Dziwne, że politycy nadal tak łatwo przyjmują argumenty Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu za dobrą monetę

Trudno będzie znaleźć specjalistę, który przyzna, że coś z tym raportem jest nie tak. Przecież nie wypada publicznie krzyknąć, że „król jest nagi”, kiedy wszyscy wokół podziwiają jego złote szaty.

Jacek Musiał
Michał Musiał

Czy nie jest zastanawiające, dlaczego Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump nie uczestniczył w Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu, w grudniu 2018 w Katowicach – COP24? Dlaczego prezydent Trump nie zgodził się na realizację we własnym kraju planu dekarbonizacji przemysłu (w domyśle: deindustrializacji, czyli odprzemysłowienia)? Dlaczego w kwestii uzasadnienia swojej decyzji nabrał wody w usta? Skoro u siebie – nie, to czy Prezydent Stanów Zjednoczonych dla kontrastu popiera deindustrializację w krajach stanowiących konkurencję ekonomiczną dla Stanów Zjednoczonych?[related id=68246]

W kolejnych, zamieszczanych w numerach 55, 56 i 57 „Kuriera WNET” (styczeń, luty, marzec 2019) artykułach dotyczących danin ekologicznych, staraliśmy się przedstawić szersze aspekty problemu. Po zapoznaniu się z nimi nie powinno nikogo dziwić, że decydenci w wielu krajach tak bezrefleksyjnie „łykają” pomysł Ala Gore’a (byłego wiceprezydenta USA i orędownika spekulacji świadectwami emisyjnymi – po aferach jednak zarzuconych w jego kraju). Przynętą była wizja spływających podatków… lecz na krótką metę, bo długofalowa cena, jaką zapłaci za to państwo, które w to wejdzie, jest zabójcza.

Dlaczego jeszcze politycy tak łatwo przyjmują argumenty IPCC za dobrą monetę?

[related id=70249]Przede wszystkim Raport (AR5) pisany jest w języku angielskim. Jest to język zrozumiały dla Amerykanów i każdego tamtejszego naukowca, który, jeśli jest wystarczająco uczciwy, wytłumaczy prezydentowi Stanów Zjednoczonych skutki błędnych wniosków wyciąganych z ciekawych i dobrych badań naukowych. W krajach nieanglojęzycznych trudno będzie znaleźć specjalistę, który, po pierwsze, przeczyta ze zrozumieniem tak długi raport, po drugie – przyzna, że coś z tym raportem jest nie tak, nawet gdyby to podejrzewał. Przecież nie wypada publicznie krzyknąć, że „król jest nagi”, kiedy wszyscy zacni wokół podziwiają jego złote szaty.

Piąty Raport IPCC został przetłumaczony na 5 języków urzędowych ONZ nie w pełni, zaś na języki narodowe, i to tylko niektóre, zostało przetłumaczone jedynie „Summary for Policymakers” – „Wytyczne dla decydentów”, choć złośliwiej ktoś to nazwał „Instrukcją dla macherów polityki”. 30 stron tekstu to 30 x 100 zł, czyli 3000 zł! Polska, jeśli miałaby wypełnić zobowiązania umowy paryskiej, poniesie nieodwracalne straty dla gospodarki rzędu kilkunastu miliardów złotych. Dla jakich to oszczędności nasi politycy ograniczyli się do przekładu wyłącznie pisanych mało wymyślnym językiem, adresowanych do prostych polityków „Wytycznych dla decydentów”? Przy grze wartej wiele miliardów złotych… Czy ma tu zastosowanie stara maksyma, że za niewiedzę trzeba najwięcej płacić? Albo – chytry dwa razy traci? Wspomniany przetłumaczony tekst w 70% jest zwykłą futurologią. Czym jest futurologia – wyjaśni poniższy cytat z Wikipedii (III.2019):[related id=71993]

Futurologia jest określana bardzo różnie, a jej przewidywania – często nie bez racji – negowane. Próba określenia czym tak naprawdę ta dziedzina nauki jest, trudno określić. Można zaryzykować stwierdzenie, że to historia przyszłości lub socjologia przyszłości, która w przeciwieństwie do socjologii klasycznej nie bada społeczeństw z perspektywy statycznej, tylko dynamicznej. Innymi słowy jest nastawiona na badanie procesów w konkretnym czasie (przyszłym), a nie uniwersalnych.

Cele

  • Dla nauk społecznych futurologia stanowi „generator scenariuszy”, który służy do penetracji wyróżnionych zagadnień, dla szerzej rozumianych obszarów badawczych.
  • Może pełnić role ostrzegawcze zaniechania bądź kontynuowania określonych procesów.
  • Może służyć jako ideologiczne uzasadnienie panującej formacji (patrz: ‘Propaganda’)
  • Może służyć jako „wabik” dla społeczeństwa, w celu realizacji określonych zamierzeń władzy.

Cały artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Piąty raport IPCC okiem laika” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Piąty raport IPCC okiem laika” na s. 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy naprawdę europosłowie zidiocieli w tej Brukseli? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fundują nam walkę płci. Nic to, przeżyjemy i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”.

Kwiecień w tym roku to czas Wielkiego Postu i Zmartwychwstania. Czas na pomyślenie, czy jesteśmy szczęśliwi, zadowoleni z życia. Wiele podpowiedzi znajdziemy w Biblii i w starych przysłowiach, wyrażających nieraz w jednym zdaniu mądrość wielu pokoleń.

Jednym z takich porzekadeł jest: „Jak kogoś Pan Bóg karze, to mu rozum odbiera”. Wiceprezydent Warszawy powiedział otwartym tekstem, o co chodzi środowiskom LGBTiQ. Pierwszy krok to edukacja seksualna w szkołach i związki partnerskie, a później małżeństwa homoseksualne i adopcja dzieci. Mieliśmy metodą gotowania żaby być najpierw znieczuleni, by potem zwyciężyła antykultura. Kiedy żabę wrzucimy do wrzątku, to wyskoczy, ale jak będzie się wodę podgrzewało stopniowo, żaba zginie i nawet nie będzie wiedziała, jak to się stało.

Uchwalenie Dyrektywy UE nazywanej powszechnie Acta 2 to nic innego jak wprowadzenie cenzury prewencyjnej. I na nic się zda tłumaczenie, że to ochrona twórców, praw autorskich itp. Jeśli ktoś na FB czy Twitterze wkleja linki, to podaje autora i robi jemu i wydawcy reklamę. Czy naprawdę europosłowie zidiocieli w tej Brukseli, czy jedynie chcieli dokopać swoim przeciwnikom, a może rację mają niemieccy dziennikarze, że poszedł „deal” francusko-niemiecki? Za poparcie Acta 2 – dyrektywy, której chciał Macron, prezydent znienawidzony przez własny naród, Merkel uzyskała zgodę na budowę dla Rosjan Nord Stream 2. Coraz więcej Niemców ma już dość Angeli. Niestety alternatywa też nieciekawa. AfD widzi w Putinie zbawcę Europy.

No cóż, Niemcy zakładają sobie na szyję sznur, o którym pisał niegdyś tow. Lenin. Nasuwa się mimochodem pytanie o granice ignorancji.

Komunizm na Zachodzie Europy kwitnie. Czczony jest Marks, plany szkoły frankfurckiej zdają się zwyciężać. Zaproponowany przez Rudiego Dutschke w 1967 r. „marsz przez instytucje” powiódł się. Gramsci szedł dalej. Dla niego najważniejsza była „wojna o pozycje”, walka o idee i wierzenia. Stąd walka z Kościołem i rozumem. Cywilizacja grecka, łacińska, chrześcijańska, a nawet taoistyczna i buddyjska są wrogami. Współczesny człowiek ma wierzyć jedynie w nową ideologię, wszystkie wartości i prawa naturalne przeszkadzają. Widać, jak szatan próbuje zająć miejsce Boga.

Walka dobra ze złem trwa od wieków. Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fundują nam walkę płci. Nic to, przeżyjemy i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”. Trzeba czytać Józefa Mackiewicza, bo on jak nikt rozumiał istotę komunizmu.

Trudno zrozumieć „deal”, który pcha Kornela Morawieckiego nie tylko w szkodzenie Polsce, ale i kompromitowanie syna. Jego nowa prorosyjska koalicja w wyborach do PE nie ma żadnych szans. Zostaje pytanie, dlaczego szkodzi wizerunkowi syna? Coraz więcej osób zza granicy pyta otwarcie, czy rząd RP jest prorosyjski? Przecież ojciec premiera bredzi: „Chcemy Europy pierwszej w świecie, wielkiej Europy od Atlantyku do Pacyfiku, ze Wschodem, z Rosją, Europy demokratycznej, duchowej”. Nie można tej aberracji tłumaczyć wiekiem i chorobą. Już 11 lat temu, w 2008 r. Kornel Morawiecki twierdził, że Gruzja napadła na Rosję i że Rosjanie nas wyzwolili w latach 1944–45. Już wtedy marzył o Europie od Atlantyku do Pacyfiku pod przewodnictwem Słowian. Czyżby pragnął ziszczenia marzeń Lenina – Europy zjednoczonej od Władywostoku do Lizbony? Taka Europa potrzebna jest teraz Rosji do wzmocnienia pozycji w rywalizacji z Chinami o hegemonię.

Mateusz Morawiecki odciął się wprawdzie od prorosyjskich poglądów ojca, ale ciekawa jestem jego stosunku do Chin i jedwabnego szlaku. Mam nadzieję, że w tym przypadku daleko padło jabłko od jabłoni.

Wiem, że Bóg i tak zwycięży. Dał nam Syna swego, który pokazał, jak powinien żyć człowiek, aby jak On zmartwychwstać.

Jadwiga Chmielowska

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Por. Stanisław Leszczyc-Przywara i płk Wiesław Matejczuk na froncie walki o pamięć i przyszłość prawdziwej Polski

Działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński.

Paweł Milla

Jasna Góra Zwycięstwa

Obraz MB Częstochowskiej w Płaszczu Hetmańskim | Fot. archiwum P. Milli

Na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1976 r. Wujek wraz z kilkuset weteranami stoczyli pod koniec ich pełnego miłości do Boga i Ojczyzny życia największą bitwę z systemem. Rada Państwa PRL przyznała najwyższe odznaczenie wojskowe – Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari – Leonidowi Breżniewowi, sekretarzowi generalnemu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W proteście przeciw sprofanowaniu najważniejszego dla Polaków orderu kombatanci postanowili swoje ordery i krzyże Virtuti Militari przekazać uroczyście jako wotum dla NMP Królowej Polski w dniu Jej święta.

Ojciec Eustachy Rakoczy, pomysłodawca, ceremoniarz i współorganizator uroczystości, tak to wspomina: „Hejnał WP towarzyszył chwili, w której obrońcy Rzeczypospolitej składali na ołtarzu najwyższe odznaczenia, świadczące o męstwie Polaków. Była to uroczystość, jakiej nie widziano dotąd w Rzeczypospolitej. Oto cenne wotum generałów składane było publicznie, w obecności Episkopatu Polski, kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów i przez świętą posługę Prymasa Tysiąclecia, kiedy Eucharystii przewodniczył ówczesny metropolita krakowski – kard. Karol Wojtyła”. (…)

Marsze Kadrówek

Po powstaniu Solidarności, gdy komuna na 13 miesięcy została zmuszona do wycofania się, legioniści oficjalnie wznowili działalność ZLP. Wówczas też udało się nawiązać do pięknej tradycji okresu międzywojennego i zorganizowano na początku sierpnia 1981 roku pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Kadrówki na 120-km trasie krakowskie Oleandry–Kielce. Ostatni żyjący legioniści przekazywali młodzieży na spotkaniach w miejscach postoju historię i cieszyli się chwilową wolnością. Wujek był zaprzyjaźniony z Ludwikiem Nowakowskim ps. Bułgar (z I Brygady), który zaraził pasją czynu legionowego swojego wnuka i już w latach 70. zabierał go na uroczystości i spotkania ‘Legunów’ Piłsudskiego.

Dzisiaj dr nauk humanistycznych Krzysztof Nowakowski, który oprócz opieki nad Kopcem Piłsudskiego i współorganizowania (głównie z KPN) Marszów Kadrówki założył na UJ nieformalne Koło Sympatyków Legionów, wspomina: „Po moim dziadku legioniście Ludwiku to był drugi mój wychowawca uczący mnie miłości do Ojczyzny, szacunku dla pracy społecznej, jak również bezinteresownej pracy państwowotwórczej. Imponował mi swoją postawą, (…) autentyczną religijnością. Stanisław chodził zawsze prosty jak struna, zadbany, wąs zawsze przystrzyżony.

Piękna męska postawa, nie wyglądał wcale na swój wiek, był młody duchem (…) na wiele rzeczy patrzył z przymrużeniem oka. Zrównoważony, spokojny. Mocno przejęty ideą niepodległości i legionów aż do śmierci. Jak większość z nich.

(…) Stanisław łatwo i chętnie nawiązywał kontakt z młodzieżą, wpajał szacunek dla państwa, Ojczyzny, i kombatantów. Wiem, że pamięć o nim będzie we mnie trwała tak długo, jak będę na tym świecie”. (…)

Major Matejczuk

Spośród wielu przyjaciół Wujka wyróżniali się major Wiesław Matejczuk oraz jego syn Staszek. Wiesław Matejczuk nie zrobił kariery: nie należał do PZPR, chodził do kościoła, miał ślub kościelny, ochrzcił dzieci i przyjmował w domu m.in. ojców dominikanów. Zaczęły się naciski ze strony Zarządu Politycznego LWP, przenosiny i prześladowania, ale też i pomoc wielu, często nieznanych, oficerów. W jego aktach osobowych z lat 60. i 70. były wpisy o „niebezpiecznym elemencie rewizjonistycznym w LWP” oraz zabraniające powierzania Matejczukowi kontaktów z żołnierzami, na których „ma demoralizujący wpływ”. Od 1963 r. był związany z Katowicami, ale w wolnym czasie często przemieszczał się po kraju w związku z pasją filatelistyczną. To pomagało mu w utrzymywaniu znajomości z różnymi oficerami i stanowiło parawan ochronny dla działalności konspiracyjnej, jeszcze bez nazwy i sformalizowanej struktury.

W sierpniu 1980 r. wybuchła wolność Solidarności. Aktywność społeczna i patriotyczna Wiesława Matejczuka była niespożyta. Będąc formalnie poza wojskiem, rozbudowywał konspiracyjną organizację, wyławiając uczciwych oficerów. (…)

W okresie stanu wojennego konspiracyjna organizacja oficerów, którą założył Wiesław Matejczuk na Śląsku, połączyła się z podobną organizacją z Wielkopolskiego Sztabu Okręgu z płk. Dorffem i powstała organizacja pod nazwą „Viritim”, do której należało ok. 300 oficerów.

Porozumienie Centrum. Wiesław Matejczuk 3 od lewej | Fot. z archiwum S. Matejczuka

Ich celem było samokształcenie patriotyczne, samoorganizowanie się i działanie w przypadku interwencji zbrojnej Sowietów. Nie chcieli odchodzić z wojska, ale poznawać prawdę o polskiej historii i nawiązać do zerwanych tradycji i wzorów żołnierskich z legionów Piłsudskiego i II RP. W wojsku komunistycznym wykonywali zadania, jakie im przydzielono, szkolili się wg metod z Moskwy rodem – ale umieli odróżnić służbę Polsce od służalczości komunie. (…)

Gdy Kiszczak wycofał się z oficjalnego życia politycznego, kilkunastu oficerów Viritim ujawniło się w 1991 r. jako reprezentanci organizacji w ewentualnych rozmowach, prowadzących do ujawnienia się pozostałych jako kadra do prawdziwego zreformowania wojska. Wśród ujawnionych był major Wiesław Matejczuk i płk Henryk Michalski ze Sztabu Generalnego. Dużo „komunistycznego betonu” wysłano na emerytury, ale działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. Major Matejczuk wspomagał przyjaciela Jacka Maziarskiego i Jarosława Kaczyńskiego w budowaniu Porozumienia Centrum, które zdobyło kilkadziesiąt mandatów poselskich, a mądrze negocjując w rozdrobnionym parlamencie, pod koniec 1991 r. utworzyło mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego. Było wiele pilnych spraw do załatwienia – nie tylko pełne zdekomunizowanie wojska, wydalenie sowietów czy zatrzymanie złodziejskiej tzw. prywatyzacji. Do rozpracowywania „Viritim” rzuciła się WSI i jej agendy. O większej reformie wojska nie było więc mowy. Obóz szeroko rozumianej targowicy obalił patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. W konsekwencji mieliśmy potem ćwierć wieku postkomuny.

Nie mogąc inaczej podejść majora Matejczuka, ówczesne prosowieckie odłamy WSI otoczyły go woalem izolacji i obaw przed kontaktem z nim, czego nie było nawet za komuny. Niektóre osoby były wręcz zastraszane przez „niezidentyfikowanych osobników”. Major był inicjatorem wielu wydarzeń, m.in. z ks. Kantorskim – pierwszej polskiej wizyty i mszy św. na grobach naszych oficerów w Katyniu. Zginął w wypadku samochodowym, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę” znajduje się na s. 8 i 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Japonia stawia w energetyce na racjonalność, a Polska na bezmyślność / Marek Adamczyk, „Śląski Kurier WNET” nr 57/2019

W Japonii decyzje o strukturze tworzonego na nowo rynku energii podjęto po dokładnych analizach finansowych, przyjmując dominującą rolę węgla, a zmniejszając dotychczasową rolę płynnego gazu.

Marek Adamczyk

Na jakiej wyspie leży Polska?

Skąd to głupie pytanie? Planując strategiczne dla naszego kraju kierunki rozwoju gospodarki, nie sposób pominąć energetyki. Od jej prawidłowego funkcjonowania zależy bowiem nasze osobiste bezpieczeństwo, a także konkurencyjność polskiego przemysłu. Pewność i ciągłość zasilania oraz taniość dostaw energii jest również gwarantem przyciągnięcia do Polski inwestorów z całego świata. Aby to uzyskać, musimy się oprzeć na najlepszych wzorcach.

Proponuję zrobić porównanie z wysoko rozwiniętym wyspiarskim krajem, czyli z Japonią; krajem, który odszedł od atomu, który rozwija energetykę węglową, nie patrząc na porozumienia klimatyczne!

JAPONIA

  1. Nie ma własnych zasobów surowców energetycznych, tj. ropy, gazu, węgla i uranu.
  2. Ma doskonałe morskie skomunikowanie z głównymi rynkami eksporterów surowców energetycznych.
  3. Racjonalnie zarządza sektorem energetycznym, kierując się przede wszystkim ekonomią kosztów wytwarzania energii i pewnością dostaw.
  4. Wspiera rozwój nowych technologii wykorzystania węgla, w tym produkcji wodoru w procesie zgazowania węgla.

POLSKA

  1. Ma własne zasoby surowców energetycznych, w tym ogromne zasoby węgla kamiennego, stanowiące ok. 85% zasobów europejskich, tj. ok. 50 mld ton zalegających do głębokości 1200 m i 10-krotnie więcej zalegających na większych głębokościach oraz złoża węgla brunatnego o wielkości ponad 200 mld ton.
  2. Ma wielkie zasoby wód geotermalnych (odpowiednik 34 mld ton p.u.) oraz energię ciepłych skał – tzw. energię geotermiczną.
  3. Nieracjonalnie, wbrew logice i ekonomii, likwiduje moce wydobywcze kopalń węgla kamiennego (w latach 2015–2018 zamknięto 7 kopalń, w tym KWK „Krupiński” i KWK „Makoszowy”), zwiększając jednocześnie import węgla do 19,7 mln ton w 2018 roku (w tym 13,4 mln ton z Rosji).
  4. Ogranicza badania nad procesem zgazowania węgla w złożu, pomimo pozytywnych wyników prób przeprowadzonych w latach 2013–2015 na czynnej kopalni „Wieczorek” oraz pomimo pozytywnej oceny przez NIK przeprowadzonych badań.

Japonia stawia na racjonalność, a Polska na bezmyślność

Jeszcze na początku XXI wieku japońskim decydentom wydawało się, że bezpieczeństwo energetyczne kraju można będzie oprzeć w dużej części na energetyce jądrowej. Zatwierdzono wtedy strategię energetyczną, która zakładała marginalizację udziału węgla w całym wolumenie wytwarzania energii do ok. 10%, a dla „atomu” przewidziano zwiększenie udziału do blisko 50% w całości mocy wytwórczych . Niestety nadszedł sądny dzień – 11 marca 2011 roku, który na stałe zweryfikował energetyczne plany Japończyków. Potężne trzęsienie ziemi u wybrzeży Honsiu i wywołane nim tsunami spowodowało serię wypadków jądrowych, w tym stopienie rdzeni reaktorów jądrowych nr 1, 2 i 3 w elektrowni atomowej Fukushima 1, wywołując m.in. emisję substancji promieniotwórczych do środowiska. Kraj Kwitnącej Wiśni po tragicznej katastrofie natychmiast wyłączył wszystkie 54 posiadane reaktory jądrowe. Spowodowało to konieczność uzupełnienia brakujących ilości prądu poprzez dodatkowe jego wytwarzanie w pozostających w użyciu elektrowniach węglowych i gazowych. Z kolei gwałtowny przyrost popytu ze strony Japonii na skroplony gaz i węgiel wywołał hossę światową na rynku tych paliw w latach 2011 i 2012, tj. do czasu zrównoważenia się popytu i podaży na tym rynku.

Tymczasem koszty katastrofy wyniosły do końca 2016 roku, wg szacunków rządu japońskiego, ok. 188 mld $. Do chwili obecnej do eksploatacji przywrócono tylko siedem reaktorów jądrowych spośród ww. 54. W międzyczasie nastąpił reset polityki energetycznej Japonii i zmieniono o 180 stopni wektory działań, przywracając rolę węgla do pierwotnych wielkości.

W 2030 roku udział węgla w energetyce w tym kraju wyniesie ok. 26% całego wolumenu produkcji. Będzie to możliwe po wybudowaniu łącznie 44 nowych elektrowni węglowych – 8 już wybudowano, a 36 zostanie wybudowanych.

Decyzje o strukturze tworzonego na nowo rynku energii podjęto po dokładnych analizach finansowych, przyjmując dominującą rolę węgla, a zmniejszając dotychczasową rolę płynnego gazu (LNG). Ponieważ Japonia jest państwem wyspiarskim, musi importować gaz ziemny w znacznie droższej (w porównaniu z gazem przesyłanym rurociągami drogą lądową) postaci płynnej. Dlatego też węgiel u Japończyków został niekwestionowanym ekonomicznym zwycięzcą.

Muszę tutaj przypomnieć, że prawie 2,5 roku temu, a dokładnie 06.09.2016 r., na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu Górnictwa i Energii posła Ireneusza Zyski informowałem zebranych posłów (moje wystąpienie od 11:19 do 11:25) o nadchodzącej długoletniej koniunkturze na węgiel energetyczny w związku z budową i planami budowy na świecie blisko 2500 elektrowni, w tym ponad 44 w Japonii. Wyraziłem wtedy swój sprzeciw wobec planów dalszej likwidacji mocy wydobywczych polskiego górnictwa o ok. 10 milionów ton.

Opisałem to wszystko w artykule pt. Dokąd zmierza polskie górnictwo?, który został zamieszczony na pierwszej stronie „Śląskiego Kuriera WNET” nr 24 z października 2016 r., a gazeta została przekazana wszystkim uczestnikom następnego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu posła Zyski, w tym członkom rządu.

Ktoś może zapytać, co to dało? Bardzo dużo, bo dzięki temu mamy dowody na to, że Ministerstwo Energii otrzymało stosowne informacje i nie podjęło żadnych działań wstrzymujących likwidację 7 kopalń w obliczu nadchodzącej koniunktury. O spotkanie w sprawie polskiego górnictwa z ministrami, prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, premier Beatą Szydło oraz prezydentem Andrzejem Dudą zabiegaliśmy wielokrotnie. Wsłuchując się w słowa pani premier, wygłaszane na wiecach: „Polacy, dołączcie z pomysłami do biało-czerwonej drużyny!” przygotowaliśmy jako OKOPZN Plan naprawy polskiego górnictwa i prosiliśmy o możliwość jego prezentacji nie tylko w gabinetach decydentów, ale również przed kamerami telewizji publicznej, by wszyscy Polacy, a nie tylko politycy, mogli ocenić jego wartość. Jedyną rzeczą, jaką nam wówczas zaoferowano, była „przyjemność” pocałowania klamki gabinetu od strony korytarza.

Cóż, taki jest świat polityki, a karawana jedzie dalej – na skraj przepaści… Nie wzorem Japonii, w stronę rozwoju energetyki węglowej w celu obniżenia kosztów produkcji prądu, a w stronę, jeszcze raz napiszę, przepaści.

Polska, mając największe zasoby węgla kamiennego w Europie, opracowuje program Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040), w którym marginalizuje udział węgla w miksie energetycznym, pomija geotermię, a stawia głównie na budowę elektrowni atomowych.

Dzieje się to w sytuacji, kiedy z „atomu” rezygnuje Japonia, Niemcy, Włochy, Szwajcaria, Belgia. Do nich dołączyła ostatnio także Hiszpania, decydując o likwidacji wszystkich swoich elektrowni atomowych (do 2028 roku Hiszpanie zamkną 7 najstarszych reaktorów jądrowych, mających za sobą ponad 40 lat pracy, a kolejnych 7 zamkną do 2036 roku). Wcześniej z budowy elektrowni atomowych zrezygnowały: Dania, Grecja, Luksemburg i Portugalia – kraje, które nigdy nie wybudowały ich u siebie, oraz Austria, która ją wybudowała, ale nigdy nie uruchomiła.

Zadam kolejne pytania: Dokąd zmierzasz, rządzie? Dokąd zmierzasz, polska energetyko? Quo vadis, Ministrze Energii? Do Brukseli, do europarlamentu?

Na zakończenie podam jeszcze jedną ciekawą informację – japońska firma Kawasaki Heavy Industries poinformowała ostatnio w mediach o swoim zaangażowaniu z partnerem w Australii w przedsięwzięcie zgazowania węgla w celu uzyskania wodoru dla ogniw wodorowych, przeznaczając na ten cel blisko 390 mln $. Instalacja zostanie wybudowana w Melbourne.

W związku z tym faktem zapytam: Jakie środki przeznaczył obecny rząd na badania i jak najszybsze wdrożenie technologii zgazowania węgla w Polsce?

Marek Adamczyk jest członkiem Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Na jakiej wyspie leży Polska?” znajduje się na s. 1 i 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Na jakiej wyspie leży Polska?” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tzw. państwo prawa nie może być państwem prawników, ale ludzi sumienia / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 57/2019

Państwo prawa – określeniem tym posługują się zazwyczaj będący u władzy politycy i służący im dziennikarze. Tym bardziej więc trzeba się stale przyglądać, w jakim prawie znajdują upodobanie.

Herbert Kopiec

Na manowcach rozumu i sumienia

‘Państwo prawa’ jest współcześnie nazwą liberalnego, antychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pracującego”, czyli służy lewackim wysiłkom zmierzającym do postawienia świata na głowie.

„Sumienie mam czyste, bo nieużywane” – mawiają czasem różnej maści (zazwyczaj lewackiej) trefnisie. Przypomniałem sobie to powiedzonko w kontekście mocno nagłaśnianej aktywności politycznej Roberta Biedronia. Powszechnie znany lider rzekomo uciemiężonej przez „homofobów” mniejszości seksualnej dał się ostatnio poznać jako założyciel nowej partii o sympatycznej nazwie „Wiosna”. W czasie swojego programowego wystąpienia wołał, że jego ugrupowanie zrobi coś, na co odwagi nie starczyło wszystkim poprzednim rządom, czyli „zlikwiduje nareszcie klauzulę sumienia”. Jeśli przyjąć dość obiegowe pojmowanie sumienia jako głosu Boga, to zapowiedź Biedronia – dla takich zacofańców jak ja – brzmi groźnie. Proponuję więc przyjrzeć się bliżej, co nas czeka, gdyby (nie daj Boże!) pomysł brawurowego, lewoskrętnego, antykatolickiego rewolucjonisty spodobał się wyborcom.

Jeśli – za Biedroniem – skreślamy busolę sumienia, to narzuca się nieuchronnie pytanie: wedle czego będziemy żyć? I trzeba uczciwie przyznać, że z odpowiedzią na to fundamentalne pytanie Biedroń i jemu podobni nie mają kłopotów. Najogólniej rzecz biorąc, zazwyczaj twierdzą i zapewniają pysznie, że będziemy żyć w tzw. państwie prawa. W domyśle sam fakt życia w owym państwie prawa stanowi jakoby dostateczną gwarancję powszechnej szczęśliwości. W koncepcji takiego państwa – przypomnijmy – obowiązujące prawo (wsparte „niezawisłością sądów” – będzie o nich dalej) ma pozycję nadrzędną w systemie politycznym, wiąże rządzących i wyznacza zakres ich kompetencji, a obywatelom gwarantuje szereg praw i wolności. W tzw. państwie prawa/państwie prawnym organy i instytucje państwowe mogą działać jedynie w zakresie określonym przez prawo, natomiast obywatele mogą czynić to wszystko, czego prawo nie zakazuje.

Państwo prawa – trzeba to przyznać – brzmi ponętnie i wzniośle. Nie powinno więc specjalnie dziwić, że określeniem tym posługują się zazwyczaj będący u władzy politycy i służący im dziennikarze. Tym bardziej więc trzeba się stale przyglądać, w jakim prawie znajdują upodobanie. Zwłaszcza że poszła – zauważmy – w niepamięć intuicja Seneki, który przypominał: „Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd”.

Tradycyjny katolik, zaznaczmy dla klarowności wywodu, zapewne by dodał do wstydu jeszcze sumienie. To sumienie – naucza Kościół katolicki – jest najwyższym dla człowieka trybunałem. Doświadczenie historyczne uczy, że wszelkie majstrowanie przy sumieniu źle się zazwyczaj kończy. Argumenty? Proszę bardzo.

Co z tą niezawisłością sądów?

Ano jest problem. Ponieważ z obserwacji wynika, że jedną z wielkich iluzji III Rzeczypospolitej jest zdecydowanie nadmierna wiara w państwo prawa wsparte siłą rzekomo niezawisłych sądów. Owszem, sądy są w Polsce bardzo silne. Tak silne, że – słusznie, acz gorzko ironizował przed paroma laty Marcin Wolski – bezkarnie mogą uchylić prawo grawitacji, logikę, czy zwykłe ludzkie poczucie sprawiedliwości. Mało. W Polsce sądy nie muszą liczyć się z konsekwencjami własnych werdyktów, coraz częściej zasądzanie płatnych ogłoszeń w prywatnych mediach ma wszelkie znamiona linczu czy stalinowskiej konfiskaty mienia. Sądu nie interesuje, skąd skazany, w co najmniej problematycznej sprawie, ma wziąć owe setki tysięcy złotych, już nie na charytatywny cel, lecz na dofinansowanie zasobnych mediów. Ingerencja sumienia – każdy, kogo jeszcze rozum nie opuścił, przyzna, mogłaby tu stanąć na drodze tak zasądzanych wyroków (M. Wolski, Wszechmocna Temida, „Gazeta Polska” 2011).

Tymczasem, mimo wzmiankowanego draństwa, trwa nieustająca emancypacja państwa prawa, czyli tendencja do eksponowania sędziów jako gwarantów sprawiedliwego społeczeństwa. Co robić, gdy widzi się, jak dziś usiłuje się tą wyświechtaną formułką przykryć różne niegodziwości? Myślę, że warto i należy ostrzegać, apelując: ostrożnie z szafowaniem pojęciem ‘państwa prawa’! Zwłaszcza że prawnicy są dziś – przykro o tym mówić – dość powszechnie uznani za grupę pasożytniczą, cyniczną i pozbawioną jakichkolwiek zasad moralnych. W krajach anglosaskich, pisał swego czasu Ryszard Legutko, często powtarzanym powiedzeniem jest cytat z Szekspira: „Na początek zabijmy wszystkich prawników”. Popularność powiedzenia bierze się stąd, że prawo przestaje być we współczesnych społeczeństwach zbiorem reguł służących sprawiedliwemu osądowi przestępstw i stabilności społeczeństwa. Staje się swoistą grą między jednostkami i grupami, w której chodzi przede wszystkim o zwycięstwo, a środkiem do tego jest spryt i obrotność graczy.

Niezwykłość sytuacji polega na tym, że w Polsce zaczęto budować kult prawa stanowionego akurat wtedy, gdy zniechęcenie do wymiaru sprawiedliwości i do jego funkcjonariuszy osiągnęło na Zachodzie niespotykane rozmiary i gdy rozważania o kryzysie prawa stały się wyjątkowo częste. Bywa, że obecnie przemoc zastępowana jest paragrafem. Oto Terri Schiavo (lat 41) zmarła z głodu i odwodnienia. Od 1990 roku była podłączona do aparatury dostarczającej jej pokarm. 18 marca 2005 r. sędzia okręgowy przychylił się do prośby jej męża i nakazał odłączenie urządzenia („Rzeczpospolita”, 1.04.2005). Ronald Reagan celnie nazwał werdykt legalizujący aborcję w USA „sądowym zamachem stanu”.

Prawnicy bowiem stali się dzisiaj nową kastą kapłańską. To ich wyroki decydują o życiu nienarodzonych i nieuleczalnie chorych.

Pamiętamy też, że w Polsce ważny redaktor wpływowej gazety szukał swego czasu potwierdzenia swojej „prawdy” w sądach, bo wyglądało na to, że nie mógł jej znaleźć w rzeczywistości. Zamiast sięgnąć po pióro, sięgał po adwokatów. W sądzie nie liczą się przecież zazwyczaj ani prawdy historyczne, ani tym bardziej racje moralne. Liczy się żonglerka paragrafem.

W tak przewrotny sposób, łagodnie i bezstresowo unieważnia się zarazem sens kultury pojmowanej dotychczas jako dopełnianie ludzkiej natury. Sądowe spory między publicystami – zauważmy – to nie jest ładny obyczaj. I jest szkodliwy – bo niszczy niekwestionowaną wartość, jaką w dojrzałych demokracjach mogłyby być żywe publicystyczne debaty. Pamiętamy, że stojąca już nad grobem dziennikarka i pisarka Oriana Fallaci (1929–2006) została pozwana w wielu procesach o podżeganie do nienawiści rasowej. Najgłośniejsze oskarżenie o obrazę uczuć religijnych wytoczył jej działacz islamski, znany z tego, że zdjął ze ściany klasy krucyfiks i wyrzucił za okno. Ten proces był kolejnym dowodem egzekwowania od Europejczyków przez islamistów praw, jakich nie przyznają oni chrześcijanom w swoich islamskich krajach (P. Semka, „Gazeta Polska” 2006).

Absolwenci „Duraczówki”

Wróćmy na nasz grunt ojczysty, zwłaszcza że na polskim sądownictwie ciąży rodzaj piętna raczej nie znany gdzie indziej. Nie pretendując do oryginalności tezy, da się powiedzieć, że nie sposób, zrozumieć współczesnego kryzysu wymiaru sprawiedliwości w Polsce (kryzysu analizowanego tzw. państwa prawnego) i jego następstw bez znajomości pewnych decyzji, podjętych w tym resorcie w pierwszych latach po wojnie.

Najbardziej podstawową operacją komunistów w walce o sądownictwo w pierwszym okresie, tj. przed 1950 rokiem, było nasycenie wymiaru sprawiedliwości ludźmi dyspozycyjnymi.

Skrywane to było pod szyldem „demokratyzacji sądownictwa” i wprowadzania „przedstawicieli ludu” do wymiaru sprawiedliwości. Chodziło o to, aby zastąpić przedwojenne kadry i „wprowadzić do sądownictwa nowy strumień krwi społecznej”. Komuniści nie mieli dosyć wykształconych prawników, a czekać na ukończenie studiów przez swoich ludzi nie mogli. Na uniwersytetach zaś wykładali jeszcze przedwojenni profesorowie, zarażeni tzw. burżuazyjnym teoriami…

W tych warunkach zrodziła się koncepcja ekstraordynaryjnego mianowania sędziów, bez konieczności przejścia długotrwałego kształcenia uniwersyteckiego. W 1946 roku wprowadzono dekret o wyjątkowym dopuszczaniu do obejmowaniu stanowisk sędziowskich, prokuratorskich, notarialnych i wpisywaniu na listę adwokatów. Oto dekretem z 22 stycznia 1946 r. (DzU nr 4, poz. 33) zarządzono: „Osoby, które ze względu na kwalifikacje osobiste oraz działalność naukową, zawodową, społeczną lub polityczną i dostateczną znajomość prawa nabytą bądź przez pracę zawodową, bądź w uznanych przez Ministra Sprawiedliwości szkołach prawniczych dają rękojmię należytego wykonywania obowiązków sędziowskich lub prokuratorskich, mogą być mianowane na stanowiska asesora sądowego, sędziego lub prokuratora po udzieleniu im zwolnienia od wymagań ukończenia uniwersyteckich studiów prawniczych z przepisanymi w Polsce egzaminami, odbycia aplikacji sądowej i złożenia egzaminu sędziowskiego oraz przesłużenia określonej liczby lat na stanowiskach sędziowskich i prokuratorskich” (art.1.).

Bezpośrednią konsekwencją przywołanego dekretu było utworzenie przez Ministra Sprawiedliwości 6 średnich szkół prawniczych: w Łodzi (1946–1952), Wrocławiu (1947–1953), Gdańsku (1947–1948), Toruniu (1948–1952), Szczecinie (1950–1951) i Zabrzu (1950–1951).

Kandydaci do tych szkół – zwanych „Duraczówkami” od nazwiska Teodora Duracza (1883–1943), patrona Centralnej Szkoły Prawniczej (będzie o nim dalej) – musieli mieć ukończone 24 lata, ale poza tym nie stawiano im żadnych wymogów co do wykształcenia; zgłaszali się więc nawet ludzie z wykształceniem tylko podstawowym, a zdarzało się, że nawet z niepełnym podstawowym, chociaż warunkiem przyjęcia było jednak złożenie czegoś w rodzaju egzaminu wstępnego.

Do szkół prawniczych przychodzą w lwiej części robotnicy, chłopi, ludzie starsi, od warsztatów, z fabryk, kopalń, PGR-ów, wsi itd. – pisze badacz tego zagadnienia, powołując się na świadka wydarzeń (Z.A. Ziemba, Prawo przeciwko społeczeństwu. Polskie prawo karne w latach 1944–1956, Warszawa 1997). Nie trzeba dodawać, że niejeden cwaniak marzył, aby móc w tym „wydarzeniu” uczestniczyć. Jakoż wymagana była rekomendacja. Nie przyjmowano zgłoszeń indywidualnych, a jedynie osoby z polecenia partii politycznych, związków zawodowych lub organizacji społecznych, które rekomendowały kandydatów pod względem społeczno-politycznym. Ówczesny Minister Sprawiedliwości pisał do KC PZPR: Selekcja kandydatów winna być przeprowadzona b. wnikliwie i w zasadzie do szkół winni być kierowani robotnicy z produkcji, aktywiści partyjni. Kandydaci winni być sprawdzeni przez Wydziały Administracyjne Komitetów Wojewódzkich, Wydz. Pers. i WKKP (Pismo z 22 stycznia 1952 r., AAN PZPR 1642, s. 143).

Kursy w tych szkołach trwały od 6 do 15 miesięcy i miały na celu praktyczne przygotowanie słuchaczy do zawodu oraz gruntowne szkolenie ideologiczne, na które przeznaczono zdecydowanie najwięcej czasu. Podczas trwania kursu słuchacze pobierali solidne uposażenie, dodatki rodzinne według obowiązujących norm, a nadto byli bezpłatnie zakwaterowani i bezpłatnie żywieni. Łącznie kursy te ukończyło 1130 słuchaczy, z których ogromna większość (1081) podjęła pracę w wymiarze sprawiedliwości.

Wciąż brak dekomunizacji

Bez wiedzy o początkach sądownictwa w PRL nie można zrozumieć choroby współczesnego wymiaru sprawiedliwości. Choroby ujawniającej się także w tym, że środowisko resortu sprawiedliwości po 1989 r. nie było w stanie dokonać ani samooceny, ani samooczyszczenia. Do weryfikacji sędziów u progu III RP nie doszło.

Zauważmy, że Niemcy hitlerowskie, Związek Sowiecki i Włochy Mussoliniego – to też były przecież państwa prawa. Aż do bólu, aż do łagrów, aż do śmierci. Dlatego zbyt tryumfalne odwoływanie się dziś do wyrażenia ‘państwo prawa’ brzmi niezbyt mądrze.

Myślę, że zalecać należy większą powściągliwość w posługiwaniu się tym określeniem, ponieważ nie nastąpiła dekomunizacja. Zbyt mała jest też świadomość, że pojęcie ‘państwo prawa’ zostało wykute przez współczesne liberalne/lewackie środowiska jako słowo-wytrych; instytucja prawna mająca na celu budowanie ‘nowego ładu’ (czyli opisywanej w moich felietonach tzw. zmiany społecznej) i zwalczanie opornych. Jest współcześnie nazwą liberalnego, antychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pracującego”, czyli służy lewackim wysiłkom zmierzającym do postawienia świata na głowie. Ludziom normalnym obce jest przecież prawo bez sprawiedliwości, bo prawo musi wyrastać z miłości do dobra wspólnego; dopiero wtedy ma moc sensownego prawa.

Kto zacz Teodor Duracz?

Przywołajmy parę faktów z jego życiorysu, zwłaszcza że ma on we współczesnej Polsce swoich możnych admiratorów. Dość powiedzieć, że w czasie pisania tego felietonu toczy się w Warszawie prawdziwy bój o zmianę nazwy ulicy Duracza. Wygląda na to, iż nic to, że z dokumentów IPN wynika, że adwokat Teodor Duracz (ps. Profesor), urodzony w 1883 r. w Czupachówce (obecnie Ukraina), był agentem sowieckiego wywiadu. Uczestniczył w rewolucji bolszewickiej na wschodniej Ukrainie, a po jej klęsce został członkiem Komunistycznej Partii Robotniczej Polski i Komunistycznej Partii Polski. W oficjalnych dokumentach partyjnych domagał się np. oddania Niemcom „okupowanych” przez Polskę: Pomorza Gdańskiego i Górnego Śląska. Choć oficjalnie był radcą prawnym przedstawicielstwa handlowego Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich w Warszawie i prowadził własną kancelarię prawną, jego faktycznym pracodawcą była Moskwa i jej macki na terenie II RP: Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela (razem m.in. z Wandą Wasilewską), a przede wszystkim sowiecki wywiad. Przed polskimi sądami Duracz bronił działających na szkodę Rzeczpospolitej komunistycznych działaczy i szpiegów. Jego lokal również po inwazji Niemiec i ZSRS na Polskę pozostawał ważnym punktem sowieckiego wywiadu. Aresztowany w maju 1943 r. został zamordowany przez Gestapo na Pawiaku. Ale historia Duracza – pisze Stanisław Płużański – nie kończy się w momencie jego śmierci. Ten stalinowski agent miał licznych naśladowców. Przyuczonych do zawodu młodych sędziów, prokuratorów, adwokatów, a także dokształcających się śledczych Urzędu Bezpieczeństwa. Ci oprawcy w togach, zwalczający i mordujący polskich patriotów, w PRL byli nazywani absolwentami szkół prawniczych, a w praktyce tworzyli zastępy analfabetów.

Myślę, że w zarysowanym kontekście łatwiej zrozumieć, dlaczego nowa lewica bardzo potrzebuje prawników. Pozywanie do sądów – starannie przećwiczone już w społeczeństwach zachodnich – nie jest nową metodą środowisk lewackich i ma na celu wyeliminowanie ludzi sprzeciwiających się ich ekspansji.

Warto więc w zarysowanej perspektywie przypomnieć znane ostrzeżenie: „Złe prawa są najgorszym rodzajem tyranii” – pisał E. Burke.

A skuteczni w działaniach przeciw tyranii będziemy nie tylko wtedy, gdy zbudujemy optymalne instytucje państwa prawnego, ale gdy posłuchamy Arystotelesa i doprowadzimy do tego, by „jakość przymiotów ludzi u władzy” gwarantowała, że w trakcie wykonywania swych trudnych zadań będą mieli oni na celu interes publiczny, a nie tylko własny.

Choć zabrzmi to banalnie i staroświecko, wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że bez sumienia – nie da rady! Słowem: póki co, tzw. państwo prawa nie może być państwem prawników. Musi być nade wszystko państwem ludzi sumienia.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Na manowcach rozumu i sumienia” znajduje się na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Na manowcach rozumu i sumienia” na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Profesorowie UJ wolą milczeć o stanie wojennym, bezprawiu lat 80. czy weryfikacji kadr pod kątem konformizmu

Jak to się stało, że mimo obalenia komunizmu, i to przy udziale prawników, to komuniści zostali beneficjentami, a opozycja antykomunistyczna pozostała na marginesie, i to głębokim?

Józef Wieczorek

Jakoś mnie mogę przejść do porządku dziennego nad sesją Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności w Collegium Maius UJ i książką Wkład krakowskiego i ogólnopolskiego środowiska prawniczego w budowę podstaw ustrojowych III Rzeczypospolitej (1980–1994). Projekty i inicjatywy ustawodawcze, ludzie, dokonania i oceny, poświęconą ponoć działaniom środowiska prawniczego na rzecz obalania systemu komunistycznego, co miało być dziełem na miarę Konstytucji 3 maja, („Kurier WNET”, styczeń 2019, Na miarę Konstytucji 3 maja?).[related id=69090]

Mam na ten temat więcej osobistych wspomnień i refleksji, umieszczanych od lat głównie w internecie, na kilku stronach internetowych (głównie na moim blogu akademickiego nonkonformisty, a także w Lustrze Nauki), bo to nie podlega cenzurze, a co najwyżej próbom penalizacji. Mimo powtarzania, że mogę na te tematy napisać więcej i wydać w np. w postaci książki, nikt nie wyraził taką deklaracją zainteresowania, co stawia mnie (a przede wszystkim inne od pożądanych wspomnienia) – w gorszej sytuacji od gremium prawników, którzy mogli się wypowiadać, no i zapisać na łamach sporej książki (na kredzie i w twardej okładce), a niektórzy z nich zostali także uwiecznieni głosowo i wizualnie w Archiwum UJ w ramach realizacji projektu UJ „Pamięć Uniwersytetu”. Ja też byłem kilka lat temu w tym projekcie nagrywany, i to przez wiele godzin, ale widocznie moja pamięć nie była zgodna z tą, którą finansowano w ramach projektu, więc ani jedna sekunda z tej mojej pamięci nie została przekazana do skarbnicy akademickiej wiedzy historycznej.

Nie mam wątpliwości, że moja historia – mimo, że zostałem uznany za Świadka historii (2018) – ani moja prawda – mimo, że zostałem uznany za obrońcę prawdy w mediach (główna nagroda Kongresu Mediów Niezależnych, 2013 r.) – jakoś nie są pożądane, nie tylko dla skarbnicy jagiellońskiej wszechnicy. Zresztą tak samo, jak i moja osoba – persona non grata – od ponad 30 już lat, na tej wiekowej uczelni. (…)

(…) Jednym z bohaterów sesji był prof. Stanisław Waltoś, znany prawnik i pasjonat historii, z którym osobistego kontaktu nie miałem, ale poświęciłem mu kiedyś tekst Historia UJ w ujęciu profesora Stanisława Waltosia i refleksje w tej kwestii, zdumiony najnowszą historią UJ przez niego napisaną i umieszczoną na stronie internetowej wszechnicy (rok 2010). (…) Rzecz jasna, o działaniach środowiska prawników na rzecz obalania komunizmu ani w okresie stanu wojennego, ani przed w tej historii nie było ani słowa. (…)

Profesorowie UJ chyba wolą milczeć, tak jak milczą o bezprawiu lat 80., weryfikacji kadr pod kątem ich konformizmu, zgody na kłamstwa i skłonności do formowania im podobnych, wypędzania z uczelni negatywnie nastawionych do systemu kłamstwa. Dla beneficjentów systemu, zarządzających także pamięcią w III RP, jest to szczególnie niewygodne.

Jak to się stało, że mimo obalenia komunizmu, i to przy udziale prawników, to komuniści zostali beneficjentami, a opozycja antykomunistyczna pozostała na marginesie, i to głębokim? Dlaczego to nie interesuje tak licznych u nas historyków, prawników, socjologów, psychologów i wszelkich etatowych nauczycieli akademickich, pozytywnie, jak można wnioskować z ich etatów i stanowisk – i to nawet wielu– wpływających na młodzież akademicką i całe polskie społeczeństwo, także pozaakademickie?

Prof. Waltoś pracował nad reformą prawa prasowego, które do tej pory jest skamieliną czasów „jaruzelskich” i nawet znowelizowane prawo jakby nie rozróżniało Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej i Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, o czym świadczą paragrafy prawne:

USTAWA z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe. Rozdział 1 Przepisy ogólne.

Art. 1. (1) Prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej.

Art. 2. Organy państwowe zgodnie z Konstytucją Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej stwarzają prasie warunki niezbędne do wykonywania jej funkcji i zadań, w tym również umożliwiające działalność redakcjom dzienników i czasopism zróżnicowanych pod względem programu, zakresu tematycznego i prezentowanych postaw.

(…) Ze wspomnień prof. A. Zolla wynika, że prawnicy Centrum kontaktowali się ze stalinowskim prof. Igorem Andrejewem (był jednym z sędziów, którzy w 1952 zatwierdzili wyrok śmierci na generale Fieldorfie „Nilu”), stojącym na czele powołanej przez min. Jerzego Bafię Komisji do spraw Reformy Prawa Karnego. Projekt tej komisji nie różnił się bardzo od tego opracowanego w Centrum. Trudno się temu dziwić, skoro profesor Kazimierz Buchała z Wydziału Prawa i Administracji UJ, pod koniec lat 70. I sekretarz POP PZPR na UJ, mający kontakty z SB (zwerbowany w charakterze właściciela lokalu kontaktowego; LK „Magister”), pracował zarówno w zespole rządowym, jak i później w zespole Centrum.

(…) Natomiast Kazimierz Barczyk mówi (s. 584): elastycznie reagowaliśmy na konieczne i pilne potrzeby budowy zrębów nowej III RP. I wspomina, że na przykład zwrócił się do prof. Jana Widackiego o kierowanie zespołem do spraw ustawy o policji, dla przekształcenia milicji w policję. Równolegle na wieczornych spotkaniach w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych prowadziliśmy jeszcze bardziej skrywane prace nad ustawą likwidującą znienawidzoną tajną policję – Służbę Bezpieczeństwa. Trzeba mieć jednak na uwadze, że prof. Jan Widacki przez opozycję antykomunistyczną nie jest uważany za pogromcę, lecz za obrońcę esbeków.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „O rzekomo demontujących system komunistyczny” znajduje się na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „O rzekomo demontujących system komunistyczny” na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Antropogeniczne CO₂ to kilka procent całkowitego dwutlenku węgla. W globalnym ociepleniu ma wymiar humorystyczny

Lobbowany od kilkunastu lat dominujący podatek od CO₂ może przyczyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i preferuje jedne państwa, a niszczy gospodarki innych.

Jacek Musiał
Michał Musiał

Podatek od energii

Piąty już Raport Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC) przytacza wyliczenia, sugerujące mniejszy wpływ na powstawanie globalnego ocieplenia na skutek całkowicie uwolnionej energii, aniżeli CO₂. Wynika to z przeszacowania wpływu efektu cieplarnianego pochodzącego od CO₂ przy niedostrzeganiu wszystkich antropogenicznych źródeł i wtórnych skutków energii, najprawdopodobniej na poziomie porównywalnym lub wyższym od wpływu antropogenicznie uwalnianego CO₂. (…)

Należy uznać, że najkorzystniejszy dla środowiska (proekologiczny) i najsprawiedliwszy byłby podatek od energii ogółem.

Świeżo osiągniętych pozycji będą jednak zapewne zaciekle bronić przede wszystkim bardzo silne lobby energetyki jądrowej i gazowej, by zachować dotychczasową, obiektywnie nieuzasadnioną przewagę nad konkurencją.

Podatek od produkcji przemysłowej wolnej wody

Pozornie woda jest obojętna dla środowiska. Faktem jednak też jest, że woda i jej para są głównymi sprawcami efektu cieplarnianego. (…)

Za efekt cieplarniany wody odpowiada para wodna w najniższych warstwach troposfery, w odróżnieniu od efektu antycieplarnianego warstw zewnętrznych troposfery i stratosfery, który jest powodowany przez tzw. albedo. Od dawien dawna wiadomo, że jeśli niebo jest bezchmurne, to noc jest chłodna i, odwrotnie, zachmurzone niebo to częściej ciepła noc. W publikacjach nagminnie zamieszczane są informacje, że CO₂ stanowi (przykładowo) 81% efektu cieplarnianego, pomijające niewygodny fakt, że najważniejszym czynnikiem tego zjawiska jest nawet w 95% woda. (…)

Podatek wyłącznie od uwolnionej wody byłby korzystniejszy ekologicznie niż podatek od CO₂, lecz jeszcze niepełny. Prawie nie tknąłby np. skutków energetyki jądrowej.

Podatek od metanu

(…) Metanu jest w atmosferze jeszcze niewiele – znacznie mniej niż CO₂. Jednak jego udział w efekcie cieplarnianym nie jest mały. Pomiary poziomów CH₄ i CO₂ odbywają się najczęściej na poziomie litosfery, nie uwzględniając faktu, że metan jako gaz lekki unosi się do wyższych warstw atmosfery, w odróżnieniu od CO₂, który jest wyraźnie cięższy, a na dodatek wchodzi w interakcje z wodą najniższych warstw atmosfery. Ludzkość zastała na Ziemi metan w większości zamknięty w naturalnych zbiornikach podziemnych lub uwięziony w klatratach. Nie do pominięcia jest też metan powstający w wyniku procesów gnilnych, z których zaledwie niewielką część stanowią znane wszystkim zainteresowanym tematem przysłowiowe już krowie bąki. Biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu stężenia metanu w atmosferze w ciągu minionych 150 lat, należy postulować obłożenie metanu szczególnie wysokimi podatkami. (…)

Podatek od wodoru

(…) Wodór sam w sobie nie jest traktowany jako gaz cieplarniany. Powstająca jednak z jego spalania woda w obecności spalin klasycznych staje się groźnym elementem smogu.

Aby uzyskać wodór, trzeba go wytworzyć. Technologie nie są ani ekologiczne, ani tanie. Tu pojawia się podatek ekologiczny Pigou, który nakazuje uwzględnić szkody środowiskowe pojawiające się na dowolnym etapie wytwarzania dóbr. Jedyna iskierka nadziei wobec wodoru jest w biotechnologii, gdzie algi miałyby przy jego produkcji wykorzystywać energię słoneczną.

Podatek od emisji innych gazów i substancji niegazowych

Lista i cennik za odprowadzanie do środowiska substancji szkodliwych znajdują się w aktach prawnych wydawanych przez organy władzy lub administracji państwowej. (…) Tu warto wspomnieć o sadzy. Sadza powstaje w przypadku niewłaściwego spalania węgla i paliw płynnych, w tym i gazu ziemnego!

Sadza zmniejsza albedo terenów, gdzie osiadła, zwiększając (w dzień) temperaturę powierzchni. O ile we współczesnych elektrociepłowniach i innych dużych zakładach rzadko dochodzi do emisji sadzy, to największym problemem są miliony kominów gospodarstw indywidualnych.

Podatek od sadzy w tym przypadku nie jest możliwy do wyegzekwowania. Jeszcze w latach 60. ub. wieku dobre szkoły zawodowe kształciły absolwentów w zawodzie zduna. Później zawód upadł, a piece budowali najczęściej domorośli rzemieślnicy. (…) Wspomniane piece i duża część tak zbudowanych kotłów służy do dziś… Nadzieję na przyszłość dają wprowadzone w 2017 roku w Polsce przepisy dotyczące jakości kotłów. (…)

Podatek od ubytku terenów leśnych

Rocznie na świecie ubywa 12–15 mln ha lasów, głównie pod tereny rolnicze. (…)

W bilansie globalnego ocieplenia temat rolnictwa jest niewygodny. Przede wszystkim zaburza ideologię CO₂ i związanych z nim potencjalnych podatków lub instrumentów finansowych mogących podlegać spekulacji.

Rolnictwo oddziałuje na globalne ocieplenie na wiele sposobów:

  1. Przejmuje tereny leśne, będące do tej pory „płucami świata”. (…)
  2. Przejmuje tereny stepowe, cechujące się wysokim albedo.
  3. Ziemia uprawna ma bardzo rozwiniętą powierzchnię parowania wskutek zabiegów agrotechnicznych, w szczególności orki.
  4. Nawadnianie pól prowadzi do parowania ogromnych ilości wody – najważniejszego i wielokrotnie silniejszego aniżeli CO₂ gazu cieplarnianego.
  5. Rolnictwo ma względnie krótkie okresy wegetacji, poza tym okresem gleba jest ugorem o rozwiniętej powierzchni parowania.
  6. Ponad stokrotnie wzrosła produkcja pestycydów, w tym chlorowanych i fluorowanych, pomijanych w bilansie aerozoli 50 lat temu, gdy tworzono zręby teorii wpływu GHG (z ang. ‘greenhouse gases’ – gazy cieplarniane) na AGW.
  7. Nawozy sztuczne, z których uwalniane są do atmosfery lotne związki przede wszystkim azotowe i fosforowe, są kolejnym niedocenionym elementem wpływu na środowisko, w szczególności na efekt cieplarniany pochodzący od troposferycznych tlenków azotu i wtórnie – ozonu. Około dziewięciokrotnie wzrosło w minionych 50 latach zużycie nawozów azotowych.
  8. Zaburzony został tradycyjny obieg wody w przyrodzie: wskutek nawadniania znikają całe rzeki. Dotychczas cieki szybko odprowadzały wodę do mórz i oceanów w dominujących kierunkach NS; obecnie zostawia się im czas na nagrzanie i parowanie (tu także: wpływ zapór).
  9. W procesach trawienia zwierząt hodowlanych (przysłowiowe krowie bąki) oraz kompostowaniu ogromnych ilości odpadów rolniczych powstaje metan, najsilniejszy gaz cieplarniany.
  10. Zabiegi agrotechniczne przyczyniają się do znacznego wzrostu ilości w aerozolu biologicznym, sięgającym górnych warstw troposfery, zarodników grzybów, np. cladosporium i alternaria. Aerozol biologiczny ma bliżej nieokreślony udział w globalnym ociepleniu.

Wymienione poważne argumenty powinny zmusić ONZ do zdecydowanego przeciwstawienia się postępującym wylesieniom pod rolnictwo. Najskuteczniejszym argumentem powinny tu być drakońskie podatki od ubytku terenów leśnych. W Polsce obowiązują stosowne podatki ekologiczne. (…)

Mix podatków ekologicznych

W żadnym kraju nie istnieje system danin, który by sensownie uwzględniał wpływ na globalne ocieplenie wszystkich wymienionych wyżej podatków.

Propagowany od kilkunastu lat dominujący podatek od CO₂ może przyczyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i preferuje jedne państwa, a niszczy gospodarki innych. Najbardziej zbliżony do optymalnego byłby dominujący podatek od całkowitej energii, z ewentualnym uwzględnieniem dodatkowych czynników. Inna kombinacja to opodatkowanie według rzeczywistego wpływu na efekt cieplarniany, a więc proporcjonalnie do uwalniania wody i dwutlenku węgla z uwzględnieniem wag dla wody i CO₂ dla każdego rodzaju paliwa.

Cały artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Sprzedam patent na podatek (II). Alternatywne podatki ekologiczne” znajduje się na s. 1 i 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Sprzedam patent na podatek (II). Alternatywne podatki ekologiczne” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Muzeum Saturn w Czeladzi – dziesięć lat troski o trwanie i zachowanie dla potomnych lokalnego dziedzictwa kulturowego

Andriolli, podróżując w 1887 r. po Zagłębiu Dąbrowskim, zwiedzał kopalnię węgla kamiennego „Ernest Michał” i oprócz opisu wykonał również cykl ilustracji przedstawiających zakład i samą miejscowość.

Anna Binek-Zajda

Muzeum Saturn w Czeladzi (…) otworzyło swe podwoje w dniu 1 marca 2009 r. (…) Nowo uruchomionej instytucji, dla której przeznaczono lokalizację w zabytkowym gmachu dawnej willi zajmowanej do 1939 r. przez naczelnego dyrektora zakładu górniczego i jego rodzinę, nadano nazwę Muzeum Saturn w Czeladzi, nawiązując do zlikwidowanej Kopalni Węgla Kamiennego „Saturn”. Dodanie określenia ‘Saturn’ było zatem ukłonem wobec industrialnej przeszłości miasta, a także zaakcentowaniem jego bogatych tradycji górniczych. (…)

Fot. J. Kubasik

Podstawę zbiorów Muzeum Saturn utworzyły przekazy Czeladzkiej Izby Tradycji. Celem pozyskania znajdujących się w rozproszeniu materiałów źródłowych mających związek z Czeladzią, Muzeum inicjowało kontakty z instytucjami, urzędami, a zwłaszcza z osobami prywatnymi, prowadząc równolegle kwerendy w domach aukcyjnych oraz na portalach internetowych. Przy poparciu ówczesnych władz miejskich rozpoczęto wielką kampanię propagandową w regionalnej prasie. Apelowano do mieszkańców o pomoc w zbieraniu pamiątek. Poprzez zakupy, dary, przekazy i depozyty kolekcja muzealna systematycznie powiększała się. Czeladzka placówka gromadzi oraz chroni obiekty kultury materialnej w statutowo określonym zakresie w dziedzinie historii miasta, dziejów górnictwa i geologii. Zbiory liczące aktualnie ponad trzy tysiące eksponatów podlegają katalogowaniu, inwentaryzowaniu, naukowemu opracowywaniu oraz ewidencjonowaniu w formie elektronicznej.

Fot. J. Kubasik

Trzon historycznych zbiorów Muzeum Saturn stanowi bogata dokumentacja dotycząca wielowątkowej przeszłości Czeladzi i losów jej mieszkańców, którą tworzą archiwalia rodzinne, pisma urzędowe, osobista i administracyjna korespondencja, świadectwa życia codziennego – afisze, ulotki, plakaty, druki okolicznościowe. Na uwagę zasługuje ponadto nieoceniona baza materiałowa dotycząca dziejów kultury, oświaty, społecznych stowarzyszeń oraz organizacji. Bogactwo i różnorodność kulturową miasta ukazują eksponaty obrazujące wszelkie przejawy życia codziennego czeladzian. W zbiorach znalazły się zatem zarówno narzędzia rolnicze, jak i przedmioty gospodarstwa domowego oraz wytwory rzemieślnicze.

Fot. J. Kubasik

Muzeum Saturn posiada również pamiątki piśmiennictwa czeladzkiego, niemałą grupę tytułów prasowych podejmujących tematykę społecznego i gospodarczego rozwoju Czeladzi po 1945 r., konspiracyjne wydawnictwa informacyjne z okresu II wojny światowej oraz czasopisma bezdebitowe. Szczególnie ciekawą grupą zabytków jest kolekcja kartograficzna, na którą składają się mapy luźne oraz miejskie plany z XIX i XX w. Niezwykle cenny materiał ikonograficzny stanowią archiwalne fotografie niosące ze sobą niepowtarzalną szansę zajrzenia do intymnego świata czeladzkich rodów. Odrębnym przedmiotem zainteresowań kolekcjonerskich są szklane klisze negatywowe o imponujących wartościach dokumentalnych i historycznych, a także karty pocztowe, w głównej mierze okazy ilustrujące widoki Czeladzi – również regionu – odznaczające się walorami poznawczymi. (…)

Fot. J. Kubasik

Niestety z uwagi na to, że powierzchnia muzeum jest niewielka, przejściowo nie posiada ono wystawy stałej. Działalność wystawiennicza jest na razie realizowana w postaci okolicznościowych, historycznych i artystycznych ekspozycji czasowych. Część z nich jest użyczana z innych placówek muzealnych i instytucji kulturalnych. W programie wystawienniczym nie brakuje jednakże autorskich wystaw przygotowywanych w dużej mierze z materiałów własnych, czemu przyświeca koncepcja ukazywania różnorodności społecznej i kulturowej miasta w wieloaspektowych kontekstach oraz sytuacjach. Te wystawy cieszą się największym zainteresowaniem zwiedzających, także z uwagi na nowatorskie aranżacje.

Fot. J. Kubasik

Od samego początku istnienia muzeum niezwykle dynamicznie rozwija się oferta z zakresu edukacji muzealnej. Żywy kontakt z przedmiotem czy artefaktem sprawia, że zwiedzający lepiej zapamiętują i rozumieją wydarzenia z przeszłości. Przy pomocy intuicyjnego poznania, bezpośredniego oglądu, a nade wszystko emocji mają szansę poczuć się pełnoprawnymi odbiorcami kultury, czy nawet jej współtwórcami. Inspirowany antropologią zmysłów dobór metod, środków i narzędzi przekazu, atrakcyjnych treści, jak również możliwości prowadzenia dyskursu, stanowiąc swoiste zaproszenie kierowane nie tylko do dzieci i młodzieży, lecz także dorosłych i seniorów, zachęca do angażowania się w proces edukacji trwającej całe życie. Pośród licznych propozycji odbiegających od konwencjonalnego stylu realizacji muzealnej misji kształceniowej na szczególne wyróżnienie zasługują „Wieczory historyczne na Saturnie”, czyli mający dość liczne grono admiratorów cykl naukowych spotkań okraszonych odrobiną lekkości i rozrywki, których celem jest odkrywanie nieznanych lub zapomnianych kart z bogatej historii regionu zagłębiowskiego. W nurt ten wpisuje się ponadto cały wachlarz lekcji muzealnych, a także wycieczek z elementami gier terenowych.

Ważną płaszczyznę aktywności czeladzkiej placówki muzealnej stanowią zadania związane z przypominaniem tradycji i obyczajów. W palecie proponowanych form znajdują się m.in. interesujące warsztaty ginących umiejętności, oparte na oryginalnych technikach, skierowane głównie do najmłodszych odbiorców, odbywające się dwukrotnie w ciągu roku pod jednym tytułem „Spotkania z tradycją”.

Cały artykuł Anny Binek-Zajdy pt. „Jubileuszowa dekada działalności Muzeum Saturn w Czeladzi” znajduje się na s. 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Binek-Zajdy pt. „Jubileuszowa dekada działalności Muzeum Saturn w Czeladzi” na s. 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Procesy wyborcze w wybranych krajach jako wybór cywilizacyjny: quo vadis?” Spotkanie na uniwersytecie w Czerniowcach

Wyrażano obawy o przebieg procesów wyborczych na Ukrainie i w Mołdawii i ich wynik w kontekście możliwych manipulacji opinią publiczną i wpływem czynników zewnętrznych na preferencje wyborcze.

Mariusz Patey

16 lutego na uniwersytecie w Czerniowcach odbyła się konferencja pt. „Procesy wyborcze w wybranych krajach jako wybór cywilizacyjny: quo vadis?”, w której uczestniczyli politolodzy, publicyści, obserwatorzy polityczni, przedstawiciele think tanków z Ukrainy, Mołdawii, Białorusi i Polski. Analizowano zbliżające się wybory. Wyrażano obawy o przebieg procesów wyborczych na Ukrainie i w Mołdawii i ich wynik w kontekście możliwych manipulacji opinią publiczną i wpływem czynników zewnętrznych na preferencje wyborcze. (…)

Nasz region, doświadczony totalitaryzmami, wykazuje pewną analogię do sytuacji w Niemczech w 1945 roku.

Niemcy po upadku reżimu nazistowskiego przeżyły głęboki, konsekwentnie prowadzony proces denazyfikacji, narzucony i nadzorowany przez administrację państw alianckich. Polegał on na szeroko zakrojonych działaniach mających na celu rozmontowanie wpływów ideologii narodowosocjalistycznej. Odsunięto od władzy wielu ludzi związanych z reżimem hitlerowskim. Nawet tak wybitne postacie, jak prof. Martin Heidegger, musiały odejść z życia publicznego. Liczni aktywiści NSDAP zostali skazani w procesach, wielu udało się na emigrację. Majątek po NSDAP i innych organizacjach nazistowskich został rozdysponowany pomiędzy nowe podmioty polityczne, mające przejąć odpowiedzialność za nowe, demokratyczne Niemcy.

Beneficjentami zmian zostały partie reprezentujące dość szerokie spektrum poglądów: CDU, CSU, FDP i SDP. Po okresie przejściowym okazało się, że Niemcy jako państwo graniczące z Blokiem Wschodnim musi w warunkach zimnej wojny bronić nowo powstałych instytucji demokratycznych przed działaniami służb krajów komunistycznych. Pojawiła się potrzeba uniezależnienia partii politycznych od finansowania ze źródeł prywatnych, których pochodzenie było trudne do sprawdzenia.

W 1967 r. dokonano zmian aktów prawnych regulujących finansowanie partii politycznych, i podmiotów powiązanych z rynkiem polityki, tj. stowarzyszeń młodzieżowych, think tanków itp. Partie polityczne zaczęły zyskiwać wsparcie finansowe z budżetu państwa, a jego wysokość była uzależniona od liczby głosów, jakie dana partia otrzymała w wyborach. Niski próg, na poziomie 1%, nie uniemożliwiał nowym projektom politycznym wchodzenia na rynek polityki. W ten sposób mogła na przykład rozwijać się Partia Zielonych.

Droga do budowy systemów demokratycznych w państwach bloku komunistycznego, mimo pewnych podobieństw sytuacji wyjściowej, przebiegała jednak odmiennie. W żadnym z tych państw nie zdecydowano się na pełną dekomunizację.

W Polsce na przykład dawni komuniści z powodzeniem aspirowali na eksponowane stanowiska w nauce, edukacji, wymiarze sprawiedliwości, wojsku, policji, służbach i gospodarce. Proces lustracji był ograniczony i nastawiony na włączenie dawnych pracowników komunistycznego aparatu w pracę w nowych warunkach systemowych, a nie wykluczanie czy eliminację z zawodu. Weryfikacja dotyczyła jedynie osób pracujących w aparacie władzy i resortach siłowych, mających na sumieniu represjonowanie osób związanych z opozycją demokratyczną. (…)

System finansowania partii politycznych w Polsce nie pozwala na rozwój struktur ze względu na ograniczenia budżetowe, jest także mało zrozumiały dla wyborców i promuje zastany układ władzy. Partie, mimo dotacji, w dalszym ciągu są uzależnione od różnych form pomocy finansowej z innych źródeł. Skutkiem tego jest słabość instytucji partii politycznych, „wodzowski”, wywodzący się tradycji minionego okresu sposób sprawowania władzy (to przywódcy partyjni mogą liczyć na zainteresowanie mediów i środki finansowe), fasadowość demokracji wewnętrznej w partiach. Nie pomaga też w rozwoju rynku polityki zbytnia koncentracja kapitałów na prywatnym rynku mediów. A jeśli system organizacji wewnątrzpartyjnej jest nietransparentny, trudno oczekiwać, aby jakość polskiej demokracji była wysoka.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Przed wyborami” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Przed wyborami” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

August Hlond: Naród nie jest zgrają niewolników, stadem baranów, stosem bezmyślnych głów ani sumą przekreślonych sumień

Aby naród miał zaufanie do rządu, powinien mieć przekonanie o jego uczciwości; wiedzieć o celach i pracach; nie trzeba przed nim robić niepotrzebnych tajemnic – musi czuć, że mu z tym rządem dobrze.

Zdzisław Janeczek

Posłannictwo Polski – 1946

Był zwolennikiem pewnych wartości uniwersalnych, na bazie których chciał budować jedność Europy. Ostrożnie jednak podchodził do koncepcji, które zakładały ukonstytuowanie superpaństwa europejskiego z pogwałceniem praw narodowych. Polaków przestrzegał przed ludźmi dążącymi głównie do „stworzenia idealnej ludzkości, w której nie będzie narodów, które objawiły się zwłaszcza po wojnie”. Model ten zmierzał do zaniechania „pielęgnowania i uszlachetniania tego, co w ciągu wieków stało się cechą narodu” historycznego. Ostrzegał, iż tak pojęta Paneuropa nie jest w interesie Polski i Polaków. (…)

Zwracał także uwagę na niedogodne położenie geopolityczne Polski między Rosją a Niemcami. W tej sytuacji, jego zdaniem, Rzeczpospolita „nie może nie ubezpieczyć się od zachodu, nie może nie załatwić uczciwie i mocarnie, i wielmożnie sprawy ruskiej, litewskiej, białoruskiej, nie może nie mieć swego morza”.

Na zachodzie obowiązkiem dziejowym było zabezpieczenie się od groźby militarnego podboju i wiekowego Drang nach Osten. Na „Nowej Polsce” spoczywał obowiązek moralny współpracy z innymi państwami nad odbudową Europy. Pojawiająca się w pismach Hlonda już pod koniec wojny pewna wizja Polski łączyła tradycję dawnej Rzeczypospolitej, nowoczesnej republiki i mesjanizmu. (…) Akcentowanie wątków mesjanistycznych nie oznaczało u Hlonda oderwania od rzeczywistości. Postępująca globalizacja sprawiała, że konieczne stawało się nie tylko utrzymanie wzajemnych zależności, sojuszy, współpracy gospodarczej, ale równie istotne było zapewnienie Polsce silnej pozycji ekonomicznej wśród państw europejskich. „Życie polskie musi się unowocześnić pod wielu względami, by było europejskie, zrównało się z rytmem i potencjałem życiowym innych narodów. I u nas Europejczyk powinien się czuć w Europie”. „Nie w zaściankowości politycznej tej lub owej grupy jest zbawienie”.

Polacy witają prymasa | Fot. Muzeum Parafialne im. ks. B. Halemby przy kościele MB Bolesnej w Mysłowicach-Brzęczkowicach

Hlond wzywał Polaków jeszcze raz do służby Matce-Ojczyźnie pracą, która podnosi z dna przepaści. „Magiczną laską nie stworzymy Polski, lecz trudem i ofiarą; nie będziemy robili z państwa maszyny wojennej pożerającej majątek narodowy, lecz przybytek pracy, w którym duch i wartości duchowe kierować będą dziełem odrodzenia”.

Z racji położenia Polski ciągle wracał do międzynarodowego kontekstu. Miał zdecydowanie sceptyczny stosunek do Niemców (z powodu owego historycznego Drang nach Osten) i ekspansjonizmu Rosji, od wieków zazdrosnej o europejską pozycję Rzeczypospolitej, zawsze przychylnej jej nieszczęściom. Natomiast darzył sympatią Rzym, co nie oznaczało pełnej akceptacji przeszłości naznaczonej zabiegami o względy Moskwy. I w tym przypadku jako prymas strzegł zasady suwerenności kraju. „Polska poddana Rosji była i będzie przeszkodą unii Rosji z Rzymem, bo jakże ma przyjąć wielki władca religię uciśnionego przez się narodu, który gnębi, burząc właśnie jego wiarę, kościoły, duchowieństwo, klasztory? Psychologicznie niemożliwe”. „Unia Rosji z Rzymem wymaga z naturalną i dziejową koniecznością, by Polska była wolna i dla przykładu po katolicku urządzona”. „Zasadniczymi błędami były próby zrobienia unii Rosji z Rzymem kosztem Polski”. „Polska, Ukraina, Białoruś, Litwa są przeznaczone do wspólnych zadań, razem będzie im dobrze, na zasadzie wolności, wzajemnego szacunku i zaufania oraz współpracy; osobno będą zawsze narażone na niebezpieczeństwa”. (…)

Z tych rozważań jawiła się Polska jako jedyny ośrodek ideowy oraz łącznik między Wschodem i Zachodem, szukająca przyjaźni wśród narodów i państw położonych na szlaku międzymorza, rozciągającym się od Morza Czarnego po Bałtyk.

Więzi łączące tradycyjnie Polskę z chrześcijaństwem i kulturą zachodnioeuropejską Hlond postrzegał jako zwiastuny wewnętrznych ewolucji w krajach środkowo-wschodniej Europy. (…)

Państwo a Kościół

Państwo powinno uznawać autorytet Kościoła w sprawach wiary i podporządkować się jego autorytetowi moralnemu. Hlond, nawiązując do tej tradycji, widział konieczność obecności „ducha chrześcijańskiego” w państwie. Chodziło mu o to, „by w ustrojach nie było form niezgodnych z zasadami etycznymi chrześcijańskimi i by instytucje państwowe nie kierowały się materializmem, lecz duchem chrześcijańskim”. Zgodnie z tą tradycją uważał, iż „nawet państwo nie może sobie przywłaszczyć praw i przywilejów Bożych”. Nie jest jednak zadaniem „Kościoła ustalać przyszłe formy ustrojowe lub technikę i tempo przemian. To jest rzeczą teoretycznych i praktycznych fachowców, którzy główne zasady przebudowy wyprowadzać powinni z samego życia społeczeństwa. Sprawą państwa będzie zdrowe przemiany poprzeć i nowe formy życia swą powagą usankcjonować. Obowiązkiem Kościoła zaś jest podać etykę zmian ustrojowych i wyświetlić ze strony moralnej takie zagadnienia, jak stosunek jednostki do społeczności, prawo własności, uwłaszczenie proletariatu itp.”. (…)

Prymas August kard. Hlond | Fot. Wikipedia

W naukach tych widać odzwierciedlenie dualizmu zakładającego istnienie dwóch państw: ziemskiego (civitas terrena) i Bożego (civitas Dei), nie z tego świata, tożsamego z Kościołem Chrystusowym. (…) Nawiązując do relacji między świeckimi i duchownymi uważał, iż „księża nie powinni wyłamywać się spod karności kościelnej i szukać opieki u władz rządowych”. Od osób duchownych domagał się dobrego przykładu dla obywateli civitas terrena: „biada kapłanom i zakonnikom złego życia, odprawiającym Mszę św. w grzechu, zatroskanym o swe dochody, o honory i przyjemności. Biada, gdy się zamieniają w arkę nieczystości, bo nad nimi zawisł gniew Boży, jako przekleństwo za zdeptane śluby, za poniewieranie świętości”.

Hlond, strzegąc praw civitas Dei, stał na stanowisku, iż Kościół nie może się uzależnić ani od partii, ani od obozu politycznego, ani od zmieniających reżymów. Za szkodliwy uważał udział duchowieństwa w sporach partyjnych.

Natomiast obowiązkiem kapłana miało być „wychowywać wiernych do katolickiej myśli państwowej i do odpowiedzialności wobec Boga za udział konstytucyjny w życiu państwowym, za panowanie prawa Bożego w społeczeństwie i za losy Kościoła w narodzie”.

Patriotyzm obywatelski Prymasa

„Patriotyzm to nie pasywność, bierność wobec wiary, ślepa obojętność na jej zarządzenia, nie spokój nieczynny i zasklepiony w małym kółku czy w sobie, lecz udział, interesowanie, współpraca zgodnie z przepisami, z potrzebami, z nakazami narodowego i obywatelskiego sumienia”. Patriotyzm Hlonda polegał na respektowaniu takich zasad jak: wiara w państwo, karność obywatelska oraz na pracy i poświęceniu dla kraju. „Nie kwestia cech rasowych, oczu, czaszki, włosów, lecz wspólnota ducha i Ojczyzny, której każdy służyć będzie w miarę swych sił i twórczych pędów”. „Cel narodowy to silne państwo” […] „nie klany stanowe ani klany partyjne”.

Z wiary w Boga wypływało przekonanie o konieczności spełnienia misji wobec kraju. Taki obowiązek spoczywał na każdym obywatelu niezależnie od stanu i kondycji społecznej oraz powołania w życiu. Hlond domagał się w realizacji tego ideału skłonności do największych poświęceń: „bądź wolny od wszystkiego, od gazety, od partii, od kawiarni: służ tylko Bogu i służ Ojczyźnie”. „Mniej haseł, a więcej pracy, mniej programów, dyskusji, narad, mniej doradców wymownych i teoretyków, a więcej pracy skromnej, cichej, nie dyskutującej i nie afiszującej”. (…)

Przed Polakami stawiał wielkie zadania: „odrobienie szkód przegranej wojny i okupacji, odrobienie tego, czegośmy w tylu dziedzinach wytworzyć nie mogli w 150 latach niewoli, gdy nas z tylu pól wypchano, duchowo zacząć od wiary w naszą lepszą Polskę w ramach odnowionego świata, od wiary w poprawę, w twórcze zdolności nasze, szczęście narodu, złożone w nasze dusze i ręce. Nie mówmy o rewolucji narodowej, mówmy o odbudowie narodu; dość zniszczenia, błędów, zdrady, negatywów, burzenia, podziałów, walki, szkód, niezgody, nienawiści. Trzeba przejść do pozytywów, do tworzenia, wiary, poprawy, pracy, zgody.

Burzono wszystkie podstawy, a więc wiarę, moralność, prawo, cnotę, pracę, zasady, honor, Ojczyznę, rodzinę, równość prawdziwą. Trzeba to wszystko przywrócić […] to, co ośmieszano, poniżano, wyszydzano w imię postępu i wolności, musi być przywrócone, o ile zawiera prawdę, dobro – a więc rodzina, własność, wiara, religijność, cnota, skromność, małżeństwo, patriotyzm”.

Ostrzegał: „nie wtedy będzie obywatelom dobrze, gdy będą mogli uprawiać wyborcze wiece i wysyłać krzykacza do ciał ustawodawczych, lecz gdy państwo będzie miało dobre rządy, niezależnie od wewnętrznych tarć i od chwilowych, sztucznych wpływów politycznych. Rząd nie jest po to, by po niego sięgano i go zdobywano jako zdobycz wewnętrznych walk; rządu się nie zdobywa; rząd jest prerogatywą królewską – król daje narodowi rząd, który nie może być przedmiotem głodu władzy i żłobu”. (…)

Jako nieszczęście dla ducha obywatelskiego wskazywał biurokratyzm, gdy człowiek na każdym kroku czuje się „w kleszczach aparatu urzędniczego, paragrafów, zakazów, poborów”. „Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie jest sprzeczne z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe”.

Ciało Prymasa wystawione pośmiertnie u Sióstr Elżbietanek w Warszawie | Fot. Muzeum Parafialne im. ks. B. Halemby przy kościele MB Bolesnej w Mysłowicach-Brzęczkowicach

Hlond dawał rządzącym cenne wskazówki o sztuce sprawowania władzy. „Aby naród miał zaufanie do rządu, powinien mieć przekonanie o jego uczciwości; wiedzieć o celach i pracach; nie trzeba przed nim robić niepotrzebnych tajemnic, nie wymagać ślepej wiary ani ślepego posłuszeństwa; karności płynącej z przekonania, ze spokoju sumienia co do etyki i wartości rządów – naród powinien czuć, że mu z tym rządem dobrze”. Starał się uświadomić politykom, iż naród „nie jest zgrają niewolników ani stadem baranów, ani stosem bezmyślnych głów, ani sumą przekreślonych sumień”.

„Podatki – nie pozwalające na prywatne oszczędności są dla ekonomii zabójcze i są zabójcze dla ducha obywatelskiego […] zbyt wielkie podatki prowadzą do bezrobocia, bo nie ma kapitałów na prywatną inicjatywę i ekonomię, prowadzą do zaniku przedsiębiorstw, zjadają wszelką podstawę dobrobytu, stają się plagą”.

(…) Bardzo słuszny postulat zgłaszał pod adresem ustawy zasadniczej. „Konstytucja – im krótsza, tym lepsza […], wszystkiego się nigdy w Konstytucję nie wpisze, a co jest wpisane, to musi być święte”.

Wszystkim tym wypowiedziom towarzyszyło poczucie ścisłej łączności z całą Polską, również z jej przeszłością i troską o przyszłość. Optymizm łączył się z surowym i wolnym od sentymentalizmu osądem dawnej Polski, z jednoczesnym odrzuceniem fatalistycznego pojmowania negatywnych znamion polskiego charakteru, które powstały w wyniku demoralizujących warunków niewoli i wojny.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas August Hlond o miejscu Polski w Europie i świecie” znajduje się na s. 6–7 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas August Hlond o miejscu Polski w Europie i świecie” na s. 6–7 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego