Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (13). Łatwo, tanio i bezpiecznie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Wychowałem trójkę dzieci, na żadne z nich nie dostałem nawet złotówki, o 500 zł nawet nie wspominając. Jednak nawet w latach 80. miałem dużo większą łatwość zarabiania pieniędzy niż obecnie.

Właśnie tak, łatwo, tanio i bezpiecznie będzie się nam żyło w naszej V Rzeczypospolitej. Zarazem będą to podstawowe zasady, a wręcz podwalina naszego państwa. Już wszystko wyjaśniam, tym bardziej, że kończę nasz cykl drogi. Zatem pora na podsumowanie.

Po pierwsze, łatwo będziemy zarabiać pieniądze – czy na swoim, czy będąc pracownikiem najemnym. Kilka razy już o tym pisałem, ale powtórzę: musimy zlikwidować pokomunistyczny, bolszewicki haracz nakładany na każdego Polaka, który zdecyduje się zostać właścicielem firmy lub pracownikiem i pozostać w Polsce. W żadnym normalnym, bardziej lub mniej socjalistycznym państwie świata taka sytuacja nie występuje. Haracz ten dla właścicieli firm wynosi obecnie 1300 zł miesięcznie, z obniżeniem o połowę na dwa lata dla dopiero rozpoczynających działalność. Za samą możliwość jej rozpoczęcia, bo o zyski nikt tu nie pyta. Jeżeli przedsiębiorca potrzebuje do prowadzenia działalności pracowników, to dopiero ma przechlapane. Nie tylko on, pracownik również. Obaj bowiem muszą płacić haracz państwu za sam fakt zatrudnienia (się). 1000 zł przy najniższym wynagrodzeniu i 1500 zł przy wynagrodzeniu 3500 zł na rękę (=brutto 5000 zł).

Nie czas tu narzekać, kto ma gorzej. Ta administracyjna bariera, nałożona na nas wszystkich, spowodowała dramatyczną sytuację w strukturze polskiego rynku pracy. 2,5 miliona swoich pracujących obywateli państwo polskie wypchnęło z kraju, a przynajmniej 2 miliony zepchnęło w odmęty szarej strefy pracy sezonowej za granicą.

Miliardowe straty dla budżetu państwa przekraczają każdą lukę podatkową, z którą nasz rząd tak dzielnie walczy.

Cztery i pół miliona, czyli 25% wszystkich pracujących Polaków, nie buduje przyszłości naszego państwa i narodu, wspólnej przyszłości. Żaden naród i żadne państwo świata w ten sposób się nie rozwinie.

Wychowałem trójkę dzieci, na żadne z nich nie dostałem nawet złotówki, o 500 zł nawet nie wspominając. Jednak nawet w latach 80. miałem dużo większą łatwość zarabiania pieniędzy niż obecnie. Ale wtedy, za komuny, było 140 tysięcy urzędników, a obecnie jest jakieś 1 milion 200 tysięcy. I wszyscy chcą nam, pracodawcom i pracownikom, pomagać. Sobie wykrawając jedynie 90 miliardów rokrocznie z wypracowywanych przez nas dochodów.

A nawet ogłaszają, jak mój umiłowany przywódca Jarosław Kaczyński ostatnio, że to zapomogi państwowe dają wolność obywatelom. I po co było się tak ośmieszać wieszczowi Adamowi („lepszy w wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”)?

Po drugie, tanio będziemy zarządzać państwem – naszym wspólnym dobrem – Rzeczą Pospolitą. Jak już ta bolszewia przeminie, rzecz jasna. Bolszewia rządowa i antyrządowa, która przez cztery lata nie zdobyła się na stworzenie jakiejkolwiek oferty programowej dla Polaków. Poza promocją Sodomy i Gomory. Moi drodzy antyrządowcy, przecież wasza pieśń przyszłości ma już kilka tysięcy lat! I to ma być ta atrakcyjna nowość dla wyborców?

Ale zostawmy zboczeńcom ich zboczenia. Nie po to wszyscy ciężko pracujemy (Uwaga! Nie dotyczy 1 mln urzędników), żeby ta czy inna banda polityków od siedmiu boleści marnowała nasze pieniądze i szanse na lepsze jutro. Tylko taniość naszego państwa, oddolnie zorganizowanego i sprawnie zarządzanego przez silny i ograniczony w swoich kompetencjach rząd prezydencki, pomoże nam wyrwać się z wiecznej biedy i niepewności jutra. 25% marnowanego obecnie polskiego kapitału narodowego musi zacząć jak najszybciej pracę dla naszej przyszłości. A gdy nie przestraszymy się i dodamy jeszcze ten absurdalnie obecnie zatrudniony 1 milion urzędników, to wyjdzie, że o 30% możemy zwiększyć nasze szanse indywidualne, państwa i narodu. Szanse konkurowania w globalnym świecie również.

Świetlana przyszłość przed nami. Ale jest jeden warunek: musimy odsunąć starą i nową bolszewię od zarządzania naszym państwem.

Chyba, że wystarczy nam państwo w formie żerowiska, nieoficjalnego w wydaniu Koalicji Egzotycznej lub skrupulatnie oficjalnego, w wydaniu Obozu Dobrej Zmiany. Koniec.

Jan A. Kowalski

P.S. O naszym bezpieczeństwie traktuje mój tekst z marcowego Kuriera, dlatego wszystkich zainteresowanych tematem zapraszam za tydzień.

Studio Dublin – 22 marca 2019 – Goście: Krzysztof Schramm, Sebastian Mierzwiński, Bogdan Feręc- Polska-IE, Kuba Grabiasz

W piątkowe przedpołudnie w Radiu WNET, jak zwykle wieści z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Rozmowy, przeglądy prasy, a także korespondencje i muzyka irlandzka. Dziś także podsumownie dnia św. Patryka.


Prowadzenie: Tomasz Wybranowski i Tomasz Szustek (gościnnie)

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizacja: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 Dublin


 

Jak zwykle piątkowe Studio Dublin otworzył przegląd prasy.

Tomasz Szustek i Tomasz Wybranowski omawiali artykuły i relacje dziennikarzy „The Irish Times”, „Daily Express” oraz po raz pierwszy „The New European”.

Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE,  podsumowali wczorajsze decyzje Komisji Europejskiej w sprawie Brexitu. 

Wspomnieli także o bezkrólewiu w Irlandii Północnej, które trwa pod płaszczykiem Brexitu od prawie dwóch lat. Obok Irlandii Pólnocnej także i Gibraltar przeżywa swoje rozterki Brexitowe.

Jednym z tematów rozmowy z Bogdanem Feręcem była także sprawa islamskiego bojownika Al-Kaidy, który po odbyciu kary więzienia w Stanach Zjednoczonych, zamieszka w Irlandii. 

Sulayman al-Faris lub Abu Sulayman al-Irlandi, bo o nim tutaj mowa, schwytany został w Afganistanie przez wojska amerykańskie w 2002 roku.

Szokujące dla obywateli Republiki Irlandii i jej rezydentów jest to, że obywatelstwo irlandzkie wspomniany terrorysta uzyskał w roku 2003, kiedy odbywał już karę więzienia. Jak twierdzi, taka decyzja władz Irlandii skłania do gorączkowych pytań, o powód udzielenia mu obywatelstwa kraju.


W Studiu Dublin przypominamy o smutnej uroczystości, która odbyła się w Dniu św. Patryka w Dublinie.

17 marca, o godzinie 10.30 do dublińskiej Prokatedry, przybył prezydent Irlandii Michael D. Higgins z małżonką Sabiną. Tam zostali powitani przez arcybiskupa Dublina Diarmuida Martina.

 

Prezydent Irlandii Michael D. Higgins z małżonką Sabiną (w zielonym płaszczu) i arcybiskup Dublina Diarmuid Martin podchodzą do księgi kondolencyjnej w dublińskiej Prokatedrze. Fot. © Tomasz Szustek / Uspecto Images.

 

Prezydent Irlandii Michael D. Higgins wpisuje się do księgi kondolencyjnej. Fot. ©  Tomasz Szustek / Uspecto Images.

Prezydent z małżonką wpisali się do księgi kondolencyjnej i wzięli udział w krótkim spotkaniu modlitewnym w intencji ofiar zamachu w Christchurch. Dołączyli do nich także ambasadorzy Nowej Zelandii i Palestyny.

Podczas uroczystości krótkie przemówienie wygłosił arcybiskup Diarmuid Martin.

W swojej krótkiej homilli arcybiskup Martin powiedział, że w milczeniu należy wspominać tych, którzy zginęli, oraz tych którzy są w żałobie, jak również i tych którzy są ranni.

Potem celebrował tradycyjną mszę rozpoczynającą oficjalne obchody dnia św. Patryka w Dublinie.

Po mszy św. para prezydencka udała się w uroczystej, świątecznej kawalkadzie pojazdów na trasę parady ku czci św. Patryka.

 

Arcybiskup Martin poprosił o wyrazy solidarności z mieszkańcami Nowej Zelandii, oraz z islamskimi braćmi i siostrami w Irlandii i na całym świecie:

 

Wiara w Chrystusa podkreśla wyjątkową godność każdej istoty ludzkiej, kładzie także nacisk na jedność ludzkiej rodziny. Rasizm, nietolerancja religijna i próby demonizacji innych wiar i nie mogą być uważane nawet za najmniejszy głos rozsądku, a i nie mają prawa aspirować do jakiegokolwiek szacunku.

 


Krzysztof Schramm, założyciel Fundacji Kultury Irlandii i wicekonsul honorowy w Poznaniu, a także dziennikarz, bloger i reportażysta Piotr Słotwiński podsumowali Dzień św. Patryka z perspektyw Polski i Irlandii.

 

Tłumy w dublińskim zakątku Temple Bar po Patrykowej paradzie A.D. 2019. Fot. © Studio 37.

Krzysztof Schramm powiedział, że

„Polska 17 marca 2019, była najbardziej zieloną krainą na świecie, oczywiście poza Szmaragdową Wyspą”.

Piotr Słotwiński mówił z kolei o braku symetrii działań i zaangażowania Irlandczyków, gdy mowa o obchodzeniu rocznic z kart polskiej historii, w szczególności Dnia Niepodległości 11 listopada.

 

 

Kolejną pozycją „Studia Dublin” był poszerzony przegląd prasy. W roli głównej Tomasz Szustek. Tomasz Wybranowski zapowiedział rozmowy z przedstawicielami Senatu RP, w kwestii kolejnych dotacji na działalność stowarzyszeń polonijnych w Republice Irlandii.


Dzisiaj, po rocznej przerwie, powracamy do analizy prac jednej z Komisji Senackiej Senatu Rzeczypospolitej Polskiej – Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą. W Studiu Dublin mówiliśmy o dotacjach z kasy Senatu RP.

Okazuje się, że w tej materii niewiele się zmienia. Oto bowiem senatorowie w dalszym ciągu nie analizują, nie sprawdzają i nie wyciągają wniosków w rozliczeń dotacji. Nie oceniają także wymiernych skutków konkretnych działań i programów. 

Tym razem redakcja Studia 37 Radia WNET w Dublinie przygląda się dotacji na utrzymanie Domu Polskiego za pośrednictwem Ogniska Polskiego w Dublinie (pozycja 29, oferta nr 095), oraz ofercie na kampanię „Kto Ty jesteś?” (pozycja nr 65), realizowanej przez Polską Szkołę SEN i jej dyrektora Tomasza Bastkowskiego.

Cieszymy się, że Senat RP przyznaje duże pieniądze podmiotom z Irlandii,  ale – jak to zwykle bywa – senatorowie nie sprawdzają czy akurat ta konkretna dotacja przekłada się na zwiększenie liczby dzieci i młodzieży w szkołach polonijnych na Wyspie!

Czy ktokolwiek i kiedykolwiek zastanowił się nad skutecznością tejże kampanii? Skoro jedym z głównych jej założeń miało być zwiększenie liczby uczniów w szkołach, to czy rzeczywiście tak się stało? Zasadnym wydaje się więc prześledzenie i ocena wyników tych działań. Oczywiście nie myli się ten, kto nic nie robi, ale stawka idzie o należyte wykorzystywanie publicznych pieniędzy wszystkich Polek i Polaków.

Dla przykładu, liczba uczniów w dublińskim SPK (Szkolny Punkt Konsultacyjny) w zeszłym roku zmniejszyła się o ok. 400 (czterystu) uczniów. Dodamy, że o jedną trzecią (z 1200 do 800). 

Jeśli chodzi o szkoły należące do Polskiej Macierzy Szkolnej sprawa nie wygląda lepiej. Z zebranych informacji wynika, że tylko jedna szkoła (na dwadzieścia zrzeszonych w tej organizacji) zgłosiła większą liczbę uczniów w bieżącym roku szkolnym. We wszystkich innych mamy do czynienia ze zmniejszającym się stanem osobowym klas i licznymi wypisami uczniów.

W kolejnych programach „Studio Dublin” zaproszać będziemy do udziału w nim i dyskusji senatorów a także, mając nadzieję, że przyjmie nasze zaproszenie, panią przewodniczącą komisji senator Janinę Sagatowską.

 


W bloku sportowym „Studia Dublin” opowieść Jakuba Grabiasza o historii GAA i motywie narodowym, z biskupem Croke w tle. 

 

Kuba Grabiasz Studio37

 

 

 

W „Studiu Dublin” po dawce sportowych emocji, Tomasz Szustek i Tomasz Wybranowski w poszerzonym autorskim przeglądzie prasy irlandzkiej i brytyjskiej omawiali dla słuchaczy teskty  z piątkowych wydań „The Irish Times”, „The New European” i „Daily Express”.

 

 

Pomnik Wielkiego Głodu w Murrisk. Fot.© Studio37

W „Kalendarium Studia Dublin” tym razem o pewnej rocznicy związanej z wielką emigracją.

22 marca 1841 roku w Nowym Jorku zostało założone Stowarzyszenie Emigrantów To symboliczna data, któa jednak pozwala opowiedzieć nieco o zjawisku, które wywarło tak wielki wpływ na losy milionów Irlandczyków i sprawiło, że kultura ze Szmaragdwej Wyspy rozlała się po świecie. 

Na filmie powyżej przyjazd emigrantów z Europy na wyspę Ellis, w Nowym Jorku.

Irlandzkie Stowarzyszenie Emigrantów miało za zadanie pomagać w pierwszych działaniach i krokach w nowym kraju tym, którym udało się dotrzeć do brzegów Ameryki Północnej.

 

Choć dla nas teraz jest oczywiste, że Irlandczycy mówią po angielsku, to trzeba mieć w pamięci, że ten język tak naprawdę rozprzestrzenił się po całej Irlandii, także po prowincjonalnych miasteczkach hrabstw i małych wsiach dopiero w XX wieku.

Większość irlandzkich imigrantów przypływających do Ameryki już od XVII wieku mówiła, jako pierwszym językiem, gaelickim, czyli irlandzkim.

Wielu z nich miało ten podstawowy problem wszystkich imigrantów, czyli barierę językową.

W USA i Kanadzie istnieje, trochę jak i wśród Polaków, tysiące stowarzyszeń skupiających potomków irlandzkich imigrantów.

A filmowo Tomasz Szustek poleca gorąco do obejrzenia film „Gangi Nowego Jorku” z kreacjami Daniela Day Lewisa i Leonardo Di Caprio, który gra młodego irlandzkiego imigranta.

 

 

W „Londyńskim Wnetowym Zwiadzie” Aleksander Sławiński opowiadał o tym, co wydarzyło się w londyńskim Klubie Orła Białego w Balham. Właśnie tam odbyły się kolejne wybory „Mistera Polski UK & Ireland”.  

Aleksander Sławinski. Fot. archiwum A. Sławinskiego.

Gala londyńskich wyborów „Mistera Polski” ma kilkuletnią tradycję. Co roku 8 marca, podczas obchodów Dnia Kobiet, spośród kilkunastu finalistów wybrany zostaje najprzystojniejszy chłopak.

W tym roku, po preselekcji do ścisłego finału dostało się sześciu kandydatów.

Wydarzenie to zawsze przyciąga ogromną publiczność, która dopinguje startujących mężczyzn. W większości są to panie żywiołowo kibicujące poszczególnym kandydatom podczas ich kolejnych wejść na scenę.

W tym roku organizator wyborów „Mistera Polski UK & Ireland” – agencja modelek i modeli Polish Faces (A-Models) – zadbała o specjalną oprawę imprezy.

Przy wsparciu Tempo Entertainment, firmy odpowiedzialnej za oświetlenie i nagłośnienie, znakomicie wypadli nie tylko finaliści konkursu, ale i zaproszone gwiazdy, które ubogaciły wieczór swoimi występami.

Wśród gwiazd wieczoru znalazły się takie postacie jak Nicka Boon, czy Sheila Bonnick ze znanej wszystkim grupy Boney M. Zasiadała ona również w jury konkursu.

 

Sebastian Mierzwinski AKA Basstek, jeden ze współorganizatorów wyborów „Mistera Polski UK & Ireland”. Fot. arch. Sebastiana Mierzwińskiego.

 

Honorowym gościem były Miss Polski UK & Ireland 2018  – Wioletta Tupko i Miss Generation 2019 Shamila Mazhar, która swoją koronę zdobyła zaledwie kilka tygodni wcześniej, podczas pamiętnej gali w Chiswick (zachodni Londyn).

Tegorocznym Misterem został Piotr Cyrana, natomiast Łukasz Flak zdobył tytuł Mistera Foto. Misterem Internetu został Marcel Szymański. 

W tym roku, oprócz wyborów „Mistera Polski UK & Irlandii”, po raz pierwszy rozdano także tytuły „Biker of the Year”. Z grona jedenastu finalistów, trzech zdobyło trofea.

Nagroda „Biker of the Year 2019” trafiła do Przemka Polewskiego. 

Z kolei Hubert Skarżyński zdobył tytuł „Biker of the Year” w kategorii Personality. Natomiast kolejne wyróżnienie, „Biker of the Year”  internetu otrzymał Kris Rozmiarkowski.

Krótko po imprezie, Alex Sławiński rozmawiał z Sebastianem Mierzwińskim, jednym ze współorganizatorów konkursu i zarazem dobrych duchem polskich motocyklistów na Wyspach. 

 

 

partner Radia WNET i Studia Dublin

 

 

 


 

                                                     Produkcja Studio 37 Dublin – Radio WNET. 

Tomasz Szustek Studio37
Tomasz Szustek w Studiu 37. Fot. Studio 37.
Tomasz Wybranowski Studio37
Tomasz Wybranowski w Studiu 37. Fot. Studio 37.

 

 

 

 

 

 

 

Zapraszamy na nasze instagramowe konto: http://www.instagram.com/studio37dublin/

Tarnogórska „inicjatywa”, czyli co dwie spółki, to nie jedna. Radosna twórczość samorządowców b. PO w Tarnowskich Górach

To zapewne kuriozalna sytuacja, by zarządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi samymi zadaniami, miały identyczny skład osobowy. Spółki mają również identyczny adres siedziby.

Anna Szpaczkówna

Działająca od 1993 r. spółka gminna pod nazwą Międzygminne Towarzystwo Budownictwa Społecznego Sp. z o.o. zajmuje się zarządzaniem nieruchomościami w Tarnowskich Górach. W KRS czytamy, że w zarządzie Towarzystwa znajdują się obecnie następujące osoby: Franciszek Paśmionka – prezes zarządu, Katarzyna Zimnoch – zastępca prezesa zarządu oraz Katarzyna Piecha – członek zarządu.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nowo powołana od 26 października 2018 r. przez ten sam Urząd Miasta spółka miejska pod nazwą Zarząd Nieruchomości Tarnogórskich Sp. z o.o. zatrudnia (wg KRS) prezesa zarządu Franciszka Paśmionkę i członków zarządu: Katarzynę Zimnoch i Katarzynę Piechę. Osoby te pełnią identyczne funkcje w spółce miejskiej Międzygminne Towarzystwo Budownictwa Społecznego Sp. z o.o. Jest to zapewne kuriozalna sytuacja w skali 38-milionowego kraju, by zarządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi samymi zadaniami, miały identyczny skład osobowy. Spółki mają również identyczny adres siedziby (!).

Jeszcze ciekawszą sprawą jest brak naboru pracowników do nowo powołanej przez burmistrza Spółki ZNT Sp. z o.o. Więc o co chodzi? Ano o to, że pan burmistrz wraz zarządem MTBS Sp. z o.o. wpadli na pomysł, że zadania nowej Spółki ZNT Sp. z o.o. będą realizować pracownicy zatrudnieni w MTBS Sp. z o.o. – i tak się stało. Pracownicy MTBS Sp. z o.o. są zmuszani do wykonywania dodatkowych zadań w gminnych zasobach mieszkaniowych. Pod presją zarządu podpisali dwie niekorzystne umowy o pracę na niepełnych etatach zarówno w jednej, jak i drugiej spółce. (…)

Myślę, że sytuacją pracowników w MTBS Sp. z o.o. w Tarnowskich Górach powinny zainteresować się Państwowa Inspekcja Pracy i inne pokrewne organy. (…)

Jaki cel ma powołanie nikomu niepotrzebnej spółki? A może komuś jest potrzebna? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to o co chodzi?

Cały artykuł Anny Szpaczkówny pt. „Tarnogórska »inicjatywa«, czyli co dwie spółki, to nie jedna” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Szpaczkówny pt. „Tarnogórska »inicjatywa«, czyli co dwie spółki, to nie jedna” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obawiam się, że artykuł dezinformuje Czytelników, zamiast wprowadzić ich w sedno dyskusji prowadzonych w Instytutach PAN

W artykule znalazł się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działania i kompetencji rad naukowych działających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30.04.2010 r.

Ryszard Grzesik

W artykule pana prof. Włodzimierza Klonowskiego pt. PANtonomia i uwagi do ustawy o Polskiej Akademii Nauk, opublikowanym na łamach czasopisma „Kurier WNET” w numerze za luty 2019 r. na str. 17, czytamy rewelacje na temat roli rad naukowych działających w instytutach PAN (dalej: IPAN). Zacytujmy: Oczywiście w IPAN istnieją rady naukowe. Formalnie rada naukowa opiniuje kandydata na stanowisko dyrektora, ale to Prezes PAN nominuje dyrektora na to stanowisko. A dyrektor dobiera sobie radę naukową. Jeśli jakaś decyzja dyrekcji mogłaby zostać zakwestionowana, to taka rada naukowa na pewno decyzję „przyklepie” w tajnym głosowaniu. Nazywam to „syndromem KC” – Komitet Centralny PZPR zatwierdzał wszelkie decyzje I Sekretarza i Biura Politycznego. Rada naukowa nie zatwierdza planu wydatkowania środków finansowych na dany rok, ale zatwierdza tzw. Rachunek zysków i strat za rok ubiegły. I nawet w tym przypadku, jeśli ktoś z członków rady „nie z układu” prosi o podanie ważnych szczegółów podziału środków, to spotyka się z hipokryzją czy wręcz z „mową nienawiści”.

W artykule znalazł się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działania i kompetencji rad naukowych działających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk. (…) Rewolucja Solidarności 1980–81 r. spowodowała nacisk na to, by rady naukowe stały się niezależnym od dyrekcji organem instytutu. Udało się to wprowadzić w życie po transformacji ustrojowej 1989 r., a ostatecznie kompetencje rady naukowej przypieczętowała Ustawa o PAN z 30 kwietnia 2010 r., z poprawkami obowiązująca do dzisiaj.

Myli się zatem Autor artykułu twierdząc, że to dyrektor IPAN dobiera sobie radę naukową. (…) Myli się też w kwestii opiniowania przez radę kandydata na dyrektora IPAN. (…) Rada naukowa po czasie dowiaduje się o przebiegu konkursu z relacji przedstawicieli, ale nikogo nie opiniuje. (…)

Nie rozumiem, co Autor miał na myśli, pisząc o „przyklepywaniu” decyzji dyrekcji w tajnym głosowaniu. Podczas posiedzeń rady zawsze jest sporo tajnych głosowań. Ustawa wymaga takiego trybu procedowania w kwestiach personalnych. (…) Nie wiem, dlaczego u Autora pojawia się nawiązanie do KC PZPR, bo dyskusje i głosowania nie przypominają tego słusznie od blisko 30 lat nie istniejącego ciała.

I ostatnia kwestia – zatwierdzanie podziału wyniku finansowego IPAN za dany rok (…). Zaręczam, że sprawozdania przygotowywane są przez księgowość rzetelnie i przedstawiane tak, by członkowie rady – zazwyczaj ekonomiczni laicy – mieli świadomość, o czym mowa. I mogli głosować z pełnym przekonaniem.

(…) Obawiam się, że w obecnej postaci artykuł dezinformuje Czytelników, zamiast wprowadzić ich w sedno dyskusji prowadzonych w IPAN.

Prof. dr hab. Ryszard Grzesik jest Przewodniczącym Rady Naukowej Instytutu Slawistyki PAN.

Cały artykuł Ryszarda Grzesika pt. „Stanowisko w sprawie artykułu p. prof. Włodzimierza Klonowskiego” znajduje się na s. 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Grzesika pt. „Stanowisko ws. artykułu p. prof. Włodzimierza Klonowskiego” na s. 19 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wykład w Muzeum Śląskim na temat tradycji ochrony pracy na Śląsku, dla uczczenia stulecia Inspekcji Pracy w Polsce

W II Rzeczypospolitej 1588 roku w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”.

Stanisław Orzeł

Na zaproszenie Muzeum i z rekomendacjami Międzyzakładowej Organizacji Związkowej nr 15 NSZZ Solidarnośćʼ80 w Państwowej Inspekcji Pracy historyk kultury pracy na Śląsku, Roman Adler, zaprezentował genezę ochrony pracowników na Górnym Śląsku, począwszy od norm dotyczących zatrudniania górników w średniowieczu, przez rozwiązania epoki nowożytnej, reformy XIX w., do nowoczesnej formy Inspekcji Pracy (po 1918/1928 r.).

Pierwsze przepisy dotyczące powoływania specjalistów – po łacinie „montes iuratores”, czyli przysięgłych górniczych – którzy mieli dbać o bezpieczeństwo i rozstrzyganie sporów między gwarkami a kopaczami w kopalniach kruszców, spisano ok. 1248 r. w Jihlawie na południu Moraw i znane są jako igławskie prawo górnicze.

Za sprawą opata Mikołaja z klasztoru cystersów w Lubiążu na Śląsku, który sprowadził odpis tego prawa już w roku 1268, przepisy te nakazał stosować w swoim księstwie książę legnicki Bolesław Rogatka – skądinąd niezbyt chlubnie zapisany na kartach naszej historii za oddanie Marchii Brandenburskiej jako zastawu za długi hazardowe „klucza do Śląska”, czyli Ziemi Lubuskiej…

Stosowanie prawa igławskiego i uprawnienia owych przysięgłych górniczych potwierdzali później, nawiązując do wcześniejszych decyzji Elżbiety Łokietkówny i Kazimierza Wielkiego – Władysław Jagiełło w przywileju z 1426 r. i Aleksander Jagiellończyk w tzw. Statutach Olkuskich. W 1517 r. Zygmunt Stary utworzył dla całego Królestwa Polskiego urząd podkomorzego górniczego, a w 1518 r., gdy żupnikiem był Jan Boner, pierwsza królewska komisja lustracyjna żup solnych dokonała opisu stanu technicznego kopalń, warzelni i budynków górniczych w dobrach królewskich. Lustracje takie odbywały się średnio co dwa lata i obejmowały m.in. „ogląd dołu co do robót odbytych i odbyć się mających w celu bezpieczeństwa kopalni”.

Przysięgli gorni, już jako urzędnicy państwowi, bo opłacani z kasy książęcej, zostali powołani w 1528 r. przez ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego, Jana II Dobrego, Ordunkiem gornym, który objął przepisami również hutników kruszcowych. Pierwszy przysięgły, znany z 1532 r., miał na imię Stanisław. Na wzór Ordunku… w 1577 r. cesarz Rudolf II ogłosił ordynację górniczą dla Śląska i hrabstwa kłodzkiego, która ujednoliciła przepisy i wprowadziła nadzór cesarski nad górnictwem we wszystkich księstwach należących do cesarza jako króla Czech.

W Rzeczypospolitej Obojga Narodów pod wpływem doświadczeń w salinach wielickich i bocheńskich zaczęła się krystalizować inna koncepcja nadzoru nad warunkami pracy: w 1588 r. w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”. Wówczas po raz pierwszy nadzór nad warunkami pracy podporządkowano Sejmowi, czyli władzy ustawodawczej, a nie – jak dotąd – władzy wykonawczej (książę, król lub cesarz). W XVII w. władza wykonawcza (król) skupiła się na zapewnieniu wyboru i dozoru oraz wynagrodzenia dla cyrulika (prowizora) w żupach solnych (1658–1660 pierwszym był Józef Wolf).

W 1698 r. po egzaminie przed profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego cyrulikiem w żupach solnych krakowskich została „kobieta potrzebną zdolność posiadająca, Magdalena Bendzisławska wdowa” po lekarzu. (…)

Pokłosiem wykładu jest zainteresowanie kilku środowisk koncepcją zasygnalizowaną przez R. Adlera: utworzenia na Śląsku muzeum przemysłu i kultury pracy, w którym znalazłaby się stała ekspozycja na temat genezy i historii urzędów nadzoru nad warunkami pracy na ziemiach polskich, w tym – Państwowej Inspekcji Pracy.

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Tradycje ochrony pracy na Śląsku” znajduje się na s. 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Tradycje ochrony pracy na Śląsku” na s. 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznańska Manifa 2019: stereotypowe postulaty, niska frekwencja i 87 kontrdemonstracji blokujących przemarsz feministek

Hasło przewodnie brzmiało „Ani pana, ani plebana, to my jesteśmy rewolucją”. Żal dziewczyn, które w ostatnią sobotę karnawału manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie życiowe i frustracje.

Aleksandra Tabaczyńska

W tym roku poznańskie feministki zmuszone były zrezygnować z tradycyjnej dla nich formy demonstracji, czyli przemarszu przez centrum miasta. Okazało się bowiem, że blisko sto różnych organizacji zgłosiło swoje manifestacje w różnych częściach Poznania, i to w ciągu dwóch kolejnych tygodni. Na 2., 3., 7. i 8. marca zarejestrowano 87 kontrdemonstracji, blokujących kluczowe miejsca miasta od godzin porannych do późnowieczornych. „To rekordowa liczba kontrmanifestacji zarejestrowanych tylko po to, aby uniemożliwić nasze wspólne święto solidarnej kobiecej walki” – taką informację można było przeczytać na portalu społecznościowym Manify 2019. Osobiście jestem pełna podziwu dla wszystkich, którzy zadali sobie ten trud, bo był on również przyczyną, a może usprawiedliwieniem dla środowisk feministyczno-lewicowych, niskiej frekwencji na tym specyficznym pokazie poglądów. Jak oszacowała policja, w zgromadzeniu brało udział około 300 osób i trwało ono dwie godziny.

Także 2 marca, w sobotę po południu manifestantki zgromadziły się na Ostrowie Tumskim, przed poznańską katedrą, aby zaprezentować swojej postulaty. Hasło przewodnie brzmiało „Ani pana, ani plebana, to my jesteśmy rewolucją” – cokolwiek to oznacza. Oczywiście stereotypowo postulaty były związane z dostępem do aborcji na życzenie, „przemocą ze strony Kościoła i państwa” oraz nierównościami społecznymi dotykającymi, w przekonaniu organizatorów, kobiety. Stała też pani z kartonem, na którym widniał napis: „apostazja info punkt”.

Czy tego rodzaju postrzeganie świata rzeczywiście jest w interesie kobiet? To oczywiście pytanie retoryczne, bo każda kobieta wie, że fajnie być mamą. Fajnie – to bardzo oszczędne określenie ogromu radości towarzyszących macierzyństwu, małżeństwu, a więc rodzinie. Jest to radość, jakiej nie da się uzyskać na innych polach, choćby zawodowym. Zresztą rodzina i życie zawodowe pięknie się uzupełniają.

Większość matek, gdy myśli o swoim dziecku i jego przyszłości, chciałoby, żeby miało ono męża/żonę, a nie żyło w związku partnerskim. Zwyczajnie marzymy, by było kochane do grobowej deski przez współmałżonka i żeby mogło doznać wszystkich tych wspaniałych emocji, jakie niesie bycie rodzicem.

A to zapewnia małżeństwo – w rozumieniu nie tylko stanu cywilnego, ale też sakramentu. Niewyszukanie pragniemy, żeby – gdy nas, rodziców, zabraknie – nasze córki i synowie mieli oparcie we własnej kochającej i stabilnej rodzinie.

Cieszy też bardzo, że rodzina w rozumieniu konserwatywnym staje się po prostu modna. Właściwie można by zaryzykować stwierdzenie, że wracamy do korzeni, pomimo nachalnej propagandy środowisk lewicowych i feministycznych. Świadczy o tym także tegoroczne skuteczne zablokowanie przez poznaniaków przemarszu Manify. Żal tych dziewczyn, które w ostatnią sobotę karnawału stały i manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie życiowe i frustracje. I te panie oraz kilku panów, tkwiąc przez dwie godziny na placu pod poznańską katedrą, niechcący pokazali, że próby szukania szczęścia tam, gdzie go nie ma, zawsze kończą się tym samym. Powrotem do prawdy – bo otwarte wrota świątyni były tylko o krok od demonstrantów.

Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Manifa” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jesteśmy gotowi do współdziałania ze wszystkimi ludźmi dobrej woli szanującymi realia historyczne we właściwej proporcji

Należy pomóc amerykańskim i izraelskim ofiarom Holokaustu w odzyskaniu mienia. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady.

Piotr Andrzejewski
Adam Sandauer

20.02.2019

WP Ambasador USA
Georgette Mosbacher
Ambasada USA w Warszawie

Wielce Szanowna Pani Ambasador!

Kierując się wolą intensyfikowania współdziałania Polski i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wobec wyzwań współczesnego świata, zwracamy się o poparcie następującej inicjatywy:

Na prośbę Mike’a Pompeo, żebyśmy Amerykanom i Izraelczykom (Żydom-ofiarom Holokaustu) pomogli w realizacji roszczeń restytucyjnych z tytułu utraconego mienia w wyniku Holokaustu – należy odpowiedzieć pozytywnie. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady.

Zmowa Hitlera i Stalina, leżąca u podstaw odpowiedzialności za konsekwencje realizacji zagłady wobec narodów żydowskiego i polskiego, którego znaczącą część stanowili obywatele pochodzenia żydowskiego, winna rodzić dzisiaj podobną odpowiedzialność odszkodowawczą. Napaść Niemców i Rosjan na Polskę we wrześniu 1939 roku dała asumpt zagładzie naszych narodów. Skutki organizowania holokaustu przez Niemców na terenach okupowanych przez Niemców dają Polsce szczególne kompetencje, które motywują w sposób dorozumiany prośbę sekretarza stanu Mike’a Pompeo.

Po konferencji warszawskiej poświęconej zażegnaniu narastania konfliktu na Bliskim Wschodzie miała miejsce eskalacja napięcia i nieporozumień pomiędzy Izraelem a Polską. Wyniknęły one z ignorowania faktów historycznych, a reakcje przedstawicieli państwa Izrael zostały oparte na błędnym wywodzeniu wniosków. Błędem jest z faktu istnienia na okupowanych terenach Polski szmalcowników-przestępców wydających z chęci zysku obywateli polskich pochodzenia żydowskiego niemieckim władzom okupacyjnym – wywodzenie wniosku o odpowiedzialności Narodu i Państwa Polskiego za udział w zagładzie Żydów. Jedyne legalne władze, jakimi był Rząd Emigracyjny w Londynie, działania te potępiły i im przeciwdziałały, a Państwo Podziemne karało zdrajców śmiercią.

Takim samym błędem byłoby wywodzenie wniosku o współdziałaniu Narodu Żydowskiego w eksterminacji Żydów, z powodu funkcjonowania i współdziałania z Niemcami policji żydowskiej w gettach.

Błędem byłoby obciążenie współodpowiedzialnością za holokaust prezydenta USA F.D. Roosevelta, z racji zaniechania tak działań realnych, czy choćby symbolicznych, po uzyskaniu od przedstawicieli polskiego państwa informacji o eksterminacji Żydów i Polaków w niemieckich obozach. Prośba ze strony Polaków o działanie interwencyjne spotkała się jedynie z niewystarczającą deklaracją prezydenta F.D. Roosevelta pociągnięcia po wojnie winnych tego ludobójstwa do odpowiedzialności.

Błędem logicznego wnioskowania byłoby obciążenie organizacji żydowskich w USA współodpowiedzialnością za holokaust z powodu niechęci wyasygnowania okupu mającego uratować od eksterminacji 200 tysięcy Żydów węgierskich, mimo złożenia przez Niemców takiej propozycji.

Znając stosunek struktur Polskiego Państwa Podziemnego do przeciwdziałania zbrodniom niemieckim na Żydach, włącznie z wykonywaniem wyroków śmierci na osobach polskiego pochodzenia kolaborujących w tym zakresie z niemieckim okupantem, jak i w związku z daleko idącą pomocą w ratowaniu Polaków pochodzenia żydowskiego nie tylko przez polski ruch oporu (Żegota, Witold Pilecki), ale i przez przedstawicieli polskiego rządu pozostającego na obczyźnie (Karski, Zygielbojm, Grupa Berneńska, konsulat w Lizbonie) – prośba M. Pompeo winna być odebrana jako uznanie obecnej administracji i Narodu Ameryki dla przeciwdziałania holokaustowi przez reprezentantów Polski i Polaków.

Potwierdzamy kompetencje przedstawicieli dzisiejszych władz Polski do współdziałania w realizacji wszelkich roszczeń restytucyjnych z tytułu strat, szkód i nieodwracalnych skutków żydowskiego i polskiego holokaustu wobec odpowiedzialnych za ten stan rzeczy.

Prośba Mike’a Pompeo zasługuje na pozytywną reakcję w postaci powołania komisji oszacowań roszczeń i strat żydowsko-polskiego holokaustu i sposobu ich kompensowania przez prawnych spadkobierców nazistowskich Niemiec i komunistycznej, stalinowskiej Rosji.

Jesteśmy gotowi w tym duchu do współdziałania z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych, państwa Izrael i wszystkimi ludźmi dobrej woli, szanującymi realia historyczne we właściwej proporcji.

Piotr Ł.J. Andrzejewski /–/
Adam Sandauer/–/

List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera znajduje się na s. 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie rozumiem polityki historycznej polskiego rządu, ale mam zaufanie do Prawa i Sprawiedliwości; chyba żebym je stracił

Państwo Gross, Grabowski, Bikont, Engelking e tutti frutti występują jako uczeni polscy, co w oczach cudzoziemców dodaje tej konferencji specjalnego autorytetu, zwłaszcza że organizatorem jest PAN.

Piotr Witt

Zamiast comiesięcznego felietonu zamieszczam tekst mojej „Kroniki Paryskiej” poświęconej temu wydarzeniu, którą wygłosiłem w poranku Radia Wnet w czwartek 21 lutego, na kilka godzin przed rozpoczęciem zapowiedzianego kolokwium. Wyjaśniłem w niej powody, dla których nie wezmę w nim udziału ani jako uczestnik, ani jako słuchacz. Przepowiedziałem zarazem przebieg obrad i ich skutki. Dzisiaj czytelnik „Kuriera WNET” ma okazję stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne.

Konferencja reprezentuje nowy polski punkt widzenia na sprawy Holokaustu. Jaki to jest punkt widzenia? Zdefiniował go premier polskiego rządu.

Pan Mateusz Morawiecki powiedział 20.VI.2018: „podnieśliśmy świadomość o sprawie polskiej na zupełnie inny poziom”. I żeby nie było nieporozumień, szef rządu wyjaśnił, że nowy wymiar rozumienia sprawy polskiej odbywa się „przez pryzmat naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich”.

Jaki to jest pryzmat tych naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich, przypomniano nam w szczegółach podczas niedawnej konferencji bliskowschodniej w Warszawie. Nasi ukochani partnerzy izraelscy i amerykańscy wyrazili je jasno: premier Netanjahu stwierdził, że Polacy współpracowali z „nazistami” w dziele zagłady Żydów (nie powiedział – z Niemcami, gdyż jak wiadomo, wojny nie wydali Niemcy, lecz naziści, którzy ich okupowali), zaś nasz przyjaciel Amerykanin, pan Pompeo, ze swej strony uzupełnił wypowiedź mówcy izraelskiego, wzywając Polskę, „by poczyniła postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holokaustu”. Nie można wyrazić się bardziej jasno i precyzyjnie. Chodzi o nieruchomości. (…)

Moje poglądy na zapowiedziane tematy są znane. Głoszę je niezmiennie od lat na falach Radia WNET i publikowałem w „Kurierze WNET”, a także jedynym wydawanym do niedawna tygodniku emigracji, paryskim „Głosie Katolickim”. Także w książce „Kroniki paryskie”.

Wykazywałem fałsz tzw. naocznych świadectw prześladowania Żydów przez Polaków. „Malowany ptak” Jerzego Kosińskiego, „W imieniu wszystkich moich” Martina Graya, „Oczami dwunastoletniej dziewczynki” Janki Hescheles, „Dziennik” Miriam Berg – wszystko to są bezczelne fałszerstwa, zdemaskowane i udowodnione.

Chodzi o bardzo duże pieniądze. Fałszerstwo dzieła „Przeżyć z wilkami” wyszło na jaw dopiero wówczas, kiedy jego autorka zaskarżyła do sądu w Amsterdamie swojego holenderskiego wydawcę o to, że nie dopłacił jej 22 mln dolarów. Uwaga! Nie dopłacił… Wydawca ujawnił wówczas, że autorka żydowskiej opowieści, Misha Defonseca, nie jest wcale Żydówką, ale katoliczką z Amsterdamu, że naprawdę nazywa się Monique De Wael i że nigdy noga jej nie postała w Polsce, gdzie miało upływać jej tragiczne dzieciństwo.

Wszystko to i jeszcze więcej przedkładałem publicznie pod uwagę władz polskich. Proponowałem także jako pozycje godne rozpropagowania na świecie dzieła napisane we Francji, które uczciwie i prawdziwie przedstawiają stosunki polsko-żydowskie. (…) Moje wołanie na puszczy nie obudziło żadnej reakcji polskich władz odpowiedzialnych za tzw. polską politykę historyczną. (…)

Od wielu lat popieram PiS publicznie, gdzie mogę, na długo zanim jeszcze partia ta doszła do władzy. Nie mogę więc teraz moją publiczną wypowiedzią wsadzać jej kołka w szprychy, kiedy ta partia prowadzi swoją politykę historyczną. Ja tej polityki nie rozumiem, ale mam zaufanie do ludzi – chyba, żebym je stracił.

Dzisiaj można stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak to opisałem powyżej. (…) Polscy emigranci stawili się tłumnie.

Opowiadano mi, że jakaś starsza pani na widok panelu specjalistów na trybunie – państwa: Grossa, Grabowskiego, Engelking, Bikont e tutti frutti – jęknęła z cicha „O Jezu, a cóż to za rodacy!”. Zmylona widocznie tytułem konferencji.

Żeby nie wywoływać wilka z lasu, nie wspomniałem o możliwości prowokacji. Niestety! Dzisiaj Radio France Internationale (RFI), które tutaj jest tym, czym BBC w Londynie – głosem Francji na świat – potępiło zakłócanie kolokwium naukowego przez faszyzujących Polaków-antysemitów. Tak więc nie tylko nasi ojcowie i dziadowie zostali oskarżeni o współudział w zbrodni, ale także my – emigranci – o zakłócanie obrad zmierzających do ustalenia prawdy. Jeżeli rodacy we Francji zechcą teraz z obawy i ze wstydu ukrywać przed Francuzami swoje polskie pochodzenie, będą to zawdzięczać polskiej polityce historycznej prowadzonej przez Polską Akademię Nauk.

Cały artykuł „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 57/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Alzheimer Szamira zdecydował o obecnych stosunkach polsko-żydowskich? / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 57/2019

Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog.

Andrzej Jarczewski

Alzheimer Szamira

W roku 1989 ówczesny premier Izraela – Icchak Szamir – wypowiedział zdanie, które później było wielokrotnie cytowane: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Oburzamy się na takie fałszywe generalizacje, ale nie pamiętamy, że powiedział to starzec 74-letni, mocno już dotknięty chorobą Alzheimera. Niestety, później cytowali to ludzie młodzi i zdrowi, ostatnio Israel Katz – minister spraw zagranicznych Izraela.

Gdy w polityce dzieje się coś niepojętego, gdy dorośli ludzie zachowują się jak dzieci, gdy zdrowi mówią jak chorzy, trzeba czasem zmienić perspektywę z politycznej na medyczną. Wtedy będzie łatwiej takie zachowania zrozumieć i odpowiednio zmodyfikować to, co możliwe: własne postępowanie. Nie cudze, bo to niemożliwe. Piszę to z perspektywy działacza alzheimerowskiego, który wraz z żoną zakładał pierwsze stowarzyszenia alzheimerowskie na Śląsku w latach dziewięćdziesiątych i który w wielu rodzinach, a najpierw w swojej, widział destrukcyjne oddziaływanie tej choroby. Moja żona nadal prowadzi alzheimerowski telefon zaufania, ale nie rozsiewa taniego optymizmu. „Każde dzisiaj jest lepsze od jutra” – tak niestety musi mówić tym, którzy jeszcze nie wiedzą, a później w szczegółach wyjaśnia, co to znaczy dla rodziny.

Alzheimer w polityce

Icchak Szamir (1915–2012) był premierem Izraela w latach 1983–1992 (z dwuletnią przerwą). Natomiast najsławniejszym politykiem, u którego stwierdzono chorobę Alzheimera, był rówieśnik Szamira, prezydent USA w latach 1981–1989, Ronald Reagan (1911–2004).

Reagana wspominamy jako wielkiego przyjaciela Polski i jednego z najznamienitszych przywódców światowych. Szamira tak nie wspominamy. On nie wymyślił rasistowskiego sloganu o polskiej matce. Przed nim podobnie mówiło wielu, ale Szamir to uświęcił, nobilitował jako premier i dał tym placet: powtarzajcie, cytujcie!

Szamir pełnił jeszcze inne funkcje państwowe, ale jego otoczenie widziało postępy choroby (narastającą agresywność) i powoli odsuwało go od jakichkolwiek decyzji, by w końcu umieścić go w specjalnym zakładzie opiekuńczo-leczniczym i odseparować od dziennikarzy.

Kadencyjność władz demokratycznych uchroniła wiele państw od skutków rządów alzheimerowskich, typowych, jak się zdaje, dla gerontokracji późnego ZSRR. Niejedno imperium upadło tylko dlatego, że wielki władca utracił władzę nad własnym umysłem. Choroba Alzheimera ma różny przebieg i na sto procent może być zdiagnozowana dopiero po śmierci pacjenta. Wcześniej jednak pojawiają się charakterystyczne symptomy. Przede wszystkim – umysł się zamyka, nie kojarzy informacji, żyje we własnych wspomnieniach i urojeniach.

Operowanie kategorią „winy”

U Szamira chorobę Alzheimera zdiagnozowano około osiemdziesiątki. Co to znaczy? Ano, że choroba znajdowała się już w bardzo zaawansowanym stadium. Wyłączeniu uległo 70–80 procent połączeń między komórkami w mózgu.

Wcześniej po prostu nie dało się tego stwierdzić, a już na pewno nie pozwalały na to metody diagnostyczne końca XX wieku. Nasz mózg potrafi sobie kompensować nawet znaczne ubytki, ale każde obejście martwego punktu zmienia bieg myśli. Nadal jeszcze wiele rzeczy rozumiemy, dobrze mówimy, sporo potrafimy wykonać, ale już nie tak samo.

Wyobraźmy sobie, że w mieście zerwał się jeden z pięciu mostów przez rzekę. Zmartwienie niewielkie; potrafimy przejść innym mostem. Zajmie nam to jednak więcej czasu, a po drodze zobaczymy inne krajobrazy, spotkamy innych ludzi, o czym innym pomyślimy. A teraz wyłącza się z ruchu drugi most, trzeci, czwarty…

Chory nie zdaje sobie sprawy, co się z nim dzieje. Jego mózg sam znajduje obejście każdego problemu, ale już nie każdy – dawniej łatwy – problem potrafi rozwiązać. Zewnętrzny obserwator zauważy najpierw zanik pamięci świeżej. Chory doskonale pamięta różne zdarzenia z dzieciństwa, ale coraz trudniej znaleźć mu klucz do mieszkania albo pieniądze, co wiąże się zwykle z oskarżeniami, że ktoś go okradł. Podejrzenie pada na osobę bliską, bo innych już w pamięci nie ma.

I tu dochodzimy do najpowszechniejszego i społecznie najważniejszego symptomu: do agresji. Chory odczuwa nieokreślony niepokój, ale go nie rozumie. Obawia się, że jacyś „inni” robią coś przeciw niemu, utrudniają mu życie, chowają przedmioty, zabraniają pewnych czynności. Ktoś musi być winien, ktoś zewnętrzny, ktoś, kogo chory dobrze zna. „Na pewno nie ja!”. Początkowe objawy: 1) zaniechanie prób rozwiązywania problemów, 2) stygmatyzowanie znanych choremu osób i 3) operowanie kategorią „winy”. Zawsze: cudzej „winy”.

Alzheimer – choroba społeczna

Gdy Szamir wypowiadał swój pogląd na temat mleka polskich matek, był już na tym właśnie etapie. Cała narracja snuła się sama w chorym mózgu starego człowieka. Wielu alzheimeryków osiąga wtedy szczyty płynności mowy. Wypowiadają się bez żadnych hamulców, brzmi to niezwykle przekonująco i w pewnym sensie logicznie, bo chory koncentruje się tylko na dowodzeniu jednego: cudzej winy.

A to, co na kolejnym etapie mówią chorzy na alzheimera, jeży włos na głowie (wyraz „alzheimer” pisany małą literą znaczy tyle, co „choroba Alzheimera). Słyszałem tak straszne opowieści i oskarżenia, że gdyby uwierzyć w jeden procent tego słowotoku, słuchacz mógłby zwariować. Niestety – niektórzy naprawdę wariują i powtarzają zdania, których powtarzać nie wolno.

Na alzheimera się nie umiera. Reagan żył 93 lata, Szamir aż 97. Co więcej – chory nie cierpi, jeśli nie liczyć naturalnych boleści, związanych z innymi chorobami lub po prostu z narastającym niedołęstwem. Cierpi otoczenie. W zwykłym społeczeństwie największe obciążenie spada na rodzinę, która przez długie lata nie zdaje sobie sprawy ze zmian, jakie choroba czyni w głowie osoby do niedawna przecież bardzo odpowiedzialnej i mądrej. To jest choroba społeczna. Cierpią bliscy, a najbardziej ci, którzy kochają chorego.

Intelektualne pożegnanie

O różnych zagadnieniach alzheimerowskich pisałem wielokrotnie. Tu przytoczę fragment z książki Prawda po epoce post-truth (2017).

»Przychodzi w końcu dramatyczny moment „intelektualnego pożegnania”. Osoba chora w dalszym ciągu jest naszym ukochanym dziadkiem czy mamą, ale zdajemy sobie sprawę, że nie ma sensu o niczym jej informować, bo za chwilę i tak zapomni albo coś przekręci i wywoła awanturę. Musimy jednak jakoś chronić rodzinę, narażoną na trudną do zniesienia presję i ciężką atmosferę. Zauważamy, że do agresywnego chorego nie docieramy żadnym argumentem… Jak żyć w takim domu?

Ratuje nas „intelektualne pożegnanie” i zrozumienie, co to dla nas znaczy: że dialog jest niemożliwy, że tylko przysparza nam cierpień. Na każde pytanie odpowiadamy niekoniecznie zgodnie z prawdą obiektywną, ale zgodnie z interesem osoby chorej i zgodnie z dobrem rodzinnej wspólnoty. Nie ma już zapotrzebowania na prawdę! Chory nie podejmuje żadnych decyzji na podstawie nowych informacji, bo tych informacji już nie przyjmuje. W myślach ma tylko „wyspy pamięci”: wspomnienia z dzieciństwa i te emocje, ukryte w najstarszych (filogenetycznie) zakamarkach mózgu, które najpóźniej ulegają zanikowi. A na zewnątrz – agresja na przemian z apatią: jedyne dostępne formy reakcji na zagrożenie, czyli na każdą zmianę.

W tych kategoriach (twoja wina i mój strach) chory ocenia każdy, nawet najbardziej przyjazny i pomyślny dlań czyn opiekuna, każde słowo. Jakiż sens miałby dialog w takich okolicznościach? Nie prawda jest wtedy ważna, lecz troska i opieka. I miłość. Trudna, bolesna, wymagająca poświęceń i ciężkiej pracy. Rzeczowniki dawno uleciały z pamięci. Pozostały jeszcze pierwsze, poznane w dzieciństwie czasowniki: ‘siadaj’, ‘wstań’, ‘zjedz to’ i tylko one służą komunikacji. Tu prawda nie pomaga. Tu informacja prawdziwa szkodzi! Cóż więc w takiej sytuacji mają robić weredycy, uważający prawdę za wartość najwyższą, wewnętrznie zmuszeni, by wygarnąć każdemu, co o nim myślą? Odpowiem delikatnie: powinni… nie wygarniać, bo sprawa ich przerosła.

Dialog jest faktycznie wielką wartością, ale tylko w środowisku ludzi dążących do prawdy.

Gdy wyląduję na bezludnej wyspie, mogę stwierdzić, że piasek jest sypki, a woda mokra. Zjem banana i powiem, że jest smaczny. Zobaczę ptaka i zawołam: „pięknie latasz!”. Wszystko to będzie prawdą. Ale… czy cokolwiek się poprawiło na tym świecie, gdy to powiedziałem? Czy coś się pogorszyło? Gdy moim rozmówcą jest woda, ptak czy banan – kategoria dialogu jest nierelewantna. Nie przekonam piasku, nie wyjaśnię niczego wodzie, nie znajdę wspólnego języka z ptakiem. Muszę robić to, co do mnie należy: budować arkę. Ale nawet Noe nie rozmawiał z ptakami. I nie liczył na wdzięczność uratowanych. Przygotowywał się do nieuniknionego«.

Dziś lepsze od jutra

Analogia nie jest metodą rozwiązywania problemów, ale stanowi cenną inspirację. Tu pozwala zauważyć, że bicie głową w mur jest nieskuteczne i bezcelowe. Istnieją sytuacje, gdy żadne nasze wysiłki, podejmowane w dobrej wierze i z nawet dużą ofiarnością, niczemu dobremu służyć nie mogą. Nie dlatego, że się za mało staramy lub popełniamy jakiś błąd. Nie. Po prostu głowa nie jest właściwym narzędziem do rozbijania muru, a rozmowa z chorym na alzheimera, nawet rozmowa najserdeczniejsza, musi przynieść fatalne wyniki. Taka po prostu jest natura danej rzeczy. Mur jest za twardy na głowę, a alzheimeryk każdy dialog potraktuje jako atak na swoją rozpadającą się integralność. I nic tu nie zmienimy.

Tę analogię biorę pod uwagę w analizie stosunków polsko-izraelskich. Właśnie gdy to piszę (20 lutego 2019), dowiaduję się o masowo rozpowszechnianej w Izraelu fałszywej wiadomości o rzekomym zniszczeniu nagrobków na cmentarzu żydowskim w Świdnicy. Fake newsa podesłały jakieś „polskie” portale. Izraelskie media natychmiast to rozpowszechniły, a po interwencji naszego ambasadora powoli to dementują. Ale niesmak pozostanie. I pozostanie skłonność do grania kartą antypolską w kampaniach wyborczych. Widocznie przysparza to komuś głosów, a skoro tak – to dopóki Izrael będzie państwem demokratycznym, podobne ataki będą nieuniknioną częścią życia politycznego w tym kraju. Tego się nie da zmienić.

Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog. Musimy przekonać do swoich racji tylko… cały świat. I nie wystarczą słuszne reakcje na taką czy inną prowokację. Nie wystarczą działania reaktywne. Muszą być długofalowe programy preaktywne, wyprzedzające spodziewane zagrożenia. Jeżeli w tej sprawie nie nastąpi przełom, powtórzy się to, co mówimy opiekunom chorych na alzheimera: „Każde dziś jest i tak lepsze od jutra”!

Prawda nie zwycięża sama

Co jeszcze musi się stać, by polskie władze przestały polegać na darmowej działalności amatorów i wyasygnowały poważniejsze środki na pracę nad prawdą?

Pisałem o tym m.in. 11 lat temu w książce o prowokacji gliwickiej Provokado (2008). Była to pierwsza polska praca na ten temat, oparta na badaniach, a nie mniemaniach. Wcześniejsze publikacje, w tym 10 wydań Bożego igrzyska Normana Daviesa – to powielanie całkowicie błędnych narracji niemieckich i amerykańskich. W Provokado opisałem też doświadczenia zdobyte w kontaktach z dziesiątkami tysięcy gości z różnych państw (również z Izraela), odwiedzających Radiostację Gliwice, w której urządziłem muzeum w roku 2003 i którą prowadziłem do roku 2016. Książka jest już niedostępna, więc przytaczam poniżej wybrany fragment.

»Od wieków – metodą stosowaną już przez Krzyżaków – różni politycy robią Polsce złą prasę wszędzie tam, gdzie dysponują przekupnymi piórami, wydawnictwami lub wpływami swoich tajnych służb. Niekiedy zakłamują historię wprost, kiedy indziej tylko manipulują prawdą. Tak też od czasów co najmniej Woltera czynią korumpowani przez Berlin i Moskwę filozofowie, historycy i literaci francuscy, a i paru polskich pismaków grywa w tej trupie. Działają jak w sądach adwokaci morderców. Przedstawiają ofiarę zbrodni w najgorszym świetle, poniżają, czynią ją współwinną, a nawet – główną winowajczynią.

Francuzi do tej pory nie powiedzieli wyraźnie i jednoznacznie: „Tak, Wolter był płatnym agentem carycy Katarzyny II i pruskiego Fryderyka II. Agentem wpływu na opinię publiczną. Za rosyjskie i niemieckie pieniądze pisał po francusku antypolskie paszkwile, przygotowując Zachód do zaakceptowania rozbiorów Polski. Przepraszamy Polskę za Woltera, Diderota i za tysiące ich naśladowców, którzy nie pogardzili moskiewskim złotem, sypanym obficie za szkodzenie Polsce. W przyszłości nie dopuścimy, by obcy płatni agenci kształtowali myśli Francuzów”.

Obraz Polski w naukowym piśmiennictwie anglojęzycznym i francuskim, nie mówiąc już o rosyjskim, izraelskim i niemieckim, jest katastrofalny. I nie widać naszej aktywności, by coś w tej sprawie zmienić trwale.

Oburzamy się, gdy ktoś po raz kolejny w ochoczo kolaborującej z niemieckimi nazistami Francji, Belgii, Holandii czy gdzie indziej przypisze nam niemieckie obozy zagłady. Zawsze wtedy jakiś Polonus pisze sprostowanie, które bywa po miesiącu drukowane maczkiem na siedemdziesiątej siódmej stronie albo i nie bywa.

Pytam, co robią polskie władze (bo historycy zrobili, co do nich należy), by w podstawowych dziełach naukowych – traktowanych na całym świecie jako źródło przez popularyzatorów, publicystów i autorów podręczników – otóż pytam: co robią Polacy, żeby tam znalazła się prawda o Polsce?!

Protestujemy, gdy pojawią się kłamstwa. Powtarzamy groźny idiotyzm, że niby „prawda zawsze zwycięży”. A ja pytam – jaką bronią zwycięży, jakim narzędziem? Ile prawda ma bomb atomowych?!

Prawda nie zwycięża nigdy. Czasami wychodzi na jaw; rzadko w porę. To my możemy zwyciężyć prawdą. Ale nie wtedy, gdy pozostawimy ją w osamotnieniu i każemy jej walczyć za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami. Książkami, filmami, konferencjami, spektaklami, koncertami rockowymi, multimediami, internetami, grami komputerowymi i nieustannymi staraniami o obecność naszej prawdy w cudzej telewizji. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi. Bo nie jesteśmy. Ale dlatego, że nie jesteśmy gorsi. Bo nie jesteśmy!

Musimy stale produkować, ofiarowywać światu i z całym zaangażowaniem promować prawdziwy i wartościowy wsad medialny. Nie reklamówki lub nie tylko to. Chodzi o dzieła kultury wysokiej i popularnej.

Chodzi o stały i prawdziwy przekaz, że Polska istnieje i że to jest dobre dla świata. W przeciwnym razie zwycięży przekaz cudzego kłamstwa lub cudzej prawdy. Bo wcale nie jest prawdą, że cudza prawda jest zawsze nieprawdą; podobnie jak nieprawdą jest, że prawdą jest każde zaprzeczenie nieprawdy.

W wielu miejscach narasta konflikt, który – jak tragedia antyczna – buduje się na przeciwstawieniu dwóch (czasem wielu) prawd równorzędnych. Obydwie prawdy prawdziwe, wzajemnie sprzeczne i do końca niepokonane, no bo – skoro prawda miałaby zwyciężyć, to której przypadnie wieniec, gdy obydwie równe? Tak więc prawdy nie zwyciężają, a klęskę ponoszą ich leniwi i skąpi, a przez to bezbronni, wyznawcy.

Nie można też lekceważyć mediów brukowych. One docierają do takiego czytelnika, który właśnie z brukowców i ekranów czerpie całą wiedzę o świecie. To ten czytelnik reaguje na polską obecność w swoim kraju, a co pewien czas wybiera swój parlament, biorąc pod uwagę również deklarowany przez kandydatów stosunek do Polski. Te deklaracje kształtują później politykę rządów.

Prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing. O smak, zapach, kolor i lekkostrawność! Prawda ma nie truć. Prawda ma uwodzić! Wszyscy jesteśmy podatni na uwodzenie. Jeśli nie uwiedzie nas prawda – zrobi to kłamstwo. Jeśli nie uwiedzie nas prawda propolska – zrobi to prawda antypolska.

Liczmy się z tym, że za jakiś czas z całym przekonaniem głoszone będą takie oto poglądy: „polscy naziści są winni, bo wywołali wojnę, a Rosjanie uratowali umęczony amerykańskimi bombami naród niemiecki przed wypędzeniem do Polski i zagazowaniem przez polskich antysemitów”.

Elementy takiego światopoglądu dostrzegam każdego dnia wśród odwiedzających Radiostację Gliwice. Jeżeli tolerancja wobec fałszywej wiedzy zwycięży w nas dbałość o dobre imię Polski – taki właśnie lub podobny myślowy śmietnik „ogarnie ludzki ród”«.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira”, znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przedmurze, metafilozofia i synteza / Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, „Kurier WNET” nr 57/2019

Jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, dzięki temu miała przeszłość podaną na tacy. My możemy ją wybierać.

Antoni Opaliński
Bohdan Urbankowski

Przedmurze, metafilozofia i synteza

Bohdan Urbankowski, filozof, pisarz, dramaturg i poeta, autor czterotomowego dzieła Źródła. Z dziejów myśli polskiej w rozmowie z Antonim Opalińskim mówi o historii i znaczeniu polskiej filozofii narodowej.

Zacznijmy od pytania o definicje. W Pana dziejach polskiej myśli obok filozofów występują pisarze, poeci, krytycy, ekonomiści, astronom… Czy Pan, pisząc Źródła, wyznaczył jakieś kryteria dla tej grupy, o której jest książka?

Sam fakt, że rozmawiamy o filozofii, oparty jest na ukrytym założeniu, że obydwaj wiemy, co to jest filozofia – inaczej by ta rozmowa nie zaistniała. Natomiast jeśli chodzi o szczegółowo opisywaną filozofię polską, to zdefiniować ją można tylko cytując bądź streszczając – była bardzo bogata. Do istoty filozofii raczej nie należą odpowiedzi, bo te odpowiedzi są cały czas bezradne, tylko pytania. To są te pytania, które zadawali filozofowie spacerujący po ateńskim forum, ale to są także pytania, które namalował Gauguin – skąd idziemy, kim jesteśmy, dokąd zdążamy…

O rzeczy dla człowieka fundamentalne można pytać w różnych formach. Myślę, że definicja filozofii, w tym także filozofii polskiej, jest w tym, jak Polacy odpowiadali na te najważniejsze pytania. Najpierw to były pytania o tożsamość kultury.

Pod pewnym względem jesteśmy podobni do Amerykanów – stąd też nasze sympatie. Każdy skądś tu przyszedł i próbowaliśmy budować państwo-przedmurze chrześcijaństwa, bo za murami już było zagospodarowane.

Musieliśmy stworzyć jakiś model współżycia, jakiś sposób porozumiewania się – jak w przypadku każdej wykonywanej wspólnie pracy. Myślę, że i kulturę polską i – bardziej szczegółowo ujmując – filozofię, można także zdefiniować jako rodzaj pracy historycznej wykonywanej przez pewne grupy tą pracą połączone. Stąd wniosek, że trochę inaczej trzeba traktować tych, którzy dzieło naszej pracy chcą zniszczyć czy po prostu korzystają z jej owoców, nie niszczą, ale przez konsumpcyjny styl życia ją umniejszają. W ten sposób łatwiej jest zrozumieć, dlaczego filozofia polska najpierw była filozofią wspólnoty ludzkiej, która pojawia się na przedmurzu chrześcijaństwa i tworzy pierwsze polskie państwo, potem łączy się z innymi podobnymi wspólnotami i przybiera inny kształt polityczny. Wtedy powstaje filozofia sarmatyzmu w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a nawet przemyśliwa się o Trojgu Narodach. Trochę inny będzie miała kształt w okresie zaborów. Wtedy w hierarchii wartości będzie się musiało pojawić to, czego wcześniej nie było, troska o Niepodległość.

Inaczej mówiąc, historia filozofii jest zarazem najlepszą jej definicją, bo ujmuje jej zmienność i oryginalność na tle innych filozofii.

Każdy wykonywał swoją pracę. Niemcy wykonywali inną pracę, Rosjanie inną, Francuzi na zapleczu tego muru i Niemiec też inną… My byliśmy jako państwo przedmurza narażeni na ciągłe walki. Musieliśmy się bronić, próbowaliśmy prowadzić robotę misyjną, apostolską.

Stąd potem ta wielka zmiana, której dokonujemy w sposobie myślenia, mianowicie zmiana modelu chrześcijaństwa – z modelu krucjat, podboju z powrotem na model apostolatu, nawracania raczej słowem niż pałką. To jest wielki wyczyn polskiej filozofii na soborze w Konstancji. Potem mamy zwrot, który też należy odczytywać filozoficznie – Konfederację Warszawską. Następnie są kolejne zwroty, które daje się odnaleźć w nieoczekiwanych miejscach, np. w Mazurku Dąbrowskiego – to jest pewien program , tam mówi się o niepodległości Polski i o prawach człowieka, w jednej z mniej znanych strof. Pojawiają się próby definiowania filozofii – w okresie Księstwa Warszawskiego czy początków Królestwa Kongresowego.

Żeby już przejść do czasów bliższych – odzyskujemy niepodległość i wtedy spada z nas ten obowiązek preferowania wartości politycznych, troski o niepodległość; mało tego – naginania różnych filozofii, żeby nadały się do polskiej walki. To robimy z heglizmem, potem z marksizmem. Po 1918 te obowiązki spadają i filozofowie wreszcie mogą zrzucić zbroję i zacząć fruwać, bo cały czas mieli skrzydła pod zbrojami. Stąd fantastyczne pomysły filozoficzne począwszy od Malinowskiego – nie mam na myśli Życia seksualnego dzikich, tylko całą otoczkę filozoficzną jego badań etnograficznych. Ale także Witkacy ze swoimi pomysłami, Koneczny ze swoją teorią cywilizacji – to jest pierwsza tego typu teoria, teraz odkrywamy ją w kontekście teorii konfliktu cywilizacji, najazdu muzułmanów na Europę. Także pewna próba odnowienia filozofii katolickiej, mam na myśli przede wszystkim Karola Wojtyłę. On włącza w obręb filozofii nowe obszary – filozofię miłości, filozofię zawodu artystycznego i sztuki. Myślę, że jego nauka społeczna, zwłaszcza inspirowanie do solidarności międzyludzkiej, wprowadzanie zasady pomocniczości to jest bardzo ważny przewrót. Oczywiście to było już obecne w XIX wieku, ale chodzi o pewną zasadę regulującą życie także i dziś, bo wciąż są konflikty typu jednostka-grupa, grupa-państwo, a ta zasada pozwala je bezkonfliktowo rozwiązywać w myśl dyrektywy, że dopiero jak sobie ta niższa organizacja, np. gmina, nie daje rady, to wtedy państwo pomaga. Natomiast jeżeli gmina sobie daje radę, to państwo nie powinno się wtrącać i przeszkadzać.

Porozmawiajmy o genezie książki. Te cztery tomy Źródeł pisał Pan przez wiele lat. A zaczęło się od wykładu docenta-majora Zygmunta Baumana…

Inspiracje negatywne są czasem mocniejsze od pozytywnych. Jak coś człowieka zezłości i chce udowodnić, że to on ma rację, to dostaje większego napędu do pracy. W przypadku tego incydentu z Baumanem; zresztą incydent, jak to wśród ludzi kulturalnych – Bauman już wyrósł wtedy ze strzelania i bicia – polegał na wymianie słów i na tym, że miałem przygotować referat i udowodnić, że jednak ja miałem rację i istniała polska filozofia narodowa, a on nie miał, kiedy zaprzeczał i mówił, że to taki sam absurd, jak mówienie o np. polskiej matematyce, a w ogóle to mamy marksizm, który nam odpowiada na wszystkie pytania i po cholerę sobie zawracamy głowę. To był początek, potem pisałem artykuły o poszczególnych filozofach. Wreszcie ukazała się książka na temat najpiękniejszego i najbardziej lotnego okresu naszej filozofii, jakim był romantyzm. Potem książka o niepokornych marksistach.

Jak wspominałem, Polakom najbardziej zależało na niepodległości, inne kraje nie miały tego problemu, romantyzm francuski czy niemiecki polegał zupełnie na czym innym. Natomiast arcydziełem – można chyba użyć tego ostrego słowa – manipulacji historyczno-filozoficznej był zbiorowy wysiłek polskich socjalistów. Wzięli do obróbki, jako punkt wyjścia, marksizm. A marksizm w wersji ortodoksyjnej był filozofią naturalistyczną, deterministyczną. Jedna z jego interpretacji, w pewnym momencie obowiązująca, wyszła spod pióra Róży Luksemburg. A ona mówiła, że wszystko jest zdeterminowane, że walka o nadejście komunizmu ma taki sens, jak walka o zaćmienie słońca, które po prostu musi nadejść. Polscy socjaliści poszli raczej za wskazówką Piłsudskiego, czy też złośliwą uwagą – jest to zresztą zdanie przypisywane wielu polskim socjalistom – że serbscy świnopasi jakoś się dogadali z historią.

Serbia, zgodnie z teoriami Róży Luksemburg, w ogóle nie powinna była powstać, a powstała. Polska według niej też nie powinna była powstać, bo nad wszystkim dominuje ekonomia, a obszar dawnej Rzeczypospolitej został wchłonięty przez trzy wielkie gospodarki państw zaborczych.

A ponieważ procesy ekonomiczne są nieodwracalne, bo wszystkie prowadzą ku świetlanej przyszłości, to skoro nasz obszar został podzielony – dla dobra ludzkości – to już się go nie da scalić. Natomiast polscy socjaliści uważali, że trzeba o tę niepodległość walczyć. Od samego początku.

Limanowski, który był jednym z założycieli Polskiej Partii Socjalistycznej; Krzywicki, który ma opinię marksisty, wierzył, że baza wytwarza także idee, że jest coś takiego jak wpływ bazy na nadbudowę, ale znalazł pewien wykręt filozoficzny, mianowicie wymyślił wędrówkę idei. Otóż okazuje się, że idee, co prawda, przez jakąś bazę zostały wytworzone, ale mogą się spóźniać, mogą wędrować, żyć takim życiem, jak dusze nieboszczyków. Rzeczpospolitą myślącą o niepodległości można potraktować jako tych zacnych nieboszczyków, którzy nie do końca umarli. Ich dusze i idee się włóczą i co jakiś czas inspirują do walki o niepodległość. Ja trochę trywializuję, ale tak mi się to wszystko kojarzy. Poza tym mamy Abramowskiego, który też mówi, że człowiek ulega różnym bodźcom, ale człowiek jest transformatorem, nie przyjmuje ich biernie, to jest ta siła jednostki. A skoro jednostki mają wolną wolę, to zbiorowość też.

Polscy socjaliści – pomijam Różę Luksemburg, nie dlatego, żebym był antyfeministą, tylko jej koncepcja mi się nie podoba – znaleźli sposób na ucieczkę do przodu. Jest marksizm jako filozofia bazowa, a oni się od niej oddalają. Tak go, w narodowym interesie, udoskonalają, że właściwie to już nie jest ten dawny marksizm. Coś podobnego zrobili polscy hegliści z Heglem. To była maniera powszechnie stosowana i w końcu przyniosła rezultaty. Ostatecznie to, co mówił Brzozowski o filozofii pracy, co mówił Piłsudski o filozofii czynu – to wszystko są kolejne warianty filozofii Cieszkowskiego – a on mówił, że najważniejszy jest czyn, wychodząc od Hegla. I uważał, że filozofia oderwana od życia jest niewarta funta kłaków. Filozofia czynu polega na przewidywaniu przyszłości przez jej planowanie, przez jej „robienie”. To jest coś, co potem zastosował Piłsudski. Jego powiedzenie, że ten człowiek tylko wart jest nazwy człowieka, który ma mocne przekonania i potrafi wyznawać je czynem, to brzmi jak parafraza Cieszkowskiego. Do tego dochodzi Libelt z cudowną filozofią wyobraźni.

Tego jeszcze w Europie nie było. Zrobienie z wyobraźni regulatora życia codziennego, postulat, że należy idealizować, czyli w myśl własnych marzeń zmieniać rzeczy w coraz bardziej idealne – zarówno życie jednostki, jak i życie społeczne, jak wreszcie nawet krajobraz.

Przecież zarówno parki, jak i ładne miasta – nie mówię tu o osiedlu za oknem – to jest idealizowanie rzeczywistości, żeby była bardziej zbliżona do ludzkich marzeń. Mamy Trentowskiego, który uważał, że można dzięki filozofii, dzięki pedagogice narodowej – on używał słowa „chowanna” – można wychowywać ludzi coraz bliższych ideałowi.

Rozumiem, że polska filozofia ukształtowała się w taki sposób, bo brakowało Polski i to był najważniejszy problem. A gdyby Polska przetrwała, to jakimi drogami poszłaby polska myśl?

Polski romantyzm to było już któreś wcielenie polskiej filozofii. Przedtem mamy sarmatyzm. Trochę inaczej wygląda filozofia Królestwa Polskiego, z której rodzi się wspaniała szkoła polskiej filozofii prawa w Krakowie, trochę inaczej filozofia triumfującego sarmatyzmu, ze wspaniałym etosem rycerskim, bo jako kraj przedmurza musieliśmy nie tylko wojować, ale też żyć według pewnej etyki. Trochę inaczej wyglądają reformy oświecenia w Polsce.

Myślę, że tutaj jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, także początki polskiej filozofii, spóźniła się na wielkie spory, np. o uniwersalia, na walkę zwolenników św. Augustyna i św. Tomasza, czy też wcześniej Platona i Arystotelesa, bo to była odsłona tamtej walki. I dzięki temu miała tę przeszłość podaną na tacy. My możemy ją wybierać.

Przychodzi geniusz, Kopernik. Ale jego nauczycielami są m.in. Michał z Wrocławia, Jan z Głogowa. Dlaczego akurat o nich wspominam; tam było jeszcze paru innych, z Wojciechem z Brudzewa na czele? Bo ci dwaj są też filozofami. Jeden był zwolennikiem skotyzmu, drugi albertyzmu. Kopernik w związku z tym znał oba te światopoglądy, znał oczywiście jeszcze parę innych przez to, że dużo czytał, studiował, wyjeżdżał za granicę.

Więc Polacy mogli zrezygnować z konieczności bycia ortodoksyjnymi, bo nie bardzo wiedzieli, wedle czego trzeba być ortodoksyjnym. I któreś wcielenie platonizmu, i któreś wcielenie arystotelizmu są ortodoksyjne. Kościół jedno i drugie w swojej tolerancji i wyrozumiałości dla grzeszników uprawiających filozofię dopuszcza. A Kopernik jest takim człowiekiem-syntezą.

Właśnie dzięki temu opóźnieniu my dokonujemy wspaniałych syntez. Synteza ma to do siebie, że pozwala stosować przeniesienie pomysłów z jednej dziedziny do drugiej. Tworzy całe szkoły, których zwolennicy nie chwalą mistrza, tylko się kłócą. W najgorszym wypadku kłócą się, jak go interpretować. To opóźnienie i ta syntetyczność daje nam wgląd z wyższego poziomu, od razu z poziomu metafilozofii, gdy wszyscy uprawiają filozofię. Nasi filozofowie prawie od samego początku, a na pewno od szkoły krakowskiej, są metafilozofami. Zauważył to w pewnym momencie i wprowadził jako program Bronisław Trentewski. Wprowadził taką opowiastkę nawiązującą do lirycznych opowiastek z XVIII wieku. Jest pasterz i jest pasterka. Pasterz, żeby zyskać przychylność pasterki, przynosi jej wianek z polnych kwiatów. Ona patrzy i trochę wybrzydza, że te wszystkie kwiaty już były na łące, jest ich tu pełno i to Pan Bóg je stworzył, natura wydała. Na to pasterz odpowiada: tak, Pan Bóg stworzył, natura wydała, ale ja je wybrałem. To jest właśnie to, co robi polska filozofia. Ona wybiera to, co uważa za najcenniejsze i najważniejsze z punktu widzenia zbiorowości, jaką jest polski naród.

W pewnym momencie – zapewne w ramach lekceważenia ortodoksji – pojawiła się w Polsce śmiała, choć straszliwa myśl, że nie ma Trójcy Świętej. Czy arianie, z których w PRL robiono niemal poprzedników komunizmu, to było coś znaczącego, czy tylko ekscentryczny epizod?

W modelu Polski tolerancyjnej mieściła się także tolerancja dla innowierców, także dla prawosławia – próbowaliśmy nawet zbudować unię obu Kościołów. Również dla arian, dopóki nie dopuścili się zdrady na rzecz Szwedów, bo to już były kryteria polityczne, nie filozoficzne. Ale jeśli chodzi o ten okres, w którym zajmowali się myśleniem, organizowaniem swojej wspólnoty, to mogli ją organizować według swoich reguł, tak jak w sąsiednim miasteczku organizowali się Żydzi, a w jeszcze innym Ormianie. Wspomniał Pan, że widziano w tym prekursorstwo socjalizmu – byłby to pewien model socjalizmu. Modelem socjalizmu był też przecież hitleryzm, także stalinizm. Natomiast ich model był bardzo pokojowy, odwołujący się do początków chrześcijaństwa, unikający wojen; stąd symboliczne, drewniane mieczyki. I byli bardzo postępowi, bo np. przyznawali pewne prawa kobietom.

Oczywiście problemy z religią mieli wszyscy, mnie nie wyłączając. Wydaje mi się, że koncepcja Trójcy jest jednocześnie trafna i jest do dyskusji. Pewne nasze przypuszczenia na temat metafizyki, tej sfery, która przekracza naszą fizyczność, gdzie nie obowiązują prawa fizyki, mogą być tylko hipotezami. Jeżeli mówimy np. o koncepcji światła, teorii korpuskularnej, falowej, to teorię Trójcy można traktować jako komplementarną. Boga można traktować jako Stwórcę, jako Ojca wszystkiego. Można traktować Go jako Ducha Wszechobecnego, który wszystko wprawia w ruch, obdarza życiem, dążeniem do przodu, jako arystotelesowską entelechię – inteligentny plan, jak to teraz mówią Amerykanie, wstydząc się przyznać, że wierzą w opatrzność. Albo jako istotę, która osiąga boską doskonałość.

Oczywiście arianie nie traktowali tego w tych kategoriach, oni swój światopogląd budowali częściowo na przekorze. Tak jak luteranizm był w rzeczywistości ogromnym aktem historycznej przekory wobec Kościoła: powrót do Biblii, a więc atak z prawej, nie z lewej strony. Myślę, że arianie też próbowali wrócić do tego, jak oni rozumieli świat w oparciu o Biblię. Ponieważ nie znaleźli Trójcy Świętej w Starym Testamencie, uznali ją za wymysł późniejszych teologów. Pewne rzeczy zaczęły się mścić, bo oni negowali niektóre wartości i nie zdołali wprowadzić w ich miejsce niczego więcej. Więc ich filozofia zaczęła się spłaszczać, była filozofią społeczeństwa, filozofią organizacji społecznej opartej na wspólnocie, na stosunkach dobrosąsiedzkich, na szacunku dla każdej formy życia – byli niemal zgodni ze św. Franciszkiem. Ale gdy wkraczamy w tę ogromną sferę ludzkiej nadziei, co powinno być kiedyś, co nas czeka gdzie indziej – tutaj arianie byli bezradni. Mówię o sferze organizacji społecznej, socjologii, bo ich pomysły polityczne były bardzo niedobre, łącznie z projektem rozbioru Polski. I za to właściwie zostali ukarani.

Ale nawet to zostało zrobione bardzo po polsku, bo dano im wybór: albo przestaniecie rozrabiać i przejdziecie na katolicyzm, albo fora ze dwora. Część wyjechała, większość została i wtopiła się w katolicką polskość, może odnalazła głębszą metafizykę.

Natomiast ich pisma są nadal interesujące. Na pewno coś tam przydatnego na dzisiaj się znajdzie, tylko trzeba dobrze szukać. Bo wszędzie są odpowiedzi, tylko pytania się zmieniają.

U progu XX wieku, wśród tych wysoko latających romantycznych duchów, o których Pan pisze, pojawia się nagle szkoła lwowsko-warszawska  – przyziemna, akademicka i analityczna. Czy to był dalszy ciąg polskiej myśli, czy import dokonany siłą woli jednego człowieka, Kazimierza Twardowskiego?

W myśl zasady syntetyzmu jedno drugiego nie wyklucza. Profesor Twardowski, który na naszym gruncie ten nurt zapoczątkował, wyszedł z dobrej wiedeńskiej szkoły, ale przyjechał, żeby polskiej filozofii pomóc, nauczyć ją logiki rozumowań, uzyskiwania zdań wyższego rzędu. Stworzył całą szkołę, której najwybitniejszym uczniem był profesor Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii. Łączność jest oczywista, bo Kotarbiński traktował ją jako ukonkretnienie filozofii czynu Brzozowskiego, o którym też kiedyś pisał, co jest bardzo znamienne. Filozofia szkoły lwowsko-warszawskiej była takim Dedalowskim dodaniem ołowiu do skrzydeł Ikara. Jeżeli brak tego ołowiu, można zacząć za bardzo fantazjować i popełniać zwykłe błędy. To z jednej strony owocowało świetną logiką – Łukasiewicz, Tarski, to są nazwiska europejskie, a z drugiej strony prakseologią, która dziś dopiero zaczyna się rozwijać na świecie.

W całej tej pięknej historii od czarownika Witelona po papieża Wojtyłę, gdzie Pan widzi siebie jako filozofa?

Ja jestem tym pasterzem, który wybiera, szuka pasterki. Myślę, że w pewnym momencie potrzebny jest ktoś, kto dokona audytu. To, co zrobiłem, to jest audyt – na tyle, na ile było mnie stać i na ile mi czas pozwolił – dla tych, którzy się od tego odbiją i stworzą coś większego. Myślę, że kierunek jest w metafilozofii. Praca nad materiałem już zorganizowanym daje szansę na mocniejsze odbicie. Silniejszy jestem, cięższą podajcie mi zbroję – to jest zresztą romantyczna zasada.

To bardzo dobra odpowiedź na niezadane już pytanie o następców. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, pt. „Przedmurze, metafilozofia i synteza”, znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, pt. „Przedmurze, metafilozofia i synteza” na s. 8 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego