Siedzę i myślę w gabinecie ministerialnym… zastanawiam się, jak napisać strategię dla polskiej energetyki do roku 2040

Mamy podciąć gałąź, na której siedzimy, i pójść w energetyce w ślady Niemców, tzn. zmniejszyć udział węgla kamiennego i brunatnego z obecnych ponad 80% do okolic 50% i postawić na OZE oraz atom.

Marek Adamczyk

Niemcy w ciągu ostatnich 10 lat wydali 500 mld euro na energetykę odnawialną. Efekt? Redukcja emisji CO2 bliska zeru i 50% wzrost kosztów energii dla każdego indywidualnego odbiorcy! Co więcej – rząd w Berlinie musiał oficjalnie przyznać, iż nie uda mu się osiągnąć celów polityki klimatycznej, a Niemcy pozostaną „krajem węgla brunatnego”. Niemcy mogą sobie pozwolić na budowę i dotowanie OZE, bo na to pozwala dobry stan budżetu państwa – piąty raz z rzędu osiągnięto nadwyżkę budżetową, tym razem – za 2018 rok – rekordową, w wysokości 58 mld euro.

Na internetowej stronie portalu wnp.pl możemy przeczytać: „W latach 2015–2035 (czyli przez najbliższe 20 lat) Niemcy dopłacą do OZE ok. 500 miliardów euro. Koszty dotacji do OZE w 2035 r. będą stanowiły wtedy 126 proc. ceny hurtowej energii”.

Czy rozsądne państwo może pozwolić sobie na takie straty? Na pewno nie. Tu chodzi o zdominowanie nowej dziedziny wytwórczości przemysłowej dla OZE – produkcji paneli fotowoltaicznych i wiatraków przez niemieckie firmy. Świadome napędzanie popytu przez ukierunkowany odpowiednio system dotacji dla producentów „zielonego prądu” i stworzenie dla nich tzw. przyjaznego otoczenia prawnego (europejskie dyrektywy klimatyczne) ma wywołać efekt skali i umożliwić firmom wielkoseryjną produkcję w celu minimalizacji kosztów wytwarzania urządzeń. Taki był cel rządu niemieckiego. Na szczęście dla konsumentów do walki o nowe dziedziny produkcji włączyli się Chińczycy i przebili ceną niemiecką ofertę (są tańsi o ok. 50%).

Belgowie za zgodą Unii Europejskiej udzielą wsparcia rzędu 3,5 miliarda euro inwestycji w morskie farmy wiatrowe „Mermaid” (o mocy 235 MW), „Seastar” (252 MW) oraz „Northwester2” (219 MW) zlokalizowane na Morzu Północnym. Unijni urzędnicy potwierdzają: bez publicznego wsparcia farmy wiatrowe są nieopłacalne!

Czesi kilka lat temu (w latach 2008–2010) umożliwili inwestorom krajowym i zagranicznym wybudowanie kilkudziesięciu elektrowni fotowoltaicznych o łącznej mocy około 1500 MW. Przyznano tym firmom bardzo korzystne finansowo warunki odbioru wytworzonej energii. Jak podaje czeski Najwyższy Urząd Kontroli, skarb państwa do 2030 roku wyda na wsparcie OZE ok. 36 mld dolarów!

Myślę, że po zapoznaniu się z tymi kilkoma faktami możemy stwierdzić, że nie tędy powinna wieść droga polskiej energetyki.

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Na chłopski rozum” znajduje się na s. 1 i 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Na chłopski rozum” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Adam Mickiewicz postanowił walczyć o sprawę polską piórem, jak mówił: aby „darmo rąk w trumnie nie złożyć”

Możliwe, że burzliwy romans Adama Mickiewicza z Konstancją Łubieńską uchronił go od śmierci. Gdyby zginął, Polacy nie doczekaliby się „Reduty Ordona”, III części „Dziadów” czy „Pana Tadeusza”.

Tadeusz Loster

Do Kongresówki zaczęła przyjeżdżać emigracja polska, aby zasilić szeregi powstańców. Jednym z nich miał być Adam Mickiewicz. W kwietniu wyruszył on z Rzymu do Paryża. Przypuszczalnie na początku sierpnia 1831 r. pod przybranym nazwiskiem Adam Mühel przybył do Wielkopolski i zamieszkał u państwa Górzeńskich w Śmiełowie jako nauczyciel ich dzieci. Tutaj poznał Konstancję Łubieńską, która gościła u swojej siostry Antoniny Gorzeńskiej. Konstancja była wysoką, słynną z urody i talentu kobietą, dowcipną, starannie wykształconą i wychowaną. Mieszkała w Budziszynie koło Rogoźna, była żoną kapitana wojsk napoleońskich Józefa Łubieńskiego, z którym miała 5 dzieci. Wzajemna fascynacja Konstancji i Adama przerodziła się w romans. Podczas pobytu w Wielkopolsce Mickiewicz dwa razy próbował przekroczyć granicę, aby dostać się do Kongresówki i wziąć udział w powstaniu.

Znane są informacje o jednej próbie, pod koniec sierpnia, w okolicach Śmiełowa, kiedy to obecność kozackiego patrolu na drugim brzegu Prosny ostudziła zamiary wieszcza. (…)

Miał wyrzuty sumienia, że nie wziął udziału w powstaniu i postanowił wyjechać do Drezna, gdzie skupiła się większość wygnańców z Kongresówki. Konstancja Łubieńska przewiozła Mickiewicza własnym powozem za granicę jako swojego lokaja. W Dreźnie Mickiewicz, słuchając wspomnień powstańców, coraz bardziej żałował, że nie wziął udziału w walkach.

Po powrocie hr. Łubieńskiej do Budziszewa poeta uznał, że romans jego został zakończony. Konstancja jednak była gotowa porzucić dla niego męża i dzieci oraz udać się na emigrację. Gdy Mickiewicz zamieszkał w Paryżu, założyła na jego nazwisko konto, na które wpłacała znaczne sumy. Z czasem wzajemna fascynacja przerodziła się w przyjaźń umacnianą trwającą 20 lat korespondencją. Konstancja przyjechała do Paryża na pogrzeb Mickiewicza.

Mickiewicz, przebywając w Dreźnie wśród żołnierzy polskiej rewolucji, twierdził, że do końca życia nie daruje sobie tego, że do nich nie dołączył. Postanowił walczyć o sprawę polską piórem, jak mówił: aby „darmo rąk w trumnie nie złożyć”.

W rozmowach z weteranami przekonywał, aby nie wracali do kraju. W liście do swego brata Franciszka pisał: „Wiem, jak to przykro przywyknąć do włóczęgi – lepiej wszakże po Niemczech niż po Sybirze wojażować… Ja nigdy pod rząd rosyjski nie wrócę, nigdy, nigdy nie miałem tego zamiaru”. Czuł, że jest coś winny tym, którzy walczyli w powstaniu, a na emigracji stali się zagubieni. Jeszcze w Dreźnie pod wrażeniem klęski powstania listopadowego napisał Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Wyszły po raz pierwszy drukiem w Paryżu w grudniu 1832 r. Wcześniej, 1 sierpnia 1832 r. Mickiewicz przyjechał do Paryża. W tym czasie we Francji przebywało już około 6000 żołnierzy listopadowej rebelii. Pod naciskiem Rosji rząd pruski rugował powstańców ze swoich granic, dla wygnańców było tylko jedno miejsce: Francja – ziemia ojczyzny dwóch rewolucji.

Bezimienna broszura w formie małej książeczki do nabożeństwa w nakładzie 10 000, rozsyłana bezpłatnie, trafiła do żołnierzy polskich osadzonych w obozach w Besancon, Borges, Poitiers, Lyonie, Awinionie, Montpellier, Tuluzie. Cały nakład rozszedł się błyskawicznie, Księgi… trafiły do wszystkich skupisk polskich we Francji, Niemczech i w Anglii. Już w 1833 r. ukazało się drugie wydanie Ksiąg…, zwane popularnie „Ewangelią Mickiewicza”. W tymże roku ukazało się ich tłumaczenie w języku francuskim, niemieckim, angielskim, a w 1835 – włoskim. (…)

W Księgach pielgrzymstwa polskiego Mickiewicz tłumaczy, że ci Polacy, co opuścili ojczystą ziemię, są pielgrzymami, a każdy Polak w pielgrzymstwie nie nazywa się tułaczem, bo tułacz jest człowiek błądzący bez celu. Ani wygnańcem, bo wygnańcem jest człowiek wygnany wyrokiem urzędu, a Polaka nie wygnał urząd jego.

Dalsza część ksiąg przypomina stylem przypowieści moralne wzorowane na Biblii. Nawołuje do zachowania jedności narodowej oraz budowaniu ideału polskości. Mickiewicz ukazuje w niej naród polski jako apostołów wolności świata. Poemat kończy się Modlitwą Pielgrzyma oraz słynną Litanią Pielgrzymską. (…)

Przesłanie Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego było nadal aktualne dla nowej emigracji, która znalazła się na Zachodzie. W połowie 1866 r. w Paryżu, nakładem Księgarni Luxemburgskiej, w serii Biblioteki Ludowej Polskiej wyszła mała broszurka Ksiąg… z przedmową Władysława Mickiewicza, syna Adama. (…)

1 września 1939 r. Niemcy napadły na Polskę. 17 września tegoż roku Rosja bolszewicka bez wypowiedzenia wojny zbrojnie zagarnęła część Polski. Pod koniec września Polska skapitulowała. Rozpoczęła się największa w dziejach Polski „emigracja”. Zapełniły się obozy jenieckie polskim wojskiem – pielgrzymami oczekującymi powrotu do domu. Ci pielgrzymi, którzy byli wolni, przez Rumunię i Węgry podążali do Francji aby tam tworzyć wojsko polskie i walczyć z Niemcami. Po kapitulacji Francji pielgrzymowali do Anglii, aby kontynuować walkę ze wspólnym wrogiem. (…)

Po zakończeniu działań wojennych jednostki wojska polskiego zostały rozmieszczone na terenie Półwyspu Apenińskiego. Zaczęli dołączać do nich Polacy uciekinierzy z zajętego przez Sowietów kraju, z obozów jenieckich oraz wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec, tworząc osiedla we Włoszech. Dla tego dużego emigracyjnego skupiska Polaków założony przez Jerzego Giedroycia Instytut Literacki we Włoszech jako pierwszą swoją publikację wydał w 1946 r. Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Dość obszerny wstęp do tego wydania napisał Gustaw Herling-Grudziński:

„AKTUALNOŚĆ Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego jest chwilami przerażająca. Ta mała broszurka – jak ją w liście do Gorczyńskiego nazwał Mickiewicz – która w pierwotnej wersji nosiła nazwę Katechizm pielgrzymstwa polskiego, odczytywana w 114 lat po jej powstaniu na nowej emigracji, niepokoi w pierwszej chwili żywością bolesną, trudną i ciągle nieprzezwyciężoną. Czyżby znowu więznąć nam miały w gardłach słowa najwyższego potępienia pod adresem »rządów i medyków francuskich i angielskich«, »kupców i handlarzy obojga narodów, łaknących złota i papieru i pieniądz posyłających na zgnębienie wolności«?

Czyżby znowu, po wieku przeszło niewoli i wolności, trzeba było w Litanii Pielgrzymskiej, w zwrocie »Przez męczeństwo żołnierzy zaknutowanych w Kronsztadzie przez Moskali« słowo »Kronsztad« zamienić tylko na »Katyń«, a »zaknutowanych« na »zamordowanych strzałem w tył czaszki«?

(…) »O WOJNĘ POWSZECHNĄ ZA WOLNOŚĆ LUDÓW« prosimy Ciebie i my, Panie. Prosimy Cię o nią jednak nie tylko przez krew i męczeństwo zamordowanych w Oświęcimiu, Majdanku i Katyniu, ale przez trud, ofiarność i godność wszystkich, którzy poczuli się dzięki tej wojnie prawdziwymi Europejczykami”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Są takie księgi – jest taka literatura” znajduje się na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Są takie księgi – jest taka literatura” na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Piękna spektaklu nie da się opisać. Aby szokować, nie trzeba pokazywać brzydoty i wynaturzeń. Można szokować pięknem

Zapamiętałam chyba najważniejsze dwa przesłania: Widmo Szatana i komunizmu krąży po świecie. Wyzwolenie od zła i niewoli zaczyna się w sercu człowieka – trzeba w to wierzyć, bo wtedy można zwyciężyć.

Jadwiga Chmielowska

Rewią barw można nazwać występ tradycyjnego tańca chińskiego zespołu Shen Yun z Nowego Jorku. Przepiękną muzykę zsynchronizowano nie tylko z tańcem, epoką, ale i interaktywnymi animacjami. Figury taneczne zdawały się podważać prawa fizyki. Barwne, pastelowe stroje w tańcu artystów dawały wrażenie tworzenia figur geometrycznych żyjących swoim życiem. Ekran za sceną to nie tylko dekoracja pokazująca wnętrza pałaców i krajobrazy Chin, to również aktywny komponent baletu. Tancerze unosili się w przestworza dzięki zbliżeniu do ekranu i spływali z niego na scenę. Zaprezentowano zdumiewająco precyzyjną synchronizację ruchu, muzyki i animacji. Przedstawiano w tańcu niemal całą historię Chin, poszczególne dynastie i współczesność. (…)

Pokazano też problem więzienia przez obecne władze komunistycznych Chin osób wierzących, w tym chrześcijan, a nawet praktykujących jedynie tradycyjną gimnastykę i medytację Falun Gong. Miliony niewinnych osób zamknięto w obozach koncentracyjnych, nazywanych reedukacyjnymi. Tysiące zabito dla pozyskania „części zamiennych” – narządów. Gdy tylko pojawia się zapotrzebowanie na organy o określonych parametrach zgodności genetycznej, pobór następuje od więźniów, często na żywo, aby nie było zastoin krwi w sercu, wątrobie czy nerkach.

Piszę o tym procederze, bo był w tańcu wspomniany na scenie. Nikt we współczesnym świecie nie może się tłumaczyć, że nie wiedział o potwornych zbrodniach na zlecenie Komunistycznej Partii Chin.

Zwracam uwagę wszystkim miłośnikom współpracy z Chinami i budującym ich potęgę finansową i technologiczną, że niektórzy po wojnie też tłumaczyli się, że o zbrodniach Hitlera nic nie wiedzieli lub że tylko wykonywali rozkazy. NSDAP w porównaniu z Komunistyczną Partią Chin to jedynie gang młodzieżowy, a nie profesjonalna mafia.

Wracając do spektaklu: w końcowych minutach na ekranie pojawia się olbrzymia fala tsunami, przerażająco realistyczna. Kiedy już mamy wrażenie, że nas zaleje, formuje się w kształt głowy Marksa z sierpem i młotem na czole. Wszystko pęka, paskudna i niebezpieczna szarość rozbryzguje się w drobiny wody i odsłania się znów kolorowy, piękny świat. Przesłanie koncertu jest jednoznaczne. Złu można się przeciwstawić z pomocą Boga, który człowieka kocha, bo go stworzył. Trzeba jedynie wierzyć, że wystarczy przestrzegać praw naturalnych, boskich, aby pokonać zło.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Uczta duchowa” znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Uczta duchowa” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy, skromności i spokoju. Taki po prostu był całym sobą

Staramy się o należyte uhonorowanie profesora Stanisława Leszczyc-Przywary, gdyż warto nie tylko upamiętnić, ale pokazać następnym pokoleniom, że można godnie i honorowo przeżyć nawet najgorsze czasy.

Stanisław Matejczuk

Profesora Leszczyc-Przywarę poznałem przez jego brata, dominikanina – o. Franciszka, który pełnił funkcję kapelana u sióstr dominikanek klauzurowych w Świętej Annie koło Częstochowy. Moi Rodzice i ja często tam go spotykaliśmy. Później, gdy się zaprzyjaźniliśmy, również często odwiedzaliśmy go w jego mieszkaniu w Rydułtowach, co nie stanowiło problemu, gdyż mieszkaliśmy w Katowicach.

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy i jednocześnie niesamowitej skromności i spokoju. Traktowałem go jako Wujka, którego słuchało się z przyjemnością, a i wynosiło wiedzę na temat historii Polski oraz wielkie umiłowanie Ojczyzny. Taki po prostu był całym sobą.

Po II wojnie światowej nie miał lekkiego życia. Władza komunistyczna zawsze patrzyła na niego jako na „wrogi element reakcji”, więc nie dopuszczała go do młodzieży, nie mógł nauczać w żadnej szkole w PRL.

Tym samym jego środki do życia były mniej niż skromne. Jednakże tutaj wykorzystywał swój talent malarski. Stanowiło to nie tylko jakiś niewielki dochód, ale pozwalało mu wyzwolić w obrazach to, co zawsze było mu najdroższe. Malował obrazy o tematyce religijnej, historycznej, a także ukochane widoki Tatr. Jednym z obrazów, które moi Rodzice otrzymali od niego, był wzorowany na Kossaku obraz „Piłsudski na Kasztance”, który zawsze wisiał na honorowym miejscu w naszym domu. Po śmierci moich Rodziców przekazałem ten obraz w 2017 roku Muzeum Józefa Piłsudskiego, by tam spełniał swoją rolę dla wszystkich.

Stanisław Matejczuk (z prawej) przekazuje obraz „Piłsudski na Kasztance” St. Leszczyca kustoszowi muzeum Józefa Piłsudskiego panu Romanowi Olkowskiemu, Sulejówek XI. 2017 r. | Fot. archiwum S. Matejczuka

Z okazji 65 rocznicy wyzwolenia kościoła w Leśnej Podlaskiej z niewoli caratu dodam, iż wykonano wówczas 30 sztuk mosiężnych okolicznościowych medali pamiątkowych. Pomysłodawcą ich był o. Eustachy Rakoczy – niezłomny kapelan „Żołnierzy Wolności” i przyjaciel Wujka. Nie było jednak w komunie takiej możliwości, by gdziekolwiek legalnie zamówić zrobienie pamiątki sławiącej jakieś zwycięstwo Polaków nad Rosjanami, pomimo że dotyczyło to okresu kilku lat przed powstaniem bolszewii. Medale wykonał więc konspiracyjnie po godzinach pracy inż. Norbert Ziembiński, major AK. Za taki czyn w państwowym zakładzie, gdzie był zatrudniony, groziła mu kara więzienia, a i spore kłopoty ojcu Rakoczemu. Ale się wówczas udało, esbecja chyba nie dowiedziała się o medalach. Jeden z nich otrzymałem niedawno na pamiątkę od o. Rakoczego, gdy byliśmy z Pawłem z wizytą u niego na Jasnej Górze w listopadzie 2018 roku.

Muszę dodać, że malarstwo prof. Leszczyc-Przywary doceniono również poza granicami Polski. Około roku 1977 jeden z jego obrazów został zakupiony przez rodzinę królewską do Buckingham Palace i prawdopodobnie tam się do dzisiaj znajduje. (…)

W roku 1977 profesor Leszczyc-Przywara ufundował ze swoich niesamowicie skromnych środków prywatnych nagrobek z wykonaną w brązie tablicą dla Nieznanego Żołnierza z września 1939 roku. Grób ten znajduje się na zewnątrz kaplicy cudownej figury Świętej Anny przy klasztorze sióstr dominikanek. (…) Kiedyś go o to zapytałem. Odpowiedział mi łagodnie: „Wiesz, to był żołnierz, który zginął za naszą ukochaną Polskę tak jak mój Stasiu. To mu jestem winien…”.

Prosimy o informacje mogące pomóc uzupełnieniu biografii Profesora.
e-maile: [email protected] oraz [email protected]

Cały artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niewielu w życiu spotkałem ludzi tak mądrych i tak oddanych sprawie Bożej i Polsce jak Stanisław Leszczyc-Przywara

Ponosił straszne koszty niezłomnej życiowej postawy. Swoim życiem pokazał, że jeśli człowiek sam się nie podda, to żadne złe moce nie zdołają pogrzebać w nim ducha wolności otrzymanego od Boga.

Paweł Milla

W styczniowym „Śląskim Kurierze WNET” przedstawiłem dość dokładny opis losów Staszka Przywary „Szarego” i jego męczeństwa w dniu 22 września 1944 r. Prawie 40 lat później Wujek otrzymał związany z tym kolejny znak Boży i wynikające z niego cierpienie, ale jak zawsze w swoim życiu, pokornie i godnie był posłuszny Woli Bożej. Po synu Staszku, „córuni” Werze, w kolejnym już pokoleniu tracił ukochanego wychowanka. To od Wujka w wakacje 1982 r. najwięcej dowiedziałem się o szczegółach zakończonego już śledztwa i cierpień Staszka Matejczuka. Wujek walczył codziennie na kolanach, żarliwą modlitwą prosząc Boga o zdrowie i wytrwałość dla „jego Staszka” w tej niezwykle ciężkiej próbie. Próbował mi wówczas w Rydułtowach przekazać, na czym polega moc modlitwy i całkowite zawierzenie Woli Bożej dające siłę i wewnętrzny spokój w każdej sytuacji – ale do tego trzeba dojrzeć, mieć własne przeżycia albo otrzymać łaskę Bożą, jak ks. Blachnicki.

Staszek Matejczuk w latach 80. XX wieku był chyba najdłużej przetrzymywanym więźniem politycznym w PRL. Gdy komuniści wprowadzili stan wojenny, studiował na KUL. Było dla niego oczywiste, że jak jest wojna, to trzeba walczyć i wszystko inne odłożyć na bok. Obrał pseudonim „Student” i w rodzinnym Grodzisku Mazowieckim zorganizował i dowodził grupami Sił Zbrojnych Polski Podziemnej. Chłopcy zdobywali broń do przyszłej walki z komunistami. SB szybko ich rozpracowało. Staszek został aresztowany w nocy z 4 na 5 marca 1982 r. 9 września 1982 r. został skazany w głównym procesie grupy grodziskiej razem z ks. Zychem, Robertem Chechłaczem, Tomaszem Łupanowem i innymi na 6 lat pozbawienia wolności za „zorganizowanie i przywództwo związku zbrojnego na terytorium PRL w czasie obowiązywania stanu wojennego”. Nie miał możliwości nawet czasowego opuszczenia więzienia, a został zwolniony dopiero pod koniec 1986 roku, więc nie mógł się spotkać z Wujkiem ani być na jego pogrzebie.

Duże wrażenie zrobiło na mnie zestawienie, jakie po jednej z naszych wspólnych modlitw za Staszka w 1982 r. podał mi Wujek:

„Mój syn też miał na imię Staszek, podobny wiek 22 lata, walczył zbrojnie na wojnie za Polskę i za wiarę katolicką, a po aresztowaniu podobnie był przez oprawców torturowany! Gestapo w Ptaszkowej zerwało Stasiowi różaniec i kazało pozbierać jego części palcami z powbijanymi drzazgami. Staszkowi zomowcy na Rakowieckiej również zerwali różaniec i podeptali medalik z Matką Boską, z tą różnicą, że zamiast drzazg powbijali mu szpilki i igły.

Stasia Gestapo katowało kilka godzin i nic nie powiedział, został skazany i rozstrzelany. Stasia Matejczuka zomowcy katowali kilkanaście godzin i też nic nie powiedział, ale jednak przeżył, za co dziękuję Bogu”. I spoglądając na mnie, dopowiedział: „A ty masz się uczyć – to jest teraz najważniejsze!”. (…)

Basia z Podlasia

Podobnie jak wielu jej przyjaciół, Wujek nazywał ją „Basia z Podlasia”. Ona tytułowała go „Panem Pułkownikiem”, którym wg powojennych szarż mógłby zostać, choć nie był zawodowym żołnierzem. Nie miał nigdy ku szarżom pretensji; był dumnym i skromnym porucznikiem – polskim legionistą z 1914 r. Barbara Wachowicz – jedna z największych pisarek, jakie Polska ostatnio miała – zmarła w czerwcu 2018 roku i została pochowana w Alei Zasłużonych na Wojskowych Powązkach. (…)

Dzięki dzieciom młodszego brata Wujka Stefana Przywary – Ludmile oraz Janowi i jego żonie Małgorzacie – zachowały się niektóre listy i dedykacje od „Basi z Podlasia” do „Pana Pułkownika”. Poznali się w Sanktuarium Maryjnym w Leśnej Podlaskiej i zaprzyjaźnili, wręcz duchowo zakochali. Przez trzy ostatnie lata życia to właśnie z Barbarą Wachowicz Wujek najczęściej korespondował – co kilka tygodni.

Oboje są już w Ojczyźnie Niebieskiej, więc można udostępnić choć cząstkę ich pięknego języka, myśli przepojonych miłością do Boga, Ojczyzny i całego ich wspaniałego świata kultury duchowej. Minionego już świata epoki przedkomputerowej, gdy ludzie, nie zważając na PRL-owską cenzurę, pisali odręcznie kartki i listy oraz czekali cierpliwie na odpowiedź, którą przynosił listonosz.

Podlasie, 22 lipca 1982 r (czas stanu wojennego); Drogi, NIEZAPOMNIANY, WSPANIAŁY! Jeszcze czuję na czole znak krzyża błogosławiący, który uniosłam z Leśnej, jak płomyk – ogrzewający serce, dający siłę i nadzieję… Jakże żałuję, że tak krótko było dane mi cieszyć się obecnością PANA i tak bardzo chciałabym poznać PANA biografię i owe dni, gdy orły polskie znowu weszły do sanktuarium Leśnieńskiej MADONNY…(…) Bardzo, bardzo chciałabym napisać o Panu w mojej książce o Podlasiu – „Ogród młodości”. Ojciec mój był podsztandarowym IV pułku ułanów GROCHOWSKICH – i w 1918 roku zdobywał pałac Ogińskich w Siedlcach…. (…) Mottem mego życia i pracy są słowa młodego Stefana Żeromskiego „Miłości ziemi rodzinnej, miłości rodaków, miłości wszystkiego co polskie – stój zawsze przy mnie!”. Jakże dziękuję losowi, że na moim ukochanym Podlasiu spotkałam Kogoś w błękitnym legionowym mundurze – który znałam tylko z legendy! Tysiączne serdeczności łączę – NIGDY PANA NIE ZAPOMNĘ. (…)

Warszawa 15.09.1982 (czas stanu wojennego); Pułkowniku Wspaniały! Powróciwszy z wojaży na rocznicę śmierci ANDRZEJA MORRO (o którym „Przekrój” drukował właśnie cykl moich artykułów) – zastałam listy najmilszego Pana z przepiękną kopią grottgerowską… Jakże mam dziękować!!! Załączam ksero wywiadu ze mną, który nieco zorientuje Drogiego Pana w moich działaniach! Dzień przeżyty z Panem w Leśnej zaliczam do najpiękniejszych w moim życiu! Całuję z całego serca, a dotyk krzyża czuję na mym czole. (…)

Prawdziwemu Synowi Polski – Żołnierzowi Legionów, ojcu Stasia – „Szarego” – Kochanemu Panu Stanisławowi Leszczyc-Przywarze ten bibliofilski druk o człowieku, który uderzał mową jak szpadą w obronie wszystkich Polaków – a jego bohaterowie byli Tacy jak Pan – ofiarowuje z miłością – autorka. (…)

Stanisław Leszczyc-Przywara zmarł 5 stycznia 1985 r., w wieku 89 lat, przebywając u swojego brata Franciszka w klasztorze ss. dominikanek w św. Annie k. Częstochowy. Został pochowany w Rydułtowach. Swoim życiem wywarł wielki wpływ na wiele osób, szczególnie na młodzież. (…)

Jestem pełen wdzięczności za całe dobro duchowe, jakie otrzymałem od Wujka Stanisława Leszczyc-Przywary.

Niewielu w życiu spotkałem ludzi, którzy byli tak mądrzy i tak bardzo oddani sprawie Bożej i Polsce. Wujek był człowiekiem otwartym, przyjaznym, pogodnym, o wysokiej kulturze osobistej, zawsze eleganckim. Jako przedwojenny oficer stanowił ucieleśnienie takich zasad jak honor, uczciwość, patriotyzm i szacunek wobec kobiet. W długim życiu doznał wielu cierpień, ale nie było w nim żadnego narzekania na los czy smutku – co niestety mnie się zdarzało zbyt często. Cieszył się każdym przeżytym dniem, bo po prostu adorował Boga w swoim sercu: „I nic nad Boga!”

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” znajduje się na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

‘Komunia’ oznacza wspólnotę, czyli jedność chrześcijan jako nowego ludu wybranego. ‘Eucharystia’ zaś to dziękczynienie

Eucharystia jest Ofiarą Chrystusa i Kościoła, dziękczynieniem za zwycięstwo Jezusa nad śmiercią, znakiem jedności wiernych z Bogiem i spożywaniem Ciała i Krwi Pańskiej pod postaciami chleba i wina.

Barbara Maria Czernecka

Została ustanowiona przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy z Apostołami w wigilię żydowskiego święta Paschy. W tradycji dzień ten nazywa się Wielkim Czwartkiem. Wtedy to Pan Jezus wziął chleb, pobłogosławił, połamał i dawał swoim uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”. Potem wziął kielich z winem, odmówił dziękczynienie i podając Apostołom, powiedział: „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich Krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”. Szczegółowe opisy Ostatniej Wieczerzy znajdują się w każdej z czterech Ewangelii.

Zbawiciel swoim Apostołom, a po nich kapłanom pozostawił władzę sprawowania Jego Ofiary, która dokonuje się podczas każdej Mszy Świętej. Chleb i wino nie zmieniają wówczas kształtu ani barwy, smaku czy zapachu; jednak w każdej swojej cząstce cudownie zostają przeistoczone w Ciało i Krew Pana Jezusa. (…)

Pierwsi chrześcijanie spotykali się w oznaczonym miejscu i czasie, aby sprawować modły i „łamać się chlebem”. W II wieku Komunia była poprzedzona czytaniem fragmentów Ewangelii i ksiąg prorockich. Kiedy ustały prześladowania chrześcijan, Eucharystia była odprawiana w specjalnie pobudowanych bazylikach i kościołach. Z czasem zaczęła formować się liturgia, którą wreszcie scalono pod koniec X wieku w jednolity mszał. (…)

Człowiek może w pełni uczestniczyć w Sakramencie Ołtarza dopiero osiągnąwszy zdolność rozróżniania Chleba Eucharystycznego od zwykłego. Musi także nabyć umiejętność wybierania dobra i unikania zła. Dziecko dopuszczane do Eucharystii powinno świadomie używać rozumu. Dolna granica wieku wynosi około siedmiu lat. Najczęściej do Pierwszej Komunii Świętej przystępują dziesięciolatkowie, czyli uczniowie klasy trzeciej szkoły podstawowej. Są do tego obowiązkowo przygotowywani poprzez katechezę przynajmniej przez rok. Jest to dla młodego człowieka czas najodpowiedniejszy dla wtajemniczenia chrześcijańskiego, tak aby mogli przeżywać to wydarzenie w prawdziwej pokorze niewinnych serc i pełnym ufności rozumieniu.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Komunia Święta” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Komunia Święta” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto panuje i pracuje nad polskim przekazem dla zagranicy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach, gdzie jest i historia, i prawda, ale dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze.

Andrzej Jarczewski

Historia czy prawda

Od czasów krzyżackich nasi wrogowie zakłamują wiedzę o Polsce i fałszują prawdę historyczną. Polscy historycy publikują wyniki własnych badań, ale niewiele z tego wynika, bo skupiają się na historii. Tymczasem antypolska walka z prawdą historyczną polega nie tylko na kwestionowaniu naszej wersji historii, ale na habermasowskim unieważnianiu prawdy jako prawdy! Na zagłuszaniu prawdy czarną narracją. Musimy więc pracować nie tylko nad historią, ale i nad samym pojmowaniem prawdy.

Gdy w roku 2003 przystępowałem do tworzenia muzeum w historycznej Radiostacji Gliwice, byłem przekonany, że mam tylko usunąć maszyny i instalacje fabryczne, które tam dodano w PRL, a następnie przywrócić stan z roku 1939. Przez kilka miesięcy czyściłem obiekt z późniejszych naleciałości, a celem mojej pracy było skompletowanie oryginalnych urządzeń nadawczych i udostępnienie tego miejsca zwiedzającym.

Jako inżynier elektronik dysponowałem taką wiedzą o prowokacji gliwickiej, jaką wyniosłem ze szkoły. Byłem święcie przekonany, że ówczesna narracja o tym wydarzeniu jest prawdziwa. Mieliśmy przecież kilkadziesiąt lat na badania, a nawet w PRL nie było ideologicznych zakazów dociekania prawdy o stosunkach polsko-niemieckich. Co innego na Wschodzie. Nasza wiedza o Polakach mordowanych w ZSRR była szczątkowa, ale usprawiedliwialiśmy historyków warunkami obiektywnymi. Tam ich po prostu nie wpuszczano i nie dało się oprzeć prawdy na dowodach. Tym bardziej więc wierzyliśmy, że historia zachodniej granicy jest zbadana rzetelnie. Nic bardziej błędnego!

Propaganda zamiast historiografii

W PRL-u niczego nie badano rzetelnie! Historycy, którzy chcieli utrzymać standard naukowy, uciekali w mediewistykę, bo wiedzieli, że w pracy nad historią najnowszą prędzej czy później natrafią na cenzurę, zostaną pozbawieni awansu, wyrzuceni z roboty, a może nawet trafią do więzienia. Bezpieczniej było zająć się średniowieczem, najlepiej – obcym. Stąd też mogliśmy w PRL dowiedzieć się wszystkiego o paryskich prostytutkach z XV wieku, a niczego o ludobójczej Operacji Antypolskiej w ZSRR z lat 1937–38. Nie mówiło o tym nawet Radio Wolna Europa.

Polskiej historii średniowiecznej też nie badano solidnie. O Pawle Włodkowicu podawano tylko, że taki był i gdzieś tam bronił polskich interesów przed Krzyżakami. Nie pisano natomiast, że był to genialny myśliciel, który nie ograniczał się do stawiania polskiej prawdy przeciw krzyżackim kłamstwom. Tym nic by nie osiągnął. Paweł Włodkowic – na setki lat przed Grocjuszem i innymi – sformułował (opartą na dowodzeniu prawdy) metodę prawa międzynarodowego i podstawy praw człowieka. Niestety Włodkowic był księdzem, a argumentował przed papieżem, który uznał polskie racje…

W PRL historiografię zastąpiono propagandą. Wszystko co sowieckie było dobre, a o Niemcach mówiono tylko najgorsze rzeczy. Nie próbuję tu bronić Niemców, bo na opinię o sobie stokrotnie zasłużyli w czasie wojny. Chodzi mi tylko o to, że propagandowe podejście nie wymagało badań naukowych. „Wiadomo, że źli, więc nie ma czego badać!”.

Tymczasem ci, którzy „wiedzieli” powoli wymierali, a następnym pokoleniom potrzebne są dowody. Pamięć nie wystarcza. Potrzebne są naukowe opracowania każdego ważnego wydarzenia. A tych opracowań nie było.

Badanie prowokacji gliwickiej

Pierwszy rok w Radiostacji upłynął mi na pracy inżynierskiej i porządkowaniu różnych zaniedbanych kwestii na trzyhektarowym terenie, zabudowanym chaotycznie budynkami, garażami, ogródkami, parkingami itd. Stał tam również (i stoi zdrowo od roku 1935 do dziś) fenomenalny obiekt radiotechniczny – najwyższa na świecie, 111-metrowa drewniana wieża antenowa, wykorzystywana nadal przez różnych nadawców.

Muszę tu dopowiedzieć, że przedwojenna zabudowa niemiecka jest bardzo porządna, a obecne władze polskie utrzymują obiekt w dobrym stanie. Bałagan – to spadek po PRL. Zawsze protestuję, gdy ktoś z Niemców próbuje zrobić idiotów lub choćby marnych inżynierów. Owszem, Niemcy w czasie wojny okazali się strasznymi zbrodniarzami, ale zawsze budowali porządnie i odmawianie im ogólnej solidności jest historycznym zakłamaniem.

Po wojnie Radiostacja była wykorzystywana do różnych tajnych celów, m.in. w latach 1952–56 pełniła rolę zagłuszarki ośmiu zagranicznych stacji nadających w języku polskim. Całą posesję otoczono wtedy podwójnym ogrodzeniem, między drutami kolczastymi biegały psy, a na poddaszu siedział żołnierz z karabinem. By dotrzeć do głównego budynku, trzeba było pokonać cztery bramy! Nie wiem, czy historycy próbowali te bramy sforsować. Wiem tylko, że przez 70 lat od prowokacji gliwickiej, czyli od roku 1939 do 2009, Radiostacji nie odwiedził w celach badawczych żaden zawodowy historyk! Pierwszą książkę opartą na badaniach naukowych napisał inżynier elektronik w roku 2008 (Provokado).

Rzecz jasna – mój warsztat historyka jest niedostateczny, ale i tak udało mi się obalić bzdury publikowane na ten temat przez dziesiątki lat, w tym powtarzany przez Normana Daviesa, uniemożliwiający zrozumienie istoty rzeczy mit, jakoby napastnicy działali w polskich mundurach, a po nadaniu komunikatu zostali zabici.

Niemcy przyjeżdżają

W maju 2003 główny budynek Radiostacji został na tyle „odgruzowany”, że można było przyjmować pierwsze wycieczki z gliwickich szkół, a niewiele dni później zaczęły przyjeżdżać autokary z dalszych stron Polski i z Niemiec. Nie spodziewałem się takiego najazdu, poza tym – zajęty sprzątaniem i naprawami – nie miałem czasu na jakiekolwiek badania własne. Opowiadałem więc gościom to, co sam przeczytałem (w kilkudziesięciu książkach powtarzano te same mity).

Z każdym tygodniem można było udostępniać zwiedzającym kolejne uporządkowane pomieszczenia. Ale ja sam wyczuwałem, że w mojej narracji coś się nie zgadza. Przecież tu nie było wejścia, tam nie było schodów, obok mieszkali pracownicy… Jeszcze nie wątpiłem w prawdziwość opisów książkowych, ale w moich wykładach pojawiało się coraz więcej zastrzeżeń. Zacząłem więc z coraz większym zainteresowaniem słuchać tego, co mówili przybysze.

Latem roku 2003, a później już systematycznie miałem do czynienia z prawdziwym najazdem gości z Niemiec. Początkowo byli to bardzo starzy gliwiczanie, którzy dowiedzieli się, że Radiostacja jest dostępna i koniecznie chcieli ją zwiedzić. Niektórzy – jako dzieci – w styczniu 1945 uciekali przed zbliżającą się Armią Czerwoną, inni wyjechali krótko po wojnie. Na ogół byli to Niemcy, choć ten i ów deklarował narodowość polską. Spotkania z Niemcami w Radiostacji oceniam jednoznacznie pozytywnie. Owszem, w każdym niemal autobusie znalazł się jakiś kryptonazista, który usiłował głosić swoje poglądy, ale szybko był wygaszany przez pozostałych. Dowiadywałem się od nich wielu szczegółowych informacji o życiu w niemieckich miastach przed wojną i w czasie wojny. To były spotkania fascynujące, nierzadko wzruszające, a zawsze pouczające.

Narracje inkubowane

Po otwarciu Radiostacji publikowałem liczne informacje prasowe i internetowe (w ośmiu językach), co systematycznie zwiększało zainteresowanie nowym muzeum. Zaczęli się pojawiać goście z różnych krajów. W ciągu kilkunastu lat naliczyłem przedstawicieli ponad 80 państw! I teraz dopiero zaczynają się spotkania niezwykłe. O ile Niemcy przyjeżdżali z gruntowną wiedzą i więcej mi opowiadali, niż ja mogłem im przekazać, to turyści z Teksasu, Zimbabwe, Nowej Zelandii czy Japonii mieli w głowach taki chaos, że wyjaśnienie najprostszych rzeczy zajmowało całe godziny. Pisząc „godziny”, mam na myśli takich (nierzadkich) gości, którzy potrafili spędzić w Radiostacji dwie, a nawet cztery bite godziny, fotografować różne detale i wypytywać o najdrobniejsze szczegóły radiotechniczne i historyczne.

Od takich właśnie turystów dowiadywałem się, że „polscy naziści są winni, bo pierwsi przystąpili do wojny, a później mordowali Żydów w Dachau, wypędzali Niemców do Auschwitz, gazowali Rosjan w Katyniu, a kto wie, czy nie spuścili atoma na Hiroszimę i World Trade Center itd., itp.”. W szczegółach brzmiało to oczywiście jakoś inaczej, ale sens był podobny.

Opisałem to zjawisko w Provokado (2008), proponując stosowanie czcionki przekreślonej, gdy cytuje się oczywiste bzdury. Chodzi o to, że obecnie na najzacniejszych nawet uczelniach dają studentom kserokopie wybranych stron, a wiedza młodej inteligencji składa się z odosobnionych wysepek informacji, które później łączą się w zadziwiające archipelagi narracji dowolnych. Spotkałem się z kserowaniem takich idiotyzmów, że głowa boli. Stąd też we własnych książkach dbam o przekreślanie tego rodzaju przekłamań. Ktoś jednak te bzdury gdzieś namnaża, a optymalne warunki inkubacji stwarzała trwająca wiele dziesięcioleci bierność, wręcz antypolska aktywność polskiej dyplomacji. Zwłaszcza w USA.

National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation

„Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką” obchodzimy 24 marca od roku 2018, z godną sprawy czcią i z udziałem najwyższych władz państwowych. Polscy dziennikarze podają całą tę długą nazwę, bo już wiedzą, że każdy element tam jest ważny, że każde pominięcie ktoś uzupełni antypolskim fałszem. Szukam wzmianek na obcojęzycznych portalach internetowych i… nic nie znajduję. Może nieumiejętnie szukam?

25 marca 2019 sprawdzam, co w tej sprawie podano na stronie prezydent.pl. Ani słowa w serwisie anglojęzycznym (po polsku jest komunikat, jest też wzmianka po angielsku, ale z roku 2018). Sprawdzam na stronie msz.gov.pl – to samo. Tylko na stronie premier.gov.pl jest porządny komunikat po angielsku, ale tylko po angielsku. Na polskich stronach rządowych nie występują inne języki! Nawiasem mówiąc, na stronie premiera też najważniejsza część komunikatu, czyli nazwa samego Dnia, pojawia się tylko wewnątrz tekstu, a nie jako wyraźny punkt odniesienia z linkami do odpowiednich rozszerzeń w wielu językach, do opowieści o konkretnych zdarzeniach, o życiorysach, o bohaterach i o warunkach, w jakich Żydzi i Polacy żyli pod niemiecką okupacją. Bez tego już nikt nic nie zrozumie! Ci, co rozumieli… wymarli.

Wpisuję do wyszukiwarki znalezioną u premiera nazwę: „National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation”. Okazuje się, że wyszukiwarka nie znajduje ani jednej takiej pełnej frazy w całym internecie. Biorę więc inną anglojęzyczną nazwę tego Dnia ze strony ipn.gov.pl: „Polish National Day of Remembrance of Poles Rescuing Jews under German occupation”. Taka fraza jest już obecna na aż… dziewięciu stronach, ale większość z nich to podstrony IPN-u (bardzo dobre), dwie na Twitterze i na tym koniec. Polska Fundacja Narodowa na swojej stronie dużo pisze o ufundowanej przez siebie wycieczce żeglarskiej, ale ani słowa o omawianym teraz Dniu Polaków. Czyżby tam zapomnieli, po co PFN istnieje?

Bezhołowie

Kto panuje nad polskim przekazem dla zagranicy? Kto nad tym pracuje!?

Wygląda na to, że masa urzędników przychodzi codziennie do biura, raz na miesiąc pobiera wynagrodzenie i nie interesuje się, co Polska ma z ich pracy.

Jedno z najważniejszych wydarzeń, wokół którego można było rozpisać całą symfonię na rzecz polskiego dobrego imienia. I medialna cisza na całym świecie. Nie stać nas nawet na jednolitą translację kluczowej nazwy na angielski, a o innych językach w ogóle nie wspominam, bo w MSZ chyba ich nie znają.

Wciąż popełniamy ten sam błąd. Przekonujemy przekonanych, czyli polskich patriotów, a ci, którzy nas szkalują, po prostu korzystają z naszej nieudolności i – skoro nie mogą prawdy zanegować – unieważniają informacje o Polakach ratujących Żydów, nie udostępniając na te rzeczy miejsca na swoich portalach. Teraz tytuł niniejszego artykułu staje się jasny. Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach. W obcych mediach jest i historia, i prawda, ale prawda dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze, a historia nie dotyczy prawdy o Polsce, systematycznie zagłuszanej medialnym śmieciem.

W kolejnych latach obowiązkiem polskich władz i dziennikarzy powinno być upowszechnienie polskiej prawdy na całym świecie. Jeśli zagraniczne media nadal nie będą chciały zauważać tego tematu, polski rząd po prostu powinien zamówić minutowe filmiki, emitować je w internecie i wykupić czas antenowy w głównych telewizjach. Zresztą nie moją rolą jest wymyślanie posunięć medialnych i edukacyjnych. Ograniczam się do wskazania i wykazania kompletnego bezhołowia w tej dziedzinie. I żądam poprawy!

Metoda Włodkowica

Polacy zapomnieli o swoim pierwszym wielkim filozofie, więc świat się o nim do dziś nie dowiedział. Musimy do niego wrócić, by dowiedzieć się, ile pracy (i kosztów) trzeba włożyć w przygotowanie do obrony dobrego imienia Polski. Ilu mądrych ludzi trzeba zatrudnić, jak dalekie i do kogo podróże zaplanować. A na końcu zobaczyć, jak cały ten trud zaowocował dwoma wiekami najpomyślniejszego w naszej historii rozwoju.

Włodkowic korzystał ze świeżych osiągnięć średniowiecza w dziedzinie logiki i argumentacji. Dopóki nie znano Arystotelesa, dominowało odwołanie się do tradycji i autorytetu. W XII–XIII wieku wypracowano jednak metodę opartą na dowodzeniu prawdy. Odrzucono narrację (Ockham).

Po bitwie pod Grunwaldem, gdy działający na rzecz Krzyżaków krakowski profesor Jan Falkenberg obrzucał Polaków najgorszymi obelgami, Włodkowic po prostu zażądał dowodów i przedstawił swoją argumentację, nie cofając się przed groźbą postawienia Falkenberga przed sądem.

Działo się to na soborze w Konstancji, gdzie operowano ciężkimi oskarżeniami: Falkenberg stawiał Jagielle zarzut współpracy z poganami i schizmatykami, a znów Włodkowic oskarżał Falkenberga o herezję. Akurat stos się nie zapalił ani pod jednym, ani pod drugim, ale sprawa była delikatna i tylko geniuszowi Polaka zawdzięczamy sukces, przy którym bitwa pod Grunwaldem wygląda na drugorzędną potyczkę.

Prawda i dowody

Prowadząc przez kilkanaście lat muzeum w Radiostacji, stałem się z konieczności historykiem, wyspecjalizowanym w wydarzeniach z 31 sierpnia 1939 oraz w tym, co poprzedzało wybuch II wojny światowej. Nie będę więc pisał o Włodkowicu, bo do tego trzeba szerszej wiedzy i dobrego warsztatu. Zachęcam tylko specjalistów, by przywrócili Polsce i światu tę wspaniałą postać.

Dla mnie jednak Włodkowic stanowi ważny punkt metodologicznego odniesienia. Przez wiele lat – na miarę prowincjonalnego muzeum – spotykałem się i potykałem z antypolskim fałszem. Musiałem mocno przepracować samo zagadnienie prawdy, czego rezultatem jest książka Prawda po epoce post-truth (2017). Doszedłem do wniosków takich jak Włodkowic: prawda nie wynika z tego, że ktoś tak powiedział, nawet jeżeli tym kimś jest osoba obdarzona nadzwyczajnym autorytetem, nawet jeżeli dany pogląd jest utrwalony w tradycji i w przekonaniach całego narodu.

Prawda musi być oparta na dowodach! W Radiostacji wystarczyło przywrócić stan z roku 1939 i przejść trasę napastników krok po kroku, centymetr po centymetrze, sekunda po sekundzie. Już to wystarczyło, by obalić połowę branej z sufitu narracji. Druga połowa wymagała zwykłej pracy badawczej, której przede mną nikt nie wykonał, i wydania książki. Dziś już na temat prowokacji gliwickiej żaden poważny historyk ani w kraju, ani za granicą nie powtarza bredni obowiązujących powszechnie do roku 2008. To rezultat kilkunastu lat działalności nowego muzeum.

Piszę to w kontekście kolejnej narracji, ciążącej na polskim dobrym imieniu. Oto prokurator krajowy podjął decyzję o nieprzystąpieniu do badań archeologicznych w Jedwabnem, argumentując to brakiem nowych okoliczności, które by uzasadniały takie działanie.

Nie komentuję decyzji prokuratora, ale proponuję ustalić, jakie przyszłe okoliczności zostaną uznane za uzasadniające podjęcie pracy naukowej na miejscu w Jedwabnem. Proponuję, by za takie uzasadnienie przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy amerykańskie.

A wtedy będzie można przedstawić światu historyczną prawdę, opartą na dowodach. Bez względu na pozorne autorytety i fałszywą tradycję.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na Górze Hugona w Świętochłowicach, w miejscu zbiorowego grobu ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte, ma powstać osiedle

Władze Świętochłowic z nadania PO przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich, aby deweloper mógł tam wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) domy jednorodzinne.

Stanisław Florian
(opracowanie)

W lutym i marcu 2018 r. mieszkańcy Świętochłowic oraz terenów sąsiednich miast: Chorzowa (dzielnica Batory, dawne Hajduki Górne) i Rudy Śląskiej (od strony Kochłowic i Bykowiny), oburzeni wycinką prawie półtora tysiąca drzew na zboczu Góry Hugona, rozpoczęli protesty przeciw ówczesnemu prezydentowi Świętochłowic, prominentnemu działaczowi śląskiej Platformy Obywatelskiej, byłemu asystentowi premiera Jerzego Buzka i wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, Dawidowi Kostempskiemu, oraz jego „zaprzyjaźnionemu” deweloperowi, spółce Xenakis, której „miasto” przekazało w użytkowanie wieczyste zalesiony wówczas teren, gdzie deweloper ma wybudować osiedle domów jednorodzinnych.

Podczas przygotowań do protestu, który 12 marca po przemarszu z Góry Hugona zgromadził pod Urzędem Miejskim w Świętochłowicach – według różnych szacunków – od ponad 200 do prawie 500 osób, ludzie zainteresowani sprawą wycinki trafili na kolejną szokującą informację z historii Góry.

Podczas spotkań przygotowujących protest zaczęli sobie opowiadać wspomnienia swoich przodków o zbiorowych mogiłach ofiar obozów pracy przymusowej, które były na zboczach Góry i o których przez całe dziesięciolecia nie wolno było mówić.

Relację na ten temat można znaleźć na YouTube, na kanale lokalnego Stowarzyszenia „Genius Loci – Duch Miejsca”, które zajmuje się historią oraz kulturą Górnego Śląska. W filmie pt. Spotkania pokoleń – bez Hugon na hołda występuje gościnnie Lucjan Wodarz. Jest on geologiem. (…) Według relacji Wodarza, właśnie za obecnym cmentarzem, czyli już na obecnym terenie wycinki lub przy jej skraju, było miejsce pochówku więźniów KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej „Zgoda”. Wspomina również o powojennych nocnych ekshumacjach pod nadzorem funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, które miały tam miejsce, a które „dla niepoznaki zasypywane były wapnem”. Mówi też o wielu innych, potwierdzonych historycznie faktach i miejscach, które znajdują się na Wzgórzu, co dodatkowo uwiarygodnia jego wskazania.

Na podstawie jego dostępnej w internecie relacji 5 marca 2018 r. inicjator i jeden ze współorganizatorów protestu przesłał do katowickiego Oddziału IPN informację o możliwości profanacji miejsca pochówku ofiar świętochłowickiego KL Eintrachthütte/podobozu KL Auschwitz, a później obozu pracy przymusowej NKWD/UBP „Zgoda” w Świętochłowicach. Pisał, że w związku z wycinką 4,5 ha lasu na Górze Hugona za cmentarzem, przekazanego przez ówczesnego prezydenta Świętochłowic w użytkowanie wieczyste deweloperowi na budowę osiedla domków jednorodzinnych, jego uwagę zwróciła informacja zawarta w filmiku o Górze Hugona dostępnym na YouTube. Prosił o sprawdzenie, czy są dokumenty potwierdzające ten fakt i wyrażał obawę, że jeśli w tej chwili nie uda się tego zbadać – całkowitej zagładzie i zatarciu w pamięci następnych pokoleń ulegnie miejsce pochówku ofiar dwóch totalitaryzmów. Dlatego zwracał się z prośbą o natychmiastowe podjęcie interwencji na terenie wskazanym w filmie oraz o odpowiedź, czy Instytut jest zainteresowany zbadaniem i ewentualnym upamiętnieniem tego miejsca męczeństwa.

W informacji katowickiej redakcji TVP3 o świętochłowickim marszu 12 marca 2018 r. naczelnik oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach Adam Dziurok powiedział, że „zachowała się jedna relacja, która mówi o pochówkach, masowych grobach na Górze Hugona, ale nie wskazuje, że to było na cmentarzu, czy też poza obrębem cmentarza. Do tej pory nie spotkaliśmy informacji, żeby pochówków dokonywano poza obrębem cmentarza. Ta informacja jest nowa, wymaga dalszych badań, sprawdzenia; czym będziemy się zajmować”. Po tej wypowiedzi mieszkańcy Świętochłowic i okolic Góry Hugona spodziewali się podjęcia przez katowicki IPN badań terenowych i podania do publicznej wiadomości ewentualnych wyników „sprawdzenia”… W ten sposób interpretowali nawet odwierty, których ślady odkrywali wiosną i latem 2018 r. na terenie wyciętego przez spółkę Xenakis lasu.

Na fali oczekiwań związanych z wyjaśnieniem tej sprawy część świętochłowiczan poparła w jesiennych wyborach samorządowych kandydaturę prezesa Stowarzyszenia „Przyjazne Świętochłowice” Daniela Begera, który szedł na czele marcowego protestu i osobiście złożył w Urzędzie Miasta odczytane pod nim postulaty dotyczące Góry Hugona.

Dzięki temu poprzedni prezydent D. Kostempski, który wywołał konflikt społeczny wokół Góry, niespodziewanie przegrał z nim w II turze wyborów nieznaczną liczbą 122 głosów. Niestety ani w trakcie kampanii wyborczej, ani po jej zakończeniu ludzie nie doczekali się informacji o wynikach dalszych badań katowickiego IPN w sprawie pochówków na terenie wyciętego przez dewelopera lasu na Górze Hugona.

W tej sytuacji, po kolejnych nagabywaniach przez osoby zainteresowane sprawą, niejako w rocznicę protestu przeciw wycince lasu na Górze Hugona, jego inicjator i współorganizator ponownie zwrócił się do katowickiego IPN w tej sprawie. Nawiązując do wypowiedzi naczelnika Dziuroka z 12 marca 2018 r., napisał: „zapytywany przez mieszkańców okolic Góry Hugona w Świętochłowicach, w sytuacji, gdy Stowarzyszenie Przyjazne Świętochłowice po wygraniu samorządowych wyborów prezydenckich przez Daniela Begera zaniechało dalszych starań o wyjaśnienie tej sprawy – zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o przekazanie informacji, czy zostały dokonane dalsze ustalenia, poza wspomnianą relacją ustną, dotyczące miejsc pochówku ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej Zgoda na terenie wyrobiska po kamieniołomie przyległym od zachodu do cmentarza przy ul. Wiśniowej w Świętochłowicach”. Odpowiedź z 13 marca 2019 r. była krótka i lakoniczna: „Szanowny Panie, nie dokonałem żadnych dodatkowych ustaleń odnośnie pochówków ofiar obozu Zgoda w okolicy Góry Hugona w Świętochłowicach”.

W tym miejscu trzeba przypomnieć o tym, co się działo na Górze Hugona w Świętochłowicach i w jej otoczeniu w trakcie II wojny światowej oraz po jej zakończeniu.

Podczas niemieckiej okupacji faszystowskiej wybudowaną na jej szczycie w 1937 r. dzięki polskiemu Zjednoczeniu Górniczo-Hutniczemu platformę szybowcową Niemcy wykorzystali na stanowisko artylerii przeciwlotniczej (można je oglądać do dziś) dla obrony przed bombardowaniami pobliskich hut, kopalń i zakładów przemysłowych. Do obsługi żołnierzy stanowiących załogę tej baterii wykorzystywano najpierw robotników przymusowych z pobliskich obozów pracy przy kopalni „Polska” (przemianowanej przez Niemców ponownie na „Deutschland”), zakładach metalurgicznych „Zgoda” (przemianowanych znów na „Eintrachthütte”), czy z hut „Florian” (przemianowanej na Falva) i „Batory” (przemianowanej na Bismarckhütte).

W tym celu na stokach Góry – według relacji świadków – powstały tymczasowe obozy, w których przebywali również przymusowi robotnicy z kopalni „Polska” („Deutschlad”), a przy dróżce obok cmentarza (dziś w pobliżu ul. Wiśniowej) – więźniowie żydowscy. W jednym z największych obozów pracy przymusowej (Grosslager) przy Hucie „Florian” („Falva”) w Świętochłowicach wykonywało niewolniczą pracę 1376 robotników przymusowych. W Świętochłowicach działał też obóz jeniecki „Rüstungslager Eintrachthütte”. Według zestawienia statystycznego „Kӧnigs- und Bismarckhütte” z czerwca 1944 r. – w Hucie „Batory” („Bismarckhütte”) pracowało w tym miesiącu 1260 jeńców i 856 tzw. obcokrajowców, czyli robotników przymusowych, z których większość stanowili tzw. Ostarbeiter, którzy pochodzili ze Wschodu. Według stanu na 17 stycznia 1945 r., pozostało ich już tylko 192…

Przy należącej do koncernu Berghütte hucie „Zgoda” („Eintracht”) działał obóz pracy przymusowej dla Żydów. Według lokalnych przekazów wielu z nich znalazło śmierć w kamieniołomie za cmentarzem. Jego wyrobisko, wbrew prawdzie, jest dziś na polecenie ex-prezydenta Świętochłowic D. Kostempskiego oznakowane na tablicy ścieżki edukacyjnej jako największe wyrobisko „po eksploatacji węgla kamiennego”…

W ten sposób władze Świętochłowic z nadania Platformy Obywatelskiej, tuż przed przegranymi wyborami samorządowymi przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich na więźniach żydowskich, polskich i śląskich, aby na tym miejscu zaprzyjaźniony z nimi deweloper mógł wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) osiedle domów jednorodzinnych. (…)

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „O Górze Hugona w Świętochłowicach i grobach ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte” znajduje się na s. 2 i 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „O Górze Hugona w Świętochłowicach i grobach ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte” na s. 2 i 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Paryskie Porozumienie Klimatyczne uderzy w potężne do tej pory Niemcy z energetyką opartą głównie na węglu brunatnym

Dzięki spekulacjom radzieckich naukowców z lat 70./80. XX wieku, dotyczących domniemanego wpływu CO2 na efekt cieplarniany, pierwszy chyba raz w historii to Francja (?) wykiwa Niemców w Europie.

Jacek Musiał
Michał Musiał

Na naszych oczach dokonywany jest lincz na CO2 na podstawie oskarżeń rzuconych przez IPCC jako ciało, które wydaje się być osobiście zainteresowane w skazaniu właśnie CO2. (…) Tymczasem polscy studenci starają się analizować nieścisłości w kolejnym raporcie IPCC, pracując nad wykazaniem, że nie CO2, lecz inne czynniki odpowiadają za globalne ocieplenie.

Paryskie Porozumienie Klimatyczne z 12.12.2015 roku najbardziej w Europie uderzy w potężne do tej pory Niemcy z energetyką opartą głównie na węglu brunatnym, zmniejszając dystans do Francji i Wielkiej Brytanii i w perspektywie 20-letniej może podważyć hegemonię Niemiec w Unii Europejskiej. (…)

Francja przy swojej energetyce opartej głównie na atomie, przy o 30% mniejszej obecnie gospodarce, dzięki uwikłaniu Niemiec w Porozumienie Paryskie i udział w spekulacyjnym handlu emisjami może odtrąbić zwycięstwo w wojnie ekonomicznej ze swoim odwiecznym rywalem.

Przy założeniu stałych cen EUA-ETS w perspektywie 10-letniej da to straty niemieckiej gospodarce nie mniej niż 170 mld euro!

Warto przypomnieć, że Gerhard Schröder w porozumieniu z partią Zielonych od 2000 roku podjął decyzję o stopniowym niszczeniu własnej energetyki jądrowej. Od tej pory niemiecka gospodarka sukcesywnie uzależnia się od rosyjskiego gazu (czyż nie jest ciekawostką, że Schröder od 2006 r. zasiadał w radzie nadzorczej kontrolowanego przez Rosjan konsorcjum Nord Stream, a w 2017 został szefem rady dyrektorów w rosyjskim koncernie ROSNIEFT). (…)

Paryskie Porozumienie Klimatyczne najbardziej w Europie uderzy w Niemcy, dając w perspektywie długoterminowej przewagę Francji, a w świecie – Stanom Zjednoczonym i Rosji.

Francuzi mają swoją energetykę jądrową (blisko 50% energii elektrycznej Francji), Niemcy – węglową (wraz z węglowodorową dostarcza ok. 60% energii elektrycznej). Jakie są spodziewane wewnątrzeuropejskie skutki wdrażania Porozumienia Paryskiego? Można by zażartować, że dzięki spekulacjom radzieckich naukowców z lat 70./80. XX wieku, dotyczących domniemanego wpływu CO2 na efekt cieplarniany, a następnie stworzeniu systemu spekulacyjnego handlu świadectwami emisyjnymi i narzuceniu największych w Europie kontrybucji na niemiecką energetykę, pierwszy chyba raz w historii to Francja(?) wykiwa Niemców w Europie. Kto jednak ma największy interes w skłócaniu ze sobą członków Unii Europejskiej? Czy ci sami, którzy podsycają niepokoje wewnętrzne w krajach Unii? Czy ci sami, którzy wiodą Europę do upadku moralnego? Czy ci sami, którzy sprowokowali Wielką Brytanię do opuszczenia Unii?

Cały artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Czy polscy studenci wesprą niemiecką gospodarkę?” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Czy polscy studenci wesprą niemiecką gospodarkę?” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznanie historii akademickiej jest możliwe, choć badania nad nią na uczelniach do tej pory są niepożądane.

Do tej pory nie oszacowano, ilu nauczycieli akademickich opuściło uczelnie (zostało wypędzonych) w czasach PRL-u z przyczyn pozamerytorycznych, do jakiego stopnia zniszczono warsztaty ich pracy.

Józef Wieczorek

Od lat piszę, także na łamach „Kuriera WNET”, o trudnościach w poznaniu najnowszej historii polskich uczelni, instytutów naukowych. Nawet uczelniani historycy dziejów najnowszych mają z tym poznaniem trudności, których nie są w stanie/nie mają woli, pokonać. Można odnieść wrażenie, że sfera akademicka weszła w okres post-historii, a zarazem post-prawdy.

A jednak ostatnio ukazała się książka autorstwa Justyny Błażejowskiej Opozycja antyreżimowa w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w latach 1956–1989 (Oficyna Wydawnicza Volumen, IPN, 2018), która obala ten mit niepoznawalności historii najnowszej polskich instytucji naukowych. Prof. Włodzimierz Bolecki na okładce książki napisał „To mikrohistoria jednego niewielkiego instytutu, w którą wpisana jest makrohistoria inteligenckiej opozycji w PRL”.

[related id=65772]O tym, że historia najnowsza uczelni, instytucji naukowych, jest słabo poznana/albo całkiem nieznana, można się przekonać łatwo przeszukując internet. Na ogół historie instytucji akademickich kończą się na roku 1968, a potem następuje przeskok do III RP, do dnia dzisiejszego. Pomijane są na ogół lata 70., kiedy następowało strukturalne i personalne zastępowanie ostatnich pozostałości „wstecznego” systemu II RP strukturami i osobami „postępowymi”. Bez tego procesu nie da się zrozumieć zapaści akademickiej lat późniejszych, także w III RP. Na podstawie wielu akademickich historii można wątpić, czy dotkliwa społecznie, i to do dnia dzisiejszego, „epoka jaruzelska”, stan wojenny lat 80. w ogóle dotknęły sfery akademickie. (…)

Justyna Błażejowska, której książka jest zarazem doktoratem na temat opozycji antyreżimowej w Instytucie Badań Literackich, zastosowała odmienną od standardowej metodologię badań, wykazując, że najnowsza historia tego instytutu jest poznawalna i zarazem pokazując kolejnym badaczom drogę poznawania akademickich historii. (…)

Niestety w książce brak jest wykazu kadry badawczej IBL w ujęciu historycznym. Jest natomiast spis materiałów osobowych kadr IBL, w których figuruje wiele znanych w domenie publicznej nazwisk, m. in. Michał Głowiński, Maria Janion, Jadwiga Kaczyńska, Jarosław Kaczyński, Jan Józef Lipski, Zdzisław Łapiński, Jerzy Łojek, Henryk Markiewicz, Zdzisław Najder, Witold Nawrocki, Barbara Otwinowska, Andrzej Paczkowski, Jan Prokop, Jarosław Marek Rymkiewicz, Piotr Stasiński, Stefan Treugutt, Jacek Trznadel, Jan Walc, Wiesław Władyka, Kazimierz Wyka, Roman Zimand, Maria Żmigrodzka i in. Z obecnie pracujących w IBL PAN znany jest Włodzimierz Bolecki, recenzent pracy.

Byli to pracownicy o nader złożonych biografiach i poglądach, i nie wszyscy nadawali się do bycia „inżynierami dusz” w służbie socjalistycznego postępu, a wielu należało – jakkolwiek nie od początku – do opozycji antyreżimowej, co jest przedmiotem książki Justyny Błażejowskiej, słusznie tak pozytywnie ocenianej przez obecnego pracownika IBL profesora Włodzimierza Boleckiego, I przewodniczącego Komisji „S” w IBL. Warto zauważyć, że o prof. Włodzimierzu Boleckim, a nawet o istnieniu „S” IBL czy strajku okupacyjnym w Pałacu Staszica 15 grudnia 1981 r. nie ma nawet wzmianki w Encyklopedii Solidarności, a także w źródłowym opracowaniu Spętana akademia. Polska Akademia Nauk w dokumentach władz PRL – IPN. To zastanawiające, ale nie jest wyjątkiem w pisanych dziejach Solidarności akademickiej.

Autorka dokumentuje procesy zachodzące w IBL na przestrzeni dziesięcioleci, które odkreśla słowami „od uległości do niezależności”, wskutek czego IBL, zamiast służyć rozwojowi marksizmu, stał się miejscem pracy osób ze środowisk antysocjalistycznych, stanowiących opozycję antyreżimową sprawiającą kłopoty zarówno przewodniej sile narodu, jak i SB.

Autorka podkreśla, że „do samego końca PRL o obsadzie stanowisk kierowniczych w placówkach badawczych decydował Wydział Nauki i Oświaty/Wydział Nauki, Oświaty i Postępu Technicznego Komitetu Centralnego PZPR. Mimo zmieniających się okoliczności, komuniści nie rezygnowali z wypracowanych i sprawdzonych metod nadzoru”. To samo miało miejsce w innych placowkach akademickich, ale nadworni historycy wbrew faktom nieraz temu przeczą.[related id=68593]

„Pozbawienie etatu lub odebranie możliwości jego otrzymania było jedną z najczęstszych represji stosowanych wobec osób prowadzących działalność »antypaństwową«”. Pisze o weryfikacji kadr z roku 1985, która odbywała się według kryteriów pozanaukowych, w celu usunięcia wytypowanych, niewygodnych pracowników. Ta weryfikacja wpisywała się w przygotowaną, także od strony prawnej, polityczną weryfikację kadr akademickich końca PRL-u, przeprowadzoną w instytutach badawczych i uczelniach, o czym władze akademickie III RP, a także nadworni historycy, nie chcą nawet wiedzieć.

Książkę należy polecać historykom dziejów najnowszych, szczególnie uniwersytetów, które przeszły przez okres Polski Ludowej, a nade wszystko Uniwersytetowi Jagiellońskiemu – wzorcowej uczelni, której historycy do tej pory nie mogą sobie poradzić z poznaniem historii w czasach komunizmu, w tym podczas stanu wojennego.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Poznanie historii akademickiej jest możliwe” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Poznanie historii akademickiej jest możliwe” na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego