Nowa „zimna wojna”. Prezydent USA i Kongres utworzyli zwarty antychiński front. Czy już nie jest na to za późno?

Oficjalnie mówi się o amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej, ale zmagania toczą się w każdej sferze stosunków międzynarodowych, począwszy od konfliktu ideologicznego, skończywszy na wyścigu zbrojeń.

Kazimierz Dadak

Przed naszymi oczyma rozgrywa się fascynująca walka o dominację nad światem. Po rozpadzie ZSRR wydawało się, że Stany Zjednoczone na zawsze pozostaną jedynym supermocarstwem. Przejawem tego stanowiska była słynna swego czasu książka Koniec historii i ostatni człowiek F. Fukuyamy. Ten tryumfalizm srodze się zemścił, niepostrzeżenie Amerykanom wyrosła groźna konkurencja.

(…) W Polsce dużo się mówi o elektromobilności, natomiast w Chinach po prostu działa się w tym zakresie i to na niespotykaną nigdzie indziej skalę – w 2018 r. ponad połowa globalnej produkcji samochodów z napędem elektrycznym (bateryjnym i hybrydowym) przypada właśnie na ten kraj (ponad 1,1 miliona aut, wszystkie sprzedane na rynku krajowym). Wypada nadmienić, że właśnie w Chinach największa proporcja produkcji i sprzedaży, około ¾, przypada na wozy o „czystym” napędzie elektrycznym (czyli na baterie), natomiast w USA i EU około połowa to auta o napędzie hybrydowym. (…)

Trzeba pamiętać, że sukcesy chińskich przedsiębiorstw są możliwe dzięki importowi wielu kluczowych technologii. Bez opatentowanych w USA, a często wytwarzanych na Tajwanie czy w Singapurze podzespołów, Huawei, ZTE, czy Lenovo nie byłyby tak znanymi markami na świecie. Z powodu złamania wcześniejszych umów, w kwietniu 2018 r. administracja Donalda Trumpa wydała zakaz sprzedaży ZTE jakichkolwiek podzespołów i firma ta z dnia na dzień przestała działać. W wyniku dalszych negocjacji i zapłacenia przez Chińczyków ogromnych kar zakaz ten został cofnięty, niemniej przypadek ten doskonale obrazuje ogromne luki technologiczne, na jakie nadal cierpi gospodarka chińska.

Przywództwo chińskie w 2015 r. ogłosiło dziesięcioletni plan, nazwany Made in China 2025, stawiający sobie za cel uzyskanie daleko idącej niezależności w zakresie wybranych kluczowych technologii.

(…) Rzecz nie dotyczy tylko elektroniki. Podobne plany są kreślone w odniesieniu do przemysłów lotniczego i kosmonautycznego, sterowanych cyfrowo maszyn i robotów, najbardziej zaawansowanych technologii w przemyśle stoczniowym i transporcie kolejowym, maszyn rolniczych i informatyki, sprzętu medycznego oraz nowych materiałów (polimerów). Biorąc pod uwagę tempo, w jakim chińscy wytwórcy wdarli się do czołówki przemysłu komputerowego, można przypuszczać, że strategia Made in China 2025 ma duże prawdopodobieństwo powodzenia, a zatem obawy Zachodu co do osiągnięcia przez Chiny światowej dominacji już za 30 lat nie są pozbawione podstaw. O ile Unia Europejska nie stanowi jednolitego państwa i chińska ekspansja może przynieść wymierne korzyści niektórym jej członkom, na przykład Grecji i Portugalii, i z tego względu Europie jest trudniej przyjąć jednolite stanowisko w tej kwestii, o tyle w USA sprawy mają się inaczej i zarówno władza wykonawcza (Prezydent), jak i władza ustawodawcza (Kongres) utworzyli zwarty antychiński front. Jedyne pytanie, jakie ciśnie się na usta, to: dlaczego dopiero teraz? Czy, z amerykańskiego punktu widzenia, dwadzieścia, a nawet dziesięć lat temu sprawy nie byłyby dużo prostsze? (…)

Chiny stawiają na naukę i innowacje. Chiny i USA nadal dzieli spora różnica, ale dysproporcje gwałtownie zmalały. Warto pamiętać, że ostatni miernik, względna liczba zatrudnionych w instytucjach badawczo-rozwojowych, jest w Kraju Smoka znacznie niższa niż w USA, ale już nie w bezwzględnych wartościach, bo Chińczyków jest ponad czterokrotnie więcej niż Amerykanów. W jednym zakresie należy wykazać pewną ostrożność – udziału towarów hi-tech w całkowitym eksporcie, ponieważ duża część tego wywozu to są produkty wytwarzane przez przedsiębiorstwa amerykańskie w Chinach, zatem w sensie kontroli nad technologiami, nie jest to wywóz chiński. Stąd też, z amerykańskiego punktu widzenia, batalia o pogrzebanie strategii Made in China 2025 ma tak ogromne znaczenie. (…)

Patrząc na realny PKB na głowę mieszkańca zauważamy, że przeciętny Chińczyk wytwarza zaledwie 28% tego, co produkuje przeciętny Amerykanin – należy jednak pamiętać, iż w 1990 r. chińskie PKB na głowę mieszkańca wynosiło zaledwie 4% amerykańskiego. (…)

Trudno sobie wyobrazić, aby chińskie przywództwo było skłonne do wyrzeczenia się wielkomocarstwowych ambicji, ponieważ tylko w warunkach szybkiego wzrostu stopy życiowej i nieustannego marszu na podbój świata komuniści mogą utrzymać się przy władzy. Z drugiej strony, przyzwyczajony do grania pierwszych skrzypiec amerykański establishment nie ma zamiaru ustąpić miejsca Azjatom. Obie strony słusznie uważają, że w ostatecznym rozrachunku względna potęga gospodarcza zadecyduje o tym, który z pretendentów do światowej dominacji przeważy. (…)

Chiny nie pozostają w tyle za USA, by nie powiedzieć, że znacznie wcześniej rozpoczęły budowę sojuszów. Wielkim krokiem w tym kierunku było założenie w 2014 r. Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, do którego, wbrew ostrym protestom USA, przyłączyły się wszystkie większe państwa zachodnie. Jest to nieodłączny element szerszego planu zdobycia sojuszników, jeśli nie podporządkowania sobie Euroazji i Afryki, pod nazwą Nowego Szlaku Jedwabnego. Pierwsze fragmenty tego szlaku powstały już dawno, Chiny zainwestowały w gazo- i ropociągi w Azji Środkowej (Turkiestan i Kazachstan), a także budowały infrastrukturę w Pakistanie. Ponieważ w Azji Środkowej dominowała Rosja, USA nie wykazywały tymi przedsięwzięciami większego zainteresowania. W ciągu ostatnich lat Szlak Jedwabny objął także spore połaci Afryki i Azji, tereny, które do tej pory mocarstwa zachodnie uważały za swoją domenę, stąd został przypuszczony zmasowany atak propagandowy na tę inicjatywę. (…)

Szczęśliwie dla USA, Chiny nie są dobrotliwym partnerem – swoje interesy na Morzu Południowochińskim forsują, nie oglądając się na dobro innych państw leżących na jego obrzeżach – Pekin rości sobie wyłączne prawa do praktycznie całego tego akwenu.

Chiny mają także szereg innych słabych punktów. Kraj ten nie szanuje podstawowych wolności i praw ludzkich, gnębi mniejszości narodowe oraz wspiera szpiegostwo i piractwo gospodarcze. Obywatele chińscy są pozbawieni swobodnego dostępu do informacji. Mówiąc wprost, Chiny stanowią model rozwoju atrakcyjny dla autokratów, który jest oparty na błyskawicznej poprawie warunków bytowych ludności kosztem wyrzeczenia się przez obywatela podstawowych swobód. (…)

Chiny intensywnie rozbudowują swój przemysł zbrojeniowy. Do niedawna bardzo dużą cześć ich zapotrzebowania na uzbrojenie pokrywał import z Rosji, ale w trakcie ostatnich lat coraz więcej broni pochodzi z ich własnej produkcji, ba, zaczynają nawet wchodzić na międzynarodowe rynki ze swoim sprzętem. W niektórych przypadkach, na przykład w zakresie łodzi podwodnych, chińskie modele są bardzo podobne do rosyjskich, stąd też kraj ten uchodzi za „niewdzięcznego klienta”, czyli takiego, który bez zahamowań kopiuje importowane wyroby. W każdym razie Kraj Smoka wydaje się szybko przeganiać mistrza. Ostatnio chińska marynarka wojenna wzbogaciła się o pierwszy lotniskowiec własnej produkcji, znacznie przewyższający kupioną od Ukrainy jednostkę, która powstawała jeszcze na zamówienie floty ZSRR. Biorąc pod uwagę, że stocznie chińskie należą do najściślejszej czołówki światowej, także pod względem zaawansowania technologicznego, można przypuszczać, kraj ten nie tylko dorówna USA i jego sojusznikom w zakresie ilości, ale także i jakości.

Również chińskie siły lotnicze szybko uzupełniają swój arsenał. Do służby wszedł myśliwiec o kryptonimie J-20, który jest zaprojektowany jako konkurent dla amerykańskiego F-22. Niebawem mają się zakończyć próby z myśliwcem J-31, maszyną pomyślaną jako konkurent dla F-35. Tę ostatnia maszynę Chiny chcą oferować państwom drugim. (…)

Niebawem USA staną wobec perspektywy: albo zwolnić tempo zbrojeń, albo podnieść podatki, albo obciąć i tak niewysokie wydatki na programy pomocy społecznej. W obecnej konfiguracji politycznej opcje druga i trzecia są mało prawdopodobne, natomiast możliwość pierwsza byłaby równoznaczna z wywieszeniem białej flagi w drugiej zimnej wojnie.

Z amerykańskiego punktu widzenia najlepszym rozwiązaniem byłoby zawiązanie globalnej koalicji antychińskiej, sojuszu, w którym niezbędnym członkiem byłaby Rosja. Tylko w sytuacji całkowitego okrążenia Chin, co pociągałoby za sobą także ograniczenie, jeśli nie zamknięcie dostaw kluczowych surowców, Krajowi Środka można by narzucić warunki wymuszające rezygnację z posiadania kontroli nad kluczowymi technologiami. Tak długo, jak kraj ten jest zależny od importu takich technologii, tak długo Chinom można narzucić politykę gospodarczą zgodną z interesami Zachodu. O tym, że w tej chwili gospodarka chińska jest wystawiona na tego typu groźbę, najlepiej świadczy wspomniana wyżej zapaść jednej z największych chińskich firm (ZTE).

Gdyby Chiny wygrały pierwszy etap nowej zimnej wojny, kolejny najprawdopodobniej nie byłby skierowany przeciw USA, bo Chiny i USA dzieli Ocean Spokojny, ale na północ, czyli Syberię. Na tych obszarach, z jednej strony, zalegają ogromne bogactwa naturalne konieczne do zabezpieczenia długofalowego rozwoju Chin, a z drugiej, są one bardzo słabo zaludnione – co więcej, szybko się wyludniają. Zatem Chiny stanowią śmiertelne zagrożenie dla Rosji. USA mogą przegrać zimną wojnę z Chinami, ale taki rozwój sytuacji przyniósłby Stanom „tylko” detronizację z pozycji światowego hegemona, ale nie podległość polityczną i gospodarczą. Natomiast dla Rosji taki rozwój sytuacji stanowiłby katastrofę, perspektywę utraty azjatyckiej części państwa i groziłby statusem chińskiego wasala. Zatem Rosja ma w gruncie rzeczy całkowicie zbieżne interesy z USA w kwestii chińskiej.

Cały artykuł Kazimierza Dadaka pt. „Nowa zimna wojna” znajduje się na s. 10–11 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Kazimierza Dadaka pt. „Nowa zimna wojna” na s. 10–11 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Profesor Kazimierz Dadak o ustawie 447: To jest sytuacja kryzysowa i polski rząd powinien działać zdecydowanie

Ekonomista wykładający na Hollins University podkreśli, że ustawa w najbliższym czasie nie przyniesie znaczących szkód dla Polski, ale koszty jej uchwalenia na pewno pojawią się w przyszłość.

We wtorek Izba Reprezentantów Kongresu USA jednomyślnie, przez aklamację, przyjęła we wtorek ustawę o sprawiedliwości dla ofiar, którym nie zadośćuczyniono (Justice for Uncompensated Survivors Today – JUST), dotyczącą restytucji mienia ofiar Holokaustu.

W przypadku podpisania ustawy JUST (co po angielsku znaczy „sprawiedliwie”) przez prezydenta Donalda Trumpa, co wydaje się być zwykłą formalnością, sekretarz stanu będzie zobowiązany do przedstawienia w dorocznym raporcie Departamentu Stanu o przestrzeganiu praw człowieka w poszczególnych państwach świata albo w dorocznym raporcie o wolności religijnej na świecie; sprawozdanie o realizacji ustaleń zawartych w Deklaracji Terezińskiej.


Prof. Kazimierz Dadak ocenił, że zapisy ustawy stanowią znaczące zagrożenie dla Polski: To jest sytuacja kryzysowa i władze polskie powinni powołać sztab kryzysowy, gdzie znaleźliby się przedstawiciele amerykański w postaci ekspertów, którzy doradzaliby jak się zachowywać w tej sytuacji.

Tutaj wchodzi w grę kwestia kilkadziesiąt miliardów dolarów, a jeśli nawet nie kwestia odszkodowania, to przyniesie ciągłą presji przez władze USA, chociażby na przeniesienie polskiej ambasady z Tel-Avivu do Jerozolimy – podkreślił prof. Kazimierz Dadak.

Zdaniem gościa Pranka Wnet rząd powinien działać intensywnie na wielu polach m.in. prawnym, historycznym czy wizerunkowym, tak aby, jak najszybciej nadrobić zaległości poprzednich rządów: Powinniśmy powołać sztab historyków, który pokazywałby historię Polski i Polaków w czasie II wojny światowej oraz skalę pomocy, jaka Polacy nieśli żydom. Trzeba wynająć najlepsze kancelarie prawnicze oraz lobbingowe działające w Waszyngtonie.

Profesor Dadak podkreślił, że teraz najważniejszy będzie walka o dobry kształt rozwiązań przygotowywanych przez waszyngtońską administrację: Najważniejszą konsekwencją przyjętej ustawy będzie sprawozdanie, które sporządzi Departamentu Stanu. Przez najbliższe półtora roku zapanuje cisza, ale Izrael będzie intensywnie działał, aby pierwsze sprawozdanie wypadło na korzyść środowisk żydowski.

Cała sprawa zaczęła się od deklaracji Terezińskiej w 2009 i nic się przez lata nie działo. Tak samo będzie w przypadku ustaw 447. Początkowe nic się nie będzie działo, ale potem kwestia reparacji wróci z całą mocą – zaznaczył w Poranku Wnet prof. Kazimierz Dadak.

ŁAJ/Bankier.pl

Ile wynosi prawdziwy poziom zadłużenia Polski? W ekonomii niczego nie dostaje się darmo, za wszystko ktoś kiedyś płaci

Przeciętny obywatel myśli, że z długiem publicznym jest tak, jak z jego własnym. Wziąłem pożyczkę w wys. 10 tys., zaś mój roczny dochód wynosi 50 tys., więc dług stanowi 20% mojego „PKB”.

Kazimierz Dadak

Niestety, prawdę mówi dowcip, w którym na pytanie, ile wynosi 2+2, przedstawiciele różnych zawodów bez namysłu mówią – cztery! – natomiast statystyk szczelnie zamyka drzwi i okna i szeptem pyta, a ile Pan chce, żeby wyszło? Rzecz jasna, nie jest to wina statystyków, ale polityków, dodajmy nieuczciwych polityków. Teoretycznie, nieuczciwych polityków winna trzymać w ryzach czwarta władza, ale, jak wykazuje praktyka, nie tylko polska, jest to w większości wypadków tylko teoretyczna możliwość.

(…) traktat z Maastricht jako warunek przyjęcia danego państwa do strefy euro wymagał posiadania długu sektora publicznego poniżej 60% PKB i użycie SNA93 spowodowałoby, że do przyjęcia euro kwalifikowałby się tylko Luksemburg. W granicach 60% nie mieścili się nawet najgorliwsi strażnicy cnoty fiskalnej – Niemcy.

Z tego powodu Eurostat opracował normę o nazwie ESA95 (wprowadzoną w życie w 1995 r.). Różniła się ona od SNA93 między innymi tym, że do poziomu zadłużenia nie wliczano kredytów zaciągniętych od innych rządów. Sygnał wydawał się być oczywisty: jeśli jakiś członek strefy euro popadnie w kłopoty finansowe, to inne rządy ten dług mu sprolongują, a może nawet i umorzą. Zdaje się, że Grecja poważnie potraktowała tę wskazówkę, ale nie wyszło jej to na zdrowie. Podobny los czeka także innych łatwowiernych. (…)

Ci, którzy wszelką nadzieję pokładają w Unii, orzekną, że poziom 50% PKB przekroczyliśmy już w roku 2010 i od tej pory dług utrzymuje się powyżej tej granicy, ale o podjęciu jakichś kroków zaradczych, do których rządzących teoretycznie zobowiązuje ustawa, było i jest cicho.

Natomiast pesymiści, którzy sądzą, że żadne państwo nam nigdy nic nie daruje, że nie zacznie nam spadać z nieba manna, która zasypie dziurę w FUS, i nie przydarzą się nam inne cuda gospodarcze, muszą zauważyć, że polskie zadłużenie wynosi już 67,8% PKB. Co więcej, nie sposób nie dostrzec, że trzeci próg ostrożnościowy (60% PKB) przekroczyliśmy już sześć lat temu, a rodzimi strażnicy czystości fiskalnej milczą na ten temat jak zaklęci. (…)

Wzrost zadłużenia o ponad 94 miliardy w roku ubiegłym w wielkim stopniu jest wynikiem wprowadzenia nowych programów społecznych. W najbliższych latach obciążenie z tego tytułu będzie się powiększać ze względu na nieuchronny wzrost niewydolności ZUS wynikający z przywrócenia niższego wieku emerytalnego.

Mówiąc wprost, Polska weszła na drogę, którą w latach 2001–2009 kroczyła Grecja – wówczas też rządzona przez nominalnie konserwatywny rząd. Miejmy nadzieję, że wynik tego eksperymentu w przypadku Polski będzie mieć „happy end”, ale niżej podpisany nie jest skłonny przyjmować zakładów, że tak się stanie.

Wypada podkreślić jedną, nadzwyczaj ważną sprawę. Jeśli rządzący coś „dają”, to dają tylko i wyłącznie z kieszeni bliźniego. Władza nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej przynoszącej dochody – spółki skarbu państwa nie są własnością państwa, państwo nimi tylko zawiaduje w imieniu prawowitego właściciela, którym jesteś TY, Drogi Rodaku. Rząd tylko przekłada pieniądze z kieszeni jednego obywatela do kieszeni drugiego.

W naszym przypadku chodzi o przyszłego podatnika, ponieważ gwałtownie rośnie zadłużenie sektora publicznego (czyli wszystkich przyszłych podatników). Mówiąc wprost, obecny dług będą spłacać ci, których narodziny rząd tak szczodrze dziś subsydiuje. W ekonomii niczego nie dostaje się za darmo, za wszystko ktoś kiedyś płaci. (…)

Nieocenione zasługi w tym, z jednej strony, zadłużaniu, a, z drugiej, w ukrywaniu prawdziwego stanu rzeczy, położyła koalicja PO-PSL, przyjazne im media i świat naukowy – czyli elity. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł powiedzieć, że wraz ze zmianą władzy sytuacja w zakresie zadłużenia uległa radykalnej poprawie. (…)

PiS, obejmując rządy w końcu 2015 r., zastał kraj poważnie zadłużony. Zatem pole manewru gospodarczego miał poważnie ograniczone. Strategia przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego miała pewne szanse powodzenia, gdyby była ona wcześniej szczegółowo opracowana i nowa władza poświęciłby wszystkie środki na szeroko pojęte inwestycje (obejmujące także, na przykład, prace badawczo-rozwojowe). Zamiast koncentracji na tej sprawie, rządy rozpoczęto od wcielania w życie bardzo kosztownych programów społecznych.

Owszem, okres transformacji cechował się nagromadzeniem wielkich nierówności i te niesprawiedliwości należy koniecznie likwidować. Poprawę stopy życiowej uboższych można osiągnąć albo w drodze przyspieszenia wzrostu PKB (a co za tym idzie, i płac), albo w drodze programów społecznych. Natomiast nie można tego czynić na oba sposoby naraz, bo każda gospodarka cierpi na syndrom „krótkiej kołderki”. Wybierając drugą opcję, władze zamknęły sobie drogę do przyspieszenia tempa rozwoju gospodarczego, co ma ogromne znaczenie z punktu widzenia interesującej nas kwestii, czyli długu publicznego.

Cały artykuł Kazimierza Dadaka pt. „Ile wynosi prawdziwy poziom zadłużenia Polski?” można przeczytać na s. 18 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Kazimierza Dadaka pt. „Ile wynosi prawdziwy poziom zadłużenia Polski?” na s. 18 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl