Tragedia Górnośląska rozpoczęła się we wrześniu 1939 roku i związana była z Tragedią Polską – polskim holokaustem

Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych, a Rosjanie w byłym Auschwitz i jego filiach zakładali obozy koncentracyjne głównie dla przeciwników władzy ludowej.

Jadwiga Chmielowska

Rabowali, gwałcili, torturowali, rozstrzeliwali. Tak wspominają Ślązacy żołnierzy Armii Czerwonej, którzy nieśli „wyzwolenie”. Po ostrzale artyleryjskim 27 stycznia Sowieci pojawili się w Katowicach. Byli głodni, szukali w mieszkaniach, piwnicach i strychach jedzenia. Mieszkańcy bardzo się bali, ale prawdziwa tragedia miała dopiero nastąpić.

Tereny Śląska w granicach II RP były łagodniej traktowane. Oficerowie hamowali, a przynajmniej próbowali powstrzymywać żołnierską dzicz. Dopiero po przekroczeniu granicy III Rzeszy zaczęło się masowe mordowanie. Już „27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona spacyfikowała Przyszowice i Miechowice na Śląsku. Żołnierze sowieccy wyciągali ludzi z piwnic i domów. Torturowali, okradali, gwałcili, rozstrzeliwali. Zginęły kobiety, dzieci, powstańcy śląscy, a nawet ukrywający się Żydzi – łącznie blisko 450 osób” – podaje Łukasz Zalesiński na portalu Polska Zbrojna. A oto inny fragment cytowanego tekstu: „Pod koniec stycznia 1945 roku maszerujący od strony Gliwic czerwonoarmiści podeszli pod Przyszowice. – Przed wojną była to ostatnia wieś po polskiej stronie granicy. Kamień rzucony spośród jej zabudowań lądował już w Niemczech – opowiada dr Węgrzyn. Na opłotkach Sowieci natknęli się na niemieckich żołnierzy z 2 Batalionu Pancernego.

Po krótkiej wymianie ognia Niemcy się wycofali, a zwycięskie oddziały wkroczyły do wsi. Część Polaków przyjęła ten fakt z entuzjazmem. Szybko przekonali się jednak, że nie ma się z czego cieszyć. We wsi rozpoczęła się regularna rzeź. – Czerwonoarmiści najpewniej się pomylili. Byli przekonani, że oto właśnie wkroczyli do Niemiec. (…)

Tak zapamiętano Rosjan we wszystkich wioskach i miastach obszaru Śląska, który po plebiscycie pozostał w Niemczech. Dotyczy to także Opolszczyzny. Najgorzej było w miejscowościach przygranicznych. Dowództwo Armii Czerwonej zachęcało do folgowania sobie i brania odwetu na „germańcach”. Na nic się zdały tłumaczenia Ślązaków, że są Polakami, bo przecież znają język polski i potrafią się dogadać – przecież rosyjski jest językiem słowiańskim. W powiecie gliwickim zginęło wielu byłych powstańców śląskich, zwłaszcza tych, którzy uwierzyli w „wyzwolenie”. Nie mieli doświadczenia mieszkańców wschodnich rubieży II RP, którzy Sowietów poznali już po 17 września 1939 r., a i tam zdarzali się tacy, którzy uwierzyli Rosjanom. Dowództwo AK Okręgu Wileńskiego po udanej akcji „Burza”, która uwolniła Wilno z rak niemieckich, zostało zaproszone przez Rosjan na uroczysty bankiet, z którego tylko nieliczni wrócili po kilku latach spędzonych w łagrach Syberii. (…)

Oddział żołnierzy gen Maczka – Rufin Kopiec drugi od lewej w górnym rzędzie siedzących | Fot. archiwum rodziny Kopców

Niemcy korzystali ze współpracy z Rosją Sowiecką nie tylko w dziedzinie militarnej i surowcowej. Uczyli się ludobójstwa. Już bowiem w maju 1920 r. w archangielskim wydaniu rządowej gazety „Izwiestia” opisano Wyspy Sołowieckie jako miejsce „wymarzone” na obóz pracy: „Surowy klimat, dyscyplina pracy i walka z siłami natury będą wyśmienitą szkołą dla wszystkich elementów przestępczych”. W 1923 roku przywieziono pierwszych więźniów politycznych. Tak rozpoczynał się słynny Archipelag GUŁAG, rozsiany po całym Związku Sowieckim. W sowieckich obozach koncentracyjnych – łagrach – uczono się, jak czerpać zyski z pracy niewolniczej. Na ich bramach wejściowych widniały hasła w rodzaju: „Żelazną ręką zapędzimy ludzkość do szczęścia”; „Praca kwestią honoru, męstwa, sławy i heroizmu”. Towarzyszyły im portrety młodego Lenina i czerwone gwiazdy. To właśnie zwiedzając rosyjskie łagry, niemieccy hitlerowcy uczyli się budowy i organizacji obozów koncentracyjnych. Więźniów Auschwitz witał napis „ARBEIT MACHT FREI”. Po II wojnie światowej obóz sołowiecki nazywany był polarnym Oświęcimiem. W 2023 roku obóz ten będzie obchodził 100-lecie założenia. (…)

We wrześniu 1939 r. na pierwszy ogień poszli Ślązacy. Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych jako przeznaczeni do likwidacji w pierwszej kolejności.

Korpus Śląskiej Policji otrzymał rozkaz wycofania się w okolice Tarnopola, aby nie dostał się w ręce niemieckie. Tam po 17 września trafił w łapy rosyjskie i został zgładzony w obozie jenieckim w Ostaszkowie. Śląscy urzędnicy, lekarze, adwokaci trafiali do obozu w Starobielsku, a oficerowie do Kozielska, by być rozstrzelani w Katyniu.

Książeczka wojskowa Leona Kopca. Ślązakom zmieniano nazwiska, gdy trafiali do polskich oddziałów. Właściwe nazwiska wpisywano dopiero po wojnie do książeczek wojskowych, które żołnierze mieli przy sobie | Fot. archiwum rodziny Kopców

Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, wcielonym do III Rzeszy jako Auschwitz, powstał w 1940 r. i był przeznaczony na miejsce zagłady Polaków. Już w czerwcu 1940 r. trafiły tam dwa transporty więźniów – z Tarnowa i ze Śląska. „Są młodzi i zdrowi, więc mają przed sobą ze 3 miesiące życia. Na wolność wyjdą przez komin krematorium. Taką przyszłość przepowiadano 728 pierwszym więźniom w Auschwitz” – napisał na łamach „Polityki” Marcin Kołodziejczyk w artykule „3 miesiące. Tyle mieli żyć więźniowie z pierwszego transportu do Auschwitz”. Pierwsi więźniowie to 30 niemieckich kryminalistów, których wykorzystano do rejestracji Polaków i ich bezpośredniego nadzoru. Więźniowie z Tarnowa przewożeni byli jeszcze wagonami 3 klasy, a eskortujący transport „żandarmi kazali im zapamiętać 14 czerwca 1940 r. – dzień, w którym upadł Paryż” – kontynuuje Kołodziejczyk. Lokalizacja obozu w Oświęcimiu była podyktowana bliskością Śląska i Zagłębia, gdzie więzienia szybko stały się przepełnione polskimi patriotami, a także Małopolski, i dogodna komunikacyjnie nawet w aspekcie międzynarodowym. Żydów zaczęto zwozić dopiero w 1942 r., gdy Hitler podjął decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”.

Generał Anders, pytany przez aliantów, skąd weźmie uzupełnienia do swojej armii, odpowiedział bez namysłu: z Wermachtu; ostrzelane wojsko – Ślązacy i Pomorzanie! Tak też było.

Ślązacy na froncie zachodnim dezerterowali, poddawali się najszybciej jak zdołali, a w obozach jenieckich nie oddawali honorów starszym rangą Niemcom. Gdy alianci zorientowali się w sytuacji, poinformowali dowództwo polskiej armii i polscy oficerzy werbunkowi objeżdżali obozy jenieckie dla Niemców. Ślązacy trafiali do wojska polskiego. Przykładem mogą być bracia Kopcowie. Matka po wojnie dostała w Świerklanach pod Rybnikiem list z fotografią Rufina – żołnierza dywizji gen. Maczka i Leona – kierowcy polskiego generała w Wlk. Brytanii. Obydwaj w polskich mundurach. Leon został odznaczony przez władze Wlk. Brytanii, ale rządzący PRL-em dopiero w 1979 r. wyrazili zgodę na odebranie odznaczenia przez obywatela Polski.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tragedia Śląska” znajduje się na ss. 1 i 2 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tragedia Śląska” na s. 1 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak konflikt ekonomiczny i społeczny między polskim dworem a wsią ruską stał się konfliktem narodowościowym

Potencjał demograficzny i ekonomiczny ludów Ukrainy musiał być łakomym kąskiem dla mocarstw zaborczych. Wszyscy chcieli ten potencjał skonsumować, zanim ukraiński demos sam zacznie decydować o sobie…

Stanisław Florian

Polityczno-partyjne przejawy kształtowania się społeczeństwa ukraińskiego na przełomie XIX i XX w. trzeba widzieć na tle rywalizacji Austro-Węgier Habsburgów i zjednoczonych przez Prusy Hohenzollernów Niemiec z głoszącym idee panslawistyczne rosyjskim imperium pseudo-Romanowów. Rywalizacja Austro-Węgier i Rosji pierwotnie dotyczyła Bałkanów, ale drugim obszarem konfliktu była podzielona w wyniku rozbiorów Rzeczypospolitej Polskiej na część rosyjską i habsburską – Ukraina.

Poprzez włączenie Galicji do tzw. Przedlitawii owa habsburska cześć Ukrainy znalazła się w kręgu oddziaływania austriackiej koncepcji Europy Środkowej, czyli tzw. Mitteleuropy. Jak można przeczytać w Wikipedii, był to „polityczny program będący celem wojennym Niemiec podczas I wojny światowej, zakładający dominację Cesarstwa Niemieckiego nad Europą Środkową i jej eksploatację przez Niemcy, aneksję terytoriów zamieszkanych w większości przez ludność nieniemiecką oraz stopniową germanizację ludów podbitych. Koncepcja Mitteleuropy (jedności regionu środkowoeuropejskiego) powstała w XIX wieku w Austro-Węgrzech. Została wyrażona po raz pierwszy w 1848 przez austriackiego ministra Felixa zu Schwarzenberga”.

Habsburska wersja tej koncepcji zakładała w austriackiej Przedlitawii „pogłębienie i udoskonalenie systemu kompromisów wypracowywanych od roku 1867; system federacyjny, który miał przekształcić monarchię habsburską w »Stany Zjednoczone Naddunajskiej Europy Środkowej«. (…)

W kontraście do habsburskiej kształtowała się pruska wersja Mitteleuropy. „Narzuca się tutaj porównanie z wewnętrzną i intraeuropejską »kolonizacją« Rzeszy Niemieckiej. Paralelnie do swojej polityki kolonialnej, (…) Rzesza troszczy się, zwłaszcza od roku 1886, o germanizację swych wschodnich, polskich regionów. Głębokie przyczyny owej (…) kolonizacji wewnętrznej miały ekonomiczny i społeczny charakter: brak wystarczających możliwości zatrudnienia w rolnictwie spowodował ucieczkę ze wsi do dużych miast i na zachód Rzeszy (ale także emigrację za morze, do Ameryki Północnej), co pociągnęło za sobą regularny niż demograficzny w rolnych prowincjach wschodniej części Prus. Wśród chętnych do wyjazdu więcej było Niemców niż Polaków, w związku z czym liczba polskiej populacji na tle całkowitej populacji wschodnich terytoriów Rzeszy wzrastała, reakcją zaś na ten wzrost było podtrzymywanie działań sprzyjających »germanizacji ziemi«. (…)

W ramach kształtowania się owej pruskiej wersji Mitteleuropy należy rozpatrywać sytuację Ukrainy. Pierwsze sygnały zainteresowania Ukrainą popłynęły ze zjednoczonych przez Prusy „krwią i żelazem” Niemiec już pod koniec kanclerskich rządów Bismarcka. „W 1889 r. w berlińskim czasopiśmie »Die Gegenwart« pojawił się artykuł niemieckiego filozofa Eduarda von Hartmanna, prezentujący ideę oderwania od Rosji ziem ukraińskich i utworzenia z nich »Królestwa Kijowskiego«. (…)

Ziemie podległe Rosji stanowiły około 80% ukraińskich terenów etnicznych; mieszkało tu prawie 85% całej ludności ukraińskiej. Pod koniec ХIX w. Ukraińcy stanowili największą część ludności na Lewobrzeżu (95%), Prawobrzeżu (88%) i Ukrainie Słobodzkiej (85,9%), nieco mniej było ich na stepowej (południowej) Ukrainie (71,5%). W części austriackiej Ukraińcy stanowili około dwóch trzecich całej ludności Galicji i Zakarpacia oraz około trzech czwartych ludności Bukowiny”. Na rosyjskiej Ukrainie w 1897 r. żyło wówczas tylko 2,5 mln Rosjan (Y. Hrycak, jw., s. 26 i 304). Co znaczące, w „1897 r. Ukraińcy stanowili jedynie trzecią część mieszkańców miast. Ukraińscy chłopi (…) Woleli (…) wykorzystywać swe siły w rolnictwie. (…) Mimo to „udział Ukrainy w produkcji przemysłowej europejskiej części imperium rosyjskiego wzrósł ponad dwukrotnie – z 9,4% w 1854 r. do 21% w 1900 r. (…). Według niektórych wskaźników rozwój Ukrainy wyprzedzał rozwój gospodarczy centralnych guberni rosyjskich” (Y. Hrycak, jw., s. 78–79).

Dzięki wynikom spisu powszechnego z 1900 r. znamy też bardziej szczegółowo ówczesną strukturę narodowościową Galicji: a) Galicja Zachodnia: – mieszkańcy narodowości polskiej 95,3%, – wyznania rzymskokatolickiego – 88,5%, – wyznania mojżeszowego 7,7%, – narodowości ukraińskiej 3,1%, – narodowości niemieckiej 1,6%; b) Galicja Wschodnia: – mieszkańcy narodowości rusińskiej (ukraińskiej) 62,5%, – narodowości polskiej 33,9%, – wyznania rzymskokatolickiego 23,5%, – wyznania mojżeszowego 10,4% (z tego 2,4% podało narodowość niemiecką); – narodowości niemieckiej (w tym 2/3 Żydów) 3,6% (Kronika XX wieku, Warszawa 1991, s. 30).

(…) W habsburskiej Galicji rywalizacja mocarstw prowadziła do zadziwiających wolt politycznych. „W związku z rozwojem ukraińskiego ruchu narodowego, który (…) domagał się usunięcia Lachów za San i stawał się coraz bardziej lewicowo-populistyczny i (…) agresywny, część polskich ziemian-konserwatystów zaczęła tolerować, a nawet popierać ruch moskalofilski, dostrzegając w nim naturalnego sojusznika. Robili to głównie (…)”ze względu na jego konserwatywne zabarwienie społeczne. Podolaków bardziej niepokoił silniejszy i społecznie (…) radykalny ruch narodowców i nowo powstała partia radykalna”. (…)

Wydarzenia te należy widzieć w perspektywie ówczesnej gry wielkich mocarstw: 10 września 1900 r. brytyjski minister kolonii Joseph Chamberlain tak zdefiniował interesy Korony Brytyjskiej: „W naszym interesie leży, aby w Chinach i gdzie indziej Niemcy przeciwstawiały się Rosji. Naprawdę obawiamy się tylko jednego – zawarcia przez Rosję i Niemcy sojuszu, do którego bez wątpienia przystąpiłaby Francja. Najlepszą gwarancją naszego bezpieczeństwa byłby konflikt interesów niemieckich i rosyjskich (…). Musimy robić wszystko co w naszej mocy, aby powiększyć nieporozumienia między Niemcami a Rosją (…)”.

Doszło do umasowienia konfliktu rusińsko-polskiego w Galicji. „Decydujący był tu rok 1902 r. i postawa ugodowo nastawionych moskalofilów wobec strajków ruskiej ludności chłopskiej w Galicji Wschodniej, które swoim zasięgiem objęły dwadzieścia osiem powiatów, w tym Zbaraż, Tarnopol, Skałat, Trembowlę, Czortków, Buczacz i Zaleszczyki.

O ile w czerwcu 1902 r. pierwsze strajki wybuchały przeważnie spontanicznie i miały podłoże ekonomiczne, o tyle później coraz częściej były owocem agitacji radykałów i nacjonalistów ukraińskich (m.in. studentów ukraińskiego pochodzenia. Pod ich wpływem zaczęło dochodzić do »awantur strajkowych« i gwałtów, tłumnego oblegania dworów przez chłopów uzbrojonych w kije, napadów na sprowadzanych robotników, niszczenia zżętego zboża czy też grożenia pobiciem lub podpaleniem.

Doliczono się 440 aresztowanych rusińskich chłopów i agitatorów, z których 350 miało sprawy karne. Kiedy strajki nabrały politycznego charakteru, moskalofilska Ruska Rada stanęła po stronie polskich ziemian, uważając akcję strajkową za lekkomyślną i szkodliwą dla Rusinów. Wydała specjalną, stanowczą odezwę do chłopów‑Rusinów, w której potępiono strajki i określono je jako »szalbierczą robotę socjalistów rozmaitych odcieni«” („Gazeta Narodowa”, nr 196 z 4 sierpnia 1902 r., s. 1). Główna przyczyna strajków leżała w konflikcie ekonomicznym i społecznym między dworem polskim a wsią ruską, ale ukraińscy narodowcy i radykałowie starali się nadać im charakter konfliktu narodowościowego. Jednocześnie Rada wskazywała, że radykalizm społeczny ukraińskich stronnictw narodowych i lewicowych, powinien skłonić polityków polskich do współpracy z moskalofilami (A. Górski, Powikłane…, s. 189). (…)

W tym kontekście trzeba widzieć, że „liczne (…) delegacje ukraińskich działaczy nacjonalistycznych, trwające co najmniej od 1902 r., zaowocowały nawiązaniem stosunków dyplomatycznych pomiędzy ukraińskimi nacjonalistami a berlińskim MSZ”. (…) Czy za tym, że w 1902 r. Galicję Wschodnią ogarnął strajk chłopski, w którym wzięło udział około dwustu tysięcy chłopów – nie stały środki asygnowane na ukraiński ruch narodowy z Niemiec?

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Pruskie interesy w ukraińskim ruchu narodowym na początku XX wieku” znajduje się na ss. 10 i 11 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Pruskie interesy w ukraińskim ruchu narodowym na początku XX wieku” na s. 10 i 11 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walec postępu przyśpiesza. Wiwisekcja akademickiej degrengolady / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 68/2020

Czyżby minister Gowin – w sposób świadomy (?) – wałęsizną: „jestem za, a nawet przeciw” – oswajał nas z tzw. orwellowskim dwójmyśleniem? Czyżby nie dostrzegał w tym lekceważącego stosunku do rozumu?

Herbert Kopiec

Walec postępu przyśpiesza…

Wiwisekcja akademickiej degrengolady

Po 29 latach nienagannej pracy pani profesor Ewa Budzyńska (socjolog i psycholog) z Uniwersytetu Śląskiego poinformowała, że wraz z końcem semestru (23.02. 2020) na znak protestu kończy swoją karierę zawodową na tej uczelni.

Postanowiła złożyć na ręce rektora wypowiedzenie z pracy w związku z poddaniem jej szykanom ze strony władz Uniwersytetu Śląskiego, m.in. za wykłady poświęcone propagowaniu tradycyjnego modelu rodziny. W atmosferze niewielkiego zainteresowania najbliższego środowiska (natomiast w internecie zrobiło się głośno) wywiesiła białą flagę. Poddała się w gruncie rzeczy bez walki już w pierwszej rundzie rozkręcającej się dopiero bijatyki. Narzuca się pytanie: czy postąpiła roztropnie, czy aby się zbytnio nie pośpieszyła ze swoją decyzją?

Zanim z perspektywy postawionych wątpliwości przyjrzymy się sprawie bliżej, przywołajmy spostrzeżenie natury ogólnej, które odnosi się do dość powszechnie podzielanego dziś przeświadczenia, że w ramach rozlewającej się po Europie rewolucji kulturowej mamy do czynienia z anarchizowaniem/destablizowaniem społeczeństwa poprzez banalizowanie m.in. hipokryzji i cynizmu. Oto przecież wyszło na to, że w czasach pysznie propagowanej hipertolerancji, wbrew obowiązującej (?) dyrektywie, że „nie wolno nikogo dyskryminować” – siły postępu zakorzenione w Uniwersytecie Śląskim uznały, że prof. Budzyńska wykazuje zbyt mało entuzjazmu dla cywilizacyjnego/obyczajowego postępu, pojmowanego jako powolny (póki co jeszcze bezkrwawy) proces mający doprowadzić do tzw. zmiany społecznej, czyli najogólniej rzecz biorąc, postawienia na głowie świata funkcjonującego w oparciu o tradycyjne wartości.

Trzeba przyznać, że rzeczywiście tradycyjna rodzina (składająca się z ojca, matki i dziecka) i chrześcijaństwo, w tym zwłaszcza Kościół katolicki (choć ostatnio już nie zawsze) stoi owemu postępowi na przeszkodzie. Bóg zawadza więc lewackim humanistom, którzy najwyraźniej padli ofiarą własnego histerycznego optymizmu postawienia CZŁOWIEKA w miejsce Boga.

Nie może więc specjalnie zaskakiwać, że prof. Ewa Budzyńska, która na wykładach, najogólniej rzecz ujmując, broni obecności Bożej w ludzkim życiu (tak to przynajmniej wygląda w świetle informacji pochodzących z różnych źródeł), oczekuje na rozprawę przed uniwersytecką Komisją Dyscyplinarną. Jej termin wyznaczono na 31.01.2020. Werdykt Komisji już niczego nie zmieni w życiu zawodowym Budzyńskiej, a mimo to pokibicuję kłopotom pani profesor z pozycji starszego kolegi. Mam bowiem za sobą koszmar podobnych doświadczeń, zafundowanych mi swego czasu przez siły lewackiego postępu za pośrednictwem Komisji Dyscyplinarnej ds. Nauczycieli Akademickich jednej ze śląskich uczelni.

O co poszło?

W rozmowie z redaktorem Gromadzkim w Telewizji Republika obwiniona prof. Budzyńska wyjaśniła, że w tym wszystkim, co ją spotyka ze strony uniwersyteckich humanistów, najwyraźniej chodzi o wykluczanie z uczelni tych zajęć i tych wykładowców, którzy nie utożsamiają się z lewicowymi ideologiami. Trafiła oczywiście w sedno. Ponad wszelką wątpliwość mamy do czynienia ze starą śpiewką, przećwiczoną już na Zachodzie z fatalnym skutkiem dla zachowania tradycyjnego, sensownego ładu społeczno-moralnego. „Jeśli ktoś jest radykalnym katolikiem, no to oczywiście musi też być homofobem i antysemitą (…) jeszcze zabrakło jakiegoś faszyzmu – mówi prof. Budzyńska, nie skrywając, że przeżywa z tego powodu jako nauczyciel akademicki trudny okres w swoim życiu. Jest Jej najzwyczajniej przykro, zwłaszcza że i studenci mają do niej pretensje, choć przyznaje, że są pośród nich i tacy, którzy deklarują, że są gotowi wziąć ją w obronę. Natomiast w szerzej pojętym środowisku uczelnianym (poza solidarną reakcją bezpośredniego przełożonego) zaległa, niestety, cisza.

Czym skorupka za młodu nasiąkła

Trudno się poniekąd dziwić, że ów radykalny katolicyzm i związane z nim konserwatywne, tradycjonalistyczne ciągotki prof. Budzyńskiej nie spodobały się postępowym, lewackim władzom śląskiej uczelni, zwanej ongiś „czerwonym uniwersytetem”. Obserwacje wskazują, że na uznanie w śląskiej Alma Mater mogą liczyć uczeni radykalnie lewicowi, postrzegający konserwatyzm w każdej postaci jako „coś, co już odeszło”. Dość powiedzieć, że „olbrzym polskiej pedagogiki i jej odnowiciel”, wyróżniony doktoratem honorowym UŚ prof. Zbigniew Kwieciński (promocja w 2014 r.), zapytany ostatnio o swoje związki z pedagogiką konserwatywną, wyznał (2019 r.), że nie posiada w tej dziedzinie żadnych kompetencji. „Ja się na tym nie znam” – dodał z rozbrajającą szczerością. Prof. Budzyńska „się na tym zna” i właśnie objęta została postępowaniem rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Śląskiego – prof. Wojciecha Popiołka – „w związku z podejrzeniem popełnienia czynów, które naruszają obowiązki i godność nauczyciela akademickiego”.

Trzeba przyznać, że brzmi to groźnie… Jestem jednak przekonany, że wciąż zbyt mała jest świadomość, iż na dłuższą metę znacznie groźniejsza jest wzmiankowana cisza wokół tego skandalu w najbliższym otoczeniu konserwatywnej socjolożki.

Bez ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że utytułowana społeczność uczonych w obawie o własną skórę nabrała wody w usta, udając, że nic się nie stało. Myślę, że ta postawa jest prawdziwym powodem nas wszystkich do strachu. Wszak każda wspólnota dla swojego normalnego rozwoju potrzebuje elit, które wyznaczają i chronią standardy przyzwoitego zachowania jej członków.

Cóż takiego przeskrobała pani profesor, czym naraziła się uniwersyteckim władzom? Ano prof. Budzyńska, absolwentka KUL, poniekąd sama zgotowała sobie taki los, skoro mówi, że „bardzo negatywnie ocenia ideologię gender” i podkreśla, że zawsze mówi o gender jako ideologii, czyli całkowitym przekreśleniu podstaw biologicznych naszej płciowości. „Z jednej strony – słusznie zauważa brak konsekwencji obwiniona prof. Budzyńska – uważa się, że płeć staje się sprawą do wyboru, ale z drugiej strony, jeśli przychodzi co do czego, np. do płacenia alimentów na dziecko, to nagle okazuje się, że plemnik (podarowany przez dawcę – chodzi, przypomnijmy, o związek lesbijek) ma jednak swoją płeć i w związku z tym chce się pozyskać alimenty od owego dawcy plemnika”. I trudno nie przyznać jej racji. Jakoż sprawa mocno się komplikuje w świetle zaskakującego stanowiska, jakie zajął ostatnio w analizowanej kwestii minister nauki i szkolnictwa wyższego, wicepremier Jarosław Gowin: „Położę się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa zwolennikom ideologii gender (Radio Zet, 04.11. 2019).Ta sympatia ministra Gowina do zwolenników ideologii gender zaskakuje, gdyż jeszcze niespełna dwa miesiące wcześniej na pytanie, czy ideologia gender to zagrożenie dla Polski i polskich rodzin – odpowiedział: „To jest ideologia – w moim przekonaniu – sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem i też z tradycyjnymi polskimi wartościami. Natomiast wierzę, że polskie społeczeństwo jest na tyle zdrowe moralnie i przywiązane do tych tradycyjnych wartości i zdrowego rozsądku, że ta ideologia nie będzie się szerzyć”.(Radio Zet, 17.09.2019). Przykład ongiś religijnej Irlandii jakoś nie zaniepokoił (choć wydawałoby się, że powinien) i nie zmącił dobrego samopoczucia ministra rządu dobrej zmiany. Czyżby więc minister Gowin – w sposób świadomy (?) – słynną wałęsizną: „jestem za, a nawet przeciw” – oswajał nas, konserwatywnych zacofańców, z tak zwanym orwellowskim dwójmyśleniem? Czyżby minister nie dostrzegał w tym lekceważącego stosunku do rozumu?

Sięgam do intuicji konserwatywnego (bo bywają już też kapłani lewicujący) ks. prof. Tadeusza Guza (A. Ciborowska, „Nasz Dziennik”, kwiecień 2019) i aż mnie korci, żeby zapytać pana ministra, czy można sensownie żyć zgodnie z wolą Boga-Stwórcy, stojąc w rozkroku pomiędzy prawdą o tym, od kogo pochodzi wszechświat, człowiek i prawo, a zafałszowaniem tej prawdy? Czy da się żyć zgodnie z wolą Boga, stojąc pomiędzy Bogiem a siłami struktur zła, narzucającymi własną religię – tzw. humanistyczną, z jej rzekomo „zbawczą wiedzą” i z jej człowieczeństwem wypatroszonym z sumienia?

Czy można służyć Bogu, wysługując się Jego wrogom? Nie znamy odpowiedzi ministra rządu dobrej zmiany na te pytania, ale mam poczucie, że mogłem nimi pogłębić stan bezradności niejednego akademika.

Jednego wszelako można być pewnym: gdyby ów stan bezradności wyrażał się w znanym powiedzeniu „bądź mądry i pisz wiersze”, to siły postępu będą odradzać ucieczkę w poezję, zachęcą natomiast, aby zasilić ich szeregi wprzęgnięte w przeprowadzanie bezrozumnej, choć niewinnie brzmiącej zmiany społecznej. Nie dziwi też, że oberwało się pani profesor Budzyńskiej za to, że nie pochwala i nie aprobuje żłobków. Najlepszym środowiskiem dla dziecka – dowodzi konsekwentnie – jest tradycyjna rodzina: pełna i połączona trwałymi więziami. A co na to studenci?

Studenci skargę piszą…

Posłuchajmy jej dosłownego brzmienia: „Na wykładach i ćwiczeniach prof. Budzyńska wypowiadała się o osobach nieheteroseksualnych, stygmatyzując je negatywnie. Podkreślając, że normalna rodzina składa się zawsze z mężczyzny i kobiety. Jesteśmy oburzeni taką postawą. Nie zgadzamy się na żadną dyskryminację. W naszej grupie są osoby nieheteroseksualne, które poczuły się mocno dotknięte zaistniałą sytuacją. Homoseksualizm został przecież usunięty przez WHO w 1992 roku z międzynarodowej statystycznej klasyfikacji chorób i problemów zdrowotnych. Uważamy, że obowiązkiem wykładowczyń i wykładowców jest szerzenie tolerancji i akceptacji, aby wszyscy studenci czuli się bezpieczni”.

Mam poczucie, że brzmi mi to jakoś bardzo swojsko, skreślone na to samo, znane mi kopyto. I rzeczywiście. Oto mam przed sobą dwustronicowe pismo (z dnia 28.02.2011) studentów Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości (GWSP) skierowane do rektora uczelni. Pismo (anonim) zachowało się w moim prywatnym archiwum. Studenci proszą w nim o „interwencję w sprawie Pana Doktora Herberta Kopiec”, (…) bo są „zszokowani poziomem nauczania, jaki tenże reprezentuje. To wstyd – piszą – że na szanującej się uczelni pracuje i naucza osoba, która jest ewidentnym homofobem i fanatykiem religijnym.(…) skandalem jest, że dla Doktora tylko chrześcijaństwo jest jedyną i pożądaną religią (…). Doktor jest osobą nietolerancyjną, ewidentnie uprzedzoną do homoseksualistów i do osób innej wiary. (…) poprzez swoje konserwatywno-chrześcijańskie poglądy, wygłaszane głośno i dobitnie rani uczucia studentów (…). Przykro tego wszystkiego słuchać, tym bardziej, że na auli pośród nas znajdują się osoby z różnym bagażem doświadczeń życiowych, różnej wiary, zapewne także różnej orientacji seksualnej”.

Niezły ze mnie gagatek, co? Mimo że studenci/autorzy pisma (przytoczyłem z niego zaledwie część zarzutów) woleli pozostać anonimowi – rektor uczelni (notabene – jak się później okazało – tajny współpracownik SB) nadał mu urzędowy bieg i status. Co istotne, owo pismo zostało wykorzystane w misternej operacji wyrzucania mnie z pracy. Dramaturgia z tym związana (uchwycona w dokumentach sądowych, np. degrengolada moralna świadków w postępowaniu sądowym itp.) zawiera sporo pouczających wątków zasługujących na to, aby o nich kiedyś opowiedzieć. Dziś poprzestańmy jedynie na odnotowaniu, że:

Gliwiccy humaniści przegrali proces!

W dokumencie pt. Wyrok w Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej (28 marca 2014 roku) stwierdza się: „Sąd Rejonowy w Gliwicach Wydział VI Pracy i Ubezpieczeń Społecznych po rozpoznaniu sprawy z powództwa Herberta Kopca przeciwko Gliwickiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości o przywrócenie do pracy (…) przywraca powoda do pracy u pozwanej na dotychczasowych warunkach pracy i płacy” (Sygn. akt VI P 646/12). Gdyby ktoś zapytał, po co mu tym wszystkim zawracam głowę, śpieszę z odpowiedzią: rośnie tempo ludzkiej żeglugi w stronę degrengolady, stąd nigdy za dużo przypominania, że złu trzeba się sprzeciwiać zawsze.

Antoine de Saint-Exupery pisał, że „znosić podłość jest sposobem, aby ją zniszczyć”. Słowem: Drogi Czytelniku, jeśli się (nie daj Boże!) znajdziesz na celowniku zdemoralizowanych sił postępu, nie wywieszaj zbyt pochopnie białej flagi…

Podzwonne dla Rogera Scrutona (1944–2020)

Motto:

„Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was” (Mt 5,11).

Na celowniku humanistycznych sił postępu niewątpliwie znalazł się zmarły w styczniu tego roku konserwatywny filozof Roger Scruton. Był w czasach rosnącego szaleństwa znakomitym obrońcą zdrowego rozsądku. Nie muszę zapewniać, że nam, zacofanym moherowcom, będzie go bardzo brakowało, bo nikt lepiej od niego nie potrafił w kilku słowach obalać lewackich frazesów związanych z ideologicznym nonsensem i uchwycić rozległych destrukcyjnych procesów społecznych, które odczuwają konserwatyści na całym świecie.

Wśród histerycznych wrzasków, rozlegających się spod sztandarów sił postępu, stwierdził kiedyś, że „walka z mową nienawiści polega na przypisywaniu własnej nienawiści przeciwnikom politycznym”. Oczywiście nie darowano mu tego. Spotkała go za to fala oszczerstw, pośród których „mowa nienawiści” pojawiała się najczęściej. Gdy mówił i pisał o swoim przerażeniu częstym zmienianiem partnerów i zachorowalnością na AIDS przez homoseksualistów, został nazwany homofobem (J.A. Maciejewski, „Sieci” 4/2020). Gdy prezydent Andrzej Duda dekorował go (czerwiec 2019) Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP, w Wielkiej Brytanii trwała absurdalna nagonka na tego konserwatywnego filozofa, wywołana przez skandaliczną manipulację jego wypowiedzią w wywiadzie dla „New Statesman”. Na uroczystości dekoracji Scrutona w pałacu prezydenckim nie było brytyjskiego ambasadora. Został zaproszony. Nie przybył – gorzko wspominał o tym Scruton – gdyż był w tym samym czasie niezwykle zajęty promowaniem udziału brytyjskiej ambasady w warszawskiej paradzie równości (Ł. Warzecha, „Do Rzeczy”, nr 4, 2020).

W przedmowie do Pożytków z pesymizmu i niebezpieczeństwa fałszywej nadziei (Zysk i S-ka, 2012) Scruton pisał: „Temat zbiorowego bezrozumu ludzkości nie jest nowy i można sobie zadać pytanie, czy da się coś dodać do opublikowanego w 1852 roku znakomitego przeglądu tego zagadnienia autorstwa szkockiego poety Charlesa Mackaya pt. Niezwykle popularne złudzenia i szaleństwa tłumów. Okazuje się, że wszystkie zjadliwie opisane przez Mackaya zjawiska proroctw, zabobonów, polowań na czarownice, z głupawym idealizmem obecnym we wszystkich nurtach politycznych występują nadal z taką samą częstością i gorszymi skutkami („Do Rzeczy”, op. cit.).

Francuski filozof Henri Bergson (1859–1941) w swoim eseju z 1900 roku pt. Śmiech opisał, jak działa ZŁO: „Obniżanie prestiżu wszystkiemu, co jemu (złu) przeciwne. Rozzuchwalona, ostentacyjna przeciwnormalność. Wskazywanie rzekomo nowych rozwiązań społecznych, a w rzeczywistości krzewienie nędzy moralnej pod kostiumem pychy, władzy, zadufkostwa. Swobodne przyzwalanie na triumf nonsensu. Melancholijna zaduma nad donkiszoterią (…) urągającą rozumowi, silącą się na pozorne przekraczanie granic ludzkich możliwości. Zaciekłość wobec niedającego się ujarzmić ducha ludzkiego, który wciąż powstaje, mimo iż wciąż ponosi klęskę”.

Czyż nie jest przyzwalaniem na urąganie rozumowi argumentacja, stojąca przecież w niezgodzie z biologią, a dotycząca rzekomego istnienia 54 płci? Czyż owa zaciekłość wobec nie dającego się ujarzmić ducha ludzkiego nie jest reakcją na ewangeliczne zapewnienie bliskie sercu każdego katolika, że Kościół nie umrze, bo obiecał nam to Chrystus Pan?

PS

Prof. Budzyńska postawione jej zarzuty uznała za absurdalne. Nie przyznaje się do nich. Uważa je za „krzywdzące, niesprawiedliwe i nie mające pokrycia w rzeczywistości”. Złożyła merytoryczne wyjaśnienia, które, niestety, nie zostały przyjęte. Rzecznik dyscyplinarny uznał je za niewiarygodne i wystąpił do komisji dyscyplinarnej o karę nagany. W oburzających prof. Budzyńską stwierdzeniach pomieszczonych na końcu wniosku (który liczy 30 i pół strony) w punkcie 98 rzecznik dyscyplinarny napisał, że „wymierzenie obwinionej stosunkowo łagodnej kary nagany będzie stanowiło adekwatną dla czynu obwinionej karę, a także wyraz prewencji ogólnej i prewencji szczegółowej”. Podkreślił nadto, że „w środowisku akademickim nie mogą być akceptowane takie zachowania, jakie przypisywane są obwinionej”.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Walec postępu przyśpiesza” znajduje się na s. 5 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Herberta Kopca pt. „Walec postępu przyśpiesza” na s. 5 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie mam zaufania do największych przyjaciół Rosji w Europie/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 68/2020

Wszyscy zastanawiają się, dlaczego Macron był w Polsce taki przyjazny. Otóż dlatego, że Polska przez ostatnie lata stawiała na swoim, zamiast kulić ogon pod siebie jak poprzednie rządy.

Jadwiga Chmielowska

Luty przyniósł nowe wyzwania. Wielka Brytania opuściła UE. Może urzędnicy UE zrewidują swoje postępowanie. Skończą z butą, arogancją i narzucaniem narodom zgubnych ideologii. Tego nie wiemy. Równie trudno przewidzieć zamysły Prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Czy szczerze chce ocieplenia stosunków z Polską, czy jedynie poklepać „Polaczków” po ramieniu, powiedzieć kilka zdań po polsku, by zmusić nas do podporządkowania się polityce UE? Czyżby nasz sojusz z USA był dla nich aż tak niewygodny?

Rok temu to Stany Zjednoczone miały budować elektrownię atomową w Polsce, teraz chcą Francuzi. Wolałabym mimo wszystko technologię amerykańską.

Niepokoi mnie pomysł wspólnej produkcji czołgu europejskiego. Czyżby dla wielonarodowej armii europejskiej, o której od lat marzy Macron? A co ze współpracą z Koreańczykami? Co z tymi 800 czołgami? Koncern Hyundai Rotem miał proponować Polsce dostosowany do jej potrzeb model czołgu K2, razem z transferem technologii, którego chce Warszawa. „Po tak gigantycznym kontrakcie Polska będzie dysponować liczbą nowoczesnych czołgów większą niż Niemcy i Francja razem wzięte” – alarmowała kilka dni temu „Die Welt” twierdząc, że zbrojeniówce niemiecko-francuskiej ucieka olbrzymi zysk.

Nie mam zaufania do największych przyjaciół Rosji w Europie. Dodatkowo warto pamiętać, że niemieckie, odkupione przez Polskę Leopardy są ciągle w remoncie. Prasa ostatnio doniosła: „Plan remontu do końca 2020 r. kupionych przez Polskę 150 czołgów jest niewykonalny”. Kilka lat temu świat obiegła informacja o stanie niemieckiej armii – niejeżdżące czołgi i nielatające helikoptery.

Co do francuskiej zbrojeniówki też nie mam złudzeń. Francuzi oferowali nam nie tak dawno kupno śmigłowców H225M Caracal. Tymczasem na wyposażeniu francuskich sił zbrojnych do lotu jest podobno zdatny jedynie co czwarty.

Nawet samochód przywieziony z Francji do obsługi prezydenta Macrona popsuł się i ambasador w Warszawie użyczył mu swojego.

Wszyscy zastanawiają się, dlaczego Macron był w Polsce taki przyjazny. Otóż dlatego, że Polska przez ostatnie lata stawiała na swoim, zamiast kulić ogon pod siebie jak poprzednie rządy. Dobrze, że Prezydent RP podpisał ustawę reformującą sądy.

Przeciwko Macronowi od kilkunastu miesięcy (64 weekendy) trwają manifestacje, coraz brutalniej tłumione na rozkaz jego administracji. Oddziały pacyfikacyjne w pogoni za „żółtymi kamizelkami” nie oszczędzają nawet świątyń. Interwencję policji w kościele Notre-Dame du Taur potępił abp Tuluzy Robert Le Gall, przypominając, że kościoły są „miejscem pokoju i azylu”. Nawet ZOMO w Polsce stanu wojennego nie pałowało w kościołach. Schronieni w kruchcie demonstranci cierpieli jedynie od gazu łzawiącego, rozpylanego na zewnątrz.

W grudniowym numerze pisałam o przypadkach dżumy i kilku zgonach w Chinach. Teraz świat niepokoi epidemia koronawirusa 2019-nCoV. Pierwsze przypadki zachorowań miały miejsce w listopadzie ʼ19 roku. Genom wirusa wyhodowanego na zlecenie chińskiej armii w laboratorium 4. klasy bezpieczeństwa w Wuhan jest w 95% podobny do koronawirusa, z którym mamy teraz do czynienia. Podobno mogło dojść do jego wycieku z laboratorium w Wuhan. W ubiegłym tygodniu Rosja ujawniła pierwsze przypadki koronawirusa, izolując obywateli chińskich.

Moskwa ogłosiła stan wyjątkowy, zamykając 2500 kilometrów chińskiej granicy. Zawiesiła też wydawanie elektronicznych wiz obywatelom Chin i zapowiedziała ekstradycję chorych. Trudno powiedzieć, czy jest to panika wywoływana sztucznie, dla odwrócenia uwagi, czy rzeczywiste zagrożenie.

Co roku zwykła grypa zabiera na całym świecie kilkadziesiąt tysięcy osób. W 1918 roku wirus hiszpanki zdziesiątkował populację wycieńczonej wojną Europy.

Trzeba ufać Bogu i prosić Go, by pomógł nam rozumieć świat i podejmować słuszne decyzje.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Narodowy ruch ukraiński w XIX w. Jakiw Hołowacki – przykład działacza ukraińskiego, który całkowicie zaprzedał się Rosji

Hołowacki doszedł do wniosku, iż współpraca polsko-ukraińska nie jest możliwa: „Z Polakami nie da się żyć. Nie da się znaleźć z nimi modus vivendi. Ten gordyjski węzeł przetnie chyba rosyjski miecz!”.

Stanisław Florian

Od 1871 r. w Austriacy w rządzie centralnym powoływali ministra do spraw Galicji, którym najczęściej był Polak. W zamian koło polskie w Reichsracie stało wiernie po stronie Habsburgów. W ten sposób małymi krokami, poczynając od Sejmu Krajowego, ukształtowała się tzw. autonomia galicyjska, preferująca pod rządami austriackimi Polaków. Na tym tle należy oceniać przemiany, jakie następowały w ukraińskim ruchu narodowym.

Równolegle do rozwoju ruchu narodowego Rusinów w Galicji następował w zaborze austriackim, za pośrednictwem idei rusofilskich i panslawistycznych, wzrost nastrojów moskalofilskich w kręgach duchownych greckokatolickich.

Pierwotna ostoja narodowych tendencji ukraińskich – tzw. starocerkiewni duchowni greckokatoliccy, którzy w końcu XVIII i do połowy XIX w. pozostawali w sojuszu z austriackimi władzami zaborczymi ze względu na język liturgii, obrządek i wspólną przeszłość oraz konkurencję z Kościołem rzymskokatolickim – przechodzili na pozycje antyukraińskie. Znaczną rolę odgrywało w tym ich niskie uposażenie, przez co część z nich szukała wsparcia finansowego w Rosji. W rezultacie rusofile mieli we Lwowie swoje instytucje oraz czasopisma, jak choćby bardzo popularne w latach 1861–1887 „Słowo”.

Przykładem księdza greckokatolickiego, działacza ukraińskiego, który całkowicie zaprzedał się Rosji, był Jakiw Hołowacki, jeden z założycieli Ruskiej Trojcy. Po utworzeniu na Uniwersytecie Lwowskim Katedry Języka i Literatury Ruskiej rusińscy działacze narodowi w 1848 r. zgłosili go jako kandydata do kierowania nią, władze austriackie potwierdziły tę nominację, a dekretem cesarskim nadano Hołowackiemu tytuł profesorski. W początkach swojej pracy naukowej historię literatury ruskiej (którą nazywał też południowo-ruską) uznawał on za całkowicie odrębną od literatury rosyjskiej i białoruskiej, choć było to stanowisko w ówczesnym słowianoznawstwie zdecydowanie mniejszościowe. W ten sposób chciał się wykazać lojalnością wobec władz austriackich, a zwłaszcza podkreślić rolę cesarza Józefa II w procesach emancypacji Rusinów na terenie Galicji. W 1849 r. opracował nawet Gramatykę języka ruskiego, dla której źródłem były teksty pisarzy ukraińskich. Zawarł w niej również prognozy dotyczące dalszego rozwoju literatury ruskiej, niezależnego od piśmiennictwa innych narodów wschodniosłowiańskich.

W kilku następnych latach Hołowacki diametralnie zmienił poglądy w kwestii świadomości narodowej Rusinów oraz ich języka literackiego.

„Rozwijając pogląd, iż język ludowy nie wystarczy dla powstania języka literackiego, doszedł do wniosku, że słownictwo popularne musi zostać uzupełnione o terminy wywodzące się z języka cerkiewnosłowiańskiego”, który określał jako „język miłości pobratymczej” Słowian oraz „przedwieczną krynicę”. W oparciu o język cerkiewno-słowiański miał zamiar stworzyć uniwersalny język ruski, wspólny dla Galicji i Ukrainy pod panowaniem rosyjskim. (…) Już w 1851 r. w wykładach i publikacjach posługiwał się wytworzonym przez siebie wariantem języka, który w miarę upływu lat ewoluował w kierunku ówczesnego rosyjskiego. Następnie Hołowacki doszedł do wniosku, iż wszystkie narody wschodniosłowiańskie posługują się wspólnym językiem ruskim.

O ile studenci wykłady Hołowackiego uważali za suche i nieciekawe, jego praca naukowa spotykała się z uznaniem profesorów Uniwersytetu Lwowskiego. W 1858 r. został wybrany na dziekana wydziału, a w roku akademickim 1863/1864 był rektorem Uniwersytetu i wszedł do Sejmu Krajowego z listy wirylistów. Po wzroście znaczenia stronnictwa moskalofilskiego w latach 50. i 60. XIX wieku stał się jedną z jego pierwszoplanowych postaci. (…) W 1855 r. zainicjował wydawanie pisma „Siemiejnaja Bibliotieka” w języku „czysto russkim”, opracowanym przez siebie, niemal identycznym z rosyjskim

Ogłosił tam, iż języki ukraiński (ruski) i rosyjski są na tyle podobne, że powinny zostać zunifikowane, co miało dotyczyć także literatur narodowych.

Pogląd ten został odrzucony przez galicyjski ruch ukraiński, a pismo zbankrutowało, zebrawszy jedynie 35 prenumeratorów.

Od tego roku władze austriackie traktowały Hołowackiego jako osobę niepewną. Wykorzystał to namiestnik Galicji hr. Agenor Gołuchowski, który zwrócił uwagę ministra oświecenia hr. Leopolda Thuna, na fakt, że Hołowacki jednoznacznie opowiadał się za wprowadzaniem do języka Ukraińców galicyjskich wyrażeń i słów rosyjskich, co miało doprowadzić do zupełnej unifikacji języków. (…) Gołuchowski uznał go wówczas „za wichrzyciela i zażądał od niego skryptów wykładów. Po ich analizie ekspert rządu ds. piśmiennictwa ruskiego stwierdził, iż Hołowacki dąży do zlania się języka ruskiego (ukraińskiego) z rosyjskim. W dalszych kontaktach z ministrem oświecenia namiestnik Galicji pisał już o moskalofilstwie jako zjawisku niebezpiecznym, „żywiole separatystycznym grawitującym ku Rosji”; sugerował odebranie Hołowackiemu kierownictwa katedry uniwersyteckiej.

Minister wydał reskrypt ponownie upominający duchownego oraz zezwolił Gołuchowskiemu na wyznaczenie nowego kandydata na kierownika katedry. Namiestnik powołał wówczas specjalną komisję, która miała przedyskutować sytuację w społeczności ukraińskiej Galicji oraz wskazać sposoby walki z moskalofilstwem. Ks. Hołowacki został jednym z członków komisji, zaś do ministra skierował deklarację, iż zgodnie z jego życzeniami zmieni przekazywane na wykładach treści. W 1859 r. A. Gołuchowski odszedł z urzędu namiestnika Galicji, zaś Hołowacki pozostał na katedrze uniwersyteckiej. Jego silna pozycja wynikała z prestiżu, jaki zdobył w środowisku naukowym, oraz wsparcia Kościoła greckokatolickiego, w którym był postacią wpływową. Mógł promować duchownych podzielających jego poglądy polityczne i kulturalne; zarzucano mu nawet, iż utrudniał działalność i awans w hierarchii tym, którzy reprezentowali stanowisko odmienne. W greckokatolickim seminarium we Lwowie popularyzował poglądy moskalofilskie oraz sympatie dla prawosławia.

Moskalofilska postawa Hołowackiego stała się znana również wśród słowianofilów rosyjskich. „Zaczął od nich otrzymywać środki finansowe do podziału między innych rusofilów, by wspierać ich aktywność.

(…) Od roku 1866 działalność Hołowackiego była otwarcie prorosyjska i „daleko wykraczała poza lingwistyczne i kulturoznawcze badania naukowe”.

Gdy w tymże roku Agenor Gołuchowski po raz drugi został namiestnikiem Galicji, ponownie wystąpił przeciwko moskalofilom i udał się do ministerstwa oświecenia w Wiedniu, by uzyskać usunięcie Hołowackiego z Uniwersytetu Lwowskiego. Premier Richard Belcredi nieoczekiwanie sprzeciwił się temu, przypuszczalnie wskutek interwencji ambasadora rosyjskiego w Wiedniu. Jednak „Gołuchowski nakazał przeprowadzenie w domu Hołowackiego dwóch rewizji, w wyniku których zarekwirowano ok. 60 listów, w tym pismo warszawskiego kuratora oświaty w sprawie wyjazdów absolwentów Uniwersytetu Lwowskiego do Rosji (…). Hołowacki protestował przeciwko działaniom policji, twierdząc, iż wyjeżdżający z Austrii nie są przez niego nakłaniani do tej decyzji, a kraj opuszczają legalnie”. Protest wystosował również senat uczelni, jednak Gołuchowski wstrzymał go, a następnie nakazał władzom uniwersytetu przeprowadzenie postępowania dyscyplinarnego. Uzyskał także od premiera Belcrediego potwierdzenie decyzji o tymczasowym zawieszeniu Hołowackiego w prawach profesora.

Postępowanie dyscyplinarne na Uniwersytecie Lwowskim zakończyło się przyznaniem racji Hołowackiemu. „W czasie przesłuchania przed (…) komisją duchowny oskarżył (…) tłumacza zarekwirowanych mu dokumentów o świadome sfałszowanie ich przekładu na niemiecki tak, by stworzyć wrażenie agitacji prorosyjskiej. Zwracając się do Niemców zasiadających w komisji (stanowiących w niej większość) argumentował, iż jeśli uniemożliwi się pracę jego katedry, cały uniwersytet zostanie opanowany przez Polaków”. W tym okresie życia Hołowacki doszedł do wniosku, iż jakakolwiek współpraca polsko-ukraińska nie jest możliwa i zapisał prorocze słowa: „Z Polakami nie da się natomiast żyć. Dotąd prowadzono z Polakami zawziętą walkę, nie da się znaleźć z nimi modus vivendi. Ten gordyjski węzeł przetnie chyba rosyjski miecz!”.

„W roku 1867 jako reprezentant Rusi Czerwonej Hołowacki udał się do Rosji na wystawę etnograficzną, na którą gromadził eksponaty przedstawiające życie Rusinów galicyjskich. Został przyjęty z wielkim szacunkiem, przedstawiany jako męczennik za sprawę jedności wszystkich narodów wschodniosłowiańskich”.

11 maja uczestniczył w Świętej Liturgii w soborze św. Izaaka w Petersburgu. Rozmawiał z metropolitą petersburskim Izydorem, a 14 maja spotkał się z samym carem Aleksandrem II. Wiedział, że jest obserwowany przez agentów austriackich, ale wygłosił kilka przemówień, „których myślą przewodnią była jedność ziem dawnej Rusi Halickiej i Rosji. Zapewniał, iż ludność Galicji pragnie zjednoczenia z Imperium Rosyjskim”. Po powrocie do Galicji został ponownie oskarżony przez prasę o nielojalność wobec władz austriackich. Pojawiły się też pogłoski, że już otrzymał propozycję pracy na uniwersytecie w Petersburgu lub Odessie. W takiej atmosferze Hołowacki przeniósł się z rodziną ze Lwowa w góry pod Kołomyją. „Podjął ostateczną decyzję o emigracji do Rosji. Był przy tym przekonany, iż aneksja Galicji do tego kraju jest sprawą przesądzoną i nastąpi najpóźniej w ciągu dekady”.

W Wilnie 31 lipca 1868 r. cała rodzina Hołowackich złożyła „w cerkwi św. Mikołaja przysięgę na obywatelstwo rosyjskie”, a po zrzeczeniu się przez Hołowackiego święceń kapłańskich, „7 września w Soborze Zaśnięcia Matki Bożej Hołowaccy dokonali przed ks. Joannem Borzakowskim zmiany wyznania na prawosławne”.

W Rosji Hołowacki „utrzymywał kontakt korespondencyjny z moskalofilską prasą ukraińską w Galicji. Z czasem stał się nie tylko zwolennikiem unifikacji języka ukraińskiego i rosyjskiego, ale i uczynienia tego ostatniego wspólnym językiem wszystkich Słowian”. W 1878 r. „wydał w Moskwie trzy tomy zebranych w młodości utworów zatytułowany Pieśni ludowe Rusi Halickiej i Węgierskie. Otrzymał za tę pracę złoty pierścień z rubinami i brylantami oraz Nagrodę Uwarowowską z gratyfikacją 500 rubli. Władze carskie nadały mu również ordery św. Stanisława I stopnia i św. Anny I stopnia.

Zmarł 13 maja 1888 r. w Wilnie i został pochowany na miejscowym cmentarzu prawosławnym. W jego pogrzebie udział wzięli wszyscy najważniejsi przedstawiciele rosyjskiej elity miasta, w tym generał-gubernator wileński Iwan Kochanow. Obecna była również delegacja [moskalofilów – S. O.] z Galicji, która złożyła na grobie wieniec z napisem „Swemu Łomonosowowi od Rusi Czerwonej”. Tak zakończyła się droga życiowa jednego z twórców Ruskiej Trojcy, która zapoczątkowała formowanie się nowoczesnego narodu ukraińskiego…

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Ukraiński ruch narodowy po powstaniu styczniowym” znajduje się na ss. 10–11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Ukraiński ruch narodowy po powstaniu styczniowym” na ss. 10–11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nigdy bym nie przypuszczał, że może mi być po drodze z Leninem… / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 66/2019

Nauki pedagogiczne doznały niemal śmiertelnych obrażeń, nie uznając istnienia obiektywnej prawdy. Lata lecą, zmienił się ustrój polityczny, ale duch, jeśli ma lewackie korzenie, ma podobne oblicze.

Herbert Kopiec

Było niejasno i daremnie

Nie zawsze jesteśmy zadowoleni, kiedy okazuje się, że nasze przewidywania były trafne. X Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny w Warszawie (18–20 IX 2019), mimo buńczucznych zapowiedzi liderów salonowej pedagogiki, wypowiedzianych w owsiakowym slangu (będzie się działo), zakończył się jak zawsze, czyli sztucznym entuzjazmem. W rzeczywistości było raczej niejasno i daremnie.

Inaczej być nie mogło, bo poszła w niepamięć intuicja, w myśl której „umysłowa praca uczonego polega na przyswajaniu i określaniu na swój użytek podstawowych prawd, które podług surowych zasad logiki zasługują na jego zgodę. Wychodząc od tychże prawd, wyciąga on wnioski – zawsze podług surowych zasad logiki”. Inaczej mówiąc, „jeśli ktoś działając na jakimś polu krok po kroku zgodnie z logiką osiąga szczyt prawdy, to działając krok po kroku niezgodnie z logiką, osiąga dno absurdu” („Polonia Christiana” 53/2016). Owo dno absurdu na pedagogicznym polu zostało już w gruncie rzeczy osiągnięte. Przybrało zróżnicowaną postać i sporo o niej w moich felietonach. Dość wskazać chociażby na rzekome dobrodziejstwa wynikające z rehabilitacji ambiwalencji, czyli z prawa do „skrajnego zwrotu w myśleniu”. Wciąż więc kiepsko z nadziejami na odrodzenie się zaufania w akademickiej pedagogice, o którym równocześnie wciąż wielu marzy.

Co gorsza, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że wzmiankowana wyżej sztuczność bywa przez licznych, zwłaszcza młodszych uczestników Zjazdu, nierozpoznawalna. Oddychają nią jak zatrutym powietrzem bez świadomości, że zabija to w nich wrażliwość na prawdę.

Owa sztuczność została już dawno w czasach kryzysu cywilizacyjnego/kulturowego oswojona i uznana za normę, towarzyszy bowiem kilku pokoleniom pedagogów, choć trzeba przyznać, że nie uszła uwadze liderów akademickiej pedagogiki. Występują w moich felietonach jako naukowi koryfeusze, pedagogiczne olbrzymy, agenci transformacji, humaniści i eksperci itp.

Jeden z nich (prof. Z. Kwieciński) już na otwarciu III Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego 21–23 września 1998 r. w Poznaniu słusznie zauważył, że do współczesnych znamion kryzysu cywilizacyjno-kulturowego należy m.in. „fragmentaryczność wszystkiego i sztuczność zamiast autentyczności” (Edukacja wobec nadziei i zagrożeń współczesności, s.7). Dwadzieścia lat później ów kryzys opisywany bywa za pomocą znacznie bardziej drastycznych sformułowań. Oto prof. Andrzej Nowak – konserwatywny historyk – stwierdza: „Wchodzimy w nowy etap tej cywilizacji, która zaczyna się od apelu Pica della Mirandoli: przystępujemy do zmiany natury człowieka – w kierunku bydlęcia. I współczesna szkoła coraz częściej służy temu procesowi, a nie próbuje go hamować” (Nowa cywilizacja zmienia człowieka w kierunku bydlęcia, wywiad z prof. A. Nowakiem, GP, kwiecień 2019).

Po naszymu da się powiedzieć, że na X Zjeździe Pedagogicznym psinco się działo takiego, czego by się nie dało z góry przewidzieć. Nauki pedagogiczne doznały bowiem niemal śmiertelnych obrażeń, nie uznając istnienia obiektywnej prawdy, której sensowny badacz powinien przecież poszukiwać. Jakoż nie oznacza to wcale, że pluję sobie w brodę, bo zmarnowałem czas. To oczywiste, że gdyby mnie tam nie było, nie mógłbym poinformować Szanownych Czytelników o paru sprawach, o których można jedynie powziąć wiedzę u samego źródła. Wiedza ta jest o tyle interesująca, że wiąże się ściśle z hasłem X Zjazdu Pedagogicznego: „Pedagogika i edukacja wobec kryzysu zaufania, wspólnotowości i autonomii”.

Szczupłość miejsca zezwala mi zasygnalizować zaledwie parę wątków mniej lub bardziej bezpośrednio związanych z kwestią kryzysu zaufania w środowisku akademickiej pedagogiki. Okazuje się, że jego istnienia nikt nie kwestionuje. Nie ma natomiast zgody przy próbie odpowiedzi na pytanie: kto nas tak urządził i kto za to powinien beknąć?

Moje stanowisko w tej kwestii jest Czytelnikom dobrze znane, ale słuchając wykładu prof. B. Śliwerskiego – przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN – i prof. Z. Kwiecińskiego – honorowego przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego – odniosłem wrażenie, że powinienem je skorygować. Zwróciło moją uwagę, że nasi sternicy akademickiej pedagogiki bardziej niż zwykle zajęci są ostatnio czytaniem prac innych pedagogów, sięganiem do mądrości swoich naukowych Mistrzów. Śliwerski przywołał K. Kotłowskiego i zacytował czeskiego barda Karela Kryla (1944–1994), który śpiewał, że „każda generacja ma swoją rewolucję i własną emigrację i własnych męczenników”. Czy ci męczennicy rekrutują się też z Uniwersytetu Warszawskiego? Faktem jest, że prof. Śliwerski przytoczył jeszcze jeden cytat, który odnosi się do kryzysu w funkcjonowaniu społeczności uczonych tej uczelni: „Od jakiegoś czasu jest zabawnie. Coraz więcej pracowników nie mówi sobie dzień dobry, a dawni koledzy zaczynają sobie grozić pozwami. Wszystko przez politykę i to, że wielu naukowców zaczęło ją stawiać na piedestale”. Nieprzypadkowo więc przed destrukcyjną mocą wikłania się uczonego w politykę prof. Śliwerski postanowił przestrzec, posiłkując się doświadczeniami i mądrością swojego umiłowanego Mistrza – Karola Kotłowskiego: „Jak uczył mnie mój profesor K. Kotłowski – naukowiec, który jest w strukturach władzy, już nie docieka prawdy, tylko ją głosi”. Wygląda na to, że prof. Kotłowski (1910–1988) wiedział, co mówi. Przekonują o tym dociekania naukowe prof. K. Kotłowskiego nad wychowaniem patriotycznym „w naszej socjalistycznej ojczyźnie”, pomieszczone w książce Rzecz o wychowaniu patriotycznym (Zakład Narodowy Ossolińskich, 1974).

Zanim zajrzymy do tej książki, posłuchajmy, jak zachował w swojej pamięci prof. Kotłowskiego jego wdzięczny wychowanek – prof. Śliwerski: „Wszyscy, którzy poznali go osobiście, byli pod urokiem jego niezwykłej kultury osobistej, wszechstronnego wykształcenia i jakże rzadkiej zdolności mówienia o sprawach trudnych, nawet metafizycznych, w sposób niezwykle klarowny i z troską o piękną polszczyznę. Był nie tylko wspaniałym naukowcem, ale i prawdziwie miłującym ludzi pedagogiem (…). Był bowiem wierny swojej zasadzie troski o młode pokolenie – studentów i naukowców”.

Sięgając do innego tekstu swojego Mistrza (O przyczynach upadku pedagogiki uniwersyteckiej w Polsce Ludowej, Nowa Szkoła 1957, nr 3, s. 373), prof. Śliwerski cytuje: „Wielkich pedagogów należy po prostu obarczyć obowiązkiem kształcenia pedagogicznego narybku, o wartości uczonego powinny decydować nie tylko jego dzieła, lecz i ludzie, jakich po sobie pozostawi”.

Widać najwyraźniej, że prof. Kotłowski ze swojego obowiązku wielkiego pedagoga się wywiązał. Pozostawił nam narybek w postaci rozmiłowanego w swoim Mistrzu i usiłującego go naśladować prof. Śliwerskiego.

Lenin jako autorytet naukowy

Mistrz prof. Śliwerskiego na 8 stronach rozważań wstępnych do książki Rzecz o wychowaniu patriotycznym na autorytet naukowy W. Lenina w różnych kontekstach powołał się 20 razy. W zakończeniu swojej książki napisał: „Wierzę, iż przekonałem czytelnika, że patriotyzm (…) jest do dziś potężną siłą, której nie wolno lekceważyć przy budowie społeczeństwa socjalistycznego, a nawet komunistycznego, odwrotnie – trzeba go wykorzystywać, sprzęgając nierozwiązalnie z walką ludów o wyzwolenie ekonomiczne i klasowe. Starałem się też udowodnić, że ta właśnie droga postępowania wynika z testamentu Lenina”.

Profesorowi Kotłowskiemu zawdzięczamy też m.in. znajomość tego, co Lenin myślał o tak zwanej nowej etyce seksualnej, sięgnął bowiem do źródła (W.I. Lenin, t. XXVII, 1949) i w swojej książce Lenina skrupulatnie zacytował (s. 152). Zapoznajmy się z tą impresją: „Chociaż nie jestem bynajmniej ponurym ascetą, to jednak tak zwane »nowe życie płciowe« młodzieży, a często również i dorosłych, nierzadko wydaje mi się na wskroś burżuazyjne, jest to jakby odmiana zwyczajnego burżuazyjnego domu publicznego. Nie ufam tym, którzy stale i uporczywie pochłonięci są zagadnieniami płci, tak jak fakir indyjski wpatrywaniem się we własny pępek”.

Cóż tu powiedzieć? Ten brak sympatii Lenina do osobników nadmiernie skoncentrowanych na płci nie spodoba się zapewne aktywistom LGBT. A swoją drogą nigdy bym nie przypuszczał, że może mi być po drodze z Leninem…

Dzięki prof. Kotłowskiemu polski czytelnik mógł się też dowiedzieć o walorach i licznych przewagach socjalizmu nad kapitalizmem: „Socjalizm ożywia narody, wyzwala z nich siły, których istnienia nikt dotąd nie podejrzewał, nie pozwala im zasypiać w błogostanie, podnieca i zmusza do ciągłej walki przede wszystkim z własnym zacofaniem i wszelkimi objawami swej słabości, jest wielką szansą dla wszystkich narodów, a przede wszystkim dla tych, które w kapitalizmie nie miały żadnych możliwości rozwoju”.

Mistrz prof. Śliwerskiego nie omieszkał też zauważyć, że w związku z coraz szybszym procesem laicyzacji społeczeństwa, „Bóg przestaje być skutecznym uzasadnieniem postępowania. Istnieją wszelkie podstawy, aby sądzić, że w świadomości większości Polaków zanikło już utożsamianie wyznania z narodowością, a tym samym mit o nierozerwalności losów Polski i katolicyzmu należy w naszym narodzie do przeszłości”. Z książki Kotłowskiego (chodzi o ocenę klimatu społecznego w Polsce lat 70. ubiegłego wieku) wieje entuzjazmem: „Z każdym rokiem zacierają się coraz bardziej dawne antagonizmy, które nie mają już racji bytu w nowych, socjalistycznych stosunkach produkcji. Nigdy w historii nie mieliśmy tak korzystnych warunków do wychowania w duchu patriotyzmu-internacjonalizmu jak obecnie i od nas tylko zależy, aby te warunki wykorzystać w stopniu maksymalnym” (s. 176).

Tej książki nie da się czytać

Zdarzyło się (co nie zdarza się zbyt często), że powyższego entuzjastycznego bełkotu nie wytrzymał nawet prof. B. Śliwerski. W swoim blogu (11 listopada 2016) wygarnął nieżyjącemu już mentorowi: „Po czterdziestu latach nie da się tej książki czytać jako studium o uniwersalnych przesłankach pedagogicznych, gdyż zostało ono wpisane w doktrynę marksizmu-leninizmu.

Rozprawa powinna być ostrzeżeniem dla kolejnych pokoleń, jak instrumentalnie można wykorzystać wartość patriotyzmu do zdominowania pod pozorem budowania zjednoczonej różnorodności państw podmiotu dominacji nad nimi. Może zarazem uświadamiać nam, jak dalece można za pośrednictwem oddziaływań aparatu władzy i sprzężonej z nim polityki oświatowej niszczyć tożsamość narodową w imię ideologicznie, społecznie, kulturowo, gospodarczo, militarnie a nawet wyznaniowo (ateizacja, wychowanie w światopoglądzie świeckim, antyreligijnym) globalnych interesów”.

Chciałoby się powiedzieć: Panie profesorze Śliwerski – tak trzymać! Jakoż na przestrzeni lat prof. Śliwerski poddawał swojego Mistrza zróżnicowanym zabiegom manipulacyjnym. Bywało, że bez większych ceregieli modyfikował jego życiorys naukowy. Oto w Leksykonie pod swoją redakcją stwierdził, że K. Kotłowski „krytykował teorię i praktykę wychowania socjalistycznego” (PWN, 2000, s. 105), ale dwa lata wcześniej był ostrożniejszy i napisał, że jego umiłowany Mistrz „należał do niezwykle kontrowersyjnych postaci w naukach o wychowaniu w okresie PRL, gdyż jego karierę naukową cechowała zarówno niezwykle śmiała publiczna krytyka polskich naukowców za ich prosowiecki serwilizm i pseudonaukowy żargon, jak i podjęcie się beznadziejnej próby powiązania wielkiej humanistyki z koniecznością kształcenia refleksyjnych nauczycieli i wychowania młodych pokoleń w zniewolonej Polsce” (B. Śliwerski, Współczesne teorie i nurty wychowania, Kraków 1998, s. 48).

Kotłowski identyfikuje się z założeniami wychowania socjalistycznego. Świadczy o tym m.in. odwołanie się do B. Suchodolskiego, lidera pedagogiki socjalistycznej w Polsce. „Dla pedagogiki – napisał prof. Kotłowski – nie jest najważniejsze, czym jest dziecko, lecz – jak mówi B. Suchodolski – czym być może i czym być powinno” (Aksjologiczne podstawy wychowania moralnego, 1976, s. 22). Czy można sobie wyobrazić bardziej wyraziste wyznanie wiary pedagogicznego kreatora/doktrynera?

Jedynie słuszna droga

„Wszystko wskazuje na to – pisał K. Kotłowski – że w najbliższej przyszłości należy szukać rozwiązania wielu problemów nie w indywidualizmie, lecz kolektywizmie, że nie wizja postulowana przez Rousseau realizuje się na naszych oczach, lecz wizja Marksa i Lenina” (Aksjologiczne…, s. 52). „Również w duchu marksizmu – napisał w innej swojej książce (Filozofia wartości a zadania pedagogiki, 1968, s. 203) – zaczyna się pojmować takie podstawowe pojęcia jak: demokracja, wolność, internacjonalizm i humanizm. Fakt ten musi nas napawać radością i optymizmem, utwierdzając w przekonaniu, że droga wybrana przez nas należących do obozu socjalistycznego jest słuszna, jest jedynie słuszna”.

W zarysowanym przez prof. Kotłowskiego optymistycznym kontekście wygląda na to, że lata lecą, zmienił się ustrój polityczny, ale duch, jeśli ma lewackie postępowe korzenie, ma też podobne oblicze. Choć zabrzmi to nieprawdopodobnie, rozpoznałem go w ostatnim dniu Zjazdu Pedagogicznego. Wiem, co mówię. Dysponuję narzędziem porównawczym. Bywałem za czasów PRL-u na propagandowych imprezach.

Otóż miałem poczucie, że nad zakończeniem Zjazdu unosił się znany mi z tamtego okresu osobliwy duch zdominowany cwaniacką tendencją do sztucznego wywoływania atmosfery ENTUZJAZMU. Zewsząd lała się pełna deklarowanej ufności radosna serdeczność i satysfakcja – a to z powodu, że w Zjeździe „reprezentowane były wszystkie ośrodki w kraju”, a to, że na Zjeździe osobiście pojawiła się (leciwa już) sztandarowa przedstawicielka pedagogiki socjalistycznej, prof. I. Wojnar.

Organizatorzy Zjazdu nawzajem składali sobie wyrazy szacunku, uznania, podziękowania i gratulacje. Było sporo kwiatów i zapewnień „o wyjątkowości tego jubileuszowego zjazdu, podczas którego prof. Śliwerski i Kwieciński wnieśli wiele nowych myśli”.

Z nadzieją na zwiększenie klarowności wywodu zobaczmy jeszcze, o czym mówił prof. Śliwerski, który rozpoczął swój wykład od przywołania Ucieczki od wolności Ericha Fromma (1900–1980), mieszając zapewne w głowach słuchaczy (o ile rozumieli to, co mówi, i znali poglądy E. Fromma). Przypomnijmy zatem, że Fromm, którego myśli (o zgrozo!) podobają się wielu katolikom, należy do czołowych przedstawicieli lewicy intelektualnej (Nauki o wychowaniu w Polsce w XX wieku, Kielce 1998). Ale tego słuchacze od prof. Śliwerskiego się nie dowiedzieli. Tymczasem znany z zachwalania tzw. religii humanistycznych Fromm przekonywał, że nie chodzi w nich o „głos autorytetu, lecz własny głos człowieka. W religiach humanistycznych – pisał – nie ma głosu Boga w nas, czyli sumienia, lecz tylko głos jednostki jako boga”. Fromm twierdzi, że jednostka może sama kreować normę. W Szkicach z psychologii religii pisał: „W istnieniu ludzkim istotny jest fakt, że człowiek wyłonił się ze świata zwierząt. Człowiek stworzył nowy świat rządzony własnymi prawami i własnym przeznaczeniem. Patrząc na swoje dzieło – indoktrynował E. Fromm – może powiedzieć, że zaprawdę jest ono dobre”.

Co istotne, Fromm dowodził, że w humanistycznych nurtach religii „nie ma ducha nienawiści i nietolerancji”, bo one rzekomo „patrzą na właściwą człowiekowi skłonność człowieka do gwałcenia norm życia ze zrozumieniem i miłością, a nie z pogardą” (A. Ciborowska, Nasz Dziennik, 2019). Każdy przyzna, że w czasach agresywnej i nieubłaganej walki z nienawiścią dobrze się tego słucha.

Zbliżając się do końca dzisiejszej refleksji – proszę organizatorów Zjazdu, aby mi to darowali – muszę się podzielić jeszcze jednym spostrzeżeniem. Otóż przebieg końcówki Zjazdu przypominał trochę opisaną przez A. Płatonowa (1899–1951) dramaturgię kopania dołu przez proletariat, który (jak powszechnie na gruncie marksizmu było wiadomo) żyje entuzjazmem. Kopacze – przypomnijmy – ryją dół pod fundamenty wszechproletariackiego domu, pod fundamenty komunizmu.

„– Dziś sobota – stwierdził inżynier – czas kończyć(…). – Jak to kończyć? – zapytał Czyklin. – Wywali jeszcze każdy kubik albo półtora, wcześniej nie ma co kończyć. – Trzeba kończyć – sprzeciwił się kierownik odcinka. – Pracujecie już ponad sześć godzin, a jest przepis. – To przepis tylko dla elementów wycofanych – nie ustępował Czyklin – a mnie jeszcze ciutek siły się został i spać się nie wycofuję. Kto co myśli? – zapytał wszystkich. – Do wieczora daleko – stwierdził Safronow – co ma życie ginąć po próżnicy, lepiej coś zróbmy. Nie jesteśmy zwierzęta, możemy przecież żyć entuzjazmem!”.

Otóż to! Mam wrażenie, że elementy owego apelu Safronowa: „lepiej coś zróbmy” – obecne były w niektórych stwierdzeniach kończących zjazd (dyskusji, głosów, zapytań z sali nie przewidziano). „Wszyscy czekamy na zakończenie zjazdu, bo obiad czeka. Następny zjazd w 2022 roku” – poinformowali w ostatnim słowie organizatorzy. Słysząc to, szeregowy pedagogiczny proletariusz może więc spokojnie odetchnąć. Dzięki aktywności postępowych sterników akademickiej pedagogiki (zorganizują mu kolejny zjazd) nie musi się martwić, że grozi mu, iż będzie żył po próżnicy. A bardziej serio: w zarysowanym kontekście warto przywołać przypowieść, którą Jezus opowiedział swoim uczniom, gdyż nie straciła na aktualności:

„Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj?” Oczywiste jest, a zdaje się tego dowodzić także historia dotychczasowych Ogólnopolskich Zjazdów Pedagogicznych, że niewidomy nie może być przewodnikiem dla niewidomego. Niewidomego musi prowadzić ktoś, kto widzi.

PS

Wszelkie talmudyczne tłumaczenia lewoskrętnego salonu pedagogicznego o respektowaniu przez nich pluralizmu, wolności, tolerancji, demokracji itp. nie zmienią prostego faktu, że stoją oni po stronie postmodernistycznego barbarzyństwa. Przyglądając się zmienności, zygzakowatości ocen dorobku naukowego akademickiej pedagogiki, można ją ocenić mniej więcej tak, jak pewien pułkownik francuski sytuację po upadku Francji w roku 1940: „Sytuacja jest poważna, ale nie beznadziejna, lub też beznadziejna, ale niepoważna; trudno się zorientować”.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Było niejasno i daremnie” znajduje się na s. 5 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Herberta Kopca pt. „Było niejasno i daremnie” na s. 5 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Igor Mazur, ukraiński działacz niepodległościowy, jest uważany przez służby rosyjskie za osobę szczególnie niebezpieczną

Igor Mazur uważa, że Polska i Ukraina powinny współpracować i ocieplać relacje, zamiast podgrzewać negatywne emocje związane z tragicznymi wydarzeniami z okresu II wojny światowej i zaraz po niej.

Mariusz Patey

Igor Mazur, ukraiński radykalny działacz niepodległościowy i narodowy został uznany przez służby rosyjskie, a także – co może dziwić – i niemieckie, za osobę szczególnie niebezpieczną. Jego nazwisko umieszczono na tzw. liście poszukiwanych przez Interpol. (…) Wielokrotnie uczestniczył w różnych działaniach na rzecz porozumienia wspólnie ze stroną polską.

Jako jeden z wielu ukraińskich i polskich działaczy narodowych i niepodległościowych podpisał deklarację, której sygnatariusze wyrazili wolę, by współpraca między Polską i Ukrainą odbywała się w pokoju, na wzajemnie korzystnych zasadach, z poszanowaniem nienaruszalności granic, integralności terytorialnej i niemieszania się w wewnętrzne sprawy naszych państw. W kwestiach historycznych nie poparł umieszczania w panteonie bohaterów narodowych swojej ojczyzny tych bojowników o niepodległość Ukrainy, którzy dopuszczali czystki etniczne jako metodę realizacji celów politycznych, uczestniczyli w ich planowaniu i realizacji; którzy mordowali ludność cywilną. Oddał hołd polskim ofiarom tych zbrodni, składając kwiaty i modląc się pod Pomnikiem Ofiar Wołynia w Warszawie.

Igor Mazur radykalizm rozumie jako konkretne działanie na rzecz swojego kraju. Chce Ukrainy wolnej i niezawisłej, zorganizowanej jako demokratyczne państwo prawa, bez patologii – korupcji, kolesiostwa i nepotyzmu. Nie akceptuje dyktatury brunatnej, czerwonej czy jakiejkolwiek innej. Działa na rzecz zbliżenia krajów i narodów Międzymorza.

Ostatnio komuś jego aktywność zaczęła przeszkadzać. Widocznie Igor Mazur psuł wizerunek nacjonalistów jako antypolskich banderowców czyhających na polski Przemyśl. Tymczasem coraz więcej patriotów ukraińskich zaczęło iść w jego ślady, nie chcąc obniżać w Polsce poziomu sympatii dla Ukrainy i Ukraińców.

Niestety ktoś jest bardzo zdeterminowany, by nie dochodziło do kontaktów środowisk patriotycznych z Ukrainy i Polski. Pojawiły się różne prowokacje uderzające z Igora Mazura. Na przykład zażądano umieszczenia go – na wniosek niemieckich antyfaszystów – na liście osób niepożądanych w strefie Schengen.

Polska ambasada, na prośbę między innymi działaczy współpracującego z Igorem Mazurem Stowarzyszenia Ruch Edukacji Narodowej, zbadała jego przypadek i nie dopatrując się szkodliwości w jego działalności, udzieliła mu wizy krajowej, by mógł kontynuować pracę na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego.

Co w tej sprawie niezwykłe, to determinacja wrogów polsko ukraińskiej współpracy. Przed jego planowanym przyjazdem do Polski został on wpisany – tym razem na wniosek Federacji Rosyjskiej – na listę poszukiwanych przez Interpol. Na szczęście Polska administracja i czynniki polityczne wykazały się przytomnością umysłu. Igor Mazur, wobec niespełnienia formalnych wymagań przez stronę wnioskującą o jego zatrzymanie, został uwolniony i mógł wrócić do domu. Jednak sprawa nie została jednoznacznie zakończona. Ciekawe, czy polski sąd, kiedy pojawią się wymagane dokumenty z FR, także wykaże zdrowy rozsądek? (…)

Pokojowa Formuła Mazura

Mając wiarę i przekonanie, że wartości wspólnoty międzynarodowej, na jakich oparta jest dotychczasowa architektura bezpieczeństwa i zasady współpracy międzynarodowej, są w dalszym ciągu żywe, proponujemy 6 punktów, które się wprost do tych zasad i wartości odwołują:

  1. Przywrócenie ukraińskiej suwerenności nad terytorium, którego nienaruszalność gwarantuje Memorandum Budapesztańskie z 1994 r., tj. Krymu i okupowanej części Donbasu.
  2. Zwolnienie jeńców i więźniów politycznych – obywateli Ukrainy przetrzymywanych przez Federację Rosyjską i nielegalne organizacje okupujące część terytorium Donbasu.
  3. Wycofanie rosyjskich wojsk i grup zbrojnych z terytoriów okupowanych.
  4. Zobowiązanie Federacji Rosyjskiej do niemieszania się w wewnętrzne sprawy Ukrainy.
  5. Wypłacenie przez Federację Rosyjską rekompensat za straty wynikłe z działań wojennych.
  6. Zobowiązanie się międzynarodowej wspólnoty państw demokratycznych do niedopuszczania:– do sytuacji, by międzynarodowe organizacje, takie jak Interpol, Rada Europy, OBWE, były wykorzystywane przez niedemokratyczne państwa do realizowania swoich politycznych interesów niezgodnie z rolą, do jakiej te organizacje zostały o powołane;
    – do praktyk ludobójstwa etnicznego i czystek etnicznych jako narzędzia polityki.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Sprawa Igora Mazura” oraz list stowarzyszenia Ruch Edukacji Narodowej do Przedstawicielstw Interpolu w Kijowie i w Warszawie znajdują się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Sprawa Igora Mazura” oraz list stowarzyszenia Ruch Edukacji Narodowej do Przedstawicielstw Interpolu w Kijowie i w Warszawie na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jakie związki chemiczne i surowce odpowiadają w rzeczywistości za zagrożenia ekologiczne w ostatnich 40 latach?

Może to strach przed ostracyzmem ze strony kolegów lub zwykła autocenzura dla zachowania tzw. poprawności naukowej nie pozwala wielu naukowcom sprzeciwić się zawężaniu nauki przez polityków do CO2?

Jacek Musiał, Karol Musiał

Gdy obserwacje przeczą uzgodnionym teoriom. Kontynuacja artykułu „Hipoteza Wrocław”

W artykule Hipoteza Wrocław. Metan i gaz ziemny przyczyną największej nowożytnej klęski ekologicznej, opublikowanym w numerze 62 „Kuriera WNET” z sierpnia 2019 roku, została zasygnalizowana szokująca hipoteza, zgodnie z którą to gaz ziemny odpowiada za globalne ocieplenie. Przywołany wykres zmian temperatury w reprezentatywnych europejskich miastach, przypominający „kij hokejowy”, na który tak chętnie powołują się akolici IPCC i interesu giełdy*) spekulującej emisjami CO2, jednak wcale nie pasuje do wykresu historii spalania węgla jako paliwa stałego, lecz wręcz wpisuje się w krzywą wzrostu spalania gazu ziemnego. Artykuł został zakończony pytaniem, czy to w ogóle jest możliwe?

Czy możliwe jest, aby to faktycznie gaz ziemny, zwany niewinnie błękitnym paliwem, a w szczególności zawarty w nim metan, był główną przyczyną klęski ekologicznej obserwowanej w ostatnich 40 latach?

Sam tylko metan ma kilka kluczowych oddziaływań na środowisko. Po pierwsze jest gazem cieplarnianym. Po drugie – wraz z innymi paliwami węglowodorowymi podczas spalania jest źródłem wody – najważniejszego gazu cieplarnianego. Po trzecie, ku zaskoczeniu wielu tych, którym wydaje się, że podczas spalania gazu ziemnego powstaje tylko „zwykła woda”, okazuje się, że gaz ziemny jest niedocenianym, cichym i podstępnym źródłem smogu, o czym będzie w osobnym artykule.

Efekt cieplarniany

O efekcie zwanym cieplarnianym napisano już ponad 10 tysięcy prac naukowych. Odpowiadać mają za niego gazy o cząsteczkach ponaddwuatomowych, co związane jest z możliwością przechwytywania przez nie promieniowania podczerwonego Ziemi i przez to opóźniać ustaloną szybkość oddawania przez Ziemię w Kosmos promieniowania, jakie Ziemia w szerszym spektrum przyjmuje od Słońca w ciągu dnia. Jakieś pół wieku temu przypisano gazom pewne współczynniki, mające charakteryzować ich zdolność do podnoszenia temperatury na Ziemi. Poprawność wyznaczenia tych współczynników budzi współcześnie wiele wątpliwości, przyjmowane są jednak wciąż bezkrytycznie za twarde dane wyjściowe do tworzenia modeli klimatycznych i na tej bazie powstały setki, jeśli nie tysiące lepszych lub gorszych prac uważanych za naukowe. Ta opinia nie dotyczy baz danych HITRAN i podobnych, które służą za dobre i coraz lepsze źródło informacji dla ludzi zajmujących się spektroskopią. Jako gazy cieplarniane wymieniane są tam w kolejności: para wodna z chmurami, dwutlenek węgla, a metan dopiero na trzecim miejscu.

O niedoskonałościach tak powstałych modeli globalnego ocieplenia będzie obszerniej w osobnym artykule.

W drugiej części przywołanego na wstępie artykułu o CO2 zostały podane suche dane statystyczne, uzmysławiające, że spalanie paliw węglowodorowych przyczynia się na świecie do emisji o 40% więcej dwutlenku węgla niż spalanie węgli stałych (w dwóch miejscach we wspomnianym artykule wkradł się błąd podający Gt zamiast Mt, co jednak nie ma wpływu na końcowe wyniki i wnioski).

A może to nie CO2, lecz woda jest winowajcą globalnego ocieplenia?

Czy woda jest niewinna?

Wielu klimatologów zdaje sobie sprawę ze złożoności zjawisk termodynamicznych globu ziemskiego, a także z ogromu naszej niewiedzy w tej dziedzinie. Dla wygodnickiego uproszczenia, jakim posłużył się kiedyś Arrhenius, przyjmują, że w bilansie energetycznym wyłącznie promieniowanie gruntu z zakresu podczerwieni (a nie przewodnictwo i konwekcja ani promieniowanie atmosfery) miałoby pełnić decydującą rolę w chłodzeniu Ziemi. W swoich pracach często przytaczają teorie dotyczące CO2 pochodzące sprzed 100 lat, bagatelizując problem wpływu pary wodnej na efekt cieplarniany, wykręcając się dyplomatycznie, w stylu „wpływ pary wodnej jest bardzo złożony i trudny do pełnej interpretacji”. Czyż nie jest to ucieczka od odpowiedzialności przed przyszłymi pokoleniami, dla których spekulanci CO2 w swojej chciwości szykują deindustrializację dekarbonizacyjną w krajach, które można wyeliminować z konkurencji, lub wprost „oskubać”? Może to strach przed ostracyzmem ze strony kolegów lub zwykła autocenzura dla zachowania tzw. poprawności naukowej nie pozwala wielu naukowcom sprzeciwić się zawężaniu nauki przez polityków do CO2?

O wodzie

Opisanie właściwości wody na łamach czasopisma jest niewykonalne. O wielu ciekawostkach dotyczących wody można dowiedzieć się z fascynującej, wydanej w 2018 r. popularnonaukowej Książki o wodzie, napisanej przez zawsze uśmiechniętą polską naukowiec, dr n.fiz. Aleksandrę Kardaś. Książka ta powinna zostać przedstawiona w postaci filmowej w stylu „Galileo” lub „National Geografic”. Trudno zgodzić się z jednym tylko jej fragmentem, powołującym się na starą teorię dwutlenkowego efektu cieplarnianego i globalnego ocieplenia, z marginalizacją pary wodnej. Szkoda, bo w ten sposób świetna autorka książki swoim autorytetem poparła celebrytów, sprawiających wrażenie, jakby dostali udziały giełdy handlującej emisjami CO2. Precyzja obserwacji świata i dociekliwość naukowa pozwoliłoby Autorce na własne, lepsze hipotezy, gdyż stara, choć zgrabnie skonstruowana teoria globalnego ocieplenia, wyolbrzymiająca udział CO2, adresowana jest głównie do gimnazjalistów i polityków. W miarę zgłębiania wiedzy stara hipoteza powinna budzić coraz większe wątpliwości. W jednym z przyszłych artykułów spróbujemy wykazać nieścisłości w teorii globalnego ocieplenia od CO2 (prawdopodobnie wywodzące się z ośrodka Kondratiewa, ZSRR) i powołamy się na cytat właśnie z Książki o wodzie.

Amatorzy sensacji (ostrzegamy widzów nieodpornych na pseudonaukowe fake newsy) obejrzeć mogą film Woda – wielka tajemnica. To rosyjska produkcja z 2006 roku, którą można nazwać naukowopodobną, zbudowaną na podstawie sensacyjnych doniesień naukowych przeplatanych z informacjami prawdziwymi, hipotezami i przeinaczeniami, pochodzącymi głównie od rosyjskich uczonych, a dla wzmocnienia wiarygodności podpartą kilkoma zagranicznymi tzw. autorytetami. Film do złudzenia przypomina sensacje o globalnym ociepleniu, jakie kiedyś z radzieckich wojskowych instytutów wyciekły na Zachód.

Czy woda może szkodzić?

Woda –jako podstawowy i niezbędny składnik życia i jego środowiska – na pozór wydaje się być przyjaznym, a przynajmniej obojętnym związkiem chemicznym. Człowiek dorosły w naszym klimacie wypija przeciętnie 2,5 l wody na dobę. Jej niedobór dla organizmu może być tragiczny w skutkach. Okazuje się, że jej nadmiar czasem także.

Szwajcarsko-austriacko-niemiecki przyrodnik i lekarz – Filip Paracelsus (1493–1541) zapisał się w historii między innymi sentencją: „Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka decyduje, czy dana substancja nią jest, czy nie jest”.

Gdy organizm jest zdrowy, sam reguluje ilość przyjmowanych i wydalanych płynów. Przewodnienie wiąże się z konkretnymi stanami chorobowymi, jako skutek, ale i jako przyczyna. Powiązane tematy to: nadmierne, patologiczne przyjmowanie płynów – polidypsja, zaburzenia elektrolitowe, nieprawidłowe przesunięcie płynów ustrojowych pomiędzy tkankami i narządami, zaburzenia wydalania płynów, zatrucie wodne. Do przewodnienia może doprowadzić ktoś z zewnątrz, jeśli ingeruje w organizm człowieka, np. podając nieadekwatną do potrzeb ilość płynów w kroplówce. W skrajnych przypadkach zaburzenia płynowe mogą być śmiertelne.

Potraktujmy naszą planetę jako organizm. Przez kilka miliardów lat ustalał się w biosferze poziom równowagi wieloczynnikowej, dotyczący składu chemicznego, parametrów fizycznych, otoczenia biologicznego, a ten znany nam – ludzkości – kształtował się w ostatnich kilkudziesięciu tysiącach lat. Skład i funkcjonowanie istot żywych odzwierciedla ziemskie środowiska, w tym np. ewolucyjne (świetne dostosowanie ras człowieka do klimatów, w jakich się rozwinęły). Biorąc pod uwagę różnorodność środowisk życia człowieka, ten optymalny stan mieści się we względnie szerokich granicach. Liczne mechanizmy stabilizujące, zwane ogólnie buforami (nie tylko o te chemiczne tu chodzi), zapewniają niewielkie tylko odchylenia od stanów średnich. Do najważniejszych czynników należy woda ze swoimi szczególnymi właściwościami fizycznymi i chemicznymi. Co się jednak może stać, jeśli w jakimś przedziale ziemskich zbiorników nastąpi przesunięcie istotnych mas wody? Nie przypadkiem wcześniej została wymieniona podobna sytuacja w organizmie człowieka.

Ile wody może dostarczać spalanie paliw węglowodorowych?

W artykule Dwutlenek węgla po ludzku cz.I („Kurier WNET” nr 64, październik 2019) zostało wykazane, ile podczas spalania paliw węglowodorowych zużywa się tlenu, ile powstaje CO2, i zostało to porównane do spalania węgli stałych, z wnioskiem, że w skali globalnej za większą część emisji dwutlenku węgla odpowiada spalanie paliw węglowodorowych.

W numerze 62 „Kuriera WNET” (Hipoteza Wrocław) została przedstawiona zależność czasowa i ilościowa tendencji wzrostowej temperatury przygruntowej warstwy troposfery i wielkości wydobycia gazu ziemnego. Pytanie: jak to jest możliwe? Wiarygodnym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy wydaje się przypisanie decydującej roli pary wodnej powstającej podczas spalania paliw węglowodorowych. To nie jedyny spośród kilku negatywnych skutków uwalniania gazu ziemnego. W tym miejscu zwolennicy zwiększenia obciążeń społeczeństw spekulacjami emisjami CO2 mogliby odtańczyć taniec zwycięstwa pod hasłem np. „wreszcie złapaliśmy autorów tej serii artykułów na niekompetencji, bo nie wiedzą, że zwiększanie ilości gazów cieplarnianych wpływa na efekt cieplarniany w sposób logarytmiczny; nie znają równania Clapeyrona”. Podobne, mało dociekliwe są np. argumenty na poziomie bloga Skeptical.

Skoro jednak obserwacje przeczą starej, „CO2-centrycznej” teorii, to nie można tego faktu zbywać odpowiedziami ludzi zanadto pewnych siebie, lecz trzeba pilnie znaleźć wyjaśnienie!

Może zjawisk znanych ze spektroskopii nie można wprost transponować na atmosferę, jak spekulował swojego czasu Arrhenius? Może to wszystko działa jeszcze inaczej? Szerzej na ten temat postaramy się napisać w przyszłości.

Globalne ocieplenie – water impact

Poniżej przedstawione są wyliczenia, które mogą się wydać spekulacjami, jednak zapewniamy, że luki zawarte w tym ciągu rozumowania nie są większe od luk, jakie można wykazać w popularnej wciąż jeszcze w Starym Świecie teorii globalnego ocieplenia od CO2.

Przyjmujemy, że ze spalania trzech grup paliw powstaje (na podst. KOBIZE: Wartości Opałowe i Wskaźniki Emisji CO2 do raportowania w ramach Systemu Handlu Uprawnieniami do Emisji za rok 2018) odpowiednio: z ropy naftowej 72kg/GJ, z gazu ziemnego 56 kg/GJ i z węgla (około) 100 kg/GJ. Na podstawie danych BP z 2019 roku za rok 2018, ropa naftowa dostarczyła 1,95x1020J energii, gaz ziemny 1,39x1020J i węgiel 1,58x1020J. Przyjmując, że ze spalania wymienionych grup paliw, wody H2O dostarczają odpowiednio: ropa naftowa 0,03 kg/MJ, gaz ziemny 0,038kg/MJ i węgiel 0,003 kg/MJ (pomijamy w tym miejscu, na razie, uwalnianie pary wodnej w chłodniach kominowych). Wyliczone ilości CO2 wynoszą odpowiednio: z ropy naftowej 1,4x1010t, z gazu ziemnego 0,8x1010t i z węgla 1,6x1010t, oraz H2O: z ropy naftowej 6x109t, z gazu ziemnego 6x109t i z węgla 0,6x109t. Nie wchodzimy w szczegóły nowoczesnych instalacji kondensacyjnych. Okazuje się, że spalanie tych trzech grup paliw dostarcza odpowiednio (za 2018 rok) 54% objętościowych CO2 i 46% objętościowych pary wodnej, co zostało przedstawione na diagramie kołowym „Objętości gazów cieplarnianych: CO2 i H2O powstających podczas spalania 3 głównych paliw (gaz ziemny, ropa naftowa, węgiel)”.

Ten wykres nie robi wielkiego wrażenia, bo i tak nieco więcej powstaje CO2 niż H2O. Ale po raz pierwszy uzmysławia to, że „nie tylko CO2”. Wyliczenia dostarczają też informacji, że spalanie paliw węglowodorowych odpowiada za emisję 95% wody powstającej ze spalania wszystkich paliw kopalnych. Już obecnie ilość powstających cząsteczek H2O ze spalania wszystkich trzech grup paliw jest zbliżona do CO2, a ze względu na rosnące zużycie gazu ziemnego te proporcje wkrótce mogą się okazać jeszcze mniej korzystne dla klimatu. Jak to się przekłada na efekt cieplarniany?

Na próżno szukać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „o ile silniejszy jest efekt cieplarniany H2O niż CO2?”. Można tylko szacować, w zależności od przyjętych kryteriów.

Można powoływać się na wartości podawane przez różnych autorów i oprzeć się na „eminence based science”. Tak jest z porównaniami efektu cieplarnianego powodowanego przez metan wobec dwutlenku węgla, gdzie w literaturze można znaleźć wartości od 20x do ponad 120x. Nie znajdzie się też takiej odpowiedzi w bazach typu HITRAN. Można bardzo zgrubnie próbować szacować, biorąc z tych baz dane pomocne w technice spektroskopowej lub w projektowaniu laserów gazowych, warto wszakże zauważyć, że np. dopiero od niedawna można znaleźć tam informacje o wpływie na pasma pochłaniania innych, „towarzyszących” gazów (i to zaledwie kilku). A gilotyna podatkowa już dawno, na podstawie fałszywych oskarżeń, skazała dwutlenek węgla na karę śmierci. Może tylko zasygnalizujemy, że na tzw. poszerzenie pasm absorpcyjnych mają wpływ masa optyczna (w uproszczeniu – ilość badanego gazu), ciśnienie gazu, obecność pól wektorowych, np. elektrycznego i magnetycznego, obecność innych gazów (towarzystwo), jonizacja, pH, obecność izotopów. Wpływ wymienionych czynników próbuje się opisywać równaniami półempirycznymi (prekursorem był genialny fizyk holenderski Henryk Lorentz, 1853–1928) z odpowiednimi współczynnikami, które same obowiązują tylko w określonych, ograniczonych, zwykle dość wąskich warunkach, lecz są bardzo pomocne w zastosowaniach laboratoryjnych i technicznych. Nie są to jednak wystarczające dane pozwalające na wiarygodne porównanie head-to-head tzw. wymuszenia radiacyjnego różnych gazów cieplarnianych w jakże złożonej atmosferze ziemskiej (vide wymieniony powyżej metan i 500% niepewności współczynnika od 20 do 120). Nie jest to jedyny powód, dla którego nie można doświadczeń spektroskopowch wprost, bezrefleksyjnie ekstrapolować na atmosferę, chociażby z uwagi na przemiany fazowe wody i obecność chmur.

Przyjmujemy hipotetyczne współczynniki dla pary wodnej – scenariusze: a. para wodna tylko 2,5x silniejsza od CO2; b. para wodna tylko 5x silniejsza od CO2 i c. para wodna 20x silniejsza od CO2. Przez skromność powstrzymamy się od zastosowania wyższych współczynników.

Obliczony w ten sposób wpływ spalania 3 głównych paliw został przedstawiony na trzech kolejnych diagramach kołowych, gdzie tym razem uderzający jest nieporównanie większy efekt cieplarniany powodowany przez spalanie paliw węglowodorowych.

 

Bardzo ważne jest jeszcze kolejne, bezpośrednie porównanie gazu ziemnego i węgla. Gaz ziemny obecnie dostarcza już tylko 12% mniej energii niż węgiel. Wkrótce te wielkości się odwrócą. Tabela przedstawia wyliczenia zsumowanego efektu cieplarnianego dla gazu ziemnego i węgla w przypadku trzech scenariuszy (współczynników).

 

Kolejne diagramy słupkowe przedstawiają, o ile mniejszy jest efekt cieplarniany powodowany przez spalanie węgla w porównaniu do spalania gazu ziemnego w tychże scenariuszach. Czy to wystarczająco wyjaśnia przedstawioną w hipotezie Wrocław niezgodność dotychczas obowiązującej, „CO2-centrycznej” teorii z obserwacjami?

Jeśli emisja gazów cieplarnianych, a teraz, jak się okazuje – głównie pary wodnej, ma faktycznie istotny wpływ na zmianę klimatu i jeśli ta zmiana miałaby być tak straszna, jak to w swoim czarnowidztwie przedstawiają animatorzy IPCC oraz spekulanci świadectwami emisyjnymi (i przy okazji gazem ziemnym), to jaka jest perspektywa dla świata? W nr. 60 „Kuriera WNET” z czerwca 2019, w artykule Dobrobyt a energia przedstawiliśmy implikacje i powiązania. Na świecie nie ma chętnych do cofnięcia się z poziomem życia do najbiedniejszych krajów z konsumpcją energii sprzed 2000 lat.

Co więcej, obserwowane ocieplenie klimatu powoduje, że gaz ziemny z rejonów podbiegunowych zaczyna się ulatniać i albo ulegnie on bezpowrotnej, samoistnej stracie do atmosfery, albo państwa, dla których ten gaz ziemny jest potencjalnym źródłem dochodu, zdążą go jeszcze dobrze sprzedać, zanim się ulotni lub zanim jego ceny krytycznie spadną (Gaz ziemny gorący towar, „Kurier WNET” nr 61, lipiec 2019 ). Długo nie da się ukrywać, jak poważnym gazem cieplarnianym jest para wodna i jakie zagrożenia dla klimatu (w istniejącej narracji, że globalne ocieplenie miałoby być katastrofą) niesie wydobycie i spalanie gazu ziemnego.

Cykl hydrologiczny

W tym miejscu trzeba przytoczyć pewne liczby, aby Czytelnik miał wyobrażenie o problemie. Masa atmosfery to 5×1015 ton. Ilość wody na Ziemi to 1,4×1018 ton. Z tego w atmosferze jest 1,4×1013 ton, czyli 10-5, czyli 0,0001% całkowitej wody. Ten niewielki odsetek wody pełni kluczową rolę w cyklu hydrologicznym i w kształtowaniu klimatu. Tylko spalanie paliw kopalnych dostarcza do atmosfery rocznie 1,3×1010 ton wody, czyli 0,1% wody zawartej w atmosferze. Na pozór – mało. Czy mało? – będzie opisane w jednym z kolejnych artykułów poświęconym właśnie cyklowi hydrologicznemu.

To nie ostateczny argument

Być może przedstawiona hipoteza zawiera pewne luki. Niektóre są pozorne i mogą od Czytelnika wymagać głębszych przemyśleń. Dokładniejsze wyjaśnienia nie mieszczą się w ramach tego miesięcznika. Nieścisłości te jednak są mniejszego kalibru aniżeli te, które można wykazać w wyolbrzymionej kondratiewowskiej teorii globalnego ocieplenia od dwutlenku węgla. Przedstawiona hipoteza Wrocław wydaje się o wiele lepiej odzwierciedlać rzeczywistość.

Czy faktycznie to gazy cieplarniane z wodą na czele odpowiadają za obserwowany wzrost temperatury na podobieństwo „kija hokejowego”, tak jak to zostało przedstawione w Hipotezie Wrocław, czy to tylko koincydencja innych przyczyn – zamierzamy opisać w kolejnych, może mocniejszych nawet hipotezach, konkurencyjnych dla hipotezy „CO2-centrycznej”.

W międzyczasie jeszcze będą poruszone nieopisane dotychczas, negatywne oddziaływania gazu ziemnego na środowisko i nasze zdrowie oraz uzupełnione informacje o CO2 i groźnych pomysłach animatorów IPCC zatapiania tego gazu w oceanach.

Czy w świetle przedstawionych faktów uczciwe są działania polityków (lobbystów?), którzy próbują narzucić niesprawiedliwe ciężary społeczne w postaci horrendalnych podatków za prawo emisji CO2? Należy przypomnieć, że koszty obciążające fabryki i elektrownie w rozrachunku i tak są przerzucane na ostatecznych konsumentów („Kurier WNET” nr 56 i 57, luty, marzec 2019). To może być i śmieszne, i tragiczne.

Czy to jest element nowoczesnej, hybrydowej wojny gospodarczej na wyniszczenie przeciwnika, z włączeniem machiny propagandowej i paranauki? Czy chciwi macherzy od handlu emisjami doraźny, potężny zysk, budowany na półprawdach ekologicznych cenią ponad dobro i zrównoważony rozwój miliardów tych, których powinni traktować jako swoich bliźnich?

*) W Unii Europejskiej, po sprowokowaniu Wielkiej Brytanii do Brexitu i praktycznej marginalizacji londyńskiej giełdy ICE, dominującą giełdą handlującą uprawnieniami do emisji CO2 staje się Giełda EEX w Lipsku (dawne NRD) – European Energy Exchange AG. Giełda ta, poza dotychczasowym, bardzo pożytecznym i niezbędnym zakresem handlu energią elektryczną i gazem ziemnym, przejmuje właśnie handel emisjami CO2, co w perspektywie kilku lat daje możliwość astronomicznego wzrostu obrotów świadectwami z kilkunastu miliardów € do rzędu bilionów € oraz potencjalnej możliwości eliminacji z rynku tych rodzajów energii lub surowców energetycznych, którymi sama aktualnie nie handluje, np. węgla lub ropy naftowej.

Artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Gdy obserwacje przeczą uzgodnionym teoriom” znajduje się na s. 9 i 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Gdy obserwacje przeczą uzgodnionym teoriom” na s. 9 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Uroczystość uczczenia powstańców w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu w 100 rocznicę wybuchu I powstania śląskiego

Oderwanie od Niemiec Śląska Opawskiego, a w wyniku powstań śląskich części Śląska Górnego – było pierwszym etapem procesu cofania odwiecznego, germańskiego „drang nach osten”. Dokonał tego śląski lud.

Stanisław Florian

W Łaźni Łańcuszkowej przy kompleksie zabudowań dawnej kopalni „Królowa Luiza” na terenie Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu przewodnicząca Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ Solidarność ʼ80 przy JSW KOKS SA, Irena Przybysz, zorganizowała 22 listopada 2019 r. uroczyste spotkanie z okazji stulecia wybuchu powstań śląskich.

W spotkaniu wzięło udział ponad 80 osób – członków MOZ NSZZ Solidarność ʼ80 z JSW KOKS SA. Na zaproszenie organizatorów spotkanie uświetnili swoją obecnością: Jadwiga Wiśniewska – Europoseł PiS, Barbara Dziuk – Poseł PiS, Waldemar Andzel – Poseł PiS (dojechał na spotkanie w drugiej części), Krzysztof Sitarski – Poseł VIII kadencji, najpierw Kukiz’15, później PiS; Adam Słomka – działacz niepodległościowy ze środowiska KPN-Obóz Patriotyczny, Dariusz Czech – przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność ʼ80 oraz przedstawiciele Zarządu JSW KOKS SA z Prezesem Robertem Małłkiem na czele.

Spotkanie, które sprawnie poprowadził Marek Filas, rozpoczęło się odśpiewaniem hymnu państwowego i hymnu górniczego. Po powitaniu przybyłych gości przez Irenę Przybysz Roman Adler – historyk kultury pracy na Śląsku, członek NSZZ Solidarność ʼ80 w Okręgowym Inspektoracie Pracy w Katowicach – przedstawił prezentację zatytułowaną Powstania Śląskie a tradycje kultury pracy na Górnym Śląsku – gawęda trochę rodzinna.

Prelegent nie tylko skrótowo przypomniał przebieg powstań, ale zwrócił uwagę na ich szczególne znaczenie i specyfikę: po 570 latach od pokoju w Namysłowie (1348 r.) polskość na Śląsku, mimo germanizacji, była tak żywa, że polscy Ślązacy gotowi byli przelać krew, żeby się połączyć z Polską.

W tym sensie powstania śląskie wyróżniają się spośród innych powstań polskich, które miały miejsce na ziemiach wchodzących do 1795 r. w skład I Rzeczypospolitej. Podbój większości Śląska w latach 1740–1763 przez Prusy i oderwanie ich od Korony Królestwa Czech Habsburgów rozpoczęły zabory pozostałych ziem, zamieszkałych przez ludność polską, a bez zaboru Śląska, Pomorza Gdańskiego i Wielkopolski w 2 połowie XVIII w. militaryzm junkrów i biurokracji Prus nie miałby demograficznych i gospodarczych podstaw mocarstwowości. Dlatego oderwanie od Niemiec Śląska Opawskiego (przez Czechosłowację), a w wyniku powstań śląskich części Śląska Górnego – było pierwszym etapem procesu cofania odwiecznego, germańskiego „drang nach osten”. Dokonał tego śląski lud: chłopi i robotnicy nauczeni solidnej pracy, dbania o rodzinę, trwania przy wierze przodków, ale wyszkoleni w armii pruskiej. (…)

Roman Adler zachęcił uczestników spotkania, aby zmobilizowali swoje rodziny i znajomych do sprawdzenia, czy w ich domach nie zachowały się dokumenty dotyczące powstańców śląskich. Wskazał możliwe sposoby podtrzymywania pamięci o nich. (…)

W drugiej części spotkania uczestnicy przy muzyce mogli wziąć udział w konkursie na temat powstań śląskich i zatańczyć, kultywując najlepsze tradycje patriotycznych spotkań na Śląsku.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Cześć pamięci Powstańców Śląskich” znajduje się na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 23 stycznia 2020 roku!

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Cześć pamięci Powstańców Śląskich” na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Za komuny ZOMO pałowało protestujących przeciw podwyżkom cen. Dzisiejsze metody podwyższania opłat są podobne

Rada Miasta Bielska-Białej uchwaliła w spokoju i pełnej harmonii drastyczną, niemal stuprocentową podwyżkę opłat za wywóz śmieci, a strażnik, który mnie przyduszał, śmiał się ze mnie do rozpuku!

Rajmund Pollak

Cały Ratusz był od rana wypełniony funkcjonariuszami Straży Miejskiej uzbrojonymi w czarne pały i paralizatory elektryczne! Gdy Przewodniczący odczytał projekt uchwały o drastycznej podwyżce podatku od nieruchomości, a Pan Prezydent Klimaszewski z władczą gorliwością uzasadniał, że to dla dobra mieszkańców, zaprotestowałem, stwierdzając, że jako mieszkaniec jestem przeciwny takiej podwyżce.

Stolarz okrągłostołowy, pełniący obecnie jedną z najwyższych funkcji w mieście, natychmiast doniósł Straży Miejskiej, że ma uciszyć wszelkie protesty.

Otrzymałem słowne ostrzeżenie od samego Sekretarza Miasta, że mam być cicho, bo w programie Sesji z dnia 19 XI 2019 roku nie ma punktu dotyczącego jakichkolwiek protestów przeciw podwyżkom cen!

W następnym punkcie programu Pan Janusz Okrzesik z posłuszną mu większością Rady Miejskiej uchwalił następne podwyżki – tym razem podatku od środków transportu dla przedsiębiorców, które w praktyce uderzą w małe firmy.

Gdy z kolei wiceprezydent Bielska-Białej wciskał radnym (bezradnym?) ciemnotę o konieczności niemal stuprocentowej podwyżki opłat za wywóz śmieci, uzasadniając to wymogami postawionymi rzekomo przez Rząd RP, ośmieliłem się głośno stwierdzić, że czytałem przedmiotowy akt prawny i nie ma tam wymogu stuprocentowej podwyżki cen!

Wtedy Przewodniczący Janusz Okrzesik wydał Prezydentowi Miasta ustne polecenie, że ma zarządzić rozwiązanie siłowe.

Jarosław Klimaszewski, jako polityk lojalny wobec stolarzy Okrągłego Stołu, natychmiast wydał rozkaz do podjęcia szturmu na galerii. Zostałem brutalnie zaatakowany przez czterech uzbrojonych funkcjonariuszy Straży Miejskiej Bielska-Białej, z których trzech unieruchomiło mi ręce, a czwarty wskoczył mi na plecy i zaczął mnie przyduszać, zakładając nelsona jak w klatkach walki MMA. (…)

Zatem mamy okrągłostołową demokrację w Bielsku-Białej, a kto jest przeciwko podwyżkom cen, to albo go wyrzuci z Ratusza Straż Miejska, albo mu zakneblują usta groźbą wyrzucenia z pracy!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Drakońskie podwyżki w Bielsku-Białej uchwalone drakońskimi metodami” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 23 stycznia 2020 roku!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Drakońskie podwyżki w Bielsku-Białej uchwalone drakońskimi metodami” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego