Bezprecedensowe zamieszki we Francji ilustrują potężne napięcia społeczne

Paryż, Francja / Fot. www.publicdomainpictures.net (CC0 1.0)

W kontekście wcześniejszych napięć wywołanych m.in. przez reformę systemu emerytalnego, ostatnie zamieszki wpisują się w szerszą kwestię kryzysu tożsamościowego we Francji.

Śmierć siedemnastoletniego Nahela M. podczas kontroli policyjnej w podparyskim Nanterre wywołała gwałtowne zamieszki w wielu francuskich miejscowościach. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Francji, w ciągu sześciu nocy spalonych zostało ponad 5000 pojazdów, zniszczono także ponad 1000 budynków, głównie w stołecznym regionie Ile-de-France. W wyniku działań policji, zatrzymano 3354 osób. O ile ostatnie dwie doby pozwalają sądzić, że spokój powoli powraca na ulice, wydarzenia te, podobnie jak w przypadku protestów związanych z przyjęciem ustawy o reformie emerytalnej, zdają się podważać samą ideę państwa i jego ustroju.

Choć wielu komentatorów znajduje paralelę między ostatnimi zajściami a zamieszkami, jakie ogarnęły paryskie przedmieścia w 2005 roku, aktualna sytuacja jest pod wieloma względami bezprecedensowa. Według francuskiego MSW, średnia wieku zatrzymanych osób wynosi zaledwie 17 lat, zaś 60% z nich nigdy wcześniej nie miało do czynienia z wymiarem sprawiedliwości.

Istotną różnicą w porównaniu do 2005 roku jest również zasięg zamieszek, które tym razem objęły nie tylko przedmieścia dużych aglomeracji, ale również wiele miast średniej wielkości. Poza rabunkami sklepów, m.in. w samym centrum Paryża, zaatakowane zostały liczne instytucje państwowe, takie jak merostwa, szkoły, a nawet zajezdnia autobusowa. Wielu samorządowców padło ofiarą napadów, m.in. w L’Hay-les-Roses, gdzie protestujący próbowali podpalić dom, w którym przebywała rodzina tamtejszego mera.

Bieżące wydarzenia wywołują bardzo zróżnicowane reakcje francuskiej klasy politycznej. Politycy partii lewicowych, w szczególności La France Insoumise Jean-Luca Melanchona, dość późno jednoznacznie potępili walki uliczne, tłumacząc je brutalnością oraz rasizmu w szeregach policji. Przewodniczący ugrupowań prawicowych szybko zażądali od rządu wprowadzenia stanu wyjątkowego. Eric Zemmour oraz lider partii Les Republicains Eric Ciotti nie zawahali się stwierdzić, że kraj stoi na krawędzi wojny domowe

j. Wobec tych skrajnie odmiennych reakcji, partia Renaissance Emmanuela Macrona znajduje się w niekomfortowej sytuacji. Politycy obozu prezydenckiego zapewniają o wsparciu dla służb, które bronią „porządku republikańskiego”, jednocześnie unikając łączenia zamieszek z nieudaną integracją ludności imigranckiej. Ilustruje to wypowiedź przewodniczącej parlamentu francuskiego, Yael Braun-Pivet, która stwierdziła, że „dzisiaj potrzebujemy zniuansowanego dyskursu i zagłębienia się w złożoność sprawy”.

Walki uliczne o niespotykanej dotychczas skali są efektem głębokiego kryzysu tożsamościowego i społecznego, w jakim znalazła się Francja. Z jednej strony po raz kolejny Francuzi stają przed kwestią nieudanej integracji ludności napływowej. Jak wskazuje historyk Georges Bensoussan w wywiadzie dla dziennika „Le Figaro”, jest to w dużej mierze efekt wieloletniego zaprzeczania istnieniu problemu, którego nagłaśnianie traktowane było jako równoznaczne z poparciem narracji skrajnej prawicy. Z drugiej strony radykalnie odmienne interpretacje bieżących wydarzeń ilustrują głębokie podziały w społeczeństwie francuskim oraz postępujący upadek francuskiego modelu republikańskiego.

Zobacz także:

Oliver Bault: Rosną podziały społeczne we Francji. Proponowane rozwiązania nie są akceptowane przez Francuzów


 

Komentarze