– Rób życie! – mawiała zawsze Halina, co znaczyło: ciesz się, baw się, używaj/ Wojciech P. Kwiatek „Kurier WNET” 48/2018

„Wiem, że gdyby nie wy, mnie już by nie było na tym świecie” – napisała Halina w swym pierwszym od czasu wyjazdu z Polski liście, dając – po blisko 15 latach – znak, że przeżyła i jest szczęśliwa.

Wojciech Piotr Kwiatek

HALINA
Historia prawdziwa

Do domu moich dziadków na warszawskiej Pradze przy ul. Ząbkowskiej trafiła w 1943 r., krótko po wybuchu powstania w getcie. Miała wtedy 13 lat, dwa lata więcej niż moja matka. W kamienicy wszyscy ją znali, wcześniej służyła bowiem jako pomoc domowa u państwa Sz., naszych sąsiadów.

Któregoś dnia moja matka wracała do domu. Na parapecie półpiętra zobaczyła Halinę. Siedziała i płakała.

– Co się stało? Czemu płaczesz? – spytała matka.

– Sz. mnie wypędzili – usłyszała w odpowiedzi.

Matka pobiegła szybko do babci i wszystko opowiedziała.

– Mamusiu, co z nią będzie? – spytała. – Ona nie ma w Warszawie nikogo…

Babcia zawołała Halinę.

– Chcesz przyjść do nas? Będziesz pracować? I słuchać się?

Dziewczyna chętnie zgodziła się pomagać u nas w domu. Miała robić zakupy, sprzątać, pomagać w opiece nad moim wujem (miał wtedy 9 lat). Rodzina zyskała więc wyrękę, a moja matka – koleżankę; toż były niemal rówieśnicami.

„Życzliwi”

Nie minęło wiele czasu, gdy pani Sz. zaczepiła babcię na schodach:

– Pani Zdawkowa, Halina to Żydówka, musi pani wiedzieć, kogo pani wzięła do domu…

Babcia nie była strachliwa nigdy, ale sprawa była poważna. Wszystkim lokatorom domu, w którym ukrywano Żyda, groziła śmierć. Wróciwszy do domu babcia zawołała Halinę.

– Jesteś Żydówką – powiedziała jej wprost. Dziewczynka rozpłakała się, zaczęła się zaklinać, że to nieprawda. Pokazała nie budzącą wątpliwości metrykę chrztu katolickiego. Była naturalną blondynką.

Babcia dokładnie obejrzała metrykę, pomyślała, w końcu machnęła ręką. Po latach wspominała, że nie potrafiła wyobrazić sobie wyrzucenia z domu 13-letniego dziecka w sercu nocy hitlerowskiej okupacji. I mimo że sąsiedzi – poinformowani widać przez panią Sz. – wielekroć upominali babcię i ostrzegali, ta nigdy ich nie posłuchała.

Babcia Luta Zdawkowa

Szczęśliwe lata

Halina Kuśmierek zżyła się z rodziną, najbardziej z matką i wujem. Była sprytna, posłuszna, chętna do pomocy. Czas wolny od domowych zajęć najchętniej spędzały z matką na przekomarzankach z ulicznikami z sąsiedztwa, na potańcówkach, wyprawach na Targową i dalej, jak to się wtedy mówiło – „do miasta”.

Obie wspominały później, że to były dla nich naprawdę szczęśliwe lata, lata pełne wygłupów, flirtów, zabawy i nie wygasającego nigdy śmiechu. Zwłaszcza Halina była uosobieniem radości i wesołości. Dla kilkunastoletniej dziewczynki okrucieństwo wojny to nieraz bajka o żelaznym wilku.

Jedno tylko mąciło owe radosne chwile. Halina wraz z moją matką chodziły co pierwszy piątek do spowiedzi i Komunii św. Za każdym razem, odchodząc od konfesjonału, Halina strasznie płakała.

Odejście

Skończyła się wojna. Narodziła się komunistyczna PRL. Życie weszło w inny rytm, a na Ząbkowskiej nie zmieniło się za wiele. Halina była już jak członek rodziny, bardzo zaprzyjaźniona z matką, lubiana przez dziadków. Rodzina szczęśliwie wyszła z hitlerowskiego potopu bez strat, choć przecie po drodze była i konspiracja w AK, i Powstanie, co prawda na Pradze w zasadzie „nieobecne”.

Jedyną dostrzegalną różnicą była drobna, ale uchwytna zmiana w zachowaniu się Haliny. Zrobiła się bardziej pewna siebie, momentami harda, raz czy drugi pozwoliła sobie na dyskusje z poleceniami wydawanymi jej przez dziadków. Z początku wszystko łagodziły „rozmowy wychowawcze”. W 1946 r. doszło jednak do scysji poważniejszych, wywołanych tym, że Halina zdecydowanie odmówiła wykonania kilku drobnych poleceń. Trzeba było coś postanowić. Sytuację nieco rozjaśniał fakt, że Halina odnalazła gdzieś, bodaj w Kieleckiem, resztki rodziny, konkretnie ciotkę.

– Słuchaj, Halina – powiedziała pewnego dnia babcia. – Zrobiłaś się nieposłuszna, nie możemy dać sobie z tobą rady. Jeżeli już nie chcesz u nas być, droga wolna. Najgorsze minęło, zrobiliśmy dla ciebie, cośmy mogli… Masz podobno jakąś rodzinę… Teraz niech ona ci pomoże…

I tak się stało. Pewnego dnia Halina odeszła bez obustronnego go żalu. Choć pewnie moja matka żałowała koleżanki…

W świat

Pojawiła się na Ząbkowskiej jeszcze raz, mniej więcej rok później. Pojawiła się, żeby się pożegnać na zawsze. Przez Czerwony Krzyż czy inną drogą została odnaleziona przez mieszkającą w Paryżu daleką krewną. Serdecznie za wszystko podziękowała, przeprosiła za nieposłuszeństwo. Dziadkowie, szczęśliwi, że jej oddalenie nie przyniosło w skutkach nic złego, życzyli jej szczęścia w nowym świecie. Miało jej być potrzebne. Miała już 17 lat. Na resztę życia wybierała się do Paryża.

List

Ale Halina nie zniknęła z życia mojej rodziny na zawsze, żegnając się w 1947 r. na Ząbkowskiej. Dziesięć czy dwanaście lat później dostaliśmy od niej list. Na kopercie nalepiony był znaczek poczty państwa Izrael.

Byłem jeszcze za mały, żeby pamiętać szczegóły. Pamiętam jedynie, że czytając go, babcia i matka płakały z nieopanowanego wzruszenia, jakie wywołać musiały słowa:” Jestem Żydówką”, czy: „Wiem, że gdyby nie wy, mnie by już nie było na tym świecie”. Hanah, bo tak naprawdę miała na imię, uciekła z getta tuż przed wybuchem w nim powstania. Jej matka powiedziała: Masz szansę przeżyć, nie jesteś podobna do Żydówki. Wyjdziesz z getta. A gdy Hanah odmówiła, oświadczając, że nie zostawi matki, ta zagroziła samobójstwem.

Hanah wyszła więc z getta i przeżyła dzięki moim dziadkom. Jej matka zginęła w Treblince, ojciec, być może, w powstaniu. Gdy w 1989 r. spotkałem się z Haliną, nie chciałem rozpytywać o szczegóły. Może źle zrobiłem? Może jeszcze nadarzy się okazja?

Listy i pomarańcze

Od tej pory między ul. Ząbkowską w Warszawie a ul. Hagalil w Hajfie rozpoczęła się regularna korespondencja, prowadzona przez Hanah i moją matkę. Dowiedzieliśmy się więc, że wyszła za mąż, że jest szczęśliwa, że jej mąż, Dawid, facet twardy i pracowity, pracuje jako kierowca, wożąc materiały budowlane ogromną ciężarówką przez cały Izrael, od Akki po Pustynię Negew i Ejlat. Hanah opisała, jak w 1947 r. omal nie zginęła o krok od Ziemi Obiecanej, gdy flota Anglików, sprawujących wówczas protektorat nad ziemiami dzisiejszego Izraela, otworzyła na redzie portu w Hajfie ogień do statku, którym płynęła jako „nielegalna imigrantka”, wraz z tysiącami podobnych.

Ja miałem w jej wdzięczności udział najwspanialszy: dwa razy do roku przychodziła dla mnie z Izraela skrzynka pysznych pomarańczy, pachnących jak żadne inne w tamtych czasach, gdy na komunistycznym rynku pomarańcza należała do największych rarytasów. Hanah pamiętała też o babci i matce. W domu zaczęły się pojawiać piękne wyroby galanteryjne ze skóry i srebra, doskonałego jedwabiu, egzotyczne we wzornictwie i zdobieniach.

Z biegiem lat Hanah i Dawid stanęli mocno na nogach i otworzyli w Hajfie sklep mięsny. Pracowali w nim oboje od rana do wieczora. Dorobili się stałej, niemałej klienteli.

Wojna, polityka, milczenie

W 1967 r. doszło do wybuchu „wojny sześciodniowej”. Stosunki Polski z Izraelem, i tak dalekie od ideału, uległy niemal całkowitemu zerwaniu. Można oczywiście było korespondować, ale w Polsce listy takie nie były dobrze widziane. A potem był marzec ’68 i wielki exodus Żydów z Polski do Izraela. Stosunki między oboma państwami praktycznie przestały istnieć.

Między Ząbkowską w Warszawie a Hagalil w Hajfie zapanowało długie milczenie.

Wszystko to stało się dosłownie w chwili, gdy moja matka miała jechać do Izraela, by spotkać się z Haliną. Nie spotkały się już nigdy. W latach 70. wymieniły jeszcze kilka listów.

Wszystko dla cioci

Korespondencja została podjęta chyba w końcu lat 70., a może na początku 80. Ale listy przychodziły już tylko do babci. Matka zmarła w 1976 r.

W listach była troska o zdrowie „cioci” (tak Hanah, będąc jeszcze w Warszawie, w naszym domu, zwracała się do babci), o to, jak powodzi się reszcie rodziny – mnie, wujowi, jego synom. Około połowy lat 80. zaczęły też przychodzić paczki dla babci – ze słodyczami i lekami, z bielizną, z odżywkami. Hanah i Dawid podjęli też kroki w celu przyznania babci przez Instytut Pamięci w Yad Yashem medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Hanah zaczęła też w listach, a czasem i w telefonicznych rozmowach, namawiać babcię do przyjazdu do Izraela.

– Halina – odpowiadała jej babcia – ja mam już 85 lat, jak ja mam się wybrać w taką straszną drogę?

– Ciociu – odpowiadała na to Halina – o nic się nie martw. Tu cię będą cały czas na rękach nosić, nie będziesz musiała sama zrobić nawet kroku…

Babcia śmiała się i mówiła, że się zastanowi. Namawiałem ją do tego – byłaby to dla niej wielka przygoda, a Hanah z Dawidem byliby tak szczęśliwi! Dawid zawsze powtarzał, że on zaciągnął u „cioci” większy dług niż sama Hanah. „Ona uratowała dla mnie najlepszą żonę na świecie!” – krzyczał z emfazą.

Ja na razie nie przyjadę, może później – odpisała któregoś dnia babcia. – Jak chcesz, zaproś Wojtka.

Ponad pokoleniami

Ale wcześniej Halina zjawiła się w Polsce.

Przyjechała na obchody 45. rocznicy powstania w getcie, w 1988 roku. Wtedy ją poznałem. Byliśmy razem na uroczystościach rocznicowych, byliśmy w Treblince i na Majdanku, w Teatrze Żydowskim na Pieśni o zamordowanym żydowskim narodzie. W czasie tego pierwszego od blisko pół wieku pobytu w Polsce Hanah trochę się śmiała. Ale znacznie więcej płakała.

A rok później, latem 1989 roku, po 3 godzinach lotu ujrzałem przez samolotowy iluminator najpierw nieprawdopodobnie błękitną taflę Morza Śródziemnego, a potem palmy wokół portu lotniczego Ben Gurion.

„Za życie!”

Spędziłem z Hanah i Dawidem dwa i pół miesiąca, jeden z najpiękniejszych okresów w życiu. Byłem przyjmowany i goszczony w wielu żydowskich domach, których mieszkańcy – ludzie zwykle bardzo starzy – niemal bez wyjątku mówili – albo przynajmniej rozumieli – po polsku. Z Haliną poznawałem Hajfę, piękne, schodzące tarasami z góry Karmel ku morzu miasto, w którym nie odczuwało się upału. Z przyjacielem Haliny i Dawida, Jossim, zjeździliśmy samochodem niemal cały Izrael.

Miałem tam sobie trochę popracować, redaktorska pensyjka w Polsce zdecydowanie wymagała wsparcia, ale okazało się, że o pracę (oczywiście „na czarno”) nie jest w Izraelu łatwo, zwłaszcza z kwalifikacjami magistra polonistyki. Gdy więc jechałem sam na zwiedzanie (Hanah musiała czasem pomóc Dawidowi w sklepie), dostawałem w kieszeń 10 szekli (około 5 dolarów).

– Masz, jedź i rób życie! – mawiała zawsze Halina. „Rób życie” znaczyło u niej: ciesz się, baw się, używaj. Więc „robiłem życie”, a wieczorami siadaliśmy we trójkę przed telewizorem, piliśmy dobre alkohole i za każdym razem wznosiliśmy po hebrajsku najpiękniejszy toast, jaki kiedykolwiek słyszałem: Le chaim!, co znaczy: za życie.

Sprawiedliwi

W czasie, gdy ja „robiłem życie” w Izraelu, w Warszawie miało miejsce coś o wiele ważniejszego: mojej babci przyznano wnioskowany przez Halinę i Dawida medal Sprawiedliwy wśród narodów świata. Każdy, kto taki medal otrzyma, ma w Parku Sprawiedliwych w Jerozolimie swoje drzewko. Sadzą je zwykle ci, którzy ocaleli dzięki tym, dla których sadzą drzewo. Ja byłem o krok od wielkiej szansy: mogłem sam babci to drzewko w Jerozolimie posadzić.

Niestety, los chciał inaczej. Wyznaczony termin posadzenia drzewka był o kilka dni późniejszy niż termin mego odlotu do Polski.

Drzewko posadziła Halina.

Niektóre imiona, nazwiska i inicjały zostały przez autora zmienione.

Czy to jest chichot historii? Jestem ofiarą czy sprawcą? / Marian Smoczkiewicz, „Wielkopolski Kurier WNET” 48/2018

Mamy do czynienia z fałszowaniem historii na potężną skalę. Wymyślono tezę, która zaciera granicę między ofiarą a sprawcą. Teza ta, skutecznie wsparta medialnie, ma stać się obowiązującą prawdą.

Wielkopolskie losy

Marian Smoczkiewicz

Ofiara czy sprawca? Uwagi na temat relacji polsko-żydowskich

Czy to jest chichot historii? Współczesna narracja dotycząca ofiar niemieckiej okupacji w czasie II wojny światowej sugeruje ich podział na dwie grupy: lepszych i gorszych. Tak rozumiem – na podstawie opinii ekspertów i doniesień medialnych – intencje amerykańskiej ustawy 447, podpisanej w maju przez prezydenta Donalda Trumpa. I na mocy tej właśnie ustawy zakwalifikowano mnie jako tę gorszą ofiarę niemieckiej okupacji. Co więcej, okazuje się, że na odszkodowania z tytułu poniesionych strat w czasie II wojny światowej będę musiał się składać do spółki z oprawcami.

Ja również jestem ofiarą niemieckiego systemu eksterminacji narodu polskiego, wprowadzonego w 1939 roku na ziemie polskie. Cierpienia moich bliskich są nie tylko podobne do cierpień rodzin żydowskich, ale wręcz zbieżne z nimi. Umniejszanie wojennych strat polskich rodzin jest dla mnie sprawą o znaczeniu życiowym, a dla mojej Ojczyzny fundamentalnym. Jeśli takie mocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, przyjmuje tego typu ustawę, to musi mieć konkretny cel. Widać to było w trakcie debaty, która odbyła się przy tej okazji w Izbie Reprezentantów. Amerykańscy kongresmeni mówili wprost, że należy stworzyć pewną podstawę ustawową dla Sekretarza Stanu, dla rządu czy innych instytucji. Te z kolei będą mogły wywierać presję – dokładnie użyto tego określenia – na rządy innych państw, uczestników konferencji w Terezinie, która dotyczyła tzw. mienia ery Holokaustu. To znaczy, aby w przypadku mienia bez spadkobierców, które z reguły przejmuje Skarb Państwa, równowartość takiego mienia przechodziła na rzecz organizacji – w tym przypadku amerykańskich – zajmujących się tzw. pomocą ofiarom po Holokauście lub krzewieniem pamięci o Holokauście. Reasumując, nie do przyjęcia jest dla mnie, abyśmy składali się finansowo na pokrzywdzonych przez Niemców Żydów, a w gruncie rzeczy na stowarzyszenia reprezentujące żydowskie ofiary II wojny światowej.

Mój Ojciec Marian

Urodziłem się dwa lata przed wybuchem II wojny światowej. Moi rodzice pochodzili z licznych rodzin: tata z sześciorga, a mama z siedmiorga dzieci. Właśnie ta generacja wzięła na siebie największy ciężar obrony kraju. Stawili czoła Niemcom, walczyli tak heroicznie, jak tylko było to możliwe… do końca. Nie zgodzę się więc nigdy, by ktokolwiek śmiał obsadzać w roli współsprawców Holocaustu mojego ojca, moich stryjów, wujów czy ich współbraci w walce.

Marian Smoczkiewicz, ojciec Autora | Fot. archiwum rodzinne

Gdy wybuchła wojna, mieszkaliśmy w Bydgoszczy, gdzie ojciec, Marian Smoczkiewicz, miał kancelarię adwokacką. Pamiętam go słabo, pojedyncze obrazy ze wspólnych zabaw. Po wkroczeniu Niemców do Bydgoszczy otrzymał w październiku 1939 roku wezwanie na policję. Do końca nie zdawał sobie sprawy, z jakim barbarzyństwem przyjdzie stanąć mu twarzą w twarz. Był jednak człowiekiem honorowym i odważnym, więc zgłosił się w wyznaczonym czasie. Wychodzącego z domu widzieliśmy go po raz ostatni. Od tego momentu wszelki ślad po nim zaginął. Zapytania, które mama kierowała na policję w sprawie losów ojca, spotykały się arogancją, lekceważeniem i w efekcie z brakiem wieści. Dziś wiemy tyle, że prawdopodobnie więziono go z prezydentem Bydgoszczy, innymi prawnikami, nauczycielami, lekarzami, księżmi. Wszyscy oni zginęli, a tym samym nie ma też żadnych świadków, którzy mogliby opowiedzieć cokolwiek o bydgoskim adwokacie, Marianie Smoczkiewiczu. Nigdy nie ustaliliśmy: kiedy tata zginął, jak zginął, gdzie jest pochowany. Prawdopodobnie został zamordowany na początku listopada, bo wtedy Niemcy prowadzili masowe rozstrzeliwania przedstawicieli inteligencji bydgoskiej, w lasach pod miastem. Miał wtedy 31 lat.

Stanisław, Jan i ich siostry

Młodszy brat Mariana, Stanisław Smoczkiewicz, również prawnik, absolwent studiów prawniczych na Uniwersytecie Poznańskim, został zamordowany na przełomie 1941/1942 roku. Stanisław Smoczkiewicz po wybuchu wojny bardzo aktywnie zaangażował się w działalność podziemną w Poznaniu i całej zachodniej części Polski. Był członkiem tajnej organizacji „Ojczyzna”, w której kierował wydziałem organizacyjnym oraz należał do ścisłego grona przywódców. Na bazie „Ojczyzny” z czasem utworzono struktury Delegatury Rządu na terenach zachodniej Polski. W 1941 roku rozpoczęły się aresztowania członków kierownictwa „Ojczyzny”. Między innymi aresztowano ks. infułata Józefa Prądzyńskiego, wielu innych tajnych żołnierzy, a wśród nich Witolda Ewerta-Krzemieniewskiego, brata mojej matki.

Stanisław Smoczkiewicz, mój stryj, został aresztowany w grudniu 1941 roku. Osadzono go w Forcie VII w Poznaniu, pierwszym i najokrutniejszym obozie koncentracyjnym na terenach Polski. Według listu Witolda Ewerta-Krzemieniewskiego, więzionego w tym samym czasie w Forcie VII, po długich torturach, nazywanych przez Niemców przesłuchaniami, Stanisław Smoczkiewicz został na początku 1942 roku wywieziony z obozu wraz z grupą innych działaczy i już nigdy nie wrócił. Moja babcia Czesława odebrała tylko paczkę z więzienia wypełnioną zakrwawioną odzieżą Stanisława. Do dziś nie wiemy, jak zginęła wywieziona grupa i gdzie ich pochowano.

Najmłodszy brat mojego ojca, Jan Smoczkiewicz, został wywieziony do obozu pracy do Niemiec, gdzie został uwolniony przez aliantów w 1944 roku. Dwie młodsze siostry ojca: Aleksandra (18 lat) i Teresa (14) były również wywiezione na roboty do Niemiec. Podsumowując, z sześciorga dzieci Czesławy i Władysława dwóch najstarszych synów zamordowano, troje wywieziono na roboty do Niemiec.

Rodzina Mamy

Rodzina ze strony mojej matki Aleksandry z domu Ewert-Krzemieniewskiej składała się z siedmiorga rodzeństwa: trzy córki i czterech synów. Moja matka była najstarsza. Jej młodsza siostra Kazimiera, zamężna, całą wojnę trwała samotnie, walcząc o przetrwanie dla swojego syna, wspierając równocześnie moją mamę i mnie. Mąż Kazimiery, Roman Sioda, uczestniczył w kampanii wrześniowej, a po niej przetrzymywany był w obozie jenieckim w Niemczech. Wrócił dopiero po wojnie. Druga siostra, Halina, była żoną Kiryła Sosnowskiego, jednego z założycieli organizacji „Ojczyzna”, wybitnego działacza Polski Podziemnej, który nie uniknął aresztowania (Pawiak) przez Niemców. A po wojnie również został aresztowany, tym razem przez władze Polski Ludowej i skazany na osiem lat więzienia za działalność „antypolską”. Brat mojej matki, Witold Ewert-Krzemieniewski, jako szef wydziału finansowego „Ojczyzny” został aresztowany w tym samym czasie co Stanisław Smoczkiewicz. Od tego ostatniego otrzymał gryps, jak ma zeznawać. To mu uratowało życie. Z obozu w Forcie VII został wysłany do obozu koncentracyjnego w Mauthausen-Gusen, gdzie doczekał się uwolnienia przez aliantów. Do Polski już nie wrócił, wiedząc o licznych aresztowaniach wśród działaczy podziemia. Zmarł w Kanadzie. Młodszy brat z kolei, Marian Ewert-Krzemieniewski, działał w organizacji Kedyw w Warszawie. Walczył pod pseudonimem, którego nikt w rodzinie nie znał. Zginął w Warszawie, prawdopodobnie w tak zwanym kotle, pułapce zastawionej przez niemiecką policję, Gestapo.

Marian Ewert-Krzemieniewski | Fot. archiwum rodzinne

Najmłodszy brat, Stanisław Ewert-Krzemieniewski, w tamtym czasie czternastolatek, został też aresztowany i osadzony w Forcie VII na początku 1942 roku. Ze względu na dziecięcy wiek, na szczęście po tygodniu został zwolniony.

Statystyka wojenna wśród rodzeństwa mojej mamy jest nieco „korzystniejsza” niż u Smoczkiewiczów. Z trzech synów, żyjących w czasie II wojny światowej, jeden został zamordowany, jeden był więziony, jeden przeżył ze względu na swoje 14 lat, ale również był aresztowany. Trzy siostry: Aleksandra, Kazimiera i Halina miały za zadanie przeżyć, nie dać się aresztować za działalność mężów i braci, i przede wszystkim ochronić dzieci. Ten obowiązek wypełniły, choć tylko sam Pan Bóg wie, jakim cierpieniem i strachem okupiły te lata i następne, powojenne, również.

Jesteśmy ofiarami

Ostatnie wydarzenia i informacje dotyczące relacji polsko-żydowskich skłoniły mnie nie tylko do refleksji, ale ponownego rozliczenia wojennych dziejów mojej rodziny. Na podstawie opisanej historii widać, że niemieckie ludobójstwo i fizyczna eksterminacja dotyczyła również Polaków. Wielu zapłaciło życiem, wielu zdrowiem, przebywając w nieludzkich warunkach w obozach koncentracyjnych czy na przymusowych robotach w Niemczech. Do tego należy dołączyć ból osób najbliższych przeżywających utratę dzieci, braci, mężów, a także ciągły strach o życie najbliższych. Mam też świadomość, że historii zdziesiątkowania polskich rodów, które okupant zniszczył bezpowrotnie, jest bardzo dużo. Trudno to też fizycznie policzyć, bo po wielu polskich bohaterach nie pozostał nawet ślad w postaci mogiły.

Nic nie stoi na przeszkodzie, aby poniesione straty – zarówno ból związany ze śmiercią najbliższych, jak i materialne – porównywać z podobnie doświadczonymi rodzinami żydowskimi. Zdaję sobie sprawę, że samo słowo „porównanie” nie jest właściwym terminem. Jednak jesteśmy ofiarami tego samego okupanta, najeźdźcy i zbrodniarza.

Od zakończenia wojny upłynęło już ponad siedemdziesiąt lat. Nikt nigdy nie powiedział mojej mamie albo mnie – przepraszam. Cała moja rodzina, zarówno ze strony matki, jak i ojca, w czasie okupacji była wyrzucona ze swoich domów i mieszkań. Nikt nic nie zdołał zabrać ze sobą, prócz rzeczy osobistych. Miejsca, do których nas przesiedlano, często nie nadawały się do zamieszkania. Nie mieliśmy wielkiego majątku, ale i tak straciliśmy wszystko.

Stanisław, Aleksandra i Marian Smoczkiewiczowie | Fot. archiwum rodzinne Autora

Nie da się przeliczyć na pieniądze śmierci mojego ojca, nie da się oszacować samotności mojej matki i mojego oczekiwania na powrót taty z wojny. Przez lata czuliśmy, może nawet podświadomie, że zgoda na odszkodowanie to jakby ujma dla tych, którzy poświęcili swoje życie w walce o wolność Ojczyzny. Jednak na moich oczach inne środowiska nie tylko wzbogacają się kosztem również polskiej tragedii, ale jeszcze dopisują nas do sprawców. Nie mogę i nie chcę się na to zgodzić.

***

Mamy do czynienia z fałszowaniem historii na potężną skalę. Nic nie znaczyły meldunki podziemnego Państwa Polskiego opisujące niemiecką okupację. Nic, żaden dokument, żadna relacja, żadne fakty nie były uwzględniane. Wymyślono tezę, która zaciera granicę między ofiarą a sprawcą. Teza ta, nie z racji jej trafności, ale skutecznie wsparta medialnie, ma stać się prawdą. Wydaje się, że Żydzi i Polacy pochodzenia żydowskiego umieli się lepiej zorganizować i wymóc na agresorach odszkodowania, które im się należały. Jednak amerykańska ustawa 447 może spowodować, że dołożą się do tych rekompensat również ofiary.

Wysłuchała i spisała Aleksandra Tabaczyńska.

Marian Smoczkiewicz – prof. dr hab., chirurg, były kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej i Gastroenterologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, Dyrektor Polskiego Zespołu Medycznego i ordynator chirurgii Szpitala Wahda w Libii, Konsultant Chirurgii Szpitala Rashid, Dubai Emiraty Arabskie, ordynator oddziału Chirurgii szpitala w Ballinasloe w Irlandii, emerytowany nauczyciel akademicki.

Artykuł Mariana Smoczkiewicza „Ofiara czy sprawca? Uwagi na temat relacji polsko-żydowskich” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariana Smoczkiewicza „Ofiara czy sprawca? Uwagi na temat relacji polsko-żydowskich” na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Rajd 100-lecia Odzyskania Niepodległości zorganizowany przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą

Misją powstałego w 2010 r. Stowarzyszenia jest wspieranie zamieszkałych za granicą Polaków ze Wschodu i Zachodu poprzez ułatwianie im dostępu do polskiej oświaty i kultury oraz integrowanie ich.

Rafał Lusina

20 maja wyruszył Rajd 100-lecia Odzyskania Niepodległości, organizowany przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD z Grodziska Wielkopolskiego. Rajd rozpoczął się w Warszawie przed Grobem Nieznanego Żołnierza na placu Marszałka Józefa Piłsudskiego. Motocykliści skierowali się w stronę Wilna, ponieważ głównym celem rajdu jest przywołanie pamięci o trzech kluczowych postaciach, które swoim zdeterminowaniem i pracą na rzecz odrodzenia Polski pokazują, że wytrwałość i odwaga przynoszą często efekty przekraczające początkowe wyobrażenia.

Logo Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom na za Granicą Wschód-Zachód

„Ta wyśniona wolna Polska tak wypełniła serca i umysły Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, że mogli „góry przenosić”. Są doskonałym przykładem na obecne czasy, jak z ciężkiej pracy można czerpać radość życia, radość z tworzenia czegoś dla ludzi bliskich ich sercu, bo Polska grała w nich i tryskała na zewnątrz” – piszą organizatorzy Rajdu. „Wielki naród, jak już było gdzie indziej powiedziane, musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki”.

Motocykliści odwiedzą także miejsca wschodnich strażnic granicznych II Rzeczypospolitej. W niektórych miejscach są jeszcze ich pozostałości. Chcą pojechać na cmentarze żołnierzy, którzy wywalczyli wolność przed 100 laty oraz tych, którzy bronili granic w 1939 roku. Złożą im biało czerwone wieńce i podziękują za ofiarę życia za Polskę.

Misją powstałego w 2010 r. Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rotm. Witolda Pileckiego jest wspieranie Polaków zamieszkałych poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej poprzez ułatwianie im dostępu do polskiej oświaty i kultury oraz integrowanie Polaków ze Wschodu i Zachodu.

„Nie tylko ten kraj, w którym żyjecie, Ojczyzną Waszą się zowie. Jest jeszcze druga Ojczyzna na świecie, co w polskiej mieści się mowie” (tekst z tablicy na ścianie szkoły polskiej na Białorusi).

Do tej pory Stowarzyszenie zorganizowało ponad 20 rajdów. Rajd 100-lecia Odzyskania Niepodległości zakończy się w pierwszych dniach czerwca.

Rafał Lusina jest komandorem i głównym organizatorem rajdu.

Artykuł Rafała Lusiny „Trwa Rajd 100-lecia odzyskania Niepodległości” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Lusiny „Trwa Rajd 100-lecia odzyskania Niepodległości” na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Wyniki badań archeologicznych w Europie Środkowo-Wschodniej na służbie nacjonalistycznej narracji germańskiej

W zachodnioeuropejskiej polityce historycznej promuje się koncepcje uznające obywateli UE z państw środkowo-wschodniej Europy za niższą kategorię Europejczyków, w przeciwieństwie do ludów germańskich.

Stanisław Orzeł

„Nauka” zachodnioeuropejskich państw wchodzących w skład Unii Europejskiej jest wykorzystywana – służebnie wobec interesów ekonomicznych i politycznych swoich mocodawców – do takiego kształtowania świadomości obywateli tych państw, aby jednoznacznie utożsamiali obywateli UE z państw środkowo-wschodniej Europy z niższą kategorią Europejczyków.

Dzieje się to poprzez realizację w zachodnioeuropejskiej polityce historycznej nacjonalistycznej koncepcji neokossinnizmu, promującej badania identyfikujące jakoby konkretne ludy, zwykle germańskie, z tzw. kulturami archeologicznymi. Warto podjąć próbę zareagowania na tę zakamuflowaną formę indoktrynacji neokolonialnej.

Nie jest to nic nowego w dziejach Europy, a zwłaszcza Niemiec. Już w XVIII w., podczas budowy późniejszej kopalni galmanu „Scharley” w Szarleju (wówczas od Piekarami Śląskimi), doszło do odkrycia pozostałości osadnictwa z okresu rzymskiego (I–IV w. n.e.). Odsłonięta osada była spora, ale pruscy urzędnicy nie byli pewni, czy zamieszkiwała ją ludność słowiańska, czy może jednak germańska. Odkryciem zainteresował się sam król Prus, Fryderyk Wilhelm III. Wezwano pruskich archeologów pod kierownictwem Lauberta, a ci, w porozumieniu z baronem Hardenbergiem, który właśnie w 1795 r. doprowadził do zawarcia pokoju z Francją, co umożliwiło trzeci rozbiór Polski – przeprowadzili wnikliwe badania. W ich wyniku uznali, że ową osadę z początków nowej ery zamieszkiwała ludność prasłowiańska. Co więcej – w III w n.e. ludność ta wytapiała z rudy darniowej w dymarkach żelazo…

Taki wynik badań nie odpowiadał Fryderykowi Wilhelmowi III (podobnie jak i dzisiejszym, niemieckim i zachodnioeuropejskim elitom wspierającym nacjonalistyczne „badania” archeologiczne) i rozkazał, aby znalezione na stanowisku przedmioty zniszczyć. W ten sposób władze Prus zaczęły „tworzyć” nową historię Śląska.

Jednak były żołnierz napoleoński, a wówczas już młynarz z pobliskich Brzozowic (dziś w Piekarach Śląskich), Karol Piekoszewski, zebrał wszystko, co się dało znaleźć w Szarleju i zabezpieczył w swojej stodole. Następnie wydał w 1852 r. w drukarni Teodora Haneczka broszurę, w której to opisał. Niestety – jej oryginał nie dochował się do naszych czasów. Władze pruskie działały sprawnie na polu polityki historycznej.

Potwierdza to przykład odkrycia w 1913 r., podczas rozbudowy przez spadkobierców Giszego zakładu produkcji galmanu „Wilhelmine”, śladów osady słowiańskiej z III i IV w. n.e., czyli z okresu, w którym według ówcześnie i obecnie obowiązującej narracji w polityce historycznej – Słowian w ogóle jeszcze nad Wisłą, a co dopiero na Śląsku, nie było. W tej sytuacji niemiecki historyk Ulrich Haacke przeprowadził badania opisane w „Eine alterhermanische Siedlung in Deutsch Piekar”, w wyniku których uznał, że te słowiańskie stanowiska archeologiczne nie są słowiańskie, ale germańskie. Jak to zgrabnie określił Dariusz Pietrucha, bytomski nauczyciel, który starał się zgłębić historię przemysłu wydobywczego w Piekarach Śląskich: opis taki był „poprawny ideologicznie, ale nie historycznie”…

Taka „poprawna” ideologicznie, ale nie historycznie narracja o ludności ziem znanych dziś jako Polska oraz o jej osiągnięciach w dziedzinie protoprzemysłowego wydobycia minerałów, a następnie ich hutniczej obróbki – trwa do dziś. (…)

Pomponiusz Mela w Chorografii, czyli o położeniu krajów świata ksiąg trzy, napisanej w 43 lub 44 r. n.e., opierając się na zaginionym dziele historycznym Corneliusa Neposa (100 do ok. 25 p.n.e.) podał, że rzeką graniczną między Germanią a Sarmatią była Vistula/Wisła, a za nią, w Sarmatii – według niektórych – zamieszkują Sarmaci, Wenetowie, Skirrowie, Hirrowie i inne ludy.

W Naturalis Historia, napisanej przed 79 r. n.e., Pliniusz Starszy (23–79 n.e.) przekazał, że około roku 330 p.n.e. grecki żeglarz Pyteasz z Marsylii (opisał to we fragmentarycznie zachowanym dziele O oceanie), wracając z wyprawy do Ultima Thule, podczas której poszukiwał cyny i Wyspy Bursztynowej/Balcii/Abalus, „w pobliżu Guiones, plemienia germańskiego” wpłynął na obszar „estuarium oceani Metuonis długości 6000 stadiów” – czyli około 1150 km. Owo estuarium może oznaczać zatokę oceanu, jaką jest Bałtyk. „Stąd o jeden dzień żeglugi oddalona leży wyspa Abalus – tam w okresie wiosny jest on [bursztyn] wyrzucany na brzeg, a jest wymiotem stałego morza. Mieszkańcy używają go zamiast drew do ognia i sprzedają swoim sąsiadom Teutonom”.

Kim byli ci „mieszkańcy”, którzy już za czasów Pyteasza sprzedawali bursztyn Teutonom? Otóż tenże Pliniusz Starszy powtórzył informację Cornelisza Neposa, przypomnianą przez Pomponiusza Melę o Wiśle, Sarmatach i Wenetach.

Nieco później, około roku 98 n.e., w De origine et situ Germaniae Tacyt pisał: „Wenetowie przejęli wiele z obyczajów Sarmatów. Przebiegają bowiem w celach łupieskich wszystkie lasy i góry znajdujące się między Peucynami a Fennami. Jednak powinni być raczej zaliczani do Germanów, ponieważ budują domy, noszą tarcze i lubią szybkie, piesze marsze. Odróżnia ich to od Sarmatów żyjących na wozie i na koniu”.

Klaudiusz Ptolemeusz, który ok. 150 r. n.e. w dziele Nauka Geograficzna zaznaczył na mapie m.in. lokalizację miejscowości Calisia (Kalisz), uważał, że na prawym brzegu Bałtyku u ujścia Wisły zamieszkują Wenedowie. Byli tam tak długo, że wiązał z nimi nazwy: Zatoka Wenedzka (Zatoka Gdańska) i Góry Wenedzkie (wzgórza na Mazurach lub Pomorzu). (…)

Wenetowie w wyniku ekspansji Gotów na wschód zetknęli się ze znanymi od czasów Herodota wschodnimi Słowianami. Widać to u Klaudiusza Ptolemeusza, który ok. 150 r. n.e. nad rzeką Rha/Wołga umiejscowił plemię Souobenoi, którego nazwa jest prawdopodobnie pierwszym, greckobrzmiącym zapisem słowa „Słowieni”. Zaś między Bałtami a irańskimi Sarmatami umieścił plemię Stauanoi, Stałan, którzy pod naporem idących znad Wisły Gotów wywędrowali w II w. na północ i osiedli wokół jeziora Ilmień. Przed 150 r. trwał więc napór na wschód od Wisły dwóch ludów: Gotów (wraz z podporządkowanymi im Wandalami) i Wenedów. Ich wyprawy były wspólne do przeł. II/III w., kiedy Goci ruszyli nad Morze Czarne.

Ta ludność „przeworska”, która pozostała na wschód od Wisły, została przez Kasjodora i Jordanesa utrwalona w historii Gotów jako Wenedowie, od których wzięła się u Germanów nazwa wszystkich Słowian.

Dlaczego od nich? Bo z nimi Goci porozumiewali się pierwsi, wędrując na południe wśród ludności „przeworskiej”, a następnie z podobnie mówiącą ludnością słowiańską zetknęli się nad Morzem Czarnym. W ten sposób skojarzyli Wenedów ze Słowianami nadczarnomorskimi, czyli Antami i Sklawinami, znanymi wschodnim Rzymianom. Natomiast wśród historiografów bizantyjskich Wenetowie zostali uznani za trzeci, zachodni odłam Słowian. Tak można rozwiązać zagadkę Słowian. (…)

Co najmniej od V w. p.n.e. puszcze na styku stepów nadczarnomorskich i równiny między Bałtykiem a Karpatami zamieszkiwały ludy mówiące podobnym językiem, znane pod nazwami nadawanymi im przez sąsiadujące od zachodu lub południa plemiona celtyckie lub germańskie. Owi Staroindoeuropejczycy, co zostało potwierdzone w ostatnich latach przez genetykę historyczną przy pomocy tzw. haplotypu R1a1, w sposób nie budzący już wątpliwości byli przodkami trzech odłamów Słowian: Wenetów/Wenedów – czyli zachodnich, Antów – czyli wschodnich i Sklawinów – czyli południowych. Kontakty o różnym charakterze z plemionami kimeryjskimi, scytyjskimi i sarmackimi oraz wschodnimi Celtami, a następnie germańskimi Gotami na przestrzeni od VII w. p.n.e. do II w. n.e. doprowadziły najpierw do wyodrębnienia się ze staroindoeuropejskiej – wspólnoty prasłowiańskiej, a następnie do jej podziału na trzy odłamy.

Dla wydzielenia się odłamu zachodniego przełomowy wydaje się okres archeologiczny tzw. kultury przeworskiej. Wraz z nią ukształtował się tzw. wieloplemienny związek Lugiów o wpływach celtyckich w południowej części obszaru między Bałtykiem a Karpatami oraz zespół plemion Wenetyjskich o wpływach sarmackich na północ od niego.

Wpływy sarmackie, m.in. Jazygów, oddziaływały również na Lugiów w późnym okresie istnienia ich związku plemiennego. W ten sposób oba te odłamy plemion zachodniosłowiańskich ostatecznie wyodrębniły się od plemion indoeuropejskich Europy Zachodniej. Stąd i późniejsze przekonanie wielu polskich rodów rycerskich o sarmackim pochodzeniu.

Cały artykuł Stanisława Orła „Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (cz. 2)” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła „Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (cz. 2)” na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Obchody 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu. Dwa lata po chrzcie Mieszka I, w 968 r., „Polska zaczęła mieć swego biskupa”

Biskupstwo poznańskie w latach 968–1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Biskup Jordan zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej.

Książę Mieszko I zbudował w Poznaniu pierwszą katedrę na ziemiach polskich. Do 1798 r. do biskupstwa poznańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi arcybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą biskupa Jordana.

Obchody jubileuszowe odbywają się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem jest ukazanie natury i misji Kościoła, lepsze poznanie jego historii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną.

Jubileusz zainaugurował list pasterski Arcybiskupa Metropolity Poznańskiego na I niedzielę Adwentu (3 grudnia 2017 r.). Kościołem jubileuszowym jest katedra poznańska na Ostrowie Tumskim. Główne obchody jubileuszowe odbędą się w Poznaniu w dniach 22–24 czerwca 2018 r., z udziałem biskupów, kapłanów i osób życia konsekrowanego, wiernych świeckich, wspólnot i stowarzyszeń kościelnych. Szczególnym znakiem obchodów jubileuszowych będzie wizerunek Matki Bożej koronowany w 1968 r. – Matka Boża w Cudy Wielmożna z sanktuarium na Wzgórzu Przemysła w Poznaniu. W Poznaniu obradować będzie sesja plenarna Rady Konferencji Episkopatów Europy (13–16 września), odbędą się koncerty i wydarzenia artystyczne, a także sympozja naukowe poświęcone historii biskupstwa poznańskiego (m.in. na Wydziale Teologicznym UAM odbyło się 21–23 marca, w Archiwum Archidiecezjalnym nastąpi 28–30 maja, w Poznańskim Towarzystwie Przyjaciół Nauk – 19–20 czerwca).W parafiach obchody jubileuszowe odbyły się w Wigilię Zesłania Ducha Świętego 19 maja – tego dnia o godz. 21 zabrzmiały wszystkie dzwony w świątyniach archidiecezji poznańskiej.

Na cały rok szkolny zostały przygotowane materiały katechetyczne dla dzieci i młodzieży. W maju będzie miała miejsce misja „Talitha kum”. Jako znak wdzięczności za przybycie do Polski biskupa misyjnego w 968 r. archidiecezja wyremontuje szkołę i kaplicę w kraju misyjnym – na Madagaskarze. W dniach 2–10 października odbędzie się dziękczynna pielgrzymka do Rzymu. Opublikowana zostanie czterotomowa historia archidiecezji poznańskiej, przygotowana pod kierunkiem prof. dr. hab. Józefa Dobosza.

Papież Franciszek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju odpustu zupełnego wszystkim wiernym nawiedzającym katedrę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, czyli od 2 grudnia 2017 roku do 25 listopada 2018 roku.

„Odpust ten można uzyskać, nawiedzając w formie pielgrzymki Poznański Kościół Archikatedralny pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła i tam uczestnicząc nabożnie w obrzędach jubileuszowych albo przynajmniej przez odpowiedni czas odprawić pobożne rozważanie, włącznie z Modlitwą Pańską, wyznaniem wiary i modlitwą do Najświętszej Maryi Panny oraz Świętych Apostołów Piotra i Pawła” – czytamy w dekrecie Penitencjarii Apostolskiej. Odpust zostaje udzielony wiernym, którzy spełnią warunki; można go także ofiarować duszom w czyśćcu cierpiącym. W celu uzyskania odpustu należy wypełnić zwykłe warunki, tzn. w dniu nawiedzenia katedry albo kilka dni przed lub po wypełnieniu dzieła odpustowego przystąpić do spowiedzi św. i przyjąć Komunię św. Należy również odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także być wolnym od przywiązania do grzechu, nawet lekkiego. Odpust w roku jubileuszowym mogą też uzyskać osoby chore, łącząc się duchowo z celebracjami jubileuszowymi. „Osoby sędziwe, chore i wszyscy, którzy z poważnej przyczyny nie mogą wychodzić z domu, również mogą dostąpić odpustu zupełnego, wzbudzając w sobie odrazę do jakiegokolwiek grzechu i intencję nawrócenia, i skoro tylko jest możliwe, spełnią trzy zwykłe (powyższe) warunki oraz duchowo włączą się w celebracje jubileuszowe, jak również modlitwy i swoje cierpienia albo uciążliwości swego życia ofiarują miłosierdziu Bożemu” – czytamy w dekrecie Penitencjarii Apostolskiej.

Penitencjaria Apostolska udzieliła też Arcybiskupowi Stanisławowi Gądeckiemu, Metropolicie Poznańskiemu, zezwolenia na udzielenie w katedrze w wybranym dniu papieskiego błogosławieństwa wraz ze związanym z nim odpustem zupełnym pod zwykłymi warunkami, a odpust ten będzie można uzyskać także za pośrednictwem telewizji lub radia.

Cały artykuł redakcyjny „Pierwsze w Polsce. 1050-lecie biskupstwa w Poznaniu” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł redakcyjny „Pierwsze w Polsce. 1050-lecie biskupstwa w Poznaniu” na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Technologia się sprawdziła, jest tania. Typuję teraz, że Gmina Rajcza będzie pierwszą w Polsce wolną od smogu

Nie chcieli nas w Polsce, to skierowaliśmy się do naszych południowych sąsiadów, czyli Czech i Słowacji. Tam, o dziwo, przyjęto nas z otwartymi rękoma – a jesteśmy przecież dla nich zupełnie obcy.

Marek Adamczyk

Przypominam moją ocenę programu rządowego zawartą w III części artykułu pt. „Jak pokonać smok(g)a?” („Kurier WNET” 46/2018): jest bardzo drogi, niekompletny, dziurawy jak sito, bo nie wychwytuje wszystkich zanieczyszczeń zawartych w smogu (tlenków siarki, tlenków azotu, metali ciężkich), a jego realizacja rozłożona jest na 9 lat.

Nasz program jest inny – kompleksowy, bo likwiduje wszystkie składowe części smogu; tani, bo kosztuje ok. 10% wartości programu rządowego i wreszcie – możliwy do wprowadzenia w ciągu maksymalnie 2 lat.

Jest wreszcie innowacyjny, bo zakłada rozwój i wdrożenie nowych technologii przetwarzania węgla – w pierwszej kolejności produkcję paliwa bezdymnego, tzw. prakoksiku, w cenie brutto ok. 600 zł za tonę, a w drugiej kolejności procesowanie (zgazowanie pod ziemią) węgla w złożu i produkcję taniego polskiego syngazu, zapewniając przy tym na kilkaset lat bezpieczeństwo energetyczne Polski.

Obywatelski program radykalnie zmieniłby oblicze tej ziemi i poprawiłby sytuację polskiego górnictwa. Jednak, choć jest rewelacyjny, strona rządowa całkowicie go ignoruje. (…)

Przez kilka poprzednich lat prezentowaliśmy rządzącym, w tym ministrom, posłom, senatorom, samorządowcom nasze technologie. Było to jak przysłowiowe rzucanie grochem o ścianę. Na „górze” nie podjęto żadnej decyzji, nie zechciano sprawdzić, czy to, co przedstawiamy, jest możliwe do wdrożenia, czy likwidacja smogu z użyciem sorbentu ER-1 daje rzeczywiście tak fantastyczne efekty. Deklaracje wyborcze o popieraniu inicjatyw obywatelskich okazały się w tym przypadku zwykłą farsą.

Ale dość biadolenia – nie chcieli nas w Polsce, to skierowaliśmy się do naszych południowych sąsiadów, czyli Czech i Słowacji. Tam, o dziwo, przyjęto nas z otwartymi rękoma – a jesteśmy przecież dla nich zupełnie obcy. Osiągnęliśmy porozumienie z dużą firmą z Czech i to tam na wielką skalę (kilkanaście tysięcy ton „uszlachetnionego” węgla) sprawdzą działanie sorbentu ER-1 w elektrowniach zawodowych.

Z kolei w dniu 21.05.2018 roku uzyskano zapewnienie o wsparciu rządu słowackiego dla naszych działań w walce ze smogiem i potwierdzono wolę przeprowadzenia badań i wdrożenia technologii współspalania węgla z sorbentem ER-1. Czy ta sytuacja nie powinna być powodem do wstydu dla polskiego rządu?

Na zakończenie wleję trochę optymizmu w serca Czytelników, przekazując dobrą wiadomość dla Polski. W gminie Rajcza w nadchodzącym sezonie grzewczym 2018/2019 zostanie uruchomiony kompleksowy program walki ze smogiem.

Przewiduje się, że piece węglowe zostaną poddane lekkiej modernizacji poprzez założenie do nich tzw. kierownicy powietrza, a do paliwa stałego będzie dodawany sorbent ER-1. Stanie się to dzięki Kazimierzowi Fujakowi, wójtowi Gminy Rajcza, który zainteresował się naszą technologią i zdecydował się (razem z dwoma pracownikami) pojechać na Śląsk, do Łazisk Górnych, by zobaczyć efekty działania sorbentu w zmodernizowanym piecu Bogdana Gizdonia. Pozytywny przebieg ww. eksperymentu skłonił go do przeprowadzenia prób najpierw u siebie w domu, a potem w kilkunastu piecach w Rajczy. I tak się to zaczęło. Technologia się sprawdziła, jest tania i dlatego powinna stać się wiodącą w Polsce, w walce z ograniczeniem emisji szkodliwych substancji do atmosfery.

Typuję teraz, że Gmina Rajcza będzie pierwszą w Polsce wolną od smogu, co przełoży się nie tylko na poprawę jakości życia jej mieszkańców, ale mam nadzieję, że przyciągnie też do niej o wiele więcej turystów niż to bywało w poprzednich latach.

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Jak pokonać smok(g)a III” znajduje się na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Jak pokonać smok(g)a III” na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Polska jako jedno z nielicznych państw wstawiła się za wolą rodziców Alfiego Evansa. Kraj mój stanął w obronie życia

To smutne, że Prezydent mojego kraju musi o tym przypominać, a zarazem piękne, że uczynił to właśnie mój Prezydent. Oto przykład, jak naród polski potrafi pozostać wierny chrześcijańskim wartościom.

Tadeusz Puchałka

Niczym krople deszczu na szybie,
jedna po drugiej spadają na ziemię łezki, jedna po drugiej.
Niech wydrążą w ziemi, jak ta kropla, co drąży skałę,
miejsce na miłość i pojednanie […]
„Życie jak droga”

Bywają takie chwile, w których jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. Jednym z takich momentów była sprawa maleńkiej osoby, rycerza walczącego o życie daleko stąd, a jednak w niebywale silny sposób potrafiącego obudzić we mnie dumę, także za sprawą głowy mojego narodu, Prezydenta Rzeczpospolitej.

Polska jako jedno z nielicznych państw wstawiła się za wolą rodziców Alfiego. Kraj mój stanął w obronie życia – Bożego daru w postaci dziecka – owocu miłości dwojga kochających się ludzi.

Bóg go daje i tylko Jemu wolno ten dar odebrać. Z jednej strony to smutne, że Prezydent mojego kraju musi o tym przypominać, a zarazem piękne, że uczynił to właśnie mój Prezydent. Oto dobitny przykład, jak naród polski potrafi pozostać wierny chrześcijańskim wartościom.

Sprawa Alfiego nie została zamknięta. Wiemy o tym doskonale my – Polacy, bowiem Alfie tylko szybciej od nas przekroczył próg innego, lepszego świata. Niech te słowa staną się pocieszeniem dla jego rodziców, niech choć w niewielkiej części uśmierzą gorycz i ból rozstania z najukochańszą osobą. Życie to tylko krótka chwila i tuż po niej nastąpi Wasze spotkanie. Trzeba Wam tylko wiary (to trudne, ale możliwe), trzeba Wam wytrwać, a my jesteśmy obok Was, gotowi wesprzeć Was w każdej chwili – my, naród z Bogiem i Wiarą w sercu – Polacy.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Sprawa Alfiego Evansa nie została zamknięta” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Sprawa Alfiego Evansa nie została zamknięta” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej. Przypomnienie dzieł historiograficznych płk. profesora Wacława Tokarza

Mimo bardzo krótkiego okresu funkcjonowania Konstytucji uwidoczniły się jej dobrodziejstwa: przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, „braterskie zbliżenie mieszczan i szlachty” oraz dobre funkcjono

Zdzisław Janeczek

Z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości Wacław Tokarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, członek Polskiej Akademii Umiejętności, odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (1922 r.) i Krzyżem Walecznych, Oficer Francuskiej Legii Honorowej i Kawaler Legii Honorowej, pułkownik WP, historyk polskich walk niepodległościowych, wraz ze swoim dorobkiem naukowym w pełni zasługuje na przypomnienie.

Wacław Tokarz | Fot. Wikipedia

Wacław Tokarz (1873–1937), uczeń Stanisława Smolki, Wincentego Zakrzewskiego i Stanisława Tarnowskiego, wybitny historyk wojskowości, gdy zetknął się z zainicjowanym przez Józefa Piłsudskiego ruchem strzeleckim, objął prezesurę koła Drugiej Krakowskiej Drużyny Strzeleckiej. Współtworzył także Komisję Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych i upowszechniał idee J. Piłsudskiego wśród młodzieży Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1914 r. wstąpił ochotniczo do wojska. Od 1915 r., jako aspirant, został żołnierzem Legionów Polskich. Był zastępcą Komisarza Głównego i członkiem Rady Polskiej Organizacji Narodowej w 1914 r. Nauczał w szkołach podchorążych w Kozienicach i Kamieńsku. Pod jego redakcją ukazywały się tomiki „Biblioteczki Legionisty”, odbijane czcionkami Drukarni Ludowej w Krakowie. Dzięki niemu do rąk żołnierzy J. Piłsudskiego trafiały myśli i dzieła wybitnych wojskowych i działaczy niepodległościowych, m.in.: Dezyderego Chłapowskiego Wojna w 1807 roku, Ignacego Prądzyńskiego Czterej ostatni wodzowie polscy przed sądem historii, Konstantego Górskiego Bitwa pod Racławicami, Karola Różyckiego Wspomnienia o pułku jazdy wołyńskiej, Władysława Bentkowskiego Notatki osobiste z roku 1863, czy Stanisława ks. Jabłonowskiego Wspomnienia o baterii pozycyjnej artylerii konnej gwardii królewsko-polskiej. Jako historyk był już wówczas autorem kilku znakomitych prac, m.in. ukończonej w 1911 r. książki pt. Warszawa przed wybuchem powstania 17 kwietnia 1794 roku. (…)

W końcu XVIII w., w środku Europy, została popełniona zbrodnia zaboru ziem Rzeczypospolitej, aż do jej unicestwienia, na co od początku, tj. od konfederacji barskiej, nie było zgody Polaków, czemu wyraz dali na sejmie zwołanym 19 IV 1773 r. posłowie Tadeusz Rejtan i Samuel Korsak.

Mocarstwa sąsiednie narzuciły ze względów propagandowych w polityce termin „rozbiory” aby ukryć swoje zbrodnicze pomysły i uniknąć określenia rzeczywistego stanu rzeczy, jakim była okupacja i kolonizacja ziem polskich.

Tak więc w aktach dyplomatycznych epoki znajdujemy obcojęzyczne słowa: „partage”, „Theilung” itp., które w dosłownym znaczeniu należy tłumaczyć jako „podział”, jednak z punktu widzenia politycznej racji stanu Rzeczypospolitej oznaczały: „najazd”, „okupację”, „grabież”, ale nie „rozbiór”, gdyż pojęcie to było nieobecne w polskiej terminologii i nie uwzględnił go współczesny leksykograf i językoznawca Samuel Bogumił Linde (1771–1847) w monumentalnym Słowniku języka polskiego (1807–1815) (…). Podobnie jak zwrot ‘Finis Poloniae’, kłamliwie przypisywany po klęsce maciejowickiej Tadeuszowi Kościuszce, był to termin ukuty przez wrogą propagandę. (…)

Ignacy Potocki | Fot. Wikipedia

Poddanie się zupełnej kurateli rosyjskiej i wyrzeczenie dążeń Sejmu Czteroletniego nie zapewniło Rzeczypospolitej i jej stolicy nawet paru tygodni westchnienia po katastrofie rozbiorowej”. Równie wnikliwie, jak stan umysłów i sytuacje polityczną W. Tokarz charakteryzuje rosyjskich satrapów: Jakoba Sieversa, który kazał wymierzyć działa w salę obrad sejmu grodzieńskiego, oraz jego godnego następcy, gen. Osipa Igelströma, od 28 XII 1793 r. posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego w Rzeczypospolitej, którego decyzja o redukcji polskiego wojska o połowę (z 15 tysięcy do 7,5 tys.) była bezpośrednią przyczyną wybuchu insurekcji kościuszkowskiej.

W ocenie H. Kocója niezmiernie wartościowe w pracy W. Tokarza są te części, w których autor omawia działalność i rolę Rady Nieustającej, najwyższego organu władzy rządowo-administracyjnej powołanej pod wpływem Katarzyny II przez Sejm Rozbiorowy w 1775 r., zniesionej przez Sejm Wielki i przywróconej w Grodnie w 1793 r. W tej zmodyfikowanej Radzie Nieustającej W. Tokarz wyróżnił trzy odrębne frakcje:

– Ludzi oddanych Stanisławowi Augustowi, liczących na to, że możliwe byłoby porozumienie z przywódcami powstania;

– Partię czysto ambasadorską, której członkowie opowiadali się bez zastrzeżeń za rozkazami gen. Osipa Igelströma, zdając sobie sprawę z tego, że spalili za sobą wszystkie mosty w stosunku do narodu;

– Ludzi z partii Kossakowskiego, którzy zamyślali wznowienie konfederacji targowickiej. Jest znamienne, że W. Tokarz stwierdza, że byli wśród nich szlachetniejsi, jak prymas Michał Poniatowski i marszałek Fryderyk Moszyński. „Odczuwali oni, że Rosja niczego nie gwarantuje prócz hańby i nie chcieli jej dzielić z Ankwiczem, Zabiełłą i Ożarowskim”. (…)

W. Tokarz omawia szczegółowo sytuację gospodarczą ówczesnej Warszawy, nieudane starania o pożyczkę holenderską, pomysł pieniędzy papierowych, położenie materialne wojska i sfer urzędniczych, drożyznę i biedę klas niższych, a nawet prasę i teatr warszawski. Trudną sytuację ludności i jej cierpienia pogłębione okupacją wojsk rosyjskich i działaniami tajnej policji. Ponadto autor podkreśla służalczą postawę Stanisława Augusta wobec Katarzyny II i opisuje represyjne działania wobec Francuzów przebywających w Warszawie, podejrzewanych o sianie rewolucyjnego fermentu wśród Polaków. Prezentuje także pogłoski o kolejnym „rozbiorze” Polski, o którym zaczęto mówić już w styczniu 1794 r. (…)

Jesienią 1793 r. wydano nielegalnie książkę O ustanowieniu i upadku Konstytucji polskiej 3 maja 1791 roku współautorstwa marszałka wielkiego litewskiego. Dzieło to piętnowało słabość i tchórzostwo Stanisława Augusta, który przystępując do targowicy zdezorganizował obronę kraju i zaprzepaścił w 1792 r. szansę na zwycięstwo militarne. Ignacy i Stanisław Potoccy, Hugo Kołłątaj i Franciszek Ksawery Dmochowski krytykowali króla, aby przekonać naród, że powstanie przeciw zaborcom rokuje nadzieję na sukces. Liderzy Stronnictwa Patriotycznego, kreśląc program na najbliższą przyszłość, dowodzili, że mimo bardzo krótkiego okresu funkcjonowania Konstytucji uwidoczniły się jej dobrodziejstwa: przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, „braterskie zbliżenie mieszczan i szlachty” oraz dobre funkcjonowanie władz. Książkę tę rozkolportowano po kraju w momencie wybuchu powstania. Była ona najsilniejszym i najbardziej propagandowo bolesnym ciosem, jaki zadali Stanisławowi Augustowi przyszli przywódcy powstania. (…)

Wacław Tokarz trafił na czasy, w których z proroctw naszych romantyków: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego wykreował się ten nieoczekiwany, lecz upragniony: Józef Piłsudski, jak kto w dwugłosie sformułowali Jarosław Marek Rymkiewicz i Andrzej Nowak na łamach pisma „Arcana” (nr 2012/108, s. 9). Nic więc dziwnego, że przeciwstawiał się on negatywnej i lekceważącej organizacyjny wysiłek ocenie powstań, uznając tę tezę za błędną. Bronił demokratycznej zasady wolności narodów zalegalizowanej w traktacie wersalskim 28 VI 1919 r. (…)

Wnikliwa lektura dzieła tego historyka pozwala nam lepiej zrozumieć i określić rzeczywiste pole działanie nie tylko Naczelnika T. Kościuszki i marszałka I. Potockiego, ale także pomniejszych aktorów tej sceny, jak stołecznego szewca Jana Kilińskiego, mianowanego pułkownikiem milicji mazowieckiej, i Andrzeja Kapostasa, warszawskiego bankiera, członka Rady Najwyższej Narodowej i autora ustawy o pieniądzach papierowych z 8 VI 1794 r. Obok nazwisk przywódców ludu pojawiają się też nazwiska generał-majora wojsk koronnych Jana Augusta Cichockiego (1750–1795) oraz członka sprzysiężenia przygotowującego wybuch powstania i generał-lejtnanta wojsk koronnych Stanisława Mokronowskiego (1761–1821), w insurekcji 1794 r. komendanta miasta Warszawy i Siły Zbrojnej Księstwa Mazowieckiego. W tym ostatnim W. Tokarz widział głównie narzędzie króla Stanisława Augusta zmierzającego do opanowania ruchu.

Walki na Krakowskim Przedmieściu szkic J Kossaka | Fot. Wikipedia

Stefan Kieniewicz we wspomnieniu pośmiertnym o Wacławie Tokarzu tak ocenił książkę Warszawa przed wybuchem powstania: „Ta monografia spisku przedinsurekcyjnego opierała się z konieczności tylko na archiwaliach krakowskich. A jednak dała niezmiernie żywy obraz miasta pełnego kontrastów oraz krzyżujących się działań stronników Rosji, szpiegów, patriotów, ludzi wszelkiego stanu od magnatów aż do pospólstwa. W tej książce, będącej tylko fragmentem, zabłysnął Tokarz po raz pierwszy świetnym talentem pisarskim”. Umiejętnie piętnuje arcyłotrów, kłamców (w temacie wolności i niepodległości) i pospolitych zdrajców. (…)

Sukces będącej przedmiotem zainteresowań badawczych W. Tokarza insurekcji warszawskiej przyćmiła gorycz klęski maciejowickiej i szturm Pragi. Generałowi A. Suworowowi caryca podarowała brylantową szlifę do kapelusza i trzy zdobyczne armaty. Na wieść o zdobyciu Warszawy po odczytaniu krótkiego raportu A. Suworowa: „Hurra!” Katarzyna II odpisała: „Hurra, feldmarszałku!”. Wraz z nominacją feldmarszałek otrzymał buławę wysadzaną diamentami i 7 000 dusz. Franciszek II przesłał mu swój portret, a Fryderyk Wilhelm II gwiazdę Orderu Orła Czarnego. Oficerów nagrodzono złotymi krzyżami na wstędze św. Jerzego z napisem „Praga wzięta 24 X 1794 roku”; każdy podoficer i żołnierz dostał medal i jednego rubla.

Po rzezi Pragi dokonanej w 1794 r. przez gen. A. Suworowa przyszły wydarzenia nocy listopadowej 1830 r. i zmagania lat 1863–1864. Warszawa, zdegradowana w XIX wieku do roli stolicy rosyjskiej prowincji o potocznej nazwie Priwislanskij Kraj (Привислинский край), na szlaku do niepodległości dzieliła losy narodu i Rzeczypospolitej. Niegdyś miasto bogate i ważne na mapie Europy, podczas pierwszej wojny światowej zostało ogołocone z kapitału przez niemieckie kontrybucje nałożone na polecenie władz okupacyjnych gen. Hansa Beselera.

W okresie drugiej wojny światowej Warszawę ograbiła z wszelkiego majątku trwałego i obróciła w gruzy III Rzesza. Od 8 V 1940 r. stolica była terenem ulicznych łapanek i obław, większość zatrzymanych kierowano do obozów koncentracyjnych. Symbolem zagłady polskiej ludności miasta stało się KL „Warschau”. Między październikiem 1944 r. a styczniem 1945 r. niemieckie oddziały specjalne, tzw. Technische Nothilfe, zniszczyły około 30% przedwojennej zabudowy lewobrzeżnej Warszawy. Zagładzie uległy wówczas setki bezcennych zabytków oraz obiektów o dużej wartości kulturalnej, sakralnej i gospodarczej. Wyburzaniu i paleniu Warszawy towarzyszyła zakrojona na szeroką skalę grabież pozostającego w mieście mienia publicznego i prywatnego.

Komisarz Rzeszy do spraw Umacniania Niemieckości, Reichsführer SS Heinrich Luitpold Himmler, nakazał wówczas kompletne zniszczenie miasta, po uprzednim opróżnieniu go z wszystkich wartościowych dla Rzeszy materiałów. W wydanym 9 X 1944 r. rozkazie wskazał jednoznacznie: „to miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Kamień na kamieniu nie powinien pozostać. Wszystkie budynki należy zburzyć aż do fundamentów. Pozostaną tylko urządzenia techniczne i budynki kolei żelaznych”.

Aleksander Wojtecki w 1934 r. proroczo napisał: „Polska, która w chwili upadku w końcu XVIII wieku była tak ludna, jak Wielkorosja lub Anglia, a niewiele mniej ludna od Niemiec, zeszła przez okres 150 lat walki o niepodległość do liczby narodów drugorzędnych z powodu ciągłych strat w ludziach i z powodu powstrzymywania się rozwoju przez państwa zaborcze tak w dziedzinie społecznej, jak i kulturalnej. Te olbrzymie straty i morze wylanej krwi bohaterów domagają się należnego uszanowania, tym bardziej, że nadal znajdujemy się w obliczu trudnego zadania utrzymania niepodległości”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej” znajduje się na s. 6 i 7 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej” na s. 6 i 7 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego – mało znany obraz związany z kultem Najświętszego Serca Jezusa

Odarty z ram, wygnieciony i potargany, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Odnowienie przywróciło mu piękno, którym zachwyca nawet znawców sztuki.

Barbara Maria Czernecka

Wizerunek Matki Bożej i Jej Syna w takiej postaci stał się najbardziej popularny w miejscowości Issoudun w departamencie Indre, położonym na terenie środkowej Francji. Tam właśnie około 1854 roku powstała Kongregacja Misjonarzy od Najświętszego Serca. Błogosławiony Papież Pius IX oficjalnie zatwierdził owo modlitewne stowarzyszenie, a wkrótce także sam zarejestrował się jako członek tego bractwa. 8 września 1869 roku czczony tam wizerunek Matki Bożej Najświętszego Serca został uroczyście ukoronowany. (…)

Pierwowzór tego wizerunku przedstawia Najświętszą Maryję Pannę na lewej ręce trzymającą Jezusa, a na prawej dłoni – Jego Najświętsze Serce. Szaty obu postaci mają kolory klasyczne. Suknia Madonny jest barwy purpurowej na znak matczynej miłości. Jej płaszcz – błękitny ze złotawym podszyciem, co oznacza świętość Boga – symbolicznie ukazuje niebo. Otacza cały ludzki rodzaj. Zielony kolor podszewki zapewne nawiązuje do Raju. Dzieciątko na sobie ma tradycyjnie białą, acz misternie przyozdobioną szatkę.

Fot. archiwum prywatne rodziny Czerneckich

Matka Boża nogą odzianą w bucik przydeptuje węża oplatającego kulę ziemską. Ten w paszczy trzyma zerwaną gałązkę z jabłkiem, będącym znakiem owocu z drzewa zakazanego w starotestamentalnym Edenie. Także i tu została więc Niepokalana Maryja przedstawiona jako Nowa Ewa, ostatecznie miażdżąca głowę biblijnego kusiciela.

Najświętsze Serce Syna, gorejące miłością dla nas, acz zranione cierniami naszych grzechów, Bogarodzica trzyma w swojej prawej dłoni. Jest to centralny, bo najważniejszy element całego obrazu.

Wymowne jest także przedstawienie dziecięcej postaci Jezusa. Jedną rączkę położył na piersi, a drugą wskazuje na oblicze Rodzicielki. Jednocześnie dyskretnie, paluszkami, wyjawia tajemnicę własnej boskiej i ludzkiej natury, a także jedności Trójcy Przenajświętszej. Nawet Jego małe stópki obute w sandałki są oznaką panowania i wolności. Dotknął nimi ziemi i zna naszą ciężką dolę. W ziemskim żywocie przecież nie ominęły Go trudy, prześladowania, cierpienia, a nawet męczeńska śmierć, uwieńczona zwycięskim Zmartwychwstaniem.

Postaci na obrazie są opromienione Bożą chwałą. U dołu płótna, nieco zachmurzona, widnieje krzywizna globu. Wyraźnie ponad ziemskim światem jest Królowa – Matka, jako regentka opiekująca się jeszcze małoletnim Królem – Synem. Ona jedna może i umie polecić Jemu wszystkie nasze sprawy. Przytula do Niego głowę, aby jak najuważniej wysłuchać i Jego mądrych słów. Gest ten pięknie wyraża ewangeliczną wartość służby poprzez naturalny, macierzyński instynkt. Zachowany jest w tym tradycyjny porządek, będący podstawą stałości i bezpieczeństwa.

Matka i Syn mają na głowach królewskie korony, zdobne w drogocenne klejnoty. Nie bez znaczenia jest ich kształt. Korona Niewiasty jest otwarta, typowo kobieca, wzorowana na używanych w zamierzchłych czasach przez królowe. Monarszy zaś wieniec Chrystusa jest zamknięty przecinającymi się pałąkami, z krzyżykiem na szczycie, ponad kulką wyobrażającą ziemię. Jest to jeden z elementów regaliów oznaczających suwerennego władcę. (…)

Prezentowany przy tekście obraz na płótnie w oryginale ma pokaźne rozmiary: metr szerokości i dwa metry wysokości. Musiał niegdyś stanowić ważną część niewątpliwie wspaniałego ołtarza katolickiej świątyni. Skrzętnie ukrywa tajemnicę, kto go ufundował, gdzie był czczony, jak długo skupiał na sobie wzrok wiernych i dlaczego został stamtąd zdjęty. Odarty z ram, wygnieciony i potargany kupieckim traktowaniem, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Po dosyć zawiłej podróży po Polsce z ziemi lubelskiej zawrócił na Śląsk, gdzie ponoć pierwotnie został zlokalizowany. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Po gruntownej renowacji, przeprowadzonej przez fachowego konserwatora, odzyskał swój wspaniały blask.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

EBilet – nierozstrzygnięta sprawa niejasnego przejęcia firmy. Przyczynek do reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości

W sprawie eBilet jest możliwe, że odszkodowanie za przejęcie firmy będzie musiał wypłacić skarb państwa, a ludzie, którzy ją przejęli, będą się nią dalej bawić, trzymając firmę na Stadionie Narodowym.

Piotr Krupa-Lubański

XX Wydział Gospodarczy Sądu Okręgowego w Warszawie to instytucja zajmująca się rozpatrywaniem praktycznie wszystkich większych (powyżej 100 tys. zł) spraw gospodarczych z Warszawy i dużej części Mazowsza. Jest to więc miejsce o znaczeniu strategicznym dla szeroko rozumianego biznesu i prowadzenia działalności gospodarczej w stolicy Polski. Jakość pracy tej instytucji wyznacza poziom cywilizacyjny kraju i ma wpływ na tzw. Index of Economic Freedom. Jednocześnie od ponad dekady wydział ten jest zarządzany przez grupę tych samych osób, a rzeczy, które się tutaj dzieją, wołają o pomstę do nieba, ministerstwa sprawiedliwości, a być nawet może do CBA, prokuratury i innych tego typu służb.

Dwa lata temu opisywałem skandaliczne sytuacje sądowe związane z wrogim przejęciem udziałów założyciela portalu eBilet.pl (piszącego te słowa), jednego z najstarszych serwisów polskiego internetu (rok zał. 2001), swego rodzaju ikony.

Kilka lat temu firmę przeniesiono na Stadion Narodowy, co zakrawa na kpinę, ponieważ eBilet jest również symbolem wrogiego przejmowania startup-ów z rąk ich twórców – plagi działalności gospodarczej w Polsce. Prawomocne wyroki sądowe sprzed wielu lat potwierdzają bezpodstawność zagarnięcia udziałów w eBilet.pl oraz nielegalność czynności komornika, a mimo to przywłaszczone udziały nadal znajdują się w rękach autorów tego przekrętu.

Fakt, iż znany serwis internetowy (ponad milion użytkowników), który przejęto w wyniku manipulowania adresami doręczeń, sfingowania roszczeń oraz łamania prawa przez komornika znajduje się w tak reprezentacyjnym miejscu, jest kpiną z przyzwoitości, uczciwości i wszelkich norm życia społecznego. Przekręt trafił na piedestał. Jest to demonstracja bezczelności oraz symboliczne pokazanie, że we współczesnej Polsce wszystko jest akceptowalne.

Co się wydarzyło w sprawie eBilet przez ostatnie dwa lata?

Jednym z ciekawszych wydarzeń był kontrowersyjny wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który może mieć szersze znaczenie, ponieważ legalizuje bezprawne przejmowanie majątków przez komorników oraz pomaga ewentualnym oszustom, którzy mieliby ochotę przejąć tą drogą cudzą własność. Jednocześnie cały ciężar odpowiedzialności przerzuca w praktyce na skarb państwa, czyli podatników. W sprawie eBilet jest możliwe, że odszkodowanie za przejęcie firmy będzie musiał wypłacić skarb państwa, a ludzie, którzy ją przejęli, będą się nią dalej bawić, trzymając tę firmę na wspomnianym Stadionie Narodowym. Im później, tym większe odszkodowania, bo wartość firm z branży internetowej stale rośnie. (…)

Jak zmontowano ten przekręt? Najpierw obecni dysponenci portalu, po zmanipulowaniu adresów doręczeń i sfingowaniu samego roszczenia, załatwili sobie w roku 2010 wyrok zaoczny (!) przeciwko założycielowi portalu na kwotę 1,7 mln zł. Następnie, mimo trwającej procedury wznawiania sprawy sądowej, postanowili użyć tego wyroku do przejęcia udziałów w spółce eBilet należących do jej założyciela. W tym celu skorzystali z pomocy znanego, bardzo doświadczonego warszawskiego komornika, który przepisał na nich te udziały, pomijając obowiązek przeprowadzenia wyceny oraz całej procedury „przekazania” pod nadzorem Sądu Rejonowego Warszawa Śródmieście. Zamiast w sądzie, zrobił to na własną rękę, w zaciszu swojej kancelarii. (…)

We wrześniu 2012 r. czynności komornika, po przejściu przez dwie instancje sądowe, zostały prawomocnie unieważnione jako wydane z rażącym naruszeniem prawa. Sąd pierwszej instancji próbował bronić komornika, wykazując się brakiem elementarnej wiedzy w zakresie przepisów o egzekucji. Tylko czy na pewno był to tylko brak wiedzy? Nie wierzę.

W ten sposób stworzono nową rzeczywistość, cofającą nas do czasów stalinowskich. Otóż komornik może jednym pociągnięciem pióra i przybiciem czerwonej pieczątki pozbawić kogoś dowolnie dużego majątku, przekazując go komuś innemu. (…)

Dwa lata temu opisywaliśmy szereg kontrowersyjnych sytuacji, które trudno jest wytłumaczyć inaczej niż przez przyjęcie teorii o funkcjonowaniu w XX Wydziale Gospodarczym jakiegoś „układu”. Od tego czasu jest tylko gorzej. (…)

Korelowanie czasów przebiegu różnych procesów i używanie postanowień z jednych do wpływania na wynik innych jest standardową metodą działania. W tym świetle kontrowersyjne wyroki nabierają jeszcze ciemniejszych barw, ponieważ staje się coraz mniej prawdopodobne, że zapadły przypadkiem. Dużo pewniejsze jest, że zapadły, bo miały pomóc w „ustawieniu” innego procesu. To oczywiście wszystko hipotezy, ale w naukach przyrodniczych oraz w życiu jest tak, że najprostsze wyjaśnienia są zazwyczaj tymi prawdziwymi. (…)

W innym procesie, dotyczącym odprawy za kontrakt menedżerski, która powinna być wypłacona założycielowi eBilet w roku 2009 (a nie została wypłacona do dziś) i który miał się zakończyć w czerwcu 2017 roku (po 8 latach!), na dwa dni przed ostatnim terminem sędzia prowadzący sprawę awansował do innego wydziału. Oczywiście wbrew dobrym obyczajom i deklaracjom ministra sprawiedliwości, nie pozwolono mu zakończyć tej sprawy. Termin spadł.

Przez kilka miesięcy nie zrobiono nic, po czym na jesieni przewodniczący XX Wydziału, łamiąc przepisy kpc, wyznaczył jako nowego sędziego panią, która już raz orzekała w tej sprawie około roku 2011, ale jej wyjątkowo niemerytoryczny wyrok został zmieciony przez Sąd Apelacyjny. Nie powinna więc nigdy więcej pojawiać się w tej sprawie. Wystarczył jeden telefon do sekretariatu, żeby przewodniczący wycofał się z tego pomysłu, nie trzeba było nawet wszczynać procedury zaskarżenia.

Ta pomyłka (?) to kolejne kilka miesięcy opóźnienia. Kolejny sędzia, żeby zdążyć zapoznać się z aktami sprawy, ustalił termin na… maj 2018, czyli rok po poprzednim terminie, odwołanym w dziwnych okolicznościach. Tego typu akcje to standardowy repertuar polskich sądów. (…)

Powtarzalność kontrowersyjnych sytuacji prawie w każdym procesie eBiletu, jaki ma miejsce w XX Wydziale Gospodarczym, stanowi statystyczne potwierdzenie hipotezy o istnieniu „układu”. Na przestrzeni 8 lat dochodzi systematycznie, w każdym procesie, do grubych „nieprawidłowości”, które zawsze działają na korzyść sprawców przywłaszczenia. To tak jakby w kasynie, podczas gry w ruletkę, 20 razy z rzędu wypadł kolor czerwony. Jest to oczywiście możliwe, ale z prawdopodobieństwem wygranej w totolotka.

Cały artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Co słychać w sprawie eBilet” znajduje się na s. 18 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Co słychać w sprawie eBilet” na s. 18 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl