Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (2). Sukcesy rządu a rzeczywistość / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Najpierw przyjrzyjmy się największemu sukcesowi obozu Dobrej Zmiany – spadkowi bezrobocia. To chyba nawet większy sukces rządu niż wzrost wpływów budżetowych. Czy jednak rzeczywisty?

Ze zdumieniem wysłuchałem słów Mateusza Morawieckiego wygłoszonych w ubiegłą sobotę na konferencji „Praca dla Polski”, rozpoczynającej kampanię przed wyborami europejskimi i parlamentarnymi w przyszłym roku. Premier:

  • zapowiedział uwolnienie witalnych sił społecznych;
  • pochwalił się: po tych trzech latach, kiedy przeprowadziliśmy gruntowny remont domu, który nazywa się Polska, jest teraz czas na bezpieczny rozwój, na spokój, na stabilność;
  • zażyczył sobie, żeby młodzi nie wyjeżdżali stąd w poszukiwaniu szczęścia, ale żeby to szczęście tutaj znajdowali.

A nawet zaryzykował własną wiarygodność, mówiąc: wrzuciliśmy w gospodarce piąty bieg. Co wskazuje, że albo Premier nie jest kierowcą i wszędzie jest wożony, albo jeździ starym gratem, który nie ma szóstki, o siódemce nie wspominając.

Ponieważ nie sposób dociec prawdy, nie zwalczając jej pozorów, najpierw przyjrzyjmy się największemu sukcesowi obozu Dobrej Zmiany – spadkowi bezrobocia. To chyba nawet większy sukces rządu niż wzrost wpływów budżetowych. Czy jednak rzeczywisty?

Oglądając końcowe słupki statystyczne wydaje się, że tak, że jest to prawda niezachwiana. Tymczasem według danych GUS po połowie tego roku stopa bezrobocia w Polsce wynosiła 5,7% w stosunku do wszystkich zatrudnionych, których było trochę ponad 16,5 miliona osób (na 38 milionów Polaków). Dopiero zestawienie tych trzech danych ma jakikolwiek sens poznawczy. Dla przedstawienia skali naszego zacofania gospodarczego i cywilizacyjnego w stosunku do Czech: skala bezrobocia wynosi tam 2,8% na 5 milionów pracujących (10,5 mln mieszkańców). A w dodatku Czesi nie rozładowali swojego strukturalnego bezrobocia poprzez przymusową emigrację za chlebem, jak to się zdarzyło w naszym szczęśliwym kraju. Z Czech, jak już podałem w poprzednim odcinku, wyjechało po roku 2004 tylko 120 tysięcy osób, czyli 1,1%. Z Polski 2,5 miliona, czyli 6,5% ogółu ludności.

W porównaniu zatem jedynie do Czech, liczba pracujących w Polsce powinna wynosić około 18,5 miliona (215 tys. Czechów to bezrobotni, a w Polsce 1 mln). Wynika z tego, że brakuje nam w polskich statystykach około 2 milionów osób. Nie pracujących i nie bezrobotnych. Kim są te tajemnicze osoby? Już odpowiadam. To ci, którzy nie rejestrują się w urzędach pracy ze względu na restrykcyjne przepisy, a utrzymują się najczęściej z pracy sezonowej, głównie na Zachodzie.

Prawdziwa zatem skala problemu naszego państwa, w którym – wbrew twierdzeniu Morawieckiego – nie przeprowadzono żadnego generalnego remontu, to nie wskaźnik formalnego bezrobocia, ale wskaźnik Polaków pracujących.

I jeszcze jedno: zatrudnienie w firmach prywatnych w ostatnim roku spadło o 40 tysięcy osób, ale ogólna liczba pracujących wzrosła o ponad 60 tysięcy. Z czego wynika prosty rachunek – 100 tysięcy osób znalazło zatrudnienie w sektorze publicznym! Musiałem postawić wykrzyknik.

Jak uważacie, czy te osoby to „uwolniona siła witalna społeczeństwa” premiera Morawieckiego, która przysporzy naszemu narodowi bogactwa? Czy może o kolejne 100 000 osób zwiększona biurokratyczna armia, która drenuje i marnuje nasz potencjał rozwojowy?

Oba powyższe zdania nie mogą być prawdziwe. Proszę zatem według własnego uznania skreślić jedno. Ja sam zajmę się tym następnym razem.

Jan A. Kowalski

Komentarze