A może spróbować monarchii? Rozczarowanie do republiki jest we Francji powszechne, a tęsknota za tronem nie wygasła

Jedną z największych zalet ustroju monarchicznego w oczach nostalgicznych zwolenników jest odpowiedzialność monarchy przed narodem i potomstwem. Prezydent nie ponosi odpowiedzialności za swoje błędy.

Piotr Witt

W braku własnej dynastii panującej Francuzi masowo interesują się plotkami dochodzącymi z suwerennego księstwa Monaco i przeżywają głęboko wydarzenia rodzinne dworu brytyjskiego. Monarchiści francuscy nie mają reprezentacji w parlamencie. Jedynym miejscem zgromadzeń, jakie im pozostało, jest kościół, jedyną okazją do zgromadzenia jest msza. 21 stycznia w rocznicę śmierci Ludwika XVI modliliśmy się razem z nimi w Kaplicy Pokutnej przy bulwarze Haussmanna za duszę króla męczennika.

Po upadku ostatniego panującego, cesarza Napoleona III, sprawa wyboru ustroju politycznego dla Francji stanęła na ostrzu noża. Monarchiści mieli w parlamencie większość. W głosowaniu demokratycznym siedem lat później wybór republiki przeszedł jednym głosem i był to podobno głos monarchisty. Pan hrabia d’Haussonville głosował za republiką na złość innym monarchistom.

Przekleństwem rojalizmu francuskiego jest bowiem nie to, że brak im pretendenta do tronu, ale przeciwnie, to, że mają ich przynajmniej o jednego za dużo.

Od wieków do tronu pretendują dwie gałęzie tej samej rodziny. Król Francji Ludwik XIV miał brata, młodszego o dwa lata Filipa. Zgodnie z prawami monarchii Filip Orleański nigdy nie panował. Ludwik XIV wstąpił na tron jako dziecko i umarł starcem. Do śmierci w 1715 roku przeżył obu następców tronu – syna i wnuka. Prawnuk zmarłego, Ludwik XV, miał pięć lat, kiedy odziedziczył królestwo. W jego imieniu rządził regent Filip z młodszej linii nigdy nie panującej. To wówczas, jak się zdaje, Orleanowie nabrali pociągu do tronu. Nie przeszło im to do dziś. (…)

Zażarta konkurencja między dwiema gałęziami rodu Kapetyngów nigdy nie wygasła. Od stu lat wielu historyków uważa rewolucję francuską za wynik tej rywalizacji.

Jacques Bainville, wielki historyk, przypominał, że rewolucja zaczęła się na dziedzińcu Palais Royal i była podsycana bibułą drukowaną na polecenie i za pieniądze Filipa Orleańskiego. (…)

Na początku XX wieku w ruch monarchiczny zaangażowali się wybitni intelektualiści Jacques Bainville i Leon Daudet. Charles Maurras, przywódca i ideolog ruchu monarchistycznego, w 1900 roku rozpisał ankietę w sprawie monarchii. Wynikło z niej, że wielu obywatelom, wielu ludziom wpływowym przywrócenie tronu by odpowiadało.

Druga wojna wszystko zmieniła. Republikanin gen. de Gaulle, wyniesiony do władzy przez historię, stał się dla Francuzów namiastką monarchy cenionym i lubianym. (…)

Na krótko przed śmiercią w 1999 roku ostatni pretendent postarał się pogrzebać nadzieje monarchiczne Orleanów. Hrabia Paryża wyprzedał dziedzictwo przodków: cenne obrazy, biblioteka, srebra, miniatury, biżuteria, łącznie z liberiami służby królewskiej poszły pod młotek. Separowany z żoną hrabia miał dziesięcioro dzieci, lecz ostatnie lata życia spędził u pielęgniarki. Po jego śmierci znaleziono tylko aksamitne pantofle ranne haftowane w złote lilie. Głową dynastii został Henri, jego najstarszy syn (1933).

Ze strony starszej linii, następca tronu Alphonse de Bourbon zgilotynował się sam. Jadąc na nartach w Colorado, nie zauważył kabla przeciągniętego w poprzek trasy. Jego syn ma dzisiaj lat 43 i jest formalnym następcą tronu pod imieniem Ludwika XX. Jest wysoki, przystojny, wysportowany, wszechstronnie i gruntownie wykształcony. Ożeniony bogato, z córką hiszpańskiego finansisty Vargasa, sam jest z wykształcenia bankowcem. (…)

Jedną z największych zalet ustroju monarchicznego w oczach nostalgicznych zwolenników jest odpowiedzialność monarchy przed narodem i własnym potomstwem. Prezydent republiki mający uprawnienia monarchy albo nawet i większe, nie ponosi odpowiedzialności za błędy swego postępowania. Mitterrand, który doprowadził kraj do katastrofy, odszedł w chwale. Po jego śmierci nazwano jego imieniem Bibliotekę Francji, ulice i miasteczka. François Holland, który z powodzeniem kontynuował jego politykę otoczony nawet tymi samymi ludźmi, także odszedł na komfortową emeryturę byłego szefa państwa i nikt nie żąda od niego rozliczeń. Monarcha nie jest spółką anonimową z odpowiedzialnością udziałami, lecz żywym człowiekiem, znanym z imienia i nazwiska.

„A może spróbować monarchii?”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lutowym „Kurierze WNET” nr 44/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Witta pt. „A może spróbować monarchii?” na s. 3 „Wolna Europa” lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Telegraf „Kuriera WNET”: zwięźle, rzetelnie, z humorem – wszystko to, co warto zapamiętać z poprzedniego miesiąca

Prezydent Macron w wywiadzie dla BBC przyznał, że gdyby we Francji rozpisane zostało referendum w sprawie członkostwa Francji w UE, „to przyniosłoby ono wynik taki, jak w W. Brytanii”.

Maciej Drzazga

Przez ulice polskich miast przemaszerowało 640 delegacji Trzech Króli wraz z milionową świtą.

Rodzina Waltzów zwróciła skarbowi państwa 5 mln złotych zysku pochodzącego ze sprzedaży niewłasnej kamienicy.

Prezes Sądu Najwyższego oraz przewodnicząca Trybunału Stanu Małgorzata Gersdorf stała się także przewodniczącą Krajowej Rady Sądownictwa.

Okazało się, że problem gorszej jakości tych samych produktów sprzedawanych przez tych samych zachodnioeuropejskich producentów w nowych krajach członkowskich UE nie dotyczy tylko artykułów żywnościowych i chemicznych, ale nawet papieru toaletowego, który wykazuje się niższym współczynnikiem chłonności oraz obniżoną odpornością na rozerwanie w niepożądanym miejscu (i czasie).

Te same media, które dotąd kłamliwie twierdziły, że Węgry nie przyjmują uchodźców, zaatakowały premiera Orbána za dwulicowość, „odkrywając”, że kraj ten od lat udziela schronienia osobom uciekającym przed wojną na ogólnie przyjętych w UE i Europie zasadach.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Telegraf Macieja Drzazgi na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Skuteczny protest / Każdy ma swoją placówkę, na której powinien walczyć o prawdę i dobro, a nie kulić ogon pod siebie

Fragment opinii Komisji Etyki TVP nt. rzeczonego programu: Publikowanie i upowszechnianie opinii w zaprezentowanym kształcie to relatywizowane przyzwolenie na używanie określeń typu „polskie obozy”.

Jadwiga Chmielowska

W regionalnej TVP Katowice próbowano nagrodzić program, w którym pada określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Program został wyemitowany na antenie regionalnej i zgłoszony do nagrody Rady Programowej. Na szczęście protesty części jej członków okazały się skuteczne. Na kolejnym posiedzeniu nastąpi zgodne z procedurami wskazanie zwycięzcy konkursu.

Każdy ma swoją placówkę, na której powinien walczyć o prawdę i dobro, a nie kunktatorsko kulić ogon pod siebie, by się nie narazić. Poniżej fragmenty pisma adresowanego do Prezesa TVP SA Jacka Kurskiego.

Składam protest w sprawie nierzetelnego wyboru przez Radę Programową programu dziennikarza TVP Katowice do nagrody RP. Uważam, że dopuszczono się szeregu naruszeń (…)

Jestem zdania, że była to próba nagrodzenia programu, który nie ma ani walorów edukacyjnych, ani (wbrew regulaminowi) nie spełnia kryteriów rzetelności, ponieważ zniekształca historię. Górnicy byli wywożeni ze Śląska na roboty do Związku Radzieckiego przez Sowietów! Na podstawie emitowanego programu można byłoby wnioskować, że winni byli temu Polacy. Taki sam wniosek dotyczy łagrów na Śląsku. W więzieniach i łagrach siedziało w tym okresie ok. 200 tys. Polaków, a na Śląsku – oprócz Niemców, śląskich folksdojczów z tzw. dwójką, także inni Ślązacy (nb. często wydawani przez swoich sąsiadów, skompromitowanych podczas wojny), m.in. również AK-owcy, powstańcy śląscy, harcerze i żołnierze niezłomni.

Pragnę dodać, że Maria Nowak, rodowita Ślązaczka, dobrze znająca z przekazów rodzinnych trudną sytuację na Śląsku po 1945 roku, podniosła argument, że taka decyzja Rady Programowej kompromituje TVP Katowice, a przede wszystkim szkodzi Ślązakom, bowiem program nie jest rzetelnym przekazem tragicznej historii mieszkańców Śląska.

Ze strony jednej z osób, głosujących za nagrodzeniem tego programu, padła propozycja, aby w ogóle nie przyznawać nagrody. Można było więc przyjąć, że wycofała swój głos. Zignorowano jednak tę sytuację.

Moim zdaniem podczas zebrania doszło do manipulacji. Trudno powiedzieć, czy zamierzonej, czy wynikłej z braku przygotowania. Jednak z decyzjami przewodniczącego nie sposób się zgodzić. Manipulacja ta wpisuje się w cały szereg nierzetelnie i tendencyjnie przygotowywanych materiałów (m.in. w programy edukacyjne przygotowywane przez Silesię Scholę, gdzie komunistyczne obozy nazywane są obozami śmierci!).

Program „Jo był ukradziony” można było obejrzeć pod linkiem: https://katowice.tvp.pl/33790022/30082017, a 3 grudnia ta strona już się nie otwierała.

Wnoszę o nieprzyznawanie obecnie tej nagrody i umożliwienie Radzie Programowej dokonania powtórnego wyboru, przemyślanego, przeprowadzonego rzetelnie, zgodnie z regulaminem – w styczniu 2018 r.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Historia jednego protestu” oraz odpowiedź na niego Prezesa TVP SA Jacka Kurskiego znajdują się na s. 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Historia jednego protestu” oraz odpowiedź na niego Prezesa TVP SA Jacka Kurskiego na s. 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Pierwsza porażka obozu Dobrej Zmiany. Polską nie można rządzić jednoosobowo, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński

Może się okazać, że w całym Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

Jan Kowalski

Po niespodziewanie szerokiej, ale jednak pozytywnie przyjętej przez „rynki” rekonstrukcji rządu, w maszynie dobrej zmiany dał się słyszeć wyraźny zgrzyt. Za sprawą pisowskiego senatora Koguta, którego głowa właśnie miała trafić pod topór sprawiedliwości ludowej. O dziwo, nie trafiła. A przynajmniej zyskała odroczenie, bo z 60 senatorów Prawa i Sprawiedliwości (nie licząc Koguta) tylko połowa posłuchała stanowczego głosu prezesa Kaczyńskiego i głosowała za aresztowaniem Senatora. (…)

Po pierwsze, okazało się, że Polską nie da się rządzić jednoosobowo, na rozkaz, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński. Porażkę tego wojskowo-rewolucyjnego myślenia obserwowaliśmy już w starciu z prezydentem Dudą.

Po drugie, okazało się również, że Prawu i Sprawiedliwości nie udało się zebrać 10 000 fachowych i uczciwych ideowców – według planu Prezesa, jeszcze z początku lat dwutysięcznych, potrzebnych do uzdrowienia naszego państwa. (…)

Głosy dochodzące z różnych regionów kraju zdają się potwierdzać aktywność Senatora jako pewnego rodzaju normę środowiskową.

Za mało myślimy o Biblii, tej księdze wszelkiej mądrości. Bo przecież może się okazać, że w całym Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

Przecież, pomyślcie tylko, mając takie możliwości, nie chcielibyście ukręcić niczego dla siebie? (…) Tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, należy zastosować zupełnie inną formułę niż indywidualna uczciwość.

Mam nadzieję, że do podobnej konkluzji, po wielu latach trudnych doświadczeń, dojdzie również obóz Dobrej Zmiany z jej wodzem, Jarosławem Kaczyńskim, na czele.

Cały artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany” na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Jedna z wielu książek wspomnieniowych o zesłaniu, ale jednak… inna / Jerzy St. Grzegorczyk, „Kurier WNET” 44/2017

Gwałtowne zderzenie cywilizacji, nagła zmiana warunków egzystencji, żadnego wyboru. „Na nasze skargi na los Rosjanie odpowiadali: – Pażywiosz, prywykniesz, a nie przywykniesz, padochniesz”.

Jerzy Stanisław Grzegorczyk

„A niech to wszystko mole zjedzą”

Tak zatytułowaną książkę – autorstwa Krystyny Sławskiej (Słabówny) – podarował mi kolega, zaznaczając przy tym, że jest bardzo ciekaw mojej opinii po lekturze tejże publikacji. Cóż było robić? Odmówić nie wypadało, a i tytuł dość intrygujący. Chcąc nie chcąc, zamieniłem się w… mola książkowego, wgryzając się stopniowo w smakowity – jak się niebawem okazało – tekst. Pochłonąłem go w jeden dzień i to bynajmniej nie dlatego, że książka jest niezbyt opasła (a wielka szkoda!). Chwilami miałem wrażenie, że czytam jedną z pasjonujących powieści Ferdynanda Ossendowskiego, nie przymierzając (notabene pisarza wyklętego przez długie powojenne lata). Drugie czytanie przebiegało wolniej, aby nic nie uronić z bogactwa zdarzeń, sytuacji, szczegółów… w których już zdążyłem się rozsmakować.

Zesłańcy w bydlęcym wagonie w drodze do Kazachstanu

Jest to jedna z wielu książek wspomnieniowych, ale jednak… inna. Autorka opisała swój pięcioletni pobyt na zsyłce w Kazachstanie (w latach: 1940–45). Miała 9 lat, kiedy z mamą i ciocią wyjeżdżały ze Lwowa, aby z wieloma innymi zesłańcami, stłoczonymi w „niepasażerskich” wagonach, tłuc się tygodniami hen! za Ural w dalekie – nieznane. Te 5 tysięcy kilometrów zapamięta na zawsze, jak wiele innych nieprzewidzianych historii i przygód, które ją spotkały.

„Jest rzeczą udowodnioną naukowo – pisze we Wstępie – że w chwilach największej tragedii pojawia się element swoistej radości, co oczywiście nie oznacza lekceważenia nieszczęścia. Śmiech jest ratunkiem dla znękanej tragedią psychiki człowieka. Jest samoobroną organizmu przed jego unicestwieniem (…) I właśnie to drugie, to optymistyczne oblicze życia na zesłaniu chciałam ukazać moim Czytelnikom (…)

Istotnym dla mnie, przy pisaniu wspomnień, był fakt życzliwego dla Polaków stosunku miejscowej ludności, która często okazywała się być również zesłańcami z samej Rosji. Byli to potomkowie Rosjan zesłanych na Sybir za czasów carskich. Dla autochtonów – Kazachów stanowiliśmy grupę ludzi, z którymi trzeba żyć, handlować i pomagać sobie nawzajem”.

Autorka pozostała wierna swojej „pogodnej koncepcji” wspomnień, ale warto przytoczyć jeszcze jedno ważne zdanie ze Wstępu: „Zostałam odarta z dziecięcych marzeń (…) Stałam się przedwcześnie dojrzałym człowiekiem”.

Grupa wygnańców trafiła do kazachskiej osady Boryso-Romanowki, położonej nad Tobołem (dopływ Irtysza) w obwodzie kustanajskim. Ich miejscem pracy miał być kołchoz, ale nie tylko. Byli dokwaterowani do miejscowych Rosjan, bytujących w skromnych, wręcz nędznych warunkach. W jednej z kolejnych kwater – lepianek, gdzie zamieszkała Krysia (wraz z mamą i ciocią), sień przypominała miniarkę Noego; z krową, owcami, kurami. Aby przejść dalej „trzeba było albo zatkać nos, albo nie oddychać”.

Gwałtowne zderzenie cywilizacji, nagła zmiana warunków egzystencji, żadnego wyboru. „Na nasze skargi na los – pisze Autorka – Rosjanie odpowiadali: Pażywiosz, prywykniesz, a nie przywykniesz, padochniesz; inaczej mówiąc: nie przyzwyczaisz się to… zdechniesz. Krótko i dosadnie.

Prymitywny dom „dwurodzinny” dla Polaków, zbudowany z suszonego nawozu bydlęcego, samanu

Sowiecki walec, który przewalił się po naszych Kresach, wypędził wielu rodaków na nieprzewidzianą, nieplanowaną „przygodę” ich życia – sybirski survival. Zaczęło się, przykładowo, od nieznanych dotąd temperatur: +40° latem, -45° zimą (trwała 9 miesięcy!); przymieranie głodem (permanentny „przednówek”); brak niemal wszystkiego, co potrzebne do zwykłego, normalnego życia… Prawdziwa szkoła przetrwania, z mglistą nadzieją na jej ukończenie… kiedykolwiek. A jednak nie tracili ducha; zresztą alternatywy nie było.

Przenieśmy się w tamte lata nad syberyjską rzekę. Z barwnego kalejdoskopu dość odległych zdarzeń, niespodzianek, przygód, obserwacji, utrapień etc. będę wybierał na chybił trafił, przykładowo: nocowanie pod gołym niebem, na przyzbie, do pierwszych przymrozków – z powodu rozplenionego robactwa w chałupie, wśród którego prym wiodły wiecznie nienasycone pluskwy.

Gotowanie cieniutkich zupek w… nocniku (innych garnków do miejscowego sklepiku nie dowieźli).

A „katok”? Cóż to takiego? Oto wyjaśnienie: krowim łajnem (było go pod dostatkiem w sieniach lepianek) wymieszanym ze słomą oblepiało się obróconą do góry dnem miednicę. Po wyschnięciu odrywało się „to” od formy i po oblaniu wodą wyrzucało na mróz. Powstawał znakomity… ślizgacz do zjeżdżania z górki. „Siedziało się wprawdzie na g….e, ale zamrożonym i bardzo śliskim”. Ów przemyślnie wykonany snowboard dematerializował się z nadejściem wiosny.

A teraz… „wiuga” (a właściwie – wiuuuugaaaa!) – zadymka śnieżna. Kiedy rozpoczynała swoje harce, lepiej było na Boży świat nie wyglądać. Gęsty śnieg błyskawicznie zalepiał oczy, powodując całkowitą dezorientację w terenie. W taką właśnie porę zamarzła Polka. Wyszła do sąsiadki po mleko dla dziecka. Znaleziono ja po trzech dniach, kilka kilometrów za wsią, zamienioną w… słup lodu. Syberyjski mróz – to podstępny towarzysz niedoświadczonych przybyszów. Pozbawiał nieszczęśników uszu, nosów, palców, dziurawił policzki…

Polska wioska w Północnym Kazachstanie zimą

Ale i upał dawał się we znaki. Szukano ochłody, gdzie się dało. Autorka wspomina zbieranie w głębokim stepie tzw. katiaszy (krowich placków na opał). Wtedy to natrafiła na idealnie okrągłe leje wypełnione wodą. W trakcie kąpieli skóra pokrywała się… lśniącym złotem (?) Złudzenie było całkowite. Po wyjściu z wody czar pryskał, złocista powłoka znikała jak sen. Chodziły słuchy, że owe leje to pamiątki po odpryskach/odłamkach słynnego meteorytu tunguskiego (z 1908 r.).

Jednak głównym kąpieliskiem był oczywiście Toboł i związane z tą rzeką niezwykle traumatyczne (dla Autorki) wspomnienie: na jej oczach topiły się mama i ciocia. Na ratunek pośpieszył wioskowy woziwoda Kola, którego główne zajęcia (w powszechnej opinii) polegały na zbijaniu bąków i grze na bałałajce. W brawurowej akcji uratował obie panie. Nieprzytomną mamę wydobył z samego dna rzeki. Dzielny chłopak do końca trzymał fason (nie przyjął złotego zegarka w podzięce za swój wyczyn), a jego akcje u miejscowych dziewcząt z nagła poszybowały w górę.

Osobnym rozdziałem były kontakty z Kazachami. Ich auł znajdował się za rzeką. Zaglądali do wsi w celach nie tylko handlowych, częściej, żeby pogadać. Autorka z prawdziwą sympatią wspomina niejakiego Dosana. „Był bezpośredni, szczery, kulturalny i z poczuciem humoru”. Swego ulubionego powiedzonka: „Cztob was moli sjeli” (żeby was mole zjadły) z niewielkimi modyfikacjami używał najczęściej – w sytuacjach emocjonalnie nieobojętnych.

Była taka chwila, że po swoim: – Niech to wszystko mole zjedzą! zakomunikował: – Przychodzę zaprosić was na swój ślub. Opowiedział o tym, jak narzeczoną porwał z domu rodziców (zwyczaj uświęcony tradycją!). Kosztowała go… wielbłąda i parę koni. Weselisko w jurcie Dosana musiało być dużą atrakcją. Goście siedzieli w dwudziestoosobowym kręgu, na wielbłądzich skórach, a w centrum stała micha z baraniną i pomniejsze naczynia z placuszkami i smakowitym sosem (Wyobrażam sobie, że Autorka wreszcie pojadła do syta). Kobiety piły kumys, panowie coś mocniejszego. Panna młoda obsługiwała samowar, milcząc, bez cienia uśmiechu na nieodgadnionej twarzy.

Minęło trochę czasu… aż tu znowu pojawił się Dosan z taka oto nowiną: – Żona uciekła ode mnie. To nic, ale ukradła dwa konie! Niech to mole zjedzą! Koni żal. Dodał jeszcze, że nie potrzebuje żony-złodziejki.

Leśna brygada zesłańców

Działy się tam również rzeczy „o których się filozofom nie śniło”. Przykład? Wyprawili się Polacy gromadą po chrust do pobliskiego lasu. „Coś” ich stamtąd wypłoszyło, a konkretnie – upiorny śmiech kobiecy, gdzieś z głębi lasu, spotęgowany echem. Przeraźliwe cha! cha! cha! cha!… jeżyło włosy na głowie. Słyszeli to wszyscy. Po powrocie okazało się, że miejscowi od dawna wiedzieli, że tam… straszy.

Wieś Boryso-Romanowka (!) należała do dalszej rodziny ostatniego cara Wszechrusi – Mikołaja II. Krwawy terror rewolucji nie oszczędził Romanowych, nawet i takich z dziesiątej wody po kisielu. Wioska nad Tobołem poszła z dymem, a jej mieszkańców wymordowano. Jak wieść niesie – ocalała jedynie 10-letnia dziewczynka, uciekając do pobliskiego lasu. Słuch po niej zaginął. Mieszkańcy są pewni, że upiorny chichot to głos tej nieszczęśnicy. Las omijają z daleka. To nie jest jedyna niesamowita historia z tamtego czasu, ale nie będziemy streszczać całej książki.

W 1942 r. Krysia wraz z mamą i ciocią po wielu staraniach przeniosły się do Kustanaju. Wprawdzie zagubionej w stepie kazachskiej wioseczki od stolicy obwodu – pod względem cywilizacyjnego rozwoju – nie dzieliły „lata świetlne” (w odniesieniu do dzisiejszej kosmicznej Astany takie porównanie było by uprawnione), ale zawsze był to jakiś awans społeczny. Prawdą jest, że dalej klepały biedę (miesięczna pensja starczała na wiadro kartofli), mimo to żyło się odtąd w mniej uciążliwych warunkach. Przechadzające się ulicami majestatyczne wielbłądy stanowiły o pewnej egzotyce miasta, a jednocześnie uświadamiały zesłańcom, że Polska została za górami, za lasami… bardzo, bardzo daleko.

Dojrzewała potrzeba przynajmniej jakiejś namiastki wydarzeń o charakterze, nazwijmy to: kulturalno-rozrywkowym, co zaowocowało powstaniem chóru – na początek. Organizatorką i dyrygentką w jednej osobie była mama Krysi (z profesji nauczycielka). Trzon repertuaru stanowiły pieśni patriotyczne. Próby chóru ściągały pod okna ich mieszkania nie tylko sąsiadów. Widzów przybywało; sugerowali nawet, że chętnie popatrzą na jakieś polskie tańce. Sprawa zaczęła się rozkręcać, nabierać tempa. Znalazła się sala w remizie oraz instrumentaliści (spośród strażaków); nie mówiąc już o oficjalnej zgodzie NKWD i władz lokalnych. Naprędce wykombinowano stroje do „poloneza”, „kujawiaka”, „krakowiaka”… (bardzo pomocni okazywali się Rosjanie). Koncert (połączony z recytacjami) odbył się w listopadzie (1943) – w rocznicę… Święta Niepodległości (!). Przyszły tłumy (wielu Rosjan); stali nawet na zewnątrz, pod oknami, mimo siarczystego mrozu. Żar przedstawienia (przy otwartych na oścież drzwiach) wystarczająco ogrzewał słuchaczy. „Czerwony pas”, „Ułani, ułani”, „Pierwsza Brygada”… pieśni harcerskie, recytacje, a potem „mazur” „krakowiak” (w którym Krysia trzaskała podkówkami o deski prowizorycznej sceny). Bisom nie było końca, łzom wzruszenia również.

Wieść o tym wydarzeniu dotarła do władz miasta, które niedługo potem oddały do dyspozycji zespołu… teatr, orkiestrę, a nawet rozgłośnię radiową. Powtórzono występ, tym razem w okazałej scenerii, przy ogromnym aplauzie… Rosjan.

Po tych sukcesach „zapominaliśmy na chwilę o głodzie, który na całe lata stał się naszym udziałem” – wspomina chórzystka i tancerka w jednej osobie.

W związku z wyżej opisaną narodową manifestacją, Autorka pokusiła się o taką oto refleksję: „Rosjanie cenią patriotyzm bez względu na to, kto jest tym patriotą: czy Rosjanin, czy – w danym momencie – wróg”. Można by rzec: kolejny przyczynek do rozważań nad tzw. „zagadką rosyjskiej duszy”, ale to osobny temat.

To był taki wybór obrazków z życia kazachskich zesłańców. Jeśli Czytelnik na pełny tekst tych wspomnień jak dotąd się nie skusił, to trudno – jego strata.

Zesłańcy przy produkcji „cegieł” z samanu

Dodajmy jeszcze, że po przeprowadzce do Kustanaju dotarła do pań niezwykle radosna wieść: tata i mąż, z którym straciły kontakt tuż przed wywózką – żyje! (Wilhelm Słaby vel Sławski był wybitnym działaczem polskiego skautingu; pełnił funkcję Komendanta Obszaru Wschodniego Szarych Szeregów). Nie na darmo polecały go Bogu w codziennych modlitwach. Okazało się, że kiedy one walczyły o przetrwanie w kazachskim stepie, on harował w łagrach m.in. pod Władywostokiem (przy budowie Nachodki). Szczęśliwie zdołał wyrwać się z sowieckiego raju – z Armią Andersa. Wielu nie doczekało takiej okazji.

Oto losy jednej z kresowych polskich rodzin, tułających się po świecie w tamtych trudnych latach. Ich heroiczne zmagania z twardą, często okrutną rzeczywistością, ich hart ducha i nieustępliwość w walce o przetrwanie, pielęgnowanie ojczystych tradycji i uczuć narodowych, są dzisiaj dla nas prawdziwą szkołą patriotyzmu i przykładem godnego życia, mimo nikłej – tak po ludzku rzecz biorąc – nadziei na lepsze jutro. Jesteśmy ich dłużnikami.

I jeszcze wiele mówiący fragment wiersza – z listu napisanego w wiosce nad Tobołem:

Wy tam nie wiecie, że nie tylko chleba,
Ale i śmiechu, by wytrwać, potrzeba…

Patrzę na fotografię z okładki. Przedstawia dziewczynę w stroju krakowskim, w postawie zadzierżystej, o śmiejących się, bystrych oczach… za chwilę ruszy w tany. To Krysia.

Nie było okazji, by Ją poznać (niestety nie doczekała pierwszego wydania swoich wspomnień). Miałbym ochotę powiedzieć Jej teraz, że jest to jedna z tych książek, które zostały napisane – ku pokrzepieniu naszych serc.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z wystawy pt. „Myśmy do stepów unieśli Ojczyznę” Niny Rupety i Piotra Hlebowicza; zostały wykorzystane za zgodą P. Hlebowicza.

Artykuł Jerzego Stanisława Grzegorczyka pt. „A niech to wszystko mole zjedzą” znajduje się na s. 18 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Stanisława Grzegorczyka pt. „A niech to wszystko mole zjedzą” na s. 18 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Wodzisław Śląski ostoją polskości Górnego Śląska. Mieszkańcy każdej śląskiej miejscowości tak mówią o sobie

Żodnymu sam niy zależy na odrodzeniu się starych totalitaryzmów. Uroczystościami urodzinowymi i krojeniem tortu dla Hitlera zajmują się pracownicy jakiegoś piekielnego urzędu, nam nieznanego.

Tadeusz Puchałka

Dziwi fakt, że sprawa tego leśnego skandalu wybuchła nagle. Komu i do czego jest to potrzebne? Czyżby to kolejna wrzuta, mająca na celu skłócenie nas ze sobą? Jako Hanys z krwie a kości, z dziada pradziada, syn wojoka Wehrmachtu z przymusu, a potym wojoka Gen. Andersa z wyboru – mom prawo do wypowiedzenia głośno swojego niezadowolenia i zaniepokojenia tego typu działaniami, zarówno tymi sprzed roku, jak i tymi, które w dziwny sposób wypłynęły niedawno.

Żodnymu sam niy zależy na odrodzeniu się starych totalitaryzmów. Ta ziemia przeżyła wiele dramatów i tragedii. Jej mieszkańcy świetnie pamiętają ból, głód, tragedię rozdzielania rodzin podczas wywózki ludzi na wschód. Doskonale także pamiętamy, jak wyglądał świat stworzony nam przez Hitlera i Stalina i zbyt wiele nieszczęść mamy wyrytych w naszych sercach.

Precz z każdym najmniejszym nawet przejawem odradzania się starych, totalitarnych porządków! Chcemy wyraźnie to podkreślić i zapewniamy resztę Polaków, że to nie Górnoślązacy marzą o ich powrotach. Chcemy żyć w zgodzie ze wszystkimi naszymi sąsiadami, mamy też prawo i obowiązek pamiętać i dbać, by prawda o tamtych strasznych czasach nie została wymazana z historii.

Uroczystościami urodzinowymi i krojeniem tortu dla Hitlera zajmują się pracownicy jakiegoś piekielnego urzędu, nam nieznanego.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Wodzisław Śląski ostoją polskości Górnego Śląska” znajduje się na s. 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Wodzisław Śląski ostoją polskości Górnego Śląska” na s. 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Sprawiedliwi – niesprawiedliwi. Prawda w mozaice relacji polsko-żydowskich / Wiesław Jan Wysocki, „Kurier WNET” 44/2017

Tuż przed wojną Polska zdążyła przygarnąć jeszcze 15 tys. Żydów z III Rzeszy; i to w sytuacji, gdy prasa zachodnia rozpisywała się o antysemityzmie nad Wisłą, a nie na obszarach między Renem a Odrą.

Wiesław Jan Wysocki

Sprawiedliwi – niesprawiedliwi

Historia Żydów polskich jest częścią historii narodu polskiego. Stanowili w niej ważną i twórczą cząstkę krajobrazu naszego życia politycznego, społecznego i kulturalnego, a przede wszystkim ekonomicznego. Pomijanie tych wiekowych relacji byłoby błędem, podobnie jak jednostronne jest widzenie wspólnoty żydowskiej w izolacji od społeczności chrześcijańskiej. Dotyczy to w równym stopniu występującej w historiografii żydowskiej orientacji eksponującej wyłącznie wątek martyrologiczny i apologetyczny oraz uwypuklającej jedynie niesprawiedliwości i zbrodnie popełnione na Żydach.

– Nic, co będzie powiedziane o wyjątkowości związków, które rozwijały się przez setki lat między naszymi dwoma narodami – oświadczył prezydent Izraela Herzog w polskim parlamencie 28 maja 1992 r. – nie będzie przesadą. W tych wzajemnych stosunkach były okresy pogodne i chwalebne. Były też okresy chmurne i tragiczne. Razem tworzyły mozaikę, której skomplikowana struktura odbija się jak w lustrze w waszej i naszej historii.

Pod koniec XIX stulecia, w wyniku przesiedleń Żydów, tzw. Litwaków, z głębi imperium rosyjskiego, zachwiane zostały proporcje między społecznością rodzimą a „rodzimymi cudzoziemcami”, jak niekiedy z estymą nazywano Żydów. Postępująca dominacja tych ostatnich w niektórych dziedzinach życia publicznego wywoływała reakcje o podłożu nacjonalistycznym. Niektóre polskie ugrupowania polityczne wysuwały program ograniczenia aktywności Żydów i popierały tendencje migracyjne, ale nawet najbardziej nacjonalistyczne siły nie miały nic wspólnego z rasistowskim antysemityzmem.

W okresie międzywojennym, do wybuchu II wojny światowej Polska w niczym nie ograniczyła praw mniejszości żydowskiej; nie został wydany ani jeden restrykcyjny akt ustawowy lub administracyjny. Ustawodawstwo nasze zapewniało równość wszystkim – bez wyjątku – obywatelom. Żydzi mieli możność prawnego uregulowania samorządności własnych gmin, rozwinęli szkolnictwo, oświatę i autonomiczną kulturę. Mimo tak korzystnego położenia, część społeczności żydowskiej wysuwała różne pretensje wobec państwa polskiego.

Trzeba pamiętać, że tuż przed wojną Polska zdążyła przygarnąć jeszcze 15 tys. Żydów z III Rzeszy; działo się to w sytuacji, gdy prasa zachodnia rozpisywała się o antysemityzmie nad Wisłą, a nie na obszarach między Renem a Odrą, gdzie ówczesne władze niemieckie inspirowały oraz sankcjonowały prześladowania i pogromy Żydów.

Ziemie Rzeczypospolitej od 1939 r. znalazły się pod dwiema okupacjami – niemiecką i sowiecką. Wiele czynników sprawiło, że o pierwszej wiemy wiele; druga zaś wciąż pozostaje zmistyfikowana i przekłamana, zarówno w znacznej części świadomości społeczeństwa polskiego, jak i opinii międzynarodowej. Okupanci niemieccy i sowieccy zgoła inaczej postrzegali mniejszości narodowe, zwłaszcza Żydów – „byłych” obywateli podbitej Polski. Sowieci w mniejszościach widzieli popleczników (czytaj: inwigilatorów i wykonawców) swoich antypolskich planów.

W przeciwieństwie do sowieckiego sojusznika, Niemcy z kolei nakazali Żydom noszenie Gwiazdy Dawida, konfiskowali ich majątki, dokonywali eksmisji, ograniczyli swobodę poruszania się i przymuszali do pracy na rzecz Rzeszy. W pierwszym okresie okupacji nie było masowych aresztowań Żydów, tortur na gestapo, deportacji do więzień i obozów koncentracyjnych, które to formy eksterminacyjne stały się udziałem elit społeczeństwa polskiego, zwłaszcza inteligencji.

Po zerwaniu paktu Hitlera i Stalina i ataku hitlerowskich Niemiec na stalinowski Związek Sowiecki, w Berlinie 20 stycznia 1942 r. postanowiono ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską, jak enigmatycznie określono program eksterminacji europejskich Żydów, a ściśle gigantyczne ludobójstwo z całym zaangażowaniem aparatu niemieckiego. Teoria rasistowska wsparta filozoficznymi i prawnymi atrybutami III Rzeszy przyniosła shoah.

Nie przypadkiem na miejsce ostatecznego rozwiązania wybrano ziemie polskie, gdyż – pomijając inne względy – oba żyjące obok siebie przez stulecia narody jednakowo skazane zostały na unicestwienie; na Żydach (i Romach) hitlerowcy wykonywali wyrok śmierci w sposób masowy, Polacy zaś byli zabijani w tempie spowolnionym, a ich masową eksterminację odłożono na czas „po wojnie”.

Najstraszniejsze w dziejach ludzkości ludobójstwo, masakra kilku milionów Żydów w Polsce, obranej przez Hitlera jako plac straceń; krew i popioły tych ofiar, które wsiąkły w ziemię polską, stanowią istotną więź, która spoiła Polskę z narodem żydowskim i od której uwolnić się nie jest w naszej mocy (Maria Czapska, 1957).

Na tym tle sprawa Jedwabnego nie wydaje się tak oczywista, jak wielu chce ją postrzegać…

Sprawa związana z mordem dokonanym w Jedwabnem jest dziś postrzegana na kilku płaszczyznach, które trudno ze sobą pogodzić ze względu na całkowicie różne cele. Dominująca i najbardziej krzykliwa jest płaszczyzna polityczna. I choć wydaje się, że niektórym osobom szczególnie zależy na nagłośnieniu politycznym, to tu ono jest najmniej ważne. Istotną sferą jest dociekanie prawdy historycznej. Nie jest ono proste, gdy w kwestie faktograficzne bezwzględnie wdzierają się politycy ze swoimi doraźnymi racjami, co często daje w sumie efekt kiepski warsztatowo, z ogranymi efektami, tylko „aktorzy” wydają się nadto wytrawni.

Przez wiele lat powojennych wzruszały i poruszały moralnie szkice Zofii Nałkowskiej „Medaliony”. Nałkowska pracowała w Komisji Badania Zbrodni Niemieckich i zebrany materiał faktograficzny poddała pisarskiej (oszczędnej zresztą) obróbce. Gdyby jednak komuś na podstawie tych szkiców przyszło dokumentować faktory życia w okupowanej Polsce, to bardzo wielu uznałoby tę publikację za jednostronną i tym samym deformującą rzeczywistość. Podobnie rzecz ma się w stosunku do pracy prof. Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, wobec którego można mieć znacznie większe zarzuty metodologiczne, aż po świadome przekłamania i manipulacje.

O co tu chodzi?

Dziś historyk musi być policjantem, gdyż ma podejmować liczne wątki śledztwa, stawiać i analizować hipotezy; musi być oskarżycielem, by formułować zarzuty; być sędzią, który wyrokuje po rozważeniu wszelkich okoliczności pro i contra; i musi być też obrońcą, który szuka okoliczności i motywów przemawiających na rzecz oskarżonego. Nie wolno mu też zapominać o racjach i szacunku wobec ofiary. Taka konstrukcja procesowa wymaga od historyka obiektywności i umiejętności wieloaspektowego działania. Co więcej, postawienie przez historyka kropki nad przysłowiowym „i” nie kończy sprawy raz na zawsze. Historia jest nauką żywą, a przez to także konfrontacyjną, nowe fakty mogą przekreślić wcześniejsze ustalenia. Trzeba więc pokory badacza wobec badanej materii.

Chyba jednak coraz mniej o historię tu chodzi…

Rabin Michael Schudrich wielce mądrze dostrzega w Jedwabnem szansę pojednania. Prawdziwe pojednanie musi mieć strony i musi być WZAJEMNE, jak to miało miejsce z głośnym: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Idea pojednania spełni się, gdy w Jedwabnem, oprócz macewy upamiętniającej pomordowanych Żydów, stanie pomnik oddający hołd tamtejszym Polakom, wywiezionym w głąb imperium sowieckiego przez NKWD i – jak wiele wskazuje – przez współpracujących z Sowietami tych właśnie Żydów.

Boję się, że tu jest istota prawdy o Jedwabnem i bez obustronnego zrozumienia tego nie będzie ani prawdziwego pojednania, ani też nie będzie pragnienia poznania całej faktografii, a tylko doraźne racje polityczne będą podbijały emocje, resentymenty, stereotypy.

Podobnie ma się sprawa z uznaniem, że odpowiedzialnymi za katowskie dzieło czasu wojny, za kacety, za shoah, za holocaust Żydów, Romów, Polaków… odpowiedzialni są NAZIŚCI, którzy po dziesiątkach lat tej anonimowości już nie są Niemcami i mogą być z powodzeniem utożsamiani z… Polakami. A stąd już tylko krok – coraz częściej czyniony właśnie przez społeczeństwo niemieckie – do mówienia o POLSKICH obozach.

Fakty społeczne

Wciąż pozostaje daleki od jednoznaczności i zakwalifikowania problem kolaboracji i postaw pochodnych – od narodowego zaprzaństwa do zdrady. Kwestia kolaboracji z okupantem niemieckim nie budzi wątpliwości i jest traktowana jednoznacznie, zarówno w przeszłości przez władze Polski Podziemnej, jak i w powojennych ocenach. Inaczej ma się rzecz w przypadku kolaboracji z okupantem sowieckim, kiedy to nastąpiła wyraźna współpraca szeregu osób i całych środowisk z NKWD i innymi instytucjami sowieckimi, bynajmniej nie tylko Żydów, ale ich chyba dotyka w największej skali.

Jest to pochodna sytuacji, jaka nastąpiła w drugiej połowie XIX stulecia, gdy na tereny zamieszkałe przez Polaków i różne mniejszości narodowe (nazywane w przeszłości „rodzimymi cudzoziemcami”, co dotyczyło też „rodzimych” Żydów), pozostające we względnie dobrej koegzystencji, wlała się masa rosyjskich Żydów, tzw. Litwaków, wygnana na zachodnie obrzeża imperium carskiego, a więc na dawne ziemie Rzeczypospolitej. Zachwiali oni nie tylko proporcje ludnościowe, ale byli też elementem obcym cywilizacyjnie, kulturowo, językowo oraz nastawionym prorosyjsko i antypolsko. Dlatego, gdy nadchodzili „swoi” w 1920 i 1939 r., budowali bramy powitalne i włączali się do sił represyjnych.

Bałamutne są tłumaczenia, że była to postawa samoobronna społeczności żydowskiej. Kłam tej tezie zadaje fakt represjonowania polskich Żydów, spolonizowanych i czujących się obywatelami Rzeczypospolitej – a było ich naprawdę dużo – przez sowieckie władze bezpieczeństwa; byli oni traktowani jako Polacy. A jakie trudności mieli ci Żydzi, którzy przyznali się do obywatelstwa polskiego po słynnej „amnestii” sowieckiej w 1941 roku?

Drugą stroną tego był udział Żydów w Komunistycznej Partii Polski, partii nie tylko agenturalnej, ale i programowo dążącej do zniszczenia państwowości polskiej; termin „żydokomuna” nie był propagandowym wymysłem, ale odzwierciedleniem faktów społecznych. Schemat ten powielany był przez późniejsze struktury polityczne, zwłaszcza w okresie powojennego 12-lecia (1944–1956), aż stał się stereotypem.

Jeżeli nie zrozumiemy tych powszechnych urazów polskich wobec społeczności żydowskiej (a w środowiskach lokalnych mogło dochodzić do ich spotęgowania), to znaczy, że nie chcemy znać historii, a tylko uprawiać politykę podżegania. Jeżeli nawet przywołany kontekst nie znajdzie potwierdzenia w Jedwabnem (takiej tezy nie można wykluczyć w postępowaniu badawczym, choć wiele wskazuje na coś wręcz przeciwnego), to nie wolno nikomu obciążać odpowiedzialnością za zbrodnię w Jedwabnem Kościoła w Polsce ani narodu i państwa polskiego.

„Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat” – wyryto na medalu przyznawanym przez Instytut Pamięci Bohaterów i Męczenników Jad Washem; droga na jerozolimskie Wzgórze Pamięci rozpoczyna się w sercu człowieka, w jego szlachetnie miłosiernym pochyleniu się nad drugim cierpiącym człowiekiem. Wielu potrafiło sprostać próbie czasów pogardy. Trzeba przy tym pamiętać, że pomoc Żydom mogła być okupiona życiem własnym i osób najbliższych.

Na zachodzie Europy Niemcy stosowali terror – wyłączając Żydów – wyłącznie wobec aktywnych swych przeciwników, gdy w okupowanej Polsce (oraz w Rosji i Jugosławii) wobec całego społeczeństwa. Podówczas otwarty, publiczny protest przeciwko zbrodniom nazistowskim był niemożliwy, jak świadczy los warszawskiej Rady Adwokackiej, dla protestujących tragiczny i – o ile pominiemy wymiar etyczny – dla prześladowanych jałowy.

Pomoc, by była skuteczna, musiała być w pełni utajniona, wręcz niezauważalna… Żadne okupowane społeczeństwo – poza polskim – nie stworzyło tego rodzaju organizacji międzypartyjnej, o bardzo zróżnicowanym obliczu politycznym, podporządkowanej władzom Państwa Podziemnego i przez nie dotowanej, i tak aktywnej jak Rada Pomocy Żydom „Żegota”. Dziś możemy stwierdzić, że w dzieło ratowania Żydów zaangażowanych było kilkaset tysięcy Polaków. Oczywiście, wszystko to nie było działalnością na miarę potrzeb, a jedynie – możliwości. Polska Podziemna zrobiła jednak wiele, by zbrodnie umniejszyć, a ciemiężonym dopomóc. I zawsze otwarte i bez odpowiedzi pozostanie pytanie, czy zrobiono wszystko?!

To samo pytanie dotyczy wszakże i społeczności żydowskiej…

Wszak polski Żyd mający „aryjskich” krewnych mógł liczyć na ich pomoc, choćby rodzina składała się z samych antysemitów – pisał nie kto inny jak Emanuel Ringelblum. To w katolickim czasopiśmie konspiracyjnym „Prawda” (numer z sierpnia–września 1943 r.) czytamy znamienne słowa: „Żydów musimy ratować, chociaż chwilami odnosi się wrażenie, że mając do wyboru Niemców, którzy ich mordują, lub nas, którzy ich przechowujemy, oni wybraliby Niemców”.

Czyż nie są to zbyt mocne słowa?

Odważę się na tezę dla wielu może kontrowersyjną, że Polacy skłonni byli dostrzegać raczej wspólne z Żydami cierpienie niż wspólną z Niemcami religię chrześcijańską.

Z naszych przewin nikt nas nie uwolni; musimy zdać z nich rachunki – ze stereotypu Żyda-wroga Polski, Żyda-komunisty, Żyda-paskarza i innych podobnych, które zaminowały teren wspólnych doświadczeń egzystencjalnych i po drugiej stronie umacniały stereotyp Polaka-antysemity.

Każdy naród ma swoją ciemną stronę i margines społeczny; Polacy mieli swoich szmalcowników i kolaborantów, Żydzi – Żydowską Służbę Porządkową w gettach, konfidentów i zdrajców. Przypominam to nie dlatego, by judzić, ale by sprawy typowo kryminogenne postrzegać wyłącznie jako marginalia społeczne, typowe dla wszystkich społeczności i wspólnot. Trzeba też pamiętać, że zawsze źródłem ekscesów – jakie sporadycznie miały miejsce – była erozja etosu wywiedzionego z Dekalogu i Ewangelii.

Wspólnota losu

Wspomniałem o konieczności obustronnej dobrej woli przy pojednaniu; nie mogą być podtrzymywane zarzuty wyssane z palca o polskich obozach koncentracyjnych i wrodzonym antysemityzmie Polaków. Ile razy trzeba udowadniać, że na okupowanych ziemiach państwa polskiego miał miejsce holokaust, gdyż w pierwszej fazie chciano „ostatecznie rozwiązać” problem żydowski i cygański, następnie problem polski. Nazistowskie plany ludobójstwa nie są przecież dziś tajemnicą. Ale pomówienia wywołują urazy; w nawiązaniu do nich mówił z wyrzutem sir Horace Rumbold, ambasador wielkiej Brytanii: „Bardzo mało korzyści przynosi Żydom wybieranie jako przedmiotu krytyki i zemsty jednego kraju, w którym zapewne najmniej ucierpieli”.

Wcześniej przy okazji omawiania aspektów religijnego i moralnego stosunku polskich Żydów i polskich katolików w czasie II wojny światowej w okupowanej Polsce pozwoliłem sobie na sformułowanie, iż ci ostatni wspólnie ze społecznością żydowską przeżywali cierpienie pierwszych i było im do nich bliżej niż do poczucia wspólnoty z niemieckimi chrześcijanami. Tezę tę podtrzymuję szczególnie w świetle dzieła „Żegoty” (specjalnej komórki Polskiego Państwa Podziemnego, której zadaniem była pomoc Żydom) i błogosławionej postawy kilkuset tysięcy Polaków, którzy z narażeniem życia swojego i najbliższych ratowali swoich braci Żydów.

Robili to także ci, którzy wcześniej nie zawsze byli życzliwi wpływom, zwłaszcza ekonomicznym, społeczności żydowskiej w państwie polskim i uchodzili za antysemitów. Dlatego ze zdumieniem przyjąłem opór społeczności żydowskiej, by tych szlachetnych „ratujących jedno życie” upamiętnić imiennie na pomniku w Warszawie. Nie było dla tego pomnika miejsca vis á vis pomnika Bohaterów Getta, nie było i gdzie indziej w stolicy… Czy pytanie „dlaczego?” nie będzie w tym miejscu niestosowne?!

Czy poetyckie kłamstwo Miłosza o karuzeli przy murze getta, usprawiedliwione wprawdzie metaforyką wiersza, będzie stemplem dzielącym dwa światy? Czy będzie powielane oskarżenie „fundamentalistów” o „zbrodnię zaboru ducha” wobec 23 żeńskich i 12 męskich zgromadzeń zakonnych, które w prawie 100 domach zakonnych w całym okupowanym kraju ukrywały Żydów? Postrzeganie Kościoła jako prześladowcy – lub byłego prześladowcy – Żydów ma wiele odcieni, od obojętności i bierności po udział w zbrodni, co w odniesieniu do ratowania dzieci żydowskich jest świadomym wyborem nieprawdy.

Historia Żydów polskich jest częścią historii Narodu Polskiego, którego stanowili cząstkę ważną i twórczą w krajobrazie naszego życia politycznego, społecznego, kulturalnego i religijnego, a przede wszystkim ekonomicznego. Pomijanie tych wiekowych przecież relacji byłoby półprawdą, podobnie jak widzenie wspólnoty żydowskiej w izolacji od społeczności chrześcijańskiej. Dotyczy to w równym stopniu orientacji historiografii żydowskiej eksponującej wątek martyrologiczny i apologetyczny, i uwypuklającej niesprawiedliwości i zbrodnie popełnione na Żydach. Czyżby ze swoich dziejów naród żydowski nie wyniósł li tylko instrumentarium tortur, jakim sam był poddany, a dziedzictwem przejętym z Europy nie był ekstrakt Babilonu? Wszak przyszłość nie powinna być projekcją resentymentów Żydów, tych samych, jakie im przypisywano. Wszak – jak twierdzi Alain Besancon – w ostatnich dwu wiekach nie było przedsięwzięcia ludzkiego – dobrego lub złego – w które by naród żydowski nie wniósł swojego wkładu.

Wiesław Jan Wysocki jest prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie i członkiem Komitetu Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków.

Artykuł Wiesława Jana Wysockiego pt. „Po prostu prawda” znajduje się na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018 i na s. 1 dodatku do tego numeru „Kuriera WNET” pt. „Polacy i Żydzi”, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wiesława Jana Wysockiego pt. „Po prostu prawda” na s. 1 dodatku do lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Do Zatoki Puckiej wpływa solanka o niezbadanym składzie. Padłe foki i ryby są ważnym sygnałem, że dzieje się coś złego

PGNiG od kilku lat zrzuca do Zatoki Puckiej miliony ton solanki wypłukiwanej przy okazji budowy tzw. kawern, czyli podziemnych komór, służących jako magazyny do przechowywania gazu ziemnego.

Marcin Buchna, Lech Czerniak, Roman Szwarc

Dlaczego się boimy? Jeszcze nigdy nie było tak źle! Nawet „za komuny”, gdy do Zatoki ścieki nieoczyszczone lub na wpół oczyszczone zrzucał Gdańsk, Gdynia, Puck i Hel, Zatoka była rajem dla rybaków i wędkarzy. Nawet jeśli – z powodu zanieczyszczeń – bywała okresowo zamykana dla łaknących kąpieli. Teraz jest odwrotnie.

Nie ma ryb. Ludzie różnie to komentują. Najczęściej jako sprawców wymieniają foki i kormorany, które „nadmiernie się rozmnożyły”. Albo zbyt intensywne połowy, w szczególności aktywność tzw. kutrów paszowych, które wchłaniają wszystko, co żyje i stanie na ich drodze. (…)

Zarówno foki, jak i ryby giną w ponadprzeciętnej ilości. Fakty tego rodzaju powinny być skrupulatnie odnotowywane i badane. Niestety tak nie jest i to pierwszy sygnał, że źle funkcjonują procedury w obszarze odpowiedzialności Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Po prostu nie mieści się nam w głowie, że foki zabiera „Bakutil” i są one utylizowane bez ustalenia przyczyny śmierci. Jeszcze gorzej oceniamy fakt, iż usuwanie padłych ryb pozostawia się ptakom.

A co, jeśli Zatokę zatruwa zrzucany do morza roztwór minerałów wypłukiwanych z kawern? Gdyby zapytać, co nowego zdarzyło się w rejonie Zatoki w ciągu ostatnich siedmiu lat, a mogło mieć aż tak poważny wpływ na środowisko, to na pewno wymienić należy wypłukiwanie kawern! Jednak, mimo że upłynęło tyle czasu, ciągle nie wiemy, czy wspomniany roztwór jest tylko mieszanką wody i soli, jak zapewnia nas Inwestor, czy może zawiera też inne – dużo bardziej szkodliwe – związki chemiczne? Po prostu nikt dotąd nie wykonał wiarygodnych badań. (…)

Najgorsze jest to, że w ciągu tych kilku lat realizacji inwestycji można było zapobiec tego rodzaju oskarżeniom i spekulacjom dotyczącym zagrożeń. Wystarczyło systematyczne gromadzić i upubliczniać wyniki rzetelnie wykonanych badań naukowych! To z winy Inwestora ciągle nie wiemy, czy ma on do ukrycia coś, co może zaszkodzić powziętym planom, czy – po prostu – nie obchodzą go nasze problemy, ponieważ nigdy dotąd nie musiał poważnie liczyć się z opinią społeczną. Niestety, drugi powód jest równie prawdopodobny jak pierwszy, ponieważ inwestycję propaguje się pod hasłem „Energetyczne bezpieczeństwo kraju”. Cóż, oceniamy to – niestety – jako kolejną manipulację, która pozwala Inwestorowi odwołać się do spec-ustaw i dzięki temu kontynuować inwestycję, mimo wygranego przez lokalną społeczność referendum. Dlatego proponujemy, by bliżej przyjrzeć się temu problemowi. (…)

Kawerny, sztuczne jaskinie uzyskiwane poprzez wypłukiwanie soli przy pomocy strumienia wody pod wysokim ciśnieniem, są uważane za najtańszą i najbardziej bezpieczną formę przechowywania gazu ziemnego. Mogą też służyć do przechowywania wielu innych materiałów, od paliw ciekłych po odpady radioaktywne. Kawerny w Kosakowie mają wysokość około 200 m i średnicę około 60 m. Znajdują się na głębokości około 1000 m w rozległym pokładzie soli kamiennej. (…)

Głównym uzasadnieniem, by je lokalizować nad morzem, jest nieopłacalność wydobycia soli na cele spożywcze, wynikająca z jej niskiej ceny rynkowej. Dużo taniej jest ją wyrzucić, np. do morza, ponieważ rozwiązuje to nie tylko problem wysokich kosztów przetwarzania solanki na sól, a następnie składowania i zbytu milionów ton soli, ale i pozwala użyć dużo tańszych ścieków pochodzących z oczyszczalni.

W latach 80. były plany wypłukiwania kawern na Kujawach ze zrzutem solanki do Wisły, która – jak argumentowano – i tak była dość mocno zanieczyszczona (w tym zasoloną wodą wypompowywaną z kopalni węgla). Warto o tym pamiętać, by uświadomić sobie, jak łatwo środowiska przemysłowe „radzą sobie” z problemami społecznymi i ochroną środowiska. (…)

Zagrożenia związane z kawernami nie wiążą się tylko z ich budową (zrzut soli, ale też potencjalnie innych, bardziej niebezpiecznych substancji chemicznych) i użytkowaniem (np. możliwość rozszczelnienia i wybuchu). Być może najbardziej niebezpieczny jest moment, kiedy następuje ich zużycie i trzeba je – przed opuszczeniem – wypełnić jakimś materiałem, który zapobiegnie zapadnięciu się kawerny, co mogłoby skutkować – najogólniej mówiąc – szkodami górniczymi.

Niewykluczone, że właśnie wypełnianie opuszczanych kawern może okazać się najbardziej opłacalnym momentem całego przedsięwzięcia. Wystarczy tylko znaleźć bardzo niebezpieczne i trudne do utylizacji (czytaj: bardzo drogie do pozbycia się) materiały, które za odpowiednią opłatą zostaną zrzucone do kawern i – teoretycznie – pogrzebane po wsze czasy. Jakie mogą wynikać z tego zagrożenia, trudno rozpatrywać w oderwaniu od konkretnej lokalizacji.

(…) Po pierwsze to, nad kawernami znajduje się największy na Pomorzu podziemny zbiornik słodkiej wody, który, jak na razie, gwarantuje, że w aglomeracji Gdańsko-Gdyńskiej nie zabraknie w przyszłości wody pitnej. Już teraz korzystają z niej mieszkańcy Rumi, Redy, Wejherowa i Gdyni. Czy nie można wyobrazić sobie rozszczelnienia odwiertów i dostania się do zbiornika ścieków lub substancji przechowywanych w kawernach?

Po drugie, cała naziemna infrastruktura obsługi i dostępu do kawern jest zlokalizowana w obrębie dna rozległej doliny, pokrytej kilkumetrową warstwą torfów. Gdyby ktoś je podpalił, to gaszenie torfu mogłoby trwać nawet kilka lat! I co wtedy z gazem w kawernach?

Po trzecie, i to jest najmocniejsze ostrzeżenie przed potencjalnym pożarem! Dosłownie obok naziemnej infrastruktury obsługi kawern znajduje się ogromna baza paliw płynnych, funkcjonująca dla potrzeb wojskowych. Gdyby nastąpiło tam przypadkowe pęknięcie zbiornika, pożar lub zamach terrorystyczny, nie mówiąc już o nalotach w czasie działań wojennych, setki ton paliwa spłynęłoby w dolinę i spowodowało zniszczenia całej wspomnianej infrastruktury, a także nasączyło torfy, ułatwiając ich zapłon. (…)

Nie oskarżamy PGNiG, że jest winne śmierci Zatoki. Nie mamy do tego wystarczających danych. Jednak sprowadzenie zagrożeń, zarówno w części wodnej, jak i lądowej, jest wysoce prawdopodobne. Natomiast oskarżamy PGNiG, że za mało zrobiło, by właściwie rozpoznać te zagrożenia i je ujawnić oraz – w zależności od wyniku – albo uspokoić lokalne społeczności, albo przerwać inwestycję i naprawić szkody.

Cały artykuł Marcina Buchny, Lecha Czerniaka i Romana Szwarca pt. „Śmierć Zatoki” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Początek artykułu Marcina Buchny, Lecha Czerniaka i Romana Szwarca pt. „Śmierć Zatoki” na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Statuetka „Pan Cogito” dla Bronisława Wildsteina. Uroczyste wręczenie nagrody 20 stycznia br. na Zamku Kórnickim

Bronisław Wildstein: „Wyrażam ogromną wdzięczność Kapitule, klubom AKO za to niezwykłe docenienie mnie, może przecenienie, ale w każdym razie uznanie dla tego, co robiłem. Jestem szczerze wzruszony”.

Andrzej Karczmarczyk

„Pisarz wobec kłamstwa i nicości” – to tytuł konferencji naukowej poświęconej dorobkowi twórczemu Bronisława Wildsteina, a odbyła się ona 20 styczna 2018 roku w Bibliotece Raczyńskich.

Po konferencji jej uczestnicy przenieśli się do Zamku Kórnickiego, gdzie nastąpiła uroczystość wręczenia Bronisławowi Wildsteinowi statuetki Pan Cogito, ufundowanej przez wszystkie kluby AKO za działalność w sferze kultury.

Na uroczystości była obecna wiceminister Wanda Zwinogrodzka, która odczytała list od wicepremiera prof. Piotra Glińskiego, a także parlamentarzyści, ambasador RP w Niemczech Andrzej Przyłębski i prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska, prezes PKGP Maria Zawadzka oraz przedstawiciele Akademickich Klubów Obywatelskich im Lecha Kaczyńskiego z Poznania, Warszawy, Krakowa, Łodzi, Katowic, Gdańska, i Lublina. Wydarzenie zostało uświetnione występem prof. Jacka Kowalskiego z zespołem.

„Przede wszystkim muszę wyrazić swoją ogromną wdzięczność Kapitule, klubom AKO za to niezwykłe docenienie mnie, może przecenienie, ale w każdym razie uznanie dla tego, co robiłem. Jestem szczerze wzruszony z tego powodu i jest to dla mnie bardzo ważny moment” – powiedział laureat, przyjmując statuetkę.

Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Statuetka Pana Cogito dla Bronisława Wildsteina” znajduje się na s. 8 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Informacja Andrzeja Karczmarczyka o wręczeniu statuetki Pana Cogito Bronisławowi Wildsteinowi na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Nie było polskich obozów śmierci – były niemieckie. Koniec. Kropka / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 44/2017

Prawda jest po naszej stronie. Po stronie tych, którzy pomagali Żydom, choć w okupowanym kraju z rąk Niemców groziła za to całej rodzinie kara śmierci. Nie trzeba więcej wyjaśniać – koniec, kropka.

Jolanta Hajdasz

Hejt nas zalał, ruszyli wrodzy publicyści
Radzi są postnaziści, tudzież putiniści.
Zestaw naszych obrońców rozpaczliwie krótki.
Wniosek – nie zgłaszać ustaw, gdy nieznane skutki.

Bardzo lubię satyrę Marcina Wolskiego, ale tym razem puenta jego wierszyka wywołuje mój zdecydowany sprzeciw. W chwili, gdy piszę te słowa, faktycznie nieznane są jeszcze ostateczne skutki nowelizacji ustawy o IPN, jednak bardzo dobrze, że wreszcie ją uchwalono. Mimo burzy, którą wywołała, mimo kryzysu międzynarodowego na linii Polska–Izrael, mimo kolejnej kampanii medialnej przeciwko Polsce.

Ale prawda – ten najważniejszy sojusznik człowieka – jest w obecnej sytuacji zdecydowanie po naszej stronie. Po stronie tych, którzy pomagali Żydom, choć w okupowanym kraju z rąk Niemców groziła za to całej rodzinie kara śmierci. Nie trzeba więcej wyjaśniać – koniec, kropka.

Nie było nigdy „polskich obozów śmierci”, one były niemieckie i znajdowały się na terenie naszego kraju okupowanego przez Niemcy. Koniec. Kropka.

Przyjęta przez Sejm 26 stycznia 2018 nowelizacja ustawy o IPN – Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu – ma na celu ochronę dobrego imienia Polski na arenie międzynarodowej i jest realizacją w praktyce prawa państwa polskiego do obrony prawdy historycznej. Nie ingeruje ani w swobodę badań naukowych, ani nie cenzuruje świadectw ofiar Holokaustu. Koniec. Kropka.

To smutne, że trzeba komukolwiek to wyjaśniać. Ujawniane każdego dnia fakty dotyczące tej nowelizacji umacniają tylko przekonanie, że walczymy w bardzo ważnej, wręcz fundamentalnej dla naszego narodu sprawie. Polska, suwerenny kraj, może i musi bronić prawdy o naszej historii, bo na pewno nie zrobią tego za nas inni. Jeszcze raz powtórzę – nic dodać, nic ująć. Koniec. Kropka.

Oczywiście człowiek rozsądny zawsze będzie starał się przewidzieć skutki swojego działania, zawsze trzy razy się zastanowi, zanim coś powie, i kolejne trzy, zanim coś zrobi, ale są sprawy, w których zimna kalkulacja i rachunek zysków i strat, nazewnictwo i emocje stają na bocznym torze i nie mają znaczenia. Owszem, należy o nie dbać, ale nie kosztem prawdy. Polacy nie mogą być oskarżani o czyny, których nie popełnili. Od innych państw nie oczekujemy niczego innego, tylko poszanowania prawdy.

Zupełnie niedawno dowiedziałam się, że rodzina mojej mamy Bogusławy, czyli moi dziadkowie i pradziadkowie, też uratowali rodzinę Żydów ze swej wioski koło Jędrzejowa. Ciocia Ewa pamiętała dobrze, iż były to cztery osoby – rodzice i dwie córeczki. W pomoc tę zaangażowana była cała rodzina, tzn. dwa domy zamężnych sióstr mojego dziadka i ich dom rodzinny. Na zmianę co trzeci dzień przygotowywali jedzenie dla ukrywających się. Wiem, z jak biednej rodziny pochodzi moja mama, znam opowieści o tym, jak ciężko było im zaspokajać codzienne potrzeby, więc ich pomoc obcym ludziom w skrajnie niebezpiecznych warunkach (pod groźbą kary śmierci dla wszystkich) to gigantyczny heroizm, zasługujący na wielki szacunek.

Ukrywana rodzina przetrwała wojnę. Wszyscy wyjechali do Izraela. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego potomkowie tych uratowanych, zamiast pomagać Polsce w walce o dobre imię i historyczną pamięć na arenie międzynarodowej, z taką mocą tej walce się przeciwstawiają. Myślę, że gdyby ci uratowani jeszcze żyli, walczyliby razem z nami o pamięć dobrych i szlachetnych i o to, by wszyscy o nich wiedzieli. By nikt nie kłamał w świecie o Polakach, którzy uczestniczyli w Holokauście, bo to był margines marginesu.

Przypomnę tylko, że nowelizacja ustawy o IPN wprowadza po prostu przepisy, zgodnie z którymi każdy, kto publicznie i WBREW FAKTOM przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wojenne – będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech.

Kluczowy zwrot jest jeden: WBREW FAKTOM. I o to stronie polskiej chodzi. Ufam, że wszyscy staniemy murem po stronie naszego rządu i naszego parlamentu, wspierając ich działania w walce o prawdę o nas samych.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” Jolanty Hajdasz znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” Jolanty Hajdasz na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl