Oreada muzyczne objawienie na mapie polskiego folku z domieszką brzmienia pop i funk. „Mówili mi ludzie” płytą tygodnia

Łódzka, choć korzeniami w Moszczenicy, grupa Oreada tworzy folkOFF. Ja natomiast mawiam i piszę, że to OFfolk. Ich długogrający debiut „Mówili mi ludzie” wypełnia centrum polskiej sceny folk. Recenzja

Dlaczego centrum tejże bogatej i bardzo urozmaiconej sceny, z mnogością stylów i odmian? Bowiem na prawym szańcu folk heavy (power) metalowa Runika (autorzy znakomitej płyty „Pradawna noc”) a po lewicy legendarna formacja Żywiołak, którą założył Robert Jaworski. Nazywam go ojcem polskiego neofolku (polecam w szczególności „Pieśni pół/nocy” i ostatni album „Wendzki sznyt”, który często obdarzam muzycznym przydomkiem „antropologicznej acz muzycznej bałtyckiej odysei”).

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Kasią Biesagą, sercem i głosem Oready:

 

Ale co z Oreadą? – zapyta urocza czytelniczka, zada pytanie czujny czytelnik. Członkowie Oready (5 + Jedna) odnajdują w sobie podczas aktu twórczego podszept i impuls polskiej kultury ludowej. Do tego jeszcze teksty autorstwa perkusisty grupy Kamila Kaźmierczka, które odnoszą się do wypartego w lamus podświadomości echa słowiańskich wierzeń i światła (niezwykła „Południca” czy „Legenda o wiecznej miłości” – to już tekst Kasi Biesagi – z ich trzynagraniowej „OREADA EP 2017”). Warto przywołać ich pierwszą nazwę Oreada i Paduchy, o czym nieco później.

Paduchy to zdeprawowane oprychy, którzy przemieszczając się z miejsca na miejsce mordują, kradną i dopuszczają się absolutnie wszelkich nieprawości. Ale Kasia Biesaga stwierdziła, że łatwiej bęzie zapamiętać słuchaczom pierwszy człon nazwy. Oreada to (z mitologii greckiej) nimfa jaskiń i górskich przestrzeni.

 

To drugie nagranie nazywam pieśnią założycielską Oready. Rzecz powiem jest o legendarnym powstaniu najwyższego wodospadu w polskich Karkonoszach. Próg wodospadu z wysokości 843 m n.p.m. spada trójdzielną kaskadą o wysokości prawie trzydziestu metrów do przepięknego Wąwozu Kamieńczyka. I tutaj czai się owa wypierana legendarność czasu słowiańskiego.

W jednej ze smutnych legend Wodospad Kamieńczyka został zasilony łzami siedmiu rusałek opłakujących śmierć jednej z ich sióstr, która poszukując wysoko w górach swojego ukochanego Kamieńczyka Bronisza spadła w przepaść. Warto poznać tę ledendę, aby na powrót przypomnieć sobie czym jest miłość bezwarunkowa, bez słowa „dlaczego„, ale akcentem na „pomimo wszystko”.

I w zetknięciu z tą legendą zestawiam, może nazbyt mistycznie, genezę nazwy grupy:

(…) Oreada przebudziła się z trwającego tysiąc lat snu. Odrzuciła włosy, przetarła oczy i bez zastanowienia opuściła górską jaskinię. Przeznaczenie pokierowało ją w kierunku dolin, w stronę ludzkich siedlisk. To ludzie przerwali jej sen swoją arogancją wobec natury i niewiarą w pradawne siły. Jednak Oreada nie chce pouczać ani się mścić. Oreada opowiada swoje sny (…)

Ale nie tym, bo o muzyce i albumie Oready piszę. Muzyczna stal i pocisk metafor ich pieśni wykuwane i wytapiane były podczas licznych koncertów, festiwali i przeglądów.  Oreada „rozstrzelała” konkurencję podczas Studenckiego Przeglądu Piosenki Turystycznej Yapa 2017.

Tych wyróżnień było znacznie, znacznie więcej. Najważniejsze jest jednak to, że wreszcie możemy się rozkoszować ich pierwszym, dużym albumem „Mówili mi ludzie”. Album ten jest „bardziej niż bardzo…” jak mawiam. 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Kacprem Bienią:

 

W zestawie „Mówili mi ludzie” dziesięć nagrań plus jedno, z oklaskami „Mgła”, które zamyka ten niezwykły zbiór. Słowiańska synkopa pulsuje od pierwszego tytułowego nagrania. I już nie odpuszcza ani na moment. Oreada to zbiór młodych, ale świadomych już siebie muzyków. 

Duch polskiej muzyki ludowej i naszego korzennego ducha wciąż jest obecny mimo funkującego groove, czasem falującego reggae („Kapliczkowe panny” a przede wszystkim „Idą paduchy”), czy rockowej sekcji i purplowskich klawiszy. Tak dzieje się w przebojowym, tanecznym, ale i dającym wiele przemyśleń, gdy mowa o warstwie lirycznej „Głosie”. W rolach głównych Maciej Kłys – bas, Kamil Kaźmierczak – perkusja i Kacper Bienia – instrumenty klawiszowe oraz akordeon).

Oreada. Fot. Wiktor Franko

Nad wszystkim jednak niczym tęcza po letniej burzy, tuż przed Sobótką unoszą się skrzypce  Adama Marańdy, tak jak w nagraniu „Złudzenia”. Jest tu bardzo rockowo i riffowo, mimo jazzującego, onirycznego i nieco sennego refrenu. Ale czy sen to nie ułuda, wedle powiedzenia „Sen – mara, Bóg – wiara”?

Partia skrzypiec Adama bardziej niż bardzo. Jazz- słowiańska synkopa, która roztkliwia. Tak, to dobre określenie. Roztkliwia… 

Jeszcze przebojowy i przepełniony duchem św. Franciszka, który kochał wszystkie zwierzęta „Skacz sarenko, skacz” (jeden z naszych, kolejnych już z tej płyty częstograjów) i folk – progresywny hit „Zaorane”. I na deser słów kilka o moim faworycie z tego długograja – „Święty gaj”.

Tak jak Skandynawowie mają opiewany w mitach Yggdrasil, ów boski jesion, tak Słowianie obdarzali czcią i szacunkiem dostojny dąb. Wedle wierzeń słowiańskich i mitologii wspierało ono nieboskłon, zaś jego korzenie sięgały samej Nawii, tworząc opokę tego miejsca. Oreada wyczarowali rzecz niezwykłą. Oto o historii świętego gaju, gdzie czczono bóstwa Słowian, opowiada właśnie dąb. Smutna to pieśń, która każe nam zadać pytanie, co wydarzyłoby się gdyby naszych praojców ewangelizował św. Patryk, patron Irlandii.

Muzycznie to małe gitarowe dzieło sztuki Mateusza Jędraszczyka, który harmonicznie odczarował być może tamtem świat. Groza, mrok i przestrach nie mijają nawet, kiedy nagranie dobiegło już końca. Smutek kołacze się między pozbawionymi poczucia ulgi i rozwiązania melodyczno – harmonicznymi naprężeniami. I jeszcze niczym echo powracają wersy wyśpiewane przez Kasię Biesagę z przetrąconym koścem akcentów. Nagranie niezwykłe – „Święty gaj”.

 

Grupa OREADA w pełniej krasie. Fot. Wiktor Franko

Sercem i głosem grupy jest Katarzyna Biesaga, która z jednej strony jazzuje wysmakowanym popem, aby za chwil kilka zauroczyć ludową frazą, że aż zastanawiam się jak też brzmi w pełni wyzwolony, gdzieś hen w górach (albo jaskiniach, jak to z Oreadą bywa) Jej biały głos. I znakomicie interpretuje metafory swoje (dwa songi), Marty Ambrozik (autorka jednego tekstu z zestawu „Mówili mi ludzie”) i Kamila Kaźmierczaka, autora reszty tekstów na album. 

Najbardziej urzekł mnie przekaz piosenki „Głos”, ponieważ dotyczy kwestii wolności wyboru z jednej strony i nacisków grup, środowisk, kręgów, etc. Ale oddam głos Kasi Biesadze:

Z pozoru Głos może się wydawać zwyczajną historią dziewczyny, która po prostu nie chciała małżeństwa, gdyż umiłowała wolność w każdym tego słowa znaczeniu. Jednak dla mnie utwór ten jest swojego rodzaju protest songiem – myślę, że każdy, kto czuje jakąkolwiek presję wywieraną przez rodzinę, przyjaciół, grupy społeczne czy partie polityczne, może się utożsamić z bohaterką piosenki. – powiedziała Kasia Biesaga.

 

Oreada w debiucie pokazuje swoją indywidualność, oryginalną drogę muzyczną na totalnie schodzonym szlaku z drogowskazem „folk(owe)” i błysk niezależności. OREADA to żywioł i dobra doza szaleństwa!

I jeszcze jedno! Gwarantuję po pierwsze: absolutny brak nudy podczas odbioru albumu „Mówili mi ludzie”, po drugie zaś odkrycie znakomitego zespołu, którego nazwa za kilka chwil będzie odmieniana przez wszystkie polskie przypadki. A jest ich aż siedem, to o dwa więcej niż w klasycznej grece. Bardziej niż polecam!

Tomasz Wybranowski

 

Nikt na świecie nie gra jak oni!!! Stonerror mistrzowie stonerowego grania wydali nowy album. Opowiada Jacek Malczewski

„Widow in Black” to jedna z najlepszych rockowych płyt dekady. I nigdy nie mówiłem, ani pisałem tego na wyrost. Poszukiwanie w teraźniejszym tyglu rocka uroku i czaru czegoś świeżego graniczy z cudem.

Ale od czego jest Stonerror! Co prawda czwórka panów z Krakowa bardziej znana jest poza granicami Polski, nad czym ubolewam, to bez wątpienia to nasza muzyczna chluba! Ani na debiucie, ani na wspomnianej już płycie „Widow in Black” słuchacz nie znajdzie niczego banalnego.

Stonerowy Stonerror styl rozsławiony przez formację Kyuss przepuszcza przez swój pryzmat. Ich stoner skojarzony z punkiem, mroczną psychodelią, melodycznością piosenkową i patyną retro daje efekt bardziej niż porażający! 

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Jackiem Malczewskim, basistą i poetą grupy:

 

Jarosław Daniel, Jacek Malczewski, Łukasz Mazur i Maciej Ołownia wiedząc o tym, że mając w repertuarze ograniczone środki rockowego wyrazu, należy je łączyć w sposób zaskakujący, wbrew utartym recepturom i schematom. „Widow in Black” z ciężkim graniem, wręcz dusznym, ale zaskakująco świeżym i oczyszczającym to V. najlepsza płyta roku 2019, która ukazała się w Polsce!

 

W recenzji na łamach miesięcznika Kurier WNETnapisałem pod koniec roku:

Okazuje się, że nawiązanie w tytule do pewnej płyty i nagrania „numer cztery” ojców stonerowego grania Kyuss to tylko zasłona dymna. Bo dostajemy znacznie więcej niż tylko interpretacje i nawiązania. A nagranie tytułowe, gdyby powstało na początku lat 90. Byłoby hymnem niepokornej młodzieży ze Seattle. Do mocnych momentów zaliczę „Domesday Call”, punkująca galopada z niezwykłym tekstem Jacka Malczewskiego, gdzie mesjasz Jezus podczas nadejścia Apokalipsy … już nie odbiera telefonu. Stone®ockowe petardy to otwierający „Ships on Fire” z odniesieniami do legendarnego filmu Ridleya Scotta i instrumentalny, nieco zmierzchowy, przypominający schyłek twórczości The Doors „Asteroid Fields”. Stonerror stworzyli płytę doskonałą.

Stonerror z nowym albumem „Trouble Maker”. Fot. arch. zespołu.

Cieszę się bardzo, że od końca kwietnia 2020 roku jest z nami ich najnowszy krążek „Trouble Maker”. Wydawało się, że pójdą za ciosem i zaraz ukaże się ich autorska płyta no.3. Tymczasem kazał się nieoczywisty, niespodziewany, ale – po wielu przesłuchaniach – oczywisty i potrzebny album z coverami.

Zawsze twierdzą, że prawdziwe i wielkie zespoły są w stanie nagrać swoje wersje klasyków (w tym przypadku Lecha Janerki, Tadeusza Nalepy, czy niezwykłego melodyka Seweryna Krajewskiego), ale w taki sposób, że oddając ducha pieśni znane i uznane nie gubią swojego stylu i rozpoznawalności po pierwszym dźwięku. „Trouble Maker” to jazda obowiązkowa dla absolutnie wszystkich, nie tylko fanów rocka, stonera, gitarowego wymiatania i basowej punkująco – grinowej rebelii. „Synchronicity I: z repertuaru The Police ma w sobie więcej ognia i prawdy niż oryginał. A Lech Janerka i duch Tadeusza Nalepy mogą poczuć dumę, że ich klasyki brzmią ponadczasowo w nowej polewie dźwięków i nieco innym uczuciowym podejściu ducha czasu, który teraz nam przyświeca (ergo: kąsa).

Sięgnęliśmy po kilka nieoczywistych piosenek – polskich i zagranicznych, znanych, mniej znanych i zupełnie niszowych – żeby zagrać je po swojemu, czyli z wykopem. Część z nich wykonaliśmy w sposób zbliżony do oryginału (jak mawiał Voltaire: „lepsze jest wrogiem dobrego”), inne gruntownie przearanżowaliśmy (jak mawia Maciej Cieślak: „a teraz pokażemy im, jak należy grać ich kawałki”). – mówi czwórka od Stonerror.

 

W Muzycznej Polskiej Tygodniówce o tym niezwykłym wydawnictwie rozmawiałem z Jackiem Malczewskim (na zdjęciu), basistą i nadwornym metaforzystą formacji. Pamiętajcie o tej nazwie – STONERROR!!!

Tomasz Wybranowski

Radiowe pożegnanie twórcy szlagieru „Zaopiekuj się mną”. Andrzej Adamiak odszedł…[*] [*] [*] Muzyczne Studio 37 Dublin

Andrzej Adamiak był poetą, głosem, gitarzystą basowym i liderem grupy Rezerwat. Dysponował jednym z najbardziej oryginalnych, charakterystycznych i dramatycznych głosów na polskiej scenie rockowej.

Rezerwat był legendarnym i kultowym bandem. I to nie tylko z powodu szlagieru, jednego z największych hitów lat 80. „Zaopiekuj się mną”. Ich debiut z 1984 roku przyniósł takie klasyki jak „Obserwatora”, czy „Modlitwę o więź”. Zespół powstał w cieniu nocy stanu wojennego w 1982 roku. Rezerwat grał rocka, z domieszką nowej fali. 

Główną postacią zespołu był jej założyciel i autor większości muzyki i tekstów – Andrzej Adamiak. Ten otwarty na ludzi i świat, wiecznie uśmiechnięty (tak ja go pamiętam), zawsze z dobrą energią kompozytor, autor tekstów, producent, wokalista i gitarzysta basowy odszedł przedwcześnie 8 kwietnia 2020 roku. mając 60 lat…

Tutaj do wysłuchania program ku czci i pamięci Andrzeja Adamiaka:

 

Bartas Szymoniak gościem Muzycznej Polskiej Tygodniówki. Rozmowa o albumie “Wojownik z miłości”. Zaprasza T. Wybranowski

Krążek “Wojownik z miłości” to trzecia solowa płyta Bartasa Szymoniaka. Bartas idzie drogą, którą zapoczątkował na poprzedniej płycie „Alarm”. Beatrock, poezja i światło, tak charakteryzuję ten album.

Bartas podarował nam dziewięć wartościowych, pełnych emocji i uczuć nagrań. Na płycie oprócz autorskich tekstów Bartasa słyszymy także oryginalne i bardziej niż odkrywcze interpretacje wierszy Bolesława Leśmiana. „Texas” jaśnieje radością istnienia miłości, zaś „Ludzie” to świeża, niczym zroszona trawa ze zbiorku Leśmiana „Łąka” wzorcowa poetycka piosenka. 

Tutaj jeszcze jedna uwaga. Aby tworzyć znakomitą muzykę nie trzeba mieć wielkiego elektrycznego składu, z baterią gitar i mocną sekcją.

Bartas Szymoniak tworzy gamę melodii, gąszcze rytmów i dźwiękowe przeszkadzajki jedynie (ale AŻ) swoim głosem. Najważniejszym instrument na płycie oprócz gitary Michała Parzymięso to ponownie głos Bartasa.

Bazą dziewięciu kompozycji na albumie „Wojownik z miłości” jest poszerzona i udoskonalona odmiana beatboxu, która polega na zastąpieniu baterii partii wielu instrumentów, dźwiękami wyczarowywanymi rezonatorami mowy Bartasa Szymoniaka. Swoją drogą powinien to opatentować!

Rozmowy Tomasza Wybranowskiego z Bartasem Szymoniakiem wysłuchacie tutaj:

To znakomita płyta, która – gdy mowa o nagraniu tytułowym – w tych czasach zarazy daje ludziom i miłość, i światło, i potrzebę dzielenia się tym, co najważniejsze. Sobą bez żadnych złudnych fetyszy.

“Wojownik z miłości” Bartasa Szymoniaka (Soliton, 2020) to Album Tygodnia Radia WNET. Płytę bardziej niż rekomenduję!

Tomasz Wybranowski

 

Jestem kobietą z „Woman in black”, ale jestem też istotą z „Autoportretów”. Sasha Strunin i opowieść nie tylko muzyczna.

Jej swing zniewala. Albumy „Woman in Black” i „Autoportrety” to wykwintne wyprawy z Kobietą z Noir ku pragnieniom i marzeniom. Sama rozmowa z Sashą Strunin to wielka przyjemność i intelektualna uczta.

Aleksandra Strunin, znana jako piosenkarka pod pseudonimem Sasha Strunin, przyszła na świat w Leningradzie, aby po trzech latach z rodzicami osiąść w Poznaniu. Na muzykę była skazana z wyroków opatrzności. Jest dzieckiem miłości śpiewaków operowych. Mama – Vita Nikołajenko była ulubioną śpiewaczką Krzysztofa Pendereckiego, zaś ojciec Igor Strunin to znakomity baryton.

Ale miłość do muzyki, szczególnie do jazzu to także zasługa polskiej babci Sashy o dźwięcznym imieniu Nela, która rozkochana była w songach Billie Holiday i Sary Vaughan. 

                                                                                                                           Tomasz Wybranowski

 

Sasha Strunin podczas recutalu w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, Fot. archwium własne.

W  domu rodzinnym to śpiew był głównym elementem życia codziennego. Nigdy nie wyobrażałam sobie innego środka wyrazu. – mówi Sasha Strunin

Pełny zapis rozmowy z Sashą Strunin można odsłuchać tutaj:

 

Dla mnie osobiście to była w wyższym natężeniu rozmowa niezwykła. Rozmawialiśmy nie tylko o jej dzieciństwie i przeprowadzce do Polski. Gdy miała bowiem trzy latka jej rodzice dostali szansę odbycia stażu w poznańskim Teatrze Wielkim. I skorzystali z niej chcąc odnaleźć nie tylko nowe drogi artystycznych doświadczeń, ale także poczucie spokoju i bezpieczeństwa.

Moja rozmowa była przede wszystkim o wrażliwości i wyrażeniu siebie bezgranicznie, totalnie i do końca. A nie ma chyba lepszego kanału ku temu niż połączenie wytrawnej muzyki i poezja, choć młodziutką Sashę Strunin najpierw porwał muzyczny światek popu, modeling a później i film.

W 2007 roku z zespołem The Jet Set i piosenką „Time to party” reprezentowała Polskę w półfinale Eurowizji. Ale już w 2009 roku rozpoczęła studia na wydziale fotografii poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych… i zaczęła odkrywać i siebie, i swoje talenty.

O czasach popowych, Eurowizji i modelingu nie rozmawiałem z Sashą nawet przez chwilę. Skupiłem się na jej umiłowaniu lektur i jazzu, oraz na spotkaniu z wybitnym trębaczem Garym Guthmanem. To był punkt zwrotny w jej życiu. Gary Guthman został jej mentorem, z którym wydała dwa albumy „Woman in Black” i „Autoportrety”. Na tym drugim albumie wyśpiewała teksty Mirona Białoszewskiego.

Pomysł „Autoportretów” zrodził się w sercu i głowie Sashy Strunin, która bezgranicznie umiłowała poezje Białoszewskiego. Twierdzi nawet, że to najważniejszy poeta świata. Razem z Garym Guthmanem wybrała dziewięć wierszy autora „O obrotach rzeczy”, do których on napisał muzykę.

Oprócz Sashy Strunin i Garego Guthmana trzeba obowiązkowo wspomnieć o towarzyszącym zespole w składzie z Filipem Wojciechowskim, Pawłem Pańtą i Cezarym Konradem.

Już dzisiaj w imieniu Sashy Strunin zapraszam na wydarzenie „Cały ten jazz! LIVE!”,  Sasha Strunin i Gary Guthman Quartet wystąpią we wtorek 17 marca, o godzinie 19:00 – 20:30 w PROMie Kultury na warszawskiej Saskiej Kępie (ul. Brukselska 23). Biletów ubywa, więc warto się pośpieszyć!

https://promkultury.pl/events/event/caly-ten-jazz-live-guthman-quartet-autoportrety/?fbclid=IwAR1Klck-mo1TkeMMJrtMEk9iYGUD88CAwB_E84-kCmE_VBQae_iEX26NpKw

Wojciech Konikiewicz: Czas znowu sprawić, aby muzyka budziła dobre emocje i edukowała nowe pokolenia. Muzyczny WNET

Oto XXX lat po nagraniu zbioru „Muzyki Nowej Przestrzeni” wreszcie na dwóch płytach CD możemy rozkoszować się muzyką ojca polskiego ambientu – Wojciecha Konikiewicza, który regularnie powraca eterowo.

Z wybitnym muzykiem, kompozytorem i bezkompromisowym recenzentem polskiej rzeczywistości Wojciechem Konikiewiczem, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce rozmawia Tomasz Wybranowski. 

Wojciech Konikiewicz podczas koncertu w Tarnowie (2006). Fot. Paweł Topolski z serwisu Tarnow.pl

Wojciech Konikiewicz jest absolwentem Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia i studiów indywidualnych (kompozycja i fortepian) we Wrocławiu, Warszawie, Niemczech i Francji. W latach 1977-1983 studiował elektroakustykę i psychoakustykę w Instytucie Telekomunikacji i Akustyki Politechniki Wrocławskiej a także filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.

W latach 80. był luminarzem i współtwórcą nowego ruchu polskiego jazzu. Pojawił się w takich składach jak Tie Break, Session Acoustic Action, Green Revolution, z Jorgosem Skoliasem, Marcinem Pośpieszalskich i Michałem Zduniakiem (znakomity album „Na całość” z 1986), i w kultowym Free Cooperation.

Wojciech Konikiewicz gość Tomasza Wybranowskiego w programie „Muzyczna Polska Tygodniówka”. Fot. FB arch. Wojciecha Konikiewicza.

 

Jego grę możemy usłyszeć na albumach największych gwiazd polskiej sceny. Współpracował i koncertował z Grzegorzem Ciechowskim, Tomaszem Lipińskim, Robertem Brylewskim, Lechem Janerką (legendarna debiutancka płyta „Klaus Mitffoch” i solowy debiut Lecha Janerki „Historia Podwodna”), a także z Wojciechem Waglewskim czy Tomaszem Budzyńskim.

Nagrywał ścieżki dźwiękowe do filmów, komponował do sztuk teatralnych i baletu. Współpracował z takimi reżyserami jak Jerzy Domaradzki, Waldemar Szarek i Krzysztof Krauze.

Nagrał ponad setkę płyt, a niektóre z nich zostały wydane przez renomowane wydawnictwa płytowe. Dość powiedzieć, że album „Tribute To Miles Orchestra – Live” był pierwszym w historii polskiego jazzu, który został wydany przez Warner Bros.

Natomiast „Strefa K”, płyta wydana w roku 2003, nagrana przez Konikiewicza z dwama utytułowanymi muzykami Stevem Harrisem i Janem Kopińskim została wysoko oceniona przez brytyjską prasę. Pochwalne recenzje i artykuły ukazały się w The Guardian , The Wire, Jazzwise, czy Jazz Views i Jazzword.

Z Wojciechem Konikiewiczem tym razem rozmawiałem o muzyce, która mimo upływu czasu wciąż jest ważna. Wspominaliśmy wrocławskie klimaty z lat 80. XX wieku, z Klausem Mitffochem, Lechem Janerką, Mieczysławem Jureckim i moim gościem w rolach głównych.

Powróciliśmy też do grzechów zaniechania kolejnych ekip rządzących na ugorze działań na polu kultury i kreacji ducha narodu. Wojciech Konikiewicz nie oszczędza także obozu „Dobrej Zmiany”, który –  jego zdaniem – na niwie kultury i mediów publicznych jest „wielkim rozczarowaniem”.

 

Muzyka Nowej Przestrzeni

 

„Muzyka nowej przestrzeni” powstała w roku 1990. Muzyka elektroniczna w wielu odcieniach w Polsce zaczęła mieć coraz więcej słuchaczy. Wojciech Konikiewicz stał się ojcem polskiego ambientu za sprawą dwóch … kaset magnetofonowych.

Nikt nie chciał wydać tej muzyki zarejestrowanej „w pewną parną i piękną, letnią noc”. –  jak wspomina Wojciech Konikiewicz.

Trzeba było prawie trzech lat od stworzenia muzyki, aby znalazła się maleńka oficyna wydawnicza chętna do publikacji. Natomiast aż trzydzieści lat czekaliśmy na dwa lśniące dyski CD wydane przez wytwórnię GAD Records. A muzyka Wojciech Konikiewicza brzmi ożywczo świeżo!

GAD zajmuje się głównie polską muzyką szczególnie jazzem i rockiem sprzed lat:

Od 2008 roku szukamy, tropimy i odkurzamy. Chcemy przypominać trudno dostępne tytuły, wydane niegdyś tylko na płytach winylowych lub kasetach, ale prezentować też materiały nigdy wcześniej niepublikowane.

Dbamy o szczegóły

Muzyka na tym jednak nie ucierpiała – szlachetne brzmienia klasycznych syntezatorów i dzisiaj brzmią świeżo i przekonująco. To wciąż muzyka naprawdę nowej przestrzeni.

                Oto zapis mojej rozmowy z Wojciechem Konikiewiczem. Zapraszam – Tomasz Wybranowski:

 

Wspomnienie Romualda Lipki w Radiu WNET. Muzyczna Polska Tygodniówka i wywiady z panem Romkiem Tomasza Wybranowskiego

Dzisiaj z rozrzewnieniem przypominam sobie rozmowę z Romualdem Lipko, kiedy mój program „Polska Tygodniówka” w irlandzkim Radiu NEAR FM obchodził dziesięciolecie. Te słowa zapamiętam do końca życia…

W czerwcu 2016 roku, podczas mojego jubileuszu radiowego w irlandzkiej rozgłośni NEAR FM, padły piękne słowa z ust pana Pana Romka o przemijalności, o tym czym jest życie i jak je przeżyć, wreszcie o magii prawdziwego radia.

Tomasz Wybranowski

 

Z Romualdem Lipko znałem się od czasu pracy w lubelskim Radiu Puls (lata 1992 – 1994). Przegadaliśmy wiele godzin i to nie tylko w zaciszu radiowych studiów. Pan Romek, bo tak nazywaliśmy Go, był zawsze otwarty, pogodny, skromny i uśmiechnięty. W planach mieliśmy kolejne rozmowy na antenie Radia WNET. Mieliśmy… a teraz pozostała tylko cisza, jak tytuł pewnej płyty Budki Suflera.

W sobotę, 8 lutego 2020 roku, w programie Muzyczna Polska Tygodniówka przypomniałem fragmenty czterech różnych rozmów z Romualdem Lipko z lat 2011 – 2017.

Z ponad trzydziestu godzin zarejestrowanych wywiadów z panem Romkiem wybrałem moim zdaniem te najciekawsze. Także o współpracy z Czesławem Niemen, przyjściu do zespołu Romualda Czystawa, czy o szorstkiej przyjaźni z Krzysztofem Cugowskim. 

Odszedł kolejny Mistrz Dźwięków.

 

Muzyczna Polska Tygodniówka – polskie albumy AD 2019 – Pola Chobot & Adam Baran i DarkWind – zaprasza Tomasz Wybranowski

Rok 2019 był bardziej niż łaskawy, gdy mowa o premierach muzycznych w Polsce. Gośćmi Tomasza Wybranowskiego byli muzycy śląskiej formacji DarkWind i Adam Baran, połowa duetu Pola Chobot & Adam Baran .

Na duet Pola Chobot i Adam Baran zwróciłem uwagę, kiedy na rynku wydawniczym pojawiła się EPka „Brud”. Kanoniczną wersję bluesowego metrum i jego duszy Chobot i Baran ubogacili szatami nowych brzmień.

Tomasz Wybranowski

Album „Jak wyjść z domu, kiedy na świecie mży” wciąż przynosi owe czarowne bluesowości, z klimatem spacerów po Nowym Orleanie jakieś sto lat wstecz. Tak jest w urzekającym i mocnym wstępie „Listopady”, który na myśl przynosi mi od razu pewien tomik  wierszy Tadeusza Śliwonika. Gitara Adama lekko „nie stroi” z linią wokalną Poli. Ten szaleńczy rozjazd jest atutem, bo blues to muzyka pełnej wolności, ale i przestrzeń. I to wszystko słychać (i czuć!) w songu „Byś nie uciekał mi”.

Pola Chobot i Adam Baran. fot. potoczna (z archiwum duetu).

 

Mimo kanonicznej bluesowości, rozdroży melodycznych, to jedenaście nagrań z albumu ma w sobie mnóstwo potencjału „piosenkowego”. Znakomitym tego przykładem jest nagranie „Man in the Kitchen”.

Są także śmiałe łamania schematów bluesowych, jak chociażby improwizowane partie klarnetu.  Tak dzieje się w smakowitym „Gobi„. W roli głównej Magdalena Sowul.

Finałowe dwa utwory „Po ciemku” i „Ze snów” to już dźwiękowa rozkosz dla zmysłów. Na przemian czujemy nocną błogość i niepokój noncych koszmarów, dzikość i spokój, potoczystość wieczornych oddechów i nagły przypływ adrenaliny… A wszystko to w bluesowej oprawie, choć z letronicznymi wycieczkami ku Bjork czy solowych histriach Thoma Yorke’a.

„Jak wyjść z domu, gdy na świecie mży” to wysmakowana dawka bluesa pachnącego Nowym Orleanem i klimatami lat 20. i 30. XX wieku, ale także moc energii, którą porównuję z tą zaklętą przez Roberta Planta na krążku „Carry Fire”. Polecam gorąco ten album.

 

W czasach gdy forma przedkładana jest bardziej niż treść fonograficzny debiut zespołu gliwicko – knurowskiego jest ożywczym i bardziej niż szczerym tchnieniem. „Pieśń dla Joanny” zespołu DarkWind to bardzo specyficzny koncept – album. 

 

DarkWind. Fot. archiwum zespołu.

„Pieśń dla Joanny” to osiem piosenkowych pereł nawleczonych na sznur miłości, złego fatum, odejścia na zawsze i tkliwej pamięci. Tytułowa Joanna wciąż trwa dzięki słowom wpiętym w szal piosenek. Cała płyta jest dedykowana dzielnym  pielęgniarkom z Gliwickiego Centrum Onkologii. I dość na ten temat. 

Osiem nagrań. W nich szczerość i moc emocji, często rozchwianych sytuacją krańcową a potem uspokojenie.

Obok nagrania „Poranki” trzeba absolutnie zwrócić uwagę na bardziej niż piękną i tkliwą balladę „.058”.  Dla mnie osobiście to opis przejmujący drogę bliskich sobie ludzi przez chorobę, która nie daje nadziei.

Niby prosta opowieść, których można opowiedzieć tysiące, ale została słuchaczom podana w takiej formie, że łzy same cisną się do oczu. Tutaj muzyka, bez żadnych ozdobników i fajerwerków, poświęcona jest słowu. To słowa i ładunek emocji w nich ukryty wiedzie nas ku próbie odpowiedzi na pytanie, co w życiu tak naprawdę jest ważne?…

O tym niezwykłym, choć skromnym albumie rozmawiałem z Mirosławem Borsukiem (klawisze, chórki), Adamem Stankiem (bas) i Michałem Widyńskim (gitary i głos w nagraniu „.058”).

„Napnij czas – Piękno mieścisz w drzwiach – Gniew” -Jan Biedziak i Bruno Jasieński gośćmi WNET i Tomasza Wybranowskiego

Zespołowi Noże kibicuję od czasu, gdy usłyszałem nagranie „Rekonkwista marzeń”. A potem przyszedł słonecznie wrzaskliwy czerwiec, który przyniósł ich singel „Złe wychowanie”. Znałem go w innej wersji.

Ale to przybrudzone, obleczone pozornym chaosem, z nienaganną polszczyzną śpiewającego Karola Kruczka i pociskiem dobrych metafor poraził mnie. I uwiódł…

Tomasz Wybranowski

 

Czwórka muzyków, którzy tworzą jako NOŻE: Jan Biedziak, Bruno Jasieński, Jeremiasz Hendzel i wspomniany już Karol Kruczek wydali jeden z najlepszych albumów roku 2019.

Ich dźwięki nieco z kosza post rocka, podsypane zimną falą ze szczyptą delikatnego dream rocku (tutaj od razu skojarzenie z Esben and the Witch przychodzi mi instynktownie). Jest też duch post punkowej rebelii z doskonałymi poetycjami Karola Kruczka.

Niespełna trzydzieści sześć minut i dziesięć nagrań. Mało to, ale i bardzo dużo. NOŻE łamią schematy i są bardziej niż młodzieńczo świeży, bo nikogo nie kopiują. Tworzą „siebie”!. Mocne momenty to oczywiście „Rekonkwista marzeń”, „Szkło” i „Złe wychowanie”. W nocnej liście moich częstograjów zwycięża „Error/Eros” i „Kora Persefona”. Testy smakują (choć mrocznie i zmierzchowo szeleszczą). I wreszcie ktoś nie boi się pisać o krajobrazach miłości, także tych bardziej niż mrocznych, bez żadnych złudnych fetyszy czy kalek.

A jeśli to miłość
Kości mi łamie
Prądy, linie, fale
Error, Erros
Wiesz, zawsze chciałem spłonąć za prawdę

Podróż do kresu nocy
Popioły na brzegach powiek
Słyszę twój oddech
Jeśli tracę wzrok
Od tych świateł
Słońce także spali wszystkie maki
Jeśli tracę wzrok
Jaśniejesz
Zostają serca czarne, pamięci opiaty

„Error/Eros”

 

Przełomu na miarę epokowego zdarzenia jeszcze nie ma. Czuję jednak, że wydarzy się i przyjdzie na drugim albumie zespołu. Czekam by zobaczyć ich na żywo. Obok zespołu Kwiaty prawdziwe objawienie ro(c)ku 2019. Album „Gniew” był w listopadzie Polską Płytą Tygodnia, a dla mnie osobiście to trzeci najlepszy krążek, który ukazał się w Polsce.

 

Muzyczna Polska Tygodniówka WNET – 24 listopada 2018 i 1 grudnia 2018 – Dwa podcasty audycji Tomasza Wybranowskiego

Dwie godziny z muzyką po polsku (choć zdarzają się też wyjątki), z zapowiedziami polskich premier muzycznych, koncertów oraz wywiadami Tomasza Wybranowskiego z legendami i debiutantami polskiej sceny.

24 listopada 2018 roku, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, moimi Gośćmi byli: Jerzy Czarniecki, lider i kompozytor toruńskiej grupy Eklektik, oraz Janusz Demkowicz, basista formacji Tołhaje i współtwórca Zagrody MagiJa (Orelec, koło Uherzec Mineralnych). W rozmowie między innymi o płycie „Mama Warhola”, dla mnie jedna z najważniejszcyh płyt mijającego ro(c)ku.

Płytą dyżurną były „UTWORY ŻEBRANE” duetu Partycypanci Korzyści Globalizmu z Piotrem Skrzypczykiem i Andrzejem Tomaszem Kulbińskim.

I przypomnieniałem także CzęstoGraja sprzed tygodnia – Anna Mysłajek „Za głosem”

 

 

1 grudnia, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce opowiadałem o Czesławie Niemenie. Był to powrót do czasów analogowych „czwórek” z lat 1964 – 1968, ale też z echem pewnej piosenki Mistrza z hip hopem w roli głównej z Taco Hemingwayem i Sokołem.

Opowieść o płycie grupy Runika, która wreszcie jest „Pradawna Moc”, oraz debiucie Yanisha z „Dobrostanem”. Wywiadowczo – telefonicznie rozmowa z Wojciechem Maślany, gitarzystą formacji P.A.G.E., o której głośno w naszym Radiu.

Ponadto dwie pocztówki (muzyczne) z Krakowem w roli głównej, oraz słów kilka o najnowszej płycie Marka Knopflera. I dwie muzyczne, niezwykłe niespodzianki.

 

 

 

Muzyczna Polska Tygodniówka, zawsze na antenie Radia WNET, w soboty. Wstrzeliwujemy się w eter Krakowa i Warszawy zawsze o godzinie 13:00.

Zapraszam – Tomasz Wybranowski

 

Edyta Bartosiewicz i Tomasz Wybranowski. Fot. Magdalena Wójcik