Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze (Na dwa miesiące przed wyborami) / Felieton Jana Azji Kowalskiego

W 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość objęło w posiadanie państwo teoretyczne, czyli wydmuszkę państwa. I od tego czasu z uporem godnym lepszej sprawy próbuje tę wydmuszkę wzmacniać.

Jan A. Kowalski

Przyznam się po raz kolejny: 5 lat temu, w I turze wyborów prezydenckich, głosowałem na Pawła Kukiza. Niezależny od partii politycznych kandydat, z głównym postulatem odpartyjnienia życia publicznego w Polsce, zyskał prawie 21-procentowe poparcie. Dziś, 5 lat później, już wiemy, że to poparcie obywatelskie Paweł Kukiz zmarnuje. Ale jeżeli nie jesteśmy zbyt nierozsądni, to wiemy również, że społeczna tęsknota za odpartyjnieniem polskiego życia politycznego, społecznego, gospodarczego nie wyparowała jak kamfora. Jakby jej nigdy nie było. Przeciwnie, tęsknota za obywatelskim państwem wolnych Polaków dalej żyje w dużej części naszego narodu.

Na pewno nie umarła w piszącym te słowa. Dlatego nie mogę w I turze poprzeć kandydata, który reprezentuje obcy mi nurt w myśleniu o zarządzaniu państwem. Nurt, który postrzega państwo jako łup zwycięskiej drużyny partyjnych wojowników. Ponieważ zwyciężyli, to mają prawo podporządkować sobie, swojemu wodzowi i drużynie (=Partii) całą strukturę zarządzania państwem. Ze wszystkimi jego instytucjami, nawet tymi, które z definicji powinny pozostać apolityczne i bezpartyjne. Żenujący spór o podporządkowanie sobie prezesa Najwyższej Izby Kontroli, łącznie z pomysłem na pozbawienie go niezależności poprzez zmianę Konstytucji, jest tego wystarczającym dowodem.

Paweł Kukiz bezmyślnie roztrwonił swoje poparcie i na parę lat zablokował poważne myślenie o innym, niepartyjnym pomyśle na zarządzanie państwem.

Ale pamiętamy przecież jedną z pierwszych deklaracji wodza zwycięskiej drużyny, Jarosława Kaczyńskiego, pod jego adresem: połowa posłów może być wybierana w okręgach jednomandatowych. W zamian za Twoje poparcie, Pawle! Ale Paweł Kukiz chciał wszystko. Dlatego nie dostał niczego, a wraz z nim niczego nie dostaliśmy my, obywatele (nie mylić z UBywatelami). To znaczy, uściślijmy, dostaliśmy partyjne zapewnienie, że Partia wie lepiej i prowadzi nas jedynie słuszną drogą ku świetlanej przyszłości. I polecenie, że mamy słuchać i nie przeszkadzać.

Napisałem miesiąc temu, czym groziłoby zwycięstwo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nie będę tu przypominał. Kto chce się jeszcze raz przestraszyć, niech odszuka na naszym portalu. Ale bezapelacyjne zwycięstwo Andrzeja Dudy w I turze będzie oznaczać zanik dyskusji na temat reformy polskiego państwa i zarządzania naszym narodem. Niepodważalny i bezdyskusyjny będzie tylko jeden sposób, ten właśnie realizowany przez obóz Dobrej Zmiany.

Andrzej Duda jeszcze nie wygrał w I turze, dlatego podyskutujmy przez chwilę. Czy ten sposób jest dla nas, państwa i narodu, najlepszy? Uważam, że tylko w dwóch elementach jest lepszy od sposobu realizowanego kiedyś przez Platformę Obywatelską.

  1. Pierwszy, wewnętrzny: politycy do spółki z gangsterami nie okradają zwykłych obywateli.
  2. Drugi, zewnętrzny: obóz Dobrej Zmiany zakwestionował koncepcję oddania polskiego państwa pod bezpośredni zarząd niemieckiej Brukseli. Na rzecz odzyskania suwerenności przy poparciu Stanów Zjednoczonych

Nie chcę pomniejszać znaczenia powyższych punktów. Dla polskiej racji stanu (w klasycznym tego słowa znaczeniu) to punkty podstawowe. Ale brakuje tu elementu trzeciego – polskiego społeczeństwa. Polskiego społeczeństwa w każdym przejawie jego żywotności. Oparcia się na nim jako na największym polskim skarbie narodowym. W wymiarze społecznym właśnie, gospodarczym, militarnym i politycznym.

Po okresie wielkiej Patologii Obywatelskiej trwającej od 1990 do 2015 roku, Prawo i Sprawiedliwość objęło w posiadanie państwo teoretyczne, czyli wydmuszkę państwa. I od tego czasu z uporem godnym lepszej sprawy próbuje tę wydmuszkę wzmacniać.

Wewnątrz poprzez budowanie kolejnych autostrad, swoistych pasów transmisyjnych Centrala – gmina. Na zewnątrz poprzez kupowanie kolejnego amerykańskiego sprzętu wojskowego nakierowanego na zewnętrzny amerykański konflikt zbrojny.

Jednak wzmocnienie panowania wewnętrznego poprzez rozbudowę partyjnej (niby-państwowej) biurokracji nie uczyni z pustej skorupki żywego jajka. Nie odrodzi życia. Wręcz przeciwnie, już ponad milionowa armia biurokratów skutecznie utrudnia takie odrodzenie. I za niedługo okaże się, że jest główną przeszkodą w powstaniu polskiego kapitału narodowego. Z samej swej istoty biurokracja może jedynie przeszkadzać i uniemożliwiać. Jak mojej firmie w wywozie śmieci, pomimo 300-złotowej opłaty zgłoszeniowej. A przecież  przez wiele lat płaciłem za wywóz śmieci zgodnie z umową podpisaną z firmą utylizacyjną i worki ze śmieciami nie piętrzyły się przed budynkiem mojej firmy.

Budowa sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi jest, rzecz jasna, najlepszą koncepcją, na jaką stać Polskę w najbliższych dwudziestu latach, a może i dłużej.

Jednak zaangażowanie się w ten sojusz bez wewnętrznego wykorzystania możliwości, jakie stwarza, może okazać się jednym z głównych błędów strategicznych naszego państwa. Aby stać się jądrem Międzymorza, nie wystarczy kupować F-35 na kredyt. Dla pozostałych państw potencjalnie je tworzących musimy stać się atrakcyjni pod każdym względem. A najbardziej pod względem gospodarczym. Musimy stać się państwem bogatym. Swoistym eksporterem bogactwa i wolności, jaką można za nie kupić lub zabezpieczyć.

Jak to osiągnąć i dlaczego w związku z tym w I turze nie zagłosuję na Andrzeja Dudę, napiszę w kwietniowym numerze „Kuriera WNET”.

Artykuł Jana Azji Kowalskiego pt. „Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Jana Azji Kowalskiego pt. „Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze” na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Andrzej Jarczewski: Krzysztofa Karonia uważam za najważniejszego filozofa ostatnich lat w Polsce i może na świecie

Krzysztof Karoń na ogół daje odpowiedzi, które mnie przekonują. Wyjątek stanowią jego poglądy ekonomiczne, skażone zbyt długim obcowaniem z literaturą marksistowską: Karoń nie lubi bogaczy.

Andrzej Jarczewski

More geometrico

W zeszłorocznym artykule zwróciłem uwagę na metodę, konsekwentnie stosowaną przez Karonia i na okładce, i w rozumowaniu. Tę metodę – tym razem dopowiem: całkowicie błędną – wymyślił Kartezjusz, a Spinoza doprowadził do absurdu. Otóż Kartezjusz, skądinąd genialny matematyk i ważny filozof, bezpodstawnie założył, że filozofię można uprawiać na wzór geometrii euklidesowej: przyjąć jakieś pewniki, a całą resztę logicznie wyprowadzać na niewzruszonym fundamencie tych pewników.

Ta atrakcyjna metoda zawiera w sobie dwa słabe punkty: 1) W jaki sposób się dowiemy, że wybrane dla danej kwestii aksjomaty są poprawne? Wszak nawet drobna nieścisłość na początku może doprowadzić do skutków nieprzewidywalnych, co opisuje (nieznana Kartezjuszowi) teoria chaosu. 2) Skąd wiemy, że w danej dyscyplinie, np. w filozofii, logika jest narzędziem właściwym, gwarantującym poprawność wyników? Historia filozofii – wbrew pozorom – wcale tego nie dowodzi.

Metoda more geometrico u Karonia polega na zdefiniowaniu „pojęć podstawowych” i konsekwentnym stosowaniu tych pojęć tylko w ściśle określonym znaczeniu, z bezwzględnym odrzuceniem innych definicji. O ile samo ujęcie pojęć podstawowych uważam za istotny i cenny wkład Karonia do reinterpretacji marksizmu, to sztywne trzymanie się tych samych założeń w różnych kontekstach prowadzi do wniosków mocno ryzykownych.

Niezmienność logiki

W geometrii twierdzenie raz dowiedzione, np. przez Talesa, będzie tak samo słuszne po tysiącu lat, jak i po tysiącu wieków. Nawet jeżeli ludzkość nie poczeka, by to sprawdzić.

Podobnie – wszystkie prawa logiki formalnej były słuszne, zanim na świecie pojawił się człowiek i w niezmienionej postaci będą obowiązywać, gdy przeminiemy. Wystarczy, że przed śmiercią ostatniego człowieka ktoś wyśle w kosmos definicję jednego tylko działania na zbiorze dwuelementowym (np. binegacji). Obserwatorzy z dalekiej galaktyki na tej podstawie dojdą do takich samych zasad działania komputerów jak my w XX wieku.

Okładka książki Krzysztofa Karonia „historia antykultury 1.0” | Fot. ze zbiorów A. Jarczewskiego

Logika nie ma w sobie zdolności do zmiany. Gdybyśmy nawet (błędnie) założyli, że logika miała jakikolwiek związek z językiem w czasach, gdy Arystoteles pisał swoje genialne Analityki, to zauważmy, że przez te dwa i pół tysiąca lat ludzie się pozmieniali, narody i języki są inne, a niezmienione Analityki pozostają tak samo poprawne jak zawsze. O takich bytach, jak logika i człowieczeństwo, możemy mówić: ‘byty konwergentne’, istniejące obok siebie bez żadnego koniecznego związku. Z logiki możemy korzystać tylko w prostych wnioskowaniach. Z każdym kolejnym piętrem niby niezawodnej dedukcji logika jest coraz mniej pewna w warunkach realnych. Tylko w świecie komputerów logika jest niezawodna zawsze.

Metoda czasownikowa

To, czym działalność Karonia (książka i wykłady) różni się od przeciętnej produkcji filozoficznej w Polsce, to nie tylko oryginalność idei głównej, bo o to by nawet nie było trudno w kraju, który dopiero przyswaja zachodnią filozofię XX wieku, prawie niedostępną w czasach, gdy powstawała. Nasi wykładowcy filozofii musieli być komunistami w PRL-u, a później szybciutko wyprali się z sowieckiego marksizmu leninowskiego, by wpaść w objęcia marksizmu frankfurckiego, którym zarażają i porażają swoich następców. Do dziś pisane są doktoraty i habilitacje o tym, który marksista na Zachodzie co mniema o jakimś koncepcie innego marksisty z wieku XX. Żenada.

Z mojego punktu widzenia wielką wartością metody Karonia jest czasownikowość. Autor nie operuje rzeczownikami abstrakcyjnymi, zakłamującymi rzeczywistość. Niekiedy je cytuje, ale ich nie wprowadza do swojego języka, pełnego współczesnych kolokwializmów i doskonale zrozumiałego. Cechą wypowiedzi Karonia jest dokładne nazywanie czynności, które są lub muszą być wykonywane. Na ogół są to czasowniki, choć pojawiają się też nazwy rzeczownikowe, które – jak np. ‘terror’ – rozumiemy w Polsce wszyscy tak samo i trochę inaczej niż Francuzi czy Rosjanie. Zdarzają się też czasowniki metaforyczne, np. ‘zaorać’, ale – nie wiedząc, co dokładnie ten czasownik znaczy – wiemy dokładnie, o co Karoniowi chodzi.

Słowo-klucz: kradzież

Na każdym kroku Karoń przypomina – i to jest jego wielka zasługa – że kto nie pracuje, ten musi kraść. Tę (dla wielu nowatorską) prawidłowość Karoń pokazuje na dziesiątkach przykładów.

Raczej nie mówi o Siódmym Przykazaniu, ale cały jego wykład oparty jest na przekonaniu, że kradzież jest zła. I z tym nie próbuję polemizować. Natomiast problemy zaczynają się, gdy poznajemy różne rodzaje aktywności człowieka, nazywane przez Karonia ‘kradzieżą’. Tyle wstępnych uwag, pozwalających przejść do omówienia błędu metody w książce i w internetowych wykładach Krzysztofa Karonia.

Fundamentalna kategoria systemu Karonia – pojęcie ‘kradzieży’ – występuje jako rzeczownik w tym sensie nieprecyzyjny, że pozwala sobą nazwać różne czynności, które autor potępia, a które mogą być uważane za godne uznania przez innych uczestników tego dyskursu (pardon, Karoń nie używa takich „brzydkich” słów, jak ‘dyskurs’, ale ja nie jestem na to uczulony, bo ta nazwa jest trafna, choć trefna). Podejście Karonia ma charakter agensowy: „nie kradnij!”, dla odmiany moja książka zajmuje się głównie biernymi prawami pacjensa, w tym: „nie być okradanym”.

Rodzaje spekulacji

Według Karonia: „spekulacja – to zarabianie pieniędzy bez wytwarzania jakichkolwiek dóbr (coś za nic)” oraz: „kto akceptuje spekulację, akceptuje kradzież”.

Te poglądy są w kolejnych wykładach i w książce szeroko uzasadniane. Tu jednak mamy do czynienia z przejściem na pozycje rzeczownikowe. Ponieważ spekulacja zawsze jest kradzieżą, a kradzież zawsze jest złem – spekulacja jest złem. Same rzeczowniki. Tymczasem w życiu społecznym mamy do czynienia z różnymi rodzajami spekulowania. Jedne są złe, a inne są konieczne w taki sposób, że ich ocena w kategoriach dobra i zła staje się nierelewantna (do czynności „koniecznych” i niepoddających się wartościowaniu w tych kategoriach zaliczam m.in. oddychanie, jedzenie, picie itd.). (…)

Społeczne kontinuum

Okładka angielskiej wersji książki Andrzeja Jarczewskiego pt. „The Verbal Philosophy of Real Time” | Fot. A. Jarczewski

Na koniec powiem coś o własnej książce, by zasygnalizować, z jakich pozycji odnoszę się do dzieła Karonia. Otóż zasadnicza różnica widoczna jest już na okładkach. U mnie nie ma czarnych kwadratów na białym tle, symbolizujących metodę more geometrico. Nie ma postulatu wyraźnego oddzielenia dobra od zła. Zamiast tego widzimy kłębowisko dziwnych krzywych, które jest uogólnieniem – rozważanej wewnątrz książki – koncepcji osoby we wspólnocie (nie: koncepcji człowieka jako indywiduum). (…)

Wyobraźmy sobie jakąś większą społeczność, w której znajdziemy ludzi o różnym stopniu uczciwości. Spróbujmy ich uszeregować względem wybranej cechy w taki sposób, by na pierwszym miejscu postawić osobę o zerowym natężeniu tej cechy (teraz: bezwzględnego złodzieja), a na ostatnim – człowieka, który za żadne skarby i pod żadną groźbą nie byłby w stanie ukraść nikomu niczego. Pomijam w tym przykładzie kwestię możliwości pomiaru danej cechy; chodzi o pewną hipotezę, o to, jak sobie wyobrażamy rozkład wybranej cechy w społeczeństwie. Podobnie można by rysować np. rozkład bogactwa i badać w ten sposób wiele innych parametrów. (…)

Ludzie nie dzielą się (dwuwartościowo) na dobrych i złych, ale że między skrajnościami znajdziemy przeważającą część populacji, która generalnie potępia kradzież. Gdyby jednak ceną za krystaliczną uczciwość było wymordowanie naszej rodziny, miasta, a w końcu wszystkich ludzi na Ziemi – otóż gdyby cena doskonałości była za wysoka, to jednak zgodzilibyśmy się nie być aż tak doskonali jak Savonarola.

Zapewne zaliczamy siebie do tej większości, która na podobnych prezentacjach zajmuje miejsce między punktami wyróżnionymi na osi poziomej, czyli charakteryzuje się społecznie akceptowalnym natężeniem badanej cechy, oznaczanym na osi pionowej (pomijamy tu szczegóły, opracowane w książce). Dodatkowym parametrem jest tu czas.

Dziś jesteśmy radykalnie uczciwi, ale kiedyś tam w przeszłości znaleźliśmy się w takiej jakby trochę niewyraźnej sytuacji, że właściwie sami nie wiemy, czy to było bardzo uczciwe, czy może nie za bardzo.

Obserwator zewnętrzny, który nie szukałby mętnych samousprawiedliwień, oceniłby nas wtedy jednoznacznie: złodziej! Ale my oczywiście się z nim nie zgadzamy, no… nie w pełni, bo intencje były w zasadzie jakby nie takie złe itd.

„The verbal philosophy of real time”

W przekładzie na polski – tytuł mojej książki brzmiałby dość niezręcznie: „Filozofia czasownikowa czasu rzeczywistego”. Oprócz metody czasownikowej i hipotezy społecznego kontinuum wprowadzam tam – znaną z informatyki – koncepcję czasu rzeczywistego, który biegnie sekwencjami czasu zegarowego: od każdej przyczyny do jej nieuniknionego skutku. Przedmiotem pierwszej części książki jest czasownikowa teoria prawdy, a drugiej – czasownikowa teoria dobra.

O zawartości książki napiszę, jak ukaże się jej polskie wydanie, bo obecna cena egzemplarza papierowego – 65 ₤ – gwarantuje raczej, że nikt tego w Polsce nie kupi (Google Books oferuje e-booka za 286 zł). Teraz tylko wyjaśnię, dlaczego o tej książce wspominam w kontekście Historii antykultury 1.0. Otóż we wspomnianej tu na wstępie zeszłorocznej recenzji książki Karonia zawarłem opinię, że należy to dzieło wydać w innych językach. Wiem, że doradzać łatwo, wykonać trudno. Przetestowałem więc na własnym grzbiecie, jak to się robi bez żadnych grantów ani jakiegokolwiek wsparcia, w prowincjonalnych Gliwicach i w wieku lat… 70, co ma znaczenie, bo Krzysztof Karoń jest ode mnie znacznie młodszy, mieszka w Warszawie, ma lepsze zaplecze i pójdzie mu dużo łatwiej 🙂

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Karoń więźniem własnej metody” znajduje się na s. 18 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Karoń więźniem własnej metody” na s. 18 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hospicjum dziecięce to cud. Pomogli nam nie tylko darczyńcy, ale ci, co byli naszymi pacjentami, a są już w niebie

Zrób wszystko, żeby choremu i jego rodzinie pomóc, daj, co masz, po prostu daj wszystko. I wtedy jesteś obrazem Boga i ktoś, patrząc właśnie na ciebie, powie: dotknąłem Boga w Jego postaci ludzkiej.

s. Michaela Rak, Piotr Dmitrowicz, Krzysztof Skowroński

Krzysztof Skowroński: Siostra Michaela Rak jest tu gospodynią, duszą tego wspaniałego hospicjum. Dzisiaj mamy wielką uroczystość – otwarcie hospicjum dla dzieci. Towarzyszą nam tutaj święci: Jan Paweł II, Faustyna, błogosławiony Michał Sopoćko… Zacznijmy opowieść o duchowości tego miejsca od polskiego papieża.

Święty Jan Paweł II wpisał się w drogę mojego powołania. Pamiętam, jak jeszcze w domu rodzinnym wróciliśmy kiedyś z rodziną po pracy w polu i nastąpiła potężna salwa radości – dowiedzieliśmy się, że papieżem został Polak. Miałam wtedy kilkanaście lat. Później przez cały jego pontyfikat Pan Bóg splatał moje drogi z papieżem. Pamiętam, że kiedy byłam nowicjuszką, pojechałyśmy z siostrami na spotkanie z Ojcem Świętym do katedry szczecińskiej, wypełnionej po brzegi. To było spotkanie z osobami duchownymi, więc my jako nowicjuszki, dziewczyny, postawałyśmy jak się dało na oparciach ławek. Papież przechodził główną nawą i już nas minął . Wiadomo, każdy chciał go dotknąć, coś do niego powiedzieć… Papież już był trzy, cztery metry za nami, więc ja tylko krzyknęłam: – Ojcze Święty, my się modlimy za ciebie! I papież zatrzymał się, odwrócił, wśród tego tłumu spojrzał na mnie i zapytał: – A kto się za mnie modli? Więc ja podniosłam rękę i powiedziałam: – Siostry Jezusa Miłosiernego. A on spojrzał mi głęboko w oczy i mówi: – To się naprawdę módlcie, naprawdę módlcie!

I mnie te słowa – już dziś świętego – Jana Pawła II bardzo mocno poruszyły: żeby wszystko, co czynimy, było naprawdę. I modlitwa, i miłosierdzie, wszystko.

I później jego encyklika o Miłosierdziu Bożym przekierowała mnie na czyn miłosierdzia wobec chorych, wobec tych, którzy tego miłosierdzia potrzebują. Po prostu jest ona dla mnie mocą, siłą. I wiem, że właśnie w przestrzeni obcowania świętych on jest razem z nami.

Jak Siostra zapamiętała to spojrzenie?

Było przenikające, pełne ufności, dotykało całego serca, po prostu całego serca. Niosę to jego głębokie spojrzenie. Później miałam jeszcze wiele innych spotkań z papieżem, ale to jego wołanie: „To się naprawdę módlcie!” było dla mnie czymś przeogromnym. I tak sobie myślę, że w encyklice o Miłosierdziu Bożym, która dla mnie jako siostry Jezusa Miłosiernego jest fundamentem, on mocno wypowiedział i przypomniał słowa: „kto Mnie widzi, widzi Ojca”. I to jest wołanie, żeby każdy człowiek, który się ze mną spotka, widział we mnie działanie mocy Boga, że to Bóg działa przez ludzi, i wtedy świat jest pełen miłosierdzia i spojrzenia pełnego miłości człowieka do człowieka.

Piotr Dmitrowicz: Słucham tego i zaniemówiłem. To jest kolejny przykład, że my mówimy o naszym Janie Pawle II tak, jakby każdy z nas się z nim spotykał z osobna. To nie jest tak, że były miliony czy tysiące ludzi na spotkaniu, ale był on i ja. Chyba Wanda Półtawska zapytała kiedyś Jana Pawła II, jak to jest, kiedy on staje przed tymi milionami? A on powiedział: ja nie staję przed milionami, ja staję i mówię do konkretnego człowieka. I Siostra też opowiada o osobistym spotkaniu.

Oczywiście, i przenikniętym mocą Bożą. Bo kiedy Ojciec Święty nas minął i już był kilka metrów bliżej ołtarza, usłyszał mój głos, ale nie widział, kto wołał, a od razu spojrzał w moje oczy. On nie mógł wiedzieć, że to ja wołałam. To zadziałała moc Ducha Świętego, która porusza i daje siłę.

Spotykałam się z Ojcem Świętym jeszcze na placu Świętego Piotra, dwa razy na audiencji ogólnej, na spotkaniach indywidualnych, a później było to wyjątkowe spotkanie, kiedy krzyczeliśmy na placu Świętego Piotra „Santo subito!”, patrząc na trumnę z ciałem Jana Pawła II. Święty, naprawdę święty, to nie podlegało żadnej dyskusji. A święty zawsze woła – prawda? – bądź też święty, bądź obrazem Chrystusa. (…)

KS: Byliśmy tutaj w momencie, kiedy nastąpiło pierwsze uderzenie kafara. I nic więcej nie było, nawet fundamentów, pierwsze prace się rozpoczynały – i nagle jest. Obserwujemy wiele budów, Siostro, w Rzeczpospolitej i innych miejscach, i te budowy mają swoje plany, inżynierów, wykonawców, a jednak często mają kłopoty, żeby ruszyć z miejsca. A Siostra już dokonała swego dzieła.

Obcowanie świętych. W poczuciu własnej słabości czy niemocy – bo mieliśmy przeróżne problemy, także administracyjne – ja wołam tych po drugiej stronie, naszych świętych. Świętego Jana Pawła II, naszego błogosławionego Michała Sopoćkę, świętą Faustynę, świętych męczenników… Mówię: błagam, pomóżcie nam!

Mało tego, ja proszę tych po drugiej stronie, którzy byli naszymi pacjentami, a już osiągnęli wieczność: pomóżcie nam! I kiedy to się zbiera w jedno – ci tu, na ziemi, i ci w niebie – można dokonać cudu. I hospicjum dziecięce to cud.

A Siostra jest właściwie wszędzie. Była Siostra między innymi na Białorusi, w domu rodzinnym błogosławionego Michała Sopoćki. Co Siostra stamtąd przywiozła?

Okno. Byłam bardzo poruszona, bo dom rodzinny błogosławionego księdza Michała Sopoćki jest teraz pustostanem w ruinie. Zobaczyłam wyłamane przez wiatr okno. Wystarczyło je po prostu zdjąć z jednego gwoździa i to okno z jedną, potłuczoną szybą przywiozłam. I tak po prostu poczułam, że ksiądz Sopoćko, dorastając do kapłaństwa i do świętości, przez to okno patrzył na przestrzeń świata, codzienności. Chciałabym, żeby patrzył symbolicznie przez to okno także na nas i na swoje ukochane Wilno. To okno wisi w dziale hospicjum dziecięcego.

Wzięłam też deskę z dachu rodzinnego domu księdza Sopoćki. Dzisiaj, dzięki naszemu wolontariuszowi Staszkowi, mamy przepiękne dwa krzyże z tej deski. To są relikwie.

One zapewniają nam przestrzeń, w której czujemy się chronieni od tego, co może nam spaść na głowę, a ksiądz Sopoćko wskazuje nam drogę. Jest naszym patronem, patronem naszej misji hospicyjnej.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dmitrowicza z s. Michaelą Rak, pt. „Czyńmy wszystko naprawdę!”, znajduje się na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dmitrowicza z s. Michaelą Rak pt. „Czyńmy wszystko naprawdę!” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Proces polityczny porównywany do sprawy Dreyfusa. Były prezydent Francji i jego żona oskarżeni w tzw. Fillongate

Czy w tej sprawie jest drugie dno? Kto skorzystał, a kto stracił na tej aferze i dlaczego jest ona coraz częściej porównywana przez francuskich komentatorów sceny politycznej do sprawy Dreyfusa?

Zbigniew Stefanik

Na ławie oskarżonych zasiedli również Penelope Fillon (żona byłego premiera) oraz Marc Joulaud (były współpracownik premiera Fillona). Wszyscy troje są oskarżeni o defraudacje finansowe. Mieli się ich dopuścić w okresie od 1998 do 2013 r. W tym czasie Penelope Fillon była zatrudniona na stanowisku asystentki swojego męża, który sprawował wówczas mandat poselski. Zdaniem prokuratury i sędziów śledczych Penelope Fillon miała być tzw. słupem, umożliwiając wszystkim trojgu oskarżonym wyłudzenie około miliona euro od francuskiego parlamentu. Według oceny oskarżyciela publicznego, jej zatrudnienie miało charakter fikcyjny, nie ma bowiem dostatecznych dowodów na to, iż w rzeczonym okresie Penelope Fillon faktycznie wykonywała pracę asystentki posła. Proces przed sądem pierwszej instancji François i Penelope Fillonów oraz Marca Joulauda ma potrwać do końca marca br. Wszystkim trojgu oskarżonym grozi wyrok do 10 lat więzienia oraz wysoka kara finansowa. Ponadto francuski parlament zażądał od małżonków Fillon zwrotu pieniędzy, które mieli oni zdefraudować. (…)

25 stycznia 2017 r. tygodnik „Le Canard enchaîné” opublikował szokujący artykuł. Według jego autorów François Fillon w okresie, kiedy był posłem, miał sprzeniewierzyć ponad milion euro z budżetu francuskiego parlamentu, zatrudniając fikcyjnie swoją żonę jako swoją asystentkę. Taki stan rzeczy trwał ponoć przez ponad 15 lat, a w tym procederze miał brać również udział bliski współpracownik François Fillona, Marc Joulaud.

W pierwszych dniach po tych doniesieniach François Fillon zdawał się lekceważyć całą sprawę. Stwierdził, że artykuł jest przejawem brutalnej kampanii wyborczej. W udzielanych w kolejnych dniach wywiadach prasowych przyznał, że zatrudniał swoją żonę jako asystentkę, jak większość francuskich polityków, którzy zatrudniali i zatrudniają w ten sposób członków swoich rodzin. Dodał również, iż zatrudniał również swoje dzieci i nie widzi w tym niczego nadzwyczajnego. Kolejne tygodnie przyniosły dodatkowe rewelacje w tej sprawie. Żona François Fillona miała również pracować dla czasopisma „Revue de Deux Mondes”, należącego do przyjaciela byłego premiera, i znów nie istniały ponoć żadne dowody na to, że wykonywała tam jakąkolwiek pracę. Ponadto dzieci Fillonów również znajdowały się na liście płac partii Republikanie i francuskiego parlamentu bez żadnego potwierdzenia pracy uzasadniającej pobieranie przez nie wynagrodzenia.

Czy jeśli nie doszłoby do Fillongate, Emmanuel Macron miałby szanse jakkolwiek zaistnieć w tych wyborach prezydenckich? Czy François Fillon stał się persona non grata zarówno dla lewicowych, jak i dla prawicowych czołowych polityków francuskich, bo podejrzewano go o zbyt bliskie kontakty z Rosją Władimira Putina? Czy może został obiektem ataków części francuskiego środowiska sędziowskiego, które nie chciało dopuścić do powrotu do władzy nad Sekwaną partii Republikanie, a także wyrównać rachunki z liderami politycznego obozu chirakistów i sarkozistów? Czy atak na François Fillona to odwet na partii Republikanie za ataki ze strony Jacque’a Chiraca, Nicolasa Sarkozy’ego oraz innych polityków prawicy na grupę sędziów, która zamierzała postawić czołowych polityków francuskiej prawicy przed sądem za domniemane nadużycia i defraudacje finansowe? Wreszcie, czy Fillongate była dziełem konkurentów François Fillona na prawicy? Te pytania pojawiają się nad Sekwaną od trzech lat. Czy w tej sprawie jest drugie dno, a może jakieś kolejne? Kto skorzystał, a kto stracił na tej aferze i dlaczego jest ona coraz częściej porównywana przez francuskich komentatorów sceny politycznej do sprawy Dreyfusa? (…)

Tzw. Fillongate była głównym czynnikiem, który doprowadził do klęski partii Republikanie w wyborach prezydenckich 2017 r. i umożliwił zwycięstwo Emmanuelowi Macronowi. Trudno wszak sobie wyobrazić polityczny sukces obecnego prezydenta Francji bez Fillongate i politycznych wydarzeń związanych z tą aferą.

Jednak okazało się również, iż sprawa ta miała poważne następstwa dla wszystkich obozów politycznych we Francji.

Publikacje dotyczące oskarżeń pod adresem François Fillona o defraudacje finansowe zapoczątkowały potężny szereg oskarżeń o to samo wielu czołowych polityków francuskich tak z prawicy, jak z centrum i lewicy.

W marcu 2017 r. ze stanowiskiem ministra spraw wewnętrznych musiał pożegnać się lewicowy polityk Christophe Leroux. Został on oskarżony o fikcyjne zatrudnianie córki na stanowisku swojej asystentki w czasie, gdy sprawował mandat poselski. Nie znaleziono bowiem dowodów na to, iż jego córka wykonywała pracę, która uzasadniałaby wynagrodzenie wypłacane przez francuski parlament. W czerwcu 2017 roku do dymisji musiał się podać koalicjant Emmanuela Macrona, przewodniczący centrowej partii MoDem, François Bayrou. Jako minister sprawiedliwości François Bayrou stworzył pakiet ustaw na rzecz »moralizacji francuskiego życia politycznego«. Ów pakiet, przyjęty latem 2017 roku przez francuski parlament, zakazywał francuskim politykom sprawującym mandaty wyborcze m.in. zatrudniania członków rodzin na stanowiskach asystentów i współpracowników. W czerwcu 2017 r. Bayrou i czołowi politycy jego partii zostali oskarżeni o defraudację funduszy europarlamentarnych, które mieli wykorzystywać do finansowania struktur krajowych swojej partii. W lipcu 2019 r. ze stanowiskiem ministra transformacji ekologicznej musiał pożegnać się bliski współpracownik Emmanuela Macrona, François de Rugy. Na początku lipca 2019 r. portal mediapart opublikował szereg artykułów, z których wynikało, ze de Rugy podczas sprawowania urzędu przewodniczącego niższej izby francuskiego parlamentu finansował ze środków parlamentarnych prywatne kolacje dla siebie, swojej żony i przyjaciół oraz wykorzystywał fundusze publiczne na niezwykle drogie remonty mieszkania służbowego, które zajmował. Został również oskarżony o niejasne kontakty z lobbystami, kiedy pełnił funkcję ministra transformacji ekologicznej. To tylko kilka przykładów czołowych francuskich polityków, którzy doznali politycznego upadku po informujących o niejasnościach finansowych publikacjach, jakie pojawiły się w następstwie tzw. Fillongate.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Polityczny proces czy proces polityka?” znajduje się na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Polityczny proces czy proces polityka?” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Landsbergis: Najpierw stajesz się człowiekiem wolnym w duchu, a potem cały naród dokonuje restytucji państwowości

Jan Paweł II był wielkim politykiem. I szeroko patrzył na historię i na to, co się dzieje teraz, bo to, co się dzieje dziś, wpływa na jutro. I jego dokonania mają wagę dziejową. Także wobec Litwy.

Krzysztof Skowroński, Piotr Dmitrowicz, Vytautas Landsbergis

Krzysztof Skowroński: Rok 1978. Wybór papieża Polaka. Jak Pan to przyjął?

To było wydarzenie obiecujące coś bardzo nowego. Nie tylko w obrębie wartości i działalności duchowej. Religijne, ale i polityczne. Jan Paweł II nie był jeszcze Janem Pawłem Drugim. Był kardynałem. Był już znanym ze swojej postawy jako człowiek głęboko religijny, a jednocześnie humanista, z przeszłością aktorską i rozumieniem sztuki teatralnej. Gdy już zaczął swoją działalność jako duszpasterz wszechświatowy, bardzo się wyróżniał. Pamiętam jego inauguracyjne wystąpienie na placu św. Piotra. Oczywiście nie było mnie tam, ale to było przekazywane przez media – jak zwrócił się do wierzących: „Nie bójcie się!”. To słowa Chrystusa.

Ale potem można było się domyślić, jak to wyszło paradoksalnie. Bo tak jak rozumiem, Chrystus mówił: Nie bójcie się, że was jest mało!. Pokonacie świat! A gdy Jan Paweł II zwrócił się z tymi słowami, chyba miał na myśli ludzi uciemiężonych przez komunizm, którzy byli przyzwyczajeni do życia w bojaźni, że są śledzeni, mogą zostać ukarani nie wiadomo za co.

A powiedział tak – nie mogę go zapytać, więc interpretuję – powiedział, żeby nie zwracać uwagi na to, że nas straszą. Bądźcie sobą w swojej godności człowieczej i chrześcijańskiej. Bądźcie ponad wszelkie prześladowania i pogróżki.

Wracając do tego, że to słowo było zwrócone do niewielkiego grona uczniów: okazało się, że nie ma się czego bać, gdy są was miliony. Niech oni się boją! To wkrótce stało się też rzeczywistością na Litwie, gdy powstał ruch wyzwoleńczy Sajudis. Też na początku był straszony: jesteście przeciwko władzy sowieckiej, jesteście wrogami narodu, wrogami prawicy. Ale gdy ludzie przestali się bać, to już było zwycięstwo. Już była wolność. Jeszcze nie polityczna, ale już duchowa. I to było decydujące. Bo najpierw stajesz się człowiekiem wolnym w duchu, a potem cały naród dokonuje restytucji państwowości.

Czyli wiąże Pan to „Nie lękajcie się” z wyzwoleniem duchowym?

Tak, tak! „Nie lękajcie się”. Nie lękajcie się, bo z wami jest prawda i Bóg. I nie bójcie się, że jest was pozornie niewielu. Was będzie bardzo wielu. I tak się stało. (…)

Piotr Dmitrowicz: Dwudziesty ósmy czerwca. Rocznica sześćsetlecia Litwy. Papież bardzo chciał przyjechać. Nie przyjechał, ale wysłał piękny list. Czy dodało Wam sił, kiedy Papież przypomniał całą, piękną historię Litwy? Litwy włączonej w Europę?

Oczywiście. Przesłanie Papieża nie było drukowane w komunistycznej prasie, ale było czytane w kościołach przez księży. Trafiało do społeczeństwa za pośrednictwem wierzących. Cały czas był taki rezonans. Co się dzieje na Litwie? Jak reaguje Stolica Apostolska i Jan Paweł II? I jak my to tutaj odczuwamy?

Tak też było z zamachem na życie Papieża. Nikt nie przykazał ludziom, by stawiali krzyże wdzięczności Bogu za to, że uratował nam Papieża. A na Litwie stawiano.

Na Górze Krzyży przy Szawlach, gdzie są tysiące krzyży, stoi też słynny krzyż dziękczynienia Bogu za uratowanie Papieża. Posłałem mu zdjęcie tego krzyża. Byłem tylko fotografem-amatorem, zrobiłem zdjęcie dla siebie, a potem, gdy mój przyjaciel Krzysztof Droba jechał do Rzymu i powiedział, że może będzie na audiencji, zobaczy Papieża, to przekazałem mu tę fotkę. Spróbuj, przekaż – i przekazał. Nie wiem, czy dzięki temu, czy już wcześniej, ale Papież znał Górę Krzyży na Litwie. Wiedział, jakim jest symbolem wiary, nawet za komuny. Niezłomny symbol niezłomnej wiary. Bo te krzyże niszczono, a ludzie je stawiali od nowa… Stawiali od nowa. I Papież to miał głęboko w sercu. Dlatego podczas pierwszej jego pielgrzymki na Litwę – a była to w ogóle pierwsza pielgrzymka papieska wszech czasów – zażądał, aby w programie znalazła się wizyta na Górze Krzyży. I modlił się tam. Jest tam dotychczas zachowana kaplica, gdzie Papież odprawił Mszę Świętą.

KS: Wróćmy do pierwszego spotkania Pana Profesora z Janem Pawłem II. Jakie odniósł Pan wrażenie z tego osobistego spotkania? Jakie słowa padły?

Okoliczność była specjalna. To była kanonizacja wspólnego świętego Polski i Litwy, ojca Rafała Kalinowskiego, powstańca i sybiraka, a potem karmelity bosego. I gdy Jan Paweł II go kanonizował, na pewno miał świadomość, że ten wspólny święty dla Litwy i Polski będzie działał na rzecz pojednania. I naszych narodów, i chrześcijan obojga narodów.

Jan Paweł II był wielkim politykiem. I szeroko patrzył na historię i na to, co się dzieje teraz, bo to, co się dzieje dziś, wpływa na jutro. I to, czego on dokonał, ma rangę dziejową. Także wobec Litwy.

Z okazji kanonizacji Rafała Kalinowskiego byłem z delegacją litewską w Watykanie. Byliśmy zaproszeni my – delegacja państwowa Litwy – i delegacja państwowa z Polski. Z jednej strony był Lech Wałęsa, z drugiej strony Landsbergis. Tam wydarzyło się coś ciekawego, bo Wałęsa nie bardzo chciał mi podać rękę, ale to drobiazg. Za to otoczenie Wałęsy było bardzo przychylne i dzięki temu ten incydent nie zakłócił Mszy Świętej. Potem zresztą mieliśmy z Wałęsą dobre stosunki.

Następnego dnia spotkałem się z Janem Pawłem II podczas wizyty oficjalnej. Byliśmy we dwóch, nie potrzebowaliśmy tłumacza, ponieważ mogę rozmawiać po polsku. Rozmowa była bardzo serdeczna, mówiliśmy o sytuacji duchowej, politycznej, nawet i ekonomicznej na Litwie. Także o perspektywach na uregulowanie stosunków z Rosją, bo to był rok 1991 i Związek Radziecki już się kończył, przychodziły nowe czasy. A Papież był bardzo zatroskany o cały wschód Europy, łącznie z Litwą. My już byliśmy niepodległym państwem z własnej woli i decyzji, uznanym przez państwa demokratyczne; nawet Rosja już się z tym pogodziła. Ale wciąż panowała jeszcze duża niepewność, co może stać się jutro. Dokonywały się jakieś przewroty w Moskwie, nie było wiadomo, co będzie z Jelcynem i tak dalej. Jan Paweł II był zatroskany o losy Litwy. Pytał, jak może nas wesprzeć. Poruszaliśmy nawet takie praktyczne sprawy, jak wyznaczenie nowego arcybiskupa wileńskiego, bo Jan Paweł II dokonał historycznej decyzji zjednania decyzji wileńskiej z Litwą, co było rozbite podczas tej awantury międzywojennej Litwy Środkowej i tak dalej.

PD: Czy Pan i Jan Paweł II rozmawialiście tylko jako dwaj wybitni mężowie stanu, czy był jakiś bardziej osobisty moment tej rozmowy?

Cała rozmowa była prosta i serdeczna. Nie wiem, czy występowaliśmy w roli mężów stanu. Rozmawialiśmy jak ludzie, którzy mają w dużym stopniu wspólne pojęcia o aktualnej i historycznej sytuacji w Europie.

Czas był przełomowy. I Bóg wie, co mogło jeszcze z tego wyjść. To i troska była wspólna, i chęć lepszego poznania, bo on pytał mnie o Rosję. I miałem być trochę jakby ekspertem, powiedzieć, co myślę, co wiem o nastrojach i o tym, co może się tam stać. Niepokoił się sytuacją w Rosji. Także o to, czy dojdzie do pojednania chrześcijan po obydwu stronach. Wiadomo, że Rosja – ta prawosławna Rosja – nie chciała Papieża widzieć. Dojechał do Ukrainy, gdzie był zresztą bardzo kochany. Ale do Rosji nie dotarł. To było też jego troską… Rosja, co tam się stanie?

Ale przede wszystkim rozmawialiśmy o Litwie. Miał specjalne uczucie do Litwy. Mieliśmy tu informacje, że jego babcia była Litwinką. Nie chcieliśmy tego podkreślać, aby nie mówiono, że kochamy Papieża z tego powodu. Kochamy go jako wielkiego chrześcijanina i naszego ojca, a nie z powodu babci.

KS: Jan Paweł II miał wielką charyzmę. Czy odczuł Pan tę charyzmę?

Oczywiście. Dotychczas pamiętam naszą rozmowę. Gdy ktoś mnie pyta o ludzi, których spotkałem w życiu, to na pierwszym miejscu jest Papież Jan Paweł II. Był to człowiek i niezwykły, i bardzo prosty. Taki swój. Z którym jest bardzo dobrze.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dmitowicza z byłym prezydentem Litwy prof. Vytatutasem Landsbergisem pt. „Jan Paweł II – niezapomniany, najważniejszy, swój” znajduje się na s. 14 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dimitowicza z byłym prezydentem Litwy prof. Vytatutasem Landsbergisem pt. „Jan Paweł II – niezapomniany, najważniejszy, swój” na s. 14 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Manifest dietetyczny głośnej – tzn. znanej z tego, że jest głośna – „europosłańczyni”, czyli co jest prywatne, a co nie

Na swoim profilu w jednym z portali społecznościowych dokonała wpisu, iż „to, co jemy, nie jest naszą prywatną sprawą”. Ponoć nie chodzi tu o jej prywatne preferencje, a o kwestię społeczną.

Piotr Sutowicz

Europosłanka czy też europoślini – sam bowiem już nie wiem, jak należy określać kobietę zasiadającą w Europarlamencie – pani Sylwia S. (skoro nazwisko jest znane, to umówmy się, że nie będę go na każdym kroku powtarzał) wypowiedziała się w temacie konsumpcji mięsa. (…)

Rzecz pierwsza dotyczy tego, co jest, a co nie jest sprawą prywatną. Jeśli napiszę, że żaden grzech popełniony przez kogokolwiek, choćby uczyniony był jedynie w najgłębszych zakamarkach myśli, całkiem prywatny nie jest, to jestem przekonany co do słuszności takiego poglądu. Natomiast znaczna część przedstawicieli elit będzie w tym względzie nieufna, a następnie, kiedy określę dokładnie, zgodnie z nauczaniem Kościoła, co jest grzechem, ogłosi mnie faszystą, homofobem, oskarży o mowę nienawiści. Wreszcie, gdyby moja opinia okazała się przebić do szerszych kręgów społecznych, zostanę odsądzony od czci i wiary i szybko powstanie postulat konieczności wyeliminowania mnie z życia publicznego. Co bardziej ugodowi komentatorzy obwieszczą, że sprawy wiary powinienem zostawić w domu, oczywiście pod warunkiem, że nie będę w jej duchu wychowywał dzieci.

W wypadku pani S.  postulat niejedzenia mięsa stał się częścią debaty publicznej. I wcale tu nie chodzi o powstrzymanie się całych społeczności od konsumpcji białka zwierzęcego w związku z przeżywanym właśnie Wielkim Postem, to bowiem ma pozostać prywatne.

Nie dotyczy on również sytuacji, w której szkodzę sobie i społeczeństwu jedząc jakieś świństwo, które prowadzi bądź do zatrucia pokarmowego, z którego trzeba mnie leczyć, bądź do tego, że stanę się roznosicielem jakichś szkodliwych zarazków, które powalą połowę ludzkości. To ostatnie zresztą dla części lewicowych elit chyba wcale nie jest takie najgorsze, skoro głoszą one potrzebę ograniczenia populacji ludzi szkodzących środowisku, między innymi przez jedzenie mięsa właśnie.

Pani poseł, będąca skądinąd doktorem prawa, stoi na stanowisku, że pomiędzy sposobem produkcji, z którego wynika konsumpcja, a klimatem istnieje bezpośredni związek, który obecnie nacechowany jest negatywnie. Poza tym wypowiedź powyższa wpisana jest w kampanię polityczną mającą na celu wprowadzenie nowego podatku, który miałby spowodować podniesienie cen mięsa. Ot i wszystko.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Dieta »europosłańczyni«, czyli co jest sprawą prywatną, a co nie” znajduje się na s. 7 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Dieta »europosłańczyni«, czyli co jest sprawą prywatną, a co nie” na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Życie w czasie zarazy. To chyba pierwszy przypadek w naszych wesołych czasach, kiedy dyskoteki w poście pustoszeją

Przed oczyma stanęły mi wojny, o jakich donoszono regularnie co pewien czas w PRL, zmuszające do wykupywania czego się da: po pierwsze świec, po drugie zapałek, po trzecie cukru, po czwarte mąki itd.

Jan Bogatko

Moja żona dostała od swych przyjaciółek z Bonn (liczba mnoga!) fotki pustych półek w miejscowych supermarketach. Zabrakło mleka i makaronów! Panika zaczęła się szerzyć w Nadrenii! Co będziemy jeść, jak ogłoszą w związku z epidemią domową kwarantannę dla wszystkich? Przed oczyma stanęły mi wojny, o jakich donoszono regularnie co pewien czas w PRL, zmuszające do wykupywania czego się da: po pierwsze świec, po drugie zapałek, po trzecie cukru, po czwarte mąki itd., itp.

Ale żarty na bok: niemieckie media pełne są poradników antykryzysowych na wypadek co i jak. Z listami niezbędnych zakupów włącznie. To prawdziwa kultura kryzysowa! I savoir vivre na czas zarazy: jak kichasz, to zasłaniaj usta. Myj ręce mydłem pod ciepłą wodą co godzina. Unikaj tłumów, wszelkich spędów. Dalekich podróży w zatłoczonych pociągach. I temu podobne. (…)

O ile w Chińskiej Republice Ludowej (to nie Tajwan!), gdzie korona pojawiła się po raz pierwszy w grudniu, liczba nowych zachorowań teraz spada i życie wraca do tempa sprzed zarazy, to gdzie indziej na tym globalnym świecie statystyki zachorowań strzelają w górę. Wskazuje też ona na to, jakie kraje utrzymują z ChRL bliskie relacje.

A więc przede wszystkim Korea Południowa (brak statystyk z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, najbardziej postępowego sąsiada Pekinu). Wirus wyrwał tam z codziennego życia 5000 osób. Następnie Iran (1500) oraz Włochy – smutny rekordzista w Europie. (…)

Czy po świętach wielkanocnych będzie już po wszystkim? Tego nie wiadomo. Nikt zresztą nie odważyłby się dzisiaj w Niemczech przedstawić takiej prognozy. Gorzej: nie da się już powstrzymać rozwoju infekcji przy tej liczbie zachorowań – mówi dyrektor Urzędu Zdrowia we Frankfurcie nad Menem, Rene Gottschalk. Gottschalka cytuje agencja dpa, a za nią informację tę podają wszystkie niemieckie media z telewizją i radiem włącznie. Ekspert z Frankfurtu dodaje: „To nie jest samo w sobie czymś tragicznym. Ponieważ choroba ta nie jest groźna”.

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Życie w czasach zarazy” na s. 3 marcowego „Kuriera WNET” numer 69/2020, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Życie w czasach zarazy” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

PKN Orlen jest obecny w około stu krajach na sześciu kontynentach. Przez 4 lata zarobił 23 mld zł i chce je inwestować

Polska potrzebuje dużych inwestycji w energetykę, a one wymagają inwestora, który będzie posiadał odpowiednie środki. Łącząc siły, będziemy bardziej efektywni. To jest wręcz polską racją stanu.

Krzysztof Skowroński, Daniel Obajtek

Z Danielem Obajtkiem, Prezesem Zarządu największej polskiej spółki akcyjnej – Polskiego Koncernu Naftowego Orlen, rozmawia Krzysztof Skowroński.

Jaki jest cel przejęcia przez Orlen grupy kapitałowej Energa?

Gdy obejmowałem stanowisko szefa Orlenu, zapowiadałem, że musi on stać się spółką multienergetyczną i konsekwentnie ten cel realizuję. Rozwój PKN ORLEN w tym kierunku wpisuje się w megatrendy i działania realizowane przez inne, międzynarodowe koncerny z branży paliwowej. Dywersyfikacja źródeł przychodów zwiększa bowiem odporność spółki na wahania rynkowe i zmiany w otoczeniu makroekonomicznym. W ten sposób budowana jest dodatkowa wartość dla klientów i akcjonariuszy. Właśnie tak swoją działalność biznesową rozwijają już regionalni gracze – konkurenci Grupy ORLEN, czyli węgierski MOL, austriacki OMV czy włoskie Eni, a także światowi giganci, jak BP, Shell czy Total. W ciągu czterech lat Orlen zarobił 23 mld zł. Chcemy te pieniądze dobrze zainwestować. Oprócz inwestycji w unowocześnianie rafinerii czy rozbudowę petrochemii, angażujemy się również w energetykę. PKN Orlen już jest czwartym producentem energii elektrycznej w Polsce. Ten obszar chcemy rozwijać, dlatego inwestujemy w farmy wiatrowe na morzu, w nisko- i zeroemisyjne źródła wytwarzania energii. Przejęcie Energi zwiększy jeszcze bardziej możliwości rozwoju tego obszaru. Połączenie Energi z Orlenem ma charakter komplementarny. Skorzystają na tym obie spółki. My mamy doskonale rozwiniętą sprzedaż, a Energa sieć dystrybucyjną. Chcemy wykorzystać efekty synergii. Dzięki temu m.in. będziemy mogli zaproponować klientom kompleksowe usługi.(…)

Mamy długą historię udanych akwizycji. Żadna spółka przejęta przez Orlen na tym nie straciła. W każdym przypadku fuzje dały impuls do rozwoju przejmowanych spółek.

Przykładem jest włocławski Anwil, w który inwestujemy 1,3 mld zł, by zwiększyć o połowę moce wytwórcze nawozów. Mamy wizję, jeżeli chodzi o rozwój Energi, będziemy w nią inwestować. To opłaci się Orlenowi, ale zdecydowanie opłaci się też Enerdze.

Czy projekt przejęcia Lotosu jest od strony prawnej i finansowej dopracowany? Kiedy Komisja Europejska powie „tak”, będzie można to szybko zrobić? W naszym Radiu mówimy: wnet.

To bardzo skomplikowany proces. Wymaga wielu badań, wycen i analiz. Do tego dochodzą też tzw. warunki zaradcze. Prowadzimy zaawansowane rozmowy z naszą konkurencją, której opinie Komisja także bierze pod uwagę. Rozmawiamy również z Komisją. Ta transakcja wiąże się z koncentracją hurtu i detalu. Ma także wpływ na rynki zewnętrzne, bo przecież jesteśmy obecni nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Orlen 60% swoich przychodów uzyskuje spoza rynku polskiego. Z tego więc powodu Komisja bada też koncentrację na każdym rynku Unii Europejskiej, na którym działamy. My również to robimy, dostarczamy analizy. Poza tym Orlen produkuje nie tylko paliwa, lecz także nawozy, energię, środki smarne czy oleje. Grupę tworzą również spółki zależne, które wykonują różnego rodzaju usługi i które później też zostaną połączone. W tych przypadkach także bada się poziom koncentracji. To bardzo trudny proces, ale robimy wszystko, by przeprowadzić go jak najszybciej, bo bez wątpienia będzie on korzystny zarówno dla obu spółek, akcjonariuszy, klientów, polskiej gospodarki, jak i bezpieczeństwa energetycznego kraju.

Na całym świecie rosną obciążenia regulacyjne. W związku z tym trzeba szukać pewnych możliwości optymalizacji.

Dziś powinniśmy robić wspólne zakupy ropy, bo przez to uzyskujemy większe wolumeny i jesteśmy atrakcyjniejszym klientem. Dzięki temu nie rozmawiamy z trzecim, czwartym pośrednikiem, tylko bezpośrednio z narodowymi koncernami. I to po pierwsze gwarantuje dobry biznes, a po drugie – bezpieczeństwo państwa.

Gdyby doszło do tego połączenia, to które miejsce w Europie będzie zajmował Orlen?

Wszystkie wielkie firmy, z którymi konkurujemy, połączyły się już 20–30 lat temu. Miały odwagę, by przeprowadzić konsolidacje, tworzyć spółki multienergetyczne. U nas tej odwagi wcześniej nie było. Było za dużo niezdrowej polityki. Zwłaszcza za czasów Platformy i PSL-u, ale i jeszcze wcześniej.

Nikt nie miał odwagi zmienić tego postsowieckiego układu spółek. Każdy musiał mieć własny żłóbek, przy którym się żywił. Nikogo nie obchodziła globalna gospodarka. I wszyscy tracili, a przede wszystkim Polacy.

A jeżeli chodzi o nasze miejsce w Europie – wśród koncernów, z którymi rozmowy są trudniejsze i które nie są zbyt przychylne konsolidacji, jest np. BP z ponad 130 miliardami dolarów kapitalizacji. Tymczasem my, nawet po połączeniu, będziemy mieć około 16 mld dolarów. Dzięki fuzji powstanie spółka, która będzie miała możliwości inwestycyjne. To, by do tego doszło, jest wręcz polską racją stanu. Polska potrzebuje dużych inwestycji w energetykę, a one wymagają inwestora, który będzie posiadał odpowiednie środki. Łącząc siły, będziemy bardziej efektywni. (…)

Jakim sportem się Pan Prezes interesuje?

Zdecydowanie lubię kolarstwo. Tym bardziej cieszę się, że w zeszłym roku do Grupy Sportowej Orlen dołączyli utalentowani kolarze torowi. (…)

Poprzez sport najlepiej buduje się rozpoznawalność marki. Tak robią wszystkie liczące się firmy na świecie. Marka ma również swoją cenę i wartość.

Ale przede wszystkim poprzez sport promujemy naszą Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, i to na całym świecie. Bardzo mocno inwestujemy w promowanie naszego kraju poprzez barwy narodowe w sporcie.

Choćby nawet ostatnią decyzją związaną z tym, że jesteśmy tytularnym sponsorem zespołu Alfa Romeo Racing Orlen, którego zawodnicy ścigać się będą w bolidzie w biało-czerwonych barwach. Trzecim kierowcą teamu został Robert Kubica. Formułę 1 przed telewizorami ogląda dwa miliardy ludzi na świecie. To jest sto czterdzieści godzin emisji na cały świat. Proszę sobie wyobrazić, jak wtedy rośnie rozpoznawalność i firmy, i kraju.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prezesem Orlenu Danielem Obajtkiem pt. „Kierunek: Orlen” znajduje się na s. 12 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prezesem Orlenu Danielem Obajtkiem pt. „Kierunek: Orlen” na s. 12 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nobel dla autora 11 przykazania? Wystarczy przestrzegać Dekalogu. Hipokryzja mediów i autora hasła „nie bądź obojętny”

To obojętność wobec Dekalogu prowadziła krok po kroku do Auschwitz i do wcześniejszych i późniejszych ludobójstw. Nie spadły one z Nieba, lecz były konsekwencją odrzucenia tego, co z Nieba spadło.

Józef Wieczorek

Wypowiedziane przez Mariana Turskiego słowa „Auschwitz nie spadł nam z nieba” i propozycja 11 przykazania „nie bądź obojętny” poruszyły polską, a także zagraniczną opinię publiczną. Środowisko tygodnika „Polityka” rozpoczęło zbieranie podpisów pod nominacją Mariana Turskiego do pokojowej Nagrody Nobla i już wiele setek osób pod tym apelem się podpisało, nie bacząc na kontrowersyjną wymowę tych wypowiedzi człowieka, który przeszedł piekło niemieckich obozów koncentracyjnych (nie tylko KL Auschwitz), a jakby był obojętny na los ludzi przechodzących piekło nie tylko w Auschwitz, ale także w Gułagu czy w katowniach UB, tworzonych przez instalatorów systemu komunistycznego w ramach walki o szczęście i pokój całej ludzkości. Najbardziej zasłużeni dla wspierania tej walki otrzymali rozmaite odznaczenia, w tym Leninowską (wcześniej Stalinowską) Nagrodę Pokoju.

Marian Turski, który jako młody człowiek przeszedł niemieckie piekło zbrodniczego systemu nazistowskiego, przystąpił w zniewolonej przez Armię Czerwoną Polsce (na której terytorium zainstalowano PRL) do wspierania zbrodniczego systemu komunistycznego. Działał w młodzieżówce PPR, następnie w PZPR, był na froncie propagandowym w randze redaktora naczelnego (w latach 1956–1957) „Sztandaru Młodych” – komunistycznego organu prasowego ZMP (później ZMS). Pismo to zainaugurowało swoją działalność 1 maja 1950 r., zamieszczając na pierwszej stronie przemówienia wybitnych bojowników o pokój i sprawiedliwość społeczną – Bolesława Bieruta, Konstantego Rokossowskiego, Józefa Stalina. Od 1958 był publicystą tygodnika „Polityka” – tuby propagandowej PZPR; kierownikiem jego działu historycznego i jest z tym tygodnikiem związany do dnia dzisiejszego.

„Auschwitz nie spadł nagle z nieba. Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się… Aż stało się to, co stało się tutaj”– mówił Marian Turski, przypominając oczywiste słowa, jakie kiedyś wygłosił prezydent Austrii Alexander Van der Bellen.

W tej „drodze do Auschwitz” nie wspomniał nawet o ludobójstwie Ormian, a znany jest argument Hitlera uzasadniający eksterminację ludności polskiej w 1939 r.: „Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?” Czy obojętność świata wobec ludobójstwa Ormian nie stanowiła kroku (nie tylko kroczku) ku Auschwitz?

Dlaczego się tego nie przypomina, podobnie jak wcześniejszego ludobójstwa ludności Wandei podczas rewolucji francuskiej, którą to rewolucję czci się do dnia dzisiejszego, a dokonane podczas niej ludobójstwo jest tematem tabu. Skąd ta obojętność?

KL Auschwitz zaczął funkcjonować od 1940 r. jako miejsce eksterminacji Polaków, których pierwszy transport trafił tam 14 czerwca 1940 r. I to był ważny krok do stworzenia tam fabryki śmierci – miejsca eksterminacji głównie ludności żydowskiej, ale nie tylko.

O tym kroku Marian Turski w swym wystąpieniu nawet nie wspomniał. Podobnie jak o późniejszej historii KL Auschwitz, po wkroczeniu Armii Czerwonej i rozpoczęciu instalacji systemu komunistycznego na terytorium Polski.

Na stronach Centralnej Biblioteki Wojskowej zamieszczono informacje, które Marian Turski winien znać: „W lutym 1945 roku NKWD utworzyło dwa obozy na terenie byłego obozu macierzystego i w obrębie byłego KL Auschwitz II Birkenau. Pierwszy obóz funkcjonował w dawnym KL Auschwitz I przypuszczalnie do jesieni 1945 roku i przetrzymywano w nim wyłącznie jeńców niemieckich. W drugim z nich, założonym w obrębie byłego obozu KL Auschwitz II Birkenau, więziono także osoby cywilne, pochodzące z Górnego Śląska i Podbeskidzia, podejrzewane o brak lojalności wobec Polski. Obóz ten funkcjonował do marca 1946 roku. W obozach tych przebywało łącznie nie mniej niż 25 tys. osób. Były to obozy przejściowe, w których umieszczano więźniów przed ich wywiezieniem do łagrów na terenie ZSRR.

Od wiosny 1945 roku w Oświęcimiu istniał również obóz Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP), utworzony niedaleko dworca kolejowego, do którego początkowo NKWD, a potem ówczesne komunistyczne władze polskie kierowały głównie osoby z okolic Bielska-Białej, Rybnika i Raciborza, pochodzenia niemieckiego, podejrzane o przynależność do NSDAP, lub Polaków nie akceptujących przejęcia władzy w Polsce przez komunistów lub oskarżanych o sympatię dla ich przeciwników”.

W tym czasie Marian Turski działał już w młodzieżówce komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej. Niestety o tych krokach do stworzenia kolejnego zbrodniczego systemu nie wspomina.

System komunistyczny nie spadł nam z nieba, został zainstalowany za pomocą sowieckich czołgów i przy pomocy marionetek Kremla, nazywających się „patriotami polskimi” i mordujących tysiące prawdziwych – nie kremlowskich – Polaków, którzy na instalację zbrodniczego systemu, zniewolenia Polski nie byli obojętni.

To, co się działo w KL Auschwitz w latach 1940–43, opisał w swych raportach inny więzień KL Auschwitz – rtm. Witold Pilecki, który tak był nieobojętny wobec doniesień o eksterminacji więźniów tego obozu, że poszedł tam na ochotnika, aby to zbadać na miejscu.

Historia pierwszych lat KL Auschwitz jest jednak jakby wymazywana z pamięci, stąd nie wszyscy wiedzą, że KL Auschwitz został założony z myślą o eksterminacji ludności polskiej.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Auschwitz nie spadł nam z nieba, komunizm też!” znajduje się na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Auschwitz nie spadł nam z nieba, komunizm też!” na s. 9 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wzburzenie i zamieszki w Libanie. Obraz „Szwajcarii Bliskiego Wschodu” i kraju cudu gospodarczego legł w gruzach

W Libanie przekonujemy się, że możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnej polityce otwartych drzwi.

Witold Dobrowolski, Mariusz Patey

Zdjęcia: Witold Dobrowolski

11 lutego br. w Bejrucie doszło do kolejnych zamieszek i starć protestujących, najczęściej młodych ludzi, z policją i wojskiem. Użyto armatek wodnych gazów łzawiących, a z drugiej strony – kamieni. Polski turysta może czuć się zdezorientowany. Widzi nowoczesne wieżowce i drogi, a jednocześnie – rozgoryczonych sytuacją polityczną i gospodarczą Libańczyków. Dlaczego od dłuższego już czasu ludzie chodzą pod parlament wyrażać niezadowolenie? (…)

Gospodarka Libanu, wyspecjalizowana w świadczeniu usług finansowych dla bogatych państw Zatoki Perskiej, nie potrafi odzyskać dawnej świetności. Przyczyn można wymieniać wiele. Według obserwatora z zewnątrz, kiedy w Libanie trwały walki, państwa Zatoki Perskiej zaczęły inwestować we własną infrastrukturę instytucji finansowych. Nie przypadkiem w amerykańskim Citi Banku głównymi akcjonariuszami zostali saudyjscy inwestorzy. W imię spokoju ostatnimi czasy w rządach Libanu uczestniczą ministrowie kojarzeni z organizacją szyitów – Hezbollahem.

W USA, Izraelu i państwach UE Hezbollah, powiązany z Iranem i Syrią, jest uważany za organizację terrorystyczną.Ten fakt tym bardziej ogranicza napływ do Libanu kapitałów z USA i państw Zatoki Perskiej.

Kolejne rządy libańskie nie potrafiły znaleźć nowego pomysłu na kraj, co gorsza, niemal wszyscy politycy tradycyjnych ugrupowań politycznych stracili zaufanie Libańczyków ze względu na szerzącą się korupcję, nepotyzm, układy rodzinne, klanowe i towarzyskie na wszystkich szczeblach władzy, w tym i w wymiarze sprawiedliwości. Bogactwo polityków razi szczególnie w czasach stagnacji gospodarki.

Uchodźcy w Libanie. Lekcja dla Polski

Liban, liczący 4,5 mln mieszkańców, to także kraj uchodźców. Wielu z nich przybyło w kolejnych falach, począwszy od 1948 r., z ogarniętej wojną i poddanej czystkom etnicznym Palestyny. W Libanie uzyskali schronienie, ale ich organizacje traktowały terytorium Libanu jako bazę wypadową na obszar wrogiego Izraela. Doprowadziło to do militarnych akcji Izraela i stało się jedną z przyczyn wojny domowej. Od 2011 r zaczęli licznie przybywać uchodźcy z Syrii. (…)

Odwiedzając Liban, przekonujemy się, że możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnie prowadzonej polityce otwartych drzwi. Nasz kraj, do którego już przyjechało 2 mln Ukraińców wskutek tamtejszego kryzysu ekonomicznego wywołanego wojną, nie jest przygotowany instytucjonalnie i kulturowo do prowadzenia skutecznych działań integracyjnych, tak jak byłe kraje kolonialne.

Duża liczba uchodźców przybywająca w krótkim czasie może wywołać problemy społeczne w społeczeństwie polskim i wśród nowo przybyłych. Pomagajmy tak, by sobie nie szkodzić.

(…) Tragedia losu chrześcijan polega na tym, że byli wyniszczani i wyrzucani z domów przez radykalnych bojowników islamskich walczących z Assadem. Strategie przetrwania wypracowywane przez setki lat nie zadziałały. W obozach dla uchodźców chrześcijanie jako mniejszość często byli dyskryminowani przez uchodźców muzułmańskich i zajmowali najniższe szczeble drabiny społecznej. Odpowiednie instytucje ONZ z rzadka dostrzegały ten problem.

W Libanie angażują się polskie organizacje charytatywne: Caritas, Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, Polskie Centrum Pomocy Charytatywnej i inne. Niosą znaczącą pomoc, organizując pomoc medyczną, zapewniając namioty czy całe wioski kontenerowe. Organizują także pomoc rozwojową ważną dla lokalnych mieszkańców, np. rozbudowę oczyszczalni ścieków. Polityka pomocy na miejscu jest bardziej efektywna i może trafić do większej ilości osób w ramach posiadanego budżetu.

Protesty – zwiastun nowej ery?

(…) To jeden z paradoksów tego państwa: konserwatyzm stosunków społecznych współegzystuje z liberalnymi rozwiązaniami gospodarczymi, dużym udziałem kapitału prywatnego w PKB kraju. Wiele obszarów tzw. usług publicznych, np. służba zdrowia, energetyka, usługi komunalne – wymaga reform.

(…) Powstają nowe inicjatywy polityczne głoszące potrzebę transparentności, walki z korupcją, a także z pamiętającym czasy Francuzów systemem parytetów ze względu na przynależność religijno-etniczną. Wspomniane na początku protesty są także okazją do autopromocji wielu małych, skrajnych ugrupowań lewicy. Uczestnicy protestów nie wierzą jednak partiom i przywódcom. Tworzą ruch bez spójnego programu reform. Mimo przekonania o odpowiedzialności polityków rządzących dotychczas ugrupowań za problemy Libanu, nowe inicjatywy polityczne są przyjmowane z dystansem. Protestujący obawiają się, że na ich plecach przyjdą do władzy kolejni skorumpowani politycy, a los ludzi się nie zmieni.

Tylko część uczestników protestów to osoby biedne, pochodzące z ubogich szyickich dzielnic Bejrutu. Spotykaliśmy wśród protestujących także dobrze wykształconych przedstawicieli klasy średniej, studentów renomowanych uczelni.

Niestety należy się obawiać, że samo doprowadzenie do transparentności w polityce i dobrych praktyk w organach państwa nie wystarczy. Także zniesienie systemu parytetów, choć przybliży kraj do współczesnych modeli demokracji typu liberalnego, bez aktywnych działań przyciągających kapitały inwestujące w realną gospodarkę opartą na wiedzy nie spełni oczekiwań społecznych, a są one niemałe. 75% pracujących Libańczyków dostaje wynagrodzenia miesięczne ponad 1260 USD. Zarobki w Libanie na tle regionu są wysokie. (…)

Próba blokady parlamentu i gwałtowne starcia

12 lutego na godzinę 11 zaplanowana była sesja parlamentu mająca doprowadzić do sformowania nowego rządu zjednoczonej koalicji. Spotkało się to z silnym sprzeciwem opozycji i demonstrantów, którzy zapowiedzieli tego dnia blokadę gmachu parlamentu (…). W noc przed sesją parlamentu na placu Męczenników zbierali się młodzi ludzie, by o świcie przystąpić do blokady (…). Wśród nich były osoby w wieku studenckim, szkolnym, ale również ludzie starsi.

Jedną trzecią stanowiły kobiety, których duże zaangażowanie w protesty i traktowanie ich na równi z mężczyznami to cecha Bejrutu jako jednej z oaz pod tym względem na Bliskim Wschodzie.

Mężczyźni i kobiety zaczęli ciskać kamieniami w kierunku armatek i oddziałów prewencji policji, na co odpowiedziano wystrzałami gazu. Takie starcia trwały parę godzin. (…) Wielu funkcjonariuszy policji nie było również w stanie powstrzymać emocji i ciskało w demonstrantów kamieniami. Uczestnicy protestów, którzy podczas starć dostali się w ręce funkcjonariuszy, byli bici do nieprzytomności na oczach prasy, a następnie ciągnięci po asfalcie do miejsc przetrzymywania. Ostatecznie tego dnia policja przy wsparciu wojska spacyfikowała demonstrację, spychając jej uczestników z okupowanego placu Męczenników, do czego użyła m.in. kilkudziesięciu kanistrów z gazem łzawiącym. Nieprzygotowanie i zaskoczenie demonstrantów wobec użycia gazu spowodowało ich rozproszenie i ustanie walk jeszcze przed zapadnięciem zmroku. W walkach rannych zostało kilkadziesiąt osób z policji, armii i demonstrantów.

Ostatecznie 84 na 128 deputowanych wzięło udział w obradach parlamentu i ta liczba wystarczyła, żeby oficjalnie sformowano nowy rząd. Protestujący, liczący na przyspieszone wybory parlamentarne, nie osiągnęli swego celu.

Cały artykuł Witolda Dobrowolskiego i Mariusza Pateya pt. „Liban w labiryncie zależności” znajduje się na s. 16 i 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Witolda Dobrowolskiego i Mariusza Pateya pt. „Liban w labiryncie zależności” na s. 16 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego