Prof. Kieżun: Wojnę wspominam z wielką satysfakcją. Wraz z kolegami zachowaliśmy się tak, jak należało się zachować

– Okres wojny był niesłychanie trudny. 60 proc. moich kolegów z klasy maturalnej, do której uczęszczałem w 1939 r., zginęło – powiedział w Radiu Wnet prof. Witold Kieżun, wybitny ekonomista.

W kolejnej edycji audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” gościem był po raz kolejny prof. Witold Kieżun. Tym razem członek Polskiego Państwa Podziemnego w czasie drugiej wojny światowej opowiadał o ostatnich dniach Powstania Warszawskiego; wspominał Naczelnego Wodza Polskich Sił zbrojnych – gen. Tadeusza „Bora” Komorowskiego oraz podsumował bolesny okres największego konfliktu, jaki wydarzył się w historii ludzkości.

– Cały okres wojny byłem w podziemiu. Cały ten czas wspominam z wielką satysfakcją. Był on niesłychanie trudny. Wraz z kolegami zachowaliśmy się tak, jak należało się zachować. Niestety, 60 proc. moich kolegów z klasy maturalnej, do której uczęszczałem w 1939 r., zginęło. Ponieśliśmy straszliwe straty, ale praktycznie wszyscy moi koledzy ze szkoły byli w podziemiu; oni wszyscy byli patriotami – mówił przejęcie prof. Kieżun.

Ze łzami w oczach opisywał dzień 23 września 1944 r., kiedy stanął oko w oko z gen. „Borem” Komorowskim. Wtedy bowiem odbyło się spotkanie Naczelnego Wodza z żołnierzami po poniesionej klęsce podczas Powstania Warszawskiego.

Ponadto prof. Witold Kieżun wydał opinię w sprawie polityki prowadzonej przez brytyjskiego premiera Winstona Churchilla podczas drugiej wojny światowej oraz skomentował haniebne posunięcia amerykańskiego prezydenta Franklina Delano Roosevelta, a także radzieckiego dyktatora Józefa Stalina, które doprowadziły do włączenia Polski do strefy wpływów ZSRR.

– Churchill miał świadomość, że jeśli Związek Sowiecki zapanuje nad całą Europą, to jego Wielka Brytania się nie obroni. Zatem dla Brytyjczyków ważne było, aby ZSRR nie stało się hegemonem Europy. […] Anglia bała się nadmiernego rozwoju ZSRR – mówił, wskazując, że Wielka Brytania musiała poddać się polityce USA oraz Związku Sowieckiego.

W programie Stefana Truszczyńskiego gościły jeszcze dwie osoby Monika Cycling, która opowiadała o realiach rodzin posiadających niepełnosprawne dziecko w Polsce. Paweł Kalinowski zaś (podróżnik) przybliżył słuchaczom przyczyny konfliktów wewnętrznych w afrykańskich państwach.

K.T.

Prof. Witold Kieżun u Stefana Truszczyńskiego: O 5:00 usłyszałem pod domem dźwięk samochodowych silników. Byli to Niemcy

Jak się okazuje prof. Kieżun z powodu swojej działalności konspiracyjnej podczas II wojny światowej mógł zostać zastrzelony we własnym domu. Przeżył dzięki matce, dozorcy i dużej dawce szczęścia.

 

Podczas audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” prof. Witold Kieżun, ekonomista oraz uczestnik powstania warszawskiego, opowiadał o swojej działalności w strukturach polskiego państwa podziemnego w czasie II wojny światowej. Szybko, bo już 9 października 1939 roku, wstąpił do jednej z organizacji konspiracyjnych.

Jedną z rodzajów działalności, którą wykonywał w ramach wspierania PPP, było szmuglowanie podziemnej prasy. Miejscem, w którym nielegalne czasopisma i broszury były składowane oraz przekazywane innym konspiratorom, był zakład dentystyczny jego mamy, Leokadii. Tam zawsze w sobotę przez ponad rok prasa oraz tajne dokumenty były dostarczane innym działaczom podziemia.

Inną historią, którą się podzielił ze słuchaczami prof. Witold Kieżun, była opowieść o zrewidowaniu jego mieszkania o godzinie 5:00 przez Niemców. Gdyby nie dozorca oraz matka, która świetnie posługiwała się językiem niemieckim, dziś Stefan Truszczyński nie mógłby rozmawiać z wybitnym polskim ekonomistą.

– Niemcy wczesnym porankiem otoczyli nasz dom. Mieli za zadanie przeszukać go. Byłem w tragicznej sytuacji, ponieważ dzień wcześniej miałem szkolenie wojskowe – opowiadał, zaznaczając, że ze szkolenia przyniósł do domu broń. Gdyby Niemcy ją odkryli, w najlepszym wypadku aresztowaliby młodego Witolda  Kieżuna. – Uciekłem natychmiast do piwnicy i schowałem tę broń pod węglem na opał. Zaraz potem przyszli do naszego domu – opowiadał.

Wtedy mama działacza konspiracyjnego włączyła się do rozmowy Niemców. Oni, usłyszawszy ją, ze zdziwieniem zapytali, skąd tak dobrze zna ich język. Ona zaś odpowiedziała, że studiowała w Szwajcarii. W ten sposób między Leokadią Kieżun a niemieckimi członkami patrolu wywiązała się quasi-sympatyczna relacja, chociaż dla jej syna chwila w żaden sposób nie była przyjemna.

Nagle kilku rewidentów weszło do piwnicy, gdzie pod warstwą czarnego złota znajdowała się broń, która, jak zostało wspomniane, dla młodego Witolda Kieżuna mogła stać się biletem do królestwa zmarłych. Jednakże dwudziestolatkowi się poszczęściło: – Dozorca tak sprytnie przesypywał węgiel, że Niemcy nie zauważyli karabinku. Dodatkowo moja matka powiedziała im, żeby dali sobie już spokój z tym węglem, ponieważ ich piękne mundury się pobrudzą gęstą sadzą [która snuła się w ciasnym pomieszczeniu] – mówił. Po słowach jego mamy patrol opuścił mieszkanie. W ten sposób prof. Witold Kieżun uniknął aresztowania, bądź, co gorsza, śmierci.

Drugim gościem Stefana Truszczyńskiego był Paweł Kalinowski, podróżnik. Tym razem opowiedział o swojej niedawnej wycieczce do Moskwy – o wrażeniach, jakie zrobiło na nim serce Rosji oraz sytuacja polityczna w euroazjatyckim państwie.

Trzecim zaś gościem w audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” był Zygmunt Gutowski, dziennikarz i przede wszystkim współorganizator XXII Międzynarodowego Katolickiego Festiwalu Filmów i Multimediów (Niepokalanów 2017), który opowiadał o tymże wydarzeniu.

K.T.

Paweł Kalinowski u Stefana Truszczyńskiego: W stolicy Turcji widać wpływ propagandy Erdoğana – spadek liczby turystów

W audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” podróżnik Paweł Kalinowski, opowiadał o ostatniej wyprawie do Turcji. Drugim gościem był prof. Witold Kieżun, który przedstawił historię swojej rodziny.

 

Kalinowski spędził w Stambule osiem dni. Nie była to jego pierwsza podróż do serca Turcji. Niemniej jednak ostatnia wyprawa znacząco różniła się od poprzednich. Powodem wyjątkowości tej podróży były zmiany, jakie nastąpiły po kontrowersyjnym referendum, w którym Turcy decydowali, czy w ich ojczyźnie wprowadzić system prezydencki.
Podróżnik przyznał, że w Stambule czuć atmosferę obawy o wolność w Turcji: – Ci, którzy są mu przeciwni mówią, że za dwa lata wejdą konsekwencje referendum Recepa Tayyipa Erdoğana. Ludzie boją się, że nastanie jedynowładztwo – stwierdził.

 
Podczas pobytu w Stambule Paweł Kalinowski dowiedział się z ust lokalnych opozycjonistów, że większość obywateli uważa, że zamach stanu w Turcji, który został przeprowadzony w nocy z 15 na 16 lipca 2016 roku, inspirowany był przez prezydenta Turcji. Celem takiego puczu miałoby być wyeliminowanie przez Erdoğana części opozycjonistów.
Ponadto gość Stefana Truszczyńskiego powiedział, iż skutki nieudanego puczu oraz ostatniego referendum jest spadek liczby turystów w stolicy Turcji: – Widać wpływ propagandy Erdoğana na liczbę turystów. Ich liczba się zmniejszyła. Jest o wiele mniej ludzi. Jeśli już spotykamy turystów, to większość z nich pochodzi z krajów arabskich i Dalekiego Wschodu.

 
Drugim gościem redaktora Stefana Truszczyńskiego był prof. Witold Kieżun, który tym razem opowiadał o dziejach swojej rodziny, związanej z Wileńszczyzną. Jedną z ciekawostek, o której wspomniał wiąże się z dziejami XII-wiecznej Polski. Chodzi o przydomek szlachecki, jaki został nadany przodkowi prof. Kieżuna przez Bolesława Krzywoustnego.

 
– Mój przodek został wysłany do cesarza niemieckiego. Cesarz chciał zaimponować swoimi bogactwem, więc zaprowadził go do swojego skarbca, gdzie było mnóstwo złotych monet i pierścionków. On w tym czasie zdjął zloty sygnet i powiedział, że powiększy majątek władcy Niemiec. Cesarz więc powiedział mu: „l Ich habe den” – co oznacza po polsku: „mam”. Przybył do Polski i król, usłyszawszy tę historię, nadał mu przydomek szlachecki „Habden” – mówił.

 
Ponadto profesor Witold Kieżun opowiadał o stosunkach polsko-litewskich w dwudziestoleciu międzywojennym oraz o profesjach, jakimi trudnili się jego rodzice.

 

 

K.T.

Witold Kieżun: Czy Polska i Burundi mają coś wspólnego? Polska transformacja z perspektywy doświadczeń afrykańskich

Pod koniec ubiegłego wieku była tam bardzo mocna ofensywa kapitału głównie amerykańskiego. Chodziło o zdobycie obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowców. Działała silna konkurencja.

Stefan Truszczyński
Witold Kieżun

W tej chwili bardzo dużo się mówi o tym, że warto skorzystać z możliwości, jakie otwierają się w Afryce, ale na razie niewiele z tego wychodzi. Pan był w Burundi w latach 1981–1993, z ważną misją. Jak Pan widzi ten ważny kraj afrykański?
Niemcy byli tam dość krótko, ale ich pobyt był stosunkowo ważny, bo stworzyli szkolnictwo i usiłowali nauczyć miejscową ludność dobrze zorganizowanej pracy. Burundi i Rwanda, i dalej, olbrzymie Kongo, to są kraje bardzo istotne, dlatego że tam toczą się te stałe konflikty, związane są również z problematyką wyznaniową i po prostu pewnymi różnicami, których nie udaje się jakoś zlikwidować. Te kraje mają jednak duże szanse. Kongo ma niesłychane bogactwo surowców. Burundi pod tym względem jest biedniejsza, ale ma ludność bardzo aktywną intelektualnie… (…)

W okresie, w którym tam byłem, sytuacja była podobna, jak u nas – stąd, powiedzmy, moja ocena sytuacji w Polsce w okresie zdobywania niepodległości. Tam pod koniec ubiegłego wieku była już bardzo silna ofensywa kapitału przede wszystkim amerykańskiego, a również i brytyjskiego, bo przedtem był wszędzie kapitał jeszcze belgijski, francuski. Jest i była w Burundi fabryka kawy, tak że chodziło o zdobycie istniejących obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowcowych. Była tam silna konkurencja… Kiedy ja przyjechałem do Burundi, byli tam Rosjanie. Podczas uroczystej defilady obok prezydenta siedziało dwóch oficerów radzieckich.

Tak. W centrum miasta był taki klub kulturalny, w którym każdy tubylec mógł za darmo wypić kawkę, a co dzień wieczorem były filmy radzieckie. Rocznica rewolucji to było święto ludowe i ambasada radziecka urządzała przyjęcie na parę tysięcy ludzi. (…)

Teraz, po latach, dostajemy sygnały, że jednak te kraje się rozwijają, że jest możliwość zakładania przedsiębiorstw. Swoboda gospodarcza dla tych, którzy przyjeżdżają z pieniędzmi, jest ogromna. Czy to prawda i kto to tak wymyślił?
Nastąpiła inwazja kapitału brytyjskiego i amerykańskiego, zresztą w Rwandzie w tej chwili oficjalnym językiem jest język angielski, nie francuski. Większe przedsiębiorstwa są opanowane przez przemysłowców anglosaskich, głównie amerykańskich. Charakter kultury się w Rwandzie radykalnie zmienił, już nie jest tradycyjny, frankofoński. Jeśli chodzi o Burundi, to tam, jak wiem, przetrwał cały szereg przedsiębiorstw, przede wszystkim produkcyjnych, jeszcze belgijskich, więc to trochę inaczej wygląda.

Ale nie ulega wątpliwości, że Afryka została zdekolonizowana, a potem na nowo skolonizowana kapitałem zagranicznym. Przede wszystkim największe ośrodki przemysłowe, te olbrzymie, rozmaitego typu kopalnie zostały opanowane przez kapitał anglosaski, przeważnie amerykański. Przecież całe zdobycie Rwandy to była akcja kapitału amerykańskiego.

Z tego, co wiem, w tej chwili sytuacja się radykalnie zmieniła. Miałem stamtąd stałe wiadomości, bo zaprzyjaźniony, zresztą pracujący wcześniej w moim zespole człowiek został prezesem banku i co pewien czas pisał do mnie maile i rozmawialiśmy na Skypie. Niestety w zeszłym roku umarł – niedawno dowiedziałem się, że śmiercią bardzo nienaturalną. Widocznie komuś się naraził.

Cały czas jest tam aktualna sprawa zagrożenia życia. Poza tym przybyszom grożą rozmaitego typu choroby, choćby malaria, którą jest chory polski biskup, który pojechał do Afryki. (…)

To podobno premier Hutu otworzył tak wielkie możliwości inwestowania.
Tak. Chodzi o to, że część Hutu się dorobiła, więc się uspokoiła. Poza tym nastąpiło pewne kulturowe ujednolicenie na skutek systemu szkolnego, który był zupełnie dobrze zorganizowany. Ja zresztą wykładałem tam na uniwersytecie. Miałem trochę problemów, ale wcale nie większych niż w innych krajach.

Natomiast, jeśli chodzi o Tutsi, pamiętam pewną dość sensacyjną sytuację na jednym z przyjęć u nas. Moja żona była z zamiłowania łacinniczką, jak ja to nazywałem. Świetnie pamiętała rozmaite teksty łacińskie – myśmy w szkole uczyli się jeszcze łaciny, uczyliśmy się na pamięć. Żona zaczęła z kimś rozmawiać, cytować jakieś fragmenty Wergiliusza i raptem odpowiedział jej cały chór naszych gości, którzy podjęli jej recytację. To była sensacja. Tam po prostu było szkolnictwo średnie organizowane przez ośrodki misyjne – uczyli łaciny, mieli tradycyjny program. (…)

Jak Pan widzi naszą rzeczywistość po ponad roku nowej władzy? Naszą odbudowę, odzyskanie podmiotowości – przemysłowej, decyzyjnej, bankowej?
Parę posunięć bardzo mnie ucieszyło, dlatego że one znajdują się w programie, który wielokrotnie przestawiałem i którego założenia są omówione w mojej Patologii transformacji. Pierwsza sprawa to jest polonizacja bankowości. To jest oczywiście nonsens, żebyśmy mieli trzy banki polskie i kilkadziesiąt zagranicznych, podczas gdy struktura w takich krajach, jak Niemcy, Francja jest zupełnie inna, tam jest 6, 8, 10% zagranicznych. To jest niesłychanie ważna sprawa, dlatego że to jest system finansowania inwestycyjnego, który w gruncie rzeczy miał charakter oddziaływania centrali banku za granicą. Tak że te pierwsze posunięcia pod tym względem są prawidłowe.

Natomiast wydaje mi się, że nie udało się jeszcze dobrze zreorganizować systemu finansowania wielkich przedsiębiorstw. Uważam, że to jest skandaliczna historia, że w tej chwili drugim największym przedsiębiorstwem w Polsce jest Biedronka, która co prawda w dużym stopniu handluje towarami polskimi, ale jest przedsiębiorstwem handlowym. Tego nie ma na całym świecie, żeby takie przedsiębiorstwo jak Biedronka zostało, być może, pierwszym, największym przedsiębiorstwem w państwie.

Całą rozmowę Stefana Truszczyńskiego z profesorem Witoldem Kieżunem o jego wspomnieniach z misji w Burundi z ramienia ONZ i o obecnych przemianach w Polsce, pt. „Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi” można przeczytać na s. 8 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z profesorem Witoldem Kieżunem, pt. „Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi”, na s. 8 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Prof. Witold Kieżun i Michał Wysocki – przedstawiciele różnych pokoleń i środowisk doświadczonych przez „władzę ludową”

Gośćmi programu „Stefan Truszczyński i jego drużyna” byli: prof. Witold Kieżun, ekonomista, były żołnierz AK, oraz Michał Wysocki, na którego zrzucono odpowiedzialność za śmierć Grzegorza Przemyka.

 

Prof. Kieżun w czasie II wojny światowej walczył w powstaniu warszawskim. Po upadku zrywu został pojmany przez Niemców i wywieziony do obozu jenieckiego. Jednakże podczas podróży zdołał wraz ze swym dowódcą uciec z transportu. Zwierzchnik, widząc, że jego młody podopieczny nie ma doświadczenia w walce terenowej, wysłał go do Krakowa, gdzie miał pod fałszywym nazwiskiem wstąpić do miejscowej partyzantki.

Jednakże w krakowskim AK znalazł się zdrajca, który doniósł do NKWD na swoich kolegów. Wśród zadenuncjowanych znalazł się dwudziestotrzyletni Witold Kieżun. Po przesłuchaniu, na którym nie zdradził żadnego nazwiska, został przeniesiony do łagru w Krasnowodsku (obecnym Turkmenistanie). Tam przeżył horror.

Uważali, że całe pokolenie akowskie jest antysowieckie i w związku z tym trzeba to pokolenie zlikwidować, żeby zbudować socjalistyczną Polskę. Traktowali nas jak wrogów, uzasadniając to tym, że Armia Krajowa walczyła z oddziałami radzieckimi. Traktowani byliśmy na równi z esesmanami – mówił.

Prof. Witold Kieżun opowiadał, że on i inni akowcy byli gorzej traktowani od żołnierzy Wehrmachtu. Mówił też, że podczas niewoli w sowieckim łagrze nabawił się licznych chorób.

Drugim gościem Stefana Truszczyńskiego był Michał Wysocki – kierowca karetki, która wiozła do szpitala Grzegorza Przemyka, dziewiętnastolatka brutalnie pobitego przez esbeków.

Pojechaliśmy tam szybko i okazało się, że ta osoba nie była ani psychicznie chora, ani  nie była narkomanem, ani nie była pijana, a to właśnie wmawiał nam policjant dyżurny. Wnieśliśmy go o do karetki, bo o własnych siłach nie mógł iść. […] Ten dziwny pacjent zmarł w szpitalu na Solcu. Był tak pobity, że zupełna miazga. Smutno mi się zrobiło, bo to był jedyny pacjent, któremu nie mogliśmy uratować życia – opowiadał.

Niestety z powodu próby zrzucenia odpowiedzialności za śmierć Przemyka na Wysockiego, los nie był dla niego przychylny. Przez lata musiał się zmagać z perfidną działalnością komunistycznych służb, która komplikowała nie tylko życie jemu samemu, ale również całej jego rodzinie.

Do rozmowy włączył się Tomasz Wybranowski, dziennikarz Radia Wnet i irlandzkiej NEAR FM.

K.T.

Janusz Komór: Pogwałcono moje prawa obywatelskie oraz Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolnościach

Gośćmi programu „Stefan Truszczyński oraz jego drużyna” byli: Janusz Komór, Zenon Nowak oraz Maciej Mechliński.

Przedsiębiorca Janusz Komór w programie Stefana Truszczyńskiego przypomniał swoją historię walki z Sądem Najwyższym, którą podjął dwa lata temu. Chodzi o skierowany przezeń wniosek, wskazujący o nieprawidłowościach związanych z wyborami prezydenckimi w 2015 roku.

Jeśli są uchybienia kampanii wyborczej, obywatele mają prawo złożyć protest wyborczy. Cała masa osób (58 protestów) złożyła protest odnoszący się do kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego. W trakcie jego kampanii składałem zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez byłego marszałka Sejmu i kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego – mówił Komór.

W trakcie kampanii gość Stefana Truszczyńskiego złożył protest wyborczy do Sądu Najwyższego. Podług prawa tego typu postępowania trwają 24 godziny od skierowania wniosku do pierwszej instancji. Jednakże, jak uważa Janusz Komór, został on potraktowany przez Sąd w sposób naganny.

Trzech sędziów, w tym prezes SN Małgorzata Gersdorf, przyznało, że mój protest nie kwalifikuje się do nadania biegu sprawy. […] [Złożyłem więc zażalenie – red.] lecz Sąd nie chciał mnie słuchać. […] Pogwałcono moje prawa obywatelskie oraz Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Dokładnie w art. 13, który gwarantuje dwuinstancyjność w postępowaniu – mówił.

Aby dowiedzieć się o całej sprawie Janusza Komóra, posłuchaj wywiadu w programie „Stefan Truszczyński i jego drużyna” oraz obejrzyj wideo procesu Komóra z procesu w Sądzie Apelacyjnym.

Gośćmi autora czwartkowego programu byli również: redaktor Zenon Nowak oraz Maciej Mechliński – rekonstruktor broni z okresu powstania listopadowego: – Co mnie do rekonstrukcji sylwetek żołnierzy z okresu powstania listopadowego skłoniło? Zamiłowanie do historii oraz chęć zbadania, jak to kiedyś funkcjonowały militaria – mówił.

 

K.T.

 

El Greco z Kosowa Lackiego. Mój poprzednik uznał, że nie należy palić Świętego. Znalazł ramy, powiesił i tak sobie wisi

Całowałyśmy Franciszka w rękę; miałyśmy fotografię na drzwiach i mówiłyśmy: „Powiedz im, święty Franciszku, że naprawdę namalował cię sam El Greco!”. Tę rękę miał po pewnym czasie czerwoną od szminki.

Stefan Truszczyński

– Działo się to w 1964 roku. Przyjechałyśmy do Kosowa Lackiego na wschodnim Podlasiu, który był po prostu jedną z miejscowości, które musiałyśmy odwiedzić w ramach pracy. Kościół był gotycki, z początku wieku XX. (…) Już miałyśmy wyjść, kiedy przez uchylone drzwi do prywatnego mieszkania księdza, w ostatniej niemal chwili spostrzegłyśmy, że wisi tam obraz (…) Obraz zrobił na nas niesłychane wrażenie. Poczułam ciarki, co dla mnie zawsze jest oznaką spotkania z czymś wielkim. Muszę przyznać, że nie powiedziałyśmy: „O, El Greco!”, ale tylko dlatego, że wtedy granice były zamknięte, w Polsce np. na studiach nie było prawie mowy o hiszpańskim malarstwie. Nie było żadnego specjalisty od El Greca. Tym niemniej wiedziałyśmy, że jest to obraz wielkiej klasy. (…)

– Pojechał do Kosowa Lackiego profesor Białostocki, profesor Rostworowski, później minister kultury, i pani Dobrzycka, która była kustoszem muzeum, kuratorem malarstwa hiszpańskiego w Poznaniu, gdzie są duże zbiory po Atanazym Raczyńskim, też interesującym się Hiszpanami. Pojechali, obraz zdjęli, wynieśli na słońce, przyglądali się dłuższy czas i doszli do wniosku, że to jest prawdopodobnie późne naśladownictwo. Nawet nie kopia, powiedzieli, naśladownictwo. Największym argumentem z ich strony było, że to jest w Kosowie Lackim i to po prostu niemożliwe, żeby nieznany El Greco znajdował się tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.

To był wyrok na nas. Nastąpił powszechny rechot, jak to się wygłupiłyśmy, elgreczynki. Ludwik Jerzy Kern napisał tekst w formie ballady dziadowskiej, że „w jednej dalekiej, chrześcijańskiej parafii cud niesłychany właśnie się przytrafił, przyuważyły dwie młodziutkie panie obraz na ścianie”. Odpowiedziałyśmy mu, bo rzeczywiście w formie tej ballady dziadowskiej bardzo trafnie napisał o tym całym wydarzeniu. Napisałyśmy „drogi nasz Ludwiku oraz Jerzy Kernie, za to, że pan sprawę przedstawił tak wiernie, pozostajemy wdzięczne niesłychanie, z pozdrowieniami – dwie młodziutkie panie”. No i cała Polska już się śmiała. (…)

– Najpierw umarł proboszcz, potem biskup i nastąpił biskup Mazur, świetny administrator, bardzo dobry biskup, ale sztuka nie była jego hobby. Jednak, namówiony – nie wiem przez kogo, bo nie przeze mnie – oddał El Greca do konserwacji. Wtedy właśnie stwierdzono autentyczność, ale obraz schowano. Myślę, że z punktu widzenia Kościoła był to słuszny ruch, po prostu obawiano się, że odbiorą ten obraz władze i zawiśnie w gabinecie któregoś sekretarza. (…)

– Ma na dole napis „Domenikos Theotokopulos” i teraz, podczas konserwacji, wyszły jeszcze literki słowa ‘epoiei’, co oznacza ‘wykonał’. „Wykonał Domenikos Theotokopulos” – czyli nie ma najmniejszych wątpliwości, że to jest oryginał, sygnowany, co bardzo podnosi jego wartość. Wszystkie badania zresztą to potwierdziły: płótna, farb, garbników.

Cały wywiad Stefana Truszczyńskiego z dr Izabellą Galicką, pt. „El Greco z Kosowa Lackiego”, można przeczytać na s. 7 lutowego „Kuriera Wnet” nr 32/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z dr Izabellą Galicką pt. „El Greco z Kosowa Lackiego” na s. 7 lutowego „Kuriera Wnet” nr 32/2017, wnet.webbook.pl

Prof. Marian Marek Drozdowski: Mamy niecałe dwa lata na przygotowanie rocznicy 1918 roku

– Mamy niecałe dwa lata do przygotowania tej rocznicy. Moja Komisja Badania Dziejów Warszawy […] przygotowuje kalendarium narodzin niepodległości w 1918 r. – powiedział prof. Marian Marek Drozdowski.

Podczas audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” w Radio Wnet, prof. Marian Marek Drozdowski poinformował o przebiegu prac nad przygotowywaniem materiałów dotyczących stulecia rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości.

Prof. Drozdowski powiedział, że obecnie sporządzane jest kalendarium dotyczące odrodzenia państwa polskiego: – Mamy niecałe dwa lata do przygotowania tej rocznicy. Moja Komisja Badania Dziejów Warszawy, moje towarzystwo miłośników historii i moi przyjaciele przygotowują kalendarium narodzin niepodległości w 1918 r. Na razie to kalendarium ma blisko 700 stron. Rozpoczyna się od 2/3 sierpnia 1914 r., czyli wymarszu kawalerzystów Beliny Prażmowskiego,  a kończy na 15 marca 1923 r. Dopiero wtedy Francja i Anglia uznali granice wschodnią Rzeczypospolitej – powiedział.

Ponadto w audycji Stefana Truszczyńskiego, historyk opowiadał o ponownym narodzeniu się Polski, w którym jedną z największych ról odegrał Ignacy Jan Paderewski: – Największym autorytetem moralnym nie jest Dmowski, bo jest osobą kontrowersyjną. Najbardziej prestiżową jest Paderewski, który miał istotny wpływ na Deklarację prezydenta Woodrowa Wilsona z 22 stycznia 1917 r. o prawie Polski do niepodległości – stwierdził.

Gościem audycji Radia Wnet był również pułkownik Zbigniew Zieliński, który mówił m.in. o Wojskach Ochrony Terytorialnej.

 

K.T.

„Straszydło” skutecznie obrzydzone. Okazuje się, że społeczne protesty i pomoc mediów mogą przynieść dobry skutek

Światowi inwestorzy, przedsiębiorczy niezwykle, chcieli wepchać do Kazimierza nad Wisłą – na teren ponoć chroniony i drogi historycznie Polakom, „straszydło” – dom uciech cielesnych typu SPA.

Stefan Truszczyński

Pisaliśmy w „Kurierze Wnet” nr 20 z 2016 roku o szykującej się niemal zagładzie Kazimierza nad Wisłą. W jakiś tam sposób światowi inwestorzy, przedsiębiorczy niezwykle, chcieli wepchać tam – na teren ponoć chroniony i drogi historycznie Polakom, „straszydło” – dom uciech cielesnych typu SPA. Jedyna uliczka dojazdowa do tego miejsca, czyli w rejon dawnych kamieniołomów, to wrażliwa droga miejska, przy której, w dodatku, od wieków usytuowane są historyczne spichlerze – domy charakterystyczne dla zabytkowego miasteczka. Cenione i, jak dotąd, chronione. Oto decyzja ministra kultury:

W decyzji ministra w punkcie 6 i 7 czytamy również:

Okazuje się więc, że społeczne protesty i pomoc mediów mogą przynieść dobry skutek. Co prawda, na pewno walka nie została zakończona. Batalia może mieć ciąg dalszy. Podobno inwestorzy już napisali, że będą się odwoływać. Służymy mieszkańcom Kazimierza pomocą.

Informacja Stefana Truszczyńskiego pt. „Straszydło skutecznie obrzydzone” znajduje się na s. 16 styczniowego „Kuriera Wnet” nr 31/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9-15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Informacja Stefana Truszczyńskiego pt. „Straszydło skutecznie obrzydzone” na s. 16 styczniowego „Kuriera Wnet” nr 31/2017, wnet.webbook.pl

Laureatka nagrody im. Witolda Hulewicza odznaczona za odnalezienie obrazu El Greca

Romuald Karaś – reporter i redaktor w audycji Stefana Truszczyńskiego mówił o Nagrodzie im. Witolda Hulewicza a także przybliżył postać patrona konkursu.

 

„Dla uczczenia roli i jego znaczenia grupa osób utworzyła kapitułę, i w 100-lecie urodzin postanowiliśmy zorganizować konkurs i nadawać nagrody honorowe, finansowe na ile nas – jako organizatorów było stać” – powiedział Karaś.

„Ta nagroda miała rangę ogólnopolska, a także wykraczała poza granice jeżeli była związana z Hulewiczem jako tłumaczem czy jako jednym z tych który wprowadzał impresjonizm na grunt Polski. Jest niesłychanie ważna dla ludzi z głębokiej prowincji i dla ludzi młodych”.

Mówił także o wybranych laureatach konkursu m. in. o nestorze kompozytorów polskich – Romualdzie Twardowskim i o Marku Mądrzejewskim – dziennikarzu i publicyście wyróżnionym w kategorii „twórczość radiowa”.

Gościem audycji była także jedna z laureatek konkursu – dr Izabella Galicka. Została odznaczona za odkrycie obrazu św. Franciszka, autorstwa El Greca.

Pani Doktor opowiedziała jak to się stało, że tak cenne arcydzieło znalazło się w jej rękach.

„Przyjechałyśmy do miejscowości Kosów Lacki. Miejscowy kościół był stosunkowo nie tak stary, neogotycki z początku wieku XX. Było parę obiektów zabytkowych ale nic szczególnego. Tym niemniej chciałyśmy się pożegnać z proboszczem. I zaczął rządzić wszystkim przypadek. Już miałyśmy wyjść od księdza kiedy w ostatniej chwili spostrzegłyśmy,że wisi tam obraz. Zapytałyśmy księdza czy mogłybyśmy mogły go zobaczyć”.

Okazało się,że obraz był przeznaczony do spalenia ale poprzedni proboszcz stwierdził, że świętości nie należy palić. Był to obraz św. Franciszka w ekstazie.

 

Wysłuchaj całej audycji: 

 

fot. Adrian Grycuk (Wikipedia)