II wojna światowa: Tajne klauzule paktu Ribbentrop-Mołotow nie stanowiły tajemnicy ani w Warszawie, ani w Paryżu

Nie było więc w dziejach nowożytnych wojny dokładniej zapowiedzianej, przewidzianej, spodziewanej, nie było obietnic i przyrzeczeń bardziej skompromitowanych jak przysięgi niemieckie.

Piotr Witt

ZAGADKOWA II WOJNA ŚWIATOWA

Okoliczności śmierci generała Sikorskiego niedostępne, dokumenty Rudolfa Hessa zamknięte. Archiwa Katynia nieosiągalne. Badania naukowe dotyczące problemu żydowskiego zabronione. Cóż takiego zaszło ponad osiemdziesiąt lat temu? Kto czuje się winny, o jakie winy, o jakie błędy, albo może o jakie zbrodnie może być oskarżony? Bo przecież nie ukrywa się przed światem prawdy tak długo i tak starannie, jeżeli jej ujawnienie niczym nikomu nie grozi.

Wśród kilku prawd o wybuchu II wojny światowej najbardziej rozpowszechniona we Francji głosi, że republika była za słaba, aby stawić czoła militarnej potędze niemieckiej, że podejmując nierówną walkę, mogła narazić się co najwyżej na niepotrzebne straty, głód i zniszczenia. Reasumując, choć jest to wniosek niewymawialny –

kapitulacja Francji i jej rezultat, kolaboracyjny rząd marszałka Petaina – były w oczach niektórych historyków francuskich nie tylko rozsądnym, ale wręcz jedynym możliwym wyjściem z sytuacji. Maréchal, nous voilà! Jeśliby konsekwentnie trzymać się tej lekcji, to marszałek Petain nie powinien być po wojnie sądzony i skazany na śmierć, lecz przeciwnie – fetowany radośnie, a następnie pochowany w Panteonie, wśród Wielkich Mężów Republiki.

Lecz oprócz tej prawdy są inne – mniej popularne, za to oparte na faktach dostępnych do naukowych badań, choć wiele wciąż pozostaje zamknięte w rosyjskich archiwach.

Inwazję niemiecką na Polskę poprzedziły teatralne gestykulacje dyplomatów. Wbrew oczywistości, podobnie jak w poprzednich dniach, politycy starali się robić wszystko dla uratowania pokoju, a w każdym razie wykazać się staraniami wobec opinii publicznej. Oryginalne metody Hitlera nie pozostawiały złudzeń. Zademonstrował je wcześniej podczas aneksji Czechosłowacji i Anschlussu Austrii. Tajne klauzule paktu Ribbentrop-Mołotow również nie stanowiły tajemnicy ani w Warszawie, ani w Paryżu. W nocy z 23 na 24 sierpnia Niemcy i Rosja Sowiecka zgodziły się wspólnie uderzyć na Polskę i podzielić się jej terytorium. Ustaliły harmonogram działań i topografię ataku. Dzięki paryskiej placówce wywiadu polskiego „Lecomte” Warszawa poznała treść tajnych klauzul prawie natychmiast – wieczorem 24 sierpnia.

Nie było więc w dziejach nowożytnych wojny dokładniej zapowiedzianej, przewidzianej, spodziewanej, nie było obietnic i przyrzeczeń bardziej skompromitowanych jak przysięgi niemieckie.

Hitler dał słowo, że będzie respektował traktat w Locarno; złamał je. Dał słowo, że wcale nie pragnie aneksji Austrii ani, że jej nie oczekuje; kłamał. Zadeklarował, że nie przyłączy Czech do Rzeszy. Przyłączył. Po Monachium dał uroczyste słowo oficera niemieckiego, że nie ma więcej wymagań terytorialnych w Europie. Kłamał. Przysiągł, że nie pragnie zdobywać prowincji polskich. Kłamał. Zaklinał się przez lata, że jest nieprzejednanym wrogiem bolszewizmu. Teraz się z nim połączył. Czyż można się dziwić, że kiedy wysuwał zachęcające propozycje wobec Polski, minister Józef Beck nie wierzył w ani jedno słowo?

Mimo to, dyplomaci nie próżnowali. W ciągu dwudziestu czterech godzin – od 8 rano 31 sierpnia do godz. 7:45 1 września sir Kennard, ambasador brytyjski w Warszawie, i wicehrabia Halifaxu, minister spraw zagranicznych J.K. Mości, wymienili co najmniej 7 depesz. Leon Noël – ambasador Francji w Warszawie, Coulondre, ambasador w Berlinie, Corbin w Londynie i Georges Bonnet, minister spraw zagranicznych – wymienili co najmniej piętnaście.

Ambasador Coulondre na użytek ministra Bonneta streścił nocne przemówienie Hitlera w Reichstagu. 1 września nad ranem, w momencie, kiedy oddziały niemieckie wrzynały się w granice Polski,

kanclerz Rzeszy w długiej litanii kłamstw wyłożył racje ataku, a wśród nich dwa zasadnicze stwierdzenia: „Dla nas traktat wersalski nigdy nie miał mocy prawnej!” i drugie: „Pracowałem przez sześć lat i wydałem 90 miliardów, żeby postawić na nogi naszą armię. Ma ona najlepsze uzbrojenie”.

Minister Bonnet wiedział, co sądzić o prawdziwości obu. O traktacie wersalskim, przy pozorach fanfaronady, Führer mówił prawdę. Drugie z kolei stwierdzenie, z pozoru prawdziwe, niektórzy historycy francuscy chętnie cytowali na usprawiedliwienie postawy Francuzów wobec agresji. Ale zapewnienie Führera było tylko rodzajem bezbożnych życzeń, rodzajem straszaka propagandowego: Niemcy nie mieli najlepszego uzbrojenia. Najlepiej uzbrojona była Francja.

Od czasu zakończenia I wojny światowej Niemcy zdobywały broń w tajemnicy, ze wszystkimi ograniczeniami, jakie nakłada sekret. Akcja uległa nagłemu przyspieszeniu po objęciu władzy przez socjalistów. Narodowych socjalistów Hitlera. Niemcy wystąpiły z Ligi Narodów. „Narodowy socjalizm nie zna słowa kapitulacja” – zadeklarował Hitler w Reichstagu.

Francja była w tym czasie jednym z największych na świecie producentów broni i jednym z najpoważniejszych jej eksporterów. Polskie okręty wojenne i łodzie podwodne były produkcji francuskiej, podobnie jak wielka część pozostałego sprzętu.

W odpowiedzi na napaść dwa czołowe mocarstwa świata wypowiedziały Niemcom wojnę. 3 września Wielka Brytania, na mocy sojuszu wojskowego z Polską. 2 września Francja zarządziła powszechną mobilizację. Była potęgą. Jej imperium kolonialne obejmowało na świecie terytoria 55 razy większe od metropolii.

1 sierpnia 1939 roku francuska armia czynna liczyła 875 000 ludzi sił lądowych, 50 000 sił powietrznych i 90 000 w marynarce wojennej. Mobilizacja powszechna podniosła stan liczebny do 6 104 000 ludzi, w tym 4 654 000 żołnierzy.

W jakim celu?

Kiedy attaché wojskowy ambasady RP w Paryżu zwrócił się do naczelnego wodza armii francuskiej, wyrzucając mu bezczynność w momencie, kiedy Polska upada bez żadnej skutecznej reakcji ze strony Francji, generał Gamelin napisał 10 września: „Przyspieszyłem przecież moją obietnicę podjęcia ofensywy z moimi chłopcami piętnastego dnia po pierwszym dniu mobilizacji francuskiej”.

Chociaż Hitler i generał francuski używali tego samego terminu, obaj pod słowem ‘ofensywa’ rozumieli zupełnie różne rzeczy.

Przed uderzeniem na Polskę Hitler skomasował na froncie wschodnim wszystkie siły, jakimi dysponowały Niemcy. 62 dywizje, w tym zaledwie 16 rezerwowych, 3000 czołgów, prawie 3000 samolotów. Jego strategia przewidywała bowiem uderzenie szybkie, wszystkimi siłami, przez zaskoczenie. W dniach, kiedy gromadził nad granicą polską sprzęt, ludzi i amunicję, jego dyplomaci przekomarzali się na arenie międzynarodowej, negocjowali, wysuwali coraz to nowe żądania albo rozważali propozycje zachodnie; słowem, do ostatniej chwili udawali wahanie, w które dyplomaci zachodni ze swej strony udawali, że wierzą. W rzeczywistości inwazja na Polskę postanowiona była przez Hitlera i zapowiedziana od dawna, i tylko zdecydowana postawa aliantów, a nie pusta gadanina, mogła ją była powstrzymać.

Osłabiając swoją zachodnią granicę, Hitler podejmował decyzję ryzykowną i świadomie wystawiał się na ewentualne uderzenie francuskie. Na początku września nad granicą francuską Niemcy pozostawiły wprawdzie milion żołnierzy – 43 dywizje – ale w tym tylko 11 zdatnych do walki; nieliczne samoloty, ani jednego czołgu. Trzon armii, zajęty na wschodzie, był oddalony o tysiąc kilometrów.

Inwazja na Polskę, choć przemyślana przez Hitlera i przygotowana od dawna, zawierała zatem poważny element pokerowego bluffu. Jej powodzenie zależało od sytuacji na zachodniej granicy Niemiec. Dywizje rezerwowe na zachodzie nie przedstawiały wartości bojowej. Wyposażone w przestarzały sprzęt, były dowodzone przez weteranów pierwszej wojny. Część oficerów musiano odesłać na tyły jako niezdolnych do dowodzenia. Brakowało ciągników, brakowało koni, brakowało ludzi.

Generał Halder, głównodowodzący armii lądowej, zanotował w swoim dzienniku z niepokojem:

„Artyleria: Francja na skrzydle północnym około 1600 armat, w dodatku dywizyjnych. Niemcy: 300. Co więcej, artyleria dywizyjna francuska jest znacznie potężniejsza. Czołgi: Francja 50 do 60 ugrupowań (około 2500), Niemcy 0”. Gdyby armia francuska uderzyła w tym momencie, prawdopodobnie losy wojny zostałyby przesądzone.

Hitler grał wszystkim o wszystko. Jeżeli uda mu się w Polsce, zagarnie cały bank. Jeżeli się nie powiedzie, koniec z planami podboju Europy i marzeniami o Wielkich Niemczech. Podejmując swoje zagranie pokerowe,

bardziej niż na własną armię Führer liczył na morale i właściwości psychologiczne polityków i generałów francuskich, których nazwał w wystąpieniu do dowódców armii „małymi robakami”. I nie przeliczył się.

Generał Gamelin, pisząc o „ofensywie”, miał na myśli pewien proces, pewien przezorny system postępowania, który wykluczał rzecz tak ryzykowną jak nagłe uderzenie. Akcją francuską, celem ulżenia napadniętemu sojusznikowi, miała kierować najdalej posunięta ostrożność.

Rozkazano „akcje wstępne”, kazano „sprecyzować siły, które się z nami zmierzą”, określić główne punkty przyszłej ofensywy, wprowadzać do boju siły francuskie stopniowo, „ze stałą troską o oszczędzanie nie tylko piechoty i czołgów, lecz także artylerii”.

Rozwagą Gamelina rządził lęk niegodny żołnierza i paraliż władz umysłowych dyskwalifikujący dowódcę.

Generał Ritter von Leeb, dowodzący armią zachodnią, uważał swoje wojsko za zdatne co najwyżej do opóźnienia ataku na linii Siegfrieda, odpowiednika kosztownej francuskiej linii Maginota, „której przydatności wojskowej nigdy nie będzie można ocenić, gdyż nigdy nie została zaatakowana”.

Ze swej strony prasa robiła wszystko, aby uzasadnić racje francuskiej polityki wyczekiwania, aby przekonać czytelników, że Polska nie otrzymuje pomocy, ponieważ sama świetnie sobie radzi. 5 września wstępniak dziennika „Le Journal” informował: JAZDA POLSKA PRZEKRACZA GRANICĘ PRUS WSCHODNICH. BOMBOWCE POLSKIE NAD FRANKFURTEM NAD ODRĄ. ESKADRY NIEPRZYJACIELSKIE PRZELECIAŁY NAD WARSZAWĄ. WIELE MASZYN ZOSTAŁO STRĄCONYCH, Z KTÓRYCH JEDNA SPADŁA NA ŚRODEK ULICY MIASTA.

6 września prasa francuska donosiła o wyimaginowanych zwycięstwach polskiej kawalerii. (Notabene tego dnia spadły na Warszawę pierwsze niemieckie bomby. Zapaliły Zamek Królewski i zburzyły kamienicę, w której mieszkali moi wujostwo Stankiewiczowie, na rogu Focha i Trębackiej. 6 września mój ojciec opuścił Warszawę na zawsze).

Dwa dni później wpływowa komentatorka polityczna, Geneviève Tabouis, informowała czytelników „L’Oeuvre” o zatrzymaniu się inwazji niemieckiej, a czternastego, w ślad za poprzednim doniesieniem, pisała: „Sztab niemiecki zaczął rozumieć, że sytuacja jest gorsza niż w końcu poprzedniej wojny”.

Tego samego dnia inny dziennik, „Le Journal”, precyzował: „Oddziały niemieckie wycofują się w pośpiechu, porzucając wielkie ilości sprzętu wojennego”.

Trzeba czekać do osiemnastego, nazajutrz po inwazji sowieckiej, aby przeczytać tytuł wypełniający całą pierwszą stronę wielkonakładowego „Petit Parisien”: „Sowieci dopełniają zdrady… ich oddziały najeżdżają Polskę”.

Obchody pogrzebowe naszego kraju były skromne tego dnia we Francji: radio nadawało Preludia Chopina grane przez Alfreda Cortota.

Artykuł pt. „Zagadkowa II wojna światowa” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości we wrześniowym „Kurierze WNET” nr 111/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Zagadkowa II wojna światowa” na s. 4–5 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Komentarze