KPCh może osłabić atrakcyjność demokracji i kapitalizmu, jeśli pokaże światu, że chiński reżim radzi sobie z kryzysem

Kierując propagandę na Stany Zjednoczone, KPCh odciąga uwagę od siebie, co umożliwia jej złamanie niektórych z ostatnich umów z Waszyngtonem w sprawie inwestycji handlowych i własności intelektualnej.

Bowen Xiao

Otrzymane przez „The Epoch Times” wewnętrzne dokumenty chińskich władz zwracają uwagę na to, w jaki sposób reżim celowo zaniżał liczbę przypadków wirusa KPCh i cenzurował dyskusje o wybuchu epidemii, czym przyczynił się do rozprzestrzeniania się choroby, która, jak obecnie potwierdzono, zainfekowała ponad 715 000 osób na całym świecie [w dniu publikacji artykułu w języku polskim – przyp. redakcji].

Podporządkowane władzy komunistycznej media i chińscy urzędnicy wzmacniali teorie spiskowe popularyzowane w mediach społecznościowych takich jak Twitter, w których twierdzono ostatnio, że pochodzenie wirusa nie jest znane lub że pochodzi od wojska USA, lub że wysiłki KPCh na rzecz powstrzymania wirusa dały reszcie świata czas i pozwoliły się przygotować.

Media będące tubą reżimu, z których wiele ma anglojęzyczne strony internetowe, rozpowszechniały te teorie niemal codziennie, a w niektórych artykułach nawet grożono bezpośrednio Stanom Zjednoczonym, np. w artykule redakcyjnym w Xinhua z 17 marca, w którym stwierdzono: „Strona amerykańska winna natychmiast poprawić swoje niewłaściwe zachowanie […] nim będzie za późno”. Chociaż chińskim obywatelom nie wolno korzystać z Twittera, to na tej platformie aż roi się od botów, które szerzą propagandę broniącą reżimu komunistycznego oraz atakującą Stany Zjednoczone. Rzecznik Twittera nie odpowiedział na prośbę o komentarz na temat tego, czy firma wie o botach i czy planuje je usunąć.

Kolejna narracja zyskująca popularność w amerykańskich mediach podtrzymuje, że nazywanie patogenu „wirusem z Wuhan” jest rasistowskie, pomimo faktu, że media władzy komunistycznej same używały tego terminu, np. Xinhua, „Global Times” i nie tylko.

Wcześniejsze choroby, takie jak ebola, zika, wirus zachodniego Nilu, choroba z Lyme (w polskim piśmiennictwie częściej nazywana boreliozą – przyp. redakcji) i grypa hiszpanka zostały nazwane od miejsca pojawienia się wirusa. (…)

Chiny chcą być postrzegane jako odpowiedzialny gracz na arenie międzynarodowej, który może skutecznie przyczynić się do rozwiązania problemów światowych. Wykazując skuteczność krajowego systemu zarządzania, Pekin może osiągnąć swój cel, polegający na zmianie światowego ładu, i promować chiński model jako warty naśladowania przez kraje rozwijające się. Jeśli reżim z powodzeniem zaprezentuje się jako ten, który skutecznie radzi sobie z kryzysem, to „KPCh może jeszcze bardziej osłabić atrakcyjność demokracji i kapitalizmu na całym świecie.

Władze Chin aktywnie szerzą wśród własnych obywateli propagandę na temat wirusa. 11 marca amerykański doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien powiedział podczas przemówienia w waszyngtońskim think tanku Heritage Foundation, że reżim początkowo usiłował cenzurować lekarzy, którzy próbowali mówić o wybuchu epidemii, „aby wiadomości na temat wirusa nie zostały ujawnione”. Prawdopodobnie kosztowało to społeczność świata dwa miesiące [które można było przeznaczyć] na reakcję.

Cały artykuł Bowen Xiao pt. „Globalna kampania dezinformacyjna” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Bowen Xiao pt. „Globalna kampania dezinformacyjna” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mamy prawdziwy wielki post. Trudności weryfikują ludzi i instytucje / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 70/2020

WHO potrzebowała prawie dwóch miesięcy, by ogłosić, że skala zarażeń koronawirusem jest już pandemią; zapewne zajmowała się wytycznymi dla edukacji antydyskryminacyjnej kolejnych 50 nowych płci.

Jadwiga Chmielowska

Kwiecień – miesiąc Wielkiego Postu – oczekiwania na Zmartwychwstanie. Mamy teraz prawdziwy wielki post. Zamilkły dyskoteki i huczne zabawy, świat pogrążył się w zadumie nad sensem, kruchością i marnością życia. Szkoda, że dopiero teraz.

Czasy trudne weryfikują ludzi i instytucje. Światowa Organizacja Zdrowia, która zajmowała się wychowaniem seksualnym przedszkolaków, całkowicie nie zdała egzaminu w walce ze światową epidemią.

Powtórzyła w swoim oświadczeniu 14.01. 2020 r. wersję Pekinu z 31.12. 2019 r. o przypadkach „nieznanej choroby, co do której nie ma przesłanek, że roznosi się z człowieka na człowieka”.

Zamknięto targ rybny w Wuhan jako źródło problemu. Zignorowano władze Tajwanu, które przekazały WHO już 31.12. 2019 r. informację, że wirus jednak może się roznosić między ludźmi. WHO wiedziała, że 13.01. 2020 r. rozpoznany został pierwszy znany przypadek zachorowania na covid-19 poza Chinami, w Tajlandii. Od tego czasu wirus przenikał do kolejnych państw. WHO potrzebowała prawie dwóch miesięcy, by ogłosić, że skala zarażeń koronawirusem jest już pandemią; zapewne zajmowała się wytycznymi dla edukacji antydyskryminacyjnej kolejnych 50 nowych płci.

Według dyrektora ds. kontroli i zapobiegania chorobom w USA, dra Roberta Redfielda, do 25% osób zarażonych nie ma objawów, ale przenosi wirusa na innych. Pobudziło to dyskusje na temat noszenia masek w miejscach publicznych. Szkoda, że polscy eksperci negowali ich używanie. Na ich usprawiedliwienie trzeba dodać, że badanie wirusa mogło nastąpić właściwie dopiero, gdy zaatakował obywateli wolnego świata. Dwie kancelarie adwokackie w USA rozpoczęły śledztwo nad sposobem wydostania się wirusa z laboratorium zbudowanego przy pomocy Francji w Wuhan i podawaniem przez Chiny od początku fałszywych informacji.

Komunistyczne Chiny, Rosja i Kuba wykorzystują pandemię do zwiększenia swoich globalnych wpływów. Wiele krajów z zadowoleniem przyjęło ich pomoc.

Pojawił się jednak sceptycyzm, a nawet odmowa dalszych zakupów sprzętu medycznego po tym, jak Czechy, Holandia, Hiszpania i Turcja zgłosiły w ubiegłym tygodniu, że sprzęt z Chin jest wadliwy. Dziwią więc duże polskie zakupy w Pekinie.

Nie rozumiem, dlaczego Prezydent Duda zwrócił się o pomoc do Prezydenta Chin, a nie do Trumpa, naszego sojusznika. Zszokowana też jestem jego tweetem i spotem, w którym głosi: „Wychodząc naprzeciw wszystkim stęsknionym za sportem, wraz z Ministerstwem Cyfryzacji zapraszamy do turnieju #GrarantannaCup: http://grarantanna.pl. Od dzisiaj znajdziecie mnie także na Tik Toku! Szukajcie pod nazwą: AndrzejDudaNaTikToku. Mrugająca buźka”.

Co robią nasze służby specjalne, które powinny uświadomić Prezydenta RP, czym jest Tik Tok? To firma z Chin kontynentalnych, zobowiązana do przekazywania danych Komunistycznej Partii Chin. Sztuczna inteligencja AI przetwarza je tak, by użyć jako broni; może je również sprzedać swoim sojusznikom, np. Rosji. Zresztą każde media społecznościowe zbierają dane – wszystko o wszystkich.

Gen. Robert Spalding twierdzi, że chiński reżim wykorzystał pandemię jako okazję do rozszerzenia kontroli nad globalnym łańcuchem dostaw. KPCh próbuje też przerzucić na innych odpowiedzialność za wywołanie nieszczęścia. Strategia opracowana przez chińskich urzędników wojskowych pod koniec lat 90., nieograniczona wojna – jak wyjaśnił Spalding w swojej książce Stealth War: How China Took Over While America’s Elite Slept – odnosi się do zastosowania szeregu niekonwencjonalnych taktyk wojennych: jest to wojna bez angażowania się w rzeczywistą walkę. Moim zdaniem oś Moskwa – Pekin wojnę zaczęła w 2007 r. od cyberataku na Estonię.

Czekając na Zmartwychwstanie, dobrem zło zwyciężajmy. Miejmy ufność w Chrystusie, modląc się „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie”.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rok 1920. Agresywne zachowanie Niemców na Górnym Śląsku wobec wojsk francuskich i polskich działaczy narodowych

Redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” bacznie śledziła i komentowała rozwój wydarzeń na Górnym Śląsku i w całej Polsce, poczynania sprzymierzeńców i wrogów Polski, a także doniesienia prasy zagranicznej.

Zdzisław Janeczek

Tytuł doniesienia Niemcy na Górnym Śląsku podnoszą głowę budził niepokój polskiego czytelnika. „Demonstracje niemieckie. Wojsko francuskie strzela. 10 zabitych, 30 ciężko rannych. Wzburzenie ludu. Francuzi zgadzają się na rozbrojenie wojsk francuskich”. Komentarz redakcji zwracał uwagę, iż wojska francuskie od początku swej bytności na Górnym Śląsku „nie były lubiane przez Niemców”. Ciągle nadchodziły wieści o burdach ulicznych między żołnierzami francuskimi a ludnością niemiecką. Wzmagały się one „równolegle do niepowodzeń Polski na froncie” wschodnim. Po rozbrojeniu francuskich żołnierzy, którzy z Cieszyna chcieli przejechać na Górny Śląsk, niemieccy robotnicy rozpoczęli strajk wymierzony w transporty wojsk francuskich skierowane na Górny Śląsk.

Strajkujący unieruchomili m.in. centrale elektryczne w Chorzowie i Zabrzu. Na rozkaz organizacji niemieckich kupcy niemieccy zamknęli swoje sklepy, a po południu o godzinie 17.00 w kilku miastach okręgu przemysłowego odbyły się niemieckie wiece. Jak pisała „Gwiazdka Cieszyńska”, najkrwawszy przebieg miały demonstracje w Katowicach, gdzie zaatakowano kamieniami francuskich żołnierzy. „Jednego żołnierza tłum ściągnął z konia i zabił na miejscu”. Wojsko odpowiedziało ogniem karabinowym. „Tłum rozproszył się. Na polu zajścia zostało 10 zabitych (wśród nich dwóch członków Sicherheitswehry) i 30 rannych”. Nie oznaczało to jednak końca niepokojów.

Rozwścieczony tłum zebrał się przed siedzibą Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, zdobył francuski automobil wojskowy i rozpoczęło się polowanie na polskich działaczy narodowych.

Jedną z ofiar był lekarz Andrzej Mielęcki, pod którego adresem wznoszono nienawistne okrzyki, m.in. Das war der Polenkönig Dr Mielęcki, raus mit ihm, lynchen muss man den Hund! (dr Mielęcki to polski król, wynocha z nim, zlinczować psa!).

Jednak na tym nie poprzestano. „Z podwórza wywleczono nieszczęśliwego na ulicę dla zabawki wściekłego motłochu. Podniosły się kije, laski, żelazne druty, siekąc niemiłosiernie ciało lekarza. Zajechał wóz sanitarny. Mordercy, myśląc, że dr Mielęcki nie żyje, porwali leżące ciało i rzucili je do wozu. Nieszczęśliwa ofiara bestialskich instynktów motłochu dawała jeszcze znaki życia. Ten resztek życia na nowo podburzył tłum, który znów z dzikim rykiem rzucił się na wóz i popędził z nim w stronę rzeczki – Rawy. Nad brzegiem wyrzucono konającego z wozu, ażeby dokonać zemsty na »polskim królu«. A jest to rzeczywiście król polskich męczenników górnośląskich. Oprawcy zdarli z niego resztki odzieży i zaczęli tak długo bić i kopać, aż nie pozostało na nim ani jedno zdrowe miejsce. Kilku zwyrodniałych opryszków wytłoczyło deski z wozu ratunkowego, dobijając nimi dr. Mielęckiego. I gdy przed nimi leżał tylko nieruchomy, poszarpany, sino-krwawy trup bez kształtu, masa z błota i krwi, rzuciło go do brudnej, mętnej rzeki”.

Także w innych miejscowościach miały miejsce podobne incydenty. W Rybniku doszło do krwawych starć z Polakami. Podczas strzelaniny zostało kilka osób zabitych i kilkanaście rannych. Wśród ciężko pobitych przez Sicherheitswehrpolitzei Polaków znalazł się m.in. członek Rady Miejskiej, adwokat dr Marian Różański

Redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” dokonała trafnej oceny przebiegu wydarzeń w artykule Niemcy zamierzali opanować Górny Śląsk: „Niemcy górnośląscy spodziewali się, że Warszawa zostanie zdobyta przez bolszewików i że wówczas Górny Śląsk dostanie się pod panowanie Niemiec. Przygotowywali oni przy pomocy Berlina zamach stanu, chcieli wyrzucić garnizony francuskie i włoskie z obszaru plebiscytowego, objąć na powrót władzę i dokonać połączenia z republiką niemiecką. Udało im się to tylko po części, bo wyparli Francuzów na krótki czas z Bytomia, lecz zaraz nastąpił zwrot, bo Francuzi otrzymawszy nowego komendanta, wtargnęli na powrót do miasta i siłą zbrojną zmusili Niemców do spokojnego zachowania się. To samo stało się w Katowicach i Bogucicach”.

Z kolei na podstawie doniesień z Opola „Gwiazdka Cieszyńska” pisała: „W Katowicach Komisja koalicyjna ogłosiła 18 bm. obostrzony stan oblężenia. Od godziny 8.00 wieczorem ruch uliczny jest zakazany. Mimo to przyszło jednak w Katowicach do nowych rozruchów. Niemcy napadli na siedzibę powiatowego komitetu plebiscytowego w hotelu „Deutsches Haus”, który podpalili. Personel komitetu był zmuszony w obronie własnej użyć broni. W końcu jednak wobec przewagi musiał się poddać. Ponieważ wojska francuskie wyszły z miasta, Polacy byli zdani na łaskę i niełaskę Niemców. Sicherheitswehr aresztowała członków komitetu. Niektórych nawet zamordowano. Niemcy urządzili napad na redakcję „Gazety Ludowej” i zdemolowali urządzenie redakcji. Napadnięto również kilka polskich sklepów, a zwłaszcza jubilerów, które zrabowano”.

Niesprawdzona wiadomość o zajęciu przez Rosjan Warszawy wprawiła Niemców niemal w hipnotyczny trans. „Wszyscy gotowi byli poświęcić się bolszewizmowi tylko po to, aby bolszewizmu użyć do przeprowadzenia swego zamiaru zemsty, oswobodzenia ojczyzny i zapanowania nad światem”. (…)

Czytelnika podnieść na duchu miała informacja, jaką „Gwiazdka Cieszyńska” podała w oparciu o korespondencję z Londynu, iż przygotowuje się pod francuskim kierownictwem węgiersko-rumuńską ofensywę, by przyjść Polsce z pomocą od strony południowej.Mniej przyjazne było zachowanie polityków angielskich: Lloyda George`a i ministra spraw zagranicznych George`a Curzona, na których postawę próbowali wpłynąć Francuzi.

Zdaniem Normana Daviesa, Lloyd George był przekonany, iż Francuzi, chociaż często mówili o potrzebie walki z bolszewizmem, nie zaangażują się w Polsce zbrojnie. W tym celu, aby nabrać pewności, posłużył się prowokacją. I jak dotąd, zgodnie z swoimi przekonaniami deklarował niechęć do interwencji zbrojnej na rzecz Polski, zagadnął przekornie marszałka Ferdynanda Focha i premiera Aleksandre`a Milleranda, sugerując wolę wysłania korpusu ekspedycyjnego: „Gdybyśmy pozwolili bolszewikom zdeptać niepodległość Polski kopytami jazdy Budionnego – oświadczył – bylibyśmy na wieki zniesławieni […] Jeśli angielskie poczucie sprawiedliwości zostanie podrażnione, Brytania będzie gotowa do dalszych, znaczących poświęceń na rzecz Polski”. Na koniec postawił zasadnicze pytanie: „Jeśli Brytania wyśle swoich ludzi, aby wzmocnić armię polską, czy Francja byłaby skłonna wysłać swoją kawalerię?”. Zanim wypowiedział te słowa, Fochowi wyrwało się: „Pas d`hommes!” (nie ma mężczyzn), a Millerand tylko wzruszył ramionami. Lloyd George już dowiedział się, czego chciał się dowiedzieć. Ponadto miał usprawiedliwienie swojej bierności: „Skoro Francuzi, bardziej zaangażowani na kontynencie jak Anglia, nie są gotowi walczyć, to on nie będzie walczył za nich”.

Gdy premiera brytyjskiego zapytano podczas konferencji prasowej, co myśli o Polsce?, odpowiedział „ze zwykłą swoją żartobliwością w traktowaniu poważnych spraw: »Dwadzieścia dywizji francuskich, dziesięć dywizji angielskich, ale na czele batalion dziennikarzy dowodzonych przez lorda [Alfreda Charles`a Williama Harmswortha, 1. wicehrabiego – Z.J.] Northcliffe«”, brytyjskiego dziennikarza, potentata wydawniczego na rynku prasowym. Założyciela i pierwszego właściciela funkcjonujących do dziś tytułów „Daily Mail” i „Daily Mirror”. Była to wymijająca odpowiedź polityka, który już wówczas dogadywał się w sprawie polskiej z bolszewikami, nie tracąc z pola widzenia „białych”, a podczas rozmów w Villa Fraineuse w Spa na wszelkie sposoby upokarzał premiera Władysława Grabskiego. (…)

Osobny szkic portretowy poświęciła „Gwiazdka Cieszyńska” dowódcy sowieckiej ofensywy, zwierzchnikowi Frontu Zachodniego, który już kiedyś wojował pod Warszawą. W jednym z numerów ukazał się artykuł pt. Towarzysz Kniaź Tołkaczewski. Czytelnik śląski po jego lekturze był dobrze zapoznany z życiorysem i karierą wojskową Michaiła Nikołajewicza Tuchaczewskiego, syna szlachcica z guberni smoleńskiej i chłopki, urodzonego w majątku Aleksandrowskoje, absolwenta Aleksandrowskiej Szkoły Oficerskiej w Moskwie i podporucznika gwardii elitarnego Siemionowskiego Pułku Gwardii Cesarskiej w Petersburgu, któremu Lenin powierzył misję podboju i sowietyzacji Rzeczpospolitej.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej« cz. II” znajduje się na s. 6–7 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej« cz. II” na ss. 6–7 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co się bardziej opłaca pacjentowi: zostać „awanturnikiem szpitalnym” czy bezwolnie milczeć, byle mieć święty spokój?

W analizach funkcjonowania szpitala jako środowiska przywracającego zdrowie mało poświęca się uwagi subtelnej sferze przeżyć pacjentów i personelu medycznego, które są wywołane klimatem emocjonalnym.

Herbert Kopiec

Nieporozumienia albo brak odpowiedzialności niewątpliwie zatruwają relacje międzyludzkie w szpitalu i to jest powód, dla którego będziemy im się przyglądać w perspektywie destrukcyjnego wpływu na to, co można nazwać klimatem emocjonalnym szpitala. Pomyślałem też, że może warto o tym opowiedzieć nie dlatego, żeby jątrzyć i szukać dziury w całym, ale z nadzieją, że może z tego wyniknąć jakiejś DOBRO, zbieżne zresztą z DOBREM zawartym w haśle oficjalnego dokumentu, zwanym Misją szpitala: „Dobro i zdrowie pacjenta naszym celem nadrzędnym”. Trzymając kciuki za pomyślne wypełnianie tej porywającej Misji (dowiedziałem się o niej z oddziałowej tablicy ogłoszeń) pomyślałem sobie: czyż schorowany człowiek może marzyć o czymś więcej? Nie ukrywam, że jest jeszcze inny powód mojego dzisiejszego zrzędzenia.

Otóż dawno, dawno temu (pamiętam z dzieciństwa), jak się opowiadało o czyjejś wyjątkowej głupocie, niefrasobliwości lub braku odpowiedzialności, to reagowaliśmy mniej więcej tak: Rychtyk tak było? Tak pedzioł? Tak się zachował, jak godosz? I nie było go za to nic gańba? Przeca to sie nadaje do gazety… 

(…) Może rozpocznę od tego, że samo przyjęcie do szpitala trwało ponad trzy godziny. Miałem więc sposobność poznać na własnej skórze okoliczności powstania znanego powiedzenia, że aby chorować, trzeba mieć końskie zdrowie. Było mi też dane przeżyć dość osobliwą rozmowę z lekarzem. Oto podczas jednej z porannych wizyt nie zadał mi rutynowego pytania: Jak się Pan czuje?, ale zaczął konfidencjonalnie: – Panie Herbercie, są skargi na pana… Kiedy próbowałem się dowiedzieć, czym podpadłem, czym się naraziłem, o co poszło – odpowiedziała mi cisza. Nie wiem więc, czy wiedział. Choć byłoby interesujące, czyją wziąłby stronę. Nie miałem już bowiem pod tym względem (mówiąc najdelikatniej) najlepszych doświadczeń. Ilekroć nie ukrywałem swojego naturalnego przecież zaniepokojenia z powodu – przykładowo – popełnienia jakiegoś ewidentnego błędu przez konkretną pielęgniarkę – w jej obronie zawsze murem (iście po komsomolsku) stawały koleżanki, które akurat znajdowały się w pobliżu. Nie muszę dodawać, że robiło się z tego powodu wokół mnie jakoś niesympatycznie, niekiedy głupkowato i chłodno, przesądzając niekiedy – co istotne – o jakości sygnalizowanego wyżej klimatu emocjonalnego, w którym jako pacjent przecież funkcjonowałem. (…)

Ryzykując, że mogę trochę przynudzić nadmierną szczegółowością relacji z zaistniałych osobowych interakcji, przejdźmy do konkretów. Nie widzę innej możliwości uwiarygodnienia moich hipotez, dlaczego, najogólniej rzecz biorąc, między częścią personelu szpitalnego a piszącym te słowa pacjentem nie było, jak to się dziś mówi, pozytywnej chemii. Zaczynamy. Oto któregoś wieczora podano mi dwie zamiast trzech tabletek. Zauważyłem, że brakowało łatwo rozpoznawalnej tabletki o nazwie Omnic 0,4. Poinformowałem o tym pielęgniarkę, która, dodając mi tę tabletkę, wyjaśniła, że to nie ona rozdzielała tego wieczora lekarstwa pacjentom. Równocześnie opatrzyła swoje wyjaśnienie uwagą, żeby nie kierować do niej pretensji, bo przecież nie może brać odpowiedzialności za innych.

Pełna ufności w słuszność swojego stanowiska i mocno poirytowana, zwróciła się do mnie z następującym pytaniem: Niech mi pan powie, czy w swoim miejscu pracy bierze pan odpowiedzialność za innych pracowników? Potem było już tylko gorzej. Dowiedziałem się o swoim charakterze zadziwiających rzeczy, z których najgorszą było dopuszczenie się obrazy pracownika na służbie. Szans na obronę mi nie dano…

Miałem przechlapane, zwłaszcza że w sukurs rzekomo obrażonej przeze mnie pielęgniarce przyszła inna rozdrażniona pielęgniarka. Tak więc widzisz, Drogi Czytelniku – póki co poradziły sobie siostrzyczki z agresywnym pacjentem. Zdrowo oberwałem. Dostałem za swoje. Jednego jednak chyba nie przewidziano, czyli że trafił im się pacjent ze skłonnościami do recydywy. W tej sytuacji postanowiono zastosować wobec marudnego pacjenta bardziej radykalne techniki dyskryminacyjne. Poza wszelką wątpliwość zdecydowano, aby przyprawić mi gębę oszołoma/awanturnika. I tak to już się za mną wlokło, zatruwając wokół to, co nazwałem klimatem emocjonalnym. (…)

Otwarte drzwi (widok tego, co dzieje się na korytarzu) pozwoliły mi ocenić, że pracuje tu sporo ludzi. Pomyślałem więc, że jest tak klawo, bo uznano akurat to za wartość nadrzędną… Rychło się zreflektowałem, że pośród mnogości krzątających się wokół osób większości wcale nie stanowią panie sprzątaczki. Ale żeby pacjent zdołał się w tym połapać, potrzebuje trochę czasu.

Często nie jest się w stanie rozróżnić sprzątaczki od siostry/pielęgniarki, a także jednej i drugiej od pani doktor. Bywa wszak, że ci ważni funkcjonariusze szpitalni (o jakże zróżnicowanych przecież kompetencjach) nie są na pierwszy rzut oka za bardzo rozpoznawalni. Noszą się bowiem w dość dowolnym odzieniu i często bez identyfikatorów.

Na marginesie: warto może wiedzieć, że zamieszczenie imion i nazwisk oraz specjalizacji lekarza na drzwiach gabinetów lekarskich nie narusza RODO. Informacje o imieniu i nazwisku lekarza oraz jego specjalizacji są jego zwykłymi danymi osobowymi (…), a zgodnie z art. 36 Ustawy o działalności leczniczej, osoby zatrudnione w szpitalu bądź pozostające w stosunku cywilnoprawnym z podmiotem leczniczym, którego zakładem leczniczym jest szpital, są obowiązane nosić w widocznym miejscu identyfikator zawierający imię i nazwisko oraz funkcję tej osoby (…).

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Awanturnik szpitalny (analiza przypadku)” znajduje się na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Awanturnik szpitalny (analiza przypadku)” na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Namiestnictwo Andrzeja Potockiego w Galicji 1903-1908, zakończone zabójstwem dokonanym przez nacjonalistę ukraińskiego

Zabójstwo A. Potockiego odbiło się szerokim echem w całej Polsce pod zaborami; dzień tego mordu stał się datą symboliczną w stosunkach Polaków z Galicji i Rusinów podkreślających swoją ukraińskość.

Stanisław Orzeł

W czerwcu 1903 r. Namiestnikiem Galicji został Andrzej Potocki herbu Pilawa (ur. 10 czerwca 1861 r. w Krzeszowicach, zm. 12 kwietnia 1908 r. we Lwowie), który był politykiem związanym z konserwatystami krakowskimi, marszałkiem Sejmu Krajowego Galicji.

Na początku urzędowania nieco złagodził ostrą politykę w stosunku do socjalistów i ludowców poprzedniego namiestnika – Podolaka L. Pinińskiego. W latach 1903 i 1906 podejmował całkowicie odmienne niż jego poprzednik decyzje wobec strajków rolnych w Galicji Wschodniej. Pisał wprawdzie do Wiednia, że mają one nie tyle ekonomiczny, co antyziemiański charakter, wskazywał, że bezrolni i małorolni chłopi ukraińscy zwrócili się w ich trakcie nie przeciw wielkiej własności rolnej w ogóle, ale szczególnie przeciw polskiej wielkiej własności w Galicji. Jednak w odróżnieniu od L. Pnińskiego, jako środek zaradczy przeciw spowodowanemu strajkami brakowi rąk do pracy proponował zahamowanie emigracji chłopów ukraińskich i zalecał to starostom w poufnym okólniku z kwietnia 1904 r. (Wikipedia).

Gdy w 1904 r. wygasły strajki na Śląsku austriackim, w lipcu „wstrzymano pracę przy robotach wiertniczych, wydobyciu ropy naftowej i wosku ziemnego w okręgach: borysławskim, krośnieńskim i jasielskim. (…) Ponieważ strajkujących oceniano wówczas na 7000 osób, na prawie każdego robotnika wypadał uzbrojony żołnierz. Niezależnie od tego wysłano wówczas oddziały wojskowe w rejon Krosna. Nie zdecydowano się jednak ogłosić stanu wojennego, jak tego domagali się przedsiębiorcy. Obawy władz były wówczas tak wielkie, że (…) namiestnik Galicji hr. Andrzej Potocki przerwał kurację w Karlovych Varach, przybył na miejsce owego wielkiego strajku i skłonił się do ustępstw wobec robotników. Z drugiej strony zjawili się tu także czołowi przywódcy socjaldemokratyczni polscy i ukraińscy, jak I. Daszyński, Z. Marek, Z. Żuławski, J. Drobner, K. Kaczanowski, J. Schiffler, S. Wityk, T. Mełeń, a także prezes Unii Górników, wybitny socjaldemokrata czeski P. Cingr” (J. Buszko, Dzieje ruchu robotniczego w Galicji Zachodniej: 1848–1918, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, s. 221).

Potocki podjął rozmowy z przywódcami socjalistów (m.in. z Ignacym Daszyńskim) w duchu pojednawczym, zmierzając do uwzględnienia przez władze i przedsiębiorców większości postulatów strajkujących. Dzięki temu strajk zakończył się „częściowym sukcesem: skróceniem dnia roboczego w tej gałęzi przemysłu do 9 godzin na dobę. Powstawały wspólne związki zawodowe (…)

Kiedy w 1905 r. wybuch rewolucji w Rosji spowodował w Galicji wzrost napięcia politycznego, falę zebrań, wieców, demonstracji ulicznych i strajków, w tym politycznych, wzywających do solidarności z wydarzeniami „za kordonem”, a jednocześnie postulującym demokratyzację ustroju, Potocki – jako namiestnik cesarski – zdecydowanie się temu przeciwstawił. Zarzucano mu m.in., że arystokracja galicyjska posiadająca majątki w zaborze rosyjskim wpływała na niego, aby podkreślić w ten sposób lojalność w stosunku do cara. Jednak na jego postawę wobec wydarzeń rewolucyjnych w Rosji oddziaływała – nie bez podstaw, jak pisał w okólniku z 5 lutego 1905 r. o fali strajków w Królestwie Polskim – obawa przed ich rozprzestrzenieniem się na teren Galicji. Zwłaszcza, że podobne obawy zgłaszały wówczas władze Prus. Nic więc dziwnego, że 15 lutego 1905 r. wszelkie objawy solidaryzowania się z ruchem rewolucyjnym w Królestwie potępiła uchwalona w porozumieniu z Potockim rezolucja Koła Polskiego w Wiedniu. Natomiast pismem z 27 maja 1905 r. Potocki okazał niezadowolenie krakowskiej Dyrekcji Policji, która nie udzielała żandarmerii rosyjskiej informacji o przebywających w Galicji działaczach socjalistycznych z Królestwa. Coraz liczniejsze manifestacje poparcia dla wydarzeń w Królestwie zaniepokoiły namiestnika do tego stopnia, że wydał generalny zakaz zebrań, których porządek dzienny przewidywałby „omówienie wydarzeń w Rosji”. Skoro w coraz bardziej zapalnej sytuacji nie udawało się tego zakazu w pełni wykonywać, polecił policji rozpędzać takie zebrania. (…)

W tym czasie na terenie autonomii galicyjskiej pod presją nastrojów antyukraińskich we własnym obozie, Potocki i podległa mu administracja poparli w wyborach sejmowych z lutego 1908 r. „moskalofilów”, a nie kandydatów ukraińskiej odrębności narodowej. (…) Namiestnik, rozumiejąc swój błąd, próbował wznowić pertraktacje z Klubem Ukraińskim. (…) W świetle później ujawnionych dokumentów należy rozważyć, czy szowinistyczna agitacja rozpętana przez ukraińskich nacjonalistów, do której dali się wciągnąć Podolacy i endecy, połączona z nawoływaniem do fizycznej rozprawy z przeciwnikami, nie była elementem pruskich manipulacji, których celem było storpedowanie próby kolejnej ugody polsko-ukraińskiej. Zwłaszcza, że rząd pruski 20 marca 1908 r. wprowadził w życie ustawę o przymusowych wywłaszczeniach, dążąc do ostatecznej zmiany stosunków własnościowych w Wielkopolsce i Prusach Zachodnich, tak aby własność niemiecka osiągnęła tam trwałą przewagę. Tymczasem w autonomii galicyjskiej pod rządami Habsburgów procesy przebiegały w zupełnie przeciwnym kierunku: polska własność i wpływy polityczne we władzach Galicji umacniały się. Proces ten mogły utrwalić podejmowane przez namiestnika Potockiego kolejne próby ponownego porozumienia z narodowcami ukraińskimi. W interesie Berlina i Moskwy było przerwanie tych działań, a na straży zbliżenia niemiecko-rosyjskiego stał premier Rosji, Piotr Stołypin.

Wywołane szowinistyczną nagonką emocje doprowadziły do zbrodni: 12 kwietnia 1908 r. we Lwowie, o godzinie 13:30, student III roku filozofii Uniwersytetu Lwowskiego, Ukrainiec Mirosław Siczynśki, zjawił się na audiencji u namiestnika i w jej trakcie strzelił czterokrotnie z rewolweru do Potockiego.

(…) Śmiertelnie ranny Potocki bezpośrednio po zamachu był jeszcze na tyle przytomny, że w otoczeniu rodziny sporządził ustny testament.

(…) Zabójstwo A. Potockiego odbiło się szerokim echem w całej Polsce pod zaborami; jego śmierć wywołała powszechne oburzenie nie tylko wśród Polaków galicyjskich, a dzień tego mordu politycznego stał się datą symboliczną w stosunkach Polaków z Galicji i Rusinów podkreślających swoją ukraińskość. Jak pisał Czesław Partacz, był to koniec „epoki złudzeń i sentymentów w stosunkach polsko-ukraińskich w Galicji”, złudzeń i sentymentów, których ziemianie wschodniogalicyjscy nigdy nie mieli wobec narodowców ukraińskich”. (…)

Za zabójstwo Potockiego Siczynśki został skazany na karę śmierci. Wyrok – w wyniku zabiegów polityków ukraińskich, zbieżnych z poglądami namiestnika Michała Bobrzyńskiego, do którego dotarł przyjaciel Siczynśkiego, wspomniany Cehłynśkij oraz, co szczególnie ciekawe, austriackiego szefa sztabu generalnego, gen. F. Conrada v. Hőtzendorffa – został złagodzony przez cesarza do 20 lat więzienia. (…)

Czy maczały w tym palce pruskie służby specjalne – trudno udowodnić, ale faktem jest, że w nocy z 9 na 10 listopada 1911 r. dzięki funduszom zebranym w Galicji, Rosji i Ameryce przyjaciele Siczynśkiego, głównie socjaliści galicyjscy, zorganizowali jego ucieczkę z więzienia męskiego w Stanisławowie „i wyjazd w przebraniu kupca żydowskiego przez Czerniowce, Lwów i Kraków do”… Berlina.

Siczynśki nie skorzystał z zaproszenia do USA i udał się przez Norwegię do Szwecji. „Po wybuchu pierwszej wojny światowej (…) jako korespondent gazety szwedzkiej wyjechał do Austro-Węgier [nikt go nie aresztował – S.O.], gdzie spotykał się z różnymi osobistościami politycznymi, m.in. (…) z liderem austriackiej socjaldemokracji W. Adlerem. W drodze powrotnej (…) zatrzymał się w Berlinie, gdzie odrzucił [? – S. O.] wcześniejszą propozycje austriacką podjęcia dywersji w USA na rzecz państw centralnych, zarazem jednak zdecydował się tam wyjechać. Tam od 1915 r. stał na czele Sejmu Ukraińskiego w Ameryce i „Federaciji Ukrainśkij”. Koneksje w Foreign Languages Information Service ułatwiły mu m. in. audiencję u prezydenta W. Wilsona. „W r. 1918 skierował list do (…) Wilsona z wezwaniem do poparcia sprawy ukraińskiej i protestem przeciw przyznaniu Galicji Wschodniej przyszłej Polsce” (A.A. Zięba, Iwan Andrij Myrosław Siczynśkij, Internetowy Polski Słownik Biograficzny). W czasach ZSRR trzykrotnie „odwiedzał Ukraińską SRR, zarówno w latach 30. (Połtawa), jak i 60. XX wieku (Lwów)”. Co znaczące – 25 czerwca 2013 r. rada obwodu lwowskiego przyjęła uchwałę o upamiętnieniu czynu M. Siczynśkiego, określonego jako bohaterski (Wikipedia), mimo, że w „karierze” tego zbrodniarza widać wiele tropów działania służb specjalnych Prus i Austro-Węgier, a od lat 20. XX w. – również sowieckich.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Namiestnictwo Potockiego a pruskie manipulacje w Galicji. Rewolucja 1905-1907” znajduje się na ss. 10 i 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Namiestnictwo Potockiego a pruskie manipulacje w Galicji. Rewolucja 1905-1907” na ss. 10 i 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prywatna regionalna placówka naukowo-badawcza w Tarnowskich Górach i muzeum polskiej wojskowości i historii Śląska

Marek Wroński jako wzięty architekt za swoje zarobione pieniądze kupił zabytkową kamienicę, w której urządził ekspozycję muzealną z własną kolekcją eksponatów, wzbogaconą o dary Polonii zagranicznej.

Tadeusz Loster

Stara, zabytkowa XIX-wieczna kamienica przy ul. Ligonia 7 w centrum Tarnowskich Gór, na niej podrdzewiała już tablica Muzeum Instytutu Tarnogórskiego. Za tą nazwą kryje się niezwykła osoba – inż. architekt doktor habilitowany historii Marek Wroński, pasjonat wojskowości i historii Śląska oraz Tarnowskich Gór. Jako wzięty architekt za własne, zarobione pieniądze kupił zabytkową kamienicę, w której urządził ekspozycję muzealną. Umieścił w niej własną kolekcję eksponatów związanych z historią polskiej wojskowości XIX i XX wieku. Po kilku latach ekspozycja rozrosła się o dary przekazane przez m.in. honorowego kustosza muzeum – Piotra Madeja z Toronto, płk. Przemysława Szudka z Londynu, Michała Gałuszę z Toronto – oficera 1 Dywizji Pancernej – oraz o zbiory Zofii Proszek, żołnierza Armii Krajowej, mieszkającej w Toronto. W ten sposób w 1993 roku powstała regionalna placówka naukowo-badawcza, a od 1999 roku Instytut Tarnogórski i Muzeum.

Do chwili obecnej muzeum w swoich zbiorach zgromadziło ponad 40 tys. eksponatów, które złożyły się na dwie muzealne ekspozycje. Pierwsza z nich poświęcona jest dwóm pułkom Wojska Polskiego, które tworzyły w okresie II Rzeczpospolitej tarnogórski garnizon przygraniczny. Druga wystawa prezentuje pamiątki związane z dziejami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

W zbiorach, których może pozazdrościć Muzeum Wojska Polskiego, znajdują się mundury wojskowe (w tym generalskie), uzbrojenie i wyposażenie wojskowe, medale i odznaczenia, dokumenty, fotografie itp. pamiątki z okresu międzywojennego i wojny. Oprócz eksponatów militarnych Muzeum Instytutu Tarnogórskiego posiada zbiory archeologiczne, zbiory związane z historią miasta Tarnowskie Góry, regionu i zbiory etnograficzne. Organizowane są również wystawy czasowe, w głównej mierze związane z wydawaniem kolejnych publikacji Instytutu Tarnogórskiego. Dotychczas zaprezentowano 77 takich wystaw. W 2019 roku Muzeum Instytutu Tarnogórskiego zorganizowało cztery wystawy czasowe: Autografy gen. broni Władysława Andersa w zbiorach Muzeum Instytutu Tarnogórskiego w 75 rocznicę bitwy pod Monte CassinoOdznaka Pamiątkowa 11. Pułku PiechotyUłani 3. Pułku w konspiracyjnej Warszawie i Powstaniu Warszawskim (w 75 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego)Pomniki polskie pod Monte Cassino (w 75 rocznicę bitwy pod Monte Cassino). Do wydawnictw instytutu należą: dwa tytuły ciągłe „Zeszyty Tarnogórskie” oraz „Studia nad Dawnym Wojskiem, Bronią i Barwą”. Publikowane są kolejne tomy „Tarnogórskiego Rocznika Muzealnego” oraz Słownika Biograficznego Regionu Tarnogórskiego. Przy muzeum działa biblioteka i archiwum, a w ofercie muzeum znajdują się lekcje muzealne oraz turnieje wiedzy dla młodzieży. Warto zaznaczyć, że taka działalność, jak zwiedzanie wystaw, prowadzenie lekcji muzealnych czy korzystanie z biblioteki, jest bezpłatna.

11 listopada 1928 r. Marszałek Józef Piłsudski
w powozie zaprzężonym w „konie
Beselera”. Fot. ze zbiorów Muzeum Instytutu Tarnogórskiego, darowana przez Zbigniewa Prus-Niewiadomskiego

Do działalności Instytutu Tarnogórskiego należy również organizowanie sesji naukowych. W grudniu 2019 r. odbyła się XXV Tarnogórska Sesja Naukowa pt. Patriotyczne rocznice. Została ona zorganizowana w tarnogórskim ratuszu przy wydatnej pomocy i współpracy władz miejskich. Otwarcia sesji dokonał burmistrz miasta, mgr inż. Arkadiusz Czech, oraz prezes instytutu, dr hab. Marek Wroński.

Każde z wystąpień XXV Tarnogórskiej Sesji Naukowej pt. „Patriotyczne rocznice” połączone było z promocją książek wydanych przez instytut. Pierwszym wystąpieniem była promocja książki Marka Wrońskiego wydanej w roku stulecia wskrzeszenia Rzeczypospolitej, opatrzonej tytułem Odtworzenie 3. Pułku Ułanów w Warszawie w listopadzie w 1918 roku i jego wkład w odzyskanie niepodległości. Autor książki, którą przekazał Prezydentowi Rzeczypospolitej Panu Andrzejowi Dudzie, w skrócie przedstawił jej treść: „Późniejsi ułani śląscy odrodzeni w Warszawie znaleźli się w centrum wydarzeń 11 listopada 1918 roku. Oddział „Zamek” poprowadzony przez mjr. Cypriana Bystrama, od 1922 roku pierwszego tarnogórskiego dowódcę żółto-białych ułanów, zdobył siedzibę królów polskich i pojąłby Gubernatora Warszawskiego Gen. Hansa von Beselera, ale ten w stroju kobiecym salwował się ucieczką motorówką przez Wisłę. Druga grupa zajęła kompleks koszarowy w Łazienkach, inni rozbrajali Niemców i zajęli magistrat.

Łupem ułanów stała się broń, skład żywności, wódek i win, które zasiliły kasyno oficerskie oraz reprezentacyjne samochody, i słynne „konie Beselera”. Były to dwie pary – siwków i karych, zrabowane przez Niemców w 1914 roku królowi belgijskiemu Albertowi I Koburgowi.

Cztery lata później polskie służby dyplomatyczne w tej sprawie nawiązały kontakt z dworem monarszym, który pozostawił konie do dyspozycji rządowi polskiemu. Odtąd wspomniane konie chodziły w zaprzęgach, z których korzystał Marszałek Józef Piłsudski oraz kolejni prezydenci Rzeczypospolitej.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Instytut Tarnogórski i Muzeum Marka Wrońskiego oraz XXV Tarnogórska Sesja Naukowa” znajduje się na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Instytut Tarnogórski i Muzeum Marka Wrońskiego oraz XXV Tarnogórska Sesja Naukowa” na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dyrekcja Muzeum Auschwitz i media głównego nurtu dzielą byłych więźniów obozu na poprawnych i niepoprawnych politycznie

Na Barbarę Wojnarowską-Gautier, byłą więźniarkę KL Auschwitz, tzw. dziecko obozowe, na której przeprowadzano eksperymenty medyczne dr. Mengele, polskie media głównego nurtu przypuściły frontalny atak.

Dariusz Brożyniak

Rafał Lemkin, wybitny polski prawnik żydowskiego pochodzenia, studiując we Lwowie poznał wiele znamienitych osobistości, szczególnie diaspory ormiańskiej, uratowanych z tureckiej rzezi. Wtedy głośna stała się sprawa zabójstwa byłego ministra spraw wewnętrznych Turcji odpowiedzialnego za rzeź Ormian, Greków i Asyryjczyków. Proces Ormianina, który dokonał tego zabójstwa, przywiódł Lemkina do wniosku, że „suwerenność nie może być rozumiana jako prawo do zabijania milionów niewinnych ludzi, […], zróżnicowanie narodów, grup religijnych, ras jest esencjonalne dla cywilizacji, ponieważ każda z tych grup ma misję do wypełnienia i zadanie do wykonania w zakresie kultury; zniszczenie tych grup jest przeciwne woli Stwórcy”.

1 200 000 ludzi zostało zabitych w Turcji tylko za to, że byli chrześcijanami. Aresztowano wprawdzie i internowano na Malcie 150 tureckich zbrodniarzy wojennych, lecz zostali wkrótce przez władze brytyjskie zwolnieni. Lemkin w 1933 roku na międzynarodowej konferencji w Madrycie pierwszy wysunął koncepcję prawnego opisu pojęcia ludobójstwa i sankcji, ujętych w oficjalnym raporcie z konferencji. Nie zapobiegło to jednak Holokaustowi, w którym zginęła cała rodzina Lemkina.

W następstwie aktów bestialstwa dokonanych w czasie II wojny światowej, o skali nie mającej precedensu w dotychczasowej historii wojen, ONZ przyjęła 9 grudnia 1948 roku projekt Konwencji autorstwa Lemkina w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa. Dziś, po ponad 70 latach, coraz natarczywiej przychodzi jednak na myśl wyjątkowo złowrogie pytanie: GDZIE JESTEŚCIE??? Od tegoż 1948 roku na świecie dokonano i dokonuje się ciągle aktów rzezi, ostatnio znów masowo na chrześcijanach.

Powszechnie winna jest chyba najbardziej relatywizacja samej zbrodni i ta wyraźna skłonność przenosi się groźnie i niepostrzeżenie także do od 75 lat sytej i spokojnej Europy, także w sensie ocen historycznych.

Na byłą więźniarkę KL Auschwitz, tzw. dziecko obozowe, na której przeprowadzano eksperymenty medyczne doktora Mengele, polskie media głównego nurtu przypuściły frontalny atak. Inspirują je do tego, wydaje się, zaprzeczające właśnie idei Lemkina esencjonalnego dla cywilizacji różnicowania narodów i grup religijnych działania Dyrekcji Muzeum Auschwitz. W sukurs tym działaniom przychodzą warszawskie stowarzyszenia byłych więźniów. To nie pierwszy przypadek, znany także z Austrii, kiedy byli więźniowie, z obawy przed utratą opieki wspieranego przez państwo stowarzyszenia, popierają narzucaną rządową narrację.

Pani Barbara Wojnarowska-Gautier, bo to o niej mowa, jako jedna z 200 zaproszonych byłych więźniów w udzielonych wywiadach krytycznie opisała kulisy przebiegu uroczystości 75 rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz. Ta opowieść jest spójna z dotychczasowymi słowami krytyki pod adresem Dyrekcji Muzeum KL Auschwitz, z sytuacją w dużej mierze potwierdzoną przez Witolda Gadowskiego 15 sierpnia ubiegłego roku, z sytuacją „polskiego” Bloku 11 czy perypetiami Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych (SRPOOK) o do tej pory nieuregulowanym statusie prawnym w sensie traktowania przez RP rodzin ofiar w ogóle.

Pani Barbara Wojnarowska-Gautier, upominając się o prawa do pamięci o Polakach z KL Auschwitz, od kilku lat wyraźnie i celowo jest spychana w narożnik „narodowy”, tak jak SRPOOK i podobne stowarzyszenia, a zatem, zapewne w domyśle Dyrekcji KL Auschwitz, także antysemicki. Prowokuje to tylko, oczywiście szkodliwie, rozmaite ruchy radykalne i ekstremistyczne do zainteresowania powstałym konfliktem. Być może komuś właśnie na tym zależy, szczególnie od czasu powołania w ubiegłym roku przez panią Wojnarowską-Gautier Komitetu Obchodów 14 czerwca jako Dnia Pamięci Pierwszego Transportu Polaków do KL Auschwitz, zgodnie przecież z przyjętą przez Sejm RP ustawą.

Pani Wojnarowska-Gautier w swych głęboko patriotycznych wypowiedziach nie traci jednak przecież w żadnym przypadku całego i szerokiego humanistycznego kontekstu cierpienia Auschwitz-Birkenau, starając się rzetelnie wymienić wszystkie narodowości i wszystkie konfesje, spełniając tym samym wszelkie lemkinowskie wymagania konwencji ONZ Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa.

Sytuacja wymaga zatem pilnego wsparcia mediów niezależnych od bieżącej gry politycznej. Tym bardziej, że Dyrekcja Muzeum Auschwitz, niebagatelnie ostatnio wzmocniona wysokim papieskim odznaczeniem pana Piotra Cywińskiego, jest gotowa w obliczu każdego przejawu krytyki kierować sprawy do sądu.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Gdzie byliście i gdzie jesteście?” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Gdzie byliście i gdzie jesteście?” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komunistyczny Pekin nigdy w przeszłości nie dotrzymał swoich obietnic. Zachodni decydenci ulegają myśleniu życzeniowemu

We współczesnej historii nie istniał reżim komunistyczny, który szanowałby umowy międzynarodowe. Przez lata Chiny rozwijały się dzięki dyplomatycznemu oszustwu i kradzieży technologii z Zachodu.

Peter Zhang

4 lipca 1943 roku KPCh opublikowała artykuł wstępny Niech żyje amerykańska demokracja! w „Xinhua Daily”, swojej oficjalnej tubie medialnej, a w nim podziękowała Stanom Zjednoczonym za pomoc Chinom i propagowanie amerykańskich wartości demokratycznych. Napisano w nim: „Od dzieciństwa czuliśmy, że Ameryka jest dla nas krajem szczególnie ukochanym. Uważamy, że dzieje się tak nie tylko dlatego, że nigdy siłowo nie okupowała chińskiego terytorium ani nie prowadziła agresywnej wojny z Chinami; co ważniejsze, dobre uczucia Chińczyków wobec Ameryki wynikają z demokratycznej postawy narodu amerykańskiego i wielkiego współczucia”. Ponadto dodano:

„Ameryka jest wzorem prekursora dla zacofanych Chin pod względem polityki demokratycznej – pokazuje Chińczykom, by uczyli się od Waszyngtona, Lincolna i Jeffersona, i pozwala nam zrozumieć, że potrzebujemy odwagi, sprawiedliwości i uczciwości, aby ustanowić demokratyczne i wolne Chiny”.

(…) KPCh stale zmienia historię, aby wpływać na opinię publiczną w kraju i za granicą. Zamiast szczerze powiedzieć ludziom, że to rząd nacjonalistyczny kierował oporem przeciwko inwazji japońskiej w latach 40. XX w., KPCh przypisuje sobie w książkach pokonanie Japończyków. Dziś, manipulując informacjami i filtrując je w internecie i państwowych mediach, KPCh nadal przedstawia Chińczykom inną rzeczywistość, szczególnie w kwestii tzw. wrażliwych tematów, takich jak rewolucja kulturalna, masakra studentów na placu Tiananmen w 1989 roku oraz trwające kampanie prześladowań przeciwko duchowemu ruchowi Falun Gong, chrześcijanom z Kościołów podziemnych, Tybetańczykom i Ujgurom w prowincji Sinciang.

Według 36-stronicowego raportu, opublikowanego 20 czerwca 2018 roku przez Biuro ds. Handlu i Polityki Produkcyjnej przy Białym Domu, Chiny przez lata prowadziły nieograniczoną wojnę przeciwko Stanom Zjednoczonym, realizując działania takie jak „kradzież fizyczna i cybernetyczna, wymuszony transfer technologii, unikanie kontroli eksportu w USA, ograniczanie eksportu surowców i inwestowanie w ponad 600 aktywów zaawansowanych technologii w Stanach Zjednoczonych, wartych blisko 20 mld dolarów”. Powtarzające się niepowodzenia Pekinu w przestrzeganiu zobowiązań międzynarodowych od czasu przyjęcia do Światowej Organizacji Handlu w 2001 roku pogłębiły powszechne zaniepokojenie i niepewność związane z rosnącym supermocarstwem komunistycznym. Nawet Fareed Zakaria, krytyk prezydenta Donalda Trumpa z CNN, przyznał:

„Bądźmy szczerzy: w jednym zasadniczym punkcie Donald Trump ma rację – Chiny to oszust handlowy”. Zakaria wyraził poparcie dla polityki Trumpa wobec Chin, ponieważ żadna inna nie działała.

(…) Konfucjusz głosił pięć podstawowych zasad: życzliwość, prawość, etykieta, mądrość i wiarygodność. Od ponad dwóch tysięcy lat są one częścią chińskiego (i prawdopodobnie koreańskiego oraz japońskiego) dziedzictwa kulturowego.

Zigong, jeden z najlojalniejszych i najważniejszych uczniów Konfucjusza, szukał kiedyś porady w kwestii tego, jak rządzić krajem w sposób właściwy. Konfucjusz powiedział: „Po pierwsze, niech lud ma wystarczającą ilość jedzenia i ubrań. Po drugie, kraj powinien mieć silną armię. Po trzecie, władca powinien mieć zaufanie swoich podwładnych i ludu”. Zigong zapytał: „Jeśli trzeba byłoby usunąć jedną z tych trzech, to która miałaby to być?”. Konfucjusz odpowiedział: „Usuń armię”. Zigong zapytał ponownie: „Jeśli trzeba byłoby usunąć kolejną, to którą?”. Konfucjusz powiedział: „Usuń jedzenie i ubrania. Lepiej poświęcić jedzenie i ubrania, aby zachować zaufanie. Jeśli władca straci zaufanie swoich podwładnych i ludu, kraj będzie skończony”.

Nieuczciwe jednostki mogą istnieć we wszystkich krajach, ale kiedy społeczeństwo będzie rządzone przez zwodniczy reżim komunistyczny, kultura społeczeństwa z czasem ulegnie zepsuciu. Kampania przeciwko „czterem starym rzeczom” (stare idee, stara kultura, stare zwyczaje, stare nawyki) podczas wielkiej rewolucji kulturalnej (1966-1976) zniszczyła podstawy moralne kultury chińskiej. (…)

W III akcie Henryka VI Szekspir napisał: „Podejrzenie zawsze prześladuje umysł winnego”.

Jako zwykły kłamca, Komunistyczna Partia Chin prosperuje dobrze tylko wtedy, gdy świat patrzy w bok, pozwalając jej na zwodnicze działania.

W całej współczesnej historii nigdy nie istniał reżim komunistyczny, który szanowałby wszelkie umowy międzynarodowe, zarówno w handlu, jak i w innych obszarach. Przez lata Chiny rozwijały się dzięki dyplomatycznemu oszustwu i kradzieży technologii z Zachodu.

Nigdy, pod żadnym pozorem, nie należy wierzyć wilkowi w owczej skórze.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Żyć kłamstwem czy prawdą w Chinach?” znajduje się na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Petera Zhanga pt. „Żyć kłamstwem czy prawdą w Chinach?” na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W Królewskiej Hucie (dziś Chorzowie) w 2. połowie XIX w., mimo utrudnień, tętniło polskie życie narodowe i kulturalne

Policja często zakazywała spektakli wystawianych przez polskie organizacje na kilka minut przed rozpoczęciem. Sztuki musiały być tłumaczone przez zaprzysiężonego tłumacza, a treść korygowała policja.

Renata Skoczek

W pierwszej połowie XIX w. ośrodkiem ruchu narodowego, który doprowadził do zjednoczenia Włoch, był Piemont. To sprawiło, że ten północno-zachodni włoski region stał się symbolem odrodzenia narodowego. „Polskim Piemontem” chętnie określano Galicję z Krakowem, w którym w drugiej połowie XIX wieku koncentrowało się polskie życie narodowe i kulturalne. W tym czasie także na Górnym Śląsku budziła się polska świadomość narodowa, a Królewska Huta (obecnie Chorzów) stała się na tyle ważnym ośrodkiem działalności polskich organizacji, że zyskała miano „śląskiego Piemontu”.

Karol Miarka | Fot. Wikipedia

Głównym filarem polszczyzny na Górnym Śląsku był Karol Miarka, który otworzył księgarnię przy obecnej ul. 3 Maja w Chorzowie, naprzeciwko kościoła św. Barbary. To on był inicjatorem założonej 6 czerwca 1869 r. najstarszej na Górnym Śląsku polskiej organizacji o charakterze kulturalno-oświatowym, nazwanej Kasynem Polskim. W tym samym roku Miarka rozpoczął wydawanie „Katolika” pierwszego pisma polskiego poświęconego walce o prawa narodowe ludu śląskiego. (…) Był z zawodu kowalem hutniczym, który publikował w gazetach wiersze, artykuły i opowiadania, dając w nich świadectwo umiłowania mowy ojczystej i zachęcając do szerzenia oświaty. Ligoń włączył się aktywnie do pracy w Kółku Towarzyskim, pełniąc funkcję sekretarza, wiceprezesa oraz bibliotekarza. Wspierał swoim piórem amatorski teatr jako autor sztuk teatralnych, adaptował sztuki innych dramatopisarzy i komponował pieśni na potrzeby przedstawień.

Jako aktywny członek Kółka Towarzyskiego Juliusz Ligoń konsekwentnie głosił w swojej pracy pisarskiej i działalności politycznej pogląd o jedności historycznej i narodowej Śląska z Polską. Dzięki jego aktywności po roku działalności Kółko liczyło 250 członków i zorganizowało pierwszą patriotyczną wycieczkę do Krakowa, która co roku była powtarzana w Zielone Świątki.

Popiersie Juliusza Ligonia na jego grobie | Fot. Wikipedia

(…) Drugą polską organizacją o charakterze społeczno-kulturalnym było Katolicko Polskie Towarzystwo pod opieką św. Józefa, które powstało w 1894 r., zrzeszając 120 Polaków z Klimzowca (dzielnica Chorzowa). Działalność Towarzystwa skupiała się na pielęgnowaniu języka polskiego, wygłaszaniu odczytów i urządzaniu amatorskich przedstawień teatralnych. W 1898 r. założono towarzystwo kulturalne Polsko Katolickie Kasyno, które skupiało się na organizowaniu wycieczek i wieczorków familijnych. W 1901 r. powstało Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, w którym ówczesne władze niemieckie widziały przyszłe wojsko polskie. (…) Niedługo po „Sokole” powstało pierwsze polskie Towarzystwo Śpiewu „Lutnia”, założone latem 1908 r. Śpiewacy z „Lutni” byli drugim najstarszym polskim chórem mieszanym na Górnym Śląsku. Wkrótce potem rozpoczęło działalność Towarzystwo Kobiet. (…)

Karol Miarka jako wydawca polskiej gazety był nękany i prześladowany przez władze niemieckie. (…) wyprowadził się w 1875 r. do Mikołowa, aby wydawać „Katolika” we własnej drukarni. Tam również był nękany przez władze niemieckie i skazany na pobyt w więzieniu, gdzie w sumie spędził ponad trzy lata. Zmarł przedwcześnie w 1882 r. w wieku 57 lat, bo więzienia poważnie nadszarpnęły jego zdrowie.

Juliusz Ligoń był śledzony przez władze niemieckie z powodu działalności oświatowej i politycznej. Prześladowany za propagowanie języka polskiego, został zwolniony z pracy w hucie „Królewskiej”, a policja przeprowadzała w jego mieszkaniu rewizje, konfiskując książki i materiały literackie. Ligoń, nękany walką i trudnościami, podupadł na zdrowiu i zmarł w 1889 r. w wieku 66 lat.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „Śląski Piemont” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Śląski Piemont” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ostatnio środowiska czerwonych przybrały barwy tęczy i ogłosiły, że nie wszyscy ich miłują, a tak dłużej nie może być

Jeśli nie powstanie front opozycyjny, tęczowi TęczUJe całkiem zdominują UJ i sformatują na tęczowo kolejne elity, które będą się kłaść Rejtanem, gdyby ktoś ośmielił się choćby skrytykować TęczUJa.

Józef Wieczorek

Na początku obecnego roku akademickiego na jagiellońskiej wszechnicy powstało stowarzyszenie, które przyjęło nader barwną nazwę „TęczUJ”. Powstanie TęczUJa poprzedziła dyskusja w Auditorium Maximum UJ na temat LGBT, pod hasłem „LGBT – potrzeby, możliwości, wyzwania”. Nowe stowarzyszenie „ma zamiar zwalczać homofobię, transfobię oraz seksizm na UJ, a także prowadzić działania edukacyjne, w tym rozpowszechniać informacje na temat społeczności LGBTQ, aby stworzyć środowisko na Uniwersytecie Jagiellońskim, które będzie przyjazne dla wszystkich studentów i studentek LBTGQ”.

Warto mieć na uwadze, że dla tworzenia przyjaznego środowiska akademickiego dla studentów, a także pracowników spoza sfery LBGTQ, jakoś nie powstało żadne stowarzyszenie i nie było debat merytorycznych w tej kwestii ani w Auditorium Maxium, ani w mniej reprezentacyjnych salach UJ.

Środowisko akademickie UJ (i nie tylko UJ) dziwnym trafem nie jest przyjazne dla tych mniej postępowych, którzy – jak dawniej – chcieliby traktować uniwersytet jako korporację nauczanych i nauczających poszukujących wspólnie prawdy. Tak uniwersytet był określany w statucie UJ aż do jubileuszowego roku 2000, ale widocznie uznano na szczytach akademickich, że nie ma co się trudzić poszukiwaniem prawdy, bo to ani nie jest postępowe, ani nie przynosi awansów, ani zysków dla uczelni i ich etatowych pracowników, a także studentów. Zresztą tych, co razem ze studentami poszukiwaniem prawdy się trudzili, usuwano z UJ w czasach panowania systemu kłamstwa, i to z oskarżenia o negatywny wpływ na studentów.

Rzecz oczywista, dla systemu kłamstwa i jego budowniczych/beneficjentów prawda stanowiła śmiertelne zagrożenie. Trzeba było jej się przeciwstawiać, tworzyć przyjazne środowisko dla miłośników tego systemu i to w czasach czerwonej zarazy. Przez wiele lat III RP urabiano opinię, że system ten został obalony, co prawda wskazując, że czerwoni stali się co najwyżej różowymi. W ostatnich latach okazało się, że środowiska czerwonych znakomicie przetrwały swój „upadek” i znacznie ubogaciły się kolorystycznie. Przybrały barwy tęczy i ogłosiły, że nie wszyscy ich miłują, a tak dłużej nie może być. (…)

W PRL instalacja najlepszego z systemów wspierana była przez młodzież skupioną w ZMP – Związku Młodzieży Polskiej, którego aktywiści tworzyli Brygady Lekkiej Kawalerii, zajmujące się zwalczaniem nauczycieli kontestujących idee tego, co miał usta słodsze od malin, niepopierających polityki i ideologii komunistów. W deklaracji TęczUJów jakby się słyszało echo nadciągającej lekkiej kawalerii, która zajmie się zwalczaniem akademików niepopierających ideologii i polityki LGBT.

W tych działaniach studenci nie są osamotnieni. Przecież cała Konferencja Rektorów Szkół Polskich (KRASP) jednomyślnie wydała oświadczenie o kierowaniu na ścieżki dyscyplinarne tych, co by się ośmielili krytykować LGBT, i to w warunkach wojny kulturowej, kiedy każda krytyka może przechylić szalę frontu wojennego.

Władza rektorów została wzmocniona w wyniku reformy Gowina, stąd rektorzy – autonomicznie – każdego niemiłującego LGBT mogą zawiesić albo wypędzić z uczelni, tak jak to robili ich poprzednicy wobec niemiłujących systemu komunistycznego.

Minister Gowin jakby nic nie miał przeciwko takiej sytuacji. Co więcej, broni na uczelniach ideologii gender, zdając sobie sprawę, że jest to ideologia, a nie nauka. Minister zadeklarował: „Położę się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa zwolennikom ideologii gender”.

W czasach PRLu UJ nie był CzuUJem – Czerwonym Uniwersytetem Jagiellońskim, choć rektor Karaś do tego zmierzał, ale zrodzony z UJ Uniwersytet Śląski takim czerwonym uniwersytetem, czyli „CzUŚem” (jak się mówiło) był. W III RP na dobrej drodze jest instalacja na bazie najstarszego polskiego uniwersytetu – Tęczowego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „TęczUJe zdobyli UJ” znajduje się na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „TęczUJe zdobyli UJ” na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego