Rajmund Pollak: Odważam się oddać głos autentycznym uchodźcom z Mariupola, którzy znaleźli schronienie w Bielsku-Białej

Zniszczenia wojenne na Ukrainie | Fot. Paweł Bobołowicz

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Gdy uciekliśmy z Mariupola, na zachodniej Ukrainie nikt nas nie przyjął pod swój dach, a w Polsce na każdym kroku spotykamy się z przyjaźnią.

Rajmund Pollak

Spotkaliśmy się w jednej z galerii, bo znając co nieco język rosyjski, pomogłem im w sklepie wytłumaczyć ekspedientce, jakiego rozmiaru kurtkę chcą kupić dla swojego syna. Potem zapytałem ich, skąd są, bo chciałem się upewnić, czy nie mam do czynienia z Rosjanami. Odpowiedzieli, że dwa tygodnie temu uciekli z Mariupola i od tygodnia znaleźli schronienie w Polsce, za co są ogromnie wdzięczni.

Na pytanie, czy udzielą mi wywiadu, stanowczo odmówili, bo stwierdzili, że my w Polsce nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tu, nad Wisłą, znajduje się masa agentów Putina, którzy po 2014 roku przybyli do Rzeczpospolitej pośród Ukraińców poszukujących pracy.

Aby nie było niedomówień, pokazałem im mój dowód osobisty, oświadczyłem, że nie jestem ruskim szpiegiem, lecz polskim publicystą oraz autorem czterech wydanych książek i… nabrali do mnie zaufania. Zaznaczyli jednak, że swoich danych personalnych nie ujawnią, bo po wojnie chcą wrócić na Ukrainę i odbudować swój dom, który został zniszczony przez rosyjskie bomby. Dodali, że dom ich został zbombardowany godzinę po tym, jak ukraińscy żołnierze umieścili w ich ogrodzie stanowiska czterech moździerzy, z których pociski były kierowane na atakujące wojska rosyjskie. Usłyszałem, że obecnie na Ukrainie nie tylko Rosjanie wykorzystują jako tarcze domostwa cywilne.

Zapytałem, czy należeli do rosyjskiej mniejszości na Ukrainie? Mężczyzna od razu odpowiedział, że wojska Putina wyleczyły ich z jakiejkolwiek sympatii prorosyjskiej, a kobieta dodała, że są dwujęzyczni i znają równie dobrze ukraiński, jak i rosyjski.

Wspomniała również, że ich syn chodził do klasy z Polakami, bo w ukraińskich szkołach średnich traktuje się obywateli dwujęzycznych jako mniejszości nieukraińskie, mimo że Polacy mają przecież paszporty ukraińskie i mieszkają w Mariupolu od wielu pokoleń.

Zapytałem wtedy, jakie oni mają paszporty? Pokazali mi tylko okładki tych dokumentów, na których widniał tryzub ukraiński. Stwierdzili ponadto, że czują się Ukraińcami nawet bardziej niż Polacy mieszkający w Mariupolu, bo nasi rodacy należą do organizacji mniejszości polskiej istniejącej w Mariupolu do wybuchu wojny, co wcale nie przeszkadza Polakom z Kresów walczyć teraz w szeregach armii ukraińskiej.

Zapytałem, skąd znają ten termin ‘Kresy’? Oświadczyli, że ich syn przyjaźni się z koleżanką z klasy, która wszędzie powtarza, że jej rodzina nie jest żadną mniejszością narodową, bo Polacy są tutaj u siebie, na dawnych Kresach.

Po pytaniu, jak się wydostali z Mariupola, nastąpiła chwila ciszy i spostrzegłem wyraźne napięcie na ich twarzach. Czekałem cierpliwie, bo rozumiałem, że to musiały być traumatyczne przeżycia. Pierwsza odezwała się kobieta, która drżącym głosem stwierdziła: – Ja nie wiem, czy pozwolą Panu to wydrukować?

Odpowiedziałem, że w Polsce nie ma cenzury i jeśli coś polega na prawdzie, mogę to opisać bez obaw. Na to ona odparła:

– My od tygodnia oglądamy polską telewizję i tam mówią, że Rosjanie blokują korytarz humanitarny z Mariupola, a myśmy jednak zaryzykowali i wsiedliśmy do rosyjskiego autobusu, który został podstawiony na rogatki miasta.

– Wpuścili was bez problemów do autobusu podstawionego przez wojsko Putina?

Tym razem mąż tej pani wyjaśnił: – Oni przed wpuszczeniem do środka sprawdzali, czy mówimy po rosyjsku. Zrobili to bardzo przebiegle, bo rozmawiali z naszymi dziećmi tylko po rosyjsku i był taki facet, chyba z rosyjskiej służby bezpieczeństwa, który wskazywał stojącemu przy drzwiach autobusu żołnierzowi rosyjskiemu, kto może wejść do środka. Tych Ukraińców, co słabo mówili po rosyjsku, odstawiali na bok i nie znamy ich dalszych losów. Gdy autobus ruszył, ten sam bezpieczniak rzucił pytanie: kto chce jechać do Rosji? My i większość innych pasażerów powiedzieliśmy, że chcemy się dostać na zachodnią Ukrainę. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, ku naszemu zdziwieniu, wszystkich, co chcieli zostać na Ukrainie, wysadzili na ziemi niczyjej i z niemałą pogardą wskazali kierunek, gdzie są nasze wojska. (…)

– Czy odczuliście ulgę, gdy wreszcie dotarliście do zachodniej Ukrainy?

Ukrainka uśmiechnęła się sarkastycznie i stwierdziła: – Zaczęło się nowe pasmo rozczarowań, bo był wieczór, gdy w jednym z małych miasteczek pukaliśmy od drzwi do drzwi, mówiąc, że uciekliśmy z Mariupola i chcemy tylko jedną noc gdzieś się przespać.

Najczęstszą odpowiedzią było, żeby nie hałasować, bo już jest późno, albo że mają za małe mieszkanie. W końcu ktoś nam doradził, żebyśmy się udali na dworzec kolejowy i kupili sobie bilety do Lwowa, a tam są już polskie autobusy, które nas odwiozą za Bug, bo Polacy mają duże domy i mieszkania i tam pewnie nam dadzą noclegi.

– Czy państwo ukraińskie daje teraz uciekinierom bilety kolejowe za darmo?

– Nie. Musieliśmy sobie kupić. Gdy dojechaliśmy w strasznym ścisku do Lwowa, poznaliśmy ludzi o zupełnie innej kulturze osobistej. Skierowaliśmy się do namiotu z napisem „Polski Czerwony Krzyż” i tam nas najpierw nakarmiono za darmo, a potem skierowano do polskiego autobusu, w którym poczuliśmy się nie jak uciekinierzy, lecz jak turyści. Jednak nowa gehenna zaczęła się przed granicą Ukrainy z Polską. Nie rozumiemy, dlaczego ukraińscy celnicy tak dokładnie sprawdzają uciekinierów wojennych? Staliśmy dwie doby. Całe szczęście, że po stronie ukraińskiej są już wolontariusze z Polski, którzy częstowali nas ciepłą kawą, herbatą i kanapkami, a w porze obiadowej ciepłą zupą.

– Co się działo po polskiej stronie granicy?

– Znaleźliśmy się jakby w innym świecie. Zamiast kontrolować bagaże, celnicy pomagali nam je zanieść do polskich namiotów, gdzie najpierw znowu mogliśmy się najeść do syta, a potem przeszedł strażak z Ochotniczej Straży Pożarnej i zapytał, gdzie chcemy w Polsce zamieszkać? Okazało się, że on jest z Bielska-Białej i był tak sympatyczny, że postanowiliśmy pojechać wskazanym przez niego autobusem do Bielska-Białej.

– Czy macie państwo zamiar pozostać w Polsce na stałe?

– Jest nam tu bardzo dobrze, ale pragniemy, jak tylko wojna się skończy, wrócić do Mariupola i odbudować nasz dom. (…)

Gdy zapytałem jeszcze, jak to jest możliwe, że pięćdziesięcioletniego faceta nie wcielili do armii Ukrainy, mężczyzna, zamiast odpowiedzieć, lekko podwinął nogawkę i ujrzałem protezę zamiast prawej nogi. Powiedziałem wtedy: – Dziękuję za rozmowę.

– My też dziękujemy, że pan nas wysłuchał, a jak Bóg da, zaprosimy kiedyś pana do Mariupola, gdy go odbudują po tej strasznej wojnie.

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Uchodźcy z Mariupola” znajduje się na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Uchodźcy z Mariupola” na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Komentarze