„Będę prezydentem wszystkich Polaków” – deklarowała większość prezydentów po 1989 roku. To tylko efektowny slogan

Tylko Lech Kaczyński nie miał ambicji bycia „prezydentem wszystkich Polaków”. Zdawał on sobie sprawę z istnienia w Polsce wpływowej grupy ludzi, którzy nigdy go nie będą uważali za swojego prezydenta.

Jan Martini

Wiedział, że niezależnie od jego starań, nie pozyska akceptacji beneficjentów komunizmu (i ich zstępnych). Prezydent Kaczyński obciążony był „wadą prawną” – nie posiadał pseudonimu, co czyniło go niezależnym, „niesterowalnym” i niepodatnym na szantaże.

W kraju postkolonialnym, próbującym wyzwolić się z półwiekowych zależności, taka postawa wiązała się z ryzykiem (także dla rodziny prezydenta). Każdy następny prezydent, znając los Lecha Kaczyńskiego, musi brać pod uwagę to ryzyko już na etapie kandydowania.

Wbrew obiegowym opiniom, prezydent nie jest tylko „strażnikiem żyrandola”, ale ma potężną władzę – o czym przekonaliśmy się 24 lipca. Pamiętamy, w jakich dramatycznych okolicznościach udało się przeprowadzić ustawy reformujące sądownictwo – ucieczkę przed awanturami z sali plenarnej, gaszenie świateł, wyrywanie mikrofonów, rzucanie kulkami z papieru w stół prezydialny. Nasi „obrońcy demokracji” byli naprawdę bardzo zmotywowani, by „było tak, jak było”, więc posłowie koalicji rządzącej musieli wykazać się determinacją.

Weta prezydenckie zaprzepaszczające ten wielki wysiłek spowodowały szok w środowiskach, które wyniosły prezydenta do władzy. Pocieszano się, powtarzając slogan „Gazety Wyborczej”, że ta ustawa to „bubel prawny”, że weta rozładują nastroje, że ustawa dawała zbyt dużą władzę ministrowi Ziobrze.

Nawiasem mówiąc, trudno zrozumieć, dlaczego sędzia mianowany przez Ziobrę miałby być „upolityczniony”, a ci mianowani przez polityka PSL, aferzystę Jana Burego (przez 14 lat członka KRS) są niezawiśli?

(…) Prezydent Duda ambitnie założył, że będzie zasypywał podziały między Polakami i łagodził spory polityczne, będąc prezydentem wszystkich Polaków. Dlatego uznał, że mianujący sędziów KRS musi być „wielopartyjny”. Problem w tym, że nie mamy systemu wielopartyjnego. Wielopartyjność była w dwudziestoleciu międzywojennym. Wszystkie ówczesne partie, różniąc się programami, miały na celu dobro i samodzielny rozwój kraju (tylko zdelegalizowana Komunistyczna Partia Polski zakładała protektorat sowiecki). Dziś scena polityczna kraju przypomina tę osiemnastowieczną – są w zasadzie tylko dwa stronnictwa: niepodległościowcy i „realiści”, zorientowani na patronów zewnętrznych. Porozumienie między tymi opcjami jest praktycznie niemożliwe, więc szanse na sukces mediacyjnych działań prezydenta nie wydają się duże. (…)

Aby przerwać spekulacje i uspokoić nastroje, zorganizowano w październiku Nadzwyczajny Zjazd Klubów Gazety Polskiej w Spale. Z klubowiczami spotkali się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. Tłumaczono uczestnikom, że negocjacje z prezydentem są na ukończeniu, pozostaje tylko kilka szczegółów, przebiegają w miłej atmosferze itp. Jednak trudno było oprzeć się wrażeniu, że to robienie dobrej miny do złej gry.

Można było mieć nadzieję, że to tylko konflikt czterdziestolatków między ministrem Ziobrą, a prezydentem (który zresztą karierę zawdzięcza ministrowi). Jednak po publicznej uwadze prezydenta o ubeckich metodach ministra obrony i słowach o armii, która „powinna być polska, a nie prywatna” okazało się, że istnieje także konflikt między czterdziesto- a sześćdziesięciolatkiem. (…)

Podobno prezydent ma 300 doradców i cieszy się zaufaniem 70% Polaków. Doradcą Antoniego Macierewicza jest całe jego życie, w którym dokonywał zawsze właściwych wyborów.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Prezydenci wszystkich Polaków” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Prezydenci wszystkich Polaków” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ojcowie założyciele III RP: Hajnicz, Wachowski i inni / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 41/2017

Zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli partie polityczne, dobierali figurantów na stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe.

Jan Martini

Zapomniani ojcowie założyciele III RP

Przemiana pierwszej komuny w państwo teoretyczne nie byłaby możliwa bez mrówczej pracy innych, dziś już zapomnianych. Takim zapomnianym ojcem założycielem III RP był Artur Hajnicz.

My wszyscy z Wałęsy. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nie głosował na Wałęsę. Dopiero po 30 latach spora grupa Polaków zdołała oswobodzić swoje mózgi z matriksu medialnego. Jednak wciąż są rodacy impregnowani na fakty, uważający noblistę-konfidenta za proroka, który zdołał przeprowadzić nas przez morze czerwone (morze to jakoś dziwnie rozstąpiło się przed „prorokiemˮ).

Oprócz notorycznych Halickich i Kierwińskich całkiem liczna grupa obywateli RP miast i WSI uważa, że Kuroń i Michnik, Geremek i Mazowiecki, Kiszczak i Jaruzelski to ojcowie polskiej demokracji.

Artur Heinisch (późniejszy Hajnicz) urodzony we Lwowie w 1920 r., mając lat czternaście wstąpił do nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, będącej moskiewska agenturą w II RP. Jako gimnazjalista był pod pseudonimem „Griszaˮ komunistyczną wtyczką we lwowskich młodzieżowych organizacjach syjonistycznych. W roku 1940 wstąpił do Komsomołu razem z Jankiem Krasickim i Michałem Brystygierem (synem „Lunyˮ). Od 1944 roku, już jako „Hajniczˮ, był oficerem polityczno-wychowawczym w armii Berlinga, kierował „grupą ochronno-propagandowąˮ w referendum 1946 roku (tj. zajmował się fałszowaniem jego wyników). Później był szefem Wydziału Propagandy w Zarządzie Polityczno-Wychowawczym i szefem Wydziału Informacji Oddziału II Głównego Zarządu Politycznego (Informacji Wojskowej).

W najgorszym stalinowskim okresie zajmował stanowisko redaktora naczelnego „Żołnierza Wolnościˮ. Później na czas udało mu się ewakuować do cywilnego „Życia Warszawyˮ, gdzie z czasem awansował do funkcji zastępcy redaktora naczelnego. Dzięki temu uniknął nagonki antysemickiej w 1968 roku, a nawet udzielał się w atakach na „syjonistówˮ(!).

Cały czas będąc członkiem PZPR, Hajnicz rozpoczął „drugą młodośćˮ w czasach rodzącej się „Solidarnościˮ. To właśnie on wyszukał ekspertów do pomocy strajkującym stoczniowcom w sierpniu 1980 r…. na prośbę premiera Jagielskiego.

Jego życiorys był „modelowyˮ – cały legion podobnych postaci miał niemal identyczne życiorysy. Nic dziwnego, że wielu ziomków znalazło się w notesie Hajnicza i zostało zaprotegowanych na doradców Solidarności.

Najlepszym przykładem może być płk. Wiktor Herer (śledczy Rodowicza-„Anodyˮ), który po zakończeniu pracy w UB został naukowcem, a po wielkich przemianach publikował w „Tygodniku Solidarnośćˮ jako doradca związku. „Tygodnik Solidarnośćˮ, periodyk wywalczony przez związek w 1980 roku, kierowany był przez Tadeusza Mazowieckiego wraz z sekretarzem redakcji Arturem Hajniczem. Gdy w roku 1989 „Tygodnik Solidarnośćˮ został powtórnie uruchomiony (również pod kierunkiem Mazowieckiego), znalazł się tam także płk. Hajnicz.

W „wolnej Polsceˮ pułkownik został dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych przy Senacie RP i jako fachowiec uczestniczył w wielu delegacjach zagranicznych Senatu.

Po wstąpieniu Polski do UE, Niemcy liczyli na odszkodowania i rekompensaty za mienie pozostawione na Ziemiach Zachodnich. Potrzebny im był doświadczony propagandysta do urabiania polskiej opinii publicznej. Znaleźli go w postaci Artura Hajnicza, który przeszedł do pracy w Polskiej Fundacji Roberta Schumana. Zaczął się specjalizować w stosunkach polsko-niemieckich na „odcinkuˮ przymusowych wysiedleń ludności niemieckiej. Pracodawcy docenili działania pułkownika Hajnicza i nagrodzili go wysokim niemieckim odznaczeniem Wielkiego Krzyża Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi.

W 1995 roku, pytany, czy Polacy powinni przeprosić za wysiedlenia, Hajnicz powiedział, że polskie społeczeństwo jeszcze nie jest na to gotowe (ale prace trwają).

Na przykładzie „Griszyˮ widać, jak złowroga i długotrwała była działalność lwowskich inteligentów – członków Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Dlaczego po przyłączeniu polskich Kresów wschodnich do sowieckiej „macierzyˮ różne Szechtery, Brystygery, Humery i Herery nie zostały we Lwowie, tylko ruszyły „w Polskęˮ? Widocznie ich zadania nie zostały jeszcze wypełnione…

Także z Mieczysławem Wachowskim historia obeszła się po macoszemu, a przecież jego nieefektowna i nie rzucająca się w oczy działalność wywarła przemożny wpływ na nasze najnowsze dzieje.

Mieczysław Wachowski działał na wysuniętej placówce, na pierwszej linii frontu, wśród nieprzyjaciół, a dzisiaj nawet michnikowscy historycy-lukiernicy nie poświęcą mu ciepłego słowa.

Nie ma on doktoratów honoris causa, nie jest honorowym obywatelem miast, nie spocznie w marmurowej krypcie na Wawelu. Ominęły go także wykłady na amerykańskich kampusach. Życie nie skąpiło Wachowskiemu upokorzeń. Musiał patrzeć, jak puszą się różne giermki. Nawet drobni kapusie wprowadzeni kiedyś do struktur Solidarności, jak Michał Boni, dziś brylują na salonach.

Gdy Wałęsa w chwili słabości chciał się przyznać do swojej agenturalnej przeszłości, Wachowskiemu udało się temu zapobiec, czym ocalił III RP.

Jak pisze Paweł Zyzak: Mieczysław Wachowski w grudniu 1980 roku, jako osobisty szofer Lecha Wałęsy, rozpoczął fascynującą karierę, zwieńczoną kilkanaście lat później stanowiskiem szefa Gabinetu Prezydenta RP. Po dziś dzień nie sposób znaleźć osoby zajmującej tak eksponowane stanowisko, która tak skrupulatnie wyczyściłaby wszelką dokumentację dotyczącą swojej przeszłości. Wachowski pozostał wielką tajemnicą, a zarazem kluczem do Lecha Wałęsy.

Za prezydentury Wałęsy był drugą osobą w państwie, a dziś – czy pochwali go któryś złotousty publicysta? Czy wywiad przeprowadzi „Stokrotkaˮ? Kto dziś pamięta, jak poświęcał się dla Sprawy? Musiał sprowadzać dziewczyny, załatwiać szkło, grać w ping-ponga.

Nie zawsze były to miłe obowiązki – codziennie rano musiał przystępować wraz z Wałęsą do komunii św. udzielanej przez osobistego kapelana Lecha – ks. Cybulę (TW „Franekˮ). W pokorze znosił pogardliwe epitety w rodzaju „kapciowegoˮ, spotykał się z afrontami.

Raz tylko nerwy mu puściły i zachował się nieprofesjonalnie. Było to w 1981 r. w Bieszczadach. Wałęsa jeździł tam „gasićˮ strajki i marudził, pouczając Wachowskiego – doświadczonego kierowcę. W pewnym momencie Wachowski nie wytrzymał, wysiadł, otworzył drzwi po stronie pasażera i rozkazał Wałęsie: „Wypierdalaj!ˮ. Świadków zamurowało – zobaczyli, kto tu jest szefem.

Przez 16 miesięcy „karnawału Solidarnościˮ nie odstępował przewodniczącego na krok. Wiedza, że jest agentem służb (jakich?) była powszechna. Czasem spod klapy marynarki wychynął mu drucik z mikrofonem. Wałęsa, poinformowany o fakcie, że jego kierowca, asystent i ochroniarz jest agentem, odparł krótko: „Wiem o tymˮ.

Podczas zjazdu Solidarności w Radomiu Wachowski… zdemaskował agenta-Eligiusza Naszkowskiego – przewodniczącego regionu z Piły (TW „Grażynaˮ), który potajemnie nagrywał obrady. Zdezorientowało to solidarnościowców – te proste chłopiska nie wiedziały o technice operacyjnej polegającej na poświęceniu drobniejszego agenta w celu uwiarygodnienia ważniejszego.

Wachowski spełnił swoją misję wzorowo. Przeprowadził suchą stopą swój Najcenniejszy Depozyt przez turbulentne wody burzliwego oceanu dziejów.

Dziś my, niewdzięczni, pamiętamy tylko Człowieka, Który Obalił Komunę i zaledwie kilku innych na trwałe wpisanych do narodowego panteonu.

Wiemy o zuchwałej ucieczce Bujaka przez kordony milicji, o brawurowym ukrywaniu się Frasyniuka. Niektórzy nawet widzieli film (dostępny na Youtube), w którym kaźń Michnika w kazamatach Rakowieckiej została uwieczniona przez przechodzącego mimochodem kamerzystę.

Oni wszyscy mają już miejsce w historii, a co z Wachowskim? Zaledwie doczekał się biografii („Kim Pan jest…ˮ P. Rabiej, I. Rosińska), a przecież jego życie nadawałoby się na scenariusz szpiegowskiego filmu. Mało kto miał tak barwny życiorys.

Studiował bardzo indywidualnym tokiem studiów w Wyższej Szkole Morskiej, równocześnie pracując jako ślusarz. Był żeglarzem, wędrował po świecie. Podobnie jak resortowy kolega Putin – jest karateką. Był taksówkarzem, alfonsem i handlował walutą. Gdy jedna z jego podopiecznych zmarła, czepiał się go prokurator, lecz śledztwo szybko umorzono. Jeśli wymagała tego służba, bywał gorliwym katolikiem – uczestnikiem spotkań oazowych, a nawet złożył wyjątkowo uciążliwe śluby trzeźwości!

Zachowaliśmy we wdzięcznej pamięci tylko Kiszczaka i Jaruzelskiego jako czołowych bojowników o demokrację. A gdzie generałowie Kurnik, Sarewicz, Dankowski, Dukaczewski, Czempiński, Pożoga i wielu, wielu innych? Liczni bitni oficerowie nie trafią do podręczników historii. Pozostały im jedynie skromne rezydencje, urzędnicza praca w radach nadzorczych ewentualnie golf na Florydzie.

Nie pamiętamy także o rzeszy bezimiennych i bezszelestnych, których pracowita krzątanina wydała trwałe owoce. Ich to podkrążone oczy, nie przespane noce, skarpetki śmierdzące od nie zdejmowanych długo butów zmieniały świat. To oni zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli nowe partie polityczne, dobierali figurantów na ważne stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe.

Dzięki ich pracy żyjemy lepiej, czytamy „Wyborczą” bez cenzury, a błyskotliwi publicyści mogą odważnie i bezkompromisowo chlastać Kaczyńskiego.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zapomniani ojcowie założyciele III RP” znajduje się na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zapomniani ojcowie założyciele III RP” na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Wielkopolski Kurier WNET” 40/2017, Jan Martini: Kim byli najważniejsi doradcy „Solidarności” Geremek i Mazowiecki?

Najważniejszy postulat strajku, utworzenie niezależnych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom doradców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej.

Jan Martini

Kto doradzał doradcom „Solidarności”?

Rozczyn dzieł Marksa wlany w bydląt czaszki
Wytwarza z mózgiem przedziwną miksturę.
W sikawki wtłacza to wszystko drań jakiś,
By pod ciśnieniem w świat puścić przez rurę.
Proces ten ujrzy kiedyś na obrazku
Przyszły człowieczek i z szczęścia zakwili,
Historia w lśniącym, szczerozłotym kasku
Ukaże wielkość niepowrotnej chwili.

Tak jak przewidywał w swoim wierszu Witkacy, Ojcowie Założyciele III RP – doradcy „Solidarności” – jawią się nam jako postaci ze spiżu. Na ich cześć kwili bezustannie legion człowieczków, a wraz z nimi człowieczek Budka („moim wzorem są Geremek i Mazowiecki”). Ponieważ historia jawi się nam w szczerozłotym kasku, nie pamiętamy faktów, które nie pasują do obecnie obowiązującej, zatwierdzonej przez historyków-lukierników wykładni.

Już starotestamentowy mędrzec Syrach pisał: Strzeż się doradcy i najpierw poznaj, jakie są jego potrzeby. Każdy doradca wysoko ceni swoją radę, a przecież bywa i taki, który doradza na swoją korzyść. Ale kto dziś czyta Biblię?

Kim byli najważniejsi doradcy „Solidarności” Geremek i Mazowiecki?

Ich oficjalne życiorysy koncentrują się na dokonaniach 1980 roku i późniejszych. Wiemy jednak, że w młodości byli aktywnymi funkcjonariuszami proletariackiej rewolucji, bezgranicznie oddanymi „władzy ludowej”. W pewnym, trudnym do uchwycenia momencie stali się demokratami. Chyba jednak jakaś słabość do komunizmu pozostała im do końca życia…

Mało kto wie, co eksperci doradzali strajkującym robotnikom. Najważniejszy postulat strajku sierpniowego – utworzenie niezależnych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom doradców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej i usiłowali dopisać w statucie związku paragraf o „kierowniczej roli PZPR”. Eksperci mieli pomagać „prostym robotnikom” w rokowaniach z komunistami, ale działali konsekwentnie na rzecz osłabienia związku.

Skąd się wzięli doradcy w stoczni?

Jakiejś grupie we władzach zależało na szybkim pojawieniu się ekspertów na Wybrzeżu. Prawdopodobnie była to grupa związana z przyszłym przywódcą komunistów w Polsce, Stanisławem Kanią. Możliwe, że szykowano scenariusz znany z roku 1956 i 1970 – zmiany ekipy rządzącej przy pomocy „gniewu ludu”. Termin wybuchu strajku (14 sierpnia) nie był przypadkowy – I sekretarz PZPR Edward Gierek odpoczywał na Krymie. Także Andrzej Gwiazda – lider Wolnych Związków Zawodowych był na wakacjach. Zakłada się, że strajk zorganizowali Bogdan Borusewicz i Lech Wałęsa. Jednak pierwszego dnia strajku Borusewicza w ogóle nie było na terenie stoczni, a Wałęsa spóźnił się kilka godzin. W końcu „Lechu przeskoczył płot” (czyli został dowieziony wojskową motorówką) i objął kierownictwo strajku.

Gdy wiadomość o strajku dotarła do Warszawy, 64 lewicowych intelektualistów postanowiło napisać tzw. Apel 64, w którym zwrócono się do obu stron konfliktu o podjęcie rozmów. Intelektualiści pochodzili głównie z takich organizacji, jak Towarzystwo Kursów Naukowych, Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” czy Wolność i Pokój (to tu udzielał się Kasprzak – trójzębny lider Obywateli RP). Były to organizacje nielegalne, acz tolerowane, a ich działalność spotykała się z umiarkowanymi represjami. Dziś trochę inaczej je postrzegamy, bo znamy już instrukcje gen. Kiszczaka: SB może i powinna kreować różne stowarzyszenia, kluby, czy nawet partie polityczne, głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym, a także na szczeblach podstawowych muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki.

Apel powstał w mieszkaniu Bronisława Geremka, który wysłał kopie pocztą do marszałka sejmu i premiera, a do KC partii zaniósł osobiście (z racji starych znajomości). Czy decyzja wyjazdu Mazowieckiego i Geremka do strajkujących robotników wynikała z potrzeby serca, czy ktoś im to zasugerował – nie wiadomo. Nie wiemy także, kto był pomysłodawcą Apelu 64.

Wiadomo, że 22 sierpnia Geremek i Mazowiecki zjawili się w Gdańsku z tekstem owego apelu i udali się do I sekretarza KW PZPR Fiszbacha, a później pół nocy konferowali z Wałęsą. Nazajutrz na jego prośbę podjęli się sformowania grupy doradców wspierających strajk. Kilku następnych ekspertów zjawiło się później (strona rządowa zapewniła im bilety lotnicze i miejsca w hotelu), a komisja została formalnie powołana 24 sierpnia 1980 r. z Tadeuszem Mazowieckim jako przewodniczącym.

Co na temat ekspertów mówili sami uczestnicy wydarzeń?

Anna Walentynowicz: W jakim celu i na czyje polecenie pojawili się w stoczni reprezentanci „opozycyjnej warszawki”? Nikt ich przecież nie zapraszał. Przyjęliśmy argumenty Geremka, że rozmowy z przedstawicielami rządu mogą być trudne i przyda się ktoś doświadczony, obyty w kontaktach z władzą, czyli poseł PRL, Tadeusz Mazowiecki. Ta dwójka „ekspertów” dobierała sobie współpracowników. Dlaczego doradcy usiłowali nakłonić nas do rezygnacji z postulatów mówiących o uwolnieniu więźniów politycznych i o powołaniu wolnych związków zawodowych? (…) O czym rozmawiali z ekipą rządową, kiedy udawali się na spoczynek do tego samego hotelu? Czy im również doradzali?

(…) Jagielski spotkał się w nocy 22 VIII w willi w Sopocie z przedstawicielem MKZ Florianem Wiśniewskim (przyjacielem Wałęsy), który, jak się później okazało, był agentem SB. W jego obecności Jagielski zadzwonił do Artura Hajnicza do Warszawy, żeby załatwił doradców dla stoczniowców. On im gwarantuje miejsce w hotelu i przelot samolotem. Następnego dnia zjawili się Mazowiecki i Geremek z poparciem 64 intelektualistów. Borusewicz poinformował mnie, że będziemy mieli doradców. „Po co nam doradcy? Mamy 21 postulatów” powiedziałam. (…)

Ktoś z nas powiedział: tam jest wolny pokój, jak my sobie nie poradzimy, to pana poprosimy. Nie wyszedł i nie można było się ich pozbyć; to oni się pozbyli nas.

Andrzej Kołodziej (jeden z przywódców strajku): Wtedy nie wiedzieliśmy, że Geremek miał ponoć jakieś kontakty z Gierkiem. Te rzeczy dotarły do nas później. Również później dowiedzieliśmy się, że doradców przywieziono do Gdańska samolotem rządowym (…) Jest to fakt dość wymowny, że to władza dobierała nam wtedy ludzi na doradców. Zrozumieliśmy, że w zasadzie są oni emisariuszami władzy komunistycznej. (…)

Przybyli intelektualiści próbowali przekonać strajkujących, iż postulat zalegalizowania Wolnych Związków Zawodowych jest absurdalny i nierealistyczny: Uważali, że władze nigdy nie zgodzą się na wolne związki i jeśli z tego postulatu nie zrezygnujemy, dojdzie do sowieckiej interwencji.

Andrzej Gwiazda: W czasie pierwszej rozmowy eksperci przedstawili nam propozycję zażądania wyborów do rad zakładowych w związku CRZZ-owskim: Kiedy odrzuciliśmy, powiedzieli, że mają propozycję drugą, daleko idącą: mamy założyć niezależny związek i zarejestrować się w CRZZ. Spytałem, czy są przekonani, że tak powinniśmy postąpić – odpowiedzieli, że absolutnie tak. Podziękowałem im więc za trud i dobre chęci, ale damy sobie radę sami.

Waldemar Kuczyński (doradca): Nasz wpływ był bardzo ważny, bo z jednej strony wzmacnialiśmy siłę negocjacyjną tego ruchu, dostarczając mu wiedzy, a z drugiej – trzymaliśmy nogę na hamulcu.

Ekspertem była również przez jakiś czas Jadwiga Staniszkis. Oto jej relacja: Widać było gołym okiem, jak to wszystko było pozabezpieczane. No przecież część ekspertów, która pojechała do Gdańska, dostała bilety na pociąg w Komitecie Wojewódzkim. Tadeusz Kowalik, doradca Solidarności, był profesorem w szkole partyjnej, do której uczęszczał przyszły premier Jagielski. W świetle tych wszystkich układów, piętrowych zabezpieczeń, tej całej siatki, to Wałęsa był mały pikuś.

Byłam zdziwiona, że oni ten strajk podgrzali, zamiast go zakończyć. (…) Wprowadzenie Wałęsy na przywódcę strajku w Gdańsku stanowiło zabezpieczenie przed Moskwą. Rząd mógł powiedzieć: wszystko kontrolujemy. Szybko zorientowałam się, że to, co się tam dzieje, tak naprawdę kamufluje coś znacznie głębszego.

Niewątpliwe jest, że komuniści, gdyby chcieli, nie wpuściliby doradców do Stoczni.

Podpisane porozumienie było daleko posuniętym kompromisem z obu stron – związkowcy „odpuścili” postulat wolnych wyborów, a komuniści zgodzili się na powstanie niezależnych związków, ale tylko regionalnych.

Natychmiast po podpisaniu porozumienia obie strony przystąpiły do jego łamania: strona rządowa zaczęła sporządzać listy proskrypcyjne, a Andrzej Gwiazda wyjechał w Polskę jednoczyć komitety strajkowe. Wbrew przewodniczącemu Wałęsie, wbrew doradcom, łamiąc podpisane porozumienie (zgoda na wolne związki dotyczyła tylko Gdańska), udało się doprowadzić 17 września do powstania Niezależnych, Samorządnych Związków Zawodowych „Solidarność”. Ogólnopolskich.

Kontrofensywa doradców

Doradcy mieli być swoistym buforem chroniącym komunistów przed radykalizmem robotników, lecz podczas rokowań sierpniowych ich wpływ na decyzje związkowców okazał się ograniczony.

Z czasem jednak, wraz z powiększaniem się ilości „ekspertów”, często dziwnych, ich rola wzrosła. Zbiegło się to z innym procesem osłabiającym związek – zatrudnianiem przez przewodniczącego Wałęsę tajnych współpracowników SB w administracji Solidarności.

Przewodniczący łódzkiego regionu Kropiwnicki negatywnie ocenił te sytuacje: Uruchomiony został obcy związkowi proces eliminacji działaczy i środowisk niepodporządkowanych politycznemu kierownictwu J. Kuronia, A. Michnika, B. Geremka i A. Celińskiego. (…) Pojawia się realna groźba przeobrażenia związku, bez pytania jego członków o zgodę, w organizację quasi-partyjną, lewicową.

Prof. Tadeusz Chrzanowski (który też był doradcą) opisał spotkanie, na które Kuroń przyprowadził grupę świeżo zaangażowanych doradców. Jedna twarz wydawała mu się znajoma. Kuroń przedstawił: „Profesor Wiktor Herer – będzie się zajmował rolnictwem”. Dla Chrzanowskiego był to szok. Pamiętał funkcjonariusza UB płk Herera z przesłuchań na Rakowieckiej. Kolejnym szokiem była reakcja Kuronia – oznajmił, że jeśli mu się nie podoba Herer, to może zrezygnować z doradztwa…

Złowroga rola doradców objawiła się w pełni podczas tzw. kryzysu bydgoskiego. W marcu 1981 grupa związkowców zaproszona do urzędu miejskiego w Bydgoszczy została pobita przez milicję (to wtedy przyszły senator PO Jan Rulewski stracił zęby). Wobec bezpośredniego ataku na związek, Solidarność musiała odpowiedzieć ogólnopolskim strajkiem generalnym. Żądano ukarania winnych prowokacji.

Podczas 4-godzinnego strajku ostrzegawczego „stanęła” dosłownie cała Polska. I wówczas wkroczyli eksperci. Rokowania odbywały się w warszawskim hotelu „Solec” pod kierownictwem doradców Celińskiego i Geremka. Chciał w nich wziąć udział członek władz Solidarności Lech Dymarski, ale nie został dopuszczony przez Wałęsę, choć w rokowaniach uczestniczył kierowca Wałęsy – Wachowski…

W „kompromisie warszawskim” strona związkowa wykazała się całkowitą uległością. Był to ważny test – sygnał dla władzy, że doradcy uzyskali pełną kontrolę nad Solidarnością i można atakować związek. Dymarski tak opisuje wydarzenie: Zorientowałem się, że misją doradców jest nie dopuścić do strajku za wszelką cenę, za cenę nawet związku. Zapaliło się zielone światło dla stanu wojennego…

Czasem spotyka się opinię, że stan wojenny był odpowiedzią na radykalizację związku. Zdaniem Andrzeja Gwiazdy było dokładnie odwrotnie – komuniści mieli mentalność gangsterów i wszelkie porozumienia czy kompromisy traktowali jako słabość. Wzrastało wtedy niebezpieczeństwo siłowego rozwiązania.

Już po śmierci Geremka został odnaleziony przez historyków szyfrogram ambasadora NRD ujawniający rewelacje tow. Cioska – ministra ds. współpracy ze związkami zawodowymi: Właśnie miałem osobliwą rozmowę z szefem ekspertów Solidarności Geremkiem, który ma ścisłe kontakty z Międzynarodówką Socjaldemokratyczną i osobiste kontakty z zachodnimi politykami. Geremek oświadczył, że dalsza pokojowa koegzystencja między Solidarnością w obecnej formie a socjalizmem realnym jest już niemożliwa. Konfrontacja siłowa nieuchronna. Aparat Solidarności musi zostać zlikwidowany przez państwowe organy władzy. Po siłowej konfrontacji Solidarność mogłaby na nowo powstać, ale jako rzeczywisty związek zawodowy, bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i bez ambicji politycznego sięgnięcia po władzę. Być może tak umiarkowane siły jak Wałęsa mogłyby zostać zachowane… Trudno o wyraźniejsze dowody zdrady doradcy wobec Solidarności.

Ale eksperci ujawnili w pełni swój potencjał dopiero w czasach Okrągłego Stołu (który był ich „koncertem”), podczas gdy Wałęsa został sprowadzony do roli dekoracyjnej paprotki na tym stole. Komuniści przekazali władzę w dobre ręce. Eksperckie.

Całe życie na odcinku katolickim

Adam Michnik na swoim spotkaniu w Poznaniu powiedział: Jaki będzie Kościół polski, taka będzie Polska. Michnik sam sobie tego nie wymyślił, bo do tego wniosku doszli lewicowi intelektualiści zatrudnieni w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego już w latach czterdziestych. Zdawali sobie oni sprawę, że w Polsce zlikwidowanie Kościoła w taki sposób, jak w Chorwacji czy na Słowacji, jest niemożliwe. Dlatego rozpoczęto trwającą kilkadziesiąt lat pracę nad Kościołem. Jednym z jej elementów był ruch tzw. księży patriotów.

Andrzej Gwiazda: – Polacy zachwycali się, że mamy katolickiego premiera. Kim był Mazowiecki? Był aktywnym organizatorem ruchu „księży patriotów”. Aktywność jego polegała na tym, że jeździł gazikiem z ubekami, wchodził na plebanię, brał proboszcza pod rękę i wieźli go na zebranie „księży patriotów”. Mazowiecki był zaufanym człowiekiem partii ds. kleru. Prymas Wyszyński nigdy, mimo wielokrotnych starań ze strony Mazowieckiego, nie zamienił z nim nawet dwóch słów.

Gwiazda przytacza rozmowę z pewnym księdzem – wykładowcą seminarium, który starał się o paszport, by wraz z alumnami odbyć pielgrzymkę do jednego z sanktuariów zachodnich. Skierowano go do człowieka, który tym się zajmował– był to Mazowiecki. Paszportów nie udzielono, gdyż na pytanie, co sądzi o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego, odpowiedź okazała się niesatysfakcjonująca.

Tadeusz Mazowiecki (Człowiek Dwudziestolecia „Gazety Wyborczej”) to według Wikipedii potomek polskiej rodziny szlacheckiej herbu Dołęga, biorącej początek od średniowiecznych dziedziców dóbr w Mazowszu. Ponieważ chodziły plotki, że dziadek premiera nazywał się Mazower, a on sam ukrywał się podczas okupacji, zaprzyjaźniony z gen. Kiszczakiem sekretarz episkopatu Dąbrowski dokonał kwerendy w księgach parafialnych i podobno znalazł dowody chrztu wszystkich przodków premiera parę wieków wstecz (aż do Konrada Mazowieckiego?).

Niewiele wiemy o życiu „wczesnego Mazowieckiego”. Wiadomo, że parę miesięcy studiował prawo (stąd pojawiająca się czasem informacja „z wykształcenia prawnik”), znamy jego prasowe ataki na biskupa Kaczmarka. Jako redaktor naczelny wrocławskiego „Tygodnika Katolików” w 1952 r. domagał się rozprawy z opozycją i emigracyjnymi politykami, „by przestali bruździć”. Wówczas działał jako klasyczny utrwalacz „władzy ludowej”, lecz po zakręcie historii w 1956 r. odrzucił dogmatyczny komunizm, stając się demokratą i działaczem koncesjonowanej opozycji katolickiej. I ta droga wyniosła go na szczyt.

12 września 1989 r. Sejm PRL powołał rząd „pierwszego niekomunistycznego premiera”, w skład którego weszło 11 przedstawicieli Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, po 4 ministrów z PZPR i ZSL oraz 3 z SD.

Czyli stało się dokładnie tak, jak opisywał (w 1984 roku!) uciekinier z KGB płk Anatolij Golicyn: Zostanie uformowany rząd koalicyjny, skupiający przedstawicieli partii komunistycznej, reprezentantów reaktywowanej Solidarności oraz Kościoła. W tym rządzie mogłoby się znaleźć również kilku tak zwanych „liberałów”.

Pod koniec życia Mazowiecki widywany był, jak samotnie modlił się w kościele na różańcu. Nie przekazał jednak formacji swoim dzieciom. Wojciech Mazowiecki – szef Superstacji – znany jest z postępowości i niechęci do klerykalizmu, szowinizmu, ksenofobii, homofobii, antysemityzmu, obskurantyzmu itp.

Po linii internacjonalizmu

Lech Wałęsa powiedział kiedyś, że polskie drogi są skomplikowane. Jedna z takich dróg zawiodła również innego doradcę Solidarności – Bronisława Geremka – na sam szczyt.

François Mitterrand sugerował, że właśnie Geremek powinien być prezydentem Polski, bo „tak pięknie mówi po francusku”. Madaleine Albright określiła go jako „skarb prawdziwy”. Sale im. „prof. Bronisława Geremka” istnieją zarówno w polskim sejmie, jak i w parlamencie europejskim (profesor został profesorem w 1989 roku, już po „prześladowaniach” okresu komunistycznego).

Bronisław Geremek musiał być wyjątkowo zdolny, skoro w pierwszej połowie lat 50. otrzymał stypendium do Nowego Jorku. Może karierze zdolnego młodzieńca dopomógł fakt, że już w liceum wstąpił do partii komunistycznej. Później był sekretarzem partii na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego. Z tego okresu zachował się jego „pozytyw” na podaniu o przyjęcie do partii reportażysty-konfabulanta Ryszarda Kapuścińskiego (TW „Vera Cruz”).

Geremek boleśnie odczuł śmierć Stalina. Przemawiając na uroczystości żałobnej, powiedział, że życie dla niego straciło sens i nie wie, co robić. Ktoś z sali mu poradził: „powieś się”.

W 1963 roku Geremek jako naukowiec znający 4 języki europejskie otrzymał atrakcyjną posadę dyrektora Polskiego Ośrodka Kultury w Paryżu. Musiał się cieszyć zaufaniem sowieckich służb, gdyż placówki tego rodzaju zwyczajowo były wykorzystywane jako centrale logistyczne dla agentury. Pojawiały się spekulacje, że jego zadaniem było utrzymywanie łączności z zachodnimi partiami komunistycznymi. Mówiono też, że to on był tym mitycznym il professore, który miał jakieś kontakty z lewakami – przyszłymi terrorystami we Włoszech.

Coś mogło być na rzeczy, bo w Wikipedii jest informacja: Jerzy Urban oskarżył go na konferencji prasowej o współpracę z CIA. Jeszcze bardziej absurdalne były zarzuty o kontakt z terrorystami z Frakcji Czerwonej Armii.

W 1968 roku intelektualista pogniewał się na partię i stał się demokratą (może to partia pogniewała się na towarzysza pochodzenia żydowskiego?). W 1978 roku, mimo wystąpienia z partii, Geremek dostał kolejny raz stypendium do Ameryki.

Warto przytoczyć kilka myśli prof. Geremka z zagranicznych i krajowych wywiadów:

Komunizm? Partia komunistyczna? Te rzeczy już nie istnieją.

Gorbaczowska koncepcja wspólnego europejskiego domu nie powinna być brana za byle jaki slogan – to jest prawdziwa koncepcja.

Populizm i demagogia są największym zagrożeniem dla młodych demokracji w Europie Środkowo-Wschodniej.

Uczucia narodowe były przez długi czas naturalnym odniesieniem przeciwko władzy, oznacza to, że niebezpieczeństwo istnieje, ale jesteśmy czujni i będziemy umieli stawić mu czoła.

Zjednoczona Europa powinna być też otwarta ku Związkowi Radzieckiemu.

Na zarzuty, że partia o rodowodzie solidarnościowym zawsze głosuje w sejmie jak SLD, Geremek opowiedział: Nieprawdą jest, jakoby Unia Demokratyczna głosowała tak jak komuniści. Natomiast problemem Unii jest fakt, iż komuniści głosują tak jak Unia.

Wielokrotnie zresztą byli towarzysze Kwaśniewski i Geremek wykazali całkowitą zgodność poglądów. Np. bardzo im się nie podobał pomysł dekomunizacji. Postanowili więc wspólnie strzec zasad państwa prawnego. Ostrzegali, że nie dopuszczą do „polowań na czarownice”, a uchwalenie ustaw dekomunizacyjnych zaskarżą do Trybunału Konstytucyjnego i instytucji międzynarodowych. Tak też zrobili, a sędzia Zoll wraz z kolegami podzielił ich stanowisko, „odrzucając w całości” projekty ustaw lustracyjnych.

W wywiadzie dla „Polityki” Geremek mówił: Nie dajmy się porwać nienawiści i głupocie. Polityka dekomunizacji, co potwierdzają także doświadczenia innych państw naszego regionu, powoduje krzywdę ludzką, wzrost fanatyzmu, irracjonalność zachowań politycznych, spiralę zemsty i nienawiści, powstaje więc sytuacja, w której pierwszy lepszy może sięgnąć po władzę. Pod hasłem zwalczania komunistycznej przeszłości może być zniszczone wszystko, co osiągnęliśmy w przebudowie państwa.

Antoni Macierewicz nie zdecydował się na umieszczenie Geremka na swojej liście, gdyż znaleziono tylko jeden dokument o treści: „z czynnej sieci agenturalnej wykreślono w roku 1968” (z esbeckiej teczki Bronisława Geremka zachowały się jedynie okładki).

W 2007 r., będąc europarlamentarzystą, Geremek odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego, informując: Powiedziano, że ustawa lustracyjna ma cel moralny. Nie podzielam tego poglądu. Uważam, że ustawa ta w obecnym kształcie narusza zasady moralne, stwarza zagrożenie dla wolności słowa, dla niezależności mediów, dla autonomii instytucji akademickich. Kreuje swoiste „ministerstwo prawdy”, czy też „policję pamięci”, a obywatela czyni bezbronnym wobec kampanii pomówień, osłabiając ochronę sądową jego praw.

Na pytanie, czy Bronisław Geremek podporządkuje się prawu, nakazującemu mu złożenie oświadczenia lustracyjnego, Władysław Frasyniuk odpowiedział: Niektórym ludziom pewnych pytań się nie zadaje. I do takich ludzi należy profesor Geremek.

Bronisław Wildstein był jednak innego zdania: Informacja o tym, że Bronisław Geremek był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB, odpowiada nam na pytanie, dlaczego tak mało wiemy o naszej najnowszej historii. Dlaczego osoba tak eksponowana, adorowana przez główne środowiska opiniotwórcze w Polsce, wynoszona do rangi koryfeuszy polskiej niepodległości, nie ma nadal biografii? Być może dlatego, że ci, którzy chcieliby ją napisać, obawiają się tego. Środowiska opiniotwórcze oczekują hagiografii, a takiej nie da się napisać.

Profesor Geremek utrzymywał ścisłe kontakty z Georgem Sorosem i był członkiem rady nadzorczej Fundacji Batorego. Nic dziwnego, że w dobie przemiany komuny w postkomunę Geremek dysponował znacznymi zasobami zagranicznych środków płatniczych na cele demokracji. Środkami tymi zasilał różne, bliskie mu ideowo organizacje. Wtedy zwrócił się do przewodniczącego KPN Leszka Moczulskiego z propozycją przekazania zawrotnej w owych czasach sumy 50 tys. dolarów, jednak pod warunkiem pokwitowania 500 tysięcy…

Choć Geremek miał tylko tyle wspólnego z wiarą katolicką, że zwalczał ją jako redaktor ateistycznych „Argumentów”, jego uroczystości pogrzebowe w warszawskiej katedrze celebrowane były z wielką pompą. Płomienna homilia red. Michnika z pewnością zapadła na długo w pamięci wiernych. Czy nie należało jednak przeprowadzić jakichś obrzędów ekspiacyjno-pokutnych, zdekontaminować albo powtórnie konsekrować świątynię?

Wojny doradców

W strajkującej stoczni zjawili się (i zostali zaakceptowani przez stoczniowców jako eksperci) także ludzie kojarzeni ze środowiskami niepodległościowymi. Spotkało się to z niechęcią doradców „różowych” (czy wręcz „czerwonych”) – starano się nie dopuścić ich do strajkujących.

O takich praktykach wspominał prof. Stefan Kurowski: Mazowiecki, który znał mnie osobiście z KIK, zwrócił się do mnie, abym wyszedł z sali. Nie ruszyłem się, więc Mazowiecki wezwał jednego z robotników ze straży strajkowej, aby mnie wyprowadził. Byłem od tego robotnika dużo starszy, a on chyba nieśmiały i grzeczny, więc nie chciał użyć siły. Wtedy Mazowiecki osobiście podszedł do mnie, złapał mnie z lewej strony pod rękę i wydał polecenie temu młodemu człowiekowi, aby mnie wyprowadzić. W ten sposób usunięto nas z sali.

O zabawnym zdarzeniu wspominał Krzysztof Wyszkowski. Otóż Jan Olszewski i Tadeusz Chrzanowski napisali projekt statutu związku i przynieśli go do przepisania na maszynie. Gdy maszynistka na chwilę się odwróciła, ktoś porwał dokument i zniknął w tłumie. Podejrzewano, że zrobił to jeden z konkurencyjnych ekspertów – Wielowieyski (kojarzony z katolicyzmem, ojciec ekstremalnie postępowej dziennikarki). Jednak przez noc Olszewski z Chrzanowskim zdołali odtworzyć dokument i statut został wykorzystany.

Chrzanowski twierdził, że kiedy przybył do Stoczni z mec. Siłą-Nowickim, wśród doradców pojawił się niepokój, gdyż ten legendarny obrońca polityczny był oceniany jako człowiek o „poglądach skrajnych”. Siły-Nowickiego nie dopuszczono do negocjacji i nie udzielono mu głosu.

Tak więc już wtedy zarysował się obecny konflikt polityczny między postępowymi realistami – internacjonałami a konserwatywnymi niepodległościowcami.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kto doradzał doradcom Solidarności” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kto doradzał doradcom Solidarności?” na s. 4-5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Wielkopolski Kurier WNET” 39/2017, Jan Martini: III RP – perfekcyjny projekt, gdyby nie ta „polskość-nienormalność”…

Późniejszy Bolek widocznie wygrał casting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie.

Jan Martini

Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego

Gdy w 1987 r. w Helsinkach dziennikarze zapytali ministra spraw zagranicznych E. Szewardnadze, czy ZSRR mógłby się zgodzić na zjednoczenie Niemiec, usłyszeli, że tak, pod warunkiem istnienia strefy buforowej między Rosją a Niemcami. Taka strefa – to kraj nie prowadzący samodzielnej polityki, bez armii i przemysłu, słowem – państwo teoretyczne.

„Mniej państwa w gospodarce”

Ten slogan programowy Platformy Obywatelskiej można by rozszerzyć o inne elementy: „mniej gospodarki” i „mniej ludności w państwie”. Państwa teoretycznego nie wymyślił Donald Tusk, on jedynie realizował jakieś ustalenia. Możemy się tylko domyślać, gdzie mogły być centra decyzyjne „teoretycznego państwa”, ale jesteśmy pewni, że nie rządzili nami ludzie, których prof. Żaryn nazwał tylko „marnymi podwykonawcami”.

Mężowie stanu typu Tusk czy Komorowski wiedzieli, że nasze państwo to „lipa”, administrowane przez „macherów z zaplecza”, którzy „przestawiają wajchy”. Najbardziej kompetentny człowiek w państwie – minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz – oprócz wiadomości, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie, faktycznie nie istnieje”, przekazał nam jeszcze inną informację. Ponoć wiele ważnych osób ostrzegało go, że nie wolno mu „ruszać BOR-u”. Skąd takie wysokie „umocowanie” BOR-u? Czy borowcy pomagali naszym mężom stanu podejmować decyzje, czy tylko przekazywali dyspozycje?

„Oficer ochrony” w wydaniu sowieckim miał szersze zadania niż troska o bezpieczeństwo. Amerykanie w Poczdamie byli zdziwieni, że marszałek Żukow do klozetu chodzi w towarzystwie. Taki funkcjonariusz nie tylko skoczy po pizzę, przyniesie kapcie, pogra w ping-ponga, ale przede wszystkim dopilnuje, by „obiekt chroniony” nie zrobił czegoś nieprzewidywalnego.

Grzegorz Braun twierdzi, że Polska była rządzona przez konsorcjum czterech wywiadów, dla których największy problem stanowiły (i stanowią) aspiracje niepodległościowe Polaków.

Ze swojej kwerendy w archiwach Instytutu Gaucka przywiózł on dokument niedbale „zanonimizowany”. Udało mu się odczytać pod plamą flamastra nazwiska niektórych niemieckich szpiegów we Wrocławiu. Był tam m. in. były komendant wojewódzki wrocławskiej policji – płk Anioła, a także jeden z dyrektorów wrocławskiego ośrodka telewizji. Rozkazem z 1984 roku gen. Kiszczak zezwolił „bratniej służbie” STASI na tworzenie własnej siatki, która z pewnością nie „rozpuściła się we mgle” po zjednoczeniu Niemiec. Nie po to ambasadorem Niemiec w Polsce został jeden z szefów wywiadu BND.

Oleg Gordijewski oceniał agenturę rosyjską w Polsce na 25–30 tysięcy. Ze względu na wagę „kierunku” na jej czele stał zawsze generał. Słowa Jarosława Kaczyńskiego o kondominium wywołały furię salonów, ale oprócz Rosjan i Niemców w naszym kraju jeszcze „czynni są inni szatani”, a proces przemiany państwa zniewolonego w „państwo teoretyczne” ciągle kryje wiele tajemnic. Wielu ludzi wciąż wierzy w oficjalną wykładnię „Gazety Wyborczej”, ale prawda wygląda inaczej. A wszystko zaczęło się już dawno…

XXII Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego

Efektem tylko jednodniowego zjazdu (6.12.1961) był dokument o epokowym znaczeniu – III Program KPZR. Odstąpiono od dotychczasowej metody zarządzania społeczeństwem przez brutalne represje, które okazały się nieefektywne i spowodowały spadek liczby ludności. Zamiast terroru zaproponowano oddziaływanie bezpośrednio na mózgi za pomocą manipulacji medialnej.

Niepomiernie miała wzrosnąć rola tajnych służb działających na dwóch obszarach: zbierania informacji i wtłaczania przetworzonej informacji (dezinformacji?) w umysły ludzkie. Po paru latach sukces nowej polityki przerósł najśmielsze oczekiwania, a jej założenia wprowadzono do stosowania przez agenturę sowiecką na całym świecie. Nastąpił wielki rozrost KGB – w szczytowym okresie, za dyrekcji J. Andropowa, liczebność kadr wynosiła 1 600 tys. funkcjonariuszy.

W KGB istniał unikalny system rekrutacji – przyjmowano najlepszych, znalezionych w tysiącach szkolnych kółek szachowych (przy okazji ZSRR wyrósł na niedościgłą w świecie potęgę szachową).

Ci błyskotliwi ludzie zaczęli sobie zdawać sprawę, że wehikuł ideologiczny – marksizm, który przez lata tak wspaniale sprawdzał się w służbie imperializmu rosyjskiego, doprowadzi w końcu ZSRR na śmietnik historii. Niewydolny system ekonomiczny był nie do utrzymania, dlatego „młode wilczki z KGB” – Szelepin, Siemiczastny, Mironow – zaczęli przemyśliwać nad sposobem „bezkolizyjnego” przejścia na gospodarkę rynkową. Prawdopodobnie prace nad „pierestrojką” zaczęły się po inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. Zamierzono wprowadzić znaczną liberalizację i sztafaż demokracji (partie, kampanie wyborcze, „walkę polityczną” itp.) przy pełnej kontroli medialnej nad umysłami „elektoratu”. Na miejsce „obozu socjalistycznego” miały powstać formalnie niepodległe państwa, pozostające jednak pod kontrolą „centrali”. Polska została wytypowana na „laboratorium pierestrojki” i tu miał się rozpocząć proces „upadku komunizmu”.

Przygotowania do „pierestrojki”

Na długo przed startem „transformacji” podjęto szereg działań. Od 1974 roku zaczęto wysyłać funkcjonariuszy polskiej filii GRU do Moskwy na kursy w „centrali”. Jak zauważyli sami kursanci, przekazywano im wiedzę książkową i zdezaktualizowaną, poddawani byli ścisłej inwigilacji (interesowano się zwłaszcza ich zwyczajami czy nałogami), a zasadniczym celem kursu był raczej „przegląd kadr”. „Wojskówka” – to najwierniejsi z wiernych, najpewniejsi ideologicznie funkcjonariusze nadzorujący Polaków (z charakterystyki płk. M. Sznepfa: „językiem polskim posługuje się bardzo dobrze”).

Dla wygody skorowidze alfabetyczne w warszawskich archiwach pisane były wg. alfabetu rosyjskiego (ABWGD). Służba ta, jako formacja „wyższego zaszeregowania” niż SB, była faktycznym organizatorem i nadzorcą procesu transformacji ustrojowej w Polsce. Jej zawdzięczamy FOZZ i „przemiany własnościowe” umożliwiające akumulację kapitału w rękach „właściwych” ludzi. W ten sposób rozwiązano dylemat Kisielewskiego, „jak budować kapitalizm bez kapitału”.

WSI zostało zlikwidowane po 17 latach istnienia „wolnej Polski”, ale wygenerowana sieć oligarchów – „geniuszy biznesowych” pozostała. Nie przez przypadek z wywiadem wojskowym związani byli twórcy „młodej polskiej demokracji” – Kiszczak i Jaruzelski.

Aby zapewnić kadry menadżerskie do zarządzania nową gospodarką, miłujący Moskwę (z wzajemnością) amerykański senator Fulbright – przeciwnik wojny w Wietnamie – założył fundację mającą na celu „zbliżenie ludzi i narodów”. Na stypendia Fulbrighta posłano grupę młodych aparatczyków partyjnych („resortowe dzieci”), którzy stali się – jako światowcy – heroldami kapitalizmu i uczyli nas demokracji.

Z inicjatywy KGB w 1975 roku zorganizowano Europejską Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Jej deklarowanym celem było rozbrojenie i „budowa wzajemnego zaufania”, ale dla organizatorów najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk”, dotyczący praw człowieka, gdyż umożliwił powstanie legalnej opozycji niezbędnej do „przekazania władzy” po „upadku komunizmu”. Tylko w Polsce, obok tych „zadaniowanych”, istnieli prawdziwi opozycjoniści – w innych krajach „demokracji ludowej” służby musiały wytworzyć „opozycjonistów” od „zera”. W Czechosłowacji 2/3 składu opozycyjnej Karty 77 było agentami, a w NRD „trefnych” dysydentów było ponad 90%.

Proces generowania i uwiarygodniania użytecznych „opozycjonistów” wymagał lat – już w 1981 znana była ekipa, której zamierzano przekazać władzę. Czołowe postacie życia politycznego i społecznego III RP zostały w stanie wojennym internowane i „podlegały represjom” w luksusowym ośrodku na terenie poligonu drawskiego w Jaworzu. To tutaj budowano „piękne życiorysy opozycyjne” Geremka, Mazowieckiego, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Bartoszewskiego, Celińskiego i Drawicza (TW „Kowalski” – po „upadku komunizmu” prezes Radiokomitetu).

Do wylansowania „właściwych opozycjonistów” użyto słuchanego przez miliony ludzi radia Wolna Europa. Choć telefony u opozycjonistów były podsłuchiwane i wyłączane, „magiczny” telefon w mieszkaniu J. Kuronia zawsze działał bezbłędnie. Z tego aparatu Kuroń przekazywał wiadomości „z życia opozycji” do E. Smolara – kierownika sekcji polskiej BBC, a następnie polski słuchacz „rozgłośni dywersji ideologicznej” mógł dowiedzieć się, że czołowi opozycjoniści to Kuroń i Michnik. Twórca KOR – Macierewicz został „wyautowany”…

Koniec ładu jałtańskiego

Ogromna i ryzykowna operacja zmiany ustroju planowana była na lato 1980 r. Już na wiosnę tego roku ewakuowano archiwa KGB z krajów bałtyckich.

Zaczęło się obiecująco – zainicjowano strajki, „przywódcy robotników” byli już przygotowani (min. spraw wewnętrznych Kowalczyk do E. Gierka: „na czele strajku stoi nasz człowiek”), a do pomocy strajkującym robotnikom w rokowaniach z władzą znaleźli się „eksperci” – Geremek, Mazowiecki – natychmiast zaakceptowani przez Wałęsę (strajkujący nie mieli zaufania do tych „doradców”, bo dowiedzieli się, że bilety lotnicze i zakwaterowanie w hotelu – tym samym, w którym mieszkali negocjatorzy rządowi – zapewniła im „strona rządowa”).

Jednak powstanie i błyskawiczny rozrost „Solidarności” kompletnie zaskoczył „reżyserów historii”. Mimo wysiłków agentury umiejscowionej w strukturach związku, nie udało się opanować operacyjnie „Solidarności”. Nastąpiła seria nerwowych konsultacji warszawsko-moskiewskich w Białowieży i decyzja o „stanie wojennym” jako metodzie „przebudowy” związku.

Podczas narady ministrów spraw wewnętrznych „bratnich państw” w Pradze w 1983 r. gen. Kiszczak poinformował, że „Solidarność” będzie reaktywowana, ale skład jej kierownictwa zostanie zmieniony.

Odpowiedź zaatakowanej „Solidarności” na stan wojenny okazała się błędna (czy to wpływ agentury w kierownictwie związku?). Przyjęta taktyka biernego oporu i strajków okupacyjnych była najwygodniejsza dla junty Jaruzelskiego, gdyż władze najbardziej obawiały się „ulicy i zagranicy”. Reakcja „zagranicy” była mieszana – prezydent Reagan nałożył sankcje na ZSRR i PRL, natomiast kanclerz Schmidt wysłał list z gratulacjami do gen. Jaruzelskiego. Może obawiał się, że aspiracje niepodległościowe Polaków mogą utrudnić przyszły proces jednoczenia Niemiec?

Więcej zagrożeń mogła nieść „ulica” z masowymi protestami. Krwawe pacyfikacje metodą chińską z placu Tiananmen byłyby klęską przyjętego scenariusza i ruiną wizerunku oświeconych władców wiodących naród ku demokracji. Dlatego działania prowadzone były – jak na możliwości i zwyczaje komunistów – „dość kulturalnie” (co zauważył płk Mazguła).

W Koszalinie, mieście wojskowo-urzędniczym z największym pracodawcą – Komendą Wojewódzką MO, zainscenizowano „rozruchy”. „Polewaczka” do rozpędzania tłumów była w tym mieście całkowicie zbędna. Mimo to wypożyczono taki sprzęt na kilka dni, by polać tłum skrzyknięty za pomocą fałszywych ulotek rzekomej „Solidarności” (przy okazji sprowokowanej zadymy sędzia Płóciennik – obecnie w Sądzie Najwyższym – skazał na więzienie starszą kobietę – sybiraczkę).

Prowokacje takie stanowiły element scenariusza, choć wtedy sądziłem, że była to inicjatywa chcących się wykazać lokalnych esbeków. W projektowanym „państwie prawa realizującym zasady sprawiedliwości społecznej”, które pracowicie konstruowali dla siebie komuniści, zagrożeniem mogli być cieszący się autorytetem w swoich środowiskach ludzie „Solidarności”.

Mój nadzorca z SB, miły kapitan, kiedyś mi powiedział szczerze „Panie Janku, kraj jest bez przyszłości, ten reżim nie odda władzy. Ja niewiele mogę, ale mam kolegę w dziale paszportowym. Gdyby Pan chciał…”. Nie skorzystałem, ale ok. 10 tys. działaczy „Solidarności” średniego szczebla wyjechało w wyniku zachęt czy wręcz zmuszania do emigracji.

Ponieważ „walka z komuną” miała stać się w przyszłości przepustką do władzy, „walczyć” zaczęli różni ludzie. Czy to przypadek, że szefami NZS na politechnice i uniwersytecie warszawskim zostali synowie generałów SB? Wprawdzie nie zrobili kariery politycznej, ale przewodniczący NZS na uniwersytecie wrocławskim G. Schetyna – tak. Widać było, że pewne środowiska opozycyjne były zwalczane, a inne nie.

Ponieważ kanały komunikacji były kontrolowane przez agenturę, wielkie środki finansowe z zagranicy na pomoc „Solidarności” zostały w większości przejęte przez SB i posłużyły do korumpowania i szantażowania działaczy. Pewne grupy dostawały pomoc z zagranicy i sprzęt poligraficzny, będąc wręcz pod parasolem ochronnym SB. Geremek mógł przejść na lotnisku przez kontrolę z walizką dolarów, podczas gdy inni „przypaleni” z jedną ulotką mieli poważny problem.

Nobel w służbie rewolucji

Po raz pierwszy udało się sowietom uzyskać „swego” Nobla w 1954 roku. Tę prestiżową nagrodę dostał uzdolniony literacko agent KGB o pseudonimie „Argos” – Ernest Hemingway. Natychmiast książki noblisty zaczęły się rozchodzić po całym świecie w milionach egzemplarzy, propagując miłe komunistom treści. Sowieci zauważyli także, że wcale nietrudno jest sterować przyznawaniem nagród. Wystarczyło w komitecie noblowskim zainstalować dwóch „swoich”, by szanse „właściwych” wzrosły niepomiernie. Konkurentów należało wyeliminować na możliwie wczesnym etapie, a później zastosować mechanizm „ssąco-tłoczący”. Rosjanie umiłowali zwłaszcza nagrody literackie i pokojowe, ale udało im się także nagrodzić pewnego chemika, który badał skutki wojny jądrowej, co wpisywało się znakomicie w strategię straszenia „burżujów” zagładą nuklearną.

Pani Kiszczakowa powiedziała, że Wałęsa nagrodę Nobla zawdzięcza jej mężowi i ja jej wierzę. Wałęsa – jako międzynarodowo uznany autorytet potwierdzony prestiżową nagrodą – był nieporównywalnie ważniejszy niż przewodniczący zdelegalizowanego związku zawodowego. Odegrano przy tym rutynowe kombinacje operacyjne – cyrk z wysłaniem do komitetu noblowskiego „kompromatów” czy AUTENTYCZNE donosy Bolka pokazane Annie Walentynowicz. Mimo „prowokacji SB” nagroda została przyznana. Reżim nie pozwolił laureatowi odebrać nagrody osobiście, ale pozwolił pojechać na uroczystość żonie konfidenta. Danuta Wałęsowa wygłosiła tam tradycyjny wykład laureata napisany przez najlepszych tekściarzy SB.

Faktyczna rola noblisty-figuranta w transformacji ustrojowej była żadna. W amerykańskiej dokumentacji mowa jest o układzie Jaruzelski-Geremek, bez wspominania nazwiska Wałęsy. Natomiast nie sposób przecenić jego roli propagandowej. Jako centralna postać III RP był jak zwornik w gotyckim sklepieniu – jego wyjęcie mogło spowodować katastrofę. Dlatego ten „mędrzec Europy” jest nadal „pompowany”, mimo (wydawałoby się) ostatecznej kompromitacji.

Wałęsa nie wziął się znikąd. Rutynowa pragmatyka sowieckich służb zakłada, że do zadania przygotowuje się kilku dublerów. Późniejszy Bolek widocznie wygrał kasting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy, spin doktorzy, a może nawet wizażyści. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie.

Wciąż są ludzie, którzy uważają, że winy lat 70. i fatalną prezydenturę Wałęsa odkupił zasługami lat 80., kiedy rzekomo „nie dał się złamać” i „urwał się esbekom”. Gdyby chłopek-roztropek był w stanie „przekręcić” służbę sowiecką, to taka służba nie byłaby służbą sowiecką (płk Starszak do Wałęsy w dniu zakończenia internowania: „Panie przewodniczący, odtąd będziemy się kontaktować bezpośrednio, nie przez Wachowskiego”). Czy można uwierzyć w sytuację, że przewodniczący Wałęsa twardo rokuje z Kiszczakiem, mając świadomość, co trzyma w szafie generał?

Powstaje pytanie, czy erupcja dążeń niepodległościowych Polaków w „karnawale Solidarności” i utrata kontroli ze strony służb nad „procesami dziejowymi” nie spowodowała opóźnienia „końca komunizmu”? Może „wolną Polskę” w wydaniu ekipy: Kiszczak, Jaruzelski, Wałęsa, Michnik mogliśmy mieć już w 1981 roku? Niewykluczone, że tak. Ale scenariusz, który ostatecznie się rozegrał, był nieporównywalnie bardziej sugestywny.

Dla sowieckich „reżyserów” przekonanie społeczeństw Zachodu (i Wschodu!), że komunizm naprawdę upadł, było niesłychanie istotne. Zdaniem uciekiniera z KGB Anatolija Golicyna temu celowi służył operetkowy pucz Janajewa. Jego konsekwencją była delegalizacja partii komunistycznej. W ciągu 3 tygodni rozwiązano struktury komunistyczne liczące 65 mln ludzi, a wszyscy towarzysze z dnia na dzień stali się „liberalnymi demokratami” i w eleganckich garniturach udali się na Zachód „robić biznes”. Nastąpił „koniec historii”, zjednoczenie Niemiec i czas wielkiej szczęśliwości.

Amerykanie wspierają „pierestrojkę”

Faktyczny twórca „Solidarności” Andrzej Gwiazda miał pretensje, że Amerykanie nie ostrzegli go o stanie wojennym. Może obawiali się polskich aspiracji niepodległościowych i zakłócenia procesu „pierestrojki”?

O agenturalności Wałęsy wiedziało dziesiątki ludzi. Także nieufne kierownictwo związku (postanowiono, że wszelkie decyzje Wałęsy musiały uzyskać kontrasygnatę jednego z wiceprzewodniczących). Ta wiedza dostępna była licznym esbekom i bratnim wywiadom (STASI, KGB), trudno przypuszczać więc, by nie wiedziało o tym CIA. Widocznie w ich planach „trefność” Wałęsy nie była problemem – Amerykanie wręcz go „pompowali” (pamiętna mowa noblisty w kongresie).

Polityka amerykańska w burzliwym czasie pierestrojki i upadku ładu jałtańskiego była dla nas nieczytelna. Wiadomo było, że zależało im na utrzymaniu wpływów komunistów w Polsce. Dlatego przeforsowali wybór Jaruzelskiego na prezydenta i sprzeciwili się rozwiązaniu SB. Czyli – uczestniczyli w budowie „państwa teoretycznego”. Banki zrzeszone w „klubie paryskim”, posiadające ogromne gierkowskie „złe długi”, były żywotnie zainteresowane utrzymaniem ciągłości władzy w Polsce.

Koszmarem dla światowej finansjery byłoby dojście do władzy nieprzewidywalnych solidarnościowców, którzy mogli oznajmić, że „nie odpowiadają za długi władzy okupacyjnej”. Podobna polityka oszczędzania komunistów prowadzona była zresztą w odniesieniu do innych krajów „obozu socjalistycznego”, także tych niezadłużonych. Na wielkim wiecu w Kijowie, ku zdumieniu i zaskoczeniu tłumów, prezydent Bush senior wezwał Ukraińców, by nie opuszczali Związku Radzieckiego.

W USA obawiano się destabilizacji przez nadmierne osłabienie ZSRR. I choć „jastrzębie” z departamentu obrony chciały raz na zawsze rozwiązać problem „imperium zła”, korzystając z wielkiego bałaganu w Rosji, to opcja „wzmacniania lewej nogi” zwyciężyła. Może chodziło o przeciwwagę dla Niemiec potężnych po zjednoczeniu, a może na politykę amerykańską miała wpływ agentura sowiecka (historia zna takie przypadki), zapewniając parasol ochronny na czas przemian?

Ciekawą wiadomość znalazł Paweł Zyzak w archiwach amerykańskich. Okazało się, że prof. Brzeziński udał się do Moskwy z prośbą o zatwierdzenie planu Sachsa-Sorosa (zwanego w Polsce planem Balcerowicza). Plan przewidywał reprywatyzację, na co nie zgodziła się Moskwa, obiecując w zamian przyznanie się do zbrodni katyńskiej. Dlaczego Rosjanom nie pasowała reprywatyzacja? Czy ma to jakiś związek z obecnymi aferami?

Postać Brzezińskiego (który nie był samodzielnym graczem – reprezentował Dawida Rockefellera) wskazuje, że sprawa Polski musiała być przedmiotem dyskusji klubu Bilderberg. Założenia „państwa teoretycznego” prawdopodobnie powstały na najwyższym szczeblu – wśród możnych tego świata. Działania Brzezińskiego świadczą, że był on jednym z twórców koncepcji III RP. To tłumaczy jego furiackie ataki na PiS, a także wezwanie, by nie kwestionować wyników śledztwa smoleńskiego prowadzonego przez najlepszych fachowców z KGB.

Sankcje nałożone na ZSRR po wprowadzeniu stanu wojennego mocno doskwierały finansjerze amerykańskiej. Szczególnie ucierpiały interesy D. Rockefellera. Wałęsa w 1983 roku wezwał Amerykę, by uchyliła sankcje, „które szkodzą głównie polskim obywatelom”. Przychylono się do jego prośby. Czas PRL-u dobiegał końca.

Polskie elity zostały wymordowane w latach 1939–1956, niedobitki zostały zmarginalizowane lub pozostały na emigracji. Jedyną elitą do dyspozycji byli komuniści. Towarzysze Szmaciak, Saletrzak i Sumatrzak otrzymali drugie życie, tyle, że musieli schować czerwone krawaty na dnie kufra. Tylko elita postkomunistyczna – kompradorska gwarantowała realizację założeń „państwa teoretycznego” będącego wynikiem kompromisu Wielkich Graczy.

O nas bez nas

Oczywiście najbardziej pamiętamy Teheran, ale nie był to jedyny układ, w którym decydowano o naszym kraju. Kongres wiedeński trwał niemal rok, bo kością niezgody był podział Polski. Car Aleksander I domagał się całości ziem Rzeczpospolitej, co było nie do przyjęcia dla pozostałych „wysokich umawiających się stron”. W końcu znaleziono „sprawiedliwy” kompromis – Rosja otrzymała 81% powierzchni, Austria – 12%, Prusy – 7%.

Na zagrabionych terenach rozmieszczono liczne garnizony, rozpoczęto budowę fortyfikacji (jedyną funkcją nieodpornej na artylerię cytadeli warszawskiej było terroryzowanie miasta) i natychmiast przystąpiono do wynaradawiania ludności. Na ziemiach polskich żaden z zaborców nie ryzykował rozwoju przemysłu, który mógł być wykorzystany do produkcji uzbrojenia. „Święte Przymierze” okazało się sukcesem – kosztem Polaków zagwarantowano Europie 100 lat „pięknej epoki”.

Nie wiemy, gdzie w sposób dyskretny zawarto obecne „nieświęte przymierze” (też we Wiedniu?), ale wymyślony koncept był rewolucyjny – bez potrzeby wojsk i cytadeli Polacy mieli pilnować się sami. W tym celu zachowano nietknięty komunistyczny aparat represji z sądownictwem – jego filarem i roztoczono „kordon sanitarny” wokół środowisk niepodległościowych.

Trudno nam było pojąć brak zrozumienia ze strony polityków zachodnich dla naszych prób dekomunizacji. Przecież Niemcy w NRD przeprowadzili bezwzględną dekomunizację, pozbyto się aparatczyków partyjnych i agentów z przestrzeni publicznej, przeprowadzono weryfikacje na uczelniach, pozbawiając tytułów profesorskich pseudonaukowców. Czesi mogli na 10 lat odsunąć od działalności publicznej osoby skompromitowane i rozwiązać STB, powołując nowe służby. Na Węgrzech usunięto z uczelni profesorów-konfidentów. A u nas udaremniono wszelkie próby dekomunizacji jako „naruszające prawa człowieka” i zafundowano nam kuriozalną „ustawę lustracyjną”, gdzie naganne jest „kłamstwo lustracyjne” – zatajenie współpracy, a nie jej fakt. Równocześnie Michnik z kolegami i media zagranicznych właścicieli przekonywały nas, że elementarna sprawiedliwość to „żądza zemsty” i nienawiść niegodna chrześcijan.

Cherlawe strajki 1988 roku – zdaniem A. Gwiazdy – posłużyły jako pretekst do rozmów Okrągłego Stołu i dalszego dowartościowania Wałęsy. Kiszczak postawił warunek, że nie będzie rozmawiał, dopóki trwają strajki, więc Wałęsa miał okazję do ich „gaszenia”.

Okrągły Stół – propagandowo „doniosłe wydarzenie w historii Polski”, był inicjatywą moskiewską i przebiegał pod całkowitą kontrolą MSW. Po starannej selekcji „negocjatorów opozycji” Kiszczak wiedział, że w „wolnej Polsce” będą mieć resorty siłowe, banki i sądy wraz z komisją wyborczą (gen. Jaruzelski w liście do Egona Krenza: „zachowaliśmy pakiet kontrolny”). Wśród negocjatorów strony „solidarnościowej” było niewielu członków władz „Solidarności”. Czołowi negocjatorzy (Geremek, Michnik, Kuroń, Mazowiecki) nie należeli do związku – rodowód tych bojowników o demokrację wywodzi się z czasów stalinowskich. Później zdradzili oni PZPR i stali się tzw. „rewizjonistami”.

Mistrzowskim posunięciem gen. Kiszczaka było uruchomienie „opozycyjnej gazety”, która była jedną z gwarancji „mocy i trwałości” III RP. Ten organ prasowy, ocieplając przez ćwierć wieku wizerunek komunistów, miał (i nadal ma) zasadniczy wpływ na świadomość Polaków.

Ważnym „bezpiecznikiem” dla „państwa teoretycznego” okazał się utworzony w 1985 roku Trybunał Konstytucyjny. Gdyby sprawy się komplikowały, zawsze można było sięgnąć po sprawdzonych sędziów Zolla, Safjana czy Stępnia.

Ci faceci w strojach rytualnych dwukrotnie (w roku 1992 i 2007) storpedowali próby odsunięcia komunistów i agentów od wpływu na życie publiczne. Lustracja i dekomunizacja okazały się „niekonstytucyjne”, co świat przyjął z ulgą. Z ulgą przyjęto również obalenie rządu Olszewskiego i „wydarzenie smoleńskie” (belgijski „Le Soir”: „Świat odetchnął z ulgą – skrajny nacjonalista Jarosław Kaczyński nie został prezydentem”).

Na ujawnionym w zeszłym roku filmie z „obrad” (bankietu?) w Magdalence można usłyszeć taki dialog: „my nie ruszamy was, wy nie ruszacie nas”. Kiszczak: „czy potrzebna będzie umowa na piśmie?”. Michnik: „nie – wystarczy dżentelmeńska umowa”.

Tak więc dzięki porozumieniu dżentelmenów nie można było w Polsce ukarać żadnej zbrodni komunistycznej. W pewnym uproszczeniu można stwierdzić, że porozumienie Okrągłego Stołu dokonało się między „chamokomuną”, a „żydokomuną”. Ta terminologia Michnika trafnie oddaje genezę dwóch zwaśnionych frakcji PZPR – „natolińczyków” i „puławian”, których starcie w 1968 roku zakończyło się klęską „puławian” i emigracją kilku tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. Przy Okrągłym Stole frakcje się pogodziły, co wywołało powszechny entuzjazm. „W Polsce Polak porozumiał się z Polakiem”, „Polak Polakowi bezkrwawo oddał władzę” – podobne komentarze przetoczyły się przez prasę światową.

Zwycięstwo opozycji było łatwe, gdyż komuniści gdzieś się zawieruszyli. Wszyscy walczyli z komuną. Nie tylko prof. Widacki, mgr. Stępień, poseł Szejnfeld czy obywatel Kasprzak, ale nawet premier Cimoszewicz i płk Mazguła (czyż nie skandowali ostatnio „precz z komuną!”?).

III RP – projekt perfekcyjny

Ale nie tylko Polacy porozumieli się w sprawie Polski.

We wrześniu 1990 roku w Genewie spotkali się sekretarz Gorbaczow z kanclerzem Kohlem i prawdopodobnie rozmawiano o strefach wpływów. Efektem spotkania był „aksamitny rozwód” Czechosłowacji. Czechy miały pozostać w orbicie wpływów niemieckich, a Słowacja – rosyjskich. I rzeczywiście – po roku „wolą narodów” nastąpił rozpad Czechosłowacji.

Co postanowili odnośnie do Polski – nie wiadomo. Czy ustalili zasadę „nasz premier, wasz prezydent”? Na ten temat powiedzieć coś mógłby Tusk, który zawarł spóźniony ślub kościelny, już witał się z gąską, ale musiał odstąpić prezydenturę Komorowskiemu. Nawiasem mówiąc, także ten mąż stanu zawarł ślub dopiero na okoliczność prezydentury. Dyskretną uroczystość celebrował poznański franciszkanin, który zniknął z kraju oddelegowany do pracy w Jerozolimie.

Niemcy opanowali polską infosferę i dominują u nas gospodarczo, ale tak się składa, że większe inwestycje niemieckie nie przekraczają linii Wisły. A dlaczego sprzedali „Kurier Lubelski”, też nikt nie wie.

Amerykanie mieli znaczny wpływ na budowę III RP. Od nich otrzymaliśmy plan Balcerowicza, oni pomagali nam prywatyzować naszą gospodarkę (prezes International Paper Company: „W Kwidzynie kupiliśmy najnowocześniejszą papiernię na świecie za 20% wartości”). Cenimy sobie przyjaźń Ameryki, ale w pakiecie otrzymujemy również przyjaźń z Izraelem. Pamiętamy o roszczeniach żydowskich („należność” wyceniono na 65 mld $) „za mienie obywateli polskich pochodzenia żydowskiego pozostawione na obszarze II RP”.

Ta sprawa wisi nad każdym polskim rządem jak miecz Damoklesa. Instytucję, która reprezentuje interesy (?) zamordowanych Żydów, poparło aż 46 kongresmenów, którzy napisali w tej sprawie list do byłego szefa amerykańskiej dyplomacji – Johna Kerry’ego. Rozmowa jego asystentki Victorii Nuland z Ryszardem Petru i inwestycja w tego obiecującego polityka miała chyba związek z tą sprawą.

Niechęć do „polskich nacjonalistów” i walka z naszymi aspiracjami niepodległościowymi jest czynnikiem spajającym partnerów zainteresowanych Polską. Wszyscy oni pracowali kolektywnie nad założeniami „państwa teoretycznego” i są żywotnie zainteresowani w utrzymaniu sytuacji, „żeby było tak jak było”. Mając takie umocowanie wewnętrzne i zewnętrzne, projekt wydawał się niezniszczalny.

Pierwsze zgrzyty

Projekt funkcjonował perfekcyjnie aż do 2005 roku, kiedy zdarzyło się coś, co nie powinno – zadziałała demokracja i do władzy doszli „nacjonaliści”. Potrzebne były środki nadzwyczajne i takie zastosowano. Dążenia niepodległościowe Polaków mimo wielorakich mechanizmów kontrolnych ciągle zagrażały stabilności układu.

Po tragedii smoleńskiej wielusettysięczne tłumy pogrążonych w żałobie Polaków spędzały sen z powiek funkcyjnym. Wielu z nich prawdopodobnie spało w butach, a światła w niektórych ambasadach paliły się długo… Aż wymyślono skuteczny sposób na skłócenie Polaków.

Twardym dowodem na działania zewnętrzne był fakt obecności profesjonalnych prowokatorów po OBU stronach konfliktu o krzyż, bo komu mogło zależeć na generowaniu napięć społecznych? Obecnie podział wśród Polaków jest tak głęboki, że powszechne jest przekonanie – „to się nie sklei”. Z pewnością o to chodziło tym, co obawiają się „polskiego nacjonalizmu”.

III RP miała znakomitą prasę na świecie – nagrody i poklepywania, pochwały z zachodu i wschodu (S. Mironow: „Z marszałkiem Borusewiczem i polskim senatem współpracuje się nam lepiej niż z senatami WNP”), ale Polacy mieli dysonans poznawczy. Ogromny sukces kraju bez przemysłu, z którego masowo wyjeżdżali ludzie? Czy to naprawdę najlepszy okres w tysiącletniej historii?

Ludzie w końcu zorientowali się, że ta pedagogika wstydu, te wszystkie filmy o winach wobec żydowskich współobywateli, ograniczanie historii i języka polskiego w szkołach czemuś służą. Ktoś najwyraźniej starał się „wyzwolić” nas z „nacjonalizmu”.

Zgodna współpraca „strategicznych partnerów” na „odcinku polskim” załamała się, gdy Amerykanie zorientowali się, że Niemcy i Rosja próbują „wyprowadzić” ich z Europy. Pojawiły się taśmy z „Sowy i przyjaciół”, które pomogły odinstalować środowiska „trzymające władzę” w Polsce od 1989 roku. Mało kto sądzi, że dokonali tego dwaj kelnerzy.

Konflikt wśród sponsorów układu magdalenkowego

Ład jałtański trwał 45 lat i został zastąpiony następnym układem, który właśnie (po niecałych 30 latach) wydaje się zmierzać ku końcowi. Nawet najlepiej przygotowane projekty mogą skończyć się klapą, gdyż dynamika uruchomionych procesów społecznych jest niemożliwa do przewidzenia (tak było z projektem „pierestrojki” zakłóconym przez „Solidarność”).

„Nieświęte przymierze” sygnatariuszy obecnego układu zaczyna się chwiać z powodu agresywnej aktywności Rosji, która jak zwykle łamie zobowiązania. Obama musiał zresetować reset. Tradycyjnie sympatyzujący z Rosją Niemcy zostali „przekręceni” w Czechach: Karlove Vary zostały wykupione niemal w całości przez Rosjan, a w Pradze mieszka ich 100 tys.

Podczas pobytu w Ameryce Andrzej Gwiazda rozmawiał z pewnym senatorem, który z brutalną szczerością wyznał mu, dlaczego nie mogą poprzeć naszej niepodległości. Zdaniem senatora pojawienie się sporego, uprzemysłowionego kraju z kosztami pracy liczonymi w centach za godzinę zdezorganizowałoby gospodarkę światową.

Długi Gierka spłaciliśmy, problem przemysłu rozwiązał Balcerowicz, a więc nie ma już żadnych powodów, dla których Amerykanie nie mogliby poprzeć naszej niepodległości. Pojawia się „okienko możliwości” dla Polski. Czy tym razem uda nam się „wybić na niepodległość”?

Trudno przypuszczać, że wzrastającą samodzielność Polski przyjmą obojętnie nasi sąsiedzi. Czy posuną się do powtórki 1792 roku? Na pomagierów w kraju mogą liczyć. Nasi „internacjonaliści” dysponują potężnymi zasobami i miażdżącą przewagą w mediach. Jeszcze rząd PiS-u nie rozpoczął pracy, a już nastąpił huraganowy atak światowych mediów i zorganizowano Komitet Obrony Demokracji. Dlaczego PiS miałby likwidować demokrację, której zawdzięcza dojście do władzy?

Ponieważ w naszym położeniu geograficznym pełna suwerenność jest ryzykowna (można stać się „państwem sezonowym”), może rozsądniej byłoby żyć dalej w państwie teoretycznym? Miliardy wyprowadzane z kraju – mniej lub więcej legalnie – potraktować jako kontrybucję płaconą protektorom, delektować się ciepłą wodą i cieszyć niezawisłością sędziów, których mianował baron podkarpacki Jan Bury, zasiadając w KRS przez 14 lat.

Tylko ta „polskość – nienormalność” – niepohamowane dążenie do niepodległości…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego” znajduje się na s. 4 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego” na s. 4 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie zapłaczę po Zbigniewie Brzezińskim. Kierując się biblijną zasadą „po owocach ich poznacie”, zgłaszam zdanie odrębne.

Profesor Brzeziński, świadomie lub nie, ułatwił Sowietom realizację ich scenariusza i transformację znaną jako upadek komunizmu. Jego największym osiągnięciem była aura nieprzejednanego antykomunisty.

Jan Martini

Uważam, że Brzeziński jako doradca prezydenta Cartera walnie przyczynił się do wzrostu potęgi ZSRR i osłabienia Zachodu. Jego teoria „konwergencji” – czyli stopniowego zacierania różnic i przenikania systemu „komunistycznego” z „kapitalistycznym” – była zgodna z dążeniami komunistów postulujących „pokojowe współistnienie” i budowę „wzajemnego zaufania”.

Brytyjski sowietolog Christopher Story – doradca Margaret Thatcher – pisał, że w dziełach Lenina jest wyraźnie powiedziane, że na pewnym etapie rewolucyjnej walki o panowanie nad światem konieczne będzie przyjęcie języka i upodobnienie się do „kapitalistów”. (…)

Od 2010 roku sędziwy prof. Brzeziński był regularnie wyciągany z naftaliny i wykorzystywany do ataków na PiS (ostatni raz miesiąc przed śmiercią). Pamiętamy, jak w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” sugerował zaniechanie dociekań prawdy o „wydarzeniu” smoleńskim. Zaskakujące tezy wypowiedzi Zbigniewa Brzezińskiego przypisane zostały wówczas jego sędziwości i brakowi kontaktu z rzeczywistością. Jednak profesor był absolutnie przewidywalny, a jego działania od niemal pół wieku – spójne i konsekwentne.

Prezydent Carter pod wpływem swego doradcy dokonał kilku jednostronnych, bezinteresownych ustępstw wobec ZSRR, czym zasłużył sobie na pokojową nagrodę Nobla. Wpływ rosyjskiego lobby na przyznawanie tych nagród widoczny jest gołym okiem – Obama, autor „resetu”, również został uhonorowany.

Dziś trudno znaleźć człowieka, który nie byłby miłośnikiem demokracji i państwa prawa. Takim był też z pewnością Zbigniew Brzeziński, co nie przeszkadzało mu angażować się w przedsięwzięcia dalekie od demokracji. Jego aktywność w lożach masońskich i w tajemniczym klubie Bilderberg, do którego zapraszani są „możni tego świata” i którego ustalenia – choć nieformalne – są realizowane w skali globalnej, przeczą wizerunkowi demokraty.

Faktycznym efektem pracy politologa i geostratega Brzezińskiego był prosowiecki lobbing, ale jego największym osiągnięciem – aura nieprzejednanego antykomunisty.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Nie wierzę wybitnym antykomunistom” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Nie wierzę wybitnym antykomunistom” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Globalni gracze – wizjonerzy meblują nam świat przy pomocy całej czeredy pomagierów, niegdyś zwanych renegatami

Poprawność polityczna pozbawiła nas słowa „renegat”. Słowo to byłoby niezwykle użyteczne w naszej sytuacji, gdy działania na szkodę Polski są intratne bez porównania bardziej niż praca na jej rzecz.

Jan Martini

Kutz i inne kucyki

Ci z nas, którzy żyją dostatecznie długo, pamiętają może wzruszające filmy o Śląsku, których autorem był Kazimierz Kuc. Niezależnie od ogromnej sympatii, jaką cieszą się u nas ludzie mówiący gwarami (Górale, Ślązacy, Kaszubi), nasza wiedza o Śląsku jest ograniczona i fragmentaryczna.

Gorol o Śląsku

Na ogół wiemy, że Śląsk był najbogatszą dzielnicą średniowiecznej Polski i na mocy testamentu Krzywoustego miał być zawsze połączony z dzielnicą senioralną – krakowską. Jednak losy Śląska potoczyły się inaczej, a na połączenie z Polską w wyniku powstań śląskich musieliśmy czekać aż do wieku dwudziestego.

W gwarach śląskich zachowały się echa średniowiecznej polszczyzny, a stosunkowo niedługie panowanie pruskie nad Śląskiem, obok industrializacji i awansu kulturowego, przyniosło brutalną germanizację. Jednak, mimo wysiłków władz pruskich, język polski przetrwał na Górnym Śląsku. I tyle mniej więcej wie o Śląsku przeciętny Polak – „gorol”.

Także świadomość, że odbudowę kraju ze zniszczeń po obu wojnach światowych zawdzięczamy w dużym stopniu Śląskowi, jest chyba (a przynajmniej powinna być) powszechna. Filmy „Perła w koronie” i „Sól ziemi czarnej” K. Kuca ukazywały złożoność Śląska i poszerzały wiedzę o dzielnicy, która była dla reszty Polski niezwykle istotna.

Niestety, w III RP coś dziwnego porobiło się ze znanym reżyserem – zmienił nazwisko na bardziej europejskie (poczuł zew krwi germańskiej?) i obecnie, już jako Kutz, stał się duchowym przywódcą separatystów śląskich.

Nasuwa się pytanie, kiedy reżyser był prawdziwy – czy za komuny, gdy tworzył filmy o polskości Śląska, czy obecnie? Czy jest możliwa aż tak głęboka przemiana świadomości artysty?

Prawdopodobnie wybitny reżyser Kazimierz Kutz jest równocześnie najwybitniejszym żyjącym oportunistą polskim – wyczuwa bezbłędnie „mądrość etapu” i obecność konfitur. Dzięki swojej metamorfozie został senatorem z ramienia partii „internacjonałów europejskich” i osiągnął sukces życiowy.

Pokąsani przez Hegla, zaczadzeni gusłami i zabobonami Oświecenia, zionący tolerancją ludzie postępu nie zawsze są wrogo nastawieni do polskich kodów kulturowych. Jednak K. Kutz, choć zawdzięcza Polsce wszystko, zadeklarował: „taka zaśmierdła w cmentarnym patriotyzmie Polska jest mi obca”.

Podobne doznania węchowe ma nieco młodsza koleżanka K. Kutza – Agnieszka Holland. Jej również Polska śmierdzi. Artystka narzekała, że gdy wraca do kraju, to czuje się jak w dusznym pokoju w którym „ktoś puścił bąka”. I choć są przecież na świecie krainy, gdzie powietrze jest rześkie i aromatyczne (Vaterland? Syjon?), nasi artyści jakoś nie opuszczają kraju. Widocznie pecunia polskiego podatnika non olet.

Kutz nie zrobił takiej kariery, jak Agnieszka Holland (filmy o Śląsku i pochodzenie śląskie nie gwarantują kariery międzynarodowej), dlatego reżyser nie tworzy już filmów i zajął się pisaniem felietonów do organu Ruchu Autonomii Śląska pt. „Ślunski Cajtung”.

Lektura jego tekstów może przyprawić czytelnika o szok. Reżyser ubolewa, że w wyniku Traktatu Wersalskiego „przyłączono Śląsk do Azji”. Czy Poznań to Azja? Urodził się tu Hindenburg – niewątpliwy Europejczyk. A Lwów to też Azja? Wprawdzie tramwaje uruchomiono dokładnie w tym samym roku, co na Śląsku (1894), ale opera lwowska powstała znacznie wcześniej.

W tym samym felietonie autor nie szczędzi kąśliwych uwag o Polakach, którzy wspominają z nostalgią „skrzyp furtki dworku na Wołyniu”. Polski senator nie ma dla tych wypędzonych empatii. Czy na współczucie zasługują tylko Niemcy śląscy?

Widocznie takich tekstów oczekują zleceniodawcy duchowego przywódcy śląskich separatystów, których faktycznym, nie duchowym, przywódcą jest dr Jerzy Gorzelik. Ślązak z niego wątpliwy – „godać” po śląsku nie potrafi (jego rodzice przyjechali na Śląsk, wśród przodków ma rdzennych „goroli”, jest nawet polonista!).

Dać małpie zegarek

Lwowski „bałak” zaginął bezpowrotnie, mowę kresową usłyszeć można już tylko na Litwie i Białorusi, dlatego zachowanie śląskiej „godki” powinno być naszą wspólną troską. I dobrze, że śląscy separatyści chcą być opiekunami śląskiej mowy. Można zrozumieć też pielęgnowanie odrębności, przywiązanie do tradycji i kultury niemieckiej czy niechęć zasiedziałych od pokoleń mieszkańców do „spadochroniarzy” spoza Śląska na kierowniczych stanowiskach.

Swoiste pojmowanie śląskiego multikulturalizmu z pomniejszaniem czynnika polskiego budzi nasze opory, ale interpretacja dwudziestowiecznej historii jest już dla nas szokująca i przykra. Śląscy separatyści powstania śląskie traktują jako wojnę domową, w której niemieccy patrioci zmuszeni byli odpierać agresję polskich szowinistów. Zdaniem Gorzelika przyznanie Śląska Polsce to tak jakby „dać małpie zegarek” – małpa zegarek zepsuła. Nawiasem mówiąc, „zepsuty” Śląsk wcale nie wygląda obecnie gorzej od innych regionów monokultury węgla i stali w USA, Anglii czy Francji. Warto jednak brać także pod uwagę fakt, że Śląsk – podobnie jak reszta kraju – był „psuty” przez pół wieku komunizmu.

We Włoszech regionalizmy są o wiele wyraźniejsze niż w Polsce, poszczególne dialekty różnią się bardziej, niż „języki śląskie” od polszczyzny, a najliczniejszy „język neapolitański” (mówi nim 5 mln ludzi) jest inny od dialektu toskańskiego – literackiego włoskiego. Ale żaden mieszkaniec Włoch – Sycylijczyk czy Kalabryjczyk – nie powie, że nie jest Włochem.

Przykro nam słuchać, jak gość o nazwisku Gorzelik mówi, że nie jest Polakiem (nawet drugiego sortu!). Również nie jest Polakiem poseł o nazwisku Bartodziej (takie archaiczne nazwiska można spotkać tylko na Śląsku). Niemiec etniczny Bartodziej, reprezentujący w sejmie mniejszość niemiecką, znalazł się na ujawnionej w 1992 roku „liście Macierewicza”. Okazało się, że w naszym parlamencie było ok. 60 tajnych współpracowników SB równomiernie rozlokowanych we wszystkich partiach (z wyjątkiem Porozumienia Centrum J. Kaczyńskiego!). Stanowili oni nieformalne, acz skuteczne ugrupowanie parlamentarne reprezentujące interesy komunistycznych służb.

Radek i Śląsk

Idea oddzielenia Śląska od Polski jest miła nie tylko śląskim separatystom. Przed laty Radosław Sikorski opublikował w amerykańskim piśmie „Foreign Affairs” artykuł, w którym postulował pozbycie się Śląska wraz ze strajkującymi górnikami. „Radek” wtargnął do naszej polityki przebojem w sposób, przy którym kariera Misiewicza wygląda blado. Byliśmy pod wrażeniem licencjatu na Oksfordzie i zdjęcia w czapce mudżahedina, a na jego nieprzejednany antykomunizm nabrała się nawet „Gazeta Polska”, przyznając mu tytuł „Człowieka roku”.

W 2005 roku został ministrem obrony w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, mając nadzieję, że „pisiory” nie czytają obcojęzycznej literatury i jego śląskie przemyślenia nie zostaną ujawnione. Jednak Antoni Macierewicz (znowu on!) przeczytał. Sikorski musiał opuścić rząd i poszedł do konkurencji, gdzie jako minister spraw zagranicznych mógł rozwinąć skrzydła.

Biorąc pod uwagę działania Sikorskiego, Kutz i Gorzelik to tylko drobne kucyki. Wyliczenie wszystkich jego dokonań wychodzi poza tematykę i rozmiary artykułu, ale warto przypomnieć niektóre. Ambicją ministra Sikorskiego było ucywilizowanie („europeizacja”) Rosji. Chyba w ramach zapowiadanego odejścia od polityki „jagiellońskiej” nastąpiła faktyczna likwidacja prasy polonijnej na wschodzie wskutek zmiany zasad finansowania. Sikorski zapraszał Rosję do NATO, postulował zniesienie wiz dla jej obywateli, a jako miłośnik euroregionów otworzył mały (150 km!) ruch graniczny dla obwodu Kaliningradzkiego, dziwnie pokrywający się z obszarem dawnych Prus Wschodnich.

Ponadto zorganizował odprawę polskich ambasadorów z Ławrowem – długoletnim szefem rezydentury KGB w USA, pobłogosławił pojednanie polskiego Kościoła z Cerkwią rosyjską (tekst odczytano w kościołach, w cerkwiach nie), złożył słynny „hołd berliński”, w którym wezwał Niemcy, aby wzięły w swoje ręce los Europy. Ale największym osiągnięciem dyplomaty było storpedowanie budowy tarczy antyrakietowej (mimo wynegocjowania przez Waszczykowskiego wszystkich warunków). Był to ważny krok w kierunku „wyprowadzenia” USA z Europy.

Natychmiast po katastrofie smoleńskiej minister Sikorski ogłaszał wszem i wobec opinię o błędzie pilotów, dodając, że „samolot uległ zniszczeniu, ale NIE BYŁO WYBUCHU”. Osobiście oglądałem takie wystąpienie w CNN wkrótce po wydarzeniu.

Jako zwolennik spiskowej teorii dziejów nie wierzę, że tylko wybujałe ego było motorem dziwnych działań tego polityka.

Na szczęście jako minister spraw zagranicznych nie angażował się w sprawy Śląska, ale ugrupowanie, którego był wiceprzewodniczącym, utworzyło samorządową koalicję z RAŚ, oddając w gestię separatystów całą „nadbudowę” – politykę historyczną i kulturę.

Zatrzymać autonomię

Lider Ruchu Autonomii Śląska zapowiedział, że do 2020 roku Śląsk uzyska autonomię. Powiedział on też coś bardziej złowrogiego – że później spod władzy Warszawy wyzwolą się inne regiony kraju. Powinniśmy poważnie traktować przywódcę RAŚ, gdyż dr Gorzelik sam tego nie wymyślił – przez niego przemawiają Reżyserzy historii. Na początku lat 90. jeden szemrany Kaszub postulował autonomię Pomorza (z własną walutą i armią!), co mu otworzyło ścieżkę kariery aż do „prezydenta” Europy włącznie.

Państwa zamieszkałe przez różne narodowości (Czechosłowacja, Jugosławia) podzielić było stosunkowo łatwo. Znacznie więcej pracy wymaga obróbka tak jednolitego etnicznie państwa jak Polska.

Mrówcza praca nad dezintegracją wszystkich ogólnopolskich instytucji trwała wiele lat: podzielono PKP na kilkadziesiąt spółek, systemy energetyczne, próbowano likwidować Pocztę Polską, LOT czy Radio i Telewizję publiczną.

Trudniejszą sprawą było jednak wygenerowanie „narodowości śląskiej” i prawdopodobnie temu służą próby utworzenia sztucznego literackiego „języka śląskiego” na bazie gwar śląskich.

Możemy się tylko pocieszyć (ale wątpliwa to pociecha), że nie tylko my podlegamy takiej obróbce. Wystarczy wymienić kłopoty Belgii, włoską Ligę Północną, przepychanki ze Szkocją i Walią, problemy Hiszpanów, którzy nie mają już hymnu narodowego (została im tylko melodia).

W okolicach Nicei zainstalowano (ku zniecierpliwieniu mieszkańców) dwujęzyczne napisy z nazwami miejscowości dla ludności o rzekomej „narodowości prowansalskiej” itd.

Warto o tym wszystkim wiedzieć, gdy słyszymy wdzięczną narrację o „małych ojczyznach”, „Europie stu flag i stu narodów”, „euroregionach”, czy „autonomii jako najwyższej formie samorządności”. Czy rzeczywiście chodzi o dobrostan Ślązaków i Katalończyków?

Praca nad erozją państw narodowych i naprawieniem „niesprawiedliwości Wersalu” – jak to określił Putin w pamiętnej mowie na Westerplatte – trwa. Likwidacja państw narodowych jako rzekomego źródła nacjonalizmów i wojen jest również celem G. Sorosa – wielkiego miłośnika pokoju, demokracji, postępu i społeczeństw „otwartych”.

To on był architektem wędrówki ludów muzułmańskich do Europy, której jesteśmy świadkami. W wydanej w 2014 roku książce Soros napisał, że „usunięcie Orbana i Kaczyńskiego będzie trudne”. Warto zwrócić uwagę na fakt, że w tym czasie Kaczyński nie pełnił żadnej funkcji państwowej, a i tak kwalifikował się do usunięcia!

Globalni gracze – wizjonerzy meblują nam świat przy pomocy całej czeredy pomagierów, niegdyś zwanych renegatami, a my, drobne żuczki, nie możemy pojąć, że to dla naszego dobra!
Artykuł Jana Martiniego pt. „Kutz i inne kucyki” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kutz i inne kucyki” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl

Globalni gracze – wizjonerzy meblują nam świat przy pomocy całej czeredy pomagierów, niegdyś zwanych renegatami

Poprawność polityczna pozbawiła nas słowa „renegat”. Słowo to byłoby niezwykle użyteczne w naszej sytuacji, gdy działania na szkodę Polski są intratne bez porównania bardziej niż praca na jej rzecz.

Jan Martini

 

Filmy Perła w koronie i Sól ziemi czarnej K. Kuca ukazywały złożoność Śląska i poszerzały wiedzę o dzielnicy, która była dla reszty Polski niezwykle istotna. Niestety, w III RP coś dziwnego porobiło się ze znanym reżyserem – zmienił nazwisko na bardziej europejskie (poczuł zew krwi germańskiej?) i obecnie, już jako Kutz, stał się duchowym przywódcą separatystów śląskich.

Nasuwa się pytanie, kiedy reżyser był prawdziwy – czy za komuny, gdy tworzył filmy o polskości Śląska, czy obecnie? Czy jest możliwa aż tak głęboka przemiana świadomości artysty?

Reżyser nie tworzy już filmów i zajął się pisaniem felietonów do organu Ruchu Autonomii Śląska pt. „Ślunski Cajtung”.

Lektura jego tekstów może przyprawić czytelnika o szok. Reżyser ubolewa, że w wyniku Traktatu Wersalskiego „przyłączono Śląsk do Azji”. Czy Poznań to Azja? Urodził się tu Hindenburg – niewątpliwy Europejczyk. A Lwów to też Azja? Wprawdzie tramwaje uruchomiono dokładnie w tym samym roku, co na Śląsku (1894), ale opera lwowska powstała znacznie wcześniej.

W tym samym felietonie autor nie szczędzi kąśliwych uwag o Polakach, którzy wspominają z nostalgią „skrzyp furtki dworku na Wołyniu”. Polski senator nie ma dla tych wypędzonych empatii. Czy na współczucie zasługują tylko Niemcy śląscy?

(…) Swoiste pojmowanie śląskiego multikulturalizmu z pomniejszaniem czynnika polskiego budzi nasze opory, ale interpretacja dwudziestowiecznej historii jest już dla nas szokująca i przykra. Śląscy separatyści powstania śląskie traktują jako wojnę domową, w której niemieccy patrioci zmuszeni byli odpierać agresję polskich szowinistów. (…)

Przykro nam słuchać, jak gość o nazwisku Gorzelik mówi, że nie jest Polakiem (nawet drugiego sortu!). Również nie jest Polakiem poseł o nazwisku Bartodziej (takie archaiczne nazwiska można spotkać tylko na Śląsku). Niemiec etniczny Bartodziej, reprezentujący w sejmie mniejszość niemiecką, znalazł się na ujawnionej w 1992 roku „liście Macierewicza”.

Biorąc pod uwagę działania Sikorskiego, Kutz i Gorzelik to tylko drobne kucyki. (…)

Chyba w ramach zapowiadanego odejścia od polityki „jagiellońskiej” nastąpiła faktyczna likwidacja prasy polonijnej na wschodzie wskutek zmiany zasad finansowania. Sikorski zapraszał Rosję do NATO, postulował zniesienie wiz dla jej obywateli, a jako miłośnik euroregionów otworzył mały (150 km!) ruch graniczny dla obwodu Kaliningradzkiego, dziwnie pokrywający się z obszarem dawnych Prus Wschodnich.

Ponadto zorganizował odprawę polskich ambasadorów z Ławrowem – długoletnim szefem rezydentury KGB w USA, pobłogosławił pojednanie polskiego Kościoła z Cerkwią rosyjską (tekst odczytano w kościołach, w cerkwiach nie), złożył słynny „hołd berliński”, w którym wezwał Niemcy, aby wzięły w swoje ręce los Europy. Ale największym osiągnięciem dyplomaty było storpedowanie budowy tarczy antyrakietowej (mimo wynegocjowania przez Waszczykowskiego wszystkich warunków). Był to ważny krok w kierunku „wyprowadzenia” USA z Europy.

Natychmiast po katastrofie smoleńskiej minister Sikorski ogłaszał wszem i wobec opinię o błędzie pilotów, dodając, że „samolot uległ zniszczeniu, ale NIE BYŁO WYBUCHU”. Osobiście oglądałem takie wystąpienie w CNN wkrótce po wydarzeniu.

(…) Lider Ruchu Autonomii Śląska zapowiedział, że do 2020 roku Śląsk uzyska autonomię. Powiedział on też coś bardziej złowrogiego – że później spod władzy Warszawy wyzwolą się inne regiony kraju. Powinniśmy poważnie traktować przywódcę RAŚ, gdyż dr Gorzelik sam tego nie wymyślił – przez niego przemawiają Reżyserzy historii.

Na początku lat 90. jeden szemrany Kaszub postulował autonomię Pomorza (z własną walutą i armią!), co mu otworzyło ścieżkę kariery aż do „prezydenta” Europy włącznie.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Kutz i inne kucyki” można przeczytać na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kutz i inne kucyki” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl

Brzeziński a sprawa polska. Pamiętamy jego sugestie, by zaniechać dociekań prawdy o „wydarzeniu” smoleńskim

Zaskakujące tezy prof. Brzezińskiego zostały przypisane sędziwości i brakowi kontaktu z rzeczywistością. Jednak jest on absolutnie przewidywalny, a jego działania od pół wieku – spójne i konsekwentne.

Jan Martini

Apogeum swoich destrukcyjnych wpływów Brzeziński osiągnął jako doradca d/s bezpieczeństwa w demokratycznym rządzie J. Cartera, bodaj najgorszego prezydenta – obok Obamy – w dziejach Ameryki. Szkody poczynione wówczas – nie tylko Ameryce, ale cywilizacji Zachodniej (bo każde osłabienie USA jest osłabieniem naszej cywilizacji) zostały na szczęście ograniczone do jednej, czteroletniej kadencji.

Hodowca fistaszków Jimmy Carter nie bardzo orientował się w zawiłościach polityki, całkowicie zdając się na swych doradców, wśród których najważniejszy był prof. Brzeziński. On też był głównym autorem wyniszczającej polityki w latach prezydentury Cartera (1977-1981). (…)

Otóż ambicją prezydenta Cartera było pozyskanie zaufania Gromyki, przekonanie go, że Ameryka NAPRAWDĘ nie ma złych intencji – nie zamierza atakować obozu socjalistycznego ani mu w żaden sposób szkodzić. Mimo szczerych wysiłków Cartera Rosjanie wciąż sprawiali wrażenie nieprzekonanych… Dlatego Carter dokonał kilku jednostronnych, bezinteresownych ustępstw wobec ZSRR. (…)

W czasie prezydentury Cartera ZSRR uzyskał apogeum swej potęgi – w dużej mierze dzięki działalności Brzezińskiego. Faktycznym efektem pracy prof. Brzezińskiego był prosowiecki lobbing, ale jego największym osiągnięciem – aura nieprzejednanego antykomunisty.

Cały Artykuł Jana Martiniego pt. „Brzeziński a sprawa polska” można przeczytać na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Brzeziński a sprawa polska” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Kto zdewastował polską obronność? Doktrynę Bronisława Komorowskiego najlepiej ujmują jego słowa „nikt na nas nie czyha”

W tysiącletniej historii Polska nigdy nie była tak bezbronna jak w latach 2008–2015. I pomyśleć, że w 2000 roku, gdy resort obrony obejmował B. Komorowski, polska armia liczyła 200 tys. żołnierzy…

Jan Martini

W III RP wojsko nie miało szczęścia do ministrów. Resortem kierowali: bibliotekarz, działacz ZMS, inżynier rybołówstwa, nauczyciel historii, psychiatra. Nic dziwnego, że człowiek z doktoratem z zakresu obronności był tam „ciałem obcym”. Wiceminister dr Romuald Szeremietiew organizował brygady Obrony Terytorialnej i zdołał utworzyć 7 z planowanych 15. Wprawdzie batalion OT jest trzy razy mniej skuteczny niż batalion pancerny, ale jest 49 razy tańszy.

Niestety, nie było „chemii” między wiceministrem a ministrem Komorowskim. Dr Szeremietiew był inwigilowany przez WSI, później zorganizowano wyrafinowaną kombinację operacyjną – aresztowano Zbigniewa Farmusa, asystenta Szeremetiewa (taki ówczesny Misiewicz) pod zarzutem korupcji – i niewygodnego wiceministra zwolniono. Wprawdzie zarzuty się nie potwierdziły, ale po ustąpieniu Szeremietiewa wszystkie jednostki OT zlikwidowano (ostatnią w 2010 roku). Polska została jedynym krajem świata z armią bez komponentu obrony terytorialnej.

W 2008 roku (już po agresji Rosji na Gruzję!) zlikwidowano obowiązkową służbę wojskową. Ministerstwo Obrony tryumfalnie anonsowało: Profesjonalizacja lub przejście na armie w pełni zawodowe jest zjawiskiem absolutnie nowatorskim w skali Europy i świata. Równie entuzjastycznie wypowiedział się D. Tusk: Młodzi ludzie nie muszą już spędzać najlepszych lat w koszarach. (…)

Pod hasłem profesjonalizacji nasza armia została zredukowana do ok. 30. tys żołnierzy + 60. tys. mundurowych urzędników. Struktura naszej armii była kuriozalna – na jednego żołnierza przypadał jeden dowódca. Mieliśmy wielką ilość wyższych oficerów – na 850 szeregowców przypadał jeden generał. W USA przypada jeden (sic!) na 35 tys.

W tej niewyjaśnionej do dziś katastrofie (czarne skrzynki zepsuły się 14” przed upadkiem na ziemię) zginęło całe niemal dowództwo lotnictwa – 17 wyższych oficerów łącznie z gen. Andrzejewskim. Generał ten raz cudem uniknął śmierci – zdążył się katapultować, gdy w jego samolot uderzyła zbłąkana rakieta. W następnej katastrofie lotniczej zginęło 6 generałów wszystkich rodzajów wojsk. Pechowo – byli to „nowi”, szkoleni już na Zachodzie dowódcy. Ich miejsca natychmiast zajęli doświadczeni fachowcy po moskiewskiej „woroszyłowce”. (…)

Jest nadzieja, że śledczy wyjaśnią, na czym miało polegać kuriozalne porozumienie o współpracy między FSB (rosyjską cywilną policją polityczną) a Służbą Kontrwywiadu Wojskowego (2011), i dlaczego w posiedzeniach Biura Bezpieczeństwa Narodowego uczestniczył N. Patruszew – były szef FSB, którego Anglicy oskarżają o zamordowanie Litwinienki. (…)

Macierewicz stawia na młodych oficerów, umożliwiając im szybką ścieżkę kariery. Jednak wśród młodej kadry jest wielu synów „starych” oficerów LWP, którzy mogą mieć „obciążenia genetyczne”. Czy będą oni lojalni wobec państwa polskiego?

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Kto zdewastował polską obronność?” można przeczytać na s. 4 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kto zdewastował polską obronność?” na s. 4 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Niemcy osiągnęły cele nakreślone przez germańskich nowożytnych wizjonerów za pomocą narzędzia zwanego „Unia Europejska”

Komuniści bardziej dbali o pozory. Zawsze padały rytualne 3 pytania – „kto jest za”, „kto jest przeciw” i „kto się wstrzymał”. Demokracja unijna osiągnęła wyższy poziom – wystarczyło jedno pytanie.

Jan Martini

Szybkość, z jaką wyrzucili Saryusz – Wolskiego z partii, zarówno EPP, jak i z PO, zadziwia. Jakie było „przestępstwo” europosła? Ośmielił się kandydować, a przecież decyzja, kto ma wygrać w demokratycznych wyborach, została już podjęta przez jakieś „biuro polityczne” i potencjalni chętni na dobrze płatną posadę nawet nie próbowali się wychylać. (…)

Liczni w Polsce obrońcy, czy miłośnicy demokracji powinni zobaczyć, jak wyglądało głosowanie na przewodniczącego RE – spuszczone łby 27 przywódców po jednym jedynym pytaniu: „kto jest przeciw”? (kandydaturze Tuska) mówiły wszystko. Europejscy mężowie stanu zachowali się racjonalnie – narażanie stosunków z Niemcami dla tak nieistotnej sprawy byłoby nonsensem. (…)

Decydenci zdają sobie też sprawę, że bogate dossier Tuska musi znajdować się w Moskwie. Nie przeszkadzało to (a może pomagało?) w wysunięciu naszego byłego premiera na posadę przewodniczącego RE., nawet gdyby po pijaku przejechał na pasach ciężarną zakonnicę, gdyż „taka była wola 507 milionów mieszkańców UE” skupionych wokół kanclerz A. Merkel.

Tusk musiał wygrać – dominacja Niemiec na kontynencie europejskim, gospodarcza i polityczna – jest bezdyskusyjna. Z ich punktu widzenia nie ma najmniejszego powodu, aby coś w Unii reformować, bo są oni największym beneficjentem zarówno samego projektu UE jak i wspólnej waluty.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Dwa głosowania” można przeczytać na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dwa głosowania” na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl