Opinogóra, czyli Polska. Spośród miejsc urodzenia wieszczów tylko kolebka Zygmunta Krasińskiego pozostała w Polsce

„Lanca do boju, szabla w dłoń i… pogonili konnice Budionnego i Tuchaczewskiego. Były powody historyczne, aby mężczyźnie w mundurze ułańskim inni panowie ustępowali miejsca w kawiarni.

Piotr Witt

Górą można ją było nazwać tylko tu, na Mazowszu. Na zachód w kierunku Ciechanowa i na wschód w stronę Przasnysza, i na południe – na Warszawę, gdzie okiem sięgnąć, teren płaski jak step węgierski. Dopiero za Mławą, bliżej Lidzbarka Welskiego, ziemia fałduje się nieco.

Dla nas ta wieś ma szczególne znaczenie. Spośród miejsc urodzenia dziewiętnastowiecznych wieszczów tylko kolebka Zygmunta Krasińskiego pozostała w Polsce. Do mickiewiczowskiego Nowogródka i do Krzemieńca Słowackiego trzeba przedsiębrać wycieczki zagraniczne. Krasiński urodził się tu, na Mazowszu, we wsi Opinogóra, pośrodku rozległych dóbr swojej magnackiej rodziny. (…)

Francuz i Anglik są zazwyczaj zdumieni skromnością polskich siedzib magnackich w porównaniu z areałem majątków ziemskich. Liczne najazdy i wojny nie tłumaczą wszystkiego. Dopiero widok kościołów fundowanych przez właścicieli zmienia nieco optykę. W niszach kościoła w sąsiednim Krasnym pokolenia rycerzy Krasińskich leżą wykute w czarnym marmurze, na swoich kamiennych trumnach inni w krypcie tutejszego kościoła. Jest jeszcze kościół w Pałukach, też przez nich fundowany. Wspaniała świątynia ducha – Biblioteka Krasińskich na Okólniku – spłonęła spalona przez Niemców w czasie ostatniej wojny.

Kościół opinogórski przypomina paryską Madeleine w miniaturze, z tą różnicą, że podczas mszy i nabożeństw trudno w nim znaleźć wolne miejsce. Podobnie jak na obszernym przykościelnym parkingu. Podczas Drogi Krzyżowej przy świetle pochodni na jedynym w okolicy wzgórzu parkowym, pełniącym funkcję Kalwarii, mieszkańcy zmieniali się pod krzyżem jedenaście razy – tyle ile wsi liczy jedna z najrozleglejszych polskich parafii. Kto źle się wyraża o poziomie wiejskich proboszczów, powinien posłuchać kazań wspaniałego księdza Arbata. Podziwiałem powagę i mądrość, z jaką celebrował Drogę Krzyżową i sumę w Niedzielę Palmową. (…)

We dworze opinogórskim brak tylko szwoleżerów generała Wincentego Krasińskiego. Ułani są za to w Warszawie, w Teatrze Narodowym.

Najgłupsza inteligencja świata, a przynajmniej znaczna jej, część bojkotuje posunięcia obecnego rządu i wszystko, co się z nim kojarzy. Słyszałem głosy występujących ostro przeciwko wystawieniu sztuki Jarosława Marka Rymkiewicza, ze względu na osobę autora uważanego przez nich za oszołoma, mohera i czarnosecińca. Autor powinien być im wdzięczny za to nieporozumienie. Rymkiewicz żyje długo i nieraz zdarzyło mu się zmieniać poglądy na wiele spraw. Teraz, kiedy został uznany za przedstawiciela skrajnej prawicy, dogonili go Ułani napisani w czasach wczesnego Gierka. (…)

Działacze KOD-u śmiało mogą udać się na przedstawienie do Teatru Narodowego, żeby odnaleźć ducha Lotnej i hitlerowskich filmów propagandowych użytych niegdyś przez pana Andrzeja do pokazania szarży polskich ułanów na czołgi (O czym nie wspomniał: armia niemiecka do uderzenia na Rosję zgromadziła 750 000 koni.) (…)

Kult ułana rozwinął się za II Rzplitej i miał swoje rozsądne uzasadnienie. Kawalerzystę fetowano przed wojną jako zwycięzcę, który wywalczył dla Polski nieuregulowane przez traktat wersalski granice na Wschodzie i w Cudzie nad Wisłą uchronił Polskę i Europę przed bolszewickim zalewem. „Lanca do boju, szabla w dłoń i… pogonili konnice Budionnego i Tuchaczewskiego. Były powody historyczne, aby mężczyźnie w mundurze ułańskim inni panowie ustępowali miejsca w kawiarni. Dopiero znacznie później, po pochowaniu ostatnich ułanów na „Łączce”, zaczęto patrzeć na nich przez pryzmat Lotnej.

Także wybór Feldmarszała Putina na kolejną czwartą, a właściwie piątą już kadencję prezydencką był w Polsce szeroko komentowany. Były naczelnik KGB otrzymał znowu poparcie społeczeństwa, zadowolonego z poprawy warunków życia. W latach dziewięćdziesiątych doszło w Rosji do załamania gospodarczego nieznanego w historii. Pieniądz stracił wartość, w sklepach zabrakło towarów, pensje i emerytury przestały być wypłacane. Stopę wymiany walutowej określano jako „funt rubli za dolara”. W stosunku do tamtej sytuacji epokę putinowską cechuje niewątpliwy postęp. Po aneksji Krymu Rosjanie odczuwają dumę z potęgi imperialnej. Mało kto zdaje sobie sprawę, że to państwo, tak ludne i tak rozległe terytorialnie, legitymuje się budżetem mniejszym od maleńkiej Holandii. (…)

W Dzboniach i w Rąbieży, w Baczach i Kątach, Zygmuntowie i Elżbiecinie zaległ spokój, takoż i w pozostałych wsiach opinogórskiej parafii. Drogę Krzyżową kończy się tutaj pod figurą Matki Boskiej opatrzoną modlitwą Zygmunta Krasińskiego odlaną w metalu:

Co krzyż i gwoździe i rany i ciernie,
Wiesz, co krwi ziemskiej i łez ziemskich cieki
I jak konania ból boli niezmiernie:
Bądź nam królową teraz i na wieki!

„Opinogóra, czyli Polska”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w kwietniowym „Kurierze WNET” nr 46/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Opinogóra, czyli Polska” na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Łączniczka „Ewa 319”. Wspomnienie o Ewie Jeglińskiej z domu Oksza-Orzechowskiej / „Kurier WNET” 46/2018

O swoim udziale w powstaniu „Ewa 319” mówiła tak: „To był najcudowniejszy okres w moim życiu. Takiego patriotyzmu, takiej jedności, takiego oddania jeden drugiemu nie było już nigdy”.

Wspomnienie o Ewie Jeglińskiej z d. Oksza-Orzechowskiej

Odeszła od nas ostatnia łączniczka kanałowa Powstania Warszawskiego. Miała 99 lat.

Ewa Jeglińska, córka kapitana Wojska Polskiego, bohatera wojen 1918 i 1920 roku, lekarza medycyny Ludwika Orzechowskiego i Marii z Korwin-Sokołowskich, była wychowana w duchu patriotyzmu. Żołnierzem Armii Krajowej została na przełomie 1941 i 1942 roku. Przyjęła pseudonim Ewa 319. Była łączniczką, kolportowała prasę podziemną, nieraz cudem uniknęła aresztowania. Potem było Powstanie Warszawskie, cierpienie, głód, strach, ogromny wysiłek fizyczny i wola walki. Pani Ewa 1 sierpnia o godzinie 16:30 wyruszyła ze swojego domu przy ulicy Rakowieckiej 45 na zbiórkę do szpitala polowego zlokalizowanego przy ul. Madalińskiego. Jako sanitariuszka opatrywała rannych powstańców.

1 sierpnia 1944 roku ulica Rakowiecka, przy której mieszkała Ewa 319, stała się linią frontu. 5 sierpnia pani Ewa uratowała życie kilku jezuitom z klasztoru przy ul. Rakowieckiej 61, do którego wdarł się niemiecki oddział SS i dokonał masakry na znajdujących się tam Polakach.

„Anioł opiekuńczy” – powiedział o niej o. Leon Mońka, uratowany przez nią 5 sierpnia 1944 roku. Ojciec Mońka już po wojnie celebrował uroczystość ślubną pani Ewy i Stanisława Jeglińskiego ps. Baśka.

„Nie tylko uratowała mi życie. Jej odwadze zawdzięczam to, co ma dla mnie wartość najwyższą – mogę o sobie mówić, że jestem powstańcem warszawskim”. To słowa Stanisława Kral-Leszczyńskiego ps. Henryk. W pierwszych dniach powstania sanitariuszka Ewa z pomocą czterech chłopców przetransportowała rannego „Henryka” z domu przy Narbutta do lazaretu przy ul. Madalińskiego.

8 sierpnia – kolejna akcja. Tym razem Ewa 319, mając do pomocy Polę i 13-letniego Jasia, przeprowadziła 100 zakładników z ul. Madalińskiego do wielu prywatnych mieszkań zlokalizowanych na „polskim Mokotowie”. Akcja zakończyła się sukcesem.

Jej syn, Piotr Jegliński, jak relikwię przechowuje kalendarzyk z powstania, który wypełniała ołówkiem.

12 sierpnia Ewa 319 zapisała w kalendarzyku: „Niemcy palą Rakowiecką. Spalili mój dom”.

15 sierpnia: „Zostaję łączniczką Komendy”. Ewa 319 została łączniczką nowego dowódcy dzielnicy Mokotów, podpułkownika Józefa Rokickiego ps. Karol, i już następnego dnia ruszyła na akcję. W powstańczym kalendarzyku napisała: „Idę do Lasów Kabackich i Chojnowskich”. Szli wraz z „Karolem” ubrani po cywilnemu i bez broni, przedzierali się przez pierścień niemieckiej armii, by przyłączyć oddziały partyzanckie do walczącego Mokotowa. Dotarli na miejsce, ale na próżno. Partyzantów już w tych lasach nie było. Droga powrotna była równie niebezpieczna.

Notatka z 31 sierpnia: „Idę do Śródmieścia. Kanał”. Właśnie zginęła łączniczka kanałowa i Ewa 319 ją zastąpiła. Zgłosiła się na ochotnika i została łączniczką na drodze specjalnej. Aż do 24 września przenosiła kanałami najważniejszą korespondencję między dowódcą powstania a dowódcą Mokotowa. Każde przejście to kilkanaście godzin spędzonych w kanałach: ciemnych, zimnych, pełnych ścieków i przeraźliwego fetoru.

15 września: „Park Dreszera. Nalot. Mało nie zginęłam”.

21 września: „Droga do Śródmieścia. Powrót 36 godzin”.

W ostatnich dniach powstania Ewa 319 została ranna w głowę. Po kapitulacji opiekowała się rannymi w punkcie sanitarnym na Wyścigach. Potem uciekła w okolice Mszczonowa.

O swoim udziale w powstaniu mówiła tak: „To był najcudowniejszy okres w moim życiu. Takiego patriotyzmu, takiej jedności, takiego oddania jeden drugiemu nie było już nigdy”.

Po „wyzwoleniu” nie ujawniła się, działała w organizacji Wolność i Niepodległość. Była zagrożona aresztowaniem przez MBP, ukrywała się w klasztorze na Podhalu.

W połowie lat 70. jej dom stanowił ośrodek dystrybucji wydawnictw emigracyjnych przysyłanych z Zachodu przez syna Piotra. Wraz z córką Magdaleną przekazała w ręce rodzącej się w Polsce opozycji przemycone z Francji pierwsze powielacze i sprzęt poligraficzny. Za tę działalność poddawana była dziesiątkom rewizji i przesłuchań. W roku 1986 funkcjonariusze SB zorganizowali wypadek samochodowy, w którym została ciężko poszkodowana. Cały czas swoją działalność traktowała jako służbę Polsce.

31 sierpnia 2017 roku, w przeddzień 73 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, pani Ewa Jeglińska otrzymała z rąk prezydenta Andrzeja Dudy Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej.

Nie będzie już świętowała z nami kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, ale pamiętać o Niej będziemy zawsze.

Składamy wyrazy współczucia rodzinie pani Ewy.

Zespół Wydawnictwa Editions Spotkania

Wspomnienie o Ewie Jeglińskiej z d. Oksza-Orzechowskiej znajduje się na s. 20 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wspomnienie o Ewie Jeglińskiej z d. Oksza-Orzechowskiej na s. 20 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Dlaczego Żydzi ukrzyżowali swojego Boga? To skutek niewoli babilońskiej / Marcin Niewalda, „Śląski Kurier WNET” 46/2018

Dlaczego Żydzi atakują Palestynę? Dlaczego Arabowie nienawidzą Żydów? Dlaczego Żydzi mordowali Żydów w czasie II wojny światowej? Dlaczego wg wielu Żydów i muzułmanów niewiernych trzeba zabić?

Marcin Niewalda

Dlaczego Żydzi ukrzyżowali swojego Boga?

Odpowiedź na postawione w tytule pytanie w prosty sposób wyjaśni wiele najpoważniejszych problemów dotykających nas dzisiaj. Okres tzw. niewoli babilońskiej spowodował dominację pewnej fatalnej mentalności żydowskiej, swoistego perskiego „prania mózgu”. Skończyło się to absolutną niemożliwością uznania Boga za… Boga i ma wpływ na dzieje większości narodów do czasów współczesnych, a także na wielu katolików. Dominuje także całkowicie w myśleniu dzisiejszej polskiej opozycji.

Dlaczego Żydzi atakują Palestynę? Dlaczego Arabowie nienawidzą Żydów? Dlaczego Żydzi mordowali Żydów w czasie II wojny światowej? Dlaczego wg wielu Żydów i muzułmanów niewiernych trzeba zabić? Na wszystkie te pytania odpowiedź jest w zasadzie TAKA SAMA. Co więcej, odpowiedź ta wyjaśnia tak odległe sprawy jak to, dlaczego uśmiercono faraona Amenhotepa IV, lub dlaczego zginąć musiał… Lech Kaczyński. To bestia stara jak świat.

Problem powstał w VI i V wieku przed Chrystusem, ale i wówczas nie był niczym nowym. Izraelczycy na kilkadziesiąt lat znaleźli się w niewoli babilońskiej. Myliłby się jednak ktoś, kto by myślał, że byli tam traktowani jak psy. Niektórzy z nich osiągali nawet wysokie stanowiska. Babiloński sposób życia i myślenia był dla wielu atrakcyjny, a ci, którzy go nie przyjmowali, mieli „pod górkę”. Podobnie jak w Polsce w czasach komuny. W efekcie w kilkadziesiąt lat lud całkowicie zeświecczał. Niższe warstwy lekceważyły prawo, wyższe zatraciły ducha, a „wierni” byli na marginesie. Gdy dano im możliwość powrotu do ojczyzny, większość nie znała podstawowych zwyczajów religijnych, nie mówiąc już o duchu Prawa.

Przez dwa pokolenia Żydzi mieszkali wśród Persów. Przez kolejne dwa mieszkali tam kapłani, mający później wpływ na sposób myślenia potomków. W chwili odzyskania wolności grupa współpracująca z perską tyranią zrobiła wszystko, aby utrzymać wpływy, ale pozornie wracając do tradycji. Kapłan Ezdrasz, wysoki dygnitarz na dworze króla perskiego, stanął na czele „reform”, które polegały przede wszystkim na bardzo radykalnym stosowaniu prawa. Radykalizm ten posuwał się nawet do wymogu wyrzucania z kraju żon, jeśli nie były Żydówkami. Ezdrasz przekształcił religię żydowską na wzór babilońskiej, szafując hasłami „sumienności” i „czystości” religijnej. Utworzył mieszankę babilońskiego ducha i żydowskich przepisów. Wziął słowa, gesty, symbole – i zaczął traktować je po… ziemsku, pogańsku. Dosłownie, literalnie, materialistycznie, pozbawiając je sensu.

Dotychczas np. zakaz spożywania potraw niekoszernych związany był z trudnością przechowywania żywności i sugerował unikanie tych mięs, które psuły się najszybciej. Nakaz obrzezania związany był z trudnością utrzymania higieny w warunkach pustynnych. Przepisy, obecnie całkowicie nieżyciowe, są do dzisiaj przez naśladowców Ezdrasza uznawane za świętość samą w sobie. Człowiek jest absolutnie poddany przepisom, a życie i osoba człowieka są mniej warte niż przestrzeganie danej zasady. Ezdrasz miał wielki wpływ na mentalność – m.in. to on skodyfikował Pięcioksiąg – czyli Torę – tłumacząc go wg najgorszej z tradycji żydowskich (tzw. kapłańskiej).

Dla Ezdrasza nie był ważny duch prawa, lecz przepis. W ten sposób Bóg przestał być Dobrem i Miłością, a stał się bogiem rozumianym po ziemsku. Nazywał się dalej Jahwe, ale Nim nie był. Był to tylko materialistyczny obraz, ziemskie wyobrażenie o Bogu. Podobnie jak w wypadku bogów babilońskich, ważniejsza była cześć dla niego niż On sam. Ważniejszy był przepis niż Duch. Dochodziło do takich absurdów jak w Świątyni Jerozolimskiej, gdzie za zasłonę Przybytku mógł wchodzić tylko jeden kapłan, tylko raz w roku. A co by się stało, gdyby tam spotkał Boga? Otóż Żydzi byli przekonani, że taki człowiek padłby trupem na miejscu. A ponieważ nikt inny nie mógł wejść za zasłonę, trup kapłana gniłby przez cały rok – i to faktycznie byłby problem. Wymyślono więc sposób i kapłana… przywiązywano sznurkiem, aby w razie czego wyciągnąć jego ciało zza zasłony. Historia ta ma głębszy sens niż tylko komiczny, pokazuje bowiem, że od tego czasu dla Żydów Jahwe nie był Bogiem życia, lecz de facto Bogiem śmierci. Nie Bogiem, który stwarza, lecz bogiem, który zabija. Czy można się więc dziwić, że kilka wieków później Żydzi zabili Jezusa – Boga Życia? Wszak to nie był ich Bóg.

Nie wyciągajmy jednak z tego wniosków antysemickich – starsza, duchowa tradycja, była obecna wtedy i wciąż jest obecna i dzisiaj. To z niej wywodziła się rodzina Józefa cieśli i rodzina Maryi, córki Joachima. Według niej postępuje wielu Żydów. Stąd biorą się potężne niesnaski. Niektórzy uważają wręcz, że żydowskie grupy współpracujące z nazizmem i stalinizmem miały na celu wybicie tych „wiernych”.

A co z muzułmanami? Z badań wynika jasno, że pierwotni muzułmanie byli… diasporą żydowsko-arabską (semicko-chamicką). Niewielką grupką wierzącą w swoją wyjątkowość. Jedną z wielu grup czy sekt – taką jak grupa w Qumran. Najnowsze badania sugerują wręcz, że wywodzą się oni bezpośrednio od Esseńczyków. Według współczesnych ezoteryków posiadali oni tajemną wiedzę – gdyż z jeszcze większą starannością, literalnie, sekciarsko stosowali przepisy. Przypuszcza się też, że wcześni muzułmanie nie mieli swoich świętych tekstów, lecz powtarzali z pamięci Torę i inne księgi niezachowane do dzisiaj. Dowodzą tego badania nad najstarszymi zapisami koranicznymi znalezionymi w Jemenie oraz fragmenty koraniczne z najwcześniejszych grobowców muzułmańskich. Szokiem dla wielu jest to że muzułmanie wywodzą się z tych samych kręgów myślenia co Żydzi. Radykalne, literalne traktowanie przepisów judaistycznych i sprawiedliwość rozumiana jako śmierć za śmierć.

Nigdzie w tych religiach nie ma obecnie innego patrzenia: życie za życie – stworzenie za stworzenie. Kobieta, która współtworzy życie, nie jest sprawiedliwie obdarowana życiem – jest tylko matką dziecka, pracownicą, którą można zwolnić, mówiąc „nie chce cię, nie chcę cię, nie chcę cię”.

W III wieku przed Chrystusem nie było nawet żeńskich odpowiedników pojęć takich jak „święty” czy „wierzący”. Grzech nie jest uczynkiem złej woli, lecz czymś zewnętrznym, co zbrukało tego „zawsze-świętego”. Żyd czy muzułmanin nie grzeszy inaczej, jak tylko niezbyt sumiennym stosowaniem przepisów. Wszelkie zło jest dowodem na „nieświętość” tego, co zachęciło Żyda czy muzułmanina do złamania przepisu, jest dowodem na to, że ta nieświętość nie ma prawa do istnienia.

Ten sposób myślenia przyjmowały najgroźniejsze herezje chrześcijańskie – takie jak np. albigensi i katarzy. Z ich tradycji wywodziły się ruchy masońskie, liberalizm, Rewolucja francuska, współczesny komunizm, liberalizm, ruchy ezoteryczne, gender – wszystko to, co uznaje „użyteczność” a zabija „ducha”. Abortowane dziecko jest „nieużytecznym płodem”, starzec ma „prawo” być logicznie usunięty, płeć jest „prawem wyboru”, „Kaczyński jest faszystą” itd. Wszystko, co temu przeczy, należy zabić, bo podważa „świętość prawa”. Specyficzne pranie mózgu uniemożliwia wyjście z zaklętego kręgu babilońskiej bestii.

Dla kapłanów żydowskich i faryzeuszy było więc szokiem, że Jezus odwodzi ich od radykalnego, literalnego stosowania przepisu. Stało się to dla nich dowodem Jego nieświętości. Bóg nawołujący do szacunku wobec człowieka, do rozumienia ducha prawa, do stawiania miłości nad przepisem nie mógł być Bogiem. Ta litera prawa, literalizm, całkowicie ziemskie, nieduchowe stosowanie prawa – były na wskroś materialistyczne.

Kapłani żydowscy ukrzyżowali Jezusa – bo nie rozpoznali w nim swojego Boga. A nie był to ich Bóg, gdyż do życia podchodzili oni całkowicie materialnie. Robią to również i dzisiaj, np. zarówno ci po jednej, jak i po drugiej stronie konfliktu bliskowschodniego. Nie rozpoznają w przeciwnikach bliźnich – widzą w nich śmierć, którą tamci zadali. Tylko śmierć – nośnik nieświętości. Śmierć trzeba zabić – tamtą śmierć – ich śmierć.

Trzeba jednak powiedzieć, że nie wszyscy Żydzi stosowali ten radykalizm przepisowy – wszak św. Piotr też był Żydem, św. Jan, Apostołowie i „500 świadków”. Okazuje się, że wielu ówczesnych ludzi kultywowało ducha Mojżeszowego. A Mojżesz na pewno rozpoznałby Jezusa jako Boga. Takiego ducha przechowywano w pokoleniu Dawida. Blisko niego byli też Samarytanie, choć niektóre zasady mieli sprzeczne z prawidłową teologią. Ten pierwotny, piękny judaizm, niesiony przez prawdziwych Żydów, stał się po części nową religią – chrześcijaństwem.

Ducha religii Mojżeszowej zachowali ludzie przede wszystkim biedni, gdyż kapłani i uczeni w piśmie dali się uwieść Babilonowi. Prości ludzie, tacy jak Maryja i Józef, jak Szymon Piotr czy Jan Chrzciciel – nie traktowali przepisów po ziemsku, materialistycznie.

Trzeba jeszcze zauważyć, że większość dzisiejszych Żydów w ogóle nie jest… Żydami. Pisał o tym np. żydowski historyk Beniamin Friedman, wskazując wyraźnie, że większość współczesnych Żydów to potomkowie „nawróconych” ludzi innych narodowości. Dużo Żydów w Europie jest wręcz pochodzenia mongolskiego – od Chazarów, którzy jako naród przyjęli judaizm w IX wieku. Dużo bardziej oryginalnie żydowscy w Ziemi Świętej są… Palestyńczycy. Czy w tym też leży źródło chęci wyrugowania Palestyńczyków?

Bezmyślna hegemonia przepisu morduje ducha również dzisiaj – podobnie jak zamordowała Jezusa. Literalizm i ortodoksja mordują wszystko, co świadczy o istnieniu „ducha” religii i prawdziwym Bogu. To nie tylko domena kapłanów żydowskich.

Również i dzisiaj zarówno wśród Żydów, muzułmanów, jak i ludzi innych wyznań jest wiele dobrych osób, które wierzą w prawdziwego Ducha – choć nazywają Go różnie. Ci ludzie cierpią, gdyż grupy establishmentu dyrygują nimi, żądając śmierci.

Również i dzisiaj Żyd-Jezus zostałby zabity przez Żydów-kapłanów.

Rakietą.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Dlaczego Żydzi ukrzyżowali swojego Boga?” znajduje się na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Dlaczego Żydzi ukrzyżowali swojego Boga?” na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Autentyczność Grobu Jezusa Chrystusa / Antoni Opaliński rozmawia o. Stanisławem Klimasem OFM; „Kurier WNET” 46/2018

Mamy potwierdzenia tradycji, prawa żydowskiego i rzymskiego, przekazów ustnych. Potwierdza nam to archeologia. Jeżeli ktoś wątpi, że to miejsce jest autentyczne, to nie wiem, na jakiej podstawie.

Antoni Opaliński
Stanisław Klimas OFM

Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga

Rozmowa z ojcem profesorem Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM, wykładowcą akademickim, dyrektorem Archiwum Historycznego franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej w Jerozolimie i badaczem historii Grobu Bożego

Rozpoczął się Wielki Tydzień. Wczoraj była Niedziela Palmowa. Jak ten dzień upłynął w Jerozolimie?

Bardzo uroczyście, spokojnie i wesoło, z tańcami i śpiewami. Uczestniczyło w nich bardzo dużo osób, grupy z miejscowych parafii i pielgrzymi z całego świata, między innymi z Polski.

Co to jest Franciszkańska Kustodia Ziemi Świętej?

To jest prowincja Zakonu Franciszkanów, tyle że to jest szczególna prowincja, stąd też jej nazwa „Kustodia”. Bierze się stąd, że jest kustoszem, który strzeże miejsc świętych w imieniu Watykanu. Taki przywilej bracia w Ziemi Świętej otrzymali od papieża Klemensa VII już w roku 1342 i od tego czasu opiekują się miejscami świętymi z ramienia Stolicy Apostolskiej.

Czyli Franciszkanie, razem z kapłanami innych obrządków chrześcijańskich, opiekują się także miejscami męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa?

Tak, to są prawosławni i Ormianie. Są jeszcze dwie mniejsze grupy: Koptowie, którzy mają małą kapliczkę z tyłu za Grobem Chrystusa, i wspólnota syrojakobicka. W sumie to jest pięć wspólnot. Ale trzy główne, strzegące tego miejsca, to są katolicy, prawosławni i Ormianie. Przedstawicielami Kościoła katolickiego są właśnie Franciszkanie.

W liturgii Niedzieli Palmowej czyta się opis Męki Pańskiej według świętego Marka. Ewangelista mówi tylko, że Józef z Arymatei złożył ciało Zbawiciela w grobie, który wykuty był w skale. Skąd my właściwie dzisiaj, po dwóch tysiącleciach, wiemy, gdzie ten grób się znajdował?

To jest długa tradycja, przekazana jeszcze przez pierwszych chrześcijan, którzy tutaj mieszkali w czasach Jezusa. Trudno, żeby ci, którzy za Nim szli, którzy widzieli Jego mękę, zmartwychwstanie i przede wszystkim pusty grób, nie wiedzieli, gdzie to się wydarzyło. Nawet kiedy zbudowano w tym miejscu świątynię pogańską w czasach cesarza Hadriana w roku 135 i całkowicie przebudowano miasto, potomkowie pierwszych chrześcijan wiedzieli doskonale, gdzie jest Grób. Dlatego też ten łańcuch nie został nigdy przerwany, był przekazywany z ojca na syna. Kiedy dotarła do Jerozolimy matka cesarza Konstantyna, święta Helena, doskonale wiedziała, gdzie szukać. I rzeczywiście rozpoczęto odkrywanie miejsca świętego tam, gdzie ono się znajduje. Jest potwierdzenie literackie, archeologiczne i świadectwo różnych tradycji z tym miejscem związanych. Mamy mnóstwo powodów, żeby po prostu mieć pewność, że to jest prawdziwe miejsce, w którym ciało Chrystusa zostało złożone i w którym zmartwychwstał.

O tym wszystkim opowiada napisana przez Ojca książka Autentyczność Grobu Bożego w Jerozolimie. Badania historiograficzne, archeologiczno-architektoniczne i udokumentowane w zabytkach (I–X w).

To jest praca, która powstała właśnie po to, żeby przedstawić wszystkie dowody jakiejkolwiek wiedzy na ten temat, aby potwierdzić autentyczność tego miejsca. To dzieło, które ukazało się „na czasie”, jako że zakończono w ubiegłym roku remont kaplicy Bożego Grobu. Rzeczywiście naukowcy, którzy byli obecni przy ściąganiu płyty, potwierdzili, że to jest miejsce pochówku Chrystusa.

To jest poruszający fragment książki, kiedy już w zakończeniu Ojciec pisze o tym, jak podczas remontu w 2016 roku zobaczył to miejsce, jak przez chwilę był moment rozczarowania, że to po prostu trochę pyłu i gruzu… Dopiero po odsłonięciu ukazał się ten właściwy kamień.

Tak, to był taki moment, na który się czeka… Człowiek wie, że jest jednym z niewielu, którzy mogą to miejsce zobaczyć, i odczuwa ogromne napięcie. Wszyscy zakonnicy, którzy tam wtedy byli obecni – prawosławni, Ormianie i my – wszyscy byliśmy podekscytowani – co zobaczymy, co to będzie… I niesamowite wrażenie, kiedy rozpoczynano ściąganie płyty, przesuwanie w poziomie, powolutku, tak aby jej nie przełamać. Powoli naszym oczom ukazywało się nie co innego, jak gruz, piach i odłamki. Skały nie było widać. Nie wierzyłem własnym oczom; przecież tak to komentowałem, tak się starałem… coś jest nie tak, coś tutaj nie gra! Widziałem przedstawicieli wspólnot, którzy byli wewnątrz przede mną, wychodzili trochę zmieszani, trochę niepewni – po prostu zawiedzeni. Kiedy my mieliśmy okazję tam wejść, pierwsze wrażenie było takie samo. Ale cały czas mówiłem sobie: ja wiem, że ten kamień tam jest… no i miałem rację!

Ale skąd wiemy, że to jest na pewno ten kamień?

Mamy potwierdzenie wszystkich przekazów ustnych, które później zostały zapisane. Mamy potwierdzenie tego, że to było miejsce, w którym skazywano na śmierć. Wiemy przecież z prawa rzymskiego i żydowskiego, że takie miejsca musiały się znajdować poza murami miasta. Wiemy też, że pierwszy mur Jerozolimy przebiegał niedaleko stamtąd, pod dzisiejszym kościołem luterańskim, który znajduje się dosłownie 150 metrów od Bożego Grobu – czyli to miejsce znajdowało się poza murami miasta. Mamy potwierdzenia tradycji, prawa żydowskiego i rzymskiego, przekazów ustnych. Potwierdza nam to archeologia. Naprawdę, jeżeli ktoś wątpi, że to miejsce jest autentyczne, to nie wiem, na jakiej podstawie.

A kiedy poprzednio, przed tymi badaniami z 2016 roku, ktoś otwierał płytę Bożego Grobu?

Dokładnie w 1555 roku, kiedy była remontowana kaplica Bożego Grobu. Wtedy ściągnięto płytę, która przykrywała Boży Grób i umieszczono tę płytę, której dzisiaj dotykamy, kiedy tam wchodzimy. To było za czasów kustosza Bonifacego z Raguzy, który podjął decyzję, że trzeba odnowić kaplicę i przykryć grób porządnym kamieniem. Tradycja mówi, że kiedy ściągnięto poprzednią płytę, rozniósł się niesamowicie słodki zapach. Naoczny świadek mówi, że na tym kamieniu znaleziono kawałek drzewa zawinięty w płótno, które przy kontakcie z powietrzem po prostu się rozłożyło. Natomiast kawałek drzewa się zachował. Co więcej, na płycie znaleziono pozostałości krwi zmieszanej prochem. Zabrano tę krew i ten proch na relikwie. Nie wiemy, co się z nimi stało. Natomiast z relikwii Drzewa Krzyża, które znaleziono, zrobiono piękny relikwiarz, którego do dziś używany w czasie uroczystości.

I nikt nie zaglądał tam przez pół tysiąclecia?

Tak. Na przykład w czasie pożaru 1808 roku, kiedy w kaplica częściowo się zawaliła, kamień płyty grobu nie został w ogóle naruszony. Grecy, którzy przebudowywali kaplicę, nie ośmielili się dotknąć miejsca pochówku, więc zostało tak jak było. I stąd wrażenia i pytania, co tym razem będzie, kiedy ten kamień ściągną, czy temu wydarzeniu będą towarzyszyć podobne nadzwyczajnie zdarzenia. Rzeczywiście fakt, że po pięciu wiekach ściągano tę płytę, był niezwykły także z punktu widzenia historycznego.

Wróćmy jeszcze do tego pierwszego tysiąclecia, którego świadectwa Ojciec dokładnie przebadał. Był taki czas, kiedy w Jerozolima stała się miastem całkowicie pogańskim.

W 135 roku, w czasie II wojny żydowskiej, cesarz Hadrian zajął Jerozolimę i zbudował całkiem nowe miasto, które nazwał Aelia Capitolina. Przez prawie 200 lat Jerozolima nie istniała na mapie świata. Miejsca kultu chrześcijańskiego i żydowskiego zostały dla wiernych ukryte. Ale sam fakt, że pogańską świątynię zbudowano dokładnie w tym miejscu, jest potwierdzeniem, bo przecież zbudowano ją, żeby ukryć miejsce, w którym Jezus był skazany na śmierć i ukrzyżowany. Pogańska świątynia w sposób absurdalny potwierdza, że w tym miejscu znajdował się grób Chrystusa.

Czyli mimo tego, że była przerwa w ciągłości życia chrześcijańskiego w Świętym Mieście, pamięć o tym miejscu przetrwała?

Przetrwała, bo ci chrześcijanie, którzy uciekli, zaczęli wracać. Mamy teksty, które mówią o tym, że powoli, kiedy minęły zawieruchy wojny, Żydzi zaczęli wracać do Jerozolimy. Wśród nich byli też chrześcijanie. Mamy świadectwa o tym, że tym czasie przebywali we wspólnocie na górze Syjon, przy dzisiejszym Wieczerniku.

Z tradycją Grobu Bożego wiąże się też tradycja Drzewa Krzyża, które zostało cudownie odnalezione.

Wiadomo, że Jezus był ukrzyżowany na Golgocie. Tam stała już belka pionowa. Natomiast belkę poziomą, według rzymskiej tradycji, skazaniec musiał nieść na swoich ramionach. W miejscu, gdzie dzisiaj wkładamy rękę pod ołtarz, który znajduje się na Kalwarii na wzgórzu Golgoty – był zatknięty krzyż Chrystusa. Mamy też potwierdzenie archeologiczne. W latach 80. XX wieku, kiedy prowadzono wykopaliska, znaleziono tam kamienny pierścień, który utrzymywał w pionie belkę Krzyża Chrystusa. Co do samego Krzyża, tradycja mówi, że Żydzi wrzucili go do wielkiej cysterny, żeby nie został odnaleziony przez wyznawców Chrystusa. Dzisiaj ta cysterna nazywa się kaplicą świętej Heleny. Kiedy odnaleziono Krzyż w czwartym wieku, drzewo zostało pocięte na kawałki. Dwie części zostały przekazane do Rzymu i do Konstantynopola, a trzecia została w Jerozolimie, gdzie była czczona i adorowana w Wielki Piątek. Jak czytamy w opisie pielgrzymki hiszpańskiej mniszki Egerii, przy drzewie Krzyża ustawiano dwóch potężnych diakonów, którzy go pilnowali, bo pielgrzymi podchodzili do tego drzewa i całując je, próbowali odgryźć, urwać przynajmniej drzazgę świętego drzewa i zabrać jako pamiątkę.

Czy wiemy, co stało się z tymi trzema głównymi kawałkami, które zostały rozdzielone między najważniejsze metropolie?

Wiemy, że część z Jerozolimy została w 614 roku wykradziona do Persji, kiedy to król perski Chosroes II zdobył Jerozolimę. Później zostało ono odbite przez cesarza Herakliusza, który w 628 roku uroczyście wjechał z nim do Jerozolimy. Wówczas przywrócono relikwie do Bazyliki Bożego Grobu. Później – wiemy, że w czasach wypraw krzyżowych ta relikwia została zabrana nad Jezioro Galilejskie, tam, gdzie odbyła się wielka bitwa pod Rogami Hittinu w 1187 roku, kiedy wojska krzyżowe przegrały z sułtanem Saladynem. Podczas tej bitwy relikwie Drzewa Świętego Krzyża, niesione przez biskupa, zaginęły. Wiemy, że zostały jeszcze w Jerozolimie małe kawałki, które do dzisiaj są umieszczone w relikwiarzach. Każda z głównych wspólnot chrześcijańskich w Jerozolimie posiada mały fragment świętego drzewa, który jest pokazywany tylko przy szczególnych okazjach. Jeden taki kawałek w pięknie ozdobionej monstrancji ma wspólnota katolicka i trzy razy do roku jest wystawiany do adoracji: w Wielki Piątek, w dniu Znalezienia Świętego Krzyża i w dniu Podwyższenia Świętego Krzyża.

Wspomniał Ojciec o najeździe perskim. Historia Grobu Bożego to jest także historia kolejnych najazdów, kolejnych ludów, które budowały w Ziemi Świętej swoje imperia.

Tak, to prawda, Persowie, później muzułmanie… W roku 1009 sułtan Al-Hakim (w tłumaczeniu – wariat) nakazał zburzenie Bazyliki Grobu Pańskiego – bo w Wielką Sobotę odbywała się w niej liturgia świętego ognia i po tej liturgii chrześcijanie zawsze wychodzili na ulice miasta ze świecami zapalonymi przy Bożym Grobie. Czyli tego dnia mieli odwagę, żeby pokazać, że się nie boją i istnieją. To denerwowało sułtana muzułmańskiego, który twierdził, że Jerozolima jest miastem islamu. Dlatego też nakazał – mimo błagań swojej matki, która miała chrześcijańskie korzenie – aby zburzyć Bazylikę, po to żeby nie było już liturgii świętego ognia. A dosłownie kilka dni później –jak przekazują źródła – po rozmowie ze swoją matką wydał pozwolenie na jej odbudowę. To jedno z ciekawych świadectw związanych z tym świętym miejscem, o których niewiele się mówi.

Jakie były losy tego miejsca w czasach wypraw krzyżowych?

Krzyżowcy zastali świątynię już częściowo odbudowaną przez cesarza bizantyjskiego, ale rozbudowali ją i powiększyli. Wszystkie budynki, które dzisiaj oglądamy, wchodząc do Bazyliki Bożego Grobu – cała główna struktura – wywodzi się właśnie z czasów wypraw krzyżowych. To jest styl typowo późnoromański i wczesnogotycki. Oczywiście później nastąpiły pewne zmiany, dołączono mury i postawione kaplice. Bazylika z czasów krzyżowców, pomimo różnych pożarów, trzęsień ziemi i innych zdarzeń, przetrwała aż do dzisiaj.

Zostali w niej pochowani także królowie jerozolimscy.

Dokładnie – pod schodami, którymi się wchodzi na Golgotę, jest kaplica przeznaczona dla pochówków królów jerozolimskich. Niestety te groby zostały zlikwidowane w 1808 roku po wielkim pożarze, który wybuchł w Bazylice. Kiedy Grecy oskarżyli Franciszkanów o celowe podłożenie ognia, otrzymali pozwolenie od sułtana w Stambule na remont i przebudowę Grobu i kaplicy. Wtedy właśnie, wykorzystując sytuację, zniszczyli, dosłownie rozbili na kawałki te groby. Mamy wiele fragmentów płyt nagrobków w naszym muzeum przy studium biblijnym w Jerozolimie.

Czy dzisiejsze spory polityczne wokół Jerozolimy i jej statusu w mają wpływ na pracę Franciszkanów?

Z mojego punktu widzenia nie, ponieważ pracuję w archiwum i ze studentami. Nie mam z tym bezpośrednio do czynienia. Ale mamy wśród nas zakonników, którzy są Palestyńczykami, czyli Arabami, i widzę, że oni to bardzo przeżywają.

A jak Ojciec po 30 latach spędzonych w Ziemi Świętej postrzega stosunki z judaizmem z islamem?

To są różne religie, a wiadomo, że zawsze najgorsze wojny to były waśnie religijne. A z drugiej strony… w piątek Żydzi rozpoczynają świętowanie Paschy, z sederem, czyli uroczystą kolacją. My mamy Wielki Piątek, czyli ofiarę śmierci Chrystusa na krzyżu, a później zaraz po nas w tym roku zaczynają swoje święta prawosławni. To wszystko w Jerozolimie będzie naprawdę widać, te wszystkie grupy będą się spotykać. W tych dniach przy Bożym Grobie były duże grupy – nie powiem, że pielgrzymów, bo oni pielgrzymują do Mekki i Medyny – duże grupy muzułmańskie, które odwiedzały grób „proroka Jezusa”, jak oni Go nazywają. Wchodząc do środka, pytali, czy mają ściągać buty, bo wiadomo, że tak w islamie wchodzi się do miejsca świętego. Była spora konsternacja, kiedy im powiedziano, że mogą wchodzić tak jak stoją, wystarczy po prostu uszanować

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM pt. „Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM pt. „Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga” na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Sytuacja Żydów na Śląsku w II RP i w czasie II wojny światowej / Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” 45/2018

Antysemityzm był na Górnym Śląsku zjawiskiem marginalnym, a Siemianowice – przykładem religijnej tolerancji. Natomiast po stronie niemieckiej zdefiniowano pojęcie Żyda i ustawowo pozbawiono go mienia.

Zdzisław Janeczek

Tryptyk śląsko-żydowski

Wstęp

Relacje polsko-żydowskie uległy z początkiem XX w. daleko idącym komplikacjom. Wiązało się to z dążeniem Polaków do wybicia na niepodległość oraz z ruchem politycznym, który ogarnął część Żydów przekonanych o konieczności posiadania, jak inne europejskie narody, własnego państwa.

Początek ruchu syjonistycznego wiązał się z osobą Theodora Herzla (1860–1904) i jego książką Der Judenstaat (Państwo żydowskie), która na rynku księgarskim pojawiła się w 1896 r. Niemcy, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Żydów, podczas I wojny światowej wysunęli, sformułowany przez Maxa Isidora Bodenheimera, (1865–1940), prawnika pochodzenia żydowskiego, projekt określany przez Polaków terminem Judeo-Polonia, a w Berlinie nazywany Osteuropäischer Staatenbund (Federacją Wschodnioeuropejską). Nie był to przypadek. M.I. Bodenheimer cieszył się opinią niemieckiego patrioty. Toteż Wilhelm II zwrócił się do niego w 1902 r. z propozycją opracowania koncepcji Federacji Wschodnioeuropejskiej.

W owym czasie niemieccy politycy rozważali możliwość oderwania części ziem dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów spod panowania Rosji, dzięki czemu zmniejszyłoby się rosyjskie zagrożenie dla wschodnich granic Rzeszy. M.I. Bodenheimer stał się gorącym zwolennikiem tego projektu i starał się nawet przekonać rząd, że Izraelici w sposób naturalny są spowinowaceni z Niemcami. W sierpniu 1914 r. Max Bodenheimer zgłosił władzom w Berlinie koncepcję utworzenia państwa, obejmującego swym zasięgiem przeważające obszary Rzeczypospolitej w granicach z 1772 roku. Rozciągająca się od Rygi do Odessy Federacja miała stanowić państwo buforowe między Niemcami a Rosją.

Teoretycznie wszystkie grupy etniczne Federacji miały mieć zapewnioną autonomię, jednak w rzeczywistości, według M.I. Bodenheimera, Polacy (8 milionów) mieli być „zrównoważeni” przez inne nacje, tj. Ukraińców (4 miliony), Białorusinów (4 miliony) oraz Litwinów, Łotyszów i Estończyków (3,5 miliona). Natomiast Żydzi (6 milionów) oraz Niemcy (1,8 miliona) mieli mieć głos rozstrzygający, a więc „przechylać szale wagi”.

Bodenheim zyskał poparcie grupy działaczy syjonistycznych w Berlinie i założył z nimi 17 VIII 1914 r. Komitee zur Befreiung der russischen Juden (Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich). Od Ministerstwa Spraw Zagranicznych kontakty z Bodenheimerem przejął Sztab Generalny i referent polityczny do spraw wschodnich, Bogdan Hutten-Czapski (1851–1937), który miał za zadanie wspomaganie ewentualnego powstania antyrosyjskiego. Bez porozumienia z Bodenheimerem Hutten-Czapski przygotował ulotki wzywające Żydów zaboru rosyjskiego do powstania przeciw Rosjanom. Koncepcja ostatecznie okazała się niewypałem i Niemcy zaczęli kokietować Polskie Legiony, a potem zabiegać o rozbudowę Polnische Wehrmacht – zbyt wielką pokusą był milion bitnych polskich rekrutów. Jednak w marcu 1918 r. na mocy traktatu brzeskiego zapewnili sobie anulowanie rozbiorów Polski i rezygnację z terenów Rzeczypospolitej zagarniętych przez Rosję po 1772 roku.

Przegrana armii cesarskiej na Zachodzie zaprzepaściła jednak niemieckie zdobycze na Wschodzie. Za to pojawiła się możliwość restytucji państwa polskiego wbrew interesom niemieckim i oczekiwaniom części społeczności judaistycznej. Znalazło to odbicie w paryskiej rozmowie polskiego arystokraty ze znanym bankierem. Hipolit Milewski (1848–1932) herbu Korwin w swoich Siedemdziesięciu latach wspomnień odnotował: „Będąc już na wyjeździe, koło 1 lipca zaprosiłem na pożegnalne śniadanie panów Krzyżanowskiego, księcia Wł. [adysława – Z.J.] Lubomirskiego i Ksawerego Orłowskiego. Mowa była prawie wyłącznie o dopiero co podpisanym traktacie wersalskim, o jego ciężkich dla Polski warunkach i o niepojętej dla wszystkich, szczególnie w porównaniu ze stanowczością rumuńskiego premiera p. Bratianu, ustępliwości naszych pełnomocników.

Wówczas Orłowski wystąpił z opowieścią, której prawie każdy wyraz dosłownie się wraził w moją pamięć, bo rzeczywiście była arcyciekawą. Kilka dni po zawieszeniu broni 11 XI 1918 r. odwiedził Orłowskiego baron Maurycy de Rothschild, ambitny członek parlamentu światowo mu znany, i nie bez pewnej uroczystości mu oświadczył, że udaje się do niego jako do wybitnego członka Kolonii polskiej z ostrzeżeniem, które może mieć dla jego, Orłowskiego, ojczyzny duże znaczenie. Osobiście p. Rothschild, pamiętając, że aż do końca XVIII wieku Polska była najbardziej w Europie tolerancyjnym dla Żydów państwem, życzyłby sobie, żeby kwestia żydowska zupełnie nie była na Kongresie poruszana, lecz pozostawiona układom w samej Warszawie między obywatelami obu wyznań, mojżeszowego i chrześcijańskiego, które potrafią dojść do zgody”. I choć „[…] istnieje cały szereg zagadnień, co do których panuje między samymi Żydami wielka rozbieżność; np. w kwestiach socjalnych i ekonomicznych, on, Rothschild, Żyd, i p. Lejba Trocki, także Żyd, idą w zupełnie przeciwnych kierunkach.

Lecz jest jeden punkt, na którym rzeczywiście cały naród Izraela jest do ostatniego człowieka absolutnie solidarny, mianowicie kiedy idzie o honor Izraela.

[…] Otóż teraz występuje casus zupełnie analogiczny. Jeśli na Kongresie oficjalnym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej będzie (nie wymieniając nazwiska) ten »były od miasta Warszawy członek Dumy Państwowej Rosyjskiej« [Roman Dmowski – Z.J.], który zyskał wszechświatowy rozgłos jako zajadły antysemita, to cały Izrael i p. Rothschild sam będą uważali taką nominację za policzek wymierzony w twarz całego ich narodu i stosownie do tego postąpią. Hrabia Orłowski powinien wiedzieć, że wpływy żydowskie na postanowienia Kongresu pokojowego są bardzo wielkie.

Niechaj wie z góry i uprzedzi, kogo należy, że kiedy Polska będzie oficjalnie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi jej drogę ku wszystkim jej celom, a one są nam znane. »Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych. Niech pan hrabia to wie i stosownie do tego postąpi«.

Nazajutrz po podpisaniu wersalskiego traktatu zdarzyło się, że Orłowski spotkał się z tymże baronem Maurycym de Rothschildem w towarzystwie p. Filipa Berthelota, wówczas dyrektora, a dziś sekretarza generalnego przy Ministerstwie Spraw Zewnętrznych francuskich, u jakichś wspólnych przyjaciół i p. Rothschild prosto z mostu: »Hrabio Orłowski, czy pamięta pan naszą rozmowę w przeszłym listopadzie?« – »Pamiętam«. – »Otóż pan byłeś uprzedzony i nie możesz się skarżyć, że się stało to, co panu przepowiadałem: ça y est«”.

Obok R. Dmowskiego na listę nieprzychylnych trafili także Władysław Grabski, twórca „twardej złotówki”, i Wojciech Korfanty, który jeszcze jako śląski poseł w pruskim parlamencie wygłosił mowę na temat światowego handlu kobietami w punkcie granicznym w Mysłowicach, opublikowaną na łamach „Gazety Toruńskiej” z 14 II 1913 r. Ostatecznie pogrążyło go wystąpienie sejmowe z 25 II 1919 r., w którym odpierał ataki posłów żydowskich, którym przywodził lider polskich syjonistów Izaak Grünbaum. Domagali się oni w suwerennym państwie odrębnego rządu żydowskiej mniejszości narodowej, tzw. Sekretariatu Stanu, działającego w oparciu o separatystyczną konstytucję żydowską. Takich instytucji nigdy i nigdzie żydowska diaspora nie posiadała. W. Korfanty odpowiedział:

„Żyd jest człowiekiem, naszym bliźnim, do którego powinniśmy się zwracać jak do naszego bliźniego (Słusznie). Innego stanowiska my nie zajmiemy nigdy i zawsze kierować się będziemy zasadami chrześcijańskimi. Stoimy na tym stanowisku i zdaje się nam, że cały naród stoi na nim, że te same prawa, które Żydzi mają w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w Anglii, we Francji: te same prawa mieć powinni i mają mieć u nas (Słusznie) (Okrzyk: Mają nawet więcej u nas!). A za te prawa, które im nadaje Rzeczpospolita Polska, ludność żydowska musi także spełniać wszystkie obowiązki względem państwa tego kraju. (Słusznie). A takie wypadki jak te, o których mówił kolega Witos, że obywatele tego kraju, korzystający z pełni praw, uchylają się, gdy chodzi o służbę wojskową i najcięższe obowiązki względem Ojczyzny, są niedopuszczalne i niezgodne z obowiązkami obywatelskimi Rzeczypospolitej Polskiej. Ten, który, gdy ma iść do wojska, ogłasza, że nie jest obywatelem państwa, wyjmuje siebie spod praw (Słusznie). Panowie ci nie zadowalają się u nas tymi prawami obywatelskimi, które Żydzi mają w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, w Anglii i we Francji, a zatem panowie ci żądają jeszcze jakichś nadzwyczajnych praw, jakichś przywilejów. Otóż w naszym narodzie chcą oni stworzyć do pewnego stopnia niby państwo w państwie, chcą mieć większe prawa niż reszta obywateli. Powołują się pod tym względem na zasady mniejszości narodowej, ale ja panom zwrócę uwagę, że w Westfalji i Nadrenji jest pół miliona Polaków, którzy tam mieszkają. A czy kiedykolwiek naród polski przez swoich przedstawicieli w parlamencie niemieckim oświadczył i żądał uznania w Westfalji i Nadrenji, jako kraju o dwu narodowościach, czy zażądał kiedy wyjątkowych praw dla Polaków?  Panowie! W Nowym Jorku żyje coś milion Żydów. Czy to Nowy Jork jest miastem amerykańsko-żydowskim? Czy wasi współwyznawcy nowojorscy stawiali kiedy sprawę tak, że tam mają mieć jakieś przywileje, jakieś prawa mniejszości narodowych, jakąś autonomię? Nigdy o tym nie słyszałem i przypuszczam, że gdyby tego rodzaju hasła podniesiono w Północnych Stanach Ameryki, żaden Amerykanin nie miałby dla nich wyrozumienia”.

W 1921 r. nowo wybrany Sejm Ustawodawczy uchwalił konstytucję marcową, która przyznała Żydom wolność religijną i równość wobec prawa tak jak wszystkim innym obywatelom. Odtąd nasiliła się antypolska nagonka nacjonalistów żydowskich w USA, a w Niemczech mnożyły się pamflety i pomówienia. W oszczerczej kampanii wyróżniał się koncern Hearsta, znany za oceanem z proniemieckiej orientacji w czasie I wojny światowej. Czasopisma żydowskie: „Sentinel” czy „Daily Jewish Curier” niemal w każdym artykule przedstawiały Żydów w Polsce jako ofiary codziennych gwałtów, rabunków i morderstw, przy czym cynicznie wykorzystywano łatwowierność społeczeństwa amerykańskiego. Perfidnie korzystano z braku znajomości geografii i historii Polski. Prasa żydowska podawała więc jako polskie m.in. rosyjskie czarnosecińskie pogromy Żydów z czasów rządów Romanowów.

I. Razem w walce o wolność i w drodze na powstańczą Golgotę

Wspomnienie o Dominie Brandysie i Augustynie Kadłubku

Na Górny Śląsk w latach 1919–1921 dochodziły nie tylko odgłosy owych debat, sporów, do jakich dochodziło w Sejmie II RP w Warszawie. Wojciech Korfanty został wyznaczony na Polskiego Komisarza Plebiscytowego, a potem objął funkcję dyktatora III powstania śląskiego. Tymczasem miejscowi Żydzi przeważnie identyfikowali się z niemiecką kulturą i państwowością. Jako lojalni obywatele w przeważającej większości opowiadali się za opcją niemiecką.

Do walki z Polakami na Górnym Śląsku została w 1921 r. wysłana Schwarze Reichswehr (Czarna Reichswera). Były to niemieckie oddziały paramilitarne, które inicjowały brutalne mordy kapturowe dokonywane na działaczach plebiscytowych i powstańcach śląskich. Zastąpiły one na Górnym Śląsku Grenzschutz. Wielu członków tej organizacji działało później w hitlerowskich bojówkach Sturmabteilung (SA). W okresie plebiscytu i powstań żydowscy bankierzy w Berlinie kontrolujący rynek handlu śląskim węglem popierali walkę Niemców o utrzymanie całego Śląska w granicach Rzeszy, łożyli więc duże środki finansowe na Czarną Reichswehrę, do której ochotniczo wstępowali także ich rodacy, jako niemieccy patrioci.

Domin Brandys. Fot. Wikipedia

Zachodzące w tej części Europy zmiany znalazły odzwierciedlenie w historii lokalnej i zapisały się na trwałe w dziejach śląskich rodzin. Domin Brandys, powstaniec śląski, bojowiec Rudolfa Kornkego, działacz Związku Powstańców Śląskich i Związku Obrony Kresów Zachodnich Polski, z zawodu restaurator, urodził się 4 sierpnia 1897 r. w Bytomiu. Był synem Jana, robotnika kopalni „Rozbark”, i Luizy z domu Haase. Ojciec Domina, Giovanni Prandi, przybył na Górny Śląsk w poszukiwaniu pracy z dalekich Włoch i uległ polonizacji. Z czasem rodzina zaczęła używać pisowni nazwiska Brandy, a później Brandys.

Od 6 marca 1916 do listopada 1918 roku Brandys odbywał służbę w armii niemieckiej cesarza Wilhelma II, przydzielony do jednostki marynarki wojennej w Hamburgu. Następnie wrócił do Bobrka, gdzie mieszkał, i nawiązał kontakt z polskim ruchem niepodległościowym. Po przeszkoleniu został zaprzysiężonym członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska – 7 VII 1919 r.

W powstaniach śląskich walczył m.in. w stopniu plutonowego pod komendą Karola Szrajbera w Rudzie Śląskiej. W trzecim powstaniu bił się jako żołnierz II batalionu 4 k.k.m. 16 Pułku Piechoty. Kompanią dowodził Waliczek, a batalionem Bartłomiej Nowak. Istotnym szczegółem była przynależność Brandysa do grupy bojowej Rudolfa Kornkego, który za brawurę i odwagę darzył go dużym zaufaniem, a nawet przyjaźnią. Na jego polecenie Brandys zajmował się m.in. ochroną polskich wieców i lokali plebiscytowych. Brał ponadto udział w bitwie o Górę św. Anny.

W okresie kampanii plebiscytowej i powstań przez pewien czas ukrywał się, gdyż Niemcy za jego głowę wyznaczyli wysoką nagrodę. W 1922 r. po podziale Śląska musiał uchodzić z Bytomia, który znalazł się w granicach państwa niemieckiego, i osiadł na stałe w Siemianowicach Śl., gdzie 12 maja 1924 r. poślubił Łucję Buroń. Rodzinę utrzymywał, prowadząc najpierw skup żelaza i metali, a później restaurację.

Do bliskich przyjaciół Domina Brandysa, oprócz Rudolfa Kornkego i Karola Szrajbera, należy również zaliczyć jego szwagra, znanego działacza narodowego Augustyna Kadłubka (męża Marii Julii Brandysówny), dowódcę kompanii „Bobrek”. Łączyły go także bliskie więzi z Hugonem Hankem, Janem Wilimem, Józefem Dreyzą, Henrykiem Kopcem i Józefem Morkisem. Wszyscy oni spotykali się w mieszkaniu D. Brandysa przy ulicy Juliusza Ligonia 4, a później Michałkowickiej 45. Szczególnym sentymentem darzył uchodźców, do których sam się zaliczał. Z tego względu bardzo często uczestniczył w manifestacjach na rzecz zjednoczenia z Polską całego Górnego Śląska. Było to w sprzeczności z działaniami i postawą rodaków Maxa Isidora Bodenheimera i Izaaka Grünbauma zamieszkującymi Śląsk.

Domin Brandys wyróżniał się szczególnie jako aktywny działacz siemianowickiego oddziału Związku Powstańców Śląskich, którego przez pewien czas był wiceprezesem, oraz jako członek Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny. W 1926 r. po przewrocie majowym i podziale powstańców na tzw. „korfanciarzy” i „sanacyjnych”, D. Brandys przystąpił do drugiej z wymienionych grup, popierając tym samym orientację swojego byłego dowódcy Rudolfa Kornkego. Za działalność niepodległościową otrzymał od nowego wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego statuę powstańca śląskiego i dyplom z medalem pamiątkowym. W 1935 r. odbył specjalne przeszkolenie w dowodzonym przez płk. Józefa Tunguza-Zawiślaka 84. Pułku Strzelców Poleskich w Pińsku, uzyskując w następnych latach stopień oficerski.

Domin Brandys rzadko rozstawał się z mundurem powstańczym. W mieście był znany ze swej bezkompromisowej postawy antyniemieckiej; często uczestniczył w starciach byłych powstańców z działającymi w mieście bojówkami organizacji niemieckich. W pochodach trzeciomajowych najczęściej brał udział, jadąc konno na czele grupy powstańców.

W sierpniu 1939 r. wstąpił do powstańczego oddziału samoobrony. Już na początku wojny członkowie miejscowego Freikorpsu podjęli nieudaną próbę pojmania Brandysa, który wraz z innymi powstańcami zdążył jednak opuścić Siemianowice w ślad za wycofującym się Wojskiem Polskim. Kampanię wrześniową zakończył w Sanoku, gdzie dostał się do niewoli. Zwolniony w październiku 1939 r., przybył na Śląsk i aby uniknąć aresztowania, ukrył się u rodziny w Mikulczycach pod Zabrzem, a następnie uszedł do Generalnej Guberni i schronił się w Czeladzi. Rozpoznany i pobity przez hitlerowców do nieprzytomności (naliczono 37 ran na samej tylko głowie), został przewieziony do więzienia przy ulicy Mikołowskiej w Katowicach, gdzie był przetrzymywany przez około 10 miesięcy. Tutaj ponownie zetknął się ze swoim znajomym Józefem Dreyzą. Niemcy zatrudnili ich, wraz z innymi powstańcami, do „porządkowania” mebli po wysiedlonych Polakach, składowanych chwilowo w Muzeum Śląskim w Katowicach.

Domin Brandys po namyśle zrezygnował z przygotowywanej wówczas ucieczki, wychodząc z założenia, że hitlerowcy nie mogą wymordować tysięcy powstańców, których prędzej czy później będą musieli wypuścić na wolność. Skoro Niemcy znaleźli swoje miejsce na terytorium Polski w latach 1922–1939, to teraz, w najgorszym wypadku, na pewien czas role się odwrócą. Tymczasem 9 sierpnia 1940 r. wraz z grupą innych powstańców przewieziono go do z Katowic do obozu koncentracyjnego KL Auschwitz, gdzie został oznaczony jako więzień Polak polityczny (P. Pole) numerem 1463. Zginął 3 grudnia 1941 r. Rodzinę poinformowano, iż zmarł na atak serca.

Był odznaczony: Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi (nr legitymacji 8554), Gwiazdą Górnośląską, Odznaką Pamiątkową II Stopnia Federacji Związków Obrońców Ojczyzny (nr legitymacji 81606). Ponadto otrzymał liczne dyplomy i wyróżnienia za udział w powstaniach i akcji plebiscytowej.

Wykonany w więzieniu portret A. Kadłubka. Fot. Wikipedia

Towarzyszem frontowym Domina Brandysa był jego szwagier Augustyn Kadłubek (1895–1942), syn Benedykta i Józefy Barańskiej, urodzony 8 sierpnia w Kopaninie, gmina Lipiny, członek POW G.Śl., uczestnik powstań śląskich, agitator plebiscytowy, w okresie międzywojennym lider NPR w Siemianowicach Śl., działacz narodowy, członek Związku Obrońców Śląska, członek Prezydium Rady Załogowej Huty „Laura”. W lutym 1929 r. z inicjatywy A. Kadłubka powołano do życia Związek Aktywnych Powstańców i Pracowników Plebiscytowych. W 1939 r. był współorganizatorem oddziału samoobrony huty „Laura”. Aresztowany przez Niemców, skierowany do KL Auschwitz, był zarejestrowany jako więzień polityczny nr obozowy 28870. Pod datą 27 czerwca 1942 r. został zanotowany w książkach szpitala obozowego, blok 28. Zginął 26 sierpnia 1942 r. w KL Auschwitz,

Dnia 16 III 1942 r. jeden ze współwięźniów w Mysłowicach, podobno plastyk krakowski, na kartonie po butach narysował portret A. Kadłubka. Na tej podstawie można domniemywać, iż Domin Brandys (Prandi) i Augustyn Kadłubek w KL Auschwitz nigdy się żywi nie spotkali.

Pułkownik Jan Emil Stanek, w trzecim powstaniu śląskim dowódca 1 Dywizji Powstańczej, w swoich zapiskach wspomina Domina Brandysa (Prandiego) i Augustyna Kadłubka jako jednych z najdzielniejszych uczestników walki o polski Górny Śląsk. Nie przeszkadzało to po wojnie w określonych kręgach politycznych na Górnym Śląsku, liczących na afazję polską, środowisko Brandysa i Kadłubka, tj. powstańców śląskich, podobnie jak Żołnierzy Wyklętych, piętnować i zniesławiać epitetem określającym ich jako polskich faszystów, chociaż byli pierwszymi ofiarami w KL Auschwitz, który w latach 1939-1941 odgrywał rolę niemieckiego Katynia.

II. Ocalić od zagłady

Społeczność żydowska w okresie II RP i niemieckiej okupacji

Po pierwszej wojnie światowej zaszły istotne zmiany w strukturze społecznej Izraelickiej Gminy w Siemianowicach. Część jej członków, optując na rzecz Niemiec, emigrowała na terytoria przyznane Republice Weimarskiej. Ich miejsce zajęli najpierw przybysze z Polski, a później, po dojściu do władzy Adolfa Hitlera, z III Rzeszy. Ostatecznie w okresie międzywojennym w Siemianowicach mieszkało około 500 wyznawców judaizmu.

Głównym ośrodkiem życia religijnego i społecznego była synagoga przy ulicy Bytomskiej. Tutaj odbywały się m.in. wybory do reprezentacji gminnej. Zarzuty i protesty przeciw wykładanej u Heilborna liście wyborczej można było wnosić na piśmie, na ręce siemianowickiego Izraelity Mechnera (ulica Powstańców 14) lub komisarza Eljasza Abrahamera w Katowicach (ulica Andrzeja 14). Na liście Gminy Izraelickiej Siemianowice nr 1 znalazły się nazwiska najbardziej szacownych jej członków, kupców: Hermana Oksenhaendlera (ulica Powstańców 50), Brachji Majtlisa (ulica Jana III Sobieskiego 40), Abrahama Zelwera (ulica Bytomska 10), Maurycego Silbersteina (ulica Jana III Sobieskiego 1), Joachima Weinreicha (ulica 3 Maja 3), Samuela Opatowskiego (ulica Jana III Sobieskiego 1), Icka Lajbusia Russa (ulica Pszczelnicza 13) i Józefa Zonabenda (ulica Piastowska 5). Jako znaczącego członka społeczności spoza listy należy wymienić Izaaka Gesundheita.

Surowe zasady judaistycznej religii, których strzegł rabin, oraz tzw. europeizacja nie pozostawały bez wpływu na członków siemianowickiej wspólnoty wyznaniowej. W 1937 r. Zarząd Gminy Izraelickiej w Siemianowicach podał do wiadomości, że „z żydostwa wystąpili”: Leon Gottesmann, aplikant adwokacki, urodzony 8 VII 1907 r. w Borszczowie woj. Tarnopolskie, zamieszkały w Siemianowicach, ulica Bytomska 2, i Genia Gottesmann z domu Żmigród, aplikantka adwokacka, urodzona 12 I 1917 r. w Będzinie, woj. kieleckie, zamieszkała w Siemianowicach, ulica Bytomska 2.

Podobnym przypadkom asymilacji starali się jednak zapobiegać fundamentaliści związani z synagogą i działacze syjonistyczni, strzegący tradycji i zwartości etnicznej, skupieni wokół Centralnej Organizacji Żydów Ortodoksów w Polsce „Augudas Israel”. Szczególnym typem organizacji społecznej było Stowarzyszenie Religijne Przestrzegania Soboty i Głównych Świąt Religijnych „Szomraj Szabes Whadas”. Staraniem syjonistów organizowano w Siemianowicach zabawy purimowe, z których dochód przeznaczano na kolonie letnie dla niezamożnej młodzieży. W ramach imprezy odbywały się przedstawienia urządzane przez gniazdo Akiby pod kierownictwem Gerdy Beldegruen. W 1937 r. wystąpił z recytacjami były artysta trupy wileńskiej Blum.

Żydów siemianowickich łączyły liczne kontakty religijne, kulturalne i gospodarcze ze wspólnotami Bytomia (działały tu ośrodki szkoleniowe dla młodzieży żydowskiej Beth Hechluz i Judischer Pfadinderbund Makkabi Hazair, Beth Makkabi oraz Stowarzyszenie Żydów Prowincji Górnośląskiej – Synagogen verband der Prowinz Oberschlesien), Katowic, Chorzowa, Czeladzi, Sosnowca i Będzina. Ten ostatni był ważnym ośrodkiem wpływów Paole Sjonu i miał własne organy prasowe, które były wydawane w języku jidisz: „Undzer Folksblat” (Nasza Gazeta Ludowa) oraz „Najer Arberter Weg”. Gazety te czytywali również siemianowiccy Żydzi.

Nic więc dziwnego, że włamanie dokonane nocą z 2 na 3 III 1935 r. do bóżnicy czeladzkiej wywołało niesłychane wzburzenie. Nieznani sprawcy dokonali dzieła zniszczenia: Torę porżnęli nożami, zerwali wszystkie ozdoby, a rodały rozrzucili po podłodze i podeptali. Oderwano również zamki do szafy z aktami i dokumentami bezprocentowej kasy żydowskiej, które uległy zniszczeniu. Włamywacze skradli jedynie zegar ścienny. Niepokój był o tyle uzasadniony, że wiosną tego roku, również w Siemianowicach, nocą na oknach wystaw ponaklejano ulotki wzywające do bojkotu Żydów.

W grudniu 1935 r. w późnych godzinach nocnych wybito szyby w sklepie Moszka Garbasza przy ulicy Powstańców 21, Estery Moszkowicz przy ulicy Konstantego Damrota 2, Majera Preissa przy ulicy Bytomskiej 56 i Józefa Doleżały przy Bytomskiej 44. W związku z tym incydentem policja aresztowała kilku młodych ludzi z Bytkowa. Zdarzały się również wypadki aktów grabieży na żydowskich domokrążcach. Handlującemu tkaninami Benjaminowi Zielmannowi w składzie przy ulicy Jana III Sobieskiego, gdy zachwalał swój towar, skradziono 3 m sukna.

Miały miejsce także przypadki nieuczciwości kupieckiej z drugiej strony, gdy klientka nabywała pierze z dodatkiem gipsu lub zamiast kupionej nowej sukienki odpakowywała po powrocie do domu starą, dziurawą szmatę. Dużym sukcesem policji było ujęcie szefa miejscowej żydowskiej szajki Lejzora Bejlocha z Będzina, którego gang w latach 1933–1934 zajmował się masowym przemytem artykułów konfekcyjnych. Z ubrań firm niemieckich wypruwano metki, następnie garnitury gnieciono, aby sprawiały wrażenie starej odzieży, i po przemyceniu sprzedawano po polskiej stronie. W stukilogramowych paczkach towar przemycał furmankami do Siemianowic starozakonny Mejloch. Stamtąd ubrania dostarczano do Łańcuta, Rzeszowa i Tarnowa. Innego członka Gminy Izraelickiej ścigał za handel „żywym towarem” naczelnik gminy michałkowickiej Walenty Fojkis.

Żydów dzielono na żyjących w „kiepele” i tzw. łapaczy, którzy siłą wciągali przechodniów do swoich sklepów. W większości z nich można było kupić prawie wszystko – od przysłowiowych gwoździ do śledzi. Na targu siemianowickim wędrowne „handełesy” z Czeladzi lub Będzina, reklamując swoje towary, wołali: „Stare Mutter kupcie te anzug!”. Uwagę przechodniów przyciągał ich charakterystyczny ubiór i wygląd: czarny zarost i chałaty. Po mieście wałęsali się żydowscy domokrążcy, którzy zbierali dobrze utrzymane ubrania, jak: płaszcze, bieliznę, swetry itp., oferując w zamian różne tandetne wyroby szklane.

Niektóre zwyczaje i obyczaje ortodoksyjnej ludności żydowskiej budziły sprzeciw miejscowych chrześcijan, chociaż nierzadko powodem zgorszenia byli katolicy. Do takich rytuałów należał koszerny ubój zwierząt. „Głos Siemianowicki” pisał: „Niektórzy rzeźnicy w mieście nie dość, że w tygodniu uprawiają ubój koszerny, nawet w niedzielę człowiek jako katolik musi patrzeć jak dla jakichś zabobonnych celów męczy się zwierzę na sposób żydowski […] Tu się bije masowo i wywozi do innych dzielnic Polski mięso koszerne, bo tam ubój koszerny jest zakazany. Na to używają katoliccy rzeźnicy niedzieli, bowiem ubój prowadzi się u rzeźników katolików”.

Drażniło również naruszanie dogmatów wiary katolickiej, a w wyjątkowych wypadkach fanatyzm religijny był nieobcy obu stronom. Żydzi podejrzani o niechęć do Kościoła katolickiego stawali się obiektem ataków lokalnej prasy o zabarwieniu endeckim.

Mimo to antysemityzm był na Górnym Śląsku zjawiskiem niewiele znaczącym, a Siemianowice były przykładem religijnej tolerancji. Natomiast usuwano Żydów z życia publicznego po stronie niemieckiej. W pierwszym etapie zdefiniowano pojęcie Żyda oraz pozbawiono go mienia na podstawie ustawodawstwa. Lawina ustaw, rozporządzeń, okólników i wytycznych podważyła elementarne prawa człowieka, które co najmniej od francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1789 r. stanowiły istotną część składową praw osobowych i publicznych w mieszczańskich społeczeństwach Europy.

Wygaśnięcie konwencji genewskiej przesądziło o niezwłocznym wejściu w życie całego ustawodawstwa rasistowskiego na Śląsku Opolskim. Od 16 VII 1937 r. obowiązywało również ustawodawstwo norymberskie oraz normy ustaw zawierające ograniczenia zawodowe i gospodarcze. Żydowscy studenci pochodzący z górnośląskiego obszaru plebiscytowego odtąd byli poddani postanowieniom „numerus clausus” na równi z Żydami z innych dzielnic ówczesnych Niemiec.

Zagłada

Powoli zbliżał się okres zagłady Izraelickiej Gminy w Siemianowicach. Ustawodawstwo niemieckie z 1938 r., wprowadzające tzw. aryzację mienia, dotknęło również Żydów na Górnym Śląsku. Nie ominęły środowisk żydowskich wypadki z „nocy kryształowej” 19–20 XI 1938 roku. W ostatnich dniach października 1938 r. członkowie gminy żydowskiej w Bytomiu byli świadkami bezprzykładnej akcji antyżydowskiej – Judenaktion, w toku której kilka tysięcy Żydów, obywateli polskich, wysiedlono przez „zieloną granicę” na terytorium Polski, z rozkazu szefa hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa Reinhardta Heydricha. W nocy z 29 na 30 października siły policyjne i członkowie 53-Standarte SS przepędzili przez granicę pod Bytomiem około 6000 Żydów. Wypadki te stanowiły zaledwie preludium do wydarzeń, w jakich przyszło uczestniczyć siemianowickim Żydom.

Rozporządzenia i akty wykonawcze, wydane w związku z naradą z 12 XI 1938 r., wyeliminowały Żydów z niemieckiej gospodarki, zabraniały im produkowania jakichkolwiek dóbr materialnych, wykonywania rzemiosła, udziału w służbach publicznych i handlu detalicznym. Zakazano im zajmowania stanowisk kierowniczych w zakładach pracy, przedsiębiorstwach oraz udziału w targach. Rozporządzenia z 3 grudnia pozbawiły Żydów wszelkiego posiadania, np. udziałów w przedsiębiorstwach przemysłowych, w gospodarce leśnej i rolnej. Rozporządzenia te dotknęły Żydów, którzy, optując na rzecz Niemiec przed 1922 r., wyjechali z Siemianowic do Republiki Weimarskiej.

Wybuch drugiej wojny światowej i niemiecka polityka eksterminacyjna doprowadziły do całkowitej zagłady członków Izraelickiej Gminy w Siemianowicach. Jedni próbowali się ratować ucieczką, inni, oznakowani „gwiazdą Dawida”, zostali wywiezieni do obozów koncentracyjnych w Buchenwaldzie i KL Auschwitz-Birkenau.

Na liście ofiar znaleźli się m.in. urodzeni w Siemianowicach: Siegfred Urbańczyk (ur. 1 XI 1926 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), Johanna Urbańczyk (ur. 2 IX 1920 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), Rosalie Urbańczyk (ur. 7 X 1930 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), Hermann Anspach (ur. 1 VII 1893 r. – data deportacji 8 VI 1942 r.); urodzeni w gminie Huta Laura: Margarete (ur. 8 VI 1875 r. – data deportacji 16 V 1942 r.), Julius Kaufmann (ur. 23 XII 1875 r. – data deportacji 20 V 1942 r.), Hildegard Reichmann (ur. 24 V 1916 r. – data deportacji 28 V 1942 r.); urodzona w Maciejkowicach Rosa Jacoby, ur. 8 II 1883 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), urodzony w Michałkowicach Wilhelm Leipziger (ur. 20 IX 1873 t. – data deportacji 20 V 1942 r.).

Niektórzy drogą okrężną trafili do Auschwitz-Birkenau, wcześniej deportowani do „królestwa” pod jurysdykcją Mojżesza Meryna (1905 – ok. 1943), Starszego Gminy Żydowskiej na Śląsku. Mianowany przez Niemców przewodniczącym Judenratów w Zagłębiu Dąbrowskim i na Śląsku z siedzibą w Sosnowcu, uważał się on nie tylko za „króla” tamtejszych Izraelitów, ale w 1940 r. starał się u Adolfa Eichmanna i Reinherda Heydricha – szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy – o podporządkowanie mu wszystkich gett na terenie okupowanej II RP. Złą opinię miał o nim nawet Chaim Rumkowski (1877–1944), starszy Gminy w Łodzi, a Emanuel Ringeblum (1900–1944), twórca podziemnego archiwum getta warszawskiego, zanotował: „Kto przeżył cztery dni w obozie w Sosnowcu, ten czuł się jak robak, który skurczył się pod butem”.

Kiedy w wigilię Rosh Chodesh Elul 1942 r. rozpoczęto deportację Żydów z Górnego Śląska, M. Meryn uspokoił swoich rodaków, zapewniając, iż nic złego im się nie stanie, i po czasowym przesiedleniu na roboty wrócą do swoich domów. Ponadto na jego polecenie fabrykowano fałszywą korespondencję od osób deportowanych do KL Auschwitz-Birkenau, w której zapewniali oni swoich krewnych i znajomych, iż są bardzo zadowoleni z pobytu w obozie.

Eksterminowanym Żydom starali się pomóc na różne sposoby mieszkańcy Siemianowic Śląskich. W gronie tym znalazł się m.in. Edward Kurda, urodzony 23 XII 1915 r. w Siemianowicach Śl., w rodzinie robotniczej, syn Juliusza Kurdy i Zofii Zemeły, który w 1938 r. rozpoczął służbę w 6 Pułku Strzelców Podhalańskich stacjonującym w Samborze. W 1939 r., przed zakończeniem jego służby, Pułk został postawiony w stan alarmowy i przerzucony na granicę zachodnią. Odwrót prowadzono na linię Szczakowa-Olkusz. Po zakończeniu kampanii wrześniowej, wróciwszy do domu do Siemianowic Śl., E. Kurda został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec i okupowanej Belgii. W 1941 roku, aby uniknąć wcielenia do Wehrmachtu, zbiegł z głębi Rzeszy i schronił się w GG we Lwowie. Ukrywał się najpierw w rodzinie ukraińskiej w kamienicy Rynek 43, a później w domu przy ulicy Jana Zamoyskiego. W latach 1941–1944, sam zagrożony aresztowaniem, udzielił schronienia Marii Bajgierowicz z domu Hitner (Miriam Gruber) i jej dwóm siostrzenicom (ich najbliżsi, członkowie społeczności żydowskiej, zostali rozstrzelani). W 1944 r. rozpoznany przypadkiem przez innego siemianowiczanina i zadenuncjowany na gestapo, został aresztowany. Uwolniony w czasie bombardowania Lwowa, skorzystał z pomocy struktur AK i został przerzucony do Białegostoku, skąd udał się do zajętego przez Rosjan Lublina. Tam spotkał Jerzego Ziętka, który skierował go na kurs wojskowy, a następnie w stopniu ppor. WP wysłał na Kresy Zachodnie.

Fot. Miriam z siostrzenicami. Fot. z archiwum autora

Wojnę przeżyła także Maria Bajgierowicz, która we Wrocławiu poznała i poślubiła Grubera. 20 II 1986 r. w Haifie w Izraelu złożyła przed notariuszem A. Bronowskim oświadczenie następującej treści; „Ja niżej podpisana Miriam Gruber, zamieszkała w Kirjat Bialik 27000-Izrael, przy ulicy Keren Hajesod 80, posiadaczka dowodu tożsamości Nr 528485 […] zeznaję: Pan Edward Kurda, zamieszkały w Siemianowicach Śląskich koło Katowic przy ul. Sobieskiego nr 28, został odznaczony jako Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za uratowanie mnie i moich dwóch siostrzenic w Polsce od pewnej śmierci w czasie drugiej wojny światowej z rąk nazistów. Z tej okazji ma być zasadzone drzewko dla upamiętnienia jego nazwiska w Alei Sprawiedliwych w Jerozolimie”.

Z równym poświęceniem pomoc nieśli najbliżsi zgładzonych przez Niemców w KL Auschwitz powstańców śląskich: Domina Brandysa i Augustyna Kadłubka, chociaż w okresie plebiscytu i powstań śląskich stykali się z Żydami optującymi na rzecz Republiki Weimarskiej, obnoszącymi się na co dzień ze swoją niemieckością, a nawet zaangażowanymi w ochotniczych formacjach, jak Schwarze Reichswehra. W działania grożące utratą życia zaangażowała się Łucja Brandysowa (z domu Buroń), korzystając ze wsparcia siostry Jadwigi Kajdy i szwagierki Łucji Buroń (z domu Długajczyk). Ł. Brandysowa utrzymywała w czasie wojny kontakt listowy z rodziną męża w Berlinie. Korespondencja dotyczyła mężczyzn, kobiet i dzieci pochodzenia żydowskiego, ludzi, którzy z III Rzeszy chcieli przedostać się do Generalnej Guberni. Po ustaleniu szczegółów osoby takie przyjeżdżały do Siemianowic Śl. i były nielegalnie przeprowadzane przez granicę do Czeladzi. Kobiety radziły sobie w ten sposób, iż pełna sexapilu J. Kajdzina flirtowała ze strażnikami, odwracając ich uwagę, Ł. Buroń pełniła rolę obserwatorki, a Ł. Brandysowa przeprowadzała w tym czasie uciekinierów. Wszystkie narażały swoje życie i bezpieczeństwo rodziny.

Łucja Brandysowa była wdową po Dominie, powstańcu śląskim zamordowanym przez Niemców w KL Auschwitz, mąż Jadwigi (młodszej siostry Łucji Brandysowej), Hugo Kajda razem z Karolem Brandysem (synem Domina), zdezerterował z Wehrmachtu i był w polskim korpusie gen. Władysława Andersa, a Łucja Buroń (szwagierka Łucji Brandysowej), jako wdowa, była jedyną żywicielką trójki małych dzieci. W zmowie z nimi była Maria Kadłubkowa, siostra Domina Brandysa i wdowa po Augustynie Kadłubku. Obaj jej bliscy mężczyźni zostali zamordowani jako powstańcy w KL Auschwitz. W grudniu 1944 r. w mieszkaniu Ł. Brandysowej przy ulicy Michałkowickiej 45 Niemcy przeprowadzili rewizję i wstępne przesłuchanie podejrzanej. Dowodem w sprawie miało być zeznanie grupy Żydów, którą zatrzymano w Lublinie. Aresztowani wskazali adres i dane personalne Ł. Brandysowej, która służyła im pomocą w ucieczce do GG. Ponadto napomknęli o korespondencji, która miała być dowodem rzeczowym. Wielogodzinna rewizja nie dała jednak oczekiwanego rezultatu, gdyż Ł. Brandysowa przezornie wszystkie listy na bieżąco paliła i zeznała, że oskarżenie jej jest pomówieniem. Niemcy znaleźli jedynie korespondencję miłosną gospodyni, której lektura wprawiła ich w wesołość i zachęciła do pytań dotyczących życia osobistego. Na odchodnym oświadczyli, że to nie koniec i wrócą tu ze świadkami koronnymi, których ujęli w Lublinie. Do 27 I 1945 r., tj. do dnia zajęcia Siemianowic Śl. przez Armię Czerwoną, kobiety żyły w strachu i oczekiwały katastrofalnej w skutkach konfrontacji z aresztowanymi Żydami.

Mimo ofiarności wielu ludzi z pogromu ocaleli nieliczni, a i ci ulegli rozproszeniu lub częściowej asymilacji. Hołd pomordowanym w licznych egzekucjach w komorach gazowych złożył pochodzący z Przełajki Czesław Slezak. Grozę tamtych dni utrwalił w wierszu Ptaki z tomiku Gwiazda Dawida. Poeta pisał:

Doktor Saal
Miłośnik muzyki
I zwierząt
Hitlerowiec
W poszukiwaniu sensu życia –
Zabijał
Żydowskie dzieci
Umierały najłatwiej –
Nie bały się jeszcze.
Najładniej
Zabijało się matki
Rozwścieczone tygrysice.

O prawo do życia i ludzką godność walczył Henryk Sławik (1894–1944), uczestnik powstań śląskich, wielki Ślązak, polski patriota, który ratując około 5000 Żydów oddał w zamian swoje życie, ponosząc męczeńską śmierć w niemieckim Konzentrationslager Mauthausen-Gusen, obozie zagłady, gdzie zginęło tysiące jego rodaków. Było to znaczące miejsce eksterminacji inteligencji polskiej.

III. Żydzi – Niemcy bez wzajemności

W średniowiecznych Niemczech Żydzi nie mieli dobrej prasy. Zdarzały się pogromy i wypędzenia. Oskarżano ich o porywanie dzieci, zatruwanie studni oraz o używanie krwi chrześcijańskiej do celów rytualnych. Pozbawieni wszelkich praw, byli własnością władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, do którego należeli majątkiem i ciałem. Monarcha mógł tym majątkiem rozporządzać według własnego uznania: sprzedać, rozdać w prezencie, wynająć lub pozabijać. Jednym z elementów zniesławiania i upokarzania była tzw. Judensau, maciora żydowska, przez sześć stuleci stały element niemieckiej ikonografii propagandowej i czarnego pijaru. Masowo rozpowszechniano jej wizerunek w postaci rycin, ręcznych iluminacji ksiąg, rzeźb i płaskorzeźb. Kanon ten wyobrażał brodatych rabinów, którzy zwierzę ssali lub wylizywali jego ekskrementy, z szatanem w tle. Zachowały się one m.in. w katedrach w Magdeburgu, Fryzyndze, Ratyzbonie i Wittenberdze, gdzie Marcin Luther przybił swoje 95 tez.

Pierwszy antyżydowski traktat M. Lutra powstał w 1538 roku. Było to „Pismo przeciwko Sabatyjczykom do dobrego przyjaciela”. Luter upatrywał w synach Izraela przyczyn wszystkich nieszczęść, jakie od stuleci nękały chrześcijan. Określał Żydów jako leniwych i nieuczciwych, pisząc: „zdobyli nas i nasze dobra przez ich przeklętą lichwę”, po czym dodawał, że taki stan rzeczy czynił z chrześcijan żydowskich niewolników. Z kolei rozprawa „O Żydach i ich kłamstwach” zawierała także konkretne postulaty rozprawy z Żydami, zawarte w siedmiu przykazaniach:

1.     „Podpalać ich synagogi i szkoły, a co nie da się spalić, na to narzucić ziemi i przysypać, żeby żaden człowiek nie oglądał po wieki ani kamienia, ani szlaki” (daß man ihre Synagoga oder Schule mit Feur anstecke, und was nicht verbrennen will, mit Erden uberhäufe und beschütte, daß kein Mensch ein Stein oder Schlacke davon sehe ewiglich).
2.     „Niszczyć też i burzyć ich domy” (daß man auch ihre Häuser desgleichen zebreche und zerstöre).
3.     „Zabierać im wszystkie ich modlitewniki i Talmudy” (daß man ihnen nehme alle ihre Betbüchlin und Talmudisten).
4.     „Na przyszłość ich rabinom pod karą śmierci zabronić nauczania” (daß man ihren Rabbinnen bei Leib und Leben verbiete, hinfurt zu lehren).
5.     „Całkowicie odebrać Żydom prawo do glejtów ochronnych” (daß man den Jüden das Geleit und Straße ganz und gar aufhebe)
6.     „Zakazać im lichwy […] oraz skonfiskować wszelką gotówkę, klejnoty, złoto i srebro” (daß man ihnen den Wucher verbiete […] und nehme ihnen alle Baarschaft und Kleinod an Silber und Gold, und lege es beseit zu verwahren).
7.     „Zmusić do zarabiania na chleb w pocie czoła” (daß man […] lasse sie ihr Brot verdienen im Schweiß der Nasen).

W połowie XVIII w. katolicki Śląsk dostał się pod panowanie królów protestanckich Prus. Warto przypomnieć, iż do 1669 r. obowiązywał zakaz osiedlania się Żydów w Berlinie i na ternie Brandenburgii. Fryderyk Wilhelm I, zwany Soldaten Koenig, zabraniał im osiedlać się w swoich miastach i prowincjach, mając nadzieję, iż ci, którzy znaleźli się w jego krajach, szybko wymrą.

Przyrównywał Żydów do szarańczy niszczącej chrześcijan. Dla bezpieczeństwa poddanych pruskich musieli w celach rozpoznawczych na ubraniach nosić żółte łaty. W 1710 r. JKM wydal edykt, na mocy którego można było za 8000 talarów wykupić się z obowiązku noszenia tego znaku hańby. Również jego syn Fryderyk II Wielki, „król filozof”, żywił pogardę względem Żydów. Wydany przez niego w 1750 r. „Edykt generalny”, dotyczący Żydów, zdaniem markiza Honore Gabriela de Mirabeau był „dobry dla ludożerców”.

Równie surowe prawa obowiązywały w Wolnym Mieście Frankfurt, gdzie na okrzyk „Jud, mach Mores!” Żydzi musieli zdejmować kapelusze, schodzić z drogi i kłaniać się. Ponadto obowiązywał zakaz przebywania w parkach. Złożona w 1770 r. do rady miasta petycja o odstąpienie od tego ograniczenia została odrzucona i potraktowana jako wyraz arogancji. Z reguły w każdym mieście była tylko jedna brama, przez którą puszczano Żydów i bydło.

W XIX w. przedstawiciele upokarzanego narodu byli już lojalnymi obywatelami Prus. Na Śląsku i w Wielkopolsce popadali jednak często w konflikt interesów z walczącymi o niepodległość Polakami, tak było m.in. w 1848 r. w miejscowości Buk pod Poznaniem. Zajście to w kilkudziesięciostronicowej broszurze pod tytułem Rok 1848 w dawnym powiecie bukowskim opisał, wykorzystując źródła archiwalne, historyk i regionalista Władysław Stachowski. Początkowo miejscowi Niemcy i Żydzi, w większości nieprzychylni sprawie polskiej, nosili biało-czerwone kokardy, aby w razie zwycięstwa Polaków nie być posądzonymi o zdradę. W Buku zatrzymał się oddział powstańców, a niedługo potem pod miasto podeszli Prusacy. Wobec miażdżącej przewagi wroga dowódcy insurekcji podjęli decyzję o kapitulacji. Prusacy zajęli miasto i wtedy zaczął się pogrom. Jak twierdzi autor broszury, miejscowi Żydzi wskazywali Niemcom domy tych, którzy poparli insurekcję. Kilkanaście osób poniosło śmierć, kilkadziesiąt zostało pobitych i ograbionych. W niektórych przypadkach donosiciele sami zamieniali się w katów. Wśród ofiar trafiali się także Żydzi podejrzani o propolskie sympatie. Epilog tej historii nastąpił po wycofaniu się Prusaków, gdy miejscowość ponownie została zdobyta przez polskich kosynierów. Wówczas mieszkańcy wzięli pomstę za swoich ziomków. Splądrowane zostały żydowskie sklepy i synagoga.

W tym samym czasie zupełnie inaczej zachował się Christian Johann Heinrich Heine, właśc. Harry Chaim Heine (1797–1856 ), niemiecki poeta żydowskiego pochodzenia, przedstawiciel romantyzmu, jeden z najwybitniejszych liryków, prozaik i publicysta. W 1844 r., po krwawym stłumieniu przez Prusaków powstania śląskich tkaczy domagających się podniesienia płac oraz poprawy warunków bytowych, napisał dla nich wiersz pt. Tkacze.

Siedzą przy krosnach i szczerzą kły:
Niemcy! My tkamy wam całun grobowy,
Trzykrotne przekleństwo wprzędliśmy w osnowy
I tkamy, i tkamy!

Jego bohaterowie przeklęli Boga, którego nie wzruszyły ich modły, a wraz z nim „króla bogaczy” obojętnego na ich nędzę. Dwunastogodzinny dzień pracy wprowadzany przez właścicieli fabryk, m.in. Zwanzigera z Pieszyc, zmuszał tkaczy do pracy za głodową pensję. Ubolewał więc poeta nad ich śląską ojczyzną.

Gdzie tylko sromota i hańba są żywe,
Gdzie każdy kwiat, wcześnie złamany, schnie marnie,
Gdzie robak zgnilizną i próchnem się karmi.
Wciąż tkamy, wciąż tkamy!

Heine, odrzucony przez Niemców, był ulubionym poetą polskich bardów. Jego wiersze tłumaczyli Adam Asnyk, Felicjan Faleński, Marian Gawalewicz, Czesław Jankowski, Maria Konopnicka, Adam Konopnicki, Aleksander Kraushar, Miron (Aleksander Michaux). Współczesne przekłady Heinego tworzyli m.in. Stanisław Jerzy Lec i Robert Stiller.

Od 1862 r. w Królestwie Polskim Żydzi zyskali dzięki staraniom Aleksandra Wielopolskiego częściowe równouprawnienie. Toteż gdy w 1863 r. O. Bismarck i Michaił Dymitrowicz Gorczakow zwalczali polskie powstanie, a ich poplecznicy werbowali wśród Żydów agentów i denuncjatorów, rabin warszawski Dow (Dov, Dob) Ber (Beer, Berisz, Berush) Meisels (1798–1878) opowiedział się za udzielaniem poparcia przez Żydów Polakom walczącym z Rosjanami.

Sympatyzował on z polskim powstaniem, podobnie jak wcześniej czynił to Berek Joselewicz. Ten ostatni zaś zasłynął podczas insurekcji kościuszkowskiej jako organizator oddziału żydowskiego. Ponadto B. Joselewicz wraz z innym Żydem, Józefem Aronowiczem, zredagował patriotyczną odezwę w języku jidysz, wzywającą do walki. Na apel odpowiedziało 500 mężczyzn, z których uformowano regiment kawalerii. Na prośbę B. Joselewicza zapewniono im możliwość przestrzegania religijnych obyczajów, dostęp do koszernego jedzenia oraz prawo powstrzymywania się od pracy w szabat, a także prawo do noszenia tradycyjnych żydowskich bród. Oddział B. Joselewicza u boku gen. Jakuba Jasińskiego brał udział w obronie warszawskiej Pragi, podczas której został zdziesiątkowany.

Dob Beer Meiseles (Beyer). Fot. Wikipedia

Po klęsce insurekcji kościuszkowskiej B. Joselewicz zaciągnął się do legionów gen. J. H. Dąbrowskiego. Walczył nad Trebbią, pod Novi, Hohenlinden, Austerlitz i Frydlandem. W 1808 r. został kawalerem Krzyża Virtuti Militari. Odznaczony był także Legią Honorową. W armii Księstwa Warszawskiego dowodził szwadronem. Zginął w kampanii 1809 roku jako żołnierz ks. Józefa Poniatowskiego, podczas potyczki z Austriakami pod Kockiem. Pochowano go na rozstajnych drogach, gdyż ortodoksi odmówili mu prawa spoczynku na kirkucie.

W Białobrzegach przy drodze relacji Kock–Białobrzegi, gdzie spoczęły jego doczesne szczątki, wystawiono w 100-lecie śmierci pomnik. Inskrypcja na kamieniu nagrobnym głosi:

„Berek Joselewicz – Józef Berko vel Berk, ur. w Kretyndze na Litwie 1760. Pułkownik wojsk polskich, szef szwadronu 5-go pułku strzelców konnych Wielkiego Księstwa Warszawskiego. Kawaler krzyżów Legii Honorowej i Wiktorii. Zginął w bitwie pod Kockiem 1809 roku. Tu pochowany. Nie szacherką, nie kwaterką, lecz się krwią dorobił sławy. W stuletnią rocznicę zgonu 1909 r.”.

Z czasem sława pośmiertna pułkownika rosła. Jego imieniem nazwano ulice w Będzinie, Ozorkowie, Częstochowie, Warszawie, na krakowskim Kazimierzu, Lubartowie, Lesku, Myślenicach, Dąbrowie Tarnowskiej, Oświęcimiu, Przasnyszu, Rzeszowie, Siedlcach, Węgrowie, Sanoku, Nowym Sączu, Radomsku, Szczecinie, Tomaszowie Mazowieckim, Hrubieszowie, Chrzanowie, Kocku, Kutnie, Mielcu, Łodzi, Brzezinach, Ostrołęce, Żaganiu, Biłgoraju, Kaliszu, Łosicach i Turobinie.

W 200. rocznicę śmierci B. Joselewicza odbyła się z inicjatywy Ambasady Francji w Polsce konferencja”Berek Joselewicz: bojownik o wolność”, której współorganizatorem było Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Poczta Polska wraz z Pocztą Izraelską wprowadziły do obiegu znaczek pocztowy w bloku dla upamiętnienia Roku Polskiego w Izraelu (2009), z postacią Berka Joselewicza z obrazu Juliusza Kossaka.

Niestety po powstaniu styczniowym relacje polsko-żydowskie uległy znacznemu pogorszeniu, m.in. za sprawą Aleksandra III (1845–1894). Na Ukrainie i Białorusi często dochodziło do pogromów Żydów, których oskarżano o udział w spisku i zamordowaniu Aleksandra II. W 1882 r. car przywrócił zakaz osiedlania się i zamieszkiwania Żydów na wsi. Krwawe wystąpienia antysemickie w Rosji spowodowały masową emigrację ludności do Królestwa Polskiego, co pogorszyło warunki ekonomiczne m.in. tam mieszkających Żydów, przyczyniając się do różnych napięć.

Wydalenie z Rosji Żydów zwanych Litwakami miało zapewnić spokój w głębi imperium i rozpalić konflikt polsko-żydowski, co częściowo się udało. Ich pierwsza fala liczyła około 70 tys. rodzin. Druga, jeszcze większa, przybyła w latach 1905–1907. W sumie było ich ponad 600 tysięcy. Osiedlali się najchętniej w wielkich ośrodkach miejskich i przemysłowych, jak Łódź i Warszawa. Identyfikowali się z kulturą rosyjską i byli wrogo nastawieni do polskiego ruchu niepodległościowego, podobnie jak ich ziomkowie w Niemczech, nierzadko hakatyści. Ponadto Litwacy ostro zwalczali ruch asymilacyjny polskich Żydów, propagując równocześnie prorosyjski separatyzm. Byli antytezą takich postaw, jakie m.in. reprezentowali prof. Szymon Askenazy (1865–1935), wybitny polski historyk żydowskiego pochodzenia związany z obozem piłsudczykowsko-legionowym, czy Henryk Wereszycki, urodzony jako Henryk Vorzimmer (1898–1990), żołnierz 1. Pułku Artylerii Legionów Polskich. Jako kanonier przeszedł chrzest bojowy na froncie nad Stochodem. W przerwie między walkami, w czasie krótkiego urlopu, w kwietniu 1917 r. zdał maturę i wrócił na front. W 1918 r. wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej, a w październiku tegoż roku zapisał się na Politechnikę Lwowską. Ostatecznie został wybitnym polskim historykiem. Doświadczył zarówno niemieckiego totalitaryzmu, jak bezwzględności komunizmu. Był inwigilowany do schyłku życia, a jego dorobek naukowy cenzurowany i przemilczany. Wojna pochłonęła jego najbliższych, którzy stali się ofiarami niemieckiego rasizmu. Mimo politycznych barier uchodził za autorytet dla studentów i opozycji.

Przykłady rodzin Askenazych czy Wereszyckich pokazują zasadniczą różnicę między niemieckim rasizmem a prawem Rzeczypospolitej. W ujęciu tego pierwszego rodziny te były żydowskie, zaś z punktu widzenia Warszawy, Krakowa, Wilna czy Lwowa byli to Polacy i patrioci. Ta różnica tłumaczy, dlaczego tylko w getcie warszawskim znalazły się tysiące takich osób, które często nawet nie uważały się za Żydów. Ich listę dla Niemców sporządził stołeczny Judenrat. Na jej podstawie gestapo przeprowadziło aresztowania wskazanych i ich deportację do getta. Wiele z tych ofiar, tzw. mechesów, będąc od pokoleń chrześcijanami, dopiero wówczas dowiedziało się o swoich żydowskich korzeniach.

Po latach udręki tych, którzy przeżyli wojnę dzięki pomocy Polaków, nie chciano w założonym w 1953 r. w Jerozolimie Yad Vashem (Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu), uznać jako wiarygodnych świadków w procedurze przyznania medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Tak było m.in. w przypadku ks. Marcelego Godlewskiego, który zyskał sobie tytuł „proboszcza getta warszawskiego” i uratował m.in. rodzinę Wandy i Krzysztofa Zamenhofów oraz prof. Ludwika Hirschfelda, światowej sławy lekarza bakteriologa i immunologa.

Jak gmatwały się w XX w. relacje Żydów w stosunku do Rosjan, Polaków i Niemców, może zaświadczyć biografia Siemiona Moisiejewicza Kriwoszeina (1899–1978), syna biednego Żyda, kombriga Armii Czerwonej i Bohatera Związku Radzieckiego. W trakcie sowieckiej agresji na Polskę we wrześniu 1939 r. dowodził 29 Brygadą Czołgów. 22 września odbierał w Brześciu razem z gen. Heinzem Guderianem wspólną defiladę, w związku z przekazaniem miasta i twierdzy przez Wehrmacht Armii Czerwonej. Wojskom niemieckim życzył podczas tego wydarzenia szybkiego zwycięstwa nad „kapitalistyczną Anglią” i zaprosił po tym zwycięstwie Heinza Guderiana do Moskwy.

Z kolei w armii Hitlera w randze feldmarszałka lotnictwa walczył Erhard Milch (1892–1972), syn żydowskiego aptekarza. Osądzono go podczas jednego z procesów norymberskich, tzw. procesie Milcha, 17 IV 1949 r. i skazano na karę dożywotniego więzienia za deportację cudzoziemskich robotników i zbrodnie przeciwko ludzkości.. Z więzienia został zwolniony 28 VI 1954 r. Następnie pracował jako doradca w przemyśle samochodowym RFN w Wuppertalu, gdzie zmarł 25 I 1972 r.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Tryptyk śląsko-żydowski” znajduje się na s. 6–9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Tryptyk śląsko-żydowski” na s. 6-9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Sumienie jest miejscem szczególnej pamięci. Rekolekcje 2018 / Paweł Bortkiewicz TChr, „Wielkopolski Kurier WNET” 46/2018

Dzieje Niezłomnych, dzieje ratujących Żydów… To wszystko są ostatecznie dzieje zmagań historii i sumienia. A pośród tych zmagań – jest znak krzyża, znak tego, kim jesteśmy i kim powinniśmy stawać się.

Paweł Bortkiewicz TChr

Rekolekcje 2018. Pamięć

Kilka tygodni temu w czasie liturgii Wielkiego Postu byliśmy świadkami Ewangelii, która przedstawiała historię życiową i mądrościową – bogacz, beztroski za życia, niewrażliwy na los Łazarza, na którego bardziej wrażliwe były psy liżące rany – po śmierci cierpi. Natomiast Łazarz, cierpiący za życia – po śmierci doznaje chwały. W tej przypowieści dwa elementy zwracają moją uwagę. Najpierw to słowa „Wspomnij…”, skierowane do bogacza, a skłaniające go do pamięci o własnym życiu. A potem wyjaśnienie, że nie pomoże nadzwyczajna interwencja wysłanników Boga, jeśli człowiek nie pamięta o tym, co Bóg zawarł w swoim słowie. Zauważmy to słowo: „pamięć”. Każdy czas rekolekcji jest mniej lub bardziej zauważalnym odniesieniem do przeszłości. Jest pewnym wydarzeniem retrospekcji.

Drodzy w Chrystusie Panu! Wraz z Wami staję po raz kolejny w tym czasie, by podjąć czas rekolekcyjnych zamyśleń. Spoglądam w miniony czas, czas od poprzedniego naszego spotkania. Widać w panoramie tego czasu wielkie zdarzenia na naszej scenie życia publicznego. Przeżywaliśmy wiele zdarzeń. Część radosnych, pełnych uniesień i wzruszeń. Część z nich była zaskoczeniem, próbą naszego myślenia według nadziei o Polsce i jej przyszłości. Były chwile trudne i bolesne. Pamięć ogarnia także i przede wszystkim nasze środowisko, środowisko Akademickiego Klubu Obywatelskiego, jego inicjatywy i prace. Przywołuje zatem i to zaangażowanie w sprawy związane ze zderzeniem cywilizacji, jakim jest inwazja świata islamskiego do Europy. Przywołuje także prace i współprace w dziele reformy Ustawy o nauce i szkolnictwie wyższym, przywołuje promowanie pamięci o dziejach ojczystych.

Pamięć pozwala nam sięgnąć także do bardzo indywidualnych spraw i zdarzeń. Pośród tych dat i rocznic najbardziej fascynują historie ludzi, ich losy, ich biografie – to wszystko, co sprawiało, że Wam samym nie brakowało sił, by pośród zmęczenia, pośród nowych wyzwań życia, pośród troski o najbliższych – nie zapomnieć o Bogu. Kiedy dziś mam tę okazję, by stać sercem pośród Was, staram się dostrzec twarze i wsłuchać w modlitwy Was dzisiaj tutaj obecnych, Waszych bliskich, Waszych rodzin. Staram się i chciałbym móc wsłuchać się w to zmaganie sumień z duchem czasu, z tymi prądami, które dzisiaj przewalają się przez ten nasz świat. I wracam, kolejny już raz, myślą do słów Karola Wojtyły: Historia warstwą wydarzeń powleka zmagania sumień. W warstwie tej drgają zwycięstwa i upadki. Historia ich nie pokrywa, lecz uwydatnia… Czyż może historia popłynąć przeciw prądowi sumień?

Jan Paweł II dopytywał jeszcze nie tylko o to, czy może – ale za jaką cenę może? W Skoczowie mówił: Zadawaliśmy sobie w tamtych latach pytanie: „Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?” Za jaką cenę „może”? Właśnie: za jaką cenę?… Tą ceną są, niestety, głębokie rany w tkance moralnej narodu, a przede wszystkim w duszach Polaków, które jeszcze się nie zabliźniły, które jeszcze długo trzeba będzie leczyć. O tamtych czasach, czasach wielkiej próby sumień trzeba pamiętać, gdyż są one dla nas stale aktualną przestrogą i wezwaniem do czujności: aby sumienia Polaków nie ulegały demoralizacji, aby nie poddawały się prądom moralnego permisywizmu […] aby umiały wybierać, pamiętając o Chrystusowej przestrodze: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8,36–37). Raz jeszcze powtórzę: umieć wybierać, pamiętając o Chrystusowej przestrodze: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8,36–37).

Sumienie jest miejscem szczególnej pamięci – to na podstawie tej pamięci o pierwotnym dobru człowiek zdolny jest podejmować niezwykłe wybory – wbrew opinii publicznej, wbrew dyktatowi sił zła, wbrew pospolitości.

Mniej więcej miesiąc temu w Polsce świętowaliśmy po raz kolejny, a zarazem tak bardzo od niedawna Dzień Żołnierzy Wyklętych – Żołnierzy Niezłomnych. Kim byli ci, którzy niezłomnie walczyli w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej, a zostali wyklęci przez władze swojego rzekomo suwerennego państwa? Może zamiast biografii warto przywołać słowa, które przekazywali ze świata krat, ze świata publicznego niebytu, do swoich bliskich. Łukasz Ciepliński pisał: Gdy mnie będą zabierać, to ostatnie moje słowa do kolegów będą: cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Ojczyznę i jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość.

Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”, dowódca najsłynniejszej 5. Brygady Wileńskiej, w jednej w licznych ulotek rozdawanych przez jego żołnierzy cywilom informował: […] Wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości. Por. Zdzisław Broński „Uskok” w 1947 r.: […] W prasie roi się od wezwań, niejednokrotnie podpisanych przez autorytatywne dla nas jednostki – wezwań, które brzmią: „Tak będzie lepiej dla Polski!”. Wróg jest nieporównywalnie silniejszy i w walce łatwo zginąć można, ale czy znaczy to, że trzeba skwapliwie korzystać z rzucanych przez wroga ochłapów łaski? Zważajmy na to, by takie słowa jak: Polska, Polak, Honor, Wolność nie pozostały pustymi dźwiękami.

Potrzebujemy dziś pamięci o tych ludziach – potrzebujemy tej pamięci dla nas samych – bo pamięć to zarazem tożsamość. Tak uczył nas, taki testament zostawił nam św. Jan Paweł II w swojej pożegnalnej książce Pamięć i tożsamość. Jest to szczególnie ważne dziś, w dobie jak najdosłowniej aktualnej, gdy rozgorzał nie tyle w Polsce, co w świecie spór o pamięć dotyczącą koszmaru niemieckiej okupacji w Polsce i zbrodni niemieckich na polskim narodzie.

Kilka dni temu prowadziłem egzamin z etyki na Politechnice dla pewnej doktorantki. Profesor, jej promotor, ujawnił nie po raz pierwszy swoje skłonności filozofowania i w równej mierze politykowania. Zanim zaczęliśmy egzamin, mówił: – Zastanawiam się nad takim kodem zasad najbardziej podstawowych i wracam do myśli Hanny Arendt o banalności zła. Widzę to w kontekście tego, co obecny rząd – tak pewny siebie – robi, dowodząc absolutnej niewinności, bezgrzeszności naszego narodu. A ja – mówił – łączę te słowa Arendt z nauką o grzechu pierworodnym. I myślę, że bardziej dominuje w nas to, co złe, ta chęć mordu, zdrady…

Istotnie, to niezwykle ciekawy problem, problem bardzo filozoficzny, problem tego, co pierwotne w człowieku. Jeszcze bardziej to kwestia tego, dlaczego w człowieku tak łatwo wyzwala się zło? Przypomniał mi się w trakcie tej rozmowy eksperyment stanfordzki. Dobrano w nim z ochotników dwie grupy losowo podzielone na strażników i więźniów. Strażnicy nie mieli, nie mogli stosować fizycznej przemocy (ale mogli stosować psychologiczne środki represji). Więźniowie mieli odgrywać swoje role – np. musieli zrezygnować z imion i nazwisk, stawali się numerami więziennymi. Eksperyment wymknął się spod kontroli. Decydująca okazała się presja sadystycznych strażników i próba oporu małej grupy więźniów. Ona stanowiła zaczątek decydującej walki, która wymknęła się spod kontroli. Twórca eksperymentu Zimbardo opisał go w znanej książce pod znamiennym i przejmującym tytułem Efekt Lucyfera. Ten eksperyment stał się pytaniem o górną i dolną granicę człowieczeństwa.

Wróćmy do sporu o pamięć o II wojnie światowej. Padają oskarżenia o udział Polaków i Polski w zbrodni. Jan Tomasz Gross udzielił dwa lata temu wywiadu portalowi Lewica.pl. Bronił w nim tezy, że w czasie wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. Ale przesuwa tę tezę jeszcze dalej. Zasugerował mianowicie, że… liczba Żydów zamordowanych przez Polaków jest co najmniej zbliżona do liczby Żydów zamordowanych przez Niemców. Stawiane są pytania o kolaborujących ze złem. Przemilczane są pytania o bohaterów. Można i trzeba pytać, które jest istotniejsze? Które jest bardziej adekwatne do prawdy historycznej? Które jest bardziej na miarę czasów? Z jednej strony – pojawiają się insynuacje i spekulacje. Z drugiej strony – nazwiska Ireny Sendlerowej, rodziny Ulmów, sióstr franciszkanek Rodziny Maryi, które uratowały ponad 700 dzieci żydowskich, a dalej setki, setki nazwisk i imion Polaków upamiętnionych od niedawna w kaplicy Polskich Męczenników w sanktuarium toruńskim.

Ta lista nazwisk na czarnym marmurze w sanktuarium robi wrażenie… A pośród nich napis: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich… Zatem – pytanie o kolaborujących ze złem czy pytanie o bohaterów? Pytanie o pamięć o słabości, podłości, zdradzie – czy taka pamięć ma znaczyć fałszywą tożsamość? Czy też warto pytać o zwycięskie sumienia?

Nie chcę rozstrzygać tych pytań, ale kiedy wikłamy się w napięcia relacji polsko-żydowskich, przywołuję w pamięci nieznany lub mało znany epizod z innej epoki. Nie jest on odpowiedzią na te dylematy, ale… pragnę się nim podzielić. Był rok 1861. Poniedziałek Wielkanocny 8 kwietnia. Na placu Zamkowym w Warszawie odbywała się manifestacja, która była konsekwencją prorosyjskich decyzji Dyrektora Komisji Rządowej Wyznań i Oświecenia Publicznego, hr. Aleksandra Wielkopolskiego. Manifestacja składała się w przeważającej mierze z młodych ludzi, studentów, a także gimnazjalistów.

Szarżujące sotnie kozackie przewróciły idącego z krzyżem na czele pochodu studenta ASP Wacława Nowakowskiego. Upadł wraz z krzyżem, a wtedy krzyż podjęły ręce gimnazjalisty Michała Landego, który też został obalony na bruk i śmiertelnie ranny. Szacuje się, że zginęło wtedy około 100 osób. Ale Michał Lande był wyjątkową ofiarą. Bo był to człowiek wyznania Mojżeszowego. Był Żydem. Cyprian Kamil Norwid opisał tę śmierć żydowskiego manifestanta jako „duchowe podniesienie Izraela do chrześcijańskiej ofiary”. Gest podjęcia krzyża był istotnie niezwykły. Jak niegdyś w Polsce w herbach uszlachconych żydowskich neofitów pojawiał się krzyż, tak tutaj na bruku Warszawy ten krzyż stał się znakiem wspólnoty religijnej z Polakami, więcej – symbolem wspólnego męczeństwa. C.K. Norwid pisał: Więc znowu Machabej na bruku w Warszawie Nie stanął w dwuznacznej z Polakiem obawie. – I kiedy mu ludy bogatsze na świecie Dawały nie krzyże, za które się kona, Lecz z których się błyszczy – cóż? przeniósł on przecie – Bezbronne jak Dawid wyciągnąć ramiona!

Myślę, że to bardzo ważny epizod. Trudny do jednoznacznej interpretacji, do prostego moralizatorstwa. Ale w jakimś stopniu kojarzy mi się z ewangeliczną sceną znaną nam z drogi krzyżowej: I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufa, który wracał z pola i właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego (Mk 15, 21) „Przymusili” to twarde słowo. Ale jest w tym krótkim zapisie wzmianka o synach Szymona, którzy pojawiają się także w Liście do Rzymian, jako członkowie gminy chrześcijańskiej. Może ta właśnie przymuszona solidarność z Krzyżem sprawiła, że Szymon i jego dom otworzyli się na łaskę wiary?

Czy śmierć Michała Landego z krzyżem w ręku cokolwiek zmieniła w życiu jego rodziny? Nie wiemy. Ale całe to zdarzenie pokazuje z pewnością rolę Krzyża w tożsamości kulturowej i narodowej Polski. Pokazuje, że jedynym punktem odniesienia pytań o zło, cierpienie, śmierć – jest Krzyż. Pozornie – to oczywistość, ale… Wciąż wracają i wracać powinny przejmujące słowa św. Jana Pawła II: Umiłowani bracia i siostry, nie wstydźcie się krzyża. Starajcie się na co dzień podejmować krzyż i odpowiadać na miłość Chrystusa. Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu społecznym czy rodzinnym. […] Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie. Niech przypomina nam o miłości Boga do człowieka, która w krzyżu znalazła swój najgłębszy wyraz (Zakopane, 6 czerwca 1997). Dziwnym echem przetoczyły się te słowa wypowiedziane przez św. Jana Pawła II tam, w Zakopanem, aż po wydarzenia, zmagania o krzyż na Krakowskim Przedmieściu.

Drodzy w Chrystusie! Dzieje każdego z Was, z naszej wspólnoty rekolekcyjnej, dzieje Niezłomnych Bohaterów antykomunistycznego podziemia, dzieje bohaterów ratujących Żydów… To wszystko są ostatecznie dzieje zmagań historii i sumienia. A pośród tych zmagań – jest znak krzyża, znak tego, kim jesteśmy i kim powinniśmy być, stawać się. I choć może to trudno wszystko prosto wyrazić słowami, ale przecież wiemy, czujemy to – i dlatego tu jesteśmy. Bądźmy też przez te dni rekolekcyjne, w czasie których wędrować będziemy drogami PAMIĘCI – MIŁOSIERDZIA i WYZWOLENIA. Bo do tego zachęca nas rok 2018.

Artykuł Pawła Bortkiewicza pt. „Rekolekcje 2018. Pamięć” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza pt. „Rekolekcje 2018. Pamięć” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Jak nakręca się spiralę milczenia na niewygodne tematy / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 46/2018

Jedną z największych manipulacji współczesnych mediów jest pomijanie trudnych tematów. Nikt się sprawą nie interesuje, bo o niej nie wie i nie ma się skąd dowiedzieć, że ona w ogóle istnieje.

Jolanta Hajdasz

Ten samolot leciał wyżej, niż to wskazano w hipotezach MAK i komisji Jerzego Millera, a więc nie mógł uderzyć w brzozę na polu Bodina. Gdyby jednak samolot uderzył w brzozę, to nie zostałaby odcięta końcówka skrzydła, lecz przecięta brzoza. Gdyby jednak odcięta została końcówka skrzydła, to samolot nie mógłby odwrócić się w powietrzu na plecy, a gdyby jednak samolot uderzył w ziemię po odwróceniu się na plecy, to nie nastąpiłaby taka jego dezintegracja, jaką widać na wszystkich zdjęciach z wrakowiska.

Te ustalenia naukowców, którzy jako pierwsi zajęli się naukowym wyjaśnianiem przyczyn i okoliczności Katastrofy Smoleńskiej, są już niepodważalne. Nadal jednak pytamy, co spowodowało taką sekwencję zdarzeń. By potwierdzić te ustalenia, potrzebne są dowody w postaci analiz wraku samolotu i jego czarnych skrzynek. Czekamy na nie długo. Ale jak pisał już w XIX wieku Cyprian Kamil Norwid – Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, a Prawdom kazać, by za progiem stały.

Te słowa wzięli sobie mocno do serca niektórzy dziennikarze, niektórzy naukowcy i niektórzy politycy. Oni przez ostatnie osiem lat wbrew „okolicznościom” i często wbrew własnym interesom nie wahali się zabierać w sprawie Katastrofy głos publicznie i mówić to, o czym inni bali się nawet szeptać. Należy im się nasz szacunek i pamięć, ale warto podkreślać, że gdyby nie wsparcie zwykłych ludzi, sami niewiele by osiągnęli.

W Poznaniu od 8 lat obserwuję uczestników miesięcznic smoleńskich. Ich scenariusz jest prosty: 10. każdego miesiąca najpierw Msza św. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry, a potem przemarsz pod Pomnik Ofiar Katyńskich, gdzie odczytywany jest Apel Pamięci i składane są kwiaty. Ludzi raz jest mniej, raz więcej, ale relacji w mediach lokalnych, także publicznych – prawie wcale. Nie ma sensu tego pokazywać, bo przychodzi tak mało ludzi – usłyszałam ostatnio w telewizji publicznej w Poznaniu. Mylą się tam zasadniczo. Jedną z największych manipulacji współczesnych mediów jest właśnie pomijanie trudnych tematów. W ten sposób nakręca się tzw. spiralę milczenia. Nikt się sprawą nie interesuje, bo o niej nie wie i nie ma się skąd dowiedzieć, że ona w ogóle istnieje. Tym większy jest więc mój szacunek dla tej grupy, która w Poznaniu co miesiąc składaniem kwiatów w rocznicę Katastrofy Smoleńskiej walczy o prawdę o niej. Historia przyzna rację właśnie im, a nie milczącym o nich mediom.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Świąteczne życzenia wiary, która pozwoli nam zawrócić z drogi podziałów / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 46/2017

Przypomnijmy sobie polskie ulice sprzed 13 lat – jak wielkie było nasze poczucie wspólnoty – i spróbujmy sobie uświadomić, ile pracy musiało być wykonane, żeby Polaków tak głęboko podzielić.

Krzysztof Skowroński

W komentarzu do świątecznego numer „Kuriera WNET” nie będę pisał o sprawach tego świata. Zostawiam innym autorom prezydenta Putina, Komisję Europejską, Donalda Trumpa z jego wojną handlową z Chinami, sukcesy i porażki polskich polityków, wszystkie światowe i krajowe echa nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, spór polsko-ukraiński, relacje polsko-żydowskie, aresztowanie Sarkozy ‘ego, próbę zabójstwa Skripala, wojnę w Syrii, imigrantów. Te wszystkie sprawy znajdą Państwo w „Kurierze”. Może zwróciłbym Państwa szczególną uwagę na jeden tekst, podpisany przez Spółdzielczą Agencję Informacyjną, dotyczący jednej ze spółek Skarbu Państwa. To jest takie ostrzeżenie dla rządzących, płynące z Jarmarku WNET.

W tych świątecznych dniach, ale i później, znajdźmy czas, by pomyśleć o tym, co stanowi istotę naszej wiary.

Dlatego Czytelnikom Kuriera WNET, Redaktorom, Autorom, Dziennikarzom, Wojtkowi Sobolewskiemu i Magdzie Słoniowskiej, Wystawcom i Kupującym na Jarmarku WNET, Spółdzielcom Spółdzielczych Mediów WNET, Wykładowcom i Uczestnikom Akademii WNET, Pielgrzymom libańskim, Twórcom i Członkom Kręgu Przyjaciół Radia WNET i wszystkim naszym Słuchaczom, Pracownikom i Współpracownikom życzę, byśmy wspólnie potrafili stworzyć media niosące nadzieję, radość i siłę godną uczniów Jezusa Chrystusa; byśmy potrafili czerpać z Ewangelii nie tylko to, co krzepi, umacnia i ułatwia życie, ale to, co jest trudne – jak przebaczenie, szacunek dla nieprzyjaciół, umiejętność dzielenia się z bliźnim, widzenie własnych wad i umiejętność zaparcia się siebie. Byśmy potrafili iść z radością i nadzieją drogą, o której wiemy, że na niej czeka cierpienie i krzyż, ale na końcu jest zmartwychwstanie. Aby ta nasza wiara nie zachwiała się w obliczu wszelkich niepokojów, kłamstw, brutalności i niedoskonałości życia.

W tym roku w drugi dzień świąt przypada 13 rocznica śmierci Jana Paw­ła II. Przypomnijmy sobie polskie ulice z tamtych dni, jak wielkie było nasze poczucie wspólnoty, i spróbujmy sobie uświadomić, ile pracy musiało być wykonane, żeby Polaków tak głęboko podzielić. I że naprawdę jest już najwyższy czas, by spróbować wędrówki w drugą stronę. Jak i którędy? Tej odpowiedzi możemy poszukać w Ewangelii i w życiu Świętego Jana Pawła II.

A na zakończenie dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków i wsparcie w naszych staraniach o radiową koncesję. Oby jak najszybciej przyniosły efekt.

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego znajduje się na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Sprawą życia wiecznego jest trwanie przy prawdzie – to pokazał nam Jezus / Jadwiga Chmielowska, „Kurier WNET” 46/2018

Jezus dla prawdy poszedł na krzyż. Nie zaparł się jej dla świętego spokoju, przywilejów, a nawet ratowania życia. Niech Zmartwychwstały chroni nas od tchórzostwa i uczucia pogardy dla ludzi.

Jadwiga Chmielowska

Kraj tryumfującego kłamstwa to Polska, w której przyszło nam żyć. W III RP nikt niczego nie sprawdza, nikt niczego nie może – szklany sufit i szklane ściany dookoła. Wyłączone myślenie, a włączone emocje, żądze i prywata. Postawa „nieważne co, tylko kto mówi” sprawia, że społeczeństwa narażone są na dezinformację. Byle złotousty demagog może wszystko, bo udaje mu się niemal wszystkich wyprowadzić na manowce. Kreowane są nowe medialne i moralne autorytety. Ostatni przykład to opisana przez red. Muchę z portalu niezalezna.pl sprawa Fundacji „SOS dla życia” ks. Jegierskiego. Nawet nie wiadomo, czy księdza, bo to trzeba sprawdzić w Kanadzie. Polski Episkopat nie zna takiego księdza, gdyż nie jest w jego jurysdykcji. Dziennikarze też niczego nie sprawdzili osobiście. Nawet śledczy, za jakiego się uważa Witold Gadowski, w swoich cotygodniowych komentarzach na Youtube zachęcał do wspierania wspomnianej Fundacji. Na ten informacyjny szum dali się nabrać nawet prezydenci Panamy i RP.

Mam pytanie do służb specjalnych: czym się zajmujecie, gdzie ochrona kontrwywiadowcza? W Polsce każdy może się legendować jak chce? Tworzone są w ten sposób łże-autorytety, a historia pisana na nowo.

Ilość kombatantów lawinowo rośnie i to nieważne, że nikt ich z konspiracji nie pamięta. 400 zł jest nie do pogardzenia. Ciekawe, ile będzie procesów o wyłudzenia i poświadceanie nieprawdy. Na razie sędziowie są nieprzewidywalni, a ich wyroki przeczą logice. Procesy sądowe mają zamknąć usta niewygodnym. Natomiast kłamstwa, pomówienia w tzw. szeptance, a nawet fałszowane życiorysy królują, bo przecież nikt niczego nie weryfikuje.

Część osób myśli, że jeśli sami nie kradną, nie gwałcą i nie rabują, to i nikt na całym świecie tego nie robi. Oceniają np. Rosję wg własnej siatki pojęć, która jest całkowicie nieprzydatna dla zrozumienia zjawiska.

Inni mają świadomość przedszkolanki, która pragnie, by wszystkie dzieci ją lubiły. Próbując pozyskać przychylność ogółu, karmią nawet swoich wrogów, którzy rosną w siłę. Dziennikarze niezależni są naciskani i zastraszani. Najniebezpieczniejsze dla Polski jest to, że rządzą w niej koterie, a nawet mafie polityczo-biznesowe, czyli układy lokalne. Niektórzy politycy nawet próbują wymóc na dziennikarzach nieporuszanie pewnych tematów. Postawa „zwieramy szyki – naszych biją” osłabia kontrolę władzy przez wyborców.

Zaniepokoiły mnie zapisy w nowej ordynacji wyborczej, które moim zdaniem ułatwiają fałszerstwa. Po co przeźroczyste urny, skoro głosy będą w kopertach, nawet po kilka sztuk. Wprowadzono też poprawianie źle oddanego głosu itp., ale o tym napiszę w przyszłym miesiącu. Ilość legislacyjnych bubli przeraża.

Królujące kłamstwo i lenistwo w dochodzeniu do prawdy sprawia, że liczba osób, do których mam pełne zaufanie, spadła w skali kraju do 5. Oczywiście nie chodzi tu o podejrzenia o niecne czyny. Jedynie o tej piątce wiem, że zawsze przekazuje fakty, czyli informacje sprawdzone, oddziela je od swoich przypuszczeń i opinii oraz nie kieruje się emocjami. Nie ulega wpływom.

Bo mnie nie interesuje, kto kogo „lubi i nie lubi”. Ważne są czyny, a nie złotouste dyrdymały.

Jedynie prawda zasługuje na uwagę. Jak istotne jest trwanie przy niej, pokazał nam Jezus. Poszedł dla niej na krzyż. Nie zaparł się jej dla świętego spokoju, przywilejów, a nawet ratowania życia.

Niech Zmartwychwstały chroni nas od tchórzostwa i uczucia pogardy dla ludzi. Gardzić można czynami, złem, grzechem, ale nigdy bliźnim.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

 

Tropem słowiańskich śladów sprzed roku 966. Co jest przyczyną polskiego fatalizmu, ciągu klęsk i tragedii narodowych?

Co powoduje głęboki kryzys polskiej tożsamości? Stąd tylko krok do arcyważnych pytań: kim jesteśmy, że łatwiej nam przychodzi kapitulować niż zwyciężać? Kto odpowiada za zapomnienie naszej tradycji?

Tomasz Wybranowski

Czy twórcy romantyzmu, kreując swoich bohaterów i ich losy, wybierali dla nich ramy fatalizmu „epoki i historii” w sposób celowy. Według mnie był to zabieg umyślny. Wplątując polskich bohaterów romantycznych w meandry „sił wyższych”, można było „wyłączyć myślenie i refleksję”. Owo wyłączenie myślenia związane jest z ciągłą afirmacją naszej typowej „polskiej mentalności” i jej praźródła. Jej „kliniczne” (i zarazem wzorcowe) symptomy to przejmująca i wszechobecna świadomość bezsilności i stanu klęski, uczucie niższości kraju wobec innych narodów oraz przeświadczenie o bezwartościowości rodzimej sztuki i kultury, z literaturą na czele. W schizofrenicznym zwidzie dostrzec można także megalomańskie zapędy, które na zasadzie kontrastu starają się zamazywać ów „bezlitosny stan klęsk”. Stąd przekonanie o tym, że polskie cierpienia narodowe są wyjątkowe, zbawcze i „lepsze” niż rozterki i bóle egzystencjalne innych nacji. (…)

Wprowadzając w X wieku nową wiarę dla Polaków, chrześcijańscy misjonarze bez żadnej refleksji ani zrozumienia starali się kropidłem i święconą wodą zmyć z nich dawne wyobrażenia duchowe, kulturowe dziedzictwo ojców, wreszcie dumę i poczucie godności. Dlaczego Słowian nie ewangelizował i nie nawracał na chrześcijaństwo św. Patryk – patron Irlandii? (…)

W jakich tekstach możemy odnaleźć choćby ślady, najmniejsze tropy mówiące o wierzeniach (w tym także o rzeczywistej bądź przypuszczalnej dacie „pierwszego chrztu”) i życiu Słowian. W pierwszej kolejności należy wymienić Nestora i jego Powieść lat minionych. Szczególnie interesujący jest rozdział 11 latopisu, zatytułowany O powstaniu pisma słowiańskiego:

Strona z „Powieści lat minionych” Nestora. Fot. Wikipedia

„Był jeden naród słowiański: Słowianie, którzy siedzieli nad Dunajem i których podbili Węgrzy i Morawianie, i Czesi, i Lachowie, i Polanie, teraz zwani Rusią. Dla nich bowiem najpierw przełożono księgi, dla Morawian; pismo to nazwano słowiańskim, które to pismo jest u Rusi i u Bułgarów dunajskich. Gdy Słowianie byli już ochrzczeni, kniaziowie Rościsław i Światopełk, i Kocel posłali do cara Michała, mówiąc: »Ziemia nasza ochrzczona, lecz nie ma u nas nauczyciela, który by nami kierował i pouczał nas, i objaśnił księgi święte; nie rozumiemy bowiem ani języka greckiego, ani łacińskiego. Jedni uczą nas tak, a owi inaczej, dlatego nie rozumiemy ani liter w księgach, ani ich znaczenia. I przyślijcie nam nauczycieli, którzy mogliby nam wyłożyć słowa ksiąg i ich znaczenie«. Słysząc to, car Michał wezwał wszystkich filozofów i przekazał im wszystko, co powiedzieli kniaziowie słowiańscy. I rzekli filozofowie: »Jest w Salonikach mąż imieniem Lew. Ma on synów rozumiejących język słowiański; jego dwaj synowie są mądrymi filozofami«. Słysząc to, car posłał po nich do Salonik do Lwa, mówiąc: »Przyślij do nas prędko synów swoich Metodego i Konstantyna«. Słysząc to, Lew prędko przysłał ich. I przyszli do cara, i rzekł im: »Oto przysłali do mnie Słowianie, prosząc o nauczyciela dla siebie, który mógłby im wyłożyć księgi święte, tego właśnie chcą«. I nakłonił ich car, i posłał ich w ziemię słowiańską do Rościsława, Światopełka i Kocela”.

Autor latopisu staroruskiego pisał także o pogańskich wierzeniach Słowian. Warto przytoczyć ustęp o powstaniu człowieka: „Bóg mył się w łaźni i spocił się, otarł się wiechciem, i wyrzucił z niebios na ziemię. I spierał się szatan z Bogiem, komu z wiechcia stworzyć człowieka. I stworzył diabeł człowieka, a Bóg duszę w niego włożył”.

Próbując zdiagnozować powód „pęknięcia słowiańskiej duszy”, nie mogę pominąć jeszcze jednego fragmentu z Kroniki Nestora. W krótkim opisie upadku i pohańbienia starego boga opisał sędziwy kronikarz Rusi także lament ludności za Perunem:

„Gdy przyszedł [Włodzimierz z Korsunia do Kijowa], rozkazał bałwany wywracać: owe rozsiekać, a inne na ogień wydać. Peruna zaś kazał przywiązać koniowi do ogona i wlec z góry przez Boryczewo do Ruczaju; dwunastu mężów przystawił bić [go] kijami. To zaś nie dlatego, by drzewo było czujące, jeno na urągowisko biesowi, który zwodził tym obrazem ludzi, niechże więc odpłatę przyjmie od ludzi. Wielki jesteś, Panie, dziwne są sprawy Twoje! Wczoraj czczony przez ludzi, a dziś urągany. Gdy zaś wlekli go Ruczajem ku Dnieprowi, płakali po nim niewierni ludzie, jeszcze bowiem nie byli przyjęli świętego chrztu. I przywlekłszy, wrzucili go do Dniepru. I przystawił Włodzimierz ludzi, mówiąc: »Jeśli gdzie przybije, odpychajcie go od brzegu, dopokąd progów nie minie, a wtedy zostawcie go«. Oni zaś rozkazanie spełnili. Gdy puścili i przeszedł przez progi, wyrzucił go wiatr na ławicę, i odtąd nazwano ją Ławicą Perunową, i tak do dziś dnia ją zowią”.

Co mogli czuć ludzie, którzy jeszcze wczoraj czcili słowiańskich bogów, widząc, jak fundament ich istnienia duchowego, immanentny podmiot wszelkiego bytu, komentator i tłumacz natury, jest lżony, poniżany i unicestwiany? Oto z dnia na dzień całą spuściznę duchową, świat wierzeń i metafizycznego rozumienia świata podeptano, obrócono w pył.

Obok dzieła Nestora nie sposób nie wspomnieć o Kronice Słowian Helmonda (tytuł łaciński Chronica Slavorum), dzieła uważanego za jeden z najstaranniejszych i najlepszych zabytków średniowiecznego dziejopisarstwa. (…)

Helmond opisał bardzo dokładnie politeizm słowiański wynikający z wiary w moc różnych sił przyrody, którym przyporządkowywano konkretne bóstwa, ale: „Obok zaś wielokształtnej rzeszy bożków, którymi ożywiają pola i lasy lub przypisują im smutki i rozkosze, nie przeczą, że wierzą w jednego boga w niebie, rozkazującego pozostałym; ów najpotężniejszy troszczy się tylko o sprawy niebiańskie, inni zaś – pełniący w posłuszeństwie przydzielone im zadania – pochodzą z jego krwi i w tym każdy z nich jest znamienitszy, im bliższy owemu bogu bogów”.

Skojarzenia z głównymi prawdami wiary chrześcijan są nad wyraz czytelne. Oto Słowianie wierzą w jednego boga, którego na ziemi wspierają pomniejsi. Tak jak w chrześcijaństwie Trójca św. ma do dyspozycji zastępy anielskie (Aniołowie Stróże każdego człowieka) i rzesze świętych, którzy są patronami konkretnych zawodów czy warstw społecznych (świętych obcowanie).

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „W pułapce lęku przed nieznanym” znajduje się na s. 18 i 19 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „W pułapce lęku przed nieznanym” na s. 18 i 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl