Dramatyczna sytuacja mieszkańców po powodzi w Płocku. Poszkodowana: pozostawiono nas samych sobie

Irena Maciuk, świadek i poszkodowana podczas powodzi w Płocku relacjonuje, jak wygląda pomoc dla mieszkańców. – Lodu jest tak dużo, że chyba będzie miażdżył domy – wskazuje.


W Płocku od poniedziałku obowiązuje alarm przeciwpowodziowy. Przyczyną jest zator lodowy na Wiśle poniżej miasta, w Popłacinie. Blokuje on przepływ wody i powoduje przybór rzeki. Wczoraj po południu prezydent Płocka zdecydował o ewakuacji ludzi i zwierząt z ul. Gmury w najniżej położonej dzielnicy Borowiczki. Urząd miasta podał, że do ewakuacji wyznaczono 115 osób.

Irena Maciuk, właścicielka domu, który jako jedyny na ulicy  nie został zatopiony relacjonuje jak wygląda akcja ratownicza. Kobieta jest zbulwersowana organizacją pomocy.

Gdy słyszę, że sytuacja jest opanowana rozglądam się dookoła i tego nie rozumiem. Domy są zatopione, ludzie uciekali chwytając wszystko, co było pod ręką. Do ostatnich chwili czekaliśmy na pomoc – mówiła.

Jak wskazuje Maciuk pomoc dla poszkodowanych nadal jest ograniczona.

Sytuacja jest tragiczna. Wody jest coraz więcej i podnosi się wraz z całym lodem, którego jest tak dużo, że chyba będzie miażdżył te domy – wskazuje Irena Maciuk.

Jesteśmy dookoła otoczeni wodą – dodaje.

Pomimo wielokrotnych próśb o pomoc służby dopiero dziś zainteresowały się sytuacją mieszkańców.

Przyjeżdżali i zawracali do lasu robili zdjęcia i wyjeżdżali (…) Biegaliśmy za tymi samochodami, krzyczeliśmy, żeby nam pomogli. Mówili, że pomoc zaraz nadejdzie i na tym się kończyło. (…) I tak przez cały dzień. (…) Szukaliśmy worków z piaskiem naokoło, by jakkolwiek ratować nasze domy – podkreśliła.

Dopiero dziś się z nami skontaktowano z pytaniem, czy czegoś potrzebujemy – mówi.

Pani Irena Maciuk relacjonuje, jak wyglądała ewakuacja części mieszkańców.

Paniczne pakowanie, ludzie na końcu wsiadali do samochodów na traktory i zabierali rzeczy. Kręciło się tam kilka radiowozów.

Kobieta zaznacza także, że ze strony władz i służb brakuje komunikacji z poszkodowanymi. Worki z piaskiem, które miały pomóc w zabezpieczeniu domów, zostały wyrzucone na dwa końce kilometrowej ulicy i mieszkańcy musieli je zwozić na własną rękę. Osoby starsze zostały pozbawione pomocy.

My jako osoby zdrowie i mające samochody pakowaliśmy worki do swoich samochodów i zawoziliśmy do domu.  Jak miały to zrobić osoby starsze? – pyta rozmówczyni Adriana Kowarzyka.

 

Wiele do życzenia pozostawia także sytuacja ewakuowanych osób, które nie mają zapewnionych odpowiednich warunków.

 Dziewczyna, która ma astmę dzwoniła do mnie, że nie może oddychać, bo nie ma leków – powiedziała Maciuk

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

A.N.

Komentarze