Jak to możliwe, że trwa w najlepsze świętowanie 500-lecia reformacji luterańskiej przez prawicowych katolików?

Trudno mi pojąć zasługi buntownika z Wittenbergi, ale i to, że w jakimś samobójczym uniesieniu świętują także nawet niektórzy najwyżsi rangą dostojnicy polskiego Kościoła katolickiego.

Herbert Kopiec

Bez większego ryzyka można przyjąć, że polscy katolicy na ogół nie mają rozeznania i świadomości, iż we współczesnym Kościele katolickim – począwszy od lat 60. ubiegłego stulecia – znajduje się sporo elementów luterańskich. Ich obecność da się zauważyć w niektórych wystąpieniach i dokumentach hierarchów Kościoła katolickiego.

Konsekwencje natury wychowawczej wynikające z powyższej tezy są oczywiste. Teza ma bezpośredni związek z odrzuceniem przez Marcina Lutra istnienia sądu Bożego i sądu sprawiedliwego, który może ukarać grzeszników. Luter przyjął, że Bóg może być tylko i wyłącznie miłosierny. U Lutra wątek Boga, który może także karać za zło, nie istnieje.

Nie ulega wątpliwości, że bunt Lutra był pierwszą wielką herezją, która odcisnęła się na całej przyszłości Kościoła zachodniego. W sensie filozoficznym wystąpienie Lutra miało istotnie negatywny wpływ, bo wprowadziło jako główną kategorię to, co można by nazwać prywatnym osądem. Zamiast istnienia obiektywnej miary, jaką była tradycja interpretowana przez Kościół i przez urząd nauczycielski, Luter wprowadził osąd własnego sumienia, co oczywiście musiało pociągnąć za sobą radykalny subiektywizm w religii. (…)

Na świecie walczy się wyłącznie z religią katolicką. Dlaczego? Katolicyzm jest bowiem jedyną religią, która narzuca człowiekowi niezależną od niego moralność.

Czy w czasach deklarowanego miłosierdzia jest jeszcze sens zastanawiać się nad karceniem ludzi? Przywołana w tytule dyrektywa św. Augustyna o pożytkach wychowawczych wynikających ze skarcenia mądrego człowieka miałaby jeszcze zapewne sens, ale w tradycyjnych wspólnotach, czyli zanim ruszył proces protestantyzacji Kościoła katolickiego i reforma systemu oświaty. Ministerialny projekt zakłada odejście od koncepcji tradycyjnego wychowania opartego na autorytecie. Nowy model edukacji sięga zaś do antypedagogiki – teorii zakładającej szkodliwość wychowywania w ogóle (P. Jaworski, op. cit).

Mam na myśli mocno lansowane we współczesnej teorii i praktyce pedagogicznej tzw. wychowanie bezstresowe, czyli bez stosowania jakichkolwiek ograniczeń i kar. Uprzedzając dalsze wywody, odnotujmy, że próby wychowania dziecka bez przemocy są przede wszystkim błędne z punktu widzenia teologii. A błąd ten skutkuje nadto tzw. wychowaniem pacyfistycznym, które rozbraja duchowo i fizycznie, czyniąc ludzi niezdolnymi do obrony fundamentalnych wartości – np. rodziny czy państwa. (…)

Rzeczywiście, to nie są czasy dbałości o to, by mądrość miała się dobrze. To są czasy, w których do dobrego tonu należy ubolewanie nad brakiem szacunku do człowieka. Szkopuł w tym, że przyczynę upatruje się zazwyczaj w braku szacunku dla tzw. nowego człowieka, wyzwolonego spod władzy Kościoła, człowieka bez Boga, człowieka-humanisty. Skoro więc ów nowy człowiek zajął miejsce Boga, to stał się tzw. człowiekiem otwartym, czyli musi wszystko akceptować. Aplikuje się więc młodym ludziom myślenie pozytywne, poprawiające nastrój. Towarzyszy temu wzrost pewności siebie i zaufania we własne siły. Jak się okazało, ten nowy człowiek zaczął dogadzać swoim żądzom i z niechęcią odnosi się do ascezy i wysiłku. W ślad za tym pojawiły się sympatycznie brzmiące hasła: szkoła przyjazna uczniowi, chcemy nauczycieli, a nie dręczycieli, które sugerują, że szkoła tradycyjna była opresyjna i wroga wychowankom.

Triumf zmysłowości w protestantyzmie został potwierdzony zniesieniem celibatu i wprowadzeniem rozwodów. Ma wszak być miłosiernie, czyli łatwo i przyjemnie, także dzięki temu, że rzekomo wszyscy ludzie są równi. Aby tak było, trzeba kształtować też postawy asertywne. (…)

Tak się jakoś porobiło, że na słowo ‘przemoc’ tzw. miłosierni ludzie mają obowiązek reagować dezaprobatą i zawsze krytycznie. Czy aby słusznie? Z tą walką z przemocą trzeba ostrożnie, aby nie wylać dziecka z kąpielą. Popularne antyprzemocowe bon moty w rodzaju: przemoc rodzi przemoc, nakręca się spirala nienawiści formują błędny obraz świata i mogą mieć zgubne konsekwencje natury wychowawczej, bo do czego wreszcie wychowujemy: do idealnego świata, czy do twardej rzeczywistości?

Oczywiście można w wychowaniu dziecka pominąć wątek upadku Adama, w następstwie którego w nasze życie wszedł grzech. Można wreszcie ukrywać przed dzieckiem cierpienie, śmierć czy konieczność użycia przemocy w służbie DOBRA (J. Hoga, „Polonia Christiana” 55/2017). Ale czy to jest roztropne? (…)

Z nadzieją, że mi się upiecze i nie zostanę zaliczony do profesjonalnych admiratorów i propagatorów przemocy i arogancji, przywołam na zakończenie pewną przestrogę. Dotyczy ona prawdy w dialogu ekumenicznym, a sformułował ją w 1966 roku późniejszy papież – J. Ratzinger: We współczesnym ruchu ekumenicznym dostrzegamy taki proces, żeby nie poruszać kwestii prawdy. Chrześcijaństwo, które zrezygnuje z debatowania na temat prawdy, samo składa się do grobu. Samo staje się cmentarzem.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Skarć mądrego, a będzie cię miłował” znajduje się na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Skarć mądrego, a będzie cię miłował” na s. 5 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

La République en Marche drepcze w miejscu. Polityczną regułą przewodnią ugrupowania jest: „ani na lewo, ani na prawo”.

Dzisiaj La République en Marche jest politycznym obozem rządzącym, który poszukuje we francuskiej przestrzeni politycznej roli dla siebie, a także zastanawia się nad swoją polityczną tożsamością.

Zbigniew Stefanik

Kiedy wiosną 2016 roku powstał ruch „en Marche”, polityczni komentatorzy nie przykładali do tego wydarzenia większej wagi. „En Marche” jawił się jako zjawisko facebookowe i funkcjonujące niemal wyłącznie w przestrzeni internetowej. (…)

W grudniu 2016 roku panowało nad Sekwaną przekonanie, że François Fillon będzie przyszłym prezydentem Francji, skoro wygrał prawybory prawicy. Tak się jednak nie stało. W styczniu 2017 roku rozpoczęła się tzw. Fillongate, a oskarżony o nieprawidłowości i defraudacje finansowe Fillon, zamiast prowadzić kampanię wyborczą opartej na politycznej debacie z kontrkandydatami, został zmuszony do prowadzenia kampanii wyborczej polegającej głównie na odpieraniu zarzutów o nieuczciwość i przywłaszczenie publicznych pieniędzy. Fillongate stanowiła tak naprawdę ten moment, kiedy to rozpoczął się „marsz” Emmanuela Macrona i jego ruchu „en Marche” po władzę nad Sekwaną. (…)

Emmanuel Macron dostał się do drugiej tury, jednak warto mieć na uwadze, że w pierwszej turze uzyskał wynik wyborczy na poziomie nieco ponad dwudziestu procent. A więc trudno mówić (jak czynią to niektórzy komentatorzy, tak francuscy, jak i zagraniczni) o potężnej fali „macronizmu” nad Sekwaną. Sam Macron zawdzięcza swoje zwycięstwo w drugiej turze wyborów prezydenckich niepisanej regule nad Sekwaną: „wszystko, tylko nie Front Narodowy”.

Emmanuel Macron stal się ósmym prezydentem piątej republiki francuskiej, a jego obóz polityczny, wówczas jeszcze „En Marche”, miał realne szanse na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, które miały odbyć się nad Sekwaną sześć tygodni po wyborach prezydenckich. Kilka dni po zwycięstwie swojego przywódcy w wyborach prezydenckich ruch „En Marche” zmienił swoją nazwę na „La République en Marche” i przystąpił do kampanii wyborczej poprzedzającej wybory parlamentarne nad Sekwaną. (…)

Dzisiaj La République en Marche liczy najwięcej członków ze wszystkich ugrupowań politycznych nad Sekwaną. Jeśli wierzyć danym opublikowanym przez ten ruch, należy do niego obecnie 380 tysięcy osób. To zaledwie kilkunastomiesięczne ugrupowanie posiada nad Sekwaną swojego prezydenta, swojego premiera i zdecydowaną większość mandatów w niższej izbie francuskiego parlamentu. Nie udało się jednak ugrupowaniu Macrona uzyskać większości w senacie, co dla obozu prezydenckiego jest coraz większym i coraz bardziej dokuczliwym problemem…

La République en Marche rządzi obecnie we Francji w każdym znaczeniu tego słowa, jednak warto zastanowić się nad przyszłością ruchu. Albowiem zdaje się, że przechodzi on obecnie wielki wewnętrzny kryzys. (…)

U swojej genezy projekt polityczny „en Marche” miał być bytem demokratycznym, gdzie panuje wewnętrzna demokracja, stanowiąc jego polityczną esencję. Okazało się jednak, że „La République en Marche” jest ugrupowaniem wodzowskim, w którym na stanowisko przewodniczącego kandyduje tylko osoba namaszczona przez urzędującego prezydenta, a ten jedyny kandydat jest wybierany w drodze wyborów, przez podniesienie ręki głosujących i dodatkowo w obecności tego jedynego kandydata na sali podczas głosowania. To kolejny problem dla LREM, który powoduje coraz większy polityczny ferment w tym ugrupowaniu.

„Ani na lewo, ani na prawo” – strategia, która przyczyniła się do zwycięstwa Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich i jego ugrupowania w wyborach parlamentarnych – obecnie bardziej niż atutem zdaje się być dla LREM problemem i kulą u nogi. Działacze La République en Marche wywodzą się z różnych (od skrajnej lewicy do twardej prawicy) środowisk i ugrupowań politycznych. To powoduje, że bardzo ciężko temu ruchowi ustalić jeden, wspólny polityczny kurs i spójny przekaz co do kwestii obyczajowych i społecznych.

Czy La République en Marche popiera zalegalizowane nad Sekwaną małżeństwa jednopłciowe? Czy popiera stosowanie metody in vitro przez żeńskie pary jednopłciowe? Jaki jest stosunek La République en Marche do poszczególnych wyznań i w ogóle do szeroko pojętej religijności nad Sekwaną? Jak République en Marche rozumie i definiuje państwo świeckie? Jaki jest stosunek LREM do laicyzmu nad Sekwaną? Jak zapatruje się na politykę integracyjną we Francji wobec mniejszości muzułmańskiej? Czy jest zwolennikiem państwa socjalnego? (…)

Warto również postawić pytanie, jaką rolę sam wódz La République en Marche, Emmanuel Macron, widzi dla swojego politycznego ruchu? Czy politycznej armii, której jedyną rolą ma być wspieranie urzędującego nad Sekwaną prezydenta i podległego mu rządu, a jej działacze mają być politycznymi żołnierzami wykonującymi polityczne rozkazy swojego przywódcy? Czy ma to być bezideowy, beztożsamosciowy i bezwładny, bezpartyjny blok wspierania prezydenckich i rządowych reform? A może La République en Marche ma przyjąć rolę partii politycznej, która będzie usiłowała trwale wpisać się we francuski polityczny pejzaż, a jej członkowie staną się politycznymi działaczami?

Na te wszystkie pytania będą musieli odpowiedzieć (i to czym prędzej) zarówno liderzy La République en Marche, jak i urzędujący nad Sekwaną prezydent.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „La République en Marche drepcze w miejscu” znajduje się na s. 11 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „La République en Marche drepcze w miejscu” na s. 11 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sprawy KWK „Krupiński”ciąg dalszy: opis działań, które mają doprowadzić do uzgodnionej z obcym inwestorem prywatyzacji

Pomoc publiczna zakazana jest przez UE i Rząd RP dla strategicznych spółek skarbu państwa, ale tolerowana, jeśli jej celem jest likwidacja kopalń albo prywatyzacja, najchętniej kapitałem niemieckim.

Krzysztof Tytko

Kopalnia w latach 80. została zaprojektowana i uruchomiona jako kopalnia głęboka do wydobywania głównie węgla koksowego typu 35. W 1998 roku zasypano bezmyślnie szyb wentylacyjny IV oraz zrezygnowano z koncesji na wydobycie najlepszego węgla zalegającego w południowej części obszaru górniczego, mogącego uzyskiwać 2- lub nawet 4-krotnie wyższe ceny rynkowe ze sprzedaży, w zależności od sterowanej koniunktury na rynkach światowych, i generować olbrzymie zyski.

Podejmując decyzję o likwidacji kopalni, JSW SA dobrowolnie pozbawiła się na rzecz przyszłego inwestora (polskiego czy zagranicznego?) najlepszej bazy zasobowej udokumentowanych już złóż bilansowych do głębokości 1200 m w ilości około 1 mld t i ponad 5 mld m3 metanu na byłym i obecnym obszarze górniczym należącym do KWK „Krupiński”. JSW SA odcięła się tym samym od dostępu do wielokrotnie większych zasobów zalegających na głębokości od 1200 m do 5000 m, które w trybie pilnym należy rozpoznać i udokumentować! Zasoby KWK „Krupiński” z obecnego obszaru górniczego to ponad 13% zasobów JSW SA. Razem z byłym obszarem, na który kopalnia miała koncesję, to około 20%, a z zasobami kopalni „Orzesze”, gdzie o koncesję na wydobycie ubiega się kapitał niemiecki, to około 1/3 zasobów JSW SA. (…)

W ostatnim okresie decyzjami zarządu zakazywano wydobycia w soboty z kopalni „Krupiński” węgla, na który był duży popyt, mimo że potencjał produkcyjny wykorzystywany był tylko w około 50%, co znacząco pogarszało wyniki kopalni. Bez generowania strat w przeszłości zarząd nie mógłby podjąć decyzji o uznaniu kopalni za trwale nierentowną.

Tym sposobem upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony znacznie zmniejszono przychody, wydobywając mocno zanieczyszczony węgiel o niższej kaloryczności na północy, zamiast węgla najwyższej jakości, z minimalną ilością kamienia, na południu. Z drugiej strony wykonano na wyłączny koszt JSW SA kapitałochłonne i czasochłonne roboty udostępniające do granic przyszłej kopalni „Orzesze”, której udziałowcem jest kapitał niemiecki.

W ten sposób kluczowa infrastruktura dołowa i powierzchniowa kopalni „Krupiński” została przygotowana dla inwestora zagranicznego, który stosunkowo bardzo niskimi nakładami udostępniającymi i przygotowawczymi oraz opłaty dzierżawnej mógłby tanio uruchomić wydobycie z sąsiedniej kopalni „Orzesze”. Gdyby nie zdemaskowano współtwórców takiego scenariusza, wszystko odbyłoby się kosztem akcjonariusza wiodącego w JSW SA, jakim jest Skarb Państwa, który wybudował kopalnię za minimum 6–8 mld zł.

Gdyby te nakłady skierowano na południe, do pokładu 405, jego zasobność (ok. 50 mln t), korzystne nachylenie (8–15 stopni), duża miąższość (4,5–11 m) oraz wysoka jakość węgla, to stosunkowo niskie koszty operacyjne i możliwość uzyskania wysokiej ceny zbytu spowodowałyby, że stopa zwrotu z inwestycji, niezbędnej do uruchomienia eksploatacji w tym pokładzie (rzędu 500 mln zł), wyniosłaby minimum 1000% (100% rocznie) w okresie od rozpoczęcia wydobycia w tym pokładzie do roku 2030, do którego kopalnia miała koncesję. Takiej potencjalnej rentowności, wynikającej również z nowoczesnej infrastruktury i lokalizacji, oraz takiego potencjału innowacyjności związanej z podziemnym zgazowaniem węgla i niezbędności dla gospodarki nie ma dziś żadna inna kopalnia w Polsce! (…)

Eksperci z Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych, zapoznając się z odtajnionymi informacjami dotyczącymi wszystkich scenariuszy, w ciągu zaledwie tygodnia opracowali autorski Nowy Model Biznesowy dla funkcjonowania kopalni „Krupiński”.

Wynika z niego, że kopalnia, zmieniając tylko lokalizację wydobycia i asortyment produkcji oraz wprowadzając koncentrację robót górniczych w dwóch bezpośredniej bliskości rejonach wydobywczych, gdzie zalega najcenniejsze złoże, oraz przyjmując w projektowanym okresie ceny sprzedaży takie same, jak zrobił to zarząd i strona społeczna w swoich negatywnych biznesplanach, mogłaby przynieść minimum 5–8 mld zł zysku netto. Żadna z kopalń ani z JSW SA, ani PGG-KHW nie ma takiej perspektywy. (…)

W najwyższym stopniu prawdopodobne jest, że przyszłymi inwestorami w KWK „Krupiński” są – obecnie nieujawnieni – dotychczasowi współwłaściciele mniejszościowi (posiadający poniżej 5% akcji), którzy w sumie mają 46% akcji JSW SA. Przyczyniając się do likwidacji, a następnie do przejęcia kopalni, z udziałowców nie mających pakietu większościowego, być może staną się udziałowcem 100%, przechwytując całość a nie tylko 46% potężnych zysków w przyszłości. W innym przypadku nie wyraziliby zgody (KSH – wymagane 75% głosów na NWZA dla strategicznych uchwał) na likwidację kopalni, pozbawiając się dobrowolnie w 46% dywidendy.

Podobna sytuacja jest z akcjonariuszami mniejszościowymi w PKO BP (SP ponad 30%), PZU (SP ponad 30%) jako głównymi obligatariuszami JSW, którzy bezpardonowo naciskali na likwidację KWK „Krupiński”. W ich akcjonariacie mniejszościowym są ci sami akcjonariusze, co w JSW SA. Im sytuacja jest bardziej skomplikowana, tym większe możliwości ukrycia prawdziwych, ale nieczystych intencji. Największe przekręty wymagają skrytości i zaszyfrowanej taktyki.

Inna wersja zdarzeń jest mało prawdopodobna, bo w tych profesjonalnych instytucjach finansowych, zatrudniających tylu różnej maści ekspertów, w tym górniczych, tak skrajnie nieodpowiedzialnych i głupich decyzji się nie podejmuje. (…)

W imieniu i z pełnomocnictwa akcjonariusza mniejszościowego złożyłem 30 marca 2017 roku zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na wielką skalę, z niemożliwym do podważenia uzasadnieniem.

Do dnia dzisiejszego prokuratura nie zabezpieczyła dowodów w sprawie ani nie rozpoczęła śledztwa, mimo że zarzuty dotyczą niegospodarności na setki milionów lub nawet kilkunastu mld złotych utraconych korzyści w przyszłości.

Dla uświadomienia, jak wybiórczo działa prokuratura pod rządami PiS-u, informuję, że prokuratura w Świdnicy sprawdza, czy opolscy urzędnicy ujawnili poufne informacje zawarte w umowie między TVP a Opolem ws. organizacji festiwalu piosenki. Zawiadomienie w tej sprawie złożył prezes TVP Jacek Kurski i wpłynęło do prokuratury w lipcu. Śledztwo zostało wszczęte już w sierpniu, a na dzień przed rozpoczęciem 54 Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu opolscy urzędnicy zostali wezwani do prokuratury do złożenia wyjaśnień. Tymczasem w sprawie malwersacji wielu mld zł minęło 6 miesięcy i nadal panuje złowroga cisza.

Cały artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Jak z rentownej kopalni uczynić ‘trwale nierentowną’?” znajduje się na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Jak z rentownej kopalni uczynić ‘trwale nierentowną’?” na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nollaig Nait Cugat! – Wesołych Świąt wszystkim! – z Irlandii życzy Tomasz Wybranowski / „Kurier WNET” 42/2017

Drzwi do domostw – wedle starej tradycji – nie mogą być zamknięte na klucz. Niespodziewani goście bez trudu muszą wejść do domu i ogrzać się. Przy wigilijnym stole czekają na nich trzy wolne nakrycia.

Tomasz Wybranowski

Nollaig Nait Cugat! – Wesołych Świąt wszystkim! – z Irlandii

Nollaig Shona Duit – tak w języku gaelickim brzmi nazwa Świąt Bożego Narodzenia. W ostatnim tygodniu listopada zmieniają wygląd sklepowe witryny, a centrach handlowych pojawia się duch świąt… ostatnio coraz bardziej merkantylny i hałaśliwy.

Świąteczny spacer po Dublinie

Stolica Irlandii uderza przepychem świątecznych opraw centrów handlowych. W Irlandii powszechnym zwyczajem jest dekorowanie domów światełkami, girlandami i kolorowymi łańcuchami. Nieodłącznym atrybutem świąt na Zielonej Wyspie są wieńce wieszane na drzwiach lub nad nimi, obowiązkowo w towarzystwie jemioły. Ale mieszkańcy Wyspy „zew świąt” czują już dużo wcześniej. Pod koniec listopada ogarnia ich szał zakupów. Wszystkie główne ulice Dublina i największych irlandzkich miast wypełnia kolorowy, podekscytowany tłum.

Choinka na O’Connell

Mimo stopniowej laicyzacji Irlandii, w Dublinie natrafiamy na religijne tropy grudniowych świąt. Przy popularnej Szpili/The Spire od wielu lat ustawiana jest wielka szopka betlejemska kryta strzechą. Obok, w historycznym gmachu Poczty Głównej, można podziwiać ruchomą szopkę z płaczącym Dzieciątkiem Jezus, Maryją i Józefem, z zastępem aniołów i pasterzy, i wielkim korowodem zwierząt.

Od 23 lat trwa akcja związana z Live Animal Crib, czyli żywą dublińską szopką bożonarodzeniową. Szopka z udziałem żywych zwierząt, w obrębie murów Mansion House, historycznego gmachu stołecznego magistratu, to wspólna inicjatywa Rady Miejskiej Dublina i Irlandzkiego Stowarzyszenia Rolników.

Prezenty, prezenty, prezenty…

Prezenty otwiera się dopiero 25 grudnia o poranku. Dzień wcześniej dzieci zawieszają świąteczne, przepastne skarpety na brzegach swoich łóżek albo przy kominkach. Z tradycją wrzucania upominków przez komin wiąże się legenda.

Pewien człowiek, który doznał wielkiej nędzy i niedostatku, postanowił sprzedać swoje trzy córki do domu publicznego. Kiedy Mikołaj, ówczesny biskup Miry, dowiedział się o tym, nocą wrzucił przez komin trzy mieszki z pieniędzmi. Wpadły one do pończoch i trzewiczków zostawionych przez owe córki przy kominku dla wysuszenia. Jak wieść gminna głosi, to dlatego w krajach, gdzie w powszechnym użyciu były kominki, powstał zwyczaj wystawiania przy nich skarpet na prezenty. Tam, gdzie kominków nie używano, św. Mikołaj podkłada prezenty pod choinkę.

Dzieci, mając nadzieję, że św. Mikołaj zostawi dla nich jakieś prezenty i łakocie, często posuwają się do drobnego przekupstwa. Jego przychylność starają się zdobyć pozostawioną z myślą o nim buteleczką ciemnego piwa, ciasteczkami z nadzieniem lub drobną, mięsną przekąską.

Wigilia – Christmas Eve, czyli inaczej niż w Polsce

Dzień Christmas Eve u Irlandczyków nie jest tak oficjalnym świętem jak w Polsce. Panie gotują i pieką ciasta, panowie robią ostatnie zakupy, dzieci zaś czekają na św. Mikołaja. W Irlandii nie ma także tradycji uroczystej kolacji wigilijnej. Z tego też powodu nie zamyka się sklepów wcześniej.

Irlandczycy nie stosują się do postnego charakteru dnia, który znamy z Polski. Są zdziwieni, że my jemy w Wigilię karpia. Podobnie jest z kiszonymi ogórkami i kapustą.

Świąteczne dekoracje

Jak wspominają starsi Irlandczycy, których spotykam na niedzielnym nabożeństwie, wiele lat temu rytm świąt wyznaczany był przez „Kościół, Biblię i przywiązanie do rodziny”. Ich zdaniem po roku 1995 do Irlandii przyszła fala powszechnej laicyzacji i sekularyzacji świąt Bożego Narodzenia. Irlandzcy duchowni twierdzą, że to smutny wynik kryzysu duchowego wielu katolików, którzy zachłyśnięci rosnącym dobrobytem i popkulturową papką, rezygnują z prowadzenia regularnego życia duchowego i utrzymywania relacji z Jezusem Chrystusem. Pustkę w sercu wypełnia się zakupami, upojną zabawą, alkoholem, które nijak nie pasują do natury tych świąt.

Wiele Irlandek i Irlandczyków mówi ze smutkiem, że „kiedyś może i byliśmy biedni, ale o niebo szczęśliwsi niż teraz”. – Nasza tradycja to Jezus, Biblia i św. Patryk, i nie można tego unieważniać albo o tym zapominać – mówi Deidra, 67-letnia była nauczycielka języka gaelickiego.

Młodzi Irlandczycy uważają, że to, co dzieje się ze świętami Bożego Narodzenia, to znak czasu i postępu, oraz wolności i prawa wyboru. Dla wielu z nich religia staje się kolejnym mitem, a święta często nie mają już nic wspólnego z uczczeniem narodzenia Jezusa. Wigilię, po szybkim rodzinnym posiłku, spędza się z reguły w pubach na rozmowach i zabawie z przyjaciółmi.

Dawne zwyczaje i tradycje

Dawniej, kiedy zapadał zmrok, zapalano wigilijne świece, które są obecnie wypierane przez kolorowe elektryczne lampiony. Na południu Irlandii zapalenie świecy to rytuał, który wiąże się z symboliką oświetlania drogi Świętej Rodzinie oraz biednym wędrowcom, zbłąkanym w nocy. Wiele rodzin nadal go podtrzymuje. Dużą świecę umieszcza się w lichtarzu wykonanym z rzepy ozdobionej gałązkami jemioły. Czasem rolę lichtarza pełni drewniane wiaderko wypełnione otrębami albo mąką. Świecę gasi pierwszy z domowników, który wychodzi na pasterkę.

Drzwi do domostw – wedle starej tradycji – nie mogą być zamknięte na klucz. Niespodziewani goście bez trudu muszą wejść do domu i ogrzać się. Przy wigilijnym stole czekają na nich aż trzy wolne nakrycia. W podzięce goście mają pobłogosławić dla gospodarzy wodę w drewnianej misie.

W niektórych domach tuż po zmroku zostawia się na stole szklankę mleka i kawałek chleba, by ugościć wędrującą i szukającą schronienia Świętą Rodzinę.

Boże Narodzenie – Lá Nollag

W poranek Bożego Narodzenia rozpakowuje się w Irlandii prezenty. Tego dnia Irlandczycy, jak twierdzą, wręczają najbliższym nie tylko prezenty, ale i cząstkę siebie. Następnie jest czas na wizytę w kościele, jeśli ktoś nie był tam o północy. Pierwszy dzień świąt, tak jak w Polsce, Irlandczycy rezerwują tylko dla rodziny. Centralny punkt Bożego Narodzenia to wspólnie przygotowany posiłek. Tego dnia nikt się nigdzie nie śpieszy ani nie zerka niecierpliwie na zegarek.

Irlandia świątecznie

25 grudnia puby i restauracje są zamknięte na cztery spusty. Nie kursuje komunikacja, zamknięte na głucho są także wszystkie sklepy i stacje benzynowe. Do odświętnego obiadu zasiada się około godziny trzeciej po południu. Tradycyjnie podawany jest pieczony indyk z sosem borówkowym i brukselką. Zdarza się również gęś, bardziej związana z tradycją irlandzką. Jako przystawkę podaje się wędzonego łososia oraz zupę z melona. Do głównego dania serwuje się ziemniaki, smażone albo duszone, oraz chleb i sos gravy. Z warzyw podaje się brukselkę, marchew, fasolę, brokuły.

W większości domów na świątecznym stole muszą się również znaleźć Mince Pies, czyli ciasteczka z kruchego ciasta, napełnione rodzynkami i musem z suszonych owoców. Irlandczycy przygotowują Christmas pudding, który w smaku przypomina nasz poczciwy polski keks, tylko że z domieszką alkoholu, podawany często z rumowym sosem lub bitą śmietaną. Ten typowo wyspiarski przysmak powinien być zrobiony na wiele tygodni wcześniej. Jak twierdzą irlandzkie gospodynie, uzyskuje wtedy lepszy aromat. Drugim typowo irlandzkim świątecznym deserem jest pudding śliwkowy.

Drugi Dzień Świąt – Lá Fhéile Stiofáin

W Irlandii bardzo ważny jest także drugi dzień Świąt – St. Stephen’s Day. Niegdyś, w dniu św. Szczepana męczennika, jak Wyspa długa i szeroka od domu do domu chodzili kolędnicy nazywani Wren Boys – Chłopcy Strzyżyka – i zbierali datki. Ten zwyczaj przetrwał na prowincji, zwłaszcza w hrabstwach Kerry i Cork. Poprzebierani chłopcy odwiedzają domy, a kiedy ich gospodarze poproszą, śpiewają dla nich piosenkę. Potem trzeba przekazać im datek „dla strzyżyka”, czyli dla najmniejszego ptaka, który zamieszkuje Irlandię. Jest on nazywany „królem wszystkich ptaków”. Związane jest to z kolejną legendą. W czasie, kiedy św. Szczepan się ukrywał, strzyżyk zdradził jego kryjówkę, przez co świętego pochwycono i stracono. Dlatego na pamiątkę tego zdarzenia, dzień ten nazywany jest też „dniem polowania na strzyżyki”. Chłopcom trzeba dać pieniądze, które mogą być przeznaczone na cele dobroczynne albo wydane w całości na wspólną kolację dla kolędników. Kto nie złoży datku, ten może się spodziewać kłopotów.

Drugiego dnia Świąt rozdaje się też, coraz rzadziej (bowiem zwyczaj ten zanika, szczególnie w miastach), podarunki ludziom, z których usług korzysta się przez cały rok (listonosze, drobni sklepikarze, panie „z okienka” na poczcie, roznosiciele gazet itd.). Zwykle są to niewielkie kwoty pieniędzy, które dawniej nazywano prezentami na „Boxing Day” (od pudełek, w których je ofiarowywano).

Bożonarodzeniowe dekoracje

Drugiego dnia świąt od wczesnych godzin popołudniowych większość sklepów pracuje już normalnie. Wtedy zaczynają się świąteczne wyprzedaże.

Święto Trzech Króli – ostatni akcent świąt

Zakończeniem dwunastodniowego okresu świąt Bożego Narodzenia w Irlandii jest „Little Christmas” (w języku irlandzkim Nollaig Bheag – „Małe Boże Narodzenie”). To określenie obchodzonego 6 stycznia święta Trzech Króli. W dniu tym zwyczaj nakazuje rozebrać choinkę. Istniał przesąd, że wcześniejsze zdejmowanie ozdób bożonarodzeniowych przyniesie pecha.

6 stycznia kończą się także w Irlandii ferie świąteczne dla szkół. Od tego dnia życie wraca do normy, a wszyscy wyczekują już dnia św. Patryka, patrona Irlandii, i Wielkanocy.

Ale, ale – my, katolicy, nie zapominamy, że nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie narodziny Jezusa – Mesjasza i Zbawcy rodzaju ludzkiego.

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Nollaig Nait Cugat! – Wesołych Świąt wszystkim! – z Irlandii” znajduje się na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl. Zdjęcia – Tomasz Szustek.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Nollaig Nait Cugat! – Wesołych Świąt wszystkim! – z Irlandii” na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Duma ze swego miejsca urodzenia, ze swojego kraju zawsze dobrze świadczyła o człowieku i budziła szacunek innych

Każda społeczność wyznaje wartości, które są naszym najcenniejszym dziedzictwem i które winniśmy przekazać następnemu pokoleniu. W idei miłości małej ojczyzny tkwią także przesłanki religijne.

Zdzisław Janeczek

W naszej Ojczyźnie powinno nam wszystko sprzyjać: rodzina, przyjaciele, znajomi. Klimat, powietrze, woda, ziemia, potrawy – wszystko jest tutaj najlepsze. „Mała Ojczyzna” „jest to najbliższy nam świat, w którym żyjemy na co dzień, to najbliższy krajobraz, wszystko to, co jest wokół nas obecne: przyroda, ludzie i stworzona przez nich kultura”. (…)

Chrystus, nie przestając być Bogiem, kochał swoją ojczyznę ziemską. Płakał nad stolicą swego kraju ojczystego Jerozolimą, która miała być zniszczona, gdyż jej mieszkańcy nie rozpoznali „czasu nawiedzenia” Bożego. Duma z miejsca pochodzenia nieobca była także Apostołom, m.in. św. Pawłowi. (…)

Św. Tomasz z Akwinu | Fot. Wikipedia

Św. Tomasz z Akwinu mówił wprost o obowiązku patriotyzmu jako zespole cnót. Po Bogu i rodzicach według tego filozofa chrześcijańskiego przedmiotem miłości powinna być Ojczyzna, gdyż jej właśnie zawdzięczamy najwięcej wartości: język i wiarę ojców, tradycję, kulturę, osobowość etniczną i etos.

Oczywiście trudno porównywać małą miejscowość, taką jak Bytków, do Krakowa, Aten czy Jerozolimy, ale w każdym miejscu urodzenia i czasach dzieciństwa jest jakaś urzekająca nas magia i siła. Ponadto każda społeczność wyznaje wartości, które są naszym najcenniejszym dziedzictwem i które winniśmy przekazać następnemu pokoleniu. W idei miłości małej ojczyzny tkwią także przesłanki religijne. (…)

Na łamach Bytkowskich szkiców historycznych (Z. Janeczek, UM Siemianowice Śląskie 2008) autor starał się pokazać, jak miejscowa społeczność i jej przedstawiciele byli kształtowani fizycznie i duchowo, intelektualnie i moralnie od zarania dziejów po czasy nam współczesne. Często stawiali dobro wspólne małej i dużej Ojczyzny nad dobro indywidualne czy rodowe. (…)

Rozważając znaczenie małych ojczyzn i naszej wiedzy na ich temat, warto także przytoczyć opinię przedstawiciela neokantowskiej szkoły marburgskiej, Ernsta Cassirera (1874–1945), autora Eseju o człowieku, iż „Wiedza historyczna jest odpowiedzią na konkretne pytania, odpowiedzią, którą musi dać przeszłość, ale same pytania stawia i dyktuje teraźniejszość – stawiają ją i dyktują myśli aktualne, zainteresowania intelektualne, nasze aktualne potrzeby moralne i społeczne”. (…)

Zagrożenie dla tradycji zrodziła rewolucja przemysłowa i społeczeństwo kapitalistyczne, które przyniosło model społeczeństwa mobilnego. Zasiedziali chłopi zaczęli masowo opuszczać swoje osady, w których od wieków żyli ich przodkowie. (…)

J.G. Herder | Fot. Wikipedia

W przypadku Europy Środkowej procesy te później wzmocnił komunizm. Również globalizacja, przy wielu swoich zaletach, może stwarzać sytuacje, w których pogłębieniu mogą ulec procesy zapoczątkowane w XIX i kontynuowane w XX wieku. (…) Aby chociaż częściowo złagodzić negatywne skutki tego procesu, należy przyjąć postawę aktywną, którą zalecał Johann Gottfried von Herder (1744–1803): „Musimy chcieć, musimy do czegoś dążyć, chociaż nigdy nie ujrzymy dojrzałego owocu naszych trudów”. J.G. von Herder rozumiał historię jako ciągłość realizującą boski plan. Według jego nauk, człowiek współuczestniczy w dziejach, poprzez swe działania tworzy tradycję i „łańcuch kultury”. (…)

Kontakt z przeszłością wynika z potrzeb wewnętrznych człowieka, który zaczyna dociekać, skąd przyszedł i dokąd zmierza. Jest to umiejętność poznawania samego siebie w innych. Fryderyk Nietzsche widział korzyści i pożytki, jakie płyną ze znajomości własnych dziejów. Człowiek czerpie siły z przeszłości, nabiera przekonania: „że wielkość, która istniała niegdyś, w każdym razie możliwa niegdyś była i dlatego znów kiedyś możliwa będzie; kroczy odważniej swą drogą, gdyż teraz wątpliwość, która opadała go w słabszych godzinach, czy nie żąda niemożliwości, musiała ustąpić z pola”.

Sumując dotychczasowe rozważania, należałoby podkreślić, iż poczucie tożsamości z małą ojczyzną łączyć się powinno z zaangażowaniem w funkcjonowanie własnego środowiska, przy równoczesnym otwarciu na sprawy krajowe i inne społeczności i kultury. Wciąż aktualna jest myśl jednego z największych pisarzy starożytnej Grecji, historyka, filozofa-moralisty oraz oratora, Plutarcha z Cheronei (ok. 50 n.e.–125 n.e.): „Trzeba żyć, a nie tylko istnieć”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „O dumie ze swojej Ojczyzny w dziejach” znajduje się na s. 6 i 7 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „O dumie ze swojej Ojczyzny w dziejach” na s. 6 i 7 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Grzyby, orzechy, pszenica, mak, miód, ryby regionalne… Sięgamy do źródła tradycji polskiej kuchni świątecznej

Treścią uczty wigilijnej nie jest szokowanie smakiem, lecz jej wyjątkowość. W tej subtelnej różnorodności objawiało się nie tylko ucztowanie, lecz cechy człowieka, jego moralności i religijności.

Marcin Niewalda

Źródła tradycji polskiej kuchni świątecznej

Tradycja w polskiej kuchni świątecznej – wigilijnej w szczególności – opiera się na zachowanym w niemal niezmienionej formie składzie produktów z czasów średniowiecza. Wiadomo np., że ziemniaki zagościły na polskich stołach w wiekach XVIII i XIX, dlatego nie są wykorzystywane do przygotowywania polskich potraw w ten szczególny wieczór. Z tego samego powodu nie znajdziemy na tradycyjnym wigilijnym stole buraków, ryżu, niektórych egzotycznych przypraw, owoców morza, papryki, oleju słonecznikowego, soi, a nawet… fasoli, włoszczyzny czy cukru.

Każda z dobrych pań domu wie, że używa się za to grzybów, orzechów, pszenicy, kasz, siemienia lnianego, maku, grochu, miodu, ryb regionalnych. Stare, wyjmowane z szuflad przepisy pełne są dziwnych „obrzędów” przy pieczeniu ciast czy użycia charakterystycznych dla całego obszaru dawnej Rzeczypospolitej kiszonek. Ostatnie wieki oczywiście wprowadziły pewne ułatwienia, np. ciasta słodzi się jednak cukrem, a barszcz robi z buraków a nie z… no właśnie, z czego?

Fot. Archiwum Genealogii Polaków

Nie sposób wymienić wszystkich zwyczajów i przepisów, ale wciąż jest wiele ciekawostek nieznanych szerszemu ogółowi. Jedną z najdawniej zaimportowanych potraw były… sprowadzone z Chin pierogi. Dziś już mało kto pamięta, że możliwe, że to święty Jacek Odrowąż osobiście sprowadził je z Moskwy. Stąd znane staropolskie żartobliwe wezwanie „O Święty Jacku z pierogami!” W wieku XII i wcześniej były znane wśród ludów syberyjskich i mongolskich w nieco większych wersjach. Do dzisiaj można spotkać w stepach lub tajdze syberyjską „pirożynę” czy mongolski „chu-żur”, najczęściej smażone w oleju. Pierogi przyjęły się u nas przez owe 800 lat i bez nich (uszka) nie wyobrażamy sobie świąt. Jednak buraki do barszczu pojawiły się razem z włoszczyzną w XVI wieku i od stołów magnackich powoli wędrował pod strzechy. Wcześniej barszcz przyrządzano prawdopodobnie z kiszonych liści i łodyg barszczu zwyczajnego. Również cukier stał się popularny dopiero w wieku XIX (1801 to rok opatentowania przemysłowej produkcji cukru z buraków), wcześniej słodzono potrawy miodem, ew. zagęszczonym sokiem z brzozy lub mniszka. Cukier, chociaż obecny w czasach królowej Jadwigi, był drogi. Ogromna łatwość słodzenia nim w wiekach późniejszych wyparła jednak miód, który mimo to dalej pozostał wśród tradycyjnych, szczególnie wigilijnych potraw, takich jak pierniki, kutia, makowiec. Tradycyjna masa makowa zaprawiana jest miodem, a nie cukrem – dlatego te kupne nie smakują dobrze. Dziś już mało kto jednak pamięta, że do masy makowej dawano także… płatki róż i smażone wiśnie.

Migdały czy rodzynki – wydawać by się mogło – nie są rodzimego pochodzenia. A jednak suszone winogrona pochodziły z przyklasztornych upraw popularnej dawniej u nas winnej latorośli. Natomiast obecność migdałów na polskich stołach była związana z łatwością ich transportu nawet w średniowieczu, co w efekcie pozwalało w wielu domach stosować te specjały (np. tort z nieobieranych migdałów, zupa migdałowa).

Przyprawy, jak głosi tradycja, były w szczególności sprowadzane do Polski przez królową Jadwigę: szafran, pieprz, gałka muszkatołowa, imbir, goździki. Jednak znane one były z pewnością nawet w pierwszym tysiącleciu – na Słowiańszczyźnie bowiem przecinały się szlaki handlowe, a pozostałości wielu przypraw azjatyckich znajdowane są w wykopaliskach.

Fot. J. Viggo, „Radosne Boże Narodzenie”, domena publiczna, Wikimedia.com

Nasze mylne pojęcie o zacofanym średniowieczu podpowiada nam błędnie, że żywiono się głównie kaszą ze skwarkami. A jednak z wykopalisk wiadomo, że choć na wyszukane dodatki nie mógł sobie pozwolić każdy, to były one o wiele bardziej popularne niż można by przypuszczać. Z pewnością dosmaczano nimi potrawy świąteczne praktycznie wszędzie.

Bieda wiejska zaczęła się poszerzać dopiero u schyłku Rzeczypospolitej, gdy wielkie, kosmopolityczne rody magnackie, wzorując się na zachodniej cywilizacji, zaczęły bardzo wyzyskiwać mieszkańców wsi. Oponowali przeciwko temu światli polscy możnowładcy, tacy jak np. mentor króla Władysława IV, Jerzy Ossoliński. Wcześniej na wsiach żyło się całkiem dostatnio. Warto na marginesie zaznaczyć, że obciążenie pańszczyzną wynosiło ok 1/3 dzisiejszego obciążenia podatkowego i był to podatek nie zadłużający!

Jak w 1884 pisał Gołębiowski w „Ludzie polskim…” o dawnych zwyczajach, używano karolku, kminku polnego, ogrodowego czyli aminku, kolendry, kopru włoskiego, majeranu, rzeżuchy wodnej, ogrodowej, czosnku i rokambułu, cebuli prostej, hiszpańskiej, szalotki, szpikanardy, gatunku lawendy, anyżu indyjskiego gwiaździstego, bazylku, wasilku, balsamu polskiego, cykaty, cytrynaty albo skórek cytrynowych w cukrze smażonych, chrzanu, czarnuszki dzięcieliny, to jest cząbru włoskiego, szczypioru, trybulki, popich jajek (solanum), chmielu, szałwii, rozmarynu, jałowcu, giersu, czyli groszku zielonego, karuku do galaret, soku z owoców, powideł bzowych, śliwkowych, kompotów, konfitur, galaret, marmelad, czekulady, alkermesu, czyli soku karmazynowego, tarnosolisu albo płatków tarbowanych, które służyły do nadania farby galaretom, cukrom – ilość zapachów i smaków może więc przyprawić wręcz o zawrót głowy, a połowy z tego nawet nie znamy.

W przeciętnej kuchni w XIII wieku wiele znajdowało się ziół traktowanych przez nas jako zwykłe chwasty (np. „mlecz”). Dobra gospodyni miała zawsze pod powałą wiele roślin z nasionami, a także… liście kapusty do pieczenia chleba.

Jedną ze stosunkowo nowych, lecz już tradycyjnych potraw wigilijnych jest kisiel żurawinowy. Do jego produkcji używa się mąki ziemniaczanej, jednak dawniej, przed sprowadzeniem z Peru ziemniaków kisiel przygotowywano poprzez… kiszenie płatków owsianych – podobnie jak produkty na barszcz czy żurek. Obecnie, aby nawiązać do tradycji, osiąga się to bez kiszenia, rozgotowując płatki w mleku na jednolitą masę. Smak kiszonek, marynat, kwaśnego mleka – jest specyfiką polskiej kuchni. Inne kiszonki – w szczególności kapusta (i ogórki) są niezwykłością naszego regionu, nieznane w ogóle w Europie i Ameryce do dzisiaj. Kiszona kapusta jest dla Anglika zepsutą kapustą.

Nasza kuchnia od zawsze charakteryzowała się niezwykłą ilością wyszukanych metod i sposobów, oferujących np. domowe metody na poprawę smaku wina tak, że wydawało się najwykwintniejszym z trunków. Kiszenie jest właśnie jednym z takich wynalazków naszego regionu. Wartości kapusty kiszonej docenił James Cook, zaopatrując okręty w beczki z tym „okropieństwem”, co uchroniło załogę od szkorbutu – najczęstszej wówczas morskiej przypadłości. Marynarze z początku nie chcieli tego jeść, lecz Cook dodawał kapustę do każdego posiłku oficerskiego. W tydzień później już wszyscy na okręcie domagali się spożywania tego, co w Polsce stanowiło zwykły posiłek.

Wyjątkowo wigilijnymi potrawami i rzadko znanymi, choć dawniej popularnymi na co dzień, są potrawy z siemienia lnianego, szczególnie w kuchni śląskiej i podkarpackiej (zupa z siemienia lnianego – siemieniotka, siemieniec – w zależności od regionu). Kutia to z kolei bardzo dobry przykład wykorzystania rodzimych zbóż – pszenicy, popularnego od zawsze maku, miodu i orzechów. Ryż jedynie w niewielu rejonach (np. Kujawy) zastąpił kaszę jaglaną. Grzyby także stanowią nieodłącznie polską tradycję wigilijną, np. zupa grzybowa, barszcz przygotowywany z wywarem z grzybów, nadzienie do uszek czy paszteciki z grzybami.

I w tym miejscu warto w szczególności zaznaczyć, że smak tradycyjny osiąga się tradycyjnymi metodami, bez „poprawiaczy”. Potrawa taka może nie ma mocnego zapachu, lecz w delikatności odnajduje się wiele niuansów przykrywanych przez jednolity „glutaminian sodu”. Treścią uczty wigilijnej nie jest bowiem szokowanie smakiem, lecz właśnie dostrzeżenie delikatnej wyjątkowości. W tej subtelnej różnorodności objawiało się nie tylko ucztowanie, lecz cechy człowieka, jego moralności i religijności. We dworach polskich kultywowane świadomie, wśród prostszego ludu jako zwyczaj lub nawet zabobon, jednak zawsze przekazując sobą wartości uniwersalne i piękne.

Wszystkie potrawy tradycyjne, wigilijne w szczególności, mają więc oprócz starego rodowodu także wiele znaczeń. Mak (ilość ziarenek) symbolizuje obfitość i szczodrobliwość bożą, a naczelna potrwa wigilijna – ryby symbolizują samego Chrystusa (od czasów rzymskich ryby były symbolem chrześcijaństwa przez zbieżność inicjałów Jezusa z ze słowem ICHTIS). Szczupak z szafranem był więc nie tylko rybą, lecz symbolem przyodzianego z złoto Boga, a karp w słynnym szarym sosie odnosił się do wspólnoty zwykłych ludzi.

Fot. archiwum autora

Krewetki czy małże, homary i ośmiornice, algi i glony nie mają dla nas żadnych tradycyjnych skojarzeń, nie były używane w przypowieściach. W regionalnych opowiadaniach spotkać można karpie mówiące ludzkim głosem (rejon sokalski), nie ma jednak nic o ślimakach nakłaniających do dobrego życia. Dlatego też do przygotowywania wieczerzy wigilijnej nie weszły takie dziwne specjały. Nie powinno nas jednak dziwić, że w innych tradycjach jako symboli używa się innych potraw, zwierząt, rzeczy, do tego stopnia, że nawet w tłumaczeniu Biblii na język Eskimosów Inuit Baranek Boży został zastąpiony… Foczką Bożą, zrozumiałą dla ludzi żyjących wśród lodów. Ta szczególna bowiem pora była „magiczna” również przez fakt ogromnej ilości symboliki w każdym – dosłownie – źdźble siana. Była zanurzeniem w symbolikę, we wiarę, w kwintesencję tego, co kojarzyło się z samym Dobrem, prawością, sumiennością, Miłością – a więc po prostu szczęściem. Stąd tyle „wróżb”, przysłów wigilijnych, stąd cudowność, która dotykała nawet zwierzęta, które zaczynały mówić ludzkim głosem. Mówienie to miało zresztą również dużo głębsze znaczenie, bo symbolizowało wzajemne zrozumienie się tak dalece, że obejmowało nawet zwierzęta.

Nie była więc wigilia tylko odklepywaną tradycją. Nie była też przemycaniem do świata chrześcijańskiego jakichś tajemniczych pogańskich obrzędów „zniszczonych” przez chrześcijaństwo. Bogactwo znaczeń i symboli pozwalało przywrócić ład, harmonię. To, co znane było Słowianom, uzyskało pogłębienie, nie niszcząc rodzimej kultury.

Potrawa, która miała skład tradycyjny, przypominała daleką przeszłość w odniesieniu do największej wartości w dziejach, jaką było przyjście Boga na świat. „Wróżenie” stanowiło wykorzystanie tej wiedzy. Nie były to, jak myślą niektórzy, zaadaptowane zwyczaje pogańskie i magiczne. Polskie wróżby nie są ani okultyzmem, ani magią. Podobne w swojej formie i zasadzie, miały znaczenie dużo głębsze i wręcz przeciwne.

Nie były zaklinaniem świata materialnego dla własnej szczęśliwości, lecz próbą przypomnienia sobie, jak żyć, aby być szczęśliwym i dawać szczęście innym. Ta swoista „biblia pauperum”, obecna na każdym stole, mówiła o szczęściu płynącym z Miłości i szacunku. A smak potraw był wystarczającym dowodem prawdziwości.

Wzmiankowane w artykule oraz inne dawne wigilijne przepisy są dostępne w serwisie Genealogii Polaków www.genealogia.okiem.pl dział Biblioteka/Przepisy.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Źródła tradycji polskiej kuchni świątecznej” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Źródła tradycji polskiej kuchni świątecznej” na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najbardziej znana kolęda i wizerunek najważniejszych narodzin świata/ Barbara M. Czernecka, „Śląski Kurier WNET” 42/2017

Karmienie piersią w języku niemieckim brzmi „stillen”, a po polsku oznacza właśnie ciszę. Czy jest coś w życiu i sztuce wznioślejszego niż macierzyństwo? Zwłaszcza, kiedy dotyczy Matki Syna Bożego.

Barbara Maria Czernecka

„CICHA NOC”

Tak brzmią początkowe i zarazem tytułowe słowa najbardziej znanej na świecie kolędy. Powstała ona w 1816 roku w nietypowych okolicznościach, acz bardzo adekwatnych do przesłania, które głosi. Ułożył ją austriacki ksiądz Joseph Mohr, będący wtedy wikarym kościoła w Mariapfarr (region Langau koło Salzburga). Inspiracją dla niego była scena, którą zobaczył podczas pełnienia kapłańskiej posługi. Pewnego zimowego dnia został bowiem wezwany do kobiety w połogu. Nawiedzona rodzina żyła bardzo skromnie i wzbudziła w księdzu skojarzenia z ubóstwem Świętej Rodziny w szopie betlejemskiej. Wikary, wiedziony natchnieniem, napisał o tym sześciozwrotkowy wiersz.

Muzykę zaś do jego dzieła, dwa lata później, skomponował miejscowy organista Franz Xaver Gruber. Powodem tego stały się popsute organy w sam dzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Niemożność zagrania podczas Pasterki na kościelnym instrumencie skłoniła wikarego i organistę do odtworzenia prostej kompozycji na gitarze. I tak oto powstała nowa kolęda.

Jej skromna premiera odbyła się dokładnie 24 grudnia 1818 roku w kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja w Oberndorfie koło Salzburga.

Carlo Maratta, Narodziny. Reprodukcja ze zbiorów autorki

Melodia była wolnym walcem, napisanym na dwa głosy solowe, chór i gitarę w tonacji D-dur oraz metrum 6/8. Kolęda wkrótce miała już siedem zwrotek. Bardzo spodobała się miejscowym i była przez nich często śpiewana. Kilka dni później, kiedy do tejże parafii przyjechał organomistrz, aby naprawić zepsute organy, usłyszał pieśń. Zachwycony pięknem i prostotą tego dzieła rozpowszechniał melodię oraz słowa w okolicy.

Wiadomo, że już po czterech latach czyniono odpisy tego utworu w Salzburgu. W 1834 roku kolęda została zapisana w lipskim śpiewniku jako „prawdziwa pieśń tyrolska”. W połowie XIX wieku znana była już w całej Austrii. W 1854 roku zainteresowała się nią berlińska kapela królewska. Wtedy też, 30 grudnia, nikomu nieznany jej twórca opisał okoliczności powstania tego utworu. Sam Franz Xaver Gruber zmarł w 1863 roku, kiedy sława jego dzieła przekraczała granice kolejnych krajów.

Kolęda „Cicha noc” w okolicach Salzburga została oficjalnie zaliczana do pieśni kościelnych dopiero od roku 1866. Obecnie brzmi w kilkuset tłumaczeniach na różne języki i dialekty i jest najczęściej wykonywana podczas koncertów, jasełek czy świątecznych spotkań.

Słowa polskiej wersji zostały ułożone przez Piotra Maszyńskiego w 1930 roku. Siedem lat później w Oberndorfie poświęcono specjalną kaplicę upamiętniającą jej powstanie oraz twórców. Współcześnie śpiewane są najczęściej tylko jej zwrotki: 1, 2 i 6 z pierwotnej wersji. I tak, jak ważne dla świata stało się Boże Narodzenie, podobnie owa „Cicha noc” cieszy się powszechną sławą.

Tyle w tym artykule informacji o popularnej kolędzie, bowiem właściwym przedmiotem niniejszej refleksji jest heliochromolitografia na podstawie obrazu o jakże wdzięcznym tytule: „Święta noc”. Wydaje się on być zwykłym przedstawieniem treści religijnej. Został umieszczony za szybą, w ozdobnej ramie o wielkości 54/67 cm. Autorem pierwowzoru jest włoski malarz z XVII wieku, Carlo Maratta, przedstawiciel rzymskiej szkoły malarskiej. Jest to więc dzieło barokowe. Oryginał przechowywany jest w Drezdeńskiej Galerii Malarstwa wraz z innymi wybitnymi eksponatami.

Niesamowicie pięknie i ujmująco zostało tu przedstawione macierzyństwo Najświętszej Maryi Panny, która wręcz nim jaśnieje. Nachyla się nad swoją umiłowaną Dzieciną w naturalnym geście przygotowującym Je do karmienia. Piersi Jej wyraźnie są obrzmiałe najlepszym z pokarmów dla oseska. Błękitny maforion Madonny symbolizuje niebo wiecznej szczęśliwości, skąd pojawiła się owa radość dla całego świata. Różowawa sukienka zaś subtelnie przypomina barwę ofiarnej miłości. Dzieciątko Jezus promienieje jasnością, ufnie patrząc wprost w twarz swojej Rodzicielki. Czuje się bezpiecznie w Jej czułych ramionach.

Pod pieleszami widoczna jest garstka siana z betlejemskiego żłóbka. Jest to też jedyny element przypominający ziemskie ubóstwo Bożego Narodzenia. To zaś skutecznie przyćmiewają jasne główki i skrzydełka trzech aniołków wyłaniających się z ciemności nocy. Po za tymi elementami nie można dopatrzeć się niczego więcej na przedstawianym obrazie. Pomimo tego jest on jednak wymowniejszy i bogatszy w treści aniżeli wiele innych dzieł. Zachwyca swoją prostotą i pięknem.

Dodajmy jeszcze, że karmienie piersią, które w języku niemieckim brzmi „stillen”, po polsku oznacza właśnie ciszę. A czyż jest coś bardziej w życiu i sztuce wznioślejszego aniżeli temat macierzyństwa? Staje się tym bardziej wart uwagi, kiedy dotyczy Matki Syna Bożego.

Zaiste, tytuł godny jest owego przedstawienia. Prawdziwie jest tu pokazana „Święta Noc”.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Cicha noc” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Cicha noc” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Milion+ jako prezent od rządu dla Polaków pod choinkę to propozycja Marka Adamczyka / „Kurier WNET” 42/2017

Czy rozdawać pieniądze niektórym obywatelom z kreowanego długu, czy też będzie możliwe wypłacać wszystkim Polakom mieszkającym w kraju pieniądze z zysków wypracowanych przez Polski Fundusz Emerytalny.

Marek Adamczyk

CO DOSTANIEMY OD RZĄDU POD CHOINKĘ? PROPONUJEMY PROGRAM MILION+

Gdy nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, wszyscy zawsze marzą o wspaniałym prezencie pod choinkę. W czasie, gdy rząd dobrej zmiany (powiększając dług krajowy) tak pięknie rozdaje nasze wspólne pieniądze na programy „5oo+” i „Mieszkanie +”, każdy nieobjęty tymi programami Polak marzy o podobnej kwocie dla siebie. No bo gdzie tu sprawiedliwość? Uaktywnia się mózg i ciśnie się na myśl powiedzenie: „albo wszyscy, albo nikt”. Ale przecież, jak mówi przysłowie, „z pustego i Salomon nie naleje”.

Czy rzeczywiście ten polski dzban jest pusty? Czy rozdawać pieniądze niektórym obywatelom z kreowanego długu, czy też będzie możliwe wypłacać wszystkim Polakom mieszkającym w kraju pieniądze z zysków wypracowanych przez Polski Fundusz Emerytalny?

To, co proponuje rządowi polskiemu OKOPZN (Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych), jest oparte na modelu Norweskiego Funduszu Emerytalnego. My nie proponujemy rozdawnictwa, my proponujemy uwłaszczenie społeczeństwa na naszych surowcach naturalnych poprzez przydzielenie każdemu obywatelowi niezbywalnych (do czasu przejścia na emeryturę), ale dziedzicznych jednostek emerytalnych i generowanie zysków z inwestycji kapitałowych.

Podstawą tych propozycji jest świadomość tego, co nas czeka, gdy pozostaniemy bierni wobec rządów wywodzących się z dotychczasowych układów politycznych utrwalonych umową zawartą przy Okrągłym Stole. Dla zobrazowania czekającej młodych Polaków przyszłości najprościej będzie zacytować tu wypowiedź dr. hab. Roberta Gwiazdowskiego, przewodniczącego rady nadzorczej ZUS (2006–2007), zamieszczoną w 46 numerze tygodnika „Angora” pt. Sorry, kasa jest pusta: „Według algorytmów dziś obowiązujących w ZUS, 75% osób, które za 33 lata będą odchodzić na emeryturę, nie dostanie nawet emerytury minimalnej (dziś to 1000 zł brutto, czyli 853 netto – przyp. autora). – Czy to znaczy, że pozostałe 25% będzie dostawało świadczenia na przyzwoitym poziomie? – Dostaną średnio więcej o około 50 zł brutto. – Ale za 33 lata większość dzisiejszych posłów, ministrów, prezesów będzie już w lepszym świecie. – Dlatego dziś nikt się tym nie przejmuje”.

To, że kasa jest pusta i większych pieniędzy nie będzie, wynika również z wypowiedzi wicepremiera Mateusza Morawieckiego, udzielonej w dniu 26.10.2017 roku na antenie TVP INFO w programie pt. „O co chodzi”: „Jesteśmy w sytuacji w pewnym sensie nie do odwrócenia, ponieważ jesteśmy krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy” – powiedział Morawiecki, cytując jednego z komentatorów Bloomberga. Przed nami 20 lat odkręcania błędów przeszłości.

Na pytanie Bronisława Wildsteina, skąd się wziął ów błąd, wicepremier wskazał dwie przyczyny: 1. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności polegający na dominacji paradygmatu liberalnego w gospodarce – »Sprzedawajcie wszystko co macie«. 2. Perfidny plan realizowany przez komunistów, którzy stali się pierwszymi kapitalistami, wycinający wszelką konkurencję.

Wpadliśmy w sidła neoliberalne konsensusu waszyngtońskiego, w sidła nomenklatury, postkomuny i różnego rodzaju łobuzów budujących system niekorzystny dla polskiego społeczeństwa.

Nie jesteśmy w stanie zastosować dobrego modelu gospodarczego, ponieważ 1 maja 2004 roku oddaliśmy kompetencje nadzoru nad handlem w ręce Komisji Europejskiej.

Aktualnie mamy własności państwowej jak na lekarstwo, bo prawie wszystko sobie sprywatyzowaliśmy.

Po raz pierwszy w historii III RP tak wysoki urzędnik państwowy podaje prawdziwe przyczyny naszego ubóstwa. I bynajmniej nie był to, jak sugeruje wicepremier Morawiecki, błędny model rozwoju gospodarczego, ale świadoma zgoda na grabież naszego państwowego majątku.

I tu potrzebna jest kolejna sejmowa komisja śledcza – poświęcona temu tematowi. Afera Amber Gold (800 mln strat klientów), którą teraz zajmuje się sejmowa komisja, jest niczym w stosunku do strat, jakie ponieśliśmy przy tzw. prywatyzacji!

Wróćmy jednak do głównego tematu. Jak znaleźć dużą kasę na przyszłe emerytury Polaków? Czy jest to możliwe, aby ten proces uruchomić? Skoro tej kasy nie ma na powierzchni ziemi, trzeba ją znaleźć pod ziemią. Mamy to szczęście, że jeszcze do końca nie rozgrabiono naszych złóż surowców naturalnych, choć proces ten już się rozpoczął i ostatnio zaczął przybierać na sile. Najwyższy czas powiedzieć „dość!” tym praktykom! Chrońmy nasze zasoby surowców dla siebie i przyszłych pokoleń. Walczmy o powrót zapisu w Konstytucji o tym, że właścicielem zasobów naturalnych jest Naród.

Na większości obszarów Polski występują udokumentowane złoża surowców. Żadne państwo w Europie nie może pochwalić się takimi zasobami surowcowymi jak Polska – mówił prof. Mariusz Orion Jędrysek.

W Polsce mamy 80% europejskich złóż węgla kamiennego, blisko 100% węgla koksującego i około 20% węgla brunatnego. Polska ma też bogate rezerwy ropy i gazu ze złóż niekonwencjonalnych np. z łupków, ale i złóż rud metali żelaznych i nieżelaznych, rud miedzi, srebra, złota, tytanu, metali ziem rzadkich, siarki, soli potasowych oraz potężne zasoby geotermalne. To wszystko stanowi nasz wspólny kapitał, który może być podstawą do utworzenia Polskiego Funduszu Emerytalnego.

Samych złóż węgla do głębokości kilku kilometrów posiadamy w ilości ponad 500 miliardów ton. Żeby je w pełni wykorzystać, należy jak najszybciej dopracować technologię podziemnego procesowania węgla (potocznie zwaną technologią zgazowania) i wprowadzić ją w kraju na szeroką skalę. Prognozy zysków z eksploatacji złóż węgla sięgają co najmniej kilkunastu bilonów złotych w perspektywie kilkudziesięciu lat.

To, o czym piszę, to nie bujanie w obłokach, to polska racja stanu!

Wielu naukowców i polityków w Polsce twierdzi, że „ta technologia nie wyjdzie”, że to nie jest możliwe do wykonania, że to czysty absurd. Tak samo twierdzono w przypadku koncepcji wydobycia gazu łupkowego. Wszyscy najznakomitsi profesorowie z najlepszych uczelni technicznych w świecie twierdzili, że to nie jest możliwe! Niektórzy z nich wyśmiewali pomysły wydobycia gazu z łupków, pukali się w czoło, dyskutując na ten temat z amerykańskim inżynierem greckiego pochodzenia o nazwisku George Phydias Mitchell (nazwisko ojca Savvas Paraskevopoulos).

Wszyscy przeciwko jednemu, „mądrzy” przeciwko „głupiemu”. A on, uparty, nie udawał Greka – pracował i pracował nad swoim projektem przez ponad 10 lat, wydając na ten cel ponad 6 mln dolarów. I w końcu zwyciężył, opracował i wdrożył technologię, która przyniosła mu wielki sukces naukowy i ogromny finansowy zysk. Stało się to w 2003 roku na złożu Barnett Shale, zlokalizowanym w Teksasie. Jeszcze więcej zyskały na tym USA, stając się kilka lat później krajem niezależnym energetycznie, czerpiącym ogromne zyski z eksploatacji gazu i ropy łupkowej!

Ogólnopolski Komitet Ochrony Polskich Zasobów Naturalnych chce powtórzyć ten sposób myślenia i działania w Polsce, przy pracach nad technologią zgazowania węgla w złożu.

Na ziemi powstało już kilkanaście badawczych i półprzemysłowych instalacji podziemnego procesowania węgla. Kto będzie pierwszy, ten spije prawdziwą śmietankę. Wartość polskiej śmietanki, jeszcze raz przypominam, wynosi co najmniej kilkanaście bilionów złotych. To te pieniądze w dużej części powinny zasilić Polski Fundusz Emerytalny.

Oceniamy, że każdy Polak po przejściu na emeryturę mógłby otrzymać dywidendę emerytalną w wysokości 1 miliona złotych!!!

Ta biznesowa gra jest warta świeczki – nie jednej, a 38 milionów świeczek – obywateli naszego kraju.

Wołamy rozpaczliwie do rządu: dajcie nam prezent na święta, dajcie Polsce szansę, dajcie obywatelom solidne zabezpieczenie emerytalne!

Dziwię się partiom dotychczas rządzącym Polską, że są tak obojętne na losy obywateli.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Co dostaniemy od rządu pod choinkę? Proponujemy program Milion+” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Co dostaniemy od rządu pod choinkę? Proponujemy program Milion+” na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Święto Niepodległości po polsku. Dzień 11 listopada powinien być datą jednoczącą Polaków, niezależnie od ich poglądów

Media ogólnopolskie podgrzewają atmosferę, przepytując gwiazdy filmowe, polityków, dziennikarzy, a także zwykłych Polaków, na który z marszów organizowanych w stolicy się wybierają.

Michał Bąkowski

Niechby nawet były różne formy świętowania, ale niechby przebiegały w sposób godny i z zachowaniem pewnej logiki historycznej. Patrząc czasem na niektóre formy obchodów tego święta, zastanawiam się, czy organizatorzy oraz uczestnicy nie czują się bardziej Europejczykami, animalsami itd.

Niemałe oburzenie wywołał we mnie plakat informujący o obchodach Święta Niepodległości organizowanych przez Urząd Gminy w mojej rodzinnej miejscowości, w Krzywiniu. Otóż na afiszu obok Orła umieszczono autokar – krwiobus oraz opakowanie karmy dla psów. O ile jestem w stanie jeszcze zrozumieć metaforyczne przesłanie akcji: oddaj krew dla Ojczyzny, o tyle bardzo oburza mnie organizowanie zbiórki karmy dla zwierząt, a tym bardziej zestawianie zdjęć autobusu i karmy dla zwierząt z symboliką narodową. Na te obchody się nie wybrałem.

Natomiast jak co roku uczestniczyłem w obchodach organizowanych przez gminną bibliotekę publiczną. I jak zwykle się nie zawiodłem. Dużymi zaletami tej uroczystości jest różnorodność wiekowa, aktywizująca forma oraz właściwe uczczenie pamięci przodków. Program był przeznaczony dla osób kilkuletnich i tych, które mają już swoje dzieci, wnuki, a nawet prawnuki. Na początku nastąpiło uroczyste otwarcie z odśpiewaniem hymnu narodowego. Następnie zaproszeni goście podziwiali umiejętności taneczne dzieci i młodzieży zrzeszonej w zespole działającym przy bibliotece. Tancerze zaprezentowali się w m.in. polonezie, mazurku, krakowiaku i innych.

Bardzo przemyślanym elementem uroczystości było zaproszenie gości do wspólnego zatańczenia poloneza. W parach ustawiali się więc: wnuczęta z dziadkami, małżeństwa, koledzy z koleżankami, ludzie w podeszłym wieku, młodzież szkolna, studenci, lokalni przedsiębiorcy, samorządowcy, nauczyciele itd.

To zjednoczenie ludzi różnych profesji, dat urodzenia, inklinacji politycznych i światopoglądowych w tańcu, który jest jedną z cząstek polskiego kodu genetycznego, jest bardzo ważne. Później nastąpiło wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, z naciskiem na te, które towarzyszyły naszym dążeniom niepodległościowym.

Cały felieton Michała Bąkowskiego pt. „Dzień Niepodległości po polsku” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Michała Bąkowskiego pt. „Dzień Niepodległości po polsku” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tym, co decydowało o identyfikacji z Rzeczpospolitą dla jej mieszkańców, było umiłowanie wolności i swobód obywatelskich

Naród polski odradza się jak feniks z popiołów. Z tej tradycji Rzeczpospolitej czerpie wiele narodów. Widać to w konsekwencji, z jaką walczą o swoją tożsamość i niepodległość Litwini i Ukraińcy.

Jadwiga Chmielowska

[W I Rzeczpospolitej] żyli zgodnie Rusini, Litwini, Ormianie, Żydzi, Niemcy, Tatarzy i Polacy, czyli katolicy, żydzi, protestanci, prawosławni, muzułmanie. Panowała tolerancja w prawdziwym tego słowa znaczeniu – właśnie tolerancja, a nie aprobata.

Od połowy XIV wieku przybywali do Polski Żydzi wypędzani z kolejnych państw Europy, począwszy od Niemiec (1346 r.), następnie między innymi z Francji, Austrii, skończywszy na Hiszpanii (1492) i Portugalii (1497). Nawet gdy formalnie Rzeczpospolita była pod zaborami w końcu XIX w., to właśnie na jej ziemie uciekali Żydzi przed pogromami z Kijowa i Moskwy.

Rzeczpospolita była też azylem dla prześladowanych luteranów. Pierwszym dokumentem prawnym gwarantującym swobody i pokój między różnowiercami w Rzeczpospolitej był akt konfederacji warszawskiej uchwalony na pierwszym sejmie konwokacyjnym w Warszawie w 1573 roku. (…)

Sytuacja prawna kobiet w Rzeczpospolitej była całkowicie odmienna niż w wielu krajach europejskich. Pod wieloma względami były traktowane na równi z mężczyznami. Przede wszystkim miały prawo do dziedziczenia. Jeśli nie było męskiego potomka, majątek przechodził w ręce kobiety, a nie, jak w wielu innych krajach europejskich, dalszego krewnego – byle był mężczyzną.

W Polsce, zgodnie z prawem dynastycznym, kobieta mogła dziedziczyć nawet koronę. Tak się stało w wypadku Jadwigi Andegaweńskiej, córki Ludwika Węgierskiego. Miało to miejsce już w XIV wieku, w roku 1384. (…)

Kobiety w Polsce uzyskały prawa wyborcze zaraz po odzyskaniu suwerenności, dekretem Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 roku. W wyborach do pierwszego sejmu ustawodawczego (1919–1922) uzyskały 8 mandatów, a w III kadencji (1930–1935) 15 mandatów poselskich i 4 mandaty senatorskie. (…)

Idea prometeizmu – walki „za naszą i waszą wolność” – jest też związana z Polską. (…) Polacy walczyli o wolność wielu krajów: Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski o USA, generałowie Józef Bem, Józef Wysocki i Henryk Dembiński o Węgry, w rządach Republiki Ludowej Krymu zaś premierem był gen. Maciej Sulkiewicz, polski Tatar, który jako szef sztabu wojsk azerskich zginął pod Baku. W wojnie rosyjsko-fińskiej (1939–40) brało udział po stronie fińskiej ośmiu polskich ochotników. (…)

Rzeczpospolita była pierwszą unią, w której narody żyły w wolności, a klasy społeczne nie były zamknięte. Każdy, kto gotów był walczyć za wolność, otrzymywał szlachectwo. Króla się obierało w wolnych wyborach, a o ustroju państwa decydowały konstytucje (pakty). (…)

Jak nasi przodkowie podejmowali zbrojne wysiłki, aby zrzucić jarzmo niewoli, tak my – obywatele dawnej I i II Rzeczpospolitej – Polacy, Litwini, Białorusini i Ukraińcy – musimy odrzucić urazy, którymi karmi nas wróg. Wróg naszej wolności. Mamy niepodległe państwa, musimy je utrzymać. Pamiętajmy, że gdy byliśmy razem, gdy nasze armie się wspierały, nikt nie był w stanie naszej wolności zagrozić. (…)

Abyśmy się zjednoczyli we wspólnej sprawie, niezbędne są: odrzucenie kompleksów, wiedza historyczna, mądrość i rozsądek, a przede wszystkim wzajemne zrozumienie i przebaczenie. Wtedy nikt nie będzie w stanie nas poróżnić i utrzymamy tak drogą nam wolność – Litwini, Rusini i Koroniarze. A dzięki nam i inne narody.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wiedza + prawda = wolność” znajduje się na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wiedza + prawda = wolność” na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego