Niewiele brakowało, a Polska miałaby do dzisiaj kolonię – kawał pięknej dżungli na pograniczu argentyńsko-brazylijskim

Zwarta, kolczasta ściana zieleni, a w głębi dzikie zwierzęta, jadowite węże i cała gama innych niebezpieczeństw. Widać, jak trudne zadanie mieli polscy osadnicy i czemu tak wielu nie przetrwało.

Tekst i zdjęcia Adam Gniewecki

Liczące 12 mln mieszkańców Buenos Aires rozciąga się u ujścia do Atlantyku rzeki La Plata o czerwono-burych wodach, szerokiego tutaj na 40 km. Miasto intryguje i urzeka od pierwszego wejrzenia. Europejskością, urodą kobiet, mnogością pomników, różnorodnością architektury, bogactwem centrów handlowych, elegancją dzielnic rezydencyjnych, ale i biedą peryferyjnych, dla obcych bardzo niebezpiecznych slumsów. Tu lepiej poruszać się w towarzystwie miejscowego, znającego teren przewodnika.

Apartament państwa Marii i Mieczysława Kruszewskich w eleganckiej dzielnicy Belgrano zapełniają polskie książki, obrazy i pamiątki. Polska w miniaturze. Patrząc z 10 piętra na pulsujące życiem miasto, słucham i skrzętnie rejestruję opowieść p. Mieczysława. Niechętnie mówi o sobie. Woli opowiadać o Argentynie, swojej drugiej ojczyźnie, a szczególnie o historii polskości i Polaków, którzy współtworzyli ten kraj i za jego wolność walczyli. Wiatry historii przyniosły ich i tutaj. W dziejach Argentyny zapisali piękną kartę. (…) Przed I wojną światową i w okresie międzywojennym wielu Polaków emigrowało do Argentyny „za chlebem”. Osiedlali się głównie w rejonie wielkiego Buenos Aires, podejmując pracę fizyczną, najczęściej w wielkich rzeźniach „frigorificos”.

W szynkach i przedmiejskich tancbudach Buenos Aires i Montevideo, odwiedzanych też przez biednych przybyszów z Polski, około roku 1900 narodziło się tango argentyńskie – produkt mieszaniny kultur i tańców, takich jak habanera, tango andaluzyjskie, walce, mazurki i polki. Wówczas był to taniec emigracyjnych wyrobników i prostytutek, powiedzmy szczerze, często Polek. Mamy niezaprzeczalny udział w jego stworzeniu.

W tych czasach powstała organizacja „Ogar Polaco”, czyli Ognisko Polskie. Była centrum polonijnym, udzielała też wsparcia i opieki nowym emigrantom. Po napaści hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji na Polskę, „Ogar Polaco” zorganizowało wysyłkę ochotników do walki w obronie ojczyzny. Do Polski już nie zdążyli, ale bili się o nią we Francji, a potem u boku Anglików. Szacuje się, że w czasach po II wojnie światowej przybyło do Argentyny ok. 30 tys. Polaków – w dużej części inteligencji, wśród której inżynierowie zasłużyli na specjalne wyróżnienie w dziele uprzemysłowienia kraju. (…)

W okresie dwudziestolecia międzywojennego powstał w Polsce zamysł tworzenia kolonii zamorskich. Mogło to pomóc w rozwiązaniu problemu biednej, przeludnionej i rozdrobnionej wsi. Szukano możliwości osiedlenia poza granicami kraju Polaków i mniejszości narodowych.

W Warszawie powstało Międzynarodowe Towarzystwo Osadnicze (MTO). Z funduszów państwowych zakupiono 64 tys. ha obszarów leśnych na północy Argentyny, w prowincji Misiones, i ok. 100 tys. ha w prowincji Parana, w przyległej Brazylii. Zakupu w imieniu MTO dokonał znany podróżnik i pisarz, płk. Lepecki. Ze względu na obowiązujące w Argentynie przepisy utworzono 29.VII.1935 r. spółkę akcyjną Compania Colonizadora del Norte SA. Formalnie w jej skład wchodziło ośmiu wyznaczonych przez MTO Polaków i dwóch Argentyńczyków. W rzeczywistości wszystkie akcje były w posiadaniu poselstwa polskiego.

Osada-kolonia Wanda

W 1936 r. przybyli pierwsi polscy osadnicy. Kupili działki leśne o powierzchni 20–30 ha. Otrzymali narzędzia i zaopatrzenie. Zaczęli karczować dżunglę. Założyli plantacje yerba mate, drzew tung, cytryn, pomarańczy i pszenicy. Tutejsza ziemia, koloru ceglanego z powodu obecności tlenków żelaza – „tierra colorada” – uchodzi za jedną z najbardziej żyznych na świecie, rodzi wszystko. Ponoć wbity w nią wieczorem parasol do rana wypuści listki. Powstały pierwsze osady-kolonie: Wanda po stronie argentyńskiej i Jagódka po brazylijskiej – od imion córek Naczelnika Piłsudskiego. Po stronie argentyńskiej powstały kolonie: Lanusse, Apostoles i Obera. (…)

Osadników wyniszczał morderczy klimat, dzikie zwierzęta, jadowite gady. Bandy paragwajskich rabusiów też ich nie oszczędzały. Wielu umarło z chorób. Część sprzedała za bezcen lub porzuciła swoje działki i przeniosła się w bardziej cywilizowane rejony przemysłowe. Pozostali najtwardsi.

W brazylijskiej prowincji Parana Polacy utworzyli zwarte ugrupowanie narodowe. Istniały polskie szkoły, gdzie sprowadzeni z kraju nauczyciele wykładali po polsku. Uczyli raczej historii Polski niż Brazylii.

Podczas wizytacji brazylijski inspektor spytał małego Polaka o nazwisko aktualnego prezydenta. Ten odpowiedział bez wahania – Mościcki. Konsternacja i mały skandal. Sprawa dotarła aż do parlamentu i szkółki polskie zamknięto. W 1938 r. Argentyna zakazała dalszej kolonizacji polskiej.

Szacuje się, że w 1939 r. na terenie prowincji Misiones (po stronie argentyńskiej) mieszkało ok. 12 tys. Polaków i Argentyńczyków polskiego pochodzenia. Dziś miasteczko Wanda liczy ok. 20 tys. mieszkańców pochodzenia polskiego, niemieckiego, ukraińskiego, brazylijskiego i paragwajskiego. Jest polska szkoła, w której potomkowie osadników uczą się języka, kultury i historii przodków. W kościele pod wezwaniem MB Częstochowskiej odprawia się msze także po polsku, a na Paseo República de Polonia znajduje się okazały mural, przedstawiający księżniczkę Wandę.

Pozostałości Misiones San Ignacio

W czasie II wojny światowej i po niej oraz wobec przemian politycznych towarzyszących tamtym czasom dalsza historia Colonizadory stała się pasmem trudności finansowych, procesów i sporów kompetencyjnych oraz właścicielskich (dwa rządy polskie – londyński i krajowy). W końcu i w uproszczeniu, część obszaru przejęła z powrotem Argentyna, a reszta trafiła w ręce prywatne. Gdyby los zechciał inaczej, może Polska miałaby do dzisiaj kolonię – kawał pięknej dżungli na pograniczu argentyńsko-brazylijskim. (…

Samochód wiezie nas przez interior na północ. Szosa wąska, ale gładka i dobrze utrzymana. Ruch minimalny. Czasem widać obserwujące nas z wyższością strusie. (…) Z Buenos Aires do Colonizadory jest ok. 1300 km, które planujemy pokonać w jeden dzień. Niestety wysiada nam sprzęgło. Senior Pino, mechanik samochodowy, zna Polaków. Mają opinię twardych pracowników. „Pracują całe dnie, a nocami się bawią”. Wspomina, że byli mistrzami zabawy w całowanie młotka. Czterokilogramowy młotek o długim trzonku należy, wykręcając nadgarstek, przerzucić sobie z tyłu przez ramię i ucałować go, odwracając głowę. Przy okazji można stracić przednie zęby. „Polaków się tu ceni i szanuje”, podsumowuje Pino. Może dzięki temu auto jest naprawione szybko i solidnie.

Misiones San Ignacio

Po drodze odkrywam pochodzenie nazwy prowincji, do której właśnie przybywamy. Misiones, czyli Misje. W te dzikie lasy tropikalne dotarli w pierwszych latach XVII wieku jezuici, z intencją zbudowania społeczności sprawiedliwej, żyjącej na zasadach Ewangelii. Bez wojen i przemocy. Wybrali Indian Guarani, z natury usposobionych zgodnie i pokojowo, podatnych na nauki i wpływy, pojętnych. Zbudowali liczne osady misyjne, które istniały i rozwijały się od 1609 r. przez prawie 160 lat. Z rozkazu króla Karola III w 1767 roku z zamorskich dominiów Hiszpanii jezuitów „wydalono”. Eufemizm, bo nie obyło się bez rozlewu krwi, morderstw i gwałtu. Do tego czasu mnisi zdążyli przemienić „dzikusów” w rolników, hodowców bydła, rzemieślników, budowniczych i architektów już w drugim pokoleniu. Misje rosły w siłę, zasobność i kulturę. Przestały na kolanach słuchać poleceń Madrytu. Wśród hiszpańskich kolonii miałoby powstać nowe, konkurencyjne i na domiar złego niezależne państwo?! Tego dla imperium było za wiele. Pod osłoną nocy, w lipcu 1767 r., ze wszystkich 30 misji usunięto jezuitów. 80 mistrzów, nauczycieli i przewodników duchowych 150 tysięcy Indian, którzy w większości powrócili do pierwotnego bytu w dzikich dżunglach.

Jeszcze kilkaset kilometrów przez dżunglę i przy szosie tablica „Wanda”. Domki i wille rozrzucone po obu stronach szosy. Wokół tropikalne lasy. W centrum szyldy z polskimi nazwiskami. Dentysta – Weronica Wiśniewski; Kowalski i Jaworski oraz duża stacja benzynowa z serwisem – Enrique Jeleń. Pani Jeleń mówi po polsku bez obcego akcentu. Jest córką Polaków, urodzoną w małej osadzie w dżungli, kilkadziesiąt kilometrów stąd. Dziś w Wandzie jest już tylko około dziesięciu rdzennie polskich rodzin. Polacy stopniowo wtapiają się w okoliczną mieszankę narodową.

Wodospad Iguazú Garganta del-Diablo

Jeszcze pół godziny jazdy na północ i jesteśmy w Puerto Iguazú. Dalej – park narodowy. Już z daleka słychać monotonny, potężny szum. Idziemy i nagle przed nami pojawia się cud. Cataratas del Iguazú, gdzie na granicy argentyńsko-brazylijskiej wody rzeki Iguazú walą się w przepaść. Szeroki na ponad 2 km wodospad składa się z 275 odrębnych progów skalnych. Średni przepływ wody, której szum słychać w promieniu ok. 20 km, wynosi, zależnie od pory roku, kilka tys. m³/s. Szum słyszalny jest w promieniu 20 km. Po stronie Argentyny znajduje się największy z wodospadów – Garganta del Diablo. Z półkolistego urwiska 2 tys. ton wody na sekundę zwala się 75 m w dół, rycząc i tworząc potworną kipiel oraz rozpylając dookoła chmury wodnego pyłu. Grzmot i przerażający widok oszałamiają. Diabla Gardziel to bardzo trafna nazwa. Wokół tropikalny las. Kolorowe motyle, papugi, małpy. Kwiecień to tutaj początek jesieni, lecz upał straszliwy, a wilgotność powietrza prawie 100%. Słońce wprost wali w głowę. Poszukałoby się cienia, ale do dżungli nie da się wejść. Zwarta, kolczasta ściana zieleni, a w głębi dzikie zwierzęta, jadowite węże i cała gama innych niebezpieczeństw. Widać, jak trudne zadanie mieli przed sobą polscy osadnicy i czemu tak wielu nie przetrwało.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Kolonie utracone, ale naszych tam dużo…” znajduje się na s. 16 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Kolonie utracone, ale naszych tam dużo…” na s. 16 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze