Ślązak, który był lwowiakiem i „mazurem”. Wspomnienie o ojcu / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 75/2020

Niemiec chciał ściągnąć ojca z obozu do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod warunkiem, że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna: to jest „mazur” (patriota) i tego nie zrobi.

Tadeusz Loster

„Mazur” znaczy patriota

Erwin H. był wiecznym studentem politechniki lwowskiej. Często przed wojną odwiedzał restaurację mojego ojca Rudolfa, mieszczącą się w Pałacu Sztuki na Placu Powystawowym we Lwowie. Do restauracji przychodził nie sam, towarzyszyła mu grupka młodych ludzi niekiedy mocno rozbawionych, a niekiedy dostojnie poważnych. Zasobność kieszeni Erwina przysparzała mu przyjaciół. W oczach mojego ojca był pożądanym, dobrym klientem. Po niewielkim upływie czasu student Erwin stał się dobrym kolegą ojca, wizytując nie tylko rewiry jego restauracji ale i rodzinny dom przy ul. Kordeckiego we Lwowie.

Co roku we wrześniu na Placu Powystawowym rozpoczynały się Międzynarodowe Targi Wschodnie. W tym czasie była to największa impreza handlowa II RP. Lwów, przygotowujący się już w sierpniu 1939 roku do imprez towarzyszących otwarciu Targów Wschodnich, został zaskoczony wybuchem wojny.

W pamiętnym 1939 roku Targi miały trwać od 2 do 12 września. 3 września miały im towarzyszyć zawody balonowe o puchar Gordona Bennetta, będące mistrzostwami świata w tej dyscyplinie. Już pod koniec sierpnia pawilony Targów Wschodnich zaczęły wypełniać się towarem przywożonym przez krajowych i zagranicznych handlowców. Lwów żył zbliżającymi się imprezami.

Dnia 1 września po godzinie 11 matka moja, Helena, wyszła z domu na codzienne zakupy. Nie zatrzymały jej i nie przeraziły wyjące syreny, do których była przyzwyczajona podczas ostatnich częstych ćwiczeń obrony przeciwlotniczej. Zaniepokoił ją huk strzelającego karabinu maszynowego na dachu Fabryki Kontaktów mieszczącej się naprzeciwko naszego domu. Na niebie zauważyła sylwetki samolotów. Kilka donośnych wybuchów bomb przekonało ją, że wybuchła wojna.

W tym czasie ojciec mój przebywał w swojej restauracji na Placu Powystawowym. Mimo niepewnej sytuacji z pobliskich pawilonów zaczęli schodzić się goście.

Zjawił się również Erwin H.; był podekscytowany. Wyciągnął 100 zł i podał kelnerowi, zamawiając dla wszystkich gości wódkę. Podszedł do podium, gdzie siedziała milcząca orkiestra, i krzyknął do zaskoczonych gości: „Proszę państwa, niech żyje Polska, za tydzień będziemy w Berlinie!”. Zwracając się do orkiestry poprosił, aby zagrała hymn polski. Po odśpiewaniu hymnu owacjom i okrzykom nie było końca.

3 września ojciec mój, zmobilizowany do wojska, wyjeżdżał na front z dworca kolejowego we Lwowie. 12 września 1939 roku w pobliżu Warszawy dostał się do niewoli niemieckiej, a 19 września tegoż roku został osadzony w Stalagu nr XXB w Malborku. 22 września 1939 roku wojska sowieckie zajęły Lwów. Student Erwin H. zniknął z miasta bez śladu.

Fot. z archiwum Autora

Przez kilka miesięcy matka moja bezskutecznie poszukiwała męża. W marcu 1940 roku jeniec Rudolf Loster, a faktycznie nr 11366, został przeniesiony do Stalagu VI J w Krefeld Fichtenhain koło Bonn, gdzie przebywał do września 1944 roku, pracując ciężko w tzw. jenieckich obozach pracy.

Dobre stosunki sojusznicze między Niemcami a Sowietami spowodowały, że korespondencja z obozu jenieckiego do Lwowa zaczęła dochodzić już w kwietniu 1940 roku. Dostarczane listownie skąpe, ocenzurowane wiadomości upewniały w tym czasie piszących, „że żyjemy” i budziły nadzieję rychłego zakończenia wojny, która niestety trwała.

22 czerwca 1941 roku wybuchła wojna między Sowietami a Niemcami. W nocy z 28 na 29 czerwca wojska sowieckie opuściły Lwów. 30 czerwca miasto zostało zajęte przez Niemców. Kilka dni wcześniej Sowieci po kilku miesiącach przesłuchań wywieźli na Sybir drugiego męża mojej babki Zofii. Rozpoczęła się okupacja niemiecka, obfitująca w represje nie mniejsze jak za Sowietów. Na początku października matka moja otrzymała wezwanie na gestapo. Znając postępowanie Niemców, mogła spodziewać się najgorszego. Blisko trzyletnią moją siostrę Basię zostawiła pod opieką babci Zosi. Żegnając się z rodziną przypuszczała, że może nie wrócić do domu.

Ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu, przesłuchującym ją był Erwin H. ubrany w mundur NSDAP. Zapomniał, że był z mamą na ty. Zwracał się do niej po niemiecku, a słowa jego tłumaczyła sekretarka.

Pytał, z czego żyje i jak daje sobie radę bez męża. Po kilku minutach wyprosił z pokoju sekretarkę i zaczął z mamą rozmawiać po polsku. Powiedział, że wezwał ją w sprawie Rudolfa i wie, że przebywa on w „naszym” obozie jenieckim, gdzie jest mu ciężko. Wyjawił, że chce mu pomóc i ściągnąć go z obozu z Niemiec do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod jednym warunkiem – że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna – że na ile go zna, to jest to „mazur” (patriota) i tego nie zrobi. Erwin poinformował ją, że już rozmawiali z ojcem, proponując mu tylko zrzeczenie się wojskowości polskiej, ale i na to ustępstwo nie chciał się zgodzić. Zaproponował mamie, aby listem poinformowała męża o ich spotkaniu i jego propozycji. Odpowiedź ojca była krótka: „Helu, jest mi tu bardzo dobrze”.

W ostatnich dniach lipca 1944 roku armia sowiecka zajęła Lwów. Jeszcze przed oblężeniem Lwowa rodzina moja szczęśliwie opuściła miasto, udając się do rodziny babki Zofii do Żabna koło Tarnowa.

Z uwagi na zbliżający się front zachodni, w październiku 1944 roku jeńców polskich z obozu VI J przeniesiono do Stalagu VI K w Senne (Paderborn), gdzie ojciec mój przebywał do kwietnia 1945 roku. W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku pod Belsen jeniec nr 11366 został wyzwolony z niewoli przez wojska angielskie, a po uwolnieniu wcielono go do Wojska Polskiego. W ostatnich miesiącach wojny korespondencja między moimi rodzicami urwała się. Matka moja po przetoczeniu się frontu zatrzymała się w Zawierciu u swoich rodziców. Do Gliwic przyjechała na tzw. handel. Tam spotkała znajomych i sąsiadów, którzy po wypędzeniu ze Lwowa znaleźli schronienie w Gliwicach. To zdecydowało, że w sierpniu 1945 roku przyjechała z córką i teściową do Gliwic, aby tu zamieszkać.

We wrześniu siostra moja Basia poszła do szkoły. W tym czasie ojciec mój przebywał w 111 Polskim Ośrodku Wojskowym koło Hamburga. Dopiero w pierwszych miesiącach 1946 roku udało się mojej matce za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża zdobyć adres Polskiego Ośrodka Wojskowego koło Hamburga. Niestety listy pisane do ojca już nie dotarły. 22 kwietnia 1946 roku wyjechał do Polski. Rodzice moi spotkali się w Zawierciu kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi, w domu rodziców matki. Ojciec mój po blisko siedmiu latach zobaczył swoją córkę Basię. Z powodu „zbyt późnego” przyjazdu do kraju, po zamieszkaniu w Gliwicach musiał przez dłuższy czas meldować się na UB. W pobliżu kościoła pw. Piotra i Pawła otworzył małą restauracyjkę, którą nazwał „Wschodnia”. Po niespełna roku od przyjazdu ojca do Polski, jako już powojenne pokolenie, przyszedłem na świat, otrzymując imię Tadeusz Marcin.

Gliwice wypełnione były uchodźcami ze wschodu, przeważnie lwowiakami. Tutaj odwiedzało się dawnych znajomych i sąsiadów ze Lwowa, ale do rodziny jechało się do Bytomia lub Wrocławia.

Na początku 1950 roku zlikwidowano ojcu restauracyjkę, i to w bardzo sprytny sposób. Co roku trzeba było odnawiać koncesję na działalność gastronomiczną oraz przydział na lokal. Podczas załatwiania tych formalności „władza” zażądała od niego przydziału na lokal, aby mógł otrzymał koncesję, a starając się o przydział na lokal, nie otrzymał go, ponieważ nie miał koncesji. Nie było innego wyjścia tylko praca w państwowym przedsiębiorstwie.

Ojciec poszedł pracować jako kelner do gliwickiej restauracji „Bagatela”. Już po paru miesiącach, nie spodziewając się tego, został „przodownikiem pracy”. Przypuszczalnie tytuł ten socjalistyczna władza rozdawała kelnerom za ilość sprzedanej „gorzały”. Otrzymał w nagrodę talon na rower i zaszczytny wyjazd do Warszawy na Światowy Kongres Pokoju, który trwał od 16 do 22 listopada 1950 roku. Oczywiście nie jechał tam jako gość, tylko w nagrodę – jako kelner do obsługi gości. Na kongresie nie miał szczęścia. Kiedy zwrócili się do niego per „towarzyszu”, odpowiedział, że nie jest członkiem partii.

Po powrocie do Gliwic zaproponowano mu wstąpienie do PZPR-u, które kategorycznie odrzucił. Mama moja wspominała, jak mówił, że załatwi sobie żółte papiery, a do partii nie wstąpi. Ojca wywalili z pracy.

Mimo że w tym czasie miałem zaledwie kilka lat, pamiętam bardzo ciężką sytuację materialną w domu przez trzy miesiące, kiedy ojciec szukał pracy. Sprzedawaliśmy „po ludziach” wszystko, co było możliwe. Pracę w restauracji „Myśliwskiej” załatwił ojcu jego przedwojenny kelner ze Lwowa, Tońcio. Tońcio mieszkał niedaleko nas i był brzuchomówcą, co bardzo mnie jako małego chłopca intrygowało. Potrafił mówić, miauczeć i gdakać, nie otwierając ust. Kiedy nas odwiedzał, zawsze mnie tymi swoimi umiejętnościami zabawiał, nazywając mnie „następcą tronu”.

Fot. z archiwum Autora

Po 1956 roku rozpakowaliśmy się. Przechowywane u rodziny pod Tarnowem resztki mebli oraz „drogocenne” rzeczy uległy częściowemu zniszczeniu. Ja otrzymałem gramofon z kolekcją przedwojennych przebojów na szelakowych płytach. Patefon był zepsuty, miał zerwaną sprężynę, jednak nie przeszkodziło mi to w odtwarzaniu płyt, które kręciłem palcem. W taki sposób opanowałem teksty i melodie nagranych na nich przebojów. Mimo urządzenia się w Gliwicach, ojciec mój zawsze marzył o powrocie do Lwowa. Niektórzy znajomi za tzw. mienie zaburzańskie, czyli domy pozostawione na wschodzie, zajmowali domy poniemieckie. Ojciec mój, mając możliwość pozyskania domu w Gliwicach, usilnie jednak składał „papiery” w Krakowie, ale otrzymać tam dom było niemożliwością.

Odwiedzała nas często sąsiadka ze Lwowa, Lusia B., która wyszła za mąż za inżyniera krakusa. Podczas jednej z wizyt mąż Lusi oświadczył, że jest skłonny sprzedać pół domu w Krakowie na Krowodrzy. Od tego momentu ojciec mój nosił się z chęcią kupna domu i przeprowadzenia się do Krakowa. Jednak z powodu zasobów finansowych rodziców chęci pozostały tylko marzeniami. Mimo smutnej rzeczywistości, nie obyło się bez wyjazdów do Krakowa, oglądania domu i snucia marzeń.

W 1959 roku przed samym Bożym Narodzeniem rodzice wybrali się do Krakowa, aby po raz kolejny obejrzeć dom oraz kupić coś ciekawego na święta. W czasach PRL-u komuna w okresie przedświątecznym rzucała na rynek produkty niedostępne w innym okresie. I tak można było na przykład kupić takie luksusowe towary, jak szynkę czy cytryny, których przybycie statkiem do portu w Gdańsku zapowiadano w radiu już miesiąc wcześniej.

Po oględzinach domu rodzice moi udali się na rynek starego miasta, podziwiając wystrojone przedświątecznie witryny sklepowe. Jedna z nich była dopiero ubierana. Dekorację przypinał mężczyzna, który na chwilę obrócił się w stronę wystawowej szyby. Był to Erwin H.

Rodzice od razu rozpoznali swojego znajomego ze Lwowa, a ojciec zapukał w szybę. Pan Erwin odwrócił się, było widać, że się zmieszał i szybko opuścił wystawę sklepową. Ojciec mój wszedł do sklepu, ale nie zastał w nim Erwina. W sklepie na wieszaku pozostał jego płaszcz i buty. Erwin H. tylnym wyjściem uciekł ze sklepu w skarpetkach. W czasie rozmowy z ekspedientką rodzice moi dowiedzieli się, że dekorator ma inne imię i nazwisko niż wymieniane przez rodziców. Nie chcieli pamiętać nowego nazwiska Erwina H. starali się zapomnieć o sprawie, która przez dłuższy czas bardzo ich poruszała.

Wiosną 1968 roku ojciec mój zachorował i znalazł się w szpitalu. Okazało się, że ma marskość wątroby, choć nigdy nie nadużywał alkoholu. Chorobę przypuszczalnie zafundowali mu Niemcy blisko sześcioletnią dietą obozową . We wrześniu tegoż roku Rudolf Loster – „mazur” – zmarł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „»Mazur« znaczy patriota” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „»Mazur« znaczy patriota” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zdumiewające, że my, Polacy, daliśmy sobie wmówić upodobanie do klęsk / Magdalena Słoniowska, „Kurier WNET” 75/2020

Cześć oddajemy nie klęskom. Czcimy odwagę, męstwo, gotowość do poświęcenia własnego życia – także dla nas. Czcimy zrywy podjęte w imię wolności, godności, honoru. Pragniemy uszanować męczeństwo.

Tekst i zdjęcia Magdalena Słoniowska

Umiemy czcić zwycięstwa!

Kościół w Barwicach

Stałym, eksponowanym i powtarzanym zgodnie z goebbelsowską i stalinowską zasadą kłamstwem jest to, że Polacy z upodobaniem czczą swoje klęski. To zdumiewające, jak to hasło „chwyciło” po roku 1989. Wyzwoliliśmy się ponoć spod komuny, ale myślenie, czyniące z nas „rabów”, dopiero po transformacji objawiło się w całej krasie, kiedy to dobrowolnie przyjmujemy poniżające poglądy i postawy.

Dawniej komuniści, przerabiając nam umysły, pozwalali wspominać i uczyć się o powstaniach. Pewnie właśnie dlatego, że zakończyły się w większości klęskami. Przedstawiając je w odpowiedni sposób, chcieli ukształtować w nas poczucie, że jesteśmy w stanie tylko bohatersko i bezsensownie ginąć. Kto uczył się jeszcze w komunistycznej szkole, pamięta tę pedagogię. O zwycięstwach – im bliższych współczesności, tym mniej. O demokracji szlacheckiej – z lekceważeniem i negatywnie. O Wiedniu, obronie Lwowa, o powstaniu wielkopolskim, odzyskaniu niepodległości – mało albo wcale. O wojnie z bolszewikami i Bitwie Warszawskiej – wstydliwie, a czasem z oburzeniem, że Polska miała czelność przeciwstawić się tak dobroczynnej ideologii.

Tak formowani w szkołach, kiedy po Okrągłym Stole pedagodzy wstydu zaczęli wmawiać nam, że potrafimy czcić tylko klęski, przyjęliśmy to w większości bez oporu. Może dlatego, że zaczął się liczyć natychmiastowy i spektakularny sukces. Nie miejsce tu na głębszą analizę; od tego są specjaliści. Chcę tylko napisać, że to nieprawda, że mamy upodobanie w klęskach.

Jedna z tablic wystawy

Owszem, czcimy tych, którzy walczyli i ginęli. Owszem – ginęli w powstaniach i bitwach, które w wielu wypadkach nie były zwycięskie. Ale cześć oddajemy nie klęskom. Czcimy odwagę, męstwo, gotowość do poświęcenia własnego życia dla bliźnich, dla nas. Czcimy zrywy, które zostały podjęte w imię wolności, tożsamości, godności, honoru, możliwości decydowania o sobie! Pragniemy uszanować męczeństwo, które zostało podjęte także z myślą o nas.

Nikt normalny nie cieszy się z klęski. Dlatego na przykład nie obchodzimy rocznicy powstania warszawskiego 2 października, tylko 1 sierpnia, kiedy wszczęto je z zamiarem zwycięstwa; tak jak wszystkie inne zrywy.

A dzielenie przez niektórych interpretatorów historii powstańców na dowódców o złych intencjach, kierujących się prywatą i własnymi ambicjami, i na masę żołnierską, która dała się wodzić za nos i głupio, bezmyślnie ginęła –zastrzegających się przy tym, że ci drudzy oczywiście zasługują na najwyższy szacunek – jest takim samym działaniem, jak dzielenie komunistów społeczeństwa na wrogie klasy.

Teraz, kiedy znamy przeróżne (ale nie wszystkie) okoliczności historyczne, możemy oceniać, osądzać, krytykować, wyśmiewać. To prawda, historię należy badać i uczyć się na niej. Ale niech nikomu nie wydaje się, że jest mądrzejszy od naszych przodków. Wystarczy, jeśli każdy spojrzy uczciwie na własne życie i własne decyzje.

Opisujmy, analizujmy, ale bez pychy i szyderstwa –ani z tych, którzy zginęli, ani ze współczesnych, którzy podtrzymują tradycję narodową i oddają cześć tym, którym zawdzięczamy naszą tożsamość.

I cieszmy się z tego, że możemy swobodnie obchodzić także nasze zwycięstwa. Że nareszcie wolno głośno mówić – choć o ponad kilkadziesiąt lat za późno, ze szkodą dla naszego poczucia wartości i naszej pozycji w Europie – o wygranej wojnie z bolszewikami, o Bitwie Warszawskiej, o Cudzie nad Wisłą, o tym wielkim wydarzeniu, w którym jest i męstwo, i męczeństwo, i zwycięstwo o znaczeniu co najmniej europejskim.

Są tacy, którzy twierdzą, że osobiście ich obraża nazwa „Cud nad Wisłą”. Bo nie było żadnego cudu, tylko męstwo żołnierza. Mnie tam pomoc Boża nie obraża. I o tej Bożej interwencji miałam okazję posłuchać 15 sierpnia w małym miasteczku na Pomorzu Drawskim – w Barwicach.

Byłam tam z mężem na krótkim urlopie i 15 sierpnia znaleźliśmy się w parafialnym kościele pw. św. Stefana Węgierskiego. Kościół na zewnątrz i cały w środku był udekorowany polskimi flagami. Po obu stronach ołtarza rozstawione były tablice wystawy przygotowanej przez historyków z Muzeum Wojska Polskiego, informujące szczegółowo i ciekawie, z wieloma zdjęciami, o przebiegu wojny z bolszewikami.

Proboszcz w homilii nawiązał nie tylko do święta z tego dnia – Wniebowzięcia – ale także do Maryi, która miała swój udział w Cudzie nad Wisłą, ukazując się sowieckim żołnierzom i wzbudzając w nich takie przerażenie, że uciekali z pola bitwy, opowiadając zgodnie o widzeniu Bożej Matieri, w którą zakazano im przecież wierzyć, a która kierowała ich pociski przeciw nim samym. Cudem było też i to, jak mówił proboszcz, że sam Naczelnik Józef Piłsudski prosił arcybiskupa Kakowskiego o jak najwięcej księży jako kapelanów, gdyż duch w wojsku polskim gasł wobec niepowstrzymanego parcia bolszewików na zachód.

Arcybiskup wezwał księży do posługi żołnierzom i nakazał im nie odstępować walczących. Warszawiacy zaś czuwali w noc przed bitwą w kościołach, modląc się o zwycięstwo. W Barwicach również odbyło się czuwanie nocne na wzór tego sprzed stu laty w Warszawie.

Proboszcz podziękował parafianom za to, że całą noc „Pan Jezus nie pozostał sam”, mimo że nie było uprzednich zapisów.

Na zakończenie mszy św. zgromadzeni odmówili nie tylko modlitwę do Michała Archanioła, do której zachęcił ojciec św. Franciszek, ale też piękną modlitwę za diecezję koszalińsko-kołobrzeską, za wszystkich jej mieszkańców, za rodziny, o wzajemną miłość jedność, wiarę i miłosierdzie dla wszystkich potrzebujących.

W dodatku w pobliżu kościoła, na garażu obok cukierenki, do której poszliśmy na lody, widnieje mural upamiętniający odzyskanie niepodległości w 1918 roku. I takich miejsc w różnych miejscowościach na Pomorzu zauważyłam więcej. A na szczytowych ścianach trzech sąsiadujących baraczków (magazynów?) przy drodze wyjazdowej ze Szczecinka widnieje wielki napis: Bóg – Honor – Ojczyzna. I te słowa są sensem wszelkich narodowych rocznic.

Okazuje się, że Cud nad Wisłą jest świętem zwycięstwa, które Polacy obchodzą i które ich obchodzi. I że świętujemy nie tylko klęski, i nie tylko w stolicy.

A właściwie – tylko nie w stolicy. Bo jej gospodarz udał się ostentacyjnie na urlop, jakby nie wiedział, kiedy wypada rocznica tego naszego największego poza Wiktorią Wiedeńską zwycięstwa. Tymczasem traktowana z wyższością przez wszelkie samozwańcze kasty prowincja („Duda wygrał tylko głosami prowincji”), tak daleka przecież od miejsca – przez tyle lat spychanej w niepamięć – bitwy sprzed wieku, umie „zachować się jak trzeba”.

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Umiemy czcić zwycięstwa!” znajduje się na s. 20 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Umiemy czcić zwycięstwa!” na s. 20 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niestosowny piknik „tęczowych” w Nowym Tomyślu. Czy jego młodzi uczestnicy mają świadomość konsekwencji tej ideologii?

Niektórzy uczestnicy pikniku, a także wspierający tę akcję w mediach społecznościowych, są osobami, które w tej parafii przyjmowały nie tak dawno sakramenty Pierwszej Komunii św. i bierzmowania.

Aleksandra Tabaczyńska

Red. Ryszard Gromadzki | Fot. A. Tabaczyńska

Gorszące sceny na ulicach Polski z udziałem osób spod tęczowych flag, określających się mianem społeczności LGBT i ich sympatyków, opisywane są niemal każdego dnia. Śledząc wszelakie doniesienia medialne, i to od lewa do prawa, widać jasno, że najbardziej wypróbowaną taktyką tego konfliktu jest stawianie się tych środowisk w sytuacji dyskryminowanej mniejszości. Szokuje też impet, z jakim próbuje się przebudować tożsamość, a więc dusze Polaków.

Te działania wprawiają tylko w osłupienie do momentu, gdy jesteśmy obserwatorami zdarzeń, które odbywają się gdzieś w Polsce, do tego w dużym mieście uniwersyteckim. Jednak gdy pewnego dnia okazuje się, że obiektem ataku jest nasza parafia, nasz proboszcz, kościół, gdzie nasze dzieci przyjmowały sakramenty, a do tego na terenie, gdzie zwyczajowo przechodzi procesja Bożego Ciała i Droga Krzyżowa Ulicami Miasta, to emocje, które temu towarzyszą, zapierają dech w piersi.

Co się wydarzyło

15 sierpnia w parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Nowym Tomyślu, podczas mszy świętej, która również była transmitowana poprzez kanał internetowy, proboszcz ks. Tomasz Sobolewski wygłosił kazanie. W pierwszej części, historycznej, homilia nawiązywała do setnej rocznicy Cudu nad Wisłą, kiedy to Polacy obronili swoją niedawno odzyskaną niepodległość, a następnie zahamowali inwazję bolszewicką na całą Europę i obronili wiarę katolicką oraz możliwość jej praktykowania w Ojczyźnie.

W drugiej części omówiona została obecna sytuacja społeczna w kraju i konkretne akty profanacji symboli religijnych, narodowych oraz wandalizmu. W związku z tym, że działania te były przeprowadzane przez aktywistów ruchu LGBT, kapłan skonkludował, że te wydarzenia i sytuacje to bitwy współczesnej wojny cywilizacyjno-kulturowej.

I chrześcijanie muszą walczyć, tak jak Polacy 100 lat temu, z ideologią neomarksistowską, ideologią LGBT i innymi prądami lewicowymi, których celem jest wyrugowanie z naszych serc i z naszej polskiej rzeczywistości Pana Boga. (…)

Manifestacja obrońców wartości w Nowym Tomyślu przed kościołem | Fot. A. Tabaczyńska

Już tego samego dnia zawrzało w internecie, a następnego w lewicowej prasie. (…)

18 sierpnia, prawdopodobnie w nocy, nieznani sprawcy zawiesili pomiędzy flagami narodowymi, papieskimi i maryjnymi, które w związku ze świętem narodowym i Wniebowzięcia NPM zdobiły wejścia do Kościoła, swoją tęczową flagę. Proboszcz zawiadomił policję i tego samego dnia w internecie ukazało się zaproszenie na „Tęczowy Piknik”. Piknik zorganizowano na placu Chopina, w którego centrum stoi nowotomyska świątynia. Ów piknik rozpoczął się w sobotę 22 sierpnia, o godzinie 19, a więc dokładnie w tym samym czasie, w którym kończy się we wspomnianym kościele msza św. Parafianie, mieszkańcy Nowego Tomyśla i okolic, odpowiedzieli na tę prowokację. W sobotę 22 sierpnia, jak zawsze o godzinie 18.00, rozpoczęła się eucharystia w niedzielnym obrządku, podczas której dodatkowo odbył się chrzest kilkorga dzieci. Bezpośrednio po mszy św. proboszcz poprosił o udział w nabożeństwie ekspiacyjnym, które trwało równolegle z tęczowym piknikiem. (…)

Świadectwo

 

Mieszkańców miasta bardzo mocno wsparł redaktor Ryszard Gromadzki. Warto dodać, że dziennikarz TV Republika i Polskiego Radia 24 nie jest jakimś importowanym bojówkarzem. Pochodzi z Nowego Tomyśla, mieszka niedaleko, a świątynię NSPJ w dalszym ciągu traktuje jak swoją. W dzień tęczowego pikniku wraz z żoną Elżbietą dał jednoznaczne świadectwo wiary katolickiej oraz sprzeciwu wobec szargania naszych świętości. Ryszard Gromadzki wyszedł z kościoła tuż po zakończeniu mszy św. Przed sobą trzymał duży drewniany krzyż. Stał w milczeniu, modląc się w intencji działaczy LGBT o ich opamiętanie. Elżbieta Gromadzka w tym samym czasie wraz z wiernymi uczestniczyła w nabożeństwie. Oboje też bardzo aktywnie wsparli proboszcza i parafian dzień później, podczas spotkania pod hasłem stop prześladowaniu chrześcijan. (…)

Uczestnicy pikniku – rozpoznałam dosłownie kilkoro, bo reszta to chyba przyjezdni – a także wspierający tę akcję w mediach społecznościowych, są osobami, które w tej parafii przyjmowały nie tak dawno sakramenty I Komunii św. i bierzmowania

Mało tego, ich rodzice prosili o te sakramenty dla nich proboszcza czy biskupa albo dziękowali za nie, czynnie uczestnicząc w poprzedzających je przygotowaniach. Mówiąc „prosili” czy „dziękowali”, mam na myśli na przykład udział w delegacji, a więc reprezentowanie ogółu rodziców dzieci pierwszokomunijnych czy młodzieży bierzmowanej.

Te związki z parafią przestały mieć znaczenie w kontekście tęczowego pikniku i kilka osób ochoczo udostępniało czy komentowało sprawę w internecie. Smutne jest to, że młodzi ludzie tak bezkrytycznie przyjmują lewicowo-liberalną ideologię i pod pozorem haseł o równości dają się po prostu zwieść.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Niestosowny piknik w Nowym Tomyślu” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Niestosowny piknik w Nowym Tomyślu” na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Popiersie Sławomira Skrzypka, poległego w katastrofie smoleńskiej, stanęło w ossowskim Panteonie Polskich Bohaterów

Sławomir Skrzypek był patriotą i państwowcem, już od czasów licealnych walczył o niepodległą Ojczyznę. Realizował politykę historyczną pozbawioną relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę.

Maria Czarnecka

Fot. T. Deszkiewicz

14 sierpnia 2020 r. w Panteonie Bohaterów w Sanktuarium Narodowym w Ossowie został odsłonięty i poświęcony pomnik śp. Sławomira Skrzypka. Prezes Narodowego Banku Polskiego wraz z 93 innymi osobami towarzyszył Parze Prezydenckiej w drodze do Katynia, by tam 10 kwietnia 2010 r. upamiętnić 70 rocznicę zbrodni dokonanej przez Sowietów na polskich oficerach. (…) Pan Ryszard Walczak, Prezes Kapituły Medalu „Zło Dobrem Zwyciężaj” i Ogólnopolskiego Komitetu Pamięci ks. Jerzego Popiełuszki oraz ks. dziekan Jan Andrzejewski, Kustosz Sanktuarium Narodowego w Ossowie, od kwietnia 2012 roku realizują przepiękną i bardzo szczytną ideę upamiętnienia ofiar narodowej tragedii pod Smoleńskiem, która odcisnęła dramatyczne piętno na historii powojennej Polski. Do tej pory w alei otoczonej 96 Dębami Pamięci stanęły już pomniki Pary Prezydenckiej – Lecha i Marii Kaczyńskich, ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, dowódców wojskowych oraz osób duchownych. (…)

Udział Sławomira Skrzypka w delegacji udającej się do Katynia był związany z jego obowiązkami jako prezesa banku centralnego

W katyńskim lesie miała się odbyć promocja monety wyemitowanej dla uczczenia pamięci polskich oficerów zamordowanych 70 lat wcześniej z rozkazu Stalina. Sławomir Skrzypek przywiązywał duże znaczenie do polityki historycznej i w ramach przyznanych prezesowi banku centralnego uprawnień realizował ją w zakresie emisji banknotów i monet kolekcjonerskich.

Szczególne miejsce w planach emisyjnych monet i banknotów kolekcjonerskich było zarezerwowane dla wydarzeń historycznych i polskich bohaterów. W ten sposób Sławomir Skrzypek realizował politykę historyczną pozbawioną relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę.

Fot. T. Deszkiewicz

Symboliczna była data odsłonięcia pomnika śp. Sławomira Skrzypka: 14 sierpnia, czyli wigilia Święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Podczas błogosławieństwa kwiatów i ziół, jakie ma miejsce w trakcie uroczystości kościelnych 15 sierpnia, kapłan wypowiada słowa: „A gdy będziemy schodzić z tego świata, niech nas, niosących pełne naręcza dobrych czynów, przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta”. Sławomir Skrzypek jako prezes Narodowego Banku Polskiego przywiązywał ogromną wagę do wspierania edukacji ekonomicznej. Bank centralny pod jego kierownictwem realizował wiele programów, których celem był wzrost poziomu wiedzy z zakresu ekonomii i bankowości centralnej. Działania edukacyjne były skierowane do różnych grup zawodowych i wiekowych. Obejmowały uczniów, studentów, nauczycieli, dziennikarzy. Uważał, że najlepszą inwestycją jest inwestycja w naukę. Nagrody dla laureatów konkursów ekonomicznych, stypendia dla studentów kierunków ekonomicznych przyznawane w ramach projektu realizowanego z Fundacją Dzieło Nowego Tysiąclecia, to tylko przykłady dobrych uczynków prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka. A było ich o wiele więcej, szczególnie tych na rzecz Ojczyzny.

Symboliczne jest miejsce, w którym utworzono Panteon Bohaterów. To tutaj, na przedpola Warszawy 14 sierpnia 1920 r. dotarł ksiądz Ignacy Skorupka wraz z grupą ochotników, składającą się z gimnazjalistów i studentów, by stanąć do walki o wolną Polskę. Sławomir Skrzypek już podczas nauki w katowickim liceum rozpoczął działalność opozycyjną.

Jadwiga Chmielowska we wspomnieniach zapamiętała go jako siedemnastolatka, który często bywał w katowickiej siedzibie MKZ. Tak jak ochotnicy księdza Skorupki, i on nie zawahał się w potrzebie: pospieszył z pomocą górnikom z kopalni „Wujek”, pacyfikowanym 16 grudnia 1981 r. przez oddziały ZOMO. Po wprowadzeniu stanu wojennego współtworzył Młodzieżowy Ruch Oporu. Zapłacił za to uwięzieniem i dwukrotnym procesem sądowym, problemami na uczelni. Odwaga jednego z przedwojennych lwowskich profesorów uczących na Politechnice Gliwickiej uchroniła Sławomira Skrzypka przed relegowaniem z uczelni. Po wyjściu z więzienia kontynuował podziemną działalność w strukturach KPN i NZS.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bitwa warszawska 2020. Nie ta sprzed 100 lat, ale nie mniej ważna. I z pewnością nie tylko warszawska, choć tu się toczy

Tym razem atak, nie mniej bolszewicki niż wtedy, idzie nie od Wschodu, ale od Zachodu, finansowany przez firmy światowe, przekonane, że robią dobry interes, a przecież kopią sobie grób.

ks. Zygmunt Zieliński

Przed 100 laty na przedpolach Warszawy łopotały czerwone sztandary. Do Warszawy ich nie wpuszczono. Nie przedostały się do Niemiec, Francji, na Zachód i zapewne wtedy lewacy tamtejsi przeklinali Polskę, że zamknęła im drogę do raju bolszewickiego. (…)

Tym razem atak, nie mniej bolszewicki niż wtedy, idzie nie od Wschodu, ale od Zachodu, finansowany przez firmy światowe, przekonane, że robią dobry interes, a przecież kopią sobie grób, jak wszystkim, którym grozi pandemia o wiele gorsza od COVID-19. Dlatego musi trwać Bitwa Warszawska AD 2020. Wielu oficjeli zachowuje się dziś jak przed 100 laty dokerzy gdańscy, czescy kolejarze i opiekunowie Sowietów na Zachodzie. Szali zwycięstwa na korzyść bolszewików wtedy nie przeważyli. Dziś, miejmy nadzieję, nie przeważą jej pieniądze Googla, IKEi, Coca Coli, Toyoty, Microsoftu, Empiku, Agory i wielu podobnych sponsorów.

Ale nie brak też takich, i to na wysokich szczeblach polityki, którzy wszystko robią, by ta pasiasta groza miała wolną rękę. Kilka przykładów: „Unijna komisarz ds. równości, Helena Dalli, staje po stronie aresztowanego Michała Sz. »Margot«. Tym razem wezwała Polskę do »zajęcia się kwestią dyskryminacji i nienawiści wobec osób LGBTI«. – Policja podczas protestów spotkała się z nadużyciami. Nie wszyscy demonstranci byli pokojowi – napisało w odpowiedzi Stałe Przedstawicielstwo RP przy UE”.

„Unijna komisarz ds. równości Helena Dalli napisała na Twitterze, że »każdy obywatel UE, w tym osoby LGBTI, ma prawo do spokojnego gromadzenia się i do udziału w pokojowych protestach. Wzywam Polskę do zajęcia się kwestią dyskryminacji i nienawiści wobec osób LGBTI oraz do przestrzegania europejskich wartości równości, demokracji i praw człowieka«”.

Nie dziwię się pani Dalli, ale stanowisko Stałego Przedstawicielstwa RP przy UE? Czyżby nie było wiadomo, co działo się w czasie demonstracji LGBT? Po co te eufemizmy? To, co powiedziała pani Dalli, świadczy o jednym. Ruch czy ideologia LGBT jest pod ochroną tego, co UE uważa za prawo. Większość normalnych ludzi, nie oznakowanych żadnymi literkami, powinna w myśl tego prawa spokojnie znosić wybryki tamtych i profanacje drogich dla większości Polaków wartości. Nic dziwnego, że UE traci coraz bardziej na autorytecie, tak interpretując prawa człowieka. (…)

Oto apel naukowców z całego świata:

„Wzywamy polskie władze do natychmiastowego uwolnienie Małgorzaty Szutowicz. My, niżej podpisane i podpisani badaczki i badacze, wyrażamy głębokie zaniepokojenie bezprecedensowym atakiem na społeczność LGBT+ w Polsce. Z całą mocą potępiamy aresztowanie działaczki LGBT+ Małgorzaty (Margot) Szutowicz, które uważamy nie tylko za niepotrzebny i nieproporcjonalny środek zapobiegawczy, ale także za kolejny – po ogłoszeniu niektórych części Polski »strefami wolnymi od LGBT« – etap homofobicznej kampanii prowadzonej przez polskie władze. Niepokoi nas również brutalność, z jaką polskie siły policyjne interweniowały wobec osób uczestniczących w demonstracji wspierającej Małgorzatę 7 sierpnia. Wzywamy polskie władze do natychmiastowego uwolnienia Małgorzaty Szutowicz i do zagwarantowania praw osób LGBT+”.

Nie dziwię się podpisom z uczelni zagranicznych, bo tam często ludzie podpisujący takie apele niekoniecznie wiedzą, gdzie dzieje się to, o czym apel traktuje i w czym rzecz; wystarczy hasło. Z polskich środowisk wsławił się Uniwersytet Warszawski i częściowo PAN, czyli żadne zaskoczenie.

Jak podają media, Michał Sz. z kolektywu »Stop Bzdurom« identyfikuje się jako… kobieta – Małgorzata. Michał Sz. pseud. »Margot« opisywał w rozmowie z dziennikarką »Newsweeka« okoliczności ataku na Pana Łukasza. Aktywiści uzbrojeni w noże wbiegli i nie tylko z furią fizycznie zaatakowali kierowcę furgonetki oklejonej materiałami kampanii »Stop pedofilii«, ale również zdewastowali samochód należący do Fundacji Pro-Prawo do życia” (Taką wersję wydarzenia podał sam Michał Sz.; video, Tygodnik Solidarność, 8.8.20). (…)

Znieważanie i lekceważenie uznanych wartości i głoszenie bredni teorii gender o 59 płciach, czy jak to nazwać, idzie zawsze w parze z szerzej rozumianym nihilizmem. „Redakcja »Newsweeka« wpadła na pomysł, by w rocznicę Bitwy Warszawskiej przypomnieć swój tekst sprzed 11 lat. »Dzieło« Igora T. Miecika opisuje wojnę polsko-bolszewicką z perspektywy rosyjskich jeńców. Miecik pisze o rzekomym złym traktowaniu bolszewickich żołnierzy. Padają nawet słowa o »barbarzyńskich łagrach II Rzeczypospolitej«. Opowieść o rzekomym złym traktowaniu jeńców po Bitwie Warszawskiej jest motywem przewodnim wielu rosyjskich ataków na Polskę i naszą historię. (…) Inne medium Ringier Axel-Springer poszło podobną drogą. Na czołówce portalu Onet.pl znajdziemy wspomnienia bolszewickiego lekarza, który znalazł się na froncie: »Tego, co wyprawiają Polacy, nie da się opowiedzieć«” (cytat za wpolityce.pl).

To tylko niektóre wynurzenia mediów ukazujących się w Polsce za cudze pieniądze, a wiadomo: kto płaci, ten żąda. Nie jest to nic nowego. Za okupacji niemieckiej też wychodziły gazety w języku polskim, a przecież przeciwko wszystkiemu, co polskie. Miały swoją nazwę.

Na koniec coś osobistego. Mój ojciec jako żołnierz zaraził się w tamtym czasie tyfusem plamistym od jeńca sowieckiego. Opowiadał, że chorych wśród jeńców było mnóstwo, a możliwości leczenia nikłe, nawet własnych żołnierzy. Nie do końca wiadomo, jak umierali polscy jeńcy w Sowietach. Połowa tylko wróciła. Ale co to może obchodzić „Newsweek” i Onet? Przecież to chodziło o Polaków!

Antypolska nagonka idzie różnymi torami, ale w jednym kierunku. Wytyczają go zawsze ci sami wrogowie, choć inaczej się nazywają.

Cytaty nieopisane w tekście pochodzą z Niezalezna.pl.

Cały artykuł ks Zygmunta Zielińskiego pt. „Bitwa warszawska 2020” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Bitwa warszawska 2020” na s. 12 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wirus genderowej zarazy jest o wiele groźniejszy od covida / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 75/2020

Chiny doprowadziły do epidemii covida i do epidemii strachu. Mamy wojnę i biologiczną, i psychologiczną. Chiny i USA sprawdzają swoje sojusze. Wojna kinetyczna – walki – toczą się już w kilku krajach.

Jadwiga Chmielowska

Wrzesień. Zakwitły wrzosy, dziatwa spragniona wiedzy i towarzystwa rówieśników rusza do szkoły. Pandemia okazała się nie tak straszna, jak przypuszczano. Mam wrażenie, że jednak wirus genderowej zarazy jest o wiele groźniejszy.

Nie atakuje płuc, a mózgi. Wbrew faktom i doświadczeniu każe wierzyć w brednie, żyć w wyimaginowanej rzeczywistości i działać wbrew rozumowi.

81 lat temu wybuchła II wojna światowa. Życie straciło kilkadziesiąt milionów ludzi, bo dwie zbrodnicze ideologie chciały przebudować świat. Narodowo-socjalistyczne Niemcy i komunistyczna Rosja napadły na Polskę. Kunktatorstwo Wielkiej Brytanii i Francji doprowadziło do tragedii. Chciały uniknąć wojny, którą i tak miały. Ich mocarstwa upadły i gdyby nie przystąpienie USA do walk, Europa cała stałaby się Rzeszą Niemiecką już 80 lat temu.

Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że już od 2007 roku (atak cybernetyczny na Estonię) trwa wojna. Chiny doprowadziły do epidemii covida i do epidemii strachu. Mamy więc wojnę nie tylko biologiczną, ale i psychologiczną. Chiny i USA sprawdzają swoje sojusze. Wojna kinetyczna, czyli walki, toczą się już w kilku krajach.

Nie ulega wątpliwości, że USA zostały zaatakowane nie tylko przez wirusa, ale też przez lewackie organizacje typu Antifa i Black Lives Matter. Bitwy na ulicach trwają. „Możliwość skorzystania z praw wynikających z Pierwszej Poprawki jest niezwykle ważną częścią naszej demokracji i dążenia do sprawiedliwości. Pozostaje jednak granica między pokojowym zgromadzeniem a tym, co widzieliśmy zeszłej nocy, co stanowi zagrożenie dla osób, rodzin i przedsiębiorstw” – stwierdził w komunikacie prasowym gubernator stanu Wisconsin Tony Evers – demokrata.

Oby naród amerykański miał dość demolki dużych miast i Trump wygrał. Ważne jest to, że jako konserwatysta odwołuje się do Boga i wartości. Jedynie one są ważne, bo porządkują świat.

Demolowanie ulic, palenie samochodów to nie tylko domena lewackiej dziczy w USA. Tak samo wyglądają zamieszki w Europie Zachodniej. Jakże inaczej demonstrują Białorusini. Pragną wolności, a nie zniszczeń. Cały świat powinien brać przykład. Podobnie wyglądał na początku kijowski Majdan. Dopiero bestialski atak Berkutu doprowadził do walk ulicznych. Miejmy nadzieję, że braciom Białorusinom uda się stworzyć demokratyczne, w pełni niepodległe państwo. Najważniejsze, że naród się przebudził. Koszt interwencji rosyjskiej jest zbyt wysoki dla Kremla. Białorusini nie są antyrosyjscy, a po interwencji będą. Putin nie powtórzy błędu: na Ukrainie interwencja zbrojna doprowadziła nie tylko do konsolidacji narodu, ale i do jego antyrosyjskości. Putin teraz zastanawia się, jak pozbyć się Łukaszenki i zastąpić go przychylnym Rosji kandydatem.

Dla zachowania niepodległości naszych państw konieczna jest budowa Międzymorza i współpraca z USA. Nagrodę Prometejską im. Lecha Kaczyńskiego dostali w sierpniu 2020 r. m.in. b. prezydent Litwy Valdas Adamkus i b. sekretarz ds. energii USA Rick Perry.

Niebezpieczne jest dążenie lewaków do tworzenia nowego człowieka, który ma wierzyć we wszystkie brednie ideologii LBGT.

Pouczanie też nas – Polek przez zakompleksiałe Anglosaski, jak ma wyglądać równouprawnienie kobiet, to żenada. Polskie kobiety brały udział we wszystkich powstaniach, a w 1920 r. kobiece oddziały bojowe biły bolszewików. Pierwszy w świecie obóz jeniecki dla kobiet-żołnierzy AK, wziętych do niewoli po powstaniu warszawskim, był w niemieckim Oberlangen.

Prawa wyborcze polskie kobiety uzyskały już w dniu ogłoszenia niepodległości w 1918 roku. Amerykańskie – dopiero w 1920 r. (19 poprawka do konstytucji USA), a Szwajcarki dopiero w roku 1971.

Kto ma kogo cywilizować? Odporne na komunizm, wolne i solidarne narody Międzymorza, czy zniewoleni lewactwem dekadenci Zachodniej Europy, walczący z rozumem i Bogiem?

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „ Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznań na pierwszej linii frontu ideologicznej walki/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 75/2020

Dawny Poznań jeszcze istnieje i zachowuje łączność z porządkiem i zdrowym rozsądkiem, ale widoczne akcenty tęczowej ideologii sprawiają, że człowiek przywiązany do tradycji może się w nim poczuć obco.

Jolanta Hajdasz

Spacer przez centrum Poznania z gośćmi z innej części Polski, sierpień. Co tu ukrywać, dla mnie co chwila powód do konsternacji. Na głównej ulicy w mieście, św. Marcina, smutny widok wielu sklepów z alkoholem otwartych do 23.00 i pustych lokali do wynajęcia – po zwykłych sklepach i po second handach, które nie wiadomo dlaczego w ogóle przy tej ulicy były. Obok, przy 27 Grudnia, wielki mural na wielkim budynku z napisem „konstytucja” i „otua”, większy niż cokolwiek innego tego typu w centrum… Kto i dlaczego wykonał ten gigantyczny wysiłek pomalowania kilkupiętrowej ściany wielkiej kamienicy w sposób tak mało ponadczasowy? Kto pamięta, jak się rozwija ten skrót i co to w ogóle było?

Kilka tęczowych flag w oknach wyglądających na wynajmowane siedziby, a nie mieszkania prywatne, ale z perspektywy chodnika trudno to ocenić jednoznacznie. Pseudotęcza wisi nad głowami, i tyle. Dziwaczna rzeźba na placu Wolności, szkło i aluminium zupełnie niepasujące do historycznego otoczenia z widokiem na poznański Bazar, czyli hotel, z balkonu którego płomiennie przemawiał Ignacy Paderewski, dając tym sygnał do wybuchu powstania wielkopolskiego.

Tylko krzewy i drzewa, jak zawsze wspaniale zielone, świadczą o tym, że dawny Poznań, zwany zielonym dzięki tej ogromnej, zadbanej i bujnej roślinności w środku miasta, jeszcze istnieje i zachowuje łączność z tym, co kształtowało go przez wieki – z porządkiem, czystością, stabilnością i tzw. zdrowym rozsądkiem, bo pragmatyczny Poznaniak trzy razy się zastanowił, zanim wydał ciężko zarobione pieniądze.

Pragmatyczne i racjonalne do bólu były działania Poznaniaków w czasie zaborów, gdy z wielkimi sukcesami nawiązali i wygrywali rywalizację z Niemcami na polu gospodarczym i oświatowym; pragmatyczne były w czasach komunistycznych, gdy trudno było znaleźć ruderę w centrum miasta, a czyste podwórka i uporządkowane place między blokami z wielkiej płyty udowadniały, że ktoś o to dba. Dziś też jest generalnie czysto i schludnie, ale wspomniane ideologiczne akcenty sprawiają, że człowiek przywiązany do tradycji może się poczuć w Poznaniu obco.

Nie odkrywam tu zresztą Ameryki, piszemy o tym w „Wielkopolskim Kurierze WNET” od początku jego istnienia, wskazując na źródła tej sytuacji. To przede wszystkim nieograniczone i przez nikogo niekontrolowane finansowanie dziesiątek lewackich organizacji pozarządowych, fundacji i stowarzyszeń, które dziś w tzw. agendzie mają wszystko, co wiąże się z ideologią LGBT, popieraną przez UE i finansowane przez nią instytucje i organizacje.

W ubiegłym roku o tej porze pisałam o darmowych warsztatach dla tych środowisk, obejmujących nawet szkolenie z tolerancji dla rodziców dzieci LGBT, darmowe poradnictwo prawne dla osób LGBT czy warsztaty dla osób LGBT z Ukrainy, finansowane hojną ręką przez Poznań. W tym roku idziemy jeszcze dalej.

W sierpniu Polskę obiegła informacja o obscenicznych warsztatach dotyczących technik współżycia dla środowisk LGBT, prowadzonych przez organizacje, które dostały granty od władz Poznania na prowadzenie zajęć w szkołach. Proszę wybaczyć obsceniczność, ale w tym wypadku to ważne. „Jak zrobić lewatywę przed seksem analnym?”. Taki wideoporadnik opublikowali tzw. edukatorzy seksualni LGBT z grupy Stonewall z Poznania, ci sami, którzy za pieniądze władz miasta mogą działalność w szkołach.

Dziś po Poznaniu w proteście przeciwko temu jeździ samochód Fundacji Pro-Prawo do Życia. Ten, który został uszkodzony w Warszawie podczas napadu aktywistów LGBT na wolontariuszy Fundacji. Jeden z głównych sprawców tamtej napaści, Michał Sz., który uważa się za kobietę i nazywa siebie Margot, został aresztowany przez policję i usłyszał zarzuty prokuratorskie w stolicy. Kolejna odsłona ideologicznej walki przed nami. Czy Poznań się przed tym atakiem obroni?

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Białorusinami kieruje nadzieja, której świat Zachodu sam się pozbawił/ Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 75/2020

W Paryżu żółtych kamizelek nie było nadziei. W starej Europie i USA nowym wyznaniem wiary jest destrukcja i coraz głębsze dzielenie ludzi, izolowanie i budowanie między nimi nienaturalnych murów.

Krzysztof Skowroński

Wzruszające są obrazy, które do nas docierają z Białorusi. Jest jakaś naturalna uczciwość i szczerość w białoruskiej rewolucji. Nam przypomina sierpień ’80 roku.

Wtedy w Gdańsku, Szczecinie, Jastrzębiu czy Wrocławiu chodziło o poszanowanie najprostszych zasad, o przywrócenie godności i elementarnej uczciwości w zakłamanym świecie komunistycznego reżimu. O to samo chodzi Białorusinom, dlatego tak dobrze czujemy nastrój ulic Mińska czy Grodna.

Nie ma liderów, nie ma podziałów. Po drugiej stronie barykady jest ten, któremu wydawało się, że jego władza jest wieczna i nie może się pogodzić z tym, że jego czas właśnie się skończył, że brutalna siła, aresztowania i tortury stosowane masowo w aresztach na nie wiele się zdadzą, że już stał się czarną kartą w historii Białorusi.

Jest jeszcze jedna analogia do polskiego sierpnia. Białoruś dziś nie może myśleć o pełnej niepodległości. Śpiewają o Pogoni i Ostrej Bramie, odwołując się do historii Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale wiedzą, że Moskwa nie może wycofać się z Mińska Litewskiego. Patrząc na szlachetną pokojową walkę i demonstracje Białorusinów, możemy ją porównać do ruchu żółtych kamizelek czy obecnych demonstracji w Ameryce. W Mińsku nie ma zbitych witryn i obrabowanych sklepów. To jest świadectwo głębi i powagi.

I jest jeszcze jedna istotna różnica. Na Białorusi jest nadzieja, a w Paryżu tej nadziei nie było. W krajach starej Europy i Stanów motorem jest destrukcja i chęć coraz głębszego dzielenia ludzi. Tu, czyli w Mińsku, jest wspólnota. Ta idea dzielenia ludzi, izolowania i budowania między nimi nienaturalnych murów jest teraz w świecie Zachodu nowym wyznaniem wiary. Jest jakaś siła, której głównym zadaniem jest mieszać, zmieniać znaczenia słów po to, by coraz bardziej utrudniać ludziom komunikację. Tak jest z ideologią LGBT, z ruchem burzącym pomniki w Ameryce, z nieszczęsnym covidem, który bezobjawowo może doprowadzić do najgłębszych cywilizacyjnych zmian poprzez zmiany sposobu funkcjonowania gospodarki i likwidacji pieniądza.

To jest podstawowa różnica między sierpniem w Polsce 40 lat temu a białoruskim w 2020 roku. My widzieliśmy za murem berlińskim normalny świat, a w oknach pałacu apostolskiego – Jana Pawła II. Białorusini widzą świat, który sam siebie postanowił pozbawić życia.

I to nie teraz. To rozpoczęło się na długo przed strzałami Gawriły Principa w Sarajewie.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienia lekarza. Praca w Libii stała się bogatym źródłem wiedzy o kraju, zwyczajach arabskich i swoistą szkołą życia

Tylko osoba wierząca mogła liczyć na wizę na dłuższy pobyt i pracę w islamskim kraju. Po prostu Libijczycy uważali, że wierzący, bez względu na rodzaj religii, kierują się ogólnie przyjętymi zasadami.

Marian Smoczkiewicz

Minęło już 35 lat od mojej ponad dwuletniej pracy na kontrakcie medycznym w szpitalu w Dernie w Libii. Po takim czasie wspomnienia nie gasną, tylko nabierają łagodniejszych kolorów i nawet te złe, mimo wszystko, stają się bliskie sercu. (…)

Nieznajomość kultury, delikatnych stosunków i więzi rodzinnych to prosta i łatwa droga do konfliktów, a nawet nieszczęść. Oczywiście wszyscy chcieliśmy dobrze i działaliśmy według swoich norm etycznych, które dla naszych libijskich pacjentów i ich rodzin były zupełnie nieczytelne, i na odwrót.

Przykład z codziennej praktyki chirurgicznej, który bardzo często się powtarzał. Do szpitala zgłosił się ojciec z kilkuletnią córką. Dziewczynka skarżyła się na silne bóle brzucha, wymioty, brak apetytu. Dolegliwości miała od wczoraj i nasilały się.

Po wykonaniu koniecznych badań stwierdziliśmy ostre zapalenie wyrostka robaczkowego i poinformowaliśmy ojca, że w tym przypadku jedynym leczeniem jest przyjęcie do szpitala i zabieg operacyjny, który należy wykonać bezzwłocznie.

 Reakcja ojca była zaskakująca. W sposób kategoryczny odmówił pozostawienia dziecka w szpitalu. Zabrał je do domu. Rozmowa miała charakter awantury.

Miejscowi są na ogół bardzo impulsywni, nigdy nie wiadomo, co może spowodować konflikt. Moi współpracownicy starali się spokojnie wyperswadować ojcu jego decyzję. Ponadto poinformowali o jej skutkach, czyli jakie niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia jego córki groziło w przypadku zaniechania leczenia. Do dyskusji chwilami włączały się miejscowe pielęgniarki, ale bez większego entuzjazmu. Narastało zdenerwowanie i agresja.

Ostatecznie ojciec zabrał córeczkę do samochodu i odjechał do domu, a my zostaliśmy z obawą o zdrowie i życie dziecka. Martwiliśmy się, czy zrobiliśmy wszystko, żeby rozwiązać konflikt na korzyść pacjentki. Zastanawialiśmy się, jak można wybrnąć z takiej sytuacji, kiedy nieświadomy niebezpieczeństwa ojciec nie przyjmuje argumentów i postępuje nieodpowiedzialnie. Po upływie około godziny ojciec zjawił się ponownie z chorą córką i spokojnie, jakby nie było poprzedniej sprzeczki, poprosił o przyjęcie i operację. Na wszystko się zgodził i podpisał. Nie ten sam człowiek.

Takie sytuacje były na porządku dziennym. Zdarzały się zwykle, gdy ojciec sam przyjeżdżał z dzieckiem. Tu jeszcze należałoby wspomnieć o zasadzie, że zgodę na operację podpisuje wyłącznie mężczyzna. Kobiety nie mogą podpisać zgody za siebie, w ich imieniu wyraża ją mąż, ojciec, syn itp. Wygląda to jak typowa dyskryminacja, stawiająca kobietę w gorszej sytuacji. Tak prosto widzą to często przedstawiciele naszej cywilizacji.

Wracając do dziewczynki z zapaleniem wyrostka robaczkowego. Dlaczego jej ojciec na początku się awanturował i wszystko negował, gdzie był potem przez godzinę i dlaczego wrócił zupełnie odmieniony? Sprawa jest prosta. Trzeba tylko i aż tylko znać reguły i zwyczaje panujące w rodzinie i miejsce każdego jej członka.

Nasz bohater po awanturze w szpitalu pojechał do domu zreferować sprawę. Tam musiał uzyskać zgodę na zabieg od żony, potwierdzoną przez teściową i babcię. Nie konsultował się ze swoim ojcem ani braćmi. Decydowały kobiety. Ich zdanie było ostateczne.

Decyzja zapadła szybko; kobiety mają wyczucie, co należy robić. Godzina, jaka była potrzebna na powrót do szpitala, wynikała z odległości między szpitalem a domem.

Teraz ojciec mógł przyjść z podniesionym czołem i zakomunikować, że dojrzał do decyzji i wyraża zgodę na proponowane leczenie. Jego niezależność i samodzielność w podejmowaniu decyzji została pozornie nienaruszona, ale ile musiał się nabiegać, to jego sprawa. W rozmowie z moimi arabskimi przyjaciółmi znalazłem potwierdzenie: dla nich było oczywiste, że bez uzgodnienia z rodziną mężczyzna na ogół nie odważy się niczego podpisać. Z czasem nauczyliśmy się nie przejmować takimi dyskusjami. Zwyczajnie mówiliśmy, co należy zrobić w konkretnej sytuacji i dawaliśmy czas na podjęcie decyzji. Na tym przykładzie widać, że pozycja kobiety w świecie islamskim jest teoretycznie słaba, a w praktyce zaskakująco silna. (…)

Szpital w Dernie wraz z kampem znajdował się na płaskowyżu górującym nad miastem. Domki były nowoczesne, ze wszystkim mediami i klimatyzacją, wystarczająco wyposażone. Problem był w tym, że klimatyzacja często się psuła, a w tropiku przebywanie w metalowej puszce jest nie do zniesienia. Pierwsi pracownicy medyczni z Polski przyjechali 3 lata wcześniej. W momencie przyjazdu kamp zasadniczo był gotowy do zamieszkania. Pozostała tylko sprawa ogrodzenia i zamknięcia obiektu. Libijczycy odpowiedzialni za całość inwestycji przystąpili do budowy muru, który miał otoczyć nasze miejsce do życia i wypoczynku.

Wśród naszych pracowników podniósł się gwałtowny protest przeciwko budowie muru. Nie damy się zamknąć jak w więzieniu, nie zasłonimy sobie słońca i widoków na okolicę – argumentowano. Na wspólnym zebraniu przegłosowano prawie jednomyślnie, że nie będzie muru, tylko zwykły płot. Wola większości została spełniona i powstał płot z siatki.

W tradycji arabskiej tylko odpowiednio wysoki mur stanowi wyłączenie pewnej przestrzeni z powszechnego użytku i dostępu postronnych do tego miejsca. Wszystkie domy rodzinne są otoczone murami, a nie płotami. Mur zapewnia bezpieczeństwo, prywatność, intymność, a jego przekroczenie bez zgody gospodarza traktuje się jak przestępstwo. Są jeszcze inne przyczyny, które wpłynęły na zwyczaj odgradzania się murami – np. ochrona przed wiatrami i zasypywaniem pustynnym piaskiem, ochrona przed słońcem. Płot nie spełnia żadnych z tych funkcji i w wyobraźni miejscowych w ogóle nie istnieje. Jak wiatr przenika przez płot, tak można przez niego przechodzić, nie naruszając czyjejś prywatności.

Na konsekwencje nierozumnej decyzji zamiany muru na płot nie trzeba było długo czekać. Większość naszego zespołu stanowiły panie, które w czasie wolnym od pracy chciały odpocząć i w stroju plażowym poleżeć na leżaku na słońcu przed swoim domkiem. Taka sytuacja budziła ogromne zainteresowanie męskiej części społeczeństwa Derny. W krótkim czasie wzdłuż płotu gromadził się tłumek gapiów, który głośno i w niewybredny sposób komentował, co widzi, a niektórzy zgorszeni nawet rzucali kamieniami.

Nie tylko nie dało się opalać na kampie przed swoim domem. Problemem też było wieszanie prania, bo co atrakcyjniejsze części garderoby łatwo zmieniały właściciela. Prym w tej dziedzinie wiodła bielizna damska, która nie wisiała nawet minuty, stając się łupem kolekcjonerów.

Z braku prawidłowego ogrodzenia wynikało też niestety wiele innych, bardziej poważnych sytuacji. Kiedy zostałem dyrektorem zespołu, uznałem, że postawienie muru jest najważniejszym zadaniem na najbliższy czas. Umówiłem się z merem miasta i pojechałem na spotkanie. Rozmowa była bardzo przyjemna i owocna. Mer zauważył, że płot został postawiony na nasze życzenie. Ja tłumaczyłem, że reprezentujemy różne kultury i to, co u nas uchodzi, może być źle odbierane przez społeczność miejscową. Nie chcemy narzucać swojego stylu życia, ale wypoczywając, chcielibyśmy czuć się swobodnie na wyznaczonym nam terenie i nie drażnić otoczenia. Wiedziałem też, że opinia w mieście o kampie jest nie najlepsza. W rzeczowej i przyjaznej atmosferze szybko doszliśmy do porozumienia. Już następnego dnia przyszli robotnicy i zaczęli stawiać mur. Stał on się materialnym dowodem mojej dyrektorskiej działalności.

Z całej tej historii należy wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze: znajomość uwarunkowań środowiska, historii, kultury, panujących zwyczajów jest podstawą podejmowania prawidłowych decyzji. Po drugie: nie wszystkie sprawy czy problemy należy rozwiązywać, uciekając się do głosu ludu, czyli głosowania. Są sprawy, które nie podlegają głosowaniu i muszą być rozwiązane przez specjalistów, którzy się znają na zagadnieniu. Również odpowiedzialność za decyzję jest wówczas przypisana do określonej osoby lub grupy osób, a nie rozmyta, bo większość tak zadecydowała.

Cały artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Czego nauczyła mnie Libia” znajduje się na s. 7 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Czego nauczyła mnie Libia” na s. 7 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Upamiętnienie Obławy Augustowskiej – największej sowieckiej zbrodni w Polsce po kapitulacji III Rzeszy

Rodziny ofiar Obławy Augustowskiej dotychczas nawet nie wiedzą, gdzie zapalić świeczkę swoim bliskim. Ani Moskwa nie otwiera archiwów, ani Mińsk nie wpuszcza do swojego pasa granicznego…

Leonardas Vilkas

Celem Obławy Augustowskiej była pacyfikacja ruchu oporu. Innym powodem mógł być planowany przejazd Stalina przez Polskę w lipcu 1945 r. specjalnym pociągiem na konferencję poczdamską. Regularne oddziały armii sowieckiej, wspomagane przez NKWD, Smiersz, UB i „ludowe wojsko polskie” przeczesywały lasy, otaczały okoliczne miejscowości. Aresztowano ponad 7 tys. osób, które trzymano w prowizorycznie urządzonych punktach filtracyjnych. Później, po brutalnych przesłuchaniach, część wypuszczono, natomiast wszelki ślad po co najmniej ponad 600 osobach (a według niektórych przesłanek – po ok. 2 tys.) zaginął. Wiadomo tylko, że wywieziono ich ciężarówkami…

O tej zbrodni, podobnie jak o zbrodni katyńskiej, w latach komunistycznego reżimu mówić nie było wolno. Nie wolno było także upominać się o zaginionych bliskich. Niektórzy bali się o tym mówić nawet po tzw. transformacji ustrojowej („A co będzie, kiedy władza znowu się zmieni?”).

Zresztą Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił 12 lipca Dniem Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej dopiero w 2015 roku. W odróżnieniu jednak do Katynia, aż do dziś nie wiadomo, gdzie leżą szczątki ofiar Obławy Augustowskiej. A zarówno dzisiejsza sowiecka Rosja, jak i dzisiejsza sowiecka Białoruś (nie, to nie pomyłka: zarówno putinowska Rosja, jak i łukaszenkowska Białoruś pozostały sowieckie, i to w 100 procentach) odmawiają wszelkiej pomocy prawnej w tej kwestii.

Nadleśniczy Piotr Nalewajek opowiada podczas postoju uczestnikom rajdu o Obławie Augustowskiej. Tędy biegła ostatnia droga polskich więźniów | Fot. L. Vilkas

Nie wszystko jednak można ukryć. Widziano w lesie ślady opon ciężarówek, a do pobliskich miejscowości dochodziły odgłosy strzałów. Według relacji świadków, ciężarówki załadowane aresztowanymi jechały w kierunku pobliskiej nowo wytyczonej granicy z sowiecką Białorusią…

W Gibach na wschodniej Suwalszczyźnie rocznice Obławy obchodzi się od lat. Tu na wzgórzu, jeszcze na początku lat 90. stanął pomnik autorstwa zmarłego w tym roku prof. Andrzeja Strumiłły, symbolizujący wciąż nieodkryte miejsce pochówku ofiar. W 2018 r., w ramach współpracy białostockiego oddziału IPN i Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, otwarto ścieżkę edukacyjną „Śladami ofiar Obławy Augustowskiej”. Prowadzi od Gibiańskiej Golgoty, czyli wspomnianego już pomnika, przez Puszczę Augustowską do granicy z Białorusią, tuż za którą, na białoruskim pasie granicznym, nad przecinającym granicę jeziorem Szlamy, w pobliżu miejscowości Kalety, według wszelkiego prawdopodobieństwa mogą znajdować się doły śmierci. I już trzeci rok z rzędu w lipcu odbywa się rajd rowerowy przebiegający częścią tej ścieżki. (…)

W tym roku w przededniu rajdu, 10 lipca, w Urzędzie Gminy w Gibach odbyła się projekcja nowego filmu dokumentalnego To był lipiec 1945, w którym malownicze krajobrazy Suwalszczyzny przeplatają się ze wstrząsającymi relacjami świadków Obławy. Po projekcji nastąpiło spotkanie z reżyserem filmu Waldemarem Czechowskim. Następnego dnia, 11 lipca, z miejsca zbiórki przy szkole podstawowej w Gibach, której w czerwcu tego roku uchwałą rady gminy nadano imię Ofiar Obławy Augustowskiej, kilkadziesiąt osób ruszyło na rowerach ku Gibiańskiej Golgocie, skąd po modlitwie skierowały się w stronę leśnego gościńca prowadzącego do miejscowości Rygol, którym wywożono zatrzymanych z punktu filtracyjnego w Gibach, by już nigdy nie powrócili.

Podczas postojów uczestniczący w rajdzie nadleśniczy nadleśnictwa Pomorze, miłośnik historii Piotr Nalewajek opowiadał o tym, co wiadomo o ostatniej drodze ofiar oraz ich poszukiwaniach, a także przedstawiał walory Puszczy Augustowskiej. Metę wyznaczono w szkółce nadleśnictwa, gdzie na uczestników czekały dyplomy i poczęstunek.

Nazajutrz zebrano się przy Gibiańskiej Golgocie na modlitwę i zapalenie zniczy. Modlitwę prowadził ks. Prałat Stanisław Wysocki, Prezes Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej, który w Obławie stracił ojca i dwie siostry.

18 lipca w tymże miejscu odbyła się promocja najnowszej książki dr Teresy Kaczorowskiej Było ich 27, poświęconej kobietom z podziemia niepodległościowego, które zginęły w Obławie, oraz koncert-wieczornica w hołdzie ofiarom Obławy. Wykonawcą koncertu był poeta i bard Grzegorz Kucharzewski, którego twórczość jest organicznie związana z tragiczną historią tej ziemi. Jego ciocię Zytę – siostrę ojca, która w 1945 r. miała 20 lat i była łączniczką AK, podczas obławy zabrali z domu sowieccy wojskowi…

Cały artykuł Leonardasa Vilkasa pt. „Kolejna zbrodnia sowiecka – Obława Augustowska” znajduje się na s. 20 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Leonardasa Vilkasa pt. „Kolejna zbrodnia sowiecka – Obława Augustowska” na s. 20 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego