Męstwo, męczeństwo, dzielność etyczna – czym są, do czego i dlaczego są potrzebne? Od Arysotelesa do Jana Pawła II

Cnota męstwa wymaga kształtowania od najmłodszych lat życia, lecz nie każdy ją w dostatecznym stopniu posiądzie. Nie zwalnia to jednak nikogo od gotowości do podejmowania czynów mężnych,

Teresa Grabińska

Obrona dobra wymaga mężnego trwania w prawdzie, czasem aż do męczeństwa. Jan Paweł II tak pisał: „W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności”.

Męczeństwo jest najwyższym poświęceniem się w cierpieniu, jak i w oddaniu życia za prawdę i dobro bliźniego lub wspólnoty. Jest radykalną obroną granicy „między dobrem a złem” i „staje się wyrzutem dla tych wszystkich, którzy łamią prawo”.

Chrześcijanin zaś jest zobowiązany tak w czasie wojny, jak i pokoju, „do heroicznego nieraz zaangażowania, wzmocniony cnotą męstwa, dzięki której – jak uczy św. Grzegorz Wielki – może nawet »kochać trudności tego świata w nadziei wiecznej nagrody«”. (…)

Zaraz po zakończeniu II wojny światowej Melchior Wańkowicz pierwszy przybliżył Polakom i światu mężną obronę Westerplatte w pierwszych siedmiu dniach września 1939 r. Zdążył jeszcze spisać bezpośrednią relację mjr. Henryka Sucharskiego (zmarłego w 1946 r.) – w 1939 r. dowódcy garnizonu Wojska Polskiego, stacjonującego tam na cyplu wydzielonym z Wolnego Miasta Gdańska. Potem do Wańkowicza dochodziły głosy innych uczestników obrony, którzy podnosili sprawę konfliktu między mjr. Sucharskim a jego zastępcą – kpt. Franciszkiem Dąbrowskim. Chodziło o podjęcie decyzji o zakończeniu obrony, czyli o poddaniu się Niemcom.

Mjr Sucharski w obronie życia walczących żołnierzy, kiedy już stwierdził, że po 24 godzinach nie nadejdzie wsparcie z zewnątrz, miał zdecydować o wywieszeniu białej flagi. Kpt. Dąbrowski (prawdopodobnie potomek gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, uwiecznionego w słowach polskiego hymnu) wyrażał potrzebę dalszej heroicznej walki.

W drugim dniu obrony zwyciężyła opcja Kapitana (i dużej części obrońców), a załoga poddała się po ponad 6 dniach walki, gdy już po prostu nie było czym walczyć.

Konflikt postaw Majora i Kapitana zdiagnozował Wańkowicz w jednym z tekstów w 2. tomie zbioru Anoda i katoda. Pokazał dwa oblicza męstwa nakierowanego na ochronę dobra (wartości), ale inaczej mającego się realizować w konkretnym czynie, tu – przerwania albo kontynuowania obrony. Wańkowicz nazwał to konfrontacją postawy realistycznej (pochodnej chłopskiego pochodzenia Majora) i postawy romantycznej (pochodnej szlacheckiej tradycji rodu Dąbrowskich).

Konfrontacja postaw Majora i Kapitana jest dobrą ilustracją poszukiwania owego Arystotelesowskiego umiaru. Postawa zwana przez Wańkowicza realistyczną uzasadniona była wykonaniem rozkazu obrony przez 24 godziny, racjonalną analizą ryzyka walki i odpowiedzialnością za ok. 200, najczęściej bardzo młodych mężczyzn broniących Westerplatte. Postawa zwana przez Wańkowicza romantyczną przedkładała bezwzględne przeciwstawienie się złu i graniczne poświęcenie w imię obrony Ojczyzny. Postawa zw. realistyczną moderowała jednak ową romantyczną namiętność. A obrona Westerplatte ukazała zarówno przykładne męstwo walczących z najeźdźcą, gotowych na poświęcenie życia (na męczeństwo), ale i męstwo końcowej decyzji o poddaniu się, naznaczone odpowiedzialnością dowództwa za powierzone im zdrowie i życie podwładnych.

A jak w obliczu tego szkicowego opisu heroizmu obrońców Westerplatte jawi się treść homilii Jana Pawła II, skierowanej do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte 12 czerwca 1987 r.? Ojciec Święty powiedział wtedy, że młodzi obrońcy Westerplatte powinni być wzorem dla współczesnej młodzieży w okazywaniu męstwa w obronie najcenniejszych wartości.

„Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie.

Tak, obronić – dla siebie i dla innych. (…) I dobrze będzie chyba, jeżeli po tylu latach, które dzielą nas od wydarzeń na Westerplatte, każdy młody Polak, każda młoda Polka rozważy w sercu, że każdy i każda ma w swoim życiu podobne Westerplatte, może mniej sławne, mniej historyczne, powiedzmy, na mniejszą skalę zewnętrzną, ale czasem może na większą jeszcze skalę wewnętrzną, i że tego swojego Westerplatte nie może oddać!”. [Jan Paweł II, Westerplatte, 12 czerwca 1987 r.]

Słowa te są nawoływaniem do kształtowania cnoty męstwa w obronie wartości, czyli do działania kierowanego wyważeniem racji rozumu i porywów woli (emocji), w proporcjach odpowiednich do sytuacji. Owa odpowiedniość sytuacji – podobnie jak w konfrontacji postaw dowódców obrony Westerplatte – wymaga czasem przesunięcia wskazówki umiaru w stronę spowolnienia lub nawet zaniechania działań w godny sposób (choć mogący być z zewnątrz powierzchownie ocenianym jako przejaw bojaźliwości), a czasem przesunięcia jej w kierunku brawurowej akcji w potrzebie natychmiastowej ochrony i obrony jakiegoś dobra (zwykle ocenianej z zewnątrz jako akt odwagi).

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« według Jana Pawła II” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« wg Jana Pawła II” na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak nazwać jednostkę miary infantylizmu religijnego? „Celebryt” / Sławomir Zatwardnicki, „Kurier WNET” nr 75/2020

U współczesnych wiedza religijna nie nadąża za świecką: świecka to wiedza człowieka wykształconego; religijna pozostała na poziomie dziecka. Za tę dysproporcję płaci się często porzuceniem wiary.

Sławomir Zatwardnicki

Celebryt infantylizmu religijnego

Gdyby w podparyskim Sèvres znalazła się miara infantylizmu religijnego, zapewne nosiłaby nazwę „celebryt”. Wiadomo, że celebryci znają się niemal na wszystkim, od medycyny przez politykę, aż do kwestii religijnych. Na pewno stanowią ostateczną wyrocznię w tych właśnie sprawach. Przynajmniej dla swoich małoletnich dzieci.

Pojawiły się w czasie wakacji informacje o rodzimych gwiazdach, które nie ochrzciły swoich dzieci. Swoją drogą, wciąż jeszcze żyjemy w kraju siłą bezwładności katolickim, skoro plotkuje się nie o tych, którzy poprosili Kościół o chrzest, lecz o tych, którzy propozycję sakramentu odrzucili. Mogłoby to napawać jakąś nadzieją, ale nie napawa, gdy się człek zapozna z powodami, jakie podaje się dla uzasadnienia decyzji odroczenia chrztu na „święty nigdy”. Chodzi o to, żeby mała gwiazdka mogła w przyszłości na rynku przekonań wybrać sama. Ten argument o nienarzucaniu „Zosi samosi” nie jest wyjątkiem od reguły, raczej regułą, od której coraz mniej wyjątków.

Śp. Maciej Rybiński napisał kiedyś: „Wstydzę się tego, że byłem dzieckiem, i dziękuję Bogu, że mi to jakoś przeszło”. Niestety nasi rodacy nie wstydzą się tego, że religijny infantylizm im nie przeszedł.

Spróbujmy wyobrazić sobie przyszłe wydarzenia, do których zresztą w ogóle nie dojdzie. Celebrytek, gdy dorośnie, wejdzie do hipermarketu światopoglądowego i sam sobie wybierze. Załóżmy na chwilę optymistycznie, że półka uginająca się od krzykliwych propozycji ateistycznych nie przykuje jego uwagi. Że minie następnie sto kolejnych regałów z towarami rzekomo neutralnymi światopoglądowo, a mocno reklamowanymi w dobie sekularyzmu, i w końcu dojdzie do tej jednej, znajdującej się na szarym końcu, z produktami religijnymi. Tam w oparciu o swoje kryterium dokona wyboru, sięgnie ręką i ściągnie z półki kieszonkowego bożka, by ten odtąd mu się kłaniał. Uczyni go na swoją miarę, a przede wszystkim zabroni wtrącania się w życie, boć przecież od berbecia wychowywany był na samowystarczalnego. Jego życie jest jego, czyż nie?

Dlaczego ta, w gruncie rzeczy surrealistyczna, sytuacja się nie wydarzy? Po pierwsze, dorastający wychowanek ominie światopoglądowy hipermarket z daleka – wybór już się dokonał za jego plecami, gdy on sam był jeszcze niezdolny do samodzielnych wyborów. Całe późniejsze życie przeszedł w butach rodziców, zupełnie tego nieświadomy. Dlaczego miałby teraz dokonywać trudnego wyboru, od którego rodzice uciekli? Po drugie, po co komu bożek wybierany jak towar marketingowy, krojony na ludzki obraz i oczekiwania? Po trzecie w końcu i najważniejsze, młodemu człowiekowi jedynie wydaje się, że ma wolność wyboru. W istocie, jeśli poważnie potraktować Objawienie, naukę Kościoła i doświadczenie chrześcijan, rzeczywista wolność jest możliwa dopiero dzięki Bogu. W tym cały szkopuł, że to nie co innego jak chrzest gładzący skutki grzechu pierworodnego – przywraca człowiekowi wolną wolę, bo przywraca człowieka Bogu.

Jak się okazuje, neutralność rodziców lekce sobie ważących wagę sakramentu jest jedynie pozorna. W istocie ich poglądy budują się na fundamencie tej postawy duchowej, w której się znajdują: co w sercu, to na języku, co w duchu, to projektowane na pudelkowe poglądy.

Jako potomkowie Adama i Ewy Rajskich – żyją poza Bogiem, który jest źródłem prawdziwej wolności. Wydają się sobie sami sterem, żeglarzem i okrętem, ale w istocie płyną miotani falami, a okrętem porusza sternik o kosmatych łapach. To dlatego wszelkie poddanie się Bogu jawi im się w opozycji do wolności człowieka. Nie ma bardziej oczywistego dowodu na zniewolenie człowieka niż właśnie ta śmiertelnie poważna zabawa w przeciąganie liny: im więcej mnie, tym mniej ciebie. Im mniej Boga, tym więcej człowieka, im więcej rodzica, tym mniej dziecka. Sequel wydarzeń z raju, z tym samym, wcale nie happy, endem.

Jako alternatywę dla tego kłamstwa Kościół wskazuje na Chrystusa – Drugiego Adama: Jego życie nie jest Jego. Nikt bardziej wolny jako człowiek, a zarazem nikt bardziej poddany Bogu niż On. Jedno idzie w parze z drugim, także w naszym życiu: wolność stworzenia jest wprost proporcjonalna do uległości Stwórcy. Posłuszeństwo Bogu to drugie imię synostwa, czyli dziecięctwa Bożego. Właśnie to przybrane synostwo zostaje zaaplikowane człowiekowi w sakramencie chrztu. Dopiero sakrament jest otwarciem drzwi do właściwych wyborów. Można by zaryzykować stwierdzenie, że również opowiedzenie się za Bogiem jest możliwe jedynie dzięki Bogu; paradoksalnie – kto chce dobrowolnego wyboru piekła na ziemi i po śmierci, nie może tego dokonać nie odnosząc się do Boga.

Henri de Lubac w książce Najnowsze paradoksy wskazywał na występujący u współczesnych ludzi kontrast między ich wiedzą świecką a religijną; ten ceniony teolog przestrzegał: „ta pierwsza to wiedza człowieka dojrzałego, który długo studiował, który wyspecjalizował się w jakiejś profesjonalnej technice, który zna życie, który się wykształcił; ta druga natomiast pozostała wykształceniem dziecka, zupełnie podstawowym, rudymentarnym, mozaiką dziecięcych wyobrażeń, źle przyswojonych abstrakcyjnych pojęć, strzępów mętnych i wyrywkowych informacji uzbieranych przypadkowo z biegiem czasu. Dysproporcja jest tak wielka, że często płaci się za nią porzuceniem wiary”.

Być może celebrytom brakuje wiary; na pewno zaś szwankuje u nich podstawowa wiedza religijna.

Co w takim razie stanie się z naszą małą nieochrzczoną gwiazdką i jej rodzicami? Czy drzwi zamknęły się dla nich ostatecznie? Na szczęście „Bozia” nie mieszka w hipermarkecie; a ponieważ w odróżnieniu od bożków lepionych na modłę człowieka, Bóg naprawdę ma coś do powiedzenia, jest i dla naszych antybohaterów jeszcze szansa nawrócenia, prawdziwej wolności, no i wyzwolenia z infantylizmu religijnego, którego miarą jest, przypomnijmy, celebryt.

Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Celebryt infantylizmu religijnego” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Celebryt infantylizmu religijnego” na s. 6 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walka Niezależnego Zrzeszenia Studentów o przyszłość i godność nauki. Uwagi na marginesie wystawy z okazji 40-lecia NZS

Strajkujący 40 lat temu studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie akademickiej. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania.

Józef Wieczorek

Na okoliczność 40-lecia Niezależnego Zrzeszenia Studentów, antykomunistycznej organizacji o zasięgu ogólnopolskim, zorganizowano wystawę w holu dworca PKP w Krakowie. Warto ją obejrzeć i zastanowić się nad historią tego ruchu i dniem dzisiejszym.

Zainteresowała mnie szczególnie informacja – uzasadnienie strajku NZS w listopadzie 1981 roku w Białymstoku.

Studenci demonstrowali w pobliżu ówczesnej siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na placu noszącym obecnie nazwę NZS, domagając się m.in. uwolnienia więźniów politycznych. Podnosili również, że jest to strajk o przyszłość polskiej nauki i kultury, uzasadniając, że rdzeniem polskiej pracy jest polska nauka i walczą o to, aby uniwersytet był uniwersytetem, a nauka nauką.

W czasach PRL naukę w niemałym stopniu zastępowała ideologia, a uniwersytety pozostawały pod nadzorem przewodniej siły narodu, aby posłuszne ideologii komunistycznej kadry akademickie formowały kolejne, posłuszne kadry budowniczych najlepszego z ustrojów.

Wówczas w Białymstoku nie było nawet lokalnego uniwersytetu, a jedynie filia Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie na wykłady zsyłano niezbyt spolegliwych akademików uczelni-matki. Tym bardziej stan umysłów tamtejszych studentów budzi po latach uznanie, a i Białystok doczekał się samodzielnego uniwersytetu, zwanego bardziej opisowo Uniwersytetem w Białymstoku (UwB), aby jego skrót nie budził niepożądanych skojarzeń. Odkomunizowany pomnik, pod którym odbywał się strajk, po latach został zaopatrzony – nie bez walki – w napis „Bóg, Honor, Ojczyzna” nawiązujący jasno do deklaracji studenckich i robotniczych.

Strajkujący studenci uznali, że ciąży na nich odpowiedzialność za godność polskiej nauki, tak jak robotnicy w tamtym czasie wzięli na siebie odpowiedzialność za godność polskiej pracy.

(…) Wystawa nosi nazwę „NZS – pokolenia przemian 1980–2020”. Widać, że pokolenie NZS tak się przemieniło, że już nie protestuje! Skoro nie ma nic przeciwko temu, aby w historiach ich uczelni nie było omówienia czasów komunizmu, PZPR, stanu wojennego – to jego walka po latach staje się niezrozumiała.

Piękne deklaracje studenckie z tamtych gorących dni, po latach skłaniają do gorzkich refleksji. Walka o przyszłość i godność nauki w Polsce się nie powiodła. Strajkujący wówczas studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania, bo godność w tej domenie jakby zanikła, a przyszłości też nie widać.

Uniwersytet miał być uniwersytetem, a nauka nauką – a jak się stało? Uniwersytetami zostały wcześniejsze szkoły nie za bardzo wyższe, a nawet te nazywane Wyższymi Szkołami Podstawowymi.

Nauka jak była zastępowana ideologią, tak i pozostała, tyle że ideologia czerwona została wymieniona na tęczową, a nauki na uniwersytetach zostało tyle, co kot napłakał.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Walka NZS o przyszłość i godność nauki po 40 latach” znajduje się na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Walka NZS o przyszłość i godność nauki po 40 latach” na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Maksymilian Basista – przywódca peowiacki i działacz plebiscytowy, człowiek o nieprzeciętnej, barwnej, osobowości

Niemcy zamieścili jego nazwisko na specjalnej liście proskrypcyjnej, tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, tj. w księdze gończej grupującej nazwiska ludzi szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy.

Zdzisław Janeczek

Z wyrywkowych zapisków wyłania się nam obraz działacza niepodległościowego, poznajemy także jego sposób myślenia, stosunek do rzeczywistości, obowiązków i zadań, światopogląd religijny, społeczny i polityczny. Jako dziecko śląskiej wsi, chociaż zamieszkał w mieście, czuł się zawsze związany z chłopami wszystkimi więzami losu i pokrewieństwa. Urodził się 7 VIII 1883 r. w Górkach w powiecie rybnickim, z ojca Jana i matki Franciszki z domu Kałuża, osiadłych na nierentownym, małym gospodarstwie rolnym. Aby utrzymać ciągle powiększającą się rodzinę, ojciec musiał dorabiać w pobliskim młynie i tartaku. Maksymilian miał sześciu braci i trzy siostry. Jego najbliższe otoczenie to chłopska rodzina, uboga i skrzywdzona, żyjąca w niedostatku, utrzymująca się z ciężkiej, codziennej pracy. Nieco dalsze zaś to chłopi-sąsiedzi żyjący w takich samych warunkach. Całą naukę stanowiła miejscowa szkoła ludowa, którą ukończył, wyróżniając się zdolnościami spośród miejscowych dzieci.

Maksymilianem Basistą zainteresował się ksiądz Nitsche z Lysek, gotów łożyć na jego dalszą edukację w seminarium duchownym we Wrocławiu. Rodzice w obawie przed niebezpieczeństwem wynarodowienia syna nie przyjęli ofiarowanej im pomocy.

Wykształcenie młodego Basisty musiało opierać się zatem na lekturze różnych pism i książek, jakie mógł zdobyć. Czytanie książek i gazet rozszerzyło jego horyzont, a równocześnie wzbudzało ambicję i pchało do wysiłków otwierających drogę do realizacji wyższych zamierzeń. Czasowo jednak zmuszony był podjąć pracę w rybnickiej hucie „Silesia”.

Maria Basista (1890-1948) | Fot. ze zbiorów muzeum w Rybniku

W 1889 r. w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy zdecydował się na wyjazd do Bottrop w Zagłębiu Ruhry, kolebce niemieckiego przemysłu. W Bottrop podjął pracę w kopalni. Tutaj nawiązał kontakt z polskimi organizacjami i stowarzyszeniami, które zachęcały Basistę do dalszego samokształcenia. Związał się m.in. z Towarzystwem Oświaty im. św. Barbary. Wytyczone zadanie ułatwiała mu nadzwyczajnie dobra pamięć, zdolność szybkiego pojmowania, wytrwałość w pracy, oszczędność i dobra kondycja fizyczna oraz ambicja, by dorównać lepszym. Na twardej drodze życia, jaką kroczył od dzieciństwa, zdobytą wiedzę zawdzięczał szkole ludowej, rodzicom i swojej pracowitości. Zmiany w poglądach przynosił także wiek, doświadczenie, poczucie obowiązku i wzrastająca świadomość narodowa. (…)

W 1910 r. osiadł na stałe w Rybniku, gdzie podjął działalność kulturalno-oświatową. Otworzył polską księgarnię i nawiązał kontakt z wydawnictwem Karola Miarki w Mikołowie i „Katolika” w Bytomiu. Ponadto wystarał się o koncesję na sprzedaż „Kuriera Śląskiego” i „Polaka”.

W propagowaniu polskości wspierała go żona Maria z Burdów (1892–1948), która ukończyła Zakład Wychowawczy dla Dziewcząt w Kuźnicach koło Zakopanego. (…)

Dzięki Maksymilianowi Basiście na Górnym Śląsku w walce z kulturkampfem tryumfy święciła polska sztuka i żywe słowo. W ten sposób podważał on ideę niemieckiego Kulturvolku i roszczenia jego propagatorów do panowania nad ziemiami polskimi wchodzącymi w skład monarchii Hohenzollernów. Przeciwstawiał się poglądom, którym drogę w minionym stuleciu torował „żelazny kanclerz” Otto von Bismarck. M. Basista rozumiał, że celem następców kanclerza, toczących z Polakami wojnę kulturową, było odebranie Polakom szans na odbudowę państwa poprzez kulturalne wyniszczenie, zatarcie śladów polskiej historii i tradycji poprzez uniemożliwienie ich przekazywania, wyrugowanie ze szkolnictwa języka polskiego i usunięcie z życia publicznego katolickiego duchowieństwa. (…)

M. Basista podczas pierwszej wojny światowej został powołany do armii pruskiej i skierowany na front zachodni. Walczył m.in. pod Verdun, gdzie został ciężko ranny. Po rekonwalescencji został przydzielony do oddziałów pomocniczych najpierw w rejonie Brześcia nad Bugiem, następnie w Estonii. We wrześniu 1918 r., uzyskawszy urlop, dotarł przez Prusy Wschodnie, Poznań, Wrocław do Rybnika, z którego nie powrócił już do jednostki macierzystej. (…)

W pierwszym rzędzie zajął się odbudową podupadłej w czasie wojny firmy księgarskiej i nawiązaniem kontaktów z polskimi działaczami narodowymi w Ziemi Rybnickiej. 18 I 1919 r. złożył przysięgę peowiacką. (…)

W marcu 1919 r. Basista został przez policję pruską zdekonspirowany i aresztowany wraz z innymi członkami dowództwa POW, m.in. Janem Dziubą, Nikodemem Sobikiem, Ludwikiem Koniecznym i Józefem Bułą. Wielu z ich kolegów osadzono w obozie Neuhammer (Świętoszów), zlokalizowanym na jednym z największych niemieckich poligonów wojskowych.

Obóz więźniów górnośląskich (działaczy narodowych i powstańców) niczym nie różnił się od tych późniejszych, jak hitlerowski KL Auschwitz.

Jeńców lokowano w drewnianych barakach, otoczonych wysokimi ogrodzeniami z drutu kolczastego, w warunkach urągających elementarnym wymogom sanitarno-higienicznym. Z braku łóżek i sienników spali oni stłoczeni na gołej podłodze. Wielu z nich cierpiało z powodu odniesionych w wyniku pobicia ran.

14 IV 1919 r. Nadzwyczajny Sąd Wojskowy w Raciborzu za zdradę stanu, „usiłowanie oderwania Śląska od Niemiec z bronią w ręku” i „udzielanie lokali księgarni dla zbrodniczej działalności organizacji polskich” skazał Maksymiliana Basistę na 9 miesięcy więzienia. Za kaucją 5000 marek udzielono mu, ze względu na zły stan zdrowia, tymczasowego urlopu zdrowotnego. Odzyskawszy wolność, wyjechał z Rybnika i schronił się w Piotrowicach na Śląsku Cieszyńskim, gdzie mieściła się siedziba POW G.Śl. W nowej sytuacji komendant Alfons Zgrzebniok powierzył mu kierownictwo referatu personalnego w Dowództwie POW. Tym samym Basista włączył się w przygotowania do pierwszego powstania. (…)

M. Basista jako więzień obozu koncentracyjnego | Fot. ze zbiorów muzeum w Rybniku

Po odzyskaniu niepodległości Basista nie przestał interesować się polityką. W 1922 r., po wygaszeniu powstania i podziale Górnego Śląska, jako członek rady miejskiej w Rybniku podjął przygotowania do uroczystego przejęcia miasta i powiatu przez polską administrację. W II RP był prezesem Związku Polskich Radnych Gmin i członkiem Izby Przemysłowo-Handlowej w Katowicach. Ponadto pełnił obowiązki prezesa Towarzystwa Czytelni Ludowych i Towarzystwa Kupców Polskich w Rybniku. Propagował tradycje niepodległościowe, m.in. kolportował w swoim kręgu „Powstańca”, którego redakcja łączyła czyn zbrojny 1863 r. z powstaniami śląskimi. (…)

W 1934 r. Maksymilian Basista objął stanowisko wiceburmistrza miasta Rybnika. 31 VIII 1939 r. wygłosił antyniemieckie przemówienie w Wodzisławiu. Po agresji niemieckiej na Polskę opuścił Rybnik.

Przegrana kampania wrześniowa oznaczała dla niego wieloletnią poniewierkę. Niemcy zamieścili jego nazwisko na specjalnej liście proskrypcyjnej, tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, tj. w księdze gończej grupującej nazwiska ludzi szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy. Maksymilian Basista, pod nazwiskiem Wojciech Kwiecień, do 1943 r. ukrywał się w Krakowie i jego okolicy.

Aresztowany przez gestapo, został osadzony w więzieniu na Montelupich, a następnie w obozie koncentracyjnym KL Auschwitz, jako więzień numer obozowy 152740. Stamtąd w 1944 r. przeniesiono go do obozu pracy (SS Arbeitslager) w Leonbergu w Bawarii, a po jego likwidacji 2 IV 1945 r. został osadzony w obozie leśnym w Mattenheim, gdzie doczekał wyzwolenia przez żołnierzy gen. D. Eisenhowera.

W październiku 1945 r. powrócił do kraju. Do 1949 r. prowadził własną księgarnię przy ul. Kościelnej w Rybniku i uczestniczył w pracach reaktywowanego „Serafu”. Ponadto należał do Związku Weteranów Powstań Śląskich. Do końca stał na straży tych samych ideałów, którym dawał wyraz, bez względu na okoliczności, w sposób jasny, szczery i otwarty.

Zmarł 3 XI 1967 r. w Rybniku.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Maksymilian Basista (1883-1967) ps. Klin, Wojciech Kwiecień” znajduje się na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Maksymilian Basista (1883-1967) ps. Klin, Wojciech Kwiecień” na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo

Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, potwierdzającym jej samobójstwo.

Herbert Kopiec

Tym, co sie choć kapka znają na poprawności politycznej, nie trzeba dużo łonaczyć, czamu hanysy z gorolami nie za bardzo sztimują.

Hanys – wyjaśnijmy tym, co nie bardzo wiedzą – to określenie rdzennego mieszkańca dawnej pruskiej części Górnego Śląska. Hanys to autochton. Nie określa się tak osób spoza Śląska, które na Śląsku mieszkają i przyjęły śląską kulturę. Hanys pochodzi od niemieckiego imienia Hans jako odpowiednika polskiego imienia Jan. Słowo to miało sugerować niemieckie pochodzenie Ślązaków. Słowami bliskimi znaczeniowo do hanysa są ‘miejscowy’ i ‘tutejszy’, w znaczeniu ‘stąd’ (a nie zza rzeki, czyli z Zagłębia i reszty Polski).

Ślązacy ze Śląska określeniem gorol nazywają mieszkańców sąsiadującego Zagłębia i pozostałych części Polski oraz Polaków mieszkających na Śląsku.

Wracamy do wątku: dlaczego hanysom i gorolom nie zawsze jest po drodze, o czym świadczą chociażby kąśliwe wice. Obserwacje wskazują, że wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo.

Przypomniała o tym ostatnio „Gazeta Wyborcza” (5 sierpnia 2020 r.) w związku z inicjatywą Iwony Świętochowskiej – wdowy po Kazimierzu Kutzu (1929–2018), która przekazała do Muzeum Śląskiego pamiątki po swoim zmarłym mężu. I zaczęły się schody, bo otrzymała wiadomość, że Muzeum nie ma pieniędzy ani miejsca na ich eksponowanie. Na krytyczne uwagi pod swoim adresem kierownictwo Muzeum Śląskiego zareagowało pojednawczo zapewnieniem (ale czy szczerze?), że jest otwarte na upamiętnienie Kutza i czuje się niezmiernie wyróżnione przekazaniem w darze pamiątek po wybitnym reżyserze/popularyzatorze śląskiej kultury. Jakoż jednoznaczne oczekiwanie, że Muzeum odtworzy dwupokojowy gabinet reżysera w formie wystawy stałej, nie jest możliwe do zrealizowania, natomiast zaplanowana jest wystawa czasowa poświęcona reżyserowi – oświadczyło kierownictwo Muzeum Śląskiego. Można odnieść wrażenie, że jest w tej przepychance jakaś nutka niechęci/obstrukcji Muzeum Śląskiego wobec upamiętnienia Kazimierza Kutza.

Niewykluczone, że zagnieździł się w Muzeum Śląskim jakiś zacofany prawicowy konserwatysta, który mógł się przestraszyć oczekiwań wdowy po K. Kutzu, które nie ograniczają się wyłącznie do stałej wystawy pamiątek.

Świętochowskiej-Kutz marzy się bowiem, aby w Muzeum Śląskim „było takie miejsce, do którego każdy będzie mógł przyjść, gdzie będzie można spotkać się z drugim człowiekiem. Miejsce, w którym będą mogli działać młodzi artyści i aktywiści. Miejsce tętniące życiem, wolnością słowa, nieskrępowaną niczym wolnością artystyczną. Mój mąż – przypominała wdowa – nigdy nie dał na sobie niczego wymusić, nawet krawata. Pozwólmy młodym ludziom działać tak samo. To wymarzone miejsce ma służyć wymianie myśli artystycznej bez żadnych ograniczeń. Nie będzie tam czegoś takiego, że coś wypada, a coś nie. Wypadać to mogą zęby albo macica – sugestywnie dowodziła Świętochowska – ale nic innego”.

Widać, że wdowa po Kutzu poszła na całość. Można odnieść wrażenie, że wyszło na to, iż marzy jej się, aby w Muzeum Śląskim było miejsce przypominające przystanek Woodstock…

Tak oto wkroczyliśmy w sferę problemów, które, zwłaszcza dla młodych ludzi nie znających historii, są zazwyczaj niezrozumiałe. Mam bowiem poczucie, że niewielu z nich wie, gdzie leży przyczyna dość powszechnie znanych (przybierających zróżnicowane konfiguracje) animozji między hanysami i gorolami. W moim pokoleniu – przykładowo – istniało i nadal istnieje przekonanie, że przyczyna leży w zaszłościach historycznych. O co chodzi? Otóż podkreśla się, że Katowice znajdowały się na terenie państwa niemieckiego, natomiast Sosnowiec najpierw należał do zaboru pruskiego, a później rosyjskiego.

Tak więc Zagłębie i Śląsk różni odmienny kod kulturowy. Zagłębiacy, w większości wyłącznie ludność napływowa, nie wytworzyli tak odrębnej i wyrazistej kultury jak Ślązacy.

(…) Czy Kazimierz Kutz nadaje się na edukatora Ślązaków? Pisałem już („Kurier WNET” nr 15/2015) w tekście Prorocy nowej Śląskiej tożsamości i dwa lata później (nr 33/2017) w tekście Oswajanie „Świra”, że odpowiedź na to pytanie musi być zdecydowanie negatywna. Dziś, powodowany imperatywem śląskiej solidności, uważam za swój święty obowiązek dopowiedzieć, że Kazimierz Kutz, owszem, nadaje się (i to bardzo) wyłącznie do tytułowego wypłukiwania ze Śląska śląskości właśnie. Pomaga mu w tym m.in. „Gazeta Wyborcza”, która konsekwentnie i z uporem godnym lepszej sprawy od lat (ale zawsze zgodnie ze swoją lewacką, postmodernistyczną i antykatolicką linią) kreuje fałszywy obraz Kazimierza Kutza jako niedościgły wzór Ślązaka i wielkiego edukatora Ślązaków.

W sukurs „Wyborczej” idzie śląska gazeta „Dziennik Zachodni”. Z okazji zbliżającej się pierwszej rocznicy śmierci Kutza można w niej było przeczytać, że „straciliśmy najwybitniejszego Ślązaka od czasów Korfantego, (…) człowieka, który całą Polskę uczył Śląska”. Manipulatorzy z „Wyborczej” alarmują i ostrzegają przed współczesną Polską, przywołując te słowa Kazimierza Kutza: „Kaczyński nie zajmuje się rządzeniem, tylko poszerzaniem swojej władzy, a Polska staje się na naszych oczach państwem wyznaniowym”.

Manipulatorzy z „Wyborczej” za nic mają fakty, z których przecież wynika, że ten – skądinąd wybitny – reżyser skumulował w sobie wszystko, co każe go traktować jako anty-Ślązaka, bo np. chełpił się swoimi inklinacjami do lewackiego/antykatolickiego postępu i nie miał nic wspólnego ze śląską solidnością i szacunkiem dla tradycji. K. Kutz – przypomnijmy – nawoływał w 2004 roku: „Mamy prawo żyć w lepszym społeczeństwie – tolerancyjnym i stwarzającym równe szanse wszystkim – Polakom, Ślązakom, homoseksualistom”. (…)

Lewackie siły postępu z uporem godnym lepszej sprawy propagandowo nadymają wybitnego artystę/reżysera Kazimierza Kutza jako wybitnego/wzorcowego Ślązaka. Mają w głębokiej pogardzie to, że w rzeczywistości Kazimierz Kutz pod nieomal każdym względem jest zaprzeczeniem Ślązaka/hanysa.

Trudno o większą głupotę niż ta, z którą mamy do czynienia. Oto mamy Ślązaka, i to rzekomo wybitnego, który jest zdeklarowanym bezbożnikiem. (…)

Warto przywołać intuicje Adama Mickiewicza, odnoszące się do patriotyzmu i wiary, z Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego: „Cywilizacja to nie modne i wykwintne ubiory, smaczna kuchnia, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi – cywilizacja to obywatelstwo, oparte na zdolności poświęcenia się dla ojczyzny. Więcej: cywilizacja, prawdziwie godna człowieka musi być chrześcijańska. Nie Wy macie – wskazywał wieszcz – uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie uczyć ich prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej”.

Narzuca się pytanie: czy my, Polacy, jesteśmy do tak pojętej działalności edukacyjnej wobec cudzoziemców przygotowani i zdolni? Czy aby nie oddaliśmy już Polski siłom lewackiej rewolucji kulturowej? Polecając te pytania uwadze moich Czytelników, jedno uważam za pewne: Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, znacząco potwierdzającym jej samobójstwo.

Refleksja końcowa. W przeszłości intelektualiści, artyści swym akcesem do komunizmu wywoływali złudzenie drugiego dna ideologii komunistycznej, jakiejś głębszej warstwy mądrości, tkwiącej niczym skarb pod ohydą komunistycznej codzienności. W ten sposób mącono w umysłach ludzi, siano wątpliwości i zdołano chyba zachwiać elementarnym rozeznaniem, co jest złem, a co dobrem. Tacy intelektualiści i artyści odbierali też ludziom (i nadal odbierają) nadzieję płynącą z wiary, że zło nie może mieć po swojej stronie rzeczników tak solidnych wartości, jak: mądrość prawda, dobro i piękno. Również dzisiaj wynajęci do mącenia w głowach artyści i intelektualiści kreowani są przez media na nosicieli prawd moralnych.

Warto jednak pamiętać, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne (vide K. Kutz) nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją.

Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszej polskiej rzeczywistości, lecz także światowych areopagów. I jest trafna zarówno wobec sfer artystyczno-literackich, jak i przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu bywa przecież, że „paraliż postępowy także ścisłe trafia głowy”.

PS

Ryzykując zarzut obsesji (a niechta bydzie!) odniosę się jeszcze do faktu, że K. Kutz lubił się żenić, skoro trzy razy się hajtnął. Był więc w tym względzie jakby dwukrotnie mało solidny. Jak na hanysa, Kutz się ożenił o dwa razy za dużo.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Śląsk wypłukany ze śląskości” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Śląsk wypłukany ze śląskości” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione

Zanurzcie żabę we wrzątku, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje.

Piotr Witt

Hollywoodzka wizja dziejów ogranicza się do scen spektakularnych: strzelają, rzucają granaty, umierają, giną. Mniej widowiskowe, ale bardziej istotne są motywacje. Archiwa odtajniane po latach informują coraz pełniej o motywacjach, o cynizmie, chciwości i tchórzostwie jednych, za które inni płacili życiem. Nauki płyną z nich zawsze aktualne, zwłaszcza dzisiaj, w obecnej dziwnej wojnie (trudno powiedzieć z czym: z wirusem czy z chlorochiną), która także pochłania ofiary.

Dawna Europa jest słusznie krytykowana przez historyków za uległość wobec Hitlera. Na jej usprawiedliwienie należy przypomnieć, że Führer prowadził swoją politykę zaborczą w sposób naukowy, opierając się na prawach przyrody odkrytych przez wielkich uczonych i trudnych do ominięcia.

Tym, co widzą w nim tylko nieudanego malarza i niedouczonego kaprala, niełatwo jest wytłumaczyć sukcesy, jakie odnosił wobec doskonale udyplomowanych oksfordczyków i absolwentów słynnej École Militaire. Hitler był samoukiem, ale jego nienasycony głód wiedzy popychał go do sumiennego zgłębiania problemów, którymi się zajął. „Czytanie – pisał w Mein Kampf (s. 32) – nie jest celem, lecz środkiem dla każdego do wypełnienia ram, które wyznaczyły jego talenty i uzdolnienia. (…) Czytałem bardzo wiele w tym okresie (w Linzu, w Wiedniu i w Monachium, P.W. ) i w sposób pogłębiony. Wykułem sobie w ciągu kilku lat zespół wiadomości, które stały się granitowym cokołem mojej przyszłej działalności. Pewne rzeczy dorzuciłem później. Niczego nie muszę zmieniać”. Erudycja, którą chętnie się popisywał, dzięki wyjątkowej pamięci zdumiewała wszystkich, którzy się z nim zetknęli.

Namiętny czytelnik literatury popularnonaukowej poznał także dzieła profesora Friedricha Goltza, który odkrył i opisał m.in. niektóre funkcje systemu nerwowego żab (1869).

Doświadczenie z wrażliwością żaby, przeprowadzone przez wybitnego neurofizjologa, zainspirowało Führera do jego działalności politycznej. „Zanurzcie żabę – pisał Goltz – w garnku z gotującą wodą, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje”.

Prawo rządzące fizjologią żab Hitler zastosował do dyplomacji międzynarodowej z doskonałym rezultatem. „Jeżeli postawi się ich [rządzących] brutalnie wobec radykalnego problemu, obudzi się ich wrogość i chęć odwetu, ale postępując łagodnie, krok po kroku, można zrobić z nimi wszystko” – tłumaczył swoim generałom. Stosując tę metodę, zajął kolejno Austrię i Sudety, i wypowiedział pakt o nieagresji z Polską za milczącym przyzwoleniem mocarstw europejskich, zadowolonych, że ustępując nieco „panu Hitlerowi”, ratują pokój. A przecież mocarstwa były związane z Czechosłowacją i Polską sojuszami wojskowymi i gwarantowały nietykalność ich granic.

W obecnej wojnie sanitarnej chodzi o znacznie mniej, ale spektrum zagadnienia jest szersze. Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione. Profesor Raoult potwierdza użyteczność żelu hydroalkoholowego, ale go nie przecenia. Z równym skutkiem wystarczy dobrze myć ręce wodą i mydłem. Wczoraj pasażer autokaru w Perpignan wyraził optymistyczną nadzieję, że doświadczenia obecnej zarazy nauczą wreszcie Francuzów mycia rąk. Byłaby to w istocie prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pisałem już kiedyś, że przez lata życia we Francji tylko jeden na pięciu wezwanych przez nas do domu lekarzy umył ręce, zanim zabrał się do badania. A co mówić o pacjentach?

We Francji znikły ze sklepów żółte kamizelki, zastąpione innymi kolorami, za to maski każą nam nosić prawdopodobnie do końca roku. Czy wystarczy to do uniknięcia jesieni socjalnej, gorącej każdego roku? Z pewnością złagodzi wybuch. Jedni nie pójdą manifestować z obawy zarażenia, inni z obawy przed grzywną.

Powoli przyzwyczajamy się do masek. Kaganiec na razie jest miękki.

Hitler nie powiedział swoim generałom, że profesor Goltz przed ugotowaniem odciął żabie głowę. Pozostał jej refleks, ale świadomy wybór, dusza – zniknęły bezpowrotnie. Führer uznał w danym przypadku głowy swoich rozmówców za szczegół nieistotny.

Profesor Raoult nie przecenia także znaczenia masek, gdyż w ciągu kilkudziesięciu lat praktyki epidemiologicznej stwierdził, że zakażenia dokonują się głównie przez ręce.

Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać jadący pociąg towarowy. Szczekałem, ile sił, ale pociąg gwizdnął i przejechał. Mój przyjaciel, obeznany z dziełami Karla Gustawa Junga, wytłumaczył, że tak, w formie syntetycznej i alegorycznej, objawił się sens mojej działalności publicystycznej. Słowem, jak mówił niezastąpiony Władysław Gomułka: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej”. Pociąg się nie zatrzymał – dodał znawca psychologii głębi – ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie!

Cały artykuł „Śniło mi się, że jestem psem” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w wrześniowym „Kurierze WNET” nr 75/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Śniło mi się, że jestem psem” na s. 1 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obalenie IV przykazania – podstawowa przyczyna upadku naszej cywilizacji/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Zagłada naszej cywilizacji wydaje się nie mieć alternatywy. Bo w policzalnym interesie władców tego świata jest stworzenie niewolników konsumpcji i mody, wyzwolonych z archaicznego IV przykazania.

Dawno nie miałem tak złej pogody w trakcie urlopu. Dwa pełne dni bez deszczu (na 14) i temperatura 18 stopni Celsjusza. Co było robić? Zamiast beztrosko wygrzewać stare kości, oddałem się 20-kilometrowym spacerom. Rozmyślaniu i rozmowom. Poważnym rozmowom. Stąd tytuł bieżącego felietonu.

Czcij ojca swego i matkę swoją. Każdy z nas, ludzi ochrzczonych, komunikowanych i bierzmowanych, zna treść 4. z 10 Przykazań Bożych. Formułki znamy wszyscy, a co ze zrozumieniem treści? I dlaczego systemowe zniszczenie tego właśnie przykazania uważam za kluczowe? O tym poniżej.

Najpierw szczegóły.

  1. 50-letnia kobieta czuje do swojej matki najwyżej niechęć. Tylko tyle jest w stanie wykrzesać. Gdy była nastolatką, jej matka sprowadzała do domu facetów, którzy nie trzymali łap przy sobie („jeśli wiesz, co chcę powiedzieć”). A kiedyś, pijana, oznajmiła, że powinna jej dziękować, bo żyje, a mogła ją wyskrobać, jak pozostałe. Patologia, tak to określiła 50-latka.
  2. 40-letnia kobieta czuje niechęć do swojej matki z powodu jej ograniczenia intelektualnego. Z wysokiego IQ ojca i niskiego matki – gospodyni domowej – zrodziła się urodziwa i inteligentna córka. Z brakiem szacunku i miłości do własnej matki.
  3. 65-letni rodzice. Kontakt z dziećmi (33 lata) podtrzymywany tylko przez matkę, bo dzieci nie chcą znać ojca. Bo są niewierzące, jak określiły się, dorastając, a ojciec nie potrafi tego uszanować(!).
  4. Mój przypadek. Najmłodsza, 26-letnia córka. Jedyna szansa na odbudowę relacji (nie wiem, co to znaczy), to moja akceptacja dla jej wyborów – „jak czynią wszyscy rodzice w stosunku do swoich dorosłych dzieci”.

I co? Dalej myślicie, że wszystko jest OK z naszą cywilizacją? Czcij ojca swego i matkę swoją, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło na ziemi – to coś więcej niż szacunek. Ale nie rozpędzajmy się zanadto. Wystarczyłby szacunek. I może odrobina miłości.

Za życie, za trud włożony w wychowanie. Za wyrzeczenia, których nie chcemy zauważać, bo żyjemy tu i teraz, a nie wczoraj. Dla siebie. A żyjąc dla siebie, jak moglibyśmy zauważyć zmagania życiowe naszych rodziców i ich rodziców? I jak moglibyśmy przeczuwać problemy z naszymi dziećmi, które już się narodziły lub za chwilę się narodzą? Problemy, które za chwilę zwalą się na nasze, wyzwolone z więzi pokoleń, głowy. Myślicie, że pomoże Facebook lub Instagram?

Uporaliśmy się cywilizacyjnie z większością społecznych Bożych Przykazań.

Nie zabijaj – kara śmierci lub więzienie.

Nie kradnij – więzienie.

Nie cudzołóż – kodeks cywilny. Można by się sprzeczać, kto mądrzej to rozwiązał. My czy protestanci.

W starożytnym Rzymie syn (o córkach jeszcze nikt nie myślał) był niewolnikiem swojego ojca. Dopiero po jego śmierci nabywał pełnię praw obywatelskich i własnościowych. Pojęcie spadkobiercy przetrwało do naszych czasów. Ale co oznacza dziś, w roku 2020?

W czasach rewolucji informatycznej ostatnich dekad możemy się bezkarnie naśmiewać ze swoich rodziców. Tak samo bezkarnie, jak czyniły to młode roczniki rewolucji bolszewickiej.

I tak doszliśmy do Systemu. Do dominującej władzy, która może więcej zaoferować młodemu pokoleniu niż rodzice. Może więcej zaoferować materialnie i kulturowo. Zatem, po co szanować swoich ciemnych rodziców, skoro niczego nie mogą nam zaproponować. Niczego nie kumają i nie czają bazy (sorki, nie wiem jak teraz się mówi).

Natężam swój umysł, aby znaleźć jakąś pozytywną konkluzję. I poddaję się. Od kiedy światowe korporacje przejęły rząd finansowy nad młodymi duszami i sfinansowały rząd kulturalny nad nimi, zagłada naszej cywilizacji wydaje się nie mieć alternatywy. Bo w policzalnym interesie władców tego świata jest stworzenie niewolników konsumpcji i mody. Niewolników wyzwolonych z archaicznego przykazania.

Patologia istnieje od zawsze. Ale patologia oznacza odstępstwo od normy, uznawanej przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Za bolszewikami poszła awangarda młodzieży, ale terror tylko wzmocnił rodzinę i tym samym IV przykazanie. Obecna, systemowa emancypacja dzieci i młodzieży, to zjawisko, jakiego jeszcze ludzkość nie przeżyła. Bo normą stała się niepostrzeżenie bezwarunkowa akceptacja postępowania naszych dzieci.

Jedyne, co może nas ocalić, to nawrócenie. Ponowne uznanie IV przykazania za obowiązujące nas samych w sumieniu. Ale żeby tak się stało, to my, rodzice, musimy na nowo uznać Dekalog za prawo nas obowiązujące. Za znaki wyznaczające naszą życiową drogę ku zbawieniu. Musimy znowu uwierzyć w Boga i uwierzyć Bogu, który dwa tysiące lat temu objawił się nam w postaci Jezusa z Nazaretu. Uznać za swoje również pierwsze trzy Przykazania Boże. I dopiero wtedy wymagać od naszych dzieci (i od siebie) przestrzegania przykazania IV i wszystkich pozostałych.

Jan A. Kowalski

W jednej ze sztuk Mrożek napisał w didaskaliach: „Idiotyzm sytuacji wzrasta”. Jak długo u nas wzrastać będzie idiotyzm?

Ideowe dzieci Palikota przejęły pałeczkę w walce z zachodnią cywilizacją i zapowiadają, że nie cofną się przed łamaniem prawa. Ale próby egzekwowania prawa w stosunku do nich przyjmują jako przemoc.

Jan Martini

Oglądając sceny zbiorowego amoku ludności Północnej Korei z okazji np. pogrzebu „umiłowanego przywódcy”, sądzimy, że w naszym kręgu kulturowym coś takiego nie byłoby możliwe. Z kolei oni uważają pewne europejskie dylematy za dziwaczne i nierozsądne. Azjatkom obce są problemy naszych feministek, które czują się upokorzone z powodu niemożności oddawania moczu na stojąco. Dlatego pewna skandynawska feministka wynalazła urządzenie w kształcie rogu, umożliwiające kobietom sikanie na stojąco i nazwała je „urinella”.

Ale są też inicjatywy feministyczne mające więcej sensu. Feministki amerykańskie długo toczyły batalię „pisuarową”. Była to walka o równe prawa w dostępie do ubikacji w gmachach publicznych – żądano zmian w prawie budowlanym. W braku większych problemów może to być zasadne, bo wszyscy znamy zjawisko nierównej „przepustowości” ubikacji damskich i męskich np. w przerwach koncertów. (…)

Widzimy wzrastającą ilość „tęczowych” na ulicach miast, ale nie wiemy nawet, jak duża faktycznie jest populacja osób LGBT. Półtora czy kilka procent ogółu Polaków? Jaki procent uczestników „marszów równości” (na Zachodzie używa się nazwy „dumy gejowskiej”) to osoby LGBT, a ilu z nich to sympatycy ruchu czy po prostu przeciwnicy polityczni rządzących?

Pytań jest wiele – potrzebne byłyby rzetelne badania. Wiadomo jednak, że w dobie toczącej się rewolucji neomarksistowskiej, gdzie jednym z głównych haseł jest „obrona represjonowanych osób LGBT”, takich badań nie da się przeprowadzić, bo nie jest możliwe znalezienie naukowców skłonnych do zaryzykowania swej kariery w wypadku wyników „politniepoprawnych”. A może rosnąca obecność „tęczowych” i ich radykalizacja wynika ze „stypendiów” Sorosa?

Obok starych, sprawdzonych już w bojach organizacji – jak KOD, Obywatele RP, Fundacja Batorego, Komitet Helsiński, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Otwarty Dialog – o demokrację i prawa człowieka walczy cały szereg nowszych. Ich ilość jest ogromna, idzie w setki, a wszystkie mają jedną cechę wspólną – żywiołowo zwalczają „państwo PiS”. Ogólnopolski Strajk Kobiet, Międzynarodowy Strajk Kobiet, Strajk Wkurzonych, Ruch Ośmiu Gwiazd, Stop Bzdurom, Samzamęt, Stowarzyszenie Ery Kobiet, Kampania Przeciw Homofobii, Instytut Ochrony Praw Człowieka i wiele innych cechuje jedność ideowa – ich działacze zbierali podpisy pod poparciem kandydatury Rafała Trzaskowskiego w ostatnich wyborach. Np. w Koszalinie siedziby większości z nich mieszczą się pod tym samym adresem – Piłsudskiego 6, gdzie jest biuro KOD i Partii Zielonych.

Istnieje projekt ustawy o transparentności finansowania organizacji ekologicznych. Być może z czasem da się ujednolicić ustawowo także inne „organizacje pożytku publicznego”, np. te zajmujące się „wspomaganiem demokracji”, „walką z wykluczeniem” czy „dyskryminacją osób LGBT”. Źródła ich finansowania powinny być czytelniejsze. Śledząc obieg pieniędzy, najłatwiej jest zorientować się, kto z zewnątrz pracuje nad „umeblowaniem” naszego państwa. (…)

Nie ulega wątpliwości, że na odcinku walki o prawa kobiet, gejów czy dyskryminowanych zwierząt można zrobić błyskotliwą karierę polityczną, ale politykiem, który pierwszy „zagospodarował potencjał” osób LGBT, był już zapomniany Janusz Palikot – to w Ruchu Palikota narodziły się kariery Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej.

Powstanie Ruchu Palikota było przykładem mistrzostwa logistyki politycznej. Chodziło o zagospodarowanie elektoratu antyklerykalnego, który nie mieścił się w PO – partii formalnie postsolidarnościowej. Dwóch studentów ogłosiło na fejsbuku datę 3 lutego 2011 jako „Dzień bez Smoleńska” („ludzie mają dość żałoby”), a media głównego nurtu zapewniły darmową reklamę. Na ulicach pojawiły się setki działaczy w pomarańczowych koszulkach, spisujących zwolenników apelu. Podpisy policzono i zadecydowano, że możliwe jest zbudowanie partii, która dostanie się do Sejmu w najbliższych wyborach. (…)

Palikot atakował prezydenta Kaczyńskiego w sposób, przy którym nawet ataki „Gazety Wyborczej” wydawały się taktowne i kulturalne. A w ten sposób po katastrofie smoleńskiej wyjaśnił w radiu Zet jej przyczyny: „Lech Kaczyński jest głównym odpowiedzialnym za katastrofę w Smoleńsku. To była pijacka wyprawa – pili do późna w nocy, dlatego spóźnili się pół godziny. Gdyby się nie spóźnili, wszyscy by żyli – wylądowaliby przed jakiem-40, bo pół godziny wcześniej nie było mgły. Jedna z tych osób przeżyła, bo była tak upita, że nie wstała rano. Następnego dnia lecieli i leczyli kaca”. (…)

Afiszujący się swoim ateizmem Janusz Palikot uroczyście ogłosił apostazję z Kościoła katolickiego, ale bez rozgłosu przeszedł na judaizm i został przyjęty do masońskiej loży żydowskiej B’nai B’rit.

Rodziło to przypuszczenia, że polityk ten został do loży dokooptowany, bo wtedy stał na czele komisji Przyjazne państwo, mającej za cel ułatwienie życia przedsiębiorcom. W tym okresie Polska podlegała niesłychanemu rabunkowi międzynarodowych aferzystów wyłudzających VAT. Przestępcy przyjęli entuzjastycznie propozycję pewnego profesora UW zmiany kwalifikacji prawnych przestępstw VAT-owskich z karnych, na karno-skarbowe (wiązało się to ze znacznym zmniejszeniem kar i przedawnieniem po 5 latach), co prokurator Parchimowicz natychmiast wdrożył. Zanim rząd PiS wprowadził elektroniczny rejestr transakcji komplikujący życie przestępcom VAT-owskim, proponowano najprostsze remedium – wymóg, aby firmę rejestrować w urzędzie osobiście, a nie przez internet. Utrudniłoby to powszechną praktykę zakładania firm na bezdomnych i lumpów. Propozycję storpedował Palikot jako utrudnienie działalności gospodarczej. On też przeforsował zmianę comiesięcznych rozliczeń z fiskusem na kwartalne, a założenie fikcyjnej firmy, przeprowadzenie jednej „transakcji”, rozliczenie VAT i „wyparowanie” firmy trwało ok 2 miesięcy.

Niestety niektórzy połowie z Ruchu Palikota wciąż funkcjonują w polityce, ale większość zniknęła z przestrzeni publicznej, np. potężna (1,87 cm) Anna Grodzka. Osoba ta przez 50 lat znana była jako Krzysztof Bęgowski (żona Grażyna, syn Bartek). Korwin-Mikke powiedział o niej, że to „chłop, który przebrał się za babę, by dostać się do Sejmu”. „Gazeta Wyborcza” napisała, że Polska jest pierwszym krajem świata, w którym parlamentarzystą została osoba transpłciowa („za swoich męskich czasów kochający mąż, działacz Zrzeszenia Studentów Polskich, SdRP i SLD, i jak mówią jego dawni kumple – flirciarz, a nawet pies na baby”). Natomiast tygodnik „W Sieci” podał w wątpliwość konwersję Bęgowskiego, twierdząc, że Grodzka tylko udaje kobietę, bo na co dzień mieszka i tworzy parę ze swoją przyjaciółką „Lalką” Podobińską.

Niezależnie od prawdziwych problemów ludzi mających kłopoty z własną płciowością, istnieje ogromna przestrzeń do nadużyć. Czy da się stwierdzić, że ktoś przed 60 rokiem życia rzeczywiście zmienił płeć, czy tylko stara się wyłudzić wcześniejszą emeryturę? Czarno rysują się także perspektywy sportu kobiecego.

(…)Osoba zwana „Łanią”, uchodząca za „dziewczynę Margot”, powiedziała, że mówienie o Margot jako Michale Sz. jest obraźliwe. Ale obraźliwe jest też nazywanie Margot kobietą, a ludzie, którzy tego nie wyczuwają, nie rozumieją istoty transgenderyzmu. Język polski nie posiada aparatu pojęciowego na wyrażenie subtelności ideologii LGBT. Myślę, że najbezpieczniej będzie używać zaimka „ono” w stosunku do Michała Sz. vel Margot. Ono jako męczennik (męczenniczka?) ma piękną karierę przed sobą i z pewnością znajdzie się w sejmie następnej kadencji.

Oprócz walki z chrześcijańską cywilizacją jest też walka ze zdrowym rozsądkiem. Zdrowy rozsądek w tym zmaganiu wydaje się być na straconej pozycji.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Palikot była kobietą” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Palikot była kobietą” na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ważne wspomnienia, które pomagają zachować pamięć o naszych polskich drogach – indywidualnych, rodzinnych i narodu

O wartości tego, co ludzie robią, decyduje nie to, czy tworzą w metropolii, czy w małym miasteczku lub na wsi. Ważne, czy czynią to z potrzeby serca. Pleszew można ukochać tak samo jak Warszawę.

ks. Edward Walewander

Księża nieczęsto publikują wspomnienia. Jest wiele przyczyn tego faktu. Kapłan częściej niż ktokolwiek inny bywa związany tajemnicą. Granica, poza którą grozi jej naruszenie, jest często bardzo płynna. Wspomnienia bez wyraźnych sądów o bliźnich zatracają swój życiowy konkret i dlatego w wielu przypadkach przestają być wiarygodne. To także zniechęca kapłanów do chwytania za pióro.

Już biskup Ludwik Łętowski, dla którego pisarstwo nie było czymś obcym, uważał, że „wejście na pole literackie to zawód śliski na księdza”. Do tego dochodzi też niechęć do eksponowania siebie, a to w pewnym sensie należy do istoty pamiętnika.

(…) Ksiądz Zieliński jest świadkiem epoki tragicznej w przeżycia ludzi i jeszcze bardziej w nieprzewidziane, bardzo burzliwe ich następstwa. Uczestniczył w tragicznych dziejach, których początek dla drugoklasisty szkoły powszechnej zaczął się dnia 1 września 1939 r. Trwały one przez cały okres niemieckiej okupacji. Nie ustały bynajmniej po zakończeniu II wojny światowej. Jego wspomnienia rzucają też bardzo ciekawe światło na trudną sytuację dziecka podczas okupacji, a także w szkole polskiej pierwszych lat powojennych. (…)

W Seminarium Duchownym powtarzano znane powiedzenie łacińskie: Labia secerdotis custodiant sapientiam (Niech usta kapłańskie strzegą mądrości). Atmosfera panująca w seminarium gnieźnieńskim za czasów studiów alumna Zygmunta Zielińskiego została przedstawiona w jego wspomnieniach z nieukrywaną sympatią, ale realistycznie. (…) Dla alumnów gnieźnieńskiego seminarium, a także dla pasterzy archidiecezji, lektura Powrotów minionego czasu będzie z pewnością pasjonująca.

Każdy ma swoje poletko, które uprawia nie dla sławy, czyjejś pochwały, ale dlatego, że się za coś wywdzięcza. Ks. Zieliński ma poczucie serdecznej więzi z Gnieznem i archidiecezją gnieźnieńską przetkaną historią.

Nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Zbierał jej okruchy i – jak to bywa z człowiekiem poszukującym – stał się bogaczem. Uzbierał tyle dobra! Taki nasuwa się wniosek, kiedy weźmie się do ręki wydane przez niego wspomnienia.

Ktoś może powiedzieć: co tu napisać o małym mieście Nakle nad Notecią, gdzie autor spędził lata młodości, o parafii w Gołańczy, czy o pracy duszpasterskiej w Pleszewie, gdzie posługiwał młody ks. Zygmunt, zanim został skierowany na studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim? Co takiego tam się dzieje, dla czego warto sięgnąć po pióro? Odpowiedź jest prosta. Ks. Zieliński dał ją jasno i dobitnie. Wszędzie żyją i tworzą ludzie. O wartości tego, co robią, decyduje nie to, czy tworzą w metropolii, czy w małym miasteczku lub na wsi. Ważne, czy czynią to z potrzeby serca. Pleszew można ukochać tak samo jak Warszawę. Obydwa miasta są warte miłości. Ten, kto je naprawdę pokocha, napisze o nich prawdę. Ks. Zygmunt Zieliński zrobił to znakomicie.

Opowiada nie tyle o sobie, choć rzecz jasna własnych przeżyć nie mógł pominąć. Znał doskonale miejscowe środowisko. Właśnie pokochał je. Pracował tam jako duszpasterz. Był „tutejszy”. Czuł się kapłanem zatroskanym o los ludzi tam żyjących. (…)

Niech przeczytają ją najpierw ci, którzy są jej bohaterami, jeśli nawet niewymienionymi z imienia i z nazwiska. Niech dowiedzą się, jak dawny duszpasterz, a z czasem profesor uniwersytetu, ich widział, czy wszystko dobrze podpatrzył. To są zawsze najlepsi i niezawodni recenzenci.

Wydaje się, że materiały do swoich wspomnień ks. Zieliński gromadził przez całe życie. Butne wypowiedzi Niemców z okresu okupacji, Sowietów z okresu tzw. wyzwolenia Polski, zapamiętane i odnotowane po niemiecku oraz rosyjsku, a także choćby jego obrona w zetknięciu z wyrzyskim UB, świadczą nie tylko o niezwykłej pamięci autora. Podobnie też wiele innych faktów, ukazanych we wspomnieniach, musiały być z pewnością post factum dobrze odnotowane w jego prywatnym archiwum. Są one doskonałym źródłem dla wszystkich, którzy chcą poznać świadomość społeczną człowieka badanej przez nich epoki. Omawiany tu pamiętnik to cenne vademecum do takich właśnie poszukiwań.

Ksiądz Zieliński odbył wiele podróży naukowych. Po zakończeniu w 1974 r. pobytu w Lowanium stwierdził:

„Świat, do którego wielu Polaków łasiło się niemalże na kolanach, nie rozumiał nas i nie chciał zrozumieć, a największe głupstwo napisane w języku kongresowym bardziej ceniono niż arcydzieło wydane po polsku. Była to dla mnie ważna lekcja, z jednej strony zdałem sobie sprawę z tego, że przyjmowanie z bezkrytycznym zachwytem wszystkiego, co zachodnie, jest pętaniem naszych własnych inicjatyw, którym sami nie dowierzamy.

Z drugiej – zrozumiałem, że profesor ze słowiańskiego kraju, który nie zna choćby trzech języków zachodnich, nie ma prawa głosu, choćby był geniuszem” (s. 404).

Zygmunt Zieliński, Powroty minionego czasu. Zagnieżdżone w pamięci, [wstęp i oprac.] R. Łatka, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2020, s. 872, indeks osób.

Cały artykuł ks. Edwarda Walewandera pt. „Ważna lektura. Pamiętnik profesora” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Edwarda Walewandera pt. „Ważna lektura. Pamiętnik profesora” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Białorusini chcą normalnego, demokratycznego państwa prawa. A my wolimy przyjaznego sąsiada, a nie wojska FR na Bugu

Polaków łączy z Białorusinami wspólna historia, wspólne wartości, a także wspólne interesy. Chcemy współpracować z sąsiadami na zasadach partnerskich i wzajemnych korzyści, a nie „integracji”.

Mariusz Patey

Zdjęcia Witold Dobrowolski

W 1991 r. Białoruś mająca zostać krainą historyczną, jednostką terytorialną ZSRR zamieszkałą przez „jednolity naród radziecki”, uzyskała kolejną szansę. Ogłoszenie niepodległości 25 sierpnia tegoż roku obudziło nadzieję wielu działaczy narodowych na rozwój białoruskiej kultury i pełną odbudowę języka białoruskiego z pomocą państwa. Niestety, w 1994 r., w wyniku kryzysu gospodarczego, bazując na resentymencie wielu mieszkańców do ZSRR i hasłach walki z korupcją, doszedł do władzy Aleksander Łukaszenka – obywatel sowiecki, dla którego Białoruś i Rosja to wspólna ojczyzna. (…)

Białorusini początkowo tolerowali rządy, które zapewniały względną stabilizację gospodarki. Nieprzeprowadzenie bolesnych reform rynkowych, jak to miało miejsce w Polsce, oszczędziło Białorusinom wielu niedogodności. Wielu obserwatorom wydawało się, że Aleksander Łukaszenka znalazł tzw. trzecią drogę. Już dwa lata po objęciu rządów rozpisał referendum dające mu szerokie uprawnienia. (…)

Budowa autorytarnego systemu władzy zajęła Aleksandrowi Łukaszence parę lat. Używając służb, niszczył swoich przeciwników politycznych, dyskredytując ich poprzez podważanie ich kompetencji, uczciwości, pozorując podjęcie przez nich współpracy z zagranicznymi służbami, a jak trzeba było – eliminując ich także fizycznie.

(…) Tworzono system zależności od władzy dziennikarzy, ludzi kultury, nauczycieli akademickich, a także przedsiębiorców. Należy podkreślić, że 77% miejsc pracy na Białorusi jest związanych z pracodawcą państwowym. (…)

Zbliżające się wybory prezydenckie wyzwoliły energię społeczną. Rozbita, skłócona tradycyjna opozycja, skutecznie dezawuowana przez propagandę propaństwowych i rosyjskich mediów, nie była w stanie wyłonić kandydatów mogących zyskać sympatię wyborców. Pojawiły się jednak nowe twarze: Wiktar Babaryka – prezes banku powiązanego z Gazpromem, bloger prowadzący wideobloga Siarhiej Cichanouski i biznesmen Waler Capkała.

Wokół kandydatów rozpuszczano plotki jakoby byli podstawieni przez Moskwę celem odsunięcia „patrioty” – Aleksandra Łukaszenki. Władze szybko doprowadziły do aresztowania Wiktara Babaryki i Siarhieja Cichanouskiego, a Waler Capkała został zmuszony do opuszczenia Białorusi. Działalność polityczną podjęła jego żona, Wieranika Capkała. Dzięki dużej aktywności społecznej udało się zebrać podpisy i zarejestrować kandydaturę żony Siarhieja Cichanouskiego, Świetlany. Pozostali kandydaci opozycyjni wsparli jej kandydaturę. Kandydaci, którym władze nie przeszkodziły w rejestracji list, stanowili tło dla głównego kandydata, Aleksandra Łukaszenki, i mieli odciągać uwagę od głównej kandydatki opozycji.

Program Swiatłany Cichanouskiej – osoby do tej pory spoza polityki, matki dwojga dzieci – był prosty. Przywrócenie konstytucji z 1994 r., zwolnienie wszystkich więźniów politycznych i przeprowadzenie nowych wyborów.

Propaganda Łukaszenki przedstawiała ją w oczach dziennikarzy zagranicznych, zwłaszcza z Zachodu, jako marionetkę Kremla, która ma doprowadzić do przejęcia Białorusi przez FR, czemu się ponoć sprzeciwiał się „patriota”, Aleksander Łukaszenka.

30 lipca w Mińsku doszło pierwszy raz do masowej demonstracji wymierzonej w prezydenta Łukaszenkę. Władze zareagowały aresztowaniami, jednak nie doszło do rozbicia demonstracji.

Fot. W. Dobrowolski

Podczas wyborów odbywały się mityngi z symboliką w barwach uznawanych za narodowe przez opozycję demokratyczną i środowiska emigracyjne Białorusi: biało-czerwono-białych. Sztab wyborczy Cichanouskiej, w którym znalazło się miejsce dla przyjaciółki aresztowanego Babaryki, Marii Kalesnikowej, oficjalnie nie przyznawał się do związków z protestującymi, jak i nie nawoływał do protestów, by nie dać służbom pretekstu do reakcji.

Administracja prezydenta nie wpuszczała do lokali komisji wyborczych obserwatorów reprezentujących zarejestrowanych kandydatów. W przeważającej liczbie lokali wyborczych mogli oni uczestniczyć jedynie w procesie liczenia głosów. To wywołało słuszny gniew wielu obywateli.

Słyszałem głosy: „już byłoby uczciwiej, gdyby ogłosił się księciem Białorusi i zlikwidował urząd prezydenta i instytucję wyborów. Po co robić z ludzi idiotów? Nie jesteśmy baranami. Widzimy, co się dzieje. Nie będzie kłamał w żywe oczy. Niech odejdzie. Już się narządził, 26 lat starczy”. Młodzi ludzie mówili, że chcą w końcu żyć w normalnym, demokratycznym państwie prawa, gdzie będzie można się rozwijać i prowadzić biznes bez strachu przed konfiskatą majątku z powodu podpadnięcia władzy.

Demonstracje bezpośrednio przed ogłoszeniem wstępnych wyników wyborów i dzień później były bezwzględnie rozbijane, a ich uczestników aresztowano. W aresztach znalazło się jednorazowo 7000 osób. Służby użyły granatów hukowych i amunicji gumowej. W aresztach zatrzymanych poddawano torturom znanym z PRL jako tzw. ścieżki zdrowia, kazano stać godzinami pod ścianą, bito gumową pałką. Zamykano ludzi w przepełnionych celach, układając jednego na drugim. Wiele osób zniknęło. Być może ci, co nie przeżyli, zostali uznani za zaginionych.

Protestujący dokładali wszelkich starań, by demonstracje przebiegały pokojowo. Ludzie zbierali się pod pretekstem grupowych przejazdów rowerami czy samochodami. Ustawiali się wzdłuż ulic, wspierani przez kierowców dających znać klaksonami i gestami zwycięstwa o swoim wsparciu.

Dzięki Polakom oferującym pomoc charytatywną, a także dzięki rzetelnie informującym o wydarzeniach dziennikarzom Biełsatu, Polska i Polacy zyskali sympatię ulicy. Nikt nie wierzył w tzw. polskie zagrożenie. Polacy-obywatele Białorusi wspierali protesty w swoich miejscach zamieszkania. Polskie flagi w Grodnie to nie przejaw ekspansjonizmu i rewizjonizmu polskiego, ale solidarności z tymi Białorusinami, którzy chcą demokratycznego państwa prawa, a nie autorytarnej dyktatury. Postsowieckie KGB w sposób szczególny traktowało zatrzymywanych Polaków, nawet tych z polskimi paszportami. Przypominało to metody NKWD.

Z czasem do protestów zaczęli się przyłączać robotnicy dużych zakładów produkcyjnych. Nastąpiły incydenty przechodzenia członków OMON-u na stronę protestujących. Oddziały wojskowe parę razy nie wykonały rozkazów pacyfikacji demonstracji. Władze złagodniały, nie chcąc dopuścić do eskalacji wydarzeń, w której nie mogłyby liczyć na całkowitą lojalność milicji i wojska. Aleksander Łukaszenka, mimo że grał kartą antyrosyjską przed wyborami, nie może także być pewny swojego sojusznika z Kremla.

Służby doprowadziły do wyjazdu na Litwę Swiatłany Cichanouskiej. Jednak ta nie zaprzestała działalności. Powołała 70-osobową Radę Koordynacyjną, która 19 sierpnia 2020 r. wybrała 7-osobowe prezydium. (…)

Unia Europejska jest zaniepokojona sytuacją na Białorusi, ale nie ma zamiaru angażować się bardziej niż po protestach 2010 r., kiedy to nałożono sankcje na szczególnie zaangażowanych w represje współpracowników Aleksandra Łukaszenki.

Polska, poza nawoływaniem do przestrzegania demokratycznych standardów niemieszania się państw trzecich w wewnętrzne sprawy Białorusi, angażuje się w pomoc humanitarną dla chorych na COVID-19, deklaruje wsparcie i uproszczone formy przekraczania granicy dla osób prześladowanych z przyczyn politycznych oraz wspiera białoruską telewizję informacyjną Biełsat, będącą częścią koncernu telewizyjnego TVP. Dziennikarze Biełsatu, w większości Białorusini, narażając się na represje, starają się przekazywać wiernie informacje o wydarzeniach na Białorusi, wypełniając przy tym istniejące luki informacyjne.

Polska, wielokrotnie traktowana przedmiotowo przez Aleksandra Łukaszenkę w jego relacjach z Moskwą, nie uległa podszeptom niektórych „realistów”, iż w imię dobrych relacji należałoby zaprzestania propagowania wartości niewygodnych dla urzędującego prezydenta Białorusi. RP stoi na stanowisku niemieszania się w wewnętrzne sprawy sąsiadów, ale nie może odwrócić się od swoich wartości republikańskich, tradycji praw obywatelskich, które były zapisane już w konstytucji Nihil novi z 1505 r. Konstytucji, która także była współtworzona przez szlachtę ruską, czyli protoplastów dzisiejszych Białorusinów i Ukraińców.

Oczywiście rozumiemy specyfikę współczesnej Białorusi, stoimy na stanowisku poszanowania granic, pokojowej koegzystencji i życzylibyśmy sobie wielopoziomowej partnerskiej współpracy. Chcielibyśmy, aby Białoruś umacniała swoją suwerenność, a jej obywatele nie musieli protestować. Niestety lata zaniechań prezydenta Łukaszenki na odcinku zachodnim, także polskim, lekceważenie polskiego partnera i koncentracja na rozwoju „braterskiej” współpracy z FR przyniosły skutki, które zagrażają niezawisłości Białorusi i wolnościowym aspiracjom białoruskiego społeczeństwa. Odczuwamy wspólnotę interesów ze społeczeństwem białoruskim. Oni chcą normalnego, demokratycznego państwa prawa, rozwijającego wzajemnie korzystną współpracę ze wszystkimi państwami. A my wolelibyśmy mieć przyjaznego sąsiada, a nie wojska FR na Bugu. (…)

Kreml z niepokojem przygląda się wydarzeniom na Białorusi. Na pewno nie zrezygnuje łatwo z planów faktycznego jej wchłonięcia. Nie musi jednak wspierać bezwarunkowo Aleksandra Łukaszenki. Może wobec braku silnych struktur opozycyjnych i rozpoznawalnych liderów podstawić jednego bądź więcej swoich kandydatów, którzy po ewentualnym przejęciu władzy będą kontynuowali proces integracji.

Obecnie ingerencja zbrojna może być uznana za ostateczność, która nastąpi tylko w przypadku, gdyby Białoruś miała ochotę na trwałe wyjść z orbity wpływów rosyjskich, np. decydując się wstąpić do NATO i UE. Kreml, znając badania opinii publicznej, z których wynika iż tylko 7,7% mieszkańców Białorusi popiera integrację według scenariusza rosyjskiego, nie będzie ryzykować wykopania kolejnego dołu (po Ukrainie), tym razem między sobą a lubiącymi do tej pory Rosję Białorusinami. Konsekwencje takiej interwencji mogą wzmocnić uczucia patriotyczne i obudzić antyrosyjskie. W przypadku pojawienia się jakiegoś kryzysu, Białorusini mogliby zechcieć „uciec” na Zachód.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz to po upadku Łukaszenki prowadzenie działań zmierzających do obniżenia poziomu życia i redefinicji dążeń społecznych zgodnych z oczekiwaniami Kremla.

Podobne wahnięcia nastrojów obserwowaliśmy w Polsce, kiedy to po wspaniałym zwycięstwie w wyborach 1989 r. sił Solidarności, parę lat później ci sami Polacy zagłosowali na postkomunistów z SLD, a prezydentem na dwie kadencje został dawny działacz ZSMP i aparatczyk komunistyczny Aleksander Kwaśniewski. (…)

Polacy mieszkający na Białorusi niejednokrotnie przeżyli straszne prześladowania, których skutki przenoszą się z pokolenia na pokolenie. Mamy zatem różne postawy, które przez lata pozwalały przeżyć. Nic dziwnego, że Polacy wspierają dążenia Białorusinów do budowy niezależnego, demokratycznego państwa prawa. To jest bowiem i w ich interesie. Może w końcu władze przestaną ich prześladować. (…)

Dopóki odrębność narodowa, wola posiadania własnego państwa będzie trwać wśród Białorusinów, odbudowa Imperium Rosyjskiego na Białorusi będzie napotykać na przeszkody. Polaków i Białorusinów łączy nie tylko wspólna historia i wspólne wartości, ale i wspólne interesy. Niewykorzystane synergie współpracy ciągle czekają na lepszy czas.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Białoruś. Niedokończona historia” znajduje się na s. 1, 10 i 11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „Białoruś. Niedokończona historia” na s. 10–11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego