Na Górze Hugona w Świętochłowicach, w miejscu zbiorowego grobu ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte, ma powstać osiedle

Władze Świętochłowic z nadania PO przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich, aby deweloper mógł tam wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) domy jednorodzinne.

Stanisław Florian
(opracowanie)

W lutym i marcu 2018 r. mieszkańcy Świętochłowic oraz terenów sąsiednich miast: Chorzowa (dzielnica Batory, dawne Hajduki Górne) i Rudy Śląskiej (od strony Kochłowic i Bykowiny), oburzeni wycinką prawie półtora tysiąca drzew na zboczu Góry Hugona, rozpoczęli protesty przeciw ówczesnemu prezydentowi Świętochłowic, prominentnemu działaczowi śląskiej Platformy Obywatelskiej, byłemu asystentowi premiera Jerzego Buzka i wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, Dawidowi Kostempskiemu, oraz jego „zaprzyjaźnionemu” deweloperowi, spółce Xenakis, której „miasto” przekazało w użytkowanie wieczyste zalesiony wówczas teren, gdzie deweloper ma wybudować osiedle domów jednorodzinnych.

Podczas przygotowań do protestu, który 12 marca po przemarszu z Góry Hugona zgromadził pod Urzędem Miejskim w Świętochłowicach – według różnych szacunków – od ponad 200 do prawie 500 osób, ludzie zainteresowani sprawą wycinki trafili na kolejną szokującą informację z historii Góry.

Podczas spotkań przygotowujących protest zaczęli sobie opowiadać wspomnienia swoich przodków o zbiorowych mogiłach ofiar obozów pracy przymusowej, które były na zboczach Góry i o których przez całe dziesięciolecia nie wolno było mówić.

Relację na ten temat można znaleźć na YouTube, na kanale lokalnego Stowarzyszenia „Genius Loci – Duch Miejsca”, które zajmuje się historią oraz kulturą Górnego Śląska. W filmie pt. Spotkania pokoleń – bez Hugon na hołda występuje gościnnie Lucjan Wodarz. Jest on geologiem. (…) Według relacji Wodarza, właśnie za obecnym cmentarzem, czyli już na obecnym terenie wycinki lub przy jej skraju, było miejsce pochówku więźniów KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej „Zgoda”. Wspomina również o powojennych nocnych ekshumacjach pod nadzorem funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, które miały tam miejsce, a które „dla niepoznaki zasypywane były wapnem”. Mówi też o wielu innych, potwierdzonych historycznie faktach i miejscach, które znajdują się na Wzgórzu, co dodatkowo uwiarygodnia jego wskazania.

Na podstawie jego dostępnej w internecie relacji 5 marca 2018 r. inicjator i jeden ze współorganizatorów protestu przesłał do katowickiego Oddziału IPN informację o możliwości profanacji miejsca pochówku ofiar świętochłowickiego KL Eintrachthütte/podobozu KL Auschwitz, a później obozu pracy przymusowej NKWD/UBP „Zgoda” w Świętochłowicach. Pisał, że w związku z wycinką 4,5 ha lasu na Górze Hugona za cmentarzem, przekazanego przez ówczesnego prezydenta Świętochłowic w użytkowanie wieczyste deweloperowi na budowę osiedla domków jednorodzinnych, jego uwagę zwróciła informacja zawarta w filmiku o Górze Hugona dostępnym na YouTube. Prosił o sprawdzenie, czy są dokumenty potwierdzające ten fakt i wyrażał obawę, że jeśli w tej chwili nie uda się tego zbadać – całkowitej zagładzie i zatarciu w pamięci następnych pokoleń ulegnie miejsce pochówku ofiar dwóch totalitaryzmów. Dlatego zwracał się z prośbą o natychmiastowe podjęcie interwencji na terenie wskazanym w filmie oraz o odpowiedź, czy Instytut jest zainteresowany zbadaniem i ewentualnym upamiętnieniem tego miejsca męczeństwa.

W informacji katowickiej redakcji TVP3 o świętochłowickim marszu 12 marca 2018 r. naczelnik oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach Adam Dziurok powiedział, że „zachowała się jedna relacja, która mówi o pochówkach, masowych grobach na Górze Hugona, ale nie wskazuje, że to było na cmentarzu, czy też poza obrębem cmentarza. Do tej pory nie spotkaliśmy informacji, żeby pochówków dokonywano poza obrębem cmentarza. Ta informacja jest nowa, wymaga dalszych badań, sprawdzenia; czym będziemy się zajmować”. Po tej wypowiedzi mieszkańcy Świętochłowic i okolic Góry Hugona spodziewali się podjęcia przez katowicki IPN badań terenowych i podania do publicznej wiadomości ewentualnych wyników „sprawdzenia”… W ten sposób interpretowali nawet odwierty, których ślady odkrywali wiosną i latem 2018 r. na terenie wyciętego przez spółkę Xenakis lasu.

Na fali oczekiwań związanych z wyjaśnieniem tej sprawy część świętochłowiczan poparła w jesiennych wyborach samorządowych kandydaturę prezesa Stowarzyszenia „Przyjazne Świętochłowice” Daniela Begera, który szedł na czele marcowego protestu i osobiście złożył w Urzędzie Miasta odczytane pod nim postulaty dotyczące Góry Hugona.

Dzięki temu poprzedni prezydent D. Kostempski, który wywołał konflikt społeczny wokół Góry, niespodziewanie przegrał z nim w II turze wyborów nieznaczną liczbą 122 głosów. Niestety ani w trakcie kampanii wyborczej, ani po jej zakończeniu ludzie nie doczekali się informacji o wynikach dalszych badań katowickiego IPN w sprawie pochówków na terenie wyciętego przez dewelopera lasu na Górze Hugona.

W tej sytuacji, po kolejnych nagabywaniach przez osoby zainteresowane sprawą, niejako w rocznicę protestu przeciw wycince lasu na Górze Hugona, jego inicjator i współorganizator ponownie zwrócił się do katowickiego IPN w tej sprawie. Nawiązując do wypowiedzi naczelnika Dziuroka z 12 marca 2018 r., napisał: „zapytywany przez mieszkańców okolic Góry Hugona w Świętochłowicach, w sytuacji, gdy Stowarzyszenie Przyjazne Świętochłowice po wygraniu samorządowych wyborów prezydenckich przez Daniela Begera zaniechało dalszych starań o wyjaśnienie tej sprawy – zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o przekazanie informacji, czy zostały dokonane dalsze ustalenia, poza wspomnianą relacją ustną, dotyczące miejsc pochówku ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej Zgoda na terenie wyrobiska po kamieniołomie przyległym od zachodu do cmentarza przy ul. Wiśniowej w Świętochłowicach”. Odpowiedź z 13 marca 2019 r. była krótka i lakoniczna: „Szanowny Panie, nie dokonałem żadnych dodatkowych ustaleń odnośnie pochówków ofiar obozu Zgoda w okolicy Góry Hugona w Świętochłowicach”.

W tym miejscu trzeba przypomnieć o tym, co się działo na Górze Hugona w Świętochłowicach i w jej otoczeniu w trakcie II wojny światowej oraz po jej zakończeniu.

Podczas niemieckiej okupacji faszystowskiej wybudowaną na jej szczycie w 1937 r. dzięki polskiemu Zjednoczeniu Górniczo-Hutniczemu platformę szybowcową Niemcy wykorzystali na stanowisko artylerii przeciwlotniczej (można je oglądać do dziś) dla obrony przed bombardowaniami pobliskich hut, kopalń i zakładów przemysłowych. Do obsługi żołnierzy stanowiących załogę tej baterii wykorzystywano najpierw robotników przymusowych z pobliskich obozów pracy przy kopalni „Polska” (przemianowanej przez Niemców ponownie na „Deutschland”), zakładach metalurgicznych „Zgoda” (przemianowanych znów na „Eintrachthütte”), czy z hut „Florian” (przemianowanej na Falva) i „Batory” (przemianowanej na Bismarckhütte).

W tym celu na stokach Góry – według relacji świadków – powstały tymczasowe obozy, w których przebywali również przymusowi robotnicy z kopalni „Polska” („Deutschlad”), a przy dróżce obok cmentarza (dziś w pobliżu ul. Wiśniowej) – więźniowie żydowscy. W jednym z największych obozów pracy przymusowej (Grosslager) przy Hucie „Florian” („Falva”) w Świętochłowicach wykonywało niewolniczą pracę 1376 robotników przymusowych. W Świętochłowicach działał też obóz jeniecki „Rüstungslager Eintrachthütte”. Według zestawienia statystycznego „Kӧnigs- und Bismarckhütte” z czerwca 1944 r. – w Hucie „Batory” („Bismarckhütte”) pracowało w tym miesiącu 1260 jeńców i 856 tzw. obcokrajowców, czyli robotników przymusowych, z których większość stanowili tzw. Ostarbeiter, którzy pochodzili ze Wschodu. Według stanu na 17 stycznia 1945 r., pozostało ich już tylko 192…

Przy należącej do koncernu Berghütte hucie „Zgoda” („Eintracht”) działał obóz pracy przymusowej dla Żydów. Według lokalnych przekazów wielu z nich znalazło śmierć w kamieniołomie za cmentarzem. Jego wyrobisko, wbrew prawdzie, jest dziś na polecenie ex-prezydenta Świętochłowic D. Kostempskiego oznakowane na tablicy ścieżki edukacyjnej jako największe wyrobisko „po eksploatacji węgla kamiennego”…

W ten sposób władze Świętochłowic z nadania Platformy Obywatelskiej, tuż przed przegranymi wyborami samorządowymi przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich na więźniach żydowskich, polskich i śląskich, aby na tym miejscu zaprzyjaźniony z nimi deweloper mógł wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) osiedle domów jednorodzinnych. (…)

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „O Górze Hugona w Świętochłowicach i grobach ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte” znajduje się na s. 2 i 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „O Górze Hugona w Świętochłowicach i grobach ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte” na s. 2 i 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Groteskowa afera spódniczkowa. Nasze inteligenckie elity zostały już rozbrojone i zastraszone ideologicznymi idiotyzmami

Dyrekcja liceum w Gnieźnie i lokalny działacz samorządowy bez przymusu, urzędowej presji czy politycznego szantażu potulnie podporządkowali się poprawności politycznej w sprawie szkolnego żartu

Henryk Krzyżanowski

Przez Gniezno przetoczyła się w marcu afera spódniczkowa, humorystyczna i poważna zarazem. Najpierw wymiar humorystyczny. W szacownym LO im. Dąbrówki, jednym z najlepszych w Wielkopolsce, samorząd uczniowski uzgodnił z dyrekcją, że uczennice, które w Dzień Kobiet przyjdą do szkoły w spódnicy lub sukience, nie będą w tym dniu odpytywane. Nic wielkiego, na podobnej zasadzie mają immunitet chłopcy w krawatach w Dzień Chłopaka.

Na tym niewinnym żarcie spoczęło jednak czujne oko lokalnej działaczki partii Razem, która w internecie zwymyślała szkołę, że skandal, seksizm, uprzedmiotowienie kobiet, etc., etc.

„I co z tego?”, ktoś powinien zapytać. „Po to są lewacy, żeby takie opinie wygłaszać. A dyrektor stuletniego liceum w mieście o randze Gniezna to za wielka persona, żeby na takie zaczepki w ogóle reagować”.

A jednak reakcja nastąpiła. I to jaka!

Pani dyrektor ogłosiła potulnie, że skoro tak, to zaprosi wokalistkę z grupy punkowej „Siksa” (!?), by ta przeprowadziła w szkole warsztaty z tolerancji, pozycji kobiety w świecie, etc.

Wtedy rozbawiona internetowa publiczność zaczęła cytować teksty owej wokalistki-szkoleniowca, przetykane obficie grubym słowem anatomicznym. Na to dyrektorka podała tyły i warsztaty „Siksy” odwołała. To jednak nie skończyło sprawy – w sukurs sprawie postępu pośpieszył dyrektor wydziału Edukacji Starostwa Powiatowego w Gnieźnie, do niedawna polonista z technikum, a nadal dyrektor biura poselskiego miejscowego VIP-a z PO, p. Pawła Arndta, podobno chrześcijańskiego demokraty. Dubeltowy dyrektor zapowiedział, że jak tak, to pod koniec marca pośle do szkół prawnika, który przeszkoli samorządy uczniowskie z mowy nienawiści, tolerancji, równego traktowania, etc., etc. Wygląda więc na to, że w tej groteskowej historii na swoje wyjdą: ów prawnik, którego trud zostanie zapewne sowicie wynagrodzony przez starostę, oraz tumanieni przezeń uczniowie z samorządów, którzy dostaną dzień wolnego od lekcji.

Tę groteskę podsumował anonimowy internauta, pisząc: „Na szczęście w Gnieźnie mają specjalistyczny szpital odpowiedni w takich sytuacjach”. Bez wątpienia miał na myśli słynną Dziekankę, regionalny psychiatryk.

Niestety ta śmieszna historia ma także swój wymiar śmiertelnie poważny. Widzimy bowiem, jak mocno nasze inteligenckie elity zostały już rozbrojone i zastraszone ideologicznymi idiotyzmami z Zachodu. Tutaj nie było przecież przymusu, urzędowej presji, politycznego szantażu. Było lewicowe miauknięcie, na które zareagowały skwapliwie osoby na stanowiskach, dobrze wykształcone i zapewne kompetentne. Czemu to zrobiły? A jak zachowają się, jeśli lewica, nie daj Boże, zdobędzie kiedyś udział we władzy i będzie próbowała swoje obłędne teorie realizować poprzez państwowe nakazy?

Niełatwo być optymistą.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O spódniczkach w stuletnim liceum” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O spódniczkach w stuletnim liceum” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co się dzieje z tysiącletnim dziedzictwem Chrztu Polski i nawoływaniem św. Jana Pawła II do wierności chrześcijaństwu?

Czy już naprawdę nic się nie liczy, tylko własny interes? Żadne zasady: ani wiara w Boga przekazywana przez wieki kolejnym pokoleniom, Dekalog, ani nawet poczucie piękna, honoru czy zwykłego wstydu?

Alina Czerniakowska

Gdy patrzę na publiczne zachowania coraz większej grupy ludzi w XXI wieku, nasuwa się podstawowe pytanie – jak im nie wstyd, czy zupełnie zatracili poczucie i świadomość, że robią źle, że to jest często odrażające, niegodne człowieka, który przecież jest stworzony na podobieństwo Boga? Z niesmakiem i zażenowaniem patrzy się na twarze starszych kobiet i mężczyzn trzymających nad głowami kolorowe tabliczki z napisem LGBT (lesbian, gay, bisexual, transgender) na ulicach Warszawy czy ostatnio na posiedzeniu Rady Miasta, jakby nie rozumieli, co mają tam wypisane, że jest to – krótko mówiąc – deprawacja dzieci i młodzieży. Wystawiają swoje twarze na widok publiczny, opowiadając się po stronie, która budzi sprzeciw i odrazę u ludzi wychowujących swoje dzieci w normalnych rodzinach, opartych na miłości do Boga i Ojczyzny. A przecież taka była Polska od wieków. „Światłości młodych polskich sumień, przyjdź! Przyjdź i umocnij w nich tę miłość, z której się kiedyś poczęła pierwsza polska pieśń Bogurodzica; orędzie wiary i godności człowieka na naszej ziemi! Polskiej, słowiańskiej ziemi!

Pozostańcie wierni temu dziedzictwu! Uczyńcie je podstawą swojego wychowania! Uczyńcie je przedmiotem szlachetnej dumy! Przechowajcie to dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom!” (Jan Paweł II, Gniezno 1979). (…)

Gdy dzisiaj oglądamy w mediach wystąpienia przewodniczącego ZNP Sławomira Broniarza, agitującego nauczycieli do strajku, manipulującego uczniami, grożącego zerwaniem wszelkich egzaminów, nawet maturalnych, widać wyraźnie, że wypełnia zlecone zadanie, wrogie Polsce, przeciw obecnemu prawicowemu rządowi. Tego nie potrafi ukryć jego twarz przed kamerami telewizyjnymi. Czego uczą nauczyciele dzieci i młodzież w ten sposób? Pokazują jedno: że liczy się tylko pieniądz, własny interes, a wszystkie ideały, powołanie, służba, wielka, prawdziwa wiedza, patriotyzm (bo takie cechy od stuleci wiążą się z zawodem nauczyciela) nie mają żadnego znaczenia.

Cały artykuł Aliny Czerniakowskiej pt. „Pozostańcie wierni temu dziedzictwu!” znajduje się na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aliny Czerniakowskiej pt. „Pozostańcie wierni temu dziedzictwu!” na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przykłady zachowań profesorów Senyszyn, Krzemińskiego i Hartmana dowodzą klęski polskiego systemu edukacji

Na okoliczność Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych przedstawiciele elit akademickich opluwają żołnierzy podziemia niepodległościowego stosownie do swego poziomu intelektualnego i moralnego.

Józef Wieczorek

Niezawodna w tej materii jest prof. (…) Profesor ma swój profil na Twitterze, gdzie zaćwierkała 1 marca tego roku: „Wyklęci to nie żołnierze, a bandy wyrzutków społecznych, nierobów i frustratów czekających na III WŚ. Zamordowali 5 tys. cywilów, w tym 187 dzieci, grabili, gwałcili, torturowali, zastraszali Polaków odbudowujących kraj. Ich święto to jawna kpina z obywateli RP. Będzie zniesione”. Nie podaje jednak źródła swoich czy innych badań w tej materii.

„Fronda” w tekście Haniebne słowa o Żołnierzach Wyklętych! „Mordowali Żydów” przytacza wypowiedź znanego profesora socjologii Ireneusza Krzemińskiego: „Ci tak zwani Żołnierze Wyklęci to bardzo często były też oddziały Narodowych Sił Zbrojnych, które walcząc z Niemcami, jednocześnie mordowały np. Żydów albo też nasze mniejszości narodowe”.

(…) Jan Hartman (…) chyba się nie wypowiadał w sprawie żołnierzy wyklętych, ale przed 2–3 laty napluł niemało na swoim blogu w Polityce: „Jak świat długi i szeroki, faszystowska hołota panoszy się na ulicach, siejąc strach i wstręt. Panoszy się i u nas. Wyłażą ze swych nor, bo wiedzą, że ten rząd patrzy na nich łaskawie. Mają z nim wspólny kod. Rozumieją się bez słów.

Hasło »żołnierze wyklęci« zapewnia nietykalność (…) Na terenach, gdzie rozbrzmiewa jeszcze krzyk mordowanych w etnicznych i religijnych waśniach, nienawiść snuje się przez wiele dziesięcioleci. A od czasu do czasu wybucha. Odrażające marsze taki wybuch mogą zapowiadać. Dziś marsz, za rok marsz, a za dwa może już pogrom. Na razie faszyści, poprzebierani za katolików i kibiców, testują wytrzymałość niańczących ich władz”.

(…) Niedawno byłem w szkole podstawowej integracyjnej przy ulicy Topolowej 22 w Krakowie na uroczystości w 66 rocznicę śmierci gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, gdzie dzieciaki wykazywały się zupełnie inną wiedzą o wyklętych i mordowanych przez komunistów bohaterach.

Przygotowałem z tej uroczystości materiał edukacyjny (strona Niezłomnym ku Niepodległości) do wykorzystania w szkołach wszystkich poziomów, dedykując dokumentację wszystkim Jasiom (a także Joasiom), którzy zbyt dobrze się nauczyli fałszywej historii i jako Janowie (Joanny) nie zdołali się jej oduczyć. Przytoczone wyżej przykłady profesorów (Jana i Joanny) pokazują klęskę polskiego systemu edukacji.

Uważam, że skierowanie takich „profesorów” po naukę do szkoły podstawowej, najlepiej integracyjnej, aby się zintegrowali z uczniami, jest jak najbardziej społecznie pożądane.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Uniwersytet a Wyklęci” znajduje się na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Uniwersytet a Wyklęci” na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna o prawdę będzie się toczyć, póki istnieje system oparty na kłamstwie / Swietłana Fiłonowa, „Kurier WNET” 58/2019

Zawsze przebaczenie jest sprawą trudną, a bez szczerej i głębokiej pokuty niemożliwą. Lecz każde „wybaczcie” ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy wina została określona, uświadomiona i nazwana po imieniu.

Swietłana Fiłonowa

Wielka wojna katyńsko-hipokrycka

W 1990 roku władza radziecka, przyparta do muru przez polską społeczność, po 50 latach zdecydowała się oznajmić to, w co i tak trudno było wątpić. 13 kwietnia w komunikacie rządowej agencji TASS oficjalnie potwierdzono, że polscy jeńcy wojenni zostali rozstrzelani wiosną 1940 r. przez NKWD.

Naiwność, w którą byliśmy bogaci wtedy, polegała na przekonaniu, że wystarczy, żeby szydło wyszło z worka, a tym oto szydełkiem z pewnością obalimy olbrzymi, uzbrojony po zęby system zbudowany na kłamstwie. Ale fałsz, pewien siebie po długich latach panowania, nie dał za wygraną, otrząsnął się po pierwszym ciosie i przeszedł do ofensywy, używając takiej broni, o której nie mieliśmy wtedy zielonego pojęcia.

„Ludzkie kości pod każdą sosną”

Pamiętam, jak już podczas pierwszego spotkania przewodniczący smoleńskiej administracji obwodowej Nowikow powiedział: – W katyńskim lesie leżą nie tylko Polacy. Tam są także Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i tysiące Rosjan. Pod każdą sosną ludzkie szczątki.

Oniemiałam ze zdumienia. Czyżby chciał zbagatelizować zbrodnię w ślad za Jakubem Dżugaszwilim, synem Stalina, który wyznał kiedyś: – Nie rozumiem, skąd tyle hałasu wokół kilku tysięcy rozstrzelanych Polaków. W czasie kolektywizacji na Ukrainie zginęło trzy miliony ludzi.

Ale głos Nowikowa wibrował ze wzruszenia i patosu, powiedziałabym nawet: z dumy, gdybym mogła przypuszczać, że ktoś o zdrowych zmysłach jest w stanie wpaść na pomysł ratowania honoru ojczyzny przypominaniem, jak wiele ludzi różnych narodowości zginęło z rąk jego rodaków. Niestety Nowikow mówił prawdę. NKWD rzeczywiście rozstrzelało i pogrzebało w lesie katyńskim dziesiątki tysięcy ludzi, tak jak i w Piatichatkach w pobliżu Charkowa, w Miednoje i w Bykowni. Przez wiele lat nikt się nie przejmował się losem tych ofiar. Dopiero gdy zaczęły się ekshumacje polskich grobów, przypomnienia o „szczątkach pod każdą sosną” stały się refrenem każdej rozmowy o zbrodni katyńskiej.

Wydawałoby się, że po takich skojarzeniach Rosjanie będą szczególnie wyczuleni na tragedię Polaków. Ale wcale tak nie było. W 1994 roku doszło do naruszenie umowy między rządem Polski a Rosji – czas pracy polskiej ekipy został skrócony do dwóch tygodni, zaplanowany na maj, a jej przyjazd okazał się możliwy dopiero we wrześniu. W 1995 roku wydawało się, że władze Smoleńska poprzysięgły sobie zakłócać pracę Polaków i utrudniać im życie, korzystając z wszelkich sposobności. Ten, od kogo zależało dostarczenie niezbędnego sprzętu, robił wszystko, żeby go nie było. Kto mógł zorganizować manifestację przeciwko pracom ekshumacyjnym, robił to. Kto miał możliwość wystosować absurdalne zarzuty, na przykład co do nietykalności ziemi w lesie katyńskim, też nie próżnował.

Na szczęście nie zabrakło kronikarza tych burzliwych czasów. Został nim Stanisław Mikke, warszawski adwokat, redaktor naczelny pisma adwokatury polskiej „Palestra”. Uczestniczył we wszystkich ekshumacjach w 1991 i 1994–96 r. I codziennie pisał pamiętnik. Tak powstała wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju książka Śpij, mężny w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Nie była to sucha relacja z przebiegu prac ekshumacyjnych. Pozwolę sobie przytoczyć słowa śp. sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – Andrzeja Przewoźnika, które powiedział podczas prezentacji tej książki w Centrum-Muzeum im. Andreja Sacharowa w Moskwie 2 grudnia 2000 roku: „To jest zapis świadomości ludzi, którym wówczas przyszło rozwiązać trudne problemy związane z wyjaśnieniem okoliczności zbrodni katyńskiej – Polaków, również Rosjan i Ukraińców, wszystkich tych, którzy nam pomagali, ale także tych, którzy nam przeszkadzali. Relacje dziennikarzy o przebiegu prac ekshumacyjnych zazwyczaj są beznamiętne, bezosobowe. A były to wysiłki bardzo konkretnych ludzi. I ich konkretne zachowania, postawy, reakcje. To wszystko jest ważne”. Tak. To było niezmiernie ważne.

Katyń postawił rosyjskie społeczeństwo przed koniecznością wyboru: jaki spadek przyjąć, a jaki odrzucić, czy Rosjanie są spadkobiercami tych, których kości leżą pod każdą sosną – i to nie tylko w Katyniu – ich bólu, gniewu i sprzeciwu, czy też dziedzicami wielbicieli nieugiętej, twardej ręki, która przez wieki pędziła swoich i obcych od jednej tragedii do drugiej?

Wydawałoby się – nic nie może być prostsze. Niestety. Nie tylko dokonać takiego wyboru, ale i uświadomić sobie, że on jest nieunikniony, bo spadkobiercami są jedni i drudzy, zarówno ci, którzy strzelali, jak i ci, którzy zostali rozstrzelani – to zadanie przerastało Rosjan.

Czerwonoarmiści na odsiecz katyńskim kłamcom

Smyczą, za pomocą której totalitaryzm zniewala ludzi i prowadzi ich tam gdzie chce, jest uogólnienie. Stulecia ludzkiej historii wypełnione tysiącami zawiłych spraw są sprowadzone do kilku najbardziej ogólnych sformułowań. Młodziutka moskwianka urodzona pół wieku po wojnie mówi bez zastanowienia o NASZYCH zwycięstwach w II wojnie światowej (od 1965 roku to konstrukcja nośna radzieckiej propagandy). Radziecki (obecnie rosyjski) żołnierz to nie żywy człowiek z krwi i kości, lecz ziemskie uosobienie pewnej idei, narodowej tożsamości. Czy potrafi zmieścić w sobie zarówno marszałka Rokossowkiego, szeregowców z karnych batalionów, którzy wprost z Berlina kierowani byli do obozów, i tych, którzy ich tam konwojowali? Raczej nie. Dlatego wszystko, co nie dało się zmieścić w jednym ogólniku, zostało okrzyknięto kłamstwem. Więc ten, kto mówi prawdę o wrześniu 1939 roku, jest uważany za nieszanującego ofiar i bohaterstwa CAŁEGO narodu radzieckiego. Szanujący zaś ofiary i bohaterstwo żołnierzy sowieckich powinien uważać za kłamstwo każde napomknienie o faktach, delikatnie mówiąc, niechwalebnych. Stosowanie tej metody w rozważaniach o Katyniu okazało się łatwe: albo zgadzamy się, że CAŁY naród rosyjski jest bezbronną ofiarą totalitaryzmu –więc jak tu mówić o odpowiedzialności – albo uważamy CAŁY naród za zbrodniarzy katyńskich.

I właśnie to, że każdy Polak odbiera wszystko, co żyje w Rosji, jako sprawców Katynia, wpajano Rosjanom: Polacy zawsze będą nas nienawidzili, bo niemożliwe jest wybaczyć Katyń.

To prawda, że zawsze i wszędzie przebaczenie jest sprawą trudną, a bez szczerej i głębokiej pokuty faktycznie niemożliwą. Lecz każde „wybaczcie” ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy wina została określona, uświadomiona i nazwana po imieniu. Nic tak nie niszczy szans na porozumienie, jak ogólniki. Nawet gdy wypowiadają je ci, którzy szczerze ubolewają nad rzekomą niemożliwością porozumienia. Choć, prawdę mówiąc, zawsze miałam wątpliwości co do szczerości tych żalów.

9 kwietnia 2000 roku śp. arcybiskup Józef Życiński w homilii podczas mszy św. nawoływał, by nie obwiniać całego narodu rosyjskiego za zbrodnię katyńską. Spotkało się to z poparciem licznych polskich mediów. „O Katyniu bez nienawiści!” – podobne tytuły można było zauważyć na łamach czołowych wielu polskich gazet. W związku z obchodami 60 rocznicy zbrodni katyńskiej byłam wtedy w Warszawie. Skróciłam pobyt, na ile to było możliwie. Każdy dziennikarz mnie zrozumie – chciałam jako pierwsza przekazać Rosjanom tę szczególnie ważną wiadomość. Trudno, nie będą pierwsza, bo już kilka dni minęło, ale przynajmniej nie ostatnia.

No i byłam pierwsza. I zarazem ostatnia. Poza moim rodzimym Radiem Chrześcijańsko-Społecznym ten wątek uznała za godny uwagi jedynie paryska „Myśl Rosyjska” („Русская мысль»). Więc nie chodziło ani o pojednanie, ani o oczyszczenie, ani o przebaczenie – jedynie o tworzenie wizerunku Polaka bez serca.

Już na początku lat 90. w prasie i w czasopismach naukowych zaczęły się ukazywać artykuły o rzekomym wymordowaniu przez Polaków jeńców sowieckich, którzy dostali się do polskiej niewoli podczas wojny w latach 1919–1920, o torturach i znęcaniu się nad nimi. Losy czerwonoarmistów miały wstrząsnąć sumieniem rodaków, a może i całego świata nie mniej niż losy polskich rozstrzelanych oficerów. Określono to później mianem „anty-Katyń”.

Strona polska zaprosiła historyków rosyjskich do badań w polskich archiwach, ale jakoś zabrakło chętnych. W 1998 roku rosyjski prokurator generalny Jurij Czajka wystosował list do strony polskiej z prośbą o wszczęcie śledztwa w sprawie ni mniej, ni więcej jak… ludobójstwa. Minister Hanna Suchocka, zwróciwszy uwagę na niestosowność użycia tego terminu, ponownie zaprosiła Rosjan do współpracy. Nareszcie w 2000 roku współpraca została nawiązana i w 2004 roku Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych i Federalna Agencja ds. Archiwów Rosji wspólnie wydały w języku rosyjskim zbiór 338 dokumentów Czerwonoarmiści w polskiej niewoli w latach 1919–1922. Zbiór dokumentów i materiałów (ros. Красноармейцы в польском плену в 1919–1922 гг. Сборник документов и материалов). Czarno na białym zostało udowodniono, że zdecydowana większość zarzutów nie miała podstaw. Owszem, poziom śmiertelności był wysoki, ale spowodowany był chorobami zakaźnymi, które w tych czasach zbierały ogromne żniwo w całej Europie.

I cóż z tego? Czy po ujawnieniu prawdy projekt „anty-Katynia” został pogrzebany? Wcale nie. Gdzie jest nakład tego zbioru dokumentów, który formalnie nie jest na indeksie – nikt odpowiedzieć nie umie, lecz legendy o bestialskich czynach Polaków rozpowszechniają się coraz ekspansywniej.

Pomijam anty-Katyń filmowy – film pod tytułem „1612” o budżecie 12 milionów dolarów, premiera którego odbyła się prawie jednocześnie z premierą filmu Andrzeja Wajdy „Katyń”. Był wyjątkowo nieudany i już po kilku dniach nikt o nim nie pamiętał. Dość powiedzieć, że od 2017 roku wszystkim odwiedzającym Cmentarz Wojenny w Katyniu proponuje się zapoznanie się z tablicą tuż przy głównym wejściu, opowiadającą o okrutnym traktowaniu przez Polaków jeńców-żołnierzy Armii Czerwonej, czyli właśnie o tym, czego nie potwierdzają ustalenia polskich i rosyjskich historyków, przedstawione we wspomnianym już zbiorze dokumentów.

20 kwietnia zeszłego roku tamże, w odnowionym muzeum została otwarta ekspozycja o stosunkach polsko-rosyjskich „Rosja. Polska. Wiek XX”. Czerwonoarmiści nie czują się tam osamotnieni. Na odsiecz lecą Stalin, Mołotow i wielu innych dostojników, którzy według autorów wystawy mieli rację lub nie mogli postępować inaczej. „To próba odpowiedzenia w sposób maksymalnie prawdziwy, obiektywny i uzasadniony na trudne i dyskusyjne pytania najnowszej historii stosunków rosyjsko-polskich” – głosi umieszczony przy wejściu wstęp do wystawy. Aleksandr Gurjanow, szef sekcji polskiej Memoriału, zasłużonej rosyjskiej organizacji badającej zbrodnie stalinowskie, komentując treść tekstów na wystawie powiedział, że nie potrafi wymienić ani jednego poruszonego tematu i wątku, gdzie by nie było „przekłamania, zafałszowania albo przeinaczenia(…) Tam są wpadki, od zupełnie śmiesznych i elementarnych, ale w większości nie są to wpadki, przypadkowe pomyłki, tylko to są zupełnie świadome przekłamania”.

Można odnieść wrażenie, że już nikt nie głowi się nad tym, czy kłamstwo będzie mieć wygląd prawdy, czy jakoś nieszczególnie. W pewnym sensie to da się zrozumieć. Tam, gdzie doszło do licytowania się, kto jest gorszy, prawda nie jest aż tak ważna, bo i tak żaden wynik nie zadowoli i te wyścigi nigdy nie mogą się skończyć. Lecz nieuniknionym pokłosiem będzie moralna degradacja.

Już sam pomysł anty-Katynia i nadzieja, że to złagodzi reakcję społeczności wywołaną uznaniem zbrodni katyńskiej za przestępstwo stalinowskie, mogły powstać wyłącznie przy założeniu, że poziom moralności rosyjskiego społeczeństwa jest bardzo niski. Współczesny człowiek zazwyczaj rozumie, że żaden głupiec nie został mędrcem dlatego, że za płotem mieszka ktoś głupszy od niego, żaden chory nie wyzdrowiał z tego powodu, że ktoś inny cierpi na tę samą chorobę. Nawet gdyby zarzuty anty-katyńczyków okazały się prawdą, w żadnej mierze nie mogłoby to usprawiedliwić katyńskich zbrodniarzy. Nie będę używać pięknego, pachnącego kurzem bibliotek słowa ‘relatywizacja’. Anty-Katyń to powrót nawet nie do charakterystycznego dla społeczeństw pierwotnych prawa talionu, a do tego prehistorycznego chaosu jeszcze nie do końca ludzkiego, którego obalenie było właśnie celem talionu: za oko – oko, a nie całą głowę; za owcę owcę, a nie całe mienie; nie będziesz zabijał z tego powodu, że ktoś twoim zdaniem jest podobny do wroga lub po prostu ci się nie podoba. Krótko mówiąc, anty-Katyń to brak szacunku dla ludzi, dla Rosjan w pierwszej kolejności. Co też jest całkiem logicznie, bo Katyń bez „anty” – to znaczy cała sprawa ujawnienia prawdy o zbrodni i głębokie rozważanie jej przyczyn i skutków – mogła zmienić mentalność Rosjan, przywrócić godność ludzką do pierwszego szeregu wartości.

Za życia i po śmierci

Każde miasto i każda wioska w ZSRR miały swój grób/pomnik Nieznanego Żołnierza. Zazwyczaj pod okazałym posągiem rzeczywiście znajdowały się ludzkie szczątki. Takie miejsce ostatniego spoczynku na skrzyżowaniu dróg lub w centrum miasta, wśród gwaru i krzątaniny, na co żaden zbrodniarz i samobójca sobie nie zasłużył. I to nie było karą, która miała dosięgnąć wrogów ludu aż poza grobem. Wręcz przeciwnie – największym zaszczytem. Niby działo się tak dlatego, żeby w jednym uczcić wszystkich, niby według tradycji zapoczątkowanej przez Francuzów i rozpowszechnionej w całej Europie po I wojnie światowej. Ale tam był ludzki żal bezsilny wobec ogromu cierpień i ofiar, wysiłek narodu i państwa, by zadośćuczynić za utratę nie tylko życia, ale także imienia. Tu było coś innego.

Pomniki wznoszono dla upamiętnienia Żołnierzy, Obrońców etc. W przeciwieństwie do prostej płyty grobowej, nie jest ich zadaniem przypominać, że człowiek, nim spotkał go los żołnierski, jadł chleb, budował domy, rodził dzieci, co rano witał słońce. To wszystko się nie liczy. Człowiek był ważny o tyle, o ile mógł być wykorzystany przez państwo tak za życia, jak po śmierci. Groby pełniły funkcje propagandowe lub ich nie było wcale. Do dziś dnia szczątki tysięcy takich samych sołdatów pozostają niepogrzebane, nie mówiąc już o zwłokach represjonowanych „pod każdą sosną”, i jakoś nikogo to specjalnie nie razi.

Więc pomniki, które w założeniu powinny budzić patriotyczną dumę, wbrew założeniom mówiły prawdę: od poczęcia do zgonu i nawet po zgonie nikt nie miał prawa do istnienia jako osobowość.

Kiedy Gorbaczow zdecydował się powiedzieć prawdę o Katyniu, następnym krokiem miał być pomnik – wielki, pod niebiosa. „Wspólny dla wszystkich ofiar represji, bo nie można dzielić ludzi na swoich i obcych” – przekonywał dziennikarzy z właściwym sobie patosem wspomniany już wyżej p. Nowikow. Ten ogólnik nad ogólnikami przetrwał niedługo. Lecz idea wspólnego rosyjsko-polskiego memoriału okazała się bardziej trwała i na końcu zwyciężyła. Rosyjska część musiała być za wszelką cenę wzniesiona nie później niż polska. Mniejsza z tym, że nie starczyło już czasu, żeby przynajmniej dokładnie określić miejsca pochówku. Pośpiesznie sporządzono listy rozstrzelanych przez smoleńskie NKWD. O masowych grobach w katyńskim lesie (niepolskich) skrupulatnie informowano lokalną i centralną prasę. Co do polskiej części, to planowano wznieść poległym oficerom wielki pomnik i na tym zamknąć sprawę. Lecz Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ze śp. Andrzejem Przewoźnikiem na czele twardo się sprzeciwiła: Nie.

Na polskiej części „memoriału” nie będzie żadnego takiego pomnika. Tylko ekshumacja, godny pochówek i prosty cmentarz wojskowy, na którym każdy będzie miał indywidualną tablicę nagrobkową. Owszem, tu będą uroczyste obchody, to miejsce będzie i być musi symbolem męczeństwa narodu polskiego, ale przede wszystkim – cmentarzem. Requiem dla każdego. Powrót do normalności, do żywych związków rodzinnych i przekazywania ich osobistych dziejów, jak to było od początków świata; powrót do przekonania, że człowiek nie jest własnością państwa, że jego godność jest większa niż wszystkie okoliczności ziemskiego życia.

To już godziło w filar ideologii komunistycznej. Tym bardziej, że Rosjanie, którzy przychodzili na miejsca ekshumacji – a wstęp dla nikogo nie był zabroniony – może po raz pierwszy w życiu zrozumieli, co to jest naprawdę solidarność żywych i umarłych, ostatni dług, wieczna pamięć.

Odkrywali, że pola obsiewane martwymi kośćmi żołnierzy i ofiar represji nie są nieuniknionym skutkiem ubocznym wielkich zwycięstw, jak im było wpajane od dziecka, że powinno i może być inaczej – po ludzku.

Więc walka była zaciekła. Ale wykonało się. W Starobielsku, Charkowie, Bykowni, Miednoje i Katyniu są polskie cmentarze wojenne. To wielka wiktoria. Lecz nie mamy złudzeń. Katyńska sprawa jeszcze nie jest zamknięta. Pozostało wiele tajemnic: nadal nie mamy tak zwanej listy białoruskiej, zbrodnia katyńska nie została formalnie osądzona na forum międzynarodowym. Ale to są tematy na inne artykuły. Tu na koniec chcę powiedzieć, że wojna o prawdę będzie się toczyć, dopóki istnieje system polityczny oparty na kłamstwie.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Wielka wojna katyńsko-hipokrycka” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Wielka wojna katyńsko-hipokrycka” na s. 11 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak sięgnę pamięcią, Niemcy zawsze troszczyli się o Polskę / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 58/2019

Apeluję szczególnie do działaczy KOD i polityków Koalicji Europejskiej, by kierując się, jeśli nie chrześcijańską miłością, to może ludzką solidarnością, pomogli Niemcom w walce o wolne sądy i media.

Zbigniew Kopczyński

Wzruszająca troska Niemców

Naprawdę wzruszyłem się. Łez powstrzymać nie mogłem, gdy oglądałem zdjęcia z pochodu karnawałowego w Düsseldorfie. Po raz kolejny niemieccy sąsiedzi pokazali wielkoduszną troskę o nas. I nie ma co czepiać się dość ciężkiego poczucia humoru. Oni tak już mają, po prostu nie potrafią inaczej, a zrobili najlepiej jak mogli. A że kolejny raz martwią się o nas, choć ich samych życie nie pieści i często ich położenie jest gorsze, tym bardziej wzrusza mnie ta troska.

Jak sięgnę pamięcią, Niemcy zawsze troszczyli się o nas, bez względu na własną sytuację. Już krótko po zjednoczeniu martwiła ich polska ksenofobia. Było to w czasie, gdy cudzoziemcy byli w Polsce rzadkością wzbudzającą raczej życzliwe zaciekawienie, podczas gdy w Republice Federalnej płonęły tureckie domy z mieszkańcami w środku.

Z czasem troska o ksenofobię uległa sprecyzowaniu i Niemcy troszczyli się o polski antysemityzm, szalejący, jak wiemy, w naszym kraju. To polski antysemityzm spędzał im sen z powiek pomimo tego, że zarówno wtedy, jak i teraz każdy żydowski obiekt w Niemczech wymaga całodobowej ochrony policyjnej, a zabezpieczenie bardziej znaczących obiektów, jak szkoła żydowska w Hamburgu, sprawia wrażenie, że znajduje się ona nie w tym hanzeatyckim mieście, lecz w Strefie Gazy.

Zupełnie niedawno pojawił się nowy powód do niemieckich zmartwień: wolność i pluralizm mediów w Polsce. Jak powszechnie wiadomo, nie ma w Niemczech innych znaczących mediów niż niemieckie, a przekaz tych nominalnie opozycyjnych nie odbiega od rządowych. Dobitnym tego przykładem było solidarne milczenie na temat kolońskiego sylwestra, będące skutkiem rządowego nacisku.

Wyobraźmy sobie teraz, że „Gazeta Wyborcza”, TVN i TOK FM przemilczają niewygodny dla rządzących fakt na prośbę pisowskiego rządu. Nie do pomyślenia? A w Niemczech rzeczywistość.

Demokracja, trójpodział władzy, transparentność i kolegialność podejmowania decyzji politycznych to filary ustroju, z którego nasi zachodni sąsiedzi są dumni. Nie dziwi więc, że taką troską napawają ich cierpienia Polaków pod rządami dyktatora z Żoliborza. Troszcząc się, przeoczyli moment, gdy tenże dyktator nie mógł przeprowadzić po swojemu reformy sądów wskutek sprzeciwu prezydenta. Tymczasem na zachód od Odry wpuszczono bez żadnej kontroli ponad milion ludzi, wskutek decyzji kanclerki podjętej bez jakichkolwiek konsultacji z kimkolwiek. Prezydent nie protestował, bo ma on tam tyle do powiedzenia, że może sobie pogadać, i to dość ostrożnie.

No i doszliśmy do sądów, kolejnego kamienia na sercu naszych przyjaciół. Ileż troski o niezależność sądów i ich oddzielenie od władzy wykonawczej i ustawodawczej, ich apolityczność! Prawie wszyscy niemieccy politycy, gros mediów, a i decydenci Unii Europejskiej wraz całą postępową ludzkością rozpaczają nad upolitycznieniem polskich sądów. Tymczasem właśnie w Niemczech o nominacjach sędziowskich decydują wyłącznie politycy, sędziowie nie mają w tej sprawie głosu. To właśnie tam w skład Trybunału Konstytucyjnego został powołany czynny polityk partii rządzącej, poseł do Bundestagu. To tak, jakby w Polsce do Trybunału Konstytucyjnego Sejm wybrał, dajmy na to, posła Piotrowicza. Trudne do wyobrażenia? A w Niemczech to fakt. Wróćmy jednak do Düsseldorfu.

Troska o Polskę jęczącą pod kościelnym butem jest tym bardziej godna uznania, gdy porównamy sytuację w Polsce i w Niemczech.

W Niemczech informacja o przynależności religijnej należy do podstawowych danych osobowych i umieszczana jest we wszystkich aktach stanu cywilnego od metryki urodzenia, przez metrykę ślubu (cywilnego!) aż po akt zgonu. Dzieci, którym wpisano wyznanie katolickie, z definicji uczęszczają na lekcje religii w szkołach. Religia jest tam traktowana jak każdy inny przedmiot. Oceny z niej wliczane są do średniej i można ją zdawać na maturze. Oczywiście lekcje odbywają się w godzinach wynikających z planów zajęć, niekoniecznie na początku lub końcu dnia.

W niemieckich kościołach na tacę wrzucane są centy, ale biedy tam nie widać. Od obywatela mającego w papierach „katolik” Urząd Skarbowy ściąga bez żadnego „zmiłuj się” naprawdę ciężkie pieniądze tytułem podatku kościelnego, nawet jeśli tenże obywatel w kościele bywa raz do roku albo wcale. Z tego podatku wypłacane są bardziej niż przyzwoite pensje księży i biskupów. Te ostatnie, z mocy konkordatu, równe są pensjom ministrów. Do tego dochodzi wiele przywilejów finansowych niedostępnych zwykłym śmiertelnikom.

Prócz utrzymywania duchowieństwa, państwo niemieckie dotuje wiele kościelnych instytucji, jak przedszkola, szkoły, szpitale czy Caritas. W efekcie Kościół katolicki, choć w niedzielnych mszach uczestniczy kilka procent wiernych, jest największym pracodawcą. Oczywiście za pieniądze z budżetu państwa. Dopiero w ubiegłym roku sądy wymusiły zatrudnianie tam również niekatolików. Do tego czasu pracownicy kościelni musieli prezentować katolicką postawę moralną. Były przypadki np. organistów, którzy tracili pracę po rozwodzie. Choć mało kto w Niemczech chodzi do kościoła, dni wolnych w święta kościelne jest więcej niż w Polsce. Prócz wolnych w Polsce, w zależności od landu, wolne są Wielki Piątek, Wniebowstąpienie i drugi dzień Zesłania Ducha Świętego.

Gdy zastanawiałem się, dlaczego Niemcy tak troszczą się o nas, skoro sami mają większe problemy, przypomniały mi się dyskusje z lat dziewięćdziesiątych na temat religijności w obu krajach. To wtedy postępowi religioznawcy, zdegustowani ludowością polskiego katolicyzmu, tłumaczyli, że Niemcy, choć nie chodzą do kościoła, wierzą dojrzalej i głębiej niż hołdujący zewnętrznym formom Polacy. Kościoły wprawdzie puste, lecz serca gorące.

Pomińmy kwestię, w jaki sposób czy jakim przyrządem owi religioznawcy mierzyli głębokość wiary obu społeczeństw i przyjmijmy ich odpowiedzi za pewnik. Są one wyjaśnieniem moich wątpliwości. Tak, to właśnie chrześcijańska miłość bliźniego powoduje tę zdumiewającą troskę. Nie ma w niej nic z zawiści wobec znajdujących się w lepszej sytuacji. „Choć cierpimy wskutek opresji Kościoła, cenzurowanych mediów, antysemityzmu, upolitycznienia sądów czy dyktatorskich poczynań władzy, szczerze martwimy się o Was”. To przejmujące, głęboko chrześcijańskie przesłanie.

Zrobiło mi się wstyd za nas, Polaków. Za naszą niewdzięczność i brak jakiejkolwiek troski o niemieckich bliźnich. Gdzie podziało się hasło „Za Waszą wolność i naszą”? Dlatego z tych skromnych łamów apeluję o pomoc dla naszych zachodnich sąsiadów. Apeluję szczególnie do tych, którzy potrafią to robić: do działaczy Komitetu Obrony Demokracji i polityków Koalicji Europejskiej, by kierując się, jeśli nie chrześcijańską miłością, to może ludzką czy europejską solidarnością, pomogli Niemcom w walce o wolne sądy i media, o rozdział Kościoła od państwa i prawdziwą demokrację. Proponuję na początek demonstrację w Karlsruhe, przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego, i okupację berlińskiego Reichstagu. Tyle możemy zrobić dla tych, którzy od lat troszczą się o nas.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wzruszająca troska Niemców” znajduje się na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wzruszająca troska Niemców” na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – słowa wciąż aktualne / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

To nie przypadek, ale reguła: wraz ze wzrostem liczby nauczycieli spada poziom wykształcenia polskich dzieci. Trzeba przy tym pamiętać, że nauczyciele przedwojenni dużo więcej zarabiali niż obecnie.

420 lat mija od wypowiedzenia tych słów przez Jana Zamoyskiego. I wciąż są to słowa aktualne. Ale zanim je rozbierzemy na dzisiejszą mądrość, tak potrzebną z racji strajku nauczycieli i zapowiedzianego już przez premiera Morawieckiego edukacyjnego okrągłego stołu, ustalmy najpierw, kto powinien przy tym poświątecznym stole usiąść.

Autor tytułowej sentencji był wykształconym Polakiem i patriotą. A Akademię ufundował właśnie po to, aby w młodych ludziach rozwijać wiedzę i poświęcenie dla dobra wspólnej Ojczyzny.

Nie było najmniejszym zamiarem wielkiego hetmana wychowanie młodego pokolenia w duchu kosmopolitycznym i w poczuciu wstydu za tenkraj.

I o tym musi nasz premier pamiętać, zapraszając gości. Zatem przy stole, podpowiadam, powinny się znaleźć osoby, którym na takich samych rzeczach zależy. Na wysokim poziomie wiedzy, mocnej postawie chrześcijańskiej i na umiłowaniu naszej ojczyzny. Osoby, które mają inne priorytety moralne i sprzeczne z wymienionymi powyżej cele, niech sobie szukają innych stolików.

Do tak zarysowanej podstawy rozmów i doboru uczestników musimy dodać jeszcze jedno – nie polityczne, nie ideologiczne, nie kastowe, ale nasze wspólne, ludzkie dobro – dobro naszych dzieci. I w tym dopiero kontekście możemy odwołać się do prawdy oczywistej, którą przedstawiłem przed tygodniem, a teraz przypomnę.

Wraz ze wzrostem liczby nauczycieli w stosunku do liczby uczniów, od roku 1939 począwszy, a na roku 2019 kończąc, spada systematycznie jakość nauczania. W roku 1939 1 nauczyciel przypadał na 60 uczniów (co wyszukał mój wytrwały czytelnik, Janusz Maciejewski, dzięki!). W 1970 – na 25 uczniów, w 1990 – na 17, a obecnie na 8. 1 nauczyciel na 8 uczniów, nie licząc 100 000 nauczycieli szkół niepublicznych, a szkoła i szkolnictwo tkwi w kryzysie jak w bagnie. (O biznesie, jakim stało się szkolnictwo wyższe, polegające na ogłupianiu młodzieży za jej własne pieniądze, napiszę innym razem.)

Musimy zatem przyjąć:

Po pierwsze, że to nie przypadek, ale reguła: wraz ze wzrostem liczby nauczycieli spada poziom wykształcenia polskich dzieci. Trzeba przy tym pamiętać, że nauczyciele przedwojenni dużo więcej zarabiali niż obecnie. Gdybym miał przeliczać, to wychodzi 8/10 000 zł dzisiejszych na rękę. I należy uwzględnić bardzo dużą liczbę uczniów nieuczęszczających na co dzień do szkoły. Kształconych prywatnie we dworach i bogatych domach, i zaliczających eksternistycznie kolejne poziomy szkolne. Nie widzę powodu, żeby tej formy kształcenia nie propagować obecnie.

Po drugie, nastąpił niczym nieuzasadniony rozrost biurokracji okołoszkolnej, dydaktyczno-ideologicznej, która stworzyła tyranię gnębiącą nauczycieli i uczniów. To podporządkowanie się tej tyranii przekształca samodzielnych nauczycieli w bezwolne narzędzia realizacji wytycznych, bzdurnych programów. A uczniów przekształca w bezmyślnych półgłówków.

Bo tych programów nie da się zrealizować, a przez uczniów przyswoić. I sięgając nieosiągalnego kosmosu wiedzy, opuszczają szkołę, nie potrafiąc poprawnie pisać i mówić, logicznie myśleć i czytać ze zrozumieniem.

Gdy kilka lat temu zobaczyłem, jak wygląda matura z języka polskiego moich dzieci, to zdębiałem; w życiu bym nie zdał. A zdałem na 5, chociaż miałem nauczyciela komuszka i nie przepadaliśmy za sobą. On mi obniżał stopnie i zachowanie, a ja wykazywałem słowem i pismem, że jego ideologiczne interpretacje są do niczego. Bo zasada, nawet za komuny, była prosta: musiałem obronić postawioną tezę, a nie używać jakichś słów-kluczy. I za tę obronę – za myślenie (!) byłem oceniany. Ilu obecnych uczniów i studentów potrafi myśleć w kategorii przyczyna – skutek? I dlaczego w wolnej ojczyźnie niewolimy umysły naszych dzieci?

Po trzecie, wymienia się jakieś szalone liczby godzin, które musieliby przepracować nauczyciele, przy ograniczeniu liczby nauczycieli.

Tymczasem w roku 1970 jeden nauczyciel, mając do obsłużenia 25 uczniów, prowadził 24 godziny lekcyjne w tygodniu. Przy powrocie do tych proporcji wystarczy obecnie 200 000 nauczycieli, a każdy z nich powinien zarabiać dwa razy więcej niż obecnie czyli 5/6 000 złotych na rękę, bo jeszcze nie jesteśmy państwem tak rozwiniętym, jak II Rzeczpospolita.

400 000 niepotrzebnych już w zawodzie zasili spragnioną pracownika polską gospodarkę, nie zarabiając mniej niż obecnie. Dla Polski (=nas wszystkich) dodatkowa korzyść finansowa, nie zapominając o 33% obniżeniu wydatków na szkolnictwo.

Zatem, jak widzicie, wszyscy (nie tylko nauczyciele, uczniowie i ich rodzice) powinniśmy przestać się denerwować i spędzić spokojne święta Wielkanocne. A po świętach – usiąść do okrągłego albo i prostokątnego stołu i położyć na nim prawdy oczywiste. Te, które wymieniłem powyżej.

I, na koniec, nie wyobrażam sobie, żeby o wykształceniu polskich dzieci miał decydować tylko rząd i nauczycielskie związki zawodowe. To rodzice, którzy dzieci rodzą i płodzą, i wychowują do dorosłości, muszą być najważniejszym decydentem uzdrowienia polskiego szkolnictwa.

Jan A. Kowalski

PS Wszystkim moim Czytelnikom życzę zdrowych i spokojnych świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

Poznanie historii akademickiej jest możliwe, choć badania nad nią na uczelniach do tej pory są niepożądane.

Do tej pory nie oszacowano, ilu nauczycieli akademickich opuściło uczelnie (zostało wypędzonych) w czasach PRL-u z przyczyn pozamerytorycznych, do jakiego stopnia zniszczono warsztaty ich pracy.

Józef Wieczorek

Od lat piszę, także na łamach „Kuriera WNET”, o trudnościach w poznaniu najnowszej historii polskich uczelni, instytutów naukowych. Nawet uczelniani historycy dziejów najnowszych mają z tym poznaniem trudności, których nie są w stanie/nie mają woli, pokonać. Można odnieść wrażenie, że sfera akademicka weszła w okres post-historii, a zarazem post-prawdy.

A jednak ostatnio ukazała się książka autorstwa Justyny Błażejowskiej Opozycja antyreżimowa w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w latach 1956–1989 (Oficyna Wydawnicza Volumen, IPN, 2018), która obala ten mit niepoznawalności historii najnowszej polskich instytucji naukowych. Prof. Włodzimierz Bolecki na okładce książki napisał „To mikrohistoria jednego niewielkiego instytutu, w którą wpisana jest makrohistoria inteligenckiej opozycji w PRL”.

[related id=65772]O tym, że historia najnowsza uczelni, instytucji naukowych, jest słabo poznana/albo całkiem nieznana, można się przekonać łatwo przeszukując internet. Na ogół historie instytucji akademickich kończą się na roku 1968, a potem następuje przeskok do III RP, do dnia dzisiejszego. Pomijane są na ogół lata 70., kiedy następowało strukturalne i personalne zastępowanie ostatnich pozostałości „wstecznego” systemu II RP strukturami i osobami „postępowymi”. Bez tego procesu nie da się zrozumieć zapaści akademickiej lat późniejszych, także w III RP. Na podstawie wielu akademickich historii można wątpić, czy dotkliwa społecznie, i to do dnia dzisiejszego, „epoka jaruzelska”, stan wojenny lat 80. w ogóle dotknęły sfery akademickie. (…)

Justyna Błażejowska, której książka jest zarazem doktoratem na temat opozycji antyreżimowej w Instytucie Badań Literackich, zastosowała odmienną od standardowej metodologię badań, wykazując, że najnowsza historia tego instytutu jest poznawalna i zarazem pokazując kolejnym badaczom drogę poznawania akademickich historii. (…)

Niestety w książce brak jest wykazu kadry badawczej IBL w ujęciu historycznym. Jest natomiast spis materiałów osobowych kadr IBL, w których figuruje wiele znanych w domenie publicznej nazwisk, m. in. Michał Głowiński, Maria Janion, Jadwiga Kaczyńska, Jarosław Kaczyński, Jan Józef Lipski, Zdzisław Łapiński, Jerzy Łojek, Henryk Markiewicz, Zdzisław Najder, Witold Nawrocki, Barbara Otwinowska, Andrzej Paczkowski, Jan Prokop, Jarosław Marek Rymkiewicz, Piotr Stasiński, Stefan Treugutt, Jacek Trznadel, Jan Walc, Wiesław Władyka, Kazimierz Wyka, Roman Zimand, Maria Żmigrodzka i in. Z obecnie pracujących w IBL PAN znany jest Włodzimierz Bolecki, recenzent pracy.

Byli to pracownicy o nader złożonych biografiach i poglądach, i nie wszyscy nadawali się do bycia „inżynierami dusz” w służbie socjalistycznego postępu, a wielu należało – jakkolwiek nie od początku – do opozycji antyreżimowej, co jest przedmiotem książki Justyny Błażejowskiej, słusznie tak pozytywnie ocenianej przez obecnego pracownika IBL profesora Włodzimierza Boleckiego, I przewodniczącego Komisji „S” w IBL. Warto zauważyć, że o prof. Włodzimierzu Boleckim, a nawet o istnieniu „S” IBL czy strajku okupacyjnym w Pałacu Staszica 15 grudnia 1981 r. nie ma nawet wzmianki w Encyklopedii Solidarności, a także w źródłowym opracowaniu Spętana akademia. Polska Akademia Nauk w dokumentach władz PRL – IPN. To zastanawiające, ale nie jest wyjątkiem w pisanych dziejach Solidarności akademickiej.

Autorka dokumentuje procesy zachodzące w IBL na przestrzeni dziesięcioleci, które odkreśla słowami „od uległości do niezależności”, wskutek czego IBL, zamiast służyć rozwojowi marksizmu, stał się miejscem pracy osób ze środowisk antysocjalistycznych, stanowiących opozycję antyreżimową sprawiającą kłopoty zarówno przewodniej sile narodu, jak i SB.

Autorka podkreśla, że „do samego końca PRL o obsadzie stanowisk kierowniczych w placówkach badawczych decydował Wydział Nauki i Oświaty/Wydział Nauki, Oświaty i Postępu Technicznego Komitetu Centralnego PZPR. Mimo zmieniających się okoliczności, komuniści nie rezygnowali z wypracowanych i sprawdzonych metod nadzoru”. To samo miało miejsce w innych placowkach akademickich, ale nadworni historycy wbrew faktom nieraz temu przeczą.[related id=68593]

„Pozbawienie etatu lub odebranie możliwości jego otrzymania było jedną z najczęstszych represji stosowanych wobec osób prowadzących działalność »antypaństwową«”. Pisze o weryfikacji kadr z roku 1985, która odbywała się według kryteriów pozanaukowych, w celu usunięcia wytypowanych, niewygodnych pracowników. Ta weryfikacja wpisywała się w przygotowaną, także od strony prawnej, polityczną weryfikację kadr akademickich końca PRL-u, przeprowadzoną w instytutach badawczych i uczelniach, o czym władze akademickie III RP, a także nadworni historycy, nie chcą nawet wiedzieć.

Książkę należy polecać historykom dziejów najnowszych, szczególnie uniwersytetów, które przeszły przez okres Polski Ludowej, a nade wszystko Uniwersytetowi Jagiellońskiemu – wzorcowej uczelni, której historycy do tej pory nie mogą sobie poradzić z poznaniem historii w czasach komunizmu, w tym podczas stanu wojennego.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Poznanie historii akademickiej jest możliwe” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Poznanie historii akademickiej jest możliwe” na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowane”

Dlaczego imam Youssef Chadid wypowiedział tak skandaliczne słowa? Co organizatorzy tej manifestacji chcieli nimi osiągnąć? Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator.

Lidia Dudziak

Około 100 osób, w tym nieznana liczba cywilnych służb porządkowych, pojawiło się w sobotę 30 marca na placu Wolności, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec rasizmu. Jak mówili organizatorzy, chcieli tym samym oddać hołd ofiarom masakry 49 osób w Nowej Zelandii. Podczas manifestacji wypowiadali się imamowie z Poznania oraz ksiądz z Reformowanego Kościoła katolickiego. Imam Youssef Chadid powiedział: (…) „W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii oraz ludzi, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowane”. To skandal, nieprawda, fałsz i bardzo krzywdzące nas wszystkich słowa. One są po prostu niedopuszczalne w przestrzeni publicznej. Równie skandaliczne było użycie przez organizatorów manifestacji historycznego symbolu bohaterstwa Polaków w czasie II wojny światowej – kotwicy Polski Walczącej na plakacie, na którym zamaskowanego terrorystę z karabinem w ręce zrównano z wizerunkiem osobnika w koszulce z napisem „Polska dla Polaków” i kotwicą Polski Walczącej, krzyżykiem na łańcuszku oraz kijem bejsbolowym w ręce. Nie mogę i nie chcę patrzeć na to obojętnie. (…)

Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator. (…) Jesteśmy gospodarzami, gościmy was i szanujemy, ale nie pozwolimy, aby nam ubliżano i mówiono kłamstwa.

(…) Skoro imam nie wie, co oznacza symbol Polski Walczącej, to śpieszę go poinformować, iż „Polska Walcząca” to symbol w kształcie kotwicy, której człon w kształcie litery P symbolizuje Polskę, a ramiona literę W – walkę lub „kotwicę” – symbol nadziei na odzyskanie niepodległości Polski okupowanej przez Niemcy. (…) Muzułmanie odbywający służbę w Armii Chorwackiej chcieli walczyć w szeregach nowej jednostki, a ta jednostka to Dywizja Górska SS/chorwacka nr1/Handschar. Do tego czasu nowe formacje opierały się na żołnierzach narodowości niemieckiej lub niemieckiego pochodzenia. Czy wobec tego pomiędzy islamem, muzułmanami a SS i Hitlerem można postawić też znak równości?

Lidia Dudziak jest radną Miasta Poznania z ramienia PiS.

Cały artykuł Lidii Dudziak pt. „Antyrasistowska manifestacja” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lidii Dudziak pt. „Antyrasistowska manifestacja” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dyrektywa „Acta 2” może skutkować m.in. wprowadzeniem cenzury prewencyjnej i usunięciem z sieci treści niekomercyjnych

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym i apel o jej implementację w sposób powodujący jak najmniej negatywnych skutków dla internautów

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP ocenia krytycznie przyjęcie przez Parlament Europejski w Strasburgu dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, zwanej popularnie w Polsce „Acta 2” w wersji przegłosowanej 26 marca 2019 r. Dyrektywa ta zmienia zasady publikowania i monitorowania treści w internecie. CMWP SDP podziela pogląd, iż każdy przepis tego dokumentu może skutkować koniecznością zastosowania mechanizmów cenzorskich w sieci Internet lub stworzeniem na rynku warunków faworyzujących największe podmioty, skutecznie utrudniając lub uniemożliwiając funkcjonowanie podmiotów małych, niszowych lub niekomercyjnych, które nie będą w stanie ponieść dodatkowych kosztów związanych z obowiązkiem filtrowania treści.

W konsekwencji przepisy te mogą doprowadzić do ograniczenia wolności publikacji i dostępu do informacji przez użytkowników mediów w internecie.

26 marca 2019 r. Parlament Europejski w Strasburgu poparł unijną dyrektywę o prawach autorskich: 348 europosłów było za, 274 przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu. Polska, Holandia, Włochy, Finlandia i Luksemburg nie poparły wypracowanego porozumienia w Radzie UE w tej sprawie.

CMWP SDP podziela opinie krytyków przyjętych rozwiązań prawnych, zgodnie z którymi najwięcej wątpliwości budzą artykuły 11. i 13. dyrektywy. Artykuł 13. wprowadza obowiązek filtrowania treści pod kątem przestrzegania praw autorskich, natomiast artykuł 11. dotyczy tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych. Platformy, których dotyczy art. 13., powinny podpisać licencje z właścicielami praw na treści chronione prawem autorskim. Jeśli platforma nie otrzyma takiej licencji, będzie musiała usunąć treści wskazane przez właściciela praw. Jeśli platforma nie dopełni obowiązków, będzie odpowiedzialna za nielegalne treści wprowadzane przez użytkowników.

Mechanizm ten może skutkować w praktyce wprowadzeniem cenzury prewencyjnej, która nie dopuszcza do publikacji treści ze względu na skomplikowane i kosztowne prawa autorskie.

Art. 11., określany przez jego przeciwników jako podatek od linków, odnosi się do tego, jakie elementy artykułu dziennikarskiego mogą być publikowane przez agregatory treści bez konieczności wnoszenia opłat licencyjnych. Regulacje wymagają, by platformy takie, jak np. Facebook czy Google, płaciły posiadaczom praw autorskich za publikowane przez użytkowników treści albo kasowały takie materiały, co może skutkować usunięciem z sieci treści nie mających komercyjnego charakteru.

CMWP SDP apeluje do Rządu i Parlamentu w Polsce o taką implementację przyjętych przepisów, by powodowała jak najmniej negatywnych skutków dla internautów.

Więcej na cmwp.sdp.pl

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich znajduje się na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego