Maksymilian Basista – przywódca peowiacki i działacz plebiscytowy, człowiek o nieprzeciętnej, barwnej, osobowości

Niemcy zamieścili jego nazwisko na specjalnej liście proskrypcyjnej, tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, tj. w księdze gończej grupującej nazwiska ludzi szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy.

Zdzisław Janeczek

Z wyrywkowych zapisków wyłania się nam obraz działacza niepodległościowego, poznajemy także jego sposób myślenia, stosunek do rzeczywistości, obowiązków i zadań, światopogląd religijny, społeczny i polityczny. Jako dziecko śląskiej wsi, chociaż zamieszkał w mieście, czuł się zawsze związany z chłopami wszystkimi więzami losu i pokrewieństwa. Urodził się 7 VIII 1883 r. w Górkach w powiecie rybnickim, z ojca Jana i matki Franciszki z domu Kałuża, osiadłych na nierentownym, małym gospodarstwie rolnym. Aby utrzymać ciągle powiększającą się rodzinę, ojciec musiał dorabiać w pobliskim młynie i tartaku. Maksymilian miał sześciu braci i trzy siostry. Jego najbliższe otoczenie to chłopska rodzina, uboga i skrzywdzona, żyjąca w niedostatku, utrzymująca się z ciężkiej, codziennej pracy. Nieco dalsze zaś to chłopi-sąsiedzi żyjący w takich samych warunkach. Całą naukę stanowiła miejscowa szkoła ludowa, którą ukończył, wyróżniając się zdolnościami spośród miejscowych dzieci.

Maksymilianem Basistą zainteresował się ksiądz Nitsche z Lysek, gotów łożyć na jego dalszą edukację w seminarium duchownym we Wrocławiu. Rodzice w obawie przed niebezpieczeństwem wynarodowienia syna nie przyjęli ofiarowanej im pomocy.

Wykształcenie młodego Basisty musiało opierać się zatem na lekturze różnych pism i książek, jakie mógł zdobyć. Czytanie książek i gazet rozszerzyło jego horyzont, a równocześnie wzbudzało ambicję i pchało do wysiłków otwierających drogę do realizacji wyższych zamierzeń. Czasowo jednak zmuszony był podjąć pracę w rybnickiej hucie „Silesia”.

Maria Basista (1890-1948) | Fot. ze zbiorów muzeum w Rybniku

W 1889 r. w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy zdecydował się na wyjazd do Bottrop w Zagłębiu Ruhry, kolebce niemieckiego przemysłu. W Bottrop podjął pracę w kopalni. Tutaj nawiązał kontakt z polskimi organizacjami i stowarzyszeniami, które zachęcały Basistę do dalszego samokształcenia. Związał się m.in. z Towarzystwem Oświaty im. św. Barbary. Wytyczone zadanie ułatwiała mu nadzwyczajnie dobra pamięć, zdolność szybkiego pojmowania, wytrwałość w pracy, oszczędność i dobra kondycja fizyczna oraz ambicja, by dorównać lepszym. Na twardej drodze życia, jaką kroczył od dzieciństwa, zdobytą wiedzę zawdzięczał szkole ludowej, rodzicom i swojej pracowitości. Zmiany w poglądach przynosił także wiek, doświadczenie, poczucie obowiązku i wzrastająca świadomość narodowa. (…)

W 1910 r. osiadł na stałe w Rybniku, gdzie podjął działalność kulturalno-oświatową. Otworzył polską księgarnię i nawiązał kontakt z wydawnictwem Karola Miarki w Mikołowie i „Katolika” w Bytomiu. Ponadto wystarał się o koncesję na sprzedaż „Kuriera Śląskiego” i „Polaka”.

W propagowaniu polskości wspierała go żona Maria z Burdów (1892–1948), która ukończyła Zakład Wychowawczy dla Dziewcząt w Kuźnicach koło Zakopanego. (…)

Dzięki Maksymilianowi Basiście na Górnym Śląsku w walce z kulturkampfem tryumfy święciła polska sztuka i żywe słowo. W ten sposób podważał on ideę niemieckiego Kulturvolku i roszczenia jego propagatorów do panowania nad ziemiami polskimi wchodzącymi w skład monarchii Hohenzollernów. Przeciwstawiał się poglądom, którym drogę w minionym stuleciu torował „żelazny kanclerz” Otto von Bismarck. M. Basista rozumiał, że celem następców kanclerza, toczących z Polakami wojnę kulturową, było odebranie Polakom szans na odbudowę państwa poprzez kulturalne wyniszczenie, zatarcie śladów polskiej historii i tradycji poprzez uniemożliwienie ich przekazywania, wyrugowanie ze szkolnictwa języka polskiego i usunięcie z życia publicznego katolickiego duchowieństwa. (…)

M. Basista podczas pierwszej wojny światowej został powołany do armii pruskiej i skierowany na front zachodni. Walczył m.in. pod Verdun, gdzie został ciężko ranny. Po rekonwalescencji został przydzielony do oddziałów pomocniczych najpierw w rejonie Brześcia nad Bugiem, następnie w Estonii. We wrześniu 1918 r., uzyskawszy urlop, dotarł przez Prusy Wschodnie, Poznań, Wrocław do Rybnika, z którego nie powrócił już do jednostki macierzystej. (…)

W pierwszym rzędzie zajął się odbudową podupadłej w czasie wojny firmy księgarskiej i nawiązaniem kontaktów z polskimi działaczami narodowymi w Ziemi Rybnickiej. 18 I 1919 r. złożył przysięgę peowiacką. (…)

W marcu 1919 r. Basista został przez policję pruską zdekonspirowany i aresztowany wraz z innymi członkami dowództwa POW, m.in. Janem Dziubą, Nikodemem Sobikiem, Ludwikiem Koniecznym i Józefem Bułą. Wielu z ich kolegów osadzono w obozie Neuhammer (Świętoszów), zlokalizowanym na jednym z największych niemieckich poligonów wojskowych.

Obóz więźniów górnośląskich (działaczy narodowych i powstańców) niczym nie różnił się od tych późniejszych, jak hitlerowski KL Auschwitz.

Jeńców lokowano w drewnianych barakach, otoczonych wysokimi ogrodzeniami z drutu kolczastego, w warunkach urągających elementarnym wymogom sanitarno-higienicznym. Z braku łóżek i sienników spali oni stłoczeni na gołej podłodze. Wielu z nich cierpiało z powodu odniesionych w wyniku pobicia ran.

14 IV 1919 r. Nadzwyczajny Sąd Wojskowy w Raciborzu za zdradę stanu, „usiłowanie oderwania Śląska od Niemiec z bronią w ręku” i „udzielanie lokali księgarni dla zbrodniczej działalności organizacji polskich” skazał Maksymiliana Basistę na 9 miesięcy więzienia. Za kaucją 5000 marek udzielono mu, ze względu na zły stan zdrowia, tymczasowego urlopu zdrowotnego. Odzyskawszy wolność, wyjechał z Rybnika i schronił się w Piotrowicach na Śląsku Cieszyńskim, gdzie mieściła się siedziba POW G.Śl. W nowej sytuacji komendant Alfons Zgrzebniok powierzył mu kierownictwo referatu personalnego w Dowództwie POW. Tym samym Basista włączył się w przygotowania do pierwszego powstania. (…)

M. Basista jako więzień obozu koncentracyjnego | Fot. ze zbiorów muzeum w Rybniku

Po odzyskaniu niepodległości Basista nie przestał interesować się polityką. W 1922 r., po wygaszeniu powstania i podziale Górnego Śląska, jako członek rady miejskiej w Rybniku podjął przygotowania do uroczystego przejęcia miasta i powiatu przez polską administrację. W II RP był prezesem Związku Polskich Radnych Gmin i członkiem Izby Przemysłowo-Handlowej w Katowicach. Ponadto pełnił obowiązki prezesa Towarzystwa Czytelni Ludowych i Towarzystwa Kupców Polskich w Rybniku. Propagował tradycje niepodległościowe, m.in. kolportował w swoim kręgu „Powstańca”, którego redakcja łączyła czyn zbrojny 1863 r. z powstaniami śląskimi. (…)

W 1934 r. Maksymilian Basista objął stanowisko wiceburmistrza miasta Rybnika. 31 VIII 1939 r. wygłosił antyniemieckie przemówienie w Wodzisławiu. Po agresji niemieckiej na Polskę opuścił Rybnik.

Przegrana kampania wrześniowa oznaczała dla niego wieloletnią poniewierkę. Niemcy zamieścili jego nazwisko na specjalnej liście proskrypcyjnej, tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, tj. w księdze gończej grupującej nazwiska ludzi szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy. Maksymilian Basista, pod nazwiskiem Wojciech Kwiecień, do 1943 r. ukrywał się w Krakowie i jego okolicy.

Aresztowany przez gestapo, został osadzony w więzieniu na Montelupich, a następnie w obozie koncentracyjnym KL Auschwitz, jako więzień numer obozowy 152740. Stamtąd w 1944 r. przeniesiono go do obozu pracy (SS Arbeitslager) w Leonbergu w Bawarii, a po jego likwidacji 2 IV 1945 r. został osadzony w obozie leśnym w Mattenheim, gdzie doczekał wyzwolenia przez żołnierzy gen. D. Eisenhowera.

W październiku 1945 r. powrócił do kraju. Do 1949 r. prowadził własną księgarnię przy ul. Kościelnej w Rybniku i uczestniczył w pracach reaktywowanego „Serafu”. Ponadto należał do Związku Weteranów Powstań Śląskich. Do końca stał na straży tych samych ideałów, którym dawał wyraz, bez względu na okoliczności, w sposób jasny, szczery i otwarty.

Zmarł 3 XI 1967 r. w Rybniku.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Maksymilian Basista (1883-1967) ps. Klin, Wojciech Kwiecień” znajduje się na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Maksymilian Basista (1883-1967) ps. Klin, Wojciech Kwiecień” na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo

Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, potwierdzającym jej samobójstwo.

Herbert Kopiec

Tym, co sie choć kapka znają na poprawności politycznej, nie trzeba dużo łonaczyć, czamu hanysy z gorolami nie za bardzo sztimują.

Hanys – wyjaśnijmy tym, co nie bardzo wiedzą – to określenie rdzennego mieszkańca dawnej pruskiej części Górnego Śląska. Hanys to autochton. Nie określa się tak osób spoza Śląska, które na Śląsku mieszkają i przyjęły śląską kulturę. Hanys pochodzi od niemieckiego imienia Hans jako odpowiednika polskiego imienia Jan. Słowo to miało sugerować niemieckie pochodzenie Ślązaków. Słowami bliskimi znaczeniowo do hanysa są ‘miejscowy’ i ‘tutejszy’, w znaczeniu ‘stąd’ (a nie zza rzeki, czyli z Zagłębia i reszty Polski).

Ślązacy ze Śląska określeniem gorol nazywają mieszkańców sąsiadującego Zagłębia i pozostałych części Polski oraz Polaków mieszkających na Śląsku.

Wracamy do wątku: dlaczego hanysom i gorolom nie zawsze jest po drodze, o czym świadczą chociażby kąśliwe wice. Obserwacje wskazują, że wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo.

Przypomniała o tym ostatnio „Gazeta Wyborcza” (5 sierpnia 2020 r.) w związku z inicjatywą Iwony Świętochowskiej – wdowy po Kazimierzu Kutzu (1929–2018), która przekazała do Muzeum Śląskiego pamiątki po swoim zmarłym mężu. I zaczęły się schody, bo otrzymała wiadomość, że Muzeum nie ma pieniędzy ani miejsca na ich eksponowanie. Na krytyczne uwagi pod swoim adresem kierownictwo Muzeum Śląskiego zareagowało pojednawczo zapewnieniem (ale czy szczerze?), że jest otwarte na upamiętnienie Kutza i czuje się niezmiernie wyróżnione przekazaniem w darze pamiątek po wybitnym reżyserze/popularyzatorze śląskiej kultury. Jakoż jednoznaczne oczekiwanie, że Muzeum odtworzy dwupokojowy gabinet reżysera w formie wystawy stałej, nie jest możliwe do zrealizowania, natomiast zaplanowana jest wystawa czasowa poświęcona reżyserowi – oświadczyło kierownictwo Muzeum Śląskiego. Można odnieść wrażenie, że jest w tej przepychance jakaś nutka niechęci/obstrukcji Muzeum Śląskiego wobec upamiętnienia Kazimierza Kutza.

Niewykluczone, że zagnieździł się w Muzeum Śląskim jakiś zacofany prawicowy konserwatysta, który mógł się przestraszyć oczekiwań wdowy po K. Kutzu, które nie ograniczają się wyłącznie do stałej wystawy pamiątek.

Świętochowskiej-Kutz marzy się bowiem, aby w Muzeum Śląskim „było takie miejsce, do którego każdy będzie mógł przyjść, gdzie będzie można spotkać się z drugim człowiekiem. Miejsce, w którym będą mogli działać młodzi artyści i aktywiści. Miejsce tętniące życiem, wolnością słowa, nieskrępowaną niczym wolnością artystyczną. Mój mąż – przypominała wdowa – nigdy nie dał na sobie niczego wymusić, nawet krawata. Pozwólmy młodym ludziom działać tak samo. To wymarzone miejsce ma służyć wymianie myśli artystycznej bez żadnych ograniczeń. Nie będzie tam czegoś takiego, że coś wypada, a coś nie. Wypadać to mogą zęby albo macica – sugestywnie dowodziła Świętochowska – ale nic innego”.

Widać, że wdowa po Kutzu poszła na całość. Można odnieść wrażenie, że wyszło na to, iż marzy jej się, aby w Muzeum Śląskim było miejsce przypominające przystanek Woodstock…

Tak oto wkroczyliśmy w sferę problemów, które, zwłaszcza dla młodych ludzi nie znających historii, są zazwyczaj niezrozumiałe. Mam bowiem poczucie, że niewielu z nich wie, gdzie leży przyczyna dość powszechnie znanych (przybierających zróżnicowane konfiguracje) animozji między hanysami i gorolami. W moim pokoleniu – przykładowo – istniało i nadal istnieje przekonanie, że przyczyna leży w zaszłościach historycznych. O co chodzi? Otóż podkreśla się, że Katowice znajdowały się na terenie państwa niemieckiego, natomiast Sosnowiec najpierw należał do zaboru pruskiego, a później rosyjskiego.

Tak więc Zagłębie i Śląsk różni odmienny kod kulturowy. Zagłębiacy, w większości wyłącznie ludność napływowa, nie wytworzyli tak odrębnej i wyrazistej kultury jak Ślązacy.

(…) Czy Kazimierz Kutz nadaje się na edukatora Ślązaków? Pisałem już („Kurier WNET” nr 15/2015) w tekście Prorocy nowej Śląskiej tożsamości i dwa lata później (nr 33/2017) w tekście Oswajanie „Świra”, że odpowiedź na to pytanie musi być zdecydowanie negatywna. Dziś, powodowany imperatywem śląskiej solidności, uważam za swój święty obowiązek dopowiedzieć, że Kazimierz Kutz, owszem, nadaje się (i to bardzo) wyłącznie do tytułowego wypłukiwania ze Śląska śląskości właśnie. Pomaga mu w tym m.in. „Gazeta Wyborcza”, która konsekwentnie i z uporem godnym lepszej sprawy od lat (ale zawsze zgodnie ze swoją lewacką, postmodernistyczną i antykatolicką linią) kreuje fałszywy obraz Kazimierza Kutza jako niedościgły wzór Ślązaka i wielkiego edukatora Ślązaków.

W sukurs „Wyborczej” idzie śląska gazeta „Dziennik Zachodni”. Z okazji zbliżającej się pierwszej rocznicy śmierci Kutza można w niej było przeczytać, że „straciliśmy najwybitniejszego Ślązaka od czasów Korfantego, (…) człowieka, który całą Polskę uczył Śląska”. Manipulatorzy z „Wyborczej” alarmują i ostrzegają przed współczesną Polską, przywołując te słowa Kazimierza Kutza: „Kaczyński nie zajmuje się rządzeniem, tylko poszerzaniem swojej władzy, a Polska staje się na naszych oczach państwem wyznaniowym”.

Manipulatorzy z „Wyborczej” za nic mają fakty, z których przecież wynika, że ten – skądinąd wybitny – reżyser skumulował w sobie wszystko, co każe go traktować jako anty-Ślązaka, bo np. chełpił się swoimi inklinacjami do lewackiego/antykatolickiego postępu i nie miał nic wspólnego ze śląską solidnością i szacunkiem dla tradycji. K. Kutz – przypomnijmy – nawoływał w 2004 roku: „Mamy prawo żyć w lepszym społeczeństwie – tolerancyjnym i stwarzającym równe szanse wszystkim – Polakom, Ślązakom, homoseksualistom”. (…)

Lewackie siły postępu z uporem godnym lepszej sprawy propagandowo nadymają wybitnego artystę/reżysera Kazimierza Kutza jako wybitnego/wzorcowego Ślązaka. Mają w głębokiej pogardzie to, że w rzeczywistości Kazimierz Kutz pod nieomal każdym względem jest zaprzeczeniem Ślązaka/hanysa.

Trudno o większą głupotę niż ta, z którą mamy do czynienia. Oto mamy Ślązaka, i to rzekomo wybitnego, który jest zdeklarowanym bezbożnikiem. (…)

Warto przywołać intuicje Adama Mickiewicza, odnoszące się do patriotyzmu i wiary, z Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego: „Cywilizacja to nie modne i wykwintne ubiory, smaczna kuchnia, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi – cywilizacja to obywatelstwo, oparte na zdolności poświęcenia się dla ojczyzny. Więcej: cywilizacja, prawdziwie godna człowieka musi być chrześcijańska. Nie Wy macie – wskazywał wieszcz – uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie uczyć ich prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej”.

Narzuca się pytanie: czy my, Polacy, jesteśmy do tak pojętej działalności edukacyjnej wobec cudzoziemców przygotowani i zdolni? Czy aby nie oddaliśmy już Polski siłom lewackiej rewolucji kulturowej? Polecając te pytania uwadze moich Czytelników, jedno uważam za pewne: Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, znacząco potwierdzającym jej samobójstwo.

Refleksja końcowa. W przeszłości intelektualiści, artyści swym akcesem do komunizmu wywoływali złudzenie drugiego dna ideologii komunistycznej, jakiejś głębszej warstwy mądrości, tkwiącej niczym skarb pod ohydą komunistycznej codzienności. W ten sposób mącono w umysłach ludzi, siano wątpliwości i zdołano chyba zachwiać elementarnym rozeznaniem, co jest złem, a co dobrem. Tacy intelektualiści i artyści odbierali też ludziom (i nadal odbierają) nadzieję płynącą z wiary, że zło nie może mieć po swojej stronie rzeczników tak solidnych wartości, jak: mądrość prawda, dobro i piękno. Również dzisiaj wynajęci do mącenia w głowach artyści i intelektualiści kreowani są przez media na nosicieli prawd moralnych.

Warto jednak pamiętać, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne (vide K. Kutz) nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją.

Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszej polskiej rzeczywistości, lecz także światowych areopagów. I jest trafna zarówno wobec sfer artystyczno-literackich, jak i przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu bywa przecież, że „paraliż postępowy także ścisłe trafia głowy”.

PS

Ryzykując zarzut obsesji (a niechta bydzie!) odniosę się jeszcze do faktu, że K. Kutz lubił się żenić, skoro trzy razy się hajtnął. Był więc w tym względzie jakby dwukrotnie mało solidny. Jak na hanysa, Kutz się ożenił o dwa razy za dużo.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Śląsk wypłukany ze śląskości” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Śląsk wypłukany ze śląskości” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przewrót kopernikański w niemieckich porządkach pracowniczych: zdrowie ludzi ważniejsze od uboju świń i produkcji trzody

Niskie ceny wyrobów są wynikiem złych warunków pracy i zamieszkania pracowników z zagranicy, o czym „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiedzieli się „porządni Niemcy”.

Stanisław Orzeł

Półtora tysiąca pracowników, czyli mniej więcej jedna czwarta załogi niemieckich zakładów mięsnych Tönnies w Rheda-Wiedenbrück, zaraziło się koronawirusem. Wśród nich jest co najmniej kilkudziesięciu Polaków – informowała w czerwcu „Rzeczpospolita”. Zdecydowana większość spośród 900 polskich pracowników tych zakładów nie miała jednak objawów, jedynie kilku wymagało opieki specjalistycznej, ale wyszli już ze szpitala.

Można jednak było temu zapobiec, gdyby ktoś z kierownictwa firmy zareagował na komentarz z 24 marca tego roku na portalu GoWork: „W Tönnies Rheda-Wiedenbrück jest największe skupisko ludzi różnych narodowości i ludzie padają jak kaczki, karetka co chwilę jeździ i co? tam dalej pracują; – Przecież nic się nie stało… Wsio tabu”… (…)

Wydarzenia w Rheda-Wiedenbrück ujawniły opinii publicznej w Niemczech, Unii Europejskiej i na świecie, że niemiecki sektor przetwórstwa mięsnego od dawna zatrudnia pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej (terenu niemieckich projektów tzw. Mitteleuropy od I wojny światowej) w złych warunkach pracy, na umowy o dzieło (tzw. śmieciówki) i narzucając lichwiarskie czynsze za mieszkania.

Według „Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung” polityczna indolencja przywódców landu, w tym premiera Lascheta, niechętnych, by coś w tym zakresie zmienić, ma ewidentny wpływ na „katastrofalne warunki w nadreńskich ubojniach”. Chodzi m.in. o odejście od powszechnych w tej branży umów o dzieło, „otwierających drzwi do wyzysku pracowników”. Katolicki ksiądz Peter Kossen, który jest duszpasterzem wielu pracowników przemysłu, uważa, że „kobiety i mężczyźni pracujący w zakładach mięsnych są po prostu zmęczeni tymi warunkami życia i pracy. Są traktowani tak, jakby nie mieli ludzkiej godności, jakby byli obywatelami trzeciej kategorii. – Dopóki nie zmieni się tej struktury, zawsze będziemy mieć masowe wybuchy w przemyśle mięsnym” – dodał. (…)

Właściciel zakładów mięsnych C. Tönnies stał się obecnie w niemieckich mediach przykładem chciwego kapitalisty, prowadzącego na rynku brutalną walkę konkurencyjną poprzez obniżanie cen i korzystanie z usług bezwzględnych pośredników. Niskie ceny jego wyrobów są wynikiem niebezpiecznych warunków pracy i niegodnych XXI wieku warunków zakwaterowania tanich pracowników z zagranicy, o czym jakoby „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiadują się „porządni Niemcy”. Do tej pory ich nie dziwiło, że mięso w Niemczech – w wyniku wyzysku stosowanego w tym sektorze niemieckiego przemysłu spożywczego – jest dwa razy tańsze niż w sąsiedniej Szwajcarii.

Dopiero w takich okolicznościach federalna minister rolnictwa Julia Klöckner zapowiedziała koniec z dumpingowaniem cen mięsa w Niemczech…

(…) Jako że ten łańcuch produkcji został przerwany, niemieccy hodowcy trzody chlewnej są w coraz poważniejszych tarapatach i uważają, że to oni, a nie jacyś tam gastarbeiterzy ze Wschodniej Europy są najbardziej poszkodowani. – Fakt, że po dwóch tygodniach hodowcy świń nadal nie wiedzą, jak postępować, jest nie do zaakceptowania – mówił Heinrich Dierkes, przewodniczący stowarzyszenia ISN. – Co tydzień wśród dostawców Tönniesa gromadzi się do 100 000 świń i czeka w chlewniach na ubój. Podobnie sytuacja wygląda w hodowlach prosiąt – powiedział dr Torsten Staack, dyrektor zarządzający ISN. – Hodowcy zwierząt są ofiarami zamknięcia rzeźni.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wciąż zbyt mało wiadomo na temat patriotycznego zaangażowania kobiet na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski

W 1920 r. na Górnym Śląsku działało ponad 50 Towarzystw Polek, które skupiały od kilkudziesięciu do kilkuset członkiń. Działalność statutowa była prowadzona według wartości „Bóg, Rodzina i Ojczyzna”.

Renata Skoczek

Ulotka z okresu plebiscytu | Fot. ze zbiorów Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach

Aktywność Górnoślązaczek rozpoczęła się w 1900 roku utworzeniem Towarzystwa Kobiet w Bytomiu. W następnych latach na wzór bytomskiej organizacji działalność zainicjowały towarzystwa kobiece między innymi z Katowic, Królewskiej Huty (obecnie Chorzów), Zabrza i Szopienic. Tuż przed wybuchem I wojny światowej poszczególne towarzystwa połączyły się w Związek Towarzystw Kobiet pod przewodnictwem Janiny Omańkowskiej, redaktorki poczytnej gazety „Katolik”.

Działania wojenne zahamowały działalność wszystkich polskich organizacji i dopiero po ich zakończeniu praca społeczna zaczęła się powoli odradzać. Na zjeździe w Bytomiu w listopadzie 1918 roku delegatki przyjęły nową nazwę dla organizacji – Związek Towarzystw Polek.

W następnym roku Zarząd przygotował nowy statut, w którym w stosunku do wcześniejszych przepisów został obniżony wiek członkiń z 17 na 16 lat. Najważniejszą zmianą był jednak zapis, że celem towarzystwa jest pouczanie się także w sprawach politycznych, co w praktyce oznaczało włączenie się w kampanię plebiscytową do walki o głosy za Polską.

Na początku 1920 roku na Górnym Śląsku aktywnie działało ponad 50 Towarzystw Polek, które skupiały w zależności od miejscowości od kilkudziesięciu do kilkuset członkiń. Działalność statutowa była prowadzona według wartości „Bóg, Rodzina i Ojczyzna”. 30 stycznia 1920 roku odbył się zjazd wszystkich Towarzystw Polek na Górnym Śląsku. Do Bytomia zjechały delegatki z ponad 50 miejscowości. (…) Obrady zakończyła przewodnicząca wskazaniem na prace i obowiązki, jakie czekają organizacje w najbliższym czasie, następującymi słowami: „jest tylko jeden program dla nas wszystkich: praca nad plebiscytem”.

W gorącym okresie plebiscytowym wszystkie organizacje kobiece aktywnie realizowały wytyczne bytomskiego Zarządu w sprawie pracy propagandowej. Na regularnie organizowanych zebraniach, na które zapraszano także rodziny członkiń, przewodnicząca lub inna osoba z zarządu wygłaszała patriotyczne przemówienie o miłości do ojczyzny albo przedstawiała sylwetki polskich bohaterek narodowych. Na zebraniach często gościli zamiejscowi prelegenci, którzy wygłaszali referaty o pracy kobiety polskiej w walce plebiscytowej. Niejednokrotnie zdarzało się, że prelegentem bywał miejscowy ksiądz proboszcz, który wygłaszał mowę o obowiązkach polskich matek.

Najbardziej aktywne organizacje przygotowywały patriotyczne wieczornice. W Bytomiu Towarzystwo Polek ku uczczeniu pamięci polskiego króla wystawiło jednoaktówkę S. Wyspiańskiego Królowa Jadwiga, połączoną z odczytem o „zasługach jednej z największych niewiast polskich”.

W Raciborzu miejscowe Polki przygotowały odegrane przez dzieci przedstawienie zatytułowane Zaczarowane jabłuszko. Wzbudziło ogromne zainteresowanie, bo jak donosiła prasa, „na jeden wieczór oderwie serca i umysły od nie zawsze wesołej rzeczywistości… i stanie się dowodem, iż praca nasza zbożna nie idzie śladem brukowej propagandy naszych przeciwników”.

(…) Towarzystwa Polek podejmowały wiele innych działań o charakterze narodowym. W Nowych Hajdukach (obecnie dzielnica Chorzowa) wraz z innymi polskimi organizacjami zarząd Towarzystwa uchwalił rezolucję skierowaną do miejscowych władz, aby niemiecką nazwę gminy zamienić na polską, a ponadto zażądał zmiany nazw ulic na polskie i usunięcia nauczyciela, który zajmował się w szkole aktywną agitacją na rzecz Niemiec. Towarzystwo Polek z kolonii Doroty przy parafii św. Anny (obecnie dzielnica Zabrza) zaprotestowało wraz z innymi polskimi organizacjami przeciwko atakom Niemców na ks. Stefana Szwajnocha, który prężnie pracował na rzecz Polski.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „»Bóg, Rodzina i Ojczyzna«. Towarzystwa Polek na Górnym Śląsku w 1920 roku” znajduje się na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Renaty Skoczek pt. „»Bóg, Rodzina i Ojczyzna«. Towarzystwa Polek na Górnym Śląsku w 1920 roku” na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wybuch III powstania śląskiego. 3 maja 1921 roku wszystkie śląskie miasta były już w rękach polskich powstańców

Zanim uderzyły oddziały liniowe, polscy policjanci w nocy z 2 na 3 maja obezwładnili policjantów niemieckich i internowali ich. W tym samym czasie rozpoczęto zdobywanie wszystkich śląskich miast.

Jadwiga Chmielowska

„Powstańcy! Na zatratę ziemi, na dalszą niewolę, na germanizację i na odłączenie od wolnej Polski, na wyrzucenie z naszych warsztatów pracy pozwolić nie możemy. Jeśli spokojnie przeprowadzone, pomimo terroru niemieckiego, głosowanie nie wystarczyło do udowodnienia wobec świata naszych praw, musimy poprzeć je siłą. Z karabinami ukrywanymi w czasie niewoli, z bronią pozostałą z dwóch poprzednich powstań, zerwaliście się na mój rozkaz dzisiaj, zaskoczeniem obsadziliście szereg gmin i miast i gotowi jesteście bronić swej ziemi do ostatniej kropli krwi. Rozkazuję rozbrajać dalej z całą energią bandy stosstruplerów niemieckich, wobec spokojnie zachowującej się ludności niemieckiej okazać, na całym świecie znaną, polską tolerancję. Wszelki rabunek pod karą śmierci zakazany. Wobec władz koalicyjnych zachowywać bezwzględną lojalność i nie dać się porwać pod żadnym warunkiem do zatargu z nimi.

Przez nasze ręce musi odzyskać lud górnośląski te części naszej świętej ziemi, które nam, się należą. W tej myśli walczymy, a zwycięstwo pewne”. Taki oto rozkaz powstania-odezwę wydał 3 maja 1921 r. o godzinie 5 nad ranem naczelny wódz ppłk Maciej hr. Mielżyński „Nowina-Doliwa”.

(…) Siły powstańcze były podzielone na trzy grupy. Każda grupa miała dowódcę, zastępcę i pomocnika dowódcy, szefa sztabu, wydział I organizacyjno-materialny, wydział II operacyjno-informacyjny, adiutanturę i referaty: gospodarczy, broni, łączności i sanitarny.

Dowódcą Grupy I Zachodniej (GO „Południe”) został mianowany ppłk. Bronisław Sikorski ps. Cietrzew. Jego zastępcą i pomocnikiem został Mikołaj Witczak, a szefem sztabu por. Roman Grześkowiak ps. Brunhorst. W skład tej grupy weszły powiaty rybnicki i raciborski oraz grupa pszczyńska pod dowództwem kpt. Rataja, która do opanowania Mikołowa podlegała bezpośrednio dowódcy.

Grupa II „Wschód” była dowodzona przez kpt. Karola Grzesika ps. Hauke. Jego zastępcą został Wiktor Przedpełski, szefem sztabu por. Michał Grażyński „Borelowski”, jego zastępcą ppor. Mieczysław Chmielewski „Grzymała”. Grupa ta liczyła niemal 16 tys. powstańców. Pułkiem katowickim dowodził Walenty Fojkis – znany i zasłużony w II powstaniu dowódca.

Grupa III „Północ”, pod dowództwem kpt. Alojzego Nowaka „Neugebauera”, była wspierana przez kpt. Jana Wyglendę ps. Traugutt – szefa sztabu POW jeszcze sprzed I powstania. Grupa ta składała się z dwóch podgrup. Pierwsza, dowodzona przez kpt Konwerskiego ps. Harden, obejmowała powiaty strzelecki i kozielski, a druga, por. Szajbrowskiego, powiaty tarnogórski, lubliniecki i oleski. To był sam początek. Poszczególne grupy uzupełniały składy.

Wbrew obawom pesymistów, do punktów zbornych stawili się nie tylko wszyscy zaprzysiężeni, ale i wielu niezaprzysiężonych ochotników.

Powstańcza straż przemysłowa na długo przed wybuchem powstania, czyli już podczas strajku generalnego, rozpoczętego 1 maja, obsadziła kopalnie, huty i fabryki, bojąc się aktów sabotażowych ze strony Niemców. Zanim uderzyły oddziały liniowe, polscy policjanci jeszcze w nocy z 2 na 3 maja obezwładnili policjantów niemieckich i internowali ich. W tym samym czasie rozpoczęto zdobywanie wszystkich śląskich miast. 3 maja były one już w rękach powstańców. (…)

W Odezwie do Rodaków Korfanty pisze między innymi: „Zakazuję wszelkich gwałtów, grabieży, znęcania się nad ludźmi, bez względu na ich język, wiarę lub pochodzenie. Zachowanie się powstańców powinno być wzorowe, mienia, życia i zdrowia bezbronnych ludzi naruszać nikomu nie wolno. Zabraniam usuwania urzędników, a ich samych wzywam do sumiennego wypełniania obowiązków i wytrwania na stanowiskach” (jw., poz. 1, 10. 05. 1921 r. CAW, 130.I.33).

To było już trzecie powstanie i wiadomo było, że w poprzednich walczący Ślązacy nie popełniali przestępstw. To byli zaprzysiężeni bojowcy. Istniały sądy polowe. Być może Korfanty bał się, że powstanie przerodzi się w rewolucję. Czyżby tak daleko odszedł od swoich korzeni, że przestał rozumieć lud, z którego pochodził?

Może wpłynęły na niego środowiska endeckie, z którymi od lat współpracował, a te bały się socjalisty Piłsudskiego. Powstańcom rzeczywiście pomagali doświadczeni bojowcy PPS, ale była ich jedynie garstka. Dlaczego kłamał w nocie do rządów państw ententy o tym, że Ślązacy zniszczą przemysł, a nie oddadzą go Niemcom, jeśli było zupełnie odwrotnie? To powstańcy zorganizowali straż przemysłową, bo był znany – i opublikowany przez prasę polską – dokument świadczący o zamiarach Niemców przeprowadzenia dywersji i zniszczenia przemysłu. Lęk Korfantego przed walką zbrojną Ślązaków był wręcz obsesyjny. (…)

Już 4 maja 1921 r. Minister Spraw Wewnętrznych RP Leopold Skulski, endek, ogłosił, że zgodnie z międzynarodowymi zobowiązaniami państwo polskie musi zachować neutralność i nie może angażować się w trwające powstanie.

Władze polskie zobowiązały się do zamknięcia granicy państwa z obszarem plebiscytowym i zakazały werbunku ochotników na terenie Polski. Trzeba pamiętać, że nie istniała żadna granica z Niemcami i ochotnicy mogli swobodnie brać udział w walkach. Jednym z nich był młody Adolf Hitler.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Umrzem lub zwyciężym! III powstanie rozpoczęte!” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Umrzem lub zwyciężym! III powstanie rozpoczęte!” na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ślązak, który był lwowiakiem i „mazurem”. Wspomnienie o ojcu / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 75/2020

Niemiec chciał ściągnąć ojca z obozu do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod warunkiem, że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna: to jest „mazur” (patriota) i tego nie zrobi.

Tadeusz Loster

„Mazur” znaczy patriota

Erwin H. był wiecznym studentem politechniki lwowskiej. Często przed wojną odwiedzał restaurację mojego ojca Rudolfa, mieszczącą się w Pałacu Sztuki na Placu Powystawowym we Lwowie. Do restauracji przychodził nie sam, towarzyszyła mu grupka młodych ludzi niekiedy mocno rozbawionych, a niekiedy dostojnie poważnych. Zasobność kieszeni Erwina przysparzała mu przyjaciół. W oczach mojego ojca był pożądanym, dobrym klientem. Po niewielkim upływie czasu student Erwin stał się dobrym kolegą ojca, wizytując nie tylko rewiry jego restauracji ale i rodzinny dom przy ul. Kordeckiego we Lwowie.

Co roku we wrześniu na Placu Powystawowym rozpoczynały się Międzynarodowe Targi Wschodnie. W tym czasie była to największa impreza handlowa II RP. Lwów, przygotowujący się już w sierpniu 1939 roku do imprez towarzyszących otwarciu Targów Wschodnich, został zaskoczony wybuchem wojny.

W pamiętnym 1939 roku Targi miały trwać od 2 do 12 września. 3 września miały im towarzyszyć zawody balonowe o puchar Gordona Bennetta, będące mistrzostwami świata w tej dyscyplinie. Już pod koniec sierpnia pawilony Targów Wschodnich zaczęły wypełniać się towarem przywożonym przez krajowych i zagranicznych handlowców. Lwów żył zbliżającymi się imprezami.

Dnia 1 września po godzinie 11 matka moja, Helena, wyszła z domu na codzienne zakupy. Nie zatrzymały jej i nie przeraziły wyjące syreny, do których była przyzwyczajona podczas ostatnich częstych ćwiczeń obrony przeciwlotniczej. Zaniepokoił ją huk strzelającego karabinu maszynowego na dachu Fabryki Kontaktów mieszczącej się naprzeciwko naszego domu. Na niebie zauważyła sylwetki samolotów. Kilka donośnych wybuchów bomb przekonało ją, że wybuchła wojna.

W tym czasie ojciec mój przebywał w swojej restauracji na Placu Powystawowym. Mimo niepewnej sytuacji z pobliskich pawilonów zaczęli schodzić się goście.

Zjawił się również Erwin H.; był podekscytowany. Wyciągnął 100 zł i podał kelnerowi, zamawiając dla wszystkich gości wódkę. Podszedł do podium, gdzie siedziała milcząca orkiestra, i krzyknął do zaskoczonych gości: „Proszę państwa, niech żyje Polska, za tydzień będziemy w Berlinie!”. Zwracając się do orkiestry poprosił, aby zagrała hymn polski. Po odśpiewaniu hymnu owacjom i okrzykom nie było końca.

3 września ojciec mój, zmobilizowany do wojska, wyjeżdżał na front z dworca kolejowego we Lwowie. 12 września 1939 roku w pobliżu Warszawy dostał się do niewoli niemieckiej, a 19 września tegoż roku został osadzony w Stalagu nr XXB w Malborku. 22 września 1939 roku wojska sowieckie zajęły Lwów. Student Erwin H. zniknął z miasta bez śladu.

Fot. z archiwum Autora

Przez kilka miesięcy matka moja bezskutecznie poszukiwała męża. W marcu 1940 roku jeniec Rudolf Loster, a faktycznie nr 11366, został przeniesiony do Stalagu VI J w Krefeld Fichtenhain koło Bonn, gdzie przebywał do września 1944 roku, pracując ciężko w tzw. jenieckich obozach pracy.

Dobre stosunki sojusznicze między Niemcami a Sowietami spowodowały, że korespondencja z obozu jenieckiego do Lwowa zaczęła dochodzić już w kwietniu 1940 roku. Dostarczane listownie skąpe, ocenzurowane wiadomości upewniały w tym czasie piszących, „że żyjemy” i budziły nadzieję rychłego zakończenia wojny, która niestety trwała.

22 czerwca 1941 roku wybuchła wojna między Sowietami a Niemcami. W nocy z 28 na 29 czerwca wojska sowieckie opuściły Lwów. 30 czerwca miasto zostało zajęte przez Niemców. Kilka dni wcześniej Sowieci po kilku miesiącach przesłuchań wywieźli na Sybir drugiego męża mojej babki Zofii. Rozpoczęła się okupacja niemiecka, obfitująca w represje nie mniejsze jak za Sowietów. Na początku października matka moja otrzymała wezwanie na gestapo. Znając postępowanie Niemców, mogła spodziewać się najgorszego. Blisko trzyletnią moją siostrę Basię zostawiła pod opieką babci Zosi. Żegnając się z rodziną przypuszczała, że może nie wrócić do domu.

Ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu, przesłuchującym ją był Erwin H. ubrany w mundur NSDAP. Zapomniał, że był z mamą na ty. Zwracał się do niej po niemiecku, a słowa jego tłumaczyła sekretarka.

Pytał, z czego żyje i jak daje sobie radę bez męża. Po kilku minutach wyprosił z pokoju sekretarkę i zaczął z mamą rozmawiać po polsku. Powiedział, że wezwał ją w sprawie Rudolfa i wie, że przebywa on w „naszym” obozie jenieckim, gdzie jest mu ciężko. Wyjawił, że chce mu pomóc i ściągnąć go z obozu z Niemiec do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod jednym warunkiem – że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna – że na ile go zna, to jest to „mazur” (patriota) i tego nie zrobi. Erwin poinformował ją, że już rozmawiali z ojcem, proponując mu tylko zrzeczenie się wojskowości polskiej, ale i na to ustępstwo nie chciał się zgodzić. Zaproponował mamie, aby listem poinformowała męża o ich spotkaniu i jego propozycji. Odpowiedź ojca była krótka: „Helu, jest mi tu bardzo dobrze”.

W ostatnich dniach lipca 1944 roku armia sowiecka zajęła Lwów. Jeszcze przed oblężeniem Lwowa rodzina moja szczęśliwie opuściła miasto, udając się do rodziny babki Zofii do Żabna koło Tarnowa.

Z uwagi na zbliżający się front zachodni, w październiku 1944 roku jeńców polskich z obozu VI J przeniesiono do Stalagu VI K w Senne (Paderborn), gdzie ojciec mój przebywał do kwietnia 1945 roku. W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku pod Belsen jeniec nr 11366 został wyzwolony z niewoli przez wojska angielskie, a po uwolnieniu wcielono go do Wojska Polskiego. W ostatnich miesiącach wojny korespondencja między moimi rodzicami urwała się. Matka moja po przetoczeniu się frontu zatrzymała się w Zawierciu u swoich rodziców. Do Gliwic przyjechała na tzw. handel. Tam spotkała znajomych i sąsiadów, którzy po wypędzeniu ze Lwowa znaleźli schronienie w Gliwicach. To zdecydowało, że w sierpniu 1945 roku przyjechała z córką i teściową do Gliwic, aby tu zamieszkać.

We wrześniu siostra moja Basia poszła do szkoły. W tym czasie ojciec mój przebywał w 111 Polskim Ośrodku Wojskowym koło Hamburga. Dopiero w pierwszych miesiącach 1946 roku udało się mojej matce za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża zdobyć adres Polskiego Ośrodka Wojskowego koło Hamburga. Niestety listy pisane do ojca już nie dotarły. 22 kwietnia 1946 roku wyjechał do Polski. Rodzice moi spotkali się w Zawierciu kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi, w domu rodziców matki. Ojciec mój po blisko siedmiu latach zobaczył swoją córkę Basię. Z powodu „zbyt późnego” przyjazdu do kraju, po zamieszkaniu w Gliwicach musiał przez dłuższy czas meldować się na UB. W pobliżu kościoła pw. Piotra i Pawła otworzył małą restauracyjkę, którą nazwał „Wschodnia”. Po niespełna roku od przyjazdu ojca do Polski, jako już powojenne pokolenie, przyszedłem na świat, otrzymując imię Tadeusz Marcin.

Gliwice wypełnione były uchodźcami ze wschodu, przeważnie lwowiakami. Tutaj odwiedzało się dawnych znajomych i sąsiadów ze Lwowa, ale do rodziny jechało się do Bytomia lub Wrocławia.

Na początku 1950 roku zlikwidowano ojcu restauracyjkę, i to w bardzo sprytny sposób. Co roku trzeba było odnawiać koncesję na działalność gastronomiczną oraz przydział na lokal. Podczas załatwiania tych formalności „władza” zażądała od niego przydziału na lokal, aby mógł otrzymał koncesję, a starając się o przydział na lokal, nie otrzymał go, ponieważ nie miał koncesji. Nie było innego wyjścia tylko praca w państwowym przedsiębiorstwie.

Ojciec poszedł pracować jako kelner do gliwickiej restauracji „Bagatela”. Już po paru miesiącach, nie spodziewając się tego, został „przodownikiem pracy”. Przypuszczalnie tytuł ten socjalistyczna władza rozdawała kelnerom za ilość sprzedanej „gorzały”. Otrzymał w nagrodę talon na rower i zaszczytny wyjazd do Warszawy na Światowy Kongres Pokoju, który trwał od 16 do 22 listopada 1950 roku. Oczywiście nie jechał tam jako gość, tylko w nagrodę – jako kelner do obsługi gości. Na kongresie nie miał szczęścia. Kiedy zwrócili się do niego per „towarzyszu”, odpowiedział, że nie jest członkiem partii.

Po powrocie do Gliwic zaproponowano mu wstąpienie do PZPR-u, które kategorycznie odrzucił. Mama moja wspominała, jak mówił, że załatwi sobie żółte papiery, a do partii nie wstąpi. Ojca wywalili z pracy.

Mimo że w tym czasie miałem zaledwie kilka lat, pamiętam bardzo ciężką sytuację materialną w domu przez trzy miesiące, kiedy ojciec szukał pracy. Sprzedawaliśmy „po ludziach” wszystko, co było możliwe. Pracę w restauracji „Myśliwskiej” załatwił ojcu jego przedwojenny kelner ze Lwowa, Tońcio. Tońcio mieszkał niedaleko nas i był brzuchomówcą, co bardzo mnie jako małego chłopca intrygowało. Potrafił mówić, miauczeć i gdakać, nie otwierając ust. Kiedy nas odwiedzał, zawsze mnie tymi swoimi umiejętnościami zabawiał, nazywając mnie „następcą tronu”.

Fot. z archiwum Autora

Po 1956 roku rozpakowaliśmy się. Przechowywane u rodziny pod Tarnowem resztki mebli oraz „drogocenne” rzeczy uległy częściowemu zniszczeniu. Ja otrzymałem gramofon z kolekcją przedwojennych przebojów na szelakowych płytach. Patefon był zepsuty, miał zerwaną sprężynę, jednak nie przeszkodziło mi to w odtwarzaniu płyt, które kręciłem palcem. W taki sposób opanowałem teksty i melodie nagranych na nich przebojów. Mimo urządzenia się w Gliwicach, ojciec mój zawsze marzył o powrocie do Lwowa. Niektórzy znajomi za tzw. mienie zaburzańskie, czyli domy pozostawione na wschodzie, zajmowali domy poniemieckie. Ojciec mój, mając możliwość pozyskania domu w Gliwicach, usilnie jednak składał „papiery” w Krakowie, ale otrzymać tam dom było niemożliwością.

Odwiedzała nas często sąsiadka ze Lwowa, Lusia B., która wyszła za mąż za inżyniera krakusa. Podczas jednej z wizyt mąż Lusi oświadczył, że jest skłonny sprzedać pół domu w Krakowie na Krowodrzy. Od tego momentu ojciec mój nosił się z chęcią kupna domu i przeprowadzenia się do Krakowa. Jednak z powodu zasobów finansowych rodziców chęci pozostały tylko marzeniami. Mimo smutnej rzeczywistości, nie obyło się bez wyjazdów do Krakowa, oglądania domu i snucia marzeń.

W 1959 roku przed samym Bożym Narodzeniem rodzice wybrali się do Krakowa, aby po raz kolejny obejrzeć dom oraz kupić coś ciekawego na święta. W czasach PRL-u komuna w okresie przedświątecznym rzucała na rynek produkty niedostępne w innym okresie. I tak można było na przykład kupić takie luksusowe towary, jak szynkę czy cytryny, których przybycie statkiem do portu w Gdańsku zapowiadano w radiu już miesiąc wcześniej.

Po oględzinach domu rodzice moi udali się na rynek starego miasta, podziwiając wystrojone przedświątecznie witryny sklepowe. Jedna z nich była dopiero ubierana. Dekorację przypinał mężczyzna, który na chwilę obrócił się w stronę wystawowej szyby. Był to Erwin H.

Rodzice od razu rozpoznali swojego znajomego ze Lwowa, a ojciec zapukał w szybę. Pan Erwin odwrócił się, było widać, że się zmieszał i szybko opuścił wystawę sklepową. Ojciec mój wszedł do sklepu, ale nie zastał w nim Erwina. W sklepie na wieszaku pozostał jego płaszcz i buty. Erwin H. tylnym wyjściem uciekł ze sklepu w skarpetkach. W czasie rozmowy z ekspedientką rodzice moi dowiedzieli się, że dekorator ma inne imię i nazwisko niż wymieniane przez rodziców. Nie chcieli pamiętać nowego nazwiska Erwina H. starali się zapomnieć o sprawie, która przez dłuższy czas bardzo ich poruszała.

Wiosną 1968 roku ojciec mój zachorował i znalazł się w szpitalu. Okazało się, że ma marskość wątroby, choć nigdy nie nadużywał alkoholu. Chorobę przypuszczalnie zafundowali mu Niemcy blisko sześcioletnią dietą obozową . We wrześniu tegoż roku Rudolf Loster – „mazur” – zmarł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „»Mazur« znaczy patriota” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „»Mazur« znaczy patriota” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Urlop na Mazurach. Niepowtarzalne wrażenia co do infrastruktury, kultury, procedur… Ale największym cudem jest natura

Przy oczku wodnym ląduje bocian, czmychają żaby. Rodzinka szopów przenosi się na nową działkę. Lis sprawdza, czy ludzie zostawili dla niego smakołyki. Płynącą po kanale krypę „oklaskuje” ogonem bóbr…

Stanisław Florian

Do niedawna stres kierowców zaczynał się między Siewierzem a Częstochową. Teraz (…) mija się Częstochowę, wracając na tzw. gierkówkę. Dopiero tu zaczyna się gehenna: w związku z budową autostrady A2, aż do obwodnicy Łodzi kierowcy suną jednym pasem raz po lewej, raz po prawej stronie… (…) To, że mimo te wszystkie komplikacje komunikacyjne, Mazury są licznie odwiedzane przez wczasowiczów od Dolnego Śląska po Podlasie – to prawdziwy cud infrastrukturalny.

Co roku wśród zamieszkującej na Mazurach, m.in. w podgiżyckich Miłkach, mniejszości rusińskiej, m.in. Łemków i Bojków przesiedlonych w latach 1947–1950 z Bieszczad i Beskidu Niskiego w ramach tzw. Akcji Wisła – na przywitanie lata odbywają się obrzędy tzw. kupałnocki, czyli Nocy Kupały.

W tym roku – ze względu na COVID-19 – na najbardziej na północ wysuniętej przystani żeglarskiej Mazur, Ecomarinie, można było zobaczyć, posłuchać, przetańczyć i prześpiewać „Noc po-Świętojańską”, przygotowaną przez wolontariuszy z Młodzieżowej Rady Miejskiej w Węgorzewie. Oprócz ciekawych aranżacji pieśni ludowych w wykonaniu męskiego zespołu instrumentów tradycyjnych „Wytwórnia Sztuki”, węgorzewska młodzież dała porywający pokaz pradawnych tańców związanych z obrzędami walki dobra ze złem, światła i ciemności, życia ze śmiercią, miłości i nienawiści.

W węgorzewskiej tawernie „Keja” wieczorne koncerty szantów, m.in. EKD Gdynia, żeglarskie karaoke i piątkowe dyskoteki po świt. Precz z maskami – wszyscy z odkrytymi przyłbicami.

Prawdziwy cud pojednania kultur słowiańskich na ziemiach dawnych Prusów i Jaćwingów.

Odwiedziny u przyjaciół rodziny pod Kalem nad Mamrami. Nowoczesna, stylizowana rezydencja, z tarasami opadającymi ku łąkom, zaroślom i zagajnikom nad ukrytą w gąszczu strugą. Korzenne zapachy ziół i roślin bagiennych, a wśród nich – łosza z młodym łoszakiem…

Nocleg w jednym z domków rodzinnych ogrodów działkowych. Przy ogrodowym oczku wodnym ląduje bocian, czmychają żaby. Wieczorem – za ogrodzeniem rodzinka szopów przenosi się na nową działkę. Lis przechadza się nad ranem, sprawdzając, czy ludzie nie zostawili dla niego smakołyków po grillowaniu

W noc Perseidów leżysz na tarasie, ogarniając nieba przestwór i śląc życzenia ku rojowi spadających gwiazd. Płynącą po kanale krypę „oklaskuje” ogonem bóbr. Na jeziorze fala za falą… Trzymajcie się, dziewczyny, za liny!

Patrioci powiatu węgorzewskiego od paru lat przygotowywali na 100-lecie odzyskania niepodległości i „cudu nad Wisłą” – uroczyste ufundowanie pomnika Piłsudskiego. Po początkowej euforii lokalnych władz, zebraniu datków od bliższych, a zwłaszcza dalszych zwolenników tradycji patriotycznych – burmistrz miasta wycofuje poparcie i cudem udaje się w platformerskiej radzie miasta zmienić nazwę placu Wolności na plac Niepodległości.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Mazury, cud…” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Mazury, cud…” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Popiersie Sławomira Skrzypka, poległego w katastrofie smoleńskiej, stanęło w ossowskim Panteonie Polskich Bohaterów

Sławomir Skrzypek był patriotą i państwowcem, już od czasów licealnych walczył o niepodległą Ojczyznę. Realizował politykę historyczną pozbawioną relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę.

Maria Czarnecka

Fot. T. Deszkiewicz

14 sierpnia 2020 r. w Panteonie Bohaterów w Sanktuarium Narodowym w Ossowie został odsłonięty i poświęcony pomnik śp. Sławomira Skrzypka. Prezes Narodowego Banku Polskiego wraz z 93 innymi osobami towarzyszył Parze Prezydenckiej w drodze do Katynia, by tam 10 kwietnia 2010 r. upamiętnić 70 rocznicę zbrodni dokonanej przez Sowietów na polskich oficerach. (…) Pan Ryszard Walczak, Prezes Kapituły Medalu „Zło Dobrem Zwyciężaj” i Ogólnopolskiego Komitetu Pamięci ks. Jerzego Popiełuszki oraz ks. dziekan Jan Andrzejewski, Kustosz Sanktuarium Narodowego w Ossowie, od kwietnia 2012 roku realizują przepiękną i bardzo szczytną ideę upamiętnienia ofiar narodowej tragedii pod Smoleńskiem, która odcisnęła dramatyczne piętno na historii powojennej Polski. Do tej pory w alei otoczonej 96 Dębami Pamięci stanęły już pomniki Pary Prezydenckiej – Lecha i Marii Kaczyńskich, ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, dowódców wojskowych oraz osób duchownych. (…)

Udział Sławomira Skrzypka w delegacji udającej się do Katynia był związany z jego obowiązkami jako prezesa banku centralnego

W katyńskim lesie miała się odbyć promocja monety wyemitowanej dla uczczenia pamięci polskich oficerów zamordowanych 70 lat wcześniej z rozkazu Stalina. Sławomir Skrzypek przywiązywał duże znaczenie do polityki historycznej i w ramach przyznanych prezesowi banku centralnego uprawnień realizował ją w zakresie emisji banknotów i monet kolekcjonerskich.

Szczególne miejsce w planach emisyjnych monet i banknotów kolekcjonerskich było zarezerwowane dla wydarzeń historycznych i polskich bohaterów. W ten sposób Sławomir Skrzypek realizował politykę historyczną pozbawioną relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę.

Fot. T. Deszkiewicz

Symboliczna była data odsłonięcia pomnika śp. Sławomira Skrzypka: 14 sierpnia, czyli wigilia Święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Podczas błogosławieństwa kwiatów i ziół, jakie ma miejsce w trakcie uroczystości kościelnych 15 sierpnia, kapłan wypowiada słowa: „A gdy będziemy schodzić z tego świata, niech nas, niosących pełne naręcza dobrych czynów, przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta”. Sławomir Skrzypek jako prezes Narodowego Banku Polskiego przywiązywał ogromną wagę do wspierania edukacji ekonomicznej. Bank centralny pod jego kierownictwem realizował wiele programów, których celem był wzrost poziomu wiedzy z zakresu ekonomii i bankowości centralnej. Działania edukacyjne były skierowane do różnych grup zawodowych i wiekowych. Obejmowały uczniów, studentów, nauczycieli, dziennikarzy. Uważał, że najlepszą inwestycją jest inwestycja w naukę. Nagrody dla laureatów konkursów ekonomicznych, stypendia dla studentów kierunków ekonomicznych przyznawane w ramach projektu realizowanego z Fundacją Dzieło Nowego Tysiąclecia, to tylko przykłady dobrych uczynków prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka. A było ich o wiele więcej, szczególnie tych na rzecz Ojczyzny.

Symboliczne jest miejsce, w którym utworzono Panteon Bohaterów. To tutaj, na przedpola Warszawy 14 sierpnia 1920 r. dotarł ksiądz Ignacy Skorupka wraz z grupą ochotników, składającą się z gimnazjalistów i studentów, by stanąć do walki o wolną Polskę. Sławomir Skrzypek już podczas nauki w katowickim liceum rozpoczął działalność opozycyjną.

Jadwiga Chmielowska we wspomnieniach zapamiętała go jako siedemnastolatka, który często bywał w katowickiej siedzibie MKZ. Tak jak ochotnicy księdza Skorupki, i on nie zawahał się w potrzebie: pospieszył z pomocą górnikom z kopalni „Wujek”, pacyfikowanym 16 grudnia 1981 r. przez oddziały ZOMO. Po wprowadzeniu stanu wojennego współtworzył Młodzieżowy Ruch Oporu. Zapłacił za to uwięzieniem i dwukrotnym procesem sądowym, problemami na uczelni. Odwaga jednego z przedwojennych lwowskich profesorów uczących na Politechnice Gliwickiej uchroniła Sławomira Skrzypka przed relegowaniem z uczelni. Po wyjściu z więzienia kontynuował podziemną działalność w strukturach KPN i NZS.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wirus genderowej zarazy jest o wiele groźniejszy od covida / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 75/2020

Chiny doprowadziły do epidemii covida i do epidemii strachu. Mamy wojnę i biologiczną, i psychologiczną. Chiny i USA sprawdzają swoje sojusze. Wojna kinetyczna – walki – toczą się już w kilku krajach.

Jadwiga Chmielowska

Wrzesień. Zakwitły wrzosy, dziatwa spragniona wiedzy i towarzystwa rówieśników rusza do szkoły. Pandemia okazała się nie tak straszna, jak przypuszczano. Mam wrażenie, że jednak wirus genderowej zarazy jest o wiele groźniejszy.

Nie atakuje płuc, a mózgi. Wbrew faktom i doświadczeniu każe wierzyć w brednie, żyć w wyimaginowanej rzeczywistości i działać wbrew rozumowi.

81 lat temu wybuchła II wojna światowa. Życie straciło kilkadziesiąt milionów ludzi, bo dwie zbrodnicze ideologie chciały przebudować świat. Narodowo-socjalistyczne Niemcy i komunistyczna Rosja napadły na Polskę. Kunktatorstwo Wielkiej Brytanii i Francji doprowadziło do tragedii. Chciały uniknąć wojny, którą i tak miały. Ich mocarstwa upadły i gdyby nie przystąpienie USA do walk, Europa cała stałaby się Rzeszą Niemiecką już 80 lat temu.

Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że już od 2007 roku (atak cybernetyczny na Estonię) trwa wojna. Chiny doprowadziły do epidemii covida i do epidemii strachu. Mamy więc wojnę nie tylko biologiczną, ale i psychologiczną. Chiny i USA sprawdzają swoje sojusze. Wojna kinetyczna, czyli walki, toczą się już w kilku krajach.

Nie ulega wątpliwości, że USA zostały zaatakowane nie tylko przez wirusa, ale też przez lewackie organizacje typu Antifa i Black Lives Matter. Bitwy na ulicach trwają. „Możliwość skorzystania z praw wynikających z Pierwszej Poprawki jest niezwykle ważną częścią naszej demokracji i dążenia do sprawiedliwości. Pozostaje jednak granica między pokojowym zgromadzeniem a tym, co widzieliśmy zeszłej nocy, co stanowi zagrożenie dla osób, rodzin i przedsiębiorstw” – stwierdził w komunikacie prasowym gubernator stanu Wisconsin Tony Evers – demokrata.

Oby naród amerykański miał dość demolki dużych miast i Trump wygrał. Ważne jest to, że jako konserwatysta odwołuje się do Boga i wartości. Jedynie one są ważne, bo porządkują świat.

Demolowanie ulic, palenie samochodów to nie tylko domena lewackiej dziczy w USA. Tak samo wyglądają zamieszki w Europie Zachodniej. Jakże inaczej demonstrują Białorusini. Pragną wolności, a nie zniszczeń. Cały świat powinien brać przykład. Podobnie wyglądał na początku kijowski Majdan. Dopiero bestialski atak Berkutu doprowadził do walk ulicznych. Miejmy nadzieję, że braciom Białorusinom uda się stworzyć demokratyczne, w pełni niepodległe państwo. Najważniejsze, że naród się przebudził. Koszt interwencji rosyjskiej jest zbyt wysoki dla Kremla. Białorusini nie są antyrosyjscy, a po interwencji będą. Putin nie powtórzy błędu: na Ukrainie interwencja zbrojna doprowadziła nie tylko do konsolidacji narodu, ale i do jego antyrosyjskości. Putin teraz zastanawia się, jak pozbyć się Łukaszenki i zastąpić go przychylnym Rosji kandydatem.

Dla zachowania niepodległości naszych państw konieczna jest budowa Międzymorza i współpraca z USA. Nagrodę Prometejską im. Lecha Kaczyńskiego dostali w sierpniu 2020 r. m.in. b. prezydent Litwy Valdas Adamkus i b. sekretarz ds. energii USA Rick Perry.

Niebezpieczne jest dążenie lewaków do tworzenia nowego człowieka, który ma wierzyć we wszystkie brednie ideologii LBGT.

Pouczanie też nas – Polek przez zakompleksiałe Anglosaski, jak ma wyglądać równouprawnienie kobiet, to żenada. Polskie kobiety brały udział we wszystkich powstaniach, a w 1920 r. kobiece oddziały bojowe biły bolszewików. Pierwszy w świecie obóz jeniecki dla kobiet-żołnierzy AK, wziętych do niewoli po powstaniu warszawskim, był w niemieckim Oberlangen.

Prawa wyborcze polskie kobiety uzyskały już w dniu ogłoszenia niepodległości w 1918 roku. Amerykańskie – dopiero w 1920 r. (19 poprawka do konstytucji USA), a Szwajcarki dopiero w roku 1971.

Kto ma kogo cywilizować? Odporne na komunizm, wolne i solidarne narody Międzymorza, czy zniewoleni lewactwem dekadenci Zachodniej Europy, walczący z rozumem i Bogiem?

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „ Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W setną rocznicę męczeńskiej śmierci Andrzeja Mielęckiego – lekarza, patrioty, działacza na rzecz polskości Śląska

Andrzej Mielęcki udzielał pomocy rannym Niemcom. Inni Niemcy, rozpoznając w nim radnego miejskiego oraz aktywnego działacza Polskiego Komitetu Plebiscytowego, zakatowali bezbronnego lekarza na śmierć.

Renata Skoczek

dr. Andrzej Mielęcki (1864-1920) | Fot. Wikipedia

17 sierpnia [1920 r.] Niemcy, próbując wykorzystać wojnę polsko-bolszewicką do zbrojnego przejęcia obszaru plebiscytowego, zorganizowali w regionie strajk generalny, w wyniku którego przerwano dostawy prądu, wody, zamilkły telefony i stanęły tramwaje. Tego dnia w południe odbyła się na katowickim Rynku – pomimo zakazu wydanego przez Międzysojuszniczą Komisję – polityczna demonstracja ludności niemieckiej, która dała początek tragicznym wydarzeniom.

Pod wpływem antypolskich i antyfrancuskich przemówień, uzbrojony w broń palną tłum ruszył pod siedzibę powiatowego kontrolera Międzysojuszniczej Komisji, którego siedziba znajdowała się przy obecnej ul. Warszawskiej 7. Niemcy zdjęli flagi koalicyjne i obrzucili gmach kamieniami. Padły strzały, w wyniku których zginęło 2 żołnierzy francuskich. Wojsko koalicyjne, chcąc rozproszyć demonstrantów, strzeliło do wzburzonego tłumu. Od kul zginęło 10 osób, a ponad dwadzieścia zostało rannych.

Andrzej Mielęcki – polski lekarz i znany działacz narodowy – ze swojego mieszkania znajdującego się naprzeciwko atakowanego budynku zobaczył rannych i zszedł, aby udzielić im pomocy. Niemcy, rozpoznając w nim radnego miejskiego oraz aktywnego działacza Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Katowicach, zaatakowali bezbronnego lekarza, katując go na śmierć. Ciało doktora zawleczono nad pobliską Rawę i wrzucono do rzeki, skąd później zostało wyłowione.

Wiadomość o zamordowaniu znanego i cenionego lekarza odbiła się szerokim echem we wszystkich gazetach ukazujących się na Górnym Śląsku, które zamieściły opisy tych wydarzeń. W popularnym „Katoliku”, który ukazał się 21 sierpnia, czytamy:

„Dr Mielęcki opatrywał na ulicy rannych. Gdy mu zabrakło opatrunków, pobiegł do swojego mieszkania po nowe bandaże. Wtem wybuchł przed domem dr. Mielęckiego granat ręczny; padło również kilka strzałów rewolwerowych. Ktoś z tłumu, widząc pędzącego dr. Mielęckiego do swojego mieszkania, krzyknął, że dr Mielęcki strzelił, co było hasłem dla demonstrantów, że się rzucili na mieszkanie, dr. Mielęckiego wywlekli i na ulicy w okrutny sposób uśmiercili”.

Pogrzeb doktora Mielęckiego stał się wielką patriotyczną manifestacją, w której uczestniczyło ponad 15 tysięcy Polaków. Z obawy przed zamieszkami Międzysojusznicza Komisja nie zezwoliła na uroczystości pogrzebowe w Katowicach. Wydała jedynie pozwolenie na wywiezienie zwłok bardzo wczesnym rankiem 25 sierpnia do Sosnowca, który znajdował się w granicach Polski.

Sierociniec im. A. Mielęckiego w Katowicach | Fot. NAC

(…) We wrześniu 1920 roku dla uczczenia pamięci dr Mielęckiego powołano społeczny komitet fundacji jego imienia, który zajmował się zbieraniem funduszy na otwarcie domu dla sierot polskich z całego Górnego Śląska oraz szpitala dziecięcego. (…) Pieniądze były zbierane przez następny rok. Z czasem komitet katowicki przekształcił się w komitet centralny, a akcja zbierania funduszy ogarnęła całą Polskę. Sierociniec Polski im. Doktora Andrzeja Mielęckiego został otwarty w Katowicach kilka lat po przejęciu miasta przez władze polskie.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „W setną rocznicę śmierci Andrzeja Mielęckiego” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 

  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Renaty Skoczek pt. „W setną rocznicę śmierci Andrzeja Mielęckiego” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego