Zdaniem ministra wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji KE. Jego podwładna twierdzi inaczej. Kto ma rację?

W procesie notyfikacji pomocy publicznej dla polskich kopalń na lata 2015–2018 nie zawiadomiono KE, że w KWK Krupiński znajdują się ogromne pokłady węgla koksującego – minerału strategicznego w UE.

Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych

Z ust ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego padło stwierdzenie: „Wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji Komisji Europejskiej”. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie – od kiedy minister energii o tym wie?

14 maja 2018 roku, urzędniczka w Ministerstwie Energii, dyrektor Departamentu Górnictwa Anna Margis, w odpowiedzi na pismo z dnia 29 marca 2018 roku w sprawie medialnych doniesień dotyczących sprzedaży przez Ministra Energii KWK „Krupiński”, skierowane przez Fundację Vis Veritatis im. Św. Michała Archanioła z Krakowa (kierowaną przez Dyrektora Zarządu Macieja Wac-Włodarczyka), pisze m.in.: Zakończenie działalności KWK „Krupiński” zostało uwzględnione w przywołanej powyżej Decyzji KE i jest nieodwracalne. Wznowienie produkcji w tej kopalni stanowiłoby złamanie Decyzji KE i Decyzji Rady 2010/787/UE i mogłoby skutkować wszczęciem procedury uznania całości pomocy publicznej dla sektora górnictwa węgla kamiennego za niezgodną z unijnymi zasadami pomocy państwa i pozwaniem Polski do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”. (…)

Kto mija się z prawdą – minister mówiący, że wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji KE, czy jego podwładna, twierdząca inaczej? Co zrobić w takiej sytuacji?

Przypomnę tutaj, że w procesie notyfikacji pomocy publicznej dla polskich kopalń na lata 2015–2018 nie podano do wiadomości KE, że zarówno w aktualnej, jak i w pierwotnej koncesji wydobywczej (pokład 405/1) znajdują się ogromne pokłady węgla koksującego uznanego za strategiczny minerał w UE i podlegający tym samym ochronie przed marnotrawstwem. (…)

Prezes JSW chwali się, że zabezpieczono dla potrzeb spółki koncesję z najbogatszym pokładem węgla koksującego (405/1), choć jeszcze niedawno nie brano go w ogóle pod uwagę.

Niech odpowie na pytanie, kto twierdził, że pokład 405/1 jest nieopłacalny do wydobycia ze względu na występujące w nim zagrożenia naturalne i jakie stanowisko piastuje obecnie w spółce JSW? Przypomnę tutaj, że zarówno senator PiS prof. geologii Krystian Probierz z Politechniki Śląskiej, jak i doc. Krauze z GIG byli przeciwnego zdania.

Na KWK „Krupiński” mamy jeszcze dostępną infrastrukturę wydobywczą, do pierwszych złóż węgla koksowego mamy tylko 650 metrów, a do tych najcenniejszych – pokładu 405/1 – 1650 metrów! Wydobycie może rozpocząć się w ciągu 2 lat. (…)

Oczywiście analiz kosztów wydobycia nie mogą wykonywać „fachowcy” skompromitowani dotychczasowymi dokonaniami – oni powinni dostać wilczy bilet i dożywotni zakaz uczestnictwa w opracowaniu ekspertyz.

Cały artykuł Obywatelskiego Komitetu Obrony Zasobów Naturalnych pt. „Kto mija się z prawdą? Walki o KWK Krupiński ciąg dalszy” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Obywatelskiego Komitetu Obrony Zasobów Naturalnych pt. „Kto mija się z prawdą? Walki o KWK Krupiński ciąg dalszy” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Unia Europejska czy Stany Zjednoczone to tylko nieudolne naśladownictwo idei, która legła u samych początków Polski

Rzeczpospolita Obojga Narodów – jest określeniem używającym nieco archaicznego dla nas języka. Mowa tu jest o „rzeczy” – symbolizującej ideę, o „pospolitej”, czyli wspólnej, i „obojgu”, czyli wielu.

Marcin Niewalda

Rzecz-pospolita to inaczej mówiąc „rzecz” wspólna – idea połączenia społeczeństw, odmienna od idei podboju, na jakiej budowane były niemal wszystkie wielkie organizmy państwowe w dziejach. Możemy powiedzieć, że idea Rzeczypospolitej, choć toczona rakiem pseudowolności, była czymś unikalnym i niepowtarzalnym w historii świata. Jest też ideą na wskroś chrześcijańską i zwyczajnie ludzką.

Chociaż Polanie byli narodem bitnym i agresywnym, choć podbijali okoliczne plemiona, a niewolników sprzedawali nawet do Arabii, to nie ma śladów wojen i zniszczeń, jakie musiałyby mieć miejsce, gdyby podbijali kraj „potężnego księcia siedzącego na Wiślech”. Zamiast tego, jak przypuszczał prof. Janusz Kurtyka, widzimy potomków książąt wiślańskich dzierżących wciąż swoje posiadłości, mających wielki wpływ, a nawet zastępstwo władzy krakowskiej (palatyn Sieciech w XI wieku). Jednocześnie Polanie zmieniają religię i przyjmują znane Wiślanom już od stuleci chrześcijaństwo. Wszystko wskazuje więc na to, że doszło wtedy do unii polańsko-wiślańskiej na zasadzie – „władza wasza, religia nasza”.

Władysław-Jagiełło, proponując w 1384 roku wizjonerką umowę, nie był więc nowatorem. Propozycja ochrzczenia Litwy, wspólnych rządów dwóch różnych organizmów w szacunku do swojej odmienności, nie była na ziemiach polskich czymś zaskakującym. Mądrzy doradcy króla-Jadwigi doprowadzili do tego, że w chwili przekroczenia przez księcia litewskiego granicy został on obrany, obok swojej żony, również królem.

Cały, trwający 185 lat proces budowy idei jagiellońskiej, zakończony unią lubelską, ma przynajmniej 6 ważnych aktów. Gdy dzisiaj mówimy o powstaniu Rzeczypospolitej w 1569 roku, mamy na myśli cały ów proces jednoczenia „Obojga” narodów w szacunku dla różnej natury wszystkich.

Nazwa, której dziś używamy – Rzeczpospolita Obojga Narodów – jest więc określeniem dla nas nieco niezrozumiałym, używającym archaicznego języka. Mowa tu jest o „rzeczy” – symbolizującej ideę, o „pospolitej”, czyli wspólnej, i „obojgu”, czyli wielu. Tłumacząc tę nazwę na współczesnym język, moglibyśmy powiedzieć „Idea-wspólna Wielu Narodów” – był to bowiem efekt pracy wielu pokoleń Polaków, Litwinów, Rusinów, Wołochów, Kaszubów i rodów napływających do Polski z wielu innych stron. (…)

Mieszkańcy Unii Europejskiej otrzymują namiastkę wolności na polu emocjonalnym. Mogą „lubić” to czy tamto, wyznawać w domu, co chcą, nawet ostatnio pedofilię, ale nie wolno im weryfikować zasad wspólnoty względem jakichkolwiek wartości moralnych.

Nie wolno umoralniać „demokracji”, może to bowiem zagrozić poddaństwu gospodarczemu, z którego korzystają najbogatsi. To nie unia, to podbój z namiastką wolności.

Ale wróćmy do naszej, polskiej, wspaniałej idei wspólnoty, szanującej faktycznie godność państw i osób. Czy Jagiełło lub Oleśnicki – doradca św. Jadwigi – wymyślili coś niezwykłego? Czy może uczynił to Mieszko I wraz z pradziadkiem palatyna Sieciecha? Sięgając tak daleko, zapuszczamy się w nieznany, fascynujący świat przeszłości. Wciąż jeszcze jesteśmy tu zdani na domysły, a każdy krok jest badaniem nieznanego. A jednak mamy pewne przesłanki, które sugerują, że polski – słowiański – charakter wspólnoty istniał wiele tysiącleci wcześniej.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Rzecz-wspólna” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Rzecz-wspólna” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Minister Paweł Mucha o działaniach sędziów: Jestem zbulwersowany niektórymi pytaniami zadawanymi przez sądy TSUE

Wiceszef Kancelarii Prezydenta RP odpowiadając na pytania rzecznika Sądu Najwyższego, podkreślił, że sędziowie, wobec których prezydent nie podjął decyzji, przechodzą w stan spoczynku.

Paweł Mucha, prezydencki minister podkreślił, że wysyłanie kolejnych pytań prejudycjalnych, nie wstrzyma reformy Sądu Najwyższego (SN): Nie neguje, że Sąd Najwyższy ma uprawnienie zadawania pytań prejudycjalnych do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, ale nie ma w polskim prawie takie instrukcji jak zawieszenie stosowania przepisów ustawy, coś takiego nie występuje. Sąd Najwyższy nie ma tego rodzaju kompetencji.

Na gruncie polskiego prawa podmiotem, który jest uprawniony do co do rozstrzygania o konstytucyjności ustaw, jest Trybunał Konstytucyjny. Nie widzę żadnych podstaw, żeby te czynności, które są podejmowane przez Krajową Radę sądownictwa były kwestionowane – podkreślił w rozmowie z dziennikarzami wiceszef kancelarii prezydenta RP.

Minister Paweł Mucha kilkukrotnie podkreślał, że nie przewiduję, aby TUSE przyznał rację wykładni zawartej w pytaniach Sądu Najwyższego. Jednocześnie zastrzegła, że: Nie chciałbym tutaj antycypować przyszłych rozstrzygnięć Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nie mając także przekonania co do zasadności stawianych pytań. Powiem wprost, jestem zbulwersowany niektórymi pytaniami zadawanymi przez sądy powszechne, zwłaszcza w tak drastycznych sprawach, jak sprawa też gangu mokotowskiego.

12 września (tj. w środę) po upływie terminu dotyczącego sędziów Sądu Najwyższego będzie wysłane pismo informacyjne kierowane z Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej do tych siedmiu sędziów, którzy wskutek braku rozstrzygnięcia pana prezydenta pozytywnego, czyli postanowienia o wyrażeniu zgody na dalsze orzekanie, przyszli stan spoczynku – podkreślił prezydencki minister.

ŁAJ

Polityka kulturalna w Poznaniu. Większość szefów instytucji kultury wywodzi się ze środowiska związanego z PO

Wygląda na to, że artystą może być każdy, może robić wszystko, byleby to nazwać sztuką. Anda Rottenberg swego czasu powiedziała, że jeśli się zrobi dziurę w galerii, to ta dziura też jest sztuką.

Krystyna Różańska-Gorgolewska
Tomasz Wybranowski

O specyfice kultury, pseudosztuce w galeriach i promocji poprawności politycznej w Poznaniu z Krystyną Różańską-Gorgolewską, dziennikarką Radia Poznań, rozmawia Tomasz Wybranowski.

Co mówią poznaniacy w stulecie niepodległości i powstania wielkopolskiego? Jadąc do Poznania, kolebki polskiej państwowości, myślałem o powstaniu wielkopolskim jako jednym z najważniejszych, zwycięskim zrywie niepodległościowym, a w Poznaniu w ogóle tego nie widać.

Nie widać, dlatego że charakter naszemu miastu nadają włodarze, a włodarze są średnio zainteresowani uczuciami patriotycznymi i historią, raczej chcieliby tę historię tworzyć na nowo.

A patrząc na to, w jakim kierunku idzie kultura, chyba zamierzają nam w Poznaniu zaprowadzić nowy porządek i ład świata. Marksizm króluje. Na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym – same trendy marksistowskie.

W sztukach wizualnych zdecydowane nawiązanie do wszystkich rewolucji kontrkulturowych, sześćdziesiątego ósmego roku; mocny nacisk na wszystkie rewolucje seksualne – to wciąż w Poznaniu wybrzmiewa. Mamy Pride Week, kiedy ulicami Poznania chodzą kolorowo ubrani, różnych płci przedstawiciele mocno wojującego nurtu, który stara się wartości konserwatywne, czy po prostu, powiedziałabym, normalne, zepchnąć do podziemia.

Myślę, że większość poznaniaków nie do końca się potrafi w tym wszystkim odnaleźć. Wiadomo, że tłum, masa robi swoje. Także nacisk i retoryka posługująca się pewnym szantażem – że to jest właśnie nowoczesność, europejskość – zawsze na niektórych działa.

Ale poznaniacy zawsze zachowywali zdrowy rozsądek. Przywołał Pan powstanie wielkopolskie. To powstanie mogło się udać dlatego, że poznaniacy przez wiele, wiele lat prowadzili pracę organiczną. Oczywiście – zryw serca, wielki patriotyzm, ale też budowanie podstaw, struktur, niepoddawanie się emocjom, tylko konkretna praca.

Ale jednak jest również ten Poznań wynarodowiony. Bo coraz mniej podczas nauczania historii czy języka polskiego mówi się o rugach pruskich, mało kto z młodzieży kojarzy Wrześnię nie tylko z wierszem Marii Konopnickiej, ale również z pewnym konceptem historycznym, że już nie wspomnę o powieści, gdzie w roli głównej występuje niejaki Ślimak – jej już chyba nie ma w kanonie lektur szkolnych. I rodzi się pytanie, dokąd zmierzamy? Czy w kierunku totalnego samounicestwienia, podcinając własne korzenie? Czy chcemy poddać się temu wszystkiemu, co płynie z głównym nurtem?

Jak bardzo wyabstrahowany jest Poznań pod względem kultury, która ma mówić o zjawiskach i jakby wyprzedzać diagnozy pewnych prądów, i jak bardzo jest nastawiony na schlebianie europejskim gustom i libertyńskim, liberalnym wartościom, było widać na przykład podczas ostatniego Festiwalu Malta.

Zorganizowano go pod hasłem „Wiara” i miał mówić między innymi o mniejszościach lokalnych. Zadałam pytanie dyrektorowi Merczyńskiemu, czy chodzi mu o mniejszość ukraińską, bo ten język często słyszymy na ulicach w Poznaniu. Usłyszałam w odpowiedzi: nie, chodzi o dwóch Jemeńczyków, którzy przyjechali trzy lata temu do Poznania, mieszkają tutaj i świetnie się mają.

Następna rzecz. Podrążę ten Festiwal Malta; nadal idiom „Wiara”: opresyjny system, rodzący się terroryzm, skutkujący śmiercią na ulicach. Znowu pytam, czy chodzi o islam? Nie, chodzi o katolicyzm.

Taki mamy trend w Poznaniu: wszystkie instytucje miejskie, wszystkie imprezy kulturalne miasta są temu właściwie podporządkowane, takiej klasycznej już, chyba można tak powiedzieć, bo trwa od lat – poprawności politycznej i zgodnemu z nią widzeniu świata. (…)

Co się stało z Arsenałem? Przecież to była taka perełka. Tyle wspaniałych inicjatyw, wydarzeń. Galeria tętniła życiem i emanowała na miasto.

W Poznaniu właściwie wszystkie instytucje kultury są obsadzone przez ludzi związanych z „Czasem Kultury”. „Czas Kultury” to jest czasopismo, które zostało założone przez Rafała Grupińskiego z PO jeszcze w podziemiu, w latach osiemdziesiątych, i jakoś tak się składa, że większość szefów instytucji kultury właśnie z tego środowiska się wywodzi.

Z Arsenałem było tak: Piotrowi Bernatowiczowi kończyła się kadencja, zresztą bardzo udana. Prezydent Jacek Jaśkowiak stwierdził, że zamierza rozpisać konkurs. Niespodziewanie dla pana prezydenta dyrektor Bernatowicz ten konkurs wygrał. Dodatkowo jeszcze komisja go rekomendowała na to stanowisko, chociaż nie musiała. I mimo tego, łamiąc wszelkie standardy demokracji, nasz prezydent, który jest pierwszy od krzyczenia i wychodzenia na ulice w obronie tejże demokracji – niby łamanej w Polsce – po prostu powołał na to stanowisko swojego człowieka, Marka Wasilewskiego, którego najsłynniejszą pracą, zresztą zaskarżoną do prokuratury, było to, że nakręcił wideo z nagim mężczyzną wchodzącym do kościoła.

Marek Wasilewski od tego czasu rządzi i realizuje swój plan. Niewiele później zorganizował wystawę pani Izabeli Kowalczyk, która jest dziekanem Wydziału Edukacji Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu i też na swoim wydziale taki sam plan realizuje. Na tej wystawie, zatytułowanej Polki, patriotki, rebeliantki, był na przykład stolik z materiałami proaborcyjnymi i reklamującymi instytucje, organizacje, fundacje, które organizują turystykę aborcyjną.

To był pierwszy znak, że coś się będzie działo. No i po jakimś czasie mieliśmy warsztaty z aborcji.  Do Poznania został zaproszony przez zastępczynię dyrektora na warsztaty towarzyszące właśnie warsztatom z aborcji zespół Gyne Punk, który działa w głębokim podziemiu w Hiszpanii. Oni promują taką ginekologię „do it yourself”, promują konstruowanie różnych przyrządów do wykonywania „samodzielnych” aborcji. Są wykolczykowani i na szczęście nie wzbudzają zaufania na tyle, żeby ktoś w jakichś obskurnych kazamatach miał ochotę samemu coś według ich instrukcji wykonywać.

Z kolei parę dni później odbyło się spotkanie z grupą, która promuje turystykę aborcyjną, a jej aktywistką jest właśnie wspomniana zastępczyni dyrektora Wasilewskiego. To już jest niemal zakładanie biznesu, który miałby działać pod dachem galerii. Tak to wygląda.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z Krystyną Różańską-Gorgolewską, pt. „Poznań i teorie spiskowe” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Krystyną Różańską-Gorgolewską, pt. „Poznań i teorie spiskowe” na s. 4 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś – oczami Polaków/ Zbigniew Berent, „Kurier WNET” nr 51/2018

Duch pierwszej Solidarności wyrażał się w wierze w to, że każdy jest częścią wielkiego ruchu społecznego i ma możliwość wywierania wpływu na ten ruch poprzez aktywne w nim współuczestnictwo.

Zbigniew Berent

Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś

Polska ma piękną kartę XIX-wiecznej pracy organicznej i pracy u podstaw, pracy i życia z wartościami. Karta ta była wygraną wieloletniej wojny z rusyfikacją i germanizacją, o polską szkołę, polskie rzemiosło, handel i przemysł, o polską naukę. W budowie nowoczesnej Polski XXI wieku powinniśmy sięgać do tych tradycji i doświadczeń. Sięgać również do wielkiego dziedzictwa Sierpnia 1980 r., etosu Solidarności.

Jak doszło do powstania Solidarności?

Jakim etosem kierowali się ludzie, którzy tworzyli masowy ruch społeczny zwany Solidarnością? Co skonsolidowało opozycję, która skutecznie przez 16 miesięcy walczyła o prawa robotnicze i prawo do godnego życia Polaków?

Tym, którzy tego nie pamiętają, należy przypomnieć, że Polska Rzeczpospolita Ludowa była państwem satelickim Związku Sowieckiego. Strategiczne decyzje zapadały w Moskwie. Pod ideowym kierownictwem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej funkcjonowały wszystkie służby państwa.

Konstytucja z 1977 roku obligowała PRL do sojuszu z ZSRR. Wszechobecne kolejki, talony i inflacja spędzały (często dosłownie) sen z oczu obywatelom. Przesłanki te stanowiły grunt społecznego niezadowolenia.

Na jego podstawie powstał katalog idei, które charakteryzowały główny nurt ruchu. Było to: powołanie do życia Niezależnych, Samorządnych Związków Zawodowych Solidarność w celu obrony praw pracowniczych,
zapewnienie obywatelom parasola ochronnego, między innymi poprzez odpowiednie do danej sytuacji gospodarczej zabezpieczenia socjalne,
ograniczenie cenzury i represji wobec opozycjonistów.

Z czasem, na skutek przyjęcia przez reżim komunistyczny strategii konfrontacji i zwalczania ruchu, doszły nowe idee: odebranie części władzy rządzącej partii, budowa demokratycznego, obywatelskiego państwa, opartego w większości na społecznej własności środków produkcji, którego obywatele będą objęci osłoną socjalną i wprowadzenie zmian w sposób pokojowy.

W głównej mierze był to początkowo ruch obywatelski, który w wyniku konfrontacji z siłami totalitarnego państwa nastawiał się coraz bardziej na stopniowe zmiany ustrojowe, o czym nie można było mówić oficjalnie, z uwagi na oskarżenia komunistów, że Solidarność chciałaby przejąć władzę, co w ówczesnej sytuacji geopolitycznej nie było możliwe. Chodziło zatem o takie przedstawianie programu Solidarności, aby nie wyglądał on na postulat obalenia rządów komunistycznych.

Istotną część programu stanowiły idee przewidujące szeroki udział samorządów pracowniczych w systemie gospodarczym. Idee, których próby wdrożenia na początku lat dziewięćdziesiątych w większości się nie powiodły na skutek promowania doktryny niewidzialnej ręki rynku, która wszystko ureguluje najlepiej.

(Leszek Balcerowicz z Donaldem Tuskiem i Januszem Lewandowskim ze wszystkich sił dążyli do wyprzedaży zagranicznemu kapitałowi jak największej ilości majątku narodowego za bezcen).

W sierpniu 1980 roku powstała zatem nowa, nieznana dotychczas w bloku sowieckim instytucja – organizacja niezależna od partii komunistycznej. Powstanie jej możemy w dużej części zawdzięczać dobremu przygotowaniu ideologicznemu na bazie dokumentów prawa międzynarodowego. Rządowi Gierka bardzo zależało na podtrzymaniu współpracy gospodarczej z Zachodem, na strumieniu pieniędzy płynących pod postacią pożyczek z zachodnich banków do Polski. Władza musiała więc ograniczyć represje, co pozwoliło na powstanie zorganizowanych grup opozycyjnych: KSS KOR, KPN, ROPCiO i innych.

Powstał też wówczas szczególny typ organizacji – Wolne Związki Zawodowe w Gdańsku, w Katowicach i na Pomorzu Zachodnim. To działacze WZZ Wybrzeża, między innymi w obronie zwolnionych z pracy swoich działaczy, zapoczątkowali 14 sierpnia 1980 roku strajk w Stoczni Gdańskiej. Zaowocował on powstaniem Solidarności i całą lawiną późniejszych wydarzeń. Jeżeli związek łączył jakiś etos, były to idee wspólne dla wszystkich WZZ – obrona praw robotniczych i obywatelskich oraz dążenie do przemian demokratycznych w państwie.

Republikanizm obecnego społeczeństwa

Pogląd, że dzięki temu ruchowi w ogóle możliwa była wolna Polska, jest niekwestionowany. W powszechnej opinii Solidarność miała istotne znaczenie dla ukształtowania tożsamości Polaków.

CBOS w 2010 roku opublikował wyniki badań ankietowych wśród Polaków z różnych opcji politycznych. Ponad cztery piąte dorosłych Polaków (82%) zgodziło się z opinią, że Solidarność miała duży wpływ na to, kim dziś jesteśmy jako naród i społeczeństwo. W ocenie zdecydowanej większości badanych (66%) ruch ten zrodził prawdziwą solidarność między ludźmi i obudził w nich najlepsze cechy.

Odrębną sprawą jest, w jakim stopniu doświadczenie i przesłanie Solidarności jest ważne i przydatne dzisiaj. Opinie w tej kwestii są nieco bardziej podzielone niż oceny historycznego dorobku Solidarności. Większość badanych (58%) nie zgadza się jednak ze stwierdzeniem, że działalność Solidarności w latach 1980–1981 jest już tylko historią i nie ma po co do niej wracać. Zarazem ponad połowa respondentów (52%) uważa, że doświadczenie pierwszej Solidarności może być przydatne także dzisiaj, w wolnej Polsce. Okazuje się, że im młodsi respondenci, tym częściej dostrzegają potrzebę odwoływania się w dzisiejszej Polsce do pierwszej Solidarności, jej doświadczeń i dorobku. Szczególnie często (70% wskazań) potrzebę tę wyrażają uczniowie i studenci.

Reprezentowanie interesów społecznych przez Solidarność

Większość Polaków (64%) jest przekonana, że w latach 1980–1981 Solidarność była ruchem wyrażającym interesy całego społeczeństwa.

Gdyby wtedy, 40 lat temu, chociaż cześć powstałych projektów („Polska Samorządna”, budowa kapitału społecznego w ramach kreowania idei społeczeństwa obywatelskiego, nacisk na inicjatywność i racjonalny rozwój, walka z patologiami, wszelkimi układami towarzyskimi itd.) została wprowadzona w życie, bylibyśmy już dziś na poziomie rozwoju ekonomicznego co najmniej Norwegii i Szwecji. Komuniści jednak tymi projektami byli przerażeni, widząc, że władza na wielu obszarach wymyka się im spod totalitarnej kontroli. Dlatego wprowadzili stan wojenny, którego skutki odczuwamy do dziś na następujących płaszczyznach:

  • Katastrofalnie niski poziom zaufania społecznego, Polaka do Polaka, firmy do firmy, organizacji do organizacji, itd. Ogromne zaufanie, jakie mieli obywatele w latach Solidarności 1980/81, zabił stan wojenny. Odradzało się stopniowo na skutek wzajemnej życzliwości w czasach gospodarki niedoboru i kolejek po wszystko, by zostać zabity po raz drugi w wyniku złodziejskiej prywatyzacji, pychy i arogancji nowych (rzekomo „naszych”) władz, uprawiania filozofii TKM, patologii wymiaru sprawiedliwości.
  • Niski poziom społecznego uczestnictwa w sprawach publicznych jako skutek stanu wojennego oraz późniejszych mechanizmów obejmowania stanowisk, kolesiostwa, nepotyzmu, patologii parlamentarnych, kapitalizmu kumoterskiego itd.

Doszły do tego patologie czasów anormalnej i amoralnej transformacji ustrojowej (patrz W. Kieżun, Patologie transformacji, Warszawa 2012).

Wolność, równość, godność

Można przyjąć, że etos to realizacja obowiązującego w grupie społecznej, społeczności czy kategorii społecznej zbioru idealnych wzorów kulturowych, politycznych i społecznych.

Dlatego sięganie do doświadczeń Sierpnia oraz projektów społecznych, jakie zrodziły się od sierpnia do 13 grudnia 1981 roku, ma sens. Jest konieczne, aby nic z tego, co zrodził Sierpień, a potem Solidarność, nie umknęło naszej uwagi w obecnej budowie naszego wspólnego domu o nazwie Polska. Aby nie umknął nam cel zasadniczy: człowiek.

Solidarność była okresem 10 lat walki o niepodległość i normalność społeczną. Polacy nie działali tak, jak się spodziewali marksiści, czyli w swoim doraźnym interesie, lecz w imię wartości. Wartości wynikających z pnia chrześcijańskiego.

Wyniki badań CBOS z 2010 roku pokazują, że w odczuciu społecznym Solidarność z lat 1980–1981 była przede wszystkim ruchem wolnościowym. Najwięcej osób wśród głównych zamierzeń Solidarności z tego okresu wymienia dążenie do wolnej Polski – 81% ankietowanych. Drugim najczęściej wskazywanym celem jej działania jest walka o wolność i swobody obywatelskie – 76% ankietowanych. W opinii społecznej istotne znaczenie miały także idee równości i sprawiedliwości: dwie piąte badanych do głównych celów działań związku zalicza walkę o równe prawa i równe traktowanie wszystkich obywateli. Niemal tyle samo osób postrzega Solidarność jako ruch mający przede wszystkim na względzie troskę o godność ludzi pracy: dążący do zapewnienia pracownikom godziwych warunków pracy i płacy. Tylko nieco mniej osób wśród jej głównych zamierzeń wymienia poprawę warunków życia ludzi. W odczuciu społecznym mniejsze znaczenie miała chęć uzyskania partycypacji we władzy: możliwość kontrolowania rządzących i wpływania na ich decyzje. Niewiele osób odbiera pierwszą Solidarność jako ruch o zabarwieniu narodowo-katolickim, hołdujący tradycyjnym wartościom narodowym i religijnym.

Należy wyraźnie odróżnić szesnaście miesięcy Solidarności z lat 1980−1981 od tej z roku 1988/89 i później. Pierwsza Solidarność charakteryzowała się aktywnym zaangażowaniem jej uczestników. Zdecydowana większość z nich była przekonana, że demokracja oznacza coś więcej niż tylko demokrację przedstawicielską, która sprowadza się do aktu oddania głosu przy urnie wyborczej. Duch pierwszej Solidarności wyrażał się w wierze w to, że każdy jest częścią wielkiego ruchu społecznego i ma możliwość wywierania wpływu na ten ruch poprzez aktywne w nim współuczestnictwo. Efektem tej wiary było podejmowanie działań zmierzających do obywatelskiego samowyzwolenia spod dominacji partyjnej nomenklatury i tworzenie warunków umożliwiających budowę stabilnej demokracji, w której wszystkich członków społeczeństwa traktuje się jako obywateli, którym przysługują takie same prawa, szanse, szacunek i godność.

Republikański model uczestnictwa

Ruch Solidarności lat 1980-81 był niezwykle demokratycznym przedsięwzięciem, który może być do dziś modelem projektu demokratycznego ładu: zarówno ogólnospołecznego, czyli państwowego, jak i właściwego instytucjom, dużym organizacjom. Projektem z gruntu demokratycznym oraz fundamentalnie obywatelskim z udaną próbą uobywatelnienia ludzi, „zwykłych Polaków”, i włączenia ich troski o wspólny los w myślenie o codziennym, indywidualnym powodzeniu życiowym.

Był to zatem model uczestnictwa obywateli w decyzjach o znaczeniu ogólnospołecznym, decyzjach, które albo bezpośrednio, albo poprzez swe skutki dotykają w końcu nas wszystkich. Był najgłębszą, ideową i duchową częścią identyfikacji ze społecznym działaniem. Właśnie ten element tworzył jeden z podstawowych zrębów solidarnościowego etosu.

Dodać do tego należy:

• „Uobywatelnienie” narodu. Udział we wspólnych działaniach na rzecz dobra wspólnego. Prawo, ale też i swego rodzaju obowiązek uczestnictwa w debacie o kierunkach działania społeczno-politycznego

• Etos Solidarności budowany był na niezbywalnym elemencie obywatelskiej tożsamości czyli godności osoby, godność jednostki, wyrażająca się też jako podmiotowość. Słowo „godność” stanowiło też niezwykle silną broń ideową gdyż oznaczało, że nie może być mowy o dobrym ustroju, jeśli nie gwarantuje on podstawowych praw obywatelom i nie zapewnia im godności. A godność – podmiotowość – do prawa o decydowaniu o swym i swoich bliskich losie dodawała troskę każdego obywatela o wspólne życie i los wspólny.

Wartości i cele Solidarności z lat 1980–1981

CBOS w 2010 roku opublikował wyniki badań ankietowych wśród Polaków z różnych opcji politycznych. Wyniki badań zaprzeczają tezom lewackich publicystów, że z etosu Solidarności w czasach obecnych nic nie pozostało, jedynie liryczne wspomnienie i uczucie zaprzepaszczenia ideałów Solidarności.

O tym, że pierwsza Solidarność nie była i nie jest traktowana wyłącznie jako związek zawodowy, świadczy postrzeganie idei, które przyświecały jej działalności. Respondenci badania CBOS nie zawęzili celów działania tego ruchu do postulatów dotyczących pracy i  spraw bytowych. Ruch ten łączył ludzi, bo odwoływał się do wartości uniwersalnych, a nie do żadnej określonej orientacji światopoglądowej czy politycznej. Jednocześnie z poziomu deklaracji nie aspirował do objęcia władzy. Co najwyżej do zagwarantowania sobie wpływu na decyzje rządzących. Jeśliby zatem wskazywać wartości i cele, jakie – w odczuciu społecznym – przyświecały wówczas Solidarności, to można opisać je przez triadę: wolność, równość, godność.

Wierność wyznawanym wartościom

Zmiany optyk myślenia i działania na bardziej innowacyjne dokonane zostaną tylko wtedy, gdy my sami się „zreformujemy”, gdy budować będziemy „podmiotowe społeczeństwo” w duchu dialogu i współpracy z innymi. Konieczne będzie ustalenie przez każdego z nas własnego motto życiowego: Jak żyć dalej? Co w życiu jest najważniejsze? Konieczna jest świadomość swego Westerplatte, które, jak skarb będzie cenione i strzeżone, którego nie odda się, ani nie porzuci za żadną cenę.

Czy jest to zbyt idealne? Nikt nie mówi, że rozwój własny, a przy tym rozwój Polski to łatwe zadanie. Wiadomo, że dla części obywateli bliższy jest cyniczny, amoralny relatywizm. Pora jednak sobie uświadomić, że takie postawy nie zbudują ani kapitału społecznego, ani podmiotowego społeczeństwa. Mogą dalej pogrążać nas w zastoju, w zamrażaniu posiadanego potencjału ludzkiej inicjatywności, przedsiębiorczości, innowacyjności.

Gdzie szukać wartości?

Jednym ze źródeł republikańskich wartości jest dziedzictwo Solidarności. Innych źródeł szukać można w najróżniejszych materiałach. Dla jednych jest nią Biblia, dla innych dzieła literackie, dla jeszcze innych moralność i etyka. Osobiście odnajduję w etosie Solidarności przesłania i wartości wynikające z poniższych faktów i dzieł: 550 lat polskiego parlamentaryzmu, dzieła Jana Kochanowskiego, prace Frycza Modrzewskiego, projekty Wawrzyńca Goślickiego, projekty i dzieło Stanisława Konarskiego, Konstytucja 3 maja, Testament Polski Walczącej, konstytucja marcowa. Potężnym źródłem dla poszukiwań wartości, ich ewaluacji jest corocznie odbywający się Kongres Polska Wielki Projekt.

Zakończenie

Nie mają racji lewicowi autorzy sympatyzujący z jedynie słuszną linią polityczną Platformy Obywatelskiej, że obecnie nie ma co kultywować etosu Solidarności, bo pozostało po nim tylko „liryczne wspomnienie”! Jest akurat odwrotnie, cała idea Solidarności jako ruchu odnowy i sanacji życia publicznego jest dziś aktualna jak nigdy wcześniej.

W latach 80. minionego stulecia członkowie Solidarności rozumieli, że nie może być dobrym ustrojem taki, który ogranicza prawo do decydowania o ich losie i całkowicie pozbawia ich prawa do wypowiadania się na temat działania władz państwa. Wtedy obywatele byli zjednoczeni wokół wolności i praw obywatelskich, a dziś powinni jednoczyć się wokół budowy społecznego zaufania przez systematyczne i permanentne uzdrawianie funkcjonowania trzech władz w duchu standardów cywilizacji łacińskiej:

  • greckiego imperatywu dążenia do prawdy bez notorycznego zamiatania spraw pod dywan,
  • pełnego zaimplementowania do wymiaru sprawiedliwości kardynalnych standardów prawa rzymskiego w celu czynienia sprawiedliwości, a nie krzywdy,
  • prymatu moralności w działaniach instytucji państwowych i samorządowych, prymatu etyki chrześcijańskiej w realiach funkcjonowania władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Aby proces uzdrawiania państwa zakończył się sukcesem, potrzebni są, jak w latach 80. minionego stulecia, oddani społecznicy i profesjonalni specjaliści – do rugowania z polskiego prawodawstwa miazmatów cywilizacji bizantyjskiej i turańskiej. Po rychłym uchwaleniu nowej konstytucji powinniśmy całkowicie oczyścić polskie prawodawstwo z naleciałości bizantyjskich: nadmiaru przepisów, ich nieczytelności i wzajemnej sprzeczności. Czeka nas benedyktyńska praca, ale w dobie cyfryzacji jest to możliwe.

Konieczne w tym dziele jest przywrócenie etosu służby cywilnej i rychłe podziękowanie za „służbę” tym „legislatorom”, którzy notorycznie psują prawo! I bynajmniej nie chodzi o stanowiska ministerialne, lecz o tych urzędników, którzy poprzez „zasiedzenie” kreują prawo w duchu marksizmu i leninizmu, wedle doktryny „srogiego miecza” (przewaga kontroli i restrykcji wobec obywateli) z okresu słusznie minionego.

Premier niezwłocznie powinien reaktywować Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, powołać Komitet ds. wizerunku Polski w kraju i za granicą-MABENA, zlikwidować niepotrzebne i kosztowne agencje i fundusze celowe, ogłosić strategiczny plan rozwoju Polski na następne 10 lat oraz zdyscyplinować część ministrów do sprawowania swoich funkcji w duchu poszanowania praw i wolności obywatelskich, godności człowieka. Notoryczny brak udzielania odpowiedzi obywatelom stanowi dowód na sprawowanie władzy według zasad cywilizacji turańskiej.

Etos Solidarności na dziś

W naszym życiu stawiamy na wiarę i rodzinę, a nie na władzę i biurokrację. Wszystko poddajemy debacie. Chcemy poznać wszystko – żeby lepiej poznać siebie.
Doceniamy godność życia każdej ludzkiej istoty, bronimy praw każdego człowieka i podzielamy nadzieję na życie w wolności tkwiące w każdej ludzkiej duszy.
W duchu chrześcijańskiego dekalogu chcemy uszlachetnić nasze społeczeństwo, zbudować mosty między Polakami.
Odwołujemy się do chrześcijańskich korzeni i moralności.
Stawiamy na cywilizacyjną wymowę naszego dziedzictwa kulturowego.

Takie są bezcenne więzy, które nas łączą jako naród i jako cywilizację. Tacy właśnie jesteśmy.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś” znajduje się na s. 14 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś” na stronie 14 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Środowisko PiS to nie są same anioły i to żadna tajemnica. Ale z drugiej strony – bez PiS nie ma dobrej zmiany w Polsce

Chcesz służyć innym – musisz zrezygnować z wysokiego statusu materialnego. Chcesz mieć specjalny status materialny – myśl o sobie, zajmij się dochodową działalnością biznesową; nie przeszkadzaj innym.

Tomasz Wybranowski
Tadeusz Dziuba

Częstym zarzutem wobec wielu osób tak zwanej Dobrej Zmiany jest to, że tyle od nich oczekiwano po październiku 2015 roku, a nie zawsze są tam, gdzie być powinni. Jak Pan to skomentuje?

Każde duże środowisko łączy ludzi o bardzo różnych upodobaniach i motywacjach. Środowisko Prawa i Sprawiedliwości nie składa się z samych aniołków i to chyba nie jest jakaś wielka tajemnica. Ale spójrzmy na drugą stronę medalu. Bez Prawa i Sprawiedliwości nie ma dobrej zmiany w Polsce. Tak więc jedna kwestia to niedoskonałość ludzi, a druga kwestia – to użyteczność i pożyteczność tej formacji politycznej.

Wejdę w słowo. Nawet posłowie opozycyjni twierdzą, że Prawo i Sprawiedliwość to pierwsza z partii politycznych w Polsce, która od bardzo dawna, może po raz pierwszy w historii, realizuje to, co miała napisane w programie wyborczym.

Mam dokładnie to samo zdanie.

Jesteśmy w Poznaniu, więc może warto powiedzieć, że marsz Prawa i Sprawiedliwości ku programowi obywatelskiemu, który w zamiarze miał być realizowany później, zaczął się właśnie tu, w Poznaniu. Od kongresu, który odbył się mniej więcej miesiąc przed katastrofą smoleńską w 2010 roku. I wtedy właśnie opracowano pierwszą wersję, już dosyć dojrzałą, programu Prawa i Sprawiedliwości, która potem była modyfikowana w różnych aspektach.

Ten korpus, wtedy uchwalony tu, w Poznaniu, pozostał podstawą programu wyborczego z 2015 r. A po zwycięstwie wyborczym najważniejsze elementy tego programu – oczywiście sukcesywnie – są realizowane, bo za jednym zamachem wszystkiego się nie da wprowadzić. Podzielam wyrażoną przez Pana opinię, że Prawo i Sprawiedliwość jest formacją polityczną uczciwą w tym sensie, że obiecało i realizuje, a przynajmniej stara się to robić.

I w miarę szybko reagujecie na różne przypadki niecnych zachowań w łonie partii Prawa i Sprawiedliwość, co również nie jest typowe. Jako grupa polityczna trzymająca władzę nie boicie się oczyszczać swoich szeregów.

To jest element realizacji uczciwych deklaracji. Chcemy, by nasi przedstawiciele, nasi funkcjonariusze zachowali czyste ręce i jeśli tak się nie dzieje, to wyciąga się z tego konsekwencje. Ale muszę dodać, że w takim sposobie działania – właśnie konsekwentnego – moim zdaniem dużą rolę odgrywa osobisty wybór naszego lidera Jarosława Kaczyńskiego, który jest bardzo uczulony na kwestie przyzwoitego zachowania w życiu publicznym i z całą pewnością ta jego skłonność jest decydująca dla wyciągania wniosków dyscyplinujących względem osób, które nie podporządkowują się regułom, nazwijmy je, moralnym, etycznym czy regułom przyzwoitości.

Mam wrażenie, że na Zachodzie, aby być posłem, senatorem, trzeba mieć dobry życiorys, wykazać się czymś w życiu biznesowym, naukowym, mieć coś do zaproponowania. A mandat społecznego zaufania jest taką kropką nad i. Idzie się do parlamentu po to, aby zrobić coś dobrego; to jest jakby ukoronowanie życia.

Powiem szczerze, że przedstawił Pan dosyć idealistyczną wizję modelu kariery politycznej w krajach, które określamy jako zachodnie. Myślę, że tam jest nie mniej karierowiczów niż u nas i nie mniej ludzi, którzy kierują się nieuczciwymi motywacjami.

Ale z całą pewnością warto przyjąć takie stanowisko, że ten, kto chce się poświęcić sprawom wspólnotowym, sprawom publicznym, musi mieć umiarkowane oczekiwania co do swojego statusu materialnego. Chcesz pracować dla innych, chcesz służyć innym – musisz umieć zrezygnować z wysokiego statusu materialnego. Chcesz mieć specjalny status materialny – zajmij się działalnością biznesową, gospodarczą czy innego typu, która przynosi dochody; myśl o sobie, nie przeszkadzaj innym.

To jest punkt wyjścia. Każda osoba angażująca się w życie publiczne musi dokonać takiego wyboru gdzieś na początku drogi, czy to racjonalnie, czy intuicyjnie. Bo jeśli tego wyboru się nie dokona, potem pojawiają się sytuacje konfliktowe, pokusy, ulega się łatwo pokusom.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z posłem Tadeuszem Dziubą, pt. „O polityce w Poznaniu” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z posłem Tadeuszem Dziubą, pt. „O polityce w Poznaniu”, na s. 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

To się dzieje naprawdę – w gminie Liszki! „Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił” / Mariusz Pilis, „Kurier WNET” 51/2018

Wójt nalegał, żeby kupić skondensowany pot człowieka i rozlać panu pod autem. Auto jest do wyrzucenia – nie da się tego smrodu usunąć. Tego się używa w polowaniach na dziki. Wtedy się przestraszyłem.

Mariusz Pilis

Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił

Czy można w walce o wpływy polityczne, pieniądze i władzę posunąć się do czynów podłych, kłamstw, preparowania dokumentów i godzenia w bezpieczeństwo swoich przeciwników? Znamy takie scenariusze z filmów. Wiemy do czego są zdolni zaślepieni obłędem mali ludzie, którym marzy się „władza i kasaˮ. Oglądając te pasjonujące historie, zwykle siedzimy wygodnie w fotelu, popijamy herbatę, zajadamy się czymś tam. I czujemy się bezpieczni, bo to, co oglądamy, dzieje się tylko w filmie, w telewizorze, daleko od nas.

Oglądając te pasjonujące historie, zwykle siedzimy wygodnie w fotelu, popijamy herbatę, zajadamy się czymś tam. I czujemy się bezpieczni, bo to, co oglądamy, dzieje się tylko w filmie, w telewizorze, daleko od nas. Tym razem jest inaczej.

Te historie dotarły do naszej gminy. Numer specjalny naszej gazety poświęcamy opisaniu mechanizmów i wydarzeń, od których stają włosy na głowie i każdy z nas ma prawo czuć się zagrożony. Wszystko wydarzyło się naprawdę. Wszystko, o czym piszemy, poparte jest dokumentami wskazującymi na zjawisko, którego nie można nazwać po prostu skandalem. To coś znacznie większego i groźniejszego. To przestępcza patologia, której rozmiarów do końca jeszcze nie znamy. Dlatego zdecydowaliśmy się również na złożenie doniesienia do prokuratury, ponieważ stanęliśmy w obliczu zjawiska, które nie ma prawa istnieć w sferze publicznej. Z którym trzeba walczyć i które trzeba pokonać. W imię prawdy, prawa i sprawiedliwości. Nie wiemy jeszcze, jak wielu ludzi jest zamieszanych w to wszystko. Na razie dowody, poszlaki prowadzą do jednego człowieka. Tą osobą jest wójt Paweł Miś. Ale mamy pewność, że nie działał sam. Na to wskazują przeanalizowane dokumenty.

Materiał, który publikujemy, trafił do naszych rąk półtora miesiąca temu. Nie wierzyliśmy, że że przedstawione nam dowody są prawdziwe. Redakcja zaczęła długą weryfikację zarówno źródła, jak i samych dokumentów. Przeprowadziliśmy oficjalny wywiad z człowiekiem, który współpracował z gminną spółką komunalną Likom i który, jak mówi, został przez nią poszkodowany. Dlatego, jak twierdzi, zdecydował się z nami porozmawiać i gotów jest poświadczyć swoje słowa przed prokuratorem. W trakcie dwóch spotkań został nagrany 2,5-godzinny wywiad, a dziesiątki dokumentów i korespondencji, faktur, doniesień do prokuratury na politycznych przeciwników, fałszywek często pisanych językiem wulgarnym i prymitywnym – trafiły do naszych rąk.

Do wstępnej weryfikacji wywiadu i dokumentów zaprosiliśmy najlepszych dziennikarzy w Polsce. Kilkugodzinne konsylium dziennikarskie dało jednoznaczną opinię: materiał, który leżał przed nami na stole, sprawia wrażenie wiarygodnego i udokumentowanego. Jest tak szczegółowy, że prowokacja wymierzona w naszą gazetę jest praktycznie wykluczona.

Oddaliśmy materiał do dalszej analizy, tym razem prawnej. Uzyskaliśmy jednoznaczną opinię: przedstawione nam dokumenty mogą stanowić podstawę do podjęcia działań przez prokuraturę i postawienia szerokich zarzutów, ponieważ zachodzi prawdopodobieństwo łamania prawa. Dlatego materiał, który publikujemy, znalazł się też w rękach prokuratury.

Co się wydarzyło? Jakie dokument do nas trafiły? Co usłyszeliśmy? Materiał jest wielowątkowy. Obejmuje np. szczegółowy opis funkcjonowania trójkąta finansowego na linii: wójt – firmy zewnętrzne – spółka komunalna Likom. Ten trójkąt pozwalał na wyprowadzanie pieniędzy ze spółki komunalnej, tak aby nikt się nie mógł połapać i przyczepić. Zeznania naszego rozmówcy nie pozostawiają wątpliwości, podobnie jak dokumenty i korespondencja wójta w tych sprawach.

Są wśród tych dokumentów i takie, które mają znamiona całkowicie fałszywych. A skoro sam wójt wyraża się o nich: „Produkcja kwitów idzie pełną parą“, to raczej nie pozostawia wątpliwości, gdzie jest źródło tych prowokacji. Na ich podstawie wójt Miś składał doniesienia do prokuratury na swoich samorządowych przeciwników i posługuje się nimi do dzisiaj, w celu zapewnienia sobie określonych korzyści, rozpowszechniając je np. wśród księży w naszej gminie.

Mamy dowody, że wójt dopuszczał się przekazywania osobom trzecim danych osobowych, danych o płaconych podatkach, danych finansowych, poufnych informacji, w celu dyskredytacji swoich przeciwników. Posługiwał się, jak sam pisał, wpływami na policji i pracą własnej siostry w tej instytucji. Być może to ostatnie to tylko jego konfabulacje, w celu wywarcia wrażenia na rozmówcach, niemniej takie słowa padają w jego korespondencji. A to budzi nasz niepokój i sprzeciw.

Z pieniędzy Likomu płacono za sabotowanie dyskusji internetowych na profilu Fb – Gmina Liszki, która od lat jest krytyczna wobec działań wójta. Według naszego rozmówcy, z pieniędzy gminnej spółki komunalnej opłacano ludzi, którzy uprawiali tzw. trollowanie, które polega na wpływaniu na innych użytkowników, w celu ich ośmieszenia lub obrażenia poprzez wysyłanie napastliwych, kontrowersyjnych, często nieprawdziwych przekazów. Krótko rzecz ujmując, chodziło o wywoływanie kłótni, zdyskredytowanie dyskusji i jej uczestników.

Mnie osobiście trudno pisać o wszystkich wątkach sprawy, ponieważ główne działania, o których się dowiedzieliśmy, dotyczą mojej osoby, mojej żony i osób związanych programowo z opozycją wobec wójta Pawła Misia, skupioną w klubie radnych Prawa i Sprawiedliwości. Cztery lata temu ta grupa została oszukana przez tego człowieka, którego wspierała w wyborach na wójta. Mimo zawartych umów o współpracy i deklarowanych przez niego intencji. Nie od dzisiaj wiadomo, że to właśnie z tego grona wyjdzie kolejny kontrkandydat wójta w zbliżających się wyborach samorządowych. A tego akurat wójt Miś bardzo się obawia.

Otrzymaliśmy dokumenty, które mówią o nakłanianiu do popełnienia przestępstwa przeciwko mieniu i zdrowiu. Wulgarnego języka, jakim posługuje się przy tym wójt, nie da się nawet cytować.

To często prostackie inwektywy bez żadnych hamulców. Tylko ich część nadaje się do publikacji. Zachodzi również podejrzenie wytworzenia fałszywych dokumentów i ich rozpowszechniania.

Ta sprawa mogłaby być traktowana jako prywatny konflikt. Mogłaby – pod jednym warunkiem: że byłaby finansowana przez wójta z jego prywatnej kieszeni, a nie kieszeni mieszkańców gminy Liszki. Według dokumentów uruchomiono patologiczny mechanizm, w którym niszczenie dziennikarskiej działalności opłaca spółka komunalna, a za różne czarne działania płaci podatnik w gminie. To stawia wszystko w zupełnie innym miejscu i świetle. Ta sprawa przestaje być prywatną i staje się publiczną. Dotyczy naszej gminy bo urzędnik pomieszał tu swoje prywatne interesy ze sferą finansów publicznych.

To nie jest kolejna nic nie znacząca sprawa, która po prostu wypływa przed wyborami samorządowymi. Rodzi się sprzeciw i jedyna możliwa refleksja: DOSYĆ! Tak dalej być nie może. Dosyć zastraszania ludzi, kłamstw, fałszywych oskarżeń, tworzenia atmosfery strachu. Dosyć łamania demokratycznych standardów i mafijno-bandyckich metod. Zdecydowaliśmy się położyć temu kres. Zanim będzie za późno. Zanim komuś stanie się krzywda.

Mamy świadomość, że nasza publikacja rozpoczyna długą i ciężką drogę przez procesy sądowe i próby zdyskredytowania naszej wiarygodności. Nie boimy się tego. Mamy przekonanie, że występujemy w słusznej sprawie.

Sprawie dobra publicznego. Że prawda jest po naszej stronie. Patologię, którą odkryliśmy, trzeba wypalać z życia publicznego ogniem i żelazem. A ludzie, którzy się takich czynów dopuszczają, powinni lądować na śmietniku historii.

Rozmowa Mariusza Pilisa z byłym współpracownikiem gminnej spółki komunalnej Likom, przeprowadzona 22 i 28 czerwca 2018 r.

Co Pana łączy z gminą Liszki?

Przez pewien okres współpracowałem z podmiotami zależnymi od gminy Liszki. Przede wszystkim z firmą Likom.

Do kiedy Pan współpracował z Likomem? Bo rozumiem, że już Pan nie współpracuje?

Ta sytuacja jest skomplikowana prawnie, ponieważ Likom bez zachowania okresu wypowiedzenia wypowiedział umowę mojej firmie. Przy czym nie zostały również zapłacone dwie ostatnie faktury za usługi, które wykonałem. Pomimo zapewnień, że zostaną zapłacone.

Kiedy zaczęła się Pana współpraca z Likomem?

Oficjalnie 1 lutego 2018 roku. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Wszystkie moje ustalenia dotyczące zatrudnienia i współpracy były prowadzone przez wójta Pawła Misia. Z prezesem Likomu [Arturem Gołdą – przyp. red.] spotkałem się dopiero po podpisaniu umowy. Tak naprawdę, to spółka Likom była tylko i wyłącznie od tego, żeby płacić faktury, które wystawiałem.

A negocjował Pan swoją umowę z…

Z wójtem i z Krupą. Bardziej z panem Krupą [Łukasz Krupa – wówczas pełnomocnik wójta ds. inwestycji i rozwoju w Urzędzie Gminy Liszki, przewodniczący struktur Platformy Obywatelskiej w powiecie krakowskim – przyp. red.].

Jaki był zakres Pana współpracy z gminą, ze spółką komunalną?

De facto bardzo szeroki. W umowie jest zapisane, że miałem ściągać do gminy inwestorów. Ale tak naprawdę to było tylko 20 procent mojej pracy wykonywanej na rzecz spółki komunalnej, ponieważ głównie zajmowałem się sprawami związanymi z budowaniem wizerunku wójta i różnymi nieformalnymi zadaniami.

I tego nie było w zakresie obowiązków Pana firmy?

Nie.

Jakie, w takim razie, podejmował Pan działania w ramach tych 80 procent, których nie było w umowie? Jaki był Pana nieformalny zakres obowiązków?

Organizowanie, tak naprawdę, już początków kampanii wyborczej dla wójta. Organizowanie spotkań w różnych mediach – od gazet przez radia po telewizje ogólnopolskie. Przez moją firmę przechodziły na przykład faktury na płatne komentarze w internecie, które były ukierunkowane tylko i wyłącznie na sabotowanie jednego profilu na Facebooku – „Gmina Liszki”. Zlecał to bezpośrednio wójt.

Facebookowy profil „Gmina Liszki”, którym ja współzarządzam, był poddawany sabotażowi i opłacała to gminna spółka komunalna Likom?

W skrócie – tak.

Ma Pan na to jakieś dowody?

Na wszystko są zlecenia. Maile od wójta, rozmowy z nim na Messengerze i oczywiście faktury. Moje faktury skierowane do Likomu z opisem dokładnego działania, czyli: „płatne komentarze w internecie zgodnie z wytycznymi”. Komentarze umieszczali pracownicy mojej firmy.

A może Pan to rozszerzyć?

Firma Likom na zlecenie wójta gminy Liszki opłacała komentatorów, którzy mieli za zadanie pisać na Pana profilu na Facebooku. Wrzucali tam różnego rodzaju inwektywy, burzyli porządek dyskusji…Te działania miały zdyskredytować Pana osobę.

Pan zatrudniał ludzi do pisania płatnych komentarzy. Jaka stawka obowiązywała?

Rynkowa. 700 zł od osoby.

Ilu tych ludzi było?

Na miesiąc wychodziło 2400 zł, bo płaci się od liczby komentarzy.

Czy oprócz ataków na profil facebookowy były jeszcze inne działania?

Były na przykład zlecenia, których nie wykonałem. Na przykład zapytania wójta, czy można złamać hasło do profilu czy do Pana maila. No, takie zagrania, że tak powiem, łamiące prawo.

Jak to wyglądało?

Pan wójt w pewnym momencie stwierdził, że „trzeba zrobić panu Pilisowi lewatywę”. Dosłownie. Że trzeba się włamać na konto i przejąć władzę czy to nad profilem „Gmina Liszki” na Facebooku, czy to nad kontem mailowym i również nad prywatnymi kontami facebookowymi.

I to się działo?

Została wynajęta na jakiś czas firma, która to zrobiła. A pan wójt dostał dostęp do maila radnej Dagmary Pilis.

Chce Pan powiedzieć, że wójt zlecił włamanie na skrzynkę mailową mojej żony?

Wójt przesłał do mnie korespondencję mailową pomiędzy Dagmarą Pilis a jakimś nieznanym adresem. Potem stwierdził, że jest to udokumentowane, że się udało i mamy kontrolę nad mailem, że możemy ośmieszyć i zdyskredytować radną. Do tego też przesłał mi dowód osobisty radnej celem zrobienia jakiegoś wywiadu środowiskowego na jej temat.

Zna Pan treść tych maili, które rzekomo wychodziły z konta mojej żony?

Tak.

I czego one dotyczyły?

Tak naprawdę łamania prawa.

To znaczy?

Rzekomego obiecywania stanowiska, ataku na wójta Misia… Wójt stosował obronę przez atak. Żeby wyglądało to tak, że radna spiskuje z kimś o obiecanych stanowiskach, łamaniu prawa, nasyłaniu kontroli z CBA. Nasyłaniu innych kontroli na wójta w celu zdyskredytowania go. Przy czym wiem, że swoimi kanałami rozesłał te maile między innymi do wojewody, starosty powiatowego oraz wszystkich działaczy PiS, jak również do działaczy samorządowych w okolicy.

Jak Pan się dowiedział o istnieniu tych maili?

Wójt Messengerem przekazał mi kopie. I napisał jeszcze, że „produkcja kwitów idzie pełną parą”.

W jakim czasie mniej więcej powstały te maile?

Ostatnie były z lutego bieżącego roku.

A pierwsze?

Z listopada albo października ubiegłego roku.

Czyli wtedy, kiedy był wniosek do Prawa i Sprawiedliwości o wykluczenie wójta Misia z partii…

One były tworzone de facto właśnie pod to.

Mamy informację, że procedura wykluczenia Pawła Misia z PiS została zawieszona. Czy z powodu tych spreparowanych maili?

Tak. Sprawę tych maili Miś zgłosił też do krakowskiego CBA. Przesłał mi nawet odpowiedź szefa delegatury krakowskiego CBA. Poza tym wielokrotnie powoływał się, nawet w mailach, na siostrę pracującą w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie.

Wygląda na to, że mamy do czynienia z bardzo szeroko zakrojoną akcją przeciwko mojej żonie, radnej PiS, ale też przeciwko mnie, jak rozumiem? Bo na moje konto też próbowano się włamać, tak?

Tak. Ale się nie udało.

Te działania były podejmowane w związku z nadchodzącymi wyborami?

Część tych działań była podejmowana zgodnie z harmonogramem stworzonym przez moją firmę na kampanię wyborczą Misia. Za co zapłacił Likom.

Likom zapłacił za harmonogram kampanii wyborczej Misia?

Tak. Na fakturze. Jako „usługa marketingowa”.

Rozumiem, że to jest harmonogram działań negatywnych, czy w ogóle wszystkich?

Wszystkich.

Łącznie z jakimiś akcjami przeciwko…

Panu.

Przeciwko innym ludziom również?

Tak. Na przykład przeciwko radnemu Mastkowi [Tadeusz Mastek – przewodniczący klubu radnych PiS w Radzie Gminy Liszki, sołtys Czułowa – przyp. red]. Ponadto zlecenia kontroli, donosów na „Koszyk Lisiecki”, na osoby produkujące mięso dla „Koszyka Lisieckiego” czy na sprawy związane z dofinansowaniem jakichś projektów unijnych pisanych przez radną Pilis.

Czy inspiracje do tych działań wychodziły bezpośrednio od wójta Misia? Ma Pan na to dowody?

Tak. Rozmowy z wójtem na Messengerze oraz maile od wójta. Ogólnie cały plan był Misia i Krupy, bo Krupa zawsze mocno ingerował.

Ingerował czy wciąż ingeruje?

Wiele tych działań było nakreślonych bezpośrednio przez Krupę: – Najpierw pokażmy wszystkim maile Pilisowej i zostanie zablokowane usunięcie Misia z partii, potem zatrudniamy trolli internetowych. A później przejdziemy już do totalnej ofensywy. Znajdziemy na Pilisa haka, zgłosimy do CBA, wyszukamy, że miał np. burdel w domu.

Burdel w sensie?

Dom publiczny.

To interesujące. Może mi Pan powiedzieć coś więcej o tym, na czym miała polegać ta intryga?

Jako były współpracownik Urzędu Ochrony Państwa…

Kto?

Pan. Za rządów SLD miał Pan mieć burdel u siebie, w Kaszowie. Prowadził go pan z żoną. Obecny minister, Andrzej Adamczyk ponoć miał tam korzystać z usług. Rzekomo nagrał go Pan i innych ludzi, i ma pan na nich haki.

Stworzyli taką historię? Niebywałe…

Wójt miał różne pomysły. Nalegał dosłownie, żeby kupić skondensowany pot człowieka i rozlać panu pod autem. Auto jest wtedy do wyrzucenia, bo nie da się tego smrodu usunąć. Ja o takim czymś nie miałem pojęcia. Byłem w szoku. Tego się używa w polowaniach na dziki. Wtedy się przestraszyłem.

A co do tego wszystkiego ma minister Adamczyk?

Ponoć minister chce Misia usunąć z Prawa i Sprawiedliwości, więc ten chce go, jak pisze, „uj…ać”.

Miś chce?

Tak. Wielokrotnie o tym pisze. Zacytuję go: „Uj…ać sitwę z Krzeszowic. Wystarczy tylko powiedzieć, jakie firmy architektoniczne wygrywają przetargi”. Wójt uważa, że Adamczyk chce się go pozbyć z PiS. Wielokrotnie Miś mówił też, że ma w d… Prawo i Sprawiedliwość. On jest samorządowcem i on robi na swoim poletku, co chce.

W tym mailu wójta, w którym mówi o nasłaniu CBA na moją żonę, jest jeszcze prośba do Pana o zakup biletów na koncert Metalliki. Cytuję: „Mam do ciebie jeszcze prośbę, kup bilety na koncert Metallica w Krakowie, bo chciałbym pójść i jeszcze dać Agnieszce prezent, bo dobrze referat prowadzi. Wystaw fakturę za to jak zwykle, to Artur [Gołda – przyp. red.] zapłaci jak zwykle”.

Wójt stwierdził, że fajnie by było wysłać panią Agnieszkę, czyli kierowniczkę referatu promocji, na koncert, bo mało zarabia. A te bilety były drogie. Wysłał do mnie maila, że prosi o zakup biletów. Oczywiście kazał, jak zwykle, wysłać fakturę Likomowi, na zasadzie rozliczenia usługi marketingowej. Z tego, co wiem, na koncercie był Miś z żoną oraz mąż pani Agnieszki z synem. Pani Agnieszka potem wielokrotnie mi dziękowała.

Czy z podobnymi rozliczeniami w Likomie spotykał się Pan częściej?

Oczywiście.

Co to było?

Zakup roweru dla pana wójta. Poprosił na przykład, żebym ja mu kupił rower, a Gołda zapłaci.

I zapłacił?

Tak. Wójt potrzebował roweru na prezent dla siostrzeńca. Mam całą korespondencję i faktury, które wszystko dokumentują.

Według tego, co Pan mówi, gminna spółka komunalna płaciła za prywatne zakupy wójta. Czy tak? Czy było tego więcej?

Poprosił mnie ustnie na przykład, żebym mu kupił telefon. Jest oficjalnie na fakturze jako zakup sprzętu radiotelefonicznego, a w nawiasie telefon komórkowy. Wójt mówił, że potrzebował na prezent.

W rozmowach na Messengerze jest też coś o wynajęciu biura, o bezpiecznym spotykaniu się. O co chodzi?

Oni się cały czas spotykali ze mną w McDonaldzie przy Makro, tym na Bronowicach.

Oni, czyli kto?

Miś i Krupa, i Gołda. I ja im mówię: – Słuchajcie, nie dość, że mówicie o tematach, których nie powinny słyszeć osoby trzecie, to jeszcze tutaj wyskakujecie z tekstami typu „włam na konto”, co jest nielegalne. Tam, gdzie mam mieszkanie, na dole są lokale użytkowe do wynajęcia. Wynajmę lokal i tam możemy się spotykać.

Gdzie to jest?

Na Woli Justowskiej. Przy ulicy P. Borowego.

I kto zapłacił za wynajęcie tego biura?

Likom.

Jak taka faktura była zatytułowana?

Jak zwykle, „usługa marketingowa”.

Ile to kosztowało?

Płacili 1500 zł miesięcznie.

Ile razy tam byliście? Był Pan tam chociaż raz z nimi?

Dwa razy byłem z nimi. Ale oni się tam spotykali, bo mieli klucze. I było duże zużycie prądu.

Czy jest Pan gotowy wszystkie swoje słowa potwierdzić na policji, w prokuraturze czy też w sądzie, gdyby zaszła taka konieczność?

Ależ oczywiście, że tak.

Dziękuję za rozmowę.

Materiały zostały przedrukowane z wydania specjalnego „Kuriera Lisieckiego” nr 03/2018, lokalnej gazety gminy Liszki.

Artykuł Mariusza Pilisa i jego wywiad z (pragnącym pozostać anonimowym) byłym współpracownikiem wójta gminy Liszki i spółki komunalnej Likom, pt. „Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił”, znajdują się na s. 1 i 5 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Mariusza Pilisa z byłym współpracownikiem wójta gminy Liszki, pt. „Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił” na stronie 5 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

300 złotych za powrót do szkoły. Skuteczny pomysł na to, jak nie uzdrowić naszego państwa / Felieton Jana A. Kowalskiego

300 zł należy się każdemu uczniowi w pełni sprawnemu do 20 roku życia i niepełnosprawnemu do 24 roku życia. Powtarzam: każdemu. Po co w związku z tym wypełnianie liczącego 9 stron formularza?

Co parę lat powtarza się ten sen: siedzę na lekcji matematyki w ostatniej klasie liceum i kompletnie niczego nie rozumiem. I nie mam żadnych wątpliwości: nie zdam. Zlany potem, uświadamiam sobie wreszcie, że to nic takiego, bo przecież zdałem już maturę, na tróję, ale zdałem. I wtedy się budzę, szczęśliwy, że nie muszę znowu chodzić do szkoły. Jak to dobrze, że nie muszę znowu być młody.

Nie stresuje mnie początek września ani w stosunku do własnej osoby, ani w stosunku do moich dzieci. Też już zdążyły z obowiązku szkolnego wyrosnąć. Dlatego, wylegując się we wrześniowych promieniach nadmorskiego słońca, nie zainteresowałem się początkowo tym nowym rozdawnictwem rządu. I tak nic mi się nie należy. Zrobiłem to dopiero teraz, po oficjalnym odpaleniu kampanii samorządowej i ogłoszeniu kolejnej piątki Mateusza Morawieckiego (o tym następnym razem). I aż za głowę się złapałem.

Już uczniom klas siódmych szkoły podstawowej, na lekcjach wiedzy o społeczeństwie powinno się przedstawiać filozofię tego pomysłu. Mam nawet pomysł na temat lekcyjny: „Na przykładzie 300+ udowodnij, dlaczego nie udało się naprawić Rzeczypospolitej”.

Myślę, że myślący 14-latkowie bez trudu potrafią prawidłowo przeprowadzić ten dowód. Skoro 14-latkowie, to może my też spróbujemy?

Po pierwsze, 300 złotych należy się każdemu uczniowi w pełni sprawnemu do 20 roku życia i niepełnosprawnemu do 24 roku życia. Powtarzam: każdemu. Po drugie, po co w związku z tym wypełnianie liczącego 9 stron formularza w wersji papierowej lub elektronicznej? Po kiego grzyba?, jakby kiedyś zapytali nastolatkowie. Po trzecie, jeśli premier polskiego rządu publicznie obnosi się z faktem wypełnienia przez Polaków 2,5 miliona nikomu niepotrzebnych formularzy, to należy założyć, że:
a) albo nie rozumie tego, że tym samym ośmiesza się przed 14-latkami;
b) albo traktuje nas, jakbyśmy jeszcze 14 lat nie skończyli.

Z takim poczuciem humoru premier polskiego rządu powinien zasilić co najmniej jakiś kabaret.

Załóżmy jednak, że Mateusz Morawiecki wcale nas nie wkręca i nie zawoła za jakiś czas: a kuku!, daliście się nabrać. W takim wypadku możemy przewidywać jedynie czarny scenariusz dla Polski. Dla Polski, bo dla Obozu Zjednoczonej Prawicy sytuacja rozwija się nad wyraz pomyślnie. Kolejne rozkręcane przez rząd programy socjalne, według schematu 300+ oczywiście, rozładowują zapotrzebowanie na pracę w państwowej biurokracji w rosnących szeregach Obozu.

Ktoś przecież zaufany, najlepiej żona, dzieci albo inny pociotek, musi te formularze przyjmować, przeglądać, segregować. Sprawdzać, czy nie brakuje kropki lub przecinka. A tych elektronicznych robić kopie papierowe. Kupa roboty, dla każdego (swojego) wystarczy.

Jak to się skończy? Przewidywanie jest nad wyraz proste. Obóz Dobrej Zmiany poprzez określoną stymulację programów socjalnych przejmie na własność każdą najmniejszą posadę w państwie, łącznie z żoną sołtysa, i odtrąbi swój wieczny tryumf. W chwilę później Polska definitywnie zbankrutuje, a niedługo później upadnie.

Jednak Jan mam na imię, a nie Kasandra, dlatego na koniec odrobina nadziei. Po kolejnym powstaniu z ruin wszystkie polskie dzieci w wieku 14 lat bez trudu będą potrafiły odpowiedzieć na pytanie o główną przyczynę upadku Polski w XXI wieku, 300+ podając jako przykład.

Jan A. Kowalski

Marek Kuchciński: Konwencja samorządowa pokazała, że możemy trwale zmienić Polskę

Marszałek Sejmu patronujący w konferencji Europy Karpat, odbywającej się w ramach Forum Ekonomicznego, wskazywał na znaczne przyspieszenie projektów infrastrukturalnych tworzonych w ramach Trójmorza.


NA XXVIII Forum ekonomicznym w Krynicy przewodnim tematem był rozwój kontaktów międzynarodowych w ramach integrowania regionu Trójmorza. Geopolityka regionu była głównym tematem rozmowy Krzysztofa Skowrońskiego z Marszałkiem Sejmu Rzeczpospolitej Markiem Kuchcińskim: Jeżeli popatrzymy na Europę Karpat to teraz dopiero wydać, że pewne plany i marzenia zmieniają się w czyny, czego pilnują parlamenty narodowe współpracujących państw. To na forum Europy Karpat powstał pomysł Collegium Carpaticum, zakładające współpracę kilku karpackich uczelni i to się stało.

Marszałek pozytywnie odniósł się również do diecezji rady nagrody Człowieka Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy o wyróżnieniu premiera Litwy Sauliusa Skvernelisa: To bardzo celna decyzja. Litwa bardzo mocno otworzyła się na współpracę z Polską, dzięki postawie premiera Litwy. To trzeba było do cenić.

Via Carpatia już jest budowania w Polsce, po części na Słowacji czy Węgrzech, gdyby nie przyspieszenie ze strony rządu Polski to mogłoby trwać nawet kilkanaście lat. My postawiliśmy na współprace i wspólną deklarację ministrów infrastruktury to bardzo ważne wydarzenie – zaznaczy Marek Kuchciński.

Marszałek był również pytany o zaangażowanie Bukaresztu w program integracji regionu: Trójmorze to inicjatywa, która wykluła się na forum Europy Karpat już kilka lat temu. Widzimy wielkie zainteresowanie we współpracy w ramach Europy Karpat, nie tylko ze strony rządu Rumunii, ale także samorządy. (…) Wielkim i silnym gospodarczo krajom niespecjalnie zależy na wzroście gospodarczym w naszym regonie. Myślę, że nam towarzyszy męstwo i odwaga, ale też rozwaga w działaniu – podkreślił Marek Kuchciński.

My musimy być gotowi do współpracy z Chinami, nie tylko w wymiarze jedwabnego szlaku, ale też przekazywaniu towarów dalej na zachód – zaznaczył Marszałek Sejmu Marek Kuchciński, podkreślając jednocześnie, że jeżeli Polska nie będzie silnym krajem, także pod względem infrastrukturalnym, to może stracić na kontaktach z Chinami.

Gospodarz konferencji Europa Karpat potwierdził, że relacje na linii Warszawa-Kijów są jedną z największych wyzwań dla Polskiej polityki zagranicznej: Ukraina jest ciągle wyzwaniem. Mamy obowiązek, żeby wspierać niepodległości Ukrainy, zagrożonej agresją rosyjską, pamiętając, że w sprawach naszych narodów są jeszcze kwestie do rozwiązania.

Marszałek Sejmu odniósł się również do sytuacji politycznej na krajowej scenie, w horyzoncie czterech wyborów: Patrząc w perspektywie 21 miesięcy (czterech kolejnych wyborów od samorządowych w październiku 2018 roku do prezydenckich w maj 2020), to rzeczywiście wyzwanie jest ogromne, opozycja nie ma ciekawych rozwiązań, jest gotowa tylko nas krytykować, ale to, co przedstawiliśmy na konwencji samorządowe, prezentacja premiera Morawieckie i tych kilkoro kandydatów z rodzinami, to świadczy o tym, że mamy szanse, aby zmienić Polskę trwale.

ŁAJ

Tworzona latami legenda nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Ulegający wpływom Morawiecki niczym nie kierował

„Bo Kornel jest Kornel” – takie tłumaczenie słyszało się od lat w najbliższym gronie Kornela Morawieckiego. Próbowano w ten sposób tłumaczyć jego dziwne zachowanie, decyzje, wypowiedzi.

Jadwiga Chmielowska

Solidarność Walcząca miała strukturę fraktalną. Poszczególne jej ogniwa często nie tylko nie miały kontaktu ze sobą nawzajem, ale i z centralą. Struktury różniły się między sobą. Po ujawnieniu dokumentów przez IPN wiemy, że esbecja próbowała rozrysowywać schemat organizacyjny, który nie przystawał do rzeczywistości. Każdy działał w SW tak, jak mu okoliczności pozwalały.

Tadeusz Świerczewski zbudował strukturę konspiracyjną – „Zgrupowanie Brata” – do której nikt nie miał dostępu: ani Frasyniuk, ani Morawiecki. Świerczewski już 20 maja 1982 roku, po burzliwym spotkaniu RKS-u, zaproponował powołanie nowej organizacji konspiracyjnej pod nazwą Solidarności Walczącej. Kornel Morawiecki po konsultacjach zgodził się miesiąc później, w czerwcu, i został jej szefem. Morawiecki niczym jednak nie kierował. (…)

Andrzej Zarach, obecnie emerytowany profesor matematyki w USA, kierował sprawami organizacyjnymi i kontaktami z oddziałami. Można powiedzieć, że to on stał na czele Solidarności Walczącej.

(…) Kornel Morawiecki nie zdradzał swoich prorosyjskich inklinacji. W żadnej podziemnej publikacji z lat 80. XX w. nie znalazłam jego filorosyjskich wypowiedzi. Z takimi poglądami ujawnił się w 2008 roku, po agresji Rosji na Gruzję. (…) Obecnie w szeregach SW trwa zacięta dyskusja. Piotr Hlebowicz napisał w liście do członków SW: „Kornel nazywa Rosję demokratycznym państwem, Putina – demokratycznie wybranym prezydentem (Hitler także był wybrany całkowicie demokratycznie, chciałem zauważyć). Twierdzi, że wojna na Ukrainie jest wojną typowo domową (!), a referendum na Krymie było przeprowadzone zgodnie z regułami międzynarodowymi (!) i tak zdecydowali mieszkańcy półwyspu – więc nie ma żadnego problemu! I mamy udawać, że nic się nie stało? Że my wszyscy, którzy byliśmy działaczami SW w tamtych okropnych czasach, zgadzamy się ślepo z tymi sformułowaniami? To byłaby jakaś podwójna jaźń, podwójna moralność i rozerwanie szlachetnych idei”.

Moim zdaniem to dobrze, że rozgorzała dyskusja. Wielu członków SW protestowało już po wypowiedziach Kornela Morawieckiego dotyczących Tragedii Smoleńskiej. Propagował zdanie Rosji z raportu MAK gen. Anodiny o winie pilotów polskich i pijanego generała. Sprzeciwiał się ekshumacjom i chciał, by wszyscy zabici leżeli w jednym grobie. (…)

W Stowarzyszeniu Solidarność Walcząca nie było lustracji. Kornel Morawiecki się jej przeciwstawił, twierdząc, że musimy mieć zaufanie do swoich. Wystąpiłam wtedy ze Stowarzyszenia. Tak zrobiło jeszcze kilka osób. Wielu w ogóle nie wstąpiło do Stowarzyszenia SW. Teraz nadszedł czas, w którym możemy nie tylko dowiedzieć się o rodzimej agenturze (możliwość szantażu – kopie dokumentów są na Łubiance), ale i o rosyjskiej. Kto broni rosyjskiej polityki i zgadza się z twierdzeniem Kornela Morawieckiego, że Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini i Polacy powinni żyć w jednym państwie, zapomina, że tak już było przez 123 lata, a pokolenia naszych przodków ginęły w powstaniach i przestrzeniach Syberii.

Od 2008 roku nie podaję Kornelowi Morawieckiemu ręki. Nie będę jej podawać również tym, którzy nie protestując przeciwko agenturalnym działaniom ojca Premiera RP, mającym skompromitować polski rząd, wspierają politykę imperialną Kremla dążącego do destabilizacji Polski.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grzech zaniechania, czyli wyszło szydło z worka” oraz apel Tadeusza Świerczewskiego do członków Solidarności Walczącej znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grzech zaniechania, czyli wyszło szydło z worka” oraz apel Tadeusza Świerczewskiego do członków Solidarności Walczącej na stronie 2 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego