Prof. Adam Wielomski, Grzegorz Jastrzębski, Sławomir Budzik [Chicago] – Poranek WNET w Dniu Konstytucji – 3 maja 2019 r.

Poranka WNET można słuchać od 7:07 do 9:00 (wtorek i piątek) / 10:00 (poniedziałek, środa, czwartek) na: www.wnet.fm, 87.8 FM w Warszawie i 95.2 FM w Krakowie. Dziś do 11:00. Zaprasza T. Wybranowski.

Goście Poranka WNET:

prof. Adam Wielomski – politolog, historyk idei, profesor nauk społecznych;

Sławomir Budzik – Polak mieszkający w USA, dziennikarz Radia WNWI 1080 am;

Alex Sławiński – korespondent Radia WNET z Londynu;

Grzegorz Jastrzębski – lider ogólnopolskiego ruchu #StopACTA2;

Piotr Stawarski – dyrygent, artysta chóru Filharmonii Narodowej;

Leszek Cichoński – polski gitarzysta i wokalista bluesowy, kompozytor i aranżer;

Jan Bogatko – korespondent i publicysta Radia WNET z Niemiec;

Bogdan Feręc – szef portalu polskojęzycznego w Republice Irlandii Polska – IE.com;

Marcin Chlebicki – polski przedsiębiorca w Republice Irlandii, piekarnia „MMM Family Bakery”;

Jakub Grabiasz – ekspert sportowy Studio 37 Radio WNET Irlandia;

Sławomir Cichy – aktor – statysta i kaskader z serialu „Gra o Tron”;

Wojciech Piotr Kwiatek – redaktor „Kuriera kulturalnego Radia WNET”.


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Współwydawca: Jakub Grabiasz

Współpraca redakcyjna: Tomasz Szustek

Wydawca techniczny: Konrad Tomaszewski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizator: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 – Radio WNET Dublin


 

Część pierwsza:

J. Matejko. Konstytucja 3 Maja / Fot. domena publiczna, Wikipedia Commons

Pierwszym gościem świątecznego Poranka WNET był Sławomir Budzik, który z perspektywy Chicago opowiadał o obchodach Święta Narodowego Trzeciego Maja w tym największym skupisku Polek i Polaków pod niebem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. 

W Chicago właśnie, jednym z największych amerykańskich miast, już jutro odbędzie się wielka parada pod tradycyjnym hasłem:  Polish Constitution Day Parade – May 3 Parade Chicago.

Sławomir „Sławek“ Budzik jest radiowiec od zawsze. To uzdolniony producent radiowo-telewizyjny, filmowiec, montażysta i konferansjer. Z wykształcenia politolog a z zamiłowania fotograf, podróżnik i wolontariusz, związany z Rzeszowem i Chicago.

Sławomir Budzik, dziennikarz Radia DEON w Chicago. Fot. arch. prywatne.

Od 1994 r. związany był z katolickim Radiem Via w Rzeszowie. Później jako student współpracował ze studenckim radiem Centrum w Lublinie, Radiem Plus oraz telewizją TVP Polonia.

Od 1999 roku był współpracownikiem leszczyńskiego wydawnictwa AWAPRESS. Publikował również w „Tygodniku Żużlowym“, „Świecie Żużla“ i „Żużlowcu“ a także dzienniku „Super Nowości i gazecie codziennej „Nowiny“.

W latach 2002-10 operator i montażysta programu telewizyjnego „Oblicza Ameryki“ emitowanego w telewizji Polsat 2 International. Od lutego 2006 r. do czerwca 20014 roku prowadził bardzo popularny w Chicago program informacyjno-publicystyczny „Po Pierwszej – Świat, Ludzie, Wydarzenia“ emitowany w stacji WPNA 1490 AM.

Od czerwca 2014 r. Sławomir Budzik zmienił stację radiową z WPNA 1490 na WNWI 1080am.

128. Parada Konstytucji 3 Maja w Chicago odbędzie się w sobotę (4 maja) w centrum Chicago. Tegoroczne hasło parady brzmi: „W jedności siła, a siła to my – Polonia”.

 

Podczas chicagowskiej parady z okazji Dnia Polskiej Konstytucji. Fot. arch. S. Budzik / Radio DEON.

W ten sposób, jak donoszą organizatorzy, „uczcimy pamięć tego historycznego dokumentu – pierwszej demokratycznej konstytucji w Europie i drugiej na świecie, po konstytucji Stanów Zjednoczonych”.

Komitet Parady serdecznie zaprasza i zachęca wszystkie polonijne organizacje, stowarzyszenia, kluby, polskie szkoły, biznesy oraz osoby indywidualne, do udziału w tym patriotycznym wydarzeniu, szczególnie ważnym w życiu Polonii w USA.

W Poranku WNET wyemitowana została specjalna sonda uliczna przeprowadzona w Stanach Zjednoczonych na temat stosunku Polonii i Polaków w USA do święta uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Nasi rodacy mieszkający na amerykańskiej ziemi opowiadali o tym, dlaczego jest to dla nich tak ważny dzień.


Alex Sławiński opowiada o obchodach Święta Narodowego Trzeciego Maja w Londynie. W tym roku pod niebem Anglii będzie mniej parad z okazji tego święta, ale za to więcej spotkań o charakterze historycznym.

Szef londyńskiego studia Radia WNET przedstawił słuchaczom te miejsca, w których Polonia może świętować. Opowiedział także o działaniach polskich instytucji rządowych na Wyspach Brytyjskich w czasie patriotycznych uroczystości.

 

 

Część druga:

ACTA. Fot. Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0 PL)

Grzegorz Jastrzębski o proteście przeciwko dyrektywie ACTA2. W tej sprawie są dwa przepisy budzące szczególne kontrowersyjne i wprowadzone w złej wierze – artykuł 11 i artykuł 13. Dlaczego?

Artykuł 11 zobowiązuje małe portale, blogi, serwisy agregujące treści jak „Wykop” czy „300polityka” do płacenia za linki – udostępnienie części artykułu z odesłaniem na stronę źródłową.

Art. 13 jest niebezpieczny również z powodu przeniesienia odpowiedzialności właściciela portalu za treść opublikowaną przez jego użytkownika. W teorii przepis mógłby dotyczyć jedynie portali rozpowszechniających treści piracki. Jednak łatwo ten przepis przenieść nawet na komentarze, które musiałyby być cenzurowane prewencyjnie – jeszcze przed opublikowaniem danego komentarza.

Gość Poranka WNET Grzegorz Jastrzębski sądzi, że beneficjentami tej dyrektywy nie będą twórcy, a organizacje zarządzające prawami autorskimi czy wielkie wydawnictwa. Twierdzi nawet, że ACTA2 prowadzi do cenzury niewygodnych treści dla rządzących czy wielkich grup interesu.

Ogólnopolski ruch #StopACTA2 zwraca się więc do Komisji Europejskiej z prośbą, aby utworzyć nową dyrektywę, na mocy której obecna dyrektywa zostanie zniesiona: „Mamy rok na to, aby zebrać milion podpisów [wówczas KE musi podejmuje decyzję w sprawie dalszych działań odnośnie Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej – red.]. Jest to jak najbardziej do zrobienia”.


Prof. UKSW Adam Wielomski. Fot. arch. prywatne.

 

Prof. Adam Wielomski wyraża kontrowersyjne zdanie dotyczące uchwalenia konstytucji 3 maja. Jak twierdzi nie była ona pierwszą w Europie, ponieważ wówczas „każdy kraj posiadał ustrój, czyli „konstytucję” w rozumieniu XVIII-wiecznym”.

Ponadto, jak kontynułował prof. Adam Wielomski, w polskiej tradycji  każdą „ustawę uchwaloną przez Sejm i prolongowaną przez króla” nazywano konstytucją. Nowością aktu prawnego z 3 maja 1791 r. jest to, iż opisuje on cały ustrój polityczny.

Jednak patrząc na ów ustawę zasadniczą z tego punktu widzenia, możemy uznać ją za… drugą polską konstytucję. Pierwszą były prawa kardynalne, czyli ustawy przeforsowane w latach 1767–1768 w Warszawie podczas sejmu zwanego repninowskim.

 

 

„Konstytucja 3 maja była zamachem stanu, zamachem parlamentarnym. Wielu posłów pojechało wówczas na Wielkanoc do domu. Opozycji wobec tego w większości w parlamencie nie było. Dowiedzieli się więc o uchwaleniu konstytucji przez przypadek, po czasie. Wobec tego nie była ona uchwalona w sposób prawowity i legalny (…) Poza tym nie był to nowoczesny akt prawny” – mówi prof. Adam Wielomski w rozmowie z Tomaszem Wybranowskim.

Skąd taka postawa krytyczna profesora Wielomskiego? Profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego jest przekonany, że nie należy mitologizować Konstytucji 3 Maja na modłę przekazów historyków XIX-wiecznych, ale przedstawiać ją w sposób realistyczny i w zgodzie z faktami historycznymi, nawet jeżeli są one niepopularne.


Część trzecia:

Leszek Cichoński. Fot. Henryk Kotowski (CC BY-SA 4.0) via Wikimedia Commons

Leszek Cichoński barwnie i z przejęciem opowiadał o tegorocznym wydarzeniu muzycznym „Thanks Jimi Festival”, który odbywa się co roku, 1 maja na Rynku we Wrocławiu.

Wielka Gitarowa Orkiestra w tym czasie i w rekordowej obsadzie muzyków – gitarzystów gra przebój Jimiego Hendrixa, legendarnego amerykańskiego gitarzysty, „Hey Joe”.

W 2012 roku zagrało współnie 7 273 muzyków. Wówczas był to oficjalny Światowy Rekord Guinnesa zatwierdzony przez komisję WGR w Londynie. Wynik został pobity w roku ubiegłym, a 1 maja 2019 r. udało się go jeszcze przebić o dwunastu gitarzystów.

7 423!!! Dokładnie tyle gitar zagrało kultowy przebój „Hey Joe”, ale – po raz pierwszy jak donosi Leszek Cichoński – z polskim tekstem, który jest „bardziej pozytywny w przekazie”

 


Jan Bogatko/ Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

 

Jan Bogatko o obchodach Święta Narodowego Trzeciego Maja za Odrą oraz o najgłośniejszych przekazach medialnych niemieckich mediów. Jednym z nich jest radość dziennikarzy na słowa Annegret Kramp-Karrenbauer. Szefowa CDU poparła budowę rurociągu Nord Stream 2 i wyraziła zrozumienie dla obaw krajów przeciwnych temu przedsięwzięciu.

Nasz korespondent mieszkający w niemieckiej części Zgorzelca, czyli Görlitz, ocenia także szanse na zwycięstwo partii politycznych w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się pod koniec maja. Ugrupowania głównego nurtu obawiają się dobrego wyniku AfD.

 

Część czwarta:

Piotr Stawarski. Fot. arch. Piotra Stawarskiego.

Piotr Stawarski, dyrygent, artysta chóru Filharmonii Narodowej, opowiadał o swojej muzycznej karierze i dzisiejszym święcie Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski.

Piotr Stawarski jest absolwentem Salezjańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Lutomiersku w klasie organów prof. Agnieszki Wrocławskiej oraz Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie śpiewu solowego prof. Dariusza Niemirowicza. Studia muzyczne ukończył na kierunku Muzyka Kościelna, w klasie organów prof. Jerzego Dziubińskiego. Studiował również kompozycję u prof. Pawła Łukaszewskiego oraz prof. Stanisława Moryto.

Jako organista występował w roli solisty i akompaniatora na licznych koncertach w kraju i za granicą. Przez kilka lat prowadził chór w Szkole Muzycznej I Stopnia w Konstancinie-Jeziornie.

Na Konkursie Kompozytorskim im. Tadeusza Ochlewskiego jego kompozycja na chór dziecięcy została rekomendowana do wydania w PWM.

W 2013 roku rozpoczął pracę w Filharmonii Narodowej jako artysta chóru. Od 2014 roku jest dyrygentem i współzałożycielem Konstancińskiego Chóru Kameralnego, z którym regularnie koncertuje.


Wojciech Piotr Kwiatek opowiada o filmie pt. „Wywiad z Bogiem” w reżyserii Perry Lang. Jest to dramat produkcji amerykańskiej. Opis ze strony Filmweb.pl:

„Dziennikarz po powrocie z Afganistanu boryka się z PTSD i rozpadem małżeństwa. Powoli zatraca się w wywiadzie z mężczyzną, który twierdzi iż jest Bogiem”.


Kolejny gość Tomasza Wybranowskiego – Marcin Chlebicki prowadzi wraz z dwoma braćmi piekarnię „MMM Family Bakery”, która jest jedną z najpopularniejszych w Irlandii. Firma powstała 13 lat temu.

Marcin Chlebicki, współwłaściciel piekarni MMM Family Bakery w Castlebar, hranstwo Mayo (Irlandia). Fot. arch. MMM Family Bakery

Gość świątecznego Poranka WNET, który jest współwłaścicielem wspomnianej firmy w pięknym irlandzkim miasteczku Castlebar, w hrabstwie Mayo, opowiadał o początkach biznesu, który datuje się na rok 2006.

MMM Family Bakery zatrudnia obecnie ponad sto osób i wypieka ok. 35 tys. bochenków chleba tygodniowo. Wypieki trafiają do sklepów i hurtowni w całej Republice Irlandii i Ulsterze. Jako ciekawostkę można podać fakt, że z okazji tegorocznego Tłustego Czwartku cukiernicy MMM Family Bakery wypiekli ponad 65 tys. pachnących polskich pączków.

Jeden z trzech najsłynniejszych piekarzy w Republice Irlandii mówił w Poranku WNET o tym, dlaczego należy kultywować szkolnictwo zawodowe kolejnym rocznikom młodych Polaków i Europejczyków. Jak twierdzi, starsze pokolenie musi przekazywać wiedzę młodym o sztuce wypieku chleba i produkcji innych wyrobów rzemieślniczych. W przeciwnym razie wszystko wykonywać będą bezduszne maszyny, które nie mają w sobie „ani serca, ani nuty wirtuozerii”:

 

Trzeba to robić, żeby ta sztuka nie zginęła. Teraz młodzież chce pracować przy komputerach lub jako marketingowcy. Myślę, że za dwadzieścia, najdalej trzydzieści lat sztuka rzemieślnicza po prostu umrze. – powiedział Marcin Chlebicki.

Ówczesny premier rządu Republiki Irlandii Enda Kenny i bracia Chlebiccy. Fot. arch. MMM Family Bakery

Pierwszą zasadą biznesu braci Chlewickich – The Breadski Brothers jest dbałość o znakomitą jakość chleba za sprawa pracowitości i ogrom wkładanego serca w wypieki.

Ta jakość przełożyła się na liczbę klientów, która imponuje nawet wyspiarskim potentatom. Jednym z nich nawet był nawał premier Republiki Irlandii, o czym zaświadcza powyższe zdjęcie!


Część piąta:

Sławomir Cichy na planie „Gry o Tron”. Fot. arch. prywatne.

Sławomir Cichy opowiada o swojej karierze filmowej. Obecnie jest statystą i kaskaderem w amerykańskim serialu fantasy „Gra o Tron”. Opowiada o kulisach powstawania tej superprodukcji. Wyjawia, jak powstają wielkie sceny batalistyczne, do których potrzeba jest czasem nawet 100 koni!

Sławomir Cichy z Tomaszem Wybranowskim zaprosił także na licytację podczas której będzie można bić się o unikatowe zdjęcie z planu „Gry o Tron” i kamień, który spoczywał pod stopami aktorów i statystów podczas jednej z pamiętnych bitew zrealizowane w serialu – „Bitwy Bękartów”.

Sławomit Cichy zapyatany o to, na czym polega fenomen serialu „Gra o Tron” i co sprawia, że od lat rozpala wyobraźnie widzów czekających na kolejne odcinki, odpowiedział:

„Dla mnie, osoby, która miała możliwość patrzenia na całą produkcję od kuchni, to sam ogrom tego przedsięwzięcia. […] Pierwszy sezon nie był tak popularny, nie wiem, czy ktokolwiek pamięta, że serial miał się skończyć właśnie na pierwszym sezonie. Myślę, że ludziom spodobał się cały rozmach i ogrom wykreowanego świata. […] Myslę że cały scenariusz, drobne sceny, bitwy, dialogi i polityczne akcenty, to wszystko złozyło się do tego, że stał się tak popularnym serialem telewizyjnym”.


Fot. arch. Studio 37.

Tomasz Szustek w „Wyspiarskim Przeglądzie Prasy” opowiadał o Dniu Poezji w Irlandii, który przypada na dzień 3 maja oraz organizacji Nowa IRA, która wzięła na siebie odpowiedzialność za śmierć dziennikarki Lyry McKee w Derry /Londonderry.

Belfast, stolica Irlandii Północnej, zapełnił się (jak donoszą irlandzkie media i te z Republiki Irlandii, i te z Ulsteru) plakatami domowej roboty oraz napisami na murach, że „konfidenci będą zastrzeleni”.

W tej sprawie nie ma jeszcze oficjalnego stanowiska Nowej IRA. Nie wykluczone jednak, że to być może nieokrzesani młodzi chcieli podszyć się pod czarną legendę „starej IRA”.

 


Część szósta:

Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com podzielił się ze słuchaczami swoimi refleksjami o Polsce i Polkach w uroczystym dniu rocznicy uchwalenia Kostytucji 3 Maja.

 


Jakub Grabiasz. Fot. arch. Studio 37 Dublin.

Jakub Grabiasz przedstawia ostatnią kolejkę Ligi Mistrzów UEFA, podczas której odbyły się pierwsze mecze półfinałowe.

Ajax Amsterdam wygrał z Tottenhamem 1:0, zaś FC Barcelona szczęśliwie pokonała Liverpool 3:0. Wynik znacznie lepszy niż gra Barcelony – powiedział Tomasz Wybranowski.

Teraz czekamy na spotkania rewanżowe. Pierwszy z nich odbędzie się 7 maja. Wówczas znów piłkarze Liverpoolu staną na przeciwko sportowcom z Katalonii przy Anfield Road. Drugi ze szlagierowych półfinałów rozegrany zostanie dzień później.

Ekspert sportowy Studia 37 Radio WNET Irlandia opowiadał także o wydarzeniach z irlandzkiego świata wyścigów konnych i niespodziewanej a ogłoszonej już emerytury sportowej „dżokeja nad dżokejami” Ruby’ego Walsha. W sportowym bloku „Studia Dublin” zadebiutowała kolejna dyscyplina sportu – golf. Kuba Grabiasz opowiadał o kolejnej edycji Dubai Duty Free Irish Open. 


Co łączy polskie obchody Dnia 3 Maja z irlandzką konstytucją? O tym opowiadał Tomasz Szustek w „Kalendarium Studia Dublin”. Jak się okazuje 3 maja to nie tylko ważna data dla Polaków, ale również dla Irlandczyków.

3 maja 1933 w parlamencie irlandzkim została uchwalona ustawa, która usunęła z konstytucji słowa przysięgi „na wierność królowi Zjednoczonego Królestwa”. Tomasz Szustek przypomniał, że przysięga ta została włączona do konstytucji Free Irish State, czyli Wolnego Państwa Irlandzkiego.

Włączenie tej przysięgi do brzmienia irlandzkiej ustawy zasadniczej było pokłosiem traktatu między władzami w Londynie a rządem Irlandii, podpisanego w 1921 roku.

 

 


Posłuchaj całego Poranka WNET!


 

Marek Jurek, Ludmiła Pawlowski, Katarzyna Szewc, Marcin Natorski – Poranek WNET – 2 maja 2019 r. Święto Flagi i Polonii

Poranka WNET można słuchać od 7:07 do 9:00 (wtorek i piątek) / 10:00 (poniedziałek, środa, czwartek) na: www.wnet.fm, 87.8 FM w Warszawie i 95.2 FM w Krakowie. Zaprasza Tomasz Wybranowski.

 

Goście Poranka WNET:

Marek Jurek – lider Prawicy Rzeczypospolitej;

Katarzyna Szewc – właścicielka firmy Cake 4 You Glasgow, Zamojszczyzna pod niebem Szkocji;

Marcin Natorski – właściciel firmy NDevelopment; Polak mieszkający w Republice Irlandii;

Ludmiła Pawlowski – działaczka polonijna i nauczycielka języka polskiego na południu Brazylii;

Melânia Koczyla – prezes Polsko – Brazylijskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. Karola Wojtyły;

Aracy Zimichut da Silva – Brazylijka polskiego pochodzenia z União da Vitória, w stanie Paraná;

Paweł Sreberski – Polak mieszkający w Republice Irlandii, członek „Domowego Kościoła” Ruchu Światło-Życie, w Tuam.


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Współprowadzący: Łukasz Jankowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski, Jakub Grabiasz

Współpraca redakcyjna: Tomasz Szustek

Przegląd prasy arabskiej: Maciej Jastrzębski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizator: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 – Radio WNET Dublin


 

Część pierwsza:

Fot. Pixabay

Przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego z okazji 15. rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej.

Tomasz Wybranowski opowiada o historii Święta Flagi, które obchodzimy 2 maja.

To święto zostało wprowadzone, aby połączyć pierwszomajowe Święto Pracy z uroczystościami związanymi ze świętem Konstytucji 3 Maja.

Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej wprowadzono Ustawą z 20 lutego 2004 r., którego autorem był poseł Edward Płonka z Platformy Obywatelskiej. Tego samego dnia obchodzony jest Dzień Polonii i Polaków za Granicą.

Przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy.

 

Część druga:

Katarzyna Szewc, właścicielka i szefowa Cake 4 You Glasgow.

Katarzyna Szewc czternaście lat temu wyruszyła na Wyspy z Zamojszczyzny i zapuściła korzenie, już prawdopodobnie na stałe w Szkocji. Zajmuje się tam cukiernictwem.

Katarzyna Szewc jest właścicielką firmy Cake 4 You Glasgow, która powoli staje się przodującą marką tej branży w stolicy Szkocji. Ciekawa jest sama geneza powstania firmy i moment, kiedy zdecydowała osładzać podniebienia Szkotów i Polaków?

Po pierwszych urodzinach swojej córeczki zamówiła dla niej specjalny tort. Wpatrując się w wypiek stwierdziła, że nie może być to aż tak wielką sztuką, aby upiec i ozdobić taki tort lepiej (w smaku), i bardziej finezyjnie w formie. Tak więc szczypta odwagi i łyżka fantazji sprawiły, iż założyła własny biznes.

Od słów doszło do czynów. Pomysł pani Kasi okazał się strzałem w przysłowiową „10″, zwłaszcza że Szkocja ułatwia start młodym przedsiębiorcom. Sami Szkoci pokochali wypieki pani Katarzyny.

Plany naszego gościa są odważne i ambitne! Firma dynamicznie rozwija się, o czym świadczy powiększająca się baza klientów.

Jak podkreśla Katarzyna Szewc, uśmiechy gości cukierni są dla niej najważniejsze. Zadowolenie klientów utwierdza ją w przekonaniu, że obrała właściwą drogę.


Marcin Natorski, znany z anteny Radia WNET właściciel firmy projektowo – wykonawczej NDevelopment, podczas tegorocznej długiej majówki w sprawach biznesowych wyjechał z Irlandii do Szwecji. Okazuje się, że skandynawskie klimaty mogą przynieść nie tylko chwile relaksu i obcowania z pięknymi krajobrazami.

Marcin Natorski, właściciel firmy NDevelopment. Fot. arch. prywatne.

Podczas długiej majówkowej kanikuły pan Marcin Natorski miał okazję zobaczyć pierwszomajowy pochód w wydaniu „made in Sweden”.

Szwedzka lewica swój kraj nazywa miejscem idealnym do życia, chociaż rosnąca popularność partii prawicowo – konserwatywnych i anty – emigranckich temu przeczą.

Podobnie przeczy temu „zapał” i „powszechność” Szwedów by maszerować w pochodzie pierwszomajowym. Zwycięstwo socjalizmu i wysokich podatków nad prawidłami ekonomii w Szwecji sprawia, że tylko garstka socjalistycznych zapaleńców w to wierzy.

Świadkiem takiego „niezbyt licznego i radosnego” pochodu był właśnie pan Marcin Natorski. Jak twierdzi więcej w tym było groteski i czarnego humoru, niż prawdziwej opowieści o Szwecji i Szwedach:

Manifestowali w sercu kraju, czyli Sztokholmie, głosząc przy tym komunistyczne, jak gdyby nigdy nic, odrealnione hasła komunistyczne hasła. Wydaje mi się, że zapomnieli o tym, że pewna formuła myślenia i działań po prostu się wyczerpała. – powiedział Marcin Natorski.

Gość Poranka WNET mówił także o wielkich gospodarczych możliwościach Republiki Irlandii dla polskiego biznesu i przedsiębiorczości. Problem jedynie w tym, jak twierdzi, że rząd i właściwe ministerstwa w Polsce tego nie czują. By nie wspomnieć o braku ambasadora RP w Dublinie podczas Brexitowych batalii:

Jesteśmy między innymi kulturowo i mentalnie do mieszkańców Szmaragdowej Wyspy zbliżeni, ale ten potencjał niestety nie zostaje wykorzystany należycie przez nasz kraj i polski rząd, mimo tak wielu szumnych zapowiedzi! A faktu, że w stolicy Irlandii Dublinie nie urzęduje od prawie już roku nowy polski ambasador, to… Przepraszam, ale nie znajduję słów, aby opisać ten stan rzeczy. – dokończył Marcin Natorski.

 

 

Część trzecia:

Marek Jurek / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Przegląd prasy arabskiej o godzinie 8:00 autorstwa Macieja Jastrzębskiego.

Marek Jurek odnosi się do jednego ze szczególnych konsekwencji wejścia 15 lat temu Polski do Unii Europejskiej – wielkiej migracji Polaków na Zachód za chlebem: „Trzeba na to zwrócić uwagę. To jest też jeden z powodów kryzysu demograficznego w naszym kraju”.

Następnie przechodzi do tematu obchodów wstąpienia naszego kraju do największej europejskiej organizacji międzynarodowej oraz Święta Pracy, które przypadły na środę. Wówczas świętowali nie tylko zwolennicy Polski w UE, ale także Komunistyczna Partia Polski i Konfederacji KORWiN Braun Liroy Narodowcy na Marszu Suwerenności. Gość Radia WNET nie wziął udział na żadnej manifestacji. Niemniej jednak w porannym programie je ocenia. Krytykuje KPP za formę jej pikietowania, a także retorykę Konfederacji.

Ponadto Marek Jurek mówi o coraz częstszym temacie likwidacji złotówki i wprowadzeniu waluty euro.

 

Część czwarta:

Ludmiła Pawlowski, członek Rady Oświaty Polonijnej przy Ministerstwie Edukacji Narodowej w Warszawie. Fot. arch. Ludmiły Pawlowski.

Radio WNET zawsze pamięta o Polakach w Brazylii. Jak twierdzą, nie mówi się o Nich niestety zbyt często. Często czują się zapomniani do tego stopnia, że nawet rodacy w Polsce nie wiedzą, że w Brazylii mieszka prawie trzy miliony osób, które mają polskie korzenie.

Gościem Tomasza Wybranowskiego i przewodnikiem na mapie brazylijskiej Polonii była pani Ludmiła Pawlowski.

Ludmiła Pawlowski jest Polką, logopedą z wykształcenia, która przez zrządzenie losu znalazła się w kraju samby i Pelego. Miłość to uczyniła do pewnego Brazylijczyka o polskich korzeniach, którego spotkała podczas studiów w Poznaniu.

Preprowadziła się do Brazylii i stwierdziła: To moje miejsce! Jest aktywną działaczką polonijną i nauczycielką języka polskiego na południu Brazylii. Jest członkiem Rady Oświaty Polonijnej przy Ministerstwie Edukacji Narodowej w Warszawie, gdzie reprezentuje edukację polonijną na terenie Brazylii.

 

 

Melânia Koczyla, prezes Polsko-Brazylijskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. Karola Wojtyły. Fot. arch. Melânia Koczyla.

Ludmile Pawlowskiej towarzyszyła Melânia Koczyla, w czwartym pokoleniu potomkini Polaków, którzy przybyli ze wschodnich ziem polskich do Brazylii z okolic Lublina.

Melânia jest technikiem pielęgniarstwa oraz mgr biologii. Aktualnie pracuje w brazylijskim odpowiedniku Sanepidu w Porto União, w stanie Santa Catarina, gdzie zajmuje się epidemiologią.

Jest także prezesem Polsko-Brazylijskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. Karola Wojtyły. Urodzona w Cruz Machado, córka rolników Koczyla ze strony ojca i Grabek ze strony matki.

Melânia Koczyla opowiada o obchodach Wielkanocy w Brazylii i dzieli się swoją miłością do Polski, w której jeszcze nie była.

W Poranku WNET Ludmiła Pawlowski i Melânia Koczyla przedstawiły także stosunek polskich instytucji rządowych, fundacji i stowarzyszeń dzielących finanse publiczne na działania polonijne do pomysłów brazylijskich Polaków.

 

Polsko-Brazylijskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. Karola Wojtyły z União da Vitória/Brazylia w pełnej krasie. Fot. arch. Stowarzyszenia

Wspomniane już Polsko-Brazylijskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. Karola Wojtyły nie dostało z kasy Senatu RP i Wspólnoty Polskiej ANI GROSZA! Nawet na edukację i naukę języka polskiego najmłodszych, w siódmym już pokoleniu, Brazylijczyków z polską krwią. 

Aracy Zimichut da Silva, wiceprezes stowarzyszenia. Fot. arch. Aracy Zimichut da Silva.

Przyznają słuchacze i czytelnicy, że takie wyznanie 2 maja, kiedy czynniki rządowe świętują Dzień Polonii i Polaków za Granicą brzmi jak bardziej niż kiepski żart! Z kronikarskiego obowiązku Radio WNET przypomina, że w bieżącym roku przypada 150. rocznica formalnego istnienia Polonii w Brazylii.

Gościem Tomasza Wybranowskiego w świątecznym dla Polonii Poranku WNET była także pani Aracy Zimichut da Silva, gospodyni domowa, mieszkanka União da Vitória, w stanie Paraná (Brazylia), wiceprezeska Polsko-Brazylijskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. Karola Wojtyły.

Aracy Zimichut da Silva jest także wolontariuszką, która pracuje z chorymi oraz w lokalnej parafii katolickiej. Jej mąż, Jaime jest kierowcą tira.

Ta niezwykła Brazylijka polskiego pochodzenia ustrzegła dar polskiej mowy, pomimo tego, że od czterdziestu nie mówiła w naszym języku!

 

Paweł Sreberski. Fot. arch. rodzinne Pawła Sreberskiego.

Paweł Sreberski przedstawiając się, mówi o sobie z dumą: „od 16 lat jestem mężem i ojcem czwórki dzieci: Dobrochny, Szczepanka, Nikodema i Celinki”.

W świątecznym, bo poświęconym głównie Polonii i jej sprawom Poranku WNET, opowiada o swoich pozytywnych wrażeniach i refleksjach po przyjeździe do Republiki Irlandii.

Jak twierdzi „to takie miejsce, gdzie można odnaleźć i spokój i szacunek”.

Paweł Sreberski to członek Ruchu „Domowy Kościół” w Tuam (hrabstwo Galway): „Domowy Kościół” to wspólnota małżeństw sakramentalnych. Dzieli się na kręgi, które liczą od czterech, do siedmiu małżeństw. Spotkania odbywają się w domach członków raz w miesiącu. Na spotkaniach obecny jest kapłan, który pełni rolę moderatora. 

Takie spotkania prowadzi małżeństwo, które zostało wybrane na okres jednego roku do sprawowania tej funkcji.

W kolejnych latach prowadzącymi zostają kolejni członkowie wspólnoty. Jak twierdzi nasz gość, to droga ku poznaniu i siebie, ale i drogi do Chrystusa:

Przed każdym spotkaniem mamy do rozważenia konkretny cytat z Pisma Świętego. Później następuje osobista refleksja, modlimy się Różańcem Świętym. Kończymy spotkanie po około 3 godzinach. Naszym moderatorem jest Ojciec Marek Cul OP dominikanin.

 

 


 

Studio Wilno w Radiu WNET!

 


Posłuchaj całego Poranka WNET!


 

Trzeba namawiać do poznawania historii polskiej myśli ekonomicznej międzywojnia / Mariusz Patey, „Kurier WNET” 58/2019

Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. Prywatny przemysł nie może się rozwijać obok wszechwładnego przemysłu państwowego.

Mariusz Patey

Gospodarka państwowa rujnuje prywatną

6 marca 1942 r. Niemcy w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau zamordowali prof. Romana Rybarskiego. Zamiast wspomnienia chciałbym odnieść się do jego spostrzeżeń na temat negatywnej roli państwa jako właściciela podmiotów gospodarczych i rekomendacji niosących jakże aktualną przestrogę dla rządzących Polską.

Profesor Roman Rybarski kilkadziesiąt lat temu opublikował w „Myśli Narodowej” artykuł, w którym napisał: „Nie wydaje się możliwe, by zatrzymać socjalizację w określonym punkcie i nie pozwolić jej się rozszerzać. (…) Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. (…) Prywatny przemysł nie może się rozwijać obok wszechwładnego, monopolistycznego przemysłu państwowego, nie wytrzyma on jego konkurencji. (…) [Państwo], by wykazać rentowność swej przedsiębiorczości, usunie współzawodnictwo prywatnej produkcji”.

Ten zapomniany dziś polski ekonomista przestrzegał przed kapitalizmem państwowym, trwałym angażowaniu się państwa w podmioty gospodarcze. Argumentował, że nieefektywne zarządzanie będzie ukrywane, jego koszty przerzucane na podatnika bądź konsumenta. Poszkodowane stają się także podmioty prywatne wypierane z rynku przez państwowe firmy korzystające ze wsparcia czynnika politycznego.

Roman Rybarski twierdził już w latach trzydziestych XX w., na podstawie poczynionych obserwacji, że przedsiębiorstwa państwowe były zarządzane nieefektywnie.

Pisał: „Gospodarstwo publiczne ma zasadniczo wyższe koszty produkcji aniżeli prywatna gospodarka. (…) Gospodarka w przedsiębiorstwie państwowym musi mieć charakter biurokratyczny. (…) Gospodarstwo musi odznaczać się ociężałością i brakiem inicjatywy”.

Z kolei w jego książce z 1939 roku Idee przewodnie gospodarstwa Polski można znaleźć także takie stwierdzenia: „Wiadomo dobrze, że prowadzenie folwarku przez urzędników państwowych (…) jest nonsensem. (…) Państwo czy samorząd są kiepskimi kupcami”. „Wielki handel, np. handel eksportowy, wymaga dużej swobody ruchów, szybkiej decyzji, śmiałości i ryzyka, do którego nie jest zdolne upaństwowione gospodarstwo”.

I dalej: „Przedsiębiorstwa państwowe współzawodniczą nieraz z prywatnym gospodarstwem. O ile państwo korzysta ze swoich praw zwierzchnich, by ułatwić sobie współzawodnictwo, rujnuje gospodarkę prywatną”.

Te uwagi dotyczyły polityki rządów sanacji. Dziś odnajdujemy modelowy przykład skutków kapitalizmu państwowego. Właśnie poznaliśmy zwycięzcę przetargu na warte 800 mln zł drony dla wojska w ramach projektu „Orlik”. Zwyciężyła Polska Grupa Zbrojeniowa dopiero nabywająca kompetencje w tym obszarze produktów.

Polski producent bezzałogowców WB Electronics jest bezsprzecznie podmiotem bardziej doświadczonym, sprzedaje drony na wielu rynkach świata, m.in. prowadzącej obronne działania zbrojne przeciw hybrydowym wojskom rosyjskim Ukrainie. Według informacji podanej w prasie MON wykluczył WB Electronics z przetargu ze względu na „przesłanki podmiotowe”. Urzędnikom polskiego ministerstwa obrony nie spodobał się polski prywatny podmiot.

Tak to po prywatnym koncernie wydobywczym Bogdanka, przejętym przez państwowego wytwórcę energii elektrycznej, PESIE i innych pomysłach gospodarczych realizowanych na koszt polskiego podatnika, a uderzających w dobrze działające prywatne firmy, mamy kolejny przykład kontrowersyjnej ingerencji państwa w rozwijający się rynek bezzałogowców w Polsce. Polski podatnik zapłaci za ambicje urzędników, polityków i menedżerów z politycznego nadania, podstawiających przy okazji nogę polskiej firmie prywatnej.

I jak tu nie namawiać do poznawania historii polskiej myśli ekonomicznej międzywojnia? Szkoda, że sprawdzają się słowa z V Pieśni Jana Kochanowskiego: „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Gospodarka państwowa rujnuje prywatną” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Gospodarka państwowa rujnuje prywatną” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marek Jakubiak, Leszek Cichoński – Poranek WNET – 1 maja 2019 r. z Dublina z okazji 15. rocznicy wejścia Polski do UE

Poranka WNET można słuchać od 7:07 do 9:00 (wtorek i piątek) / 10:00 (poniedziałek, środa, czwartek) na: www.wnet.fm, 87.8 FM w Warszawie i 95.2 FM w Krakowie. Zaprasza Tomasz Wybranowski.

 

Goście Poranka WNET:

Marek Jakubiak – poseł Konfederacja KORWiN Braun Liroy Narodowcy;

Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE;

Leszek Cichoński – polski gitarzysta i wokalista bluesowy, kompozytor i aranżer;

Dominik Klimkowski – wlaściciel Salonu Fryzjerskiego w Kiltimagh, hrabstwo Mayo (Irlandia);

ks. Krzysztof Sikora – proboszcz parafii rzymskokatolickiej w Roundstone w Hrabstwie Galway w Archidiecezji Tuam.


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski, Jakub Grabiasz

Współpraca redakcyjna: Tomasz Szustek

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizator: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 – Radio WNET Dublin


 

Część pierwsza:

Prezydent RP Andrzej Duda fot. Andrzej Hrechorowicz/KPRP

Przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy z 2016 r.

Tomasz Wybranowski przypomina w 15. rocznicę wejścia Polski do Unii Europejskiej nastroje w naszym kraju na początku XXI w., kiedy Polacy decydowali w referendum, czy chcą przynależeć do największej europejskiej organizacji międzynarodowej.

Przemówienie Bertiego Aherna, premiera Republiki Irlandii w latach 1997-2008, skierowane do krajów wchodzących do UE w 2004 r.

Przemówienie Seamus Heaney, irlandzkiego laureata literackiej Nagrody Nobla.

Wtorkowe orędzie prezydenta Andrzeja Dudy, z okazji 15. rocznicy wejścia Polski do UE.

 

Część druga:

Leszek Cichoński. Fot. Henryk Kotowski CC BY-SA 4.0 via Wikimedia Commons
Jimi Hendrix / mirjoran, Flicr.com (CC BY 2.0)

Leszek Cichoński opowiada o „Thanks Jimi Festival” – wydarzeniu muzycznym, które odbywa się co roku w maju na Rynku we Wrocławiu. Wielka Gitarowa Orkiestra wówczas w rekordowych liczbach gra przebój Jimiego Hendrixa, legendarnego amerykańskiego gitarzysty, „Hey Joe”.

W 2012 roku zagrało razem 7 273 muzyków. Był to oficjalny Światowy Rekord Guinnesa zatwierdzony przez komisję WGR w Londynie.

Należy przypomnieć, że już od 2003 roku, zawsze 1 maja,  na Rynku we Wrocławiu, Wielka Gitarowa Orkiestra pod dyrekcją Leszka Cichońskiego wykonuje utwory Hendrixa w ramach wielkiego międzynarodowego projektu „Thanks Jimi Festival”.

Jednym z haseł imprezy jest ustanowienie rekordu Guinnessa w zbiorowym graniu przeboju Hendrixa „Hey Joe”.

Do 30 kwietnia 2019 roku obowiązuje obecny rekord: 7 411 gitarzystów, którzy zagrali utwór „Hey Joe” na płycie wrocławskiego rynku.

Przemówienie Bertiego Aherna z 1 maja 2004 r.

Fragment wiersza Seamusa Heaney’a.

Marek Jakubiak krytykuje Unię Europejską za jej obecny kształt, gdzie Francja i Niemcy odgrywają w niej główną rolę i roszczą sobie prawo do władania tą organizacją: „Z Unii zrobiło się korporacyjne jedno państwo. Trzeba zapytać: <<czy mamy do czynienia z francusko-niemieckim cesarstwem?>> Wydaje mi się, że to w tym kierunku zmierza” – podkreśla.

Poseł Konfederacji KORWiN Braun Liroy Narodowcy oznajmia, iż Polska powinna walczyć o wizję UE jako zrzeszenia suwerennych narodów i swoją pozycję w tymże związku europejskich państw. Ponadto odnosi się do sprawy sensacyjnych doniesień angielskiego dziennika („The Sunday Times”) o przyjęciu przez Fundację Otwarty Dialog 1,5 mln funtów od rosyjskich oligarchów.

 

Część trzecia:

Bogdan Feręc stwierdza, że Unia Europejski powróci do swych korzeni i zmieni swój kształt w najbliższych latach.

Nie podoba mu się bowiem, że dzisiejsza UE jest sterowana odgórnie przez polityków pewnych państw, a system w niej panujący jest niepotrzebnie skomplikowany.

Redaktor naczelny największego polskojęzycznego portalu w Irlandii mówił także o wędrówkach Polaków „za chlebem i marzeniami” po 2004 r. i przedstawia wypowiedzi Irlandczyków na temat Polaków.

Dominik Klimkowski. Fot. arch Dominik’s Salon.

 

Dominik Klimkowski od dziesięciu lat wraz ze swą małżonką dba o włosy mieszkańców Irlandii. Albowiem prowadzi salon fryzjerski. Wyjechał na Zieloną Wyspę w 2007 r.

Najpierw pracował jako fryzjer w salonie swojego przyjaciela. W 2009 r. postanowił wraz z żoną otworzyć swój prywatny biznes.

Jak twierdzi, w Irlandii zaskoczyło go to, z jaką łatwością można być przedsiębiorcą w Irlandii:

„Tutaj pracujemy, płacimy podatki i te stawki nie są takie, żebyśmy się na nie denerwowali (…) Cokolwiek załatwić w urzędzie jest bardzo łatwo”.

Ponadto mówi, jak wielu Polaków cierpi na homesick, czyli tęsknotę za ojczyzną. Przedstawił także bilans zysków i strat wejścia naszego kraju do UE, z perspektywy Polaka na Szmaragdowej Wyspie, który „od czasu do czasu odwiedzając Polskę, widzi jak zmieniła się ona na korzyść”.

 

 

Część czwarta:

Ks. Krzysztof SIKORA – SVD – proboszcz parafii rzymskokatolickiej w Roundstone (hrabstwo Galway, Republika Irlandii).

Ks. Krzysztof Sikora SVD w Poranku WNET  opowiadał Tomaszowi Wybranowskiemu o posłudze duszpasterskiej na zachodzie Irlandii, w archidiecezji Tuam.

Opowiadał o swojej poprzedniej misji ojca werbisty na Filipinach i o tym, jak kilka lat później trafił  na Szmaragdową Wyspę. Skrót SVD przy nazwisku kapłana wskazuje na członka Societatis Verbi Divini, czyli Zgromadzenia Słowa Bożego. Duchowni synowie Arnolda Janssena nazywani są potocznie werbistami, a ich dewizą jest zawołanie: „Niech żyje Trójjedyny Bóg w sercach naszych!”.

Werbiści niosą ludziom Słowo Boże już od 143 lat, starając się dotrzeć zwłaszcza tam, gdzie nie jest ono jeszcze znane. Dwóch spośród nich, beatyfikowanych w 1975 roku przez Pawła VI – bł. Arnolda Janssena, założyciela Zgromadzenia oraz bł. Józefa Freinademetza, pierwszego ojca werbistę w Chinach kanonizował Jan Paweł II.

Ks. Krzysztof Sikora SVD mówił także o swoim hobby, którym jest polowanie i wędkarstwo. W Poranku WNET opisał, jego zdaniem prawdopodobną, najbliższą historię Europy, która „szuka ponownego nawrócenia w Chrystusie”.

 


Posłuchaj całego Poranka WNET!


 

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy, skromności i spokoju. Taki po prostu był całym sobą

Staramy się o należyte uhonorowanie profesora Stanisława Leszczyc-Przywary, gdyż warto nie tylko upamiętnić, ale pokazać następnym pokoleniom, że można godnie i honorowo przeżyć nawet najgorsze czasy.

Stanisław Matejczuk

Profesora Leszczyc-Przywarę poznałem przez jego brata, dominikanina – o. Franciszka, który pełnił funkcję kapelana u sióstr dominikanek klauzurowych w Świętej Annie koło Częstochowy. Moi Rodzice i ja często tam go spotykaliśmy. Później, gdy się zaprzyjaźniliśmy, również często odwiedzaliśmy go w jego mieszkaniu w Rydułtowach, co nie stanowiło problemu, gdyż mieszkaliśmy w Katowicach.

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy i jednocześnie niesamowitej skromności i spokoju. Traktowałem go jako Wujka, którego słuchało się z przyjemnością, a i wynosiło wiedzę na temat historii Polski oraz wielkie umiłowanie Ojczyzny. Taki po prostu był całym sobą.

Po II wojnie światowej nie miał lekkiego życia. Władza komunistyczna zawsze patrzyła na niego jako na „wrogi element reakcji”, więc nie dopuszczała go do młodzieży, nie mógł nauczać w żadnej szkole w PRL.

Tym samym jego środki do życia były mniej niż skromne. Jednakże tutaj wykorzystywał swój talent malarski. Stanowiło to nie tylko jakiś niewielki dochód, ale pozwalało mu wyzwolić w obrazach to, co zawsze było mu najdroższe. Malował obrazy o tematyce religijnej, historycznej, a także ukochane widoki Tatr. Jednym z obrazów, które moi Rodzice otrzymali od niego, był wzorowany na Kossaku obraz „Piłsudski na Kasztance”, który zawsze wisiał na honorowym miejscu w naszym domu. Po śmierci moich Rodziców przekazałem ten obraz w 2017 roku Muzeum Józefa Piłsudskiego, by tam spełniał swoją rolę dla wszystkich.

Stanisław Matejczuk (z prawej) przekazuje obraz „Piłsudski na Kasztance” St. Leszczyca kustoszowi muzeum Józefa Piłsudskiego panu Romanowi Olkowskiemu, Sulejówek XI. 2017 r. | Fot. archiwum S. Matejczuka

Z okazji 65 rocznicy wyzwolenia kościoła w Leśnej Podlaskiej z niewoli caratu dodam, iż wykonano wówczas 30 sztuk mosiężnych okolicznościowych medali pamiątkowych. Pomysłodawcą ich był o. Eustachy Rakoczy – niezłomny kapelan „Żołnierzy Wolności” i przyjaciel Wujka. Nie było jednak w komunie takiej możliwości, by gdziekolwiek legalnie zamówić zrobienie pamiątki sławiącej jakieś zwycięstwo Polaków nad Rosjanami, pomimo że dotyczyło to okresu kilku lat przed powstaniem bolszewii. Medale wykonał więc konspiracyjnie po godzinach pracy inż. Norbert Ziembiński, major AK. Za taki czyn w państwowym zakładzie, gdzie był zatrudniony, groziła mu kara więzienia, a i spore kłopoty ojcu Rakoczemu. Ale się wówczas udało, esbecja chyba nie dowiedziała się o medalach. Jeden z nich otrzymałem niedawno na pamiątkę od o. Rakoczego, gdy byliśmy z Pawłem z wizytą u niego na Jasnej Górze w listopadzie 2018 roku.

Muszę dodać, że malarstwo prof. Leszczyc-Przywary doceniono również poza granicami Polski. Około roku 1977 jeden z jego obrazów został zakupiony przez rodzinę królewską do Buckingham Palace i prawdopodobnie tam się do dzisiaj znajduje. (…)

W roku 1977 profesor Leszczyc-Przywara ufundował ze swoich niesamowicie skromnych środków prywatnych nagrobek z wykonaną w brązie tablicą dla Nieznanego Żołnierza z września 1939 roku. Grób ten znajduje się na zewnątrz kaplicy cudownej figury Świętej Anny przy klasztorze sióstr dominikanek. (…) Kiedyś go o to zapytałem. Odpowiedział mi łagodnie: „Wiesz, to był żołnierz, który zginął za naszą ukochaną Polskę tak jak mój Stasiu. To mu jestem winien…”.

Prosimy o informacje mogące pomóc uzupełnieniu biografii Profesora.
e-maile: [email protected] oraz [email protected]

Cały artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niewielu w życiu spotkałem ludzi tak mądrych i tak oddanych sprawie Bożej i Polsce jak Stanisław Leszczyc-Przywara

Ponosił straszne koszty niezłomnej życiowej postawy. Swoim życiem pokazał, że jeśli człowiek sam się nie podda, to żadne złe moce nie zdołają pogrzebać w nim ducha wolności otrzymanego od Boga.

Paweł Milla

W styczniowym „Śląskim Kurierze WNET” przedstawiłem dość dokładny opis losów Staszka Przywary „Szarego” i jego męczeństwa w dniu 22 września 1944 r. Prawie 40 lat później Wujek otrzymał związany z tym kolejny znak Boży i wynikające z niego cierpienie, ale jak zawsze w swoim życiu, pokornie i godnie był posłuszny Woli Bożej. Po synu Staszku, „córuni” Werze, w kolejnym już pokoleniu tracił ukochanego wychowanka. To od Wujka w wakacje 1982 r. najwięcej dowiedziałem się o szczegółach zakończonego już śledztwa i cierpień Staszka Matejczuka. Wujek walczył codziennie na kolanach, żarliwą modlitwą prosząc Boga o zdrowie i wytrwałość dla „jego Staszka” w tej niezwykle ciężkiej próbie. Próbował mi wówczas w Rydułtowach przekazać, na czym polega moc modlitwy i całkowite zawierzenie Woli Bożej dające siłę i wewnętrzny spokój w każdej sytuacji – ale do tego trzeba dojrzeć, mieć własne przeżycia albo otrzymać łaskę Bożą, jak ks. Blachnicki.

Staszek Matejczuk w latach 80. XX wieku był chyba najdłużej przetrzymywanym więźniem politycznym w PRL. Gdy komuniści wprowadzili stan wojenny, studiował na KUL. Było dla niego oczywiste, że jak jest wojna, to trzeba walczyć i wszystko inne odłożyć na bok. Obrał pseudonim „Student” i w rodzinnym Grodzisku Mazowieckim zorganizował i dowodził grupami Sił Zbrojnych Polski Podziemnej. Chłopcy zdobywali broń do przyszłej walki z komunistami. SB szybko ich rozpracowało. Staszek został aresztowany w nocy z 4 na 5 marca 1982 r. 9 września 1982 r. został skazany w głównym procesie grupy grodziskiej razem z ks. Zychem, Robertem Chechłaczem, Tomaszem Łupanowem i innymi na 6 lat pozbawienia wolności za „zorganizowanie i przywództwo związku zbrojnego na terytorium PRL w czasie obowiązywania stanu wojennego”. Nie miał możliwości nawet czasowego opuszczenia więzienia, a został zwolniony dopiero pod koniec 1986 roku, więc nie mógł się spotkać z Wujkiem ani być na jego pogrzebie.

Duże wrażenie zrobiło na mnie zestawienie, jakie po jednej z naszych wspólnych modlitw za Staszka w 1982 r. podał mi Wujek:

„Mój syn też miał na imię Staszek, podobny wiek 22 lata, walczył zbrojnie na wojnie za Polskę i za wiarę katolicką, a po aresztowaniu podobnie był przez oprawców torturowany! Gestapo w Ptaszkowej zerwało Stasiowi różaniec i kazało pozbierać jego części palcami z powbijanymi drzazgami. Staszkowi zomowcy na Rakowieckiej również zerwali różaniec i podeptali medalik z Matką Boską, z tą różnicą, że zamiast drzazg powbijali mu szpilki i igły.

Stasia Gestapo katowało kilka godzin i nic nie powiedział, został skazany i rozstrzelany. Stasia Matejczuka zomowcy katowali kilkanaście godzin i też nic nie powiedział, ale jednak przeżył, za co dziękuję Bogu”. I spoglądając na mnie, dopowiedział: „A ty masz się uczyć – to jest teraz najważniejsze!”. (…)

Basia z Podlasia

Podobnie jak wielu jej przyjaciół, Wujek nazywał ją „Basia z Podlasia”. Ona tytułowała go „Panem Pułkownikiem”, którym wg powojennych szarż mógłby zostać, choć nie był zawodowym żołnierzem. Nie miał nigdy ku szarżom pretensji; był dumnym i skromnym porucznikiem – polskim legionistą z 1914 r. Barbara Wachowicz – jedna z największych pisarek, jakie Polska ostatnio miała – zmarła w czerwcu 2018 roku i została pochowana w Alei Zasłużonych na Wojskowych Powązkach. (…)

Dzięki dzieciom młodszego brata Wujka Stefana Przywary – Ludmile oraz Janowi i jego żonie Małgorzacie – zachowały się niektóre listy i dedykacje od „Basi z Podlasia” do „Pana Pułkownika”. Poznali się w Sanktuarium Maryjnym w Leśnej Podlaskiej i zaprzyjaźnili, wręcz duchowo zakochali. Przez trzy ostatnie lata życia to właśnie z Barbarą Wachowicz Wujek najczęściej korespondował – co kilka tygodni.

Oboje są już w Ojczyźnie Niebieskiej, więc można udostępnić choć cząstkę ich pięknego języka, myśli przepojonych miłością do Boga, Ojczyzny i całego ich wspaniałego świata kultury duchowej. Minionego już świata epoki przedkomputerowej, gdy ludzie, nie zważając na PRL-owską cenzurę, pisali odręcznie kartki i listy oraz czekali cierpliwie na odpowiedź, którą przynosił listonosz.

Podlasie, 22 lipca 1982 r (czas stanu wojennego); Drogi, NIEZAPOMNIANY, WSPANIAŁY! Jeszcze czuję na czole znak krzyża błogosławiący, który uniosłam z Leśnej, jak płomyk – ogrzewający serce, dający siłę i nadzieję… Jakże żałuję, że tak krótko było dane mi cieszyć się obecnością PANA i tak bardzo chciałabym poznać PANA biografię i owe dni, gdy orły polskie znowu weszły do sanktuarium Leśnieńskiej MADONNY…(…) Bardzo, bardzo chciałabym napisać o Panu w mojej książce o Podlasiu – „Ogród młodości”. Ojciec mój był podsztandarowym IV pułku ułanów GROCHOWSKICH – i w 1918 roku zdobywał pałac Ogińskich w Siedlcach…. (…) Mottem mego życia i pracy są słowa młodego Stefana Żeromskiego „Miłości ziemi rodzinnej, miłości rodaków, miłości wszystkiego co polskie – stój zawsze przy mnie!”. Jakże dziękuję losowi, że na moim ukochanym Podlasiu spotkałam Kogoś w błękitnym legionowym mundurze – który znałam tylko z legendy! Tysiączne serdeczności łączę – NIGDY PANA NIE ZAPOMNĘ. (…)

Warszawa 15.09.1982 (czas stanu wojennego); Pułkowniku Wspaniały! Powróciwszy z wojaży na rocznicę śmierci ANDRZEJA MORRO (o którym „Przekrój” drukował właśnie cykl moich artykułów) – zastałam listy najmilszego Pana z przepiękną kopią grottgerowską… Jakże mam dziękować!!! Załączam ksero wywiadu ze mną, który nieco zorientuje Drogiego Pana w moich działaniach! Dzień przeżyty z Panem w Leśnej zaliczam do najpiękniejszych w moim życiu! Całuję z całego serca, a dotyk krzyża czuję na mym czole. (…)

Prawdziwemu Synowi Polski – Żołnierzowi Legionów, ojcu Stasia – „Szarego” – Kochanemu Panu Stanisławowi Leszczyc-Przywarze ten bibliofilski druk o człowieku, który uderzał mową jak szpadą w obronie wszystkich Polaków – a jego bohaterowie byli Tacy jak Pan – ofiarowuje z miłością – autorka. (…)

Stanisław Leszczyc-Przywara zmarł 5 stycznia 1985 r., w wieku 89 lat, przebywając u swojego brata Franciszka w klasztorze ss. dominikanek w św. Annie k. Częstochowy. Został pochowany w Rydułtowach. Swoim życiem wywarł wielki wpływ na wiele osób, szczególnie na młodzież. (…)

Jestem pełen wdzięczności za całe dobro duchowe, jakie otrzymałem od Wujka Stanisława Leszczyc-Przywary.

Niewielu w życiu spotkałem ludzi, którzy byli tak mądrzy i tak bardzo oddani sprawie Bożej i Polsce. Wujek był człowiekiem otwartym, przyjaznym, pogodnym, o wysokiej kulturze osobistej, zawsze eleganckim. Jako przedwojenny oficer stanowił ucieleśnienie takich zasad jak honor, uczciwość, patriotyzm i szacunek wobec kobiet. W długim życiu doznał wielu cierpień, ale nie było w nim żadnego narzekania na los czy smutku – co niestety mnie się zdarzało zbyt często. Cieszył się każdym przeżytym dniem, bo po prostu adorował Boga w swoim sercu: „I nic nad Boga!”

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” znajduje się na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto panuje i pracuje nad polskim przekazem dla zagranicy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach, gdzie jest i historia, i prawda, ale dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze.

Andrzej Jarczewski

Historia czy prawda

Od czasów krzyżackich nasi wrogowie zakłamują wiedzę o Polsce i fałszują prawdę historyczną. Polscy historycy publikują wyniki własnych badań, ale niewiele z tego wynika, bo skupiają się na historii. Tymczasem antypolska walka z prawdą historyczną polega nie tylko na kwestionowaniu naszej wersji historii, ale na habermasowskim unieważnianiu prawdy jako prawdy! Na zagłuszaniu prawdy czarną narracją. Musimy więc pracować nie tylko nad historią, ale i nad samym pojmowaniem prawdy.

Gdy w roku 2003 przystępowałem do tworzenia muzeum w historycznej Radiostacji Gliwice, byłem przekonany, że mam tylko usunąć maszyny i instalacje fabryczne, które tam dodano w PRL, a następnie przywrócić stan z roku 1939. Przez kilka miesięcy czyściłem obiekt z późniejszych naleciałości, a celem mojej pracy było skompletowanie oryginalnych urządzeń nadawczych i udostępnienie tego miejsca zwiedzającym.

Jako inżynier elektronik dysponowałem taką wiedzą o prowokacji gliwickiej, jaką wyniosłem ze szkoły. Byłem święcie przekonany, że ówczesna narracja o tym wydarzeniu jest prawdziwa. Mieliśmy przecież kilkadziesiąt lat na badania, a nawet w PRL nie było ideologicznych zakazów dociekania prawdy o stosunkach polsko-niemieckich. Co innego na Wschodzie. Nasza wiedza o Polakach mordowanych w ZSRR była szczątkowa, ale usprawiedliwialiśmy historyków warunkami obiektywnymi. Tam ich po prostu nie wpuszczano i nie dało się oprzeć prawdy na dowodach. Tym bardziej więc wierzyliśmy, że historia zachodniej granicy jest zbadana rzetelnie. Nic bardziej błędnego!

Propaganda zamiast historiografii

W PRL-u niczego nie badano rzetelnie! Historycy, którzy chcieli utrzymać standard naukowy, uciekali w mediewistykę, bo wiedzieli, że w pracy nad historią najnowszą prędzej czy później natrafią na cenzurę, zostaną pozbawieni awansu, wyrzuceni z roboty, a może nawet trafią do więzienia. Bezpieczniej było zająć się średniowieczem, najlepiej – obcym. Stąd też mogliśmy w PRL dowiedzieć się wszystkiego o paryskich prostytutkach z XV wieku, a niczego o ludobójczej Operacji Antypolskiej w ZSRR z lat 1937–38. Nie mówiło o tym nawet Radio Wolna Europa.

Polskiej historii średniowiecznej też nie badano solidnie. O Pawle Włodkowicu podawano tylko, że taki był i gdzieś tam bronił polskich interesów przed Krzyżakami. Nie pisano natomiast, że był to genialny myśliciel, który nie ograniczał się do stawiania polskiej prawdy przeciw krzyżackim kłamstwom. Tym nic by nie osiągnął. Paweł Włodkowic – na setki lat przed Grocjuszem i innymi – sformułował (opartą na dowodzeniu prawdy) metodę prawa międzynarodowego i podstawy praw człowieka. Niestety Włodkowic był księdzem, a argumentował przed papieżem, który uznał polskie racje…

W PRL historiografię zastąpiono propagandą. Wszystko co sowieckie było dobre, a o Niemcach mówiono tylko najgorsze rzeczy. Nie próbuję tu bronić Niemców, bo na opinię o sobie stokrotnie zasłużyli w czasie wojny. Chodzi mi tylko o to, że propagandowe podejście nie wymagało badań naukowych. „Wiadomo, że źli, więc nie ma czego badać!”.

Tymczasem ci, którzy „wiedzieli” powoli wymierali, a następnym pokoleniom potrzebne są dowody. Pamięć nie wystarcza. Potrzebne są naukowe opracowania każdego ważnego wydarzenia. A tych opracowań nie było.

Badanie prowokacji gliwickiej

Pierwszy rok w Radiostacji upłynął mi na pracy inżynierskiej i porządkowaniu różnych zaniedbanych kwestii na trzyhektarowym terenie, zabudowanym chaotycznie budynkami, garażami, ogródkami, parkingami itd. Stał tam również (i stoi zdrowo od roku 1935 do dziś) fenomenalny obiekt radiotechniczny – najwyższa na świecie, 111-metrowa drewniana wieża antenowa, wykorzystywana nadal przez różnych nadawców.

Muszę tu dopowiedzieć, że przedwojenna zabudowa niemiecka jest bardzo porządna, a obecne władze polskie utrzymują obiekt w dobrym stanie. Bałagan – to spadek po PRL. Zawsze protestuję, gdy ktoś z Niemców próbuje zrobić idiotów lub choćby marnych inżynierów. Owszem, Niemcy w czasie wojny okazali się strasznymi zbrodniarzami, ale zawsze budowali porządnie i odmawianie im ogólnej solidności jest historycznym zakłamaniem.

Po wojnie Radiostacja była wykorzystywana do różnych tajnych celów, m.in. w latach 1952–56 pełniła rolę zagłuszarki ośmiu zagranicznych stacji nadających w języku polskim. Całą posesję otoczono wtedy podwójnym ogrodzeniem, między drutami kolczastymi biegały psy, a na poddaszu siedział żołnierz z karabinem. By dotrzeć do głównego budynku, trzeba było pokonać cztery bramy! Nie wiem, czy historycy próbowali te bramy sforsować. Wiem tylko, że przez 70 lat od prowokacji gliwickiej, czyli od roku 1939 do 2009, Radiostacji nie odwiedził w celach badawczych żaden zawodowy historyk! Pierwszą książkę opartą na badaniach naukowych napisał inżynier elektronik w roku 2008 (Provokado).

Rzecz jasna – mój warsztat historyka jest niedostateczny, ale i tak udało mi się obalić bzdury publikowane na ten temat przez dziesiątki lat, w tym powtarzany przez Normana Daviesa, uniemożliwiający zrozumienie istoty rzeczy mit, jakoby napastnicy działali w polskich mundurach, a po nadaniu komunikatu zostali zabici.

Niemcy przyjeżdżają

W maju 2003 główny budynek Radiostacji został na tyle „odgruzowany”, że można było przyjmować pierwsze wycieczki z gliwickich szkół, a niewiele dni później zaczęły przyjeżdżać autokary z dalszych stron Polski i z Niemiec. Nie spodziewałem się takiego najazdu, poza tym – zajęty sprzątaniem i naprawami – nie miałem czasu na jakiekolwiek badania własne. Opowiadałem więc gościom to, co sam przeczytałem (w kilkudziesięciu książkach powtarzano te same mity).

Z każdym tygodniem można było udostępniać zwiedzającym kolejne uporządkowane pomieszczenia. Ale ja sam wyczuwałem, że w mojej narracji coś się nie zgadza. Przecież tu nie było wejścia, tam nie było schodów, obok mieszkali pracownicy… Jeszcze nie wątpiłem w prawdziwość opisów książkowych, ale w moich wykładach pojawiało się coraz więcej zastrzeżeń. Zacząłem więc z coraz większym zainteresowaniem słuchać tego, co mówili przybysze.

Latem roku 2003, a później już systematycznie miałem do czynienia z prawdziwym najazdem gości z Niemiec. Początkowo byli to bardzo starzy gliwiczanie, którzy dowiedzieli się, że Radiostacja jest dostępna i koniecznie chcieli ją zwiedzić. Niektórzy – jako dzieci – w styczniu 1945 uciekali przed zbliżającą się Armią Czerwoną, inni wyjechali krótko po wojnie. Na ogół byli to Niemcy, choć ten i ów deklarował narodowość polską. Spotkania z Niemcami w Radiostacji oceniam jednoznacznie pozytywnie. Owszem, w każdym niemal autobusie znalazł się jakiś kryptonazista, który usiłował głosić swoje poglądy, ale szybko był wygaszany przez pozostałych. Dowiadywałem się od nich wielu szczegółowych informacji o życiu w niemieckich miastach przed wojną i w czasie wojny. To były spotkania fascynujące, nierzadko wzruszające, a zawsze pouczające.

Narracje inkubowane

Po otwarciu Radiostacji publikowałem liczne informacje prasowe i internetowe (w ośmiu językach), co systematycznie zwiększało zainteresowanie nowym muzeum. Zaczęli się pojawiać goście z różnych krajów. W ciągu kilkunastu lat naliczyłem przedstawicieli ponad 80 państw! I teraz dopiero zaczynają się spotkania niezwykłe. O ile Niemcy przyjeżdżali z gruntowną wiedzą i więcej mi opowiadali, niż ja mogłem im przekazać, to turyści z Teksasu, Zimbabwe, Nowej Zelandii czy Japonii mieli w głowach taki chaos, że wyjaśnienie najprostszych rzeczy zajmowało całe godziny. Pisząc „godziny”, mam na myśli takich (nierzadkich) gości, którzy potrafili spędzić w Radiostacji dwie, a nawet cztery bite godziny, fotografować różne detale i wypytywać o najdrobniejsze szczegóły radiotechniczne i historyczne.

Od takich właśnie turystów dowiadywałem się, że „polscy naziści są winni, bo pierwsi przystąpili do wojny, a później mordowali Żydów w Dachau, wypędzali Niemców do Auschwitz, gazowali Rosjan w Katyniu, a kto wie, czy nie spuścili atoma na Hiroszimę i World Trade Center itd., itp.”. W szczegółach brzmiało to oczywiście jakoś inaczej, ale sens był podobny.

Opisałem to zjawisko w Provokado (2008), proponując stosowanie czcionki przekreślonej, gdy cytuje się oczywiste bzdury. Chodzi o to, że obecnie na najzacniejszych nawet uczelniach dają studentom kserokopie wybranych stron, a wiedza młodej inteligencji składa się z odosobnionych wysepek informacji, które później łączą się w zadziwiające archipelagi narracji dowolnych. Spotkałem się z kserowaniem takich idiotyzmów, że głowa boli. Stąd też we własnych książkach dbam o przekreślanie tego rodzaju przekłamań. Ktoś jednak te bzdury gdzieś namnaża, a optymalne warunki inkubacji stwarzała trwająca wiele dziesięcioleci bierność, wręcz antypolska aktywność polskiej dyplomacji. Zwłaszcza w USA.

National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation

„Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką” obchodzimy 24 marca od roku 2018, z godną sprawy czcią i z udziałem najwyższych władz państwowych. Polscy dziennikarze podają całą tę długą nazwę, bo już wiedzą, że każdy element tam jest ważny, że każde pominięcie ktoś uzupełni antypolskim fałszem. Szukam wzmianek na obcojęzycznych portalach internetowych i… nic nie znajduję. Może nieumiejętnie szukam?

25 marca 2019 sprawdzam, co w tej sprawie podano na stronie prezydent.pl. Ani słowa w serwisie anglojęzycznym (po polsku jest komunikat, jest też wzmianka po angielsku, ale z roku 2018). Sprawdzam na stronie msz.gov.pl – to samo. Tylko na stronie premier.gov.pl jest porządny komunikat po angielsku, ale tylko po angielsku. Na polskich stronach rządowych nie występują inne języki! Nawiasem mówiąc, na stronie premiera też najważniejsza część komunikatu, czyli nazwa samego Dnia, pojawia się tylko wewnątrz tekstu, a nie jako wyraźny punkt odniesienia z linkami do odpowiednich rozszerzeń w wielu językach, do opowieści o konkretnych zdarzeniach, o życiorysach, o bohaterach i o warunkach, w jakich Żydzi i Polacy żyli pod niemiecką okupacją. Bez tego już nikt nic nie zrozumie! Ci, co rozumieli… wymarli.

Wpisuję do wyszukiwarki znalezioną u premiera nazwę: „National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation”. Okazuje się, że wyszukiwarka nie znajduje ani jednej takiej pełnej frazy w całym internecie. Biorę więc inną anglojęzyczną nazwę tego Dnia ze strony ipn.gov.pl: „Polish National Day of Remembrance of Poles Rescuing Jews under German occupation”. Taka fraza jest już obecna na aż… dziewięciu stronach, ale większość z nich to podstrony IPN-u (bardzo dobre), dwie na Twitterze i na tym koniec. Polska Fundacja Narodowa na swojej stronie dużo pisze o ufundowanej przez siebie wycieczce żeglarskiej, ale ani słowa o omawianym teraz Dniu Polaków. Czyżby tam zapomnieli, po co PFN istnieje?

Bezhołowie

Kto panuje nad polskim przekazem dla zagranicy? Kto nad tym pracuje!?

Wygląda na to, że masa urzędników przychodzi codziennie do biura, raz na miesiąc pobiera wynagrodzenie i nie interesuje się, co Polska ma z ich pracy.

Jedno z najważniejszych wydarzeń, wokół którego można było rozpisać całą symfonię na rzecz polskiego dobrego imienia. I medialna cisza na całym świecie. Nie stać nas nawet na jednolitą translację kluczowej nazwy na angielski, a o innych językach w ogóle nie wspominam, bo w MSZ chyba ich nie znają.

Wciąż popełniamy ten sam błąd. Przekonujemy przekonanych, czyli polskich patriotów, a ci, którzy nas szkalują, po prostu korzystają z naszej nieudolności i – skoro nie mogą prawdy zanegować – unieważniają informacje o Polakach ratujących Żydów, nie udostępniając na te rzeczy miejsca na swoich portalach. Teraz tytuł niniejszego artykułu staje się jasny. Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach. W obcych mediach jest i historia, i prawda, ale prawda dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze, a historia nie dotyczy prawdy o Polsce, systematycznie zagłuszanej medialnym śmieciem.

W kolejnych latach obowiązkiem polskich władz i dziennikarzy powinno być upowszechnienie polskiej prawdy na całym świecie. Jeśli zagraniczne media nadal nie będą chciały zauważać tego tematu, polski rząd po prostu powinien zamówić minutowe filmiki, emitować je w internecie i wykupić czas antenowy w głównych telewizjach. Zresztą nie moją rolą jest wymyślanie posunięć medialnych i edukacyjnych. Ograniczam się do wskazania i wykazania kompletnego bezhołowia w tej dziedzinie. I żądam poprawy!

Metoda Włodkowica

Polacy zapomnieli o swoim pierwszym wielkim filozofie, więc świat się o nim do dziś nie dowiedział. Musimy do niego wrócić, by dowiedzieć się, ile pracy (i kosztów) trzeba włożyć w przygotowanie do obrony dobrego imienia Polski. Ilu mądrych ludzi trzeba zatrudnić, jak dalekie i do kogo podróże zaplanować. A na końcu zobaczyć, jak cały ten trud zaowocował dwoma wiekami najpomyślniejszego w naszej historii rozwoju.

Włodkowic korzystał ze świeżych osiągnięć średniowiecza w dziedzinie logiki i argumentacji. Dopóki nie znano Arystotelesa, dominowało odwołanie się do tradycji i autorytetu. W XII–XIII wieku wypracowano jednak metodę opartą na dowodzeniu prawdy. Odrzucono narrację (Ockham).

Po bitwie pod Grunwaldem, gdy działający na rzecz Krzyżaków krakowski profesor Jan Falkenberg obrzucał Polaków najgorszymi obelgami, Włodkowic po prostu zażądał dowodów i przedstawił swoją argumentację, nie cofając się przed groźbą postawienia Falkenberga przed sądem.

Działo się to na soborze w Konstancji, gdzie operowano ciężkimi oskarżeniami: Falkenberg stawiał Jagielle zarzut współpracy z poganami i schizmatykami, a znów Włodkowic oskarżał Falkenberga o herezję. Akurat stos się nie zapalił ani pod jednym, ani pod drugim, ale sprawa była delikatna i tylko geniuszowi Polaka zawdzięczamy sukces, przy którym bitwa pod Grunwaldem wygląda na drugorzędną potyczkę.

Prawda i dowody

Prowadząc przez kilkanaście lat muzeum w Radiostacji, stałem się z konieczności historykiem, wyspecjalizowanym w wydarzeniach z 31 sierpnia 1939 oraz w tym, co poprzedzało wybuch II wojny światowej. Nie będę więc pisał o Włodkowicu, bo do tego trzeba szerszej wiedzy i dobrego warsztatu. Zachęcam tylko specjalistów, by przywrócili Polsce i światu tę wspaniałą postać.

Dla mnie jednak Włodkowic stanowi ważny punkt metodologicznego odniesienia. Przez wiele lat – na miarę prowincjonalnego muzeum – spotykałem się i potykałem z antypolskim fałszem. Musiałem mocno przepracować samo zagadnienie prawdy, czego rezultatem jest książka Prawda po epoce post-truth (2017). Doszedłem do wniosków takich jak Włodkowic: prawda nie wynika z tego, że ktoś tak powiedział, nawet jeżeli tym kimś jest osoba obdarzona nadzwyczajnym autorytetem, nawet jeżeli dany pogląd jest utrwalony w tradycji i w przekonaniach całego narodu.

Prawda musi być oparta na dowodach! W Radiostacji wystarczyło przywrócić stan z roku 1939 i przejść trasę napastników krok po kroku, centymetr po centymetrze, sekunda po sekundzie. Już to wystarczyło, by obalić połowę branej z sufitu narracji. Druga połowa wymagała zwykłej pracy badawczej, której przede mną nikt nie wykonał, i wydania książki. Dziś już na temat prowokacji gliwickiej żaden poważny historyk ani w kraju, ani za granicą nie powtarza bredni obowiązujących powszechnie do roku 2008. To rezultat kilkunastu lat działalności nowego muzeum.

Piszę to w kontekście kolejnej narracji, ciążącej na polskim dobrym imieniu. Oto prokurator krajowy podjął decyzję o nieprzystąpieniu do badań archeologicznych w Jedwabnem, argumentując to brakiem nowych okoliczności, które by uzasadniały takie działanie.

Nie komentuję decyzji prokuratora, ale proponuję ustalić, jakie przyszłe okoliczności zostaną uznane za uzasadniające podjęcie pracy naukowej na miejscu w Jedwabnem. Proponuję, by za takie uzasadnienie przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy amerykańskie.

A wtedy będzie można przedstawić światu historyczną prawdę, opartą na dowodach. Bez względu na pozorne autorytety i fałszywą tradycję.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nowy wspólny program opozycji ponad podziałami: odsunąć PiS od władzy / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 58/2019

Z punktu widzenia opozycji sytuacja Polski zła jest. Sądy pełne dublerów, wszechobecna mowa nienawiści, brak tolerancji wobec delikatnych osób LGBT, faszyzujący kibole hajlują w krzakach i na ulicach.

Jan Martini

Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza?

Z punktu widzenia opozycji sytuacja Polski zła jest. Konstytucja, pisana z najwyższą starannością przez 3 lata przez pryncypialnych komunistów z najlepszych resortowych rodzin, została połamana. Sądy pełne dublerów, wszechobecna mowa nienawiści, brak tolerancji wobec delikatnych osób LGBT, faszyzujący kibole brutalnie hajlują w krzakach i na ulicach.

Sytuacja dojrzała do zdecydowanych działań. Poprzednie próby nie dały rezultatów. Dlatego dysponenci partii opozycyjnych doszli do wniosku, że potrzebne jest porozumienie ponad podziałami i wypracowali wspólny program, składający się z jednego punktu: – odsunąć PiS od władzy. Zmiana rządzących partii to rzecz zwyczajna w demokracji, ale w tym przypadku sytuacja jest bardziej złożona i aby ją rozszyfrować, potrzebny będzie rys historyczny.

Odrodzenie Polski w 1918 roku to cud, który racjonalnie rozumując, nie miał prawa się wydarzyć, a czynnikami umożliwiającymi zaistnienie tego cudu był równoczesny upadek wszystkich państw zaborczych, fanatyczne wręcz dążenie Polaków do odzyskania państwa i 13. punkt orędzia Wilsona.

Powszechnie wiadomo o przyjaznych kontaktach Ignacego Paderewskiego z prezydentem Stanów Zjednoczonych (a nasz wirtuoz miał wówczas status celebryty równy dzisiejszym czołowym piłkarzom czy fryzjerom damskim), ale mało kto wie, że z prośbą o wskrzeszenie Polski napisało do Wilsona 600 tys. amerykańskich rodaków-wyborców (dla porównania – w sprawie petycji przeciw ustawie 447 zdołano zebrać zaledwie 50 tys. podpisów).

Woodrow Wilson był bombardowany petycjami i poddawany presji także ze strony żydowskiej, aby Polska NIE powstała. Na szczęście było to jeszcze w czasie, gdy prezydent USA mógł przeciwstawić się lobby żydowskiemu.

Z faktem odrodzenia państwa polskiego nie pogodziły się dawne państwa zaborcze, a także „światowe żydostwo” (taki termin był w powszechnym użyciu przed wojną w prasie – także żydowskiej). Nasi wielcy sąsiedzi uważali Polskę za „państwo sezonowe”, które należy zlikwidować przy najbliższej okazji, co zresztą nadarzyło się dość szybko. Natomiast dla Żydów Polska była kolebkę ich kultury, dlatego nasz kraj do dziś „pozostaje w zainteresowaniu” (niestety) tych trzech graczy i sytuacja nie ulegnie zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości. Gdy ład jałtański „wyczerpał swoją formułę”, możni tego świata musieli podjąć decyzje co do przyszłości naszej części Europy po zjednoczeniu Niemiec. Wszelkie ustalenia były tajne i nieprędko historycy będą mieć możliwość badań tego tematu. Nie wiemy, gdzie odbywały się rokowania (Hotel Bilderberg?) i kto w nich uczestniczył, ale jednego możemy być pewni – podobnie jak w Jałcie, nikt nie pytał o zdanie ludności zamieszkującej Europę Wschodnią. Z pewnością także nie brano pod uwagę aspiracji niepodległościowych Polaków – założono, że zwiększenie swobód obywatelskich i pewne koncesje wobec ulubionego przez Polaków Kościoła (lekcje religii, krzyże w urzędach) wystarczą. Równocześnie sprawni propagandziści skutecznie wmówili Polakom, że właśnie teraz to już jest „wolna Polska”, a my nie znaliśmy wówczas wypowiedzi jednego z autorów „upadku komunizmu” – b. sekretarza stanu USA Henry’ego Kissingera:

„Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”.

Można przypuszczać, że rokowania „wysokich umawiających się stron” były najtrudniejsze „na odcinku” polskim – czyli dokładnie tak, jak podczas kongresu wiedeńskiego, który z powodu kłótni o Polskę trwał aż 10 miesięcy. Brytyjski sowietolog Christopher Story jest zdania, że decyzja o rozpadzie Czechosłowacji i podziale wpływów zapadła w 1990 roku podczas spotkania niemieckiego kanclerza Kohla z M. Gorbaczowem w Genewie. Czechy miały przypaść Niemcom, a Słowacja Rosji – faktem jest, że Słowacja wstąpiła do NATO 5 lat później niż kraje sąsiednie. Rosjanie – znani z łamania wszelkich umów – natychmiast przystąpili do poszerzania swoich wpływów w Czechach, np. wykupując Karlowe Vary i próbując (wraz z Niemcami) „wyprowadzić” USA z Europy. Najlepszym dowodem na przepychanki rosyjsko-niemieckie była rezygnacja D. Tuska z pewnej prezydentury na rzecz partyjnego kolegi zalecanego przez konkurencję.

A na polskiej scenie politycznej harcują także „inni szatani”. Jak widać, „partnerzy” szybko zaczęli się nawzajem „przekręcać” i czynią tak do dziś, co wskazuje, że zawarty układ jest niestabilny, a więc potencjalnie niebezpieczny. Gdy pewien polski (?) mąż stanu zawarł kontrakt na dostawę gazu po bardzo niekorzystnej cenie, ale za to aż do 2037 roku, interweniowała Bruksela, a kanclerz Merkel przypomniała panu Putinowi, że „do Bugu obowiązuje niemiecka strefa wpływu”. Tak więc umawiające się strony są zmuszone do pewnego ograniczania się w „strzyżeniu” Polaków (musi starczyć dla każdego). Niestety środowiska żydowskie zbliżone do „przemysłu Holokaustu” nie wykazują takiego umiaru – na wieść o dobrych wynikach gospodarczych w Polsce zwiększyły sumy, które ich zdaniem należą się im jako „kontrybucja za Holokaust”, z 65 mld do 300 mld dolarów. Mimo widocznych tarć równowaga trwa, a świadczy o tym fakt, że zarówno prezydent Trump w pamiętnym wystąpieniu, jak i ostatnio Mike Pompeo wspomnieli o „bohaterskim” Wałęsie, co było afrontem dla Polaków.

Amerykanie oczywiście wiedzą, kim był Wałęsa i do czego służył, ale wzmianka o nim była sygnałem dla pozostałych stron, że ustalenia nadal obowiązują, a konfident – noblista wciąż jest filarem „układu okrągłostołowego”.

Łże-prawda o przemianach ustrojowych wraz z kultowym okrągłym meblem przechowywana jest w zardzewiałym muzeum – sarkofagu Europejskiego Centrum Kultury w Gdańsku, a całości interesu dogląda (co znamienne) niemiecki dyrektor.

Rewolucja agenturalnie wspomagana

W 2017 roku ukazała się kompletnie zamilczana praca dr Jerzego Targalskiego Służby specjalne i pieriestrojka – rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie Środkowej. Autor opisuje działania sowieckich reformatorów w budowie „demokracji kontrolowanej” i tworzeniu w miejsce dawnego bloku socjalistycznego formalnie niepodległych państw, pozostających jednak pod nadzorem moskiewskiej centrali. Cel ten udało się w dużej mierze zrealizować (gen. Jaruzelski: „Oddaliśmy władzę, ale zachowaliśmy pakiet kontrolny akcji”). Historyczny strajk sierpniowy w stoczni z jego „zwrotami akcji” jawi się czytelnikom pracy Targalskiego w nowym świetle i pozwala zrozumieć, dlaczego termin wybuchu strajku był zaskoczeniem dla działaczy WZZ (A. Gwiazda był na wakacjach) i dlaczego „do pomocy robotnikom” w stoczni błyskawicznie pojawili się „eksperci”, którym strona rządowa zagwarantowała hotel i przelot samolotem. W mieszkaniu Br. Geremka napisany został list 64 intelektualistów wzywających obie strony do podjęcia rokowań (skąd intelektualiści wiedzieli, że strajk wybuchnie?). Jednak realizowany scenariusz został zablokowany powstaniem 17 września (wbrew Wałęsie i ustaleniom porozumień sierpniowych) ogólnopolskiego związku, który przyjął nazwę Solidarność. Aby odzyskać kontrolę nad wydarzeniami, potrzebny był stan wojenny i niemal 10 lat mrówczej pracy służb komunistycznych. Wbrew powszechnym opiniom, „wojna polsko-jaruzelska” nie była próbą przywrócenia stanu z przed 1980 roku („aby było tak, jak było”) – chodziło tylko o przeprowadzenie reform („pierestrojki”) na swoich warunkach, bez dopuszczenia do głosu sił nie dających się kontrolować.

Jako człowiek Solidarności mam emocjonalny stosunek do tego wielkiego ruchu społecznego. Andrzej Gwiazda powiedział jednak, że wszelkie prace na temat „S” bez uwzględnienia problemu agentury są bezwartościowe.

Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że konfidenci są wśród nas, ale nie mieliśmy pojęcia o skali infiltracji. Dziś wiemy, że wśród delegatów na I Krajowy Zjazd „S” było 300 konfidentów, a gen. Kiszczak chwalił się, że wpompował w związek 3 dywizje swoich ludzi.

Wśród 16 najaktywniejszych działaczy Zarządu Regionu w Pile było 11 tajnych współpracowników (proporcje zbliżone do episkopatu Bułgarii, gdzie na 15 biskupów 13 było „trefnych”). W dekadzie lat 80 wielokrotnie przyszło się nam dziwić i zastanawiać „co jest grane”?

Na przykład – dlaczego po ostatnim posiedzeniu Komisji Krajowej „S”, która skończyła się parę minut przed wprowadzeniem stanu wojennego, „zwinięto” wszystkich jej uczestników, ale pozwolono uciec tylko tym, których gen. Kiszczak później zaprosił na negocjacje okrągłego stołu? Dlaczego w rocznicę porozumień sierpniowych koszalińska SB wyprowadziła ludzi na ulicę za pomocą ulotek, aby następnie ich „spałować”, polać wodą ze specjalnie sprowadzonej z Gdańska polewaczki i okadzić gazem łzawiącym? Wówczas myśleliśmy, że to inicjatywa chcących się wykazać lokalnych esbeków zmęczonych bezczynnością.

Dlaczego śledczy w mojej sprawie wykazywali małe zainteresowanie, skąd otrzymywałem materiały i gdzie przekazywałem teksty? Wtedy tłumaczyłem to sobie tym, że funkcjonariusze (zresztą kulturalni i grzeczni) stracili wiarę w socjalizm i entuzjazm dla swojej pracy. Dlaczego w stanie wojennym można było kupić farbę drukarską w wiejskim sklepiku w Kłaninie? Czy był to asortyment niezbędny rolnikom? (Kubełek farby oczywiście kupiłem i przekazałem naszym drukarzom). Dlatego z mieszanymi uczuciami słuchałem relacji Adama Borowskiego, że co tydzień kupował od złodziei 2 tony papieru dla swoich wydawnictw. Borowski jest ostatnią osobą, którą mógłbym podejrzewać o agenturalność, ale wiemy, że funkcjonariusze często wspierali podziemne wydawnictwa, robiąc przy tym niezłą kasę.

Największy wydawca w Krakowie, niejaki Karkosza, był tajnym współpracownikiem SB. Został internowany w Jaworzu wraz z innymi kapusiami – literatem Szczypiorskim, redaktorem „Gazety Wyborczej” Maleszką i szefem Radiokomitetu Drawiczem (oraz czołówką późniejszych polityków III RP).

Listę wydarzeń dziwnych i niezrozumiałych można by ciągnąć długo (np. konspiratorzy ukrywający się w mieszkaniach tajnych współpracowników SB), co świadczy o naszej znikomej wiedzy o złożoności zachodzących wówczas procesów.

Dopiero w 1988 roku uznano, że sytuacja jest na tyle „wyprostowana”, że można rozpocząć proces „przekazywania władzy w ręce opozycji”. Na wszelki wypadek pozbyto się kilku tysięcy solidarnościowców, wysyłając ich na emigrację. Z IPN otrzymałem ciekawy dokument, z którego wynika, że przygotowania do „okrągłego stołu” trwały cały rok i rozpatrywano możliwość ponownej fali internowań jako formy „dialogu z opozycją”. Ten dokument to „Meldunek o stanie przygotowań Wydziału III WUSW do realizacji decyzji Ministerstwa SW z dnia 29.04.1988 r.”. Chodziło o wytypowanie osób przewidzianych do internowania, „które w przypadku pogorszenia sytuacji wewnętrznej w kraju mogą podjąć działania wymierzone przeciwko porządkowi publicznemu”. W województwie koszalińskim znaleziono 2 takie osoby (byłem jedną z nich), ale do internowań nie doszło. Sytuacja się nie pogorszyła, a rokowania „okrągłego stołu” przebiegły zgodnie ze scenariuszem.

Myślę, że nie tylko mnie nachodzi czasem przygnębiające pytanie – czy nasza walka w ogóle miała sens? Czy nie opóźniliśmy „wiosny ludów” Europy Wschodniej przez sypanie piasku w tryby historii? A może mur berliński mógł runąć znacznie wcześniej? Czy „państwo teoretyczne”, które uzyskaliśmy w wyniku ustaleń w Magdalence, było lepsze niż przewidziane dla nas przez projektantów pierestrojki profesorów pułkowników Szłykowa i Rubanowa? Na te pytania prawdopodobnie nigdy nie uzyskamy odpowiedzi.

Stół pełen kantów

Podczas obrad „okrągłego stołu” Ciosek z Mazowieckim kłócili się do upadłego. Komunistom trzeba było wyrywać z gardła każde ustępstwo. W końcu zgodzili się na wiele, ale paradoks polegał na tym, że te ustalenia realizować mieli nie komuniści, lecz rząd „solidarnościowy”, któremu zamierzano przekazać władzę.

Ponoć tekst porozumień liczy 17 tys. stron, co – jak powiedział Andrzej Gwiazda – jest najlepszą gwarancją, że tego nikt nigdy nie przeczyta.

Ale to był tylko teatr dla maluczkich. Prawdziwe ustalenia w gronie poważnych osób zapadały gdzie indziej. Gdzieś zadecydowano, że prezydentem „wolnej Polski” ma zostać dotychczasowy wojskowy dyktator Jaruzelski. Czy było to w 1985 roku podczas spotkania Rockefellera i Brzezińskiego z Jaruzelskim w Nowym Jorku? Wybór Jaruzelskiego w Sejmie przeszedł jednym głosem, bo w kluczowym momencie głosowania poseł Marek Jurek wyszedł „za potrzebą”. Wiadomość o tej nominacji wywołała szok wśród Polonii – emigracyjny prezydent Sabbat zmarł na serce.

Jeszcze w 1988 roku wprowadzono moratorium na wykonywanie kary śmierci (tak na wszelki wypadek…). Było to wyraźne złamanie prawa (odmowa wykonania prawomocnych wyroków sądów). Gdy w 1995 roku Sejm moratorium przedłużył, posłowie Unii Polityki Realnej złożyli interpelację, pytając ministra sprawiedliwości Jerzego Jaskiernię (TW „Prym”), kto wprowadził owo moratorium. Minister odparł, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. Niewątpliwie najważniejsze ustalenia zapadały nie przy okrągłym meblu, tylko w miejscach spokojniejszych (ambasady zaprzyjaźnionych państw?), a najważniejszym rezultatem było historyczne pojednanie zwaśnionych frakcji komunistycznych – „natolińczyków” i „puławian” („chamokomuny” i „żydokomuny”). Zadecydowano, że zbrodnie komunistyczne nie będą ścigane (i co się z tym wiąże – nie można „ruszyć” sądownictwa) i że MSZ, którego również nie można „ruszyć”, będzie w gestii „żydokomuny”. Kadry tego ministerstwa zbudowano w oparciu o „notes Geremka” – zatrudniono progeniturę sprawdzonych urzędników, którzy pracowali tam w latach 50. Również temu środowisku powierzono troskę o stan świadomości Polaków. Naczelnym wychowawcą został Adam Michnik, który przejął pałeczkę od swojego starszego kolegi Jerzego Urbana – głównego ideologa i propagandzisty lat osiemdziesiątych.

Jakieś wysokie i tajne kolektywy zadecydowały, by nie rozwiązywać komunistycznych służb specjalnych („są tam świetni fachowcy”), a Amerykanie obiecali, że „przewerbują je w całości”. Uważali prawdopodobnie, że będą one strażnikiem interesów rosyjskich, stabilizując sytuację w Polsce. Z pewnością zabezpieczono interesy wszystkich poważnych „akcjonariuszy” zewnętrznych i wewnętrznych, a Polakom pozostała jedynie „terapia szokowa”.

Mój więzienny współtowarzysz niedoli – robotnik z Białogardu deklarował, że wystarczy mu miska zupy na dzień, byle tylko Polska była wolna. Zupę koledze Makaremu zapewnił Balcerowicz – ubyło 5 mln miejsc pracy, straciliśmy 85% sektora bankowego i 50% przemysłowego.

Wszystko „poszło” za ok. 5% wartości odtworzeniowej. Po kilku latach reform ok. 40% Polaków (w 1989 roku było ich 16%) znalazło się poniżej minimum egzystencji. Za demokratyzację zapłaciliśmy wysoką cenę.

Kłopotliwa partia spoza rozdzielnika

Natychmiast po rokowaniach „okrągłego stołu” „przewerbowane” służby rozpoczęły meblowanie polskiej sceny politycznej w myśl zaleceń gen. Kiszczaka: „Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki”. Gdy ujawniono „listy Macierewicza”, okazało się, że tylko w partii PC (poprzedniczki PiS) Jarosława Kaczyńskiego nie ma agentów, a więc gen. Kiszczak nie mógł zapewnić sobie „operacyjnej możliwości kreowania jej działalności i polityki”. Z tego względu partia Kaczyńskiego zawsze podlegała huraganowej krytyce mediów miejscowych i zagranicznych. Nie miała też tzw. zdolności koalicyjnej. Po wygranych przez PiS wyborach 2005 roku zaproponowano ludowcom udział w rządzie. PSL to partia „profesjonalnych koalicjantów” zwyczajowo wchodzących w koalicje ze wszystkimi. Tym razem ludowcy odmówili, a wyglądało to tak, jakby ktoś, kto ma „operacyjne możliwości oddziaływania”, właśnie „oddziałał”. Na PiS i jego prezesa od zawsze spadały nieprawdopodobne ilości hejtu ze wszystkich stron, a to dlatego, że PiS jest „ciałem obcym” na scenie politycznej, przy budowie której angażowali się ci, co roszczą sobie pretensje do zarządzania ziemiami zamieszkałymi przez Polaków.

Historia zatoczyła koło – siły, które sprzeciwiały się odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, dziś również działają w tej samej sprawie. Zdobycie w 2015 roku samodzielnej władzy przez „skrajnie nacjonalistyczną, niedemokratyczną, autorytarną” (najczęściej używane epitety) partię było „fuksem”, który możemy zawdzięczać zbiegowi kilku czynników. Natomiast utrzymanie się przy władzy i efektywne rządzenie wbrew przytłaczającej większości mediów, wobec nieustannych awantur i przepychanek, graniczy niemal z cudem. Aby „zejść z linii strzału” po 2 latach udanych rządów, dokonano rekonstrukcji gabinetu w celu poprawy wizerunku. Niestety nowa, „europejska” twarz całej formacji nie zrobiła najmniejszego wrażenia – ataki nie zmniejszyły się ani o milimetr. I nawet gdyby min. Zalewska wprowadziła obowiązkową naukę nowoczesnych, europejskich technik masturbacyjnych na wszystkich szczeblach nauczania z egzaminem praktycznym na maturze, nie zmieniłoby to opinii o Polsce. Bo nie chodzi tu o wizerunek – partia upominająca się o prawa dla Polaków jest po prostu obca systemowo i nieakceptowalna dla „sił trzymających władzę” w naszej części Europy. Jarosław Kaczyński, pomny prób naprawy państwa w czasie Sejmu Wielkiego i ich tragicznych efektów, stara się unikać gwałtownych ruchów, które mogłyby zakłócić kruchą równowagę, jaką wypracowały mocarstwa „na odcinku polskim”. Dlatego rządzący z nadzwyczajną cierpliwością znoszą wszelkie upokorzenia i afronty na forum międzynarodowym. Ale czy Polacy będą równie cierpliwi? Rozczarowany elektorat powściągliwość interpretuje jako indolencję i tchórzostwo, a bez pełnej mobilizacji wyborców nie sposób wygrać ze „zjednoczoną opozycją” (do której przed wyborami do Sejmu z pewnością dołączy także „Wiosna”).

Katastrofą byłby powrót do władzy internacjonalistów liberalno-proletariackich. Większość reform zostałaby cofnięta, „urealniono” by wiek emerytalny i skończyłoby się „rozdawnictwo” dla krajowców, bo „piniędze” potrzebne byłyby gdzie indziej.

Rządzący zdają sobie sprawę, że zemsta sędzi Kamińskiej będzie straszna, a sędzia Łączewski prawdopodobnie już zaczyna pisać uzasadnienia wyroków. Jak pamiętamy, zajmuje mu to dużo czasu (dla Mariusza Kamińskiego pisał 3 miesiące). Obecny rząd realizuje z lepszym lub gorszym skutkiem swoje obietnice wyborcze i nie ulega wątpliwości, że zrobił najwięcej dla Polaków ze wszystkich rządów po 1990 roku. Prawdopodobnie żaden następny rząd tyle nie osiągnie – powinni o tym pamiętać rozczarowani wyborcy PiS.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza?” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza?” na s. 6 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Edukacja spersonalizowana, czy edukacja domowa to sposoby, w jakie należy polską szkołę zmieniać

Jest wiele modeli i przykładów, które mogą zainspirować do tego jak mogłaby się polska edukacja rozwijać, jak polską szkołę reformować – mówią goście dzisiejszej audycji „Radia Solidarność”.


Moment, w którym zawieszono strajk w szkołach jest dobrym czasem na to, żeby sobie odpowiedzieć jak ten system edukacji w Polsce powinien wyglądać – mówią goście dzisiejszej audycji „Radia Solidarność” prowadzonej przez red. Pawła Pietkuna.

Zaproszenie do studia przyjęli Jędrzej Chmielewski, ekspert ds. edukacji cyfrowej, Michał Malinowski z Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści oraz dr Gabriel Janowski, były poseł oraz zwolennik edukacji spersonalizowanej i edukacji domowej, który brał udział we wprowadzaniu gimnazjów 30 lat temu, choć nie zgadzał się z reformą proponowaną przez AWS, którą reprezentował.

– Wydaje się, że wszystkie strony konfliktu, jaki wyniknął ze strajku – także rodzice – zdają sobie sprawę z tego, że system edukacyjny wymaga zmian – mówią goście audycji. – Warto zacząć od pytania dlaczego on w ogóle powinien funkcjonować i jakie cele powinien spełniać?

– Z pewnością mamy odpowiednią technologię do tego, żeby edukację wspierać – mówi Jędrzej Chmielewski. – Zajmuję się wykorzystaniem sztucznej inteligencji aby rozpoznawać naturalne predyspozycje uczniów w czasie ich normalnej pracy, ich funkcjonowania w środowisku szkolnym czy domowym, po to żeby można było lepiej zrozumieć, jak dzieci mogłyby się rozwijać. Bo nie można wtłoczyć ich w jedną ramę.

Czy odpowiedzią na problemy polskich szkół jest edukacja spersonalizowana, czy edukacja domowa?

W Warszawie funkcjonowały takie szkoły – podstawowa, gimnazjum, liceum. To były Szkoły Salomon prowadzone przez Pawła i Marzenę Zakrzewskich. Szkoły, w których we wzorcowy sposób wprowadzono właśnie edukację spersonalizowaną…

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

10 mld do budżetu, uzbrojenie obywateli za darmo… i odczepcie się ode mnie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę.

Skończył się strajk nauczycieli i jak zwykle wszyscy wygrali, i nikt nie przegrał. Tymczasem trochę szkoda straconej okazji. A właściwie trzech okazji. Dwóch oczywistych i trzeciej trochę mniej; ale po kolei.

Pierwsza zmarnowana okazja to strukturalne pozostawienie ZNP w stanie nienaruszonym wraz ze sztandarową skamieliną w postaci Karty Nauczyciela. Obie te struktury organizacyjno-formalne będą najpoważniejszą przeszkodą do zreformowania polskiej oświaty.

Oświaty, która tkwi w degrengoladzie strukturalno-programowej. A teraz dostaje europejski wiatr w żagle i zaraz zacznie wypuszczać na wakacje roczniki ogłupione nieprzyswajalną wiedzą, a w zamian zdemoralizowane obyczajowo.

Druga zmarnowana okazja wynika po części z pierwszej. Bez rozbicia Związku nie ma sposobu na naprawę szkolnictwa. Naprawę polegającą na:

  1. zmniejszeniu liczby nauczycieli o 400 tysięcy osób, do poziomu z roku 1970/71,
  2. przy jednoczesnym podwojeniu zarobków pozostałym w zawodzie
  3. i drastycznym odchudzeniu programów nauczania.

Szkoda tych dwóch okazji, które w sytuacji innej niż kryzysowa nie będą miały szansy urzeczywistnienia. Można ten chwilowy rozejm (do września) wytłumaczyć dobrem naszych dzieci, ale zastanówmy się odrobinę. Większość z nas zdawała maturę. A wcześniej gnała przez podstawówkę, potem przez liceum, żeby przypadkiem nie zmarnować czasu. A jak pomyślimy trochę w wieku lat 55, to ile lat w swoim życiu zmarnowaliśmy?

Nie szkoda ci straconego roku? – zapytała mnie koleżanka na jesieni roku 1987. Na jesieni roku 1986 zostałem skreślony z listy studentów, o co nie miałem pretensji do władz mojej szacownej uczelni. Nie mogło być inaczej. Przez ten rok ukrywałem się przed SB/WSW, poszukiwany listem gończym. To był najbogatszy w wiedzę (w tamtym czasie) rok mojego życia.

Przejdę zatem do trzeciej okazji. Oto pojawiła się naturalna okazja „zmarnowania” jednego roku liceum, na dodatek przed maturą. Fantastyczna okazja, która może się szybko nie powtórzyć. Chyba, że ZNP spróbuje wzniecić zamieszanie we wrześniu, przed wyborami parlamentarnymi. Oczywiście w dzisiejszym czasie nie ma powodu, żeby cały rocznik (300 tys.) ukrywał się przed „pisowskimi siepaczami” 🙂 Mógłby jednak jako pierwszy przejść obowiązkowe przeszkolenie wojskowe. Mamy wojska obrony terytorialnej szkolone przez zawodowych żołnierzy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy okazji reformy szkolnej zreformować polską doktrynę obronną.

Obowiązkowe, roczne przeszkolenie wojskowe dla przyszłych maturzystów wzmocniłoby w sposób znakomity nasz potencjał obronny. Moglibyśmy sprawdzonym wzorem Izraela i Szwajcarii uczynić pierwszy krok dla zapewnienia bezpieczeństwa naszej „wyspy wolności”.

I chociaż ten pierwszy rocznik nie byłby może idealnie przeszkolony, to już kolejne na pewno tak. Żadne akademie ku czci i śpiewy ku pamięci nie dadzą tego, co rzeczywista patriotyczna szkoła przeżycia. Szkoła przeżycia nie w ławce szkolnej, ale w błocie i kurzu, z karabinem lub bandażem (dziewczyny) w ręku.

Dopiero po przejściu egzaminu wojskowego, a później teoretycznego maturalnego, moglibyśmy powiedzieć o zdaniu przez młodego człowieka egzaminu dojrzałości. Oczywiście zakładam zwolnienie z obowiązku wojskowego świadków Jehowy i chorych na hemofilię. Jednak w naszym obywatelskim państwie, tworzonym i bronionym przez nas wszystkich, nie widzę możliwości ich obecności w strukturach państwa. I nie myślę tu tylko o posadach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, ale w całej szeroko pojętej administracji, państwowych firmach i bankach.

A teraz wyjaśnienie drastycznego tytułu. Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę. Do tej pory wydawało mi się, że każdy z nas przechodzi weryfikację na przedsiębiorcę. Po pierwsze, weryfikuje nas rynek. Po drugie, przepisy prawa.

A ponieważ wiadomo, o co chodzi – o 1 mld złotych z hakiem – to na użytek nie tylko Jadwigi Emilewicz, ale nawet samego premiera wyliczę, skąd wziąć pieniądze. I nie jakiś marny 1 mld, ale co najmniej 10.

Po zmniejszeniu liczby nauczycieli z 600 do 200 tysięcy (i 50% podniesieniu pensji pozostałym w zawodzie), w budżecie państwa pojawi się oszczędność w wysokości 10 mld złotych. Na uzbrojenie 300 000 osób wydamy 3 miliardy złotych, licząc po 10 tys. na osobę. Ale 400 tys. byłych nauczycieli, którzy zasilą realną, dochodową gospodarkę, zamiast obciążenia budżetu przyniesie dochód. W wysokości co najmniej 4 mld złotych. A zatem to już nie 10, ale 11 mld na Polskę +. (Jako humanista nie mam tu zamiaru wyręczać rządowych księgowych.)

Zatem, powtórzę: Drodzy Ministrowie, odczepcie się ode mnie-przedsiębiorcy i poszukajcie pieniędzy tam, gdzie one rzeczywiście są. Z pożytkiem dla nauczycieli, ich rodziców, uczniów i bezpieczeństwa nas wszystkich.

Jan A. Kowalski