Wyjdź co prędzej na ulice i w zaułki miasta i sprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!

Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. Wszyscy zaczęli odmawiać.

 

Gdy Jezus siedział przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym. On zaś mu powiedział: Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”. Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał swemu słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i w zaułki miasta i sprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i przynaglaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony.

Albowiem powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”.

Łk 14, 15-24

Co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem? Herbert Kopiec o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie

Przemoc jest tak zdefiniowana, iż praktycznie wszystkie działania, jakie rodzic podejmuje w stosunku do dziecka, można określić jako przemoc, np. zabieranie dziecka późną porą do domu wbrew jego woli.

Herbert Kopiec

Do przyjrzenia się tytułowej komitywie górala z profesorem zachęciły mnie dwa wydarzenia. Pierwsze to wybór na nowego członka Trybunału Konstytucyjnego, prof. Justyna Piskorskiego, prawnika, w którym lewoskrętne środowiska z najwyższym niesmakiem rozpoznały osobnika skrajnie konserwatywnego/niewyemancypowanego i ultrakatolickiego. W sejmie szczególne oburzenie lewackich sił postępu budzą poglądy tego zaprzysiężonego już (18.09.2017) przez prezydenta RP członka Trybunału, który twierdzi, że przemoc w rodzinie jest pojęciem fałszywym i nie jest problemem, o ile jest to rodzina biologiczna, bo, jak wyjaśnia, to ojczymowie są wyraźnie okrutniejsi w sposobie zadawania śmierci niż ojcowie. Autor przytacza stosowne statystyki. Nadto, według prof. Piskorskiego, in vitro powoduje, że ojciec jako taki został zmarginalizowany i jest nikim.

Drugim pretekstem do dzisiejszej refleksji jest fakt, że radni Zakopanego nie chcą programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie (PAP, 09.06.2015). Program ten przypomina zrealizowany już w Szwecji projekt walki z przemocą w rodzinie i przyniósł tam – jak to zarysuję dalej – katastrofalne skutki. (…)

Zakopane to jedyna gmina w Polsce, która nie uruchomiła tego wymaganego na mocy ustawy programu. Radni twierdzą, że ustawa szkodzi rodzinie i jest niezgodna z konstytucją. Samorząd zakopiański nad uchwaleniem programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie debatował już dziewięciokrotnie, a ostatnio 16 z 21 radnych było przeciw uchwale. Przemoc – argumentowano – jest wszędzie, a mówienie, że rodzina jest siedliskiem przemocy, jest nieodpowiedzialne. Stąd powoływanie kolejnych komórek zajmujących się zwalczaniem przemocy domowej nie jest uzasadnione.

(…) przemoc jest tak zdefiniowana, iż praktycznie wszystkie działania, jakie rodzic podejmuje w stosunku do dziecka, można określić jako przemoc (także w sensie prawnym), w tym np. zabieranie dziecka późną porą do domu wbrew jego woli lub odmówienie mu pieniędzy na papierosy.

Boimy się – stwierdził Burmistrz Zakopanego – żeby rodzice nie stali się (także w świetle obowiązującego prawa) zakładnikami własnych dzieci. Chodzi nam o dobro rodziny. Właśnie takie prawo – stwierdziła Ruby Harrold-Claesson, prezes Skandynawskiego Komitetu Praw Człowieka – zniszczyło już szwedzkie rodziny. Teraz próbuje je skopiować Polska.

(…) może być tak, iż naród buduje się przez wieki, a psuje w czasie jednej (?) generacji. W Polsce, gdzie ponad 90 procent społeczeństwa deklaruje wiarę w wartości chrześcijańskie, niszczy się (pod chytrym pretekstem walki z przemocą) tradycyjną rodzinę. Zwalcza krzyż i wiarę jako „fundamentalizm katolicki”, a łamanie zasad moralnych, zabijanie słabych, realizowanie brutalnego egoizmu, brak rzetelnej krytyki, pogardę dla rozumu nazywa się wolnością i budowaniem społeczeństwa nierepresyjnego, czyli wolnego.

W tak zarysowanym kontekście załamania się ładu moralnego, gdyby mnie ktoś zapytał: co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem? – z radością, z ręką na sercu i czystym sumieniem odpowiadam: łączy ich podobny, jakże dziś potrzebny Polsce, respekt i szacunek dla ROZUMU.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem?” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem?” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy

Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę.

 

Jezus powiedział do pewnego przywódcy faryzeuszów, który Go zaprosił: Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych.

Łk 14, 12-14

Nie chciejcie, żeby was nazywano mistrzami. Największy z was niech będzie waszym sługą

Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią.

 

Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. A wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

Mt 23, 1-12

Chrystus: Byłem obcy, a nie przyjęliście mnie – Czy dobry Samarytanin pomagał uchodźcy? – Swój czy obcy?

Jak dobry Bóg przemawia w Biblii do chrześcijan różnych konfesji w sprawie traktowania przybyszów? Czy kryzys uchodźczy to kara za niewłaściwe prowadzenie się mieszkańców Europy Zachodniej?

 

 

W Dzień Wszystkich Świętych sięgnęliśmy do Słowa. Do rozmowy o Biblii jako źródle, z którego wypływają wskazania Boga dla stosunku i zachowań chrześcijan wobec przybyszów zaprosiliśmy znakomitych znawców Pisma Świętego – duchownych trzech wyznań chrześcijańskich odgrywających niezwykle istotne role w historii naszej wspólnej Ojczyzny. W programie gościli: ks. dr Krzysztof Zadarko (biskup pomocniczy Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek), ks. Piotr Gaś (sekretarz Konsystorza polskiego kościoła ewangelicko-augsburskiego, dr honoris causa Uniwersytetu w Greifswaldzie; na zdjęciu po lewej) i ks. Dr Henryk Paprocki (rzecznik prasowy autokefalicznego polskiego kościoła prawosławnego, dr honoris causa Uniwersytetu im. Św. Grzegorza Peradze w Tbilisi; na zdjęciu po środku).

W historii dokonywano różnych zabiegów, żeby tekst Pisma Świętego naginać do własnych interpretacji. Dlatego zależało nam, by zaproszeni do rozmowy duchowni znaleźli w programie „Swój czy obcy?” dość przestrzeni na podzielenie się swoją głęboką i uznaną wiedzą o Słowie Bożym dotyczącym obcości i uchodźstwa. Rozmowa, do której wysłuchania zachęcamy, skłania nas do przytoczenia fragmentu Pisma Świętego zawierającego pytania Zbawiciela do ludzi postawionych w obliczu Sądu Ostatecznego:

Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały.

I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów.

Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.

Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!

Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;

byłem spragniony, a daliście Mi pić;

byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;

byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;

byłem chory, a odwiedziliście Mnie;

byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”.

Wówczas zapytają sprawiedliwi: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić?

Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię?

Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?”

A Król im odpowie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!

Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść;

byłem spragniony, a nie daliście Mi pić;

byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie;

byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie;

byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie.”

Wówczas zapytają i ci: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?”

Wtedy odpowie im: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”.

I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.

·         Ewangelia według Św. Mateusza, przekład: Biblia Tysiąclecia, rozdział 25, wersety 31-46

 

To nie jest gość, który przyszedł do mnie. To nie jest ciocia, która mnie odwiedziła – ksiądz Henryk Paprocki podkreśla, że Jezus w przekazie św. Mateusza mówi do nas o przyjmowaniu obcego – Kiedyś pojęcie obcego, w czasach Pana Jezusa było jeszcze bardziej wyraźne niż obecnie. Narody mieszkały w wyraźnych skupiskach. Jeden naród stanowił takie jedno skupisko na Ziemi. I przyszedł ktoś z zewnątrz, ktoś obcy. I ten ktoś ma być przyjęty.

Rzymscy katolicy i prawosławni określają deuterokanonicznymi te spośród ksiąg Starego Testamentu, które nie stanowią kanonu starożytnych żydowskich ksiąg uznawanych za natchnione przez Boga zarówno w teologii judaizmu, jak i chrześcijaństwa (Biblia Hebrajska). Dlatego ewangelickie wydania Biblii zawierają 39, a rzymsko-katolickie 45 lub 46 ksiąg Starego Testamentu. Czy księgi deuterokanoniczne (apokryficzne) znajdują miejsce w biblistyce protestanckiej?

Jeżeli Stary Testament czasem przeraża, to nie przeraża tym, jaki jest Bóg, ale tym, jaki jest człowiek. Biblia to jest nie tylko historia objawienia Boga, ale to jest również historia człowieka i jego wędrówek, historia poznawania swojego świata, obcego świata, Bożego świata – tłumaczy ksiądz Piotr Gaś. Duchowny przytacza starotestamentową historię Izmaela, pierworodnego syna Abrama i Egipcjanki Hagar. Izmael staje się obcym jako syn niewolnicy i musi opuścić ojcowski dom. Błąkającego się wraz z matką po pustyni chłopca Bóg jednak nie opuszcza. Dwunastu synów Izmaela jest uznawanych za przodków dwunastu arabskich plemion. Dlaczego interpretowanie działania Boga jako innego w Ewangelii i oderwanego od Starego Testamentu to teologia domorosła?

Wspominamy trzech wybitnych chrześcijan – Polaka, który został Papieżem; Gruzina, który jako duchowny na emigracji m. in. w Niemczech, Francji i Rzeczypospolitej stał się badaczem światowej sławy; oraz pochodzącego z rodziny niemieckiej żarliwego patriotę Rzeczypospolitej, który jako głowa polskich luteran nie zawahał się stanąć przeciw hitlerowskiej potędze.

Pysznimy się, jak dobrze jest z naszym chrześcijaństwem, a jak źle jest na Zachodzie. Czy kryzys uchodźczy to dla chrześcijan szansa na odnalezienie własnej tożsamości? Poruszyliśmy zapomniany w medialnych dyskusjach o migracjach i uchodźcach wątek nauczania Św. Jana Pawła II. Papież Polak był tym papieżem, który w kościele rzymsko-katolickim rozpoczął orędzia na światowe dni migranta i uchodźcy. Jak podkreśla biskup Krzysztof Zadarko:

– W jednym z orędzi Papież Jan Paweł II, święty, wielki Polak, wielki papież mówi o tym, że przyjdzie nam się zmierzyć z niezwykłym wyzwaniem, jakim jest spotkanie tak różnych kultur i tak różnych religii, że będzie to w pewnym sensie droga krzyżowa.

W niedzielę 29 października w kościele Trójcy Świętej w Warszawie, podczas nabożeństwa wieńczącego centralne obchody 500-lecia Reformacji miało miejsce historyczne wydarzenie. Rodzinie biskupa Juliusza Bursche, zwierzchnika polskiego kościoła ewangelicko-augsburskiego w okresie międzywojennym, przekazano kopię dokumentów wskazujących miejsce pochówku biskupa, ofiary Gestapo. Odnalezione w archiwum berlińskiego szpitala policyjnego przez badaczy Klausa Leutnera i Pawła Woźniaka dokumenty odsłoniły nieznane fakty z ostatniego okresu życia luterańskiego duchownego kładącego mosty między Polakami a Niemcami, równocześnie chroniącego kościół przed nazistowską infiltracją i nawołującego wiernych do obrony majestatu Rzeczypospolitej w 1939 roku. Wśród odnalezionych dokumentów jest karta choroby bp. Juliusza Bursche wraz z informacją o stanie pacjenta oraz datą i godziną śmierci, korespondencja między szpitalem a obozem koncentracyjnym Sachsenhausen. Prochy zmarłego w 1942 roku zostały potajemnie złożone na cmentarzu Berlin-Reinickendorf. Faszyści uważali Biskupa Bursche za śmiertelnego wroga i dążyli do wymazania pamięci o jego dokonaniach.

W tym samym 1942 roku, w innym nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau niemieccy faszyści przywiedli do śmierci innego duchownego męczennika – Św. Archimandrytę Grzegorza Peradze. Ten gruziński mnich i emigrant nie mógł odwiedzać rodzinnej Kachetii wchłoniętej wraz z całą Gruzją przez bolszewicką Rosję. Podobnie, jak inni ważni członkowie diaspory gruzińskiej na Zachodzie – był bacznie obserwowany przez służby sowieckie. Jednakże męczeńską śmierć przyniósł Archimandrycie faszyzm.

Niedawno 10 września ks. Henryk Paprocki jako członek polskiej delegacji odwiedził Bakurciche w Gruzji, skąd pochodził prawosławny święty. Odbyło się tam uroczyste odsłonięcie tablic poświęconych Archimandrycie i gruzińskim oficerom kontraktowym służącym w armiach II Rzeczypospolitej oraz podziemia podczas okupacji. W Bakurciche otwarto także Dom Św. Grzegorza Peradze pełniący funkcje muzeum i ośrodka myśli (znajduje się tam m. In. sala konferencyjna).

Św. Grzegorz Peradze studiował teologię, historię religii oraz języki starożytnego Wschodu w Niemczech, gdzie doktoryzował się w 1926 roku. Był proboszczem gruzińskiej parafii prawosławnej w Paryżu, a później w latach 30-tych m. In. duszpasterzem kolonii gruzińskiej w RP i zastępcą profesora patrologii oraz zastępcą kierownika tego przedmiotu w Studium Teologii Prawosławnej Uniwersytetu Warszawskiego. Za życia pozostawał w głównym nurcie badań naukowych swojej dziedziny w Europie i na świecie. Spuścizna Archimandryty pozostaje żywa do dzisiaj w niezliczonych źródłach.

Ryszard Surmacz: Polacy są naturalnymi przywódcami w Europie Środkowej; Niemcy – dzięki przemocy / „Kurier WNET” 40/2017

Jak zneutralizować UE, która nigdy nie zaakceptuje skomunikowania i niezależnego rozwoju Europy Środkowej, bo to może wiązać się z utratą rynku zbytu i przesunięciem ośrodka decyzyjnego do Warszawy?

Ryszard Surmacz

Utopia europejska i polskie szanse

Najnowsza książka prof. Krzysztofa Szczerskiego „Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy” zaczyna się i kończy biblijnym odwołaniem do wyobraźni. W Prologu czytamy: Biblijny Potop zakończył czasy pierwszych pokoleń ludzi na Ziemi, ponieważ nie zauważyli oni nadchodzącej katastrofy; tylko Noe posłuchał Boga, zbudował Arkę i przetrwał (s. 16). Ostatni rozdział niesie przekaz: Polska powinna być przygotowana – niczym Noe na potop – na nadchodzący burzliwy okres w dziejach Europy. Powinniśmy tak, jak biblijny patriarcha, budować własną, niezatapialną, arkę (s. 252). Cytaty nawiązują do postawy chrześcijańskiej, a treść książki wzywa, by ziemię czynić sobie poddaną.

Mały wtręt

Idea „Utopii europejskiej…”, jest mi bliska, mogę być więc nieco stronniczy. W swoich artykułach i książkach penetrowałem zbliżony obszar i mam swoje doświadczenie. Aby nie być gołosłownym, posłużę się trzema przykładami:

1. „Ostatnia na drogę” (Lublin 2004): Pierwszego maja 2004 roku skończyła się epoka PRL-u i otworzyła pierwsza stronica naszej nowej księgi. […] Co będą mieli do powiedzenia […] twórcy XXI-wiecznej polskiej rzeczywistości? Na ile będą pawiem i papugą, a na ile niezależnymi twórcami? Czy ludzie pióra będą walczyć o kałamarz, czy też ten sam kałamarz – piękniejszy, zostanie postawiony im na tacy? […]. W maju 2004 roku Polska ze swoim dorobkiem i niedorobkiem wypłynęła na bardzo głębokie wody. […] Podąża w tym samym kierunku, w którym od kilkunastu lat dryfuje cały ludzki świat (s. 7).

2. „Geopolityka”, Lublin 2008: Europa nie może dzielić się na gorszą i lepszą, bo ta gorsza jest w głównej mierze ofiarą kilku totalitaryzmów, a lepsza ofiarą kolonializmu. Obydwie części są chore na swój sposób. […] Zorganizowanie Unii w oparciu o dotacje i uzależnienie finansowe (zadłużenie) jest założeniem błędnym u samych podstaw. […] Gdy wzajemne zaufanie legnie w gruzach, klęska będzie tylko kwestią czasu […] ani totalitaryzm, ani demokracja nie będą w stanie niczego zmienić, ani niczemu zapobiec (s. 13).

3. „Powstania narodowe. Czy były potrzebne?”, Lublin 2009: Współczesna Europa nie ma koncepcji kulturowej ani nawet pomysłu na nowe swoje wcielenie. Krótko mówiąc – ani Polska, ani Unia Europejska nie są przygotowane na nadchodzące zmiany. Jedyną szeroko znaną […] jest propozycja Jana Pawła II, a więc nie mamona, lecz […] powrót do chrześcijańskich korzeni. Rezygnacja z korzeni kulturowych w momencie rosnącego napięcia międzycywilizacyjnego może doprowadzić Europę do sytuacji, w jakiej znalazł się Stalin, gdy Niemcy napadły na Związek Sowiecki (s. 36).

I teraz uwaga: powyższe fragmenty odbierane były w kategoriach antyunijnych. Niestety, tak została ustawiona nasza świadomość i tak zdefiniowane umocowania partyjne: jak popierać, to bezkrytycznie, jak negować, to w czambuł. Statystycznemu Polakowi trudno było uwierzyć, że ma on prawo do obrony stanu posiadania, interpretacji własnej przeszłości i przyszłości; do własnej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Królował niewolniczy sposób myślenia.

Propozycja Szczerskiego

Kryzys przejawia się we wszystkich najistotniejszych dla Unii Europejskiej aspektach […] powodując niestabilność unijnych instytucji i utratę społecznego zaufania […] w wymiarze tożsamościowym prowadząc do zagubienia sensu integracji (s. 229). Warunkiem naprawy jest: 1. nowy układ relacji między krajami członkowskimi a Unią Europejską, 2. odnowienie pierwotnych założeń co do wzajemnych relacji pomiędzy samymi państwami europejskimi, 3. przywrócenia wolności gospodarczej w ramach wspólnego rynku, 4. uczynienie z Unii aktora polityki międzynarodowej wspomagającego bezpieczeństwo obywateli Unii oraz 5. odnowienie korzeni tożsamościowych Europy jako wspólnoty cywilizacyjnej (s. 230). Nieco dalej w konwencji przykazań dodaje: „Unia zdrowego rozsądku” nie będzie pławić się w nakazach i regulacjach, nie będzie konstruować „nowych Europejczyków”, nie będzie prowadzić żadnego wyabstrahowanego „projektu”, tylko uwierzy w narody i państwa europejskie, w ich tradycję, różnorodność, historię (s. 235).

Szczerski proponuje odejście od Europy jako spółki i stworzenie Europy jako wspólnoty (s. 113, 141). Pisząc o poczuciu suwerenności podkreśla, że w wymiarze praktycznym suwerenność wyznacza granice podziału swój-obcy, w obszarze funkcjonowania państwa ma zabezpieczyć podstawy istnienia i rozwoju wspólnoty narodowej jako samodzielnego, suwerennego podmiotu (s. 136). I dalej:

Europa Środkowa to nie bibelot babuni ani wspomnienie zaborczej okupacji (s. 189). Zależność w Unii przejawia się tym, że im mniej zrozumienia ze strony obywateli, tym większa „pasterska” aktywność instytucji unijnych. […] Unia to nie stado, lecz dobrowolna wspólnota tworzona przez wolne narody i równe państwa. Mit Europy w polskiej kulturze zostaje zredukowany, a boskość UE nazwana wprost: utopią.

Szczerski nie ogranicza się do krytyki. Pisze, że siła UE polega na zdolności do rekonfiguracji, a więc aktywnej adaptacji do zmieniających się uwarunkowań swojego działania […]. To wciąż unikalny system nie-w-pełni wykształcony. Funkcjonowały w nim równolegle trzy obszary decyzyjne: wewnętrznie państwowy […], ekskluzywnie ponadnarodowy […] oraz osmotyczny (tam, gdzie granice między tym, co „krajowe”, a tym co „europejskie” wzajemnie się przenikają). […] Odpowiednie posługiwanie się multiinstrumentalnym zasobem instytucji pozwoliło Unii Europejskiej na trwanie w zmiennej, ale stabilnej równowadze, nawet w czasach stosunkowo dużych szoków systemowych (s.106).

„Utopia…” na zewnątrz jest polską propozycją rozwiązania obecnego kryzysu w UE, do wewnątrz – dziełem, które przełamuje peerelowską barierę mentalną i wysyła bodziec w kierunku samodzielności myślenia. Szczerski jako minister skuteczniej łamie jeszcze inną barierę – poprawności politycznej, która jednym otwiera duże szanse, innym sprawia duży kłopot! Oczywiście jego książka nie jest wyjątkiem. Warto tu wspomnieć choćby pozycje Piotra Eberhardta, Bohdana Cywińskiego, Leszka Moczulskiego (gł. „Geopolitykę” i „Narodziny międzymorza”), czy dwie zapomniane Tomasza Otremby: „Wyżyna Polska” (Regnum 1997) i „Niemcy, brama Polski do Nieba” (Regnom 2000). Od tej pory idea „brzydkiej panny na wydaniu” więdnie jak jesienne liście, kłamstwo odsłania swoje dziurawe zęby, a prawda zaczyna weryfikować przeszłość. Europa nie jest silna wielokulturowością, lecz bogactwem wielości swoich kultur i wspólnotą myślenia.

Krótki rys historyczny

Po upadku ZSRR, za Janem Pawłem II można było powiedzieć, że Europa mogła „odetchnąć dwoma płucami”. I Europa Środkowa zaczęła iść w tym kierunku. Wydawało się, że koncepcja zaproponowana przez chrześcijańskich ojców założycieli zjednoczy Europejczyków. Niestety, stało się inaczej. Szczerski zauważa, że decyzja inwazji na Irak (2003) doprowadziła do odnowienia podziału wewnątrz wspólnoty europejskiej: Niemcy i Francja otwarcie sprzeciwiły się wojnie w Iraku […] Polska postanowiła przyłączyć się do koalicji (s. 161).

I tu trzeba dodać, że Polska poparła szaleńczą akcję Amerykanów nie dlatego, że chciała walczyć z terrorem, lecz dlatego, że zamierzała uciec przed Rosją i być w UE i NATO. Konflikt „dwóch płuc” zarysował się więc przed wejściem Polski w jej struktury – w oparciu o dyskryminacyjne traktowanie Polski.

Wojna w Gruzji była potwierdzeniem słuszności obranego przez Polskę kierunku. Ale nie ma co ukrywać, że nasze problemy w UE nie są związana z ekonomią, lecz bardziej z postkolonialnym sposobem myślenia zachodnich państw. Wchodząc do UE, nie mieliśmy wyboru. Alternatywą była wolność, ale w kategoriach obecnej Ukrainy. Dyskomfort był więc ukrywany. Oliwy do ognia dolewała wyprzedaż polskiego majątku narodowego i słabnąca pozycja Polski. Traktat lizboński (2007) był kolejnym rozczarowaniem; nie mówiąc już o Pakiecie fiskalnym (2008), który wprawdzie dotyczy strefy euro, ale wszędzie zaczął czynnik zaufania zamieniać na regułę kontroli, odgórnych nakazów i dzielenia na lepszych i gorszych. Kryzys wokół emigrantów zdemaskował cele UE wobec Europy Środkowo-Wschodniej. Wobec takiej sytuacji Polska i Europa Środkowa nie ma innego wyjścia, musi uciekać „do przodu”, w kierunku budowy Trójmorza. Nie można bowiem wykluczyć, że działania Rosji na Ukrainie i UE w Polsce mają zbliżone cele.

Europa Środkowa a Polska

W ostatnim „Kurierze Wnet” (39/17) Mariusz Patey w artykule: „Międzymorze. Koncepcja, historia, przyszłość” opisuje dzieje tej myśli i sięga do czasów Unii Litewskiej (tu mała uwaga: trudno uznać Kozaków za naród), projektu Adama Czartoryskiego, Józefa Piłsudskiego oraz Lecha Kaczyńskiego. Podaje też obecne ośrodki polityczne związane z tą myślą. To cenne.

Ale Międzymorze jako całość nadal jest bardziej ideą niż skomunikowaną strategiczną przestrzenią, rozdzielającą, najkrócej mówiąc, Niemcy i Austrię od Rosji oraz te same Niemcy i Austrię od Turcji. Gdyby nie rozbiory Polski i ostatnie dwie wojny światowe, Rosja i Niemcy bez przeszkód zdominowałyby północną część Europy Środkowo-Wschodniej. Gdyby Republika Federalna nie posiadała negatywnego doświadczenia z Turkami, prawdopodobnie weszłaby w sojusz z Ankarą i wspólnie przydusiliby Bałkany. Gdyby Amerykanie nie zauważyli w końcu, że sojusz Rosji i Niemiec zagraża ich egzystencji, Europa-Środkowa zostałaby rozebrana i zagospodarowana. Gdyby nie chińska polityka gospodarcza i jej zakusy wobec Syberii, problem Europy Środkowo-Wschodniej nie istniałby w wymiarze globalnym. Przestrzeń więc pomiędzy czterema totalitaryzmami, od wieków, wykorzystywana była do wzmocnienia totalitaryzmów. Tę przestrzeń, dla naszego dobra, należy zdiagnozować w sposób wręcz brutalny.

Prof. Zdzisław Krasnodębski we Wstępie do „Utopii…” napisał: wiele narodów Europy przyzwyczajonych jest do życia w stanie zależności, w pół- lub ćwierćsuwerenności i nie przeszkadza im ani hierarchia państw w Unii, ani coraz większa władza unijnych instytucji. Pecunia non olet. Taka postawa to piasek w tryby każdej reformy i każdej wielkiej idei. Krasnodębski wspomina też o postawie premiera Bułgarii, który przyznaje: gdy kanclerz Niemiec mówi, on słucha i wykonuje.

Niedawno prasa podała, że Rumunia zgłosiła chęć wejścia do strefy euro. Zgłoszenie nie musi świadczyć o lekceważeniu koncepcji Trójmorza, ale strategicznie położona Rumunia w ten sposób jeden filar z konstrukcji już wyjęła. Czechom i Słowakom bliższa jest perspektywa lżejszego życia w UE niż polski projekt Międzymorza, który wymaga od nich wielu wyrzeczeń, a korzyść wyciągnie Polska. Litwa po rozpadzie I RP wielokrotnie odmawiała współpracy z Polską w tworzeniu wspólnych koncepcji. Austria w tym gronie jest koniem trojańskim. Ukraina natomiast obszarem niestabilnym, który ma większe sympatie polityczne do Niemiec niż Polski.

Wszyscy, prócz Serbii, chętnie, w razie potrzeby, nawiążą do tradycyjnych kontaktów z okresu Trzeciej Rzeszy, zamiast sprzymierzać się z planami polskimi. Ale Serbia nie rozumie polskiego konfliktu z Rosją. Czy Chorwacja, prócz Węgier, od której zaczęła się ostatnia wojna na Bałkanach, może być wyjątkiem?

Nie możemy też zapominać, że na naszym terenie wciąż ważniejszy jest złudny pieniądz niż realne dążenie do prewencyjnego pokoju. Nad pytaniem, jak zjednoczyć Europę Środkowo-Wschodnią, głowią się Amerykanie i Chińczycy.

I na koniec najważniejsze pytanie: jak zneutralizować UE, która nigdy nie zaakceptuje skomunikowania i niezależnego rozwoju Europy Środkowej, bo to może wiązać się z utratą rynku zbytu i przesunięciem ośrodka decyzyjnego do Warszawy. A więc, czy warto, bo pewność powodzenia koncepcji Trójmorza daje jedynie pusta kasa UE lub jej rozpad?

No właśnie! Pytanie – czy warto? towarzyszy nam od ponad 200 lat. Rzecz polega na tym, że Polska wybór ma tylko teoretyczny! Mechanizm wynoszenia Polski do góry, jak w naczyniach połączonych, włącza się zawsze wtedy, gdy słabną Niemcy i Rosja. To fizyka w historii i cała tajemnica naszych klęsk i sukcesów! W takiej sytuacji zwykle zaskoczeni budzimy się, ale czas szybko weryfikuje nasz brak przygotowania; „dogadujemy się” i tracimy czas, bo nasze interesy są tak odmienne, jak kolonialisty i niewolnika. Nie ma przygotowania, nie ma wyboru, jest wyrok. To też fizyka. Dziś nie zauważyliśmy na przykład, że w tzw. III RP dokończono proces likwidacji idei polskiej szlachty i inteligencji. Ba, z wdzięcznością zapominamy o ich dziele kulturowym i samym istnieniu. I dopiero od kilku lat martwi Żołnierze Niezłomni zaczynają wskrzeszać żywych.

Ale to nie wszystko. Patriarchowie wschodni opowiadają o „szoku przybywających do Europy uchodźców – chrześcijan […] Im się wydawało, że przyjeżdżają do Europy, która jest oazą chrześcijaństwa. Tam poświęcali swoje życie i krew, aby bronić wiary i byli przekonani, że jak trafią do Europy, to spotkają tu ludzi, którzy tak samo silnie żyją wiarą, jak oni żyli tam. […] Przyjeżdżają tu i przeżywają wstrząs” (s. 88). W tym miejscu mit Europy załamuje się na poziomie nadziei, ale ten problem dotyczy bardziej Kościoła niż jego wiernych.

Do tej destabilizacji tożsamościowej trzeba dołożyć jeszcze bezideowy i zafałszowany sposób kształcenia ostatnich pokoleń Europejczyków, a zwłaszcza Polaków. Ilu z nas dopiero za granicą zrozumiało, że są Polakami, i nie byli w stanie obronić swojej tożsamości? Ilu zgłupiało do szczętu i swoją ambicję schowało głęboko, bo przelicznik euro na złotówki dawał im dobre samopoczucie we własnym kraju? Kto zneutralizuje tę falę taniej siły roboczej, pozornego wolnego rynku i destrukcyjnej emigracji za chlebem, która pchała ludzi na zachód od Ukrainy po USA i Kanadę? Powrót oznacza kolejną destabilizację.

Czy to jest czarny obraz? Nie, to część krajobrazu przed bitwą – osobny dla Polski i osobny dla UE. Polska na tym planie wygląda dobrze. Ale budowa Trójmorza bez osłony USA i – najlepiej – Chin jest poza zasięgiem naszych możliwości.

Zakończenie

Wasiutyński pisał, że spoglądając na mapę widać, iż w Europie Środkowej tylko Niemcy lub Polska mogą jej przewodzić. Eugeniusz Kwiatkowski dodawał, że Polacy są tu naturalnymi przywódcami, Niemcy zaś muszą wszystko zdobywać siłą.

„Utopia…” jest adresowana do polityków unijnych jako polska propozycja rozwiązania kryzysu. Ale musimy mieć jednak świadomość, że Polska i Niemcy stoją własną polityką zagraniczną – Niemcy dla zbudowania zaporowej potęgi gospodarczej, Polska dla obrony wizerunku i możliwości przeciwdziałania wspólnej antypolskiej polityce Rosji i Niemiec.

Słabość publikacji Szczerskiego można ująć w czterech obszarach: 1. Ilość i jakość postawionych UE warunków; jej postkolonialna mentalność nie jest w stanie tego ani zrozumieć, ani zaakceptować. 2. Zbyt słabo został rozwinięty wątek poświęcony polskiej myśli piastowsko-jagiellońskiej, mający dać podstawę do rozszerzenia polityki „demokracji międzynarodowej” opartej na międzynarodowym prawie. Paweł Włodkowic i sobór w Konstancji był przełomem w kulturze europejskiej. 3. Hasło: „Polish first” bardzo źle brzmi w uszach partnerów z naszego regionu, 4. Dzisiejsza Arka Noego nie pływa, lecz lokowana jest pod ziemią. Warszawa pnie się do góry jak Wieża Babel, a w miastach zachodnich budowana jest sieć samowystarczalnych podziemnych sklepów.

Dzieło Szczerskiego jest pozycją przełomową w polskiej publicystyce, ale jeśli w Polsce nie włączymy kulturowych mechanizmów budujących polską wspólnotę, pozostanie ono tylko ambitnym zapisem.

Od lat bezskutecznie pukam do ważnych drzwi z „Programem rewitalizacji kulturowej na ziemiach odzyskanych” (patrz „Kurier Wnet” Nr 28/16 lub https://www.facebook.com/notes/kurier-wnet/13-polski-program-rewitalizacji-kulturowej-na-ziemiach-odzyskanych/1122250004495451/), którego ideą jest synteza dwóch etosów: kresowego i wielkopolskiego. Pierwszy posiada nośniki niezależnego i państwowego myślenia, drugi, kult pracy i szczegółu. Obydwa, odwrócone plecami do siebie, dogorywają na ziemiach zachodnich, na których zadecyduje się przyszły los Polski. Program nikogo nie zainteresował.

Drugim projektem jest budowa Muzeum Polskiej Demokracji (patrz: http://wnet.fm/kurier/muzeum-polskiej-demokracji-powolajmy-cos-daje-zycie-pobudza-wyobraznie-uczy-potem-zaprosmy-caly-swiat-pokazmy/, oraz: https://wpolityce.pl/polityka/211434-muzeum-polskiej-demokracji), które powinno pokazać nie tylko światu, ale głównie Polakom wartość własnej kultury. Walcząc o demokrację w UE nie możemy bez końca borykać się z bezsensownymi zarzutami o jej brak. Niedowiarków odeślemy do Muzeum.

Trzecim jest projekt codziennej gazety państwowej (patrz: https://wpolityce.pl/polityka/334552-gdzie-jest-osrodek-wladzy-rzad-nie-ma-z-kim-przegrac-ale-moze-przegrac-z-samym-soba), która na zasadzie gazety wiodącej podniesie poziom dyskusji i wyznaczy odpowiednie standardy; poprzez reportaż bieżący odzyska kontakt z życiem społecznym w kraju; poprzez dział zagraniczny i tłumaczenia czytelnicy nawiążą kontakt z myślą światową; poprzez dział listów polskie społeczeństwo będzie miało możliwość uczestniczenia w zwalczaniu patologii. Telewizja to kino; gazety tworzą środowiska.

I na koniec, w dzisiejszych uwarunkowaniach, swojego Noego powinniśmy szukać, ale Arkę musimy zbudować wszyscy razem.

Cały artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Utopia europejska i polskie szanse” znajduje się na s. 12 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Utopia europejska i polskie szanse” na s. 12 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program Wschodni 4 listopada 2017 r. Tematy programu to m.in kryzys w stosunkach polsko-ukraińskich oraz repatriacje.

Goście: Paweł Bobołowicz – korespondent Radia Wnet z Kijowa; Wojciech Jankowski – korespondent Radia Wnet, redaktor Programu Wschodniego i Kuriera Galicyjskiego: Dr Michał Kuź – politolog, amerykanista, Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego; Bartosz Niescior – doradca ministra Henryka Kowalczyka; Karolina Książczak – Instytut Prawa Wschodniego; Prowadzący: Antoni Opaliński Realizator: Andrzej Gumbrycht Wydawca: Jaśmina Nowak

Goście:

Paweł Bobołowicz – korespondent Radia Wnet z Kijowa;

Wojciech Jankowski – korespondent Radia Wnet, redaktor Programu Wschodniego i Kuriera Galicyjskiego:

Dr Michał Kuź – politolog, amerykanista, Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego;

Bartosz Niescior – doradca ministra Henryka Kowalczyka;

Karolina Książczak – Instytut Prawa Wschodniego;


Prowadzący: Antoni Opaliński
Realizator: Andrzej Gumbrycht
Wydawca: Jaśmina Nowak


Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony

Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca.

 

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by przypadkiem ktoś znamienitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”, a wtedy musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. A gdy przyjdzie ten, który cię zaprosił, powie ci: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej”. I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.

Łk 14, 1. 7-11

Zachowaliśmy się, jak należało – mówi Witold Kieżun w rozmowie ze Stefanem Truszczyńskim / „Kurier WNET” 40/2017

To był czas niesłychanie ciężki, niesłychanie ryzykowny, ale jednocześnie, tak mi się wydaje, że my – nie chodzi o mnie, ale o wszystkich moich kolegów – że myśmy zachowali się tak, jak należało.

Zachowaliśmy się jak należało

Stefan Truszczyński
Witold Kieżun

Witold Kieżun opowiada Stefanowi Truszczyńskiemu o końcówce powstania warszawskiego i o swoim spotkaniu z generałami Borem-Komorowskim i Chruścielem-Monterem.

Poprzednią rozmowę skończyliśmy gdzieś w połowie powstania. Co było dalej?

Jest początek września i jeszcze bronimy Pałacu Staszica, który jest codziennie ostrzeliwany przez czołgi. Pałac po tym się palił i musieliśmy go opuścić. 7 września nastąpił upadek Powiśla. Broniliśmy się jeszcze przez dobę poza pałacem. Mnie się przytrafiła wtedy taka historia, że pocisk karabinowy odstrzelił mi połowę ucha. Ale szczęśliwie, bo gdyby trafił centymetr dalej, to byłbym nie żył.

Wycofaliśmy się na teren ruin Poczty Głównej i w pewnym momencie byliśmy z trzech stron otoczeni przez Niemców. Broniliśmy się, paląc istniejące jeszcze domy. Wreszcie musieliśmy się wycofać na drugą stronę placu Wareckiego i zajęliśmy teren w pobliżu szesnastopiętrowego, nie istniejącego dziś, zniszczonego drapacza chmur. Zajęliśmy stanowiska na ulicy Jasnej. Dostaliśmy polecenie, żeby wdrapać się na szczyt tego zniszczonego wieżowca, który nie miał już schodów, został tylko szkielet. Chodziło o to, żeby meldować z góry o działaniach artylerii radzieckiej, która ostrzeliwała Warszawę, bo Rosjanie byli już na Pradze.

Wtedy właśnie nastąpił niesłychanie istotny moment w moim życiu. Nastąpiła komasacja naszego batalionu, batalionu „Gustaw” i innych, i wtenczas poznałem moją późniejszą żonę, która była powszechnie uważana za najpiękniejszą dziewczynę naszego oddziału. Nasze spotkanie skończyło się miłymi pozdrowieniami, podziwiałem jej piękność, ale bliższych kontaktów nie mieliśmy. Spotkaliśmy się dopiero wiele lat później. Ona była w obozie we Francji, potem wróciła do Polski. Ja byłem w gułagu w Związku Radzieckim. A potem spotkaliśmy się przypadkiem na brzegu morza w czasie wakacji i pobraliśmy się. Przez 63 lata żyliśmy we wspaniałym związku; niestety żona już umarła.

Danuta Magreczyńska, zdjęcie z Powstania Warszawskiego | Fot. archiwum rodzinne

Pana żona to była Danuta z domu Magreczyńska.

Tak. To była taka dygresja, a teraz – co działo się dalej.

Był Pan na dachu tego wieżowca.

Nie wolno nam było oczywiście strzelać, tylko obserwować i przekazywać meldunki. Drugiego dnia dyżurował z nami jakiś powstaniec z innego batalionu, z karabinem z lunetą. Dostrzegł dwóch Niemców-oficerów. Wbrew rozkazowi zastrzelił jednego i wtenczas Niemcy się zorientowali, że my jesteśmy na dachu tego drapacza chmur. Zaczęli nas ostrzeliwać, a my oczywiście nie mogliśmy się wycofać. Chowaliśmy się pod jakimiś szczątkiem dachu, który jeszcze tam został, i mogliśmy wycofać się dopiero nocą. Dobrze zapamiętałem to tragiczne, bo po ciemku osuwanie się z szesnastego piętra po tym żelaznym obudowaniu windy. Potem już nie mogliśmy tam wejść, dlatego że Niemcy mocno to miejsce ostrzeliwali. Później były systematyczne wzajemne ostrzeliwania na rogu Królewskiej, z obu stron ulicy.

Potem nastąpiła kapitulacja. Szliśmy do niewoli, a zasada w regulaminie wojskowym jest taka: żołnierz, który dostał się do niewoli, powinien s z pierwszej okazji do ucieczki. Idąc, co kilkadziesiąt metrów mijaliśmy patrol niemiecki, ale mnie i mojemu dowódcy porucznikowi Biskupowi udało się przeskoczyć przez żywopłot przy jakimś budynku. Udało się nam uciec.

Po wielkich perypetiach trafiliśmy na Kielecczyznę. Przejechaliśmy pociągiem, oczywiście parokrotnie wyskakując przed zatrzymaniem pociągu na stacji, bo na stacjach były kontrole. To była bardzo ciężka droga. Na Kielecczyźnie pracował mój wuj, który dał mi kontakt na partyzantkę. Zostałem bardzo serdecznie przyjęty. Miałem swoją pełną dokumentację w bucie, regimentację powstańczą z numerem legitymacji, legitymacją Virtuti, Krzyżem Walecznych, więc przyjęto mnie niesłychanie serdecznie. Ale komendant powiedział: nie ma pan żadnego doświadczenie w walce terenowej, tylko w walce ulicznej. Dam panu skierowanie do Krakowa. I pojechałem do Krakowa, dostałem kontakt do kierownictwa Armii Krajowej w Krakowie, dowód osobisty na inne nazwisko.

Wróćmy jeszcze do dnia 23 września, kiedy Pan stanął, że tak powiem, oko w oko z generałem Borem.

Tego dnia dostaliśmy polecenie, żeby zameldować się w budynku gazowni przy ulicy Kredytowej. No i okazało się, że tam było spotkanie żołnierzy z dowódcą Armii Krajowej Borem-Komorowskim. Bór-Komorowski wygłosił bardzo ciekawe przemówienie, potem poprosił o zadawanie pytań, więc pytałem, a potem czternastu z nas zostało udekorowanych orderem Virtuti Militari. Ja także dostałem order Virtuti Militari. Z naszego batalionu dwóm przyznano ten order. To znaczy, tego orderu fizycznie wówczas nie było, tylko uroczyste stwierdzenie faktu i podanie ręki. To było wielkie przeżycie i wielka satysfakcja.

A o co Pan pytał wtedy Bora-Komorowskiego? Jak on wyglądał? Jak wyglądało to spotkanie?

Bór-Komorowski prosił nas o zadawanie pytań. Wiec zapytałem po pierwsze, czy powstanie było uzgodnione z naszym rządem za granicą. A potem, jak wygląda ewentualna możliwość pomocy ze strony Armii Radzieckiej, czy są może jakieś kontakty.

Bór-Komorowski odpowiedział, że w tej chwili jest za wcześnie, żeby szczegółowo przedstawić genezę powstania warszawskiego, ale może jedno tylko stwierdzić – że powstanie było absolutną koniecznością. A badania, które zostały przeprowadzone ostatnio, to potwierdzają. Krótko przed jego wybuchem wyszło zarządzenie, że 100 000 osób ma się zgłosić do budowania barykad. Przyszło tylko kilkadziesiąt. Z tego tytułu już byłyby bardzo poważne sankcje. No a potem, 27 lipca, Hitler ogłosił Warszawę fortecą. Nie było mowy, żeby Niemcy bronili się w Warszawie, mając świadomość, że jest w niej 40-tysięczne podziemie.

Na spotkaniu 23 września był także generał Chruściel. Czy on też rozmawiał z wami? Jak oni wyglądali?

Muszę powiedzieć, że general Komorowski wyglądał niereprezentacyjnie: niskiego wzrostu, kiedy wszedł i po raz pierwszy go zobaczyliśmy, byliśmy trochę zawiedzeni. Nie miał typowego wyglądu bojowego, wyglądu żołnierza. Ale jak zaczął mówić, to mówił wspaniale, w sposób absolutnie przekonujący, tak że od raz sobie pomyśleliśmy: tak, to jest kawalerzysta! Zdobywał zresztą nagrody w wojskowych konkursach hippicznych.

Ale najbardziej ujął nas tym, że rozmawiał z nami w sposób bardzo jasny, żołnierski, jednoznaczny, a wtedy zniknęło nasze wrażenie, że jego wygląd nie jest bojowy. Zyskał u nas całkowite, bardzo wysokie uznanie.

On i wyglądał, i mówił tak właśnie, jak wódz naczelny. Wzbudził w nas szalony entuzjazm, myśmy go oklaskali. Były zresztą okrzyki: Niech żyje! Niech żyje! Trudno mi wspominać, to budzi we mnie wielkie wzruszenie.

A generał Chruściel?

General Chruściel był typowym wojskowym, prostym, ale bardzo dobrze się prezentował. Nosił coś w rodzaju munduru, ale to nie był prawdziwy mundur, tylko miał jakiś element mundurowy.

Monter też zabrał głos i mówił bardzo po żołniersku, przekonująco. Mieliśmy ogromną satysfakcję, a potem dyskutowaliśmy i rozmawialiśmy między sobą, że mamy dowódców takich, jakich mogliśmy sobie wymarzyć.

Ilu was było na tej uroczystości? Jak duża to była grupa?

Na uroczystości było nas dość dużo, 60-70 osób. Było to na terenie gazowni przy ulicy Kredytowej, w miejscu dość spokojnym, bo Niemcy byli dopiero na Królewskiej. Teren był dobrze chroniony. Oczywiście spotkanie nie mogło trwać za długo. Zawsze była groźba pocisku, ataku lotniczego. Ale wszystko odbyło się spokojnie, trwało nie więcej niż półtorej, dwie godziny. Niemożliwe były dłuższe zgromadzenia.

Witold Kieżun, zdjęcie z Powstania Warszawskiego | Fot. archiwum rodzinne

Czy już wtedy mówiono o dacie ewentualnego zakończenia?

Nie. Ta sprawa nie była dyskutowana.

Jeszcze były jakieś nadzieje.

Jeszcze były nadzieje. Przy czym to było 23 września, a 18, kiedy byłem na dachu tego drapacza chmur, nastąpił pierwszy, olbrzymi lot 104 samolotów amerykańskich, które zrzucały broń. Pierwszy zrzut. Olbrzymia część tej broni spadała na stronę Niemców, a my patrzyliśmy na to z przerażeniem, bo to były między innymi wspaniałe, ciężkie przeciwlotnicze karabiny maszynowe. A Niemcy bombardowali nas z bardzo niskiej wysokości, bo bali się, żeby nie trafić w stanowiska niemieckie. Gdybyśmy mieli te ciężkie karabiny maszynowe, moglibyśmy zestrzeliwać te samoloty. Możliwość obrony byłaby kolosalna.

Były też wspaniałe PIAT-y przeciw czołgowe; jeden celny pocisk niszczył czołg. Gdybyśmy tę broń dostali w pierwszych dniach powstania, to cała Warszawa byłaby opanowana. Lotnisko byłoby opanowane, a wtenczas mogłaby lądować część polskiej armii z Włoch. Byłaby zupełnie inna sytuacja.

Potem się dowiedzieliśmy, że Churchill domagał się kategorycznie od Roosevelta, żeby oddziałał na Związek Radziecki, żeby się zgodzili na lądowanie samolotów amerykańskich i angielskich. Bo oni nie pozwalali wylądować na swoich lotniskach tym paru samolotom, które tam kilka razy przyleciały.

Ale Roosevelt powiedział, że ze względu na dalsze cele wojny tego rodzaju depeszy do Stalina nie wyśle. Roosevelt miał nadzieję, że we współpracy z bardzo silnym Związkiem Radzieckim, który opanuje większość Europy, uda mu się zniszczyć system kolonialny. On miał kompleks kolonializmu Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Portugalii.

Uważał, że Amerykanie jako pierwsi walczyli i zdobyli niepodległość jako kraj kolonialny i teraz ich najważniejszym celem politycznym jest zniszczenie kolonializmu. I dlatego w październiku 1943 roku, w tajemnicy przed polskim rządem, oddał Stalinowi 1/3 Polski.

Co jeszcze można by powiedzieć o sposobie myślenia Churchilla? O jego staraniach choćby o te samoloty, o dostarczenie broni?

Przede wszystkim ten człowiek się bał. On miał świadomość, że jeżeli Związek Radziecki opanuję całą Europę, to Wielka Brytania się nie obroni. Więc dla Wielkiej Brytanii było bardzo ważne, żeby Związek Radziecki oczywiście brał udział we zwycięstwie, ale żeby to nie było największe zwycięstwo terytorialne na terenie Europy. Był w tym w najwyższym stopniu zainteresowany, to było w interesie Wielkiej Brytanii i dlatego domagał się od Roosevelta interwencji u Stalina, żeby ten zgodził się na lądowanie samolotów.

Oczywiście interes Anglii był w tym zupełnie jednoznaczny. Anglia się bała nadmiernego umocnienia Związku Radzieckiego, bo oczywiście Związek Radziecki mający Niemcy i mający Francję – to koniec Wielkiej Brytanii.

Tym bardziej, że w Wielkiej Brytanii było sporo zwolenników komunizmu.

Był przecież cały zespół agentów. Dzisiaj sprawa jest jasna. Mimo wszystko jednak polityka Churchilla była samodzielna.

Kiedy Churchill ostatecznie zrezygnował z dopominania się o sprawy Polskie? Potem się zgodził na tę nieszczęsną paradę, gdzie zabrakło Polaków.

Po tym, jak już dowiedział się, że Roosevelt zgodził się na oddanie Stalinowi trzeciej części Polski. Poza tym Armia Czerwona zdobyła jednak Berlin i opanowała połowę Niemiec. Wtenczas sytuacja polityczna zmieniła się i Churchill nie chciał się przeciwstawić Związkowi Radzieckiemu i między innymi zgodził się na tę fatalną, skandaliczną demonstrację. Mimo że armia polska miała olbrzymi wpływ na wygranie wojny.

Nawiasem mówiąc, myśmy rozpracowali niemiecki system szyfrowania depesz – Enigmę, i wszystkie materiały przekazaliśmy w 1939 roku Anglikom. W Anglii w czasie wojny były rozszyfrowywane wszystkie tajne depesze niemieckie. Bez tego byłoby znacznie trudniej. Przecież cała ofensywa na Europę była opracowana na podstawie właśnie znajomości tajnych rozkazów niemieckich w systemie Enigmy. Tak, że z tego punktu widzenia nasz wpływ na zwycięstwo był olbrzymi. Tego dokonali nasi matematycy.

Wszystkie meldunki, rozkazy do ubotów też były kontrolowane.

Tak, oczywiście. Później to był straszny skandal.

Jeszcze trzeba wspomnieć o lotnikach. Przecież byli jeszcze nasi lotnicy, generał Skalski i inni.

Oczywiście. Mieli najwięcej zestrzeleń. Ale potem nasi dowódcy, generałowie, oficerowie, którzy zostali po wojnie w Anglii, pracowali tam jako kelnerzy, a często nie mieli z czego żyć. Najpierw Francja nas w haniebny sposób zdradziła, a później Wielka Brytania. Churchill przez pewien czas coś usiłował robić, ale niestety polityka Roosevelta stosunku do Polski była tragiczna.

Przywołam jeszcze nazwisko generała Sosabowskiego.

Wspaniała postać. Zresztą jego syn był moim kolegą gimnazjalnym; potem tragicznie stracił wzrok. Właśnie Sosabowski pracował po wojnie jako kelner.

A Maczek był barmanem.

Tak, tak, tak.

Kiedy Pan się dowiedział o tej skandalicznej decyzji wykluczenia polskich żołnierzy z defilady?

Dowiedziałem się dopiero po powrocie ze Związku Radzieckiego, bo ja wtenczas byłem w gułagu.

Złapano Pana już w Krakowie?

Tak. Aresztowano mnie w Krakowie już w marcu 1945 roku. Był zdrajca, który doniósł i aresztowano wielu AK-owców, w tym mnie.

Jak by Pan podsumował ten okres poprzedzający aresztowanie? Wyszedł Pan z wojny na pewno strasznie poturbowany i zmęczony, ale był pan zdrowy, silny, młody. Jak Pan patrzył wtedy jeszcze na świat?

Bardzo się narażaliśmy i wyszliśmy z wojny ze strasznymi stratami. Z mojej klasy maturalnej z 1939 roku 60% zginęło w okresie okupacji. Mieliśmy straszne, straszne straty. Bo też, praktycznie rzecz biorąc, wszyscy moi koledzy z mojej klasy byli w podziemiu. Albo w podziemiu, albo część dostała się na stronę okupacji radzieckiej i potem z Andersem udało się paru dostać do Armii Andersa. Jeden z moich kolegów gimnazjalnych później walczył pod Monte Cassino i dostał też Virtutti Militari.

Ten okres wspominam z wielką satysfakcją. To był czas niesłychanie ciężki, niesłychanie ryzykowny, ale jednocześnie, tak mi się wydaje, że my – nie chodzi o mnie, ale o wszystkich moich kolegów – że myśmy jednak zachowali się tak jak należało.

Co jest Pana zdaniem najważniejsze w życiu młodego człowieka i jego wychowaniu: dom, geny czy nauczyciele, czy jakiś mądry ksiądz?

Myślę, że geny i tradycja odgrywają pewną rolę. W mojej rodzinie na przykład dziadek był 20 lat na Syberii jako powstaniec styczniowy. Ojciec – oficer w czasie wojny z bolszewikami. Mój stryj, podpułkownik, był jednym z twórców polskiego lotnictwa; też dostał Virtutti Militari w 1920 roku. Więc ja oczywiście miałem kolosalne, kolosalne, że tak powiem, tradycje rodzinne.

Część moich kolegów z gimnazjum Poniatowskiego to byli synowie oficerów, bo na Żoliborzu była cała kolonia oficerska. Był syn generała Trojanowskiego, dowódcy Okręgu Warszawskiego. Ale był cały szereg kolegów ze środowiska tego nowego typu, socjalistycznego, Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Mieliśmy też pięciu kolegów Żydów. I właśnie ten chłopak pochodzenia żydowskiego, kolega Weisen, był potem w Armii Andersa i dostał i Virtuti, i awans oficerski.

Wszystkich tych pięciu moich kolegów żydowskiego pochodzenia było patriotami polskimi. Jeden z nich od razu tragicznie zginął w Warszawie. Czterech pozostałych, zresztą za moją namową, uciekło na stronę radziecką. I tam tylko jednemu się nie udało, a wszyscy wstąpili do armii Andersa.

W następnej rozmowie przejdziemy do tych strasznych spraw gułagu, który Pan przetrwał właściwie cudem.

Mało, że przetrwałem, ale formalnie nawet umarłem.

Ale jest Pan z nami 95 lat, a przypomnę, że Pan mnie zaprosił na stulecie swoich urodzin.

Chciałbym dożyć choćby dlatego, że w tej chwili już mam umowę na trzy książki, które muszę napisać jeszcze przed śmiercią.

Czyli to zaproszenie do Jabłonnej jest aktualne?

Tak jest. Zapraszam na stulecie do Jabłonnej.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z Witoldem Kieżunem pt. „Zachowaliśmy się jak należało” znajduje się na s. 11 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z Witoldem Kieżunem pt. „Zachowaliśmy się jak należało” na s. 11 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Kowalski / Wszystkich Świętych Obcowanie. Święci, podobnie jak za życia, nie potrzebują sławy i uznania teraz

Obdarowany kiedyś Jej „Dzienniczkiem” przez gorliwego (= pokornego) wyznawcę Bożego Miłosierdzia, bardzo sceptycznie podszedłem do samej idei, a Świętą Faustynę uznałem za konfabulantkę i megalomankę.

Dzień Wszystkich Świętych kolejny raz przypomina nam trzy prawdy oczywiste. Po pierwsze, że święci nadal żyją, chociaż fizycznie nie ma ich już wśród nas, żywych. Po drugie, że skoro tak, to istnieje życie inne od tego, w którym codziennie uczestniczymy. A skoro tak, to po trzecie, musi istnieć dawca tego życia, na tyle mocny, żeby pozwolić umarłym żyć dalej. Dlatego planując i główkując, jak świetnie i szczęśliwie przeżyć to nasze życie, nie możemy zapominać o tym. O tym innym życiu, o którym przypominają nam wszyscy święci. Ta wiara zmienia nasze postrzeganie rzeczywistości, tym bardziej, jeżeli z biegiem lat i doświadczeń z wiary zmieni się w wiedzę.

Piszę o tym z powodów jak najbardziej osobistych, nie społecznych, nie politycznych, nawet nie gospodarczych. Wiele lat temu doznałem takiej właśnie przemiany. Z człowieka nominalnie wierzącego, wiecznego sceptyka i mędrka, stałem się człowiekiem wierzącym i wiedzącym. Nowym człowiekiem, na co Amerykanie ukuli termin ‘born again’. Jak to się stało?

Odpowiedź jest banalnie prosta. Dotknęła mnie prawda zawarta w powiedzeniu: jak trwoga, to do Boga. Bardzo potrzebowałem Bożej pomocy, bo bez niej miałem stać się jedynie życiowym kaleką, wrakiem człowieka. I to w najlepszym przypadku.

Tu trzeba przyznać, że dokonałem wreszcie heroicznego czynu – poprosiłem Pana Boga o pomoc. Bez warunków wstępnych, bez wyznaczania zakresu tej pomocy. To i to, a z resztą sam sobie poradzę, Panie Boże, bo wiem jak. Nie. Wyznałem i uznałem jedno, że jestem słaby, głupi i grzeszny, i nie mam żadnego pomysłu. A znalazłem się właśnie pomiędzy dwoma kamieniami żaren, które za chwilę miały mnie zetrzeć na proch.

Dzięki Bożej pomocy, wyłącznie dzięki Bożej pomocy, przetrwałem. Ziarnko, jakim byłem, nie zostało starte. Jedynie twarda powłoka, która pokrywa każde ziarno, uległa zniszczeniu. Zostałem pozbawiony własnego ja. Na budowę którego wielu ludzi poświęca połowę życia i talentu, danego im przez Boga. Sam też tak wcześniej robiłem, chociaż myślałem, że nie, jak większość to robiących.

Budowa własnego ja, na co poświęcamy tyle czasu i energii, najpierw na budowę, a później na jego ochronę, powoduje jedno – bez nadziejnie głupiejemy. Zamiast zawierzyć Panu Bogu i zdać się na jego bezgraniczną mądrość i opiekę nad naszym życiem, pokładamy ufność we własnym misternie budowanym wizerunku. Ten wizerunek jest budowany dla otoczenia, dla innych: co ludzie powiedzą? Niestety, bardzo szybko stajemy się jego zakładnikami, więźniami własnego wyobrażenia o sobie samych. To jest dopiero nieszczęście. [related id=25132]

Ale jeszcze większe nieszczęście wydarza się, gdy sami wreszcie w to uwierzymy, w to, że jesteśmy dokładnie tacy jak rola, którą odgrywamy. Bo wtedy już nie ma dla nas ratunku. Szatan otacza nas szczelnie swoim płaszczem pychy. Zyskujemy, co prawda, spokój i poczucie szczęścia, czasem do końca swojego ziemskiego życia, ale co będzie później?

No dobrze, zapytacie pewnie, a gdzie w tym wszystkim święci? Nie mam zamiaru długo się o nich rozpisywać, żeby nie sprawiać im przykrości. Bo święci, podobnie jak za życia, nie potrzebują sławy i uznania teraz. Tak kiedyś, jak i teraz, chcą nas nawracać do Boga. Jak lampy uliczne oświetlają naszą drogę życia, żeby było nam łatwiej. I przypominają o prawdziwym źródle światła. A pomagają nam poprzez swoje wstawiennictwo u Pana Boga.

Pomoc Bożą, jaką dostałem, dostałem również przez wstawiennictwo świętych, Świętego Ojca Pio i Świętej Faustyny. Zwłaszcza tej ostatniej należą się ode mnie ciągłe przeprosiny. Obdarowany kiedyś Jej Dzienniczkiem przez gorliwego (= pokornego) wyznawcę Bożego Miłosierdzia, bardzo sceptycznie podszedłem do samej idei, a Świętą Faustynę uznałem za konfabulantkę i megalomankę.

Chyba tylko święci się nie obrażają, bo później, zamiast milczeć, gdy już zwróciłem się o jej pomoc, odpowiedziała na moją prośbę. Chociaż była to odpowiedź negatywna i zaczynała się od NIE, bardzo mi pomogła w przeżyciu tego wszystkiego, co miało nastąpić chwilę później. Bo to już się działo, tyle że nie wiedziałem, a Święta Faustyna, jak to święta, wiedziała.

Za życia jednak również nie wiedziała wszystkiego. Pan Jezus pozwolił jej zobaczyć przyszłą uroczystość jej beatyfikacji. A przyszła święta dziwiła się, jak to możliwe, żeby jej wywyższenie przez Kościół mogło przebiegać w dwóch miejscach naraz, w Łagiewnikach i w Watykanie. W tym samym czasie i że jest to jedna uroczystość. Przyszła święta nie przewidziała takiego rozwoju techniki, ale nie powiedziała, że to niemożliwe. Do końca zaufała Panu Jezusowi. Do końca zaufała Panu Bogu. O takie właśnie zaufanie apelują do nas święci, wszyscy święci. A potem już możemy… góry przenosić.

Żywoty świętych, jeżeli mają nas czegoś nauczyć – zapomnijmy na moment o kwiatkach, żarcikach i kremówkach – to jednego. Nikt z nich nie był szczęśliwy w naszym ludzkim, przyziemnym myśleniu o szczęściu. Co więcej, nikt z nich nie pragnął w ten nasz ludzki sposób być szczęśliwy. Co więcej, zdecydowana większość cierpiała, była prześladowana duchowo i fizycznie. I niezrozumiana nawet przez najbliższe otoczenie.

Dążąc do świętości, pamiętajmy o tym. Dążąc do prawdy i zrozumienia Boga, tego świata i siebie samych, również o tym pamiętajmy. Prawdziwa nagroda czeka nas dopiero po śmierci, po zakończeniu naszej doczesności. Wtedy nie będzie się liczył nasz wizerunek, choćby na cokole, ale dzieło naszego życia.

Jako osoba nawrócona (i wiedząca) wiem jedno: Pan Bóg na pewno sobie z oceną każdego z nas poradzi.

Jan Kowalski

P.S. Jedno się nie zmieniło: dalej jestem słaby, głupi i grzeszny. Ale w swojej słabości, głupocie i grzeszności już wiem, kogo prosić o pomoc.