Wesele Przyprostyńskie gra na emocjach widowni, ale przede wszystkim prezentuje i utrwala prawdziwą historię Polski

Grupa prezentuje w formie przedstawienia autentyczny przebieg wesela chłopskiego z początku XX wieku Spektakl jest tak wiarygodny, że gościom wydaje się, iż są świadkami prawdziwego wiejskiego wesela.

Aleksandra Tabaczyńska

Taką nazwę nosi zespół regionalny oficjalnie założony w 1938 roku przez Antoninę Woźną w Przyprostyni, wsi położonej w gminie Zbąszyń, a tańczący już osiemdziesiąt lat. Grupa prezentuje w formie przedstawienia autentyczny przebieg wesela chłopskiego z początku XX wieku. Uroczystość dzieli się na następujące po sobie fazy, na które składają się tańce i pieśni regionalne. Przed wojną występy stanowiły pokaz miejscowego, a zarazem granicznego folkloru. Stały się manifestacją patriotyzmu i ludowości, która pomimo naporu niemczyzny – w powiecie nowotomyskim wówczas ponad 30% ludności stanowili Niemcy – zachowała stare obyczaje polskie i z dumą je prezentowała. Dziś z kolei Wesele Przyprostyńskie umożliwia poznanie przygranicznej kultury ludowej oraz jej roli w umacnianiu polskości w pieśniach, obrzędach, strojach i tańcach. (…)

Antonina Woźna | Fot. Wikipedia

Zespół został założony dzięki nauczycielce z Przyprostyni – Antoninie Woźnej, która zainteresowana folklorem tych ziem, chodziła od chaty do chaty i zbierała niezbędne do odtworzenia obrzędów materiały: spódnice, czepce, staropolskie buty, chusty. Brała udział w wiejskich weselach, w trakcie których zapisywała teksty piosenek, przyśpiewki, wróżby, zagadki, przysłowia, opisywała stroje i zwyczaje weselne.

W 1937 roku na konferencji oświaty gminy Zbąszyń narodził się pomysł utworzenia muzeum regionalnego. Rok później na uroczystości otwarcia muzeum, 20 lutego 1938 roku, po raz pierwszy zostało przedstawione widowisko regionalne pod pierwotną nazwą Wesele w Przyprostyni. Antonina Woźna wraz z 28 amatorami przygotowywała się do występu przez kilka miesięcy. Do Przyprostyni przybyli goście z Poznania, którzy zostali do północy, aby uczestniczyć w staropolskim wiejskim weselu. Całość spotkała się z entuzjazmem, ponieważ zespół odtwarzał przedstawienie tak wiarygodnie, że gościom zdawało się, iż są świadkami prawdziwego wiejskiego wesela. Podczas występu sala była przepełniona i nie wszyscy mieli okazję przyglądać się widowisku. (…)

Wesele Przyprostyńskie zostało sfilmowane na uroczystości w Nowym Tomyślu [1938] z okazji wręczenia broni ufundowanej przez obywatelstwo powiatu jako dar dla armii, tzw. FON (Fundusz Obrony Narodowej, 1936–1939). Film wyświetlany był we wszystkich kinach w Polsce, także w Zbąszyniu i Przyprostyni.

Scena z przedstawienia | Fot. M. Basiński

Wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej zespół powrócił do występów. Brał udział w Festiwalu Muzyki Ludowej w Zielonej Górze w 1948 roku. Występ spotkał się z entuzjazmem ze strony widowni oraz prasy. W październiku tego samego roku Instytut Fonograficzny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu nagrał Wesele Przyprostyńskie na płyty. (…)

Zespół nieprzerwanie koncertował również w latach sześćdziesiątych. Działalność Wesela została przerwana w związku z odejściem Antoniny Woźnej na emeryturę. W 1978 roku grupa odrodziła się. Szeregi zasiliło wielu nowych chętnych, ale ze względu na brak strojów przyjęto tylko 17 par. Po występie w Nądni na „Biesiadzie koźlarskiej” Wesele Przyprostyńskie znów tryumfowało. Prasa pochlebnie pisała między innymi o bogatej oprawie muzycznej oraz poprawnym użyciu gwary. (…)

80. urodziny zespół obchodził we wrześniu 2017 roku w Zbąszyniu. Uroczystości rozpoczęła msza św. w parafii pw. NMP Wniebowziętej w Zbąszyniu, w intencji członków zespołu. Po eucharystii odbył się radosny przejazd powózkami przez miasto oraz występ sceniczny. Spotkanie w Filharmonii Folkloru Polskiego w Zbąszyniu, gdzie odbył się niemal dwugodzinny występ zespołu, zakończyło się składaniem życzeń i gratulacji przez przybyłych gości. Wydarzenie było okazją do oficjalnego wręczenia tytułu „Zasłużony dla gminy Zbąszyń”, przyznanego przez Radę Miejską. Stosowny ryngraf w imieniu zespołu odebrał Zbigniew Centkowski. Wesele Przyprostyńskie ma w swoim dorobku także wyróżnienie Ministerstwa Kultury i Sztuki z 1980 roku oraz nagrodę im. Oskara Kolberga z 1986 roku.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Wesele Przyprostyńskie ma już 80 lat” znajduje się na s. 14 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Wesele Przyprostyńskie ma już 80 lat” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dwa lata po chrzcie Mieszka I Poznań otrzymał biskupa. „Poznań. Chrystus i my” – 1050 lat pierwszego biskupstwa w Polsce

Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97 biskupem poznańskim, czyli 96 następcą biskupa Jordana.

Dwa lata po chrzcie Mieszka I, w 968 r. Polonia cepit habere episcopum – „Polska zaczęła mieć swego biskupa” (Annales Bohemici). W 2018 r. będziemy obchodzić Rok Jubileuszowy 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu, pierwszego na ziemiach polskich. To kolejny wielki przyszłoroczny jubileusz, w którym koniecznie trzeba uczestniczyć.

Program uroczystości zaprezentowano na konferencji prasowej w Poznaniu 13 listopada oraz w Warszawie 14 listopada. Obchody jubileuszowe odbędą się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem będzie ukazanie natury i misji Kościoła, lepsze poznanie jego historii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną. (…)

Biskupstwo poznańskie w latach 968–1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej, a książę Mieszko I zbudował w Poznaniu pierwszą katedrę na ziemiach polskich. Do 1798 r. do biskupstwa poznańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi arcybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą biskupa Jordana.

Rozpoczęcie jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego jest okazją do wsparcia dzieła misyjnego o charakterze ewangelizacyjnym i edukacyjnym. Wdzięczni za to, że na początku chrześcijaństwa na naszych terenach pojawili się misjonarze, którzy przynieśli orędzie Chrystusa, powinniśmy jako polscy katolicy w symboliczny sposób podziękować misjonarzom wszystkich czasów, którzy ponad 1000 lat temu głosili Ewangelię na terenach dzisiejszej archidiecezji poznańskiej. Stąd pomysł i inicjatywa przeprowadzenia i sfinansowania remontu szkoły i kaplicy w Befasy na Madagaskarze. (…)

Już dziś wiadomo, że papież Franciszek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju odpustu zupełnego wszystkim wiernym nawiedzającym katedrę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, czyli od 2 grudnia 2017 roku do 25 listopada 2018 roku.

W celu uzyskania odpustu należy być w stanie łaski uświęcającej, wykluczyć przywiązanie do wszelkiego grzechu, nawet lekkiego, przyjąć Komunię św., odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także modlitwę „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” i wezwać wstawiennictwa Matki Bożej i Świętych Apostołów Piotra i Pawła.

Osoby, którym choroba uniemożliwia udanie się do katedry, mogą uzyskać odpust zupełny pod wymienionymi wyżej warunkami, łącząc się duchowo z pielgrzymami przybywającymi do katedry poznańskiej na obchody jubileuszowe. Warto więc już dziś zaplanować w 2018 roku pielgrzymkę do Poznania.

Cały artykuł pt. „Poznań. Chrystus i my” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł redakcyjny pt. „Poznań. Chrystus i my”. na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Inicjatywa ogólnopolskiej akcji kibiców „Naród ponad granicami” uczci stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości

Oficjalnie nasza akcja „Naród ponad granicami” zostanie zainaugurowana na Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę. Spotkamy się u tronu Królowej Polski 13 stycznia 2018 roku.

ks. Jarosław Wąsowicz SDB

W ciągu całego 2018 roku w ramach tej inicjatywy odbędzie się wiele wydarzeń na rzecz upamiętnienia naszej walki o wolną Ojczyznę, które chcemy zorganizować na dawnych Kresach, także w krajach, w których w poszukiwaniu pracy pojawiły się w ostatnich latach rzesze naszych rodaków.

Fot. J. Wąsowicz

Pojedziemy wszędzie, gdzie się da. Rozpoczęliśmy od Wileńszczyzny. Impuls wyszedł z Wielkopolski. Od października w wielu miejscach regionu kibice rozpoczęli zbierać dary dla rodaków na Kresach. W różnych miastach Wielkopolskich w naszą akcję „Naród ponad granicami” oprócz kibiców zaangażowały się szkoły, domy dziecka, parafie, organizacje kresowe, Młodzież Wszechpolska. Wielu ludzi dobrej woli. Odzew był wzruszający. Kibice Lecha zwieźli do Poznania wszystkie dary na mecz z Wisłą Kraków. W siedzibie Radia Poznań i w Pile zbiórki były prowadzone w zasadzie do dnia wyjazdu na Wileńszczyznę. (…)

Pierwszym przystankiem były Mościszki w rejonie wileńskim, gdzie dotarliśmy 16 listopada przed południem. (…) Po Eucharystii spotkaliśmy się w szkole na akademii ku czci niepodległości Polski. Obdarowaliśmy naszych rodaków prezentami, zaprosiliśmy uczniów na wakacje do Wielkopolski, gdzie chcemy w lipcu zorganizować wypoczynek dla stu polskich dzieci z Litwy, Białorusi i Ukrainy. (…)

Z Mościszek pojechaliśmy do pięknego Wilna. Po polskiej Mszy świętej w kościele św. Ducha odbyła się prezentacja albumu „Matka Boża Ostrobramska. Strażniczka Polskich Kresów”. Zapoczątkowała ona cały cykl spotkań autorskich, z których dochód zostanie w całości przeznaczony na inicjatywy związane z projektem „Naród ponad granicami”. (…)

Fot. J. Wąsowicz

Kolejnym przystankiem były Soleczniki, gdzie przebywaliśmy do soboty 18 listopada. Mamy tu wielu przyjaciół, zwłaszcza we Wspólnocie Miłosierdzia założonej przez Tadeusza Romanowskiego. Dociera ona do najbardziej potrzebujących mieszkańców małych miejscowości rejonu solecznickiego. Organizuje wakacyjny wypoczynek dla dzieci z najuboższych rodzin, często sierot. W ciągu roku funduje im posiłki w szkole, dba o ich wyposażenie w szkolne pomoce do nauki i podręczniki. (…) W ramach naszej akcji zawieźliśmy im samochód zebranych darów i sześć rowerów ufundowanych przez Radio Poznań. Rozwieźliśmy niektóre paczki bezpośrednio do naszych rodaków. Byłem z Tadeuszem i ks. Tomaszem Pełszykiem SDB u Pani Jadwigi w Solecznikach. Od kilku lat leży bezwładna w łóżku. Jest w swoim cierpieniu apostołką Bożego Miłosierdzia. Modli się za wszystkich wspierających wspólnotę, szczególnie zaś za kapłanów.

Do Ejszyszek pojechaliśmy z darami, które udało się zgromadzić ks. Tomaszowi Szugalskiemu. Nasza wyprawa miała dla niego także wymiar sentymentalny, ponieważ jego mama urodziła się i wychowała w Turgielach, które odwiedziliśmy w tych dniach jako jedno z miejsc związanych z naszą dumną historią walki o niepodległość. Oprócz Turgieli byliśmy w Koniuchach, Koleśnikach, Nowej Wilejce, Rudaminie i Ławaryszkach.

Pobyt na Wileńszczyźnie utwierdził nas w przekonaniu, że warto być blisko naszych rodaków. Ich wierność Polsce, nieraz w warunkach niekorzystnych politycznie, jest dla nas mocnym świadectwem. Ważnym w dniach, kiedy linczują nas na europejskich salonach. Trzeba robić swoje. Być wiernym. (…)

Zachęcamy także do udziału w Międzynarodowej Pieszej Pielgrzymce z Suwałk do Ostrej Bramy, która na pątniczy szlak wyruszy 15 lipca 2018 roku.

Cały artykuł ks. Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Wielkopolska na Kresach. Wyprawa na Wileńszczyznę” znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł ks. Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Wielkopolska na Kresach. Wyprawa na Wileńszczyznę” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie śpijmy – czuwajmy! Homilia Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego / Sanktuarium Bożego Miłosierdzia 19.11.2017

Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić.

Abp Marek Jędraszewski

Drodzy Bracia i Siostry!

„Kiedy będą mówić: «pokój i bezpieczeństwo»”. Św. Paweł Apostoł nie mówi dokładnie, o kogo tutaj chodzi, kim są ci, którzy głoszą pokój i bezpieczeństwo, ale zapewne wtedy, w okresie Imperium Rzymskiego, jak i dzisiaj mamy do czynienia z tym, co się zwykle określa słowem „narracje”. Nieważne są fakty, najważniejsze jest to, żeby narzucić pewną opinię, która będzie powszechnie przyjmowana, opinię kształtowaną przez odwoływanie się do ukrytych emocji, lęków i niepokojów.

Wtedy, w epoce Imperium Rzymskiego, kiedy walki o granice toczyły się gdzieś daleko od centrum, było przekonanie, że żyjemy w czasach pokoju i bezpieczeństwa. Podobne przekonanie chcą także niektórzy nam narzucić. Jest pokój i jest bezpieczeństwo, a przecież doskonale wiemy, że fakty są inne. Ojciec Święty Franciszek mówi – i to nie raz – że żyjemy w epoce III wojny światowej, tyle że ta wojna ma inny kształt niż dotychczas. Jest to wojna we fragmentach.

Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić. Nie ma zagrożeń, nie ma powodów do niepokojów. Zostaje człowiekowi właściwie tylko jedno – carpe diem, używać dnia, korzystać z wszelkich możliwych przyjemności, nie myśleć o tym, co jest teraz, ani o tym, co będzie jutro.

Fot. J. Hajdasz

Za tym przekonaniem kryje się jedno – po śmierci nie ma nic, więc trzeba maksymalnie wykorzystać ten czas, który jeszcze jest. A w ostatecznym horyzoncie takiego myślenia o człowieku i o świecie kryje się przekonanie, że Boga nie ma i nie ma nieśmiertelności, że wszystko sprowadza się do czysto materialnej rzeczywistości, która przyjmuje taki, a nie inny kształt dzisiaj i która bezpowrotnie rozpadnie się jutro. A tymczasem i wtedy, kiedy działał św. Paweł Apostoł, i przez całe dzieje Kościoła, i również dzisiaj Kościół z nieugiętą mocą głosi nadejście Dnia Pańskiego, paruzji, przyjścia Chrystusa w chwale. (…)

A ponieważ my jesteśmy synami światłości i synami dnia, to nie pogrążamy się we śnie, ale czuwamy. Czuwamy, oczekując przyjścia Dnia Pańskiego. Ta trzeźwość naszych umysłów i to czuwanie naszych serc sprawia, że uznajemy, iż Jezus Chrystus jest Królem wszechświata, jest Panem dziejów i historii i jest Panem naszych serc. To czuwanie i ta trzeźwość naszych umysłów domagają się od nas, abyśmy nie tylko modlili się słowami Modlitwy Pańskiej: „Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, ale czynili wszystko, aby to Królestwo Boże stawało się naszą codzienną rzeczywistością, aby – choć jest niewidzialne – przenikało sposób naszego myślenia i postępowania, aby przemieniało świat.

Cała homilia Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z 19.11.2017 r. znajduje się na s. 6grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z 19.11.2017 r. na s. 6 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obóz „na Przemysłowej” w Łodzi – niemieckie więzienie dla polskich dzieci. Działało od grudnia 1942 do stycznia 1945 r.

Większość więźniów to wojenne sieroty. Pretekstem do zsyłki mogło być wszystko: handel sznurówkami i harcerska dywersja – ale refrenem w aktach niemieckich przy każdym nazwisku jest „dziecko polskie”.

Jolanta Sowińska-Gogacz

Był to jedyny taki obóz na terenie zagarniętym przez III Rzeszę, gdzie długotrwale, bez żadnych win, wyroków i planowanych terminów zwolnień więziono najbardziej bezbronne ofiary II wojny światowej, odbierając im rodziców, domy, zdrowie, a nierzadko także życie, każąc pracować ponad dziecięce siły i stosując najokrutniejsze metody represji. Przetrzymywano w nim dzieci od niemowlęctwa do 16 lat. Po osiągnięciu górnej granicy wieku, małoletnich kierowano do lagrów dla dorosłych.

Nazwa obozu wzięła się od nazwy ulicy, którą dzieci spod plandek ciężarówek widziały po raz ostatni – Przemysłową, przecinając Bracką, niemieckie auta wjeżdżały za bramę obozu. Tam, na błotnistym placu, przed odebranym Polakom budynkiem komendantury (Przemysłowa 34), dzieci schodziły ze skrzyń ładunkowych, wpadając w otchłań tęsknoty i bólu.

Lager pełnił w sumie trzy funkcje. Był obozem koncentracyjnym, bo dzieci zebrano na zamkniętym obszarze bez możliwości obrony i wyjścia; był obozem śmierci, bo na różne sposoby doprowadzano do niepotrzebnych zgonów; był wreszcie obozem pracy. Dzieciom stworzono przeróżne warsztaty, w których urabiały sobie ręce na rzecz interesu Niemiec – szyły mundury, naprawiały buty zniszczone na wschodnim froncie, prały (związki ługowe i wrzątek niszczyły im kończyny), prostowały przemysłowe igły, same sobie równały teren tonowym walcem, tkały wkładki ze słomy, były dekarzami, ogrodnikami, kaletnikami. Miały wyznaczone normy i za ich niewyrabianie otrzymywały okrutne kary.(…)

Bez powodu były bite, karano je okropnym karcerem i zakazem pisania listów do rodziny. Po terenie lagru należało truchtać i przystawać w chwili obowiązkowego ukłonu przed esesmanem. Dzieci nie wiedziały, gdzie są – ze strachu, głodu i tęsknoty marniały i umierały. Do uciekinierów strzelano z wież strażniczych bez ostrzeżenia.

W obozie przebywało jednocześnie około tysiąca więźniów, chłopców i dziewczynek, z czego większość stanowili chłopcy. Po wyzwoleniu Łodzi znaleziono tam jeszcze ponad osiemset maluchów – wszyscy byli ciężko chorzy, a duża część niezdolna do samodzielnego opuszczenia baraku, w którym uciekający przed Sowietami Niemcy dzieci zamknęli. Dziś możemy jeszcze spotkać około trzydzieściorga Ocalałych. (…)

Do niedawna o łódzkim obozie „na Przemysłowej” wiedziało niewielu – wyniszczone fizycznie i pełne traumy dzieci nie wiedziały, jak swą historię opowiedzieć – brakowało słów, jakie miałyby moc przekazu tak trudnej historii. Poza tym, z wielu powodów, temat był wyciszany i pomijany. Dokumentacja prawie cała przepadła, więc nie ma materialnych dowodów na skalę tej zbrodni. To, co opowiadają Ocalali, można łatwo zdeprecjonować i po prostu im nie wierzyć. Sam teren obozu (między Bracką, Plater, Górniczą i murem nekropolii żydowskiej) jest obecnie zacisznym osiedlem, gdzie nie da się odnaleźć śladów tego strasznego, wojennego epizodu, a pomnik postawiony ku czci ofiar „Przemysłowej”, choć wielki i wymowny, nie zawsze właściwie jest kojarzony, bo stoi poza obrębem kacetu.

Cały artykuł Jolanty Sowińskiej-Gogacz pt. „Obóz „na Przemysłowej” – niemieckie więzienie dla polskich dzieci” znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Sowińskiej-Gogacz pt. „Obóz „na Przemysłowej” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rzesze wychodzące z kościoła suną ramię w ramię do sklepów. Niedziela zatarła się w świadomości Polaków jako święto

Gdzie Polacy spędzają niedziele? Dokąd najchętniej wybierają się rodziny, by wspólnie spędzić czas? Kiedy zrobić zakupy? Odpowiedź na te banalne pytania jest krótka: w galerii, najlepiej w niedzielę.

Małgorzata Szewczyk

Wielu zapomina, że co dla jednych jest wolnością – dla innych jest zniewoleniem. Wolność handlu to brak wypoczynku dla innych, i to wcale niemałej grupy społeczeństwa, bo ok. 400 tys. osób, w tym 2/3 kobiet. Polska jest na czwartym miejscu w Europie pod względem liczby zatrudnionych w centrach handlowych.

Przegłosowana niedawno w Sejmie ustawa dotycząca ograniczenia handlu do dwóch niedziel w miesiącu, a docelowo do wszystkich – powinna obowiązywać już od dawna w kraju, który wciąż pozostaje na mapie Starego Kontynentu bastionem chrześcijaństwa. Zakaz pracy w niedziele wynika przecież z Biblii.

Europofilom, którzy tak chętnie powołują się na kraje Zachodu, przypominam, że zakaz handlu obowiązuje w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, a ograniczenia są w Grecji, Belgii, Luksemburgu, we Francji, w Norwegii, Holandii i Wielkiej Brytanii, czyli w krajach, jakby nie było, bardziej liberalnych, gdzie społeczeństwa mają większe doświadczenia w praktykowaniu demokracji niż my.

Argument, że oto Polska robi gwałtowny zwrot w niewłaściwą stronę, szybko zostaje odsunięty. Gospodarka nie ucierpi na tej ustawie, ponieważ ci, którzy dotąd robili zakupy w niedzielę, uczynią to w inny dzień. A ci, dla których spacer po galerii był jedyną niedzielną rozrywką, będą musieli zmienić swoje przyzwyczajenia i sięgnąć po inne pomysły na spędzenie wolnego czasu.

Na pewno najbardziej zadowoleni będą handlowcy, którzy już od marca 2018 r. odczują zmianę i którzy jak w piosence Niebiesko-Czarnych będą mogli zanucić: niedziela będzie dla nas! (choć na razie co druga).

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Ale za to niedziela będzie dla nas…” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Ale za to niedziela będzie dla nas…” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Święto Niepodległości po polsku. Dzień 11 listopada powinien być datą jednoczącą Polaków, niezależnie od ich poglądów

Media ogólnopolskie podgrzewają atmosferę, przepytując gwiazdy filmowe, polityków, dziennikarzy, a także zwykłych Polaków, na który z marszów organizowanych w stolicy się wybierają.

Michał Bąkowski

Niechby nawet były różne formy świętowania, ale niechby przebiegały w sposób godny i z zachowaniem pewnej logiki historycznej. Patrząc czasem na niektóre formy obchodów tego święta, zastanawiam się, czy organizatorzy oraz uczestnicy nie czują się bardziej Europejczykami, animalsami itd.

Niemałe oburzenie wywołał we mnie plakat informujący o obchodach Święta Niepodległości organizowanych przez Urząd Gminy w mojej rodzinnej miejscowości, w Krzywiniu. Otóż na afiszu obok Orła umieszczono autokar – krwiobus oraz opakowanie karmy dla psów. O ile jestem w stanie jeszcze zrozumieć metaforyczne przesłanie akcji: oddaj krew dla Ojczyzny, o tyle bardzo oburza mnie organizowanie zbiórki karmy dla zwierząt, a tym bardziej zestawianie zdjęć autobusu i karmy dla zwierząt z symboliką narodową. Na te obchody się nie wybrałem.

Natomiast jak co roku uczestniczyłem w obchodach organizowanych przez gminną bibliotekę publiczną. I jak zwykle się nie zawiodłem. Dużymi zaletami tej uroczystości jest różnorodność wiekowa, aktywizująca forma oraz właściwe uczczenie pamięci przodków. Program był przeznaczony dla osób kilkuletnich i tych, które mają już swoje dzieci, wnuki, a nawet prawnuki. Na początku nastąpiło uroczyste otwarcie z odśpiewaniem hymnu narodowego. Następnie zaproszeni goście podziwiali umiejętności taneczne dzieci i młodzieży zrzeszonej w zespole działającym przy bibliotece. Tancerze zaprezentowali się w m.in. polonezie, mazurku, krakowiaku i innych.

Bardzo przemyślanym elementem uroczystości było zaproszenie gości do wspólnego zatańczenia poloneza. W parach ustawiali się więc: wnuczęta z dziadkami, małżeństwa, koledzy z koleżankami, ludzie w podeszłym wieku, młodzież szkolna, studenci, lokalni przedsiębiorcy, samorządowcy, nauczyciele itd.

To zjednoczenie ludzi różnych profesji, dat urodzenia, inklinacji politycznych i światopoglądowych w tańcu, który jest jedną z cząstek polskiego kodu genetycznego, jest bardzo ważne. Później nastąpiło wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, z naciskiem na te, które towarzyszyły naszym dążeniom niepodległościowym.

Cały felieton Michała Bąkowskiego pt. „Dzień Niepodległości po polsku” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Michała Bąkowskiego pt. „Dzień Niepodległości po polsku” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Działania hybrydowe przeciw Polsce mają kilkusetletnią tradycję / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 42/2017

Dziś już tylko ludzie skrajnie naiwni lub małe dzieci mogą sądzić, że ataki na Polskę są powodowane prawdziwą troską o praworządność, wolne media, prawa reprodukcyjne, dobrostan puszczy czy kornika.

Jan Martini

Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność

Wydawać by się mogło, że fake news, dezinformacja, wpływanie na wybory, ataki hakerskie czy paraliżowanie instytucji atakowanego państwa to rosyjski wynalazek ostatnich lat. Jednak w działaniach hybrydowych Rosjanie mają długą tradycję i znakomite osiągnięcia.

Ogromna i niegdyś budząca respekt I Rzeczpospolita nie została pokonana militarnie, nie uległa inwazji zbrojnej – padła ofiarą wojny hybrydowej trwającej niemal 100 lat. Ambasador rosyjski baron Kaiserling doprowadził do perfekcji to, co od czasów Piotra Wielkiego robili dyplomaci rosyjscy w Polsce. Ich zadaniem było „osłabiać, co mocne, zaciemniać, co jasne, wykrzywiać, co proste”. Dokładnie poznali oni system polityczny kraju, mechanizmy podejmowania decyzji czy funkcjonowanie sądów.

Rosjanie zorientowali się, że ogromny kraj był we władaniu dwudziestu spokrewnionych ze sobą rodzin. Rodziny te, często utrzymujące swoje prywatne armie, razem stanowiłyby potężną siłę, więc zadaniem posłów było umiejętnie skłócać, podsycać spory międzyrodzinne, udawać przyjaciół godzących zwaśnionych itp.

Równocześnie wypłacali regularny żołd przekupionym posłom (raport płk Igelstroma: Podoski potrzebujący cudzych pieniędzy jest naszym dobrym przyjacielem – Massalskiego nadzieja, że z naszą pomocą silne potrafi wytworzyć stronnictwo, oddała go w nasze ręce – Godzki, którego bogiem jest pieniądz, bierze od nas – Poniński bierze pensję, lubi wielką odgrywać rolę).

Plonem rozumu i pracowitości barona Kaiserlinga był fatalny stan kraju, w którym wykonywał swą misję. Mimo to, Polacy nagrodzili go najwyższym polskim orderem Orła Białego (przyznawanie szubrawcom polskich odznaczeń ma długą tradycję).

Następca barona – Mikołaj Repnin – był jeszcze zdolniejszy: zwołał synod, mianował prymasa (drugą osobę w państwie) i uwięził m. in. biskupów Sołtyka i Załuskiego oraz hetmana Rzewuskiego. Nocna akcja, podczas której Kozacy włamywali się do pałaców i wyciągali z łóżek czołowych polskich dygnitarzy, wywołała powszechne oburzenie. Nazajutrz król Stanisław August dyplomatycznie udał się na polowanie do Puszczy Kampinoskiej (Tusk w podobnych sytuacjach jechał na narty w Dolomity), nie śmiąc protestować wobec ambasadora zaprzyjaźnionego państwa.

W ciągu 14 lat sejm polski nie był w stanie uchwalić ani jednej ustawy, choć był zwoływany siedmiokrotnie. Dyplomaci rosyjscy byli obecni na obradach wszystkich sejmów czy sejmików ziemskich, pilnie obserwując, jak głosują poszczególni posłowie. Gdy jakiś poseł głosował „niewłaściwie”, bywał dyscyplinowany. Ponieważ od 1717 roku na terenie kraju obecne były wojska rosyjskie (z małą przerwą aż do 1993 roku!) metoda była prosta – posiadłość posła można było wybrać jako miejsce stacjonowania oddziału jegrów. Wiedząc o tym, łatwiej zrozumiemy „przyklepywanie” traktatów rozbiorowych czy Sejm Niemy.

Zarówno caryca Katarzyna, jak i Fryderyk pruski byli wielkimi miłośnikami demokracji – ale tylko w Polsce. Właśnie dzięki umiłowaniu polskiej demokracji potomni w ich krajach mianowali ich Wielkimi. Monarchowie wzajemnie zobowiązali się do utrzymania w Polsce „źrenicy demokracji” – liberum veto. Powszechnie było wiadomo, że caryca „nigdy do skrępowania szlacheckich swobód nie dopuści”.

Z wielką troską nad stanem praworządności w Polsce pochylili się także sami Polacy zrzeszeni w konfederacji targowickiej: […] sejm dzisiejszy, przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą, połamał prawa kardynalne, zmiótł wszystkie wolności szlacheckie, poprzez uzurpację, zmieszanie i połączenie w nim wszystkich władz, których łączenie w jednym ręku jest sprzeczne z zasadami republikańskimi, nadużył on każdej z tych władz w sposób jak najbardziej tyrański. […] wiążemy się węzłem nierozerwanym konfederacji wolnej przy wierze św. katolickiej rzymskiej […] A że Rzeczypospolita pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje.

Na „odcinku polskim” Rosja i Prusy rywalizowały ze sobą, ale też kooperowały w dziele niszczenia państwowości polskiej. Szczytowym osiągnięciem tego współdziałania była likwidacja organizmu państwowego trwającego 800 lat, czego tragicznym symbolem stało się przetopienie przez Prusaków polskiej korony królewskiej.

Nieco później mocarstwa zaborcze na Kongresie Wiedeńskim przemeblowały Europę, zapewniając 100 lat „pięknej epoki” na koszt Polaków… Do tych wydarzeń „taktownie” nawiązał prezydent Putin w swoim wystąpieniu na Westerplatte, mówiąc o „najlepszym czasie Europy” jako wyniku rosyjsko-niemieckiego porozumienia.

Gdy I wojna światowa zbliżała się do końca, państwa zaborcze, zdając sobie sprawę, że nie da się zapobiec odrodzeniu Polski, starały się przynajmniej nie dopuścić do odtworzenia Rzeczpospolitej w kształcie przedrozbiorowym. W tym celu z inicjatywy niemieckiej powołano państwo litewskie, a Austria wsparła powstanie Ukrainy, kierując do Lwowa jednostki z przewagą żołnierzy narodowości ukraińskiej i starając się osadzić jako króla Habsburga – „Wasyla Wyszywanego”.

Traktat w Brześciu, kończący wojnę między Niemcami a Rosją, przewidywał wspólną politykę wobec odradzającej się Polski. O szczegółach dowiedzieli się bracia Lutosławscy i poinformowali arcybiskupa Kakowskiego w Warszawie. Sowieci skazali ich na karę śmierci i rozstrzelali (kto dziś o nich pamięta?).

Pokój w Brześciu dopuszczał istnienie państwa buforowego, „teoretycznego” na ziemiach polskich (to nie Tusk wymyślił ‘państwo teoretyczne’). Ani Rosja, ani Niemcy nie pogodzili się z możliwością powstania samodzielnej Polski (Lenin: Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami).

„Pora nadeszła” w 1939 roku, gdy wspólnie zlikwidowano „państwo sezonowe” i wytyczono „sprawiedliwą” granicę między Niemcami a Rosją. Jesienią 1939 roku na konferencjach w Krakowie i Zakopanem z udziałem Gestapo i NKWD radzono nad zwalczaniem „polskiego bandytyzmu” – tj. ruchu oporu i wstępnie wyznaczono ramy czasowe na „ostateczne uregulowanie kwestii polskiej” (endlosung). Ponoć miał to być rok 1975.

Choć Polska była największym przegranym II wojny światowej, mimo 50 lat zniewolenia (czy tylko braku suwerenności) Polacy doczekali lepszych czasów. Wychodząca z komunizmu w 1989 roku Polska, z kruchą równowagą między partią „ruską” a „pruską” (wasz premier, nasz prezydent), miała być pozbawiona przemysłu, armii i „pozostawać w głównym nurcie”, tj. nie prowadzić polityki zagranicznej. „Uszyto” nawet specjalnie konstytucję, gwarantującą systemowy klincz w wypadku zdobycia władzy przez opcję niekontrolowaną.

Równocześnie „inżynierowie dusz” rozpoczęli intensywną pracę nad umysłami Polaków w myśl zasad opisanych w podręczniku Problemy psychologii wojskowej płk. Władimira Lisiczkina:

„Współcześnie utrata suwerenności nie dokonuje się jedynie poprzez zewnętrzną inwazję (…) Aby naród wykończył się sam, należy zlikwidować jego dumę narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, zamieszać w systemie odniesienia. W tym celu należy promować miernoty na autorytety, należy sprawić, by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości (…) Jednym z elementów tej subtelnie prowadzonej wojny jest dekonstrukcja tradycji historycznej przeciwnika”.

Przeszłość historyczna – to podstawa jedności każdego narodu jako zwartej społeczności. […] Wojna historyczna polega na nadszarpnięciu jedności narodu poprzez takie działania informacyjne, które mają na celu moralną likwidację wszystkich bohaterów, osobistości bądź wydarzeń, będących do tej pory źródłem dumy narodowej. […] Z wielką skutecznością dzieje się to za pomocą współczesnych mass mediów.

Mimo akcesu Polski do Unii Europejskiej i NATO, wpływy partii „ruskiej” bynajmniej nie uległy zmniejszeniu, a po dojściu ekipy Tuska/Pawlaka do władzy można było zaobserwować wręcz wzmożoną, odgórną „przyjaźń polsko-rosyjską”. Dokonano kilku spektakularnych działań, poczynając od reaktywacji Festiwalu Piosenki (już nie radzieckiej) w Zielonej Górze poprzez otwarcie „małego ruchu granicznego” z Kaliningradem, spotkanie (odprawę?) polskich ambasadorów z min. Ławrowem (o tym, że rosyjski dyplomata jest funkcjonariuszem KGB „pod przykryciem” organizator Sikorski mógł się dowiedzieć choćby z wydanej w Polsce książki pt. „Towarzysz J”). Wydarzeniami większej rangi były kurtuazyjne wizyty N. Patruszewa w „bratnim” Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, uwieńczone kuriozalną „umową o współpracy” potężnego FSB ze skromną Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. Ciekawostką, na którą chyba nikt nie zwrócił uwagi, jest fakt, że współpracować miała nie służba wywiadu zagranicznego SWR, lecz FSB. Widocznie uznano, że to „wewnętrzna sprawa Rosji”, w myśl zasady „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”.

Ale wydarzeniem najwyższej rangi było „historyczne pojednanie” z dnia 17 sierpnia 2012 roku. Gazety donosiły: Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl I oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podpisali na Zamku Królewskim w Warszawie przesłanie obu Kościołów, katolickiego i prawosławnego, wzywające do polsko-rosyjskiego pojednania. (…) Arcybiskup Michalik zapisał się w historii. (…) Chodzi o wzajemne przebaczenie, wyrzeczenie się zemsty i nienawiści – każdy Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin w każdym Polaku powinien widzieć przyjaciela i brata. (…) Rosyjskich dziennikarzy zaskoczył wysoki, prawie prezydencki poziom powitania patriarchy Cyryla, z kompanią reprezentacyjną i eskortą motocyklistów.

Ceremonia podpisania była uświetniona obecnością znakomitych osobistości, takich jak B. Komorowski, B. Borusewicz, M. Boni (TW „Znak”) H. Gronkiewicz-Waltz, ks. Boniecki, Wł. Cimoszewicz. Pojednaniem zajmował się najwyżej notowany w IPN hierarcha – abp Muszyński, a od strony organizacyjnej bp Polak – późniejszy najmłodszy w historii prymas Polski (40 lat).

Warto wiedzieć, jakiego to świątobliwego męża Tusk witał motocyklami: Władimir Michajłowicz Gundiajew, znany dziś jako patriarcha Cyryl I, to jeden z licznych w Rosji „Ojców-Czekistów”, o pseudonimie „Michajłow”. „Doświadczenie operacyjne Gundiajewa w sposób szczególny łączy go w serdeczniej przyjaźni z płk Putinem i jest to więź dwóch profesjonalistów – kolegów pracujących w różnych oddziałach służb sowieckich”.

Zarzuty korupcyjne nie przeszkodziły mu w objęciu stanowiska patriarchy Moskwy. W przerwach między obowiązkami liturgicznymi duchowny zajmował się handlem wyrobami tytoniowymi, wwożonymi do Rosji bez cła w ramach „pomocy humanitarnej” i składowanymi w Monasterze Daniłowskim.

Oddźwięk „pojednania” był raczej mizerny. Tekst orędzia odczytano we wszystkich kościołach w Polsce, lecz w Rosji – nie (bo i po co?). Przeciw hucpie protestowała tylko grupka członków Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej ze skromnym transparentem.

Tekst „pojednania” biskupi zatwierdzili jednogłośnie. Po latach jeden z biskupów wyznał prywatnie, że nie można było się wstrzymać. Znaczy to, że polecenie przyszło via Watykan. Nasi mężowie stanu usilnie zabiegali o przyjaźń Rosji, ale chyba z mizernym skutkiem (o czym świadczą ceny gazu).

O stosunku Rosji i Niemiec do polskich dążeń niepodległościowych szczerze powiedział polskiemu dziennikarzowi doradca prezydenta Putina Aleksander Dugin – politolog i geostrateg, wykładowca akademii wojskowych:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem przy pomocy wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii (…) Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki”.

Dwukrotne próby „wybicia się na niepodległość” zostały zlikwidowane, ale dziś znowu „widmo krąży po Europie” – widmo podmiotowej i samodzielnej Polski. Natychmiast po powołaniu rządu przez PiS powstał „Komitet Obrony Demokracji” i rozpoczęto huraganową nagonkę medialną ze wszystkich kierunków. Także medialne ośrodki dywersji ideologicznej wewnątrz kraju pracowały na najwyższych obrotach.

Posługiwanie się czarnym PR-em ze strony sąsiadów niezadowolonych ze wzrastającej roli państwa polskiego ma wielowiekową tradycję. Już w XIII wieku, gdy Władysław Łokietek z żelazną wolą kontynuował rozpoczęte przez Przemysła II scalanie rozbitych testamentem Krzywoustego dzielnic, musiał zmagać się z oporem zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Gdy czytamy, jak piastowscy książęta dzielnicowi zostawali zhołdowani przez czeskiego króla, jak wchodzili w układy zależności z Brandenburczykami lub Krzyżakami, którzy właśnie bezprawnie zagarnęli Pomorze, przypominają nam się hasła o „płynięciu w głównym nurcie”. Sojusz Łokietka z pogańskim Giedyminem dał Krzyżakom asumpt do oskarżeń polskiego króla o wiązanie się z poganami (faszystami?). Jak pisał prof. Andrzej Nowak: Można było, zamiast oddawać cokolwiek Łokietkowi, wymalować w wyobraźni elit politycznych i intelektualnych od Awinionu do Hamburga, od Londynu do Rzymu „ohydną twarz” polskiego królestwa i jego mieszkańców.

W Brukseli już 8 razy pochylono się z troską nad Polską prowadząc wielogodzinne debaty. Świadczy to o tym, że „sprawa polska” jest najpoważniejszym problemem Unii Europejskiej. Z początku mogło się wydawać, że ataki wynikają z niewiedzy, że wystarczy tylko cierpliwie wytłumaczyć. Dziś już tylko ludzie skrajnie naiwni lub całkiem małe dzieci mogą sądzić, że ataki na Polskę są powodowane prawdziwą troską o praworządność, wolne media, prawa reprodukcyjne, dobrostan puszczy czy kornika. Politycy wykazujący największy stopień zaangażowania w atakach na nasz kraj są po prostu zadaniowani. Dlatego debata jest niemożliwa – argumenty nigdy nie przekonają ludzi będących na służbie.

Jeśli sprawne służby są w stanie zainstalować prezydentów, premierów, kanclerzy czy prymasów (nie wspominając o biskupach), to wygenerowanie europarlamentarzystów nie jest problemem. Gdy odwołano przewidzianą na październik debatę, pojawiła się nadzieja, że Europa w końcu odpuści. Przecież nic strasznego się nie dzieje – reformy sądów nie ma, sprawdzeni sędziowie orzekają, aferzyści dostają wyroki w „zawiasach”, sprawy korupcyjne ulegają przedawnieniu itp.

Jednak tym razem imponujący był rozmiar ostrzału medialnego i perfekcyjny timing. Ktoś wiedział, że w Polsce odbywa się coroczny Marsz Niepodległości 11 listopada i trzeba przesunąć debatę o miesiąc. Wiedziano także o rozważanej dostawie systemu Patriot do Polski. Wprawdzie rząd USA nie dał się „wziąć na huki” (znają te numery), ale sprawę musi jeszcze zatwierdzić Kongres.

Należący do rosyjskiego oligarchy Lebiediewa brytyjski „The Independent” jeszcze przed 11 listopada informował o marszu faszystów w Polsce. W Sky News w dniu Święta Niepodległości wyemitowano korespondencję z Warszawy.

Poinformowano, że odbył się marsz z udziałem 100 tys. faszystów, na który co roku zjeżdżają się naziści z całej Europy i że oprócz zwyczajowych haseł antysemickich, tym razem pojawiły się hasła o segregacji rasowej i wyższości rasy białej. Trzeba wiedzieć, że epitet ‘white suprematist’ jest w Ameryce oskarżeniem jeszcze cięższym niż ‘antysemita’. W tej układance najprostszym (i najtańszym) elementem jest zorganizowanie kilkudziesięciu zamaskowanych facetów z prowokującymi transparentami.

Przezorność Jarosława Kaczyńskiego imponuje – na miejsce świętowania 11 listopada wybrał Kraków (narażając się na zarzut, że PiS ignoruje ideę Marszu Niepodległości).

Wydawać by się mogło, że żywiołowa niechęć postępowego świata wobec rządu PiS wynika z faktu, że narracja o Bogu czy patriotyzmie rani uszy ludzi światłych. Nic bardziej mylnego. Chodzi o pieniądze. Są środowiska, które działalność rządu PiS bardzo bije po kieszeni. W każdej niemal większej aferze w kraju pojawia się motyw Wojskowych Służb Informacyjnych i ślad rosyjskiej mafii. Karuzele VAT-owskie również mogły być organizowane przy współudziale kolegów Patriarchy Cyryla.

Jak pisał sowietolog Christopher Story, rosyjska mafia jest działem KGB i prowadzi działalność przestępczą o charakterze globalnym, a jej boss rezyduje w Nowym Jorku.

Krótko mówiąc – bezpardonowa „walka o praworządność” to hybrydowa wojna przeciw polskiej suwerenności.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność” na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bolszewicki przewrót 1917 roku – wielki mit w świetle faktów / Mirosław Grudzień, „Wielkopolski Kurier WNET” 42/2017

Większość sił broniących pałacu udała się do domu, jeszcze zanim rozpoczął się atak. Jedyną rzeczywistą szkodą wyrządzoną carskiej rezydencji był odłupany gzyms i stłuczona szyba na trzecim piętrze.

Mirosław Grudzień

Bolszewicki przewrót październikowy 1917 roku – wielki mit w świetle faktów

Mit o „Wielkim Październiku”

My widim gorod Pietrograd
W siemnadcatom godu.
Bieżit matros, bieżit sołdat,
Strieliajut na chodu.

Raboczij taszczit pulemiot,
Siejczas on wstupit w boj.
Wisit płakat: DOŁOJ GOSPOD!
POMIESZCZIKOW DOŁOJ!

Gdy byłem uczniem podstawówki, na lekcjach rosyjskiego uczono nas takiego wierszyka o „Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej” w Rosji 1917 roku. Jako aktorów tego wydarzenia pokazywano w nim marynarza, żołnierza i jakiegoś dźwigającego ciężki karabin maszynowy robotnika, „który zaraz rozpocznie walkę”…

Jednym słowem − wierszyk sugerował jakąś wielką zadymę, zamieszanie, bieg, strzały – wtedy, dnia 25 października (7 listopada) na ulicach ówczesnej rosyjskiej stolicy, znanej poprzednio pod niemiecką nazwą Sankt-Pietierburg, po polsku: Petersburg. Tuż przed I wojną światową na fali nastrojów antyniemieckich nazwę te zmieniono na czysto rosyjską Pietrograd (Piotrogród).

Tymczasem… jak pisze brytyjski historyk Orlando Figes − większość mieszkańców stolicy tego wiekopomnego przewrotu w ogóle NIE ZAUWAŻYŁA. Były otwarte restauracje, sklepy, teatry i kina, „normalnie kursowały tramwaje i taksówki, po Newskim Prospekcie tłumy przechadzały się jak zawsze”… Żadnych barykad, walk ulicznych, pozamykanych na głucho okien… czego moglibyśmy oczekiwać po ogarniętym rewolucją mieście.

„Dmuchał jak zawsze wiatrami październik (…) / Idą kronsztadcy na Zimowy (…) / Zimowemu się nie ostać / przed szturmem / kronsztadzkich”. Tak opiewał obalenie rosyjskiego rewolucyjnego Rządu Tymczasowego bolszewicki (znakomity zresztą) poeta Władimir Majakowski. W czasach mojej młodości te wersy widniały na okolicznościowych tablicach szkolnych i były wygłaszane przez recytatorów podczas obowiązkowych akademii rocznicowych, organizowanych dla wyrażenia hołdu Rewolucji Październikowej – jednemu z najbardziej tragicznych w skutkach faktów w historii Rosji, Polski, Europy i świata.

Karmiono nas wtedy także obrazami przestawiającymi jakieś uzbrojone tłumy pod czerwonymi sztandarami, łuny i ogniste tory pocisków – a na tle pomroczniałego nieba „złowrogi” symbol przeklętej burżuazji, dawny carski Pałac Zimowy, w danym momencie siedziba Rządu Tymczasowego Rosji. Sceneria iście piekielna, jak przystało na rodzaj bezreligijnego Armagedonu, którym miała być ta rewolucja, starcie bolszewickich sił dobra ze złymi siłami starego świata.

Jednym słowem, sugerowano prawdziwą bitwę w tonacji heroicznej. Jej bohaterami mieli być dzielni zrewoltowani marynarze Floty Bałtyckiej z bazy marynarki wojennej w Kronsztadzie. Dodawano tu też żołnierzy i robotników. Ci ostatni mieli symbolizować znany z Międzynarodówki „wyklęty lud ziemi”, wies’ mir gołodnych i rabow (jak głosi jej rosyjska wersja). Do takich obrazów dołączano propagandowy film „Październik” (Oktiabr’) utalentowanego sowieckiego reżysera Siergieja Ajziensztiejna (lub Eisensteina, jak kto woli). Do dziś pamiętam z tego filmu obraz osamotnionego, groteskowo-demonicznego premiera Kierenskiego, którego w tym filmie, jak i w oficjalnej bolszewickiej propagandzie posądzano dążenie do osobistej dyktatury i knucie wojskowego puczu. Dzisiaj wiemy, że to był świadomie sfabrykowany mit, jedna z największych mistyfikacji XX wieku.

Nie podawano wtedy, że ten paskudny Rząd Tymczasowy, wyłoniony po obaleniu cara w „rewolucji lutowej”, był wtedy reprezentacją koalicji stronnictw sił demokratycznych, między innymi socjalistycznych − wchodzili doń m.in. dawni rewolucyjni towarzysze broni bolszewików, socjaldemokraci-mienszewicy i socjaliści-rewolucjoniści (eserowcy). Sam szef rządu Aleksander Kierenski był właśnie eserowcem.

A głodujących wtedy jeszcze, mimo toczącej się wojny, nie było. Obrazy wielu, bardzo wielu umierających z głodu ludzi można było zaobserwować dopiero po objęciu władzy przez bolszewików.

Tajemnicze kulisy przewrotu

Mały człowiek (…) rzekł:
− Gdzie człowiek mądry ukryje liść?
A ten drugi odpowiedział:
− W lesie.
(G.K. Chesterton, tł. M.G.)

Pamiętam też czytankę w podręczniku do języka rosyjskiego, jak to wódz proletariatu Lenin bohatersko ukrywał się nad jeziorem Razliw przed tymże Rządem Tymczasowym, który chciał go okrutnie aresztować i postawić przed sądem. Za co? Tego już nam nie mówiono. Pewnie po prostu dlatego, że ten rząd był taki z natury złowrogi… To i czynił złe rzeczy, bo niegodziwości były mu po prostu lube. Cóż tu wyjaśniać?

Dopiero w wiele lat później, i to z oficjalnych komunistycznych publikacji dowiedziałem się, że wydano wtedy nakaz aresztowania Lenina pod zarzutem agenturalnej działalności na rzecz Niemiec, państwa wrogiego, toczącego podówczas z Rosją krwawą wojnę. Wiedziano bowiem, że w kwietniu tegoż roku Lenin z grupą swoich rosyjskich towarzyszy-rewolucjonistów został starannie przetransportowany przez całe Niemcy aż do portu promowego na wyspie Rugii koleją, w słynnym „zaplombowanym wagonie”, pod troskliwą opieką oficerów niemieckiego Sztabu Generalnego.

Rządowi znane też były finansowe powiązania Lenina i jego bolszewickiej wierchuszki z podejrzanym niemieckim (wcześniej rosyjskim) obywatelem, socjalistą-biznesmenem Parvusem, działającym wtedy na terytorium Danii i podejrzewanym (słusznie) o to, że jest współpracownikiem niemieckiego wywiadu. Wielki wódz bolszewików był więc poszukiwany nie jako groźny wyraziciel woli mas, lecz jako postać zhańbiona, ktoś w rodzaju Judasza − ten, który zainkasował niemieckie srebrniki za wycofanie Rosji z wojny, wprowadzenie jej w stan chaosu i zawarcie z Niemcami korzystnego dla nich pokoju. Poświadczają to znane obecnie dokumenty ówczesnych władz Cesarstwa Niemieckiego.

Ale to już – pozwolę sobie tutaj sparafrazować Kiplinga − odrębna historia.

Co ciekawe, rozprawę przeciwko Leninowi z oskarżenia publicznego przygotowywano na koniec października − licząc według obowiązującego wówczas w Rosji kalendarza juliańskiego; według naszego gregoriańskiego kalendarza byłby to listopad. Do tej rozprawy nigdy nie doszło. Przeszkodził… wybuch zbrojnego bolszewickiego przewrotu, który usunął Rząd Tymczasowy i samo oskarżenie Lenina o agenturalność skazał na zapomnienie na długie dziesięciolecia.

W przeddzień

Skąd wzięli się żołnierze wśród uczestników przewrotu?

Żołnierze garnizonu piotrogrodzkiego, w porównaniu ze swoimi kolegami na froncie, żyli sobie wygodnie i wręcz bosko, spędzali czas na bezpiecznym próżnowaniu… i na nieustannym wiecowaniu. Prowadzona przez Rząd Tymczasowy demokratyzacja armii kompletnie oduczyła tych „obrońców ojczyzny” respektu dla jakiejkolwiek dyscypliny i hierarchii wojskowej − po prostu ich krańcowo zdemoralizowała i rozzuchwaliła.

Zamiast kadry oficerskiej wojskiem rządziły wybieralne sowiety dieputatow – „rady delegatów”. Premier Kierenski chciał się pozbyć tego niebezpiecznego, nieobliczalnego elementu i wysłać na front, w ogień prawdziwej walki. To wywołało przerażenie i bunt. Większość obecnych w Piotrogrodzie żołnierzy wypowiedziała po prostu posłuszeństwo dowództwu armii i zadeklarowała podporządkowanie piotrogrodzkiemu Komitetowi Wojskowo-Rewolucyjnemu, w nadziei, że uchroni ich to przed władzą socjalistycznej (i o wiele bardziej popularnej) partii eserowców. Komitet miał rzekomo służyć Radzie Piotrogrodzkiej do ochrony przed ewentualnymi próbami kontrrewolucji (którymi straszyli bolszewicy).

W istocie był to jednak to organ stricte bolszewicki, przygotowujący starannie zaplanowany, zbrojny pucz przeciwko rządowi − na oczach wszystkich, ale, co dziwne… w tajemnicy − nawet przed Radą Piotrogrodzką, współkolegami-eserowcami i wieloma członkami Komitetu Centralnego własnej, bolszewickiej partii.

Kierował nim swoisty – w tej chwili już właściwie niezależny od jakiegokolwiek wyższego autorytetu poza nieobecnym Leninem − triumwirat: Lew Trocki (wł. Bronsztiejn), Władimir Antonow (wł. Owsiejenko) oraz lider marynarzy Floty Bałtyckiej Pawieł Dybienko.

21 października KWR ogłosił swoją władzę nad garnizonem Piotrogrodu. 23 października rozszerzył zasięg swej władzy na Twierdzę Pietropawłowską, której działa wychodziły na Pałac Zimowy. Rząd Tymczasowy stracił rzeczywistą wojskową kontrolę nad stolicą dwa dni przed rozpoczęciem zbrojnego powstania – konstatuje Figes. Od tej pory nominalnie rządzący Rosją premier i jego ministrowie byli praktycznie bezbronni.

Zwykły, jesienny dzień

„Punkt kulminacyjny powstania przeszedł zasadniczo niezauważony” − pisze wspomniany już O. Figes. I przytacza wspomnienie naocznego świadka, który powracał wtedy pieszo do domu w odległości niespełna stu metrów od Pałacu Zimowego, około godziny 23.00, gdy bolszewicy szykowali się do ostatecznego natarcia na Pałac Zimowy. „Ulica świeciła pustkami − wspominał ten świadek, W. Awierbach. − Noc była cicha, miasto zdawało się wymarłe. Słyszeliśmy echo własnych kroków na chodniku”.

Głowa i koordynator przewrotu − był nim wtedy właśnie Lew Trocki − zaangażował do tego celu ogółem ok. 25 000–30 000 ludzi, ochotniczej robotniczej Czerwonej Gwardii, zrewoltowanych marynarzy i żołnierzy − czyli 5% wszystkich robotników i żołnierzy w Piotrogrodzie. Według Figesa wieczorem 25 października na placu Pałacowym kręciło się prawdopodobnie od 10 000 do 15 000 ludzi. Jednak nie wszyscy brali czynny udział w „szturmowaniu” Pałacu Zimowego.

„Nieliczne zachowane fotografie z październikowych wydarzeń wyraźnie pokazują skromne siły powstańcze. Widać na nich garstkę czerwonogwardzistów i marynarzy stojących na opustoszałych ulicach” – pisze wspomniany historyk.

A tymczasem… Czerwona Gwardia ustawiła blokady na licznych piotrogrodzkich mostach i patrolowała ulice opancerzonymi samochodami − tzw. broniewikami. Zajęła lokalne posterunki policji. Od rana przejęto kontrolę nad dworcami kolejowymi, pocztą i telegrafem, bankiem państwowym, centralą telefoniczną oraz stacją elektryczną. Rebelianci mieli więc kontrolę nad niemal całym miastem z wyjątkiem strefy centralnej wokół Pałacu Zimowego i placu św. Izaaka. Zamknięci wewnątrz Pałacu Zimowego ministrowie Kiereńskiego nie mieli nawet kontroli nad własnymi telefonami i prądem.

KWR spodziewał się ukończenia operacji zbrojnej przed południem. O godzinie 10 rano Lenin, który do tej pory ukrywał się i wrócił w przebraniu do Instytutu Smolnego (sztabu przewrotu), kończył już pisać manifest „Do obywateli Rosji”, ogłaszający obalenie Rządu Tymczasowego.

Przebieg puczu napotkał jednak na nieoczekiwane przeszkody. KWR stracił kontrolę nad harmonogramem przewrotu. Po pierwsze, spóźnili się marynarze – chyba najbardziej zdziczali, ale i najbardziej bojowi z puczystów.

Sygnałem do ataku miało być wciągnięcie na maszt twierdzy czerwonej latarni, która w tym przypadku nie oznaczała wezwania do rozpusty, lecz do „bohaterskiego” ataku na Pałac Zimowy. Latarnia zaginęła. Bolszewicki komisarz Błagonrawow zaczął jej szukać, wpadł po ciemku w błotniste bagienko. Jakąś lampę (nie czerwoną) znalazł, ale nie dało się jej wciągnąć na maszt, rebelianci nie otrzymali więc sygnału świetlnego.

Akustycznym preludium miały być z kolei salwy ciężkich dział polowych z Twierdzy Pietropawłowskiej, lecz w ostatnim momencie stwierdzono, że… są to zardzewiałe egzemplarze muzealne, z których strzelać się nie da. Przyciągnięto działa zastępcze, ale okazało się, że nie ma do nich odpowiednich pocisków. Ostatecznie dopiero o godzinie 18.50 KWR doręczył ultimatum do Pałacu Zimowego, żądając poddania się Rządu Tymczasowego.

Premiera już wtedy w Pałacu nie było, opuścił Piotrogród, udając się na poszukiwanie jakichś wiernych, względnie bojowych i zdyscyplinowanych oddziałów, które zechciałyby stanąć w obronie rządu.

Tymczasem w Pałacu inżynier Pałczynski, któremu powierzono obronę, nie mógł znaleźć choćby planu budynku ani nikogo, kto znałby jego topografię, wskutek czego jedne z bocznych drzwi pozostały niestrzeżone i bolszewiccy szpiedzy mogli swobodnie zakraść się do środka.

W tym krytycznym momencie do obrony rządu − poza dotychczasową garstką żołnierzy − dołączyły dwie kompanie kozaków, niewielka liczba młodych junkrów (podchorążych) z akademii wojskowych oraz 200 kobiet-żołnierek ze szturmowego Batalionu Śmierci. W sumie około 3000 żołnierzy.

O 21.40 dano wreszcie sygnał i z krążownika ,,Aurora” wystrzelono ślepe naboje. Huk był potężny, kobiety-żołnierki zaczęły wpadać w histerię… duch obrońców upadał. Po krótkiej przerwie na łaskawą ewakuację tych, którzy chcieliby opuścić Pałac, dowództwo puczystów nakazało prawdziwy ostrzał artyleryjski z Twierdzy Pietropawłowskiej, z „Aurory” i z placu Pałacowego. Większość pocisków wystrzelonych z twierdzy wylądowała w Newie, nie wyrządzając żadnych szkód.

„Legendarny »szturm« na Pałac Zimowy, w którym trwała ostatnia sesja gabinetu Kierenskiego, bardziej przypominał zastosowanie rutynowego aresztu domowego, jako że większość sił broniących pałacu udała się już do domu, głodna i zniechęcona, jeszcze zanim rozpoczął się atak. Jedyną rzeczywistą szkodą wyrządzoną carskiej rezydencji był odłupany gzyms i stłuczona szyba na trzecim piętrze” – pisze wspomniany historyk.

Gdy obrońcy zaniechali obrony i do Pałacu weszli bolszewiccy rebelianci, zobaczyli ministrów, którzy leżeli teraz wyciągnięci na kanapach albo garbili się w fotelach, oczekując końca. W momencie wejścia puczystów zerwali się z miejsc i − z jakiegoś osobliwego powodu − chwycili za płaszcze.

Owsiejenko-„Antonow” oznajmił: „Wszyscy jesteście aresztowani” – i… sprawdził listę obecności. Wiadomość o nieobecności Kierenskiego zdenerwowała napastników, jeden z nich krzyknął, że trzeba zakłuć sk…synów bagnetami. Aresztowanych zaprowadzono na piechotę do Twierdzy Pietropawłowskiej, której więźniami mieli zostać. Po drodze bolszewicka eksporta obroniła ich przed próbami linczu.

„Rejonowi komisarze policji, pytani w pierwszym tygodniu listopada, czy w październiku doszło do jakichś masowych ruchów zbrojnych, wszyscy bez wyjątku odpowiedzieli, że nic podobnego. »Na ulicach był spokój«, odparł szef policji dzielnicy Ochtyńskiej. »Ulice były opustoszałe«, dodawał komendant III Dystryktu Spasskiego”.

„Upajający” smak zwycięstwa

Po zdobyciu Pałacu Zimowego napastnicy „odkryli jedną z największych znanych piwnic winnych. W kolejnych dniach zniknęły stamtąd dziesiątki tysięcy wiekowych butelek. Bolszewiccy robotnicy i żołnierze raczyli się (…) ulubionym winem ostatniego z carów, wyprzedając wódkę tłumom na ulicach. Pijany motłoch demolował wszystko, co tylko napotkał na swojej drodze. (…) Marynarze i żołnierze krążyli po zamożnych dzielnicach, rabując mieszkania i zabijając ludzi dla rozrywki. Każda dobrze ubrana osoba stawała się oczywistym celem ataków (…). Nowe bolszewickie władze próbowały to powstrzymać, niszcząc zapasy alkoholu. Wypompowywali wino na ulicę – ale tłumy zbierały się i piły je prosto z rynsztoka”…

A inne „bohaterskie sukcesy”? Pisze o tym inny historyk Edward Radziński w swojej znanej biografii Stalina.

Bolszewicy tej nocy zwyciężyli kobiety − wspominała Maria Boczarnikowa, starszy kapral batalionu kobiecego. – „Kobiety też aresztowano i tylko dzięki pułkowi grenadierów nie zostałyśmy zgwałcone. Zabrano nam broń. (…) Była tylko jedna zabita. Zginie jednak wiele z nas, gdy bezbronne będziemy wracać do domów. Pijani żołnierze i marynarze łapali nas, gwałcili i wyrzucali na ulicę z najwyższych pięter kamienic”.

Antychrześcijańskie ostrze mitu

Późniejsza bolszewicka propaganda, a właściwie „czerwona religia” według pomysłu niejakiego Anatola Łunaczarskiego – na miejsce właściwej historycznej relacji z przebiegu tych wydarzeń stworzyła coś w rodzaju antychrześcijańskiej mitologii.

Nie zapomniano przy tym o wszelkich okultystycznych, nawet „lucyferycznych” akcentach. Wszak nazwa „Aurora” oznacza zorzę poranną, jutrzenkę, a właściwie Jutrzenkę – postać starożytnej mitologii. W Biblii upadły archanioł nazwany jest „Synem Jutrzenki” − łacińscy tłumacze Biblii przełożyli to, jak wiadomo, na Lucifer – „Niosący Światło”.

Bolszewicka rewolucja zaś miała przecież przynieść światło nadziei oraz racjonalnej, „naukowej” wizji rozwoju ludzkości – no i zarazem zgnieść reakcyjne „ciemne przesądy” starego porządku.

Czy te uderzające, symboliczne zbieżności to czysty przypadek?

Nadużywana później w sowieckiej propagandzie symbolika światła postępu pokonującego ciemność, te wszystkie wschodzące słońca w sowieckich godłach mają rodowód niewątpliwie wolnomularski. O innych − okultystycznych, nawet satanistycznych źródłach ideologii bolszewickiej, o ich demonicznej „mistyce” przelanej krwi, o gnostycznych i pogańskich nawiązaniach sowieckiej propagandy, symboliki i obrzędowości wiele napisano. Ten wątek wykraczałby jednak poza zamierzone ramy niniejszego artykułu. Może warto tu przypomnieć jedynie niepozorny, ale wymowny szczegół.

Orlando Figes podaje: Miejsce, w którym stał na kotwicy krążownik „Aurora”, znajdowało się przy malutkiej kapliczce obok mostu Mikołajewskiego. Kilka lat później bolszewicy zniszczyli kapliczkę, robiąc na jej miejscu miejski wychodek.

Niezamierzony czarny humor i ironia historii: w swoim antychrześcijańskim szale nowi władcy uznali, że do symboliki miejsca rozpoczęcia wiekopomnej Rewolucji Październikowej lepiej niż akcesoria „starej” religii będzie pasowało… ludzkie gówno.

I tak oto nadeszły dni nowej władzy, która jak zmora wisiała nad ludami dawnej Rosji i połowy Europy do 1991 roku, kiedy to Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego definitywnie zeszła ze sceny.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki przewrót październikowy 1917 roku – wielki mit w świetle faktów” znajduje się na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki przewrót październikowy 1917 roku – wielki mit w świetle faktów” na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Będę prezydentem wszystkich Polaków” – deklarowała większość prezydentów po 1989 roku. To tylko efektowny slogan

Tylko Lech Kaczyński nie miał ambicji bycia „prezydentem wszystkich Polaków”. Zdawał on sobie sprawę z istnienia w Polsce wpływowej grupy ludzi, którzy nigdy go nie będą uważali za swojego prezydenta.

Jan Martini

Wiedział, że niezależnie od jego starań, nie pozyska akceptacji beneficjentów komunizmu (i ich zstępnych). Prezydent Kaczyński obciążony był „wadą prawną” – nie posiadał pseudonimu, co czyniło go niezależnym, „niesterowalnym” i niepodatnym na szantaże.

W kraju postkolonialnym, próbującym wyzwolić się z półwiekowych zależności, taka postawa wiązała się z ryzykiem (także dla rodziny prezydenta). Każdy następny prezydent, znając los Lecha Kaczyńskiego, musi brać pod uwagę to ryzyko już na etapie kandydowania.

Wbrew obiegowym opiniom, prezydent nie jest tylko „strażnikiem żyrandola”, ale ma potężną władzę – o czym przekonaliśmy się 24 lipca. Pamiętamy, w jakich dramatycznych okolicznościach udało się przeprowadzić ustawy reformujące sądownictwo – ucieczkę przed awanturami z sali plenarnej, gaszenie świateł, wyrywanie mikrofonów, rzucanie kulkami z papieru w stół prezydialny. Nasi „obrońcy demokracji” byli naprawdę bardzo zmotywowani, by „było tak, jak było”, więc posłowie koalicji rządzącej musieli wykazać się determinacją.

Weta prezydenckie zaprzepaszczające ten wielki wysiłek spowodowały szok w środowiskach, które wyniosły prezydenta do władzy. Pocieszano się, powtarzając slogan „Gazety Wyborczej”, że ta ustawa to „bubel prawny”, że weta rozładują nastroje, że ustawa dawała zbyt dużą władzę ministrowi Ziobrze.

Nawiasem mówiąc, trudno zrozumieć, dlaczego sędzia mianowany przez Ziobrę miałby być „upolityczniony”, a ci mianowani przez polityka PSL, aferzystę Jana Burego (przez 14 lat członka KRS) są niezawiśli?

(…) Prezydent Duda ambitnie założył, że będzie zasypywał podziały między Polakami i łagodził spory polityczne, będąc prezydentem wszystkich Polaków. Dlatego uznał, że mianujący sędziów KRS musi być „wielopartyjny”. Problem w tym, że nie mamy systemu wielopartyjnego. Wielopartyjność była w dwudziestoleciu międzywojennym. Wszystkie ówczesne partie, różniąc się programami, miały na celu dobro i samodzielny rozwój kraju (tylko zdelegalizowana Komunistyczna Partia Polski zakładała protektorat sowiecki). Dziś scena polityczna kraju przypomina tę osiemnastowieczną – są w zasadzie tylko dwa stronnictwa: niepodległościowcy i „realiści”, zorientowani na patronów zewnętrznych. Porozumienie między tymi opcjami jest praktycznie niemożliwe, więc szanse na sukces mediacyjnych działań prezydenta nie wydają się duże. (…)

Aby przerwać spekulacje i uspokoić nastroje, zorganizowano w październiku Nadzwyczajny Zjazd Klubów Gazety Polskiej w Spale. Z klubowiczami spotkali się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. Tłumaczono uczestnikom, że negocjacje z prezydentem są na ukończeniu, pozostaje tylko kilka szczegółów, przebiegają w miłej atmosferze itp. Jednak trudno było oprzeć się wrażeniu, że to robienie dobrej miny do złej gry.

Można było mieć nadzieję, że to tylko konflikt czterdziestolatków między ministrem Ziobrą, a prezydentem (który zresztą karierę zawdzięcza ministrowi). Jednak po publicznej uwadze prezydenta o ubeckich metodach ministra obrony i słowach o armii, która „powinna być polska, a nie prywatna” okazało się, że istnieje także konflikt między czterdziesto- a sześćdziesięciolatkiem. (…)

Podobno prezydent ma 300 doradców i cieszy się zaufaniem 70% Polaków. Doradcą Antoniego Macierewicza jest całe jego życie, w którym dokonywał zawsze właściwych wyborów.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Prezydenci wszystkich Polaków” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Prezydenci wszystkich Polaków” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego