Natolińczycy, puławianie, komandosi, rewizjoniści, syjoniści, Dziady / Jacek Jadacki, „Wielkopolski Kurier WNET” 46/2018

Komandosi byli grupą studentów Uniwersytetu Warszawskiego wywodzących się głównie ze środowiska puławian, realizujących liberalne hasła swoich „ojców” (tzw. socjalizm z ludzką twarzą).

Jacek Jadacki

O wydarzeniach marcowych 1968 roku

Indywidualne obserwatorium

Byłem wtedy studentem Konserwatorium Warszawskiego (w owym czasie nosiło ono nazwę Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej; potem nazwę jeszcze dwukrotnie zmieniano…). Mieszkałem w Dziekance (domu studenckim wyższych szkół artystycznych). Główny teatr Wydarzeń w Warszawie – Krakowskie Przedmieście – był na trasie mojej codziennej drogi między akademikiem a gmachem uczelni przy Okólniku.

Byłem obserwatorem Wydarzeń – ale nie uczestniczyłem w zajściach. Na usprawiedliwienie mam m.in. to, że na 12 marca wyznaczono mi termin ważnego recitalu (w programie była Appasionata Beethovena i sonata c-moll Schuberta) i pilnie się do tego recitalu przygotowywałem. Tym samym stosowałem się, choć bezwiednie, do hasła z transparentów ówczesnego aktywu proletariackiego: „Studenci do nauki!”. Ale nie byłem całkowicie „grzecznym” studentem, bo wykorzystałem atmosferę Marca do opracowania i częściowego wprowadzenia w życie reformy studiów muzycznych; większość ze zmian, które wtedy zaproponowałem, została zrealizowana dopiero po dziesięcioleciach, kiedy moi rówieśnicy zostali już profesorami, dziekanami i rektorami.

Nawiasem mówiąc, mój recital w pierwotnym terminie został odwołany; w Konserwatorium w tym dniu „wrzało” (uchwalano rezolucję do ministra kultury) i… nie miałem dla kogo grać. Recital został przełożony – i zagrałem tydzień później.

Aktorzy dramatu

Nie da się zrozumieć wydarzeń marcowych bez krótkiej choćby charakterystyki tych, którzy – jak się to wtedy mówiło – „stali” za owymi wydarzeniami. Chodzi przede wszystkim o tzw. puławian, natolińczyków i partyzantów oraz tzw. komandosów i rewizjonistów. Trzeba tę charakterystykę uzupełnić ponadto rzutem oka na sytuację polityczną w tzw. obozie socjalistycznym, powstałą po wojnie izraelsko-arabskiej 1967 roku.

„Puławianie” (nazwani tak od kamienic przy ul. Puławskiej w Warszawie, do których po wojnie „wkwaterowano” licznych dygnitarzy komunistycznych, uprzednio „wykwaterowawszy” przedwojennych właścicieli) – stanowili nieformalną frakcję w kierownictwie rządzącej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Frakcja ta powstała w 1956 roku. Byli to stalinowcy, którzy po śmierci Stalina – jedni może szczerze, inni zapewne dla utrzymania swoich stanowisk – przedzierzgnęli się w liberałów.

Stalin zainstalował w Polsce po II wojnie światowej jako swoich agentów (nie mylić z „tajnymi współpracownikami”) w dużym procencie osoby pochodzenia inteligencko-żydowskiego (przeważnie spośród tzw. Litwaków, a więc Żydów spoza prowincji byłego Cesarstwa Rosyjskiego zwanej „Królestwem Polskim”). Dlatego wśród puławian wielu (może nawet większość, ale trudno to ustalić, gdyż agenci stalinowscy masowo spolszczali nazwiska) było Żydami; stąd pogardliwe określenie tej frakcji: „Żydy”.

Nieformalną frakcją w kierownictwie PZPR byli także „natolińczycy” (nazwa pochodzi od pałacu Potockich, a potem Branickich w Natolinie, zarekwirowanego przez władze komunistyczne na własną rezydencję).

Również ta frakcja powstała w 1956 roku. Należeli do niej ci spośród stalinowców, którzy opowiadali się za utrzymaniem – a nawet „umocnieniem” – dyktatury PZPR. Byli oni przeważnie pochodzenia chłopsko-robotniczego; stąd pogardliwe określenie tej frakcji: „Chamy”. Za głównych konkurentów do władzy uważali oni puławian – oskarżając ich (nie bez racji) o kierowanie represjami stalinowskimi w Polsce i eksponując ich żydowskie pochodzenie.

Trzecia nieformalna frakcja w kierownictwie PZPR, partyzanci, skupiała komunistów, działających czasie II wojny światowej jako partyzanci na terenie ziem polskich. Pod względem ideologicznym byli oni kontynuacją natolińczyków. Przedstawiali się jako „patrioci” zwalczający „kosmopolitów” (puławian).

Komandosi i rewizjoniści

„Komandosi” byli grupą studentów Uniwersytetu Warszawskiego wywodzących się głównie ze środowiska puławian, realizujących liberalne hasła swoich „ojców” (tzw. socjalizm z ludzką twarzą).

Propaganda partyjna nazywała ich „młodzieżą bananową”, co poniekąd było słuszne, bo puławianie nie należeli do ludzi biednych (w każdym razie według standardów gomułowskiej „siermiężnej” Polski). Komandosi zjawiali się m.in. na zebraniach organizacji młodzieżowych, wykładach otwartych i uroczystościach rocznicowych (jak komandosi w wojsku – stąd nazwa) i zabierali podczas nich „nieprawomyślne” (z punktu widzenia władzy) głosy. Nawiasem mówiąc – byłem obecny podczas jednego takiego „mityngu”; poziom intelektualny wypowiedzi zarówno „prawomyślnych” aparatczyków, jak i komandosów był żenujący…

W historii komunizmu „rewizjonizmem” nazywano różne rzeczy. W latach sześćdziesiątych w Polsce sprawa była stosunkowo prosta. Rewizjonistą partyjnym był każdy, kto publicznie sprzeciwiał się oficjalnemu stanowisku Komitetu Centralnego PZPR (lub poszczególnych kacyków partyjnych).

Warto zaznaczyć, że kiedy o rewizjonizm oskarżano „czerwoną profesurę”, to nie za jakieś tam filozoficzne niuanse (przecież dygnitarze partyjni to byli na ogół – jak ich trafnie określił Kisielewski – „ciemniacy”), tylko za to, że zdradzali aktualną, jak wtedy mówiono, linię Partii. Inna sprawa, że w niektórych okresach było kilka linii Partii; stąd epitetem „rewizjonista” przerzucały się wzajemnie różne strony konfliktu.

Wojna sześciodniowa i syjoniści

W wojnie izraelsko-arabskiej 1967 roku – zwycięskiej dla Izraela – Rosjanie (a w konsekwencji i Układ Warszawski) stanęli po stronie arabskiej i grożąc interwencją, doprowadzili do powstrzymania inwazji izraelskiej na sąsiadujące państwa arabskie. Stanowisko Rosjan wzięło się stąd, że poczuli się oni zdradzeni przez Izrael, który spod „parasola” rosyjskiego przeszedł pod „parasol” amerykański. Część puławian/komandosów poparła jednak – wbrew instrukcjom moskiewskim – Izrael; starali się to wykorzystać natolińczycy/partyzanci do odsunięcia tych pierwszych od władzy.

Syjonizm pierwotnie był XIX-wiecznym programem tych Żydów, którzy byli zwolennikami utworzenia samodzielnego państwa żydowskiego (w szczególności w Palestynie) i osiedlenia się w nim ludności żydowskiej – przede wszystkim z Europy.

W języku propagandy „marcowej” – „syjonistami” nazywano tych, którzy krytykowali oficjalną linię PZPR (i Moskwy) w sprawie konfliktu izraelsko-arabskiego. Należeli oni głównie do frakcji puławian-komandosów, a było wśród nich stosunkowo wiele osób pochodzenia żydowskiego.

Nawiasem mówiąc – w czasie tzw. spontanicznych wieców („masówek”) antysyjonistycznych na niektórych transparentach pisano „sjoniści” zamiast „syjoniści”. W związku z tym krążył taki dowcip. Na jakimś spotkaniu instruktażowym jeden rednacz (to skrótowiec od „redaktor naczelny”) pyta drugiego rednacza: „Jak się właściwie pisze słowo „syjonista”?” A drugi odpowiada: „Nie wiem, jak się pisze teraz, ale przed wojną pisało się przez zet z kropką…”.

Dziady i warchoły

W końcu listopada 1967 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie odbyła się premiera Dziadów Mickiewicza w reżyserii Dejmka. Zmontował on tak tekst dramatu, że wyeksponowana została jego „ponadczasowa” wymowa antyrosyjska. Wywołało to panikę we władzach, zwłaszcza że spektakl miał być wkładem Teatru Narodowego w… obchody pięćdziesiątej rocznicy rewolty bolszewickiej. Ludzie teatru – których znam jak zły szeląg (z Dziekanki) – zachowali się, jak u nich niestety często bywa, nieodpowiedzialnie. Wyglądało to na świadome prowokowanie Rosjan, których wojska stacjonowały przecież wtedy w Polsce. W końcu stycznia 1968 roku władze zawiesiły przedstawienia. Reakcją komandosów była manifestacja przed pomnikiem Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Zawieszenie inscenizacji Dziadów dokonanej przez Dejmka łatwo było przedstawić jako zamach na kulturę narodową. Pamiętam, że jedna z ulotek „marcowych” zawierała hasło: „Dziady na scenę!”.

Byłem w owym czasie stałym bywalcem teatrów warszawskich (i „prowincjonalnych”) i wiem, że był to szczytowy okres działalności tych teatrów zarówno pod względem repertuaru, jak i aktorstwa – zwłaszcza na tle „manii adaptacyjnej”, która opanowała teatry w III Rzeczypospolitej, a której promotorem w Warszawie stał się Szajna. Dlatego zdjęcie Dziadów było dla mnie jedynie mało znaczącym epizodem działalności cenzury.

Ale wielu studentów – zwłaszcza tych, którzy tej inscenizacji nie widzieli i w ogóle rzadko pojawiali się w teatrze – uznało, że kultura narodowa została przez to zdjęcie śmiertelnie zagrożona. I tak to się zaczęło… Młodzież studencka wyszła na ulice pod sztandarami wolności słowa. Poparli ich publicznie niektórzy wykładowcy – przede wszystkim członkowie PZPR – sympatyzujący z puławianami. Władze ochrzciły ich mianem „warchołów”.

Galimatias

W tym galimatiasie starały się ugrać interesy różne frakcje i koterie, przede wszystkim komunistyczne – ale nie tylko.

Gomułka lawirował między tymi grupami; z jednej strony i puławianie, i natolińczycy oficjalnie deklarowali wobec niego lojalność; z drugiej strony miał on świadomość, że każda z tych koterii chętnie zastąpiłaby go swoim człowiekiem. Czuł zarazem na sobie oddech Moskwy… A bardzo chciał się utrzymać u władzy.

Kiedy obserwowałem działania Gomułki w tamtych latach, to – przy założeniu, że chodziło mu przede wszystkim o utrzymanie się u władzy – działał racjonalnie. W puławian Gomułka uderzył bronią rewizjonizmu i syjonizmu. Ale zrobił to w rękawiczkach (nb. jego żona była z pochodzenia Żydówką). Przeciwko natolińczykom początkowo otwarcie nie wystąpił, bo łączyło go z nimi dążenie do uzyskania większej autonomii względem Moskwy (tzw. polska droga do socjalizmu). Ci okazali się niewdzięczni i próbowali go odsunąć od władzy. Nie udało im się to w 1968 roku, ale dwa lata później zrobił to za nich (czy z nimi?) Gierek.

Porachunki i obsesje

Jak zwykle w okresie politycznego galimatiasu różni ludzie – przede wszystkim bonzowie partyjni, ale i „zwykli” dranie – skorzystali, żeby załatwić osobiste porachunki. Sam znam takie wypadki, ale ich skala jest w praktyce nie do oszacowania.

Były też tragedie rodzinne (jedni członkowie rodziny chcieli wyjeżdżać, inni – nie), jak to bywa w życiu w tzw. sytuacjach granicznych… Były też zachowania tragikomiczne. Miałem np. kolegów, którzy z wypiekami na twarzy mówili mi na ucho: ten – Żyd, tamten – Żyd; rej wodził AG, który potem wyemigrował do Francji; tuż przed śmiercią wyznał mi, że jest z pochodzenia Żydem i rozważa przejście na judaizm. Inny z moich przyjaciół – JS – chyba rzeczywiście pochodzenia żydowskiego, tłumaczył się, że ma „semicki” profil, bo… spadł w dzieciństwie z konia; na szczęście nie wyjechał z Polski. Jeszcze inny z kolegów – AS – późniejszy znany dyrygent, pouczał mnie, że rytualne obrzezanie powoduje nadwrażliwość erotyczno-seksualną mozaistów…

Uniwersyteckie mity marcowe

Rok po wydarzeniach marcowych zostałem słuchaczem filozoficznego studium doktoranckiego UW. Mogłem więc zobaczyć z bliska „krajobraz pomarcowy” w jednym z kluczowych jego obszarów. Dzięki temu widzę jak na dłoni sens i genezę mitów, które do dziś przesłaniają niektórym prawdziwy obraz tego, co się wtedy działo w Uniwersytecie.

Oto cztery najważniejsze uniwersyteckie mity marcowe i moje do nich komentarze.

MIT PIERWSZY. Wykładowcy ówczesnego Wydziału Filozoficzno-Socjologicznego pochodzenia żydowskiego zostali usunięci.

W takim sformułowaniu jest sugestia, że wszyscy i tylko wykładowcy pochodzenia żydowskiego zostali usunięci. W istocie usunięci zostali następujący wykładowcy deklarujący pochodzenie żydowskie: Bauman, Brus, Morawski, Pomian i Zabłudowski (wszyscy byli członkami PZPR). Poza tym usunięci zostali nie-Żydzi, np. Kołakowski (zdaje się też, że nie byli pochodzenia żydowskiego Baczko, Hirszowicz i Ściegienny). Nie zostali natomiast usunięci następujący Żydzi: Fritzhand, Kotarbińska, Krajewski i Sikora. Klucz był tutaj nie narodowościowy, lecz partyjny: usunięto rewizjonistów i syjonistów (w znaczeniach określonych wyżej). Poza tym dla osób z zewnątrz wrażenie antyżydowskiego charakteru represji brało się stąd, że usunięto „wielu” Żydów; rzecz jednak w tym, że po prostu było wiele osób pochodzenia żydowskiego wśród ówczesnych wykładowców filozofii na UW (zwłaszcza partyjnych).

MIT DRUGI. Usunięci wykładowcy zostali zmuszeni do emigracji.

Gomułka w swoim (dwugodzinnym!) przemówieniu z 19 czerwca 1967 roku – którego tekst przeczytałem z uwagą (bo chociaż nigdy nie uprawiałem polityki, to zawsze się nią interesowałem) – powiedział dobitnie, że jeśli ktoś uważa się za syjonistę (w sensie: solidaryzuje się z Izraelem w wojnie sześciodniowej) i jest rewizjonistą (w sensie: nie akceptuje linii Partii), to może opuścić Polskę, przy czym zostanie wtedy pozbawiony obywatelstwa polskiego. Ci, co wyjechali po wydarzeniach marcowych, skorzystali z tej „oferty”. Byli wśród nich także i tacy, dla których była to po prostu możliwość wyjazdu z „obozu socjalistycznego” na Zachód – a wśród nich także ci, którzy spodziewać się mogli tego, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej za swoją działalność w okresie stalinowskim. Paradoksalnie – pozbawienie obywatelstwa polskiego okazało się dla tych ostatnich korzystne, bo przestali podlegać jurysdykcji sądów polskich. Nawiasem mówiąc, krążył wtedy – skądinąd makabryczny – dowcip tej treści: Czym się różnią Polacy od Niemców i Rosjan? Niemcy i Rosjanie Żydów zamykali w obozach, a Polacy ich z obozu wypuszczają…

Ale nawet spośród adresatów oferty Gomułki wielu zostało w Polsce i zadowoliło się na pewien czas mniej prestiżowymi niż uniwersyteckie stanowiskami.

Warto podkreślić, że jeśli chodzi o „marcowych” filozofów z UW, to nikt (jeśli się nie mylę) nie udał się do Izraela; wszyscy otrzymali posady akademickie na Zachodzie (Baczko w Genewie, Bauman w Leeds, Brus i Kołakowski w Oksfordzie, Hirszowicz w Reading, Pomian w Paryżu, Ściegienny w Strasburgu, Zabłudowski w Yale); w 1971 roku powrócił do Polski Morawski (w 1997 – Zabłudowski, a w 1999 – Pomian). Posady akademickie w znanych zagranicznych ośrodkach uniwersyteckich nie była to z pewnością degradacja zawodowa (a w mojej ocenie tylko Kołakowski zasłużył na swoją zagraniczną pozycję formatem intelektualnym).

Dlatego stawianie „marcowej” emigracji w jednym rzędzie z eksterminacją Żydów polskich przez niemieckich okupantów w czasie II wojny światowej i traktowanie tych dwóch faktów jako „równorzędnych” przejawów prześladowań antysemickich – uważam za mieszaninę arogancji z nonszalancją wobec ofiar eksterminacji wojennej.

MIT TRZECI. Usuwając z UW wykładowców – bezpośrednich i „pośrednich” uczestników wydarzeń marcowych – reżim komunistyczny naruszył autonomię akademicką: wolność słowa i wolność badań naukowych – wartości, których usunięci byli orędownikami.

Jak już wspomniałem, wykładowcy ci zostali usunięci nie za rodzaj i wyniki swojej pracy naukowej, tylko za poglądy i działania czysto polityczne („rewizjonizm”, „syjonizm” lub „warcholstwo”). Stałem zawsze i stoję na stanowisku właściwym dla szkoły lwowsko-warszawskiej, że ceną za autonomię akademicką jest polityczna neutralność uniwersytetów i że cenę tę warto zapłacić. Albowiem kto wojuje mieczem polityki, nie powinien się dziwić (a tym bardziej „płakać”), że tym mieczem dostanie po głowie. Co gorsza, owi orędownicy wolności słowa i wolności badań naukowych sami byli beneficjentami rzeczywistego łamania tych wolności przez siebie, przyczyniając się kilkanaście lat wcześniej do odsunięcia od dydaktyki swoich (!) profesorów-filozofów: na UW m.in. Ossowskiej, Ossowskiego i Tatarkiewicza – lub nękając ich pseudofilozoficznymi paszkwilami (Autorami najbardziej znanych paszkwili byli Baczko i Kołakowski). Zapewne – w mniemaniu rewizjonistów – nie było to niezgodne z tzw. socjalistyczną praworządnością, o której łamanie oskarżali władze w swoich „okołomarcowych” petycjach.

MIT CZWARTY. Po usunięciu rewizjonistów filozofia warszawska poniosła niepowetowane straty, a na filozofii uniwersyteckiej zaczęli szaleć ciemni aparatczycy: zamiast „prawdziwych” profesorów – tzw. folksdocenci.

Po wydarzeniach marcowych rozwiązano zwykłe studia magisterskie z filozofii, ale powołano do życia studia doktoranckie (Ciekawe, że przyjmowano na nie w nowoczesny sposób, bo kandydatami mogli być absolwenci studiów magisterskich z innych kierunków.) Jak wspomniałem wyżej – byłem jednym z przyjętych na te studia. Elementem politycznym na egzaminie wstępnym było to, że w spisie lektur widniała książka O naszej partii Gomułki; nie słyszałem jednak, żeby kogokolwiek „dręczono” odpytywaniem z tej pozycji. Skądinąd – bojąc się takiego odpytywania – bardzo uważnie przestudiowałem tę „cegłę”; okazała się (w każdym razie dla mnie, apartyjnego kandydata) niezwykle pouczająca i poprzez to, co zawierała między wierszami, otworzyła mi oczy na wiele spraw. Mam do dziś jej egzemplarz z notatkami na marginesach…

Wśród moich nauczycieli znaleźli się nieusunięci wtedy profesorowie: Kotarbińska, Pelc, Przełęcki, Suszko, Szaniawski. Uważanie ich – w opozycji do usuniętych „prawdziwych” profesorów – za „folksdocentów” jest propagandową kalumnią.

Konkluzja

W przestrzeni publicznej na temat wydarzeń marcowych krąży do dzisiaj więcej mitów niż faktów. Co gorsza: według mojej wiedzy, nie opublikowano dotąd wyników żadnych badań historycznych, wolnych od propagandowej skazy. Skądinąd w propagandzie „marcowej” przeważa – jak to się ujmuje w nowomowie – „narracja” wywodząca się z ideologii komandosów.

Uznałem więc, że nie od rzeczy będzie przypomnienie niektórych faktów, rzucających jaśniejsze światło na tę dominującą „narrację marcową”. Taka była intencja spisania powyższych uwag. Historyk może je uznać za wyraz stanu świadomości części mojego pokolenia.

Artykuł Jacka Jadackiego pt. „O wydarzeniach marcowych 1968 roku” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka Jadackiego pt. „O wydarzeniach marcowych 1968 roku” na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Potrzebna interwencja Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Rozpoczęto wyburzanie zabytkowej kamienicy w Szczecinie

Konserwator wojewódzki najwyraźniej działa w interesie inwestora, który naszym zdaniem dąży do wyburzenia zabytku, co ma skutkować wzrostem wartości działki, na której znajduje się zabytek.

Mariusz Łojko

Wybudowana w latach 1892–1894 kamienica znajduje się w prestiżowym miejscu w centrum Szczecina. Projektowali ją i modernizowali dwaj wybitni przedwojenni szczecińscy architekci Eugen Wechselmann i Gustaw Gauss.

Fot. M. Łojko

Prywatny inwestor (REDI Sp. z.o.o. z siedzibą w Warszawie, kapitał zakładowy: 5 000 zł!), który nabył zabytkową kamienicę w roku 2015, miał dokonać modernizacji budynku wg projektu ustalonego z konserwatorem miejskim. Zgodnie z zapewnieniami inwestora miał w tym miejscu powstać hotel Hilton. Tak się jednak nie stało, albowiem w ciągu trzech lat spółka REDI, przy bierności służb konserwatorskich i nadzoru budowlanego, doprowadziła zabytek do kompletnej ruiny. Przeprowadziła tylko prace rozbiórkowe, pozostawiając obiekt bez dachu, na pastwę warunków atmosferycznych. Następnie w sierpniu 2017 r. na zlecenie inwestora wykonano ekspertyzę, z której wynika, że obecny stan techniczny budynku grozi katastrofą budowlaną i zagraża bezpieczeństwu ludzi. Na podstawie tylko tej niemiarodajnej ekspertyzy Powiatowy Inspektor

Nadzoru Budowlanego wydał nakaz rozbiórki budynku. (…)

Fot. M. Łojko

Budynek był dotychczas chroniony przez wpis do gminnej ewidencji zabytków i zapisy planu zagospodarowania przestrzennego, ale jak życie pokazało, ta forma ochrony okazała się niewystarczająca. Dlatego do konserwatora wojewódzkiego zostały skierowane wnioski i petycje o objęcie budynku ochroną prawną przez wpis do rejestru zabytków, aby uratować zabytkową fasadę obiektu, tak jak to uczyniono na przykład w Opolu. Autorem jednego z wniosków jest Stowarzyszenie „Ocalmy Zabytek”, którego jestem prezesem. Po spotkaniu w Urzędzie Miasta w dniu 15.03.2018 r., dotyczącym przyszłości zabytkowej kamienicy, wynika, że konserwator wojewódzki nie chce wszcząć postępowania w sprawie wpisu obiektu do rejestru zabytków i godzi się na jego wyburzenie. Z wypowiedzi zastępcy konserwatora wojewódzkiego p. Wolendera wynika, że urząd nie może wszcząć postępowania w sprawie wpisu do rejestru, albowiem nowy art. 10a w ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, który obowiązuje od stycznia tego roku, nie pozwala na podjęcie jakichkolwiek działań przy zabytku, a obiekt przecież trzeba zabezpieczyć, bo grozi katastrofa budowlana. Czyżby nowelizacja ustawy miała wadę prawną, która skutkuje w tym konkretnym wypadku niemożnością podjęcia przez służby konserwatorskie działań zabezpieczających i ratujących substancję zabytku? Czyżby doszło do absurdu, że zabytkowy obiekt trzeba wyburzyć tylko i wyłącznie ze względu na wspomniany zapis art. 10a ustawy, który wprowadzono specjalnie, aby zwiększyć skuteczność ochrony zabytków?

Artykuł Mariusza Łojki pt. „Ocalmy zabytek” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Łojki pt. „Ocalmy zabytek” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Koniec syndromu porozbiorowego: suwerenność daje nadzieję, a geopolityka szanse / Szymon Giżyński, „Kurier WNET” 46/2018

W XVIII w. Polsce zagrażał żywioł rosyjski oraz niemiecki, zorganizowany w dwa państwa – Prusy i Austrię. Dzisiaj rolę Prus grają Niemcy Angeli Merkel, rolę Austrii – Unia Europejska Angeli Merkel.

Szymon Giżyński

Pęka kokon postrozbiorowego myślenia

Analogie pomiędzy sytuacją geopolityczną i wewnętrzną Polski w XVIII wieku i współcześnie – także dla dzisiaj formułowanej polskiej myśli politycznej mają znaczenie podstawowe i szczególne.

Jeżeli zgodnie z faktami historycznymi i metodologicznie poprawnie wskażemy na owe podobieństwa, ale i zaczniemy dostrzegać różnice, to obie konstatacje dla polskiej myśli politycznej AD 2018 okażą się równocenne. Podobieństwa bowiem między XVIII wiekiem a współczesnością wskażą trwałe dla Polski niebezpieczeństwa, różnice zaś – pojawiające się dla nas szanse.

Powtórka z XVIII wieku, czyli Niemcy i Unia Europejska

W XVIII wieku Polsce zagrażały dwa żywioły: rosyjski i niemiecki. Żywioł niemiecki był zorganizowany w dwa państwa – Prusy i Austrię. Dzisiaj jest podobnie. Rolę Prus odgrywają Niemcy Angeli Merkel, rolę Austrii – Unia Europejska Angeli Merkel. Suwerenne Niemcy próbują nas zdominować, przede wszystkim na swój własny rachunek, ale czynią to przemyślanie: dla osłony i asekuracji swych narodowych celów – dominacji nad Polską – używają podporządkowanej sobie Unii Europejskiej.

Niemcy bowiem otoczyły protektoratem i kontrolują stan rzeczy i trwały proces, w którym gospodarczo-finansowo-cywilizacyjne wpływy w Polsce: francuskie, hiszpańskie, włoskie, belgijskie, holenderskie, a nawet portugalskie czy duńskie były w ostatnich dziesięcioleciach większe niż Polski na obszarze Francji, Hiszpanii, Włoch, Belgii, Holandii, a nawet Portugalii czy Danii. Przecież to nie kto inny, jak Portugalczycy zdominowali polski handel hurtowy i detaliczny – w postaci tych wszystkich „żabek” czy „biedronek”, a Duńczycy umacniali się coraz bardziej na terenie Polski w przetwórstwie rolno-spożywczym. Rządy PO-PSL ani nie chroniły polskiego rynku, ani, tym bardziej, nie odpowiadały swym europejskim partnerom naszą, symetryczną ekspansją na obszarze tamtych państw.

Tak jak po Połtawie, od 1709 roku Rosja Piotra I rościła sobie prawo i miała apetyt na całą Polskę, tak dzisiaj Niemcy Angeli Merkel – także dzięki swemu władztwu w Unii Europejskiej – rozciągają swe wpływy również na całą Polskę. Dodajmy pospiesznie: za przynajmniej tymczasowym przyzwoleniem Rosji Putina, asekurowanym ścisłą, niemiecko-rosyjską współpracą.

Tak jak w XVIII wieku czynnikiem paraliżującym funkcjonowanie państwa i wiodącym wprost ku utracie suwerenności i niepodległości była zmowa i brak zgody Rosji, Prus i Austrii na reformy ustrojowe i wojskowe w Rzeczpospolitej, tak obecnie przyczyną nacisku na Polskę pozostaje kwestionowanie od października 2015 roku naszego prawa do swobodnego i suwerennego rozwoju gospodarczego. To na dzisiaj i na jutro – polskie być albo nie być. Wszystko inne, na przykład ataki na zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości, posiadają znaczenie zastępcze i osłonowe dla podtrzymania niemieckiej protekcji nad polską gospodarką.

Tak jak w XVIII wieku wrogowie Polski wspierali i wychwalali ówczesnych polskich zdrajców i renegatów, tak i dzisiaj mocarze Wschodu i Zachodu chwalą to, co dla nich korzystne, i instrumentalnie wykorzystują swoich polskich popleczników, skądinąd tym samym wskazując ich palcem i przyczyniając się do ich precyzyjnej identyfikacji.

Suwerenność przynosi nadzieje

Czas najwyższy, by w tym miejscu przedstawić ważne różnice sytuacji Polski w XVIII wieku i współcześnie, zwłaszcza te możliwe do spożytkowania dzięki werdyktowi narodu 24 maja i 25 października 2015 roku.

W Warszawie od późnej jesieni 2015 roku rządzą polscy patrioci, w imię polskiej racji stanu i polskiego interesu narodowego, posiadając przy tym bardzo silną legitymację do sprawowania władzy. Jest bowiem Prawo i Sprawiedliwość pierwszą polską formacją polityczną, która po 1989 roku z woli narodu, w demokratycznych wyborach uzyskała samodzielną większość parlamentarną w Sejmie i Senacie.

Po zapaści rządów PO i PSL i ich upadku Polska jako państwo czynnie i realnie praktykujące dzisiaj swą suwerenność jest wreszcie traktowana podmiotowo: przez sojuszników – przyjaźnie; przez nie-sojuszników – nieżyczliwie, gdyż muszą oni się liczyć z utratą w Polsce niesymetrycznych stref, czy choćby sektorów wpływów. Zakończyły się bowiem w Polsce, 25 października 2015 roku, rządy oparte na tchórzostwie i cwaniactwie. Cynicznym, bo interesownym tchórzostwie: na zewnątrz – wobec Europy, w niby interesie i imieniu Polaków; i asekurującym wyprzedaż polskich interesów, cynicznym cwaniactwie do wewnątrz – wobec Polaków.

Dlatego polskie siły patriotyczne nie mają dzisiaj żadnych złudzeń i nie dają się wciągnąć w pułapkę orientacji rosyjskiej versus niemieckiej, pojętej alternatywnie i asekurancko: jedna przeciw drugiej i do tego jeszcze – rzekomo w polskim interesie. Przecież to, co czyniła do października 2015 roku ekipa PO-PSL: uprawianie orientacji na Rosję (Komorowski, PSL) i na Niemcy (Tusk, Sikorski), pozornie osobne i konkurencyjne – tylko podbijało stawkę w dziele unicestwiania Polski. Przy tym trzeba zawsze wiedzieć i pamiętać, że wszystko, co przeciwko Polsce czynią Rosja lub Niemcy, czynią to na wspólny, rosyjsko-niemiecki rachunek i we wspólnym interesie, często dla doraźnych celów, zawsze – w długofalowej perspektywie.

A dla wygrywania polskich spraw w Unii Europejskiej powinniśmy się posługiwać między innymi metodą precedensów, czyli włączyć do naszego modus operandi wszelkie prekursorskie i udane próby załatwiania swoich narodowych interesów przez Niemcy, Danię, Luksemburg, Węgry i wszystkich pozostałych członków Unii Europejskiej.

Na obszarze Polski nie ma dzisiaj obcych wojsk, są wojska sojusznicze, w tym przede wszystkim żołnierze z amerykańskich jednostek NATO, i będzie ich coraz więcej. Dzisiejszą targowicę – czyli PO, Nowoczesną i KOD oraz ich poputczików – wspierają nie obce wojska, lecz biurokracje: berlińska i brukselska, co prawda, jak im pasuje, grające ideologicznym fanatyzmem, ale, jak się zdaje, skazane bardziej na pragmatyzm, z nadmiaru kłopotów własnych i wskutek zamiaru utrzymania w Polsce swych realnych wpływów i interesów.

Geopolityka stwarza szanse

Porównując jednakowoż sytuację Polski – tę z XVIII wieku i tę dzisiejszą – nietrudno dostrzec, iż największy i najistotniejszy zestaw różnic dotyczy geopolityki.

W geopolitycznie nowej sytuacji, po zburzeniu muru berlińskiego i rozpadzie ZSRR, zaczęło się jednak typowo: Niemcy i Rosja restytuowały polski syndrom postrozbiorowy i dostosowały go do nowych czasów i potrzeb. Niemcy na początku lat 90. XX wieku przejęły od Rosji polskie aktywa i stopniowo roztaczały nad nimi podwójny parasol: swój – niemiecki i swój – unijny.

Wówczas zawiązany sojusz obu mocarstw: Niemiec i Rosji trwa efektywnie do dzisiaj i dotyczy wspólnej konstrukcji i budowy wielkiego, euroazjatyckiego bloku; atlantycko-pacyficznego, od Lizbony po Władywostok.

W międzymocarstwowej geopolityce pojawiły się jednakowoż i w drugiej dekadzie XXI wieku już na dobre się ukonstytuowały dwa nowe czynniki: islamizacja Europy na zachód od Odry i coraz intensywniejsza w Europie obecność cywilizacyjno-gospodarczych interesów Chin. Naruszenie postrozbiorowego paradygmatu, czyli bezwzględnej dominacji żywiołów niemieckiego i rosyjskiego na obszarze Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, zostało jeszcze spotęgowane Brexitem i dojściem do władzy w Stanach Zjednoczonych prezydenta Donalda Trumpa. Po Brexicie Wielka Brytania, zgodnie z jej odwiecznymi geopolitycznymi pryncypiami, będzie dążyć do równowagi na Starym Kontynencie kosztem największej europejskiej potęgi, czyli Niemiec.

Rywalizujące zaś ze sobą o prymat na globalnej szachownicy mocarstwa: Chiny i USA, odkładając bezpośrednią konfrontację na później, czyszczą i porządkują przedpole; każde na swój sposób obiektywnie przeciwdziałając konstytuowaniu się pacyficzno-atlantyckiego bloku rosyjsko-niemieckiego.

Postępuje zatem korzystna z punktu widzenia interesów Polski, pewna synergia amerykańskich impulsów dla koncepcji Trójmorza ze strategicznym umieszczeniem na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej rozgałęzień i nitek Jedwabnego Szlaku. Pęka geopolityczny kokon postrozbiorowego myślenia.

Artykuł Szymona Giżyńskiego pt. „Pęka kokon postrozbiorowego myślenia” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Szymona Giżyńskiego pt. „Pęka kokon postrozbiorowego myślenia” na s. 5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Album poświęcony abp. Antoniemu Baraniakowi – jednej z najważniejszych postaci Kościoła polskiego okresu PRL

Arcybiskup Baraniak w Episkopacie należał do tych, którzy nie uznawali kompromisów w władzą komunistyczną. Był zdecydowanie krytyczny wobec postawy tzw. księży patriotów oraz stowarzyszenia PAX.

Aleksandra Tabaczyńska

Antoni Baraniak to jedna z najbardziej niezwykłych postaci polskiego Kościoła. Gruntownie wykształcony salezjanin, zaufany sekretarz prymasów Polski – Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego, więzień okresu stalinowskiego, biskup sufragan gnieźnieński i arcybiskup metropolita poznański. Jeden z najważniejszych, obok prymasa Stefana Wyszyńskiego i kard. Karola Wojtyły, członków Konferencji Episkopatu Polski, uczestnik Soboru Watykańskiego II. Zapalony filatelista i fotograf. (…)

Prezes IPN przyznał, że IPN jest winien pewnych zaniechań i złych decyzji wobec postaci abpa Baraniaka w latach ubiegłych. Tu warto dodać, że śledztwo w sprawie uwięzienia i prześladowań Antoniego Baraniaka przez władze komunistyczne prowadziła w latach 2003–2010 Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Zostało ono jednak umorzone m.in. z powodu „braku dowodów na prześladowania fizyczne i psychiczne”. 40 lat po śmierci abpa Baraniaka sprawa jego aresztowania ponownie znalazła się w kręgu zainteresowania IPN. 26 czerwca 2017 r. prezes Instytutu Jarosław Szarek oraz dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zastępca Prokuratora Generalnego Andrzej Pozorski, zapowiedzieli wznowienie śledztwa. (…)

Podczas prezentacji albumu ks. abp. Stanisław Gądecki odniósł się do wszczętego 6 października 2017 roku procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka, gdzie niezbędnym kryterium kościelnym, od którego zależy pozytywny skutek, jest wykazanie heroiczność cnót osoby poddanej badaniom procesowym.

– To nie jest tylko kwestia znoszenia cierpień i prześladowania, ale trzeba udowodnić heroiczność wszystkich cnót. Jest to sprawą stosunkowo trudną. Tylko tam, gdzie mamy męczeństwo kończące się śmiercią, nie potrzeba żadnego innego dowodu i nie potrzeba cudu. Natomiast tam, gdzie było męczeństwo, które nie zakończyło się śmiercią, trzeba dowodzić heroiczności wszystkich cnót (…). Myślę, że opracowania abpa Marka Jędraszewskiego poświęcone okresowi uwięzienia oraz ten tom wydany przez IPN zostaną włączone w akta procesu beatyfikacyjnego i staną się bardzo pomocne.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Po Golgocie przychodzi zwycięstwo” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Po Golgocie przychodzi zwycięstwo” na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

 

„Bolszewicki bakcyl dżumy”. Sytuacja w Europie po traktacie brzeskim. Dalsze sponsorowanie bolszewizmu przez Niemcy

Mirbach proponował dyskretne montowanie rządu proniemieckiego, ale już z niebolszewickiej ekipy. Oznaczałoby to zaprzestanie sponsorowania Lenina i zarazem wydanie go i jego ekipy na pewną śmierć.

Mirosław Grudzień

3 listopada[1918 r.] wybuchł bunt niemieckich marynarzy z bazy w Kilonii. W dniach 5-6 listopada rząd stracił kontrolę nad portami. 7 listopada oderwała się Bawaria, 9 listopada rewolucja dosięgła Berlina. Wojskowa ekipa Hindenburga-Ludendorffa zezwoliła na tę „spontaniczną” rewolucję, usunęła się, zgrzytając zębami, w cień, ponieważ lepiej niż zaślepiony cesarz dostrzegała, że nie ma innego wyjścia niż „przefarbowanie” całych Niemiec na miłe Wilsonowi kolory republikańskie, demokratyczne, stuprocentowo cywilne i „ludowe”. (…)

Jak w tej sytuacji zachowywała się leninowska ekipa rządząca Rosją? Usiłowała przekonać opinię publiczną, że stała się nieszczęsną ofiarą, na której wymuszono olbrzymie koncesje terytorialne, polityczne i ekonomiczne, spychające ją do rzędu wasalnych niemieckich półkolonii, rzekomo wbrew jej woli.

W tę wersję zdawali się chętnie wierzyć Anglicy i Wilson, który nader niechętnie podejmował decyzje o wysłaniu amerykańskich oddziałów interwencyjnych do Rosji (Murmańsk) i próbował się z bolszewikami dogadać. Wysyłał do nich pojednawcze orędzia, na które odpowiedziano mu wręcz bezczelnie. Co do Anglików – jeszcze przed podpisaniem traktatu brzeskiego Lenin wysłał do nich na rozmowy Kamieniewa, który taką właśnie wersję im „sprzedawał”. Zachęciło to Anglików do interwencji w Murmańsku. Jednak kiedy wylądowali, ekipa leninowska zabroniła lokalnym organom bolszewickim współpracy z nimi, mimo że oferowali pomoc żywnościową, co było wtedy w Rosji absolutnie nie do pogardzenia. (…)

Układ z Ukrainą przewidywał oderwanie i przekazanie jej sporych terenów przygranicznych od „Królestwa Polskiego”, restytuowanego przez Niemcy i Austro-Węgry aktem 5 listopada 1916 r. i formalnie z nimi sprzymierzonego. Zamierzano wykroić z Królestwa powiaty tomaszowski i hrubieszowski w całości, prawie cały powiat zamojski wraz z Zamościem, prawie cały powiat chełmski, połowę biłgorajskiego i część krasnostawskiego, a następnie w całości powiaty włodawski i bialski oraz prawie w całości powiaty radzyński i konstantynowski – podaje Wikipedia. Do negocjacji pokojowych nie dopuszczono delegacji Królestwa Polskiego.

Miało to m.in. takie konsekwencje, że 15 lutego 1918 r. brygadier (pułkownik) Józef Haller, protestując przeciwko postanowieniom traktatu brzeskiego, wraz z podległą mu II Brygadą Legionów Polskich i innymi oddziałami polskimi przebił się przez front austriacko-rosyjski pod Rarańczą i połączył się z polskimi formacjami w Rosji. 10 marca została tam sformowana 5 Dywizja Strzelców Polskich, która weszła w skład II Korpusu Polskiego na Ukrainie. Haller, awansowany do stopnia generała, został dowódcą najpierw pierwszego, potem drugiego z tych wojskowych ugrupowań. Próby wyjścia ze strefy działania wojsk niemieckich na wschód (tereny sowieckie) wymagały zgody władz sowieckich, które zignorowały starania gen. Hallera. Generał nie zdecydował się na przejście Dniepru i radykalne oderwanie się od wojsk niemieckich. W nocy z 10 na 11 maja 1918 przeważające liczebnie oddziały niemieckie zaatakowały bez uprzedzenia jednostki polskie rozlokowane w okolicy Kaniowa i zażądały ich kapitulacji. Po całodziennej walce i wyczerpaniu się zapasów amunicji II Korpus Polski został zmuszony do złożenia broni.

Z kolei na Białorusi już od 24 lipca 1917 r. istniał utworzony za zgodą republikańskich władz Rosji (po obaleniu cara) I Korpus Polski pod dowództwem generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Nie skierowano go na front przeciw Niemcom. Gen. Dowbor deklarował neutralność wobec spraw wewnętrznych Rosji i próbował podjąć rozmowy z władzami sowieckimi, spełzły one jednak na niczym i Korpus został na początku lutego zaatakowany przez oddziały bolszewickiej Gwardii Czerwonej. W walkach z siłami sowieckimi Korpus odniósł kilka zwycięstw, z których najważniejsze to zdobycie 29.01.1918 r. twierdzy w Bobrujsku, obsadzonej przez 7-tysięczną załogę. 19 02.1918 r. Polacy zdobyli Mińsk Litewski. Walki polsko-bolszewickie w tym czasie toczono również pod Tatarką, Osipowiczami i w wielu innych miejscach. Po zawarciu traktatu brzeskiego Korpus został zmuszony do kapitulacji i rozbrojony przez oddziały niemieckie w twierdzy w Bobrujsku 21.05.1918 r.

Po kapitulacji generał Haller udał się na północ, wzywając pozostałych na wolności żołnierzy polskich na Murmań (Półwysep Kola nad Morzem Barentsa). Pojawiły się jednak przeszkody ze strony władz sowieckich. Bolszewicy, zgodnie ze zobowiązaniem przyjętym wobec niemieckiego ambasadora hrabiego von Mirbacha i na wyraźny rozkaz sowieckiego ludowego komisarza wojny, Lwa Trockiego, zaczęli wyłapywać przedzierających się żołnierzy i rozstrzeliwać ich bez sądu. Zakonspirowane polskie placówki zaczęły więc Polaków kierować na południe, w rejon Kubania, na północ od Kaukazu nad Morzem Czarnym.

 

(…) Jeszcze przed traktatem brzeskim Rosja Sowiecka usuwała sprzed wojsk niemieckich ewentualne przeszkody, aby mogły przerzucać oddziały na front zachodni, na potrzeby ludendorffowskiej ofensywy wiosennej. W tym celu należało usidlić, trochę omamić, a ostatecznie związać i uwikłać oddziały polskie i czechosłowackie. Wszystko wskazuje na to, że czyniono to w ścisłej koordynacji z planami niemieckimi. Szczególnie intrygująco wygląda postępowanie władz bolszewickich wobec Polaków ─ oczywiście nie socjalistycznych renegatów z SDKPiL i PPS-Lewicy, którzy doszlusowali do bolszewików, lecz tych deklarujących chęć walki po stronie Ententy.

Jak już wspomniano, zabijano bez sądu polskich żołnierzy udających się do Murmańska. Później okazało się, że w p. 3. tajnego protokołu do traktatu brzeskiego rząd sowiecki zobowiązał się, że rozbroi oddziały polskie i nie dopuści do formowania nowych. Ale od „rozbrajania” do mordowania jest jednak daleka droga…

W przerzut polskich żołnierzy do Murmańska zaangażowani byli w Rosji bracia Lutosławscy. Kazimierz Lutosławski był od 1917 roku członkiem Rady Polskiej Zjednoczenia Międzypartyjnego w Moskwie, kierował komisją wojskową zajmującą się przerzucaniem polskich żołnierzy do Murmańska. Jego bracia Józef i Marian wykradli tekst traktatu brzeskiego i przekazali do Warszawy, do arcybiskupa Aleksandra Kakowskiego, członka Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego. Wszyscy trzej zostali aresztowani 23.04.1918 r., uwięzieni w Moskwie i 5.09.1918 r. rozstrzelani bez sądu… około miesiąca przed końcem wojny.

Sam Lenin chętnie widział Polaków, oczywiście o orientacji socjalistycznej, ale w Rosji, gdzie wcielał ich (jak i innych cudzoziemców) do bolszewickiej elity władzy, dla przeciwwagi wobec Rosjan i innych silnych grup w bolszewickiej kaście: żydowskiej i zakaukaskiej. Był także gotów zapewnić Polakom w państwie sowieckim autonomię, głównie kulturalną. Jednak Polacy, chcący walczyć o swoją ojczyznę na terenie, który uważał za swój, byli mu tylko zawadą.

Zarzut udziału w skoordynowanej akcji niemiecko-bolszewickiej dotyczy też I Korpusu Polskiego gen. Dowbora-Muśnickiego, którego dowódca w sytuacji bez wyjścia zadeklarował podporządkowanie się wasalnemu wobec Niemiec Królestwu Polskiemu, co oznaczało wprawdzie wymuszone, ale opowiedzenie się po stronie państw centralnych.

Wygląda na to, że władze bolszewickie wysługiwały się Niemcom na rzecz ich zwycięstwa nad Ententą. Czyniły to zamian za ciągle (już po bolszewickim przewrocie) otrzymywane od Niemców pieniądze, które przechodziły przez ręce hrabiego Wilhelma von Mirbacha, niemieckiego ambasadora w Moskwie.

18 maja 1918 r., dwa dni przed spotkaniem z Leninem, złożył on w Berlinie telegraficznie zapotrzebowanie na 40 mln marek, „aby utrzymać bolszewików przy władzy”. 3 czerwca telegrafował o kolejne 3 mln marek. Suma 40 mln została wypłacona przez Skarb Rzeszy jeszcze w czerwcu. W swoim ostatnim liście do Richarda von Kühlmanna (niemieckie MSZ) Mirbach przewidywał, że Lenin, mimo niemieckich pieniędzy, nie utrzyma się przy władzy i proponował dyskretne montowanie rządu proniemieckiego, ale już z niebolszewickiej ekipy. Oznaczałoby to zaprzestanie sponsorowania Lenina i skierowanie strumienia niemieckich pieniędzy w inną stronę. Byłoby to zarazem wydanie Lenina i jego już niepopularnej ekipy na pewną śmierć.

Być może przeciek tej informacji przyczynił się do śmierci ambasadora w zamachu, która nastąpiła 6 lipca 1918. Zamachu dokonano w okolicznościach dość zagadkowych, przy jakby umyślnej ślepocie bolszewickich służb specjalnych i ochronnych. (…)

Hrabia Mirbach zginął, bo za dużo wiedział ─ stwierdza rosyjski historyk Edward Radziński. Na dodatek chciał on zatamować strumień niemieckich pieniędzy płynący do bolszewików. To zapewne przesądziło sprawę. Zginął akurat w momencie przesilenia, gdy załamała się niemiecka ofensywa na froncie zachodnim. W perspektywie zwycięstwa Ententy bolszewicy postanowili czym prędzej zmienić swój image płatnych agentów niemieckich i ostatniego sojusznika państw centralnych.

Cały artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki bakcyl dżumy. Po traktacie brzeskim” znajduje się na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki bakcyl dżumy. Po traktacie brzeskim” na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Władze III RP pozbawione suwerenności. Konieczne zerwanie umowy z Fiatem. Interpelacja poselska Józefa Brynkusa

Poseł Józef Brynkus od początku kadencji zajmuje się sprawą haniebnej prywatyzacji Fabryki Samochodów Małolitrażowych, którą oddano za bezcen Włochom. Poniżej pełna treść jego interpelacji poselskiej.

Józef Brynkus

Władze III RP pozbawione suwerenności. Konieczne zerwanie umowy z Fiatem

– Wystosowałem interpelację do Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego dotyczącą repolonizacji przemysłu motoryzacyjnego w Polsce i możliwości unieważnienia Umowy Definitywnej z firmą FIAT, która została zawarta z naruszeniem prawa co do zasady suwerenności Władz RP – informuje poseł dr hab. Józef Brynkus od początku kadencji zajmuje się sprawą haniebnej prywatyzacji Fabryki Samochodów Małolitrażowych (FSM), którą oddano za bezcen Włochom. Poniżej pełna treść interpelacji poselskiej.

Wadowice, 11 marca 2018 r.

Szanowny Pan
Mateusz Morawiecki
Prezes Rady Ministrów

INTERPELACJA

Dotyczy: Możliwości unieważnienia Umowy Definitywnej zawartej z firmą FIAT, która została zawarta z naruszeniem prawa co do zasady suwerenności Władz RP, oraz repolonizacji przemysłu motoryzacyjnego w Polsce.

Szanowny Panie Premierze,

kieruję do Pana Premiera interpelację poselską w sprawie konieczności jak najszybszego unieważnienia Umowy Definitywnej zawartej w imieniu Rządu RP przez ówczesnego Ministra Finansów Andrzeja Olechowskiego z Firmą FIAT w dniu 28 maja 1992 roku.

Zgodnie z najlepiej pojętą polską racją stanu, a w szczególności zgodnie z Konstytucją RP, uważam za konieczne unieważnienie tej umowy, która została zawarta z wyraźnym naruszeniem prawa. Przez to jest dotknięta wadą prawną, a więc nie może obowiązywać. Rząd nie ma prawa pozwalać na dalsze obowiązywanie bulwersującej i haniebnej klauzuli o uchyleniu immunitetu władz zwierzchnich zawartych w tej oficjalnej umowie z koncernem FIAT!

Jak wynika z protokołu NIK z 1996 roku, na zawarcie tej klauzuli wyraził pisemną zgodę ówczesny Minister Finansów Rządu RP Andrzej Olechowski, co brzmi następująco: „Skarb Państwa uchyla niniejszym, w stosunku do niniejszej umowy oraz przewidzianych z nią skutków transakcji, każde prawo i wszystkie prawa i zastrzeżenia, które mogą mu przysługiwać zgodnie zasadami władzy suwerennej” (źródło: Protokół Najwyższej Izby Kontroli z dnia 30 stycznia 1996 roku).

Jasno wynika z tego zapisu, że Pan Andrzej Olechowski jako Minister Finansów Rządu RP zrzekł się suwerenności wobec koncernu FIAT. Było to rażące naruszenie Konstytucji RP.

W związku z tym taką umowę należy jak najszybciej unieważnić, bo żaden minister nie miał i nie ma prawa do zrzekania się suwerenności władz Polski wobec kogokolwiek. Czy rząd zamierza podjąć kroki prawne w tej sprawie? Proszę o wyjaśnienie: czy zgodnie z treścią tej klauzuli obszar zakładów FCA Poland w Polsce jest terenem eksterytorialnym? Czy na nim nie obowiązuje polskie prawo?

W bieżącym roku obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości. Jako Polacy jesteśmy winni wszystkim bohaterom – którzy za tę niepodległość i za SUWERENNOŚĆ RZECZPOSPOLITEJ oddali swoje życie – wdzięczność. Ale też powinniśmy doprowadzić do tego, aby nigdzie, w żadnym miejscu, w żadnym koncernie na terenie Polski nie istniała oficjalna umowa o wyrzeczeniu się suwerenności!

Reasumując pytam: czy i kiedy Pan Premier zamierza wystąpić do Prezesa koncernu FIAT z postanowieniem nowego Rządu RP dotyczącym wdrożenia procedury unieważnienia Umowy Definitywnej zawartej z firmą FIAT m.in. przez Andrzeja Olechowskiego w 1992 roku, a ratyfikowanej potem przez Premier Hannę Suchocką?

Jednocześnie pragnę zapytać:

– Czy polski rząd rozważa możliwość repolonizacji zakładów motoryzacyjnych w Polsce Opla w Gliwicach i FCA Poland w związku z rządowym programem elektromobilności?
– Związkowcy z zakładów FCA Poland wystąpili do Pana Premiera z listem i zaproszeniem w sprawie spotkania. Czy zamierza Pan przeprowadzić takie rozmowy z ludźmi pracy?
– Szef „Sierpnia’80” informuje o możliwości wygaszania produkcji samochodów w Polsce w fabrykach Opla i FIAT-a, co zawarto w piśmie skierowanym do Pana Premiera. Czy w związku z tą sytuacją spotka się Pan z Przewodniczącym WZZ „Sierpień’80” Bogusławem Ziętkiem?

Poseł na Sejm RP
dr hab. Józef Brynkus, Kukiz’15

Władza o tej aferze nie wiedziała? Informowałem, że największa afera prywatyzacyjna XX wieku jest w rękach Premier Szydło. W trakcie 35. posiedzenia Sejmu, w czwartek 09.02.2017 r. przekazałem Premier Beacie Szydło książkę Rajmunda Pollaka pt. „Polacy wyklęci z FSM za komuny i podczas włoskiej inwazji”, gdzie opisano przekręt prywatyzacyjny XX wieku. Podczas prywatyzacji i sprzedaży Fabryki Samochodów Małolitrażowych (FSM) włoskiemu koncernowi Fiat Auto z Turynu polski rząd oddał za symboliczną złotówkę najlepszą w tamtym czasie fabrykę samochodów w Europie Środkowowschodniej. A więc od co najmniej dwóch lat Rząd PiS dokładnie zna sprawę! – przypomina fakty parlamentarzysta z Wadowic. Walka trwa.

Interpelacja poselska Józefa Brynkusa znajduje się na s. 2 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Interpelacja poselska Józefa Brynkusa na s. 2 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

 

Krótko, treściwie, czasem żartobliwie. Podpowiadamy, na które wiadomości warto zwrócić uwagę i zachować w pamięci

Użyty w Londynie rosyjski środek paralityczno-drgawkowy noviczok wywołał wojnę dyplomatyczną pomiędzy Wielką Brytanią i jej sojusznikami z jednej, a Federacją Rosyjską z drugiej strony.

Maciej Drzazga

  • Bez zwyczajowych fanfar minęło pierwsze sto dni rządów gabinetu Mateusza Morawieckiego.
  • Kanclerzem Niemiec po raz czwarty została Angela Dorothea Merkel.
  • W przeprowadzonych w 4 rocznicę aneksji Krymu wyborach prezydent Putin po raz czwarty postawił na Władimira Putina.
  • W Parlamencie Europejskim Krasnodębski zastąpił Czarneckiego.
  • Pomimo protestów totalsów z PO i .N przeciwko ograniczeniu handlu w niedziele, supermarkety w Polsce zrobiły pół kroku w stronę zachodnich standardów.
  • „Dlaczego milczeliśmy, kiedy tyle minionych partii, koalicji i formowanych przez nie rządów naruszało niezależność sądów i niezawisłość sędziów?” – wypomniała sędziom ze stowarzyszenia Iustitia I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, tym samym przyznając, że instytucja tzw. sędziego na telefon nie była jedynie dziennikarskim wymysłem.
  • W 50 rocznicę marca 1968 roku Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego zainicjowało ankietę nt. różnic dzielących przedstawicieli narodu żydowskiego od małp.
  • Muzeum Historii Polin zaczęło certyfikować współcześnie żyjących na antysemitów i nie-antysemitów.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Telegraf Macieja Drzazgi na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Atak Wyborczej na publikację dokumentującą zbrodnie niemieckie z czasów II wojny światowej rekomendowaną przez IPN

Kto myśli, że mieszamy katów z ofiarami – jest niegodny jakiejkolwiek dyskusji. Na liście znalazły się również osoby budzące negatywne skojarzenia historyczne – ale na tym polega publikacja źródeł.

Jolanta Hajdasz
Łukasz Jastrząb

O czym jest książka, za którą tak intensywnie atakuje Pana i Wojewodę Wielkopolskiego „Gazeta Wyborcza”?

Jest to publikacja źródła – tzw. „kartoteki okupacyjnych zgłoszeń zgonów”, stworzonej w latach 70. ubiegłego wieku przez historyków z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Przebadali oni akty zgonów poznańskiego Urzędu Stanu Cywilnego z lat 1939–1945 i zbudowali bazę danych zgłoszonych w tym okresie szeroko rozumianych ofiar wojny i działań wojennych. Jaki był klucz i wskazówki metodologiczne – tego nie wiemy. 33 teczki z kilku tysiącami ankiet, kart przejął od Komisji IPN. Na temat tabloidowych tytułów prasowych, formułowanych przez „Gazetę Wyborczą”, nie chcę się wypowiadać. Być może ratują tanią sensacją postępujący spadek jej czytelnictwa.

Brzmi to absurdalnie, ale oponenci zarzucają Państwu, iż w Waszej książce „bezrefleksyjnie pomieszano polskie ofiary wojny ze stratami okupanta”. Co Pan na to?

To jest całkowite niezrozumienie tytułu, który – przypomnę – brzmi: Ofiary terroru i działań wojennych 1939–1945 zarejestrowane w księgach zgonów Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu. Oponenci, idąc całkowicie na skróty, nie przeczytawszy zapewne wstępu, odkryli „sensację” – oto autorzy na jednej liście ofiar umieścili Polaków i Niemców. A chciałbym raz jeszcze zaznaczyć, że nie jest to lista polskich ofiar, tylko prezentacja zbioru archiwalnego, w którym znaleźli się zarówno Polacy, Niemcy, ale też i jeńcy brytyjscy czy francuscy. Wszystko zostało omówione we wstępie do książki. Ja nawet nie wiem, kim są owi „oponenci” z „Gazety Wyborczej”, gdyż zostali przedstawieni jako „anonimowi historycy”. Jeżeli faktycznie istnieją – to dlaczego bali się ujawnić, by pokazać swój dorobek? Książka została zrecenzowana przez wybitnych naukowców – jeden z nich, dr hab. Waldemar Grabowski, pracuje w zespole zajmującym się stratami Polski podczas okupacji niemieckiej. Takim specjalistom „Gazeta Wyborcza” przeciwstawia jako własnego eksperta nikomu nieznanego aktora-epizodystę, absolwenta Studium Teatralnego… Jaka gazeta – tacy eksperci…

Na czym polegają trudności w przedstawieniu imiennej listy ofiar wojny np. w Poznaniu czy w Wielkopolsce?

Oszacowanie dokładnych strat biologicznych, powstałych w wyniku wojen, konfliktów zbrojnych, rewolucji itp. sprawia zawsze ogromne trudności metodyczne. Wpływa na to wiele czynników: nie tylko przyjęte metody badawcze, statystyczne, demograficzne, matematyczne, ale również – a może i przede wszystkim – brak dokładnej ewidencji tworzonej w czasie rzeczywistym, wynikający chociażby z chaosu wojennego i innych uwarunkowań. Trudno bowiem, by sprawcy masowych rozstrzeliwań czy mordów wojennych dokładnie dokumentowali swoje zbrodnie, choć i w takich przypadkach zdarzają się wyjątki – cudem ocalałe z pożogi listy transportowe, ewidencje obozowe, wyroki sądowe czy – tak jak w przypadku Poznania i omawianej książki – akta USC. (…)

Co w takim razie myśli Pan o dążeniu państwa polskiego do wypłaty odszkodowań przez Niemcy za straty poniesione przez naród i państwo polskie w czasie II wojny światowej?

Nie jestem ekspertem od prawa międzynarodowego. Z informacji, które znam z mediów, wynika, że ścieżka prawna została już zamknięta. Jednak inne państwa – mniej doświadczone i poszkodowane przez Niemców w czasie II wojny światowej – otrzymały gratyfikację. Myślę, że z punktu widzenia naszej racji stanu i pamięci historycznej należy informować, publikować, pokazywać – w sposób spokojny, wyważony – obraz strat i cierpienia, jakich Polska doznała ze strony Niemców podczas wojny. Książka, o której rozmawiamy, wpisuje się w ten trend. Publikujemy wykaz ofiar – między innymi polskich – takie było główne nasze zamierzenie jako autorów: upamiętnienie ofiar wojny. Kto myśli, że mieszamy katów z ofiarami – jest niegodny jakiejkolwiek dyskusji. Na liście znalazły się również osoby budzące negatywne skojarzenia historyczne – ale na tym polega publikacja źródeł. Oczywiście nie możemy z tą książką zapukać do drzwi Bundestagu i poprosić o rekompensatę, ale w dyskusjach, panelach – pokazywać ją jako dowód naukowy. Kilka jej egzemplarzy zostało wysłanych do niemieckich bibliotek i instytutów naukowych.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Łukaszem Jastrząbem pt. „Absurdalny atak Wyborczej” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Łukaszem Jastrząbem pt. „Absurdalny atak Wyborczej” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Polityka Surowcowa Państwa tak, ale jaka? Z dużym zainteresowaniem przeczytałem tekst Pani Danuty Franczak

Nie znam kulis polityki personalnej w PIG i nie czuję się kompetentny w tym temacie. Niestety pewne stwierdzenia Autorki są świadectwem powszechnej niewiedzy na temat geologii i wymagają sprostowania.

Andrzej Solecki

Samobójcza niekiedy polityka Unii Europejskiej nie może być argumentem na rzecz zaniedbywania polityki gospodarki surowcowej. Można dyskutować nad kształtem, celami i narzędziami Polityki Surowcowej Państwa, ale trudno podważać sens jej istnienia.

Przykładem tego, że rozumiano to już w XIX-wiecznych, skrajnie wolnorynkowych Stanach Zjednoczonych, jest amerykańska ustawa federalna, tzw. Guano Islands Act, przyjęta przez Kongres Stanów Zjednoczonych 18 sierpnia 1856 roku, która umożliwiała obywatelom USA zajęcie bezpańskich wysp zawierających pokłady guana. Wyspy te mogły być zlokalizowane w dowolnym miejscu na świecie, o ile nie były okupowane i nie podlegały jurysdykcji innego rządu. Ustawa ta upoważniała prezydenta USA do wykorzystania wojska do ochrony takich interesów i ustanowienia jurysdykcji karnej Stanów Zjednoczonych na tych terytoriach. Nie jest przypadkiem, że taka unikalna ustawa dotyczyła guana (ptasich odchodów), ponieważ zawiera ono znaczną ilość związków fosforu i azotu niezbędnych dla rolnictwa.

Nie jest przypadkiem, że rządy państw członkowskich WTO nie mogą dyskryminować firm krajowych i zagranicznych w dostępie do wydobywanego surowca. Zasada ta zmusiła Chiny do porzucenia restrykcji eksportowych na pierwiastki ziem rzadkich, sprzecznych z zasadą „niedyskryminacji”, której członkowie WTO są zobowiązani przestrzegać, o ile chcą brać udział w światowym handlu na zasadach WTO.

Ilustracja autora

Co do genezy złóż związanych z krążeniem gorącej wody pod dnem oceanów, sprawa jest znana i opisana w szeregu podręczników. Na poziomie popularnym została opisana w Wikipedii (…). Woda morska migruje w głąb dna oceanicznego, gdzie ciśnienie jest większe? Tak, to prawda! Jeżeli weźmiemy blaszany pojemnik, nasypiemy na dno 10 cm piasku i zalejemy wodą, tak aby było jej nad piaskiem 10 cm, to ciśnienie wody w piasku na blaszanym dnie pojemnika będzie większe niż nad piaszczystym dnie powyżej warstwy piasku, ponieważ będzie ona głębiej, a ciśnienie rośnie wraz z głębokością wody. Jeżeli teraz środek zbiornika zaczniemy podgrzewać palnikiem, to w wodzie powstaną prądy konwekcyjne. Podgrzana woda jest lżejsza i będzie się wznosić do góry, a bokami będzie napływać woda zimna. Woda ta będzie krążyć nieustannie, dopóki będzie istniała różnica temperatur. (…)

Oczywiście można i należy dyskutować nad sensem angażowania polskich pieniędzy publicznych w badania działki na Atlantyku, zwłaszcza po doświadczeniach z Kongo i Chile. Znane są bogate mineralizacje w obrębie den oceanicznych, ale zawartość złota zazwyczaj nie przekracza w nich kilku gramów na tonę (czyli milionowych części), a miedzi kilku procent. Poza tym należy pamiętać o różnicy pomiędzy zawartością metali w pojedynczej, przypadkowej, wysoko zmineralizowanej próbce, a średniej zawartości w złożu przeznaczonym do opłacalnej eksploatacji.

Badania dna oceanicznego to trudny problem logistyczny, a opracowanie technologii eksploatacji to bardzo poważne wyzwanie. Może na początek lepiej byłoby rozwiązać problemy prawno-technologiczne eksploatacji bursztynu w Polsce, który w przypadku ładnych, starannie obrobionych okazów ceniony jest na wagę złota. Uratowałoby to branżę, która jeszcze w czasach PRL była przykładem prywatnej przedsiębiorczości.

Cały artykuł Andrzeja Soleckiego pt. „Polityka Surowcowa Państwa tak, ale jaka?” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Soleckiego pt. „Polityka Surowcowa Państwa tak, ale jaka?” na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

 

Berlin–Warszawa i z powrotem. Po zaprzysiężeniu rządu szef dyplomacji i sama kanclerz Niemiec ruszyli do Warszawy

Angela Merkel tak się śpieszyła do Warszawy, że na później odłożyła złożenie w Bundestagu oświadczenia rządowego. Rozmowy z premierem Morawieckim i z prezydentem Dudą były dla niej ważniejsze.

Jan Bogatko

Kiedy pojawiło się doniesienie, że oto po 171 dniach zabiegów, rozmów koalicyjnych i błyskawicznej wizycie w zaprzyjaźnionym Paryżu szef niemieckiej dyplomacji z ramienia koalicyjnej SPD, Heiko Maas, wsiadł do samolotu i poleciał do Warszawy, tejże Warszawy, która jest solą w oku niemieckich mediów lewicowo-liberalnych (a innych między Odrą a Renem brak), zapanowała w Niemczech pewna konsternacja – jak to możliwe? Dlaczego? Czary goryczy dopełniło doniesienie polskich mediów (pomijam znane lewicowo-liberalne) o zamiarze Angeli Merkel udania się w poniedziałek po zaprzysiężeniu jej kolejnego, czwartego z kolei rządu, na rozmowy z premierem Morawieckim i prezydentem Dudą, wrogami publicznymi liberalnej lewicy i jej intelektualnych ofiar w Republice Federalnej. Zaskoczenie było tak wielkie, że nadaremnie by szukać w prasie piątkowej czy weekendowej w Niemczech doniesień o tej wizycie.

Ktoś (zupełnie nieważne kto) zaryzykował nawet stwierdzenie, że do Polski (podobno popadła ona przez politykę rządu „narodowo-katolickiego” w totalną izolację w Europie i na świecie) tak wybitni politycy obozu (demokracji ludowej, chciałoby się powiedzieć, nawiązując do języka „Trybuny Ludu” czy „Neues Deutschland”, jakim te media posługują się na co dzień i od święta) przyjechali, bo są z Polską w złych relacjach! Brawo! Wniosek: gdyby byli z nią w dobrych relacjach, to by nie przyjechali (no, może z wyjątkiem Paryża, ale to przecież wyjątek, a nie reguła).

No to zagadka: z jakim państwem na świecie wszyscy są w najlepszych relacjach? Jasne – z Koreą Północną! Dowód? Niemal nikt tam nie przyjeżdża z polityczną wizytą. Ale wróćmy do naszych baranów: totalna, sprawująca w Polsce rządy przez osiem lat, nigdy nie była zaskoczona blitz-wizytą swej berlińskiej idolki w tak karkołomnym tempie. Jeszcze bardziej totalnych zaskoczył klimat wizyty, o tematach rozmów nawet nie wspominając.

Nadzieje opozycji pozaparlamentarnej w Polsce (to znaczy takiej, która wprawdzie bierze diety poselskie, ale pracuje głównie na ulicy i za granicą w walce z rządem na rzecz jego demontażu, w myśl zasady „po nas potop”) na ostrą krytykę rządu Morawieckiego nie spełniły się. Przeciwnie, kanclerz Angela Merkel przejęła główne przesłanie stratega partii Prawo i Sprawiedliwość, Jarosława Kaczyńskiego, wygłoszone przez niego w Sejmie w związku z przejściową likwidacją granic przez Niemcy w dniach wędrówki ludów: „Pomoc tak, ale na miejscu”. Tak „Plan Kaczyńskiego” zastąpił berlińskie bezhołowie i nadał imigracji do Europy niezbędny porządek, no bo w końcu także i w Niemczech Ordnung muss sein, czy się to podoba, czy nie. (…)

Nadszedł czas i przyszedł Maas. Talent dyplomatyczny (poza nieudolnym występem w relacjach polsko-niemieckich jako szef resortu sprawiedliwości) przyszły minister spraw zagranicznych wykazał w trudnych rozmowach międzyresortowych, głównie z ministrem spraw wewnętrznych Thomasem de Maizière. Umiarkowany frankofil z Kraju Saary (włączonego do Republiki Federalnej Niemiec dopiero w 1957 roku) uważany jest przez jednych za technokratę, przez drugich za polityka pozbawionego raczej wyobraźni. Może to i dobre? Zwłaszcza, że Niemcy miewały już polityków z wybujałą wyobraźnią, co nie najlepiej się dla Niemców kończyło.

No i proszę – ledwie się przeprowadził z gabinetu szefa resortu sprawiedliwości do MSZ, a już do głosu doszła Realpolitik, czego można było doświadczyć w Warszawie. Umiarkowanie, ton rzeczowy, żadnych aluzji, same konkrety. Nie można było tak, Herr Bundesminister, od początku? Niemcy bardzo przestrzegają protokołu. Moja babcia wspominała mi o pewnej „konduktorowej wąskotorowej” spod Poznania i o jej kompleksie wobec „konduktorowej szerokotorowej” ze stolicy księstwa. (…)

No dobrze, ale o co chodziło Merkel w Warszawie? Po pierwsze: o, jak się wydawało zapomniany, Trójkąt Weimarski. Być może stosunek Macrona do Trójkąta, który niegdyś był listkiem figowym Democratic Show w Unii Europejskiej, a dzisiaj – zwłaszcza po Brexicie i problemach w euroklubie – nabrałby znowu znaczenia, przesądził o wyciągnięciu dłoni w kierunku Warszawy? Może krytyka Francji i centralistycznej, aroganckiej nawet polityki Macrona ze strony innych członków Unii Europejskiej wpłynęła na nowe otwarcie Berlina i wolę zapalenia fajki pokoju z Warszawą? Mimo nieporzuconych przez Berlin planów „gospodarczych” budowy Nordstream II Niemcy są zaniepokojone polityką Rosji. Wraca rozsądek? Trzeba mieć nadzieję na dobrą zmianę nad Sprewą. I trzeba Niemcom w tym pomóc.

Cały felieton Jana Bogatki, pt. „Berlin–Warszawa i z powrotem” – jak co miesiąc, na stronie „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr kwietniowy 46/2018, s. 3, wnet.webbook.pl.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Bogatki pt. „Berlin-Warszawa tam i z powrotem” na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl