Kiedy urodzi się ostatnia Polka i nasz naród przestanie istnieć? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 50/2018

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy.

Andrzej Jarczewski

Ostatnia Polka

Zanim obliczymy, kiedy urodzi się ostatni Polak i ostatnia Polka, przyjrzyjmy się zjawisku ekspansji i zaniku narodów. Wszak wielkie wędrówki ludów nie polegały zazwyczaj na zbrojnych najazdach, ale na powolnym zajmowaniu coraz większych przestrzeni przez narody czy hordy bardziej od sąsiadów prężne pod względem demograficznym.

Po skumulowaniu się pewnej (demograficznej) masy krytycznej, zawsze w historii świata następowała eksplozja polityczna lub cywilizacyjna o dziś nam znanych, ale wówczas nieprzewidywalnych następstwach. Raz dobrych, raz złych. Dla jednych dobrych, dla innych niedobrych. Dotyczy to nie tylko narodów, ale i religii, kultury, technologii, nauki i wielu innych dziedzin.

Dwa tysiące lat temu w starożytnym Rzymie pojawiła się niewielka grupa chrześcijan, którzy z wielkim trudem szerzyli nową wiarę i zdobywali w ten sposób niewielu współwyznawców. Wobec masowych prześladowań wydawało się, że szybko znikną. Dopiero po kilku pokoleniach Rzymianie zauważyli ze zdziwieniem, że chrześcijanie różnych nacji i języków, choć biedni, są bardzo liczni i to nie dzięki prozelityzmowi, czyli nawracaniu pogan, ale dlatego, że mieli mocne, nierozpadające się rodziny, wiele dzieci oraz skuteczne systemy wychowania i wzajemnego wsparcia w potrzebie. Zauważono to za późno, gdy masa krytyczna została przekroczona. Z nowym zjawiskiem nie dało się walczyć. Można było tylko poddać się chrześcijaństwu. Ta historia się na naszych oczach powtarza, ale dotyczy już innej religii.

Córki do kasacji

Naturalnym biegiem rzeczy w gatunku homo sapiens statystycznie rodzi się tylu chłopców, ile dziewczynek. Chłopców nawet trochę więcej, ale mężczyźni krócej żyją i częściej umierają w sile wieku, więc to się wyrównuje, a w grupie najstarszej dominują kobiety. To wiemy. Trudniej zauważyć, że w niektórych cywilizacjach, zwłaszcza azjatyckich, w młodszych rocznikach pojawiła się niezwykła (statystycznie) „nadpodaż” potomków męskich.

W roku 2018 żyje w Polsce ok. 20 milionów kobiet.
Ten stan ilustruje pierwsza kolumna na wykresie.
Notowana obecnie dzietność sprawi, że w następnym
pokoleniu liczba kobiet rodzących dzieci nie przekroczy
13 milionów (druga kolumna). W trzecim pokoleniu urodzą
się wnuczki żyjących dziś kobiet. Będzie ich 8 450 000.
Prawnuczek urodzi się 5 492 500 (czwarta kolumna).
Przy zachowaniu tych trendów w dwudziestym pokoleniu
urodzi się 5576 dziewczynek, ale to już nie będą Polki. Kontynuowanie wykresu dla dalszych pokoleń nie ma
sensu, bo – jeśli w porę nie przełamiemy trendu
spadkowego – Polska zniknie dużo wcześniej. | Źródło: opracowanie własne Autora

Przyczyny są dwie: ideologia i technologia. W tych cywilizacjach, w których syn oznaczał zysk, a córka stratę, zawsze pozwalano lub pomagano umrzeć dziewczynkom tuż po urodzeniu, jednak skala tego zjawiska nie była zbyt wielka, a wśród chrześcijan zerowa, co zresztą zadecydowało o sukcesie tej religii. Sytuacja zmieniła się radykalnie pod koniec XX wieku. Badania prenatalne są powszechnie dostępne w całej Azji, gdzie ultrasonograf stał się artykułem pierwszej medycznej potrzeby. Technologia wzmocniła ideologię w stopniu niewyobrażalnym.

Masowa aborcja dziewczynek – jako efekt upowszechnienia USG – doprowadziła do nieznanej dziejom dysproporcji. Skutek jest taki, że dla kilkudziesięciu milionów, a wkrótce może i dla setek milionów młodych mężczyzn zabraknie „własnych” kobiet. Pójdą więc po „cudze”.

Tego zjawiska nie da się zatrzymać, a jego wpływ na skłonność do przemocy da o sobie znać już w tym pokoleniu. Podkreślam tu wpływ technologii na społeczne skutki indywidualnych decyzji. W cywilizacji ludzi sytych ten wpływ może być zerowy; wśród głodnych – decydujący o przyszłości świata.

Aborygeni Europy

W Europie obserwujemy inne zjawisko w masowy sposób naruszające odwieczny porządek natury. Nie rozważając już w tym miejscu oczywistych przyczyn, odnotuję fakt, że od niedawna, właściwie od drugiej połowy XX wieku, każde kolejne pokolenie jest mniej liczne od poprzedniego. Sumaryczna liczba ludności Europy wciąż jeszcze rośnie, ale dzieje się tak tylko dzięki temu, że żyjemy dłużej, tworząc społeczność starców, a niedobór w młodszych rocznikach uzupełniają imigranci.

Gdyby każda kobieta rodziła dwoje dzieci, czyli (statystycznie) jedną córkę – liczba ludności utrzymywałaby się na stałym poziomie. Wiemy jednak, że z różnych powodów nie każda kobieta będzie rodzić. Nie każda dziewczynka nawet dożyje wieku rozrodczego. Przyjęto więc, że – przy najlepszej nawet opiece medycznej w czasach pokojowych – kobieta powinna urodzić więcej niż dwoje dzieci, by zapewnić zastępowalność pokoleń. Podawana jest liczba 2,15 jako minimalna średnia, by statystycznie to osiągnąć. Niestety dzietność wśród europejskich aborygenów jest znacznie niższa. Rzadko zdajemy sobie sprawę, co to dla Europy oznacza w ostatecznym rachunku, ale już wiemy, że o przyszłości zadecyduje arytmetyka, która bezwzględnie podsumuje ideologię przeciwną rodzeniu dzieci.

Procent składany ujemny

Pamiętamy ze szkoły nielubiane zadania na procent składany. Gdyby włożyć do banku tysiąc złotych na pewien procent, to po iluś tam latach kwota urosłaby nawet do miliona. Nigdy jednak nie rozwiązywaliśmy zadań na procent składany… ujemny! Nie potrafimy sobie wyobrazić, ile by musiał wynosić ten procent, by po czterdziestu latach kwota oszczędności zmalała do grosza. A to jest prosta arytmetyka.

Rozwiążmy podobne zadanie na przykładzie populacji naszego kraju. Pytanie brzmi: kiedy urodzi się ostatnia Polka, jeżeli w przyszłości stale będzie utrzymywał się obecny wskaźnik zastępowalności pokoleń? Przypomnijmy, że w XXI wieku statystyczna Polka rodziła ok. 1,35 dzieci.

Po wprowadzeniu Programu „500+” odnotowaliśmy lekką poprawę i w roku 2017 ten współczynnik podniósł się do 1,45, co przekłada się na wskaźnik zastępowalności pokoleń na poziomie 1,3. Wyrażając to ludzkim językiem, możemy powiedzieć, że 100 kobiet pozostawi po sobie 65 córek, które w następnym pokoleniu urodzą łącznie 42 wnuczki.

Obecnie w Polsce mieszka niespełna 20 milionów kobiet w różnym wieku (wg GUS: 19 840 000). Wszystkie te kobiety przez całe życie urodziły lub urodzą łącznie 13 milionów córek (20×0,65). Oczywiście – te pokolenia żyją obok siebie i obraz się rozmywa dla obserwatora współczesnego. Ale z punktu widzenia matematyki sprawa jest prosta: w trzecim pokoleniu będzie 8 450 000 rodzących kobiet, w czwartym: 5 492 500, w szóstym: 2 320 581 itd. Z samej arytmetyki wynika, że w tym niezmiernie optymistycznym modelu ostatnia Polka urodzi się za 40 pokoleń.

Perspektywa zaniku

Epoka, która przyjdzie za 40 pokoleń, nie powinna nas interesować – powie ktoś – bo przez ten czas nastąpią takie zmiany, że rozpatrywany model przestanie obowiązywać. Poza naszą wyobraźnię wykracza nawet dziesięciokrotny spadek liczebności za 6 pokoleń. Warto jednak pamiętać, że Rzymianie też nie rozpatrywali tak odległej perspektywy. Zlekceważyli fakt, że nie są jedynymi mieszkańcami Ziemi. Obok rozwijały się plemiona barbarzyńskie, które starożytnemu Rzymowi ustępowały pod każdym względem cywilizacyjnym. Jednak któregoś dnia przeważyły liczebnie i gdy wśród zdolnych do noszenia broni nierównowaga przekroczyła pewną miarę, opanowali wciąż potężny Rzym nie tyle bronią, bogactwem czy technologią, co liczbą.

Historia świata jest pełna podobnych zdarzeń, choć zdarzały się też realizacje innych scenariuszy. Aborygeni australijscy, podobnie jak Indianie, byli bez porównania liczniejsi od drobnej początkowo garstki najeźdźców. Tam zadziałały czynniki, których teraz nie rozpatruję, bo współczesna Europa podlega prawom wędrówki ludów, a nie podbojom zbrojnym. Te przyjdą na końcu. Na końcu naszej cywilizacji.

Demokracja autodestrukcyjna

Demokracja, która przyniosła Europie tak wiele dobra, upada pod lekceważoną cechą własną, nieznaną ludom nadchodzącym z południa i od wschodu. Tą nieusuwalną cechą demokracji jest ukształtowanie modelu polityka, który – by w ogóle być politykiem – w pierwszej kolejności musi wygrać następne wybory. Wytworzyła się więc cała infrastruktura mentalna i organizacyjna, która na pierwszym (powtarzam, bo to ważne), na pierwszym miejscu stawia demokratyczne wybory. Cała reszta polityki może być taka lub inna, natomiast wybory są dogmatem nienaruszalnym, wyznawanym zgodnie przez wszelkie koalicje i opozycje, a kto by głosił coś przeciwnego, natychmiast zostanie ogłoszony wrogiem demokracji.

I ja nie ośmielę się występować przeciwko temu dogmatowi, zwłaszcza że w pełni się z nim zgadzam w warunkach pokojowych i stabilnych. Podnoszę tylko, że skutkiem niejako ubocznym stosowania tego dogmatu jest dostrzegane już powszechnie zjawisko skrócenia perspektywy.

Politycy mają na ustach pełno frazesów o demokracji, wolności i praworządności, ale rzadko mówią, a jeszcze rzadziej myślą o przyszłych pokoleniach. Dla nich bazą koncepcyjną jest aktualna, a kresem wyobraźni – przyszła kadencja. Nie dlatego, że to są źli ludzie, ale dlatego, że tego od nich wymaga demokracja.

Słabe charaktery ulegają słabościom demokracji. Charaktery silne przezwyciężają słabości i własne, i cudze.

Zanim nadejdzie powódź

Znamy szablon myślowy polityków kadencyjnych: „a teraz benzyna może być po 7 złotych”, czyli: „po nas choćby potop”. I ten potop właśnie nadchodzi. A dla polityków wybieranych przy dobrej pogodzie zbliża się czas próby. Jedni jeszcze opalają się na słońcu, inni już budują arkę.

Rzadko zastanawiamy się nad tym, czy Polska powinna istnieć w przyszłości liczonej nie latami czy kadencjami, ale pokoleniami, dziesiątkami pokoleń. Historia pokazuje nam wielu ludzi, którzy dążyli do unicestwienia Polski. Dziś też widzimy i w kraju, i za granicą takich, którzy chcieliby Polskę rozpuścić w jakimś większym mocarstwie. Nie miejsce tu na dyskusję tego problemu. Ja należę to tych obywateli Europy, którzy doszli do jasnej odpowiedzi: tak, Polska powinna istnieć! Ale zdaję sobie sprawę, że w przyrodzie ani nawet w kosmosie nie istnieje nic, co nie podlega żadnym oddziaływaniom. Te oddziaływania mogą być niszczące lub budujące. Jedne przychodzą z zewnątrz, inne mają charakter wewnętrzny. Jedne osłabiają istnienie danej rzeczy, inne ją wzmacniają. Świadomi nieuchronnych oddziaływań zewnętrznych, osłabiających i niszczących, powinniśmy zająć się tym, co od wewnątrz nas wzmacnia i buduje.

Na pierwszym miejscu stawiałbym wychowanie dla przyszłości. Tu nic nie zmieni się w ciągu kadencji. Rządzące dziś Europą pokolenie zostało wychowane w duchu depopulacji. 220 lat temu pewien krótkowzroczny doktryner (Malthus) przeraził się, że ludzi będzie za dużo w relacji do zasobów, więc uznał, że rozsądne byłoby działanie na rzecz ograniczenia populacji różnymi sposobami. Ta idea została powszechnie przyjęta w „świecie białego człowieka”, co doprowadziło do opracowania systemu wychowawczego, który wraz ze zmianami w innych dziedzinach zmienił myślenie całych pokoleń polityków, a nawet co głupszych filozofów.

Armia jedynaków

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy. Promowane są postawy antynatalistyczne, natomiast rodzina wielodzietna stała się (w propagandzie) przedmiotem pogardy. Kształtujące te postawy media zostały sformatowane przez ideologów różnych mniejszości hedonistycznych. Heroldowie tych mniejszości nigdy nie wypowiadają się na temat przyszłości narodu, a państwu najchętniej pozostawiliby tylko funkcję nocnego stróża ich osobliwych uciech plus oczywiście funkcję dostarczyciela pieniędzy na owe uciechy. Krzykliwa propaganda hedonistów wszelkich denominacji w ostatecznym rachunku sprowadza się do jednego: ma być mniej motłochu! Mniej dzieci.

W czasie I wojny światowej Niemcy byli przekonani o łatwym zwycięstwie nad Francją, która już wtedy dysponowała tylko „armią jedynaków”. I rzeczywiście, Niemcy mieli szanse zwyciężyć na lądzie nawet z połączonymi siłami Francji i Anglii, bo przegrać musiała ta strona, której wcześniej zabraknie rekruta. Właśnie na to liczyli Niemcy, godząc się na wielkie straty własne, dopóki podobne straty na froncie ponosili Francuzi. Wielką wojnę demograficzną przerwali Amerykanie, a Niemcy zrozumieli, że wojny na wzajemne wyniszczenie wygrać nie mogą. Ale zrozumieli to dopiero po następnej wojnie i dziś za wszelką cenę chcą być narodem liczebnie silnym. Przyszłość pokaże, czy ta cena nie jest za wysoka, bo przybysze – jeśli nie są dziećmi kradzionymi sąsiadom – niekoniecznie staną się Niemcami.

Hedonka i savonarolka

Walka – w niektórych krajach już przegrana – toczy się dziś o instytucję rodziny, rozumianą jako związek kobiety i mężczyzny, budowany w celu (statystycznie rzecz biorąc) rodzenia dzieci. Dla odmiany, mniejszości hedonistyczne dążą do zrównania praw rodziny ze związkami różnych osób, tworzonymi w celu nierodzenia dzieci. To, że czasem w tych związkach nierodzinnych adoptowane są cudze lub wychowywane są własne dzieci, nie zmienia antynatalistycznego celu (statystycznie) głównego bez względu na świadomość uczestników tych związków, ich nazwę tudzież ideologię.

To trzeba powiedzieć jednoznacznie: rodzina (również niepełna), która rodzi dzieci, powinna być wspierana przez własne państwo, natomiast każdy związek obliczony na nierodzenie dzieci powinien cieszyć się pełną wolnością, ale zerowym wsparciem.

Uzasadnienie jest bardzo proste: narody, które rodzą dzieci, będą istnieć, a narody, które nie rodzą – szybko zanikną. Wspieranie rodzin z dziećmi nie jest mnożeniem patologii, ale warunkiem trwania narodu! Rzecz jasna – sygnalizowany tu główny obowiązek państwa dotyczy cywilizacji zanikających, czyli całej Europy. W Somalii czy w Nigrze państwo ma zupełnie inne obowiązki na pierwszym miejscu.

Nie korzystam tu z argumentacji moralnej, ograniczając się do arytmetyki. Osobliwością demokracji jest to, że raz rządzą zwolennicy moralności X, a kiedy indziej – wyznawcy Y. Gdy jedni z drugimi wypracowali jakiś kompromis polityczny, natychmiast po obydwu stronach pojawiają się kserokopie Savonaroli, które posuwają się do moralnego szantażu i do zachowań ekstremalnych, by zmusić rządzącą większość do wprowadzenia zmian w prawie, odpowiadających danej ofensywnej mniejszości. To jest temat na odrębny artykuł. Tu zwrócę tylko uwagę na błąd w myśleniu, polegający na przeniesieniu żądań z płaszczyzny moralnej na płaszczyznę polityczną w demokracji, która ze swej arytmetycznej natury jest głęboko pozamoralna.

Warunek długiego trwania

Maltuzjanizm już w XIX wieku okazał się błędny, a w wieku XX wpłynął tylko na umysły „świata białego człowieka”. Inne cywilizacje rozwijają się według własnych ideologii. Na przykład chińska wersja maltuzjanizmu, czyli „polityka jednego dziecka” wcale nie ograniczyła liczby ludności w Chinach. Raczej wyłączyła inne mechanizmy demograficznej samoregulacji, co skutkowało imponującym przyrostem populacji (zwłaszcza męskiej) w czasie obowiązywania tej polityki.

Nadwyżka skazanych na bezżenność we własnym kraju Chińczyków w wieku przedpoborowym jest już większa od liczby wszystkich Rosjan w tej samej grupie wiekowej. To nie pozostanie bez wpływu na losy świata, a losy Syberii są już chyba przesądzone. Obserwujemy też np. stopniowy zanik Łotwy na Łotwie.

Tam z kolei bezwładność oczywistych procesów demograficznych doprowadzi nieuchronnie do… tu się wstrzymam, bo nie jestem prorokiem i życzę Łotyszom tego, na co nie mam nadziei. Ale mam nadzieję, że Polska ma przed sobą długie trwanie. Warunkiem jest przywrócenie pełnej zastępowalności pokoleń. W tej sprawie nie wystarczą programy rządowe. Musimy wypracować nowe idee, wręcz nową cywilizację. Nie zrobią tego demokratyczni politycy. To zadanie dla filozofów i twórców kultury. Jeżeli uznamy, że istnienie Polski jest wartościowe, to musimy coś zrobić dla jej trwałości. Jeżeli będzie nas mało, w którymś momencie nie powstrzymamy tych, których będzie dużo. I to stanie się nie za 6 pokoleń. Znacznie wcześniej!

Przetrwamy!

Administracyjne sposoby wpływania na demografię, choć niekiedy konieczne, nie mogą być na dłuższą metę skuteczne ani w jedną, ani w drugą stronę. Bo zawsze włączają się inne okoliczności, niejako uboczne, których politycy nie przewidywali. Ważniejsze okazały się czynniki ideologiczne, w tym wspomniany maltuzjanizm, bo one mają wpływ na wychowanie, a dalej na kulturę, propagandę i na realne postawy społeczne.

Jeszcze skuteczniejsze i bardziej długotrwałe okazało się chrześcijaństwo. Maltuzjanizm przegrał na całej linii. Za chwilę wyznawcy Malthusa bezpotomnie wymrą. W Europie – jeśli nie liczyć większości bez właściwości – pozostaną wyznawcy Boga i coraz liczniejsi wyznawcy Allacha. To oni zadecydują, kiedy urodzi się ostatnia aborygeńska Szwedka, Niemka i Francuzka. Jeżeli o ostatniej Polce wyznawcy Allacha decydować nie będą – przetrwamy jako naród, jako kultura i jako cywilizacja aż do skończenia świata.

Uwadze Czytelników, którzy przechowują egzemplarze „Kuriera WNET”, polecamy doroczne raporty demograficzne tegoż autora, publikowane w numerach 7/2016, 6/2017 i 5/2018. Zawierają one informacje i argumenty pominięte w powyższym artykule (Red.).

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatnia Polka” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatnia Polka” na s. 3 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Komentarze