Ojcowie założyciele III RP: Hajnicz, Wachowski i inni / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 41/2017

Zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli partie polityczne, dobierali figurantów na stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe.

Jan Martini

Zapomniani ojcowie założyciele III RP

Przemiana pierwszej komuny w państwo teoretyczne nie byłaby możliwa bez mrówczej pracy innych, dziś już zapomnianych. Takim zapomnianym ojcem założycielem III RP był Artur Hajnicz.

My wszyscy z Wałęsy. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nie głosował na Wałęsę. Dopiero po 30 latach spora grupa Polaków zdołała oswobodzić swoje mózgi z matriksu medialnego. Jednak wciąż są rodacy impregnowani na fakty, uważający noblistę-konfidenta za proroka, który zdołał przeprowadzić nas przez morze czerwone (morze to jakoś dziwnie rozstąpiło się przed „prorokiemˮ).

Oprócz notorycznych Halickich i Kierwińskich całkiem liczna grupa obywateli RP miast i WSI uważa, że Kuroń i Michnik, Geremek i Mazowiecki, Kiszczak i Jaruzelski to ojcowie polskiej demokracji.

Artur Heinisch (późniejszy Hajnicz) urodzony we Lwowie w 1920 r., mając lat czternaście wstąpił do nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, będącej moskiewska agenturą w II RP. Jako gimnazjalista był pod pseudonimem „Griszaˮ komunistyczną wtyczką we lwowskich młodzieżowych organizacjach syjonistycznych. W roku 1940 wstąpił do Komsomołu razem z Jankiem Krasickim i Michałem Brystygierem (synem „Lunyˮ). Od 1944 roku, już jako „Hajniczˮ, był oficerem polityczno-wychowawczym w armii Berlinga, kierował „grupą ochronno-propagandowąˮ w referendum 1946 roku (tj. zajmował się fałszowaniem jego wyników). Później był szefem Wydziału Propagandy w Zarządzie Polityczno-Wychowawczym i szefem Wydziału Informacji Oddziału II Głównego Zarządu Politycznego (Informacji Wojskowej).

W najgorszym stalinowskim okresie zajmował stanowisko redaktora naczelnego „Żołnierza Wolnościˮ. Później na czas udało mu się ewakuować do cywilnego „Życia Warszawyˮ, gdzie z czasem awansował do funkcji zastępcy redaktora naczelnego. Dzięki temu uniknął nagonki antysemickiej w 1968 roku, a nawet udzielał się w atakach na „syjonistówˮ(!).

Cały czas będąc członkiem PZPR, Hajnicz rozpoczął „drugą młodośćˮ w czasach rodzącej się „Solidarnościˮ. To właśnie on wyszukał ekspertów do pomocy strajkującym stoczniowcom w sierpniu 1980 r…. na prośbę premiera Jagielskiego.

Jego życiorys był „modelowyˮ – cały legion podobnych postaci miał niemal identyczne życiorysy. Nic dziwnego, że wielu ziomków znalazło się w notesie Hajnicza i zostało zaprotegowanych na doradców Solidarności.

Najlepszym przykładem może być płk. Wiktor Herer (śledczy Rodowicza-„Anodyˮ), który po zakończeniu pracy w UB został naukowcem, a po wielkich przemianach publikował w „Tygodniku Solidarnośćˮ jako doradca związku. „Tygodnik Solidarnośćˮ, periodyk wywalczony przez związek w 1980 roku, kierowany był przez Tadeusza Mazowieckiego wraz z sekretarzem redakcji Arturem Hajniczem. Gdy w roku 1989 „Tygodnik Solidarnośćˮ został powtórnie uruchomiony (również pod kierunkiem Mazowieckiego), znalazł się tam także płk. Hajnicz.

W „wolnej Polsceˮ pułkownik został dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych przy Senacie RP i jako fachowiec uczestniczył w wielu delegacjach zagranicznych Senatu.

Po wstąpieniu Polski do UE, Niemcy liczyli na odszkodowania i rekompensaty za mienie pozostawione na Ziemiach Zachodnich. Potrzebny im był doświadczony propagandysta do urabiania polskiej opinii publicznej. Znaleźli go w postaci Artura Hajnicza, który przeszedł do pracy w Polskiej Fundacji Roberta Schumana. Zaczął się specjalizować w stosunkach polsko-niemieckich na „odcinkuˮ przymusowych wysiedleń ludności niemieckiej. Pracodawcy docenili działania pułkownika Hajnicza i nagrodzili go wysokim niemieckim odznaczeniem Wielkiego Krzyża Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi.

W 1995 roku, pytany, czy Polacy powinni przeprosić za wysiedlenia, Hajnicz powiedział, że polskie społeczeństwo jeszcze nie jest na to gotowe (ale prace trwają).

Na przykładzie „Griszyˮ widać, jak złowroga i długotrwała była działalność lwowskich inteligentów – członków Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Dlaczego po przyłączeniu polskich Kresów wschodnich do sowieckiej „macierzyˮ różne Szechtery, Brystygery, Humery i Herery nie zostały we Lwowie, tylko ruszyły „w Polskęˮ? Widocznie ich zadania nie zostały jeszcze wypełnione…

Także z Mieczysławem Wachowskim historia obeszła się po macoszemu, a przecież jego nieefektowna i nie rzucająca się w oczy działalność wywarła przemożny wpływ na nasze najnowsze dzieje.

Mieczysław Wachowski działał na wysuniętej placówce, na pierwszej linii frontu, wśród nieprzyjaciół, a dzisiaj nawet michnikowscy historycy-lukiernicy nie poświęcą mu ciepłego słowa.

Nie ma on doktoratów honoris causa, nie jest honorowym obywatelem miast, nie spocznie w marmurowej krypcie na Wawelu. Ominęły go także wykłady na amerykańskich kampusach. Życie nie skąpiło Wachowskiemu upokorzeń. Musiał patrzeć, jak puszą się różne giermki. Nawet drobni kapusie wprowadzeni kiedyś do struktur Solidarności, jak Michał Boni, dziś brylują na salonach.

Gdy Wałęsa w chwili słabości chciał się przyznać do swojej agenturalnej przeszłości, Wachowskiemu udało się temu zapobiec, czym ocalił III RP.

Jak pisze Paweł Zyzak: Mieczysław Wachowski w grudniu 1980 roku, jako osobisty szofer Lecha Wałęsy, rozpoczął fascynującą karierę, zwieńczoną kilkanaście lat później stanowiskiem szefa Gabinetu Prezydenta RP. Po dziś dzień nie sposób znaleźć osoby zajmującej tak eksponowane stanowisko, która tak skrupulatnie wyczyściłaby wszelką dokumentację dotyczącą swojej przeszłości. Wachowski pozostał wielką tajemnicą, a zarazem kluczem do Lecha Wałęsy.

Za prezydentury Wałęsy był drugą osobą w państwie, a dziś – czy pochwali go któryś złotousty publicysta? Czy wywiad przeprowadzi „Stokrotkaˮ? Kto dziś pamięta, jak poświęcał się dla Sprawy? Musiał sprowadzać dziewczyny, załatwiać szkło, grać w ping-ponga.

Nie zawsze były to miłe obowiązki – codziennie rano musiał przystępować wraz z Wałęsą do komunii św. udzielanej przez osobistego kapelana Lecha – ks. Cybulę (TW „Franekˮ). W pokorze znosił pogardliwe epitety w rodzaju „kapciowegoˮ, spotykał się z afrontami.

Raz tylko nerwy mu puściły i zachował się nieprofesjonalnie. Było to w 1981 r. w Bieszczadach. Wałęsa jeździł tam „gasićˮ strajki i marudził, pouczając Wachowskiego – doświadczonego kierowcę. W pewnym momencie Wachowski nie wytrzymał, wysiadł, otworzył drzwi po stronie pasażera i rozkazał Wałęsie: „Wypierdalaj!ˮ. Świadków zamurowało – zobaczyli, kto tu jest szefem.

Przez 16 miesięcy „karnawału Solidarnościˮ nie odstępował przewodniczącego na krok. Wiedza, że jest agentem służb (jakich?) była powszechna. Czasem spod klapy marynarki wychynął mu drucik z mikrofonem. Wałęsa, poinformowany o fakcie, że jego kierowca, asystent i ochroniarz jest agentem, odparł krótko: „Wiem o tymˮ.

Podczas zjazdu Solidarności w Radomiu Wachowski… zdemaskował agenta-Eligiusza Naszkowskiego – przewodniczącego regionu z Piły (TW „Grażynaˮ), który potajemnie nagrywał obrady. Zdezorientowało to solidarnościowców – te proste chłopiska nie wiedziały o technice operacyjnej polegającej na poświęceniu drobniejszego agenta w celu uwiarygodnienia ważniejszego.

Wachowski spełnił swoją misję wzorowo. Przeprowadził suchą stopą swój Najcenniejszy Depozyt przez turbulentne wody burzliwego oceanu dziejów.

Dziś my, niewdzięczni, pamiętamy tylko Człowieka, Który Obalił Komunę i zaledwie kilku innych na trwałe wpisanych do narodowego panteonu.

Wiemy o zuchwałej ucieczce Bujaka przez kordony milicji, o brawurowym ukrywaniu się Frasyniuka. Niektórzy nawet widzieli film (dostępny na Youtube), w którym kaźń Michnika w kazamatach Rakowieckiej została uwieczniona przez przechodzącego mimochodem kamerzystę.

Oni wszyscy mają już miejsce w historii, a co z Wachowskim? Zaledwie doczekał się biografii („Kim Pan jest…ˮ P. Rabiej, I. Rosińska), a przecież jego życie nadawałoby się na scenariusz szpiegowskiego filmu. Mało kto miał tak barwny życiorys.

Studiował bardzo indywidualnym tokiem studiów w Wyższej Szkole Morskiej, równocześnie pracując jako ślusarz. Był żeglarzem, wędrował po świecie. Podobnie jak resortowy kolega Putin – jest karateką. Był taksówkarzem, alfonsem i handlował walutą. Gdy jedna z jego podopiecznych zmarła, czepiał się go prokurator, lecz śledztwo szybko umorzono. Jeśli wymagała tego służba, bywał gorliwym katolikiem – uczestnikiem spotkań oazowych, a nawet złożył wyjątkowo uciążliwe śluby trzeźwości!

Zachowaliśmy we wdzięcznej pamięci tylko Kiszczaka i Jaruzelskiego jako czołowych bojowników o demokrację. A gdzie generałowie Kurnik, Sarewicz, Dankowski, Dukaczewski, Czempiński, Pożoga i wielu, wielu innych? Liczni bitni oficerowie nie trafią do podręczników historii. Pozostały im jedynie skromne rezydencje, urzędnicza praca w radach nadzorczych ewentualnie golf na Florydzie.

Nie pamiętamy także o rzeszy bezimiennych i bezszelestnych, których pracowita krzątanina wydała trwałe owoce. Ich to podkrążone oczy, nie przespane noce, skarpetki śmierdzące od nie zdejmowanych długo butów zmieniały świat. To oni zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli nowe partie polityczne, dobierali figurantów na ważne stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe.

Dzięki ich pracy żyjemy lepiej, czytamy „Wyborczą” bez cenzury, a błyskotliwi publicyści mogą odważnie i bezkompromisowo chlastać Kaczyńskiego.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zapomniani ojcowie założyciele III RP” znajduje się na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zapomniani ojcowie założyciele III RP” na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze