Człowieka trzeba traktować według jego największej miary: co zrobił dla siebie i innych i jakie wartości wyznawał?

Nie spotkałem nikogo, kto znając prof. Annę Pawełczyńską, wyrażałby się o niej źle – a nie należała ona ani do osób łagodnych, ani spolegliwych. Wszyscy podkreślali, że była człowiekiem wyjątkowym.

Ryszard Surmacz

Wyjątkowość postaci prof. Pawełczyńskiej widać na przykładzie poniższego cytatu z jej książki „Wartości a przemoc”. Zarys socjologicznej problematyki Oświęcimia, Lublin 2004, Wyd. Test). Autorka pisze: Zdecydowana większość polskiego społeczeństwa w okresie 1939–1945 została wychowana w tradycjach patriotycznych i chrześcijańskich. […] System tych wartości umożliwił fizyczne przetrwanie wielu więźniom i zachowanie postawy sprzeciwu wobec gwałtu i przemocy. […] Więzień, który nie dokonał żadnej rewizji w hierarchii norm poprzednio uznawanych […] musiał zginąć, jeśli stosował się do nich w sposób bezwzględny. Dziewiętnastowieczne hasło „najwięcej szczęścia dla największej liczby ludzi” [musiał zminimalizować] do „najmniej cierpienia”. […] Z hasła rewolucji francuskiej „wolność, równość, braterstwo” musiał pozostawić tylko „braterstwo”. […] Najpiękniejsze hasło Dekalogu „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” w praktyce wymagałoby postawy męczennika z epoki wczesnego chrześcijaństwa. W języku człowieka walczącego o wartości brzmiało ono: „Nie krzywdź bliźniego swego i ratuj go, jeśli tylko możesz”. Człowiek, który przeżył Oświęcim, stosując się tylko do tej jednej zasady, ocalił najwyższe wartości. […] „Nie zabijaj” odnosiło się tylko do tych, którzy byli zabijani […] „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu” ograniczało zasadniczo konieczność solidarnej obrony. […] Nie pożądaj żony bliźniego twego ani żadnej rzeczy, która jest jego” była całkowicie sprzeczna z układem warunków obozowych. […] „Nie kradnij”. W zależności od tego, co było przedmiotem kradzieży i gdzie tę kradzież popełniono, uznawano ją za wykroczenie lub za czyn wartościowany moralnie bardzo wysoko. […] Kradzieże dokonywane bezinteresownie, dla dobra innych więźniów, stanowiły realizację najwyższych wartości. […] Dlatego też wszelkie oceny moralności więźniów są uzasadnione tylko wtedy, gdy odnosimy je do takich norm, które mogły funkcjonować w obozowych warunkach i były w tych warunkach najważniejsze.

Eksperyment oświęcimski to próba poprawiania samego Boga i zdobycia przewagi nad Nim przez człowieka. Metodą prowadzącą do celu okazała się zbrodnia. W opisie Pawełczyńskiej nie ma bojaźni czy kalkulacji kupieckiej, jest natomiast pouczający realizm.

Doświadczenia z II wojny nie zostały otorbione, one żyją na wolności i nadal są groźne i wykorzystywane w warunkach pokojowych, oczywiście w łagodnej formie. Ludzkie słabości wykorzystywane są w przemyśle reklamy, w polityce, programach manipulacji człowiekiem i w dużym biznesie. Świat sam się nie brutalizuje, świat jest brutalizowany przez człowieka – na wszystkie sposoby: za pomocą filmu (coraz bardziej brutalnego), internetu (biznes porno, pedofilia itd.), języka, który jest nafaszerowany gangsterskimi lub knajackimi terminami, sztuki, która zamiast zachwycać, szokuje. To wszystko buduje czas apokalipsy, zapowiadający wyjątkowy wybuch morderczego szału, w którym człowiek pada ofiarą własnych zaniedbań.

I nie ma się co oszukiwać, takie rozumowanie to nie efekt spiskowej teorii dziejów, lecz przedłużenie logiki oświęcimskiej. Postać Josefa Mengelego pozostawiła wciąż nierozwiązywalny dylemat: czy zdobytą przez niego wiedzę medyczną odrzucić jako niemoralną, czy przyjąć – jako pomocną w dzisiejszym leczeniu? Niedomknięcie tej furtki uchyla kolejne i w końcu dochodzimy do przekonania, że zło wciska się w dobro z taką siłą, iż staje się niemożliwe do wyeliminowania. Pawełczyńska pisze: W świecie zbrodni rósł świat solidarności, umacniały się postawy niepokornych, zdolnych do walki w najcięższych warunkach (tamże). Tylko człowiek jest więc zdolny do walki ze złem.

„Wartości a przemoc” i „Głowy hydry” to tylko pozornie dwie odmienne książki, faktycznie – logiczna ciągłość i obraz rozwoju zbrodniczej machiny. Jeżeli człowiek inteligentny, a dodatkowo – tak bystry obserwator z tytułem profesora, jakim była Pawełczyńska, przeszedł przez taki „uniwersytet”, to mimo woli predysponowany jest do szczególnych zadań. Ma prawo indywidualnie odnosić się do każdego systemu wartości, bo doświadczenia obozowe dały jej wystarczająco mocną ku temu legitymację. Człowiek bowiem tylko w warunkach pokojowych decyduje o sobie, w czasie wojny staje się ofiarą. (…)

Wśród naukowców można usłyszeć głosy, że Pawełczyńska „odeszła od nauki” i skierowała się w stronę ludu. Ale czy socjolog, zwłaszcza kultury, kierując się w „stronę ludu” musi odchodzić od nauki? Analizy Pawełczyńskiej wskazują na wysoki poziom realizmu, wrażliwości, poczucia odpowiedzialności za człowieka, narodową kulturę i państwo polskie. To wszystko jest żywe i aż kipi socjologią.

Powszechny szacunek musiał też zasadzać się na jakichś fundamentach. Jego źródła dziś trudne są do identyfikacji, ale znakomicie mieszczą się w pojęciu „czasu człowieka”, o którym tak wiele pisze Pawełczyńska. Rozpisując go na czynniki, musimy zauważyć, że czas rządów w PRL nie zakodował tego, co zakodował czas polskiego społeczeństwa. To dwa różne światy. I ten drugi uczynił Pawełczyńską zauważalną.

Obiektywizm wymaga przyjęcia kryterium większej perspektywy czasowej. Oznacza to, że czas człowieka jest ważniejszy od czasu władzy. I teraz pytanie: na czym polegała wyjątkowość Pani Profesor? Krótko mówiąc, na właściwej proporcji pomiędzy doświadczeniem życiowym i postawą niezłomności woli oraz ciągłej gotowości w dążeniu do odkrywania prawdy.

Warto też zapytać, skąd te cechy się wzięły? Wzięły się z racjonalnego patriotyzmu – a więc z etosu inteligenckiego Drugiej Rzeczypospolitej, który wychował jej pokolenie i który do końca swoich dni reprezentowała. Pawełczyńska należała do najwybitniejszych jego przedstawicieli. (…)

Z jej książek wypływa jedno rzucające się w oczy przesłanie: że człowieka trzeba traktować według jego największej miary: co wniósł dla siebie i zrobił dla innych oraz dla jakich wartości żył? Pawełczyńska w swoich analizach stosuje kryterium przydatności, tak rozpowszechnione wśród etosu tradycyjnej polskiej inteligencji.

Co to znaczy? Jeżeli pierwsze spojrzenie skierujemy na małą miarę, to w człowieku odnajdziemy wyłącznie małość, a nasza ocena ograniczy się do sensacji, złośliwości, walki klasowej lub wręcz bolszewizmu. Zamiast wielkości w człowieku, będziemy szukać w nim patologii. I to są niestety cechy czasu obecnego. „Moralizatorstwo” Pawełczyńskiej jest elementem przekazu, bez którego niemożliwe jest zachowanie ciągłości myśli, idei i logiki. Książki Pawełczyńskiej są elementem konstrukcyjnym polskiej kultury i polskiej odporności na zło. (…)

Prof. Anna Pawełczyńska, pisząc swoje książki, oprócz doświadczenia wojennego i obozowego korzystała z kindersztuby domowej i twórczego czasu odrodzonego państwa polskiego. Żyła w czterech różnych czasach: II RP, II wojny, PRL i tzw. III RP. Po zakończeniu wojny wróciła do domu i przywiozła ze sobą koszmary wojny. Długo ją męczyły. Nie załamała się, nie zdegenerowała. Chciała pomagać ludziom, bo poznała wartość życia i śmierci, chodziła po samym dnie ludzkiej egzystencji i oglądała nagą istotę przemocy.

W jej pamięci nie było miejsca na efekty specjalne, na wirtualne kolory, na naiwność i chęć szybkiego zysku… Te słowa tylko pozornie wydają się beletrystyczne, jej postrzeganie świata było do bólu realistyczne. Podjęła studia – właśnie socjologiczne, które pozwoliły jej zracjonalizować to, co przeżyła. Jej książki świadczą o tym, że podjęła drogę naukowca niezłomnego.

Cały artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Anna Pawełczyńska – naukowiec niezłomny” znajduje się na s. 12 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

 

Artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Anna Pawełczyńska – naukowiec niezłomny” na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Badania potwierdzają, że umiejętność gospodarowania budżetem domowym jest najsilniejszą kompetencją ekonomiczną Polaków

Ile mamy pieniędzy? Na co chcemy je wydać? Jeżeli małżonkowie nie uzgodnią między sobą planów finansowych rodziny, niepotrzebne konflikty są prawie pewne, a szansa na realizację budżetu bardzo nikła.

Lech Rustecki

Tworzenie budżetu zaczynamy od spisania planu dochodów gospodarstwa domowego. Wynagrodzenia, premie, renty, zasiłki, odsetki, alimenty, dochody z wynajmu – to najpopularniejsze pozycje w tego typu planie. Oczywiście nie należy w nim uwzględniać wpływów z tytułu kredytów i pożyczek, bo to nie są nasze dochody i powinny trafić na listę długów do spłacenia. Zarobki wpisujemy oczywiście w kwocie netto, czyli tej, którą otrzymujemy przelewem na konto lub w gotówce. Jeżeli prowadzimy działalność gospodarczą, w planie dochodów uwzględniamy jedynie kwotę, która pozostaje po pokryciu wszystkich kosztów tej działalności.

Sporządzenie planu wydatków i oszczędności będzie bardziej pracochłonne, bo pozycji jest znacznie więcej. Wydatki można podzielić na cztery grupy, które określają ich ważność:

  • W pierwszej grupie znajdą się te koszty, które musimy ponieść, aby żyć, mieszkać i pracować.
  • W drugiej grupie warto umieścić spłaty rat kredytowych i pożyczkowych, składki ubezpieczeniowe i podatki, bo zaniedbanie tych wydatków z dużym prawdopodobieństwem wprowadzi nas w finansowe tarapaty.
  • Kolejna grupa to ważne wydatki i konieczne oszczędności. Znajdzie się w niej również miejsce na drobne przyjemności.
  • Ostatnia grupa to wydatki związane z największym długiem (np. odkładanie rezerwy na spłatę dodatkowej raty kredytu hipotecznego), przyjemnościami i zagospodarowaniem nadwyżek. (…)

Praktycy podkreślają, że nawet najlepszy budżet domowy sporządzony na papierze nie zapewni nam znacznej poprawy stanu własnych finansów. Trzeba go jeszcze skutecznie zrealizować.

Skuteczna realizacja polega na systematycznym wykonywaniu prostych czynności. Codziennie należy rejestrować wydatki (zbierajmy paragony), sumując je w określonych wcześniej kategoriach budżetu, i pilnować, by nie przekroczyły zaplanowanych kwot. Natomiast raz w miesiącu trzeba dokonać podsumowania osiągniętych rezultatów, wyciągnąć z nich wnioski i przygotować budżet na kolejny okres. (…)

Na podstawie odpowiedzi udzielonych przez Polaków na 20 pytań, które zadano również w 2012 roku w analogicznym badaniu, powstał Indeks Wiedzy Ekonomicznej, który pomógł w analizie i prezentacji danych oraz wyciągnięciu wniosków, które stały się częścią raportu z badania pt. „Stan wiedzy i świadomości ekonomicznej Polaków”. (…)

Okazało się, że w rzeczywistości wiedza Polaków jest lepsza od ich samooceny – 38% badanych uzyskało w teście ekonomicznym wysoki wynik, a 44% średni.

Wprawdzie wyniki ujawniły, że naszą rzeczywistą piętą achillesową jest wiedza na temat strefy i waluty euro oraz podatki, a nie mechanizm inflacji, jak to sami oceniali badani. Natomiast ocena obiektywna zgodziła się z oceną subiektywną w przypadku obszaru gospodarowania budżetem domowym. Polacy uważają, że są w tym najlepsi, i tak jest w rzeczywistości. (…)

Zapewne każdy zna osoby, które wykazują się beztroską oraz łatwością wydawania pieniędzy lub sam należy do tej grupy. Członkowie tej kategorii często postrzegają pieniądze jako środek do spełnienia swych zachcianek. Ich postawa wobec zarządzania pieniędzmi charakteryzuje się impulsywnością i łatwością wydawania. Wśród tej grupy częściej spotkamy osoby w wieku od 15 do 34 lat, których dochody gospodarstwa domowego wynoszą 3800 zł lub więcej. W tej grupie znalazło się 12% badanych.

Kolejna grupa wyróżnia się postawą, którą charakteryzuje gospodarność i oszczędzanie. Osoby do niej należące odkładają pieniądze na wszelki wypadek i czarną godzinę. Pod koniec miesiąca zostaje im nadwyżka, a zaoszczędzone pieniądze czasami przeznaczają na zakup rzeczy, na które zwykle nie mogą sobie na co dzień pozwolić. Najczęściej są to mężczyźni, którzy ukończyli 55 lat oraz osoby, które cieszą się dobrą sytuacją materialną. Gospodarni i oszczędni stanowią 28% populacji.

Najliczniejsza grupa to „zaciskający pasa”. To ci, którzy poszukują najlepszych ofert, sprawdzając poziom cen w różnych sklepach. Potrafią tak kontrolować pieniądze, żeby oszczędzić tyle, ile potrzebują na swoje drobne przyjemności. Jednocześnie potrafią zrezygnować z zakupu, jeżeli uznają, że ich na niego nie stać. W tej grupie najczęściej spotkamy kobiety, osoby z wykształceniem podstawowym, osiągające najniższe dochody. Do tej grupy należy 41% Polaków.

9% z nas należy do czwartej grupy – to osoby, u których nie dominuje żadna z trzech przedstawionych postaw wobec zarządzania pieniędzmi, a w sposobie gospodarowania budżetem domowym przejawiają dwie lub trzy z nich.

Na koniec należy jeszcze zaznaczyć, że u 10% osób nie udało się wyróżnić żadnej postawy wobec zarządzania pieniędzmi. To zwykle osoby o najniższym dochodzie, nie posiadające rachunku bankowego i nie korzystające z internetu. (…)

Z raportu dowiadujemy się, że zmniejszyła się liczba osób, które kontrolują wszystkie wydatki (z 38% w 2008 roku do 28% w roku 2017). Natomiast wzrosła liczba osób, które kontrolują tylko największe wydatki (z 11% w 2008 roku do 20% w 2017 roku). Te zmiany mogą mieć związek ze wzrostem średniego wynagrodzenia Polaków i spadkiem udziału wydatków w dochodach Polaków (z 87% w 2008 roku do 77% w roku 2017).

Cały artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Gospodarowanie budżetem domowym” znajduje się na s. 10 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Gospodarowanie budżetem domowym” na s. 10 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska vs Ukraina. Nasze relacje określają takie pojęcia jak ‘wojna pomnikowa’ i ‘zakaz ekshumacji’. Co chcemy osiągnąć?

Potrzeba po stronie polskiej osoby, która swoim autorytetem kształtowałaby wizję, a nie wpisywała się w działania grup nacjonalistycznych, często będących w dziwnych relacjach z Federacją Rosyjską.

Paweł Bobołowicz

Po 26 latach wzajemnych stosunków, w sytuacji, gdy nasz sąsiad przeciwstawia się rosyjskiej agresji, łamie się dotychczasowy kształt Unii Europejskiej, a Polska przyjmuje największą migracyjną falę Ukraińców, nasze relacje określają takie pojęcia jak „wojna pomnikowa”, „zakaz ekshumacji” i „zakazy wjazdu”. Wzajemne stosunki w publicznym przekazie zostały zdominowane przez politykę historyczną, praktycznie całkowicie przykrywając największą od początku wzajemnych kontaktów liczbę projektów, działań, inicjatyw w zakresie obronności, stosunków gospodarczych, współpracy społecznej, naukowej i kulturalnej. Wielu polskich i ukraińskich obserwatorów nie ma wątpliwości, że polsko-ukraińskie relacje przeżywają załamanie, a nawet kryzys. (…)

 

Nowe elity i władze Ukrainy, poszukując korzeni ukraińskiej tożsamości i wzmacniając patriotyzm w obliczu rosyjskiej agresji, zaczęły jednak sięgać po historyczne wzorce i bohaterów, którzy z polskiego punktu widzenia nie są do zaakceptowania. W tym samym czasie, gdy część polskich elit domagała się uznania zbrodni popełnionych na Wołyniu i w Galicji za ludobójstwo, na Ukrainie coraz częściej gloryfikowano UPA, a jako bohaterów wskazywano ukraińskich nacjonalistów. Polskie protesty w tej sprawie zostały przyjęte na Ukrainie jako próba mieszania się do polityki wewnętrznej. (…)

W ostatnich dwóch latach w Polsce sprofanowano 15 ukraińskich cmentarzy i miejsc pamięci. W większości nie były to miejsca związane z UPA, lecz po prostu ukraińskie cmentarze. W tym samym czasie na Ukrainie doszło do 4 takich aktów. W przypadku Huty Pieniackiej do zniszczenia pomnika użyto ładunku wybuchowego, sprofanowano również cmentarz w Bykowni, będący jednym z czterech tzw. cmentarzy katyńskich – miejsc pochówku polskiej elity pomordowanej przez Sowietów w 1940 roku. W Bykowni jednak sprofanowano także ukraińską część cmentarza – co w polskich mediach bywało przemilczane, a przecież jednoznacznie wskazuje na kontekst tego zdarzenia. Wszystkie miejsca pamięci po stronie ukraińskiej zostały przywrócone do stanu poprzedniego – łącznie z odbudowaniem ze środków ukraińskich pomnika w Hucie Pieniackiej. Na Ukrainie i w Polsce jednak nie wykryto sprawców.

Kwestia niszczenia ukraińskich cmentarzy w Polsce prawie nie przebijała się do mediów i dotąd jest traktowana jako temat mało istotny. W tym samym czasie, gdy walczymy o pamięć polskich ofiar na Ukrainie.

Najbardziej głośne stało się jednak zniszczenie pomnika poległych partyzantów UPA w Hruszowicach na terenie Polski. Zniszczenia nie dokonali, jak to działo się wcześniej, „nieznani sprawcy”, lecz konkretne osoby uzbrojone, oprócz sprzętu, w decyzję administracyjną. Tzw. demontaż pomnika stał się wręcz momentem kulminacyjnym, który spowodował ostrą reakcję strony ukraińskiej i zainicjowanie przez Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej procesu wstrzymania polskich prac poszukiwawczych i ekshumacji ofiar na terenie Ukrainy.

I aczkolwiek możemy mówić o wielu aktach, które doprowadziły do eskalacji konfliktu „pamięci”, to nie ulega wątpliwości, że właśnie ten moment jest kluczowy, by go zrozumieć i zrozumieć, komu cała ta sytuacja służy.

Pomnik w Hruszowicach został zburzony praktycznie w przededniu 70 rocznicy akcji „Wisła” – komunistycznej zbrodni, w ramach której wywieziono i przesiedlono 140 tysięcy osób, zmuszając je do natychmiastowego porzucenia domów i terenów, gdzie ich rodziny zamieszkiwały od wieków. Wybranie tej daty nie było przypadkowe i samo to jest dostatecznym dowodem na prowokacyjny charakter działania, bez względu na argumenty o nielegalności pomnika. O innych okolicznościach i powiązaniach z osobami działającymi na rzecz Rosji i prorosyjskiej Partii Zmiana funkcjonującej w Polsce, a której lider siedzi w polskim areszcie podejrzany o szpiegostwo na rzecz FR, szczegółowo napisał Marcin Rey na prowadzonej przez niego stronie „Rosyjska V Kolumna w Polsce”. Rey wskazuje osoby odpowiedzialne za tę prowokację i sieć ich zależności:

Pomnik UPA w Hruszowicach w gminie Stubno został wyburzony 26 kwietnia 2017 roku przez bojówkę podkarpackich działaczy Ruchu Narodowego, na czele ze związanym z Andrzejem Zapałowskim i Mirosławem Majkowskim liderem podkarpackiego RN Markiem Kulpą, z aprobatą nie tylko w wójta gminy, lecz także Ministerstwa Kultury, mimo tego, że brygada wyburzeniowa Ruchu Narodowego zwaliła kolumnę pomnika na sąsiadujący grób, gdzie pochowany jest Ołeksa Panio, ponad podejrzeniami o „banderyzm”, bo zmarły w 1878 roku. (…)

Zniszczenie pomnika nastąpiło w czasie, gdy Polska i Ukraina negocjowały kwestię legalizacji pomników po polskiej i po ukraińskiej stronie. Nie można bowiem zapominać, że wiele polskich pomników na Ukrainie również postawiono w sposób nielegalny. I chodzi tu o upamiętnienia powstałe po 1991 roku, a nie, jak próbują twierdzić niektórzy polscy dziennikarze, o upamiętnienia przedwojenne. Ewentualnie dotyczy to też kwestii odbudowy przedwojennych pomników, które zostały zniszczone w czasach sowieckich – tak jak w przypadku Cmentarza Orląt Lwowskich. Wmieszanie się w tak delikatną materię konsultacji międzypaństwowych działaczy nacjonalistycznych bojówek o dziwnych związkach z rosyjskim piętnem musi niepokoić.

Nie podlega jednak dyskusji, że reakcja na wyburzenie pomnika w Hruszowicach strony ukraińskiej – wstrzymania ekshumacji – była nieadekwatna i nie do zaakceptowania nie tylko z polskiego punktu widzenia, ale także wartości, które są fundamentem funkcjonowania naszych państw.

Mariusz Cysewski w ostrym artykule na portalu wnet.fm „Ukraiński grób w Hruszowicach. Polityka pamięci IPN czy polityka łajdactwa i fałszerstwa? zwrócił uwagę na poważny problem, który w tej sprawie dodatkowo obciąża polską stronę za to, co się wydarzyło w Hruszowicach. Bo właściwie skąd wiemy o tym, że nie był to grób, jeśli nawet IPN tego nie wie? Pomnik był usytuowany na cmentarzu. A może nie trzeba było go wyburzać, może wystarczyło zasłonić, skuć napisy? Sowieckie pomniki nie tylko żołnierzy, ale i funkcjonariuszy NKWD stoją na polskich cmentarzach i nikt nie zamierza ich wyburzać. Godne pochówki mają żołnierze Wermachtu, chociaż wiadomo, że spoczywają tam też szczątki esesmanów. Upominając się o należny pochówek, spełniamy chrześcijański obowiązek, a nie gloryfikujemy zbrodniarzy. W dodatku pochówki najczęściej dotyczą ludności cywilnej, a nie partyzantów UPA. Musimy też pamiętać, że z każdym dniem wojny pomnikowej odkładamy w czasie możliwość godnego pochowania tych, o których podobno pamięć walczymy: naszych rodaków zagrzebanych na wschodzie w bezimiennych mogiłach. (…)

Dwa lata polskiej polityki pamięci nie przyniosło żadnego pozytywnego rezultatu: wstrzymano poszukiwania i ekshumacje, kwestie historyczne przekładają się na bieżące relacje, znów próbuje się realizować politykę za pośrednictwem innych państw (wcześniej przez Moskwę; dzisiaj Polska i Ukraina próbują w to wciągnąć UE), nasiliła się retoryka nacjonalistyczna. W wyniku takiej polityki na Ukrainie nie nastąpiło i nie nastąpi żadne przebudzenie świadomości co do wydarzeń na Wołyniu. Wręcz przeciwnie. Następuje syndrom oblężonej twierdzy. Ukraińcy czują się atakowani z każdej strony i pozostawieni sami w walce o niepodległość. Dołożenie do tego zachowań Rumunii i absolutnie wpisującej się w rosyjskie oczekiwania polityki Węgier wobec Ukrainy prędko przyniesie efekt zniechęcenia zachodem na Ukrainie.

Jakie w takiej sytuacji mogą być rezultaty grudniowej wizyty prezydenta Dudy na Ukrainie? Prezydent jako cel podroży wybrał Charków. Region przygraniczny z Rosją i bezpośrednio sąsiadujący z obszarem, na którym trwa regularna wojna. Andrzej Duda odda hołd polskim oficerom zamordowanym w 1940 roku przez Sowietów. W podkijowskich Piatychatkach spoczywa ponad 4000 naszych rodaków i kilka tysięcy ofiar sowieckich represji z lat 1937–1938. Ważnym elementem tej wizyty będzie zatem polityka pamięci, jak też wyraźne wsparcie dla ukraińskiej jedności terytorialnej.

Czy do tego czasu albo w czasie wizyty może nastąpić przełom w relacjach polsko-ukraińskich? Na pewno wymaga to wyjścia poza poziom polityki wewnętrznej i zagrań pod elektorat, wymaga szerokiej koncepcji i sprecyzowanej wizji. Być może też potrzeba wyraźnego lidera tej polityki po stronie polskiej. Osoby, która swoim autorytetem kształtowałaby wizję, a nie wpisywała się w działania grup nacjonalistycznych, często będących w niezrozumiałych relacjach z Federacją Rosyjską.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Polska vs Ukraina. Co chcemy osiągnąć?” znajduje się na s. 9 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Polska vs Ukraina. Co chcemy osiągnąć?” na s. 9 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Papież skazany na banicję przez najstarszą córę Kościoła? Sprawa usunięcia krzyża z pomnika św. Jana Pawła II we Francji

Wyrywanie św. Janowi Pawłowi II krzyża z rąk bez wątpienia nie spowoduje zamordowania wiary, bo katolicy przywykli do prześladowań i z pewnością poradzą sobie, a wiara, jak zawsze, obroni się sama.

Tadeusz Puchałka

Najbardziej brakuje nam w naszym kraju przydrożnych krzyży i kapliczek, a w Polsce jest ich bardzo wiele i są takie zadbane – z wyraźną zazdrością mówili młodzi pielgrzymi z Niemiec i Francji podczas zeszłorocznych ŚDM. Młodzi Francuzi z obawą patrzyli w przyszłość, bo chrześcijaństwo, a wiara katolicka w szczególności, od długiego już czasu jest w ich kraju pod lupą najrozmaitszych organizacji. Niestety, obawy młodych ludzi były uzasadnione, skoro we Francji krzyż stał się czymś na wzór swastyki i nie ma już nawet szacunku dla świętości Jana Pawła II, którego władze miasta Ploermel chcą obedrzeć z atrybutów chrześcijańskich. (…)

Dyskryminacja katolików trwa od dawna, teraz jednak proces ten przybiera przerażające rozmiary. Należy przypomnieć, że krzyż – jako święty symbol chrześcijaństwa – ma prawo domagać się należnego mu traktowania, podobnie jak symbole innych wyznań. Nikt nie dał mi prawa wypowiadania się za wszystkich Polaków, więc odpowiadam w swoim imieniu, że jako Polok-Ślonzok jestem oburzony sytuacją we Francji związaną z niszczeniem symboli wiary, niezależnie od tego, za jakimi paragrafami prawa świeckiego się ono chowa. Cóż to za prawo, w myśl którego można dokonywać zamachu na wiarę? Bo przecież wyrywanie nam, katolikom, krzyży, to zamach na naszą godność. Szanujemy każdą wiarę, szanujemy ludzi niewierzących i ich poglądy, czy zatem nie mamy prawa żądać tego samego od innych?

Z doniesień wielu agencji prasowych wynika, że polskie władze rządowe z panią premier Beatą Szydło interweniowały w tej sprawie. Jestem dumny, że jestem Polakiem właśnie teraz, kiedy polskie władze z premier Beatą Szydło zaproponowały przeniesienie pomnika z miasta Ploermel do Polski. Czyżby świat oszalał do tego stopnia, że trzeba imać się tak drastycznych rozwiązań? Papież i wiara skazane na banicję przez rządy państwa, od którego uczyliśmy się chrześcijaństwa?

Oddzielenie państwa od Kościoła to także, a może przede wszystkim, niemieszanie się instytucji świeckich w sprawy wiary, wiernych – i odwrotnie. Czy zasada ta ma działać tylko w jedną stronę? Jeżeli tak, to mamy do czynienia z rodzącym się nowym, nieznanym do tej pory totalitarnym systemem i w ten sposób ma prawo to rozumieć każdy.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Papież skazany na banicję” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Papież skazany na banicję” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Droższy od najdroższego obrazu świata, czyli Leonardo i my. Minister Gliński chyba jednak nie przepłacił

Jeżeli „Salvator Mundi”, obraz wątpliwego autorstwa i przemalowany, osiągnął cenę 450 mln euro, to ilu turystów może przyciągnąć do Krakowa i do Polski, ile dochodu przynieść „Dama z łasiczką”?

Piotr Witt

Pamiętają Państwo zapewne falę oburzenia, jaką wywołał zakup przez państwo polskie Muzeum Czartoryskich razem z jego zbiorami.

Minister kultury Gliński naraził się na bezpardonowe krytyki, wystawiając na rzecz księcia Czartoryskiego czek na zawrotną sumę 100 milionów euro. Wówczas trudno było mówić o wartości Damy z łasiczką z powodu braku układu odniesienia.

Żaden obraz Leonarda da Vinci nie pojawił się na rynku sztuki od początku lat sześćdziesiątych. Aukcja w centrum Rockefellera obudziła dziesiątki domysłów odnośnie do osoby nabywcy. Prawda sprowadza się do zimnej kalkulacji kupieckiej. Nabywca obrazu – dwa amerykańskie fundusze inwestycyjne na spółkę z kilkoma muzeami – zapłaciły 450 milionów dolarów w celach spekulacyjnych. Mają nadzieję zarobić 18% rocznie na wystawianiu Salvatora.

Skomplikowany montaż finansowy, a następnie scenariusz licytacji opracował utalentowany historyk sztuki i finansista Loïc Gouzer. Salvator Mundi sprzedany był na licytacji sztuki nowoczesnej, wśród dzieł, gdzie nie liczą się ani umiejętności, ani talent, ani wykonanie, ale jedynie renoma stworzona przez reklamę.

Interes ma związek ze zmianami trybu życia współczesnych społeczeństw. Więcej czasu wolnego, masowa turystyka i w efekcie burzliwy rozwój muzealnictwa. Co roku na świecie powstaje 700 nowych muzeów. Legiony turystów oglądają w nich w pierwszym rzędzie to co jest najcenniejsze i cieszy się największym rozgłosem, co przekłada się bezpośrednio na wpływy do kasy muzeum.

Jeżeli obraz wątpliwy i przemalowany osiągnął taką cenę, to jaką wartość może przedstawiać arcydzieło? Ilu turystów może przyciągnąć do Krakowa i do Polski, ile dochodu przynieść Dama z łasiczką? A zresztą może się mylę, gdyż państwo polskie jako największą atrakcję turystyczną Krakowa reklamuje jego położenie w pobliżu Auschwitz.

Przed dwoma laty paryski gabinet ekspertyz Expertissimo określił przypuszczalną wartość Giocondy na dwa miliardy euro. Po sprzedaży „Salvatora Mundi” ewaluacja Giocondy znacznie wzrosła, „Damy z łasiczką” także. Dwa miliardy? Kto wie? Pewnie więcej. A reszta zbiorów, a Rembrandt? A 85 tysięcy pozostałych cennych obiektów, które raz na zawsze przeszły drogą legalną na własność państwa i narodu polskiego?

Po sprzedaży Salvatora Mundi była pani Minister Kultury powinna zjeść własny kapelusz razem z kwiatkami, które go zdobią. Tyle, że pani Omilanowska, krytykując kosztowny zakup, nie kwestionowała ceny, która, jak wyjaśnił trybunał w Wersalu, jest umowna, ale samą decyzję obecnego rządu, jej zdaniem szkodliwą. – Po co było płacić – mówiła – skoro prywatnemu właścicielowi można nie oddać?

Nie zwrócić, zatrzymać, no ukraść, mówiąc po prostu. Kolekcja Czartoryskich, tak czy inaczej, musiała pozostać w Polsce. Namawianie do kradzieży obudziło zapewne sympatię zrozumienia po obu stronach barykady politycznej. Zwłaszcza pan minister Jaki chętnie by przyklasnął. Wprawdzie obiektem przemyśleń Jakiego są kamienice w Warszawie, nie dzieła sztuki w Krakowie, ale i w jednym, i drugim przypadku chodzi o własność, którą można właścicielowi odebrać, wykorzystując pozycję siły. Widocznie z PO, której był działaczem w poprzednim wcieleniu, wyniósł nie tylko doświadczenie, ale i poglądy.

Pan minister Jaki, obdarzony większą i bardziej twórczą inwencją prawniczą, poszedł w rozumowaniu nawet dalej od pani Omilanowskiej i decyzję o słusznej kradzieży uzasadnił teoretycznie: na wojnie każdy coś stracił. Aby sprawiedliwości stało się zadość, należy tym, co nie stracili – mówi – odebrać to, co uratowali.

Minister Jaki nie prowadzi do końca swego rozumowania i nie twierdzi, że tym, co wyszli cało z wojny, należałoby poobrywać ręce albo nogi, bo innym też oberwał je granat, więc jest niesprawiedliwie, żeby jednemu oberwało, a drugiemu nie.

Wywód ministra Jakiego jest tak sugestywny, że chętnie go powtarzają jego współpracownicy, wyrośli widocznie w tej samej szkole myśli prawnej co on. Przy najbliższej reformie rządu oni z pewnością pozostaną.

„Droższy od najdroższego obrazu świata, czyli Leonardo i my”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera Wnet”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w grudniowym „Kurierze Wnet” nr 42/2017, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Witta pt. „Droższy od najdroższego obrazu świata, czyli Leonardo i my” na s. 3 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pionierzy II Rzeczpospolitej. Maksymilian Franke (1887– po 1942), inspektor przemysłowy Królewskiej Huty/Chorzowa

Kultura pracy, w tym kultura jej bezpieczeństwa, jest często pomijanym wymiarem rozwoju gospodarczego. Jej kształtowanie to proces długotrwały. Na ziemiach polskich można go śledzić od średniowiecza.

Roman Adler

Jednym z mechanizmów utrwalania się nawyków, tzw. dobrych praktyk, a ostatecznie – przepisów prawa regulujących ten wymiar rozwoju gospodarczego, jest istnienie w społeczeństwie instytucji, które egzekwują ich przestrzeganie. Taką instytucję od połowy XIII w. tworzyli na Śląsku, a od czasów Kazimierza Wielkiego w całej Polsce – montes iuratores, za Władysława Jagiełły zwani przysięgłymi górniczymi, w „Ordunku gornym” ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego Jana II Dobrego określeni jako „przysięgli gorni”. (…)

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i włączeniu w wyniku trzech powstań śląskich części Górnego Śląska do II Rzeczypospolitej – ich doświadczenia podjęli polscy inżynierowie w autonomicznym województwie śląskim. Trzech z nich znalazło się wśród pionierów kształtujących nowoczesną kulturę bezpieczeństwa pracy nie tylko na polskim Śląsku, ale i w całej Polsce. (…)

Od 2 października 1922 r. inspektorem przemysłowym w Królewskiej Hucie był urodzony 19 czerwca 1887 r. w Warszawie inżynier Maksymilian Franke (…)

W 1927 r. M. Franke znalazł się w spisie „inżynierów w Królewskiej Hucie i najbliższej okolicy miasta” z informacją, że w razie sporów między pracodawcami a pracownikami, łagodzenie tychże należało w Królewskiej Hucie „do osobnej Komisji pojednawczej i arbitrażowej, wybranej z obu stron, na podstawie dobrowolnego porozumienia”, której przewodnictwo sprawował „inspektor przemysłowy, (władza samodzielna państwowa, mianowana przez województwo, ze strony wydziału handlu i przemysłu) p. Franke.

(…) Kiedy w wyniku wielkiego kryzysu na początku 1931 r. nastąpiły redukcje w Hucie Bismarck za „zgodą komisarza [demobilizacyjnego, a jednocześnie okręgowego inspektora pracy w Katowicach, Józefa B. – R.A.] Gallota, wszyscy robotnicy, którzy osiągnęli 60 rok życia, bez względu na sprawność fizyczną lub fachowość zostali zwolnieni z pracy. (…) Z Huty Bismarcka zwolniono wtedy, mimo interwencji inspektora pracy, 100 robotników. Interwencja inspektora Frankego spowodowana była wynikami wcześniejszej inspekcji. Wynikało z niej (…), że zarządy, zwalniając pracowników, jednocześnie kilkakrotnie podwyższały ilość godzin nadliczbowych.

Tego rodzaju praktyki opłacały się pracodawcom, którzy (bez utraty zdolności produkcyjnych) oszczędzali na wydatkach na ubezpieczenie społeczne. (…) Inspektor pracy stanowczo odrzucił twierdzenia dyrekcji, że huty nie stać nie tylko na podwyżki płac, ale także na utrzymanie stanu zatrudnienia. W swoim raporcie (…) wykazał, że przy przeciętnej płacy robotnika wynoszącej ok. 150 zł miesięcznie, płace dyrektorów wynosiły: Scherff – 100 000, Kallenborn – 70 000 (…)” itd. Zwłaszcza gdy mowa o tym drugim, sytuacja była kuriozalna, bo wojewoda Grażyński już w 1929 r. „polecił go wysiedlić jako uciążliwego obcokrajowca” (…)

W 1936 r. i 1939 r. trwała akcja badania pracowników zagrożonych ołowicą, o czym świadczyły korespondencje z kwietnia, maja i lipca 1939 r. Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych SA Huta Batory, Związku Koksowni Sp. z o.o. Dyrekcja Ruchu Hajduki z Wielkich Hajduk czy Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych SA, generalnej dyrekcji Zakładów Przetwórczych Warsztaty Przetwórcze w Chorzowie, które przesłały do doktora Zawadzkiego, lekarza powiatowego w Chorzowie lub doktora A. Szymańskiego w Świętochłowicach na podstawie nakazu insp. Frankego – wyniki badań krwi pracowników zatrudnionych przy lutowaniu ołowiu. (…)

Nieznane są jego losy pod okupacją niemiecką. Jego żona, Gertruda z d. Komraus została za działalność konspiracyjną aresztowana w Sosnowcu w drugiej połowie 1941 r. Wówczas zagarnięty został przez Niemców majątek M. i G. Franke. Kiedy okazało się, że Gertruda jest w ciąży, w kwietniu 1942 r. z katowickiego aresztu została przeniesiona do szpitala. Po urodzeniu bliźniąt, które zmarły w szpitalu, została zwolniona, ale gdy podjęła próbę nawiązania kontaktu z mężem – prawdopodobnie przebywającym w Generalnej Guberni – została zatrzymana i zesłana do niemieckiego faszystowskiego obozu zagłady „KL Auschwitz” w Oświęcimiu, gdzie zmarła 1 grudnia 1942 r.

Nie udało się w sposób nieulegający wątpliwości ustalić czasu, miejsca i okoliczności śmierci Maksymiliana Frankego. Dopiero 14 grudnia 2012 r. w postępowaniu o uznanie go za zmarłego sąd wydał postanowienie w przedmiocie uznania go za zmarłego 9 maja 1946 r. (data zgodna z dekretem o prawie osobowym) w nieustalonym miejscu.

Cały artykuł Romana Adlera pt. „Chorzowscy pionierzy nowoczesnej kultury pracy w II Rzeczypospolitej” znajduje się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Romana Adlera pt. „Pionierzy II RP. Chorzowscy pionierzy nowoczesnej kultury pracy w II Rzeczypospolitej” na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Działania hybrydowe przeciw Polsce mają kilkusetletnią tradycję / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 42/2017

Dziś już tylko ludzie skrajnie naiwni lub małe dzieci mogą sądzić, że ataki na Polskę są powodowane prawdziwą troską o praworządność, wolne media, prawa reprodukcyjne, dobrostan puszczy czy kornika.

Jan Martini

Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność

Wydawać by się mogło, że fake news, dezinformacja, wpływanie na wybory, ataki hakerskie czy paraliżowanie instytucji atakowanego państwa to rosyjski wynalazek ostatnich lat. Jednak w działaniach hybrydowych Rosjanie mają długą tradycję i znakomite osiągnięcia.

Ogromna i niegdyś budząca respekt I Rzeczpospolita nie została pokonana militarnie, nie uległa inwazji zbrojnej – padła ofiarą wojny hybrydowej trwającej niemal 100 lat. Ambasador rosyjski baron Kaiserling doprowadził do perfekcji to, co od czasów Piotra Wielkiego robili dyplomaci rosyjscy w Polsce. Ich zadaniem było „osłabiać, co mocne, zaciemniać, co jasne, wykrzywiać, co proste”. Dokładnie poznali oni system polityczny kraju, mechanizmy podejmowania decyzji czy funkcjonowanie sądów.

Rosjanie zorientowali się, że ogromny kraj był we władaniu dwudziestu spokrewnionych ze sobą rodzin. Rodziny te, często utrzymujące swoje prywatne armie, razem stanowiłyby potężną siłę, więc zadaniem posłów było umiejętnie skłócać, podsycać spory międzyrodzinne, udawać przyjaciół godzących zwaśnionych itp.

Równocześnie wypłacali regularny żołd przekupionym posłom (raport płk Igelstroma: Podoski potrzebujący cudzych pieniędzy jest naszym dobrym przyjacielem – Massalskiego nadzieja, że z naszą pomocą silne potrafi wytworzyć stronnictwo, oddała go w nasze ręce – Godzki, którego bogiem jest pieniądz, bierze od nas – Poniński bierze pensję, lubi wielką odgrywać rolę).

Plonem rozumu i pracowitości barona Kaiserlinga był fatalny stan kraju, w którym wykonywał swą misję. Mimo to, Polacy nagrodzili go najwyższym polskim orderem Orła Białego (przyznawanie szubrawcom polskich odznaczeń ma długą tradycję).

Następca barona – Mikołaj Repnin – był jeszcze zdolniejszy: zwołał synod, mianował prymasa (drugą osobę w państwie) i uwięził m. in. biskupów Sołtyka i Załuskiego oraz hetmana Rzewuskiego. Nocna akcja, podczas której Kozacy włamywali się do pałaców i wyciągali z łóżek czołowych polskich dygnitarzy, wywołała powszechne oburzenie. Nazajutrz król Stanisław August dyplomatycznie udał się na polowanie do Puszczy Kampinoskiej (Tusk w podobnych sytuacjach jechał na narty w Dolomity), nie śmiąc protestować wobec ambasadora zaprzyjaźnionego państwa.

W ciągu 14 lat sejm polski nie był w stanie uchwalić ani jednej ustawy, choć był zwoływany siedmiokrotnie. Dyplomaci rosyjscy byli obecni na obradach wszystkich sejmów czy sejmików ziemskich, pilnie obserwując, jak głosują poszczególni posłowie. Gdy jakiś poseł głosował „niewłaściwie”, bywał dyscyplinowany. Ponieważ od 1717 roku na terenie kraju obecne były wojska rosyjskie (z małą przerwą aż do 1993 roku!) metoda była prosta – posiadłość posła można było wybrać jako miejsce stacjonowania oddziału jegrów. Wiedząc o tym, łatwiej zrozumiemy „przyklepywanie” traktatów rozbiorowych czy Sejm Niemy.

Zarówno caryca Katarzyna, jak i Fryderyk pruski byli wielkimi miłośnikami demokracji – ale tylko w Polsce. Właśnie dzięki umiłowaniu polskiej demokracji potomni w ich krajach mianowali ich Wielkimi. Monarchowie wzajemnie zobowiązali się do utrzymania w Polsce „źrenicy demokracji” – liberum veto. Powszechnie było wiadomo, że caryca „nigdy do skrępowania szlacheckich swobód nie dopuści”.

Z wielką troską nad stanem praworządności w Polsce pochylili się także sami Polacy zrzeszeni w konfederacji targowickiej: […] sejm dzisiejszy, przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą, połamał prawa kardynalne, zmiótł wszystkie wolności szlacheckie, poprzez uzurpację, zmieszanie i połączenie w nim wszystkich władz, których łączenie w jednym ręku jest sprzeczne z zasadami republikańskimi, nadużył on każdej z tych władz w sposób jak najbardziej tyrański. […] wiążemy się węzłem nierozerwanym konfederacji wolnej przy wierze św. katolickiej rzymskiej […] A że Rzeczypospolita pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje.

Na „odcinku polskim” Rosja i Prusy rywalizowały ze sobą, ale też kooperowały w dziele niszczenia państwowości polskiej. Szczytowym osiągnięciem tego współdziałania była likwidacja organizmu państwowego trwającego 800 lat, czego tragicznym symbolem stało się przetopienie przez Prusaków polskiej korony królewskiej.

Nieco później mocarstwa zaborcze na Kongresie Wiedeńskim przemeblowały Europę, zapewniając 100 lat „pięknej epoki” na koszt Polaków… Do tych wydarzeń „taktownie” nawiązał prezydent Putin w swoim wystąpieniu na Westerplatte, mówiąc o „najlepszym czasie Europy” jako wyniku rosyjsko-niemieckiego porozumienia.

Gdy I wojna światowa zbliżała się do końca, państwa zaborcze, zdając sobie sprawę, że nie da się zapobiec odrodzeniu Polski, starały się przynajmniej nie dopuścić do odtworzenia Rzeczpospolitej w kształcie przedrozbiorowym. W tym celu z inicjatywy niemieckiej powołano państwo litewskie, a Austria wsparła powstanie Ukrainy, kierując do Lwowa jednostki z przewagą żołnierzy narodowości ukraińskiej i starając się osadzić jako króla Habsburga – „Wasyla Wyszywanego”.

Traktat w Brześciu, kończący wojnę między Niemcami a Rosją, przewidywał wspólną politykę wobec odradzającej się Polski. O szczegółach dowiedzieli się bracia Lutosławscy i poinformowali arcybiskupa Kakowskiego w Warszawie. Sowieci skazali ich na karę śmierci i rozstrzelali (kto dziś o nich pamięta?).

Pokój w Brześciu dopuszczał istnienie państwa buforowego, „teoretycznego” na ziemiach polskich (to nie Tusk wymyślił ‘państwo teoretyczne’). Ani Rosja, ani Niemcy nie pogodzili się z możliwością powstania samodzielnej Polski (Lenin: Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami).

„Pora nadeszła” w 1939 roku, gdy wspólnie zlikwidowano „państwo sezonowe” i wytyczono „sprawiedliwą” granicę między Niemcami a Rosją. Jesienią 1939 roku na konferencjach w Krakowie i Zakopanem z udziałem Gestapo i NKWD radzono nad zwalczaniem „polskiego bandytyzmu” – tj. ruchu oporu i wstępnie wyznaczono ramy czasowe na „ostateczne uregulowanie kwestii polskiej” (endlosung). Ponoć miał to być rok 1975.

Choć Polska była największym przegranym II wojny światowej, mimo 50 lat zniewolenia (czy tylko braku suwerenności) Polacy doczekali lepszych czasów. Wychodząca z komunizmu w 1989 roku Polska, z kruchą równowagą między partią „ruską” a „pruską” (wasz premier, nasz prezydent), miała być pozbawiona przemysłu, armii i „pozostawać w głównym nurcie”, tj. nie prowadzić polityki zagranicznej. „Uszyto” nawet specjalnie konstytucję, gwarantującą systemowy klincz w wypadku zdobycia władzy przez opcję niekontrolowaną.

Równocześnie „inżynierowie dusz” rozpoczęli intensywną pracę nad umysłami Polaków w myśl zasad opisanych w podręczniku Problemy psychologii wojskowej płk. Władimira Lisiczkina:

„Współcześnie utrata suwerenności nie dokonuje się jedynie poprzez zewnętrzną inwazję (…) Aby naród wykończył się sam, należy zlikwidować jego dumę narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, zamieszać w systemie odniesienia. W tym celu należy promować miernoty na autorytety, należy sprawić, by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości (…) Jednym z elementów tej subtelnie prowadzonej wojny jest dekonstrukcja tradycji historycznej przeciwnika”.

Przeszłość historyczna – to podstawa jedności każdego narodu jako zwartej społeczności. […] Wojna historyczna polega na nadszarpnięciu jedności narodu poprzez takie działania informacyjne, które mają na celu moralną likwidację wszystkich bohaterów, osobistości bądź wydarzeń, będących do tej pory źródłem dumy narodowej. […] Z wielką skutecznością dzieje się to za pomocą współczesnych mass mediów.

Mimo akcesu Polski do Unii Europejskiej i NATO, wpływy partii „ruskiej” bynajmniej nie uległy zmniejszeniu, a po dojściu ekipy Tuska/Pawlaka do władzy można było zaobserwować wręcz wzmożoną, odgórną „przyjaźń polsko-rosyjską”. Dokonano kilku spektakularnych działań, poczynając od reaktywacji Festiwalu Piosenki (już nie radzieckiej) w Zielonej Górze poprzez otwarcie „małego ruchu granicznego” z Kaliningradem, spotkanie (odprawę?) polskich ambasadorów z min. Ławrowem (o tym, że rosyjski dyplomata jest funkcjonariuszem KGB „pod przykryciem” organizator Sikorski mógł się dowiedzieć choćby z wydanej w Polsce książki pt. „Towarzysz J”). Wydarzeniami większej rangi były kurtuazyjne wizyty N. Patruszewa w „bratnim” Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, uwieńczone kuriozalną „umową o współpracy” potężnego FSB ze skromną Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. Ciekawostką, na którą chyba nikt nie zwrócił uwagi, jest fakt, że współpracować miała nie służba wywiadu zagranicznego SWR, lecz FSB. Widocznie uznano, że to „wewnętrzna sprawa Rosji”, w myśl zasady „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”.

Ale wydarzeniem najwyższej rangi było „historyczne pojednanie” z dnia 17 sierpnia 2012 roku. Gazety donosiły: Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl I oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podpisali na Zamku Królewskim w Warszawie przesłanie obu Kościołów, katolickiego i prawosławnego, wzywające do polsko-rosyjskiego pojednania. (…) Arcybiskup Michalik zapisał się w historii. (…) Chodzi o wzajemne przebaczenie, wyrzeczenie się zemsty i nienawiści – każdy Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin w każdym Polaku powinien widzieć przyjaciela i brata. (…) Rosyjskich dziennikarzy zaskoczył wysoki, prawie prezydencki poziom powitania patriarchy Cyryla, z kompanią reprezentacyjną i eskortą motocyklistów.

Ceremonia podpisania była uświetniona obecnością znakomitych osobistości, takich jak B. Komorowski, B. Borusewicz, M. Boni (TW „Znak”) H. Gronkiewicz-Waltz, ks. Boniecki, Wł. Cimoszewicz. Pojednaniem zajmował się najwyżej notowany w IPN hierarcha – abp Muszyński, a od strony organizacyjnej bp Polak – późniejszy najmłodszy w historii prymas Polski (40 lat).

Warto wiedzieć, jakiego to świątobliwego męża Tusk witał motocyklami: Władimir Michajłowicz Gundiajew, znany dziś jako patriarcha Cyryl I, to jeden z licznych w Rosji „Ojców-Czekistów”, o pseudonimie „Michajłow”. „Doświadczenie operacyjne Gundiajewa w sposób szczególny łączy go w serdeczniej przyjaźni z płk Putinem i jest to więź dwóch profesjonalistów – kolegów pracujących w różnych oddziałach służb sowieckich”.

Zarzuty korupcyjne nie przeszkodziły mu w objęciu stanowiska patriarchy Moskwy. W przerwach między obowiązkami liturgicznymi duchowny zajmował się handlem wyrobami tytoniowymi, wwożonymi do Rosji bez cła w ramach „pomocy humanitarnej” i składowanymi w Monasterze Daniłowskim.

Oddźwięk „pojednania” był raczej mizerny. Tekst orędzia odczytano we wszystkich kościołach w Polsce, lecz w Rosji – nie (bo i po co?). Przeciw hucpie protestowała tylko grupka członków Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej ze skromnym transparentem.

Tekst „pojednania” biskupi zatwierdzili jednogłośnie. Po latach jeden z biskupów wyznał prywatnie, że nie można było się wstrzymać. Znaczy to, że polecenie przyszło via Watykan. Nasi mężowie stanu usilnie zabiegali o przyjaźń Rosji, ale chyba z mizernym skutkiem (o czym świadczą ceny gazu).

O stosunku Rosji i Niemiec do polskich dążeń niepodległościowych szczerze powiedział polskiemu dziennikarzowi doradca prezydenta Putina Aleksander Dugin – politolog i geostrateg, wykładowca akademii wojskowych:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem przy pomocy wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii (…) Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki”.

Dwukrotne próby „wybicia się na niepodległość” zostały zlikwidowane, ale dziś znowu „widmo krąży po Europie” – widmo podmiotowej i samodzielnej Polski. Natychmiast po powołaniu rządu przez PiS powstał „Komitet Obrony Demokracji” i rozpoczęto huraganową nagonkę medialną ze wszystkich kierunków. Także medialne ośrodki dywersji ideologicznej wewnątrz kraju pracowały na najwyższych obrotach.

Posługiwanie się czarnym PR-em ze strony sąsiadów niezadowolonych ze wzrastającej roli państwa polskiego ma wielowiekową tradycję. Już w XIII wieku, gdy Władysław Łokietek z żelazną wolą kontynuował rozpoczęte przez Przemysła II scalanie rozbitych testamentem Krzywoustego dzielnic, musiał zmagać się z oporem zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Gdy czytamy, jak piastowscy książęta dzielnicowi zostawali zhołdowani przez czeskiego króla, jak wchodzili w układy zależności z Brandenburczykami lub Krzyżakami, którzy właśnie bezprawnie zagarnęli Pomorze, przypominają nam się hasła o „płynięciu w głównym nurcie”. Sojusz Łokietka z pogańskim Giedyminem dał Krzyżakom asumpt do oskarżeń polskiego króla o wiązanie się z poganami (faszystami?). Jak pisał prof. Andrzej Nowak: Można było, zamiast oddawać cokolwiek Łokietkowi, wymalować w wyobraźni elit politycznych i intelektualnych od Awinionu do Hamburga, od Londynu do Rzymu „ohydną twarz” polskiego królestwa i jego mieszkańców.

W Brukseli już 8 razy pochylono się z troską nad Polską prowadząc wielogodzinne debaty. Świadczy to o tym, że „sprawa polska” jest najpoważniejszym problemem Unii Europejskiej. Z początku mogło się wydawać, że ataki wynikają z niewiedzy, że wystarczy tylko cierpliwie wytłumaczyć. Dziś już tylko ludzie skrajnie naiwni lub całkiem małe dzieci mogą sądzić, że ataki na Polskę są powodowane prawdziwą troską o praworządność, wolne media, prawa reprodukcyjne, dobrostan puszczy czy kornika. Politycy wykazujący największy stopień zaangażowania w atakach na nasz kraj są po prostu zadaniowani. Dlatego debata jest niemożliwa – argumenty nigdy nie przekonają ludzi będących na służbie.

Jeśli sprawne służby są w stanie zainstalować prezydentów, premierów, kanclerzy czy prymasów (nie wspominając o biskupach), to wygenerowanie europarlamentarzystów nie jest problemem. Gdy odwołano przewidzianą na październik debatę, pojawiła się nadzieja, że Europa w końcu odpuści. Przecież nic strasznego się nie dzieje – reformy sądów nie ma, sprawdzeni sędziowie orzekają, aferzyści dostają wyroki w „zawiasach”, sprawy korupcyjne ulegają przedawnieniu itp.

Jednak tym razem imponujący był rozmiar ostrzału medialnego i perfekcyjny timing. Ktoś wiedział, że w Polsce odbywa się coroczny Marsz Niepodległości 11 listopada i trzeba przesunąć debatę o miesiąc. Wiedziano także o rozważanej dostawie systemu Patriot do Polski. Wprawdzie rząd USA nie dał się „wziąć na huki” (znają te numery), ale sprawę musi jeszcze zatwierdzić Kongres.

Należący do rosyjskiego oligarchy Lebiediewa brytyjski „The Independent” jeszcze przed 11 listopada informował o marszu faszystów w Polsce. W Sky News w dniu Święta Niepodległości wyemitowano korespondencję z Warszawy.

Poinformowano, że odbył się marsz z udziałem 100 tys. faszystów, na który co roku zjeżdżają się naziści z całej Europy i że oprócz zwyczajowych haseł antysemickich, tym razem pojawiły się hasła o segregacji rasowej i wyższości rasy białej. Trzeba wiedzieć, że epitet ‘white suprematist’ jest w Ameryce oskarżeniem jeszcze cięższym niż ‘antysemita’. W tej układance najprostszym (i najtańszym) elementem jest zorganizowanie kilkudziesięciu zamaskowanych facetów z prowokującymi transparentami.

Przezorność Jarosława Kaczyńskiego imponuje – na miejsce świętowania 11 listopada wybrał Kraków (narażając się na zarzut, że PiS ignoruje ideę Marszu Niepodległości).

Wydawać by się mogło, że żywiołowa niechęć postępowego świata wobec rządu PiS wynika z faktu, że narracja o Bogu czy patriotyzmie rani uszy ludzi światłych. Nic bardziej mylnego. Chodzi o pieniądze. Są środowiska, które działalność rządu PiS bardzo bije po kieszeni. W każdej niemal większej aferze w kraju pojawia się motyw Wojskowych Służb Informacyjnych i ślad rosyjskiej mafii. Karuzele VAT-owskie również mogły być organizowane przy współudziale kolegów Patriarchy Cyryla.

Jak pisał sowietolog Christopher Story, rosyjska mafia jest działem KGB i prowadzi działalność przestępczą o charakterze globalnym, a jej boss rezyduje w Nowym Jorku.

Krótko mówiąc – bezpardonowa „walka o praworządność” to hybrydowa wojna przeciw polskiej suwerenności.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność” na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niemcy: miało być egzotycznie, będzie, jak było. Znowu große Koalition – wielka koalicja. Bo wszystko na to wskazuje.

Nawet towarzysz Honecker nie uzyskał w NRD takiego poparcia w wyborach na stanowisko szefa partii, jak były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, kiedy zajaśniała jego gwiazda pomyślności.

Jan Bogatko

A tuż przed wyborami do Bundestagu w Niemczech (24 września 2017) niejaki Martin Schulz (wielki przyjaciel Polaków, pamiętają go Państwo z jego pierwszoplanowej roli w Parlamencie Europejskim?) powiedział był wszem i wobec, w górę wznosząc czerwony sztandar w swych silnych rękach, że teraz to on zasiądzie w fotelu kanclerza, bo oryginał lepszy od kopii. To hasło, przyznać muszę, bardzo się politykowi niemieckiej lewicy udało. Bo to fakt – Angela Merkel, teoretycznie szefowa partii centro-konserwatywnej, CDU, prowadziła w imieniu tej partii politykę na wskroś lewicową. Była zawsze za, a nawet przeciw, jak wykazała jej postawa podczas głosowania nad projektem „małżeństwo dla wszystkich” (aczkolwiek to pewna przesada, inni jeszcze czekają na swoją szansę).

Kariera od skromnej aktywistki FDJ w NRD do szefowej rządu w Republice Federalnej, ba, cesarzowej, jak wielu ją nazywa, nawiązując do jej żywotności politycznej, to wyczyn nie lada.

(…) Przegrana we wrześniowych wyborach do Bundestagu stanowiła dla Schulza wielki zawód. Jak to, on, oryginał, pokonany przez kopię?! Populista z Würselen nigdy nie był pragmatykiem. Porażony klęską Martin Schulz zapowiedział, że SPD nie weźmie udziału w rządach! Koniec wielkiej koalicji! Socjaldemokraci przechodzą do opozycji! W tej sytuacji Angeli Merkel nie pozostawała nic innego, jak podjąć rozmowy sondażowe z dawnym koalicjantem chrześcijańskiej niegdyś demokracji, centrowo-liberalną partią FDP, oraz skrajnie lewicowymi Zielonymi. I wcale nie brakowało takich, którzy uwierzyli w te zapowiedzi Schulza (mimo że w odróżnieniu od foteli w rządowym gabinecie, ławy opozycji są dość twarde). A także i w to, że egzotyczna koalicja rządząca z CDU, CSU, FDP i Zielonych ma przy istniejących różnicach programowych szanse na realizację. Nawet wówczas, kiedy rozmowy sondażowe przeciągały się, wydawało się, w nieskończoność, wiara w sukces tychże i przejście do II etapu była niezmącona. (…)

Socjaldemokraci stanęli do wyborów wrześniowych, prowadzeni przez burmistrza z Würselen, jako… partia opozycyjna; jak gdyby to nie SPD współrządziło w Berlinie, a ktoś całkiem inny, pod tą samą nazwą.

W tej sytuacji wszystko, co złe, to nie my – mówił Schulz; odpowiedzialność (w domyśle za katastrofę z imigrantami) ponosi tylko i wyłącznie, a jakże, Angela Merkel.

(…) Poirytowana postawą Schulza Merkel stwierdziła, że wielka koalicja wykonała ostatnimi laty dobrą pracę, dodając: „jaka szkoda, że SPD nie skomentowała tego choćby jednym dobrym słowem”. Ale i w CDU wrze: „Dzisiaj nadszedł dzień, by powiedzieć: cesarzowa jest naga”. Żaden kanclerz dotąd nie był tak łasy na władzę i niepatriotyczny – powiedział Wolfgang Grieger w Kühlungsborn. Bardzo go złajano za te słowa pod adresem Merkel.

Cały felieton Jana Bogatki, pt. „Niemcy – Jamajka i z powrotem” – jak co miesiąc, na stronie „Wolna Europa” „Kuriera Wnet”, nr grudniowy 42/2017, s. 3, wnet.webbook.pl.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Niemcy – Jamajka i z powrotem” na s. 3 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bolszewicki przewrót 1917 roku – wielki mit w świetle faktów / Mirosław Grudzień, „Wielkopolski Kurier WNET” 42/2017

Większość sił broniących pałacu udała się do domu, jeszcze zanim rozpoczął się atak. Jedyną rzeczywistą szkodą wyrządzoną carskiej rezydencji był odłupany gzyms i stłuczona szyba na trzecim piętrze.

Mirosław Grudzień

Bolszewicki przewrót październikowy 1917 roku – wielki mit w świetle faktów

Mit o „Wielkim Październiku”

My widim gorod Pietrograd
W siemnadcatom godu.
Bieżit matros, bieżit sołdat,
Strieliajut na chodu.

Raboczij taszczit pulemiot,
Siejczas on wstupit w boj.
Wisit płakat: DOŁOJ GOSPOD!
POMIESZCZIKOW DOŁOJ!

Gdy byłem uczniem podstawówki, na lekcjach rosyjskiego uczono nas takiego wierszyka o „Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej” w Rosji 1917 roku. Jako aktorów tego wydarzenia pokazywano w nim marynarza, żołnierza i jakiegoś dźwigającego ciężki karabin maszynowy robotnika, „który zaraz rozpocznie walkę”…

Jednym słowem − wierszyk sugerował jakąś wielką zadymę, zamieszanie, bieg, strzały – wtedy, dnia 25 października (7 listopada) na ulicach ówczesnej rosyjskiej stolicy, znanej poprzednio pod niemiecką nazwą Sankt-Pietierburg, po polsku: Petersburg. Tuż przed I wojną światową na fali nastrojów antyniemieckich nazwę te zmieniono na czysto rosyjską Pietrograd (Piotrogród).

Tymczasem… jak pisze brytyjski historyk Orlando Figes − większość mieszkańców stolicy tego wiekopomnego przewrotu w ogóle NIE ZAUWAŻYŁA. Były otwarte restauracje, sklepy, teatry i kina, „normalnie kursowały tramwaje i taksówki, po Newskim Prospekcie tłumy przechadzały się jak zawsze”… Żadnych barykad, walk ulicznych, pozamykanych na głucho okien… czego moglibyśmy oczekiwać po ogarniętym rewolucją mieście.

„Dmuchał jak zawsze wiatrami październik (…) / Idą kronsztadcy na Zimowy (…) / Zimowemu się nie ostać / przed szturmem / kronsztadzkich”. Tak opiewał obalenie rosyjskiego rewolucyjnego Rządu Tymczasowego bolszewicki (znakomity zresztą) poeta Władimir Majakowski. W czasach mojej młodości te wersy widniały na okolicznościowych tablicach szkolnych i były wygłaszane przez recytatorów podczas obowiązkowych akademii rocznicowych, organizowanych dla wyrażenia hołdu Rewolucji Październikowej – jednemu z najbardziej tragicznych w skutkach faktów w historii Rosji, Polski, Europy i świata.

Karmiono nas wtedy także obrazami przestawiającymi jakieś uzbrojone tłumy pod czerwonymi sztandarami, łuny i ogniste tory pocisków – a na tle pomroczniałego nieba „złowrogi” symbol przeklętej burżuazji, dawny carski Pałac Zimowy, w danym momencie siedziba Rządu Tymczasowego Rosji. Sceneria iście piekielna, jak przystało na rodzaj bezreligijnego Armagedonu, którym miała być ta rewolucja, starcie bolszewickich sił dobra ze złymi siłami starego świata.

Jednym słowem, sugerowano prawdziwą bitwę w tonacji heroicznej. Jej bohaterami mieli być dzielni zrewoltowani marynarze Floty Bałtyckiej z bazy marynarki wojennej w Kronsztadzie. Dodawano tu też żołnierzy i robotników. Ci ostatni mieli symbolizować znany z Międzynarodówki „wyklęty lud ziemi”, wies’ mir gołodnych i rabow (jak głosi jej rosyjska wersja). Do takich obrazów dołączano propagandowy film „Październik” (Oktiabr’) utalentowanego sowieckiego reżysera Siergieja Ajziensztiejna (lub Eisensteina, jak kto woli). Do dziś pamiętam z tego filmu obraz osamotnionego, groteskowo-demonicznego premiera Kierenskiego, którego w tym filmie, jak i w oficjalnej bolszewickiej propagandzie posądzano dążenie do osobistej dyktatury i knucie wojskowego puczu. Dzisiaj wiemy, że to był świadomie sfabrykowany mit, jedna z największych mistyfikacji XX wieku.

Nie podawano wtedy, że ten paskudny Rząd Tymczasowy, wyłoniony po obaleniu cara w „rewolucji lutowej”, był wtedy reprezentacją koalicji stronnictw sił demokratycznych, między innymi socjalistycznych − wchodzili doń m.in. dawni rewolucyjni towarzysze broni bolszewików, socjaldemokraci-mienszewicy i socjaliści-rewolucjoniści (eserowcy). Sam szef rządu Aleksander Kierenski był właśnie eserowcem.

A głodujących wtedy jeszcze, mimo toczącej się wojny, nie było. Obrazy wielu, bardzo wielu umierających z głodu ludzi można było zaobserwować dopiero po objęciu władzy przez bolszewików.

Tajemnicze kulisy przewrotu

Mały człowiek (…) rzekł:
− Gdzie człowiek mądry ukryje liść?
A ten drugi odpowiedział:
− W lesie.
(G.K. Chesterton, tł. M.G.)

Pamiętam też czytankę w podręczniku do języka rosyjskiego, jak to wódz proletariatu Lenin bohatersko ukrywał się nad jeziorem Razliw przed tymże Rządem Tymczasowym, który chciał go okrutnie aresztować i postawić przed sądem. Za co? Tego już nam nie mówiono. Pewnie po prostu dlatego, że ten rząd był taki z natury złowrogi… To i czynił złe rzeczy, bo niegodziwości były mu po prostu lube. Cóż tu wyjaśniać?

Dopiero w wiele lat później, i to z oficjalnych komunistycznych publikacji dowiedziałem się, że wydano wtedy nakaz aresztowania Lenina pod zarzutem agenturalnej działalności na rzecz Niemiec, państwa wrogiego, toczącego podówczas z Rosją krwawą wojnę. Wiedziano bowiem, że w kwietniu tegoż roku Lenin z grupą swoich rosyjskich towarzyszy-rewolucjonistów został starannie przetransportowany przez całe Niemcy aż do portu promowego na wyspie Rugii koleją, w słynnym „zaplombowanym wagonie”, pod troskliwą opieką oficerów niemieckiego Sztabu Generalnego.

Rządowi znane też były finansowe powiązania Lenina i jego bolszewickiej wierchuszki z podejrzanym niemieckim (wcześniej rosyjskim) obywatelem, socjalistą-biznesmenem Parvusem, działającym wtedy na terytorium Danii i podejrzewanym (słusznie) o to, że jest współpracownikiem niemieckiego wywiadu. Wielki wódz bolszewików był więc poszukiwany nie jako groźny wyraziciel woli mas, lecz jako postać zhańbiona, ktoś w rodzaju Judasza − ten, który zainkasował niemieckie srebrniki za wycofanie Rosji z wojny, wprowadzenie jej w stan chaosu i zawarcie z Niemcami korzystnego dla nich pokoju. Poświadczają to znane obecnie dokumenty ówczesnych władz Cesarstwa Niemieckiego.

Ale to już – pozwolę sobie tutaj sparafrazować Kiplinga − odrębna historia.

Co ciekawe, rozprawę przeciwko Leninowi z oskarżenia publicznego przygotowywano na koniec października − licząc według obowiązującego wówczas w Rosji kalendarza juliańskiego; według naszego gregoriańskiego kalendarza byłby to listopad. Do tej rozprawy nigdy nie doszło. Przeszkodził… wybuch zbrojnego bolszewickiego przewrotu, który usunął Rząd Tymczasowy i samo oskarżenie Lenina o agenturalność skazał na zapomnienie na długie dziesięciolecia.

W przeddzień

Skąd wzięli się żołnierze wśród uczestników przewrotu?

Żołnierze garnizonu piotrogrodzkiego, w porównaniu ze swoimi kolegami na froncie, żyli sobie wygodnie i wręcz bosko, spędzali czas na bezpiecznym próżnowaniu… i na nieustannym wiecowaniu. Prowadzona przez Rząd Tymczasowy demokratyzacja armii kompletnie oduczyła tych „obrońców ojczyzny” respektu dla jakiejkolwiek dyscypliny i hierarchii wojskowej − po prostu ich krańcowo zdemoralizowała i rozzuchwaliła.

Zamiast kadry oficerskiej wojskiem rządziły wybieralne sowiety dieputatow – „rady delegatów”. Premier Kierenski chciał się pozbyć tego niebezpiecznego, nieobliczalnego elementu i wysłać na front, w ogień prawdziwej walki. To wywołało przerażenie i bunt. Większość obecnych w Piotrogrodzie żołnierzy wypowiedziała po prostu posłuszeństwo dowództwu armii i zadeklarowała podporządkowanie piotrogrodzkiemu Komitetowi Wojskowo-Rewolucyjnemu, w nadziei, że uchroni ich to przed władzą socjalistycznej (i o wiele bardziej popularnej) partii eserowców. Komitet miał rzekomo służyć Radzie Piotrogrodzkiej do ochrony przed ewentualnymi próbami kontrrewolucji (którymi straszyli bolszewicy).

W istocie był to jednak to organ stricte bolszewicki, przygotowujący starannie zaplanowany, zbrojny pucz przeciwko rządowi − na oczach wszystkich, ale, co dziwne… w tajemnicy − nawet przed Radą Piotrogrodzką, współkolegami-eserowcami i wieloma członkami Komitetu Centralnego własnej, bolszewickiej partii.

Kierował nim swoisty – w tej chwili już właściwie niezależny od jakiegokolwiek wyższego autorytetu poza nieobecnym Leninem − triumwirat: Lew Trocki (wł. Bronsztiejn), Władimir Antonow (wł. Owsiejenko) oraz lider marynarzy Floty Bałtyckiej Pawieł Dybienko.

21 października KWR ogłosił swoją władzę nad garnizonem Piotrogrodu. 23 października rozszerzył zasięg swej władzy na Twierdzę Pietropawłowską, której działa wychodziły na Pałac Zimowy. Rząd Tymczasowy stracił rzeczywistą wojskową kontrolę nad stolicą dwa dni przed rozpoczęciem zbrojnego powstania – konstatuje Figes. Od tej pory nominalnie rządzący Rosją premier i jego ministrowie byli praktycznie bezbronni.

Zwykły, jesienny dzień

„Punkt kulminacyjny powstania przeszedł zasadniczo niezauważony” − pisze wspomniany już O. Figes. I przytacza wspomnienie naocznego świadka, który powracał wtedy pieszo do domu w odległości niespełna stu metrów od Pałacu Zimowego, około godziny 23.00, gdy bolszewicy szykowali się do ostatecznego natarcia na Pałac Zimowy. „Ulica świeciła pustkami − wspominał ten świadek, W. Awierbach. − Noc była cicha, miasto zdawało się wymarłe. Słyszeliśmy echo własnych kroków na chodniku”.

Głowa i koordynator przewrotu − był nim wtedy właśnie Lew Trocki − zaangażował do tego celu ogółem ok. 25 000–30 000 ludzi, ochotniczej robotniczej Czerwonej Gwardii, zrewoltowanych marynarzy i żołnierzy − czyli 5% wszystkich robotników i żołnierzy w Piotrogrodzie. Według Figesa wieczorem 25 października na placu Pałacowym kręciło się prawdopodobnie od 10 000 do 15 000 ludzi. Jednak nie wszyscy brali czynny udział w „szturmowaniu” Pałacu Zimowego.

„Nieliczne zachowane fotografie z październikowych wydarzeń wyraźnie pokazują skromne siły powstańcze. Widać na nich garstkę czerwonogwardzistów i marynarzy stojących na opustoszałych ulicach” – pisze wspomniany historyk.

A tymczasem… Czerwona Gwardia ustawiła blokady na licznych piotrogrodzkich mostach i patrolowała ulice opancerzonymi samochodami − tzw. broniewikami. Zajęła lokalne posterunki policji. Od rana przejęto kontrolę nad dworcami kolejowymi, pocztą i telegrafem, bankiem państwowym, centralą telefoniczną oraz stacją elektryczną. Rebelianci mieli więc kontrolę nad niemal całym miastem z wyjątkiem strefy centralnej wokół Pałacu Zimowego i placu św. Izaaka. Zamknięci wewnątrz Pałacu Zimowego ministrowie Kiereńskiego nie mieli nawet kontroli nad własnymi telefonami i prądem.

KWR spodziewał się ukończenia operacji zbrojnej przed południem. O godzinie 10 rano Lenin, który do tej pory ukrywał się i wrócił w przebraniu do Instytutu Smolnego (sztabu przewrotu), kończył już pisać manifest „Do obywateli Rosji”, ogłaszający obalenie Rządu Tymczasowego.

Przebieg puczu napotkał jednak na nieoczekiwane przeszkody. KWR stracił kontrolę nad harmonogramem przewrotu. Po pierwsze, spóźnili się marynarze – chyba najbardziej zdziczali, ale i najbardziej bojowi z puczystów.

Sygnałem do ataku miało być wciągnięcie na maszt twierdzy czerwonej latarni, która w tym przypadku nie oznaczała wezwania do rozpusty, lecz do „bohaterskiego” ataku na Pałac Zimowy. Latarnia zaginęła. Bolszewicki komisarz Błagonrawow zaczął jej szukać, wpadł po ciemku w błotniste bagienko. Jakąś lampę (nie czerwoną) znalazł, ale nie dało się jej wciągnąć na maszt, rebelianci nie otrzymali więc sygnału świetlnego.

Akustycznym preludium miały być z kolei salwy ciężkich dział polowych z Twierdzy Pietropawłowskiej, lecz w ostatnim momencie stwierdzono, że… są to zardzewiałe egzemplarze muzealne, z których strzelać się nie da. Przyciągnięto działa zastępcze, ale okazało się, że nie ma do nich odpowiednich pocisków. Ostatecznie dopiero o godzinie 18.50 KWR doręczył ultimatum do Pałacu Zimowego, żądając poddania się Rządu Tymczasowego.

Premiera już wtedy w Pałacu nie było, opuścił Piotrogród, udając się na poszukiwanie jakichś wiernych, względnie bojowych i zdyscyplinowanych oddziałów, które zechciałyby stanąć w obronie rządu.

Tymczasem w Pałacu inżynier Pałczynski, któremu powierzono obronę, nie mógł znaleźć choćby planu budynku ani nikogo, kto znałby jego topografię, wskutek czego jedne z bocznych drzwi pozostały niestrzeżone i bolszewiccy szpiedzy mogli swobodnie zakraść się do środka.

W tym krytycznym momencie do obrony rządu − poza dotychczasową garstką żołnierzy − dołączyły dwie kompanie kozaków, niewielka liczba młodych junkrów (podchorążych) z akademii wojskowych oraz 200 kobiet-żołnierek ze szturmowego Batalionu Śmierci. W sumie około 3000 żołnierzy.

O 21.40 dano wreszcie sygnał i z krążownika ,,Aurora” wystrzelono ślepe naboje. Huk był potężny, kobiety-żołnierki zaczęły wpadać w histerię… duch obrońców upadał. Po krótkiej przerwie na łaskawą ewakuację tych, którzy chcieliby opuścić Pałac, dowództwo puczystów nakazało prawdziwy ostrzał artyleryjski z Twierdzy Pietropawłowskiej, z „Aurory” i z placu Pałacowego. Większość pocisków wystrzelonych z twierdzy wylądowała w Newie, nie wyrządzając żadnych szkód.

„Legendarny »szturm« na Pałac Zimowy, w którym trwała ostatnia sesja gabinetu Kierenskiego, bardziej przypominał zastosowanie rutynowego aresztu domowego, jako że większość sił broniących pałacu udała się już do domu, głodna i zniechęcona, jeszcze zanim rozpoczął się atak. Jedyną rzeczywistą szkodą wyrządzoną carskiej rezydencji był odłupany gzyms i stłuczona szyba na trzecim piętrze” – pisze wspomniany historyk.

Gdy obrońcy zaniechali obrony i do Pałacu weszli bolszewiccy rebelianci, zobaczyli ministrów, którzy leżeli teraz wyciągnięci na kanapach albo garbili się w fotelach, oczekując końca. W momencie wejścia puczystów zerwali się z miejsc i − z jakiegoś osobliwego powodu − chwycili za płaszcze.

Owsiejenko-„Antonow” oznajmił: „Wszyscy jesteście aresztowani” – i… sprawdził listę obecności. Wiadomość o nieobecności Kierenskiego zdenerwowała napastników, jeden z nich krzyknął, że trzeba zakłuć sk…synów bagnetami. Aresztowanych zaprowadzono na piechotę do Twierdzy Pietropawłowskiej, której więźniami mieli zostać. Po drodze bolszewicka eksporta obroniła ich przed próbami linczu.

„Rejonowi komisarze policji, pytani w pierwszym tygodniu listopada, czy w październiku doszło do jakichś masowych ruchów zbrojnych, wszyscy bez wyjątku odpowiedzieli, że nic podobnego. »Na ulicach był spokój«, odparł szef policji dzielnicy Ochtyńskiej. »Ulice były opustoszałe«, dodawał komendant III Dystryktu Spasskiego”.

„Upajający” smak zwycięstwa

Po zdobyciu Pałacu Zimowego napastnicy „odkryli jedną z największych znanych piwnic winnych. W kolejnych dniach zniknęły stamtąd dziesiątki tysięcy wiekowych butelek. Bolszewiccy robotnicy i żołnierze raczyli się (…) ulubionym winem ostatniego z carów, wyprzedając wódkę tłumom na ulicach. Pijany motłoch demolował wszystko, co tylko napotkał na swojej drodze. (…) Marynarze i żołnierze krążyli po zamożnych dzielnicach, rabując mieszkania i zabijając ludzi dla rozrywki. Każda dobrze ubrana osoba stawała się oczywistym celem ataków (…). Nowe bolszewickie władze próbowały to powstrzymać, niszcząc zapasy alkoholu. Wypompowywali wino na ulicę – ale tłumy zbierały się i piły je prosto z rynsztoka”…

A inne „bohaterskie sukcesy”? Pisze o tym inny historyk Edward Radziński w swojej znanej biografii Stalina.

Bolszewicy tej nocy zwyciężyli kobiety − wspominała Maria Boczarnikowa, starszy kapral batalionu kobiecego. – „Kobiety też aresztowano i tylko dzięki pułkowi grenadierów nie zostałyśmy zgwałcone. Zabrano nam broń. (…) Była tylko jedna zabita. Zginie jednak wiele z nas, gdy bezbronne będziemy wracać do domów. Pijani żołnierze i marynarze łapali nas, gwałcili i wyrzucali na ulicę z najwyższych pięter kamienic”.

Antychrześcijańskie ostrze mitu

Późniejsza bolszewicka propaganda, a właściwie „czerwona religia” według pomysłu niejakiego Anatola Łunaczarskiego – na miejsce właściwej historycznej relacji z przebiegu tych wydarzeń stworzyła coś w rodzaju antychrześcijańskiej mitologii.

Nie zapomniano przy tym o wszelkich okultystycznych, nawet „lucyferycznych” akcentach. Wszak nazwa „Aurora” oznacza zorzę poranną, jutrzenkę, a właściwie Jutrzenkę – postać starożytnej mitologii. W Biblii upadły archanioł nazwany jest „Synem Jutrzenki” − łacińscy tłumacze Biblii przełożyli to, jak wiadomo, na Lucifer – „Niosący Światło”.

Bolszewicka rewolucja zaś miała przecież przynieść światło nadziei oraz racjonalnej, „naukowej” wizji rozwoju ludzkości – no i zarazem zgnieść reakcyjne „ciemne przesądy” starego porządku.

Czy te uderzające, symboliczne zbieżności to czysty przypadek?

Nadużywana później w sowieckiej propagandzie symbolika światła postępu pokonującego ciemność, te wszystkie wschodzące słońca w sowieckich godłach mają rodowód niewątpliwie wolnomularski. O innych − okultystycznych, nawet satanistycznych źródłach ideologii bolszewickiej, o ich demonicznej „mistyce” przelanej krwi, o gnostycznych i pogańskich nawiązaniach sowieckiej propagandy, symboliki i obrzędowości wiele napisano. Ten wątek wykraczałby jednak poza zamierzone ramy niniejszego artykułu. Może warto tu przypomnieć jedynie niepozorny, ale wymowny szczegół.

Orlando Figes podaje: Miejsce, w którym stał na kotwicy krążownik „Aurora”, znajdowało się przy malutkiej kapliczce obok mostu Mikołajewskiego. Kilka lat później bolszewicy zniszczyli kapliczkę, robiąc na jej miejscu miejski wychodek.

Niezamierzony czarny humor i ironia historii: w swoim antychrześcijańskim szale nowi władcy uznali, że do symboliki miejsca rozpoczęcia wiekopomnej Rewolucji Październikowej lepiej niż akcesoria „starej” religii będzie pasowało… ludzkie gówno.

I tak oto nadeszły dni nowej władzy, która jak zmora wisiała nad ludami dawnej Rosji i połowy Europy do 1991 roku, kiedy to Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego definitywnie zeszła ze sceny.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki przewrót październikowy 1917 roku – wielki mit w świetle faktów” znajduje się na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki przewrót październikowy 1917 roku – wielki mit w świetle faktów” na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dyskusja o ordynacji wyborczej: Przeźroczyste urny wywołały najwięcej krytyk opozycji. Do czegoś trzeba się przyczepić

Autorzy projektu nie wyszli poza fałszywą alternatywę: okręgi jednomandatowe albo wybory proporcjonalne i nie zaproponowali systemu zwiększającego wpływ wyborców na skład rad gmin, miast i powiatów.

Zbigniew Kopczyński

Skierowany do Sejmu projekt zmian w ordynacji wyborczej jest zwrócony niewątpliwie w dobrym kierunku, rewolucji jednak nie czyni. Zmiany nie idą tak daleko, jak mogłyby pójść, a poza tym projekt zawiera pewną wewnętrzną sprzeczność. Nie na poziomie zapisów prawnych, lecz w sferze określenia celu proponowanych zmian i sposobów jego osiągnięcia.

Projekt zapowiada likwidację jednomandatowych okręgów wyborczych i wprowadzenie wszędzie wyborów proporcjonalnych. Celem ma być zapewnienie większej różnorodności poglądów wśród radnych. I choć jestem zwolennikiem okręgów jednomandatowych, rozumiem wybór takiego priorytetu. Jednocześnie przewidziane jest zmniejszenie ilości mandatów w okręgu wyborczym, a to powoduje efekt zupełnie odwrotny do uprzednio opisanego.

Mała liczba mandatów oznacza, że zabraknie ich dla mniejszych ugrupować, pomimo przekroczenia przez nie progu wyborczego. Tak działa stosowany w Polsce (i nie tylko) sposób przeliczania oddanych na mandaty głosów, że im więcej mandatów do zdobycia, tym większe szanse dla małych komitetów wyborczych. Zmniejszenie liczby mandatów do podziału spowoduje, że w radach reprezentowane będą tylko największe ugrupowania i będzie to zdążać do znacznego ograniczenia różnorodności i wytworzenia się systemu dwupartyjnego. Słowo „dwupartyjny” należy wziąć tutaj w cudzysłów, bo w wyborach komunalnych często lokalne komitety zdobywają więcej głosów niż partie ogólnopolskie.

Szkoda, że autorzy projektu nie wyszli poza fałszywą alternatywę: okręgi jednomandatowe albo wybory proporcjonalne i nie zaproponowali systemu zwiększającego wpływ wyborców na skład rad gmin, miast i powiatów. Takie systemy działają już w niezbyt odległych krajach i można je dostosować do polskich warunków bez wymyślania prochu. (…)

Ważną i pozytywną zmianą jest nowy sposób wyboru członków Państwowej Komisji Wyborczej. Ta instytucja wymagała przewietrzenia i nowe zasady to umożliwiają. Zapowiadają one odejście od wyznaczania członków przez prezesów najwyższych sądów spośród ich sędziów, czyli mieszania w tym samym kotle, i wprowadzenie wyboru 7 na 9 członków przez Sejm, spośród prawników mających kwalifikacje do wykonywania zawodu sędziego, czyli w praktyce spoza TK, SN i NSA.

Zmiany te umożliwiają wprowadzenie pewnego pluralizmu wśród członków PKW. A jeśli dodać do tego wybór „sejmowych” członków w sposób wymuszający obecnosć w PKW kandydatów zgłoszonych przez opozycję, to jest to, o co chodzi. Obecność osób rekomendowanych przez różne i opozycyjne wobec siebie ugrupowania zdecydowanie zmniejsza możliwość zgodnego wpływania na wynik wyborów, a tym samym zwiększa zaufanie do wyników pracy takiego gremium.

Szkoda, że twórcy projektu nie poszli za ciosem i nie zwiększyli roli „czynnika społecznego”, czyli udziału w pracach komisji wyborczych wyższego szczebla, łącznie z PKW, przedstawicieli komitetów wyborczych.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kolejna reforma” znajduje się na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kolejna reforma” na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego