Problem penetracji mediów przez ludzi na podwójnych etatach istnieje nadal, a „dobra zmiana” tę ciągłość konserwuje

Dziennikarze musieli być coraz bardziej infantylni, nie zadawać ważnych pytań i nie rozumieć zbyt wiele z tego, co się wokół działo, bo myślący, czyli niezależny, nikomu do niczego nie był potrzebny.

Jolanta Hajdasz

W latach dziewięćdziesiątych, gdy zaczynałam pracę w Radiu Merkury Poznań, codzienną praktyką reporterów było zgłaszanie „do Warszawy” relacji z wydarzeń dziejących się u nas, w Wielkopolsce. Pamiętam pierwszy przyjazd do Zakładów im. Hipolita Cegielskiego prezydenta Lecha Wałęsy (jeszcze nie „Bolka”) i odpowiedź wydawcy Polskiego Radia po zgłoszeniu przeze mnie tego tematu: „bierzemy, jak powie coś głupiego”. Na szczęście dla mnie współpracowałam wówczas także z Radiem Wolna Europa, więc obszerną relację ze spotkania rozczarowanych transformacją ustrojową robotników z przedstawicielem nowej władzy miałam mimo wszystko gdzie opublikować, ale nie była to, niestety, odosobniona sytuacja.

Potem ten wydawca, co chciał materiały tylko wtedy, jak ci „solidarnościowi” powiedzieli „coś głupiego”, pełnił przez wiele lat kierownicze funkcje zarówno w Polskim Radiu, jak i w TVP, a dziś ma pewnie niezłą emeryturę i zapewne śmieje się z takich jak ja, którzy nigdy nie realizowali poleceń tego typu przełożonych, a więc w mediach publicznych najczęściej dość szybko musieli rozstawać się z pracodawcą.

Wypadek na drodze, najlepiej śmiertelny – tak, weźmiemy; patologiczne, kryminalne przestępstwo – tak; awantura między politykami (szczególnie, jak któryś powiedział „coś głupiego”) – jak najbardziej; anomalie pogodowe (śnieg w maju, przylaszczki w grudniu!) – tylko to zawsze nadawało się do ogólnopolskich programów informacyjnych i w radiu, i w telewizji. Efekt? Dziennikarze musieli być coraz bardziej infantylni, nie zadający ważnych pytań i nie rozumiejący zbyt wiele z tego, co się wokół nich działo, bo taki myślący, czyli niezależny, nikomu do niczego nie był potrzebny.

Ten model doboru kadr widoczny był przede wszystkim w mediach elektronicznych, zarówno publicznych, jak i komercyjnych, oraz w radiu i telewizji. Wiadomo, ich odbiorców liczy się w milionach, więc trzeba bardzo uważać, kto w takim miejscu ma prawo wydawać polecenia innym.

Pojawiali się nowi dyrektorzy czy redaktorzy naczelni, obok nich zawsze kilka młodych, nowych twarzy debiutantów i sprawdzony na różnych odcinkach drugi i trzeci szereg fachowców, którzy zawsze pracowali i zawsze mieli etaty. Rządy się zmieniały, opcje polityczne także, ale delikatny mechanizm doboru kadr w tych mediach był niezmienny. Ale czy na pewno na miejscu jest tu czas przeszły? Był, a może jednak… jest?

Przyznaję, że z zadowoleniem przyjęłam informację o tym, iż Rada Mediów Narodowych zamierza teraz podjąć uchwałę, która umożliwi publicznym (narodowym?) radiu i telewizji rozwiązanie umowy z osobami współpracującymi ze służbami PRL. Brak tego rodzaju zapisów w Polsce jest dowodem na to, że PRL zachował ciągłość w systemie III RP, a do tej pory „dobra zmiana” bardzo ładnie tę ciągłość konserwuje.

Co prawda, posłowie PiS zapowiadali to już rok temu, ale lepiej późno niż wcale, chciałoby się powiedzieć, choć zapewne dziś już nie jest dla nikogo wielkim problemem obecność w mediach osób „współpracujących ze służbami PRL”. Ich PESEL jest przecież łatwy do ustalenia i widać po nim, że raczej martwi ich już tylko ustawa o odbieraniu (zachowaniu) emerytur esbeckich, a nie jakakolwiek inna „deubekizacja”. Ale problem penetracji mediów przez ludzi na podwójnych etatach istnieje nadal i mam przekonanie graniczące z pewnością, że niestety nie zniknął po zmianach personalnych w mediach publicznych w ostatnich kilkunastu miesiącach.

Ciekawe, czy za kilkanaście lat, po otwarciu nowych archiwów, których istnienia może nawet nie potrafimy sobie dzisiaj wyobrazić, zdziwimy się, kto i jak w naszych czasach decyduje o tym, co „biorą” do telewizji, a czego nie i na czyją „głupią” wypowiedź dziś czekają.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera Wnet”, Jolanty Hajdasz, znajduje się na s. 1. majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera Wnet”, Jolanty Hajdasz, na s. 1.majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

 

Komentarze