Święty człowiek. Wacław Szpura udzielał schronienia i pomocy trzydziestu Żydom. W październiku 1945 został zastrzelony

– To święty człowiek – mówi o nim Stella Zylbersztajn. – Ukrywał Żydów, narażając rodzinę na śmierć. Zdzisław Szpura jest dumny, że ojciec został uhonorowany medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Marek Jerzman

Oficjalnie getto w Międzyrzecu Podlaskim Niemcy utworzyli we wrześniu 1942 r.

– Ojciec, jak jeździł po towar do miasta, to ich wyprowadzał z getta – mówi Zdzisław Szpura. – Tak trafiali do Dubicz.

Najpierw 10 osób siedziało w stodole, kryjówka była wysoko pod daszkiem. W nocy schodzili na klepisko.

– Gdy mama była zajęta, wieczorem nosiłem im jedzenie. – Potem wykopano w stodole nową kryjówkę, wyłożoną deskami. – Nadal było niebezpiecznie – mówi pan Zdzisław.

Do sklepu przychodziło dużo osób i mogli zauważyć, że gotuje się tak dużo. Żydzi przenieśli się do ziemianki w pobliskim lesie.

Do rodziców Leokadii Chomiuk (z domu Lesiuk) w Koszelówce Wacław Szpura przyprowadził dwie młode Żydówki.

– Spały na piecu, bo w małym domku nie było miejsca – wspomina Leokadia Chomiuk. Gdy przyszedł żandarm, mama zdążyła ukryć dziewczyny w łóżku pod pierzyną.

Kolejna grupa znalazła schronienie w Dubiczach u Aleksandry Benedyczuk, sąsiadki Szpurów. Była wdową, mąż zginął we wrześniu 1939 r.

– Żydzi byli na wyszkach (poddaszu) w obórce, na słomie – mówi Danuta Bartniczuk, wnuczka Aleksandry Benedyczuk. – Babcia chowała garnuszek z jedzeniem do wiadra dla świń i niosła do obórki – wspomina. (…)

Pod koniec kwietnia 1943 r. do Szymańskiego przyszedł Wacław Szpura, „człowiek-anioł”, przysłany przez rodziców dziewczynki. Po tygodniu Szpura przyjechał wozem i zabrał Renee do siebie. Trafiła do Stanisława Szczerbickiego. Nareszcie spotkała się z rodzicami i starszym bratem, wujkiem, ciocią i dwiema kuzynami. Była szczęśliwa. Nawet schron w obórce wydawał się wspaniały. Był świetnie urządzony: ławki, stół obniżany w nocy do poziomu ławek, lampa karbidowa i klapa otwierana z zewnątrz i od środka, która była przykryta obornikiem. Klapa była wsparta na drążku, aby doprowadzać powietrze. Tylko ja, mając 135 cm wzrostu, mogłam się wyprostować. (…)

Szczerbicki cały czas przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Nawet jego brat Antoni, często u nich bywający, nic nie wiedział o Żydach. W domu zawsze ktoś czuwał, czy nie nadchodzi obcy. Leokadia Wasilewska, córka Szczerbickiego, pamięta przyjście dwóch żandarmów, sprawdzających zakolczykowane świnie.

– Ojciec wziął mamę za rękę i powolutku szli do obórki – mówi pani Leokadia. – A ręka mu drżała – dodaje.

Żydzi zauważyli żołnierzy i zdążyli się schować. Zazwyczaj, gdy Niemcy przyjeżdżali do Koszelówki, ktoś z domowników ostrzegał Żydów. Przykrywali właz słomą i opuszczali. Słyszeli, jak chodzą po oborze. W schronie bez wentylacji szybko robiło się bardzo gorąco. Nazywali to „kąpielą”. Leżeli rozebrani, twarzami na chłodnej ziemi, ubrania mieli przy sobie, gdyby ich Niemcy znaleźli i mieli rozstrzelać. Raz, gdy pobyt Niemców przedłużył się do wieczora i przyszedł Szczerbicki, odwołując alarm, byli już półprzytomni. (…)

Gdy skończyły się pieniądze, postanowili pójść nocą do Łosic po ukryte złoto. Było to niebezpieczne, bo w domu Pinkusów mieszkali Polacy i granatowy policjant. Do pomocy potrzebny był Wacław Szpura, któremu obiecali 25%. Udało się wykopać ukryte pod schodami 400 rubli w złocie i wrócili szczęśliwie rankiem. W drodze powrotnej Oskar Pinkus zasłabł i Szpura niósł go na plecach kilkanaście kilometrów. Po powrocie zmieniono warunki umowy, powiedziano Szpurze, że wykopano 100 rubli i gospodarz otrzymał 25 rubli. Żydzi usprawiedliwiali się między sobą, że nie wiedzą, jak długo jeszcze będą musieli się ukrywać – pisał po latach Szmuel Goldring, jeden z ukrywających się. (…)

Wszystkie grupy utrzymywały kontakt ze sobą, wymieniając się informacjami o najbliższych. Oskar Pinkus po żywność chodził w nocy do Rataja, bogatego gospodarza z Litewnik. Nie widywali się, brał żywność wystawioną dla niego, zostawiał pieniądze i wracał do lasu. Potem dołączył do nich rosyjski jeniec Wołodia, który nauczył ich żyć w lesie. Wykopali ziemiankę i kradli ziemniaki na polach. Wykonali też kopiec na ziemniaki. Wacław Szpura przynosił im chleb, ale przestał, bo częste pieczenie chleba wzbudzało podejrzenia u sąsiadów.

Było ciężko. Wołodia zaczął organizować nocne wyprawy do odległych wiosek po żywność. Kradli z obory świnię lub owcę i wracali okrężną drogą. Gdy obora była zamknięta, to pukali do domu, prosząc o pomoc. Zwykle im nie odmawiano. Na koniec ostrzegali, że jeśli gospodarz powie, że byli u niego Żydzi, to Niemcy go spalą. (…)

Wiosną 1944 r. sytuacja osób ukrywających się u Szczerbickiego była krytyczna. Skończyły się pieniądze i Szczerbicki zażądał ich odejścia.

– Nie mogę was trzymać za darmo – tłumaczył. Gdy zaczęli się pakować, gotowi do odejścia, zmienił zdanie, mówiąc. – Najgorsze czasy już przeżyliście, zostańcie. (…)

30 lipca 1944 r. w wiosce byli już Rosjanie. W nocy Szczerbicki otworzył drzwi obory i powiedział: – Teraz możecie iść. Jesteście wolni i bezpieczni.

Dla Żydów, ukrywających się przez dwa lata, wojna była zakończona. Kilku z nich wstąpiło do Urzędu Bezpieczeństwa. W mundurach, z bronią odwiedzili parę razy Dubicze i Wacława Szpurę.

– Strzelaliśmy z karabinu do niemieckiego hełmu na płocie – wspomina Zdzisław Szpura, który miał wówczas 12 lat.

15 października 1945 r. na podwórko Wacława Szpury zajechał konny wóz z czterema cywilami. Jeden zsiadł, podszedł do gospodarza, coś mówiąc, sięgnął za pazuchę.

– Ojciec pchnął go na ziemię i zaczął uciekać za budynki w pole – mówi syn Zdzisław. Wyciągnęli z wozu karabin na nóżkach, ustawili i poszła seria. Trafili. Jeden z cywilów poszedł sprawdzić.

– Zabiliśmy żydowskiego ojca – mówili, odjeżdżając.

 

Szmuel Goldring opisuje też pierwsze dni wolności ocalałych z zagłady i współpracę z nową władzą: W tym okresie byliśmy ocaleni. Ocaleni do zemsty. Chcieliśmy zemścić się na wszystkich Polakach, tych którzy pomagali i własnymi rękami zabijali Żydów. Chcieliśmy to zrobić przy pomocy Rosjan i to się nie udało, bo Rosjanie tłumaczyli nam: „Zostaliście małą garstką, a my chcemy zdobyć sympatię Polaków. Nie chcemy waszych działań. Może przyjdzie czas na to”. Myśmy coś zrobili – Żydów, o których wiedzieliśmy, że własnymi rękami zabili Żydów, sami zabiliśmy. W tym okresie współpracowaliśmy z Rosjanami, którzy dali nam broń. Udawaliśmy, że szukamy sprzeciwiających się Rosjanom, inscenizowaliśmy ucieczki – niby oni uciekają i wtedy do nich strzelaliśmy.

Zdzisław Szpura złożył wniosek do ambasady Izraela o przyznanie ojcu medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

– Powinno się o nim pamiętać – mówi pan Zdzisław. (…)

Lejb Hofman z Konstantynowa w dokumencie złożonym w ŻIH pisze: Naszym wybawcą był Wacław Szpura, Polak, chłop mieszkający we wsi Dubicze (…) Zawsze stał na straży. Zaopatrywał nas w pieniądze, sól, naftę, lekarstwa. Kiedy mieliśmy pieniądze, dawaliśmy mu, kiedy nie mieliśmy, dawał bez pieniędzy. On z żoną nie odpoczywali. I pomagali we wszystkim (…) Informował nas, kiedy policja przyjdzie na obławy. Był dla nas ojcem.

Cały artykuł Marka Jerzmana pt. „Święty człowiek” można przeczytać na ss. 10–11 lutowego „Kuriera Wnet” nr 32/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Jerzmana pt. „Święty człowiek” na ss. 10–11 lutowego „Kuriera Wnet” nr 32/2017, wnet.webbook.pl

 

Komentarze