Chciałam publicznie prosić, żeby była w tym roku na maturze „Dżuma”/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 71/2020

Przejrzałam te wszystkie znane mi ze szkoły cytaty i zrobiło mi się dziwnie. Przecież wystarczy tam wstawić słowo ‘koronawirus’ zamiast ‘dżuma’ i dostajemy odpowiedzi na nasze dzisiejsze pytania.

Jolanta Hajdasz

Czy ktoś jeszcze pamięta, że zawsze o tej porze roku, którą teraz mamy, czyli na wiosnę, zaczynała krążyć miedzy uczniami wieść z „absolutnie pewnego źródła” o tym, co też oni w tym roku dadzą na maturze? Sami maturzyści też zawsze coś obstawiali: stulecie urodzin poety, okrągła rocznica śmierci pisarza, początek lub koniec I albo II wojny, rocznica nagrody Nobla albo wydania jakiegoś wybitnego dzieła literackiego… Giełda tematów i pomysłów działała kilka tygodni, zanim okazało się, że tak naprawdę matura znowu była na inny temat, którego nikt się nie spodziewał. Dziś myślę, że to był naprawdę dobry sposób na błyskawiczną i szybką powtórkę materiału. W poniedziałek – Mickiewicz, bo „będzie na bank”, wtorek – Wyspiański i może nawet cała Młoda Polska, bo jakaś rocznica, środa – Borowski i Różewicz, bo „jednak wojna”, a czwartek – no nie, Kochanowski i Rej, bo na pewno ma być renesans, ciocia, która pracuje w kuratorium, dała komuś cynk.

Dopiero teraz, sto lat po swojej maturze uświadomiłam sobie niedostrzegany kiedyś fakt, że te zażarte dyskusje prowadzili wszyscy: i humaniści, i umysły ścisłe, kandydaci na medycynę i na politechnikę. Ta matura z języka polskiego była bardzo ważna i wcale nie była prosta, nawet osoby z minimalnym zacięciem czytelniczym musiały przyswoić „podstawy”, czyli znać wiele dzieł literackich, umieć je interpretować, połączyć w całość na tyle sprawnie, by zajęło to choć 3–4 strony formatu A4 i by nie znalazł się na nich błąd ortograficzny. Bo jeden błąd – i ocena o jeden w dół, trzy błędy – i matura niezdana.

Nawet nie śmiem pytać, czy dzisiejszy maturzysta zdający język polski na tzw. podstawie to odpowiednik tamtego trójkowicza, czy wyżej; czy ten dzisiejszy zdałby maturę 30 lat temu, a tamten – czy poradziłby sobie z kluczem i testem wyboru, w którym może się znaleźć „więcej niż jedna poprawna odpowiedź” lub poprawnej nie będzie wcale.

Ale zgodnie z tą pobraną w epoce kamienia łupanego edukacją chciałam publicznie prosić, żeby była w tym roku na maturze Dżuma. Drodzy egzaminatorzy, nie bójcie się tego, że to będzie tak bardzo banalne, że naprawdę wstyd, ani tego, że skojarzenia z naszym #zostańwdomu okażą się zbyt nachalne. Ale przejrzałam te wszystkie znane mi ze szkoły cytaty i zrobiło mi się dziwnie. Przecież tam jest to wszystko opisane, wystarczy wstawić słowo ‘koronawirus’ zamiast ‘dżuma’ i dostajemy odpowiedzi na nasze dzisiejsze pytania. Pierwszy z brzegu cytat z Alberta Camusa: „Jedyny sposób, żeby ludzie byli razem, to zesłać im koronawirusa”. Zgadza się? Zgadza. Albo ten: „Każdy nosi w sobie koronawirusa, nikt bowiem nie jest od niego wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć koronawirusa w twarz drugiego człowieka”. To też brzmi znajomo. I jeszcze jeden:

„Na świecie było tyle koronawirusów, co wojen. Mimo to koronawirusy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”.

Prawda? Prawda. No i ten, przecież taki znany: „Bakcyl koronawirusa nigdy nie umiera i nie znika (…) nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki koronawirus obudzi swe szczury (jak nietoperze w Wuhan) i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.

Może warto sobie to wszystko odświeżyć, przypomnieć, pokojarzyć i zacząć myśleć innymi kategoriami niż do tej pory – i my, i ta nasza młodzież nierozumiana przez rodziców, zlekceważona przez nauczycieli, pozbawiona randek, imprezek, wyjść do kina czy „na miasto”, z których przecież składa się cały świat młodego człowieka. I koniecznie jak najszybciej musimy im pomóc do tego świata wrócić, by zdążyli się naprawdę nauczyć tego, co ostatecznie okaże się w ich życiu najważniejsze. W czasach pandemii i poza nią.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mgły z fonograficznym debiutem „Samotna podróż do Arkadii”. Najbardziej baśniowo – jaśminowy debiut muzyczny roku 2020.

Już obwoluta albumu grupy Mgły programuje nasze zmysły. Spojrzałem na okładkę i pierwszym skojarzeniem była „jesień” i mimowolne żegnanie się z latem oczekując pierwszych chłodów, cienistości i mgieł.

I absolutnie nie pomyliłem się! Na takie muzyczne otwarcie nowych muzycznych grup czeka się z zapartym tchem, znając już kilka kroków muzyków. W tym przypadku były to pierwsze cztery single Mgieł, które ukazywały się od roku 2017: „Czekam na lato”, „Bałtyk”, „Rzeka” i ten ostatni „Nie mam czasu”.

Z niepokojem oczekiwałem całości zakomponowanej (jak mi się jawiło) w letniej dream popowej polewie oczekiwań porywów serc i lipcowo – sierpniowych zdarzeń, nieco odrealnionych od szarych ciągów zdarzeń zwykłych dni. Okazało się inaczej, z czego bardziej niż się cieszę. O czym za chwilę…

Rozmów z Ewą Wyszyńską i Piotrem Grudzińskim, muzykami zespołu Mgły, wysłuchacie tutaj:

 

24 kwietnia 2020 przyniósł premierę „Samotnej podróży do Arkadii”. Od pierwszego taktu, od pierwszej rozśpiewanej wyliczanki miesięcy w „Tess” (trochę jak u mistrza Śliwonika, tylko zestaw miesięcy inny) porzuciłem letnie pejzaże na rzecz dystyngowanych dam: jesieni i nostalgii. A tej melancholii w trzynastu nagraniach umieszczonych na płycie jest więcej niż moc. I to dobrze…

Muzycznie też dzieje się wiele. Ale owo „dzianie się” w strukturze jest nieśpiesznie, bez fajerwerków na siłę i utartych schematów. Analogowe klawisze Wojciecha Seńki wtapiają się w wiolonczelę i wianki wysmakowanych orkiestracji (trąbka i flugelhorn), jak w cudownym i wyszukanym nagraniu „Smutna piosenka”

Piotr Grudziński. Foto arch. zespołu Mgły.

Klimatyczne, choć jędrne i zawiesiste partie gitary Piotra Grudzińskiego, które dają posmak space rocka, wspinają się po ścieżce perkusyjnego groove Rafała Olewnickiego (jak w „Ciszy nocnej”). Elektronika i „samplologia” (jak mawiam) harmonijnie spotyka się z operowymi wokalizami Ady Wyszyńskiej i nieco połamanymi rytmami (wytrawne „Jesteś powieścią” a zwłaszcza w „Za daleko„).

Dopełnieniem jest głos Ewy Wyszyńskiej, który przykuwa uwagę słuchacza i zatapia go w półśnie. Jeszcze bas Bartosza Mielczarka, który dopełnia tę wizję pół jawy, trochę pół snu w drodze ku wytęsknionym obrazom z przeszłości. Metafory wyszukanej prostoty przywodzą klimat wewnętrzej podróży do miejsc znanych. ukochanych i w nieskończoność wytęsknionych, kiedy przyziemność schematów przygarbia i smuci.

Bukoliczność rodem z Wergiliusza napełnia serca słuchaczy tkliwą radością i smugą światła w sercu. Nagranie rzeką, z wielką emocją zaśpiewana przez Ewę Wyszyńską staje się klimatem i pożądliwością czasu minionego i miejsca dzieciństwa, młodości muzyczną „Moją piosnką II” mistrza Norwida. Przesadzam? Zapraszam do przesłuchania całości albumu „Samotna podróż do Arkadii”.

Wróć nad rzekę, rzekę, wróć
I nie czekaj, czekaj już
Rzeka płynie, płynie, płynie, płynie, płynie, płynie
Ciągle czekasz, choć nie jest to ta sama rzeka
Ona płynie wiesz?
Wzywam duchy, by dodały Ci otuchy
Czy już słyszysz je?

Oniryczność dream popu, z domieszką space rocka i triphopowego nastroju łowi słuchacza na błogą smycz. Baśniowa i poetycka to płyta. Urzeka i daje poczucie wytchnienia od wielości znaków zapytania, co też przyniosą nam kolejne fale czasu. Finalny utwór „Inaczej” z transową perskusją, analogowo – moogową wycieczką (do innej muzycznej Arkadii) daje wielką zachętę do tego, aby czekać na drugi album grupy Mgły.

Dla mnie to jedna z żelaznych kandydatek do miana jednej z najlepszych płyt roku 2020!

Tomasz Wybranowski 

 

Mgły podczas koncertu w Jack’s Bar Warsaw Cinema. Od lewej Bartek Mielczarek, Ewa Wyszyńska, Wojciech Seńko i Ada Wyszyńska.

 

 

Sześć „Opowieści” pisanych miłością. Kamila Dauksz-Boruch i Tomasz Boruch szczerze o muzyce i apetycie na życie

Od końca kwietnia możemy rozkoszować się albumem Kamili Dauksz – Boruch „Opowieści”. To melodie w wianku jazzu i popu, które łączą metafory miłości odmienionej przez sześć piosenkowych przypadków.

Piosenka „Miłość” była pierwszym singlem zapowiadającym nadchodzący album Kamili Dauksz-Boruch. „Opowieści”, bo taki tytuł nosi album, ukazał pod koniec kwietnia 2020 roku. Radio WNET jest patronem medialnym. Od najbliższego poniedziałku 11 maja płyta będzie „Polską Płytą Tygodnia Radia WNET” (od poniedziałku do piątku, o godz. 12:50).

„Opowieści” przynoszą sześć autorskich i bardzo osobistych piosenek Kamili. Każda z nich – jak mi się zdaje – ma swoją historię, konkretny kontekst i odniesienie w czasie i każda opowiada swoją indywidualną historię.

Od rozpoczynającego „Dwa światy”, buzującego tym niezwykłym riffem na wiolonczelę i śmiałe wyzwanie miłosne przez burzę (pierwszy tytuł „Dream”), przez singlową „Miłość”, „Płynie czas” po finalną „Let’s Try” jesteśmy ocienieni miłością. Bo prawdziwa miłość jest monumentalna i posiada styl wysoki („Płynie czas”), ale i skryta w codziennych swarach i wielkości małych, powtarzalnych chwil i ceremonialnych gestów („Miłość”). Ma jednak jedną wadę… Jest za krótka i jej po wysłuchaniu odczuwa się niedosyt!

Muzycznie struktura sześciu piosenek opiera się na wiolonczelowych riffach i melodiach, którym towarzyszy gitara. Mój ulubiony klasyczny duet Joanna Kielar (wiolonczela) i Grzegorz Mańkowski (gitara) zaczarował mnie „Preludium nr 3” Abla Carlevaro i „Kaprysem Arabskim” Francisco Tarregi.

Mój ulubiony klasyczno-rockowy duet Kamila Dauksz-Boruch (głos i wiolonczela) i Tomasz Boruch (gitara) zachwyca klimatem, brakiem powtarzalności i odwagą mieszania stylów.

A same „Dwa światy” to absolutna perła klasyczno-hard rockowa!!! 

 

Audycja z udziałem Kamili Dauksz-Boruch i Tomaszem Boruchem do odsłuchania tutaj:

 

Kamila Dauksz-Boruch to kompozytorka i autorka tekstów, ale również utalentowana wiolonczelistka. Jak mawiam często, jej wiolonczela to kopalnia soczystych riffów, których nie powstydziliby się mistrzowie szlachetnego hard i heavy.

Kamila jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach na wydziale Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu – kierunek wokalistyka jazzowa. Współpracowała m.in. z: Krystyną Prońko, Ewą Bem, Zbigniewem Wodeckim, Kayah, Mietkiem Szcześniakiem, SMOLIK & KEV FOX, Marylą Rodowicz, Ewą Urygą, Włodkiem Pawlikiem, czy Grzegorzem Skawińskim.

Wspominany singel „Miłość”, który anonsował nowe wydawnictwo Kamili i data premiery 4 kwietnia 2020 nie była przypadkowa. Tego dnia minęło pół roku odkąd Kamila i jej mąż Tomek Boruch powiedzieli sobie sakramentalne tak.

                                  Tomasz Boruch – gitara, Witkacy, Palfy Gróf i Skytruck

 

W rozmowie z Tomaszem Boruchem powróciłem do audycji specjalnych, które w Radiu WNET poświęciliśmy postaci Stanisława Ignacego Witkiewicza (18 i 19 września 2019 roku). Tomek powrócił wspomnieniami do 2012 roku, w którym zaczął współpracę z grupą Palfy Gróf.

Nazwa zespołu wzięła się od hrabiego Węgierskiego, który próbował odebrać Witkacemu jedną z jego miłości.

Dlaczego Witkacy? Tomasz Boruch przypomniał, że skład zespołu Palfy Gróf blisko związany był z Teatrem Witkacego w Zakopanem. Tak został zbudowany pomost pomiędzy twórczością Stanisława Ignacego Witkiewicza a muzyką rockową. Płyta „EPka Palfy Gróf” wydana w 2017 roku została bardziej niż ciepło przyjęta:

Ciepło zostało przyjęte przede wszystkim to, że treści które poruszaliśmy jako Palfy Gróf nie byli i nie są mainstreamowe. Te piosenki dotykają trudnej tematyki, a sama rockowa i mocno gitarowa muzyka nie przeszkadza tekstom, a nawet pomaga w rozwijaniu znajomości języka polskiego. – powiedział Tomasz Boruch.

Tomasz Boruch pochodzi z Tarnowa, jednak to Zakopane wywarło na nim ogromne wrażenie. Muzyka którą tworzy Palfy Gróf nie mogłaby inaczej brzmieć niż brzmi, tak jak obrazy Witkacego nie mogłyby inaczej wyglądać.

Kamila Dauksz-Boruch i Tomasz Boruch. Fot. arch. artystki.

W drugiej części rozmowy rozmawiałem z Tomasze Boruchem o jego nowym rockowym projekcie – Skytruck. Oprócz niego skład uzupełniają Jakub Szulc, Mateusz Śliwa, Konrad Kubalski i Sebastian Kuczmarski. 30 marca 2020 (w dniu naszej rozmowy) na antenie Radia WNET miała miejsce światowa premiera nagrania „Zwierzak”.

Tomasz Wybranowski

 

Wspomnienia byłego najemnika, Polaka – uczestnika wojny w Bośni i Hercegowinie/ Johny B., „Kurier WNET” 70/2020

Najemnik to tylko pies wojny, a psem nikt się nie przejmuje. A jeśli już ktoś nim zostanie, warto pamiętać, że najbardziej wartościową rzeczą, jaką można z wojny wynieść, jest własne człowieczeństwo.

Johny B.

Od wydarzeń, które opisuję, minęło ponad 25 lat. Byłem w stanie je odtworzyć, ponieważ tam pisałem, w miarę możliwości oczywiście, coś w rodzaju dziennika/pamiętnika. Napisanie wspomnień z tamtej wojny było dla mnie bardzo trudnym wyzwaniem. Przed oczami stanęły mi znowu straszne rzeczy, które tam widziałem i w których uczestniczyłem. Mam nadzieję, że po moje wspomnienia sięgnie przynajmniej część młodych ludzi, którzy dziś zdecydowanie zbyt lekko podchodzą do kwestii wojny, życia i śmierci.

Nie jest moim celem odstraszanie młodych ludzi od wzięcia karabinu do ręki w celu obrony ojczyzny. Absolutnie nie. Natomiast z pewnością chciałbym odwieść młodych, wartościowych, często patriotycznie nastawionych ludzi od wybrania roli najemnika. Ja byłem „psem wojny”, jak bardzo celnie określił nas Forsyth. I wiem dzisiaj, że nie był to dobry wybór. Czym innym jest obrona ojczyzny, a czym innym walka za pieniądze. Jeśli czytając o śmierci, ranach, okaleczeniach, obumieraniu uczuć, gwałtach, strachu, chociaż jeden z takich młodych ludzi porzuci myśl o strzelaniu za pieniądze w Donbasie, Syrii, Libii czy Jemenie, to będę uważał, że swoje zadanie wypełniłem. Wojna nie jest grą, a wojna domowa w szczególności. To nie jest „Call of Duty”, „Ghost Recon” czy „Battlefield”. Tutaj kule są prawdziwe, urwana na minie kończyna nie odrośnie, a zgwałcona kobieta będzie nosić swoją traumę do końca życia. Wojna to rzeź, okrutna rzeź, chociaż ta współczesna jest zapewne dużo bardziej „chirurgiczna” niż ta, na której walczyłem.

Najemnik, chociaż jest żołnierzem, przez nikogo tak nie będzie traktowany, nie będzie też chroniony przez żadne konwencje. Każdy najemnik to tylko „pies wojny”, a psem nikt się nie będzie przejmował. A jeśli już ktoś nim zostanie, warto pamiętać, że najbardziej wartościową rzeczą, jaką można z wojny wynieść, jest własne człowieczeństwo.

Prolog: Akcja

Leżałem na grzbiecie wzgórza. W rzadkiej trawie, nawet nie pod jakimś krzakiem czy drzewem. Byłem pewien, że i tak jestem dla nich niewidoczny. Zacząłem przeglądać pozycje Muslimanów, ale niewiele widziałem, było jeszcze zbyt ciemno. Powoli świtało. Czas z wolna mijał, las był cichy, szumiały drzewa. Było tak cicho, że na chwilę zapomniałem, gdzie i po co tu jestem. Byliśmy z Kiryłem jakieś 20–25 metrów od siebie, tak żeby się w razie czego ubezpieczać i usłyszeć. Nasze wsparcie zostało tym razem z tyłu, niżej na zboczu. Cisza, spokój.

Plan akcji był w sumie prosty. Najpierw fajerwerki. Potem nasz otriad z rotą Marka mieli od mojej lewej do prawej rolować obronę Muslimanów na nieco wyższym wzgórzu po przeciwnej stronie drogi pode mną. Ja i Kirył mieliśmy wystrzeliwać radia i RPG. Te pierwsze trochę ciężko było zlokalizować. Za to te drugie wyjątkowo łatwo. Kiedy ich obrona zmięknie, drogą mieli szybko przejechać Serbowie. Szpica na kilku BVP pod osłoną czołgów, reszta na ciężarówkach. Ich celem było zdobycie zbiegu dróg w kształcie litery „T” po mojej prawej. W tym czasie nasi mieli się usadowić na całym przeciwległym wzgórzu. To był pierwszy etap. A dalej? Na wojnie rzadko udaje się zaplanować dalej.

Nienawidziłem tego bezczynnego czekania. Ciągle chodziło mi po głowie, jak wyjeżdżaliśmy z naszej wioski. Nie spałem tej nocy. Wpół do drugiej zacząłem zbierać sprzęt i szykować się. Nie chciałem budzić Vesny, ale ona też nie spała. Podeszła do mnie. Pocałowała mnie, ale tak jakoś inaczej.

– Mam złe przeczucia. – Nic się nie bój, jesteś tu bezpieczna, przysłali jakichś ludzi z tyłów. – Chodzi o ciebie – zawahała się. – Śniłeś mi się, że byłeś obok mnie, ale kiedy próbowałam cię dotknąć, ręce wchodziły jak w wodę, jak w dym. Byłeś i nie było cię jednocześnie…

– Vesna, nie chrzań głupot, wszystko będzie dobrze. Mamy naprawdę duże wsparcie, są czołgi, pozamiatamy tamtych, zdobędziemy to cholerne skrzyżowanie i jutro albo za kilka dni wrócę tutaj, jak nas zluzują. – Wiesz… – zawiesiła głos – wróć, po prostu wróć.

Spojrzała na mnie takim dziwnym spojrzeniem. I wtedy nagle mnie olśniło. Tak patrzą rodziny: matki, córki, siostry, ale też ojcowie i bracia na żołnierzy, kiedy ci idą walczyć. I nie wiedzą, czy nie widzą ich po raz ostatni.

Byłem młody, jeszcze mocno za głupi, żeby to zrozumieć, a jednak wtedy to do mnie po raz pierwszy dotarło. Pamiętam tamtą scenę jak dziś, bardzo dokładnie. Teraz wiem, że nie chodzi o to, że człowiek powinien unikać takich sytuacji. Są takie chwile w życiu, że trzeba wziąć karabin i walczyć. Lecz ja nie musiałem tego robić, a robiłem. Chcę tylko napisać, że jak widzę młodych chłopaków, którzy z taką ochotą biegają po polach i lasach w nowiutkich mundurach, z nowiutkimi MSBS-ami, uśmiechami na gębach, to przypomina mi się tamta twarz Vesny. To skupienie, ta obawa, ten strach o kogoś bliskiego, strach przed niewiadomym, na które nie ma się wpływu. Wtedy też taki byłem: zastava na plecach, kałach na ramieniu, kilka magazynków, dwa granaty i świat u moich stóp. Teraz już wiem, że bardzo się myliłem. Przekonałem się o tym trochę później…

Przygarnąłem ją, przytuliłem mocno, pocałowałem – Wszystko będzie dobrze, Vesenko – nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. Chociaż mądre to nie było. Myślałem wtedy: dlaczego, do cholery, tak się przejmuje. Czym się tak dręczy? Akcja jak akcja, są czołgi, cztery roty. Wszyscy starzy wyjadacze, siedzą na tej wojnie od miesięcy. Rozwalimy tamtych raz, dwa, trzy i będzie po sprawie. To jest typowe. Większość ludzi uważa się za nieśmiertelnych: „mnie to nie spotka”. Błąd. Vesna była moją wojenną kobietą. Niektórzy dobrovolcy takie mieli, niektórzy jeździli na dziwki, a jeszcze inni po prostu gwałcili Muslimanki, kiedy mieli okazję. Napiszę później, jak to było.

I nagle rozległo się przeciągłe wycie za plecami. Za chwilę na lewo i bezpośrednio na przeciwstoku przed nami – łuup!, łuup! Gejzery ziemi wystrzeliły w górę. To nasze oganje i plamenje, organy i organki Vucurevicia, jak się śmiali Serbowie. Walili równo, pokrywając wybuchami całe zbocze wzgórza. Strzelali na pewno celnie, jak to MRL-e, ale tamci pewnie i tak się nieźle okopali. Za chwilę zaczęły walić nasze moździerze, 120-tki. Ci obrabiali tamtych metodycznie, przenosząc ogień od dołu w górę zbocza. Znaczy się – nie wysłali wcześniej rozpoznania.

Przyłożyłem oko do lunety i uważnie lustrowałem teren. Już mniej więcej wiedziałem, jak biegną ich pozycje. Pochowali się jak króliki w norach. Gdybym tam był, też bym tak zrobił. Później miałem okazję przekonać się, jak to jest. I nagle zrobiło się cicho. Nasza artyleria skończyła robotę.

Wtedy z lewej usłyszałem warkot silników. K…a, co to jest? Przecież nasi i Marko mieli najpierw zająć wzgórze, a dopiero potem atakować w kierunku skrzyżowania. Spojrzałem w lewo przez lunetę. No tak! To nasze BVP. O k…a, jakiś dureń posłał przodem transportery, a nie czołgi. Przecież Igor wyraźnie mówił, że ma być odwrotnie. Jechali bardzo szybko. Spojrzałem przez lunetę na przeciwległe wzgórze. Już są skurwiele z RPG. Przycelowałem do jednego, wstrzymałem oddech. Pach, pach, poprawiłem. Fiknął kozła do tyłu, ale drugi strzelił. Biała smuga przecięła powietrze i trafiła dokładnie w naszego pierwszego BVP-a. Chyba w burtę, bo musiała wejść do środka. Zaczął się palić. Nikt nie wyskakiwał ze środka, nawet nie otworzyli tylnych włazów. Tam w środku musiała być rzeź. Już było po nich.

Nerwowo szukałem innych grenadierów. Jest sk….syn. Już celował. Pach, pach. K…a, nie trafiłem. Widziałem, że nie trafiłem. Jednak padł. Spojrzałem w lewo. Kirył wyszczerzył tylko zęby. Ubił gnoja.

– Radio!, krzyknął. Szukaj radia! – Domyśliłem się raczej niż zrozumiałem, co krzyczał. Przeczesywałem przez lunetę zbocze i grzbiet przeciwległego wzgórza.

Nasze pozostałe BVP-y siekały już las ze swoich 20-tek. Jatka na całego. Piekło, rozpętało się piekło. Usłyszałem zdecydowanie grubszy ton silników. Nareszcie pojawiły się nasze czołgi. Najwyższy czas, drugi BVP już się palił. Ze środka wyskoczyło trzech naszych. Jednego od razu odstrzelili. Dwóch dopadło do niewielkiego rowu, padli na ziemię i leżeli bez ruchu. Przez lunetę nie wyglądało to dobrze. W środku transportera musiał być pożar. Nie wiem, czy jeszcze żyli. Czołgi objechały płonącego BVP-a i zaczęły walić odłamkowymi i z km-ów w przeciwległe wzgórze.

Przeglądałem dalej nerwowo teren. Jesteś tutaj, barania głowo! Siedział sobie pod krzakiem i nawijał przez radiotelefon. Wdech, cisza. Pach. Łeb mu tylko podskoczył i padł na plecy. Patrzyłem dalej. Widziałem, że nasi zaczęli już powoli wgryzać się w przeciwległe wzgórze. Tamci odstępowali. Podbiegł do mnie Kirył. Klepnął w plecy – Idziemy, Poljak! – Dobra. – Zerknąłem w dół, rzeczywiście dwa T-55 i trzy BVP, z tyłu jeszcze jeden czołg, przedzierały się do przodu. Czołg zepchnął jeden z palących się BVP-ów na bok, na naszą stronę. Biegliśmy górą trawersem równolegle z nimi. Teren lekko zaczął opadać. Ach, wreszcie zobaczyłem. Jest to k…skie skrzyżowanie. Jak na patelni.

Słychać było odgłosy potężnej strzelaniny z lewej. Zerknąłem w tamtą stronę. Nawet bez lunety widziałem, jak nasi i chłopaki od Marka, przygarbieni, posuwali się skokami w poprzek zbocza. Co chwilę któryś przyklękał albo padał na ziemię i oddawał jedną, dwie trzystrzałowe serie. Muslimani odstrzeliwali się, ale wyraźnie dawali tyły. Spojrzałem na drogę. W jednym z czołgów ładowniczy walił w muslimanskie wzgórze z DSzK.

Siedział gość w otwartym włazie, bo te ruskie T-55-tki tak zaprojektowano, że pokrywa prawego włazu wieży otwierała się na bok. Zawzięty gnojek, zupełnie odsłonięty, przeczesywał las równymi, niezbyt długimi seriami. Miał gość jaja, oj miał! Patrzyłem na niego jak zaczarowany.

Nagle usłyszałem świst i z drzewa tuż przede mną posypała się kora. Odruchowo padłem na ziemię, wrzeszcząc jednocześnie: – Snajper, Kirył, snajper! – Jednak tamten to stary wyjadacz, były desantczik. Był trochę przede mną, już przyklęknął i lustrował przez lunetę swojego SVD stok wzgórza za drogą. Pach, pach, przerwa, pach, poprawił raz jeszcze. Obrócił do mnie głowę i wyszczerzył się szeroko. – Dawaj dalej, Poljak, ubity. – Podnieśliśmy się i biegliśmy dalej.

– Poljak, przeskakujemy na drugą stronę! – krzyknął Kirył. Kiwnąłem tylko głową, że rozumiem. Nasz pierwszy czołg ostro skręcił w lewo na skrzyżowaniu, drugi w prawo. Biegliśmy z Kiryłem jak szaleni, nasze ubezpieczenie gdzieś się zapodziało z tyłu. Serbscy snajperzy też. Byliśmy we dwójkę, sami. Przeskoczyliśmy drogę. Nagle – potworny huk. Obróciłem się. Nasz czołg dostał z czegoś grubszego. Na mojego nosa z kumulacyjnego. Nic z niego już nie będzie. Płonął jak pochodnia. Upadłem na ziemię. Szybko się ogarnąłem. Przyłożyłem oko do lunety. Nerwowo strzepnąłem grudki ziemi. Zacząłem lustrować po przekątnej wzgórze po lewej za skrzyżowaniem. Siedział pacan z fagotem na samym grzbiecie. Łatwo było poznać po wysuniętym w górę „kominie” przyrządów celowniczych. Miał nasze pojazdy jak na talerzu. Wstrzymałem oddech. Pach, pach, pach. I wtedy…

Najpierw świst, i nagle łuup!, łuup! Bardzo blisko, jeszcze bliżej. K…a, moździerze. Boże, jak dawali; wstrzelali się albo byli już wcześniej wstrzelani. Jezu, jak głośno! Nic już nie słyszałem. Nagle coś mną cisnęło w bok. Wszystko wirowało, drzewa, krzaki, palący się czołg, droga. Potwornie dzwoniło mi w uszach. Biełka. To był Biełka. Pochylał się nade mną. Coś mówił. Nic nie słyszałem. Dogonili nas, on i jego ludzie. Nasze ubezpieczenie, chyba tak. Widziałem, jak rusza ustami, ale słyszałem tylko przeciągły dźwięk jak dzwon w uszach. Byłem nieźle otumaniony. Poczułem, że mnie ciągnie po ziemi.

Coś mi przeszkadzało w okolicach barku. Trochę bolało, ale niewiele czułem. Spojrzałem na rękę. Coś tkwiło w kurtce i wystawało. Wokół niego materiał zrobił się czerwony. K…a, odłamek. Dostałem.

Dziwne, ale jakoś nie bardzo bolało. Tylko czułem, że było niewygodnie, nie mogłem za bardzo ruszyć ręką. Położył mnie pod krzakiem.

Powolutku zaczął wracać mi słuch. Sięgnąłem lewą ręką do prawego barku. Musiałem być w niezłym szoku. Złapałem za to przeklęte żelastwo, ciepłe, gorące. Parzy. I szarpnąłem. Wyszedł, a ja chyba zemdlałem – Ty duraku jeden! – Wreszcie coś słyszałem, głucho, jak z oddali, ale nareszcie słyszałem. – Idioto, wykrwawisz się! – Biełka i ktoś od niego rozcięli mi kurtkę i wiązali mi bandażem bark. Rzeczywiście zrobiło się mokro i nieźle czerwono – Kurtkę ci Vesna zszyje. Ty duraku! – Wyszczerzył się. – Ale, k…a, miałeś szczęście. Prawie przez przypadek cię przycelowali – odezwał się drugi.

Biełka złapał mnie za łeb. Potrząsnął – Ty szczęściarzu! Będziesz miał tylko małą bliznę – Dzięki Biełka, że mnie stamtąd wywlokłeś – wybełkotałem. – A z kim bym chlał, Poljak? – Uśmiechnąłem się, chociaż bark zaczynał mnie nieźle boleć. Wracało czucie – Ostatek spirytusu wylałem na tą twoją rękę – zaśmiał się. – Ubiłeś tego cwela z rakietą. – Popatrzył na mnie. – K…a, nawet nie widziałem. – Bo cię zaraz trafili chyba z moździerza. – Nic się nie martw, Serbscy Sasana i nasi już zgonili tamtych ze wzgórza, a czołgi już zamiatają dalej drogę. Leż, odpocznij chwilę. Swoje zrobiłeś.

Uśmiechnąłem się i po prostu usnąłem. Na chwilę wszystko odleciało. Po prostu nagle spałem. Krótko. Ktoś kopnął mnie lekko w nogę. To Kirył! – Priwiet, Kirył – wymamrotałem. – No widzisz gnojku, jednak nie dałeś się ubić. A blizną się dupom pochwalisz. U nas – wymienił miasto w Rosji, gdzie wcześniej służył – lubią takich poznakowanych charoszych mołojców. – Zaczęliśmy się śmiać. K…a, bolał mnie już ten bark jak cholera, jeszcze ta szmata mnie uciskała.

– Biełka mnie wywlókł stamtąd. – Wiem. Zdążył na czas, żeby ci dupę pozbierać do kupy. Wiesz, że ubiłeś tego gnoja z fagotem? – Chyba już nie widziałem, ale wiem. – Chyba nie widziałeś. Spalił nam 55-tkę, ale go zdjąłeś, a potem ciebie zdjęły moździerze. Walili tak, że gdybyś tam został, byłoby po tobie. – Nerwowo się poruszyłem. – Spokojnie, wszystko zdobyte. Tamci odeszli. – Nie boli. – Bark bolał mnie już naprawdę solidnie. Kirył dał mi spirytusu z manierki. Łyknąłem porządnie, potem jeszcze raz. Zrobiło się przyjemnie ciepło. Znowu usnąłem.

Ktoś mnie obudził. Zoran, nasz serbski kwatermistrz. – Chodź, jedziemy. – Gdzie? – Na kwatery, zmienią ci opatrunek. – A reszta? – Zostają do jutra, wtedy ich zmienią. – Ja mogę strzelać. – Nie możesz. To prawa ręka. Odpocznij, debilu. Mało co cię nie zabili. Zresztą to rozkaz Igora. – Dobra.

Pomógł mi się pozbierać. Zeszliśmy na drogę i wpakowałem się do naszego starego UAZ-a, w środku siedział chłopak od Marka z obwiązaną zakrwawionym bandażem głową. Spał, albo był nieprzytomny. I pojechaliśmy. Znowu spałem, a Zoran nawet nie próbował męczyć mnie rozmową. Obudził mnie, kiedy zajechaliśmy do „naszej” wiochy przed namiot, gdzie urzędował nasz „lekarz”. Wielkie chłopisko skądś z Azji, wszyscy mówili do niego po prostu Wracz, nawet nie pamiętam, jak miał na imię. Dał mi jeszcze gorzały w ramach znieczulenia i zajął się moim barkiem. I tak bolało, ale wiedziałem, że czyści, a potem zszywa ranę. Wreszcie klepnął mnie w nogę. – Spadaj, młody. Kości całe. Wyśpij się. – Powlokłem się powoli na kwaterę. Ręka bolała jak jasna cholera, ale byłem już nieźle wstawiony po dwóch „znieczuleniach”, więc mało na to zwracałem uwagę.

Stała przed domem. Płakała. Spojrzała na moją rękę, na zakrwawione bandaże i rozcięty rękaw. Nigdy, do końca życia nie zapomnę tego spojrzenia, jej oczu i tego, co wtedy powiedziała. – Dobrze, że wróciłeś. Dobrze. – Stałem tam, trzymając w lewej dłoni kałacha, zastava zwisała mi na plecach na lewym ramieniu. Nic nie mówiłem, ale wtedy już rozumiałem, co i jak. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

Po prostu cieszyłem się, że żyję. I już wiedziałem, że nie jestem niezniszczalny. Bliznę mam do dzisiaj.

Kiedy na nią patrzę, prawie słyszę tamten głos Vesny, widzę jej oczy. Czuję jeszcze teraz, jak bardzo się wtedy do mnie przytuliła. Nawet nie zwróciłem uwagi, że wcisnęła się w tę cholerną ranę i nieźle mnie zabolało. Wtedy już rozumiałem, że wojna to nie jest zabawa dla gówniarzy z karabinami, dla takich gówniarzy, jakim właśnie wtedy przestałem być. To w ogóle nie jest zabawa, a wojna domowa to po prostu ponura rzeź.

Cdn.

Opowieść Johny’ego B. pt. „Prolog: Akcja” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Opowieść Johny’ego B. pt. „Prolog: Akcja” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Emocje zapisane w ciele. Ono jest naszą mapą! Magda Ruta gościem Tomasza Wybranowskiego w Muzycznej Polskiej Tygodniówce

27 marca 2020 roku wreszcie pojawił się debiutancki krążek Magdy Ruty o nieco przewrotnym i pozostawiającym spore pole do interpretacji tytule „Nie wiem, czy będę”. To album bardziej niż szczery.

 Owe metafory i dźwięki mega szczerości są rozstrzelone między rozstajami z jednej strony wątpliwości, lęków, złych snów i tęsknot, a z drugiej zaś apetytytu na życie, miłość i spełnianie pragnień. Nie brakuje także pozbawionej kunktatorstwa próby oceniania innych. Po singlu „Wybujałe” miałem wielki apetyt na cały album! I nie pomyliłem się!!!

Tutaj znajdą Państwo zapis mojej rozmowy z Magdą Rutą, spod nieba cudnej Włodawy i Orchówka, o których także rozmawialiśmy:

 

Obok Magdy Ruty współautorem albumu jest z Tomasz „Serek” Krawczyk. Na płycie „Nie wiem, czy będę” znajdą Państwo dwanaście piosenek, które łączy świeżość, szczerość. oraz świetlistość prawdy bytu i emocji.

Album na sto procent został wymyślony, napisany, nagrany z emocjami podbitymi wrażliwością na słowo i upływ czasu. Między jedną godziną a drugą, pomiędzy dniem a nocą jest jedna niezmienność: czekanie na drugą osobę, która zwiastować może miłość…

 

A ta miłość nie zawsze nadchodzi z odgłosem kroków w korytarzu i pukaniem do naszych drzwi (piosenka „22”). A co się dzeiej, kiedy ów ktoś nie nadchodzi zbyt długo? Wtedy w głowie kobiety rodzi się strach i wielka niepewność odziana w szal wątpliwości, czy aby otwarcie serca na drugiego człowieka jest właściwe i celowe. Tak dzieje się w songu tytułowym „Nie wiem, czy będę”:

„Nie wiem, czy będę” to obawa kobiety przed otwarciem się na drugiego człowieka. Mieszanka ekscytacji i strachu, że nowo poznana osoba patrząc na mapę wyrysowaną na jej ciele zechce doszukiwać się legendy, która ukryta jest w środku – opowiada o utworze Magda.

Mocną stroną Magdy Ruty artystki jest nie tylko jej młodość i pełna czucia bezkompromisowość, ale także wyrazistość, piosenkowy zmysł i nie narzucająca się, ale wszechobecna charyzma. Mało tego! Lubi wiersze Haliny Poświatowskiej, czego przykłądem piosenka „Sanatoria”, o których mówi:

Sanatoria powstały z inspiracji twórczością i życiorysem poetki Haliny Poświatowskiej, która większość swego życia spędziła w szpitalach i sanatoriach z powodu nabytej wady serca. Właśnie w sanatorium poznała miłość swojego życia, o której pisała później w swoich wierszach.

Ktoś w jakiejś recenzji zarzucił tej piosence „zbliżenie się do trywializmu”. Ja twierdzę stanowczo, że „Sanatoria” to bezpretensjonalna i pozbawiona ukrytych podtekstów pieśń o szczęśliwym zakochaniu.

A wszystko co szczere i piękne ma w sobie tę przestrzeń prostoty i naiwnej wiary, że oto można i góry przenosić! 

Pop brzmienia, gitarowe zgrabne akordy i nieco kameralnego art popu pachnącego brzmieniem klawiszy z lat 80. czynią słuchanie tej płyty powrotem do źródeł radości, tak dobrze mi znanej z czasów młodości. Ale cóż, z Magdą łączy mnie także nieco topos miejsca. Zamojszczyzna przecież i Chełmszczyzna to ziemie bliźniacze na wschodnich krańcach Rzeczpospolitej. A tam i poezję inaczej się czyta, i nawet Leśmianowski jaśmin inaczej pachnie. Naprawdę…

I jeszcze jednoz bliżając się do końca mojej opowieści o debiucie Magdy Ruty. Każda z tych dwunastu piosenek ma ciekawą melodię. To tak w ogóle bardziej niż melodyczna płyta. Cieszy mnie także znakomita i selektywna produkcja i to, że mogę usłyszeć każdy instrument i szepty Magdy. A jej głos intryguje. Raz wodzi na pokuszenie pełne marzeń i wspomnień, by zaraz wybuchnąć stacatto żalu i niespełnienia.  I tak oto nostalgia („Zamarznę”) wadzi się na „Nie wiem, czy będę” z apoteozą życia i wiarą w spełnione jutro (singlowe „Wybujałe”).

Cały album „Nie wiem, czy będę” zasługuje zdecydowanie na naszą uwagę i wyciszenie podczas słuchania. Te dwanaście nagrań gości na antenie Radia WNET o różnych porach, co cieszy naszych słuchaczy. Skąd wiem? Bo oni o tym piszą. A ja słuchaczom odpisuję, że ten debiutancki longplay to ledwie bardziej niż udany początek artystycznej wędrówki Magdy Ruty. I wiem, że tak będzie, bo o pewnej ważnej idei można w nieskończoność, bo…

Miłość ma wiele kolorów i odcieni – mówi Magda Ruta.

Tomasz Wybranowski

Album “Nie wiem czy będę” ukazał się nakładem wytwórni FONOBO Label.  Składam podziękowania dla Magdy Ruty za niezwykłą rozmowę, oraz dla Michała Baniowskiego za profesjonalizm (jak zwykle) i utrzymywaną więź sympatii z naszym radiem. 

Magdalena Ruta podczas kręcenia teledysku do piosenki „Wubujałe”. Fot. arch. artystki.

Studio Dublin – 17 kwietnia 2020 – Agnieszka Białek, Bogdan Feręc – Polska-IE.com, Jakub Grabiasz i Alex Sławiński

W piątkowe przedpołudnie w Radiu WNET, jak zwykle informacje z Republiki Irlandii. Nie zabraknie rozmów, analiz, przeglądów prasy i korespondencji. Dublin i Irlandia w czasach zarazy – tydzień piąty.

W gronie gości:

  • Agnieszka Białek – pedagog, trener, przedsiębiorca z Belfastu
  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin
  • Alex Sławiński – dziennikarz, poeta i literat – Studio Londyn Radia WNET

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

Tutaj wysłuchasz Wyspiarskiego Serwisu Radia WNET:

Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE. Fot.: arch. Bogdana Feręca.

W piątkowym Studiu Dublin tuż po serwisie Studia 37 „Irlandia – Wyspy – Europa – Świat” połączyliśmy się tradycyjnie z Bogdanem Feręcem, szefem portalu Polska-IE.com.  Największe wyspiarskie dzienniki donoszą o tym, że rośnie presja na irlandzki rząd. Leo Varadkar i jego ministrowie spotkali się na forach internetowych i kanałach społecznościowych z falą żądań, aby wzorem polityków z Nowej Zelandii obniżyli sobie uposażenia.
Obniżki pensji miałyby stać się na Zielonej Wyspie w opinii osób komentujących tę decyzję, o której poinformowała nowozelandzka premier Jacinda Ardern, wyrazem solidarności z mieszkańcami Irlandii, którzy w wyniku pandemii koronawirusa, stracili pracę i część dochodów.

Główne wezwania skierowane zostały do premiera Leo Varadkara, ministra zdrowia Simona Harrisa i wicepremiera Simona Coveneya, ale w internetowych wpisach, mówi się o całej irlandzkiej klasie politycznej.

Tymczasem Republika Irlandii szykuje się na wzrost zachorowań. W programie także słów kilka o pewnej informacji. Mianowicie wedle naszych ustaleń Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Dublinie, kontaktowała się z polskimi szkołami w Irlandii. Polskie szkoły zostały poinformowane o zawieszeniu (ergo:odebraniu) części funduszy.

W tej sprawie zastanawiająca jest też zmowa milczenia dyrektorów polskich szkół w Irlandii, ale jak do tej pory udało się ustalić, nakaz przyszedł z góry, co jest wysoce niepokojące. – mówi Bogdan Feręc.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z szefem Polska-IE.com Bogdanem Feręcem:

 

 

 

Agnieszka Białek/ Foto. Agnieszka Białek Zbiory własne

W Studiu Dublin połączymy się z naszą korespondentką Agnieszką Białek, która mieszka i pracuje w Belfaście. Wielka Brytania i Irlandia Północna w obliczu koronawirusa są nieco zagubione i czują się osierocone przez Londyn. Duch jednak nie gaśnie i zdecydowanie radzą sobie z wirusem tak politycy jak i mieszkańcy Ulsteru.

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, który był zarażony koronawirusem i przebywał w londyńskim szpitalu św. Tomasza. Po opuszczeniu lecznicy  przechodzi teraz rekonwalescencję w Chequers, wiejskiej rezydencji szefa rządu w Ellesborough w hrabstwie Buckinghamshire, około 60 km od Londynu. Wciąż nie wiadomo, kiedy wróci do pracy.

Tymczasem brytyjski rząd przedłużył wczoraj późnym popołudniem (czwartek, 16 kwietnia 2020 roku) o co najmniej trzy tygodnie ograniczenia wprowadzone, aby powstrzymać epidemię koronawirusa. Poinformował o tym minister spraw zagranicznych Dominic Raab, który zastępuje premiera Johnsona.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Agnieszką Białek:

 

W Studiu Dublin nie może zabraknąć Jakuba Grabiasza. Czas zarazy koronowirusa unieważnił wydarzenia sportowe. Przed tygodniem informowaliśmy o kolejnych odwołanych, bądź przełożonych rozgrywkach sportowych, które zamarły totalnie.

Smutne jest to, że czas wiosny zawsze kojarzy się z tenisem i turniejami Rolanda Garrosa i Wimbledonem. Wiemy już, że Tour de France także odbędzie się w innym niż planowano terminie. Co z rozgrywkami golfa? Są plany, by je wznowić. Jakub Grabiasz opowie także o rocznicy zatonięcia Titanica, która w obliczu pandemii umknęła naszej uwadze w ubiegłym tygodniu.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Jakubem Grabiaszem:

 

Aleksander Sławiński. Fot. arch. prywatne.

Alex Sławiński, serce Studia Londyn opowiedział o życiu codziennym podczas epidemii koronawirusa w Londynie i na jego przedmieściach. Zwrócił uwagę na skutki uboczne powszechnej izolacji.

Długa izolacja na pewno nie będzie dobrze wpływać na nasze zdrowie zarówno fizyczne jak i psychiczne. W wielu krajach już mamy potwierdzone informacje o tym, że chociażby ilość przemocy domowej wzrosła o jedną trzecią czy nawet o połowę. Ludzie zaczynają popełniać samobójstwa po prostu mówiąc bardzo kolokwialnie zaczynają świrować.

 

 

„Studio Dublin” zawsze w piątki na antenie Radia WNET, tuż po Poranku WNET Krzysztofa Skowrońskiego. 

 

Partner Radia WNET i Studia Dublin

 

                                     Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © kwiecień 2020

 

 

Studio Dublin na antenie Radia WNET w piątki od 9:15. W czasach zarazy „Muzyczne Nocne Studio 37” od poniedziałku do piątku od 19:00 do 22:00.

Nowe opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej z cyklu „Armia księdza Marka”/ „Wielkopolski Kurier WNET” nr 70/2020

Kefir, ten co często płacze, ma nowego brata, a cała armia księdza Marka wyrusza po mrożące krew w żyłach przygody do starego klasztoru filipinów i jego podziemi na Świętej Górze w Gostyniu.

Aleksandra Tabaczyńska

Kefir ma brata

Nowe przygody Armii księdza Marka

Pamięci ks. Jarka Pięty

Hurra!, hurra! Ksiądz Marek postanowił sprawić nam niespodziankę. I gdy dzisiaj przyszliśmy na zbiórkę w sprawie Triduum, obiecał, że zaraz po Wielkanocny pojedziemy na egzotyczny wyjazd, i to z nocowaniem. Hurra!, hurra! To będzie z piątku na sobotę zaraz po świętach. Nie mogę się już doczekać, a ksiądz Marek jest najlepszy na świecie. Zresztą wszyscy ministranci bardzo się ucieszyli, nawet starsi. Ksiądz Marek obiecał im, że nie będą musieli pomagać w pilnowaniu nas, bo to ma być dla nich też przyjemność. Na to Welon, najlepszy ceremoniarz w całej parafii, zaczął marudzić pod nosem, że wystarczy, że jesteśmy w zasięgu jego wzroku i już z automatu staje się nerwowy. Neptun, nasz prezes, spytał, czy ma nam zrobić spis rzeczy do zabrania i czy zadzwonić do naszych rodziców. Ksiądz Marek przerwał Neptunowi i powiedział:

– Panowie, trochę zaufania. Jedziemy na jedną noc. Nawet jak ktoś nie umyje zębów, bo zapomni szczoteczki, to się nic nie stanie. Poza tym jest już ciepło, więc bardzo proszę bez nerwów. Wracamy do Triduum. Jest wiele do zapamiętania i wiele do zrobienia. Tu są listy i w międzyczasie proszę się wpisywać na adorację Grobu Pańskiego i na dyżury w Niedzielę Wielkanocną. Wiem, że większość z was będzie na rezurekcji, ale w niedzielę kapłan przy ołtarzu nie może być sam…

– Chłopaki! – nagle groźnie zahuczał Lok, zastępca naszego prezesa ministrantów. – Każdy z was zaraz po mszy świętej w Wielki Czwartek idzie do domu i zostawia w nim komżę. – Zrozumiano?! Wprost z kościoła do domu, a dopiero potem na piłkę czy inne pałętanie się. Przez całe Triduum macie być odprasowani i odświętni. Zwykle już w Wielki Piątek alby są ućmoruchane i wymięte, w sobotę to już katastrofa, a o rezurekcji nawet nie wspomnę.

Bazylika na Świętej Górze w Gostyniu | Fot. Jakub Zasina, CC A-S 2.5, Wikipedia

Tu musieliśmy wszyscy zaprotestować. To było bardzo niesprawiedliwe, a poza tym wiadomo, że jak po mszy wrócimy do domu, to mama nigdzie nas nie puści i trzeba będzie sprzątać na święta swój pokój albo inne ceregiele. Uratował nas jak zawsze ksiądz Marek, bo zgodził się, żebyśmy w Wielki Czwartek zostawili nasze rzeczy u niego na wikariacie. W zakrystii nie było można, bo siostra zakrystianka absolutnie nie chciała nawet o tym słyszeć.

Najważniejsze jednak, że wyjeżdżamy. Autokar miał na nas czekać już o siódmej rano. Welon wyjaśnił nam, że tak się tylko mówi: „czekać”. I uprzedził, że punkt siódma zostaną odpalone silniki i ruszamy. I nikt nie będzie się cackał ze spóźnialskimi.

Nie mogłem spać całą noc. Przed północą przyszła mama i zabrała mi telefon. Cały czas patrzyłem w ekran, żeby nie przegapić godziny. Po jakiejś chwili, nie wiem dokładnie kiedy, wstałem i pędem poleciałem do sypialni rodziców, żeby tam sprawdzić czas. Na ścianie wysoko wisi taki duży zegar z kwiatem w tle. Ta roślina okropnie przeszkadza i trudno jest dobrze zobaczyć godzinę, bo wskazówki mylą się z łodygą. Zapaliłem więc światło, żeby dokładnie zobaczyć.

– Co jest, synek? – usłyszałem głos taty.

– Sprawdzam czy nie zaspaliśmy – odpowiedziałem. Okazało się, że było dopiero osiem po drugiej i kazali mi wrócić do łóżka. Przychodziłem zobaczyć, która godzina, jeszcze trzy razy: za dziesięć trzecia, trzy po wpół do czwartej i ostatni raz chwileczkę przed piątą. Wtedy mama wstała i poszła ze mną do mojego łóżka. Obudził nas tata pięć po wpół do siódmej. Tego dnia cała rodzina zaspała. To znaczy wszyscy na wszystko się spóźnili oprócz nas: mamy i mnie, bo kościół jest bardzo blisko.

W autokarze wszyscy mieliśmy świetny humor tylko Kefir przyszedł wnerwiony jak nie wiem co. Okazało się, że Kefir ma nowego brata. W środę jego mama wróciła z tym knypkiem do domu i Kefir się strasznie wnerwia. Dziwne, bo właściwie wszyscy ministranci mają rodzeństwo, choć większość jest najmłodsza w rodzinie. Tak samo Kefir ma starsze rodzeństwo.

Sztanga – ten kolega, co trenuje ciężary – powiedział, że wcale się Kefirowi nie dziwi, że się nie cieszy. Jak u nich urodził się jego brat, to jak go przynieśli do domu, Sztanga myślał, że tylko na popołudnie. A okazało się, że on zostaje na zawsze. Mało tego, jak ten mały się darł, to cała rodzina leciała mu na ratunek. A jak Sztanga tylko krzyknął, to zaraz miał drakę.

Piecyk – ten to zawsze coś palnie – dodał, że jego starszy brat do dzisiaj rodzicom wypomina, że jak Piecyk był mały, to było OK, bo mieszkał z nimi. A jak tylko trochę podrósł, to wtrynili Piecyka jego bratu do pokoju, o co on ma ciągle pretensje. Kefir, jak to usłyszał, jeszcze bardziej się zdenerwował i powiedział, że on sobie nie da tego konusa wtrynić.

Właściwie to Piecyk ma rację. Ja mam starszego brata, starszą siostrę i młodszego brata. I najpierw mieszkałem z bratem, a jak się urodził ten najmłodszy, to się przeprowadziliśmy. Ci starsi dostali swoje pokoje, a mi wcisnęli mikrusa.

Tak się zagadaliśmy, że droga minęła nam szybko. Okazało się, że będziemy nocować w klasztorze księży filipinów na Świętej Górze w Gostyniu. Tego nikt się nie spodziewał. Przy furcie, tak się tam nazywa wejście, taka jakby recepcja, czekał na nas kapłan. Ubrany był podobnie jak ksiądz Marek, ale trochę inną miał sutannę. Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Ojciec Jarek tak bardzo ucieszył się, że przyjechaliśmy i taki był wesoły, że nawet Kefir zapomniał o swoim berbeciu. Ojciec Jarek w ręce trzymał pacynkę, Bazyla, która do nas mówiła śmiesznym głosem.

Najpierw poszliśmy do kościoła przywitać się z Panem Jezusem. I tam zostaliśmy chwilę, a ojciec Jarek razem z Bazylem opowiadał różne ciekawostki i śmieszne historie. Potem wyszliśmy na zewnątrz. Pod gmachem świątyni jest ogromna piwnica i można do niej wejść. Stanęliśmy przy schodach, które prowadziły w dół, a na ich końcu były otwarte drzwi. Ojciec Jarek zawołał:

– Ojcze Klemensie!, ojcze Klemensie! – a po chwili ukazał się w nich jakiś ksiądz w zakurzonej sutannie i z dość groźną miną. Zatkało nas. Wyjątkowo ostrożnie zeszliśmy na dół.

Ale już zupełnie nikt się nie spodziewał, że tam, w tych podziemiach, są trumny zmarłych mnichów. Bazyl swoim śmiesznym głosem spytał, czy ten ksiądz Klemens się nie boi tam przebywać. A on na to: – Jak żyłem, to się bałem. Czy ktoś chce pójść ze mną zwiedzić podziemia?

Straszny raban się zrobił. Co prawda ksiądz Marek, ojciec Jarek i Klemens zaczęli nam wyjaśniać, że to był tylko żart, ale o zwiedzaniu nie było mowy. Cykuś, ten najmłodszy ministrant, prawie się rozpłakał, Piecyk powiedział, że do kitu taki wyjazd, jeśli mamy chodzić po piwnicach, my też potwierdziliśmy, że absolutnie nie wolno nam wchodzić do podziemi i wykopów, a Kefir, że nie będzie ryzykował, bo ma młodszego brata i musi go wychować. Ostatecznie weszło tylko kilku starszych lektorów, ceremoniarzy i oczywiście Neptun i Lok. Po chwili większość z krzykiem pędem wyleciała, bo ktoś niechcący zgasił światło.

I tak było cały dzień. Świetnie się bawiliśmy, śpiewaliśmy i jedliśmy pyszne jedzonko, a nawet smakołyki. Wieczorem, gdy wszyscy szykowali się do spania w dwóch dużych połączonych pokojach, to Bazyl tym swoim śmiesznym głosem powiedział, żebyśmy się nie bali, jak kogoś w nocy zobaczymy na korytarzu. To są dawni ojcowie, ale wszyscy bardzo mili. Struchleliśmy. A ksiądz Marek zawołał:

– Żart, panowie to był tylko żart! Ojcze Jarku, proszę już bez takich dowcipów na noc, bo będzie ciężko.

Nie wiem, co to znaczy, ale w tym samym momencie przybiegł jeden ze starszych ministrantów i wystraszony jak nie wiem co, powiedział, że ktoś leży nieruchomo w wannie, w łazience na piętrze. Wszyscy się poderwaliśmy, nikt nie chciał zostać w sali, i całą ferajną polecieliśmy do tej łazienki. Na szczęście się okazało, że ojciec Klemens namoczył sobie w wannie pranie, które w wodzie nabrało kształtu spodni i swetra. I z daleka rzeczywiście mogło się wydawać, że ktoś w niej leży.

Gdy wracaliśmy rano, Kefir znów stracił humor. Odgrażał się, że nie ma mowy, żeby mikrus zamieszkał w jego pokoju. Wściekał się, że jak już muszą mieć w rodzinie coś żywego, to on by wolał psa albo nawet chomika. I że nie da się uciszać, nie odda swoich pluszaków ani klocków, ewentualnie tylko za małe ubrania. Spytaliśmy, jak ten jego brat ma na imię. Nie usłyszałem nawet odpowiedzi, gdy inni zaczęli chichotać. A Kefir rzucił się na nich z pięściami. Tłumaczył potem księdzu Markowi, że nie pozwoli śmiać się ze swojej najbliższej rodziny. Gdy zajechaliśmy na plac przed kościołem, na Kefira czekała jego mama z wózkiem, a w środku leżał ten berbeć. Myśleliśmy, że Kefir będzie obrażony, a on nie tylko bardzo się ucieszył, ale do tego był niesamowicie dumny.

Ustawił nas wszystkich w kolejce. Pierwszy stał ksiądz Marek, dalej Neptun, Lok i Welon, a później mogliśmy się ustawiać jak kto chce. I każdy pojedynczo mógł zajrzeć do wózka. Kefir zabronił nam się nachylać, żebyśmy nie dmuchali na mikrusa. Chociaż nie wiem, kto by tam chciał na niego dmuchać.

Wyjaśnił nam też, że chociaż mały ciągle leży, to ma obie nogi. Naprawdę śmieszny ten Kefir.

A nasz egzotyczny wyjazd był po prostu świetny. Wszyscy młodsi ministranci pierwszy raz byli w prawdziwym klasztorze i pierwszy raz widzieli prawdziwych mnichów. Mamy zaproszenie na lato na dłuższy egzotyczny pobyt. Hura!, hura!

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Kefir ma brata” znajduje się na s. 10 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Kefir ma brata” na s. 10 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marek Dyjak dla Muzycznej Polskiej Tygodniówki: To, co robię, jest szczerym wyrazem tego, co łączy mnie i słuchacza.

„Piękny instalator” jedenasty solowy album w dorobku artysty to piosenki autorskie z pogranicza avant – popu i jazzującego bluesa. To najlepszy album roku 2019 w oczach redakcji muzycznej Radia WNET.

Ta płyta ukoronowała bardzo dobry muzycznie rok 2019. O Marku Dyjaku ciężko mi pisać i opowiadać, bo znamy się bardzo dobrze, jeszcze z czasów lubelskich. Jego życie i dotykanie śmierci, twórczość i poetyckość, wreszcie bohemizm artystyczny i ciepło to tematy nie tylko na film fabularny o nim, ale cały serial. Ale uznałem ten krążek albumem roku 2019 nie z powodu naszej znajomości. O nie!

Tutaj wysłuchają Państwo rozmowę z Markiem Dyjakiem:

Styczniową porą 2019 roku Marek Dyjak podarował nam krążek „Gintrowski”, już w listopadzie sprezentować najlepszy album roku „Piękny instalator”, z ponadczasowym tekstem lubelskiego barda i poety Jana Kondraka.

Marek Dyjak podczas recitalu. For. arch. artysty,

Od pierwszego, tytułowego nagrania „Piękny instalator”, (gdzie Vienio zamiast rapować to śpiewa), po niezwykły duet z Renatą Przemyk („Wielka”) obcujemy z wielką sztuką. A przecież jeszcze „Miriam”, ten najpiękniejszy moment płyty znany w filmu „Jasminum”, z nowym tekstem Roberta Kasprzyckiego, a „Bez”, gdzie odnajduję echo poezji Broniewskiego i Leśmiana, a przejmująca „Warszawo”, a duet „spełnionych kochanków w wieku dojrzałym” – jak powiedział podczas rozmowy ze mną – z Renatą Przemyk o tytule „Wielka”, a …  Dość redaktorze!!! Zamiast to czytać drogie słuchaczki i słuchaczy po prostu posłuchajcie tej płyty i rozmowy z Markiem Dyjakiem, z czasów zarazy…

                                                                                                                             Tomasz Wybranowski

 

Marek Dyjak urodził się 18 kwietnia 1975 roku. Skończył zawodówkę i zdobył papiery hydraulika. Wystarczyło kilka rzeczy, by życie było pełne i szczęśliwe – robotnicze życie, żona robotnicza, robotnicza klitka w bloku. Zwykłe, proste życie, bez dłubania w niuansach duszy i serca. Chciał więcej. Sam siebie nazywa barowym grajkiem. „Najbardziej prawdziwy głos na polskim rynku muzycznym” – tak ocenia go krytyczka muzyczna, nauczycielka śpiewu Elżbieta Zapendowska. Głos na granicy desperacji, krzyku i rozpaczy, nic sobie nie robi z takiej czy owakiej konwencji. Dyjak to Dyjak – mówią przyjaciele; facet, który żył po bandzie, pił po bandzie, aż dotarł do końca drogi. On też tak czuł. W 2008 roku na Wielkanoc przymocował do drzewa linkę holowniczą. Pogotowie stwierdziło zgon. Obudził się po kilku dniach w śpiączce, nic nie pamiętał.

Poetycko – literacki apokryf według niewiernego Tomasza, tkany muzyką – Cienie W Jaskini 4 04 2020 – Tomasz Wybranowski

W przeddzień Wielkiego Tygodnia rozmyślania o człowieku, świecie i Bogu w oparach poezji i muzyki. Nie zabrakło prozy Carlosa Fuentesa i poezji Adama Mickiewicza, Anatola Sterna i Toma Wybranowskiego.

 

Nagrania (w porządku alfabetycznym), które zabrzmiały w programie Cienie w Jaskini (4 kwietnia 2020). Jego tytuł „W pędzącym bezruchu rdzewiejących serc”:

Amor E Morte – Frighted Away the Dryads and the Faun

Amor E Morte – To The Gods Upon The Black Altar

Chromatics – Shadow (Acappella)

Chromatics – Shadow (Last Dance At The Roadhouse)

Jaz Coleman – Absent Friends

Jaz Coleman – Adorations

Killing Joke – In Cythera

Killing Joke – Invocation

Mad Season – November Hotel (Album Version)

Opeth – The Night And The Silent Water

Opeth – To Bid You Farewell

Ozzy Osbourne – Under the Graveyard

Peter Gabriel – Mercy Street (William Orbit Remix)

Toundra – I. Akt

Toundra – VI. Akt

Type O Negative – Black No. 1 (Little Miss Scare -All)

Studio Dublin – 3 kwietnia 2020 – Bogdan Feręc, Agnieszka Białek, Jakub Grabiasz, Alex Sławiński

GPO Dublin i wspomnienie Easter Rising - Tomasz Wybranowski

W piątkowe przedpołudnie tradycyjnie w Radiu WNET informacje, wywiady, analizy i znacznie więcej prosto z Republiki Irlandii.

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)


Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia

Bogdan Feręc, szef portalu Polska-Ie.com, relacjonuje najnowsze informacje związane z koronawirusem w Irlandii. Obecnie w kraju tym zakażonych jest 3849 osób, 98 zmarło, a 10 wyzdrowiało.

Współprowadzący Studio Dublin dzieli się również osobistymi przemyśleniami związanymi z epidemią w tym państwie. Stwierdza, że „w tym momencie jest to dla mnie kraj dziwny, kraj obcy”.

Zaznacza przy tym, że nie jest odosobniony w swojej opinii – wielu ludziom, tęskniącym za uśmiechami i rozmowami na ulicy Irlandia przestaje się podobać.

W swojej relacji redaktor naczelny portalu Polska-IE.com Bogdan Feręc mówił także o wpływie koronawirusa na gospodarkę:

Według danych Banku Centralnego Irlandii bezrobocie krótkotrwałe może wzrosnąć nawet do 25%.

 

Agnieszka Białek/ Foto. Agnieszka Białek Zbiory własne

Agnieszka Białek, nauczyciel, pedagod i trener, ale i nasz radiowy głos z Belfastu opowiedziała o pięciopunktowym planie, który podczas czwartkowej konferencji prasowej przedstawił minister zdrowia Wielkiej Brytanii Matt Hancock.

Ów plan zakłada  przeprowadzanie w Zjednoczonym Królestwie 100 tysięcy testów na obecność koronawirusa dziennie. Byłby to niemal dziesięciokrotny wzrost – obecnie bowiem wykonuje się niespełna 10 tys. testów na dzień. To wskaźnik trzy razy niższy niż w Niemczech i 2,5 razy niższy niż we Włoszech.

By zrealizować ten cel, rząd chce zaangażować do współpracy laboratoria komercyjne i instytuty badawcze.

Agnieszka Białek mówiła również także o pomyśle paszportów odpornościowych, które miałyby być wydawane osobom wyleczonym z koronawirusa.

Relacja Agnieszki Białek do wysłuchania tutaj:

 

Kuba Grabiasz – Sport Studio Dublin. Fot. arch. Studio 37.

Kuba Grabiasz opowiada o kolejnych problemach trapiących sport na Szmaragdowej Wyspie w obliczu epidemii koronawirusa. Następną ofiarą SARS-CoV-2 stał się Wimbledon, który został odwołany pierwszy raz od czasów II wojny światowej.

Kłopoty nie ominęły również Euro 2021. Zdecydowano, że baraże, które wyłonią czterech ostatnich uczestników imprezy, odbędą się najprawdopodobniej we wrześniu, a nie, jak planowano, w czerwcu. Współtwórca Studia Dublin mówi także o sytuacji Irlandczyków znajdujących się poza granicami swojego kraju.

 

 

Aleksander Sławiński. Fot. arch. prywatne.

Alex Sławiński opowiada o życiu codziennym podczas epidemii koronawirusa w Londynie. Zauważa, że ulice stolicy Wielkiej Brytanii nie są już tak opustoszałe jak wcześniej. Coraz głośniej mówi się o tym, że po Wielkanocy kraj powoli zacznie wracać do normalności. Współtwórca Studio Dublin mówi również o ważnym wydarzeniu, które będzie miało dziś miejsce – książę Karol poprowadzi ceremonię otwarcia szpitala, który będzie mógł przyjąć nawet 4000 osób zakażonych koronawirusem. W uroczystości będzie brał udział za pośrednictwem wideopołączenia ze swojej szkockiej rezydencji w Birkhall.