Historia Armii Krajowej na Śląsku. Powstanie szczekocińskie w relacjach przywódców lokalnych oddziałów AK

Był to wielki zryw mas chłopskich. Znałem ich i nie posądzałem niejednego, że jest zdolny wyciągnąć karabin z ukrycia i gdy zostanie wezwany, pójdzie do boju jako karny i zdyscyplinowany żołnierz.

Wojciech Kempa

„Twardy” i „Mietek” nie szczędzili lokalnemu przywódcy ruchu ludowego – Józefowi Sygietowi ps. Jan – słów krytyki. Według „Twardego” kierował się on chorą ambicją, w wyniku czego, wbrew rozkazom płynącym z Komendy Obwodu Włoszczowskiego AK, podjął próbę wywołania lokalnego powstania – „widząc wycofujące się wojska niemieckie w nieładzie, zdawało mu się, że to koniec wojny, przynajmniej dla naszych terenów”.

Zarówno „Mietek”, jak i „Twardy” byli zdania, że w ślad za wybujałymi ambicjami nie szły kompetencje, a „Twardy” określił go nadto mianem tchórza, wskazując, że posyłając ludzi do walki, sam trzymał się od nich w bezpiecznej odległości. Oddajmy głos „Mietkowi”: Wycofaliśmy się do wsi Bonowice. Tu przyjechał „Jan”, który pomimo sprzeciwu „Twardego” i mnie uznał, że walkę należy w dalszym ciągu prowadzić, gdyż ma [obiecaną] pomoc z placówek i grupy „Pawła” z radomszczańskiego. Do końca partyzantki, jak i po wojnie nie słyszałem o istnieniu takiej grupy.

A oto relacja „Twardego”: Już po śniadaniu przyjechał „Jan” ze „Sztabem”. Oklął nas, że odstąpiliśmy od oblężenia szkoły i bursy. Natychmiast kazał nam wyruszyć na zajmowane stanowiska. Na moje zapytanie, jak to było z nagraniem wejścia do szkoły, ordynarnie mnie ofukał, że to nie moja rzecz, a teraz on jest komendantem wszystkich sił znajdujących się na tym terenie, rozkazuje mnie zebrać wszystko wojsko i ponownie zaatakować i zniszczyć załogi szkoły i bursy, następnie zająć lewostronną część Szczekocin i czekać na dalsze rozkazy. „Wiarę” zostawił przy sobie. Dowództwo nad jego grupą objął szef kompanii Suchanek […]

Zwróciłem mu uwagę, że nie mamy broni do zdobywania budynków. Odpowiedział mi, że lada chwila nadejdą oddziały od majora „Pawła” z AL z działkami przeciwpancernymi. Znów bzdura.

I znów relacja „Mietka”: Prestiżowo wspólnie z „Twardym” zgodziliśmy się na dalszą walkę, ażeby nam nie zarzucono tchórzostwa. Poszliśmy powtórnie do natarcia na połączone siły granatowej policji, własowców i żandarmerii z posterunku szczekocińskiego. Zasadniczo w natarciu tym kierowała nas tylko dwójka, „Twardy” i ja, gdyż „Wiara” został się we wsi Bonowice. „Jan” z grupą ludzi miał wysadzić most na rzece, która była dopływem rzeki Krztyni, aby w ten sposób odciąć mogącą nadejść odsiecz dla Niemców od strony Rzeszy.

Wracamy do relacji „Twardego”: Przed wyruszeniem zebrałem dowódców kompanii i plutonów, wytłomaczyłem im odmienność od dotychczasowej walki stosowanej przez nas. Dotychczas robiliśmy zasadzki, a później odskok, teraz walczymy jak armia regularna, posuwamy się skokami naprzód i mamy zdobyć cel obsadzony przez nieprzyjaciela. Należy w czasie posuwania się naprzód wykorzystać nieskoszoną pszenicę, owies i ziemniaki. Określiłem oś posuwania się kompanii. Kompania „Wiary” ma się posuwać lewym skrzydłem, mając za oparcie po lewej stronie drogę Lelów–Szczekociny. Moja kompania po prawej stronie, mając za oparcie szosę Żarki–Szczekociny, w środku grupę „Mietka”, gdzie również się będę znajdował.

Tymczasem Niemcy zajęli kilka domów na swoim przedpolu i tam obsadzili swoje placówki. Najgroźniejszą był dom grabarza i cmentarz. Bardzo ostrożnie zbliżaliśmy się do stanowisk nieprzyjaciela. Nie strzelaliśmy, lecz oczekiwaliśmy, aż się odezwie nieprzyjaciel. Gdy byliśmy już około dwustu metrów od domniemanego nieprzyjaciela, zatrzymałem całość, chciałem zwołać obecnych dowódców i omówić z nimi dalsze natarcie. (…)

Po nadejściu do bursy musiałem przeorganizować wszystkie oddziały. Gdy zaczynaliśmy natarcie, byliśmy rozwinięci na przestrzeni ponad kilometra. Zaraz za szkołą drogi nasze się schodziły i już jako jedna droga wpadały do Szczekocin. W miejscu, gdzie znajdowaliśmy się, odległość od szos była mniejsza niż dwieście metrów. Wszystkie grupy łącznie z ludem z placówek liczyły około czterysta osób. Ludzi z placówek i słabo uzbrojonych z grup odesłałem jako odwód na cmentarz. Zostawiłem sobie broń maszynową, granaty i to, co się nazywa „kwiatem grup”. Otoczyliśmy szkołę z trzech stron z widokiem na Szczekociny, aby w każdej chwili zaatakować nadchodzącą odsiecz. Byliśmy wzajemnie na rzut granatu. Niemcy już strzelali w czasie, jak przeprowadzałem reorganizację oddziału, byliśmy osłonięci i wróg nic nie mógł nam szkodzić. Po odejściu części wojska na cmentarz, rozpocząłem z zajmowanych stanowisk huraganowy ogień na szkołę. Odpowiedzieli takim samym ogniem. Poszły w ruch granaty, z naszej strony polskie i angielskie, z ich strony handgranaty. Po dziesięciu minutach szkoła została osłonięta tumanem kurzu z tynków; z okien, kominami – wszędzie wychodził kurz. Granaty wpadały do środka budynku, lecz ogień, jeśli osłabł, to na moment wybuchu granatu. Nie wiem do dnia dzisiejszego, ilu było zabitych po tamtej stronie, a musieli być. Dalej ogień nie słabł, a raczej się potęgował.

W pewnym momencie szef grupy „Wiary” przeskakiwał ze swego stanowiska do mojego ze swoim adiutantem, pada ugodzony serią „Dichtizora”. Dostał w udo powyżej kolana. Padł również jego adiutant. Ten był lekko ranny i sam się wycofał. Szefa należało wynieść, aby jak najszybciej uratować mu życie. „Dichtizor” siał po polu, tak że dostęp był niemożliwy. Rozkazałem nawałnicę ognia, aby znów zwiększyć chmurę kurzu. Udało mi się. Moi chłopcy z dowódcą drugiego plutonu („Ćmiel” – Jurczyk Eugeniusz i jego żołnierz „Korzonek” – Jurkowski Bogusław) wynieśli z narażeniem własnego życia szefa w bezpieczne miejsce. Podziękował, mówiąc – Dziękuję wam, twardzacy, jeśli przeżyję, to wam będę zawdzięczny. Sanitariusz mój, „Dewi” – Banasik, założył mu opaskę zabezpieczającą od upływu krwi. Położyliśmy go na furtce i kazałem odmaszerować do Bonowic.

Szef nie przeżył. Wprawdzie gdyby „Jan” i sztab pomyśleli o punkcie sanitarnym z lekarzem i lekarstwami w Bonowicach, to by żył. Do Bonowic został przyniesiony w stanie nadającym się do leczenia. Lecz stąd bez udzielenia mu pierwszej pomocy musiano go odwieźć o cztery kilometry dalej do Irządz, gdzie AK, pomimo że nie była inicjatorem walk, zorganizowała polowy szpital. Zmarł na stole operacyjnym. […]

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Powstanie szczekocińskie w świetle relacji Twardego i Mietka (cz. II)” znajduje się na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Powstanie szczekocińskie w świetle relacji Twardego i Mietka (cz. II)” na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze