną, bardzo niechętne były do uznania korzystnej dla Polski granicy wschodniej. Trudna do wyliczenia była liczba tych, którzy utracili swoje majętności, dorobek wielu pokoleń.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Trudna droga do niepodległości” znajduje się na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Trudna droga do niepodległości” na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Warto podczas wyjazdów do Iwonicza-Zdroju ze Śląska pamiętać o wielowiekowych powiązaniach między tymi polskimi ziemiami

„Do tych wód z całego prawie Królestwa Polskiego i z zagranicy, a najwięcej z Węgier, niezmierna corocznie napływa ludność, doświadczeniami swoimi rozsławiając właściwości tej wody”.

Stanisław Orzeł

Iwonicz Zdrój jest znanym od wieków uzdrowiskiem na Podkarpaciu. (…) Już za rządów Zygmunta I Starego (1505–1548) po całej Polsce rozeszła się wieść o leczniczych walorach wód iwonickich. Gdy Iwonicz należał do rodu Bobolów, w 1578 r. ówczesny lekarz nadworny króla Stefana Batorego, Wojciech Oczko (Ocellus, ur. 1537 – zm. 1599) opublikował pierwsze polskie dzieło o balneologii, zatytułowane „Cieplice”, w którym sklasyfikował wody mineralne i lecznicze na obszarze Rzeczypospolitej Obojga Narodów, opisał ich działanie i metody leczenia nimi, wymieniając wśród polskich uzdrowisk m. in. Iwonicz obok Szkła i Jaworowa pod Lwowem. Dlatego rok 1578 przyjmuje się jako symboliczny początek uzdrowiska Iwonicz Zdrój. (…)

W 1639 r. dziekan przemyski, ks. Fryderyk Alembek, podczas wizytacji swojego dziekanatu zapoznał się ze zdrojami iwonickimi, co tak opisał w aktach powizytacyjnych: „Dodać trzeba znakomitą Boskiej Opatrzności dla tej parafii łaskę i dobroć; w granicach onej albowiem znajdują się źródła wody ciągle bijące, lekarskimi właściwościami słynne, które na oko mają barwę deszczowej wody, w kolor cytrynowy wpadające, czyli naftą przejęte, dlatego gdy w nie proch lub papier zapalony się wpuści, zajmują się płomieniem i nie gasną łatwo, aż mocno i długo gałęziami jodłowymi tłumione i bite”.

„Za wyrokiem medyków posiadają własność najskuteczniejszą trawienia, szczególnie słabościom artretycznym są pomocne, żołądek wzmacniają i chęć jedzenia pobudzają. Do tych wód z całego prawie Królestwa Polskiego i z zagranicy, a najwięcej z Węgier, jakoby do wód Siloe lub cudownej Sadzawki Owczej niezmierna corocznie napływa ludność, a doświadczeniami swoimi rozsławiając właściwości tej wody, Ojcowskiej Pana Najwyższego chwały ogłaszać nigdy nie przestaje”.

Nawet zniszczenie Iwonicza podczas potopu szwedzkiego (1655–1656) i najazdu wojsk siedmiogrodzkich Jerzego Rakoczego (1657) nie powstrzymały zainteresowania źródłami iwonickimi. Najpierw opisał je i zbadał lekarz nadworny króla Jana III Sobieskiego, dr Wawrzyniec Braun, gdy przygotowywał – nie zrealizowany – przyjazd Marysieńki Sobieskiej do Iwonicza. W jego opisie, opublikowanym w Lipsku, w zbiorze dzieł lekarskich Acta Eruditorum, pojawiło się określenie góry, z której wypływała większość owych zdrojów, jako Mons Admirabilis (dziś – Góra Przedziwna):

„W województwie krakowskim w Małopolsce znajduje się góra zwana cudowną, pokryta trawami i kwiatami zarówno aromatycznymi (leczniczymi, korzennymi), jak i pachnącymi, a także wiekowymi dębami, jodłami i świerkami, tryskająca źródłami tak słodkimi, jak i słonymi, bogata w różnego rodzaju metale i minerały. W połowie południowego stoku tej góry tryska pewne źródło bardzo czystej wody, z szumem i wyraźnym kipieniem. Kipienie to albo burzenie się wzmaga się, w miarę jak księżyc dobiega pełni, a przy ubywaniu księżyca powoli cofa się, opada. Osadzający się szlam pomaga przeciw świerzbowi, zastarzałemu artretyzmowi, paraliżowi i podobnym bardziej uporczywym schorzeniom.

Woda ta może być daleko przewożona i dość długo przechowywana bez zepsucia. Po jej odparowaniu pozostaje rodzaj czarniawej smoły, która doskonale leczy świeże i zastarzałe wrzody. Oprócz właściwości leczniczej ci, którzy ją (wodę) piją, odzyskują rześkość i zwykły wigor i stąd tutejsi mieszkańcy długowieczni są, do 100 i 150 lat życia…”

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Śląskie tropy w historii Iwonicza Zdroju i okolic” znajduje się na s. 10 i 12 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Śląskie tropy w historii Iwonicza Zdroju i okolic” na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Teatr w sezonie ogórkowym. Prawdziwych wzruszeń dostarcza scena polityczna, wymagająca od aktorów rzeczywistego talentu

Pokojowy Nobel Wałęsy był nieporozumieniem. „Bolek” za rolę trybuna robotniczego zasłużył co najmniej na Oscara. W zbiorowych scenach modlitwy wyciskał łzy z oczu najstarszych teatromanów.

Piotr Witt

Paryż posiada 90 sal widowiskowych. Wśród nich 40 to są prawdziwe teatry, w większości zbudowane za Napoleona III, a w każdym razie przed I wojną światową. Resztę stanowią pomieszczenia przypadkowe i przystosowane. Miasto najczęściej wyzyskuje teatr do akcji socjalnej.

Placówki opieki przy merostwach dzielnicowych rozdają darmowe bilety biednym, tak jak darmową zupę pod katedrą Notre Dame i pod wieżą świętego Jakuba rozdaje Pomoc Katolicka. Prowadza się do teatru także wycieczki upośledzonych umysłowo.

Formą uprawianą najchętniej jest teatr jednego aktora. Trupy teatralne zamieniły się w wolne zrzeszenia solistów. Figuranci i „postaci z chóru” zajęli środek sceny. Odbiło się na poziomie ogólnym, kiedy aktor przydatny do wymówienia kwestii „Samochód pana prezesa został podstawiony” objął główną rolę.

Ważnym fenomenem artystyczno-politycznym Warszawy jest pani Krystyna Janda. Z aktoreczki nieznośnie histerycznej, którą autorytet Wielkiego Reżysera uchronił od zaginięcia w tłumie, pani Janda wyrosła na piękną kobietę, artystkę doświadczoną, świadomą swej sztuki jako aktorka i reżyser. (…)

Poprzedni, hojny system dotacji państwowych nie był stworzony z myślą o teatrze, ale o gazecie. Konkretnie – „Gazecie Wyborczej”. Pani Janda zamieszczała w „Gazecie” całostronicowe ogłoszenia płatne od 50 do 100 i więcej tysięcy złotych. Nadmierne wydatki niepotrzebne ani publiczności, ani teatrowi, bardzo przydawały się spółce (…)

W dowcipnej farsie Michnika znana aktorka grała role pompy ssąco-tłoczącej: ssała pieniądze z budżetu i tłoczyła je do Agory. (…) We Francji szwindel odsyłanej premii nazywa się „retro-commission” – i jest surowo karany. (…)

Przed laty dramat przemiany ustrojowej zwrócił oczy świata na Polskę. Masowe widowisko z trzynastoma milionami statystów. Z pewnością pokojowy Nobel Wałęsy był nieporozumieniem. Pan Bolesław (dla mocodawców „Bolek”) za rolę trybuna robotniczego zasłużył co najmniej na Oscara. W zbiorowych scenach modlitwy wyciskał łzy z oczu najstarszych teatromanów. Zresztą za sztukę pt. „Solidarność” należało się kilka Oscarów – Michnikowi i Rakowskiemu za reżyserię i casting, innym za scenografię, a zwłaszcza kostiumy. Wiadomo – wystawiała policja, a któż lepiej posiadł sztukę przebierańców jak pinkertony wszystkich maści.

Sztuczne wąsy, Częstochowska w klapie, długopis z papieżem w mgnieniu oka przekształciły agenta-prowokatora w męża zaufania publicznego. Dopiero późniejsza rola prezydenta okazała się zbyt trudna dla utalentowanego naturszczyka. Mimo wszystko, swego dokonał, obalając rząd mecenasa Olszewskiego.

„Nowa farsa w starej obsadzie”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w sierpniowym „Kurierze WNET” nr 50/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Nowa farsa w starej obsadzie” na stronie 3 „Nowa Europa” sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego