Zamieszki w Hamburgu podczas G20 są konsekwencją ślepoty i tolerowania lewicowego ekstremizmu przez władze miasta

Podczas szczytu G20 doszło do zamieszek, zdemolowano jedną z dzielnic Hamburga. Niemal 500 policjantów zostało rannych, nie jest znana liczba rannych demonstrantów. W czasie zajść zbudowano barykady.

Do pilnowania porządku i bezpieczeństwa na ulicach Hamburga podczas szczytu, który odbył się w piątek i sobotę, zmobilizowano w sumie ponad 20 tys. policjantów.

Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier i burmistrz Hamburga Olaf Scholz złożyli w niedzielę wizyty w szpitalach, gdzie przebywają ranni policjanci. Steinmeier powiedział, że jest „zaszokowany i zasmucony żądzą zniszczenia, którą demonstrujący okazali wobec policji i prywatnego majątku obywateli”. [related id=”28325″]

„Jako demokraci musimy zadać sobie pytanie, czy kilku brutalnych protestujących może powstrzymać taki kraj jak Niemcy od organizowania międzynarodowych spotkań” – dodał prezydent.

Scholz podziękował policjantom, chwaląc ich bohaterstwo, a także wyraził wdzięczność mieszkańcom Hamburga, którzy przynieśli kwiaty do szpitala wojskowego, gdzie przyjęto wielu rannych funkcjonariuszy. Obiecał odszkodowania tym osobom, które poniosły straty materialne na skutek wandalizmu chuliganów.

Burmistrz odrzucił krytykę wyrażaną przez niektóre osoby biorące udział w pokojowych protestach przy okazji G20, że policja nadużyła siły wobec stosujących przemoc demonstrantów. Powiedział, że była to „największa od czasów wojny operacja policji” i wezwał do wymierzenia uczestnikom zamieszek wyroków długiego pozbawienia wolności.

Szef hamburskiej policji Ralf Meyer powiedział, że wśród zatrzymanych ekstremistów są Rosjanie i Włosi.

„Czarny blok” demoluje Hamburg

Chuligani demolowali sklepy i punkty usługowe, splądrowali też supermarket. Na głównej ulicy demonstranci budowali barykady, a następnie podpalali je. Dopiero po kilku godzinach policja zdecydowała się na interwencję.

W nocy z piątku na sobotę na placu Pferdemarkt, jednym z centralnych punktów dzielnicy, agresywny tłum obrzucał policjantów kamieniami i butelkami. Funkcjonariusze ostrzeliwani byli też metalowymi kulkami wystrzeliwanymi z procy. Policja skierowała do akcji armatki wodne, by rozpędzić liczące kilkaset osób zgromadzenie, a także jednostki antyterrorystyczne.

Siły porządkowe obawiają się, że podobnie jak poprzedniej nocy na dachach okolicznych domów mogą się ukrywać ekstremiści uzbrojeni w płyty chodnikowe i koktajle Mołotowa.

Za ekscesy i sprowokowanie zamieszek przy okazji G20 odpowiedzialni są ekstremiści ze skrajnie lewicowego Czarnego Bloku.

Po zamieszkach oskarżano  policję o zbyt opieszałą interwencję. Niemiecki dziennik „Die Welt” stawia tezę, że zamieszki, do których doszło przy okazji szczytu G20, były wynikiem „ślepoty wobec lewicowego ekstremizmu”. Komentator zarzuca partiom rządzącym Hamburgiem – SPD i Zielonym – tolerowanie ekstremistów.

„Die Welt” o zamieszkach

„Wyobraźmy sobie, że młodzi prawicowi radykałowie przejmują kontrolę nad jakimś opuszczonym budynkiem, malują na ścianach graffiti i wywieszają z okien plakaty, na których napisane jest: Niemcy dla Niemców, Cudzoziemcy precz czy Narodowy opór” – pisze autor komentarza w „Die Welt”, Peter Huth.

„W budynku istnieje drukarnia, która drukuje ulotki nawołujące do przemocy, a w piwnicy stoi serwer, który steruje platformą dla antysemitów” – kontynuuje komentator. Z okazji urodzin Hitlera uczestnicy tego „autonomicznego projektu” organizują uliczne święto, zapraszając radykałów z całej Europy, obrzucają przy tym kamieniami przejeżdżające karetki pogotowia i brutalnie atakują policję – fantazjuje autor.

„Nie można sobie tego wyobrazić? I słusznie, ponieważ chodzi o prawicowych ekstremistów” – pisze autor, podkreślając, że w przypadku lewicowych ekstremistów w Berlinie i Hamburgu taka sytuacja jest „na porządku dziennym”. Jego zdaniem polityka prowadzona przez władze landu Hamburg – „głaskania [ekstremistów] po głowie” doprowadziła do powstania środowiska, w którym „przestępcy udają, że bawią się w miejskich Indian”.

„Wydarzenia w Hamburgu są konsekwencją ślepoty wobec lewicowego ekstremizmu” – ocenia komentator.

Huth krytykuje też brak jasnego zdystansowania się od awantur polityków z lewej strony politycznej sceny. „Gdzie są demonstracje pokojowych antyglobalistów przeciwko ideologicznym wandalom?” – pyta i dodaje, że w zamieszkach w Hamburgu uczestniczyło wielu „lewicowych terrorystów” z zagranicy. „Ktoś ich jednak do Hamburga zaprosił” – zauważa.

Zdaniem Hutha podpalacze z Hamburga – „wspierani finansowo przez polityków samorządowych i niemal niekarani przez wyrozumiałych sędziów” – raczej nie poniosą żadnych osobistych konsekwencji za swoje czyny.

„To, że żądza niszczenia wymknęła się w Hamburgu spod kontroli, stając się zwykłą orgią przemocy, nie zmienia faktu, że podatny grunt stanowi skrajnie lewicowy biotop chronionym przez czerwono-zielony [SPD-Zieloni] rząd [w Hamburgu]” – czytamy w „Die Welt”.

„W Niemczech istnieje prawicowy terroryzm, poczynając od zamachów na ośrodki dla uchodźców, a kończąc na serii morderstw popełnionych przez NSU. Ale istnieje też lewicowy terroryzm. Jego ślady można znaleźć znacznie łatwiej. Trzeba tylko chcieć” – konkluduje Peter Huth w niedzielnej „Die Welt”.

Komentarze