Rajmund Pollak: Odważam się oddać głos autentycznym uchodźcom z Mariupola, którzy znaleźli schronienie w Bielsku-Białej

Zniszczenia wojenne na Ukrainie | Fot. Paweł Bobołowicz

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Gdy uciekliśmy z Mariupola, na zachodniej Ukrainie nikt nas nie przyjął pod swój dach, a w Polsce na każdym kroku spotykamy się z przyjaźnią.

Rajmund Pollak

Spotkaliśmy się w jednej z galerii, bo znając co nieco język rosyjski, pomogłem im w sklepie wytłumaczyć ekspedientce, jakiego rozmiaru kurtkę chcą kupić dla swojego syna. Potem zapytałem ich, skąd są, bo chciałem się upewnić, czy nie mam do czynienia z Rosjanami. Odpowiedzieli, że dwa tygodnie temu uciekli z Mariupola i od tygodnia znaleźli schronienie w Polsce, za co są ogromnie wdzięczni.

Na pytanie, czy udzielą mi wywiadu, stanowczo odmówili, bo stwierdzili, że my w Polsce nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tu, nad Wisłą, znajduje się masa agentów Putina, którzy po 2014 roku przybyli do Rzeczpospolitej pośród Ukraińców poszukujących pracy.

Aby nie było niedomówień, pokazałem im mój dowód osobisty, oświadczyłem, że nie jestem ruskim szpiegiem, lecz polskim publicystą oraz autorem czterech wydanych książek i… nabrali do mnie zaufania. Zaznaczyli jednak, że swoich danych personalnych nie ujawnią, bo po wojnie chcą wrócić na Ukrainę i odbudować swój dom, który został zniszczony przez rosyjskie bomby. Dodali, że dom ich został zbombardowany godzinę po tym, jak ukraińscy żołnierze umieścili w ich ogrodzie stanowiska czterech moździerzy, z których pociski były kierowane na atakujące wojska rosyjskie. Usłyszałem, że obecnie na Ukrainie nie tylko Rosjanie wykorzystują jako tarcze domostwa cywilne.

Zapytałem, czy należeli do rosyjskiej mniejszości na Ukrainie? Mężczyzna od razu odpowiedział, że wojska Putina wyleczyły ich z jakiejkolwiek sympatii prorosyjskiej, a kobieta dodała, że są dwujęzyczni i znają równie dobrze ukraiński, jak i rosyjski.

Wspomniała również, że ich syn chodził do klasy z Polakami, bo w ukraińskich szkołach średnich traktuje się obywateli dwujęzycznych jako mniejszości nieukraińskie, mimo że Polacy mają przecież paszporty ukraińskie i mieszkają w Mariupolu od wielu pokoleń.

Zapytałem wtedy, jakie oni mają paszporty? Pokazali mi tylko okładki tych dokumentów, na których widniał tryzub ukraiński. Stwierdzili ponadto, że czują się Ukraińcami nawet bardziej niż Polacy mieszkający w Mariupolu, bo nasi rodacy należą do organizacji mniejszości polskiej istniejącej w Mariupolu do wybuchu wojny, co wcale nie przeszkadza Polakom z Kresów walczyć teraz w szeregach armii ukraińskiej.

Zapytałem, skąd znają ten termin ‘Kresy’? Oświadczyli, że ich syn przyjaźni się z koleżanką z klasy, która wszędzie powtarza, że jej rodzina nie jest żadną mniejszością narodową, bo Polacy są tutaj u siebie, na dawnych Kresach.

Po pytaniu, jak się wydostali z Mariupola, nastąpiła chwila ciszy i spostrzegłem wyraźne napięcie na ich twarzach. Czekałem cierpliwie, bo rozumiałem, że to musiały być traumatyczne przeżycia. Pierwsza odezwała się kobieta, która drżącym głosem stwierdziła: – Ja nie wiem, czy pozwolą Panu to wydrukować?

Odpowiedziałem, że w Polsce nie ma cenzury i jeśli coś polega na prawdzie, mogę to opisać bez obaw. Na to ona odparła:

– My od tygodnia oglądamy polską telewizję i tam mówią, że Rosjanie blokują korytarz humanitarny z Mariupola, a myśmy jednak zaryzykowali i wsiedliśmy do rosyjskiego autobusu, który został podstawiony na rogatki miasta.

– Wpuścili was bez problemów do autobusu podstawionego przez wojsko Putina?

Tym razem mąż tej pani wyjaśnił: – Oni przed wpuszczeniem do środka sprawdzali, czy mówimy po rosyjsku. Zrobili to bardzo przebiegle, bo rozmawiali z naszymi dziećmi tylko po rosyjsku i był taki facet, chyba z rosyjskiej służby bezpieczeństwa, który wskazywał stojącemu przy drzwiach autobusu żołnierzowi rosyjskiemu, kto może wejść do środka. Tych Ukraińców, co słabo mówili po rosyjsku, odstawiali na bok i nie znamy ich dalszych losów. Gdy autobus ruszył, ten sam bezpieczniak rzucił pytanie: kto chce jechać do Rosji? My i większość innych pasażerów powiedzieliśmy, że chcemy się dostać na zachodnią Ukrainę. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, ku naszemu zdziwieniu, wszystkich, co chcieli zostać na Ukrainie, wysadzili na ziemi niczyjej i z niemałą pogardą wskazali kierunek, gdzie są nasze wojska. (…)

– Czy odczuliście ulgę, gdy wreszcie dotarliście do zachodniej Ukrainy?

Ukrainka uśmiechnęła się sarkastycznie i stwierdziła: – Zaczęło się nowe pasmo rozczarowań, bo był wieczór, gdy w jednym z małych miasteczek pukaliśmy od drzwi do drzwi, mówiąc, że uciekliśmy z Mariupola i chcemy tylko jedną noc gdzieś się przespać.

Najczęstszą odpowiedzią było, żeby nie hałasować, bo już jest późno, albo że mają za małe mieszkanie. W końcu ktoś nam doradził, żebyśmy się udali na dworzec kolejowy i kupili sobie bilety do Lwowa, a tam są już polskie autobusy, które nas odwiozą za Bug, bo Polacy mają duże domy i mieszkania i tam pewnie nam dadzą noclegi.

– Czy państwo ukraińskie daje teraz uciekinierom bilety kolejowe za darmo?

– Nie. Musieliśmy sobie kupić. Gdy dojechaliśmy w strasznym ścisku do Lwowa, poznaliśmy ludzi o zupełnie innej kulturze osobistej. Skierowaliśmy się do namiotu z napisem „Polski Czerwony Krzyż” i tam nas najpierw nakarmiono za darmo, a potem skierowano do polskiego autobusu, w którym poczuliśmy się nie jak uciekinierzy, lecz jak turyści. Jednak nowa gehenna zaczęła się przed granicą Ukrainy z Polską. Nie rozumiemy, dlaczego ukraińscy celnicy tak dokładnie sprawdzają uciekinierów wojennych? Staliśmy dwie doby. Całe szczęście, że po stronie ukraińskiej są już wolontariusze z Polski, którzy częstowali nas ciepłą kawą, herbatą i kanapkami, a w porze obiadowej ciepłą zupą.

– Co się działo po polskiej stronie granicy?

– Znaleźliśmy się jakby w innym świecie. Zamiast kontrolować bagaże, celnicy pomagali nam je zanieść do polskich namiotów, gdzie najpierw znowu mogliśmy się najeść do syta, a potem przeszedł strażak z Ochotniczej Straży Pożarnej i zapytał, gdzie chcemy w Polsce zamieszkać? Okazało się, że on jest z Bielska-Białej i był tak sympatyczny, że postanowiliśmy pojechać wskazanym przez niego autobusem do Bielska-Białej.

– Czy macie państwo zamiar pozostać w Polsce na stałe?

– Jest nam tu bardzo dobrze, ale pragniemy, jak tylko wojna się skończy, wrócić do Mariupola i odbudować nasz dom. (…)

Gdy zapytałem jeszcze, jak to jest możliwe, że pięćdziesięcioletniego faceta nie wcielili do armii Ukrainy, mężczyzna, zamiast odpowiedzieć, lekko podwinął nogawkę i ujrzałem protezę zamiast prawej nogi. Powiedziałem wtedy: – Dziękuję za rozmowę.

– My też dziękujemy, że pan nas wysłuchał, a jak Bóg da, zaprosimy kiedyś pana do Mariupola, gdy go odbudują po tej strasznej wojnie.

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Uchodźcy z Mariupola” znajduje się na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Uchodźcy z Mariupola” na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Nie ma jednolitej Ukrainy. Każdy z regionów ma własny stosunek do historii Ukrainy, do Bandery i historii najnowszej

Ukraińcy mają już swoje państwo i tworzą własne narracje. Nacjonalizm ukraiński jest antyrosyjski, nie antypolski. Warto o tym pamiętać, gdy protestujemy – słusznie – przeciw gloryfikacji OUN i UPA.

Rajmund Pollak, Jerzy Kowalewski

O promowaniu polskości na Ukrainie z Jerzym Kowalewskim, doktorem nauk humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Rajmund Pollak.

(…) Czy Pana zdaniem rządy niepodległej Ukrainy sprzyjają ideologii UPA i OUN?

Pamięć o OUN i UPA jest niewątpliwie obecna na Ukrainie, szczególnie na Zachodniej. Kolejne rządy szukają sposobu na „sklejenie” z obywateli Ukrainy narodu. To jest żmudne poszukiwanie tożsamości. Warto jednak zauważyć, że postrzegają historię lat 40. i 50. XX w. jako zmagania z komunizmem i ZSRR. „Epizod wołyński” zdaje się być nieobecny, pamięć niewygodna, fakty negowane.

Spotkałem się z poglądem, że prawda leży w ziemi i niech tam zostanie. Jeśli już dochodzi do rozmów, idą w kierunku relatywizowania: była wojna, straszne czasy, zbrodnie z obu stron, nie da się ludzkiej krzywdy zmierzyć liczbami ofiar, najlepiej tematu nie ruszać.

Nie spotkałem się nigdy z odwołaniami do samej ideologii, jest to już temat zupełnie historyczny. We Lwowie, na przykład, jest ulica Bohaterów UPA. A więc odwołania do jasnej strony. Pomniki, tablice, marsze, manifestacje pod pomnikami, czerwono-czarne flagi – to wszystko musi się dziać za przyzwoleniem rządów i za inspiracją samorządów. Bardzo się to nasiliło po aneksji Krymu i gdy rozpoczęła się wojna w Donbasie. Malowano płoty, przystanki, balustrady itd. w barwy flagi państwowej, ale też w barwy czarno-czerwone. Mnie osobiście najbardziej zszokowała figura Matki Boskiej z tymi flagami po bokach. (…)

Znamienne są wypowiedzi wnuka Bandery (też Stepana, mieszka w Kanadzie, to on przyjął odznaczenie dziadka), który stwierdził, że dziadek walczył z państwem polskim, nie z Polakami.

Nas to może szokować, ale gdy rozmawiamy o relacjach polsko-ukraińskich, powinniśmy próbować spojrzeć na zagadnienie z drugiej, ukraińskiej strony. Ukraińcy chcieli mieć swoje państwo, niepodległą Ukrainę, nie autonomię w ramach Polski, przewidzianą, o ile dobrze pamiętam, na lata 40. XX wieku. Bandera, który to państwo ogłosił w 1941 roku, jest dla Ukraińców symbolem państwowości, zwłaszcza że za ten akt stał się męczennikiem Niemców, a potem ofiarą ZSRR (zginął, jak wiemy, w Monachium w 1959 roku od kuli agenta KGB).

Musimy też pamiętać, że Ukraińcy mają już swoje państwo i prowadzą własną politykę historyczną, tworzą własne narracje, niekoniecznie zgodne z tzw. obiektywną prawdą. W tych narracjach – np. w podręcznikach do historii – Bandera nie jest bohaterem antypolskim. Dla nas jest symbolem ideologii, która doprowadziła do Rzezi Wołyńskiej – dla Ukraińców nie.

Jednak, jak pokazuje przykład Juszczenki, takie czy inne posunięcia nie prowadzą do sukcesów wyborczych. Nie ma bowiem jednolitej Ukrainy: wschód, zachód, południe, centrum – każdy z tych regionów ma inny stosunek do historii Ukrainy, w tym do Bandery i historii najnowszej. W czasach ZSRR zachodni Ukraińcy to byli dla tych wschodnich „faszyści”. Wschodni przez 70 lat ZSRR zostali totalnie zmanipulowani i zindoktrynowani, centralni – złamani przez Wielki Głód.

Władza centralna – każda – musi się do czegoś odwoływać, aby z tych regionów uczynić jedno państwo, a z jego mieszkańców naród. To nie jest tak, jak w Polsce: jedna wiara, jeden język i „3 x tak”. Różnorodność wyznaniowa (w jednej wsi świątynie czterech wyznań), język rosyjski na przeważającym obszarze kraju, różny stosunek (lub brak stosunku) do historii. Bandera był próbą takiego bohatera dla wszystkich, jak Chmielnicki na przykład. Choć na Ukrainie Zachodniej bardzo to wzmocniło nacjonalizm.

Pewnego razu jedna z moich studentek – Polka! – powiedziała, że może i Bandera tam coś złego dla Polaków zrobił, ale dla swego kraju chciał dobrze. Tak są uczeni w szkołach – dla Ukrainy chciał dobrze i tu opowieść się kończy. Powtórzę: nacjonalizm ukraiński jest antyrosyjski, nie antypolski. Warto o tym pamiętać, gdy protestujemy – słusznie – przeciw gloryfikacji OUN i UPA. Trzeba to robić mądrze. (…)

Co Pan sądzi o polityce rządów RP po 1990 roku wobec Ukrainy?

(…) W polityce nie ma sentymentów – są interesy. Naszym interesem jest, jak mniemam, wspomaganie Polaków na Ukrainie, ochrona polskiego dziedzictwa kulturowego, utrzymanie dobrych stosunków z Ukrainą w celu wspólnej (ewentualnej) walki z Rosją (oby nie) i „posiadanie” choć jednego przyjaznego sąsiada.

Nie można też stawiać żądań rodem z XVI wieku – Rzeczpospolita Jagiellońska to już historia, a koncepcje jakichś Trójmórz to kompletna utopia. My, jako Polska, naprawdę nic tam nie możemy, nie będziemy już w tym regionie potęgą dominującą i różne „prezenty” (jak ostatnio szczepionki, doposażanie szpitali, budowa dróg) nie mają sensu. I będzie tylko gorzej.

Paradoksalnie chaos polityczny i gospodarczy panujący na Ukrainie nieprzerwanie od 1990 roku spowodował, że sporo tam robimy; aż dziwne, że ciągle na różne rzeczy Ukraińcy pozwalają.

Na przykład w zakresie edukacji – istnieje cała sieć szkół społecznych (tzw. sobotnich), które są poza wszelką kontrolą państwa ukraińskiego. Możemy – o ile taka jest wola nauczycieli – wprowadzać dowolne treści i narracje, też historyczne. Oczywiście trzeba to robić z głową. Trzeba też być gotowym na przejście tego szkolnictwa pod nadzór pedagogiczny – ale generalnie jesteśmy na to gotowi. To niezależne szkolnictwo to jednak już tylko margines. Dziś największa część Ukraińców uczy się polskiego w ramach szkoły przez pięć-sześć lat jako drugiego języka obcego.

W czasie, gdy pracowałem we Lwowie, ogłoszono konkurs na podręczniki do tego nauczania i znalazłem się w zespole autorów. Mogłem więc wprowadzać – zgodnie z założeniami metodyki kulturowej – treści promujące Polskę, polskie wartości, zachowania socjokulturowe, nawet elementy historii w ramach religioznawstwa. To musi być jednak pokazane – zgodnie z zasadami dydaktyki międzykulturowej – jako nasza wspólna historia, wspólna kultura. Zawsze z szacunkiem dla kultury – w uproszczeniu – ukraińskiej.

Szukamy tego, co łączy, z delikatnym i przyjaznym zaznaczeniem różnic. Czasami trzeba inaczej postawić akcenty, coś przemilczeć, żeby ukazać jakąś zasadniczą myśl czy prawdę.

Tu jest duża szansa dla nauczycieli, żeby ukazywać w miejscu zamieszkania uczniów wspólną historię, bo przecież tak było: byliśmy razem do II wojny światowej. Nauczanie regionalne (i geografii…) generalnie na Ukrainie „leży”, więc duża szansa dla nas, dla lekcji języka polskiego, by podać pewne informacje z naszego punktu widzenia. O metodyce kulturowej mógłbym długo mówić, podam jeden przykład: uczymy się czytać, czytamy więc nazwy miejscowości. Możemy czytać polskie atlasy, a możemy zorganizować reprint przedwojennej mapy II RP i czytać, jak nazwy okolicznych miejscowości brzmiały i były zapisane po polsku. Jest różnica? W ogólnoukraińskim podręczniku nie da się zamieścić takiej mapy, ale jeśli mieliby ją nauczyciele?

Czy jednak ktoś (MEN, Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą – ORPEG – Wspólnota Polska i inne podmioty odpowiadające za szkolenia nauczycieli) w ogóle szkoli nauczycieli w kierunku metodyki kulturowej? Obecnie mamy wysyp szkoleń online. Proponowałem Wspólnocie Polskiej (ogromny ośrodek szkoleniowy w Ostródzie) – w odzewie na ich ofertę – takie szkolenia; nawet nie otrzymałem odpowiedzi.

Prowadziłem szkolenia na Ukrainie podczas pracy we Lwowie, w Centrum Metodycznym i w ramach projektów; powstały trzy wersje poradnika metodycznego – ale to trzeba kontynuować, tworzyć wciąż nowe pomoce, korzystać z kreatywności nauczycieli, tworzyć bazy pomocy. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów (KPRM) projekty odrzuca. Z podręcznikami serii Język polski zetknęły się już dziesiątki tysięcy uczniów, zawsze coś zostało. Ale polskie rządy wspierały i wspierają szkolnictwo społeczne polskie (te tzw. szkoły sobotnie), ale wciąż nie wspierają szkół ukraińskich.

Ogłoszono kolejne konkursy na podręczniki (co mniej więcej 10 lat trzeba je wymieniać jako przestarzałe) i zamiast wspierać te z propolskimi treściami poprzez nową ich formę i aktualizację, przygotowano nowe. Są piękne, ale puste wychowawczo. Podam jeden przykład – w podręczniku dla klasy V znanych Polaków reprezentuje Natalia Przybysz.

O ile wiem, nie są one drukowane i dystrybuowane za darmo w ukraińskich szkołach. Zresztą naszej serii Język polski nigdy w Polsce nie doceniono, a – śmiem twierdzić – zrobiły więcej dla polskości na Ukrainie niż wiele projektów razem wziętych. Jest też, szczególnie ostatnimi laty, wiele dobrych projektów promujących polskość, i to polskość pozytywnie pokazaną, choć raczej polskość w Polsce, nie na Ukrainie. Aż nieraz mi żal, że nie biorę w tych projektach udziału, że nikt się nie zwraca z prośbą o opinię, konsultacje, bo po niewielkiej korekcie można by było znacznie poprawić ich efektywność na rzecz kształcenia międzykulturowego, w kierunku wizji, modelu absolwenta.

Pomoc dla oświaty jest od lat ogromna, ale często chaotyczna, a przeraża marnotrawstwo – np. olimpiada historyczna za ćwierć miliona! Przykładem pozytywnym może być kilkuletni projekt Biało-czerwone ABC…, który kompleksowo ujmował edukację polską na Ukrainie. Wiele konkursów, olimpiad, dyktand, kursów, szkoleń – ogólnie fajerwerki, a przecież edukacja to żmudna praca, rozłożona na lata. Trzeba przede wszystkim wspierać nauczycieli, budować sieć szkolnictwa w ukraińskich szkołach, doposażać pracownie, proponować odpowiednie treściowo podręczniki, drukować je. To miękkie oddziaływanie może odnieść skutki. Póki Ukraińcy zechcą z takiej pomocy korzystać, bo wcale nie muszą i wówczas nie będziemy mieli żadnego wpływu na nic. Musi być wizja – dokąd zmierzamy.

Marzy mi się wielka koordynacja działań, wspólnota instytucji – a jest ich sporo – w działaniu na rzecz wychowania absolwenta naszej ukraińskiej edukacji. Wielu z nich przyjedzie do Polski, ale wielu zostanie.

A więc z jednej strony przygotowujemy przyszłych imigrantów, obywateli, wyborców (!), z drugiej – przychylnych nam obywateli Ukrainy, którzy będą – miejmy nadzieję – chcieli i umieli współpracować z Polską i Polakami na Ukrainie w duchu polskich i – szerzej – europejskich wartości.

Tak więc edukacja nie może być wyjałowiona z treści, nie tylko gramatyka i ortografia, nawet nie tylko polskie rzeki i kilka historycznych dat, ale umiejętność zachowania się, umiejętność myślenia po polsku, budowanie polskiej mentalności. Nauczyciele z Polski uczący na Ukrainie, a jest ich sporo, też powinni wspierać takie działania i być do tego odpowiednio przygotowani.

Błędem kolejnych rządów jest – moim zdaniem – opieranie pomocy na zasadach narodowościowych, przynajmniej w założeniach. To znaczy pomagamy Polakom (osobom polskiego pochodzenia, jakkolwiek to definiować), a niby „przy okazji” np. ukraińskim dzieciom w polskich szkołach, choć proporcje są tu inne. Tak skonstruowane są kryteria rozpatrywania projektów – jako działanie na rzecz środowiska polskiego, a powinny – jako promocja polskości.

Osób mających nawet mgliste polskie pochodzenie jest coraz mniej, a polskość może przetrwać na Ukrainie także (a może w niektórych regionach tylko) w środowiskach niepolskich.

Pierwsza część wywiadu Rajmunda Pollaka z Jerzym Kowalewskim, pt. „Musimy uszanować ukraiński punkt widzenia”, znajduje się na s. 1 i 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90-91/2021. Druga część zostanie opublikowana w lutowym numerze „Kuriera WNET”.

 


  • Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Rajmunda Pollaka z Jerzym Kowalewskim, pt. „Musimy uszanować ukraiński punkt widzenia”, na s. 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90-91/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Za komuny ZOMO pałowało protestujących przeciw podwyżkom cen. Dzisiejsze metody podwyższania opłat są podobne

Rada Miasta Bielska-Białej uchwaliła w spokoju i pełnej harmonii drastyczną, niemal stuprocentową podwyżkę opłat za wywóz śmieci, a strażnik, który mnie przyduszał, śmiał się ze mnie do rozpuku!

Rajmund Pollak

Cały Ratusz był od rana wypełniony funkcjonariuszami Straży Miejskiej uzbrojonymi w czarne pały i paralizatory elektryczne! Gdy Przewodniczący odczytał projekt uchwały o drastycznej podwyżce podatku od nieruchomości, a Pan Prezydent Klimaszewski z władczą gorliwością uzasadniał, że to dla dobra mieszkańców, zaprotestowałem, stwierdzając, że jako mieszkaniec jestem przeciwny takiej podwyżce.

Stolarz okrągłostołowy, pełniący obecnie jedną z najwyższych funkcji w mieście, natychmiast doniósł Straży Miejskiej, że ma uciszyć wszelkie protesty.

Otrzymałem słowne ostrzeżenie od samego Sekretarza Miasta, że mam być cicho, bo w programie Sesji z dnia 19 XI 2019 roku nie ma punktu dotyczącego jakichkolwiek protestów przeciw podwyżkom cen!

W następnym punkcie programu Pan Janusz Okrzesik z posłuszną mu większością Rady Miejskiej uchwalił następne podwyżki – tym razem podatku od środków transportu dla przedsiębiorców, które w praktyce uderzą w małe firmy.

Gdy z kolei wiceprezydent Bielska-Białej wciskał radnym (bezradnym?) ciemnotę o konieczności niemal stuprocentowej podwyżki opłat za wywóz śmieci, uzasadniając to wymogami postawionymi rzekomo przez Rząd RP, ośmieliłem się głośno stwierdzić, że czytałem przedmiotowy akt prawny i nie ma tam wymogu stuprocentowej podwyżki cen!

Wtedy Przewodniczący Janusz Okrzesik wydał Prezydentowi Miasta ustne polecenie, że ma zarządzić rozwiązanie siłowe.

Jarosław Klimaszewski, jako polityk lojalny wobec stolarzy Okrągłego Stołu, natychmiast wydał rozkaz do podjęcia szturmu na galerii. Zostałem brutalnie zaatakowany przez czterech uzbrojonych funkcjonariuszy Straży Miejskiej Bielska-Białej, z których trzech unieruchomiło mi ręce, a czwarty wskoczył mi na plecy i zaczął mnie przyduszać, zakładając nelsona jak w klatkach walki MMA. (…)

Zatem mamy okrągłostołową demokrację w Bielsku-Białej, a kto jest przeciwko podwyżkom cen, to albo go wyrzuci z Ratusza Straż Miejska, albo mu zakneblują usta groźbą wyrzucenia z pracy!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Drakońskie podwyżki w Bielsku-Białej uchwalone drakońskimi metodami” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 23 stycznia 2020 roku!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Drakońskie podwyżki w Bielsku-Białej uchwalone drakońskimi metodami” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zapytałem premiera Morawieckiego, czy zniesie po wyborach komunistyczny relikt przeszłości, jakim jest podatek Belki

Pan Premier podziękował mi za słuszny postulat i dał nadzieję, że jeżeli tylko po 13 października 2019 roku zostanie nadal Prezesem Rady Ministrów, będzie ten temat miał na uwadze.

Rajmund Pollak

13 września Premier Morawiecki, wracając z Pragi, odwiedził Żywiec. Postanowiłem skorzystać z okazji i wziąć udział w jego spotkaniu z mieszkańcami miasta.

Przed wejściem na salę pracownicy Biura Ochrony Rządu sprawdzili mnie w sposób, który nadaje się do kabaretu. Bardzo się cieszę, że o bezpieczeństwo naszego Prezesa Rady Ministrów mogę być spokojny i nie mam żadnych zastrzeżeń co do skrupulatności BOR, ale… gdy opróżniłem już wszystkie kieszenie i położyłem na stoliku telefon, klucze, długopis i portfel, funkcjonariusz BOR zajrzał jeszcze do portfela, sprawdzając, ile mam drobnych, bo wykrywacz metalu zapiszczał w zetknięciu z moim portfelem. Powiedziałem, że to jest końcówka, jaka mi pozostała z 13 emerytury i to tłumaczenie poskutkowało, bo zostałem wpuszczony na salę Miejskiego Centrum Kultury bez rewizji osobistej. Pomieszczenie było tak pełne, że funkcjonariusze BOR o słusznych gabarytach musieli nieźle się natrudzić, aby utorować przejście dla Pana Premiera.

Prezes Rady Ministrów mówił krótko i treściwie, a gdy zakończył, zadałem mu z sali pytanie: kiedy będzie zlikwidowany podatek od oprocentowania oszczędności, czyli podatek Belki? Odpowiedzi nie było, ale podszedł do mnie funkcjonariusz BOR i poinformował, że zaraz po części oficjalnej Pan Premier zamieni ze mną kilka słów.

Raz w życiu poczułem się jak VIP, bo gdy podchodziłem, już na zewnątrz, do Mateusza Morawieckiego, miałem asystę pięciu funkcjonariuszy BOR, a nieopodal stał w gotowości cały oddział Policji.

Trzeba przyznać, że coś się w naszym pięknym kraju zmieniło, bo trzy lata temu, gdy chciałem porozmawiać z marszałkiem Kuchcińskim w Warszawie, zaatakowało mnie 12 mundurowych ze Straży Marszałkowskiej i zostałem wyrzucony z budynku Sejmu! Natomiast w Żywcu Pan Premier Morawiecki zamienił ze mną kilka słów, a funkcjonariusze BOR pomogli mi przedrzeć się przez kilkusetosobowy tłum, co obrazuje załączona fotografia.

Powiedziałem, że podatek Belki to jest komunistyczny relikt przeszłości, bo uderza przede wszystkim w oszczędności emerytów. Młodzi przeważnie mają długi i niespłacone kredyty, a ludzie starsi całe życie ciężko pracowali na to, aby mieć parę złotych na czarną godzinę. Teraz banki płacą im marne odsetki, od których trzeba płacić jeszcze 19% podatku! Pan Premier podziękował mi za słuszny postulat i dał nadzieję, że jeżeli tylko po 13 października 2019 roku zostanie nadal Prezesem Rady Ministrów, będzie ten temat miał na uwadze.

Powiem szczerze, że ta odpowiedź budzi we mnie dużą nadzieję, bo gdybym usłyszał jakiekolwiek zobowiązanie, potraktowałbym je jako jeszcze jedną obietnicę wyborczą, która może szybko zostać zapomniana. Skoro jednak osoba tak wiarygodna stwierdziła, że dostrzega istniejący problem, znaczy to dla mnie o wiele więcej niż pusta obietnica.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Czy premier Morawiecki zlikwiduje podatek Belki?” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Czy premier Morawiecki zlikwiduje podatek Belki?” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spotkanie z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, głosicielem historii Kresów, autorem książki „Nie zapomnij o Kresach”

Niewielu było i jest w Rzeczypospolitej tak mądrych i odważnych głosicieli prawdy o Kresach, jak polski Ormianin, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Podróżuje po Polsce ze swoimi poruszającymi wykładami.

Rajmund Pollak

Jedno z takich spotkań zorganizował w Czechowicach-Dziedzicach Patriotyczny Ruch Wolnościowy, jego inicjatorem był Dariusz Piechaczek. Na spotkaniu ksiądz Isakowicz-Zaleski przedstawił rys historyczny powstania lwowskiego. Przypomniał, że w 2019 roku przypada jego 100 rocznica. Żołnierzami o polskość Lwowa byli w tej walce słabo uzbrojeni uczniowie i studenci, nazwani potem legendarnymi Orlętami Lwowskimi. Ich zryw trwał od 1 listopada 1918 do połowy 1919 roku, kiedy to z odsieczą przybyło do Lwowa regularne Wojsko Polskie.

Jeszcze podczas I wojny światowej, w dniu 1.11.1918 r. regularne oddziały ukraińskich strzelców siczowych, wspomagane przez lokalnych bojówkarzy, zajęły znaczną część urzędów we Lwowie i ogłosiły powstanie tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Nastąpiło to przed ogłoszeniem przez Polskę niepodległości, jednak natychmiast jako pierwsze stawiły opór Ukraińcom słabo uzbrojone dzieciaki ze szkoły im. Henryka Sienkiewicza, które wspomógł batalion kadrowy Wojska Polskiego pod dowództwem kpt. Zdzisława Trześniowskiego. W tej samej, zachodniej części Lwowa do walki włączyli się studenci z Domu Akademickiego przy ul. Issakowicza, wspomagani przez garstkę żołnierzy POW. Został powołany lokalny Lwowski Komitet Ochrony Dobra i Porządku. Nastąpił okres kilkunastodniowych walk ulicznych, określonych przez historię jako obrona Lwowa. Siły były zaiste nierówne, bo z jednej strony gimnazjaliści, licealiści i studenci wspomagani garstką polskich żołnierzy, a z drugiej – regularna, dobrze uzbrojona armia ukraińska.

Najmłodszy obrońca Lwowa miał zaledwie 9 lat, a 13-letni Antoś Patrykiewicz został najmłodszym w całej historii Rzeczypospolitej kawalerem orderu Virtuti Militari.

(…) Ojciec Isakowicz-Zaleski podkreślił, że ze względu na prawdę nie może milczeć na temat faktu, że nie ma w Polsce oficjalnych obchodów 100 rocznicy powstania lwowskiego, mimo że bohaterstwo Orląt Lwowskich należy do największych przykładów heroizmu i poświęcenia dla Ojczyzny w całej ponad tysiącletniej historii Polski. Przypomniał również, że w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie do dziś spoczywa ciało właśnie jednego ze Lwowskich Orląt!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powieść o transformacji. Zderzenie marzeń o kapitalizmie z rzeczywistością. Historia opowiedziana przez jej uczestnika

Te wydarzenia mamy wciąż w pamięci – przemiany ustrojowe, podczas których zostaliśmy „ograni” nie tylko przez wszystkich, po których należało się tego spodziewać, ale i przez tych, którym zaufaliśmy.

Magdalena Słoniowska

Kanwą utworu stała się historia sprzedaży Polakom przez koncern Fiat licencji na cinquecento, a następnie zakupienia przez Włochów Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. Historię rokowań, ich szczegółowy przebieg czyta się jak kryminał. Śledzimy przebieg rozmów, zachowanie postaci reprezentujących obie strony rozmów, niekompetencję, beztroskę, cynizm i brak kultury przedstawicieli strony polskiej, przebiegłość Włochów, górujących wiedzą i doświadczeniem nad polskimi aparatczykami partyjnymi występującymi w nieswojej roli specjalistów od negocjacji biznesowych.

Krok po kroku odbywa się przejmowanie fabryki przez włoską firmę, czemu nie można przyglądać się bez emocji. Nie tylko dlatego, że zostało to zajmująco przedstawione, ale przede wszystkim z tego powodu, że są to wydarzenia widziane oczami ich rzeczywistych uczestników, ukrytych pod postaciami bohaterów powieści. Nazwiska niektórych z nich łatwo rozszyfrować.

Na przykładzie sprzedaży Fabryki Aut obserwujemy wkraczanie do Polski kapitalizmu, tak wytęsknionego i wyidealizowanego przez nasze społeczeństwo, a który okazał się tak daleki od wyobrażeń, jakie mieli na jego temat Polacy, oddzieleni żelazną kurtyną od zachodniego świata.

Następuje zderzenie marzeń z rzeczywistością. Powieść pokazuje, do jakiego stopnia oczekiwania milionów członków Solidarności okazały się naiwnością, a przez lata komunizmu karmiliśmy się złudzeniami. Okazuje się, że nowi, europejscy właściciele polskiego zakładu chcą tylko i wyłącznie zarabiać na nas pieniądze. Organizacja pracy może się i poprawia, ale pracownicy są traktowani przedmiotowo w większym jeszcze stopniu niż za komuny, nagradzane jest donosicielstwo, Solidarność – konsekwentnie marginalizowana. Nawet francuskie związki zawodowe, do których zwracają się przedstawiciele zakładowej Solidarności, tak skutecznie walczące o swoich pracowników, odsyłają Polaków z kwitkiem. (…)

Nastroje w powieści zmieniają się jak w kalejdoskopie, podobnie jak zwroty akcji. Nocne czuwanie w kolejce po pralkę, obiad we włoskiej stołówce pracowniczej, omawianie przez towarzyszy z najściślejszej góry PZPR odnowy swojego wizerunku czy proces doboru współpracowników-donosicieli przez włoskich właścicieli fabryki i wiele innych epizodów jest przedstawionych z często finezyjnym humorem. Humor przewija się zresztą przez całą powieść, jest obecny nawet w opisach dramatycznych wydarzeń, choćby takich jak strajk w Tychach.

Poczucie humoru zawsze pomagało Polakom przetrwać, spojrzeć z dystansem na siebie i własną historię. Jeszcze większość z nas ma tę historię w pamięci – zarówno okres socjalis­tycznej niedoli i niedostatku, jak i przemiany ustrojowe, podczas których społeczeństwo zostało „ograne” nie tylko przez wszystkich, po których należało się tego spodziewać, ale i przez tych, którym niemal bezgranicznie zaufało. Tak też zostało to przedstawione przez Rajmunda Pollaka.

Znajdujemy powagę i patos w sytuacjach, które tego wymagają, jednak nad wszystkim góruje poczucie humoru, które nie przeszkadza trzeźwemu spojrzeniu na rzeczywistość, a wręcz jest jego świadectwem. (…)

Powieść jest reprezentatywna dla pokolenia, które zakosztowało życia w komunie, należało do Solidarności i stworzyło etos – i wierzyło w niego – w którym było miejsce na prawdę, wolność, solidarność, sprawiedliwość i poczucie bezpieczeństwa. W pewien sposób jest głosem dzieci i wnuków tych, o których pisał Piotr Semka w My, reakcja – i którzy nadal są „reakcją”, i znowu nie mają swojego miejsca, są spychani na margines jako ci, których poglądy łatwo określić jako nieracjonalne, idealistyczne, czasem śmieszne.

Wiele osób znajdzie w książce Rajmunda Pollaka swoje wspomnienia, emocje i postawy. Innym pomoże zrozumieć sposób myślenia pokolenia Solidarności. A na pewno nikt nie będzie się nudził podczas lektury.

Rajmund Pollak, Capo z licencją. Cena odwagi cywilnej, Editions Spotkania, Warszawa 2018

Cały artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Capo z licencją. Powieść o najnowszej historii Polski” znajduje się na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Capo z licencją. Powieść o najnowszej historii Polski” na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gigantyczny zakres stosowania klauzuli zrzeczenia się przez Polskę suwerenności rówież w umowach gospodarczych!

Moim zdaniem mamy do czynienia ze zdradą stanu, kwalifikującą się oddaniem pod osąd Trybunału Stanu osoby Ministra Przedsiębiorczości i Technologii, który firmuje takie przyzwolenie na niesuwerenność!

Rajmund Pollak

Przyzwolenie na stosowanie klauzuli zrzeczenia się suwerenności w sferze gospodarczej jest rażącym naruszeniem Konstytucji RP, która nie przewiduje podziału suwerenności na dominium i imperium, jak to sugeruje pełnomocnik w/w Ministra. Bezpodstawne są twierdzenia Ministra, że:  „Współczesne państwo (…) może dokonywać działań i nawiązywać stosunki prawne, w tym również nie pełniąc funkcji związanych z suwerennością lub władzą państwową: mamy tu szczególnie na myśli państwo jako podmiot gospodarczy”.

Rozumowanie to jest szkodliwe przede wszystkim dla Skarbu Państwa i wszystkich Polaków pracujących w przedsiębiorstwach oraz spółkach Skarbu Państwa, bo w praktyce ogranicza możliwości stosowania prawa polskiego do umów zawieranych z kontrahentami zagranicznymi z klauzulą wyrzekania się suwerenności.

Taka interpretacja pozwoliła m.in. bezprawnie pozbawić ponad 25 000 pracowników FSM ich praw do bezpłatnej puli 15% akcji pracowniczych, wycenić majątek FSM wart 3 000 000 000 dolarów USA na 1 800 PLN (18 000 000 STARYCH ZŁ) oraz oddać tę część terytorium Polski, która znajduje się pod fabrykami dawnego FSM, w obce ręce, a potem, już po dokonanych przekształceniach własnościowych, wyrzucić na bruk wiele tysięcy Polaków. (…)[related id=54065]

W praktyce takie wyrzeczenie się suwerenności spowodowało nie tylko w przypadku FSM, ale również wielu innych polskich przedsiębiorstw i banków oddanych za bezcen w obce ręce, że to właśnie Skarb Państwa, zamiast roli suwerena, występował w roli nierównoprawnego petenta w zakresie przekształceń własnościowych i gospodarczych umów międzynarodowych! (…)

Wyrzeczenie się immunitetu jurysdykcyjnego otwiera natomiast pole procesowe do pozaprawnych interpretacji przepisów i praktyk właścicieli firm i ich mocodawców, niekorzystnych zarówno dla Skarbu Państwa, jak i dla pracowników ponadnarodowych holdingów. Interpelacja Pana Posła Józefa Brynkusa odsłoniła bulwersująco szeroki zakres stosowania klauzuli wyrzeczenia się suwerenności!

Z odpowiedzi Ministra Przedsiębiorczości i Technologii niedwuznacznie wynika bowiem, że władze III RP wszelkich orientacji politycznych – od lewa poprzez centrum aż do prawa – stosowały w umowach gospodarczych z podmiotami zagranicznymi klauzulę wyrzeczenia się immunitetu jurysdykcyjnego nie tylko wobec Fiata, ale dość powszechnie wobec innych koncernów i podmiotów zagranicznych!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Zdrada stanu?” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Zdrada stanu?” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl