Nauczycieli zwiódł i wykorzystał cynicznie, jak zawodowy podrywacz, przewodniczący ZNP – Sławomir Broniarz

Podpuścił to w dużej części sfeminizowane środowisko do działań przeciwko społeczności szkolnej, a także samym sobie. A po wykorzystaniu do celów politycznych, zwyczajnie porzucił swoje nauczycielki

Aleksandra Tabaczyńska

Teraz, w maju, gdy odbierają pensje pomniejszone o blisko połowę, zastanawiają się, jak zapłacą bieżące rachunki. Niestety działały jak w amoku i z rzekomej miłości do szkoły gotowe były wzniecić pożar nawet całego polskiego systemu edukacji. A dziś bez podpisania jakiegokolwiek porozumienia z rządem zostały z niczym. Co dalej?

– Mamo, dziś nauczyciele skłamali – oświadczył swojej mamie po powrocie do domu uczeń poznańskiej szkoły podstawowej pierwszego dnia po zakończeniu strajku. W szkole odbył się apel, na którym przemawiał dyrektor szkoły, stojąc w otoczeniu nauczycieli. Oczywiście tylko tych, którzy uczestniczyli w proteście. – Mówili, że strajkowali dla dobra szkoły, a przecież chcieli tysiąc złotych! – opowiadał bardzo przejęty kilkulatek. Chciałabym móc pociągnąć za język małego bystrzaka i spytać, czy na apelu odbył się także przegląd piosenki strajkowej oraz czy szacowne grono występowało w strojach organizacyjnych, to znaczy, czy nauczyciele nadal byli poprzebierani za zwierzęta hodowlane.

Można by się z tej scenki – w stu procentach prawdziwej, niestety – także serdecznie pośmiać, gdyby tak jaskrawo nie obrazowała skali zniszczeń, jaką wywołała akcja strajkowa. Dodam tylko, że na zakończenie apelu zarządzono oklaski dla strajkujących. I jak opowiadał malec: – Pani kazała, to żeśmy klaskali.

Ale warto zauważyć, iż znaleźli się nauczyciele, którzy z pewnością na tym apelu nie otrzymaliby braw. Chcę przedstawić ich punkt widzenia. (…)

Spotkałam się wielokrotnie z przekonaniem, które pokutowało wśród nauczycieli, rodziców, właściwie dużej części społeczeństwa. Według pogłosek, katecheci mieli nie strajkować dlatego, że im biskupi zakazali. Chciałabym temu stanowczo zaprzeczyć. W mojej szkole nie strajkowało siedmiu nauczycieli, w tym tylko dwóch katechetów. W całym dekanacie lwóweckim, na terenie którego leży Nowy Tomyśl, zdarzało się, że katecheci wzięli udział w protestach.

Może warto wyjaśnić, skąd taka informacja i dlaczego nabrała takiego rozgłosu. Otóż niektórzy nauczyciele religii na początku akcji byli zdezorientowani i zwyczajnie pytali o zdanie księży, a także biskupów. Ci przypominali im, czym jest misja katechetyczna. To wszystko. Zresztą nie ukazał się w naszej diecezji żaden komunikat Kurii Poznańskiej ani Konferencji Episkopatu Polski dotyczący nauczycieli religii w kontekście protestów.

Paradoksalnie, pogłoski o rzekomym zakazie strajku stały się dla nas swoistą tarczą. W mojej szkole szykany dużo częściej spotykały niestrajkujących nauczycieli innych przedmiotów. Oczywiście mnie też nie ominęły przykrości.

Usłyszałam wielokrotnie pod swoim adresem, że jestem łamistrajkiem, nie odpowiadano mi „dzień dobry”, ignorowano mnie itp. Atmosfera w szkole była bardzo, bardzo trudna. Jednak nie słyszałam, by którykolwiek ze niestrajkujących nauczycieli żałował swojej decyzji.

Mimo licznych nieprzyjemności, warto było wesprzeć swoich uczniów na egzaminach, a także kontynuować przygotowania komunijne. Te, oczywiście, wyłącznie na terenie kościoła. (…)

Szczęściarzami okazali się rodzice, których dzieci uczą się w szkołach katolickich. Tam nauka odbywała się zgodnie z planem i żadna akcja strajkowa nie zakłócała funkcjonowania szkoły. I to właśnie te placówki odegrały znaczącą rolę w ostatecznym uniemożliwieniu strajkującym zablokowania egzaminów i matur, a co za tym idzie, w tak zwanym „zawieszeniu strajku”. Bo można nie lubić PiS-u, można mieć pretensje do rządu i „łykać” różne medialne straszenia Polaków przez opozycję. Można nawet podzielać poglądy Sławomira Broniarza i popierać protestujących nauczycieli. Jednak to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy maturzyści – w tym dzieci dobrze ustawionych zawodowo rodziców – mieliby nie zdawać matury i w konsekwencji stracić rok. Mało tego, na prestiżowych kierunkach studiów będą uczyć się absolwenci szkół katolickich, którzy maturę zdadzą i bez problemu oraz przesadnej konkurencji dostaną się na każdy wymarzony kierunek. W tym kontekście warto zapoznać się z opinią nauczycielki Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców im. bł. Natalii Tułasiewicz w Poznaniu, której dane znane są redakcji:

(…) Strajk pokazał bardzo wiele smutnych obrazów, ale przede wszystkim odsłonił prawdziwe oblicze nauczycieli. Wszyscy mogli zobaczyć, którzy z nich nigdy nie zostawią swoich uczniów i doskonale rozumieją swoją powinność, a którzy potrafią bezwzględnie zamienić uczniów w zakładników. (…)

Dzisiaj doprawdy już nie wiadomo, czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal ludzi, którzy zaprezentowali wątpliwe talenta, odsłaniając prawdę o swoich umiejętnościach, które – można zakładać – są na takim samym marnym poziomie, jak treści „żałosnych pieśni”.

Nie będę w tym momencie przywoływać smutnych obrazów opustoszałych parkingów pod szkołami w czasie strajku, świadczących o nieobecności nauczycieli, bo tym z pewnością zajmą się organy prowadzące i kuratoria. Ani też nauczycieli pędzących w czasie strajku na korepetycje do prywatnych domów uczniów czy do innych szkół, w których uczą strajkujący, ponieważ liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni” oraz wszystkich, którzy byli narażeni na słuchanie choćby fragmentu ich prymitywnych występów. Chociaż nie zdziwi mnie, gdy odwołanie się do honoru zawiedzie.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie tylko szkoły, ale nawet uniwersytet nie rozumie tego, co ważne / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 59/2019

Kto przekonał nauczycieli, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć, skoro nie rozumieją, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć „non possumus”?

Jolanta Hajdasz

Informujemy, że strajk nauczycieli jest kontynuowany. W związku z tym zaplanowana na 26 kwietnia 2019 uroczystość zakończenia roku szkolnego dla uczniów klas III liceum nie odbędzie się. Nie mam gdzie dowiedzieć się, ilu maturzystów w Polsce otrzymało informację tej treści, ale wiem, że w Poznaniu znalazła się ona na stronach internetowych wielu szkół średnich. O strajku dyskutowałam sporo, ale przyznam szczerze, że dopiero ta krótka informacja poruszyła mnie do żywego.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego odebrano tym uczniom coś tak ważnego i niepowtarzalnego, jak uroczyste zakończenie szkolnego etapu ich życia. Że nauczyciele aż tak zlekceważyli swoich uczniów i pokazali im, że nic dla nich nie znaczą.

Ci maturzyści spędzili przecież w swoich szkołach 12 lat. Dla niektórych świadectwo z czerwonym paskiem, dla innych bez, ale zawsze ta karta papieru to efekt wielu godzin ciężkiej pracy, wielu upadków i wzlotów, euforii, gdy coś się udało i gorzkich łez, gdy nie wychodziło.

Może te bukiety kwiatów, które maturzyści wręczali w imieniu klasy „na koniec szkoły”, wyglądały czasem archaicznie, ale zawsze wyrażały podziękowanie za trud wychowawców i były szczere. Nawet największe szkolne rozrabiaki tego dnia ściskały się ze swoimi nauczycielami i dyrektorami, którzy składali im życzenia powodzenia na kolejny, już pozaszkolny etap życia. Ostatnie wspólne zdjęcia, ostatnie spojrzenia na klasę, w której ławkach już się nie usiądzie jako uczeń. Kto i kiedy przekonał nauczycieli, że muszą tak postąpić, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć przez te lata, skoro nie byli w stanie zrozumieć, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć non possumus i zrobić, co do nich należało?

Ale czego wymagać od szkoły, skoro uniwersytet też nie rozumie tego, co najważniejsze? W pierwszych dniach maja Poznań obchodził jubileusz 100-lecia UAM. Polską uczelnię w stolicy Wielkopolski powołano do życia jako jedną z pierwszych instytucji, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Stało się to w tej części kraju, w której nawet za pacierz mówiony po polsku w szkole dzieci były bite, a ich rodziców na wszelkie sposoby Niemcy chcieli sprowadzić do statusu służących, którym żadne uniwersytety nie są potrzebne. UAM dzisiaj to wielka, prestiżowa, polska uczelnia; dlaczego więc swój jubileusz ukoronowała przemówieniem polityka, a nie uczonego? I to polityka, który wywołuje wyjątkowe kontrowersje, bo ma tyle niewyjaśnionych do końca tajemnic z bogatej politycznej przeszłości.

Gdy przez pierwsze pięć minut wykładu słuchałam opowieści Donalda Tuska o tym, jak odebrał telefon i wstępnie odpowiedział, że postara się być na tym jubileuszu, a potem się zorientował, że musi tu być, bo zadzwoniła do niego kol. Kopacz i mu powiedziała, że to jednak ważny jubileusz… to zrobiło mi się tak smutno, jak przy tym strajku nauczycieli.

Ten „luzacki” wstęp był tak bardzo nie na miejscu, tak mocno obnażył miałkość i brak idei głoszącego te słowa, że chyba nie tylko ja zrozumiałam, jak wielki błąd popełniły władze uczelni i w którą stronę uniwersyteckiej tradycji wpisały jubileusz UAM.

Bo jest to uniwersytet, który przyznał doktorat honoris causa Janowi Pawłowi II i Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu, ale także ten, który wcześniej przyznał to wyróżnienie Margot Honecker (sic!), żonie komunistycznego przywódcy NRD, a w 2013 r. odmówił wynajęcia sali na wręczenie medalu AKO p. Wandzie Półtawskiej, więźniarce Ravensbruck i bliskiej współpracownicy kard. Karola Wojtyły. Koniunkturalny charakter zaproszenia dla „Słońca Peru”, brak polskiego prezydenta i polskiego premiera w tej historycznej auli w tej historycznej chwili zapamiętamy na zawsze. Szkoda. Żal. Smutno.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wirus niewolnictwa i poddaństwa grasuje w Polsce / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 59/2019

Wirus bezmyślności i poddaństwa zaatakował też prezydenta Dudę, gdy mówił o wpisaniu członkostwa w UE i NATO do konstytucji RP, czyli odpowiedniku PRL-owskiej wiecznej miłości do Sowietów.

Jadwiga Chmielowska

Chwalcie łąki umajone,
Góry, doliny zielone.
Chwalcie cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki!

Maj zawsze urzeka młodą zielenią i kwieciem. Nie zajmujmy się brzydotą, ale pięknem – pisałam miesiąc temu po koncercie chińskiego zespołu Shen Yun. Tak impregnowana, nie byłam zszokowana występem bywalców rynsztoka 3 maja AD 2019 na Uniwersytecie Warszawskim, który współorganizował ten „spektakl kłamstwa i nienawiści” wobec religii i ludzi o „niesłusznych” poglądach, przyrównanych do świń. Rewia narodowo-komunistycznych haseł w wykonaniu Leszka Jażdżewskiego – wiernego ucznia Hitlera! Zdziwiło mnie jedynie zaskoczenie obecnych tam dziennikarzy. Nie znalazł się na sali nikt z honorem. Nikt nie wstał i nie powiedział: proszę nie kłamać, nie obrażać ludzi i instytucji, nie bluźnić!

Salę wypełniali niewolnicy bez mózgów, bez odwagi. Sami skazali się na infamię. Nie ja ich skazałam, nie ja ich tam zapraszałam, ale ręki im nie podam i będę mówiła, kim są. Jakie RODO? Ja o swoje nazwisko dbam!

Rektor uczelni odpowiada za to, by w jej murach poszukiwano prawdy i ją głoszono. Prof. Marcin Pałys ma szansę ocalić resztę honoru, podając się do dymisji.

Wirus niewolnictwa i poddaństwa grasuje w Polsce. Organizatorzy konferencji IPN w Szczecinie nie protestowali, kiedy prof. Iwanow przez cały wykład kłamał, fałszując historię. Tłumaczyli mi się później, że nie wypadało przerywać. W Paryżu kłamstwa historyczne na podejrzanym sympozjum głosili: Jan Tomasz Gross, prof. Jacek Leociak i Barbara Engelking. Zarzuca się im często nierzetelność badawczą, falsyfikację teorii i wniosków, jednak w obronie swoich pracowników wystąpił prezes PAN, Jerzy Duszyński. Tak potwierdza się nieprawdę, która zaczyna żyć swoim życiem.

Brak ostrej i zdecydowanej reakcji społeczeństwa i władz powoduje, że wymordowana podczas wojny elita narodu nie może się odrodzić w kolejnych pokoleniach.

Króluje łżeelita. Mazowieckiemu i Szymborskiej zapomniano listy do Bieruta, pochwalające aresztowanie biskupów polskich, np. Kaczmarka w latach 50. XX w. Zbigniew Herbert nie dostał nagrody Nobla, a Wisława Szymborska, dzięki wpływom komunistycznym w norweskim komitecie, tak. Młodzież uczy się o tej polskiej „wieszczce”, ale nie prawdziwej jej historii.

Wirus bezmyślności i poddaństwa zaatakował też prezydenta Dudę, gdy mówił o wpisaniu członkostwa w UE i NATO do konstytucji RP, czyli odpowiedniku PRL-owskiej wiecznej miłości do Sowietów. Niebezpieczna zagrywka, moim zdaniem rusofili, by wykazać, że PO i PiS to jedna banda i tylko Putin uratuje Polaków przed eurosojuzem. Teraz Konfederacja, znana z prorosyjskości, organizuje marsz w słusznej sprawie Ustawy 447, by zdobyć w ten sposób zwolenników.

Wypowiedzi J. Kaczyńskiego, M. Morawieckiego i A. Dudy generalnie są bardzo dobre, jednak za mało oni czynią w ważnych dla Polaków sprawach, nie licząc socjalnych.

Theresa May usunęła ministra za przekazanie danych Huawei. W USA udowodniono, że to nie Trump współpracował w kampanii przedwyborczej z Kremlem, a otoczenie Hillary Clinton. Natomiast syn wiceprezydenta za kadencji Obamy, Bidena, zainwestował w technologię używaną obecnie w komunistycznych Chinach przeciwko Ujgurom. Śledztwo w tej sprawie trwa. Trump ostatnio nałożył cła na Chiny i nie podpisał z nimi umowy handlowej, bo wbrew zobowiązaniu, nie zaprzestały kradzieży technologii. Czyny, a nie gadulstwo!

W Konstytucji 3 maja zapisano, że każdy, kto znajdzie się na terytorium RP, jest człowiekiem wolnym. Marzę o tym. Narody pragną poznania i powrotu do swoich tradycji i historii, odrzucenia kłamstw i fikcji. Chcą – wolni z wolnymi, równi z równymi, zacni z zacnymi – prowadzić politykę, czyli rozumnie działać dla dobra wspólnego w zgodzie z zasadami Stwórcy.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

PiS nie powinien mieć monopolu na władzę, ale rządy opozycji będą gorsze / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 59/2019

Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kompetencji do Brukseli ani wpisywania do konstytucji przynależności do UE. Popieram gospodarcze plany premiera Morawieckiego.

Krzysztof Skowroński

Dobrej zmianie nie jest łatwo rządzić, szczególnie w przeddzień wyborów. Z jednej strony totalna opozycja, z drugiej Konfederacja. Totalna opozycja od dawna przyprawia aktualnej władzy gębę nacjonalistów i populistów, próbujących wprowadzić rządy autorytarne, pozbawionych empatii, zdolności rządzenia, bezwzględnych, pazernych, kłamców, nietolerancyjnych antysemitów.

Według Konfederacji zaś najważniejsza cecha obozu rządzącego to wiernopoddańcza służalczość wobec diaspory żydowskiej.

Kiedy PiS opędza się jak od natrętnej muchy od podejrzenia o antysemityzm, konfederaci krzyczą o diasporze; kiedy dla odmiany chce pokazać, że żadnej diasporze nie służy – słyszy krzyk o antysemityzmie.

Totalna opozycja (KE Biedroń) i Konfederacja – te dwie siły chcą pozbawić PiS władzy.

Celem pierwszej jest budowa ponadnarodowego imperium, które dziś nazywa się Unią Europejską i gdzie miejsce normy zajmuje ideologia związana z ruchem LGBT. Konfederacja jest tego przeciwieństwem. Cel przez nią deklarowany to państwo narodowe, oparte na rodzinie i wartościach chrześcijańskich.

Konfederacja nie ma szans na przejęcie władzy. Może doprowadzić jedynie do odsunięcia PiS od rządów. Nie twierdzę, że PiS powinien mieć monopol na władzę. Wiele decyzji, zjawisk czy rozwiązań systemowych mi nie odpowiada, ale rządy totalnej opozycji będą gorsze. Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kompetencji do Brukseli i nie chcę wpisywania do konstytucji przynależności do UE. Popieram premiera Mateusza Morawiec­kiego, który zamierza wydobyć polską gospodarkę z peryferii do podmiotowości. Konfederacja, jeśli osiągnie sukces, doprowadzi do dalszego osłabiania naszej suwerenności.

Niestety dobra zmiana ma niezwykle groźnego przeciwnika. Nie oblega on twierdzy, ale jest w jej środku. Tym wrogiem są pojawiające się w różnych instytucjach i działaniach buta, pycha, niekompetencja i brak szacunku dla ludzi. Z wielu środowisk docierają do mediów WNET takie skargi, i to od zwolenników dobrej zmiany.

Wybory europejskie tuż, tuż i już wielkich korekt zrobić się nie da, jednak jeśli nie wprowadzi się ich przed jesiennymi wyborami, PiS może przegrać z samym sobą.

Ale, ale! Cieszymy się, ze Radio WNET ma 10 lat i zapraszamy na Jarmark WNET 25 maja.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tajne Harcerstwo Krajowe zmierzało do zmiany ustroju i rządu w Polsce, z wykluczeniem komunistów z życia politycznego

W Mysłowicach zachowano się jak trzeba. Odsłonięcie w I Liceum Ogólnokształcącym w Mysłowicach tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności (1948–1953)

Stefania Mąsiorska (opr.)

Tajne Harcerstwo Krajowe powstało w marcu 1948 r. w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy Juliusza Gamży, Pawła Ścierskiego, Teodora Krzemienia, Wiktora Kokota i Ryszarda Tuszyńskiego. Na początku 1952 r. w jego skład  wchodziły grupy: Mysłowice, Lędziny, Goławiec, Imielin, Bieruń i Katowice. 2 lutego 1952 r. Tajne Harcerstwo Krajowe zmieniło nazwę na Szeregi Wolności. (…)

Złożenie uroczystej przysięgi odbyło się 14 marca 1948 r., po uprzednim zdjęciu ze ściany portretu Bolesława Bieruta, w klasie pustej w niedzielę szkoły, której kierownikiem był ojciec jednego z konspiratorów.

Na tę uroczystość zakupiono pięć wizerunków Matki Boskiej, przygotowano biało-czerwoną flagę i krzyż, na który miano składać przysięgę, a także portrety Andrzeja Małkowskiego – założyciela Związku Harcerstwa Polskiego i Baden Powella – założyciela skautingu. Sposób składania przysięgi był ściśle określony: dwa palce winny być położone na krzyżu. Przysięga brzmiała następująco:

Przyrzekam przed Majestatem Najwyższego, że będę wytrwale i w każdej dogodnej sytuacji walczył z zalewem komunizmu, podsycał płomień poczucia prawdziwej polskości wśród narodu, jako też bez najmniejszej zdrady spraw organizacyjnych, będę się starał czynić wszystko w zgodzie i z nadzieją lepszego jutra i kończyła się słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”.

Tajne Harcerstwo Krajowe w swych założeniach zmierzało do zmiany ustroju i rządu w Polsce, zerwania stosunków z ZSRR, a tym samym wprowadzenia nowej władzy i nowego ustroju w Polsce, z całkowitym wykluczeniem komunistów z życia politycznego. W założeniach programowych była także mowa o walce z rusyfikacją.

Umożliwić zrealizowanie zakładanych celów miało m.in. „sianie” w społeczeństwie nienawiści do ustroju, rządu Polski Ludowej, komunizmu i ZSRR, wychowanie młodzieży we wrogim stosunku do Polski Ludowej i ZSRR, nawoływanie społeczeństwa do wystąpienia w obronie religii katolickiej, a robotników do niepodejmowania współzawodnictwa pracy oraz nieuczestniczenia w obchodach pierwszomajowych. W późniejszym czasie hasła Tajnego Harcerstwa Krajowego radykalizowały się, nawołując społeczeństwo do podjęcia walki z ustrojem Polski Ludowej i komunistycznym rządem. (…)

„Aresztowania blisko 60 osób odbyły się w połowie listopada 1953 r. Aresztowani zostali osadzeni w Więzieniu Karno-Śledczym w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Cechą charakterystyczną pawilonu śledczego było to, że w każdej celi przebywał »kapuś«.

W końcu 1953 r., już po śmierci Stalina, nastąpiło pewne złagodzenie metod śledczych. Już nie bili, lecz stosunkowo wiele innych dokuczliwych metod stosowali, takich jak: plucie w twarz, wszelkiego rodzaju obelgi, siedzenie godzinami na taborecie przy otwartym oknie, zwłaszcza w nocy, czy siedzenie na nodze odwróconego taboretu. Byli też tacy śledczy, którzy mieli jakiś szatański pomysł, żeby bluźnić na temat religii. Potrafili to robić całymi godzinami” (Wspomnienie Juliusza Gamży, pseudonim Kmicic, Marian, dowódcy Tajnego Harcerstwa Krajowego). Wszyscy zostali skazani przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach. (…)

W czwartek 28 lutego 2019 r. w I Liceum Ogólnokształcącym im. T. Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy dr. Andrzeja Sznajdera, Dyrektora Oddziału Katowickiego IPN, odbyło się odsłonięcie tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności, działającej w latach 1948–1953.

Uroczystości zaszczycili swoją obecnością byli członkowie Tajnego Harcerstwa Wiktor Kokot i Konrad Graca oraz rodziny nieżyjących już członków THK. Na odsłonięcie tablicy przybyli również parlamentarzyści ze Śląska, reprezentanci samorządów, organizacji kombatanckich i harcerskich, stowarzyszeń i związków zawodowych, służb mundurowych, przedstawiciele mediów i inni zaproszeni goście, a zwłaszcza młodzież szkolna.

Cała opracowana przez Stefanię Mąsiorską informacja pt. „W Mysłowicach zachowano się jak trzeba” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowana przez Stefanię Mąsiorską informacja pt. „W Mysłowicach zachowano się jak trzeba” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W 1918 r. wielu Ślązaków wierzyło, iż przyłączenie Śląska do Polski jest oczywiste. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł

Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

Jadwiga Chmielowska

Przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o przyłączenie do Polski Śląska i Wielkopolski i sylwetki ludzi, którzy poświęcili temu swoje życie.

„Ślązacy powracali do swych domów z doświadczeniami wojennymi, które nabyli w obcych krajach (…) Wzrosła świadomość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i pomyśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Lipin, uczestnik trzech powstań śląskich. (…)

Przeciwdziałania niemieckie

Coraz większa aktywność Polaków zarówno na Śląsku, jak i arenie międzynarodowej sprawiała, że Niemcy próbowali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens”. Jej głównym celem było uniemożliwienie przyłączenia Śląska do Polski.

Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypywane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy walczyli nie tylko agitacją.

Już w styczniu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne oddziały wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojskowej. Heimatschutz rabował i dewastował – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od 3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie.

„Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)–Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i dodawać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwiczenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej organizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce niezadowoleni z tego, że wojsko nie miało zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukryciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i gromadzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach starych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipinach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemniczeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik.

Władze niemieckie na Śląsku zaostrzyły terror wobec Polaków. Dowódca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z Bytomia i powiatu bytomskiego rozciągnął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszkadzano sieć telekomunikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

26 lutego 1919 r. w wielkiej hali starego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzesnitzek zaczął przemawiać po niemiecku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku.

Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść gromkiem odśpiewaniem pieśni Deutschland, Deutschland über alles. W odpowiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.

Drobne zdrady i wielkie hamowanie

Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezydent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców polskich oraz świadków tak, że sądowne ukaranie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory posterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spiskowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdradził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w więzieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował komendant POW J. Grzegorzek.

Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a werbowani potencjalni kapusie zgłaszali się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich.

Tak się stało w Tychach. Niemcy podejrzewali Franciszka Kozyrę o członkostwo w polskiej organizacji. Postanowili zrobić z niego konfidenta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgodził i zawiadomił komendę powiatową POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżowski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podrobionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni później Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzędnik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmiechu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża.

„Podkomisarz Kazimierz Czapla walczył przeciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, albowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurystyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek.

Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nieliczna inteligencja, nadal jednak wierzyło, iż obędzie się bez walki, a zwycięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł.

Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabilizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarstwa podarują Polsce Śląsk. Brali więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe. (…)

„Lewe” raporty

Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Poznaniu. Posyłał je również do Józefa Dreyzy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Wojciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zdarzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i raportów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Dotychczas dokumenty te nie zostały ogłoszone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzących okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżowały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”.

W okresie międzywojennym Wojciech Korfanty posiadał koncern prasowy. Drukował kilka dzienników. „Polonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Paderewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej.

Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Henryk Kalemba nie ulegał demagogom, jeśli jednak podejmował walkę, nie poddawał się, a za swe ideały gotów był umrzeć

W armii polskiej zmienił się jego stosunek do służby wojskowej. Przełożeni potwierdzali jego rosnące zaangażowanie i entuzjazm dla idei niepodległości Polski i powrotu Górnego Śląska do Macierzy.

Zdzisław Janeczek

W tym roku będziemy obchodzić 100 rocznicę I powstania śląskiego. Z tej okazji warto przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy. Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. św. Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden ze wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec ojca.

Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny Henryka Aleksandra Kalemby, przyczyni się do naprawienia błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię, był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.!

W eseju zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu, skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora – hutnika zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki Józefy – ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

Kapitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia.

Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczpospolitej miała nie tylko wielkich ojców; miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”.

Henryk Aleksander Kalemba, ps. Biały, kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Niepodległości, Krzyża Walecznych, Gwiazdy Śląskiej, Krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, weteran pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, trzech powstań śląskich i kampanii wrześniowej, urodził się 15 VII 1899 r. w Józefowcu (kolonii wiejskiej gminy Dąb), osadzie przemysłowej w pow. Katowickim. Był dzieckiem zatrudnionego w wełnowieckiej cynkowni „Hohenlohe” („Silesia”) hutnika Józefa Kalemby (7 VIII 1874–9 XI 1960) i Franciszki Drong (3 XII 1873–9 X 1952), połączonych węzłem małżeńskim w 1897 roku. W pamięci rodzinnej zachowały się żartobliwe słowa wypowiedziane do położnicy po jego narodzinach: „synka wom przyniósł w dziobie”.

Nasz bohater miał liczne rodzeństwo: braci Józefa i Alojzego oraz trzy siostry: Wiktorię, Marię i Cecylię. Toteż Franciszka Kalembowa nieraz musiała stanowczością przykrywać rozsądną dobroć i matczyną czułość. Nie zadręczając się codziennymi przeciwnościami losu, stworzyła mężowi i dzieciom ciepły, rodzinny dom.

Ciężko pracująca pani domu miała dla swych dzieci zawsze czas i bezmiar czułości. Towarzyszyła dzieciństwu Henryka. Uczyła polskiego pacierza, prawiła śląskie godki o śląskiej ziemi i o Polsce, co żyć będzie. Jej niewątpliwie zawdzięczał wspomnienie o legendarnej krainie dzieciństwa i młodości oraz Bożą iskrę w sercu.

Od matki też uczył się wiary prostej, silnej, a według opinii niedowiarków – naiwnej. Rodzina była wyznania rzymskokatolickiego. Kościół i religia w czasach najcięższych prób były dla dziadków i rodziców H. Kalemby ostatnią przystanią, która nie zawiodła i pozwoliła przetrwać pruską politykę Kulturkampfu, obronić wiarę ojców i macierzysty język.

O uczuciu tym poeta napisał: „Jest to wiara, która z rzewną szczerością podaje umarłemu gromnicę, rozwija chorągiew z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, przed której obrazem pada w kościele na wznak i gorącymi łzami zimną zlewa posadzkę. Jest to wiara, która mai krzyże przydrożne […]. Wiara, która kredą święconą w Trzech Króli kreśli na drzwiach […] znaki […] aby dobytek nie zmarniał. […] Wiara tak silna, że na jej zawołanie spokojny, pracy […] oddany, pójdzie, zawiesiwszy szkaplerz na piersiach, w najkrwawszą zawieruchę”. Ten hart ducha krewni Kalemby zawdzięczali częstym pielgrzymkom do sanktuarium w Piekarach Śląskich, gdzie były Gradusy – Święte Schody, po których po dziś dzień tradycyjnie przechodzi się na kolanach i boso.

W domu rodzinnym H. Kalemba dowiedział się, że człowiek ma dwie matki – tę, która go urodziła, i Ziemię Ojczystą, na której żyje. W domu mówiło się po polsku. W tym języku mały Hajnuś porozumiewał się w czasie zabaw z rodzeństwem i kolegami na podwórzach Józefowca, Wełnowca i Kolonii Agnieszki lub na brzegach pobliskiej Rawy przecinającej rozległą płaszczyznę otwartych pól. Tutaj, jako dziecko miasta, zyskał nową, pełną czarów przestrzeń dla wyobraźni, poznawał naturę i zwracał rówieśnikom uwagę na jej specyfikę. Ciszę zakłócał plusk kąpieli i okrzyki tryumfu dzieci jako poławiaczy ryb, raków i żab.

Mowa polska żyła także w murach kościoła pw. św. Jana i Pawła Męczenników w Dębie, który od 18 VIII 1894 r. dekretem biskupa wrocławskiego Georga Koppa miał status parafii. Przynależały do niej m.in. osady: Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki, gdzie rytm życia regulowały syreny kopalń i hut, a najbardziej znanymi osobistościami byli: naczelnik gminy, poczmistrz, aptekarz, proboszcz, piekarz, rzeźnik, drogerzysta, fryzjer i pruski żandarm. Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki to niewielkie ludzkie siedliszcza, uśpione kurzem unoszącym się z brukowanych kocimi łbami ulic. Kurz ten górnicy i hutnicy, gdy zaschło im w gardłach, regularnie „płukali” po szychcie piwem w miejscowej restauracji lub szynku.

Nieprzypadkowo Henryk odznaczał się wszystkimi cechami, które wyróżniały jego przodków i ziomków, takimi jak przywiązanie do wiary i mowy ojców, ostrożność i racjonalność w podejmowaniu decyzji, oszczędność czy trzeźwość myślenia. Nie ulegał mowom demagogów, by na ich życzenie chwytać za broń. Jeśli jednak już podejmował walkę, nie poddawał się, a gdy czegoś bronił, gotów był za swe ideały oddać życie. Z domu wyniósł nawyk ciężkiej pracy. Polskość łączył z żywą wiarą katolicką ugruntowaną przez matkę i surowego, ale kochającego ojca, wychowanków miejscowego społecznika, bogucickiego proboszcza ks. Leopolda Markiefki (1813–1882).

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” znajduje się na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

My czerpaliśmy szczerą radość z grania. Dziś muzyka jest wypychana na piedestał za pomocą pieniądza, a nie jakości

Po rozpadzie Yardbirds Jimmy Page zaproponował Chrisowi pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę… Led Zeppelin! Chris Dreja jednak odmówił, aby oddać się pasji fotografii.

Sławek Orwat
Mark „Bestia” Olbrich

Eric Clapton, Jeff Beck, Jimmy Page… czym przyciągaliście najwybitniejszych gitarzystów solowych? Którego z nich darzysz największą sympatią jako człowieka i jako artystę?

Graliśmy bardzo dobrą muzykę, więc wszyscy chcieli z nami grać. Eric był z tej samej szkoły artystycznej, do której chodziłem ja i Topham. Szybko zrobiliśmy własny materiał. Byliśmy odkrywczy i nowatorscy, a zarazem superszybcy i energiczni. Keith był wtedy najlepszym wokalistą w Londynie. Byliśmy tak popularni, że nawet inni grali nasze kawałki, przez co musieliśmy potem kilka rzeczy formalnie prostować. Zawsze miałem dobrą współpracę z gitarzystami. Ja i Eric mieliśmy nawet wspólny pokój do spania. Jimmy natomiast z początku był tak nieśmiały, że chował się za aparaturę. Beck był najbardziej utalentowany. Keith i Jimmy mieli mini morrisa, w którego pakowaliśmy cały nasz sprzęt plus cztery osoby! Nie było wtedy autostrad i to wszystko podczas jazdy skakało.

Eric był purystą bluesa. Grał wprawdzie nasze piosenki, ale jak już stały się słynne… odszedł. Yardbirds chciał eksperymentować we wszystkich kierunkach. Eric poszedł do Mayalla, ale jako ciekawostkę powiem, że i ja miałem kiedyś z Mayallem długą trasę we Francji. (…)

Po rozpadzie The Yardbirds Jimmy Page zaproponował ci pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę… Led Zeppelin. Ty jednak odmówiłeś.

Przez sześć lat istnienia The Yardbirds graliśmy w Anglii i USA non-stop (dosłownie!) – codziennie. Stąd narodziła się w nas chęć zmian. Widziałem wiele rzeczy przez te lata. Wtedy była wojna w Wietnamie. Było okropnie. Durni ludzie pluli na powracających żołnierzy, kiedy tam byliśmy. Pewnego dnia wraz z Jimmym poszliśmy zobaczyć w Birmingham zespół, w którym grali Bonham i Plant. Plant nie bardzo wówczas nam się spodobał. Wtedy poznaliśmy też Johna Paula Jonesa i… ja z nim nie chciałem konkurować. Kiedy Jimmy zakładał z nimi nowy zespół, to najpierw nazwali się New Yardbirds, bo mieliśmy z Jimmym wspólne kompozycje, ale wówczas powiedziałem, że to ja mam moralne prawo do tej nazwy, przez co zmienili ją na Led Zeppelin. Zrobili Led a nie Lead dlatego, aby także Amerykanie wymawiali ją poprawnie. Zresztą to ja przyczyniłem się do powstania pierwszej okładki Led Zeppelin. Pojawiła się nawet kiedyś w „The Times” taka karykatura – stary człowiek siedzi z dziećmi i… najpierw jest Yardbirds, z którego jest Cream i Led Zeppelin, a z innego pnia wychodzą Deep Purple i Black Sabbath.

Podczas wręczania Polish International Musicmakers Hall of Fame widziałem w twoich oczach szczere wzruszenie. Czym dla ciebie jest ta nagroda?

Zaczęło się od Rock and Roll Hall of Fame w LA. Wprowadzili nas tam dopiero za trzecim razem. Nasz stół był obok stołu Stax, w którym grał min. świetny gitarzysta Steve Cropper i musieliśmy ubrać się w smokingi (śmiech). W końcu usłyszałem o Polskim International Hall of Fame. Super! Miło być tak wyróżnionym – niesłychane i nieoczekiwane. Osiem lat temu grałem jako Reunion Yardbirds w Polsce. (…)

Powiedziałeś, że Yardbirds jak na realia tamtej epoki grał muzykę popularną. Wtedy jakość takiej muzyki była bardzo wysoka. Jak myślisz, dlaczego teraz popularne granie jest tak marne? Dlaczego wysokiej jakości pop nie przebija się dziś do tej rangi popularności, jak wasza twórczość w latach 60. lub muzyka takich grup jak Smokie czy ABBA w latach 70.?

Mieliśmy wiele hitów, w tym mnóstwo top-ten, ale wtedy była inna motywacja – czerpaliśmy szczerą radość z grania. Dziś muzyka jest wypychana na piedestał za pomocą pieniądza, a nie jakości. Ludzie lubią pop, ale wraz z upływem czasu nie potrafią już połapać się, jakie powinny być jego standardy.

Cały wywiad Sławka Orwata i Marka „Bestii” Olbricha z Chrisem Dreją pt. „Czerpaliśmy szczerą radość z grania” znajduje się na s. 18 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Sławka Orwata i Marka „Bestii” Olbricha z Chrisem Dreją pt. „Czerpaliśmy szczerą radość z grania” na s. 18 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

I u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”

Im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA. Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”.

Herbert Kopiec

Obfitość słów

To nie przypadek – dalej postaram się uzasadnić, skąd się to bierze – iż ilekroć otworzę telewizor, to częściej niż niegdyś widzę gadające głowy. Zazwyczaj są to te same głowy i robi się nudnawo, bo z góry wiem, czego się mogę po nich spodziewać. Bez większego ryzyka popełnienia błędu łacno przewidzieć, jak i o czym będą rozmawiać, jak się będą spierać, przekrzykiwać, a bywa, że niekiedy i obrażać.

Nowością wydaje się to, że coraz częściej pojawiają się na ekranie brawurowo młócący słowami różnej maści, zazwyczaj lewackiej, intelektualiści i artyści. Wynajęci do mącenia w głowach, kreowani są – co istotne – na nosicieli prawd i cnót moralnych. Choć bywa to przecież irytujące, to zapewniam, iż stopień mojego poirytowania jest zbyt niski, aby skutkował już „mową nienawiści”, mimo że rzuca się w oczy, iż zapraszani do studia goście są agentami transformacji, wprzęgniętymi w przeprowadzanie rewolucji obyczajowej, będącej istotnym składnikiem tzw. zmiany społecznej. Owa niewinnie brzmiąca ‘zmiana społeczna’ zmierza do przysłowiowego postawienia świata na głowie, nad czym biadolę w każdym felietonie i nie zamierzam zaprzestać.

Polska pod tym (obyczajowym) względem na tle „postępowego” Zachodu wciąż wlecze się w ogonie, co w oczach „postępowców” chwały nam nie przynosi. I oby tak już na wieki zostało. A sprzyja temu świadomość, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją. Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszego polskiego zaścianka, lecz także światowych areopagów. I jest trafna nie tylko wobec sfer artystyczno-literackich, lecz także wobec przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu „paraliż postępowy także ścisłe trafił głowy”. Pamiętamy, jak wybielający komunistów metodą sofizmatów typu „czerń bielsza od bieli” nasz „zawodowy Ślązak”, niedawno zmarły Kazimierz Kutz (Panie, świeć nad Jego duszą) mówił o sobie: „Jestem chrześcijaninem pogańskim”. Informował (2007 r.), że ma swojego anioła stróża (…), tyle że „ze skłonnościami do libertynizmu”. Przy okazji wyznał: „Nie wierzę w diabła, ale każdy ma go w sobie”. Skołowany czytelnik miał jednak szansę poczuć się lepiej, gdyż w tym samym wywiadzie ówczesny senator Kutz bąknął: „Ja jestem facetem, który nosi w sobie diabła nieodpowiedzialności wobec samego siebie”. I nie musiał się z tej nonszalanckiej paplaniny tłumaczyć ani próbować ją jakoś wyjaśnić.

Nie musiał dlatego, że świat fundamentalnych wartości został sprytnie rozmazany. Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nie trzeba odpowiadać za to, co się powie czy zrobi. Wszystko bowiem stało się możliwe i względne zarazem. Nie ma już kłamstwa, bowiem nie ma kłamcy, jest tylko człowiek mijający się z prawdą. Nie ma złodziejstwa, bowiem nie ma złodzieja, tylko człowiek przywłaszczający sobie cudze mienie. Paradoksalnie wygląda na to, że patronuje tej nieustającej, niestety nonszalanckiej w tradycyjnym sensie gadaninie koncepcja popularnego i najbardziej znanego na świecie lewicowego filozofa niemieckiego J. Habermasa (ur. 1929). Źródłem Dobra i Prawdy nie jest dla tego mędrca metafizyczne niebo idei, lecz MÓWIENIE. Najogólniej rzecz ujmując, PRAWDA rzekomo rodzi się w słynnym dyskursie: im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA.

Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”, zapominając, że ów początek nie był bynajmniej końcem, że szły za nim i sens, i siła, i czyn. Spójności w obrębie wyszczególnionych fenomenów świat przecież zawdzięcza swoje największe cywilizacyjne dobra i wartości.

To bodaj Platon jako pierwszy zauważył, że przeciwieństwem rozmowy, dialogu nie jest milczenie, ale bełkot, zalew słów, między którymi nie będziemy już potrafili rozróżnić tego co ważne, od tego co nieistotne. Kiedy piszę o zalewie słów i bełkocie, mam przed oczyma niektórych moich rodaków, którzy w czasach PRL-u ze względu na swoją osobliwą aktywność publiczną nazywani bywali mówcami absolutnymi.

Kto to był/jest ‘mówca absolutny’?

Potocznie mówiło się o takim: O, ten to ma gadane!. Natomiast zgodnie z definicją zaproponowaną (lata 70. ub. w.) przez prof. Henryka Jankowskiego – marksistowskiego fachowca od moralności socjalistycznej (potrafił być czasem dowcipny): jest to osobnik, który na widok stołu prezydialnego zaścielonego czerwonym suknem (za takim siedzieli zazwyczaj ważni PRL-owscy towarzysze) musiał przemówić. Podobnie jak byk na widok czerwonej płachty musi zaatakować. Nie było ważne, o czym taki mówca ględził: oczywiście nie wchodziło w rachubę, by krytycznie wobec tego, co mówili siedzący za stołem prezydialnym. Ważne, żeby mówił. Najlepiej potoczyście i długo. Zabranie głosu świadczyło bowiem o jego społecznym zaangażowaniu, a to często otwierało przed nim świetlaną przyszłość, czyli – na miarę innych atutów i kompetencji – karierę. Bez większego ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że niewiele się pod tym względem (choć upadł instytucjonalny komunizm) zmieniło.

Moc/skuteczność bezsensownych słów…

W rozprawie o sztuce prowadzenia sporów Artur Schopenhauer słusznie zauważył, że skutecznie oszołomić można nawet silniejszego od siebie przeciwnika, zalewając go potokiem bełkotu/bezsensownych słów. Schopenhauer nawiązywał tu do myśli z Fausta: „Przecz każdy sądzi, gdy usłyszy słowa, że muszą zawierać jakiś sens”. Tymczasem… figa. Wcale nie muszą! Fachowcy od dezinformacji dobrze wiedzą (pisałem o tym więcej w tekście Durna synteza), że programowo i nieprzypadkowo sensu ma nie być. Bo przecież słowa mają mącić; w tym tkwi ich destrukcyjna moc. Trudno się poniekąd dziwić, że w czasach cywilizacyjnej zapaści systematyczne, bezwstydne oswajanie ludzi/uczniów/studentów z koegzystencją sądów wzajemnie sprzecznych trwa; ba, bywa, że ma się coraz lepiej, zwłaszcza że, niestety, kurcząca się liczebnie kategoria tradycyjnych konserwatystów nie odkryła jeszcze efektywnych środków zaradczych. Jak się przed tym cwanym fortelem bronić? Wszak nazywając dziś wroga rasistą, seksistą, ksenofobem czy faszystą, nie potrzebujesz już odpowiadać na jego argumenty. To on musi się bronić – słusznie zauważają zachodni przeciwnicy nurtów lewicowych i skrajnie liberalnych: „W procesie sądowym oskarżony jest uznawany za niewinnego dopóty, dopóki nie udowodni mu się winy, lecz jeśli zarzutem jest rasizm, homofobia czy seksizm, dzisiaj istnieje od razu domniemanie winy. To oskarżony musi udowodnić swą niewinność ponad wszelką wątpliwość” (Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu, 2005).

Sporo obserwacji w ostatnim czasie wskazuje, że i u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”, „sianie nienawiści”. Niezależnie od faktów może mieć, jak to się mówi, przechlapane. Obym się mylił.

Słowa są niebezpieczną bronią

Vladimir Volkoff (Dezinformacja. Oręż wojny, 1991) przytacza spostrzeżenie autora książki Dywersja, z którego m.in. wynika, że motywacje mobilizujące serca i umysły ludzi nie mają nic wspólnego z obiektywną rzeczywistością: to mity sprawiają, że ludzie zrywają się do czynu. Mity mogą zafascynować umysły, uczucia i wyobraźnię grup ludzkich, dlatego że zaspokajają ich potrzeby lub dowartościowują. Takie uczucia i zachowania mogą zostać zaszczepione z zewnątrz lub całkowicie sfabrykowane. W zarysowanym kontekście znalezienie nośnych słów jest ważniejsze od analizy obiektywnych danych.

’Rasa niemiecka’ – przypomnijmy – była mitem, który kosztował życie milionów ludzi. Podobnie jak mitem był/jest ‘lud’, ‘sprawiedliwość ludowa’.

Współcześnie takimi nośnymi słowami są: ‘mowa nienawiści’, ‘dyskryminacja’, ‘rasizm’, ‘seksizm’, ‘ksenofobia’, ‘faszysta’, ‘wolność i tolerancja’, a także – jak słusznie zauważa filozof prof. Bogusław Wolniewicz (1927–2017) – wywrotowe hasła edukacyjne w rodzaju ‘szkoły przyjaznej’, opartej na „partnerstwie, a nie dominacji”, szkoły, w której dąży się do zacierania granicy między nauką i zabawą; a także do tego, by w szkole „nie katować” młodzieży matematyką, ale raczej uświadamiać ją seksualnie. W szkole wymarzonej przez lewaków – przypomina Wolniewicz – w imię humanizmu i ochrony ludzkiej godności zmierza się do zrównywania wszystkich oraz do jak najbardziej ich dobrotliwego traktowania – z chuliganem, bandytą i terrorystą włącznie. Wyjątek – pisze prof. Wolniewicz, któremu z lewakami nie po drodze – stanowić mają jedynie „rasiści” i „ksenofoby”. Ci powszechnym zrównaniem i dobrotliwością objęci nie są. Lewactwo – zauważa filozof – ma jeszcze jedną namiętność. Jest nią dążenie do „demokratyzowania” wszystkiego, co się tylko da. Lewak – pisze prof. Wolniewicz – rozumuje tak: demokracja to dobra rzecz, więc im więcej demokracji, tym lepiej. Nie zauważa logicznej wadliwości takiego wnioskowania. Tymczasem widać je natychmiast, gdy w miejsce ‘demokracji’ podstawimy w nim np. ‘motoryzację’ albo ‘przyprawę do zup’. Jak inne dobra – słusznie konkluduje Wolniewicz – demokracja ma swój graniczny stopień nasycenia, powyżej którego z dobra przeradza się w zło zwane anarchią. Słowem, lewakowi chodzi o szkołę, która byłaby dla młodzieży miejscem radosnej samorealizacji (Dydaktyka Szkoły Wyższej. Wybrane problemy, 2010).

Czy można mu to mieć za złe? Mało. Czyż wymienione programowe hasła lewoskrętnej pedagogiki, obiecującej przekształcenie nauki w zabawę, nie budzą sympatii? Kto temu zaprzeczy, no kto? Myślę, że niewielu. Dominują bowiem jawnie lub skrycie nurty lewicowe. I taka jest tendencja światowa. Prawoskrętność – pisze wzmiankowany wyżej prof. B. Wolniewicz – jest tępiona wszelkimi sposobami prawnymi i pozaprawnymi. Dobrze wiedział, co mówi, wszak, gdy przypomniał, że szkoła raczej ma uczyć, a nie bawić, że uczenie wymaga wysiłku, którego nie da się przeistoczyć w zabawę żadną pedagogiką – to nieźle mu się za to oberwało. Dość powiedzieć, że „sprawiedliwość” wymierzył prof. Wolniewiczowi sam lewoskrętny (a czasem nie) prof. Bogusław Śliwerski – przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. A więc nie w kij dmuchał! Dla zainteresowanych szczegółami podaję miejsce i czas tej „egzekucji”: blog B. Śliwerskiego, 23 listopada 2017, tytuł wpisu: Poskręcana pedagogika. Prof. Śliwerski (gdyby się ktoś pytał, bo nie jest to przecież obojętne dla niniejszych rozważań) to jest wielka marka. Ma na swoim koncie nie lada sukcesy pedagogiczne.

„Chyba dobrze kształciłem – zwierza się prof. Śliwerski – skoro po dzień dzisiejszy jeden z moich byłych studentów (Sławomir Broniarz) jest prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego”

(film, YouTube, spotkanie autorskie. APS w Warszawie, 2016).

Kultura przyjemności czy kultura wyrzeczenia?

Czyż nie jest miło wysłuchiwać, że celem wychowania jest tzw. samorealizacja, czyli pomaganie wychowankowi/uczniowi/studentowi w stawaniu się tym, czym pragnie on być? W owych pragnieniach na czoło wybija się pragnienie wolności i szczęścia (a jakżeby inaczej!). Mało. Ma to być samorealizacja nie taka sobie. Ma być – koniecznie „radosna”. Przy tym wolność i szczęście pojmowane są tu jako oswobodzenie się od nakazów i nieustająca konsumpcja i zabawa. Pokażcie mi takiego, komu nie marzy się być wolnym i szczęśliwym? Czy można się dziwić, że na gruncie takich marzeń świat zaludniły tzw. społeczeństwa ponowoczesne, które przyjmują cechy społeczeństw utopijnych? Takie utopijne współczesne społeczeństwa zaczynają wierzyć w możliwości osiągnięcia ziemskiej nieśmiertelności i doskonałości. Kulturę wyrzeczenia oraz ideały ma zastąpić kultura natychmiastowego spełnienia, przyjemności i zabawy. Przyjrzyjmy się tak pojmowanej kulturze i jej kreowaniu bliżej.

Nieustająca balanga

Gdyby jakiś etnolog spróbował zrekonstruować życie ludzi końca XX wieku na podstawie takich czasopism młodzieżowych jak „Bravo”, „Popcorn” czy „Dziewczyna”, musiałby stwierdzić, że było ono nieustającą balangą.

Nie było w Polsce czasopism, które przygotowywałyby do dorosłego życia. Było i jest wyłącznie kolorowo i wystrzałowo. Nie ma odniesień do tradycji, historii, literatury i sztuki. No, byłbym niesprawiedliwy: gdy idzie o sztukę, to można się nauczyć sztuki poprawiania urody.

Zredukowany świat przedstawiony w tych czasopismach opisywany jest zredukowanym językiem. Zapożyczone z angielskiego wyrażenia ‘super’, ‘czadowy’, ‘odlotowy’, ‘impreza’ są w stałym użyciu. Lista tematów nieobecnych na kartach tych czasopism jest długa („Więź” 1997/2). Także z analizy programów dziecięcych Telewizji Polskiej z tamtych lat wynika, że zaledwie jedna trzecia programów zawierała jakieś treści, które można by nazwać edukacyjnymi. O walorach poznawczych tych programów świadczy to, że z około połowy nie dało się wyodrębnić tego, o czym były. Myślę, że szczególnie niebezpieczne jest to, iż zarówno w prasie, jak i telewizji dziecięcej nieomal całkowicie nie mówi się o pracy nad sobą, o problematyce dobra wspólnego. O ojczyźnie nie było mowy w żadnym programie telewizyjnym (Pakiet Informacyjny Biura Studiów i Analiz Kancelarii Senatu, grudzień 1995). Niestety nie można powiedzieć, w początkach XXI wieku cokolwiek zmieniło się na lepsze pod tym względem.

Na koniec warto zauważyć

Oceniający drogę filozoficzną Habermasa twierdzą, że odniósł on sukces jako filozof społeczny dzięki niezrozumiałości swoich wielce skomplikowanych tekstów. Któż ośmieliłby się krytykować, kiedy nie bardzo jest za co uchwycić?

Powiadają, że Habermas nie oświecił duchowo młodych ludzi, raczej ich unieszczęśliwił. Ponieważ nie rozumieją jego eklektycznych i zawiłych wywodów, zaczynają wątpić w swoje intelektualne możliwości. Unikając zarzutu gołosłowności, krytycy filozofa podają przykłady (których z braku miejsca nie przytaczam), na co skazany jest czytelnik Habermasa. Coś jest na rzeczy. Zwróciło moją uwagę podobieństwo jego wywodów do tekstów naszych rodzimych koryfeuszy, którym wypominano posługiwanie się tzw. nowomową.

Przytoczę przykładowo wypowiedź znanego socjologa, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Piotra Sztompki (ur. 1944), utrzymaną w tej konwencji. Oto opis Polski po upadku komunizmu: „Spolaryzowane kulturowe zderzenie między nową, prodemokratyczną i prorynkową kulturą – kosmopolityczną, zsekularyzowaną – oraz antydemokratyczną i antyrynkową kulturą, łączącą w dziwnym sojuszu te konserwatywne, nacjonalistyczne, prowincjonalne, izolacjonistyczne i ksenofobiczne tematy tradycyjnej kultury krajowej z antyzachodnimi, antykapitalistycznymi, egalitarystycznymi i populistycznymi orientacjami kultury bloku sowieckiego” (C. Michalski, Credo heroiczne, „Życie”, 17–18.01.2004).

Myślę, że do tego typu wywodów jak ulał pasuje to, co pisał już Artur Schopenhauer: „Aby ukryć niedostatek rzeczywistych myśli, budują sobie niektórzy imponujący aparat długich, złożonych słów, zawikłanych banałów, niekończących się okresów, nowych i niesłyszanych wcześniej wyrażeń, z czego powstaje możliwie trudny i uczenie brzmiący żargon. Jednakowoż niczego nam to wszystko nie mówi: człowiek nie chwyta żadnej myśli, nie czuje, żeby przybyło mu choćby odrobinę wiedzy; może jedynie westchnąć: »klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę«; albo też dostrzega się nazbyt wyraźnie, jakie ubogie, pospolite, płaskie i prostackie poglądy kryją się za tym bombastycznym stylem” (T. Gabiś, „Arcana” 6/2009). Myślę, że pretensje Schopenhauera można by uzupełnić o brak szacunku dla łacińskiej maksymy: „Trud jest w zwięzłości”. Widać, że uznani naukowi koryfeusze nie przejmują się też inną intuicją/prawdą, w myśl której „mówca, który nie torturował swych zdań, torturuje swoich słuchaczy”. I na koniec nieco ironicznie (choć raz jakiś pożytek z postmodernizmu…) proponuję moim Czytelnikom, abyśmy się na miesiąc rozstali, podśpiewując sobie na znaną melodię: Jeszcze jeden dyskurs dzisiaj, choć poranek świta…

P.S. Gdy czytam sugestywną metaforę Schopenhauera: „Klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę”, to mam przed oczyma moją mamę-Ślązaczkę, która skonstruowała analogiczną metaforę, będącą reakcją/komentarzem na audycję radiową. Robiła ręcznie ze śmietany w maśniczce masło (lata 50. ub.w.), a czynność ta w powiecie rybnickim na Śląsku określana była słowem ‘działanie’. Z radia leciała transmisja ze zjazdu jakichś ówczesnych krajowych działaczy politycznych. Sprawozdawca radiowy podnieconym głosem we wszystkich przypadkach wywijał słowami: „działacze”, „aktywnie działają”… W pewnej chwili mama wyszeptała pod nosem swego rodzaju komentarz następującej treści: „Yno bez przerwy w tej Warszawie działają i działają, a masła jak ni ma, tak ni ma”…

Artykuł Herberta Kopca pt. „Obfitość słów” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Obfitość słów” na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Potrójna tęcza nad Mareszką – zdumienie cudem bożego stworzenia / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Bóg proponuje nam dobro, piękno i prawdę, i miłość. A szatan zło, brzydotę i kłamstwo, i zdradę. W wersji, w propozycji szatana zawsze czegoś brakuje, jak koloru w tęczy lub ramienia w gwieździe.

To było wiele lat temu, też w maju. Trudny miałem wtedy okres w życiu. Właśnie padała moja firma, a małżeństwo pruło się w szwach. Również dlatego wybrałem się na tę wycieczkę. Z Bartnego na Magurę Wątkowską. 30 minut pod górę i tyle samo w dół. Taki dłuższy spacer, przerwa w pracy. Przynajmniej tak miało być.

Już na początku było trochę inaczej. Do starego drzewa przy szlaku przybita była zafoliowana kartka A-4. Poświęcona pamięci młodego poety, który przedawkował życie. „Po co komuś wyższe góry niż nasz Beskid Niski, po co piękniejszy widok niż potrójnej tęczy nad Mareszką”. Tak to mniej więcej brzmiało. I wyzwoliło we mnie wątpliwości nie tylko co do stanu umysłu autora, ale i jego wcześnie skończonego życia. Może dlatego, że poznałem kiedyś innego poetę i barda, za którego pięknymi tekstami stało sponiewierane i przegrane życie. Porzucona dla alkoholu żona i córka. I przedwczesna śmierć. Nawet piękne ballady śpiewane do tej pory przy górskich ogniskach nie wymażą z mojego mózgu jego prawdziwego obrazu. A ten jeszcze musiał zdrowo przyćpać, żeby zobaczyć potrójną tęczę. I po chwili już wszystko o nim wiedziałem.

Jednak 30 minut w górę, a potem tyle samo w dół, na dodatek tą samą drogą, to było trochę za mało. Postanowiłem zejść ze szlaku. Jeżeli dwie godziny później, po dzięciole zielonym, który opukuje drzewo, rozpoznajecie drogę, to nie jest z wami dobrze. Po kolejnych chciałem już tylko dojść do jakiegokolwiek opisanego punktu. I wreszcie udało się, z daleka odczytałem na tablicy drogowej nazwę miejscowości: Świątkowa Wielka. Wiedziałem, gdzie jestem, co znaczyło, że jestem uratowany. Trochę gorzej, że znalazłem się po drugiej stronie góry. Od samochodu w Bartnem dzieliło mnie pięć kilometrów asfaltem, z którego już nikomu nie pozwoliłem się zepchnąć.

A potem lunął deszcz i padał przez całą godzinę. Prawie przez całą drogę do samochodu. Przemoczony do gumki w majtkach, wreszcie zobaczyłem swój samochód. Świadomość, że mam w nim suche ubranie ucieszyła mnie na tyle, że mogłem jeszcze raz spojrzeć na przebytą drogę. Jakby nie patrzeć, zdobytą. I wtedy, spoglądając przez lewe ramię, zobaczyłem ją. Nad kupą łemkowskiego gnoju zobaczyłem potrójną tęczę, potrójną tęczę nad Mareszką. I doznałem olśnienia… jakim jestem małym i durnym człowiekiem! Ze wszystkimi swoimi przemyśleniami i mądrościami, i ocenianiem wszystkiego i wszystkich. Zarazem poczułem zachwyt bożym stworzeniem. To był pierwszy w moim życiu taki zachwyt. I chyba początek nawracania. W jednej chwili przestały mieć znaczenie jakiekolwiek problemy. Przemoczony i zziębnięty gapiłem się w bożą tęczę, na dodatek potrójną, i śmiałem się sam do siebie i z siebie.

Przypomniałem sobie tę historię teraz, przy okazji profanacji obrazu Matki Bożej gejowską, szatańską tęczą. Raz w życiu widziałem potrójną tęczę, właśnie nad górą Mareszka, 801 m wysokości n.p.m. Pierwsza tęcza miała normalne ustawienie kolorów, druga, powyżej, odwróconą kolejność i trzecia znów normalne. Kilka razy w życiu widziałem podwójną tęczę i wiele razy pojedynczą. Ale tych kolorów, jak je widzi ludzkie oko i definiuje mózg, zawsze było siedem. A nie sześć, jak w tęczy LGBTIQ, masońskiej i szatańskiej. Jakiego koloru brakuje w ich tęczy? Oczywiście błękitu, koloru nieba.

Bóg proponuje nam dobro, piękno i prawdę, i miłość. A szatan zło, brzydotę i kłamstwo, i zdradę. W wersji, w propozycji szatana zawsze czegoś brakuje, jak koloru w tęczy lub ramienia w gwieździe. Lub jest odwrócone jak krzyż. Tak czy inaczej, jest zdeformowane i prowadzi do zguby i człowieka, i ludzkość. Bo w odróżnieniu od Boga, który człowieka kocha, szatan człowieka nienawidzi i ze wszystkich sił stara się go upodlić i zniewolić. Hałaśliwymi modami dla zdeformowania naszego sumienia i naszych życiowych wyborów również.

Nie dajmy się zmanipulować i ogłupić, nawet Donaldowi Tuskowi i jego krajowym heroldom. Są tacy obyci i światowi, a nie potrafią zliczyć do siedmiu i nie rozróżniają kolorów. Wyjdźmy w góry, zmoknijmy i nacieszmy oczy i dusze wszystkimi kolorami tęczy, bożej tęczy.

Jan A. Kowalski