Abp Baraniak patronem Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Pile. Przypomnieliśmy rolę Kościoła w zmaganiach o niepodległość

Mamy ronda imienia Żołnierzy Wyklętych w Pile i Trzciance, izbę pamięci w Krajence, Pomnik „Inki” w Pile, gdzie w kościele pw. Świętej Rodziny odsłonięte zostało także pierwsze „Serce dla Inki”.

Tekst i zdjęcia Jarosław Wąsowicz SDB

 

W dniach 1 lutego – 3 marca 2019 r. odbyły się VII Pilskie Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Ta inicjatywa od początku była realizowana oddolnie przez różne środowiska patriotyczne (Pilscy Patrioci, Kibice Lecha Poznań, Towarzystwo Przyjaciół Wilna i Ziemi Wileńskiej, NSZZ Solidarność, Młodzież Wszechpolska) i kościelne (Salezjańskie Stowarzyszenie Wychowania Młodzieży, pilskie parafie z salezjańską parafią pw. Świętej Rodziny na czele), także Prawo i Sprawiedliwość z powiatów pilskiego, złotowskiego i trzcianecko-czarnkowskiego. Od początku w organizację przedsięwzięcia angażował się Marcin Porzucek, dzisiaj poseł na Sejm RP. Dopiero od niedawna wspierają je władze powiatowe.

Dzięki temu, że udało nam się pozyskać szerokie spektrum ludzi zainteresowanych upamiętnianiem polskich bohaterów i postaw patriotycznych, zwłaszcza wśród młodzieży, corocznie w całym rejonie udaje nam się zorganizować kilka wykładów, pokazów filmów, koncertów, wystaw, konkursów dla dzieci i młodzieży. Mamy już ronda imienia Żołnierzy Wyklętych w Pile i Trzciance, izbę pamięci w Krajence, Pomnik „Inki” w Pile, gdzie w kościele pw. Świętej Rodziny odsłonięte zostało także pierwsze „Serce dla Inki”. Co roku wydajemy „Zeszyty Historyczne Pilskich Dni Żołnierzy Wyklętych”, w których przybliżamy postaci lokalnych bohaterów. W ramach naszej działalności ukazały się także drukiem trzy części książki Danuta Siedzikówna „Inka” (1928–1946). Pamięć i tożsamość. To nasze małe sukcesy, które niezmiernie cieszą.

W tym roku całość Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych dedykowaliśmy niezłomnemu pasterzowi Kościoła arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi. Chcieliśmy w ten sposób przypomnieć i uhonorować postać wybitnego duchownego, który za wolność i niepodległość ojczyzny zapłacił niewyobrażalnym cierpieniem. (…)

Poprzez tegoroczne Dni Pamięci Żołnierzy Niezłomnych chcieliśmy także, przywołując historię życia bohaterskiego arcybiskupa, przypomnieć rolę Kościoła katolickiego w najnowszej historii Polski i w naszych zmaganiach o niepodległość. Kościoła, który jest dzisiaj ze wszystkich stron opluwany, pasterze i kapłani zaś oskarżani o moralne nadużycia, chciwość, materializm etc. Wydawało się nam, że potrzeba mocnego głosu wiernych, którzy myślą inaczej i chcą swoich kapłanów bronić. Pokazywać, jak wiele w lokalnej historii i rzeczywistości im zawdzięczają. Także – ile im zawdzięcza nasza ojczyzna. (…)

Fot. J. Wąsowicz

Dzień pamięci dedykowany niezłomnemu biskupowi zakończyły: pokaz filmu pt. Powrót i spotkanie z jego reżyserką Jolantą Hajdasz. Stały się one okazją do przybliżenia wielu wątków związanych z przygotowaniem trzeciego już filmu pani Hajdasz o metropolicie poznańskim, także do wspomnień związanych z arcybiskupem, opowiadanych przez uczestników naszego wieczoru filmowego. Padły również pytania o dalszą zbiórkę podpisów pod petycją skierowaną do obecnego metropolity poznańskiego abpa Stanisława Gądeckiego o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Antoniego Baraniaka. Zbieraliśmy je już wcześniej w naszym regionie. Proces wprawdzie został już przez Ekscelencję zapowiedziany, jednak nadal kanonicznie się nie rozpoczął.

Dodajmy, że zbierane były wówczas także podpisy do prezydenta RP Andrzeja Dudy o uhonorowanie arcybiskupa najwyższym odznaczeniem państwowym. Ta prośba została wysłuchana i z okazji 100. rocznicy odzyskania Niepodległości przez Polskę arcybiskup Antoni Baraniak został pośmiertnie uhonorowany Orderem Orła Białego. Wyróżnienie przedstawicielowi rodziny arcybiskupa pan prezydent wręczył na Zamku Królewskim w Warszawie w 11 listopada 2018 roku.

 

Kulminacyjnym punktem obchodów tegorocznych Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych była Msza św. odprawiona w intencji Ojczyzny i bohaterów walki o jej wolność w dniu 2 marca 2019 r. o godz. 18.00 w kościele Świętej Rodziny. Na początku Eucharystii została odsłonięta i poświęcona przez proboszcza ks. Zbigniewa Hula SDB pamiątkowa tablica dedykowana bohaterowi naszych uroczystości. Znalazła się na niej następująca inskrypcja: „Niezłomnemu Pasterzowi Kościoła Antoniemu Baraniakowi 1904–1977/ Metropolicie Poznańskiemu Salezjaninowi Więźniowi Okresu Stalinowskiego/ W dowód wdzięczności za świadectwo wiary i miłości do Boga i Ojczyzny/ W naszej Świątyni Parafialnej 10–11 maja 1958 r. udzielił sakramentu bierzmowania 1555 osobom/ Pilskie Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych A.D. 2019”.

Po Mszy św. na ulicach naszego miasta odbył się Pilski Marsz Pamięci. Na jego czele szły klasy mundurowe Centrum Kształcenia „Nauka” w Pile oraz sztandary wystawione przez: Szkolne Koło Przyjaciół Armii Krajowej przy Liceum Salezjańskim w Pile, Stowarzyszenie Internowanych i Represjonowanych w stanie wojennym oddział Piła, NSZZ Solidarność Okręg Piła oraz Centrum Kształcenia „Nauka”. Na czele marszu znalazł się zaś baner z podobizną bohaterskiego biskupa z następującym hasłem: „Abp Antoni Baraniak/ Niezłomny Pasterz Kościoła/ Maltretowany przez komunistów w latach 1953–1956”. Całość zakończyła wspólna modlitwa przy muralu Żołnierzy Wyklętych oraz odśpiewanie hymnu państwowego.

Cały artykuł Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Abp Antoni Baraniak patronem Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych” znajduje się na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Abp Antoni Baraniak patronem Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych” na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sukcesy powstańców wielkopolskich zachęcały Ślązaków rwących się do walki o przyłączenie Górnego Śląska do Polski

W grudniu 1918 r. Piłsudski poradził Ślązakom założenie POW. Gdy już istniała, powiedział im, że jeśli dojdzie do powstania, „dam wam cztery tysiące, co mam najlepszego”. Nie rzucał słów na wiatr.

Jadwiga Chmielowska

Rok 1919 był od początku dla niepodległej Polski bardzo trudny. Trwała wojna z Rosją Sowiecką, walki z Ukraińcami na Wołyniu i we Lwowie, konflikt z Litwinami, z Czechosłowacją o Orawę, Spisz i Śląsk Cieszyński a z Niemcami o Górny Śląsk, Warmię i Mazury. (…)

Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Ich nadzieję budził dodatkowo nie tylko wybuch powstania wielkopolskiego, ale i jego sukcesy już w pierwszych dniach walk.[related id=70133]

Józef Piłsudski od grudnia 1918 r., a Stanisław Wiza z Poznania od pierwszych dni stycznia 1919 r. zachęcali do stworzenia Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) na Górnym Śląsku. Józef Grzegorzek, któremu powierzono misję tworzenia POW GŚl., choć mógł nadać sobie tytuł komendanta, niestety nie zrobił tego. Powołał Komitet Wykonawczy. (…)

„Wyjątkowe stanowisko wobec POW zrazu zajmował powiat katowicki, w którym Józef Dreyza, Adam Postrach i Alojzy Pronobis zakładali związki wojackie, wciągając do nich byłych uczestników wojny, a przede wszystkim członków Towarzystwa Gimnastycznego »Sokół«. Akcja ta była dla POW wielką przeszkodą. Aż do połowy marca wysłannicy Komitetu Wykonawczego, pomimo zapobiegliwości, nie osiągnęli w powiecie katowickim żadnych rezultatów” – relacjonuje we swych wspomnieniach J. Grzegorzek. Dopiero 20 marca 1819 r., pod wpływem nacisków oddolnych, zmieniło się na szczęście podejście do POW wyznaczonego jego kierownictwa w powiecie katowickim. A. Postrach pozostał nawet na swym stanowisku komendanta powiatu, co było rzeczą dla wielu niezrozumiałą. Z czasem przyłączały się do POW GŚl. kolejne powiaty. Niestety w oleskim Franciszkowi Kawuli nie udało się stworzyć sieci organizacyjnej w całym powiecie, ale w kilku miejscowościach zawiązały się silne grupy powstańcze, np. w Kościeliskach.

W domu związkowym „Ul” w Bytomiu 11 lutego 1919 r. komendanci powiatowi złożyli przysięgę, której rota brzmiała: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że jako dobry żołnierz będę spełniał wszystkie rozkazy mojej przełożonej władzy powstańczej. Ślubuję dochować tajemnicy organizacyjnej i na wezwanie walczyć z bronią w ręku o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Tak mi dopomóż Bóg”.

Na tym samym zebraniu popełniono błędy, które miały w niedalekiej przyszłości katastrofalne skutki. Nie tylko zaprzysiężono Dreyzę, ale i powierzono mu godność prezesa komitetu wykonawczego POW. Chciano w ten sposób łatwiej pozyskać powiat katowicki i „Sokoła”, którego Dreyza był naczelnikiem. Próbowano też wyrazić w ten sposób podziękowanie za jego pracę społeczną w „Sokole” – dowartościować, by tym chętniej zajął się rozbudową POW.

Dreyza wygłosił bardzo ostre przemówienie, jak to silną ręką będzie trzymał struktury, a potem zniknął. Po 10 dniach odnalazł się w Sosnowcu, po polskiej stronie granicy. Niezrozumiałe jest, jak można było wierzyć człowiekowi, który dwa miesiące wcześniej był zdecydowanym przeciwnikiem walk powstańczych.

Zjednywanie przeciwników stanowiskami mści się. Powinno się na szefów wybierać najlepszych z najlepszych, a nie liczyć, że ktoś się zmieni, zwłaszcza w czasach przełomowych. „Zaszczyciwszy Dreyzę godnością przewodniczącego, Komitet Wykonawczy dał mu do ręki złoty róg, na głos którego lud śląski miał zerwać się do boju. Dreyza na złotym rogu nie chciał lub nie umiał grać. Toteż – osiadając w Sosnowcu – sam usunął się w cień, a POW w osobie Józefa Dreyzy miała pierwszego uchodźcę – nie z konieczności, lecz dobrowolnego postanowienia”- napisał w swojej książce Józef Grzegorzek. W Sosnowcu „dezerter” dalej organizował związki wojackie – dekonspirujące Polaków – a do POW miał stosunek wybitnie wrogi. Za niesubordynację został skreślony z ewidencji POW. Dość szybko jednak poszczególni prezesi towarzystw wojackich i naczelnicy „gniazd sokolich” nawiązywali kontakt i oddawali się pod komendę POW. Przejrzeli bowiem dziwną grę Dreyzy.

W marcu 1919 r. doszło do kolejnego spotkania delegacji śląskiej z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim. Wcześniej, w grudniu 1918 r., Piłsudski poradził Ślązakom założenie POW. Teraz, gdy już istniała i liczyła ok. 14 tys. członków, powiedział im, że jeśli dojdzie do powstania, „dam wam cztery tysiące, co mam najlepszego”. Nie rzucał słów na wiatr. Już przy tworzeniu śląskiej organizacji bojowej uczestniczyli piłsudczycy (…).

Najważniejszą sprawą dla oddziałów POW było zaopatrzenie się w jak największą ilość uzbrojenia. Broń zdobywano w niektórych garnizonach Grenzschutzu i mniejszych placówkach wojskowych. Kupowano, wykradano i zabierano siłą. (…) POW powiatu bytomskiego kupowała broń od Grenzschutzu – pewnego razu było to 50 karabinów, 8000 naboi i inny drobny sprzęt. Grupa rozbarska (Rozbark – obecnie dzielnica Bytomia) pozyskiwała broń w organizacjach spartakusowskich; z Turyngii trafiło 111 sztuk broni krótkiej. W Gliwicach peowiacy zaopatrywali się w koszarach 22 Pułku Piechoty – a to wzięli 48 karabinów, innym razem z hali lotniczej w biały dzień wywieźli 100 karabinów i tysiące naboi.

U Franciszka Wieczorka w Wójtowej Wsi był prawdziwy arsenał – strych, piwnice, stodoła pełne karabinów, a skrzynie z amunicją zakopane w ogrodzie. Pod osłoną nocy były niemiecki oficer frontowy Alfons Zgrzebniok zabrał z koszar w Koźlu 60 karabinów. Ośmielony takim sukcesem i zaopatrzony w podrobiony rozkaz wydania mu znacznej ilości broni, udał się do koszar.

Mimo swobody w zachowaniu i udawanej niemieckiej buty wpadł, gdyż dowództwo było już czujne, dowiedziawszy się o wcześniejszym zniknięciu karabinów. Zgrzebniok został otoczony przez oddział Genzschutzu i aresztowany. Dzięki fortelowi udało mu się na szczęście uciec. Pomimo pościgu dotarł pieszo do Piotrowic i schronił się na Śląsku Cieszyńskim.

Powiat pszczyński miał szczęście, bo gdy na stacji kolejowej Tychy „pojawił się wagon zawierający rzekomo alte Sachen (stare rzeczy) kierownik ekspedycji kolejowej Florian Radwański i kolejarz Józef Loska z Glinki, ludzie wiecznie sceptyczni, otwarli wagon i stwierdzili, że prócz kilku starych mundurów znajduje się w nim wielka ilość nowych karabinów. Rozumiejąc, że Grenzschutz broni tej otrzymać nie powinien, Radwański uświadomił o tem Stanisława Krzyżowskiego, poczem obaj ustalili plan działania. Kolejarz Loska nakazał przetokowym, ażeby wagon odstawili na tor boczny, zaś Stanisław Mańka majstrował na tym odcinku koło przewodów elektrycznych, co miało ten skutek, że skoro się ściemniło – lampa łukowa nie świeciła. Około północy przybył Krzyżowski ze swymi ludźmi, którzy wagon do szczętu opróżnili” – relacjonuje w swej książce naczelnik Grzegorzek. Choć całą akcją kierował Stefan Krzyżowski, podejrzenie padło na dyżurnego ruchu Grabowskiego – zagorzałego Niemca. Przeczesano mu nie tylko całe domostwo, ale nawet ule.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Powstanie Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska” znajduje się na s. 16 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Powstanie Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska” na s. 16 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Profesorowie UJ wolą milczeć o stanie wojennym, bezprawiu lat 80. czy weryfikacji kadr pod kątem konformizmu

Jak to się stało, że mimo obalenia komunizmu, i to przy udziale prawników, to komuniści zostali beneficjentami, a opozycja antykomunistyczna pozostała na marginesie, i to głębokim?

Józef Wieczorek

Jakoś mnie mogę przejść do porządku dziennego nad sesją Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności w Collegium Maius UJ i książką Wkład krakowskiego i ogólnopolskiego środowiska prawniczego w budowę podstaw ustrojowych III Rzeczypospolitej (1980–1994). Projekty i inicjatywy ustawodawcze, ludzie, dokonania i oceny, poświęconą ponoć działaniom środowiska prawniczego na rzecz obalania systemu komunistycznego, co miało być dziełem na miarę Konstytucji 3 maja, („Kurier WNET”, styczeń 2019, Na miarę Konstytucji 3 maja?).[related id=69090]

Mam na ten temat więcej osobistych wspomnień i refleksji, umieszczanych od lat głównie w internecie, na kilku stronach internetowych (głównie na moim blogu akademickiego nonkonformisty, a także w Lustrze Nauki), bo to nie podlega cenzurze, a co najwyżej próbom penalizacji. Mimo powtarzania, że mogę na te tematy napisać więcej i wydać w np. w postaci książki, nikt nie wyraził taką deklaracją zainteresowania, co stawia mnie (a przede wszystkim inne od pożądanych wspomnienia) – w gorszej sytuacji od gremium prawników, którzy mogli się wypowiadać, no i zapisać na łamach sporej książki (na kredzie i w twardej okładce), a niektórzy z nich zostali także uwiecznieni głosowo i wizualnie w Archiwum UJ w ramach realizacji projektu UJ „Pamięć Uniwersytetu”. Ja też byłem kilka lat temu w tym projekcie nagrywany, i to przez wiele godzin, ale widocznie moja pamięć nie była zgodna z tą, którą finansowano w ramach projektu, więc ani jedna sekunda z tej mojej pamięci nie została przekazana do skarbnicy akademickiej wiedzy historycznej.

Nie mam wątpliwości, że moja historia – mimo, że zostałem uznany za Świadka historii (2018) – ani moja prawda – mimo, że zostałem uznany za obrońcę prawdy w mediach (główna nagroda Kongresu Mediów Niezależnych, 2013 r.) – jakoś nie są pożądane, nie tylko dla skarbnicy jagiellońskiej wszechnicy. Zresztą tak samo, jak i moja osoba – persona non grata – od ponad 30 już lat, na tej wiekowej uczelni. (…)

(…) Jednym z bohaterów sesji był prof. Stanisław Waltoś, znany prawnik i pasjonat historii, z którym osobistego kontaktu nie miałem, ale poświęciłem mu kiedyś tekst Historia UJ w ujęciu profesora Stanisława Waltosia i refleksje w tej kwestii, zdumiony najnowszą historią UJ przez niego napisaną i umieszczoną na stronie internetowej wszechnicy (rok 2010). (…) Rzecz jasna, o działaniach środowiska prawników na rzecz obalania komunizmu ani w okresie stanu wojennego, ani przed w tej historii nie było ani słowa. (…)

Profesorowie UJ chyba wolą milczeć, tak jak milczą o bezprawiu lat 80., weryfikacji kadr pod kątem ich konformizmu, zgody na kłamstwa i skłonności do formowania im podobnych, wypędzania z uczelni negatywnie nastawionych do systemu kłamstwa. Dla beneficjentów systemu, zarządzających także pamięcią w III RP, jest to szczególnie niewygodne.

Jak to się stało, że mimo obalenia komunizmu, i to przy udziale prawników, to komuniści zostali beneficjentami, a opozycja antykomunistyczna pozostała na marginesie, i to głębokim? Dlaczego to nie interesuje tak licznych u nas historyków, prawników, socjologów, psychologów i wszelkich etatowych nauczycieli akademickich, pozytywnie, jak można wnioskować z ich etatów i stanowisk – i to nawet wielu– wpływających na młodzież akademicką i całe polskie społeczeństwo, także pozaakademickie?

Prof. Waltoś pracował nad reformą prawa prasowego, które do tej pory jest skamieliną czasów „jaruzelskich” i nawet znowelizowane prawo jakby nie rozróżniało Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej i Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, o czym świadczą paragrafy prawne:

USTAWA z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe. Rozdział 1 Przepisy ogólne.

Art. 1. (1) Prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej.

Art. 2. Organy państwowe zgodnie z Konstytucją Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej stwarzają prasie warunki niezbędne do wykonywania jej funkcji i zadań, w tym również umożliwiające działalność redakcjom dzienników i czasopism zróżnicowanych pod względem programu, zakresu tematycznego i prezentowanych postaw.

(…) Ze wspomnień prof. A. Zolla wynika, że prawnicy Centrum kontaktowali się ze stalinowskim prof. Igorem Andrejewem (był jednym z sędziów, którzy w 1952 zatwierdzili wyrok śmierci na generale Fieldorfie „Nilu”), stojącym na czele powołanej przez min. Jerzego Bafię Komisji do spraw Reformy Prawa Karnego. Projekt tej komisji nie różnił się bardzo od tego opracowanego w Centrum. Trudno się temu dziwić, skoro profesor Kazimierz Buchała z Wydziału Prawa i Administracji UJ, pod koniec lat 70. I sekretarz POP PZPR na UJ, mający kontakty z SB (zwerbowany w charakterze właściciela lokalu kontaktowego; LK „Magister”), pracował zarówno w zespole rządowym, jak i później w zespole Centrum.

(…) Natomiast Kazimierz Barczyk mówi (s. 584): elastycznie reagowaliśmy na konieczne i pilne potrzeby budowy zrębów nowej III RP. I wspomina, że na przykład zwrócił się do prof. Jana Widackiego o kierowanie zespołem do spraw ustawy o policji, dla przekształcenia milicji w policję. Równolegle na wieczornych spotkaniach w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych prowadziliśmy jeszcze bardziej skrywane prace nad ustawą likwidującą znienawidzoną tajną policję – Służbę Bezpieczeństwa. Trzeba mieć jednak na uwadze, że prof. Jan Widacki przez opozycję antykomunistyczną nie jest uważany za pogromcę, lecz za obrońcę esbeków.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „O rzekomo demontujących system komunistyczny” znajduje się na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „O rzekomo demontujących system komunistyczny” na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szczepić czy nie szczepić? Głos w dyskusji zabiera ojciec dziecka dotkniętego tzw. niepożądanym odczynem poszczepiennym

Jeśli po zażyciu tabletki ulegnę trwałemu paraliżowi, niech producent płaci mi do końca życia rentę. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął.

Adam Mazur

Rozmawiając z lekarzami, oczywiście słyszałem, że szczepienia są zbawienne dla ludzkości – obok większej higieny to właśnie szczepienia przyczyniły się do likwidacji wielu chorób i oni sami szczepią swoje dzieci – bez dyskusji. A nawet jeśli pojawiają się jakieś powikłania – to jest to cena za likwidację wielu chorób.

Ale co mam sobie dziś myśleć, po rozmowach z innymi lekarzami (przyznam szczerze, że w znaczącej mniejszości), którzy potwierdzili, że niepożądane odczyny poszczepienne (NOP to termin medyczny) istnieją i według ich obserwacji to nie tylko wysypka czy gorączka, ale także mogą to być właśnie takie ciężkie przypadki, jak naszego syna? Oni jednak także głowy nie podniosą, wiedząc, że nad nimi jest Izba Lekarska.

Co mam sobie również myśleć, wiedząc, że to właśnie lekarze i pielęgniarki są grupą społeczną, która szczepi się najrzadziej?

Warto samemu sprawdzić statystyki przy okazji akcji szczepień przeciwko grypie (mimo tego, że lekarze najczęściej przebywają z chorymi i byłoby logiczne, gdyby to właśnie medycy byli najlepiej zabezpieczeni przed chorobami).

Co mam sobie myśleć, gdy spotkałem lekarza, który prowadząc przychodnię i aktywnie zarabiając – w szczególności na szczepieniach dzieci – sam swoich pociech nie szczepi w takim wymiarze, jak zachęca rodziców szczepiących u niego swoje dzieci… (…)

Co mam sobie myśleć, gdy jestem świadkiem, jaki pielęgniarka informuje matkę, która chce przesunąć termin szczepień dziecku z powodu choroby, w trakcie przyjmowania antybiotyków – że szczepić można, ponieważ jeśli dziecko bierze antybiotyki, to jest zabezpieczone! Zastanawiałem się czy przytoczyć tu ten patologiczny przypadek, świadczący o skrajnej głupocie tej pielęgniarki – ale jak widać, takie przypadki też bywają i pokazują, że środowisko medyczne też wymaga lepszych szkoleń. Oczywiste jest, że choroba czy osłabienie organizmu stanowi przeciwwskazanie do szczepień i jest to zapisane wprost w ulotce każdej szczepionki.

Co mam sobie jednak myśleć, gdy wiem, że właśnie osoby o obniżonej odporności, czyli wcześniaki, są w Polsce szczepione w szczególności (i to na żółtaczkę czy gruźlicę – czyli choroby, na które prawdopodobieństwo zachorowania w pierwszych miesiącach życia jest nikłe). Czy nie można poczekać?

Co mam sobie myśleć, gdy wiem, że w krajach zachodnich nie szczepi się w pierwszych dobach życia, a więc czeka się, aż organizm się wzmocni (…).

Co mam sobie myśleć, gdy oczywiste jest, że noworodkowi nie podaje się nawet czystego smoczka, który nie byłby dodatkowo wyparzony/wysterylizowany, a pozwalamy wstrzykiwać bezpośrednio do krwi szczepionkę z konserwantami, z pominięciem układu pokarmowego (którego jedną z funkcji jest zatrzymanie substancji szkodliwych).

Czyli wstrzykujemy szczepionkę, zakonserwowaną substancją powszechnie traktowaną jako szkodliwą dla zdrowia, np. rtęcią, aluminium czy formaldehydem. I to na wczesnym etapie rozwoju człowieka, kiedy nie wytworzyła się jeszcze bariera krew–mózg. Czy nie lepiej poczekać, aż ta bariera się wytworzy? A jeśli to właśnie te toksyny są przyczyną kalectwa mojego syna? (…)

Jestem zwolennikiem szczepień – bardzo bym chciał wziąć niebieską/czerwoną tabletkę i nie chorować. Ale jeśli ktoś wyprodukuje tabletkę, a ja po jej zażyciu ulegnę trwałemu paraliżowi, to niech mi płaci do końca życia rentę na pokrycie kosztów rehabilitacji. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął.

(…) Podkreślam kolejny raz – nie jestem przeciwnikiem szczepień – ale uważam:

  1. nie szczepmy 1-dniowych, słabych noworodków (popatrzmy na procedury w Europie Zachodniej, poczekajmy, aż wytworzy się bariera krew–mózg);
  2. zmuśmy naszych polityków, aby zobligowali koncerny farmaceutyczne do stworzenia funduszu rehabilitacyjno-rentowego dla osób, które doświadczyły NOP (w krajach zachodnich takie fundusze istnieją);
  3. nie zmuszajmy ustawami ludzi do szczepień. Ludzie sami będą chcieli szczepić siebie i swoje dzieci – nikt nie chce chorować – a przymus może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego (w Europie Zachodniej nie ma obowiązku szczepień);
  4. szczepmy rozsądnie, szacując ryzyko chorób: po co się szczepić przeciwko jelitówce/rotawirusom? Czy żyjemy w Afryce, że istnieje ryzyko odwodnienia się na śmierć? Każdemu będę polecać szczepionki przeciwko żółtaczce (ale te lepsze), która jest chorobą wyjątkowo paskudną i warto być zabezpieczonym;
  5. prześwietlmy dochody lobbystów proszczepionkowych, którzy zajmują eksponowane stanowiska państwowe – czy aby nie są na liście płac koncernów farmaceutycznych.

Cały artykuł Adama Mazura pt. „Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki” znajduje się na s. 18 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Mazura pt. „Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki” na s. 18 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zgadnij, kto to? Nie mogło go zabraknąć w ZChN. Potem był głównym taranem i żelazną pięścią polityki miłości PO

Przez 30 lat męczył Polaków swoją obecnością w polityce. Jako Marszałek Sejmu stał się trzecią osobą w państwie. Po skandalu seksualno-korupcyjnym jest szansa, że znajdzie się tam, gdzie jego miejsce.

Jan Martini

Mało kto dzisiaj pamięta, że był czas, kiedy w sondażu przeprowadzonym przez Grupę Trzymającą Sondaże Niesiołowski wygrał w kategorii osób, które Polacy najchętniej gościliby przy wigilijnym stole.

W powstałej w 1968 r. organizacji niepodległościowej Ruch, której jednym z liderów był Stefan Niesiołowski, po około 2-letniej działalności, w której uczestniczyło ok. 70 osób, nastąpiły aresztowania i podczas pierwszego przesłuchania, nie czekając na tortury, późniejszy marszałek „wsypał” swych kolegów (i narzeczoną!). (…)

Jest pewne, że w szafie pancernej jakiegoś płk. Lesiaka musiało być kilka teczek perspektywicznych przywódców. „Bolek” z pewnością miał dublerów. Sowieci nie mogli zaryzykować sytuacji, że hodowany przez nich latami kandydat np. zadławi się wymiocinami po libacji. Tak więc Rakoczy miał alternatywnego Kadara, Gottwald – Husaka itp. Czy Niesiołowski mógł być rozpatrywany jako „człowiek, który obali komunę”, czy miał szansę na pokojowego Nobla i orędzie w Kongresie USA? W każdym razie uważano Niesiołowskiego za „perspektywicznego”, bo został internowany w stanie wojennym w luksusowym ośrodku wypoczynkowym w Jaworzu na terenie poligonu drawskiego, nad jeziorem Trzebuń. Obok Niesiołowskiego zdobywali tu status pokrzywdzonego i inni późniejsi prominentni politycy III RP (Bartoszewski, Mazowiecki, Geremek, Komorowski, Celiński, Drawicz, Czuma). Skład osobowy internowanych w Jaworzu dowodzi, że ekipy kierownicze III RP były dobierane już w 1981 roku, co potwierdza opinię Anatolija Golicyna o wieloletnich przygotowaniach do „pierestrojki”.

Z sowieckiego punktu widzenia wiele cech kwalifikowało go na lidera – status ofiary komunistycznych represji, tytuł profesora, inteligencja, miła powierzchowność, słaby charakter, wysoki stopień tchórzliwości, no i „kompromaty” w postaci podania o złagodzenie kary.

W systemie radzieckim posiadanie w życiorysie jakiegoś „haka” jest niezbędnym składnikiem awansu – człowiek „czysty” nie gwarantuje pełnej sterowalności. Nic dziwnego, że już po polskiej „pierestrojce”, gdy na bazie środowiska politycznego Ruchu Młodej Polski (organizacji założonej i głęboko infiltrowanej przez SB) powstawała ZChN – partia, która „zabezpieczała odcinek wartości” i była „targetowana” na tradycyjny katolicki elektorat, nie mogło w niej zabraknąć Niesiołowskiego. Po wyczerpaniu się formuły ZChN ten „katolicki konserwatysta” odnalazł się w partii „europejskiej”, postępowej, gejowsko-liberalnej, a obecnie służy jako… ludowiec.

Cały felieton Jana Martiniego pt. „Dziwne losy Niesiołowskiego” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Martiniego pt. „Dziwne losy Niesiołowskiego” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przełomowe chwile najnowszej historii Polski oczami jej protagonisty. Wywiad Jana Olszewskiego dla „Kuriera WNET”

Zdawałem sobie sprawę, że stoimy wobec zadania, które będzie bardzo trudno wypełnić, bo ono się, krótko mówiąc, sprowadzało do zanegowania układu Okrągłego Stołu, który bardzo się umocnił.

Katarzyna Adamiak-Sroczyńska
Jan Olszewski

Rozmowa odbyła się 5 czerwca 2013 roku.

Jaka jest Polska dwa tysiące trzynastego roku? Czy to jest post-PRL, czy wolna, demokratyczna Polska?

Myślę, że mamy do czynienia z ustabilizowanym układem, który po dwudziestu latach przejawia już pewne objawy skostnienia. Prawie ćwierć wieku minęło i ten układ powinien być już pogrzebany. Używam tego określenia w odniesieniu do stanu rzeczy, jaki się wytworzył wśród polskich elit władzy po roku ʼ89 i który jest konsekwencją umowy Okrągłego Stołu. Sens tego porozumienia polegał na tym, że elity PRL-u dopuściły do udziału w przekształconym systemie część elit Solidarności. Społeczeństwo polskie, czyli ta jego część, która 4 czerwca 1989 roku poszła do urn wyborczych, zgodnie wystawiła negatywne świadectwo tej umowie. Zostało wyraźnie powiedziane: mamy dość PRL-u i nie zgadzamy się na reformy. Chcemy zasadniczej zmiany. Ta zmiana niestety nie nastąpiła. Układ odegrał zasadniczą rolę i przeżywa apogeum.

Nie powiem, żebym od początku był zdecydowanym przeciwnikiem Okrągłego Stołu, jak część ludzi Solidarności, którzy zachowali całkowicie przytomną, pozbawioną jakichkolwiek złudzeń ocenę.

Sądziłem, że mimo wszystko trzeba spróbować, zobaczymy, jak się rzeczy potoczą, ale byłem na tyle zdystansowany, że nie przyjąłem propozycji wejścia do zespołu reprezentującego Solidarność w trakcie rozmów. To byli ludzie, których znałem od lat, bardzo wielu z nich broniłem jako adwokat w okresie PRL-u, tak że oświadczyłem, że mogę być ekspertem przy podstoliku dotyczącym wymiaru sprawiedliwości. Ale po dwóch dniach obecności na obradach, przynajmniej tej sekcji, widząc, jak przebiegają rozmowy, jak wygląda oprawa medialna i przekaz społeczeństwu, doszedłem do wniosku, że nie mam prawa występować wobec kamer – bo to wszystko przecież było nagrywane – ze znaczkiem Solidarności w klapie. Że ja mogę tam reprezentować tylko siebie.

A dlaczego?

Bo było oczywiste, że mamy do czynienia z wielką medialną manipulacją, na którą my nie mamy wpływu, którą kieruje całkowicie druga strona.

I że gospodarzem formalnym, ale także osobą kierującą przebiegiem rozmów jest generał Kiszczak. Występowałem w poprzednich latach jako obrońca i jako doradca Sekretariatu Episkopatu Polski. Z tego tytułu bardzo często musiałem uczestniczyć w rozmowach z generałem. I miałem świadomość, że będziemy mieli do czynienia z całkowitym przeprowadzeniem założeń drugiej strony i że w tych warunkach moja obecność ze znaczkiem Solidarności w klapie byłaby po prostu nadużyciem. Dlatego zdjąłem ten znaczek jako jedyny członek naszej delegacji.

A jaka atmosfera panowała w kuluarach? Czy po odejściu od stolików były jakieś rozmowy z drugą stroną? Bo pojawiły się informacje o niepotrzebnym brataniu się Solidarności, o wódce pitej razem itd. Czy to była prawda?

Demonstracyjnej wrogości nie było, ale nie było też szczególnych aktów braterstwa. Równolegle odbywały się pewne spotkania zespołu kierowniczego, właśnie tego, w którym odmówiłem udziału, w Magdalence, gdzie atmosfera była, powiedzmy, bardziej familijna. Zresztą są z tego nagrane relacje, dokumentacja. Odbicie, że tak powiem, tego, co tam się działo, znajdowało swój wyraz w spotkaniach tak zwanych podstolików, a zwłaszcza w tym, w którym ja występowałem jako ekspert.

Byłem pesymistą co do końcowego wyniku, ale uważałem – co wydawało się oczywiste – że zawieramy to porozumienie na bardzo określony czas, bo zmiana warunków w Polsce i wokół Polski bardzo szybko zdezawuuje to porozumienie. Jednak stało się inaczej.

Ale jednak został Pan premierem Polski, stanął Pan na czele rządu kilka lat później…

To było po dwóch latach. Cały czas uważałem, że porozumienia są tylko aktem przejściowym. Zwłaszcza że 4 czerwca 89 roku był dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Ja byłem zasadniczym przeciwnikiem układu o reglamentowanych wyborach. I nie byłem w tym odosobniony, bo wtedy podobne stanowisko zajmował także Strzembosz, Mazowiecki: że to są wybory na prawach drugiej strony i tak dalece przez nią kontrolowane, że jest to wprowadzanie w błąd wyborców. I w związku z tym ja w tych wyborach nie brałem udziału. Ale nie doceniłem Polaków. Była prawie 70% frekwencja i Polacy zachowali się niesłychanie przytomnie.

Ta ustawiona, taka trochę afrykańska ordynacja wyborcza zawierała dwie, z punktu widzenia jej twórców, luki, z których wyborcy natychmiast skorzystali. Po pierwsze – wybory do senatu, który był instytucją zaplanowaną jako pewnego rodzaju dekoracja, ale wybieraną w wyborach w zasadzie wolnych. I Solidarność ze stu mandatów uzyskała dziewięćdziesiąt dziewięć, i to z ogromną przewagą. I był drugi punkt, którego twórcy tej bardzo szczególnej ordynacji wyborczej nie przewidzieli, mianowicie tak zwana lista krajowa, na której znalazły się najbardziej prominentne nazwiska strony rządowej i która w całości została przez wyborców odrzucona. I od tego momentu już było wiadomo, że decydująca większość polskiego społeczeństwa nie przyjmuje tego rozwiązania, które jest PRL-em, w którym władze dopuszczają łaskawie pewną opozycję. I rozpoczęła się po naszej stronie, po stronie opozycji walka, czy respektować porozumienie Okrągłego Stołu, czy przyjąć stanowisko wyborców, jednoznaczne przecież, które upoważnia nas do tego, żebyśmy powiedzieli stronie rządowej, że my panom już dziękujemy. To było związane z pewnym ryzykiem, ale moim zdaniem niedużym. Z dzisiejszej perspektywy widać, że wyrażane wtedy obawy, że np. bezpieka dokona przewrotu – to były rzeczy odległe od rzeczywistości. (…)

Czy mieliśmy szanse? Myślę, że gdyby się udało przetrwać jeszcze pół roku, być może dałoby się uzyskać przełom w ówczesnym procesie zmian. Niestety tego czasu zabrakło.

Czy żałował Pan, że się podjął misji tworzenia rządu w tak trudnych warunkach?

Nie, nie żałowałem. To rzeczywiście się nie udało, w zasadniczym punkcie, mianowicie w kwestii zagospodarowania majątku narodowego. To był zasadniczy punkt różniący nasze stanowisko od rozwiązań milcząco przyjętych przy Okrągłym Stole: my uzyskujemy dostęp do władzy politycznej, a sprawy gospodarcze pozostawiamy do załatwienia ludziom z układu postkomunistycznego. Te dwa lata pozwalały mniej więcej ocenić, jak proces transformacji ustrojowej będzie wyglądał, chociaż jeszcze nie było żadnych konstytutywnych aktów dotyczących rozstrzygnięcia problemu zagospodarowania majątku narodowego.

Wysuwano różne hasła powszechnego uwłaszczenia. Było to wtedy bardzo nośne. Koncepcje były różne. Nie wszystkie były realne, ale faktem jest, że w Polsce nie wprowadzono żadnej.

Mimo że brak było podstaw ustawowych do dysponowania majątkiem, jeszcze rząd Mazowieckiego właściwie rozpoczął prywatyzację Wedla, pierwszą, można powiedzieć – pokazową. I już było wiadomo, w jakim kierunku i z jakim założeniem idzie proces przejmowania majątku narodowego. Dlatego pierwszą decyzją naszego rządu było zatrzymanie procesu prywatyzacji do momentu przyjęcia przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej, a później ustawy rozstrzygającej formułę powszechnego uwłaszczenia. I to był punkt, w którym musiało dojść do konfrontacji. Chodziło tylko o czas, żeby umocnić rządową bazę i zaplecze polityczne, które by pozwoliło później przeprowadzić przebudowę gospodarki według naszej koncepcji.

Od początku groziły nam różne ataki. Ale przez trzy, cztery miesiące mieliśmy pewien okres spokoju; przede wszystkim sytuacja finansów publicznych była tak fatalna, że strona przeciwna uważała, że rząd się na tym po prostu wyłoży.

Kiedy 23 grudnia został powołany rząd, którego byłem premierem, zaprezentowano mi przygotowany jeszcze przez Balcerowicza projekt prowizorium budżetowego. Nie mieliśmy czasu, żeby cokolwiek zmienić, bo za parę dni już musieliśmy według jakichś zasad gospodarować budżetem. W związku z tym to prowizorium trzeba było przyjąć. A było ono tak skonstruowane, że uniemożliwiało racjonalne działania. Mimo wszystko jakoś sobie poradziliśmy. W ciągu trzech miesięcy został przygotowany i złożony w sejmie projekt budżetu. Nastąpiła pewna stabilizacja gospodarki. Udało się przeprowadzić zasadniczy wtedy punkt, będący skandalem w dotychczasowym planie reformy gospodarczej – sztywny kurs złotego w stosunku do dolara, co pozbawiało polską gospodarkę szans. Pierwszym zadaniem z naszej strony było zdewaluowanie złotego. Cały czas była obawa, że dewaluacja zakończy się uruchomieniem galopującej inflacji.

Na początku drugiego kwartału ʼ92 roku po raz pierwszy od roku ʼ89 zatrzymał się spadek dochodu narodowego brutto, a zaczął się bardzo powolny co prawda, ale wzrost. Od tego momentu było wiadomo, że druga strona ma już ściśle obliczony czas na rozprawienie się z rządem.

Cały wywiad Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej z Janem Olszewskim pt. „Zabrakło nam czasu, aby unieważnić układ Okrągłego Stołu” znajduje się na s. 11 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej z Janem Olszewskim pt. „Zabrakło nam czasu, aby unieważnić układ Okrągłego Stołu” na s. 11 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Artykuł prof. Włodzimierza Klonowskiego„PANtonomia” opiera się na fałszywych przesłankach i nieznajomości przepisów

Artykuł obraża nie tylko dyrektorów, ale też rady naukowe, porównywane do KC PZPR. Obraża też i instrumentalizuje „szarych” pracowników, sugerując, że powinni zostać objęci zwolnieniami grupowymi.

Anna Zielińska

W lutym 2019 w dziale Opinie ukazał się artykuł Włodzimierza Klonowskiego zatytułowany PANtonomia, odnoszący się do sytuacji w instytutach Polskiej Akademii Nauk. Tekst opiera się na fałszywych przesłankach i nieznajomości przepisów, zasad i zwyczajów panujących w PAN. Stąd pojawiła się potrzeba sprostowania nieprawdziwych stwierdzeń tam zawartych.

Autor buduje opozycję między dyrektorami i radami naukowymi instytutów PAN a „szarymi” pracownikami naukowymi. W jego opinii pracownicy są celowo pozbawiani wiedzy o sytuacji w instytutach, dostępu do finansowania badań i innych należnych im dóbr. Dyrektorzy i rady naukowe tworzą w czarnej wizji autora korupcjogenny „układ”, który pozwala na czerpanie korzyści kosztem pracowników. Jest to obraz nieprawdziwy z kilku powodów. (…)

Funkcja dyrektora jest kadencyjna, więc to „szary” pracownik zostaje dyrektorem, a dyrektor po zakończeniu sprawowania funkcji staje się „szarym” pracownikiem.

Prezes PAN powierza funkcję dyrektora osobie, która wygra konkurs. Konkursy są organizowane co 4 lata. Zatem każdy, kto spełnia warunki formalne i merytoryczne, może zostać dyrektorem. Przeciwstawienie dyrektorzy/pracownicy, które kreuje autor tego artykułu, jest sztuczne i absurdalne.

Równie niedorzeczny jest pomysł, że rady naukowe znajdują się pod silnym wpływem dyrektorów i służą do „przyklepywania” ich decyzji. W przypadku kierowanego przeze mnie Instytutu Slawistyki PAN w skład rady wchodzą wszyscy samodzielni pracownicy nauki (a więc „szarzy” pracownicy), uczeni spoza Instytutu, którzy stają się członkami rady w drodze tajnego głosowania, akademicy wskazani przez wydział IPAN, przedstawiciele niesamodzielnych pracowników – wybrani przez adiunktów i asystentów w zorganizowanych przez nich wyborach – oraz przedstawiciel doktorantów. W sumie 50 osób. Skład rady naukowej określa Ustawa o PAN i statuty instytutów.

Czy autor naprawdę wierzy, że dyrektor manipuluje takim zbiorowym organem, że pracownicy będący członkami rady naukowej sami działają na swoją niekorzyść? (…)

Włodzimierz Klonowski zadaje retoryczne pytanie, czy muszą wymrzeć dwa pokolenia naukowców, żeby sytuacja w PAN się zmieniła. Ponieważ nie chce czekać tak długo, proponuje, aby… wszystkich pracowników zwolnić i ewentualnie jakaś międzynarodowa komisja zatrudni wybrańców na nowo. Trudno nazwać to propracowniczym rozwiązaniem, co więcej, kryje się za tym pogarda dla polskich naukowców.

Autor widzi duże związki PAN z elementami dawnego systemu (z Pałacem Stalina włącznie), ale to, co proponuje i jakim językiem się posługuje, jest w istocie wyjęte z myśli dawnego systemu i stoi w opozycji do nowoczesnego modelu uprawiania nauki. Chciałby, aby instytuty zostały pozbawione autonomii (co już – warto dodać – miało miejsce w czasach PRL), ale nie tłumaczy, jakie z tego mają wyniknąć korzyści dla podnoszenia jakości nauki w Polsce. (…)

Prof. dr hab. Anna Zielińska jest Dyrektorem Instytutu Slawistyki PAN.

Cały artykuł Anny Zielińskiej pt. „Polemika z artykułem prof. Włodzimierza Klonowskiego” znajduje się na s. 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Zielińskiej pt. „Polemika z artykułem prof. Włodzimierza Klonowskiego” na s. 19 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Z czym tak naprawdę mamy do czynienia w związku z trwającą już ponad pół roku Benallagate? Rodzi się coraz więcej pytań

Kolejne tygodnie i miesiące przynoszą nowe, spektakularne odsłony afery, która została uznana przez komentatorów i ekspertów nad Sekwaną za jedną z największych w całej historii V Republiki.

Zbigniew Stefanik

18 lipca 2018 roku francuski tygodnik „Le Monde” opublikował na swoim portalu amatorski film nakręcony przez działaczy partii Jean-Luca Mélenchona La France insoumise. Na tym filmie można zobaczyć, jak 1 maja 2018 roku mężczyzna w policyjnym ekwipunku atakuje fizycznie uczestników manifestacji w Paryżu. Mężczyzną tym był wysokiej rangi współpracownik prezydenta Francji Emmanuela Macrona, 27-letni Alexandre Benalla. Tak rozpoczęła się Benallagate, która trwa po dziś dzień. (…)

W kontekście wydarzeń związanych z Alexandrem Benallą pojawiło się również we francuskich mediach drugie nazwisko: Vincent Crase. To były przełożony Alexandra Benalli, kiedy ten służył w ochotniczej rezerwie francuskiej żandarmerii narodowej, a następnie jego współpracownik w ochronie Emmanuela Macrona podczas kampanii wyborczej 2017 roku. (…)

24 lipca 2018 roku na zamkniętym spotkaniu z parlamentarzystami należącymi do La République en marche prezydent Macron poinformował, że bierze na siebie całą odpowiedzialność za Benallagate. (…)

Alexandre Benalla pozostawał formalnie pod nadzorem francuskiego wymiaru sprawiedliwości od 22 lipca 2018 roku, co zasadniczo nakładało na niego obowiązek nieopuszczania terytorium francuskiego. Media poinformowały jednak, że „były(?) współpracownik prezydenta Francji” bardzo często w sposób absolutnie nieskrępowany podróżuje za granicę. 5 września 2018 roku miał się spotkać na terytorium Wielkiej Brytanii z islamistą zaszeregowanym nad Sekwaną jako S, czyli „związany z działalnością terrorystyczną”.

Tego samego dnia Benalla spotkał się ponoć, także na terytorium brytyjskim, z przemytnikiem broni i pośrednikiem Muammara Kadafiego Alexandrem Djouhrim. Alexandre Djouhri jest głównym świadkiem oskarżenia francuskiego wymiaru sprawiedliwości przeciwko Nicolasowi Sarkozy’emu, podejrzanemu o przyjęcie w gotówce około 50 mln euro z Libii, ówcześnie rządzonej przez Muammara Kadafiego.

Według francuskiej prokuratury były prezydent miał spożytkować te środki podczas prezydenckiej kampanii wyborczej z 2007 roku. Alexandre Djouhri pośredniczył ponoć w negocjacjach między Sarkozym i Kadafim, miał także dostarczać walizki z gotówką do francuskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, do współpracowników Sarkozy’ego, kiedy ten był jeszcze ministrem. Nieoficjalnie mówi się, iż dokumentował on wszystkie transakcje i czynności, które wykonywał dla swoich klientów, a do rangi niemal legendy urósł tzw. notes Djouhriego. (…)

Media doniosły, iż Alexandre Benalla w swych zagranicznych podróżach posługuje się aż czterema francuskimi paszportami dyplomatycznymi. Jednego z nich użył ponoć na początku grudnia ub. roku w podróży do Czadu, gdzie spotkał się z synem prezydenta tego kraju. Benalla przyznał, że faktycznie udał się do Czadu na zlecenie przedsiębiorstwa, dla którego pracuje jako konsultant. 22 grudnia ub. roku z wizytą w Czadzie przebywał Emmanuel Macron.

Czy  Benalla, którego wizyta w Czadzie poprzedziła o kilkanaście dni wizytę prezydenta Francji w tym kraju, prowadził w imieniu Macrona rozmowy z władzami Czadu? Przecież francuski pałac prezydencki podobno rozstał się z Benallą kilka miesięcy wcześniej. (…)

31 stycznia tego roku Benallagate nabrała nowego tempa. Portal informacyjno-śledczy Médiapart opublikował nagranie rozmowy Alexandra Benalli i Vincenta Crase’a z 26 lipca 2018 roku, które dowodzi, iż Benalla i Crase nie przestrzegają sądowego zakazu wzajemnych kontaktów. W nagraniu Benalla twierdzi, że zarówno on, jak i Crase mają pełne poparcie Emmanuela Macrona. Według Benalli miał on dostać od prezydenta smsa w tej sprawie. Jednak głównym tematem rozmowy Benalli i Crase’a okazał się temat współpracy z pewnym rosyjskim oligarchą. Mieli oni pośredniczyć w uzyskaniu przez niego zlecenia w zakresie ochrony i bezpieczeństwa we Francji. Rosyjski wątek pojawił się już wcześniej w kontekście Benallagate, kiedy to francuskie media doniosły, iż firma ochroniarska Vincenta Crase’a miała zostać utworzona na podstawie rosyjskiego kapitału, a sam Crase jest w niej tylko tzw. słupem, podczas gdy w rzeczywistości firma jest własnością rosyjską.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Benallagate ciąg dalszy” znajduje się na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Benallagate ciąg dalszy” na s. 13 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej”. O możliwościach poprawy ustroju Polski

Krytyki sposobu rządzenia III Rzeczpospolitą nie brakuje! Mało kto podaje jednak receptę na sprawniejsze, lepsze i skuteczne funkcjonowanie polskiego systemu polityczno-decyzyjnego.

Mirosław Matyja

Profesor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londynie, Mirosław Matyja, w swojej najnowszej publikacji nazywa rzeczy po imieniu, podając konkretne przykłady nieudolnosci funkcjonowania państwa polskiego. Przedstawia jednocześnie pragmatyczne sposoby uzdrowienia chorego systemu politycznego w Polsce, a to dzięki wprowadzeniu wybranych instrumentów demokracji oddolnej na wzór szwajcarski: referendum, inicjatywy obywatelskiej i weta obywatelskiego.

W Polsce obywateli przekonuje się, że możliwość wrzucenia raz na kilka lat do urny kartki do głosowania jest podstawą demokracji. Ale czy polscy obywatele, dzięki udziałowi w wyborach i głosowaniu na określone partie i ugrupowania polityczne, mają rzeczywisty wpływ na stanowione w polskim państwie prawo?

Podstawą obowiązującego prawa w naszym kraju jest przestarzała i niedostosowana do dzisiejszych potrzeb konstytucja. Poza tym można stwierdzić, że w Polsce istnieje obstrukcja poważnego traktowania obywateli przez wybranych przez nich do parlamentu przedstawicieli.

Książka prof. Matyi analizuje namiastki demokracji bezpośredniej w III Rzeczypospolitej, a więc tego typu demokracji, w której rzeczywistym suwerenem powinien być obywatel. Celem publikacji jest pokazanie Czytelnikowi, że aktualna „demokracja oddolna” w Polsce jest niestety fikcją i w praktyce jest sterowana odgórnie. Monografia powinna pomóc Czytelnikowi w zrozumieniu złożonej problematyki ciągle jeszcze młodej polskiej (semi)demokracji i odpowiedzieć na coraz częściej zadawane w społeczeństwie pytanie – co i jak należałoby zmienić w polskim państwie, aby obywatele stali się jego rzeczywistym suwerenem?

Czytając książkę, nie zapominajmy o jednym: współrządzenie państwem przez obywateli dla obywateli to nie jałmużna od rządzących dla rządzonych, lecz demokratyczne prawo suwerena, czyli obywateli.

Publikacja Polska semidemokracja jest w pewnym sensie kontynuacją poprzedniej książki Mirosława Matyi pt. Szwajcarska demokracja szansą dla Polski? (Warszawa 2018). Jednak w przeciwieństwie do tamtej publikacji, autor nie tylko analizuje szwajcarski system polityczny, ale wskazuje przede wszystkim na istotne wady ustrojowe polskiej demokracji połowicznej, którą nazywa semidemokracją i podaje konkretną receptę na uzdrowienie systemu polityczno-decyzyjnego w naszym państwie.

Książkę warto przeczytać! Choćby dlatego, aby uzmysłowić sobie, że może być w Polsce lepiej… i tak niewiele do tego potrzeba.

Link do książki: matyja.edu.pl

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej” znajduje się na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niewyjaśnione do dziś morderstwa w Dratowie w czasie II wojny światowej / Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 57/2019

1.10.1947 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja Sadowego na karę śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie został wykonany na Zamku w Lublinie 16.04.1948 r.

Wojciech Pokora

Nie ma już we wsi Marciniaków
część 2

W 1945 r. w Lublinie rozpoczął się proces Andrzeja Sadowego – byłego wójta gminy Ludwin, który wg relacji mieszkańców, bezpośrednio uczestniczył w zbrodni na rodzinie Marciniaków i terroryzował okolicę wraz z niemieckim żandarmem Danielem Schulzem, o czym opowiadała m.in. Lucyna Jaszczuk. Zgłaszam się do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie. Spotykam się z prokuratorem Dariuszem Antoniakiem, który z ramienia IPN prowadził śledztwo w tej sprawie w 2014 r., a faktycznie zamykał je po tym, jak na nowo otwarta sprawa została mu przekazana. Z dokumentów, które mi udostępnił, wynika, że zbrodnię w Dratowie badano kilkakrotnie, wliczając w to niemieckie śledztwo prowadzone przez prokuraturę w Wurzburgu.

Komunista z OUN

Za pierwszym razem zbrodnia znalazła się na wokandzie w 1945 r. Wówczas sądzony był Andrzej Sadowy, a oficerem śledczym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, prowadzącym jego sprawę, był Teodor Maksymiuk, mieszkaniec Dratowa, który podczas wojny został przez Niemców wysłany do obozu na Majdanku

W tej sprawie w 1948 r. sądzony był sołtys Dratowa Mikołaj Łuczeńczyk, któremu zarzucono, że w okresie okupacji niemieckiej, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, jako sołtys działał na szkodę osób prześladowanych ze względów politycznych przez wskazanie władzom niemieckim mieszkańców Dratowa, a w szczególności Teodora Maksymiuka i innych, jako podejrzanych o działalność polityczną, w wyniku czego osoby te zostały aresztowane, a następnie osadzone w obozie koncentracyjnym na Majdanku.

Maksymiuk przeżył obóz, w 1944 r. wstąpił do Milicji Obywatelskiej, a rok później do UB. W 1945 r. był już oficerem śledczym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, którego siedziba mieściła się na rogu Krótkiej i Jasnej w Lublinie, a w którego piwnicach brutalnie przesłuchiwano i więziono tysiące ludzi. Co ciekawe, w tym samym budynku do 1945 r. siedzibę miał pierwszy na ziemiach polskich Komunistyczny Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Maksymiukowi przydzielono mieszkanie w budynku naprzeciwko, pod adresem Jasna 5/5. Podaję te fakty nie bez przyczyny. Maksymiuk pojawia się w wielu zeznaniach z czasu wojny jako ten, który był prześladowany we wsi przez władze niemieckie i pomagających im Sadowego i Łuczeńczyka. W jego aktach personalnych z 1944 r. znajduje się jeszcze narodowość ukraińska, jednak podczas przesłuchań w 1947 r. podaje narodowość polską.

W sprawie Łuczeńczyka zeznaje, że został wytypowany do obozu na Majdanku za swoją działalność polityczną – był członkiem Komitetu Obywatelsko-Patriotycznego (organizacji, która działała w latach 1939–1943 i powołana została w Lublinie przez majora Bolesława Studzińskiego po tym, jak Wilhelm Orlik-Ruckemann rozwiązał podległe sobie oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza. KOP po 1943 r. przekształcił się w Polską Armię Ludową, która podkreślała negatywny stosunek do rządu londyńskiego i kładła specjalny nacisk na konieczność dobrosąsiedzkich stosunków z ZSRR). Jednak zgodnie z tym, co ustalił Krzysztof M. Kaźmierczak w swojej książce Tajne spec. znaczenia,

Teodor Maksymiuk został w 1952 r. zwolniony ze służby po tym, gdy lubelski informator bezpieki ps. Marian doniósł, że podczas okupacji oficer był (wraz ze swoim ojcem Włodzimierzem) członkiem współpracującej z okupantami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – która była nie tylko antypolska, ale też antysowiecka!

Jak czytamy u Kaźmierczaka, „dochodzenie wszczęte w oparciu o donos potwierdziło bliskie związki Maksymiuka z OUN. Miał on uczestniczyć w wyrzucaniu przez Ukraińców z gospodarstw osób związanych z Kościołem greckokatolickim. Na jaw wyszły także inne fakty z okresu okupacji. Kiedy w 1942 r. późniejszy śledczy trafił do obozu w Dębicy, wysługiwał się tam Niemcom (był tzw. grupowym), prześladując Polaków. Prawdopodobnie za takie zasługi został w 1943 r. wypuszczony na wolność. Sprawdzono także, że do oddziałów partyzanckich Armii Ludowej wstąpił dopiero »po klęskach hitlerowskich na froncie wschodnim, krótko przed wyzwoleniem«”.

Wróćmy jednak do Andrzeja Sadowego. Teodor Maksymiuk jeszcze się w tej historii pojawi.

Wyrok śmierci na A. Sadowego | Fot. Archiwum IPN w Lublinie

Opowieść oskarżonego o zbrodnię

Zeznania, które w śledztwie złożył były wójt gminy Ludwin, rzucają światło na stosunki społeczne panujące w gminie, a przede wszystkim w Dratowie. Wiemy już, że żyli tam obok siebie Ukraińcy, Żydzi i Polacy, ale też patrząc z innej perspektywy, katolicy (także grekokatolicy), obywatele wyznania mojżeszowego i prawosławni. Byli to też obywatele Rzeczpospolitej pokładający swoje nadzieje na przyszłość w rządzie londyńskim (członkowie AK i organizacji podziemnych) i ZSRR (członkowie KOP, przedwojenni komuniści, jak np. Piotr Stachański, ukraiński rolnik skazany przez Sąd Okręgowy w Lublinie w r. 1937 z art. 93 i 97, które brzmią kolejno: „kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu lub oderwać część jego obszaru” oraz „kto w tym celu wchodzi w porozumienie z innymi osobami”, podlega karze więzienia), ale jak się okazuje na przykładzie Maksymiuka i jego ojca, także członkowie OUN. Może po tych liniach należy szukać rozwiązania konfliktów, które się tam nawarstwiły?

Andrzej Sadowy zeznawał dwa razy. Pierwszy raz, w śledztwie, przesłuchiwany był przez Teodora Maksymiuka. Jego zeznanie jest bardzo krótkie.

Na pytanie: „Co obywatel robił z ludnością cywilną, będąc wójtem gminy Ludwin, ile osób zabił, ile oddał do obozu?”, Sadowy odpowiada: „Z ludnością cywilną wsi Dratów znęcałem się w brutalny sposób, zabiłem 8 osób, to jest: Marciniak Jan, Marciniak Józef, Marciniak Feliks, Malesza Mikołaj, Maleszówna Olga, dwie żydówki z imienia nie pamiętam, Jakóbowska Anna – zaznaczam, że była już siedem miesięcy w poważnym stanie”. Dalej Sadowy zeznaje, kogo wysłał do obozu Dębica i Majdanek, wymieniając w pierwszej kolejności por. Maksymiuka Teodora – pracownika WUBP Lublin i ppor. Maksymiuka Mikołaja.

Następnie śledczy pyta, z czyjego polecenia zabił te osiem osób. Wójt odpowiada, że z polecenia Niemców i wyznaje, że na ludzi donosił mu m.in. sołtys wsi Dratów, Mikołaj Łuczeńczyk. Kończy zeznania mówiąc, że dla ludności cywilnej był bardzo surowy i stanowczy i wzorowo wykonywał polecenia niemieckie, tym samym będąc współpracownikiem Niemców.

Gołym okiem widać więc, że zeznania musiały być dyktowane, a zapewne wymuszane, bo skąd oskarżony wiedziałby, gdzie pracują akurat Maksymiukowie i jakie mają stopnie wojskowe. W całym zeznaniu ważne jest jednak coś innego. Sadowy przyznał się do zabójstwa Maleszy – proboszcza dratowskiej parafii prawosławnej – i jego córki. Co prawda nie zgadza się imię Maleszy, bo zabity ksiądz nazywał się Stefan, jednak można tę pomyłkę wytłumaczyć. Malesza był proboszczem parafii św. Mikołaja. W dostępnych w internecie materiałach opisujących parafię w Dratowie zbrodnia ta przypisana jest gestapo. Jednak z toku dalszych zeznań Sadowego, a już szczególnie z zeznań Racheli Rajs wynika, że Sadowy osobiście zabił prawosławnego duchownego i jego córkę. Motyw sam wyjaśni za chwilę.

Kto jest sprawcą, a kto ofiarą?

Po otrzymaniu aktu oskarżenia przebywający w areszcie Sadowy opisał swoją historię z prośbą o dołączenie jej do akt. Zaznaczył, że podczas przesłuchań przez funkcjonariuszy WUBP w Lublinie, które wyryły się w jego pamięci jako piętno niezasłużonej krzywdy, przyznał się do winy. Jednak oświadcza, „że nie lęk ani stchórzenie przed wymyślnymi sposobami badania stosowanymi wobec mnie przez funkcjonariusza UB zniewalały mnie do chwilowego przyznania się, a wola, aby zachować swe życie, aby móc stanąć przed wysokim sądem i światem”.

Jednym słowem Sadowy potwierdza to, czego można się spodziewać, czytając protokół z jego przesłuchania w kwietniu 1945 r.: zeznania są wymuszone.

Zeznania byłego wójta Ludwina zaczynają się od sensacyjnego wyznania. Gdy mieszkał w Bychawie, zgłosili się do niego ludzie z konspiracji, w tym Tadeusz Chwostyk „Grom” i Stanisław Szacoń „Pałka”, by wypełnił obowiązki Polaka i zgodził się objąć funkcję wójta w gminie Ludwin. Jego zadaniem było meldować podziemiu o wszystkim, co zobaczy. Następnie charakteryzuje gminę, co daje obraz jego stosunku do ludzi ją zamieszkujących. Jak czytamy: „żeby wyrobić sobie odpowiednie pojęcie o nastrojach i stosunkach, jakie tam panowały, wystarczy przytoczyć takie fakty, jak np. pogrzeb symboliczny Polski, urządzony przez opętaną zgraję Ukraińców ze wsi Rogóźno przy współudziale wsi Dratów wśród ogólnej wesołości i zabawy, dalej – zagarnięcie kościoła pounickiego, o który starała się także polska ludność, a której staranie Ukraińcy udaremnili. Szczytem zaś bezczelności było, że pop ukraiński domagał się od sekretarza gminy, aby personel urzędu gminnego uczył się ukraińskiego, twierdząc, że tereny tutejsze Hitler obiecał Ukraińcom. Wreszcie trzeba sobie przypomnieć, że Ukraińcy zabronili dzieciom polskim uczenia się w publicznej 7-klasowej szkole powszechnej, którą również dla siebie zagarnęli we wsi Dratów, wskutek czego dzieci polskie musiały chodzić na naukę do odległej wsi sąsiedniej, gdzie była tylko 4-klasowa szkoła powszechna”.

W związku z powyższym Sadowy miał dostać zadanie stania na straży interesów ludności polskiej. Dlatego nakazano mu obecność na każdej niemieckiej akcji, aby zapobiegał gwałtom i łagodził represje. Przy okazji dostarczał organizacjom podziemnym broń i amunicję. Wszystko to działo się „za niewiedzą i z pominięciem miejscowych placówek podziemia, a to celem uniemożliwienia ewentualnego zdekonspirowania”. I to bardzo przewrotne wyznanie zamknąć miało zapewne sprawę tego, że operujące na terenie gminy oddziały podziemia znały go, ale jakby z innej strony niż konspiratora.

Dzielę się tym spostrzeżeniem z dyrektorem lubelskiego oddziału IPN Marcinem Krzysztofikiem, który doradza zajrzeć do pamiętnika „Uskoka” (Zdzisława Brońskiego). Sadowy przewija się w nich kilkakrotnie, ale szczególnie istotny jest jeden fragment. Broński, opisując rok 1943, zauważa:

„Utrapienie gminy ludwińskiej, wójt Sadowy, przeniósł się na stałe do Lublina, a w gminie bywał tylko dojazdami przy licznej eskorcie. […] Był on w ogóle bardzo ostrożny i choć parokrotnie na niego polowałem, nie udało mi się złowić tego ptaszka”.

Zatem konspirator Sadowy był na celowniku prawdziwego podziemia. W wydanym przez IPN w 2015 r. pamiętniku znajduje się redakcja naukowa Sławomira Poleszaka. Opisuje on proces Sadowego, zwracając uwagę, że śledztwo w jego sprawie prowadził Teodor Maksymiuk, jednak historyk charakteryzuje go jako członka Komunistycznej Partii Polski, nie OUN czy KOP. W dokumentach z późniejszej sprawy Łuczeńczyka fakt przynależności miejscowej ludności do KPP przed wojną jest częściej uwypuklany.

Sadowy bronił Żydów przed Marciniakami

W zeznaniach wójta gminy Ludwin ważny jest opis wydarzeń z lutego 1943 r. w Dratowie. Znamy oficjalny przebieg wydarzeń, który opisałem w pierwszej części reportażu. Teraz czas, żeby przemówił Sadowy:

„Co do zarzutu rzekomego zabójstwa Gołdy i Rajzy Rajs wyjaśniam, że wymienione Żydówki zostały wydane żandarmerii przez Jana Marciniaka, u którego się ukrywały. Aresztował je żandarm Schulz, celem odtransportowania ich do getta, odstąpiwszy od pierwotnego zamiaru zastrzelenia ich, od czego je uchroniłem. Dopiero w drodze, kiedy żandarm Schulz zatrzymał się u sołtysa, z czego korzystając Żydówki usiłowały zbiec, zostały one zastrzelone przez Schulza, który wybiegł za nimi na skutek alarmu, jaki zrobił furman. Stwierdzą to świadkowie Mikołaj Łuczeńczyk i jego córka […].

W związku z rzekomym zorganizowaniem ekspedycji karnej w Dratowie, […] powołując się tu na świadków Józefa Podleckiego i Mikołaja Łuczeńczyka wyjaśniam: niejaki Mieczysław Pudełko oskarżył przed żandarmerią Jana Marciniaka – jak się potem okazało – o to, że wydał ukrywające się u niego Żydówki, by zagarnąć ich majątkiem ruchomym. Kiedy Schulz w obecności posterunkowego Mazura oraz powołanego tu świadka obrony Mikołaja Łuczeńczyka i mojej wszedł do stodoły w poszukiwaniu za pozostawionymi przez Żydów rzeczami, jakiś nieznany osobnik, na którego Schulz przypadkowo się natchnął ukrył się w kryjówce pod koniczyną i wystrzelił stamtąd dwukrotnie do Schulza. W odpowiedzi Schulz rzucił do kryjówki granat ręczny zabijając nieznanego osobnika.

Porzucony przez zabitego karabin oddał w prędkości mnie, zwracając się jednocześnie do Jana Marciniaka, którego zastrzelił na miejscu, wymyślając, że powinien to był już dawno zrobić, wtedy kiedy mu zameldował, że przyszły do niego Żydówki, aby się u niego ukryć, które teraz już dawno u siebie ukrywał i że dawno to podejrzewał, że jest bandytą.

Następnie wybiegł pociągając za sobą obecnych za uciekającym Józefem Marciniakiem, którego zastrzelił. W pościgu rozkazywał aby także strzelać, wtedy ja dałem dwa strzały ostrzegawcze […]. Kobiety, tj. Annę Jakubowską i Klementynę Marciniak wraz z jej dzieckiem chciał Schulz również na miejscu zastrzelić, jednak obroniłem je tłumacząc, że jako kobiety nie mają z tym nic wspólnego i z pewnością nic o tym nie wiedzą. Zabrał je jednak ze sobą i zamknął w areszcie.

Tego samego dnia popołudniu pojechaliśmy po raz wtóry do Dratowa aby zabezpieczyć opustoszałe gospodarstwo Marciniaków. […] Podczas naszej obecności we wsi pojawił się Feliks Marciniak […] odgrażając się i wymyślając Niemcom. W czasie pościgu za nim wywiązała wzajemna strzelanina, w wyniku której zraniony Marciniak sam się zastrzelił z rewolweru. Podczas tego zajścia znajdowałem się w mieszkaniu sołtysa […]. Następnego dnia pojechałem do Lublina a w czasie mojej nieobecności jeden z żandarmów wyprowadził zamknięte w areszcie kobiety i zastrzelił je”.

3 kg cukru za głowę Żyda

W toku postępowania wyszło na jaw, że świadków zajścia u Marciniaków było jednak więcej niż wskazani przez wójta. Przede wszystkim znaleźli się świadkowie zamordowania Rajzy i Gołdy Rajs. Przebieg wydarzeń był zupełnie inny niż przedstawiony przez Sadowego.

Śmierć sióstr widziała Rachela Rajs: „ W listopadzie 1942 r. ukrywałam się wraz moją siostrą Surą w stodole Stanisława Wójcika, a siostry Gołda i Rajza były u Marciniaków. W pewnym momencie usłyszałam strzał i wyjrzałam ze stodoły. […] widziałam jak Sadowy prowadzi przed sobą Rajzę na pole, gdzie leżała zabita Gołda i po doprowadzeniu jej na miejsce kazał jej się odwrócić i strzelił do niej. […] W tym czasie w Dratowie było więcej Żydów, ale się ukrywali. O tym, że Sadowy zabił u Marciniaków jakiegoś plennego słyszałam tylko i o tym, że zabrał ich rzeczy na trzy wozy. […] Opowiadała mi Rajza, że jak pewnego dnia pasła krowę koło budynku gminnego, to widziała, jak Sadowy własnoręcznie zastrzelił za posterunkiem Surę Erlich. Ludzie okoliczni opowiadali, że Sadowy zabił prawosławnego księdza i 9 czy 7 kobiet z Kolonii Dratów”.

W podobnym tonie zeznawała druga siostra zamordowanych Żydówek, Sala: „Rajzę Sadowy znalazł ukrytą w śniegu między ulami, wyprowadził ją więc stamtąd i doprowadził do miejsca, gdzie leżała już zabita Gołda. Widziałam i słyszałam, jak Rajza prosiła Sadowego: »Panie wójcie daruj mi życie« i całowała go po rękach. Później słyszałam strzał i krzyk Rajzy. Wypadek ten miał miejsce koło domu Marciniaków. W tym miejscu później, tj. w 1943 r. Sadowy wybił Marciniaków. […] O tym żeby Marciniak zameldował Schulzowi, że my u niego jesteśmy nie słyszałam. Od małego dziecka znam Marciniaków i wierzyć mi się nie chce, by oni kogoś na śmierć wydali”.

Potwierdzenie wykonania wyroku śmierci na Andrzeju Sadowym | Fot. Archiwum IPN w Lublinie

Przerażają zeznania córki zastrzelonej przez Sadowego Sury Erlich, Ryfki: „Widziałam jak Sadowy rozstrzelał matkę moją i dwie żydówki Alusiowe. Wyprowadził on je za stodołę […] gdzie był wykopany dół i strzelił do matki. Matka moja upadła i wołała »oj, oj«. Ja stałam wtedy w odległości 15–20 metrów i widziałam wszystko. […] Słyszałam, że za głowę Żyda Sadowy dawał 3 kg cukru. Błaszczuk Kazimierz mówił mi, że on dostarczył Sadowemu Żyda i otrzymał za to 3 kg cukru i że Sadowy obiecał mu podwyższyć nagrodę”.

1 października 1947 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja Sadowego na karę śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie został wykonany na Zamku w Lublinie 16 kwietnia 1948 r.

Ile tajemnic kryje Dratów?

Ale to nie koniec dratowskiej historii. W sprawę Marciniaków zamieszanych było więcej osób niż wójt Sadowy. Wiemy, że w akcji udział brali m.in. żandarm z posterunku w Piaskach Daniel Schulz i sołtys Dratowa Mikołaj Łuczeńczyk. Schulz wojnę przeżył, jego los nie jest znany. Ale znane są ofiary jego zbrodniczej działalności na Lubelszczyźnie.

Mikołaj Łuczeńczyk po wojnie był sądzony. Wieś wstawiła się za nim. Dlaczego? Czy mógł być ofiarą pomówień i działań Sadowego? Czy też sprawnie potrafił zrzucić z siebie odpowiedzialność?

Okazuje się, że nie ja jeden jestem zainteresowany jego historią. Po publikacji pierwszej części reportażu skontaktowała się ze mną jego prawnuczka, która bada historię swojej rodziny. Może wspólnie uda nam się dojść prawdy. A rodzina Marciniaków? Los tych, którzy przeżyli wydarzenia z 1943 r. też jest godny opisania. Za kilka dni pochowany zostanie, prawdopodobnie w obecności Premiera RP, Stanisław Marciniak „Niewinny”, żołnierz wyklęty z oddziału Edmunda Taraszkiewicza „Żelaznego”, od którego tak naprawdę zaczęła się ta historia, gdy odnaleziono jego szczątki na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie i zaczęto szukać rodziny, by potwierdzić jego tożsamość. Czy to możliwe, że donosił na niego ktoś z bliskiej rodziny? To też jest obecnie badane.

Do sprawy Dratowa wrócimy zatem niebawem na naszych łamach.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” (II) znajduje się na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” (II) na s. 6 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego