Dwie wieże przy Srebrnej i Muzeum Nienawiści z kustoszem na etacie w GW/ Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 56/2019

Jarosław Kurski mógłby zostać rzecznikiem prasowym budowy i każdego dnia na pierwszej stronie ogłaszać myśli pesymisty wieszczącego rozmaite katastrofy związane z powstawaniem „wieży Kaczyńskiego”.

Krzysztof Skowroński

Oczywiście jestem za tym, żeby spółka „Srebrna” fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego za zgodą prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego przystąpiła do realizacji projektu „dwóch wież”. Po pierwsze, w Warszawie zamiast miejsca szpetnego i obskurnego powstanie kolejna nowoczesna wizytówka miasta. Po drugie, stolicy nie zaszkodzi, jeśli wyrośnie w niej jeden z nielicznych drapaczy chmur, wybudowany z polskiego kapitału, którego „właścicielem” będą znani z imienia i nazwiska warszawiacy.

Dwie wieże przy ulicy Srebrnej niech powstaną jak najszybciej i niech urosną do rangi symbolu Warszawy. Dziennik budowy już zaczęła pisać „Gazeta Wyborcza”. Jest nadzieja, że każdy dzień i każda faktura zostanie w niej opublikowana. Jarosław Kurski mógłby zostać rzecznikiem prasowym budowy i każdego dnia na pierwszej stronie ogłaszać myśli pesymisty wieszczącego rozmaite katastrofy związane z powstawaniem „wieży Kaczyńskiego”.

A przy okazji mógłby sięgnąć do archiwum „Gazety Wyborczej” i przypomnieć sobie i czytelnikom parę faktów z historii. Po pierwsze – przydział papieru dla „Gazety”, uchwalony przy Okrągłym Stole. Wówczas dziennik ten był powodem dumy Polaków wydobywających się z systemu komunistycznego zniewolenia. Znaczek Solidarności na winiecie symbolizował, że to jest medium wszystkich Polaków kochających wolność.

Następnie polecałbym artykuł Adama Michnika z czasów kampanii prezydenckiej w 1991 r., w którym redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” straszył czytelników prymitywnym dyktatorem i nacjonalistą Lechem Wałęsą, wyrażając obawy, że jeśli „potwór z Gdańska” wygra, to znowu nad ranem, zamiast roznoszących mleko, do drzwi mogą zapukać funkcjonariusze SB. Może wtedy redaktorzy „Gazety” przypomnieliby sobie, dlaczego kolejne grupy czytelników i autorów odpadały, zamieniając chęć czytania w osobistą niechęć.

Dla zrozumienia tego, co się dzieje dzisiaj, należałoby przypomnieć, kto, kiedy i przed kim zamykał drzwi, postponując i wykluczając z publicznej debaty. Wtedy okaże się, dlaczego wspólna sprawa, jaką była wolna Polska, została zamieniona we wzajemną niechęć, a w końcu w to, co mamy w tej chwili.

Poprosiłbym też redaktorów z „Gazety Wyborczej”, by przypomnieli sobie debatę telewizyjną Jarosława Kaczyńskiego z Adamem Michnikiem z roku 1990 i zrobili kwerendę materiałów o liderze Prawa i Sprawiedliwości, z całą gamą inwektyw pod jego i jego zwolenników adresem. Taka praca przydałaby się nam wszystkim.

Gdyby udało się pod kątem tworzenia wizerunku wroga sumiennie przejrzeć archiwum GW, to w wybudowanej „wieży Kaczyńskiego” mogłoby powstać Muzeum Mowy Nienawiści. Kustoszem i przewodnikiem po takim muzeum mógłby zostać Jarosław Kurski lub inny z zasłużonych redaktorów „Gazety Wyborczej”. Ów kustosz każdemu zwiedzającemu wyjaśniałby na wstępie: – To wszystko wina Kaczyńskiego, największego potwora, jakiego poznano przy ulicy Czerskiej.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Ledwo pozbyliście się komuny, już macie faszyzm”. Jaki jest rząd PiS? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 55/2019

Nieufność wobec rządzących jest w Polsce uzasadniona, bo wielokrotnie zawodziliśmy się na umiłowanych przywódcach. Jednak dowodem na uczciwość rządu PiS są huraganowe ataki ze wszystkich stron.

Jan Martini

„Rząd nie robi nic”

Motto: „Nie wyobrażam sobie coś bardziej obrzydliwego niż rządy Prawa i Sprawiedliwości” (Jerzy Urban. Pisownia oryginalna)

W 1981 roku pracowałem w Zarządzie Regionu NSZZ „Solidarność” w Koszalinie. Jako przewodniczący Komisji Informacji, Oświaty i Kultury zajmowałem się wyłącznie informacją – oświata i kultura musiały poczekać na spokojniejsze czasy, które nie nastąpiły. W mojej gestii było zorganizowanie sztandaru regionu, z czego ciągle nie miałem czasu się wywiązać i byłem notorycznie „rozliczany” na każdym zebraniu zarządu. Bo w sąsiednim regionie słupskim mieli już poświęcony sztandar, na który przysięgę złożył przewodniczący – zresztą tajny współpracownik SB. Spotykałem często gniewnych robotników („co wy tam k…wa robicie w tym zarządzie, pierdzicie w stołki”). A my padaliśmy ze zmęczenia. Teleks wypluwał stosy „makaronu”. Trzeba było zredagować biuletyn, wydrukować, złożyć, popakować (ci, co to robili, wiedzą, jaka to robota), rozwieźć do zakładów pracy i wysłać w „teren”, dostarczając o określonej godzinie na dworce PKS i PKP. Dlatego rzadko jestem skłonny zarzucać komukolwiek opieszałość czy brak działania.

Jaki jest rząd PiS-u, każdy widzi. Autorytaryzm, arogancja, bezczynność, chciejstwo, chwiejstwo, fiskalizm, frymarczenie, imposybilizm, impotencja, indolencja, kolesiostwo, misiewiczostwo, nepotyzm, niekompetencja, nieudolność, nieuctwo, niezdecydowanie, opieszałość, prywata, rozdawnictwo, uległość, tchórzostwo, zamordyzm, zaniechanie – to (w kolejności alfabetycznej) najczęściej spotykane zarzuty pod adresem rządów „dobrej zmiany na gorsze”.

Jest też całkiem prawdopodobne, że w rządzie są osoby pracujące dla „suwerena zewnętrznego”, bo to długa tradycja w polskich dziejach. Jednak nie można zapominać o kilku sprawach, które udało się rozwiązać znienawidzonym przez postępowy świat „populistom-pisiorom”.

Po pierwsze: spółki skarbu państwa pod kierownictwem „kolesi i Misiewiczów” przynoszą zysk, zamiast tradycyjnych strat. Po drugie: zdołano przyhamować gwałtowne zmniejszanie się liczby polskich obywateli. Mówił o tym na poznańskim wykładzie statystyk demograf, prof. Paradysz, według którego pozytywny wpływ programu 500+ na demografię jest wyraźny. Przyrost urodzeń ok. 20 tys. może się wydawać nieduży, ale jest to odwrócenie trendu – fakt w dłuższej perspektywie bardzo istotny. Na demografię korzystnie zadziałać też może obniżenie wieku emerytalnego (niepracująca babcia to skarb dla potencjalnej matki). Po trzecie: dzięki polityce historycznej odzyskaliśmy swoją godność – Polska już nie jest „brzydką panną bez posagu”, która „straciła okazję, by siedzieć cicho”. Typowy dla krajów postkolonialnych upokarzający rozziew między najbogatszymi a najuboższymi uległ zmniejszeniu. Po czwarte: demokracja może zostać umocniona, gdyż jej solą jest klasa średnia posiadająca własność, a dzięki uwłaszczeniu lokatorzy-najemcy staną się „obywatelami” (w pierwotnym znaczeniu obywatelem był posiadacz nieruchomości). Po piąte: bezczelne okradanie Polaków zostało ukrócone. Działający na zlecenie zewnętrzne lobbyści – zwyczajowo panoszący się w organach państwa – muszą się mitygować. Odzyskaliśmy kawałek suwerenności, gdyż jej miarą jest możliwość korzystania z efektów własnej pracy bez konieczności dzielenia się z „patronem”.

Jak to bywało w przeszłości, może posłużyć przykład nieco już zapomniany – „kontraktu jamalskiego”. Specjalista od budowy gazociągów inż. W. Michałowski nazwał ten kontrakt „przekrętem stulecia” (jeszcze nie znał późniejszych afer) i zwrócił uwagę na zapomniany aspekt „wydarzenia smoleńskiego”: „26 marca 2010 roku zespół ekspertów złożył w kancelarii Lecha Kaczyńskiego dokument, który pokazuje, że pakiet porozumień gazowych z Rosją został zawarty z ewidentną szkodą na rzecz polskiego obywatela, że posiadał fundamentalne błędy prawne, że nie pobieramy opłaty za tranzyt (przestrzeń tranzytowa jest jednym z bogactw naturalnych). Europejskie stawki za tranzyt gazu wynosiły wówczas 2,75 $ za 1000 metrów sześciennych przepchnięcia na odległość 100 km. Długość rury od Krowiarek do granicy niemieckiej – 682 km. Miało być przetłaczane do 65 mld metrów sześciennych. Mogło być ok. miliarda dolarów rocznie. Prezydent Kaczyński nie mógł inaczej postąpić, jak tylko anulować porozumienie i wykupić odcinek polski gazociągu. Ale 10 VI 2010 stało się to, co się stało. (…) Polscy negocjatorzy dostali 110 mln $ prowizji za taki kształt porozumień gazowych, że w punkcie nr 5 zostało napisane »Polska gwarantuje swobodny tranzyt gazu«”. Mimo znacznie zawyżonej ceny premier Tusk określił ten kontrakt jako „korzystny dla Polski i Polaków”.

Wydawać by się mogło, że bardzo dobre wyniki gospodarcze powinny działać uspokajająco na nastroje społeczne, które jednak nie poddają się racjonalności. Tylko działaniem emocji można wytłumaczyć wyniki ostatnich wyborów w takich miastach jak Elbląg czy Świnoujście. Miejscowy elektorat powinien wiedzieć, że w wypadku odsunięcia PiS od władzy nie powstanie przekop Mierzei Wiślanej ani tunel na wyspę Uznam (połączenie Świnoujścia z Niemcami nie wymaga tunelu). O tym, że wyniki gospodarcze zupełnie nie wpływają na decyzje wyborcze, przekonaliśmy się już w 2007 roku, gdy PiS stracił władzę mimo szybkiego rozwoju ekonomicznego i poprawy poziomu życia.

Jak to możliwe, że ludzie głosują wbrew swoim interesom, logice i rozsądkowi? To się nie dzieje samoistnie. Potrzebna jest mrówcza praca nad elektoratem.

Skąd się wzięła „Konstytucja! Konstytucja!”

W 1989 roku Lech Wałęsa nieopatrznie obalił komunistów, ale naród demokratycznie, w wolnych wyborach ponownie oddał im władzę w 1993 roku. Aby naród się nie rozmyślił, komuniści natychmiast przystąpili do pisania konstytucji. Zajęli się tym towarzysze sprawdzeni, najbardziej pryncypialni – A. Kwaśniewski (TW „Alek”), W. Cimoszewicz (TW „Carex”) i M. Mazurkiewicz. „Konstytucja była wynikiem kompromisu między rządzącą koalicją SLD-PSL a demokratyczną opozycją skupioną wokół UW pod kierownictwem B. Geremka” – pisała ulubiona publicystka salonów – Janina Paradowska. Opisała ona też kilku posłów najbardziej zasłużonych przy pracy nad konstytucją. Jednym z nich był Marek Borowski, którego określiła jako błyskotliwego (jak tu nie być błyskotliwym, będąc bratankiem Jakuba Bermana). Paradowska wymieniła też parlamentarzystę Jerzego Madeja (UW), który „usuwał rusycyzmy i poprawiał interpunkcję” (autorzy wyssali rusycyzmy z mlekiem matki, a interpunkcja polska trudną jest).

Przezornie nie określono progu frekwencyjnego i przy niedużej frekwencji, z niewielką przewagą głosów przeforsowano konstytucję. Niezawisły, ale zaprzyjaźniony Sąd Najwyższy uznał referendum za ważne. Propozycję, aby w tym samym referendum poddać pod głosowanie drugi projekt, autorstwa Solidarności, odrzucono mimo 2 mln podpisów. W konstytucji wyjątkowo długi fragment poświęcono sądownictwu, uznając „nadzwyczajną kastę” za gwaranta „mocy i trwałości” uprzywilejowanej pozycji komunistów. Ustawa zasadnicza zawiera wiele nieścisłości i luk pozostawiających interpretację sędziom (sędzia Kamińska: „w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki”).

Aby „było tak, jak było” i w myśl zasady „raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”, sędziowie mieli być niezależni, nieusuwalni, niewybieralni i nieodpowiadający przed nikim. Ale konstytucja nie uchroniła komunistów przed utratą władzy, gdy Rywin przyszedł do Michnika z propozycją: „jest koszerny interes do zrobienia”.

Medialny zamach stanu

Dla ciemnych sił kontrolujących sytuację w Polsce niespodziewane dojście do władzy PiS-u i zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku było wypadkiem przy pracy. Siły te prawdopodobnie uwierzyły w produkowane przez siebie sondaże, co uśpiło ich rewolucyjną czujność. Można sobie wyobrazić popłoch i powołanie sztabów kryzysowych w paru stolicach. W centrali na Łubiance z pewnością nastąpiły dymisje funkcjonariuszy odpowiedzialnych za „bliską zagranicę”, a nowa zmiana ze zdwojoną energią zabrała się do „naprawiania szkód”. Na ten cel uruchomiono ogromne sumy – w samej TVN wydano 4 miliardy zł w czasie antenowym do walki z PiS-em. Niemal każdy mieszkaniec ziemi został poinformowany o „zbrodniach kaczyzmu”.

Pewien Brazylijczyk, dowiedziawszy się, że jestem z Polski, złożył mi wyrazy współczucia. Kiedy nie widziałem powodu, sprecyzował: „ledwo pozbyliście się komuny, a już macie faszyzm”. Nawet w Nowej Zelandii spotkałem gościa, który z troską pytał o sytuację w Polsce pod rządami „terrible twins” (strasznych bliźniaków).

Z tej mobilizacji i ogromu zaangażowanych środków nie zdawali sobie sprawy Kaczyńscy, podejmując decyzję o dymisji rządu i rozpisaniu wcześniejszych wyborów w 2007 roku. W zamyśle była to okazja do pozbycia się uciążliwych, wyniszczających nie tylko wizerunkowo, koalicjantów. Lecz nieszczęsna koalicja z LPR-em i Samoobroną była niczym w porównaniu do ryzyka rozwoju sytuacji, która się zrealizowała. Inna rzecz – nikt wtedy nie znał rozmiaru zewnętrznych umocowań Platformy Obywatelskiej. Myślano, że to nieco inna, niemal bratnia partia postsolidarnościowa. Przecież posłowie tej partii (z wyjątkiem Komorowskiego) głosowali za rozwiązaniem WSI, a poseł Karpiniuk przeprowadził zmniejszenie emerytur funkcjonariuszom SB (został za to nagrodzony zaproszeniem na wycieczkę do Katynia wraz z prezydentem Kaczyńskim). W kampanię wyborczą zaangażowano olbrzymie środki – pamiętamy te czarne bilboardy – „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. Pieniądze napływały z różnych kierunków i dziwnych źródeł, także pozaprawnych.

W promocję kosmopolitycznych „Europejczyków” zaangażowała się Fundacja K. Adenauera. Nawiasem mówiąc, fundacja ta wykazuje powściągliwość w ujawnianiu składu osobowego swojej polskiej filii. Na stronie internetowej FKA daremnie szukać wymaganych przez prawo informacji o jej władzach (pewien dociekliwy internauta zdołał ustalić – Mazowiecki, Bartoszewski i Komorowski), nie ma też informacji, ile pieniędzy wydaje rocznie FKA. Jedyną informacją jest wykaz kilkunastu instytucji partnerskich, m.in. Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau, która pod polskim adresem internetowym nosi nazwę Forum Obywatelskiego Rozwoju. Ze strony można się było dowiedzieć, że FOR rozpoczęło działalność we wrześniu 2007 r. (na miesiąc przed wyborami) i jest instytucją niezależną (!). Nie ma żadnej informacji o włożonym kapitale i o jego pochodzeniu – poza zdaniem, że „jego wyłącznym fundatorem jest prof. L. Balcerowicz”. W Radzie pod przewodnictwem fundatora jest też były minister Tadeusz Syryjczyk oraz Jan Wejchert, współwłaściciel TVN. W Komitecie Programowym FOR znajdujemy nazwiska Wł. Bartoszewskiego, A. Olechowskiego, M. Safjana, A. Zolla, J. Fedorowicza i innych postaci znanych z postępowości.

A więc na krótko przed wyborami zatroskany o Polskę Balcerowicz wyłożył własne pieniądze na niezależną, bezpartyjną i apolityczną kampanię „Zmień kraj. Idź na wybory”.

Na stronie FOR zamieszczony był raport o przebiegu kampanii. Raport informuje, że dla odsunięcia PiS od władzy powołano koalicję »21października.pl«. W biurach koalicji były produkowane i rozpowszechniane brutalne „antykaczystowskie” hasła („Skończyliśmy kwakać ze wstydu przed całym światem”, „Wybory w Polsce, kraju kaczorów”). Organizatorami koalicji byli: Forum Obywatelskiego Rozwoju – FOR, Fundacja im. Stefana Batorego, Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan, Stowarzyszenie Agencji Reklamowych, Związek Firm Public Relations, Instytut Spraw Publicznych, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja dla Wolności, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Stowarzyszenie Szkoła Liderów, Forum Inicjatyw Pozarządowych, Fundacja Projekt: Polska oraz Parlament Studentów RP. W skład koalicji weszło również około 150 innych organizacji pozarządowych z całej Polski. W ramach kampanii – pisze dalej omawiany Raport – „przygotowano reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe, które bezpłatnie emitowały największe stacje telewizyjne (TVP, TVN, TVN 24, Polsat) i telewizje adresowane do młodzieży (MTV, Viva), rozgłośnie radiowe (Polskie Radio, Radio Zet, RMF, TOK FM), dzienniki (»Dziennik«, »Fakt«, »Gazeta Wyborcza«, »Przegląd Sportowy«), tygodniki (»Newsweek«, »Gala«, »Angora«), wszystkie dzienniki regionalne oraz portale internetowe (Wirtualna Polska, Gazeta.pl, Onet.pl, O2). W pozyskiwaniu bezpłatnych emisji i publikacji bardzo pomogły firmy zrzeszone w PKPP Lewiatan, domy mediowe – Universal McCann i CR Media oraz członkowie Związku Pracodawców Prywatnych Mediów. W przygotowaniu strategii uczestniczyły firmy DDB, Satchi&Satchi oraz MillwardBrown SMG/KRC. Hasła kampanii oraz wszystkie kreacje bezpłatnie zaprojektowała agencja reklamowa PZL”.

Celem koordynowanej przez FOR kampanii było maksymalne zwiększenie frekwencji w grupie młodych wyborców, ustalono bowiem, że dwudziestolatkowie są grupą najsilniej popierającą PO. Na pozornie neutralne politycznie mobilizowanie młodych wyborców wydatkowano olbrzymie sumy. Raport o kampanii podaje: „poparcie dla działań koalicji zgłosiło prawie 300 instytucji non-profit, mediów lokalnych, portali internetowych, szkół oraz innych instytucji. Dla potrzeb kampanii wydrukowane zostały plakaty oraz naklejki, które zostały rozesłane do ponad 700 szkół w całej Polsce”. Strategię „apolitycznej” kampanii profrekwencyjnej opracowano na podstawie badań prowadzonych przy Instytucie Nauk Politycznych PAN dzięki środkom m.in. Fundacji Batorego, Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, ale także dzięki pomocy z Niemiec (Wissenschaftszentrum Berlin für Sozialforschung).

Ogłoszony na stronie FOR raport zdradza, że elementem kampanii były również działania zniechęcające do udziału w głosowaniu osób starszych („zabierz babci dowód”). Wynik wyborów potwierdził założenia kampanii zaprojektowanej przez koalicję »21 października«. W raporcie czytamy: „3 mln wyborców, którzy zagłosowali pod wpływem kampanii, pokrywają się prawie całkowicie z wielkością grupy docelowej kampanii”.

Rewelacje zawarte w raporcie o kampanii „Zmień kraj. Idź na wybory” porażają – propagandziści ze sztabu Balcerowicza i Smolara sami zdefiniowali wybory 21 października jako medialny zamach stanu.

Tymczasem PiS, niemal kompletnie pozbawiony kanałów komunikacji ze społeczeństwem, nie miał możliwości przeciwstawienia się czarnemu pijarowi czy propagowania własnych dokonań. Klęska wyborcza była nieunikniona, a wraz z odsunięciem PiS-u od władzy została uruchomiona sekwencja złowrogich zdarzeń, czego uwieńczeniem była katastrofa smoleńska. „Zneutralizowanie” niemal całej elity politycznej (i wszystkich wykształconych w USA generałów) miało być „kropką nad i” – ostatecznym rozwiązaniem „kwestii polskiej” (niem. „endlosung”). Miesiąc po tej tragedii w organie putinowskiej „Naszej Rosji” napisano: „Moskwa powinna teraz maksymalnie wykorzystać czas, który ma do dyspozycji, by sprawić, aby korzystne zmiany w stosunkach z Warszawą stały się nieodwracalne”. „Wydarzenia z 7 i 10 kwietnia 2010 stały się punktem zwrotnym w relacjach między naszymi państwami. To, co się wydarzyło na wiosnę 2010 roku, jest szansą”. Efekt był odwrotny od zamierzonego – nastąpiła wielka mobilizacja Polaków i po pięciu latach środowiska niepodległościowe uzyskały władzę.

Nieufność wobec rządzących jest w Polsce uzasadniona, bo wielokrotnie zawodziliśmy się na umiłowanych przywódcach. Jednak twardym dowodem na uczciwość rządu PiS są huraganowe ataki ze wszystkich możliwych stron.

Warto sobie przypomnieć, że Komitet Obrony Demokracji powstał jednocześnie z powołaniem rządu – zanim rząd podjął działalność czy zdołał „złamać konstytucję”. Podobnie rzecz się ma z „naczelnikiem”, który nie wsiadł do samolotu, a którego „trzeba wszelkimi metodami zwalczać. Obmową, działaniami operacyjnymi, wprowadzaniem agentury”. To fragment instrukcji płk. Lesiaka (kolegi Kuronia – tego od „szafy”), pisany już w III RP, w latach dziewięćdziesiątych.

Mamy bogatą scenę polityczną z licznymi partiami, które różnią się programami – „wprowadzimy euro”, „zlikwidujemy IPN i CBA”, „500+ na każde dziecko”, „obniżymy podatki”, „wprowadzimy homomałżeństwa”. Ale zasadniczym programem wszystkich partii totalnej opozycji jest odsunięcie PiS od władzy.

Wszystkie te partie łączy jedność ideowa – są po prostu komunistyczne. Świadczy o tym zasada dynamicznej alokacji – przemieszcza się środki tam, gdzie są bardziej potrzebne. Ludowiec może przejść do socjalistów, chadek do liberałów, a jak poszperać, to zawsze wyjdzie jakiś płk Mazguła. Nawet już się przestali maskować, o czym świadczy choćby sprawa nazw ulic w Warszawie. Dla przypomnienia fragment definicji: „Komunizm to metoda sprawowania władzy przez wąską grupę interesu. Obojętna jest instytucjonalna forma struktur; czy jest to partia, czy jest to bezpieka (lub wojsko), czy są to nieformalne i zdecentralizowane grupy o charakterze mafijnym”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „»Rząd nie robi nic«” znajduje się na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „»Rząd nie robi nic«” na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (9). Okrągły Stół i opłacalność/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Oligarchiczny system władzy ustanowiony przy Okrągłym Stole nie został zakwestionowany. Obóz Dobrej Zmiany obiecuje jedynie, że będzie panował nad nami w sposób bardziej sprawiedliwy i uczciwy.

Zgodnie z zapowiedzią miałem się w tym odcinku zająć opłacalnością. Gdy zastanawiałem się, jakim przykładem się posłużyć, media przywołały kolejną, 30. już rocznicę rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu. Nie ma w najnowszej historii Polski lepszego przykładu obrazującego opłacalność i jej brak. Dlatego posłużmy się nim.

Zanim przejdę do spraw wyższych, najpierw zajmę się żywą mamoną.

Bardzo opłacił się Okrągły Stół byłym komunistycznym towarzyszom. Na przykład Henryka Bochniarz, I sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej (POP PZPR) w latach 80., wierna Partii do ostatnich jej dni, stała się prężną i wpływową bizneswoman III RP. Przez 30 lat brylowała, fundowała nagrody (nagroda literacka Nike, przyznawana przez środowisko „Gazety Wyborczej” swoim twórcom, to jej dzieło). Przewodzi Konfederacji Lewiatan skupiającej byłych towarzyszy, a teraz rzutkich przedsiębiorców prywatnych. Zamiast w małym fiacie 125p w wersji eksportowej, z nomenklaturowego przydziału, teraz rozbija się w markach, jakich nawet nie wypowiem. To się nazywa awans materialny, sukces i opłacalność.

Bardzo opłacił się Okrągły Stół również byłym opozycjonistom. Na przykład ledwo wiążący koniec z końcem i ulubieniec całej opozycji Adam Michnik stał się właścicielem potężnego koncernu medialnego pn. Agora („Gazeta Wyborcza”).

Ale Okrągły Stół opłacił się tylko tym opozycjonistom, bez dzielenia na agentów i rozsądnych, którzy porozumieli się z komunistami. Bo przeciwni porozumieniu już w luksusy nie opływają lub zmarli w nędzy.

Okrągły Stół był również opłacalny dla komunistycznego aparatu władzy wysokiej, włączając w to tajne służby Czesława Kiszczaka. Zapewnił bezkarność byłym sekretarzom i zatrudnienie na dwóch etatach ludziom służb. Pierwszy etat (przykrywka) to było stanowisko w strukturach odnowionego państwa, a drugi etat to udział w mafijnych przedsięwzięciach – nierozwikłanych do tej pory aferach.

Jednak ta opłacalność dla grup wyżej wymienionych ma też swoje ciemne strony. Zniszczona została polska gospodarka. Zdewastowany został przemysł, handel oddany w obce ręce, a rolnictwo oddane w pacht obcym koncernom, które teraz oceniają, za ile polski rolnik może przeżyć, żeby nie zagrozić ich macierzystym producentom rolnym. I według tego przelicznika skupują polską produkcję.

Dla własnej opłacalności grupy uprzywilejowane III RP musiały oddać w pacht polskie społeczeństwo. Na tym polegała zapłata za osobisty sukces. Dopiero podwójna wygrana Obozu Dobrej Zmiany w roku 2015 ten stan rzeczy zakwestionowała. I wywołała dziką furię wśród całego establishmentu III RP. Bo ta wygrana, chociaż na razie niewiele zmieniła, to jednak zakwestionowała prawo do wiecznego wyzyskiwania polskiego narodu. Przez dzieci Kiszczaka z jednej strony i zagranicznych dzierżawców z drugiej.

Cała moja krytyka w stosunku do obozu Dobrej Zmiany, często mocna krytyka, wynika z podstawowego kryterium przytoczonego na wstępie tekstu – z kryterium opłacalności. Gdzieś mam opłacalność okrągłostołowych dzieci Kiszczaka. I nie martwię się o to, za co teraz te biedne sieroty przeżyją. Dla mnie, Jana Kowalskiego – samozwańczego lidera V Rzeczypospolitej 🙂 – opłacalność odnosi się jedynie do całego narodu i państwa polskiego. Dlatego też nie martwię się specjalnie o Prawo i Sprawiedliwość i wszystkie jego przybudówki. Tak zostało zaprogramowane państwo Okrągłego Stołu, żeby zapewnić opłacalność całej warstwie politycznej, bez powiązania z opłacalnością dla całego narodu. A w zasadzie kosztem narodu i państwa polskiego.

System III RP to klasyczna oligarchia dbająca przede wszystkim o własne interesy, a dopiero potem zajmująca się społeczeństwem w perspektywie kolejnych wyborów.

To prawda, Prawo i Sprawiedliwość dla odniesienia zwycięstwa w roku 2015 odwołało się bezpośrednio do społeczeństwa z pominięciem nieprzychylnych massmediów. Jednak po 3 latach bardziej widać budowę swojej propagandy niż budowę zamożnego społeczeństwa obywatelskiego.

Oligarchiczny system władzy ustanowiony przy Okrągłym Stole dla panowania nad Polakami nie został przecież zakwestionowany. Obóz Dobrej Zmiany obiecuje jedynie, że będzie panował nad nami w sposób bardziej sprawiedliwy i uczciwy. To chyba dlatego na potęgę rozbudowuje własną biurokrację.

Jednak ten „elitarny” sposób widzenia rzeczywistości społecznej nie jest opłacalny dla społeczeństwa polskiego. Przynajmniej dla 90 procent tego społeczeństwa. Nie pozwala ani na zbudowanie zamożności indywidualnej obywateli, ani na zbudowanie silnego państwa. Tkwimy stabilnie w okrągłostołowej wydmuszce państwa tylko dlatego, że nikt z naszych sąsiadów jeszcze nie powiedział: sprawdzam. A jeśli powie? To strach się bać! Bo mamy stutysięczną armię na papierze, ale tylko 20 000 żołnierzy (wiem, generałów mamy najwięcej na świecie). A Polacy w swej masie nie odbyli przeszkolenia wojskowego i nie potrafią posługiwać się bronią. Zatem nawet partyzantki nie będziemy w stanie stworzyć, gdy geopolityka dramatycznie się zmieni.

Zanim jednak zajmę się reformowaniem armii, następnym razem dokonam reformy państwa polskiego. W taki sposób, żeby było opłacalne dla większości z nas. Dla ludzi uczciwych i pracowitych, choć chwilowo niezbyt zamożnych.

Jan A. Kowalski

Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka

Demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.

Zbigniew Kopczyński

Warty upowszechnienia wydaje się wywiad, jakiego Radiu Piekary, w osobie redaktora Marcina Zasady, udzielił były już marszałek województwa śląskiego Wojciech Saługa. Warto zapoznać się z tym wywiadem, gdyż oddaje on stan umysłu regionalnych liderów Platformy Obywatelskiej.

Marszałek zaczął klasycznie od zdrady i oszustwa, ale gdy przeszedł do korupcji, red. Zasada zapytał o dowody. Tu polityk musiał przyznać, że ich nie ma, lecz dodał „jeszcze”, bowiem znany tropiciel pisozbrodni Borys Budka przygotowuje doniesienie do prokuratury, więc tajemnice umowy PiS–Kałuża zostaną ujawnione.

Komentując przytoczone przez Marcina Zasadę przykłady zmiany frontu przez innych polityków, marszałek przywołał nieznaną wcześniej zasadę – nazwijmy ją Lex Saługa – zgodnie z którą przejścia polityków dopuszczalne są jedynie w „okienkach transferowych” przed wyborami, a po wyborach już nie.

Wynika z tego, że to, czy polityk oszukuje wyborców, zależy – według Wojciecha Saługi – od tego, kiedy to czyni. (…) Miast zamierzonej grozy, los Wojciecha Kałuży przedstawiony przez marszałka wzbudza jedynie rozbawienie. „W momencie głosowania nie był człowiekiem wolnym. (…) W trakcie głosowania została zabrana wolność panu Kałuży. Radny Kałuża zniknął przed sesją, nie wiemy, gdzie był, co robił. Nie odbierał telefonów”.

Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka. Na sesji radni PiS-u otaczali tego zniewolonego człowieka, nie dopuszczając do nawiązania jakichkolwiek relacji ze zdążającymi na ratunek radnymi Koalicji Obywatelskiej. W opisie brakuje jedynie kajdan i kuli u nóg.

Po uświadomieniu słuchaczom tragicznego losu Wojciecha Kałuży, marszałek wyjawił swój stan psychiczny: „Czuję się, jakby mi ktoś ukradł auto. Wiem kto, a ten, kto ukradł, jeździł tym kradzionym samochodem i z tego się cieszył, i śmiał nam się w twarz”.

Uwagę redaktora Zasady: „To nie był wasz samochód. Chcieliście go kupić, tak jak PiS”, puścił mimo uszu i perorował dalej o „przejęciu władzy, zabraniu władzy, wrogim przejęciu” itp. Ten właśnie fragment wywiadu oddaje najlepiej mentalność liderów śląskiej i chyba nie tylko śląskiej Platformy. Oni naprawdę byli przekonani, że władza należy im się jak psu kiełbasa. (…)

Można tutaj zapytać, czy marszałek wie, co mówi? Nie chodzi tu jednak o to, co marszałek mówi ani co wie, lecz o sposób myślenia jego i jego otoczenia. Zachowują się jak dzieci, którym ktoś zabrał zabawki, bo nie rozumieją, że demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.

Cały felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kto rządził województwem śląskim?” znajduje się na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kto rządził województwem śląskim?” na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy elity prawnicze, które tworzyły ustrój i prawo III Rzeczypospolitej, chciały obalić system komunistyczny?

Kiedy tworzono zręby prawne II RP, zerwano z systemami prawnymi państw zaborczych, ale przy tworzeniu prawa III RP nie zerwano z systemem prawnym PRL. Zbudowano PRL-bis, która funkcjonuje do dziś.

Józef Wieczorek

11 grudnia 2018 r., przed 37 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, w Libraria Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego zgromadzili się uczestnicy prac Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, które przerwał – choć nie do końca – stan wojenny. (…) Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, powstałe w Krakowie 17 stycznia 1981 roku, tworzył zespół ekspertów prawniczych NSZZ Solidarność, w skład którego weszło ponad 100 specjalistów z różnych dziedzin prawa i 200 współpracowników z całej Polski. Prawnicy Centrum przygotowali kilkaset projektów ustaw. (…) Stan wojenny odsunął na całe dziesięciolecie prace nad reformą ustroju. Nie powiodło się jednak „partyjnemu betonowi” PZPR obalenie wielkiego dorobku lat 1980–1981. Jako do gotowego i cennego materiału sięgano doń po zmianie ustroju 1989 roku. Służył on reformie w całym okresie przemian, który zakończyło uchwalenie Konstytucji III Rzeczypospolitej z 2 kwietnia 1997 roku.

Według oceny wybitnego historyka prawa prof. Stanisława Grodziskiego, działania podjęte przez Centrum dla naprawy Rzeczypospolitej były największym społecznym wysiłkiem prawników od czasu Konstytucji 3 maja.

Adwokat Kazimierz Barczyk, wiodąca postać prac Centrum, deklarował: „Chcieliśmy obalić system komunistyczny poprzez przygotowanie zrębów państwa demokratycznego”, w co jednak można wątpić choćby na podstawie wspomnień Prof. Andrzeja Zolla (s. 579): „Zdawaliśmy sobie sprawę z układu geopolitycznego, przecież Związek Radziecki trzymał się jeszcze mocno, do tego pamiętaliśmy całkiem przecież niedawne doświadczenie czechosłowackie. Dla ludzi, którzy nie bujali w obłokach, oznaczało to, że należy raczej mówić o poprawianiu istniejącego systemu, czynieniu go bardziej ludzkim. Raczej myśleliśmy o ewolucji niż rewolucji. Owszem, pracowaliśmy w ramach Centrum nad propozycjami zmian w prawie konstytucyjnym, ale dotyczyło to bardziej takich spraw, jak reforma sądownictwa, wzmocnienie niezawisłości sędziowskiej, gwarancji procesowych, usunięcia pewnych przepisów, które pozwalały zwolnić sędziego ze stanowiska, bo nie dawał tzw. rękojmi orzekania zgodnie z linią partii. Chodziło więc bardziej o tego typu rzeczy niż wywracanie ustroju PRL”. Ustrój i prawo III Rzeczypospolitej tworzyły siły solidarnościowe wspólnie z aparatem komunistycznym i mimo zmian, prawo zachowało ciągłość z prawem PRL-u, a nie było woli nawiązania do stanu prawnego sprzed 1 września 1939. (…)

Obalenie komunizmu nie do końca się prawnikom udało, bo dekomunizacji w III RP tak naprawdę nie było, nawet zbrodniarzy komunistycznych nie ukarano, a często byli honorowani i nieraz spoczywają w alejach zasłużonych. Za stan wojenny ukarano więzieniem chyba tylko Adama Słomkę i Zygmunta Miernika – protestujących przeciwko niekaraniu zbrodniarzy.

Jednakże ostatnio Trybunał w Strasburgu uniewinnił Adama Słomkę, podważając haniebne poczynania polskiego wymiaru, zwanego przez obywateli – nie bez przyczyny – wymiarem niesprawiedliwości. Także próby dekomunizacji przestrzeni publicznej – mimo wprowadzenia stosownych ustaw – nie zawsze kończą się sukcesem. Karani są nie ci, którzy dekomunizacji nie wprowadzają, tylko ci, którzy protestują przeciwko lekceważeniu ustaw dekomunizacyjnych. Co więcej, np. w Warszawie spotykamy się wręcz z rekomunizacją przestrzeni publicznej i ulice zamiast nosić nazwy działaczy niepodległościowych, mają propagować działaczy komunistycznych. Czyli ma być tak jak było, jak chcą działacze KOD-u, wspierani przez „solidarnościowych” prawników.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Na miarę Konstytucji 3 maja?” znajduje się na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Na miarę Konstytucji 3 maja?” na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ile kosztuje myślenie? Za wynajem powierzchni reklamowej w spółce PKP SA odpowiada ktoś najwyraźniej bezmyślny

Osoba odpowiedzialna w biurze podróży PKP SA za marketing w pogoni za klientami pewnie gubi empatię dla ofiar rewolucjonisty Che Guevary. Widocznie zarząd nie potrafi dobierać sobie współpracowników.

Mariusz Patey

Z wielkim zdziwieniem odebrałem telefon od znajomego Amerykanina, potomka uchodźców z Kuby, ofiar reżimu Fidela Castro, że w Warszawie pojawiła się reklama z wizerunkiem zabójcy jego ojca. Niestety okazuje się, że czyjaś bezmyślność czy niewiedza doprowadziła do popełnienia czynu zabronionego, jakim jest epatowanie wizerunkiem zbrodniarza komunistycznego na fasadzie Dworca Centralnego w Warszawie. Od jakiegoś czasu biuro turystyczne ITAKA reklamuje bowiem podróże na Kubę wizerunkiem Che Guevary.

Kim była ta ikona pop kultury, którą tak chętnie pokazuje się w reklamie udostępnianej na obiekcie należącym do spółki będącej, bądź co bądź, pod kontrolą państwa polskiego? Nie będę opisywać szczegółowo zbrodni tego rewolucjonisty. W internecie można łatwo znaleźć wiele materiałów z analizą jego poglądów i opisem jego „dokonań”. Czy w takim razie decydenci z biura podróży ITAKA wycieczki do Arabii Saudyjskiej reklamują sylwetką Bin Ladena, a do Austrii – postacią pewnego znanego skądinąd „rewolucjonisty” Ottona Skorzenego?

Rozumiem też, że na Ukrainę pojedziemy z ITAKĄ, kuszeni dobrotliwym spojrzeniem Kłyma Sawura, a dzielni NKWD-ziści będą z plakatów przekonywać Polaków do wypadu pod Smoleńsk?

Mogę sobie wyobrazić, że osoba odpowiedzialna w biurze podróży za marketing w pogoni za klientami pewnie gubi empatię dla ofiar rewolucjonisty Che Guevary. Jednak już od spółki PKP SA, podmiotu przecież państwowego, realizującego także misję społeczną, mamy prawo wymagać więcej. Widocznie zarząd nie potrafi dobierać sobie współpracowników, skoro za wynajem powierzchni reklamowej odpowiada ktoś tak bezmyślny. Obowiązkiem takiej osoby jest bowiem weryfikacja treści reklam zamieszczanych na obiektach PKP SA.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Ile kosztuje myślenie?” znajduje się na s. 8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Ile kosztuje myślenie?” na s. 8 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Nazi-ojcowie” kontra AK. Niemcy przegrali proces w polskim sądzie / Reduta Dobrego Imienia, „Kurier WNET” nr 55/2019

Po prawie 5,5 roku sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fiction – producentów niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Strona niemiecka będzie nadal walczyła o zadowalające ją rozstrzygnięcie.

Reduta Dobrego Imienia

Nazi-ojcowie kontra AK

28 grudnia 2018 r. w Sądzie Okręgowym w Krakowie zapadł wyrok w procesie przeciwko producentom serialu Nasze matki, nasi ojcowie. Proces cywilny rozpoczął się 18 lipca 2016 roku. Wytoczył go Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej oraz kpt. Zbigniew Radłowski, żołnierz AK oraz uczestnik m.in. powstania warszawskiego, więzień niemieckiego obozu Auschwitz, jeniec Stalagu X B Sandbostel, po wojnie skazany przez Sowietów za szpiegostwo.

Sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fiction – producentów serialu. W myśl wyroku sądu ZDF i Ufa Fiction ma umieścić przeprosiny w TVP1 w czasie antenowym adekwatnym do czasu wyświetlania serialu oraz na niemieckich kanałach telewizyjnych, w których serial był emitowany. Ponadto stosowne przeprosiny mają się ukazać na stronach internetowych www.zdf.de i http://www.ufa-fiction.de w widocznym miejscu przez okres 3 miesięcy, w terminie 7 dni od daty uprawomocnienia się wyroku. Dodatkowo, zgodnie z żądaniami strony powodowej, pozwani zostają zobowiązani do uiszczenia kwoty 20 000 zł tytułem zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych na rzecz kpt Z. Radłowskiego.

Fabuła serialu Nasze matki, nasi ojcowie oparta jest na przedstawieniu losów pięciorga dwudziestokilkuletnich mieszkańców Berlina w czasie II wojny światowej, a dokładnie w przeddzień ataku na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. Jednym z bohaterów grupy przyjaciół jest Niemiec żydowskiego pochodzenia, Viktor. Jako Żyd zostaje wysłany transportem na teren Polski, do niemieckiego obozu zagłady Auschwitz. Ucieka jednak z transportu i przyłącza się do jednego z oddziałów Armii Krajowej. Bierze udział w licznych akcjach zbrojnych, jego towarzysze broni cenią go za odwagę. Kiedy jednak wychodzi na jaw, że jest Żydem, musi opuścić oddział, ponieważ dominuje w nim – poczynając od dowództwa po szeregowych żołnierzy – jednoznacznie antysemickie nastawienie.

Cały serial w negatywny sposób pokazuje Armię Krajową i jej żołnierzy, i to we wszystkich scenach, w których pojawia się „oddział AK” (od spotkania Victora z odziałem przez wszystkie akcje, wraz z będącą punktem kulminacyjnym akcją na pociąg pełen osób w pasiakach, targi o żywność z chłopami, aż do wydalenia Victora z oddziału).

Oddział sprawia wrażenie bandy rabunkowej utworzonej z kryminalistów, poubieranych w półcywilne, półwojskowe niby-mundury. Wszyscy jego członkowie zieją nienawiścią do Żydów. Biorąc pod uwagę ich zachowanie, są po prostu grupą bandytów, zamaskowanych częściowo mundurami i noszonymi przez wszystkich „partyzantów” w filmie biało-czerwonymi opaskami z dużymi literami AK – jest to jakby podpis dla widza, co to za rodzaj bandytów. (W rzeczywistości takie opaski nosili tylko żołnierze powstania warszawskiego). „Partyzanci” w filmie nie przepuszczają żadnej okazji, żeby powiedzieć o Żydach coś złego, jakby ich życie pod okupacją niemiecką obracało się wyłącznie wokół tego zagadnienia. Wszystkie postaci Polaków w serialu są odrażające.

Producentów serialu pozwał ponad 90-letni kapitan AK Zbigniew Radłowski, który mając 16 lat, w 1940 r. został z całą rodziną aresztowany przez gestapo (z powodu wpadki konspiracyjnej drukarni pisma „Walka”) i wywieziony w 1941 r. do obozu Auschwitz-Birkenau (numer obozowy 8258). W obozie zginęli mężowie sióstr matki. Kpt. Radłowski został zwolniony z więzienia w rezultacie starań rodziny E. Wedla. Po powrocie z obozu do Warszawy podjął działalność konspiracyjną w ZWZ, a następnie walkę w batalionie „Chrobry”. W 1942 r. – na własną prośbę – przeszedł do 1. Szkolnej Kompanii Szturmowej CKM, IV Rejonu V Obwodu AK Warszawa-Śródmieście. Siostra matki działała w organizacji Żegota, a on sam uczestniczył w wielu akcjach ratowania i ukrywania osób o narodowości żydowskiej. Po ukończeniu 11 listopada 1943 r. Szkoły Podoficerów Piechoty został awansowany do stopnia st. strzelca. Walczył podczas powstania warszawskiego na Mokotowie. Po kapitulacji powstania jako jeniec wojenny trafił do stalagu XB Sandbostel (zarejestrowany pod numerem 221371). Po wyzwoleniu obozu został żołnierzem WP we Włoszech, a później w II Korpusie Polskim wchodzącym w skład Armii Brytyjskiej. W grudniu 1945 r. przedostał się do Polski i zamieszkał w Krakowie. W 1951 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, oskarżony o szpiegostwo i skazany na 12 lat więzienia. Podczas tzw. „gomułkowskiej odwilży” zmieniono mu kwalifikację ze szpiegostwa na „udział w organizacji”, po amnestii w 1956 r. zaś – uwolniono.

Proces rozpoczęty 18.07.2016 był zwieńczeniem wieloletnich wysiłków całego środowiska obrońców dobrego imienia Polski. Warto przypomnieć towarzyszące mu kluczowe fakty i zeznania.

Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP, wskazując, że takie przestępstwo można popełnić jedynie umyślnie, zaś z informacji TVP wynikało, że jej zamiarem było umożliwienie widzom wyrobienia sobie opinii o filmie, który był oceniany jako kontrowersyjny.

Po złożeniu przez Redutę Dobrego Imienia zażalenia podjęto postępowanie, jednak później je umorzono. 21 listopada 2016 r. zeznania w sprawie złożył prof. Bogdan Musiał, konsultant m.in. dokumentu, na podstawie którego miał powstać serial. W dokumencie ani w serialu nie wzięto jednak pod uwagę uwag prof. Musiała, a jak zeznał, konsultantem dokumentu ostatecznie był specjalista z zupełnie innej dziedziny. Prof. Musiał stwierdził: „AK przedstawiona jest w scenariuszu serialu Nasze matki, nasi ojcowie jako banda rzezimieszków. Twórcy filmu upierali się przy rzekomym antysemityzmie Polaków”.

Istotne wydarzenia miały miejsca podczas rozprawy z 17 stycznia 2018 r., kiedy to obrońcy ZDF bezskutecznie wnioskowali o wyłączenie z przesłuchania dr hab. Konrada Klejsy z Uniwersytetu Łódzkiego, polskiego biegłego z zakresu kinematografii, który przygotował dla sądu ekspertyzę filmu. Obrońcy niemieccy twierdzili, że polski ekspert nie będzie obiektywny w ocenie niemieckiego filmu historycznego. Sędzia oddalił ten wniosek podkreślając, że jest polskim sędzią, sprawa toczy się przed polskim sądem, a propozycja strony pozwanej jest próbą podważenia prawa polskich sądów do zajmowania się tego typu sprawami. Tym samym sędzia nie dopuścił do kwestionowania kryterium narodowości polskiej w opiniowaniu sprawy i ostatecznie dopuścił biegłego do udziału w rozprawie.

W ocenie filmoznawcy, który przez ponad cztery godziny zeznawał przed krakowskim sądem, film jednoznacznie ukazuje Polaków jako antysemitów, przypisując im współodpowiedzialność za Holokaust, a poszczególne sceny serialu sugerują, że Polacy aktywnie uczestniczyli w zabijaniu Żydów.

Biegły wskazał na celowe zabiegi montażowe, np. bezpośrednio po sobie następujące sceny – oczekiwanie na wyrok gestapo i chwilę później oczekiwanie na wyrok AK. Wskazał także, że scena zamykania więźniów ubranych w pasiaki w wagonie jest relatywizowaniem i przypisaniem Polakom współodpowiedzialności za zbrodnie niemieckie podczas II wojny światowej. Ma także sugerować powszechne zachowania antysemickie w szeregach AK. Zdaniem biegłego świadczy o tym także scena wykluczenia z oddziału osoby o narodowości żydowskiej ze względu na jej pochodzenie. Obrońcy ZDF byli przeciwnego zdania podkreślając, że wykluczenie ze względu na narodowość, w sytuacji, kiedy taka osoba nie została pozbawiona życia i mogła opuścić oddział, nie jest zachowaniem antysemickim.

Przypomnijmy również o zeznaniach, jakie złożył emerytowany prof. Julius Schoeps, wówczas pracownik Centrum Studiów Europejsko-Żydowskich w Poczdamie. Zeznania zostały nagle przerwane, a obrońcy wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania. Świadek zeznał, że wydał opinię dotyczącą scenariusza. W filmie następowały zmiany, których on nie konsultował. Tak więc np. nie został poinformowany, że w scenach przedstawiających żołnierzy Armii Krajowej na ramionach polskich żołnierzy zostaną umieszczone biało-czerwone opaski. Zdaniem świadka sprawa opasek nie jest kluczowa dla filmu, jednak dopytywany przez sędziego przyznał, że nie sprawdzał tego zagadnienia w literaturze przedmiotu, tak więc nie wie, czy taki zabieg był uzasadniony. Uznał, że w filmie Nasze matki, nasi ojcowie nie ma oskarżeń o współudział Polaków w Holokauście, ale są pokazane pewne antysemickie zachowania. Podkreślił, że studiował literaturę przedmiotu, a na Polaków w czasie II wojny światowej patrzy z perspektywy żydowskiej. W swoich zeznaniach powoływał się na prace Einsteina Rubena, które posłużyły jako podstawa scenariusza. Einstein Ruben znany jest ze swoich antypolskich poglądów i przypisywania Polakom skrajnego antysemityzmu.

Schoeps przyznał, że w filmie mogło dojść do błędów historycznych, ale nie mogą one mieć większego znaczenia, ponieważ jest to film fabularny, a nie dokumentalny.

Na wniosek strony niemieckiej zeznania zostały nagle przerwane. Obrońca niemiecki, Piotr Niezgódka, zgłosił zastrzeżenia do tłumaczenia. Sędzia w związku z tym ogłosił przerwę i poprosił o nagrywanie wideo zeznań historyka. Jest to częsta praktyka stosowana w polskich sądach. Po przerwie, gdy sprzęt został przygotowany, świadek nagle odmówił składania dalszych zeznań, nie pożegnał się z sędzią polskim i wraz z niemieckim sędzią wyszedł z sali, w której prowadzona była wideokonferencja. Obrońcy niemieccy tłumaczyli, że w prawie niemieckim nie ma zgody na nagrywanie zeznań świadków. W związku z błędnym tłumaczeniem wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania.

W rozprawie, która odbyła się 17 kwietnia 2018 r. w formie wideokonferencji, nieoczekiwanie zeznawał prezes UFA Fiction Benjamin Benedict (o zmianie osób przesłuchiwanych strona niemiecka nie poinformowała polskiego sędziego). Według tego świadka, centralnym elementem filmu jest pokazanie winy Niemców za II wojnę światową. Film został skierowany do niemieckiego widza, miał być inspiracją do dyskusji w rodzinach niemieckich o II wojnie światowej, ponieważ naoczni świadkowie odchodzą. Jego zdaniem zbrodnie niemieckie zostały ukazane jak nigdy wcześniej. W opinii zeznającego producenta ten film nie różni się od innych filmów fabularnych.

Częstą praktyką jest, że materiały archiwalne są tłem, w szczegółach film jest fikcją, a postacie są ukazane w sposób niejednoznaczny. Tak było w tym przypadku. Dodał, że w filmie reżyserzy skorzystali z wolności artystycznej, która wywołała krytykę i debatę.

Świadek wie, że główna krytyka filmu dotyczyła polskiego antysemityzmu. Podkreślił, że ma ogromy szacunek dla żołnierzy Armii Krajowej, a centralnym punktem wątku polskiego jest scena uwolnienia Żydów z pociągu przez partyzantów AK. Zaznaczył, że w tym filmie reżyserzy i producenci nie chcieli sportretować jakiejkolwiek grupy. Opaski z napisem „AK” pojawiły się po konsultacji kostiumologa i reżysera. Jednak na pytanie o celowość umieszczenia biało-czerwonych opasek na ramionach żołnierzy AK nie potrafił odpowiedzieć – oświadczył, że nie rozumie pytania i prosi o doprecyzowanie. Dodał, że nie chcieli przedstawiać też grupy żołnierzy AK jako antysemitów. Owszem, dwóch żołnierzy AK prezentuje postawy antysemickie, te postacie pojawiły się na podstawie badań naukowych pracowników Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN w Warszawie. Prowadzono konsultacje m.in. z prof. Engelking, dr Skibińską, prof. Libionką, prof. Grabowskim.

W pracach nad filmem korzystano także z pamiętników żołnierzy niemieckich. Oskarżyciel dopytywał o scenę, kiedy jeden z partyzantów zamyka wagon z więźniami żydowskimi. Prezes UFA Fiction odpowiadał wymijająco, że scena oparta jest na zasadach wolności artystycznej. Dodał także, że nie można przypisywać fikcyjnej jednostce konkretnych czynów. Z kolei na pytanie, czy zna taki przypadek w historii, by żołnierze AK zamknęli wagon z Żydami, odpowiedział, że nie zna. Na koniec prokurator zadał pytanie, czy z perspektywy czasu prezes UFA Fiction Benjamin Benedict uważa, że umieszczenie opasek z napisem AK na ramionach żołnierzy było błędem i czy coś by zmienił w filmie, świadek zeznał, że film ukazuje AK w sposób różnorodny i nie wprowadzałby żadnych zmian.

Prezes UFA Fiction nie widział możliwości ugody. Na wniosek strony niemieckiej sędzia wprowadził zakaz rejestracji dźwięku i obrazu. Sąd zaproponował jeszcze jedno posiedzenie w formie wideokonferencji, podczas którego mieli być przesłuchiwani reżyser i kostiumolog. Termin przesłuchania nie został jednak ustalony.

Z kolei 20 kwietnia 2018 r. zeznawał przedstawiciel ŚZŻAK, Tadeusz Filipkowski, który przyniósł ze sobą na rozprawę swoją oryginalną biało-czerwoną opaskę z czasów powstania warszawskiego z literami WP (Wojsko Polskie) i orłem w koronie. Świadek opowiadał o oburzeniu, jakie wywołał serial w samym Związku Żołnierzy AK, ale również o licznych telefonach i pytaniach, np. „Czy naprawdę AK-owcy mordowali Żydów?”, o listach z wnioskami o wytłumaczenie, jak zachowywała się AK podczas II wojny światowej. Filipkowski podkreślił, że sprawa przeciwko ZDF i UFA Fiction to walka sądowa o honor polskiego żołnierza Armii Krajowej. Dzisiejsza wiedza o AK, a także o zachowaniach żołnierzy AK nie pozwala na przypisanie im postaw antysemickich oraz współwiny za zbrodnie Holokaustu. Jest to nieprawdziwe i nieuczciwe wobec każdego byłego żołnierza AK. Tymczasem takie postawy polskich żołnierzy są sugerowane w serialu Nasze matki, nasi ojcowie.

Jego zdaniem ten film zaprzepaścił także trwające wiele lat prace zbliżenia dwóch narodów. Film wybiela przedstawicieli społeczeństwa niemieckiego i oskarża społeczeństwo polskie, a zwłaszcza jego siłę zbrojną – Armię Krajową.

Tymczasem to była formacja wojskowa, do przesady przestrzegająca konwencji genewskiej – zeznał świadek. Jako szczególnie bulwersujące przykłady niezgodne z prawdą historyczną podał noszone w filmie przez partyzantów opaski z napisem AK oraz atak partyzantów na pociąg i zamknięcie wagonu z Żydami. AK nie zajmowała się zabijaniem Żydów, a pomocą na miarę swoich możliwości i sił, walcząc z antysemityzmem.

Ewidentnego kłamstwa i braku wiedzy historycznej w filmie, zdaniem świadka, łatwo było uniknąć. W czasie wojny – jak zauważył – obywatele żydowscy funkcjonowali w AK, przyjmowano Żydów, chroniono ich, w AK było ich wielu. Zdaniem T. Filipkowskiego sam film nie tylko narusza dobre imię poszczególnych żołnierzy AK, ale również Związku zrzeszającego byłych żołnierzy.

28 grudnia 2018 r. odbyła się ostatnia rozprawa. Mec. Monika Brzozowska-Pasieka i Jerzy Pasieka podkreślali, że roszczenia kpt. Radłowskiego i Światowego Związku Żołnierzy AK są jak najbardziej zasadne i nie jest to kwestia wolności twórczej, ale postawienia tamy kłamstwu. Z kolei prokurator domagał się przeprosin i usunięcia z biało-czerwonych opasek napisu AK.

Według pełnomocnika strony niemieckiej, strona powodowa przez 5 lat trwania procesu nie wskazała wartości i dóbr, jakie zostały naruszone.

Co więcej, według niego film ma olbrzymie znaczenie dla debaty toczącej się w Niemczech, ale także dla tej toczonej w Polsce, inspirowanej m.in. przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Strona niemiecka argumentowała, że powodem rozprawy jest po prostu przedstawienie AK pierwszy raz w innym świetle niż dotychczas, i to w dodatku przez Niemców. Tymczasem serial przedstawia heroizm żołnierzy AK wraz z wyjątkami zachowań niegodnych. Wniósł także o oddalenie całości powództwa i 6-krotną stawkę pokrycia kosztów sądowych. Strona niemiecka, niezadowolona z przytoczonego na początku artykułu rozstrzygnięcia, będzie nadal walczyła w SN lub w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.

Zdaniem Macieja Świrskiego, prezesa Reduty Dobrego Imienia, proces i jego przebieg jasno wskazują, że Polacy sprzeciwiają się niemieckiej polityce historycznej, której wyrazem jest rzeczony film. – Jest to forma imperializmu kulturowego, który ma na celu zmianę świadomości świata na temat niemieckich zbrodni popełnionych w trakcie II wojny światowej. Cieszymy się, że prawda zatryumfowała, jesteśmy wdzięczni sądowi za obiektywne podejście do sprawy. Szkoda tylko, że to tak długo trwało, ale wynikało to głownie z obstrukcji strony niemieckiej – podkreślił.

Artykuł Reduty Dobrego Imienia pt. „Nazi-ojcowie kontra AK” znajduje się na s. 1 i 8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Reduty Dobrego Imienia pt. „Nazi-ojcowie kontra AK” na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jakim wartościom hołdują współczesne społeczeństwa?/ Danuta Moroz-Namysłowska, „Wielkopolski Kurier WNET” 55/2018

W katalogu wartości europejskich brak rodziny, dziedzictwa narodowego oraz religii i patriotyzmu. Tymczasem wszystkie te wartości wymieniają jako własne wszelkie społeczeństwa na całym świecie.

Danuta Moroz-Namysłowska

O jakich wartościach marzymy?

Jubileuszowy rok obchodów 100 rocznicy odzyskania Niepodległej przyniósł wiele zaskoczeń. Wydawałoby się, że wszyscy cieszymy się ze zwycięskiego dla naszej Ojczyzny obrotu spraw w 1918 roku – a jednak nie… Wysyp wręcz oszczerczej, manipulującej publicystyki i „dzieł kultury” każe zastanowić się, w jakim punkcie biegu historii jesteśmy. Bo to, że koniec historii nie nastąpił – jest absolutnie pewne.

Wydaje się, że najczęściej przywoływanym pojęciem, zwłaszcza przez przeciwników wybranych przez Polaków programów, są tzw. wartości europejskie. Ten specjał jest celebrowany na wszelkie sposoby przez tzw. elity, delektują się nim nie tylko „twórcy kultury”, ale i prawnicy przywiązani do konstytucji (choć nie wiadomo do którego artykułu…) – słowem, cały symboliczny „tramwaj różnorodności”, w który opozycja chce zamienić cały ciemny lud tubylczy. I jakoś go ucywilizować, bo przecież aż się dusi ze wstydu przed oświeconą i postępową UE… A ten lud, pamiętny doby PRL-u, w której był „cywilizowany” na upiorną moskiewską modłę – wietrzy teraz podstęp u elit brukselskich, które dają wiarę wciskanym im przez POPSL oszczerstwom i kalumniom, niszczącym bez opamiętania Polskę. Lud przecież pamięta, że i wtedy formatowano „nowego człowieka” (sowieckiego, jak teraz Europejczyka!), „postępowe i demokratyczne wartości”, „wolność, równość i braterstwo”, a nawet „miłość”… I pamięta, że kończyło się to wielokrotnym przelewem krwi, stanem wojennym, a następnie zwyczajnym szwindlem przekształceniowym, którego skutki mamy do dzisiaj…

No dobrze – ale przecież nie tylko Europejczycy mają bezcenne wartości… Pewnie mają je i Amerykanie, i Azjaci, i Afrykańczycy, i Australijczycy… Sprawdźmy zatem, czy istotnie tak jest.

Dla społeczeństwa amerykańskiego na przykład istotne są takie wartości jak wolność, rodzina, indywidualizm, kapitalizm, demokracja, równość, praworządność, patriotyzm, religia i boskie przeznaczenie narodu amerykańskiego (zob. E. Brunn, The Book of American Values and Virtues, Black Dog & Leventhal Publishers, 1996; D. Mank, J. Oakland, Cywilizacja amerykańska, Astrum 1999).

Wartości azjatyckie ukształtowały się pod wpływem myśli filozoficznej, duchowości i kultury buddyzmu, konfucjonizmu oraz taoizmu, a także warunków geograficznych tego regionu świata – są to zatem wartości rodzinne, uznanie dla ciężkiej pracy, wykształcenie, poszanowanie dla autorytetów, przedkładanie dobra społecznego nad indywidualne (zob.: M. Trelniak, Prawa człowieka i wartości azjatyckie).

Wartości afrykańskie preferują świętość rodziny, gościnność, harmonię życia z naturą, poszanowanie religii, pamięć o zmarłych przodkach (zob.: K. Błażyca, Rodzina w Afryce, www//religia i wiara.pl).

Wartości australijskiego wieloetnicznego społeczeństwa to szacunek do tradycji, pracy, godła, narodu, do kobiet i dzieci, rodzina, więź z krajem ojczystym z jednoczesną asymilacją (zob.: J. Smolicz, Podstawowe wartości i zachowanie tożsamości narodowej w wieloetnicznej Australii).

Artykuł 2 Traktatu o Unii Europejskiej wraz ze zmianami z Lizbony wartości europejskie definiuje następująco: poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne państwom członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn. Z kolei art. 3 określa cele, którymi są wspieranie pokoju, wartości ideowych, dobrobytu narodów, ochrona i rozwój dziedzictwa kulturowego Europy. Sądzę, że nawet niezbyt wnikliwy czytelnik dostrzeże pominięcie w katalogu wartości europejskich rodziny, dziedzictwa narodowego oraz religii i patriotyzmu.

A przecież społeczeństwa amerykańskie, australijskie czy azjatyckie nie są zacofane, ksenofobiczne czy nacjonalistyczne, a tym bardziej faszystowskie czy komunistyczne?

A tymi epitetami dominujące, ale rzekomo prześladowane „wolne media” częstują do upadłego Polaków i promują je ze wszystkich sił za granicą, ewidentnie tym opluskwianiem Polski szkodząc jej. Chyba robią to świadomie, a nawet z niejaką satysfakcją, co jest wyjątkowo paskudne.

Jedną z promowanych unijnych wartości jest tzw. tolerancja. Termin rozmyty, ambiwalentny i labilny. Ale bardzo przydatny w przykrywaniu wszelkich niegodziwości, a nawet przestępstw. Jednak, jak się okazało, nie ma ona nawet w tej słabej postaci zastosowania do katolickich duchownych oraz wiernych. Wprost przeciwnie – toczy się z tym „segmentem społecznym” totalna wojna hybrydowa i to na wszystkich frontach: medialnym, kulturalnym, ekonomicznym, politycznym etc. Wprawdzie ulubieniec liberalnych elit promuje się od wielu dziesięcioleci z wizerunkiem Matki Boskiej w klapie – ale jak się okazało, uzyskał on na to przyzwolenie chyba w Moskwie… (Ciągle mam nieśmiałą nadzieję, że Episkopat polski poprosi o nietraktowanie wizerunku Niepokalanej jak butonu lub innego rodzaju identyfikatora. Zwłaszcza gdy właściciel klapy uczynił tyle krzywd).

Młodzi ludzie w korporacjach tracą stanowiska lub w ogóle pracę za skromny krzyżyk lub jakikolwiek akcent religijny. I oczywiście za sympatie propisowskie, czyli za to, że akceptują nowoczesny rozwój gospodarczy i tradycyjne, prawdziwie europejskie wartości. Jakie zatem są teraz w UE tolerancja, demokracja, wolność, równość, poszanowanie godności osoby ludzkiej, państwa prawnego i dziedzictwa Europy, w której od ponad tysiąclecia jesteśmy i w której, czy to się obecnym postępowcom podoba, czy nie – będziemy?!

Jakie jest poszanowanie osoby ludzkiej przez „Gazetę Wyborczą”, która zapytała swoje znakomite grono uczonych i wybitnych specjalistów „Czym jest człowiek”? i żaden z zapytanych na to pytanie się nie obruszył… Jaka jest unijna równość, jeśli profesor Wojciech Sadurski (wydaje się – czołowy autorytet) publikuje w niej „Porywający program Anty-PIS”? (GW 20.11.2018, s. 14), w którym jego najbardziej porywającym punktem jest absolutna konieczność „znalezienia się w jądrze Unii” – bowiem, zdaniem tego bojownika, PiS „zmierza do najgorszych węgierskich wzorców”…

Jak to może być, że będzie „jądro” z panem Sadurskim wewnątrz i jakieś peryferie z pozostałymi, mało wartościowymi… (strach myśleć jak nas w swoim wyobrażeniu pan profesor nazywa…).

Ale mnie chodzi o wartość zwaną równością – jak on wykombinował to „jądro” i te limotrofy/kresy/obrzeża/ – słowem, tę niewydarzoną, nie w jądrze, resztę? Czy ta propozycja nie jest wręcz przestępcza, niemal faszystowska? Czy dlatego Polskę pod rządami prawicy wypycha się wręcz z UE, wmawiając, że chce ona „Polexitu”? Czy rzeczywista równość i demokracja są dla prof. Sadurskiego jakąś niewyobrażalną zgrozą? Oczywiście nie tylko dla niego – dla części aktorów, reżyserów (ideologicznych sług od zawsze), dyrektorów teatrów, galerii, starej generacji prawników i nuworyszowskich szefów korporacji… Wreszcie dla ludzi niestabilnych seksualnie, promujących gender i edukację seksualną niemal niemowląt. Dla intratnego biznesu aborcyjnego, rozrywkowego, pornograficznego…

Swoją drogą – ograniczenie, a nawet wyeliminowanie aborcji jest proste i bezbolesne… Marzy mi się wspaniały, jakże bardzo ludzki, sojusz między kobietą i mężczyzną, zwykłe postanowienie pomocy, oparcia i miłości w trudzie rodzicielstwa. Kobieta sama nie poczyna dziecka – a zakaz aborcji ją niechybnie karnie obciąży za jego złamanie. Dlatego była taka frekwencja na upiornych czarnych marszach – potencjalnych matek, niepewnych lojalności mężczyzn – które de facto walczyły o śmierć dla swoich dzieci… Skoro poczytny chyba tytuł elegancko opakowanego „dzieła” brzmi Miłość. Instrukcja obsługi penisa… Autor/autorka? zapewne nowocześni? do czego sprowadzili miłość? Z odrazy i upokorzenia nie zajrzałam. A może to ironia? Wtedy po stokroć przepraszam.

Nic nie zastąpi ludzi w człowieczeństwie, sumieniu i odpowiedzialności. Może jednak Kościół dobitniej i szczerzej zawoła o przestrzeganie odnośnego przykazania Dekalogu i rzeczywisty szacunek do aktu poczęcia?

Tymczasem inny profesor – Aleksander Nalaskowski, poirytowany lewicowymi i liberalnymi obyczajowymi eksperymentami, pisze otwartym tekstem: „We współczesnym świecie wydaje się obojętne, czy uprawiamy seks z żoną, czy z własnym psem”.

Świadomi swoich celów manipulatorzy z przemysłu medialnego i kulturalnego, rozrywkowego, a nawet naukowego, przyłapani na jawnych żenujących prowokacjach skierowanych do młodzieży, a nawet dzieci, uciekają się do argumentu o „buncie pokoleń”, zazwyczaj „niegroźnym i przejściowym”. Tymczasem, jak pisze znakomity pedagog i członek Narodowej Rady Rozwoju Prezydenta RP, „na naszych oczach dokonuje się coś o wiele szerszego”. I groźniejszego – czyli próba demontażu cywilizacji chrześcijańskiej, będącej podstawą naszego bytu społecznego.

Doświadczona skutkami komunistycznej rewolucji i przetrzebiona Katyniami (a w 2010 Smoleńskiem) polska inteligencja doskonale to wyczuwa w wielu pokrętnych symptomach. „Dzieci-kwiaty lat 60. (kreowane i kontrolowane przez KGB dla rozmiękczania »miłością i pokojem«, a przy okazji narkotykami kapitalizmu na Zachodzie i w USA) promowały musicale w rodzaju Hair i festiwale typu Woodstock i nadal znajdują chętnych do propagowania „make love not war” – bowiem rodzą się nowe pokolenia ufne i czyste sercem. Nieświadome tego, że za tymi wspaniałymi hasłami czai się twarda leninowska strategia: „zabrać im chleb i pracę, i niech rozniosą panujący porządek”… Hipisi rozmiękczyli Europę i Amerykę, a dziś Unią Europejską rządzi pokolenie urodzone w latach sześćdziesiątych. Profesor Nalaskowski proponuje dopisanie do ich nazwisk „Marcuse”, jak w Rosji „otczestwo”.

Podobnie publicysta Grzegorz Górny uważa, że już za pontyfikatu Jana Pawła II wysunięto „six seks” – sześć postulatów dotyczących katolickiej etyki seksualnej (G. Górny, Wojna kulturowa w Kościele katolickim, „Sieci” nr 49/2018, s.70–80) i to w tamtych czasach wytrysnęło źródło skandali pedofilskich w Kościele, a młodzieżowi aktywiści przenieśli swe postępowe i liberalne idee do polityki i działalności publicznej (Bill Clinton, Joschka Fischer).

W Kościele ten efekt jest opóźniony z uwagi na dłuższą drogę awansu – stąd tu liberalna formacja dochodzi do głosu dopiero teraz.

Za najbardziej pilny cel uznaje ona „sprzątanie po Janie Pawle II”, w czym mają ambicję być prymusami kardynałowie niemieccy Reinhard Marx i Walter Kasper. Nie uchodzi więc powoływać się na encykliki JP II, jego teologia ciała została zapoznana, a seksualność zupełnie odarta z duchowości i głębi człowieczeństwa.

A w Polsce mieliśmy obsceniczne spektakle teatralne, film Kler i świeżutką, zainspirowaną nim cegłę Nic co ludzkie, wydaną przez Agorę SA. Z gadzią głową w pastorale. Kultura sekularna bez najmniejszych skrupułów ranienia uczuć katolików brutalnie rywalizuje z chrześcijaństwem i wyraźnie ma zakusy przybrania wierzenia religijnego. Stąd jej pośpieszne agitki są uznawane za kultowe… Tworzona jest płynna religijność w płynnej rzeczywistości, a punktem dojścia tego kolejnego idiotycznego eksperymentu ma być, zdaniem Grzegorza Górnego, jakiś postkatolicki postKościół.

Czy także postEuropa postwartości? Oby nie! I tego życzę Wszystkim, także pogubionym postępowcom, w nowym, 2019 roku!

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „O jakich wartościach marzymy?”, znajduje się na s. 2 i 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

 

„Nic na mnie nie macie”: luzacki styl przesłuchiwanego Tuska kojarzy mi się z klasycznymi scenami w filmach kryminalnych

Według posła Brejzy funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło.

Zbigniew Kopczyński

Całe to przesłuchanie utwierdziło nas w przekonaniu o papierowym premierze państwa z tektury. Może coś tam wiedział, ale cóż on mógł? Premier wiedział, że Amber Gold to lipa, ABW wiedziała już, że to piramida, a OLT służy do zniszczenia LOT-u i wyprowadzania pieniędzy; wiedziała, że Marcin P. wywozi mnóstwo gotówki – i nie zrobiono dosłownie nic. Pozwolono, by tysiące Polaków straciły swój majątek, by zatarto ślady i wywieziono pieniądze. Biernie obserwowano rozwój oszukańczego biznesu prowadzonego przez wielokrotnie przestępcę, działalność linii lotniczej niespełniającej warunków zezwolenia. Państwo okazało się zupełnie teoretyczne – to akurat celne spostrzeżenie byłego ministra Sienkiewicza.

Donald Tusk usiłował zdeprymować poseł Wassermann, przypominając ciągle afery Getback-u i SKOK-ów. Afery, które wyszły na jaw w czasach rządu PiS-u. Nie rozumiał czy nie chciał zrozumieć, a najpewniej chciał, żeby słuchający nie zrozumieli, że chodzi o coś zupełnie innego.

Afery i oszustwa zdarzały się, zdarzają i będą się zdarzać bez względu na to, kto rządzi Polską czy jakimkolwiek innym krajem. Mieliśmy – sięgając dalej w przeszłość – Bezpieczną Kasę Oszczędności, Art-B, afery hazardowe czy Rywina. Najnowsza afera, czyli Komisji Nadzoru Finansowego, wybuchła już po tym przesłuchaniu. Różnica polega na czym innym.

Sednem sprawy jest zachowanie się państwa wobec tych afer i to poseł Wasserman bardzo celnie i krótko wytłumaczyła przesłuchiwanemu.

Ludzie podejrzani w sprawie afery GetBack-u już od dłuższego czasu siedzą, aresztowani krótko po odkryciu afery. Wprawdzie źle się stało, że CBA weszło do biura przewodniczącego KNF już po jego powrocie, ale mówimy tutaj o godzinach, a nie – jak wypadku Amber Gold – o latach, w czasie których rządzący zachowywali się tak, jakby nic się nie działo.

Kwestię „teoretycznego państwa” podsumowała w swojej konferencji prasowej przewodnicząca komisji, przedstawiając kalendarium wydarzeń. Krótko, zwięźle i trafione w punkt. Kalendarium stworzone zostało tylko i wyłącznie na podstawie zeznań świadków i, przede wszystkim, oficjalnych dokumentów, z którymi mogła zapoznać się komisja. Jeśli ktoś przeczyta lub odsłucha to kalendarium, nie powinien mieć żadnych wątpliwości jak działało państwo Platformy Obywatelskiej i jak pracował dla Rzeczypospolitej premier Donald Tusk. (…)

Granice absurdu przekroczył poseł Brejza, szukając – deklaratywnie – winy Tuska i w związku z tym pytając go, czy był prokuratorem, funkcjonariuszem ABW, członkiem Komisji Nadzoru Finansowego i tak dalej, i tak dalej. A ponieważ nie był, poseł wyciągnął prosty wniosek o całkowitej niewinności premiera. Z tej kuriozalnej wypowiedzi wynika, że – według posła Brejzy – funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło.

Poseł Brejza prawdopodobnie nie zrozumiał, że wbrew swoim intencjom pogrążył Donalda Tuska, ponieważ rolą premiera nie jest prowadzenie śledztwa, ale nadzorowanie działania instytucji, do których nadzorowania jest konstytucyjnie zobowiązany. A tego Donald Tusk w najmniejszym stopniu nie wykonał.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Po przesłuchaniu Tuska” znajduje się na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Po przesłuchaniu Tuska” na s. 6 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Państwo ukraińskie jest zbyt wielkie, by UE mogła je, kolokwialnie rzecz ujmując, bezproblemowo wchłonąć i strawić

Polska polityka wschodnia zatacza się od ściany do ściany, bez żadnej spójnej koncepcji nakierowanej na osiągnięcie długofalowych rezultatów zgodnych z polską (nie zaś ukraińską) racją stanu.

Monika Gabriela Bartoszewicz

Jest prawdą, że Europa ma wprawę w polityce appeasementu, w udawaniu, że agresor nie jest agresorem, ofiara zaś nie ma się w sumie na co skarżyć; w odwlekaniu nieprzyjemnych decyzji politycznych, patrzeniu w drugą stronę i zasłanianiu się wygodnymi sloganami.

Szczególnie w Polsce paralele z sytuacją znaną z międzywojnia pojawiają się w różnorakich analizach konfliktu rosyjsko-ukraińskiego i nieodmiennie prowadzą do konstatacji, że w obliczu poważnych problemów Europa w zasadzie pozostaje bezradna.

Towarzyszy im zazwyczaj sugestia, iż Stary Kontynent nie zdaje jakiegoś bardzo ważnego egzaminu, i ton ponaglający do działania w imię wyższych imperatywów moralnych (skądinąd tak wyśmiewany w publikacjach na temat kryzysu migracyjnego ukazujących się w lewicowej prasie na Zachodzie). (…)

Oceniając możliwości przystąpienia Ukrainy do wspólnoty europejskiej, widzi się wyraźnie, że państwo to jest zbyt wielkie, by UE mogła je, kolokwialnie rzecz ujmując, bezproblemowo wchłonąć i strawić. Poszerzanie granic projektu „Europa” stanowi jego conditio sine qua non, ale jednocześnie w przypadku niepowstrzymywanej rozbudowy przybliży jego kres, podobnie jak miało to miejsce w przypadku imperium Aleksandra Wielkiego, imperium mongolskiego, imperium Karola Wielkiego czy bliższych nam imperiów kolonialnych budowanych przez mocarstwa europejskie.

Wikłanie się na Ukrainie byłoby znacznym osłabieniem całej Unii, także ze względu na już piętrzące się problemy wewnętrzne, z którymi Bruksela musi się uporać, jeśli chce przetrwać kolejną dekadę w charakterze europejskiego centrum sterowania, i nasiliłoby tendencje rozkładowe całej wspólnoty.

Jest jeszcze sprawa problematycznej polityki wschodniej Unii Europejskiej, zwłaszcza w odniesieniu do jej ambiwalentnego podejścia do Rosji. Obawy i lęki Ukrainy są być może podzielane w Rydze i Tbilisi, ale już niekoniecznie w Londynie czy Madrycie, co z kolei uniemożliwia jej przystąpienie do europejskiej security community, czyli europejskiego kompleksu bezpieczeństwa, którego czynnikiem konstytuującym są podzielane lęki i obawy.

Ponadto charakter Unii Europejskiej jako mocarstwa niewojskowego (civilian power), oddziałującego na środowisko międzynarodowe przede wszystkim za pomocą instrumentów ekonomicznych, politycznych oraz soft power, jest kolejnym obok polityki wschodniej czynnikiem wiążącym nieco ręce eurokratów. Bowiem gdyby nawet założyć, że są oni zainteresowani działaniami wychodzącymi poza stanowczo brzmiące zapewnienia (nie bez kozery mówi się, że gdy Rosja zajmuje Krym, Bruksela zajmuje stanowisko), brakuje im narzędzi, którymi skutecznie mogliby realizować cele polityki nakierowanej na rzeczywistą konfrontację z Rosją. (…)

Realność, czy raczej nierealność funkcjonowania państwa ukraińskiego szczególnie w jego wschodniej i południowo-wschodniej części widać także na gruncie nauki porównawczej o cywilizacjach, której jednym z ojców założycieli był Feliks Koneczny, a której syntezy z dokonaniami polskiej szkoły socjologicznej, mianowicie psychologiczno-socjologiczną teorią społeczeństwa (a zwłaszcza norm społecznych) Leona Petrażyckiego i jego ucznia Henryka Piętki dokonał Józef Kossecki. Otóż zwraca ona uwagę na związki społeczne różnokrewne, w których łącznik biologiczny, czyli wspólne pochodzenie, nie jest czynnikiem konstytuującym. Jednym z nich jest natomiast ‘narodowość’ oznaczająca wspólnotę etnograficzną (wspólny język, religia, kultura, itp.).

Narodowość nie posiada poczucia państwowego; historia zna mnóstwo przykładów narodowości podlegających różnym władcom i należących do różnych państw, nie dążących jednocześnie do posiadania własnego.

Narodowością, według terminologii przedwojennej, byli na przykład Rusini. Jest to o tyle istotne, że nie należy mylić narodowości z pojęciem ‘narodu’, które oznacza naczelny związek społeczny różnokrewny, obejmujący swoimi funkcjami całość życia społecznego.

Koneczny określił naród jako zrzeszenie cywilizacyjne posiadające ojczyznę i język ojczysty oraz mające cele wychodzące poza materialną walkę o byt. Jednak – co najważniejsze – o ile państwo jest zrzeszeniem przymusowym, opartym na prawie, o tyle naród jest zrzeszeniem dobrowolnym, opierającym się na etyce.

Wspólnota określana przez narodowość staje się narodem, kiedy zaczyna się w niej formułować własne poczucie państwowe. Świadomość narodowa, czyli świadomość własnej identyfikacji narodu, musi się wytworzyć w odpowiednio dużej części populacji.

Z kolei ‘lud’ jest to zespół narodowości stanowiący ludność jednego państwa – ale niekoniecznie się z nim identyfikujący.

Niewątpliwie na terenie państwa ukraińskiego żyje lud ukraiński, ale kto z członków tego ludu należy do narodu ukraińskiego, to się dopiero teraz klaruje (i jest to proces wcale niejednoznaczny i nieukończony). Z trudem działający aparat państwa nie jest i nie będzie w stanie poradzić sobie z tendencjami secesyjnymi, albowiem we wschodniej części Ukrainy ściera się poczucie narodowe rosyjskie z poczuciem narodowym ukraińskim, i jest to fakt, na który władze w Kijowie nie zdołają nic poradzić ani w sferze kulturowej, ani w sferze politycznej.

To, co możemy zaobserwować na Ukrainie, to swoisty sprawdzian z tego, na ile ukraińskie poczucie narodowe (a nie tylko narodowościowe) jest utrwalone w granicach obecnego państwa ukraińskiego. Innymi słowy, ilu z członków ludu Ukrainy, czyli obywateli państwa ukraińskiego, to są Ukraińcy w rozumieniu narodu, a ilu ma tylko narodowość ukraińską bądź też inną.

Cały artykuł Moniki Gabrieli Bartoszewicz pt. „Ukraina dla początkujących” znajduje się na s. 6 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Moniki Gabrieli Bartoszewicz pt. „Ukraina dla początkujących” na s. 6 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego