Wyborcy łatwo dają się zmanipulować; nie doceniając etyki w życiu prywatnym, bagatelizują ją także w życiu politycznym

W porównaniu z ilością osób posiadających prawa wyborcze partie są małe liczebne i uzależnione od swoich przywódców. Ich członkowie angażują się dla posad rozdawanych hojnie przez liderów po wyborach.

Mariusz Patey

Tezy tu stawiane dotyczą czterech obszarów ważnych dla poprawy kondycji polskiego republikanizmu:

  • Wzmocnienie fundamentu wartości cywilizacji łacińskiej, patriotyzmu, aktywności obywatelskiej.
  • Dostęp do rzetelnej informacji o kandydatach, komitetach wyborczych, partiach i ich programach, propozycjach dla społeczności lokalnych, dla całej Polski.
  • Jakość polityki wymuszona przez konkurencję na rynku polityki.
  • Uproszczenie systemu liczenia głosów.

Wartości i etos obywatelski

Silny fundament wartości cywilizacji łacińskiej, który kształtował nasz naród przez setki lat, był też fundamentem polskiej wersji etosu obywatelskiego, polskiego republikanizmu, najpierw szlacheckiego, potem angażującego wszystkie warstwy polskiego społeczeństwa. Zabory, okupacje, a przede wszystkim eksperymenty społeczne, jakim zostaliśmy poddani w okresie rządów komunistów, podważyły wiele z tych wartości, nie dając niczego w zamian. Częściowa demoralizacja ujawniła się z całą siłą w okresie upadku komunizmu. Zasada nomenklatury partyjnej w czasach realnego socjalizmu, która miała wynosić na ważne stanowiska w państwie i gospodarce tzw. awangardę narodu – komunistów – i zapobiegać awansowaniu elementów wrogich systemowi sprowadziła się do promowania karier ludzi miałkich moralnie, oportunistów, miernych, biernych, ale wiernych. W okresie transformacji zasada ta jakże często została zastąpiona kolesiostwem i nepotyzmem. A przecież już teraz sami wybieramy swoich przedstawicieli. Nikt nam nie narzuca, na kogo mamy głosować. Tymczasem zbyt rzadko padają pytania o merytoryczne przygotowanie kandydatów, nie analizuje się proponowanych przez ich komitety wyborcze i partie rozwiązań dla Polski czy społeczności lokalnych.

Poddanie ocenie społecznej wybieralnych przedstawicieli winno wymuszać na nich ciężką pracę, najwyższe standardy etyczne, zaangażowanie i profesjonalizm. Skąd zatem casus prezydenta Gorzowa Wielkopolskiego – aresztowanego, podejrzanego o przestępstwa korupcyjne, którego postawa bynajmniej nie zniechęciła wyborców do wybrania go w 2006 r. na następną kadencję? Dlaczego w ostatnich wyborach samorządowych wójt Daszyna (woj. łódzkie), oskarżony o oszustwa i wyłudzenia, uzyskał miażdżące poparcie, a prezydent Łodzi, oskarżona o sfałszowanie podpisu, bez problemu została wybrana na kolejną kadencję?

Związane z wyborami skandale, nad którymi przechodzimy do porządku dziennego, dowodzą obojętności na wartości etosu obywatelskiego wśród części społeczeństwa, które – zatomizowane, wycofane w prywatność – stanowi łatwy łup dla politycznych graczy.

Erozja wartości, rysy w spoistości kulturowej zapoczątkowane sowiecką okupacją, narzuceniem obcych norm, pogłębiają się. Próbowano amputować nam tę część polskości, której komponentem był republikanizm i przywiązanie do fundamentu wartości cywilizacji łacińskiej. Nie do końca się to udało, ale szkody pozostały.

Aktywność przejawiająca się podejmowaniem racjonalnych zbiorowych wyborów nie jest możliwa bez mocnego fundamentu moralnego. To podstawa silnej republiki. Nie mając wyraźnych wzorców moralnych i autorytetów, wyborcy łatwo dają się zmanipulować, a nie doceniając roli etyki w życiu prywatnym, również i życiu politycznym bagatelizują jej znaczenie.

Wszelkie prawne zabezpieczenia będą na nic, jeśli ludziom nie przeszkadza wątpliwa moralnie postawa ich przedstawicieli.

Czas rozpocząć poważną dyskusję o wychowaniu młodych pokoleń Polaków dla ojczyzny. Państwo, realizując swoją misję pomocniczości, powinno wesprzeć rodziców w tym ważnym dla naszej przyszłości obszarze. Przypomnijmy, że w I Rzeczpospolitej kręgosłup polskiego republikanizmu budowany był podczas praktycznej nauki postaw obywatelskich, kształtowała go także sieć szkół zakonnych, a potem szkoły Komisji Edukacji Narodowej.

Stan naszego szkolnictwa publicznego w kontekście misji wychowawczej jest daleki od doskonałości. Przez lata upowszechniania modelu szkoły neutralnej światopoglądowo zagubiono ważne pierwiastki składające się na naszą polską tożsamość, na to, co stanowi o wrażliwości na dobro i składa się na na nasze polskie imponderabilia. Bez wspólnego systemu wartości, bez osadzonego w nich wychowania obywatelskiego trudno mieć nadzieję, że nasza demokracja okrzepnie.

Musi dojść do zmiany paradygmatu szkoły publicznej, która nie tylko powinna uczyć, ale i wychowywać przyszłe pokolenia Polaków świadomych swych obowiązków jako obywateli i patriotów. Nie wystarczą lekcje wychowania obywatelskiego sprowadzone do suchego wykładu o organizacji państwa, nie wystarczy fasadowy samorząd szkolny. Młodzież musi uczyć się praktyki obywatelskiej. Niestety szkoła publiczna niedostatecznie wywiązuje się z tego zadania. Bez inicjatyw oddolnych, wciągających rodziny, młodzież w krąg działań uczących patriotyzmu, odpowiedzialnych postaw, pracy dla dobra wspólnego, pracy w grupie, w organizacjach, bez działań promujących i utrwalających wartości etyczne naszego kręgu cywilizacji łacińskiej należy obawiać się o przyszłość Polski.

Istnieje potrzeba odrodzenia prawdziwie patriotycznego harcerstwa, zwracającego się ku swoim korzeniom; różnych organizacji młodzieżowych, jakich mieliśmy wiele w okresie międzywojennym. Rolą państwa jest pomocniczość w rozwijaniu inicjatyw społecznych w tym obszarze.

Skupianie się na zarabianiu i konsumpcji nie wystarczy, by republika dobrze działała. Etos republikański, odpowiedzialność za wspólnotę kształtuje się poprzez rodzinę, kulturę, edukację, media, środowisko, kościół. Ten etos obywatelski był dezawuowany przez propagandę państw zaborczych i w czasach komunizmu. Dziś wymaga przywrócenia należnego mu miejsca w świadomości społecznej.

Innym problemem jest przejęcie kultury przez środowiska często wrogie polskości, wyszydzające naszą historię i nasze wartości w imię mglistych ideologii wyrosłych z postmodernistycznych poszukiwań.

Nie jestem jednak pesymistą. Przeszłości nie zmienimy, ale powinniśmy zawalczyć o przyszłość. Optymistyczne jest to, że w Polsce pozostały tysiące patriotów gotowych do pracy dla kraju. (…)

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Etos obywatelski i polityka” znajduje się na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Etos obywatelski i polityka” na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polscy naukowcy z londyńskiego PUNO przyjęli ambitny cel badania efektywności rządzenia w demokratycznych państwach

Na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie (PUNO) powstał Zakład Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją. Będzie analizował funkcjonalność i dysfunkcjonalność form demokracji na świecie.

Mirosław Matyja

Demokracja, jak się wielu może wydaje, nie jest ustrojem panującym nad innymi ustrojami, czymś nadanym z góry i stabilnym. Świadczy o tym fakt, że mamy kilka podstawowych form demokratycznego sprawowania władzy i trudno jest określić, która z nich jest najbardziej funkcjonalna i skuteczna.

Wielu politologów uważa, że najlepszym ustrojem demokratycznym jest demokracja bezpośrednia w wydaniu szwajcarskim. Ale i ona nie jest pozbawiona cech dysfunkcjonalnych. Poza tym sukcesy polityczne czy ekonomiczne w danym państwie nie świadczą wcale o funkcjonalności albo dysfunkcjonalności panującego tam sposobu rządzenia. Niemniej jednak najbardziej efektywną formą demokracji – z tym zgodzą się wszyscy – jest sposób zarządzania państwem, który jest najbliższy obywatelom i wciąga ich w proces decyzyjny zarówno na szczeblu ogólnokrajowym, jak i lokalnym. Nie ma jednak na świecie idealnej demokracji – każda z jej form wymaga ustawicznych korekt.

Demokracja jest systemem niepewnym, który musi ciągle się bronić w obliczu narastających zagrożeń oraz alternatyw ponowoczesnego świata. Na pewno nie jest ona „ustrojem ponad ustrojami”.

Na przykład system prezydencki w USA pozostawia wiele do życzenia, podobnie jak prezydencko-premierowski sposób rządzenia we Francji, kanclerski w Niemczech albo bezpośrednio-demokratyczny w Szwajcarii itd. (…)

Teoretyczna i praktyczna korzyść z prac Zakładu jest nie do podważenia, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy funkcjonalność sprawdzonych przez lata form demokracji stawiana jest często pod znakiem zapytania. Ważna pozycja uniwersytetu w Londynie sprawia, że Zakład znajduje się w dość uprzywilejowanej sytuacji już na początku swojej działalności. Uniwersytet jest polski, mimo to oddalony od ojczyzny na tyle, aby na politykę Rzeczypospolitej spoglądać z dystansu. Wielka Brytania ma doświadczenia członkostwa Unii Europejskiej, ale również usamodzielnienia się od tego ugrupowania politycznego.

Uniwersytet nie ulega wpływom np. macronizmu ani hasłom typu «America first again», nie ciąży nad nim też komunistyczny miecz Damoklesa.

Ta doza obiektywizmu jest potrzebna, aby skupić się na niezależnych, bezstronnych badaniach różnych form współczesnych demokracji, analizować ich cechy funkcjonalne i dysfunkcjonalne. Demokracja nie jest bowiem czymś niezmiennym i nie ma jedynie aspektu politycznego. Nie wolno zapominać, że demokracja to również ludzie, obywatele tworzący społeczeństwo, które powinno funkcjonować optymalnie w określonych strukturach państwowych. (…)

Mirosław Matyja – politolog, ekonomista i historyk. Absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu w Bazylei. Doktorat w dziedzinie nauk ekonomicznych na Université de Fribourg w Szwajcarii w 1998 r., w dziedzinie nauk humanistycznych na Polskim Uniwersytecie Na Obczyźnie PUNO w Londynie w 2012 r. oraz w dziedzinie nauk społecznych na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie w 2016 r. Profesor PUNO, gdzie pełni funkcję dyrektora Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją. Autor i współautor 13 monografii i ponad 150 artykułów naukowych i popularnonaukowych w języku polskim, niemieckim i angielskim. Autor książki Szwajcarska demokracja szansą dla Polski, wydanej w kwietniu 2018 r. przez wydawnictwo PAFERE. Z zamiłowania alpinista i himalaista oraz badacz najnowszej historii Polski. Mieszka i pracuje w Szwajcarii, żonaty, ma dwóch bliźniaczych synów.

Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Polskie badania nad demokracją w Londynie” znajduje się na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Polskie badania nad demokracją w Londynie” na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kryzys demokracji w Polsce: referenda na wzór szwajcarski lekarstwem na brak konstruktywnego dialogu obywatelskiego

Weto ludowe mogłoby zaistnieć w Polsce na żądanie 250–300 tys. obywateli. Następstwem weta byłoby referendum na zasadzie TAK albo NIE, najlepiej bez progu procentowego, którego decyzja byłaby wiążąca.

Mirosław Matyja

Wszyscy mówią o uzdrowieniu polskiej gospodarki i polityki – brakuje jednak wizji dalekosiężnych celów. Szybko nie zrobimy z Polski ani Japonii, ani Irlandii, ani Szwajcarii. Możliwa wydaje się jednak ewolucja polskiego systemu politycznego przez uświadomienie obywatelom, że są suwerenem państwa, w którym istnieje obstrukcja poważnego ich traktowania przez wybranych do parlamentu przedstawicieli.

Warto przypomnieć, że proces współdecydowania jest rezultatem praktykowania i utrwalania instytucji oraz wartości społeczeństwa demokratycznego, opartego na poczuciu obywatelskości. Obywatelskość postrzegana jest z kolei jako aktywne uczestnictwo w rozwoju społecznym i politycznym państwa, czyli w procesie polityczno-decyzyjnym, jest zakorzeniona w procesie rozwoju państwowości i kształtowana w praktyce na przestrzeni historii.

Wizja społeczeństwa obywatelskiego to wizja społeczeństwa, które chce jak największy obszar życia wyjąć spod władzy i kontroli polityków i administracyjnej biurokracji.

Czyli społeczeństwo chce podejmować decyzje dotyczące spraw z nim związanych. Rodzi się pytanie: jak to zrobić? (…) Szukając nowych rozwiązań systemowych, zauważamy wspomniany kierunek wprowadzenia rozwiązań bezpośrednio-demokratycznych. Oczywiście na wzór szwajcarski, bo innego praktycznie nie ma. (…) Oczywiście rozwiązania szwajcarskie są rozwiązaniami wzorcowymi. Chodzi jednak o to, aby je przełożyć na polskie warunki. Protestów i idei w polskim świecie politycznym nie brakuje. Tzw. praca od podstaw pozostawia jednak sporo do życzenia. I tu jest pies pogrzebany. (…)

Duopol partyjny PiS-PO nie jest zainteresowany problemami społeczeństwa, lecz własnymi konfliktami i walką o władzę. W konsekwencji w społeczeństwie wzrasta niechęć do politycznego zaangażowania się w sprawy publiczne. Nie dziwi więc fakt, że aktualnie dialog obywatelski w Polsce w większym stopniu jest przestrzenią walki niż rzetelnej debaty publicznej. Liczne przykłady obecnych w nim konfliktów, manipulacji, pozorowania działań demokratycznych, które w rzeczywistości mają wymiar semidemokratyczny, służą osiąganiu partykularnych korzyści przez partnerów dialogu. Społeczeństwo nie ma nań wpływu – media głównego obiegu są zmonopolizowane przez wielkie ośrodki partyjne. (…)

Wszyscy zgadzają się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa.

Art. 125 konstytucji z 1997 r. przewiduje co prawda przeprowadzenie referendum, lecz nie na wniosek obywateli, co byłoby na wskroś normalne, lecz sejmu bądź prezydenta za zgodą senatu. Jest to więc klasyczne błędne koło, bowiem tego rodzaju referendum nie ma nic wspólnego z demokracją oddolną, wywodzącą się od obywateli, a więc faktycznego suwerena polskiego państwa.

Inicjatywa referendum winna wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki, a głosowanie ogólnopaństwowe – doprowadzić do zmiany danej ustawy bądź zapisu w konstytucji. Jeśli chodzi o zmianę ustawy, bodźcem do przeprowadzenia referendum na wzór szwajcarski powinno być weto ludowe, a więc pewna forma protestu wobec istniejącej już ustawy lub chęć wprowadzenia nowej.

W Szwajcarii weto obywatelskie – jako instrument, który ma na celu wprowadzenie nowej ustawy bądź odrzucenie ustawy już istniejącej – dochodzi do skutku na żądanie 50 tys. obywateli. Porównywalnie liczbowo ze Szwajcarią, takie weto ludowe mogłoby zaistnieć w Polsce na żądanie 250-300 tys. obywateli. Należałoby ustalić okres na zebranie podpisów, np. 100 dni. Następstwem weta byłoby referendum na zasadzie tak albo nie, najlepiej bez progu procentowego, którego decyzja byłaby wiążąca. Dlaczego bez progu procentowego? Bowiem próg procentowy to bariera, a każda bariera jest zaprzeczeniem demokracji.

Nikt nikomu nie zabrania brać udziału w referendum. Kto nie idzie do urny, głosuje również, ale pasywnie, akceptując biernie wynik referendum.

Podobnie jest z inicjatywą obywatelską, która w Szwajcarii ma charakter inicjujący zmianę zapisu w konstytucji lub wprowadzenie do niej nowego zapisu. Ten instrument demokratyczny, podobnie jak weto obywatelskie, generowałby referendum, w którym obywatele mogliby się wypowiedzieć również na zasadzie za albo przeciw.

Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Ewolucja – bez rewolucji” znajduje się na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Ewolucja – bez rewolucji” na s. 14 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czym kierował się zamachowiec, który w grudniu zabił ponad 10 osób w Strasburgu? Taksówkarz ocalał, bo był muzułmaninem

Chérif Chékatt zginął na miejscu, niemal dokładnie dwie doby po dokonaniu zamachu. Policjanci otrzymali oklaski od mieszkańców dzielnicy rzecz we Francji nadzwyczaj rzadko spotykana…

Zbigniew Stefanik

Strasburg należy do tych miast, w których od 7 stycznia 2015 roku, czyli od zamachu na tygodnik „Charlie Hebdo”, nie odnotowano zamachów terrorystycznych. Wcześniej jednak udaremniono w tym mieście kilka takich zamachów. W roku 2000 organizacja terrorystyczna o zabarwieniu skrajnie islamskim usiłowała przeprowadzić zamach w centrum Strasburga podczas targów świątecznych, które od kilkudziesięciu lat są niejako wizytówką tego miasta. W przeszłości również kilka wyznających ideologię skrajnie lewicową i radykalnie islamską grup terrorystycznych planowało zamach na strasburską katedrę. Wszystkie te zbrodnicze plany nie doszły do skutku, co dało mieszkańcom miasta poczucie bezpieczeństwa – jak się miało okazać, iluzoryczne.

11 grudnia 2018 roku. Pora wieczorna. W Strasburgu trwa sesja europarlamentu i funkcjonuje pełną parą targ świąteczny, który jak co roku przyciągnął tłumy, i to nie tylko z całej Francji, ale z całej Europy i innych kontynentów. Podczas gdy we Francji trwają protesty społeczne, które generują wielkie straty materialne (zwłaszcza w Paryżu), okazuje się, że choć w Strasburgu również dwa dni wcześniej odbyła się podobna demonstracja, nie doprowadziła ona do większych strat materialnych i dwa dni po jej zakończeniu nie ma po niej śladów na strasburskich ulicach. Tłumy krążą po centrum miasta i odwiedzają świąteczny targ.

Strasburg przygotowuje się do świąt Bożego Narodzenia, od dwóch tygodni panuje świąteczna atmosfera. Żołnierze biorący udział w operacji Sentinelle patrolują ulice. Na wejściach i wjazdach do centrum miasta funkcjonują bramki, ale to przecież już norma, taki stan rzeczy trwa od ponad trzech lat.

11 grudnia pora wieczorna: dzień jak co dzień w Strasburgu o tej porze roku. Nic nie wskazuje na to, co ma się wydarzyć.

Godzina 19.50. Centrum miasta nieopodal targu świątecznego. Rue des Orfèvres. Mężczyzna uzbrojony w rewolwer czarnoprochowy typu caps and balls otwiera ogień do przypadkowych przechodniów. Zaczepia ich, po czym strzela im w głowę. Tak zginął między innymi pracownik warsztatu samochodowego, obywatel Afganistanu. Według świadków, zamachowiec podszedł do niego od tylu. Położył mu rękę na ramieniu, krzyknął „Ej, ty!” po czym, kiedy mężczyzna się odwrócił, strzelił mu prosto w głowę. (…)

Kim był zamachowiec, który 11 grudnia tego roku sterroryzował Strasburg?

Nazywał się Chérif Chékatt miał 29 lat, z czego 6 spędził we francuskich i niemieckich zakładach karnych. Był obywatelem francuskim pochodzenia algierskiego. Wielokrotny recydywista, miał na „koncie” 27 prawomocnych wyroków. Od lipca 2016 roku figurował w kartotece SPRT (Surveillé pour Radicalisation Terroriste), czyli pozostawał pod obserwacją jako podejrzany o radykalizm o charakterze terrorystycznym. W dniu zamachu Chérif Chékatt był poszukiwany przez francuską policję pod zarzutem udziału w napadzie z bronią w ręku, który miał miejsce 25 sierpnia tego roku, oraz usiłowania zabójstwa. Kilka godzin przed zamachem policja przeszukała jego mieszkanie. Policjanci nie zastali tam Chékatta. Podczas przeszukania znaleziono broń palną kalibru 22 mm, kilka sztuk broni białej oraz jeden granat. A więc w dniu zamachu Chérif Chékatt już był poszukiwany w związku z działalnością kryminalną, z adnotacją „najprawdopodobniej uzbrojony i szczególnie niebezpieczny”. Późniejsze śledztwo nie wykazało powiązań Chékatta z żadną konkretną organizacją terrorystyczną. Wszystko więc wskazywało na to, że nie miał on w momencie zamachu żadnych wspólników i działał sam. W związku z tą sprawą dwóm osobom zostały jednak postawione zarzuty. Pierwsza jest oskarżona o to, iż udzieliła Chékattowi schronienia w momencie, kiedy już był on poszukiwany przez policję. Drugiej zarzucono ułatwienie zamachowcowi zdobycia broni palnej, którą się posługiwał podczas zamachu.

Od godzin porannych 12 grudnia Chérif Chékatt był najintensywniej poszukiwanym zbiegiem nad Sekwaną. W próbie jego ujęcia brały udział najbardziej elitarne jednostki francuskiej policji i żandarmerii oraz oddziały wojskowe (w sumie 750 osób). W pościgu brały również udział niemieckie i szwajcarskie służby antyterrorystyczne. Jak już bowiem była mowa, wiele wskazywało na to, że zamachowiec mógł zbiec do Niemiec lub Szwajcarii.

Jednak Chérif Chékatt nie uciekł za granicę, ale, jak się okazało, po zamachu wrócił do dzielnicy, w której się urodził i gdzie policja straciła jego ślad w nocy z 11 na 12 grudnia.

13 grudnia w godzinach popołudniowych alarmowa centrala policji przyjęła zgłoszenie od kobiety, która widziała poszukiwanego w Strasburgu, w dzielnicy Neudorf. Zbieg miał do niej podejść i poprosić o pomoc, ponieważ był ranny w rękę. Kobieta uciekła, a o zdarzeniu poinformowała policję. Po przyjęciu tego zgłoszenia w dzielnicy Neudorf rozpoczęła się kolejna operacja antyterrorystyczna. Chérif Chékatt został namierzony przez patrol policjantów należących do brygady BST (Brigade Spécialisée de Terrain). Trzech policjantów zauważyło go przy budynku mieszkalnym przy ulicy Lazaret 70. Próbowali go zatrzymać, kiedy rzucił się do ucieczki. Zamachowiec nie zamierzał się poddać i strzelił do policjantów z broni, której użył dwa dni wcześniej w zamachu. Trafił w tylne drzwi radiowozu policyjnego. Policjanci odpowiedzieli natychmiast ogniem i oddali w jego stronę w sumie 6 strzałów. Chérif Chékatt zginął na miejscu, niemal dokładnie dwie doby po dokonaniu zamachu. Po unieszkodliwieniu zamachowca policjanci otrzymali oklaski od mieszkańców dzielnicy (rzecz we Francji nadzwyczaj rzadko spotykana…).

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Zamach w Strasburgu” znajduje się na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Zamach w Strasburgu” na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tomos – kolejny krok na drodze uniezależnienia Ukrainy od Moskwy / Paweł Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 55/2019

Zjednoczona Cerkiew i wzrost życia religijnego przywraca Ukrainę do chrześcijańskich tradycji Europy. Prawosławie nie oznacza zawsze jego moskiewskiego kształtu i ta zmiana może to udowodnić.

Paweł Bobołowicz

Tomos – szansa na prawosławie bez oblicza Moskwy

Zjednoczona Prawosławna Cerkiew Ukrainy otrzymała tomos – dokument przyznający jej autokefalię, co uniezależnia ją od Moskwy. To wydarzenie daleko wykracza poza wymiar religijny i zapewne stanowi jedno z przełomowych wydarzeń w historii Ukrainy. Tomos dla ukraińskiej Cerkwi to też olbrzymia porażka kremlowskiej polityki budowania „russkowo mira” – strefy wpływów, która ma nie tylko ogarniać życie polityczne, ale także językowe, kulturowe i religijne. Dokument ten nie kończy procesu tworzenia nowej ukraińskiej Cerkwi, lecz tworzy formalne ramy do jej ukształtowania. Na tej drodze może pojawić się jeszcze wiele trudności. Powstała też szansa na inne prawosławie, niż to z obliczem Moskwy.

Gdy w kwietniu 2018 r. prezydent Poroszenko zwrócił się do Patriarchy Konstantynopola o nadanie ukraińskiej Cerkwi autokefalii, wydawało się, że sprawa jest prawie nierealna, a nawet jeśli, to wątpliwe, by udało się to prędko uzyskać.

Po pierwsze niezbędnym krokiem do tego było zjednoczenie ukraińskich Cerkwi. Po drugie nikt nie miał wątpliwości co do sprzeciwu Moskwy – zarówno jako Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, jak i ośrodka politycznej władzy. Federacja Rosyjska bowiem, podobnie jak jej poprzednik Związek Sowiecki, w pełni dominuje wszystkie obszary życia rosyjskiego społeczeństwa, w tym rosyjską Cerkiew, absolutnie podporządkowaną Kremlowi. Jej zwierzchnik Cyryl bardziej przypomina putinowskiego namiestnika niż głowę chrześcijańskiego Kościoła.

Bartłomiej I podpisuje tomos dla Zjednoczonej Cerkwi Ukrainy | Fot. M. Łazarienko, Sekretariat Prezydenta Ukrainy

Pomimo wielu problemów, też o podłożu ambicjonalnym, 15 grudnia 2018 r. w Kijowie na soborze zjednoczeniowym powstała Prawosławna Cerkiew Ukrainy. Jej głównym trzonem było połączenie się Ukraińskiej Cerkwi Patriarchatu Kijowskiego, na czele z patriarchą Filaretem (Denysenką), i Ukraińskiej Autokefalicznej Cerkwi pod zwierzchnictwem metropolity Makarego (Małetycza). Połączenie Cerkwi poprzedziło zdjęcie anatem z ich zwierzchników i uznania Cerkwi za kanoniczne. Przez lata bowiem obydwie Cerkwie funkcjonowały jako nieuznawane przez Konstantynopol i pozostałe Cerkwie, w tym oczywiście przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną.

Wielce symbolicznym aktem było stwierdzenie przez synod Cerkwi konstantynopolitańskiej o nieobowiązywaniu anatemy wobec hetmana Iwana Mazepy, którą nałożono na niego z polecenia cara Piotra I na początku XVIII w. Konstantynopol uznał, że było to działanie o charakterze politycznym, a nie religijnym. Ta deklaracja dowiodła, że na drodze do nadania tomosu coraz mniej liczy się zdanie Moskwy, a coraz więcej – postawa ukraińskiego prawosławia i jego jedność. Dlatego zabiegano, żeby w soborze zjednoczeniowym oprócz inicjatorów wzięli udział przedstawiciele Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. Do zmian w 2018 r. była to jedyna kanoniczna struktura Cerkwi prawosławnej funkcjonująca na Ukrainie. Stanowiła podporządkowaną Moskwie część Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, o największej liczbie parafii na Ukrainie, i w pełni kontrolowała najważniejsze ośrodki ukraińskiego prawosławia: Ławrę Peczerską i Poczajowską. Ostatecznie w soborze zjednoczeniowym wzięło udział dwóch biskupów Patriarchatu Moskiewskiego i miało to znaczenie bardziej symboliczne niż faktyczne, bo Patriarchat Moskiewski i tak nie uznał tego soboru. Fakt ten jednak zbił jego argument, że proces zjednoczeniowy jest robiony przeciw jakiejkolwiek ukraińskiej Cerkwi. Otworzył też drogę do nasilającego się od początku roku zjawiska przechodzenia parafii dotychczas podporządkowanych Patriarchatowi Moskiewskiemu do nowej, zjednoczonej Cerkwi.

Sobór zjednoczeniowy podjął też bardzo odważną decyzję personalną. Wbrew oczekiwaniom i właściwie też w jakimś stopniu niezgodnie z oczywistą konsekwencją wcześniejszych wydarzeń, zwierzchnikiem nowej Cerkwi nie został patriarcha Filaret. A przecież to on od lat zabiegał o autokefalię, to on walczył o ukraiński charakter Cerkwi. To on też płacił największą cenę za swoja walkę: zarówno przez fakt anatemy, jak i stałych ataków nie tylko ze strony Patriarchatu Moskiewskiego, ale całej putinowskiej propagandy. Jego aktywność na rzecz autokefalii, ale także we wspieraniu ukraińskiej armii i jednoznacznym określaniu Rosji jako agresora, była znaczniejsza niż Makarego czy któregokolwiek hierarchy ukraińskiego prawosławia. Oczywiście w tym samym czasie hierarchowie Patriarchatu Moskiewskiego nie wspierali autokefalii, nie zawracali sobie też głowy zachowywaniem neutralności w kwestiach politycznych czy dotyczących wojny, ale manifestowali poparcie dla moskiewskich zwierzchników i posługiwali się szablonami rosyjskiej propagandy o wojnie domowej, niszczeniu słowiańskiej jedności, moralnym zepsuciu zachodniej cywilizacji.

Wybór Filareta na głowę nowo powstałej Cerkwi mógłby wskazywać, że sam proces zjednoczenia ma polegać bardziej na wchłonięciu innych Cerkwi przez Patriarchat Kijowski niż tworzeniu nowej, szerokiej, otwartej struktury cerkiewnej. Ambicjonalnie nie mógł też tego zaakceptować zwierzchnik UAPC Makary. Negatywną przesłanką był też wiek Filareta. Patriarcha w tym roku kończy 90 lat i wskazywano – życząc patriarsze jak najlepiej – że jego problemy zdrowotne czy też śmierć mogłyby doprowadzić do kolejnego kryzysu w ukraińskim Kościele. W dodatku nowa Cerkiew nie miała stać się patriarchatem.

Ostatecznie zwierzchnikiem zjednoczonej Cerkwi został 39-letni Epifaniusz (Sergij Dumenko) – metropolita perejasławski i Białej Cerkwi, którego wskazał sam Filaret. Epifaniusz zresztą był już wcześniej wyznaczony na zastępcę Filareta w przypadku jego śmierci.

Epifaniusz to nowa generacja wśród kapłanów prawosławnych nie tylko na Ukrainie, ale na całym obszarze postsowieckim. Przede wszystkim ze względu na sam wiek nie można wiązać go w żaden sposób z poprzednim systemem, co było poważnym zarzutem w stosunku do Filareta.

Całe życie Epifaniusza jest związane z Cerkwią i rozwojem naukowym. Oprócz studiów w Kijowskiej Akademii Duchownej, studiował także na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Ateńskiego. Na Kijowskiej Prawosławnej Akademii Teologicznej był kierownikiem katedry filozofii. 28 czerwca 2013 został metropolitą perejasławsko-chmielnickim i białocerkiewskim. Jako zwierzchnik nowej Cerkwi objął też godność metropolity kijowskiego. Wybór nowego zwierzchnika oznacza, że ojciec ukraińskiej autokefalii Filaret musi usunąć się w cień, a jego funkcja patriarchy ma pozostać do końca życia jedynie honorową.

Zjednoczenie Cerkwi, uporządkowanie jej kształtu personalnego pozwoliło wreszcie na otrzymanie tomosu – dokumentu potwierdzającego samodzielność ukraińskiego Kościoła prawosławnego.

5 stycznia w Stambule Arcybiskup Konstantynopola, Nowego Rzymu i Patriarcha Ekumeniczny Bartłomiej I podpisał tomos – specjalny dokument nadający autokefalię ukraińskiej Cerkwi. 6 stycznia, w dniu, w którym również Konstantynopol obchodzi święto Epifanii, czyli Objawienia Pańskiego, tomos został wręczony Epifaniuszowi (gr. „ten, który przyszedł na świat”). Tego samego dnia według kalendarza juliańskiego przypada wigilia Świąt Bożego Narodzenia. Tym samym moment uznania przez Konstantynopol niezależności ukraińskiej Cerkwi wypełniony jest symbolami i stał się wyjątkowym świątecznym darem. W uroczystości podpisania i wręczenia tomosu brało udział nie tylko duchowieństwo – był też obecny prezydent Ukrainy, przewodniczący Rady Najwyższej, wielu ukraińskich ministrów, deputowanych i wiernych, którzy specjalnie na to wydarzenie przyjechali z całego świata.

7 stycznia Epifaniusz celebrował nabożeństwo w Soborze Mądrości Bożej (Sofijskim) w Kijowie, gdzie po raz pierwszy zaprezentowano tomos na Ukrainie. Tysiące ludzi czekało na mrozie na możliwość zobaczenia tego dokumentu. Wykaligrafowany w języku greckim zwój pergaminu opisuje najważniejsze zasady dotyczące nowego Kościoła. Cerkiew jest określona jako niezależna i samorządna, a na jej czele stoi Metropolita Kijowski i Całej Ukrainy, wraz z synodem. Zasięg terytorialny nowej Cerkwi pokrywa się z granicami ukraińskiego państwa (dlatego też zagraniczne parafie dotąd podporządkowane Patriarchatowi Kijowskiemu przejdą do Patriarchatu Konstantynopolitańskiego). W tekście wspomniane są dwa nazwiska: nowego zwierzchnika Cerkwi Epifaniusza i prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki jako osób, którym dokument został wręczony. Oczywiście jednak to też wyraz uznania dla nich, a wskazanie świeckiego polityka ma znaczenie szczególne.

Zaangażowanie prezydenta Poroszenki na rzecz otrzymania autokefalii od początku było wykorzystywane przez rosyjską propagandę, która z pełną hipokryzją wskazywała, że Poroszenko miesza Cerkiew do polityki, oczywiście zapominając, jak to wygląda w Rosji. Należy jednak pamiętać, że specyfika prawosławia czasami wymaga współdziałania państwa i Cerkwi – dlatego między innymi niezbędne było wspólne wystąpienie w kwietniu 2018 r. do Bartłomieja zarówno środowisk cerkiewnych, jak i Prezydenta Ukrainy i Rady Najwyższej w sprawie nadania tomosu. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że w tym procesie nie było szerszego kontekstu politycznego. Można domniemywać, że wielkie znaczenie miały tu wizyty amerykańskich dyplomatów w Stambule czy wyjazdy Filareta do USA. Według części ukraińskich komentatorów swoją rolę odegrał też prezydent Turcji Recep Erdogan. Niektórzy twierdzą, że tomos to jeden z elementów skomplikowanej układanki między USA i Turcją, oczywiście z Rosją w tle, a być może i interesami tych krajów w Syrii.

Nie ulega wątpliwości, że Poroszenko na tomosie może tylko zyskać. Na pewno przysporzy mu to zwolenników w wyborach prezydenckich 31 marca 2019 r. Ale Poroszenko, podejmując walkę o tomos, zdecydowanie więcej by stracił, gdyby procesu nie udało się zakończyć czy prośba o tomos zostałaby odrzucona. Trudno też czynić politykowi zarzut z tego, że udaje mu się doprowadzić do korzystnych, wielkich decyzji.

Krytycy, także na Ukrainie, często wychodzą też z pozycji osób zatroskanych jednością prawosławia, uważając, że nowa Cerkiew doprowadzi do podziału wśród wiernych. Na łamach „Nowej Europy Wschodniej” tak do tego odniósł się Piotr Pogorzelski, wieloletni korespondent w Kijowie, znawca realiów ukraińskich: „Argument o rozłamach bardzo przypomina w swojej strukturze myślenie (…), że za wojnę na wschodzie kraju odpowiadają ci, którzy rozpoczęli rewolucję godności (bo gdyby nie ona, to nie byłoby wojny). Tutaj też zapomina się, kto tę wojnę rozpoczął, a zrobiła to Rosja (…). Z kolei mówienie, że Ukraińcy powinni najpierw zakończyć wojnę, a potem brać się za Cerkiew, to mylenie przyczyn ze skutkami. Trudno kończyć wojnę z Rosją, mając w swoim kraju przedstawicieli Kościoła prawosławnego, którzy nawet nie wstaną w parlamencie, żeby uczcić tych, którzy zginęli na froncie”.

Nic dziwnego, że Ukrainę już w grudniu 2018 r. pokryły bilbordy podpisane przez Poroszenkę z hasłem: „Armia, język, wiara”. To deklaracja, wokół czego Poroszenko chce łączyć Ukraińców. Inna sprawa, czy tylko w czasie kampanii wyborczej, czy też podczas potencjalnej następnej kadencji prezydenckiej.

Dla wielu Patriarchat Moskiewski to zdrajcy Ukrainy, ekspozytura rosyjskiego wywiadu. W grudniu Rada Najwyższa przyjęła przepisy, które zmuszają do wskazania w nazwie struktury religijnej, jakiemu krajowi jest podporządkowana, o ile ten kraj prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie. Poroszenko od razu podpisał nową ustawę. Wiadomo, że jest ona stworzona pod jedną strukturę religijną – Patriarchat Moskiewski. I chociaż nadużyciem jest traktowanie wszystkich kapłanów Patriarchatu Moskiewskiego na równi z okupacyjnymi wojskami, to jednak nakazanie im przyznania się do służenia rosyjskiej Cerkwi wydaje się zrozumiałe. Zwłaszcza, że ukrywają się oni oficjalnie za nazwą „Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej”. Dla wielu kapłanów zmiana nazwy mogłaby być też zachętą do przejścia do nowego zjednoczonego Kościoła. Warto przypomnieć, że obecny prezydent Ukrainy też do niedawna był wiernym Patriarchatu Moskiewskiego.

Poroszenko, nawet gdyby przegrał wybory prezydenckie (pomimo nie najlepszych wyników w sondażach wydaje się to jednak wątpliwe – będzie to przedmiotem następnego artykułu), to i tak wejdzie na stałe do ukraińskiej historii.

Z perspektywy naszego kraju z dominującym rzymskokatolickim oglądem relacji państwo-Kościół ciężko jest zrozumieć, jak wielkie znaczenie odgrywa prawosławie, zresztą nie tylko z punktu widzenia interesów wewnętrznych Ukrainy, ale także w wymiarze międzynarodowym. Nadanie tomosu jest powszechnie zestawiane z takimi wydarzeniami jak chrzest Rusi (988) czy uzyskanie niepodległości w 1991 r.

Gratulując zjednoczenia, o historycznym momencie oczekiwanym od stuleci, o jego znaczeniu dla umocnienia ukraińskiej państwowości mówią zresztą nie tylko prawosławni, ale też m.in. abp Swiatosław Szewczuk – zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, wspólnoty katolickiej pod zwierzchnością papieża, czy Sajid Ismagiłow, mufti duchowego ośrodka ukraińskich muzułmanów „Umma”. Abp Szewczuk nazywa nową Cerkiew „siostrzaną” i liczy, że Kościoły będą teraz mogły wspólnie mówić prawdę o Ukrainie „prawdę o naszych bólach i cierpieniach”.

Im większa panuje radość na Ukrainie, w tym większą histerię popada Moskwa. Studio Wschód TVP cytuje zastępcę przewodniczącego Wydziału Zewnętrznych Kontaktów Cerkiewnych Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Mikołaj Bałaszowa: „Poprzez działania patriarchy Bartłomieja I, który wstąpił w bezpośredni modlitewny i kanoniczny kontakt z osobą nie wyświęconą w należyty sposób, jedności prawosławia został zadany ciężki cios”. Według Bałaszowa nadanie autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej to tragiczny dzień w historii światowego prawosławia.

O moskiewskiej schizmie pisaliśmy szerzej w ubiegłorocznych numerach „Kuriera WNET”. Warto przypomnieć, że rosyjska Cerkiew i tak już faktycznie zerwała więź z Konstantynopolem, jednak wciąż jednostronnie. Nie tylko w Konstantynopolu, ale nawet na pierwszym nabożeństwie po otrzymaniu tomosu, w Kijowie w czasie modlitwy wspominany był Cyryl, zwierzchnik RCP, na równi z innymi głowami autokefalicznych Cerkwi prawosławnych. To symboliczny dowód, że to nie Konstantynopol czy Kijów dąży do rozbicia prawosławia, lecz podporządkowana Kremlowi Cerkiew. Niestety oświadczenia zwierzchnika Polskiego Kościoła Prawosławnego metropolity Sawy wskazują, że Moskwa może mieć sojuszników w innych Kościołach prawosławnych. Szczególnie w tych z ludźmi z przeszłością współpracy z komunistycznymi organami bezpieczeństwa. Być może z Moskwą wiążą ich nie tyle prawosławne dogmaty, co pamięć archiwów KGB i GRU. Oprócz polskiej, tradycyjnie Rosja może też liczyć na wsparcie Cerkwi serbskiej. Moskwa może też pokusić się o rolę „Trzeciego Rzymu” i rozpocząć nadawanie własnych tomosów i tworzenia równoległych struktur cerkiewnych w wielu państwach. Tym zresztą może szantażować Cerkiew gruzińską. Zwraca na to uwagę Wojciech Jankowski, korespondent Radia WNET i dziennikarz „Kuriera Galicyjskiego”, który stwierdza, że taki tomos z chęcią uzyskałaby Cerkiew abchaska.

Rosyjska propaganda do ostatniej chwili twierdziła, że tomos nie zostanie nadany. Teraz coraz częściej Moskwa wykorzystuje inny propagandowy wariant, że oto tomos jest on wadliwy i wymaga podpisania przez innych zwierzchników lokalnych Kościołów.

Podążenie drogą pełnej schizmy dla Moskwy jest jednak ryzykowne. Odcięcie od ukraińskich zasobów finansowania Cerkwi zmusza Putina do wzięcia na garnuszek kolejnej grupy potencjalnie niezadowolonych. Wariant pełnej moskiewskiej schizmy jednak tylko umocni struktury na Ukrainie. Rosyjska propaganda straszy również rzekomo siłowym przejmowaniem Cerkwi będących we władaniu Moskiewskiego Patriarchatu.

Niewątpliwie putinowskie służby sprawdzają, czy jest szansa na rozkręcenie konfliktu na bazie religijnej. Tak jak w 2014 r. Moskwa występowała w obronie prawa do języka rosyjskiego, tak teraz może próbować wykorzystać do tego walkę o wolność wyznania i święte prawosławie. Nawet jeśli nie będzie to pretekstem do bezpośrednich działań, niewątpliwie będzie i już służy tworzeniu negatywnego obrazu Ukrainy.

Realnym niebezpieczeństwem dla ukraińskiej Cerkwi jest również bezkrytyczne wchłanianie struktur moskiewskich. Już w czasie pierwszych nabożeństw nawet w bezpośredniej bliskości Epifaniusza pojawili się dotychczasowi wierni słudzy Patriarchatu Moskiewskiego. Budzi to oburzenie tych, którzy walcząc o autokefalię, w jakimś stopniu walczyli z nimi. Oczywiście nie można wykluczyć, że ich przejście jest szczere, ale jeśli Prawosławna Cerkiew Ukrainy nasiąknie elementem moskiewskim – czy uda się jej zachować ukraiński charakter? I czy będzie konsolidować społeczeństwo, czy będzie zmuszona brać na siebie odium skompromitowanych struktur, kapłanów, którzy często bardziej niż o dusze dbają o zapewnienie bytu materialnego sobie i swoim bliskim? Gdy rozmawiałem z wiernymi w dniach zjednoczenia i otrzymania tomosu, powszechnie upatrywano w tym także momentu na odbudowę autorytetu duchowego i moralnego Cerkwi. Nie da się wykluczyć, że Moskwa, szukając różnych dróg do dyskredytacji Kijowa, będzie chciała skorzystać i z tej: rozsadzenia Cerkwi od wewnątrz. Sprzyjać temu mogą podziały personalne i nadmierne zasilenie pozostałościami moskiewskiej struktury.

Być może nadmierny sceptycyzm jest nieuzasadniony. W kwietniu 2018 r. temat tomosu wydawał się fikcją, a zjednoczenie ukraińskich Cerkwi niemożliwe. Jednak kolejny raz rzeczywistość nie chciała się podporządkować głosom analityków. Zjednoczenie się dokonało, tomos stał się faktem. Portal Ukraińska prawda informuje, że słownik „Mysłowo” uznał „tomos” za słowo roku 2018. W 2013 r. słowem roku ogłoszono „euromajdan”.

Trudno nie zauważyć, że gdyby nie zmiany określane pojęciem „euromajdanu”, trudno byłoby doprowadzić do zjednoczenia i niezależności ukraińskiej Cerkwi. Od końca 2013 r. obserwujemy na Ukrainie procesy przełomowe, które formułują i umacniają ukraińską niepodległość. Wszystkie wzbudzają furię i nienawiść ze strony Rosji.

Pamiętając o polskich interesach i wspólnym dziedzictwie Rzeczypospolitej, warto umieć się określić i wspierać te ukraińskie dążenia, które Ukrainę wyrywają z postsowieckich, putinowskich objęć. Zjednoczona Cerkiew i wzrost życia religijnego przywraca Ukrainę do chrześcijańskich tradycji Europy. Dobrze byłoby zrozumieć, że prawosławie nie oznacza zawsze jego moskiewskiego kształtu i ta zmiana może to udowodnić.

W kontekście historycznym prawosławna Metropolia Kijowska była częścią wielkiej, wielonarodowej, zamożnej i potężnej Rzeczypospolitej. Jej odnowienie to zmiana religijna, być może ważny element na długiej drodze ku jedności chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu. W sensie politycznym to symboliczny powrót do wydarzeń z XVII wieku. „Historia się nie powtarza, lecz rymuje” – trudno nie zauważyć, że właśnie pojawił się „rym” do sytuacji sprzed wydarzeń, które na wieki wepchnęły Ukrainę w rosyjskie jarzmo, a z czasem na lata wymazały Polskę z map świata. Obyśmy dzisiaj znaleźli właściwe jego brzmienie.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Tomos – szansa na prawosławie bez oblicza Moskwy” znajduje się na s. 1 i 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Początek artykułu Pawła Bobołowicza pt. „Tomos – szansa na prawosławie bez oblicza Moskwy” na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prymas tysiąclecia zaczął sprawować swą funkcję 70 lat temu. Za jego czasów naród doczekał się Polaka-papieża i wolności

Korzystając z szerokich uprawnień nadanych przez papieża, kierował Kościołem w Polsce twardą ręką. Niektórzy uważają, że zbyt twardą, ale w realiach, jakie były, ta metoda była chyba jedyną skuteczną.

Piotr Sutowicz

Kościół w Polsce miał szczęście do wielkich ludzi w trudnych czasach. Prymas odrodzonej Polski, August Hlond, był postacią nietuzinkową. Syn ziemi śląskiej, nie pierwszy i nie ostatni przedstawiciel polskości, dla wielu nowej. Któż w wieku XIX przypuszczałby, że Górny Śląsk da Polsce tak wspaniały poczet mężów prawdziwie wielkich? (…) Od początku posługi Hlonda w Gnieźnie widać ogromny nacisk arcybiskupa, a od roku 1927 kardynała, na kwestie społeczne właśnie. (…) W tejże idei znajdziemy pierwsze nici łączące prymasa Hlonda i młodego księdza Wyszyńskiego. (…)

Oprócz tego, że dzielił on z prymasem Hlondem pasję społecznikowską, różniło ich wiele kwestii na pozór ważnych, choć ostatecznie okazujących się drugorzędnymi. Dla młodego księdza z diecezji włocławskiej Śląsk był pewnie „nieznanym krajem”. Sam był synem nadbużańskich wiosek, gdzie problemy społeczne wynikały z nędzy, ale chłopskiej.

(…) W czasie, gdy biskup Hlond zostawał pierwszym ordynariuszem katowickim, Wyszyński zaczął posługę wikarego we włocławskiej katedrze. Ucząc w szkole przy słynnej „Celulozie”, zetknął się ze światem biedy robotniczej, która, co wiele razy potem podkreślał, prowadzi prostą drogą od Boga i trzeba znaleźć drogę, by ten świat Bogu oddać. (…)

Wrzesień 1939 roku przekreślił wszystko – i Wyszyński, i Hlond musieli uciekać przed Niemcami. Być może nieco inne były powody ich decyzji, ale losy tułaczy łączyły obie postaci. Prymas Hlond opuścił kraj nie z tchórzostwa, jak przedstawia to wroga mu propaganda, lecz z obawy, artykułowanej również przez przedstawicieli władz II RP, iż w wypadku znalezienia się pod władzą okupantów mogliby oni chcieć wykorzystać jego autorytet dla własnych celów. (…)

Stefan Wyszyński opuścił Włocławek w październiku 1939 roku na polecenie swego biskupa Michała Kozala, obecnie czczonego jako błogosławiony biskup męczennik zamordowany przez Niemców w Dachau w 1943 roku. Trudno powiedzieć – być może biskup kierował się myślą, iż jako ksiądz zaangażowany społecznie Wyszyński był szczególnie zagrożony. Nie przewidywał natomiast tego, że niemieckie władze dążyły do fizycznej eliminacji Kościoła katolickiego w Polsce za to, że katolicki i za to, że polski właśnie. A może też ujawnił się tu jakiś profetyzm? (…)

Być może wielu ludzi, w tym także prymas Hlond i biskup Wyszyński myśleli, że sprawy w Polsce jakoś się ułożą. Co prawda Wyszyński jako badacz bolszewizmu mógł mieć naukowe podstawy, by twierdzić inaczej, ale to, że po kataklizmie drugiej wojny światowej wszyscy chcieli spokoju i pokoju, nie ulegało wątpliwości. (…)

August Hlond był człowiekiem twardym, acz nowoczesnym. Został zresztą uformowany przez nowoczesny zakon salezjanów i na pewno nie chciał czekać z założonymi rękami. Jego nieustępliwość i pozycja międzynarodowa z pewnością były dla komunistów trudne do zniesienia. Zniszczenie Kościoła pozostającego pod jego rządami było nie lada wyzwaniem. 14 października 1948 roku trafił do szpitala, skarżąc się na bóle brzucha. Przeszedł operację, jego samopoczucie się jednak pogarszało. Dwudziestego dnia tegoż miesiąca nastąpiła druga operacja.

Prymas Hlond umarł w wyniku powikłań, 22 października. Według jego biografa, prof. Jerzego Pietrzaka, podobno przed śmiercią zwrócił się do lekarzy ze słowami: „Panowie, co wy powiecie po mojej śmierci, na co ja umarłem? Co podacie jako powód mej śmierci?”.

Pogrzeb prymasa odbył się 26 października. Za najpoważniejszego kandydata na jego następcę uważano biskupa łomżyńskiego Stanisława Kostkę Łukomskiego, przed wojną przyjaciela Romana Dmowskiego, po wojnie jawnego przeciwnika władzy komunistycznej; człowieka, o którym wiadomo było, że pozostawał w kontakcie z oddziałami drugiej konspiracji. Ten zginął jednak w wypadku samochodowym, wracając z pogrzebu, a jego kierowca, który z wypadku wyszedł bez szwanku, za jakiś czas znalazł zatrudnienie w UB. Wyglądało to rzeczywiście dziwnie – 67-letni Prymas i 74-letni hierarcha znikają ze sceny w podejrzanych okolicznościach. Dziś IPN próbuje prowadzić śledztwo na okoliczność spowodowania ich śmierci przez czynniki zewnętrzne, aczkolwiek po tylu latach sprawa wydaje się trudna do rozwikłania. Bez wątpienia komunistom ubyło jesienią 1948 r. dwóch twardych przeciwników. (…)

12 listopada 1948 r. Pius XII powołał Stefana Wyszyńskiego na stolice arcybiskupie w Gnieźnie i Warszawie. (…) Czy za nominacją prymasowską mogła stać gra operacyjna służb, jak chcieliby niekiedy poszukiwacze sensacji? Nawet, jeśli przyjmiemy za pewnik fakt zabójstwa obu wspomnianych wyżej hierarchów, ta kandydatura była dla komunistów, po pierwsze, raczej niespodziewana, po drugie niemiła.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Aleć jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki” znajduje się na s. 18 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Aleć jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki” na s. 18 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Telegraficzne podsumowanie ubiegłego roku w „Kurierze WNET”. Przegląd wydarzeń z niemal wszystkich dziedzin życia świata

Wydarzenie, bez którego przegląd roku 2018 byłby niepełny: we wrześniu Radiu WNET przyznano koncesję na częstotliwość w Warszawie (87,8) i Krakowie (95,2), przez co staliśmy się radiem dwóch stolic.

Maciej Drzazga

W styczniu, w ślad za awansem wicepremiera Morawieckiego na stanowisko premiera, personalne zmiany dotknęły ministerstw spraw wewnętrznych, zagranicznych, obrony, finansów i zdrowia. Rodzina Waltzów zwróciła skarbowi państwa 5 mln złotych ze sprzedaży niewłasnej kamienicy.

W lutym, zdobywając trzecie w swoim życiu złoto na igrzyskach w Pjongczang, Kamil Stoch wstąpił na olimpijski Olimp.

W marcu po 18 latach odsiadki zakład karny opuścił pomyłkowo skazany na karę pozbawienia wolności Tomasz Kolenda.

W kwietniu, po ośmiu latach oczekiwań, wszystkie ofiary katastrofy pod Smoleńskiem doczekały się pomnika w sercu stolicy Polski.

W maju Jean-Claude Juncker oddał uroczysty hołd Karolowi Marksowi: sataniście, pomysłodawcy likwidacji prywatnej własności, zwolennikowi przymusu pracy oraz „zniesienia prawd wieczystych, religii i moralności”. Po wieloletniej przerwie na Litwie powrócono do retransmisji kanałów TVP.

W czerwcu prezydent przegrał referendum konstytucyjne już na poziomie Senatu. Nowe unijne rozporządzenie dot. danych osobowych RODO zafundowało internetowe rodeo internautom w całej UE.

W lipcu, z okazji 550-lecia polskiego parlamentaryzmu na Zamku Królewskim w Warszawie zasiadło uroczyście Zgromadzenie Narodowe. Po raz pierwszy od ćwierćwiecza liczba osób poszukujących pracy w Polsce spadła poniżej 1 mln osób.

W sierpniu CIA zainteresowała się porcelaną z Bolesławca, a nawet dokonała jej zakupu.

We wrześniu Radiu WNET przyznana została radiowa koncesja.

W październiku Święty Synod Patriarchatu Konstantynopolitańskiego postanowił, że Ukraińska Cerkiew Prawosławna nie podlega już dłużej Patriarchatowi Moskwy i Wszechrusi. Kolejka linowa na Kasprowy ponownie trafiła w polskie ręce.

W listopadzie III RP swoje setne urodziny hucznie obeszła II RP. Na Morzu Azowskim Rosja zajęła ukraińskie okręty, a Zachód zajął stanowisko w sprawie. Na ulice francuskich miast wyszły w proteście „żółte kamizelki”, a niski poziom zaufania do prezydenta republiki pobił historyczne minima.

W grudniu starzy, dobrzy komunistyczni patroni wrócili na ulice warszawskich miast.

USA i Węgry zagłosowały przeciw, a Polska wraz z 8 innymi państwami nie wzięła udziału w głosowaniu nad Światowym Paktem ws. Migracji ONZ, który nielegalną imigrację zakwalifikował do kategorii praw człowieka.

Cały „Telegraf” Macieja Drzazgi znajduje się na s. 2 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Finał nowej wiosny ludów w istotnej części będzie zależał od mediów / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 55/2019

Dziennikarze będą mieli co robić. Ich sieci wypełnią się istotnymi zdarzeniami. Mam nadzieję, że nie zagubią się oni w tym gąszczu z licznymi pułapkami, pojęciowym zamieszaniem, fałszywymi bohaterami.

Krzysztof Skowroński

Brexit, „żółte kamizelki”, chuligański atak na polityka w Niemczech, kłopoty Donalda Trumpa z Kongresem – a to wszystko w atmosferze coraz brutalniejszej walki politycznej w całym zachodnim świecie. Na naszych oczach następuje wyraźny koniec jakiejś epoki. Na ile etapów będzie rozłożony, ile lat zajmie, jak będzie przebiegało powstawanie nowego porządku i jaką cenę zapłacimy – tego oczywiście nie wiemy.

To, że świat zachodniej demokracji pogrąży się w chaosie, przewidywali liczni publicyści i politycy. Jacques Attali, francuski polityk lewicowy, doradca François Mitteranda i I prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w swojej książce Krótka historia przyszłości napisał o niewydolności ekonomicznej systemu państw Europy Zachodniej, której konsekwencją ma być rozpad państw, chaos, a lekarstwem – rząd światowy. Takie jest, być może, dążenie europejskiego establishmentu. W kontrze do tego w całej Europie pojawiły się polityczne inicjatywy, które mają nadzieję na odbudowanie siły suwerennych państw, zdolnych do stworzenia zreformowanej Unii Europejskiej. Między tymi dwiema koncepcjami rozegra się mecz w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku.

– A ja myślę, że rok 2019 będzie rokiem przełomu – powiedział przedsiębiorca z Siedlec, który odwiedził siedzibę WNET-u w chwili, gdy zacząłem pisać ten komentarz.

Mam nadzieję – kontynuował – że w Europie powiedzie się próba powrotu do chrześcijańskich wartości i nikt nie będzie już wymyślał ani trzeciej, ani czwartej płci. Uważam, że rola Polski w tej przemianie będzie współwiodąca, co widać po wizycie w Warszawie wicepremiera Włoch.

A jeśli chodzi o Polskę – ciągnął mój niezapowiedziany gość – to spodziewam się pewnych turbulencji w gospodarce, związanych z kryzysem na rynku nieruchomości. Mimo wszystko przewiduję, że wybory parlamentarne wygra PiS, zachowując możliwość samodzielnego rządzenia. Oczywiście mam świadomość, jak wiele jest zagrożeń. O kłopotach gospodarki już mówiłem. Drugie to maksymalna mobilizacja wszystkich sił opozycji. Jednak chyba największym zagrożeniem dla PiS-u są absurdalne wpadki rządzących i walki frakcyjne, a te występują w każdym regionie.

Podziękowałem spółdzielcy Mediów WNET za te przemyślenia, do których dorzuciłbym przekonanie mojego kolegi o zbliżającej się w Europie kolejnej wiośnie ludów. Przykładów na to, że tak jest, można podawać mnóstwo.

A ja dodam od siebie, że rok 2019 to będzie czas mediów. Dziennikarze będą mieli co robić. Ich sieci wypełnią się istotnymi zdarzeniami. Mam nadzieję, że nie zagubią się oni w tym gąszczu z licznymi pułapkami, pojęciowym zamieszaniem, fałszywymi bohaterami – bo przebieg, a przede wszystkim finał tej wiosny ludów w istotnej części będzie zależał od mediów, od tego, czy nie zatracą umiejętności rzetelnego relacjonowania zdarzeń.

„Kurier WNET”, który zaczynają Państwo czytać, ma tę umiejętność.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kłamstwo, obłuda, manipulacja od zarania dziejów towarzyszyły człowiekowi. Nigdy jednak nie były narzędziami systemowymi

Mamy rozbełtany system wartości, z którego wyrasta nasze myślenie i funkcjonowanie nasz ogląd i ocena świata, nasze postawy, potrzeby, oczekiwania, preferencje życiowe; nade wszystko nasza duchowość.

Roman Zawadzki

‘Zapaść semantyczna’, termin ukuty przez Herberta, oznacza mowę, która przestała cokolwiek znaczyć. Przez dowolne, arbitralne i instrumentalne przekłamywanie sensu słów i manipulowanie ich znaczeniami przekaz w nich zawarty przestaje być jednoznaczny i może zawierać cokolwiek. (…) Posługując się często pseudonaukowym, mądrze brzmiącym bełkotem, uwiarygodnia się oczywiste bzdury, nieraz alogiczność owego opisu, narracji i wnioskowania.

W tej technologii „duraczenia” ogromne znaczenie ma fantastycznie pojemne określenie „inaczej”. Słówko to stosuje się dzisiaj właściwie do wszystkiego – dobra i zła, piękna, prawdy, przyjemności, rozumu, uczuć, siły i słabości.

Likwidując zasadę „tak-tak”, „nie-nie”, wprowadza się unieważniający ją łącznik, „ale” oraz właśnie owo niezwykłe „inaczej” w randze wielkiego kwantyfikatora. Pokrętna dialektyka, wspierana prostackim manicheizmem współczesnych teorii naukowych, potrafi uzasadniać zasadność zła i bezsensowność dobra; rozumność głupoty i głupotę rozumu; bezwolność działań i siłę tej bezwolności.

Wszystko teraz jest lub może być „inaczej” – nadto z pełnym błogosławieństwem bożka nauki. W efekcie każdy idiotyzm, każdą podłość czy wręcz zwyrodnienie, opatrywane etykietką „naukowości”, uchodzi za wykwit rozumu i normalność. Każdy idiota może teraz uchodzić za „umysłowość wybitną inaczej”, a każdy łobuz za osobnika wręcz szlachetnego, trapionego bólem istnienia i uzewnętrzniającego swe rozterki i dylematy w sposób niekonwencjonalny, czyli „normalny inaczej”.

Z drugiej strony można z normalnego człowieka zrobić „psychicznego inaczej”, cierpiącego na jakąś – kwalifikowaną przez oszustów medycznych i akademickich, lub cwaniaków od psychobiznesu – przypadłość w stadium zgoła „bezobjawowym”. W ten sposób każdego da się jakoś stygmatyzować, ośmieszać, dyskwalifikować, później wykluczać, a gdy trzeba – izolować lub eliminować. A wszystko dzięki cudownemu przysłówkowi „inaczej”.

Manipulacyjność nowomowy polega na wprowadzaniu do języka określonych szablonów zrelatywizowanego opisu świata, czyli na nakładaniu ludziom uprzednio zaprojektowanych filtrów na postrzeganie i rozumienie rzeczywistości oraz na kody jej rozpoznawania, analizowania, nawet doświadczania. Powoli, bez pośpiechu, żeby tylko nikogo nie spłoszyć, niczym w „gotowaniu żaby”, wmontowuje się je w narrację wewnętrzną człowieka tak, by stopniowo deformowały to, co wytworzył w sobie (lub wytwarza) w trakcie osobowej formacji kulturowej, w co wierzy, co ma za trwałe i święte.

Manipulacje na języku mają straszliwą siłę rażenia. Powodują powolną, acz skuteczną dekompozycję jednego z kodów „czytania świata” i komunikacji – nie tylko międzyludzkiej, lecz także jednostki z jego własną historią i kulturą. Tym samym dokonuje się relatywizacji pojęć oraz ich znaczeń; przypomina to trochę wpuszczanie wirusów do oprogramowania systemu. Człowiek zaczyna się gubić, gdyż traci stałe punkty oparcia swego myślenia i swej tożsamości. Zrównywanie znaków wartościujących wszystkiego i we wszystkim czyni go bezbronnym i bezradnym w poruszaniu się w otaczającym go świecie. (…)

Od czasu, gdy inżynieria społeczna nabrała złowieszczego impetu i stała się narzędziem uzurpacyjnego sprawowania przez nielicznych władztwa nad światem i ludźmi, ewolucję kulturową zastąpiło majsterkowanie przy czym się tylko da na skalę masową, czyli gwałcenie natury i praw nią rządzących.

Z buntu przeciw Stwórcy zrodziła się deformacja chrześcijaństwa, potem chora filozofia Oświecenia, z niej zaś wyrosły równie chore ideologie postępu, barbarzyńskie rewolucje i wojny, wreszcie współczesne zniewolenie jednostki w skali globalnej. A wszystko za sprawą szaleństwa samozwańczych demiurgów, którym zamarzyło się konkurować z Panem Bogiem (a ponoć Go nie uznają).

Biblijny Adam chciał tylko dorównać Bogu w poznaniu, natomiast współcześni buntownicy umyślili sobie, by go zastąpić in actu, i to in toto. Cóż, niegdyś upadły anioł stał się Księciem Zła, ale dzisiejsi umysłowi i duchowi popaprańcy są tylko jego lokajczykami, nad wyraz gorliwie służącymi swemu panu. Niestety, bardzo skutecznie.

Po zniszczeniu języka i semantyki zabrali się za symbolikę, czyli za dziedzictwo kulturowe i duchowe człowieka. Nie wystarcza im chaos pojęciowy, bełkot nowomowy, wbijanie ludziom do głowy, że czarne jest białe, dobre jest złe, głupie jest mądre, a piękne jest szpetne – i na odwrót. Chcą tę „anomię semantyczną” domknąć także w sferze symboliki, deformując jej elementy i albo je zdeprecjonować, albo wymienić na jakieś ersatze. Idzie o to, by – jak w reklamie – w miejsce towarów promować zgrabne i efektowne etykietki ich opakowań. Nachalnie eksponuje się symbolikę „przekłamaną”, odwołując się do tradycyjnych znaczeń, lecz podstawiając pod stare znaki nowe treści, niekiedy niemające wiele wspólnego z pierwowzorem. To taka „nowomowa symboli”, czyli fałsz, relatywizujący kulturowe znaczniki tożsamości. Nie tylko mówimy bełkotem, lecz mamy rozbełtany system wartości, z którego wyrasta nasze myślenie i funkcjonowanie, nasz ogląd i ocena świata, nasze postawy, potrzeby, oczekiwania, preferencje życiowe, a nade wszystko nasza duchowość. (…)

Tworzy się też – zwłaszcza w sztukach wizualnych – spersonifikowane symbole całkiem nowe, osadzone w dzisiejszych realiach. Wystarczy spojrzeć na tysiączne gadżety, łakocie, nawet ubrania (np. dziurawe spodnie jako krzyk mody i wzorzec elegancji!). Wbrew pozorom, nie jest to drobiazg. Wystarczy przyjrzeć się temu, co oferują różne media w niezliczonych materiałach i programach dla najmłodszych i jakie wzorce osobowe i zachowań są w nich promowane. A czym skorupka za młodu nasiąknie… – nie tylko w formach, ale w oczekiwaniach i nawykach ich zaspokajania.

Jest wreszcie polityka. Tu już panuje wolnoamerykanka, polegająca na totalnym zakłamywaniu i zaklinaniu rzeczywistości. W nomenklaturze orwellowskiej wojna czy rewolucja to wyzwolenie i zapowiedź przyszłego szczęścia narodów. Demokracja wywodzi się przecież ze szlachetnego i mądrego greckiego antyku i należy ją czcić bez szemrania.

W imię obrony i propagacji jej ideałów wyczynia się więc najdziksze brewerie z ofiarami i trupami liczonymi w setkach milionów istnień ludzkich. Masy tresuje się do przyzwalania na ten stan rzeczy, ubierając szaleństwa w odpowiednie słowa (semantyka) i wielowymiarowe oznakowania (symbolika). Ważne przy tym jest, by nie przeholować z pomysłami, chociażby z indukowaniem np. patriotyzmu, bo w globalistycznym planie świata przewidziano dla niego miejsce wyłącznie ozdobne.

Starannie dobrana, hojnie opłacana i usłużna obsługa medialna, dzięki zapaści semantycznej i symbolicznej załatwia powszechną zgodę (nieraz entuzjazm) tumanionych ludów na każde polityczne zmówienie i draństwo. A kto się nie podda temu naporowi grupowemu, ten kandydat do odstrzału, a w najlepszym przypadku do obróbki psychologicznej, w której zostanie postawiony do „właściwego” pionu. Bo, jak wiadomo, może też być „pion inaczej”.

Cały artykuł Romana Zawadzkiego pt. „Świat znaczeń pustych i fałszywych” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Romana Zawadzkiego pt. „Świat znaczeń pustych i fałszywych” na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy Bliski Wschód będzie nową Europą, jak zapowiedział Muhammad ibn Salman, saudyjski następca tronu?

Następca tronu rozpoczął kreowanie swojego wizerunku jako reformatora. Świadczyć o tym miało otwarcie w Arabii Saudyjskiej po 35 latach kin. Kilka miesięcy temu pozwolono kobietom prowadzić samochody.

Tomasz Szczerbina

2 października rano dziennikarz „The Washington Post” Dżamal Chaszodżdżi (Jamal Khashoggi) przekroczył próg konsulatu Arabii Saudyjskiej w dzielnicy Beşiktaş w europejskiej części tureckiego Stambułu. Celem wizyty miały być formalności, których miał dopełnić w związku ze zmianą stanu cywilnego. Na powrót Chaszodżdżiego oczekiwała jego narzeczona Hatice Cengiz, doktorantka stambulskiego uniwersytetu specjalizująca się w historii i tradycji Omanu. Gdy nie zjawił się, zaalarmowała turecką policję.

Władze saudyjskie początkowo twierdziły, że Chaszodżdżi wyszedł tego samego dnia z konsulatu, a jego ewentualne zaginięcie nastąpiło później. Po dwóch tygodniach zwodzenia świata Saudyjczycy poinformowali, że dziennikarz został zamordowany podczas bójki na pięści z „wieloma osobami”, jaka miała miejsce w konsulacie. (…)

Dżamal Chaszodżdżi pochodził z wpływowej rodziny królestwa. Jego tureckiego pochodzenia dziadek, Muhammad Khaled Khashoggi, był osobistym lekarzem pierwszego króla Abdulaziza. Jednym z synów Muhammada był zmarły w 2017 roku Adnan Khashoggi, biznesmen i handlarz bronią, wymieniony w raporcie z weryfikacji WSI (Adnan Kashogi) jako „znany z przestępczej działalności międzynarodowej i karany za handel bronią”. Adnan Khashoggi prowadził wystawny tryb życia, o czym śpiewał zespół Queen w piosence Khashoggi’s Ship (Statek Khashoggiego). Siostra Adnana Khashoggiego – Samira Khashoggi – dziennikarka i pisarka, była żoną egipskiego biznesmena Mohameda al Fayeda. Ich syn Dodi Fayed zginął wraz księżną Dianą w wypadku samochodowym w Paryżu w 1997 roku. Córką Muhammada Khashoggi’ego jest pisarka Soheir Khashoggi, autorka wydanej również w Polsce powieści Miraże – „opowieści o ucieczce młodej kobiety ku wolności”.

Jak informowała agencja Bloomberga, Dżamal Chaszodżdżi był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Arab News” w czasie ataków terrorystycznych 11 września 2001 roku na Stany Zjednoczone, podczas których stał się „znaczącym źródłem dla dziennikarzy zagranicznych chcących się dowiedzieć, co skłoniło niektórych muzułmanów do takich działań”. Już w latach 80. poznał w Afganistanie i obserwował „karierę” Osamy ibn Ladena. W latach dwutysięcznych dwukrotnie był zwalniany z funkcji redaktora naczelnego dziennika „Al-Watan”, który zamieszczał „relacje, artykuły wstępne, rysunki krytykujące ekstremistów”. Doradzał saudyjskiemu ambasadorowi w Londynie, którym był książę Turki ibn Faisal Al Saud, wieloletni (1979–2001) szef wywiadu królestwa (GIP). W marcu tego roku w programie „Upfront” na antenie katarskiej stacji telewizyjnej Al Jazeera Chaszodżdżi powiedział, że wyjechał z Arabii Saudyjskiej, „ponieważ nie chce być aresztowany”. Bloomberg dodawał, że Dżamal Chaszodżdżi nie uważa się za dysydenta, ale krytyka kierunku, w którym podąża państwo pod rządami saudyjskiego następcy tronu.

Ponad rok temu Chaszodżdżi zaczął pisać dla amerykańskiego dziennika „The Washington Post” w dziale Global Opinions. Niektóre opublikowane tam tytuły jego artykułów to: Saudyjski następca tronu zachowuje się jak Putin, Arabia Saudyjska tworzy chaos w Libanie, Saudyjski następca tronu musi przywrócić godność swojemu krajowi przez zakończenie okrutnej wojny jemeńskiej, Dlaczego saudyjski następca tronu powinien odwiedzić Detroit czy Czego Arabia Saudyjska może się nauczyć od Korei Południowej o walce z korupcją. Wybrane artykuły były tłumaczone na język arabski i dostępne na stronie internetowej dziennika.

Cały artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Saudyjska opowieść” znajduje się na s. 15 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Saudyjska opowieść” na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego