Mimo medialnego obalenia komunizmu zniesławiający wolnych Polaków system tkwi przede wszystkim w mentalności i w prawie

Niepełnoletnia jeszcze, wiejska dziewczyna Danuta Siedzikówna „Inka” – dziś kultowa postać podziemia niepodległościowego – lepiej rozumiała, w jakiej Polsce przyjdzie nam żyć, niż wielu akademików.

Józef Wieczorek

W Krakowie 11 sierpnia 1947 r. rozpoczął się proces działaczy organizacji Wolność i Niezawisłość (WiN) i mikołajczykowskiego PSL. Oskarżycielem był zastępca Naczelnego Prokuratora Wojskowego ppłk Stanisław Zarakowski. Grzmiał on pod adresem zgromadzonych na ławie oskarżonych pracowników nauki – wśród których byli m.in. znany biolog Eugeniusz Ralski, a także historycy Karol Buczek i Henryk Münch: dziś, gdy państwo chce ratować naukę polską i uniwersytety, nie będzie tolerować zdrajców, tych, którym daje chleb! Dla tych ludzi, którzy przedkładają szpiegostwo nad pracę […], nie ma miejsca w społeczeństwie (Przeciw czerwonej dyktaturze – red. Filip Musiał, Jarosław Szarek; Ośrodek Myśli Politycznej, Instytut Pamięci Narodowej, Kraków 2007).

Rektorzy krakowskich uczelni, zamiast bronić swoich młodszych akademickich kolegów – solidarnie ich potępiali [!], tak że prokurator miał mocne argumenty do ich skazywania! Powoływał się na haniebną rezolucję rektorów!

Podpisali ją m.in. F. Walter – rektor UJ, Stanisław Skowron – dziekan Wydziału Lekarskiego UJ, Walery Goetel – rektor Akademii Górniczej, Adam Krzyżanowski – rektor Wyższej Szkoły Nauk Społecznych. Senat Uniwersytetu Jagiellońskiego potępił walkę zbrojną o przywrócenie niepodległości (posiedzenie senatu 6 II 1947 r. – zapis odezwy do młodzieży akademickiej zachowany w protokołach dostępnych w archiwum UJ, podpisany przez profesorów – dziekanów, prodziekanów, delegatów wydziałów – i rektora F. Waltera). Odezwy Senatu nie podpisał jedynie dziekan prof. Stefan Schmidt, trzy lata później pozbawiony katedry i usunięty z UJ! (R. Terlecki, „Zeszyty Historyczne WiN-u” 18/2002). (…)

Sądzeni i skazani w procesie krakowskim naukowcy to Eugeniusz Ralski, Henryk Munch, Karol Buczek, Karol Starmach, których nazwiska widnieją na tablicy poświęconej pamięci tego procesu na budynku dawnego Sądu Rejonowego przy ul. Senackiej 3.

Eugeniusz Ralski – od 1934 doktor nauk rolniczych, podczas wojny był współorganizatorem tajnego nauczania na Wydziale Rolniczym UJ w Krakowie. W 1944 r. został aresztowany i uwięziony w obozie koncentracyjnym w Krakowie-Płaszowie. Po wojnie współtworzył sieci wywiadowczo-propagandowe na terenie tzw. Obszaru Południowego w ramach organizacji NIE i WiN. (…) W procesie krakowskim został skazany na karę śmierci, którą Bolesław Bierut zmienił w drodze łaski na dożywotnie więzienie. (…) Na wolność wyszedł w 1956 r. Pozostałą część kary zawieszono mu początkowo na dwa lata, a następnie anulowano. Po 1956 r. pracował naukowo i został profesorem zwyczajnym na WSR.

Henryk Münch studiował od 1924 r. historię i geografię na UJ, uzyskując doktorat w 1932 r. Brał udział w kampanii wrześniowej. W czasie okupacji chronił zbiory archiwalne przed zniszczeniem lub wywiezieniem do III Rzeszy. Od 1941 r. działał w ZWZ-AK pod pseudonimem „Mnich”, a po wojnie związał się z WiN. (…)  Został skazany na 15 lat więzienia. Zwolniony w 1956 r., pracował w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa jako kustosz i kierownik działu naukowego. Był członkiem Komisji Urbanistyki i Architektury Oddziału PAN w Krakowie. Prowadził zajęcia z urbanistyki na archeologii w UJ.

Karol Buczek był uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej. Studiował na UJ geografię i historię, doktorat uzyskał w roku 1928, habilitował się w 1936. Już w okresie międzywojennym był związany z ruchem ludowym. (…) Prokurator domagał się dla niego wyroku śmierci, sąd zasądził go na 15 lat więzienia. Zwolniono go w 1954 roku ze względu na gruźlicę. (…) Jego nominację na profesora „belwederskiego” w 1962 zablokował I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka. Profesorem zwyczajnym został dopiero w 1972. Zrehabilitowany wyrokiem Sądu Najwyższego z 30 sierpnia 1989 r.

Karol Starmach brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Obronił doktorat, pracował naukowo jako botanik. Podczas okupacji niemieckiej aresztowany, był więziony w KL Sachsenhausen i Dachau. Po zwolnieniu organizował w Krakowie tajne nauczanie. Po wojnie pracował jako docent na UJ, był czynny w PSL, współpracował z E. Ralskim. W 1946 uwięziony i sądzony w procesie krakowskim, został skazany na 5 lat. Na wolność wyszedł w 1950 r. Od 1956 r. był profesorem UJ w Krakowie, a od 1969 – członkiem PAN.

Jednym z morderców sądowych lat stalinowskich był Julian Haraschin, zwany krwawym Julkiem, który jako prokurator wojskowy wydał ok. 60 wyroków śmierci na niezłomnie walczących o niepodległość. Ilu z nich mogłoby tworzyć elity Wolnej Polski? Niestety elity PRL-u w niemałym stopniu tworzyli mordercy sądowi.

Julian Haraschin po skończeniu kariery prokuratorskiej zaczął robić karierę akademicką na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, i to przy pomocy wybitnych naukowców. Nie tylko zdobywał tytuły naukowe, ale stworzył innowacyjne metody kończenia studiów i uzyskiwania dyplomów bez potrzeby trudzenia się studiowaniem. Gdyby nie wpadka na tle obyczajowym, może by został profesorem, a może i rektorem. Był mordercą sądowym, jednak środowisko akademickie bynajmniej go nie usunęło ze swoich szeregów.

Jak to było możliwe, że wojskowy prokurator reżimu komunistycznego, który posyłał na śmierć polskich patriotów, robił następnie karierę „naukową” na prestiżowym polskim uniwersytecie i do tej pory ten uniwersytet nie chce się z tej hańby rozliczyć?

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Niezłomni – wyklęci przez rektorów” znajduje się na s. 18 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Niezłomni – wyklęci przez rektorów” na s. 18 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Z Rosjanami można rozmawiać, ale trzeba sobie zdawać sprawę z faktu, że oni umów nie będą przestrzegać. Taki mają klimat

Broń chemiczna i biologiczna jest nielegalna. Nie znaczy to wcale, że nie jest stosowana. Najlepszym tego dowodem jest zatrucie obywatela brytyjskiego, z którym prezydent Putin miał stare porachunki.

Jan Martini

Poniżej przedstawiam tłumaczenie fragmentu książki Richarda Clarke’a Against All Enemies na temat efektów porozumień pokojowych zawartych z ZSRR (obecna Rosja). Autor był jednym z pięciu ludzi w Ameryce, który widział przysłany przez Anglików raport na temat wielkiego sowieckiego programu broni bakteriologicznej. Anglicy dowiedzieli się o sprawie od wysokiej rangi sowieckiego naukowca koordynującego program, zbiegłego do Wielkiej Brytanii.

„W 1973 r. ZSRR, USA i inne państwa podpisały traktat stawiający poza prawem broń biologiczną. My zniszczyliśmy nasze zapasy. ZSRR utrzymywał, że zrobił to samo. Kłamali. Nie tylko nie zniszczyli swoich broni biologicznych, ale znacznie rozszerzyli program, pracując nad broniami o przerażających możliwościach. Ich laboratoria pracowały nad wirusami Marburg i Ebola, które powodowały u ofiar krwawienia ze wszystkich otworów ciała i organów wewnętrznych, aż do śmierci.

Rosjanie doskonalili bomby, pociski artyleryjskie i inne środki do przenoszenia i rozsiewania takich czynników chorobotwórczych jak wąglik, botulinum, ospa i bakterie odporne na antybiotyki. Rosjanie już mieli zmagazynowane pociski napełnione tymi truciznami. Ponad 100 000 Sowietów pracowało nad tym tajnym programem w wielu laboratoriach i fabrykach na terenie całego ZSRR.

Co więcej – bardzo miły i przyjazny wysoki urzędnik radziecki, który z nami negocjował traktaty rozbrojeniowe, doskonale wiedział o tych nielegalnych programach, ale ich istnienie utrzymywał w tajemnicy przed nami.

Nie były to miłe wiadomości dla nas, ale jeszcze bardziej kłopotliwe były dla Sekretarza Stanu Jima Bakera. Baker poinformował Pentagon, Kongres i Prezydenta, że możemy bezpiecznie podpisać kilka większych porozumień rozbrojeniowych z Sowietami. Stwierdził, że jest bardzo nieprawdopodobne, by przywódcy sowieccy pozwolili sobie na ryzyko pogwałcenia porozumień. Jeśliby tak zrobili, wywiad amerykański jest w stanie to wykryć za pomocą „narodowych środków technicznych” pozostających w naszej dyspozycji. Jim Baker musiał teraz zmierzyć się z sytuacją, gdyż Sowieci jednak zaryzykowali, a nasze „narodowe środki techniczne” nie zdołały wykryć nielegalnego, wielkiego programu zbrojeniowego.

Gdyby nie wiara w brytyjski wywiad, którą wykazał rosyjski zbiegły naukowiec, nic byśmy nie wiedzieli o niezmiernie groźnym zagrożeniu bakteriologicznym.

Pierwszą reakcją Bakera było trzymanie wiadomości w tajemnicy do czasu, gdy sowieccy przywódcy zgodzą się na zniszczenie swoich broni w obecności amerykańskich obserwatorów. Niestety Sowieci po konfrontacji wcale nie byli skłonni do kooperacji. Twierdzili, że Amerykanie muszą mieć także taki tajny program i żądali inspekcji naszych fabryk. Dyskusje trwały jakiś czas i w końcu Rosjanie zgodzili się zniszczyć wszystko i umożliwić ograniczoną kontrolę przez naszych obserwatorów. Osobiście nigdy nie czułem się usatysfakcjonowany tym, co nam Sowieci przedstawili. Po pierwsze – nie dostaliśmy kompletnej listy wszystkiego, co wytworzyli (i zniszczyli), po drugie – nie dali nam antidotum na szczepy chorobotwórczych drobnoustrojów, które z pewnością musieli mieć”.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Rokowania wysokiego ryzyka” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Komentarz Jana Martiniego pt. „Rokowania wysokiego ryzyka” na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Radiowywiad / Nawet Jules Verne w sferze łączności nie wyszedł poza wizję globalnej sieci elektrycznego telegrafu

Co zrobić, jeśli sabotażyści uszkodzą przewód? Odpowiedź wynalazcy była dobitna: „powiesić, jeśli się złapie, potępić, jeśli się nie złapie, w obu przypadkach natychmiast naprawić przewód”.

Rafał Brzeski

Jak porozmawiać na odległość? Jak porozmawiać na odległość tak, aby inni nie słyszeli? Jak podsłuchać tych, co rozmawiają? Pytania te nurtowały ludzi od niepamiętnych czasów. Sposoby szybkiego i bezpiecznego przekazywania informacji na duże odległości spędzały sen z powiek władcom, wodzom, kupcom i spiskowcom. Przechwytywanie i odczytywanie tych informacji fascynowała strażników pieczęci, dyplomatów i mędrców. (…)

Komunikacyjny „rynek” przejęły telegrafy mechaniczne lub, jak kto woli, wizualne, przy czym najbardziej znany jest semafor, konstrukcji francuskiego wynalazcy Claude’a Chappe’a, który na początku lat 1790. pasjonował się sposobami usprawnienia łączności wojskowej.

On również eksperymentował z elektrycznością, ale miał kłopoty z poprawną izolacją i skoncentrował się na telegrafie mechanicznym. Wykorzystał w nim osadzone na słupie ramiona na osiach, tworzące coś w rodzaju litery H. Słup umieszczano na specjalnie budowanych wieżach, podobnych nieco do latarni morskich. Każde ramię H mogło zająć 7 pozycji, a pozioma konstrukcja pozwalała na 4 układy, co w sumie dawało 196 kombinacji. (…)

Claude Chappe otrzymał tytuł Dyrektora Telegraficznego oraz zamówienie na budowę kolejnych łańcuchów stacji semaforowych. Wraz z braćmi połączył wkrótce 50 stacjami Paryż ze Sztrasburgiem, a potem Paryż z Brestem i Lille. Ten ostatni łańcuch przedłużono w 1810 roku aż do Amsterdamu. System rozrastał się i kiedy w 1852 roku zestarzał się techologicznie i postanowiono go zamknąć, liczył 556 stacji semaforowych i ponad 4000 kilometrów. System był jak na owe czasy szybki. W sierpniu 1838 roku depeszę o narodzinach księcia Orleanu przekazano z Paryża do Tuluzy w 2,5 godziny. (…)

Prawdziwa rewolucja telegraficzna rozpoczęła się wraz z kodowaniem liter alfabetem Morse’a, czyli kombinacją krótkich i dłuższych sygnałów zwanych popularnie kropkami i kreskami. Malarz i artysta Samuel Morse oglądał różne modele telegrafów podczas podróży po Europie w 1832 roku. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych próbował skonstruować własny telegraf, ale rezultaty były mizerne, aż w 1837 roku zaprosił do współpracy młodego konstruktora i świetnego mechanika Alfreda Vaila.

Morse miał dobre pomysły, ale wychodziły mu jakieś zygzaki, Vail gruntownie przebudował stację odbiorczą i po roku 5 kilometrów od nadajnika zaczęły pojawiać się kropki i kreski. Potem poszedł do drukarni, gdzie od zecera dowiedział się, jakie litery są najpopularniejsze w języku angielskim i obdzielił je najkrótszymi symbolami. Litera „E” dostała kropkę, a litera „T” – kreskę. Reszta liter otrzymała od Vaila kombinacje w zależności od częstotliwości pojawiania się ich w anglojęzycznych tekstach. Tytuł Alfreda Morse’a do alfabetu kropek i kresek jest więc dość wątpliwy i powinno się raczej mówić „alfabet Vaila”, ale Morse miał koneksje oraz kontakty, dzięki którym promował w waszyngtońskich wyższych sferach „swój” telegraf i kod kropek i kresek. I tak już zostało.

Uporczywe dreptanie Samuela Morse’a po waszyngtońskich korytarzach władzy, gdzie uważano go za plecami za nieszkodliwego maniaka, dało wreszcie wyniki. W marcu 1843 roku Kongres wyłożył olbrzymią sumę 30 tysięcy dolarów na budowę linii telegraficznej z Waszyngtonu do Baltimore. Pierwszą depeszę przesłano 24 maja 1844 roku z oszałamiającą szybkość transmisji sześciu słów na minutę. Sukces kropek i kresek był druzgocący. (…)

Trudności z podsłuchem linii telegraficznych ujawnił przebieg wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych. Była to wojna manewrowa, w której logistyka koncentrowała się wzdłuż linii kolejowych i rzek. Zdobycie wiarygodnych wiadomości było w niej niezwykle ważne, ale chociaż rozkazy przekazywano głównie drogą telegraficzną, to ich przejęcie nie było wcale łatwe. Wymagało bowiem wspięcia się na słup telegraficzny linii biegnącej zazwyczaj wzdłuż często patrolowanych torów kolejowych. Trzeba było wiedzieć, kiedy wiadomości są przekazywane. Podsłuchujący musiał mieć odpowiednie urządzenie i być wcale sprawnym telegrafistą, żeby siedząc na słupie poprawnie zanotować nadawane kropki i kreski. Potem trzeba było zarejestrowaną korespondencję przekazać do sztabu i jeśli udało się odszyfrować depeszę, dopiero wówczas uzyskane informacje mogły być wykorzystane we własnych planach i rozkazach. Element czasu był decydujący. Wojna secesyjna nauczyła również dwóch praw obowiązujących do dzisiaj: w każdym konflikcie potrzebny jest zespół wprawnych kryptoanalityków, aby sprawnie prowadzić dekryptaż korespondencji przeciwnika oraz: przed ważną operacją dobrze jest utrzymać ruch łącznościowy na zwykłym poziomie albo zarządzić ciszę. (…)

W drugiej połowie XIX wieku elektryczny telegraf jawił się szczytem techniki. W 1861 roku Western Union Telegraph Company uruchomiła liczącą ponad 3000 kilometrów linię z St. Joseph w stanie Missouri do Sacramento w Kalifornii. W 1866 roku podmorski kabel połączył Amerykę z Europą. Nawet taki futurolog jak Jules Verne, pisząc w 1863 roku powieść „Paryż w XX wieku” (odrzuconą przez wydawców jako totalnie nierealną), rysując obraz francuskiej stolicy sto lat później, czyli w 1963 roku, w sferze łączności nie wyszedł poza wizję globalnej sieci elektrycznego telegrafu, ale miał to być telegraf absolutnie bezpieczny.

Tymczasem nadciągała kolejna rewolucja. Mimo wszelkich zalet, telegraf miał też istotną wadę. Nadawcę i odbiorcę musiał łączyć przewód. Owszem, nie było go łatwo skutecznie podsłuchać, ale było łatwo przeciąć i trwale przerwać łączność, nawet jeśli przewód został zamaskowany, zakopany lub położony na dnie rzeki lub morza. Ponadto telegrafem nie można się było porozumieć z okrętem przebywającym na morzu. Nie dziwi więc, że pionierskie eksperymenty z telegrafem bez drutu prowadził oficer Royal Navy komandor Henry Jackson, któremu w 1896 roku udało się, wykorzystując detektor fal elektromagnetycznych zwany kohererem, uruchomić z rufy swego okrętu HMS Defiance dzwon umieszczony na dziobie. Kilka dni później Jackson powtórzył eksperyment i uruchomił dzwon na pokładzie odległego o 3 mile morskie HMS Source. Można było przesyłać sygnał bez drutu! (…)

W 1901 roku nawiązano łączność przez Atlantyk. Ten epokowy eksperyment nie tylko zagwarantował przyszłość łączności radiowej, ale również doświadczalnie udowodnił, że fale radiowe nie rozchodzą się po linii prostej, ale sięgają poza horyzont, chociaż wówczas nikt jeszcze nie wiedział dlaczego.

Transatlantyckie eksperymenty na wybrzeżu Kornwalii, w miejscu zwanym do dzisiaj Wireless Point, obserwowali i podsłuchiwali bacznie agenci brytyjskiej Eastern Telegraph Company, widząc w Gugliemie Marconim bardzo niebezpiecznego konkurenta do kontraktów rządowych. Wiedzieli, gdzie zaatakować. Urządzenia kablowe łączyły tylko nadawcę i odbiorcę. Urządzenia radiowe nadawały w eter i sygnał mógł odebrać, kto chciał, byle tylko miał odbiornik. O zachowaniu tajemnicy łączności radiowej nie mogło być mowy. (…)

Era telegrafu była więc czasem utajniania korespondencji, erą kryptologów. Era łączności bezdrutowej – okresem łamania szyfrowanej korespondencji, erą kryptoanalityków i dekryptażu.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Początki radiowywiadu” znajduje się na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Początki radiowywiadu” na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Śpiewacy poznańscy w „Śpiewakach norymberskich” Richarda Wagnera. Karkołomne zadanie dla współczesnych realizatorów

Po trzech godzinach spektaklu, z perspektywą jeszcze ponad dwóch godzin, moja cierpliwość została wyczerpana i po prostu wyszłam z teatru. Nie byłam przy tym jedyna w tym akcie „głosowania nogami”.

Celina Martini

Miałam już okazję na łamach „Kuriera WNET” wyrazić swoją opinię na temat niestosownej zbieżności terminu wystawienia tej nacjonalistycznej niemieckiej opery ze stuleciem odzyskania niepodległości Polski i takąż rocznicą zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Jakimś usprawiedliwieniem dla takiego wyboru repertuarowego mogło być jedynie, gdyby okazało się, że otrzymaliśmy zjawiskowe dzieło, fajerwerk artystyczny dający niezapomniane wrażenia i każący wybaczyć historyczne faux pas. (…)

Wystawianie Wagnera dzisiaj jest zadaniem mocno karkołomnym. Jak skrócić dzieło, by zachować jego charakter i sens muzyczny? Jak podać treść i filozoficzne przesłanie, by były interesujące dla współczesnych? Jak uniknąć asocjacji z „późnym wnukiem” – Hitlerem, który upodobał sobie niektóre wagnerowskie idee? Z tego ostatniego powodu w Polsce przez kilkadziesiąt lat po wojnie nie wystawiano oper Wagnera.

Współcześni reżyserzy, zgodnie z zasadami dekonstrukcji, destrukcji i dekompozycji, mają swoje sposoby na „odświeżenie” sztuk. W tym celu zazwyczaj wprowadzają na scenę trochę nagości, akcenty antyklerykalne i elementy zupełnie obce idei autora, a dające efekt zaskoczenia. Niestety sposoby te są już tak oklepane i zużyte, że zamiast zainteresowania budzą znudzenie i irytację. Reżyser poznańskiej inscenizacji Śpiewaków norymberskich poszedł tą właśnie drogą.

W pierwszym akcie nie wiadomo dlaczego ubrał Magdalenę – przyjaciółkę głównej bohaterki – w habit mniszki dzierżącej modlitewnik. Wprowadził też na scenę – zwłaszcza w akcie drugim – całą masę postaci alegorycznych mniej (raczej) lub więcej związanych z treścią sztuki. Zastawił w ten sposób chytrą pułapkę na widza, któremu zawsze może zarzucić niedostatek inteligencji w rozszyfrowaniu swoich artystycznych zamierzeń. Jednocześnie ten natłok wrażeń odwraca uwagę od sedna spektaklu, którym jest muzyka. (…)

Nie chciałabym jednak odmawiać poznańskiej realizacji należnych jej zalet. Sam fakt opanowania tak ogromnej i skomplikowanej formy sztuki jest sam w sobie godzien podziwu. Bogactwo inscenizacji świadczyło o możliwościach teatru. Strona muzyczna, jak zawsze, trzymała przyzwoity europejski standard, choć z pewnością takie kolosalne przedsiewzięcie artystyczne wymaga kilkakrotnej prezentacji przed publicznością, aby wykonawcy nabrali większej naturalności i śmiałości. Dlatego niezrozumiała jest dla mnie polityka repertuarowa dyrekcji Teatru, która daje na afisz jedynie po 3–4 kolejne przedstawienia danej opery, by porzucić je w momencie, kiedy artyści zaczynają się w niej pewniej czuć.

Z zadowoleniem przyjęłam informację, że reżyser złagodził nacjonalistyczny wydźwięk zakończenia opery, każąc głównemu protagoniście, zamiast stanąć z niemiecką sztuką na czele niemieckiego ludu (jak napisał Wagner), uciekać w przerażeniu ze sceny.

Tak więc, nie odmawiając poznaniakom prawa do poznawania największych arcydzieł światowej sztuki operowej, ponownie wyrażam żal, że nie skorzystano z ważnych rocznic, aby zaprezentować którąś z wybitnych polskich oper. Cudze chwalicie, swego nie znacie…

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Wagner i śpiewacy poznańscy” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Komentarz Celiny Martini pt. „Wagner i śpiewacy poznańscy” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Dziura wstydu, a nie miasto z morza i marzeń. Władze zupełnie nie mają kontroli nad inwestycją „Nowa Marina Gdynia”

Jak to w ogóle możliwe, że nasze miasto Gdynia, budowane przez całą Polskę, utraciło kontrolę nad strategiczną działką, położoną w samym sercu miasta – bo jak nazwać inaczej sprzedanie tego terenu?

Tomasz Hutyra

Co dzieje się z gdyńską mariną, do której wchodził kiedyś regularnie między innymi „Zawisza Czarny”? Z punktu widzenia miejskich włodarzy marina ma się superdobrze. Nieustannie wymyślają różne dumne hasła, a że na przykład Gdynia to żeglarska stolica Polski, a po wybudowaniu trzech szklanych budynków z restauracjami, pubami i biurami to w ogóle będziemy mieli jak w Saint Tropez! Według gdyńskich włodarzy jest po prostu świetnie. Ale ten obrazek, mozolnie kreślony polityczno-samorządowymi rękoma, natychmiast znika z pola widzenia, gdy pochylimy się nad problemem, poczytamy opinie żeglarzy, posłuchamy dramatycznych głosów płynących z różnych środowisk. (…)

Na początku warto opisać plan powiązań biznesowych, schematy przekształceń własnościowych oraz odsłonić tajemnicze układy towarzyskie rzutujące na możliwości realizacji przedsięwzięcia inwestycyjnego pod szumnym hasłem „Nowa Marina Gdynia”. Zaczynając od dokumentów najprostszych, ogólnie dostępnych w Krajowym Rejestrze Sądowym, można od razu zauważyć coś bardzo podejrzanego. Otóż jeden z dokumentów złożonych w KRS uwidacznia kapitał zakładowy przedmiotowej spółki, mającej za zadanie wybudować wspomniany kompleks. Kapitał ten wynosi tylko 115 tys. złotych (stan na rok 2017)! Przecież owa spółka ma realizować inwestycje za dziesiątki milionów złotych!

Można by pomyśleć tak: są na dorobku, mają solidny biznesplan, doskonały pomysł, dodatkowo działają na rzecz dobra wspólnego, gdyż zajmą się zmianą wizerunku centrum miasta; wreszcie – doprowadzą do powstania supernowoczesnej mariny. Sprzyjają im media, przynajmniej jeszcze niedawno tak było, a zarządzający miastem, z prezydentem Szczurkiem na czele, roztaczają przed mieszkańcami niesamowite wręcz wizje przyszłych korzyści wspólnych. Jednak inwestycja od paru lat nie może ruszyć, bo na zawiłej drodze meandrów politycznych ustawiaczy coś się wydarzyło, tyle że przeciętny obywatel pojęcia nie ma, o co chodzi! Jeden z gdyńskich, byłych już urzędników, pan Banel, zamiast wyjaśnić sprawę, odsyła z pytaniami do zarządu celowej spółki nomenklaturowej powołanej przez PZŻ do wybudowania „Nowej Mariny Gdynia”. (…)

Fot. T. Hutyra

W roku 2014 PZŻ sprzedał jedną z sąsiadujących z obecną mariną działek, będącą własnością Skarbu Państwa, lecz dzierżawioną wieczyście, jakiemuś podmiotowi z Norwegii, za którym stoi prawdopodobnie dwóch tamtejszych rybaków. Sprzedał za dwadzieścia jeden milionów złotych, aby zasilić swój budżet i zrealizować interesującą nas inwestycję. Gdzie są pieniądze za tę transakcję? Jeżeli wpłynęły na konto PZŻ, to według mnie winny być przelane na konto Spółki Nowa Marina Gdynia SA, a tej znów byłoby łatwiej z kapitałem zakładowym dwudziestu jeden milionów złotych szukać finansowania. Taka tylko hipoteza. (…)

Miasto zupełnie nie ma kontroli nad inwestycją „Nowa Marina Gdynia” – tak jednoznacznie wynika ze słów tego urzędnika, ale nie tylko jego. Inni przedstawiciele samorządu twierdzą to samo: nie mamy kontroli nad tą inwestycją. Jak to jest w ogóle możliwe, że nasze miasto Gdynia, budowane przez całą Polskę, utraciło kontrolę nad strategiczną działką, położoną w samym sercu miasta – bo jak nazwać inaczej sprzedanie tego terenu?

Moją ciekawość budzi również, co będzie, jeśli inwestycja w ogóle nie ruszy? I tutaj znajdziemy fundamenty do teorii spisku! Po pierwsze, dla żeglarzy, dla klubów, dla zwykłych mieszkańców Gdyni lepiej będzie, jak ten projekt wyląduje w koszu. O tym napiszę w następnym artykule. Natomiast dla zarządzających moim miastem będzie to powód do zmartwień, do czarnego pijaru, a może nawet do wyborczej klęski.

Cały artykuł Tomasza Hutyry pt. „Nadmuchane żagle” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Hutyry pt. „Nadmuchane żagle” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Czy „myślę, czuję, decyduję” – że dziecko w łonie matki to „twór rakowy w organizmie kobiety, który też się usuwa”?

Celebryci jednego dnia wrzucają na Instagram fotki prezentujące dłoń z wymalowaną na niej linią prostą, a po 48 godzinach trzymają transparenty z hasłami: „Nie jestem za aborcją, jestem za wyborem”.

Małgorzata Szewczyk

Życie często składa się z paradoksów, nie wszyscy jednak potrafią je odczytać. 21 marca obchodzony był po raz kolejny Światowy Dzień Zespołu Downa. Gwiazdy, gwiazdeczki… celebrytki i celebryci ruszyli, by włączyć się w akcję #LiniaProsta, wspierającą jedną z organizacji charytatywnych działającą na rzecz usamodzielnienia się osób z zespołem Downa. Cóż, każdy powie: niewątpliwie przedsięwzięcie szlachetne, a cel szczytny.

Żeby było jasne – nie wnikam w motywację aktorów, aktorek czy osób „znanych z tego, że są znani”, zaangażowanych w kampanię, tyle tylko, że zaledwie dwa dni później… większość z nich z takim samym zapałem włączyła się w „czarny protest”, biorąc udział w marszach i pikietach przeciwko projektowi „Zatrzymaj aborcję”. Jednego dnia wrzucają więc na Instagram fotki prezentujące dłoń z wymalowaną na niej linią prostą, a po 48 godzinach trzymają transparenty z hasłami: „Nie jestem za aborcją, jestem za wyborem”, „Myślę, czuję, decyduję” czy „Moja macica to nie kaplica”.

Czy ci wszyscy piękni, młodzi i sławni (przez litość nie wymienię konkretnych nazwisk), cytując klasyka, „nie myślą i nie czują”, że sami sobie przeczą? Z jednej strony udowadniają, że są tacy solidarni, humanitarni, tacy otwarci na niepełnosprawnych, dodajmy, tych, którym pozwolono się urodzić, a z drugiej strony powtarzają jak mantrę slogany: „zlepek komórek” „płód”, a nie człowiek, nie dziecko. Himalaje indolencji i pogardy osiągnął jednak jeden ze złotoustych dziennikarzy TVN-u, nazywając dziecko w łonie matki „tworem rakowym w organizmie kobiety, który też się usuwa”.

Trudno w tym miejscu o komentarz, mnie jednak najbardziej uderzył inny paradoks – obecność na czarnym proteście młodej matki, pchającej małe dziecko w wózku i jej wypowiedź dla telewizji publicznej, że chce, by jej córka miała wybór. Nie wiem, czy dziewczynka urodziła się chora, ale na podstawie wypowiedzi kobiety nasunęły mi się pytania, czy ona po prostu tego dziecka nie chciała? Czy gdyby miała ów „wybór”, to by jej nie urodziła? Czy żałuje, że dała jej życie?

Może warto przypomnieć tym wszystkim, którzy z taką zajadłością, bezwzględnością, wulgarnością i obrzydzeniem afiszowali swoją postawę wobec nienarodzonych i ich rodziców, organizując i uczestnicząc w seansach nienawiści, jakimi były czarne protesty/marsze, że projekt „Zatrzymaj aborcję” dotyczy wyłącznie aborcji eugenicznej, bez karania kobiet. Ale to do pięknych i sprawnych głów chyba niestety nie dotrze…

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Paradoksy” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Paradoksy” na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Francuska prawica podnosi się z upadku po ubiegłorocznej klęsce wyborczej, zmienia oblicze i walczy o poparcie społeczne

Po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych wróżono Francji koniec tradycyjnych obozów politycznych. Prognoza ta sprawdziła się w przypadku lewicy, jednak nie w przypadku prawicy.

Zbigniew Stefanik

Znokautowana kilka miesięcy temu francuska prawica wraca do politycznej gry.

Już podczas częściowych wyborów do senatu we wrześniu ubiegłego roku okazało się, że Partia Republikanie posiada nadal bardzo sprawne struktury terenowe i lojalnych samorządowców, dzięki głosom których wygrała zeszłoroczne częściowe wybory do senatu, a prezydencki obóz polityczny odniósł pierwszą od swego powstania polityczną porażkę. Od początku roku 2018 Republikanie przechodzą do skutecznej ofensywy we francuskiej przestrzeni politycznej i niemal systematycznie wygrywają uzupełniające wybory do niższej izby parlamentu, pokonując niemal za każdym razem kandydatów La République en Marche.

Pomimo przegranej w zeszłorocznych wyborach prezydenckich, parlamentarnych i częściowych wyborach do senatu; pomimo rozłamów, afer finansowych i prokuratorskich oskarżeń pod adresem liderów Frontu Narodowego, także i ten obóz polityczny nie upadł i nadal może liczyć na dwucyfrowe poparcie we Francji.

Marine Le Pen, mimo bezpardonowej wojny, którą wypowiedzieli jej przeciwnicy w FN, w tym jej ojciec, nadal jest przywódczynią tego ugrupowania. Udało się jej przeforsować swoją strategię polityczną zmiany wizerunku i tzw. „dediabolizacji” partii. Formalnie Front Narodowy przestał istnieć, a w jego miejsce Marine Le Pen na ostatnim kongresie partii powołała nowe ugrupowanie z nową nazwą, nowym szyldem i starym logo: Rassemblement National, czyli Zrzeszenie Narodowe. (…)

11 marca tego roku odbył się w Lille ostatni kongres Frontu Narodowego. Partia Jean-Marie Le Pena po 46 latach politycznej działalności przestała formalnie istnieć. Na kongresie została powołana nowa partia z nowym statutem i nową nazwą. Logo frontystów pozostanie jednak niezmienione. Marine Le Pen po stoczeniu potężnej batalii ze swoim ojcem i przeciwnikami w FN postawiła na swoim i doprowadziła do powołania nowego ugrupowania politycznego, co ma sprawić, że frontysci uzyskają zdolność koalicyjną oraz realną perspektywę sprawowania w przyszłości władzy we Francji. W obozie politycznym frontystów ma zmienić się wszystko. Jednak po kongresie w Lille i wygłoszonym tam przemówieniu Marine Le Pen można odnieść wrażenie, że prócz nazwy w ugrupowaniu frontystów innych zmian brak. Pod względem przekazu przemówienie Marine Le Pen z Lille rozczarowało tych wszystkich, którzy spodziewali się wielkiej, wielowymiarowej zmiany w obozie politycznym Marine Le Pen, która od wielu miesięcy robi wiele, aby udowodnić, że nie jest polityczną córką swojego ojca.

Podobnie jak we Froncie Narodowym, w Partii Republikanie doszło do powyborczych rozliczeń, konfliktów i rozłamów. Zdecydowana większość polityków związanych z Alainem Juppé postanowiła opuścić szeregi Partii Republikanie w kilka tygodni po zeszłorocznych wyborach parlamentarnych nad Sekwaną. Część bezpartyjnych juppéistów przystąpiła do obozu politycznego Emmanuela Macrona (jak obecnie urzędujący premier nad Sekwaną). Ci zaś, którzy nie dołączyli do La République en Marche, powołali najpierw własny, niezależny od Partii Republikanie klub parlamentarny „Les Constructifs”, czyli „Konstruktywni”, a później własny polityczny byt – „Agir”, czyli „Działać”. 10 grudnia 2017 roku Partia Republikanie wybrała nowego przewodniczącego. Został nim były minister w rządzie François Fillona i sarkozysta, Laurent Wauquiez. (…)

Od momentu objęcia stanowiska przewodniczącego partii Laurent Wauquiez udowadnia, że nie zamierza stawiać na dyplomację i kompromisowość. Politykom centroprawicowym ze swojej partii dał do zrozumienia, że nikogo w partii siłą trzymać nie będzie. Nie szczędzi ostrych słów i zdecydowanej krytyki swoim politycznym oponentom. Atakuje, mówi wprost i stawia polityczną kawę na ławę do tego stopnia, że część komentatorów francuskiej sceny politycznej mówi o „trumpizacji” Republikanów pod przewodnictwem Laurenta Wauquieza, a sam zainteresowany poprzez swoje franc parler zyskuje nad Sekwaną coraz więcej zwolenników i coraz większą popularność. (…)

Partia Republikanie Laurenta Wauquieza rośnie w siłę i odnosi polityczne sukcesy, mimo to ciągną się za nią afery finansowe z przeszłości. Ich negatywnymi bohaterami są przywódcy i liderzy tej partii sprzed lat. 20 marca tego roku został aresztowany były francuski prezydent Nicolas Sarkozy. Francuska policja zatrzymała go w związku z podejrzeniami o nielegalne finansowanie kampanii wyborczej w 2007 roku.

Sztab wyborczy Nicolasa Sarkozy’ego oraz najbliżsi jego współpracownicy mieli przyjąć co najmniej kilka walizek zawierających co najmniej 50 milionów euro. Pieniądze te mieli otrzymać z Libii, od Muammara Kadafiego, za pośrednictwem libijskich przemytników broni i przedstawicieli tamtejszego świata przestępczego. (…)

Jednak mimo rosnącego poparcia francuskiej prawicy, nie należy oczekiwać w najbliższym czasie jej zjednoczenia. Albowiem o ile frontysci wyciągają rękę do zjednoczenia albo przynajmniej do współpracy na szczeblu centralnym, to perspektywa ta nie spotyka się z akceptacją Republikanów, ich liderów, w tym samego Laurenta Wauquieza, który – jak wszystko na to wskazuje – woli liczyć na swój własny potencjał, swoje własne siły i zasoby swojego ugrupowania w konfrontacji z Emmanuelem Macronem i jego obozem politycznym.

Trudno wyobrazić sobie, aby aktualnie Partia Republikanie chciała wchodzić w otwarty sojusz czy jednoczyć się z ugrupowaniem Marine Le Pen, które nad Sekwaną dla dużej części francuskiego społeczeństwa jest uosobieniem wszelkiego zła. Połączenie obu partii uniemożliwiają również ich diametralnie różniące się programy gospodarcze. Co więcej, Republikanie stanowczo odcinają się od szeroko pojętego eurosceptycyzmu, a ich liderzy przedstawiają swoją partię jako ugrupowanie wręcz euroentuzjastyczne i przypominają, iż ich partia należy do Europejskiej Partii Ludowej. (…)

Wiele na to wskazuje, że polityczna przyszłość Francji będzie należała do prawicy.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Francuska prawica w przebudowie” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Francuska prawica w przebudowie” na s. 12 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Protesty studenckie w marcu 1968 roku w Gliwicach. Wspomnienia uczestnika wydarzeń – studenta sprzed 50 lat

Działacz ZMS poszedł na demonstrację, aby przekonywać studentów o niecelowości protestu. Milicjanci nie rozpoznali, że jest działaczem komunistycznej młodzieżówki, i sprawili mu porządne lanie.

Tadeusz Loster

W 2008 roku mój dobry znajomy Andrzej Jarczewski udostępnił mi materiały będące w posiadaniu Katowickiego IPN-u. Wśród 59 zdjęć jedno przedstawiało grupę studentów Wydziału Górniczego, uczestników studenckiej gliwickiej manifestacji z 11 marca 1968 roku. Odnalazłem tam siebie. Wówczas, po czterdziestu latach, czytając meldunki ówczesnej milicji oraz Służby Bezpieczeństwa dołączone do zdjęć i znając studenckie losy współtowarzyszy manifestacji utwierdziłem się w przekonaniu, że trudności na uczelni, które dotknęły mnie i moich kolegów, nie były przypadkowe. (…)

12 marca na poranne zajęcia Krzysiu Papiernik przyniósł gazetę „Trybuna Robotnicza”, w której ukazało się oświadczenie Rektora Politechniki Śląskiej prof. Jerzego Szuby, który potępił demonstrację i nazwał ją „wybrykiem nieodpowiedzialnych elementów”, a uczestników nazwał „mętami i chuliganami”. Oświadczenie rektora niektórych z nas oburzyło, ale i rozbawiło.

Tego dnia zajęcia skończyłem wcześnie i poszedłem na obiad do domu. Mama odradzała mi pójście na demonstrację. Udało się jej przeciągnąć obiad tak, że z domu wyszedłem po 16 i ponad kilometr biegłem z Nowotki (Daszyńskiego) na Rynek. Na miejsce przybyłem już po „pałowaniu”. Między placem Inwalidów a ulicą Dolnych Wałów stały milicyjne nyski z osiatkowanymi oknami, do których wtaszczali się milicjanci w długich płaszczach w kaskach i okularach ochronnych. Niektórzy trzymali na smyczy duże psy w kagańcach.(…) Ulicą często przejeżdżały milicyjne nyski oraz „szczekaczka”, która straszyła, głośno zakazując zgromadzeń. Franek tłumaczył mi się, że on nie protestuje, tylko przyszedł zobaczyć, co się dzieje. Poszliśmy ulicą Strzody w kierunku placu Krakowskiego. Tutaj na skrzyżowaniu jezdnia i ściana budynku kina „X” były mocno zalane wodą. Krążyły tu milicyjne polewaczki i przystosowany do polewania ludzi wóz straży pożarnej. Na placu Krakowskim od znajomych studentów dowiedziałem się, że zbieramy się przy akademikach na Łużyckiej. Franek przestraszył się i odszedł. Pod akademikami zebrało się kilkudziesięciu studentów, ale w momencie pojawienia się polewaczki rozpierzchliśmy się. Z okien akademików słychać było okrzyki i docinki studentów. Pokrążyłem po mieście i wróciłem do domu.

Następnego dnia przed zajęciami studenci, którzy dostali pałką, uciekli „pałkownikom” lub zostali polani wodą opowiadali te zdarzenia jako przygodę. Kpili z Tadzia, naszego kolegi z roku, który jako działacz ZMS oraz członek partii poszedł w czapce studenckiej na demonstrację, aby przekonywać studentów o niecelowości protestu. Nie uciekał, kiedy milicja zaczęła pałować. Milicjanci nie rozpoznali, że jest działaczem komunistycznej młodzieżówki, i sprawili mu porządne lanie. (…)

14 marca przed południem władze Wydziału Górniczego przerwały zajęcia i wszystkich studentów wydziału zgromadziły w auli 200, gdzie przemawiał do nich I Sekretarz Komitetu Uczelnianego PZPR doc. dr Stanisław Janiczek. Mimo „powagi” zajmowanej funkcji, pan docent był bardzo cichym i zrównoważonym człowiekiem. Mówił bardzo ogólnie i spokojnie. Ze strony studentów głos zabrał Aleksander Steinhoff, student IV roku. Mówił też bardzo ogólnie i niby na temat, ale dziś nie potrafię przytoczyć choć kilku jego słów. Aleksander Steinhoff był starszym bratem Janusza Steinhoffa, mojego kolegi z roku, który w latach 1997–2001 był Ministrem Gospodarki, a w 2000 roku awansował na wicepremiera. Jedno, co mogę zaświadczyć: 11 marca 1968 roku obaj bracia Steinhoffowie byli uczestnikami gliwickiej studenckiej manifestacji.

Kilka dni po demonstracji studenckiej do mojego ojca do pracy przyszedł milicjant i pokazał mu zdjęcie, na którym byłem ujęty jako uczestnik zajść. Ojciec obejrzał i z iście lwowską swadą powiedział „Ta patrz się pan, ja myślałem, że to batiar, a to porządny człowiek”. Pod koniec marca ojciec mój poszedł do szpitala z nierozpoznaną marskością wątroby, którą zafundowali mu Niemcy podczas wojny blisko pięcioletnią dietą w jenieckim obozie dla żołnierzy polskich w Niemczech. W szpitalu ojciec zaraził się żółtaczką zakaźną i zmarł we wrześniu tegoż roku. Gdyby nie choroba i śmierć, przypuszczalnie wylaliby go z pracy.

W archiwach Katowickiego Oddziału IPN znajduje się 59 zdjęć z gliwickiej studenckiej manifestacji w 1968 roku. Zdjęcia były tak wykonane, żeby umożliwić identyfikację demonstrujących studentów, a nie uwiecznić panoramę wydarzeń. Niektóre z nich są identyczne i różnią się tylko opisami na odwrocie. Na przykład zdjęcie nr 1/6 zostało opisane przez bezpiekę następująco: „Zdjęcie zostało wykonane dnia 12.03.68 r. w Gliwicach na placu Krakowskim. Przedstawia jednego z bardziej aktywnych manifestantów w dniu 11.03. 1968 r. (Y). W dniu 12 marca stał przeważnie z boku i złośliwie naśmiewał się z wysiłków MO w rozproszeniu zgromadzenia. Wszedł do gmachu Wydziału Chemicznego Politechniki Śląskiej o godz.17.30”. Ten sam opis, wykonany innym charakterem pisma, widnieje na zdjęciu nr 1/19 i podobny na zdjęciu nr 1/39 (patrz fot. nr 6), przy czym zdjęcia są identyczne. Tam, gdzie demonstrujący studenci zostali rozpoznani, zanotowano ich nazwiska i miejsce wykonania zdjęcia.

Jestem przekonany, że wiele zdjęć nie zachowało się. Brak jest najważniejszych – spod pomnika Mickiewicza, przedstawiających moment dekorowania pomnika kwiatami, a osobiście widziałem, jak robiono te zdjęcia. Brak jest zdjęć transparentów, które nieśli studenci czy np. zdjęć, które pokazywał mojemu ojcu milicjant. (…)

Czytając tajne informacje Katowickiego Urzędu Bezpieczeństwa „dotyczące sytuacji operacyjno-politycznej w związku z wystąpieniami studentów na terenie województwa katowickiego”, można dowiedzieć się, że w dniu 11.03.68 roku na Politechnice Śląskiej w Gliwicach wśród kadry naukowej było 4 TW (tajnych współpracowników) oraz 13 PO (?), a wśród studentów 7 PO. „Po rozbudowie źródeł informacji w środowisku studenckim”, już 6.04.1968 roku wśród kadry naukowej było 19 PO, a wśród studentów – 16.

Senat Politechniki Śląskiej za publiczne popieranie i zachęcanie do ekscesów studenckich zawiesił w czynnościach służbowych oraz wystąpił o pozbawienie tytułu profesorskiego kierownika Katedry Budownictwa Przemysłowego prof. dr. Józefa Ledwonia oraz jego żonę dr Jadwigę Ledwoń, kierowniczkę Zakładu Budowy Mostów. Za to samo „przewinienie” zwolniono dyscyplinarnie z pracy st. asystenta Wydziału Górniczego Wiktora Gryckiewicza. Osoby te dotknęła jeszcze jedna „kara”: zostały wydalone z szeregów PZPR.

Relegowany z uczelni i wcielony do wojska został student I roku Wydziału Mechaniczno-Technologicznego Jan Moczkowski – za kontakt ze studentami warszawskimi oraz posiadanie 3 warszawskich rezolucji studenckich. Jego matka, pracownica biura Politechniki Śląskiej w Gliwicach, została wydalona z pracy. Za próbę kolportowania rezolucji studentów warszawskich zwolniono z pracy st. asystenta Politechniki Śląskiej w Gliwicach Andrzeja Sobańskiego.

W województwie katowickim SB i MO zatrzymało 87 studentów, z tego zwolniono przed upływem 48 godzin 84. Z ogółu zatrzymanych postępowaniem karnym objęto 19 osób, z tego do sądu skierowano 6 spraw, a do KKA 13 osób. Przeprowadzono 122 rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze ze studentami. Ponadto rektorzy wyższych uczelni zawiesili w prawach studenckich 3 studentów oraz przeprowadzono 13 rozmów ostrzegawczych.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „To już 50 lat – gliwicki Marzec ‘68” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „To już 50 lat – gliwicki Marzec ‘68” na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Cywilizacja turańska. Od Stalina do Putina / Stosunek Rosjan do przemian w ich kraju w świetle sondaży i mediów

„W moim kraju mamy swoje spojrzenie na historię, a cały świat rozumie wydarzenia historyczne zupełnie inaczej. Rzeczywiście wrażenie jest takie, że polityka Rosji opiera się na kłamstwach”.

Zbigniew Berent

„To przedziwna sytuacja, gdy w moim kraju mamy swoje spojrzenie na historię, a cały świat rozumie wydarzenia historyczne zupełnie inaczej. Rzeczywiście wrażenie jest takie, że polityka Rosji opiera się na kłamstwach” – stwierdził z goryczą Nikita Pietrow, rosyjski historyk ze stowarzyszenia „Memoriał” w rozmowie z Polskim Radiem.

Wiosną 2017 r. badanie sondażowe dotyczące najwybitniejszych postaci wszech czasów przeprowadziło Centrum Analityczne Jurija Lewady z Moskwy – niezależny ośrodek badań opinii społecznej. Stalin nadal jest idolem. Wzrosła liczba Rosjan deklarujących pozytywne uczucia dla niego – szacunek, sympatię, a nawet zachwyt; takie postawy są dziś częstsze niż w ciągu poprzednich 16 lat – wynika z sondażu. Na Józefa Stalina oddało swój głos 38% uczestników sondażu. Aż 34% Rosjan wskazało na Władimira Putina. W pierwszej piątce najwybitniejszych Rosjan znaleźli się również Aleksander Puszkin, Włodzimierz Lenin i car Piotr I. (…)

Czy w Rosji funkcjonuje „społeczeństwo” rosyjskie? Czegoś takiego najwyraźniej nie ma, skoro aż 68% Rosjan chciałoby przywrócenia systemu socjalistycznego. Polska Agencja Prasowa poinformowała w kwietniu 2017 r. o wyniku badania Centrum Lewady: 56% Rosjan żałuje rozpadu Związku Sowieckiego. Odpowiedzi wskazujących na żal za ZSRS jest obecnie nieco więcej niż w kilku poprzednich sondażach. W kolejnych badaniach od 2010 roku od 49 do 54% Rosjan wyrażało żal z powodu rozpadu Związku Sowieckiego. (…)

W tym samym badaniu zapytano Rosjan o rolę Włodzimierza Lenina, organizatora i pierwszego przywódcy państwa radzieckiego, w historii ich kraju. Aż jedna piąta ankietowanych – 20% – nie miała zdania na ten temat. O zdecydowanie lub raczej pozytywnej roli Lenina przekonanych jest ponad połowa Rosjan – 53%. Zdecydowanie lub raczej negatywną rolę przypisało Leninowi 27% badanych. (…)

Według badania Centrum Lewady, w 2015 r. aż 42% Rosjan byłoby gotowych zrezygnować z wolności słowa i możliwości podróżowania poza granice kraju, gdyby władze państwowe zagwarantowały im w zamian godziwe wynagrodzenie. Podobna ilość uczestników sondażu wybrała przeciwną opcję.

Wynik badania jest zbliżony do osiągniętego w 2013 roku, kiedy to 43% Rosjan zadeklarowało, że woli stabilizację finansową niż prawo do swobodnej wypowiedzi i podróżowania. Przeciwną opinię wyraziło wówczas 46% uczestników sondażu. 10 lat wstecz za wolnością wypowiedzi i podróżowania opowiedziało się 54% uczestników badania Centrum Lewady, a tylko 35% wybrało stabilizację finansową. Zatem tendencja jest widoczna i niepokojąca. (…)

Źródło: Opracowanie własne Zb. Berenta na podstawie prac Feliksa Konecznego

Istniejący obecnie w Rosji system społeczno-gospodarczy nie zmienił się. Ukształtował się on w połowie lat 90. XX wieku. Potem ewoluował, rozwijał się, jednak zmiany nie dotknęły jego istoty. Należy odnotować, że jest to jakiś rodzaj systemu kapitalistycznego, w którym istnieje własność prywatna i prywatna działalność gospodarcza. Ludzie mogą zakładać własne przedsiębiorstwa, sprzedawać swój biznes i przekazywać go w spadku. W ramach tego systemu istnieją mechanizmy rynkowe z określonym poziomem konkurencji. Zatem oficjalnie każdy może szukać nabywcy swojej produkcji i porozumieć się z nim co do ceny, bez formalnych pozwoleń ze strony organów państwowych. (…)

Władimir Putin jako nowy mąż opatrznościowy (…) sformułował cztery priorytetowe zadania państwa:

  1. walka z biedą;
  2. ochrona rynku (przedsiębiorcy) przed bezprawnym przejęciem zarówno ze strony urzędników, jak i kręgów kryminalnych;
  3. odrodzenie osobistej godności obywateli w imię wartości narodowych;
  4. prowadzenie polityki zagranicznej przy uwzględnieniu interesów narodowych Rosji, przewaga celów wewnętrznych nad zewnętrznymi.

Za tymi atrakcyjnymi hasłami sprytnie ukrył dążenie do odrodzenia sowieckiej potęgi wojskowo-gospodarczej i poczucie dumy „człowieka radzieckiego” ze swojego państwa. W tym samym okresie nowe kierownictwo ogłosiło, że państwo nie będzie dłużej tolerować ingerencji oligarchów w kierowanie państwem. (…)

  • Putin na nowo obudził w ludziach postradzieckich poczucie dumy.
  • Putin jest wyrachowanym graczem. Podejmuje decyzje w oparciu o analizy dziesiątków instytutów naukowych pracujących nad problemami geopolitycznymi, gospodarczymi i z dziedziny strategii wojskowej.
  • Rosji nie chodzi o zdemontowanie NATO, ale o podważenie roli Stanów Zjednoczonych w świecie. Bez USA NATO nie ma większego znaczenia jako potęga militarna.
  • Putin jest tylko elementem dominującego układu siłowego w Rosji, który dąży do upodmiotowienia Rosji jako elementu nowego, wielobiegunowego układu światowego bezpieczeństwa.

Rosjanie po dzień dzisiejszy pozostają wierni perspektywie opisującej świat z punktu widzenia zbiorowości, a także zasadzie nadrzędności dobra wspólnoty nad dobrem jednostkowym, bowiem w ich pojęciu to drugie może być zrealizowane tylko poprzez realizację tego pierwszego.

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Cywilizacja turańska. Od Stalina do Putina” znajduje się na s. 13 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Cywilizacja turańska. Od Stalina do Putina” na s. 13 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Środowiska potomków tych, którzy nie pomogli rodakom zza oceanu, forsują w Kongresie USA projekt rasistowskiej ustawy

Czy podstawą do roszczeń o zwrot pożydowskiego majątku będzie uznanie ich nieżyjących właścicieli za Żydów według definicji Żyda zawartej w ustawach norymberskich, czy też według innego kryterium?

Zbigniew Kopczyński

Niedawno miniona 85. rocznica dojścia do władzy socjalistycznego (z tych brunatnych) rządu tow. Hitlera wywołała falę okolicznościowych artykułów, przypominających te i następujące po nich wydarzenia. (…) Jest jednak jeden aspekt, który do dziś trudno mi zrozumieć. Jest nim zdumiewający brak reakcji tego, co nazywamy zagranicą. Właśnie w czasie od przejęcia władzy do wojny, kiedy w błyskawicznym tempie wprowadzono niemiecką odmianę apartheidu. Zmiany w Niemczech były tak szybkie i zasadnicze, że nie mogły być niezauważone i musiały wywołać szok. (…)

Państwa, uważające się za cywilizowane, milcząc przyjęły kryteria rasowe, stawiając przeszkody w przyjmowaniu żydowskich emigrantów. W uzgodnieniu ze Szwajcarią, Niemcy wprowadziły stemplowanie Żydom paszportów czerwoną literą „J”. Od tego czasu aryjscy Niemcy mogli wjeżdżać do Szwajcarii bez wizy, a semiccy nie.

Chlubnym wyjątkiem był polski konsul we Wrocławiu. Oznajmił on niemieckim władzom, że Rzeczpospolita nie rozróżnia narodowości swoich obywateli i atak na Żydów z polskim obywatelstwem będzie traktować jak atak na Polaków. Uchronił ich tym samym od represji, a później pomógł 150 rodzinom wyjechać przez Polskę do USA. Polski paszport z pewnością pomógł przy wjeździe do Ameryki.

(…) Obojętność nie minęła po wybuchu wojny. Dość przypomnieć perypetie Jana Karskiego usiłującego zainteresować losem Żydów zarówno prezydenta USA, jak i tamtejsze środowiska żydowskie. A działo się to w czasie, gdy Niemcy już przemysłowo ich mordowali. Amerykańscy Żydzi nie mogli wprawdzie zbombardować Auschwitz ani wysłać wojska do gett, posiadali jednak potężną broń – media. Niestety wiadomości o ludobójstwie ich rodaków nie pojawiały się na pierwszych stronach amerykańskich gazet.

Wydawać by się mogło, że dziś, po tych doświadczeniach i po tylu latach, rozróżnianie ludzi pod względem rasy jest już tylko pojęciem historycznym. Tymczasem wpływowe w Ameryce środowiska potomków tych, którzy wzbraniali się przed pomocą swym rodakom zza oceanu, forsują w Kongresie projekt rasistowskiej ustawy. Chodzi oczywiście o majątek po tych Żydach, ofiarach Holokaustu, którzy nie zostawili spadkobierców.

W cywilizowanych regulacjach prawnych taki majątek przypada państwu, którego zmarły był obywatelem lub na którego terytorium znajduje się ten majątek.

Wspomniana ustawa ma wyłączyć majątki pożydowskie spod tego prawa i umożliwić jego przejęcie tym, którzy swoje roszczenia opierają jedynie na wspólnym pochodzeniu rasowym. Prawo, w którym ludzie różnych ras czy narodów podlegają różnym regulacjom, jest bez wątpienia prawem rasistowskim.

(…) Dlatego proponuję, by Rząd Rzeczypospolitej zwrócił się do inicjatorów ustawy z pytaniem, czy podstawą do roszczeń o zwrot pożydowskiego majątku będzie uznanie ich nieżyjących właścicieli za Żydów według definicji Żyda zawartej w ustawach norymberskich, czy też według innego kryterium?

Jeśli zastosowane miałyby być ustawy norymberskie, co byłoby logiczne, to czy majątek pozostały po mieszańcach (Mischlinge) I i II stopnia miałby być dzielony między organizacje żydowskie a państwo polskie według proporcji żydowskości dla tych kategorii rasowych zawartych w tych ustawach?

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Echa Holokaustu” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Echa Holokaustu” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl