Piękna spektaklu nie da się opisać. Aby szokować, nie trzeba pokazywać brzydoty i wynaturzeń. Można szokować pięknem

Zapamiętałam chyba najważniejsze dwa przesłania: Widmo Szatana i komunizmu krąży po świecie. Wyzwolenie od zła i niewoli zaczyna się w sercu człowieka – trzeba w to wierzyć, bo wtedy można zwyciężyć.

Jadwiga Chmielowska

Rewią barw można nazwać występ tradycyjnego tańca chińskiego zespołu Shen Yun z Nowego Jorku. Przepiękną muzykę zsynchronizowano nie tylko z tańcem, epoką, ale i interaktywnymi animacjami. Figury taneczne zdawały się podważać prawa fizyki. Barwne, pastelowe stroje w tańcu artystów dawały wrażenie tworzenia figur geometrycznych żyjących swoim życiem. Ekran za sceną to nie tylko dekoracja pokazująca wnętrza pałaców i krajobrazy Chin, to również aktywny komponent baletu. Tancerze unosili się w przestworza dzięki zbliżeniu do ekranu i spływali z niego na scenę. Zaprezentowano zdumiewająco precyzyjną synchronizację ruchu, muzyki i animacji. Przedstawiano w tańcu niemal całą historię Chin, poszczególne dynastie i współczesność. (…)

Pokazano też problem więzienia przez obecne władze komunistycznych Chin osób wierzących, w tym chrześcijan, a nawet praktykujących jedynie tradycyjną gimnastykę i medytację Falun Gong. Miliony niewinnych osób zamknięto w obozach koncentracyjnych, nazywanych reedukacyjnymi. Tysiące zabito dla pozyskania „części zamiennych” – narządów. Gdy tylko pojawia się zapotrzebowanie na organy o określonych parametrach zgodności genetycznej, pobór następuje od więźniów, często na żywo, aby nie było zastoin krwi w sercu, wątrobie czy nerkach.

Piszę o tym procederze, bo był w tańcu wspomniany na scenie. Nikt we współczesnym świecie nie może się tłumaczyć, że nie wiedział o potwornych zbrodniach na zlecenie Komunistycznej Partii Chin.

Zwracam uwagę wszystkim miłośnikom współpracy z Chinami i budującym ich potęgę finansową i technologiczną, że niektórzy po wojnie też tłumaczyli się, że o zbrodniach Hitlera nic nie wiedzieli lub że tylko wykonywali rozkazy. NSDAP w porównaniu z Komunistyczną Partią Chin to jedynie gang młodzieżowy, a nie profesjonalna mafia.

Wracając do spektaklu: w końcowych minutach na ekranie pojawia się olbrzymia fala tsunami, przerażająco realistyczna. Kiedy już mamy wrażenie, że nas zaleje, formuje się w kształt głowy Marksa z sierpem i młotem na czole. Wszystko pęka, paskudna i niebezpieczna szarość rozbryzguje się w drobiny wody i odsłania się znów kolorowy, piękny świat. Przesłanie koncertu jest jednoznaczne. Złu można się przeciwstawić z pomocą Boga, który człowieka kocha, bo go stworzył. Trzeba jedynie wierzyć, że wystarczy przestrzegać praw naturalnych, boskich, aby pokonać zło.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Uczta duchowa” znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Uczta duchowa” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co zaś się tyczy przyszłego kształtu UE, nie chcę powrotu do Europy Ojczyzn, do czego nawołują prawicowi populiści

Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek.

Olga Doleśniak-Harczuk
Antoni Opaliński
Markus Töns

Każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek – mówi Markus Töns, deputowany do Bundestagu z SPD w rozmowie z Olgą Doleśniak-Harczuk i Antonim Opalińskim.

W dobie głębokiego kryzysu Unii Europejskiej, kiedy Wielka Brytania opuszcza wspólnotę, a coraz bardziej słyszalny staje się głos partii eurosceptycznych kwestionujących dalsze zacieśnianie integracji i wzmacnianie roli Komisji Europejskiej, Pan jest za dalszą federalizacją UE. Czy to jest właściwa odpowiedź na kryzys?

Owszem, uważam, że to jest właściwa droga. Problemy zaczęły się w 2008 roku. Najpierw był kryzys bankowy, który przekształcił się w finansowy w takich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia i został z trudem przezwyciężony. Kryzys, który aktualnie trawi Unię Europejską przybrał inną formę i należy się zastanowić wspólnie, jak go rozwiązać. Już w gronie 27 państw, ponieważ Brytyjczycy torują sobie drogę do wyjścia. Wolałbym, by do Brexitu nie doszło, ale Brytyjczycy zadecydowali. Co zaś się tyczy przyszłego kształtu UE, nie chcę powrotu do Europy Ojczyzn, do czego nawołują prawicowi populiści.

I muszę powiedzieć, że bardzo mnie złości, kiedy słyszę jak ktoś mówi „bo oni tam w Brukseli…”. Nie ma czegoś takiego jak abstrakcyjna „Bruksela”.

Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek. Składa się na niego Komisja Europejska jako rząd Unii, demokratycznie wybrany Parlament Europejski i Rada Europejska jako coś na kształt drugiej izby parlamentu. I tę integrację należy pogłębiać.

Zgodnie z zamysłem Emmanuela Macrona?

Nie zgadzam się ze wszystkimi propozycjami Emmanuela Macrona, ale pewne rzeczy rozpoznał we właściwy sposób. Francuzi są wielkim, dumnym narodem, są mocarstwem atomowym. A jednak Macron przyznał, że obok narodowości francuskiej musi powstać narodowość europejska. Wierzę, że w tym punkcie ma on zdecydowanie rację. Wiem, że to nie będzie łatwe, trudno zjednoczyć całą dwudziestkę siódemkę. Zwrócę uwagę na jeden z aspektów. Mówimy wciąż o państwach narodowych. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale sądzę, że podobnie jak w innych krajach, obok tożsamości narodowej macie również tożsamości lokalne. Pochodzę z Zagłębia Ruhry, to jest moja lokalna tożsamość, pochodzę też z Nadrenii-Westfalii, to jest kolejny poziom tożsamości. Podobnie jest z Bawarczykami, z Katalończykami, ze Szkotami w Wielkiej Brytanii. A przecież podobnie jest we Francji – w Alzacji albo w Normandii. Tak jest w całej Europie, są różne tożsamości, różne rodzaje świadomości. Potrzeba zachowania tych lokalnych charakterów była zbyt mało w ostatnich latach podkreślana.

Póki co nie istnieje jednak coś takiego jak wspólna tożsamość europejska, poza tym państwa mają swoje interesy, a te często wymykają się idylli wspólnoty unijnych interesów.

Oczywiście, pomimo tożsamości europejskiej, interesów narodowych nie należy tracić z pola widzenia.

Jednak „pomimo”?

Mam na myśli to, że Francuzi i Niemcy powinni zachować szczególną ostrożność. Jesteśmy dużymi narodami i dużymi gospodarkami. Z zewnątrz łatwo o wrażenie, że oś francusko-niemiecka chce sama o wszystkim decydować.

A to jest fałszywe wrażenie? Przecież pojęcie tandemu francusko-niemieckiego już na dobre funkcjonuje w opisywaniu roli Paryża i Berlina w Unii Europejskiej

Trzeba być bardzo ostrożnym, aby ta zażyłość Niemiec i Francji nie była odczytywana opacznie. Oś francusko-niemiecka stanowiła istotny czynnik w historii rozwoju Unii Europejskiej. Historia stosunków francusko-niemieckich była przez wieki naznaczona rywalizacją i wojną, często wzajemną arogancją. Przezwyciężenie tej wrogości było dla nas niezwykle istotne i to się na szczęście powiodło. Niedawno wzmocniliśmy jeszcze nasze relacje, podpisując traktat w Akwizgranie, będący przypieczętowaniem Traktatu Elizejskiego. W ślad za tym idą konkretne działania. Nasze parlamenty będą się cyklicznie spotykać na wspólnych obradach. To wszystko dzieje się z zachowaniem własnej tożsamości. Dla Niemiec jest to szczególnie istotne ze względu na historię.

Byliśmy sprawcami obu wojen światowych. W przypadku II wojny światowej jedynym winowajcą ogromnych zbrodni. Po wojnie udało nam się zbudować silną gospodarkę i dobrobyt, ale pamięć o historii najnowszej jest wciąż żywa. To rodzi szczególną odpowiedzialność, zwłaszcza wobec sąsiadów, ale i wobec całej pozostałej dwudziestki szóstki.

Czy mówiąc o tym poczuciu szczególnej odpowiedzialności, ma Pan również na myśli zadośćuczynienie Polsce za straty poniesione na skutek działań wojennych Niemiec podczas II wojny światowej?

Interesujące pytanie, ale o charakterze prawnym.

Reparacje są kwestią sporną między Republiką Federalną Niemiec a Rzeczpospolitą Polską, niech odpowiedzi na nią szukają eksperci i prawnicy znający się na rzeczy.

Natomiast mówiąc o odpowiedzialności miałem na myśli uwzględnianie opinii i interesów naszych sąsiadów. Nie trzeba się we wszystkim zgadzać. Tak jak nie podzielamy wszystkich poglądów Emmanuela Macrona, ale je szanujemy. Partnerzy nie powinni uchylać się i od trudnych tematów.

Mówi Pan dużo o pogłębionej integracji europejskiej. A jaka będzie przyszłość wspólnej waluty? Są ekonomiści, którzy krytycznie oceniają skutki wprowadzenia euro, zwłaszcza w krajach południa kontynentu.

Nie podzielam tej opinii. Uważam, że we wszystkich krajach euro jest stabilną walutą, korzystnie wpływa na wymianę handlową. Przyjęcie euro okazało się słuszną decyzją. Trzeba oczywiście nadal strzec stabilności i wszystkie kraje muszą się do tego przyłożyć. Myślę, że również mieszkańcy południa Europy cieszą się z posiadania wspólnej waluty.

Cały wywiad Olgi Doleśniak-Harczuk i Antoniego Opalińskiego z Markusem Tönsem pt. „Złości mnie, jak słyszę: „bo oni tam, w Brukseli…” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Olgi Doleśniak-Harczuk i Antoniego Opalińskiego z Markusem Tönsem pt. „Złości mnie, jak słyszę: „bo oni tam, w Brukseli…” na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii jednego z przywódców powojennego Polskiego Stronnictwa Ludowego

W połowie 1956 r. opuścił stalinowskie więzienie jako jeden z ostatnich więzionych ludowców, a później przez lata był inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako przedstawiciel tzw. prawicy ludowej.

Jerzy Bednarek

(…) Jego zawodowe plany przekreślił wybuch wojny w 1939 r. Razem ze swoim pułkiem brał udział w bitwie nad Bzurą i w obronie Warszawy. Za udział w kampanii wrześniowej został odznaczony na podstawie rozkazu Sztabu Armii „Łódź” i „Warszawa” z 28 IX 1939 r. Krzyżem Srebrnym (V klasy) Orderu Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Po kapitulacji stolicy trafił do niemieckiej niewoli, w której przebywał aż do lutego 1945 r. Umieszczono go początkowo w Oflagu XI B w Braunschweigu (do czerwca 1940 r.), a potem w Oflagu II C w Woldenbergu. W obozie, nie poddając się trudnej jenieckiej rzeczywistości, był jednym z organizatorów tajnych studiów uniwersyteckich. Od końca 1942 r. prowadził seminarium statystyczne w ramach tzw. sekcji ekonomicznej. Program seminarium został opracowany głównie dzięki tajnym kontaktom Nadobnika z ojcem, który wówczas był wykładowcą konspiracyjnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich w Warszawie. Dodatkowo profesor Nadobnik i jego bliscy współpracownicy – prof. Jan Rutkowski (specjalista w zakresie historii gospodarczej Polski) oraz prof. Stefan Zaleski (ekonomista) – wyrazili zgodę na przeprowadzanie w obozie egzaminów, które po zakończeniu wojny zaliczono ostatecznie byłym jeńcom na poczet studiów wyższych. Warto wspomnieć, iż ważnym efektem pracy seminarium kierowanego przez Nadobnika okazało się dokonanie spisu wszystkich więźniów w obozie. (…)

Prawdziwym przełomem w jego politycznej karierze okazał się powrót do Polski Stanisława Mikołajczyka w czerwcu 1945 r. Nadobnik szybko stał się jednym z głównych organizatorów struktur PSL w Wielkopolsce.

Od 7 października 1945 r., czyli od chwili formalnego zawiązania się partii w Poznaniu, był drugim wiceprezesem Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu. Do jego kompetencji należały sprawy administracyjno-samorządowe. W naturalny sposób został delegatem na pierwszy Kongres PSL, który odbył się w Warszawie w dniach 19–21 stycznia 1946 r. Podczas obrad kierował pracami komisji wnioskowo-redakcyjnej, której zadaniem było rozpatrywanie i opracowanie do przedstawienia na forum Kongresu wniosków składanych podczas prac poszczególnych komisji. Wybrano go na jednego ze 125 członków Rady Naczelnej PSL – organu kierowniczego partii. Od początku blisko współpracował z premierem Mikołajczykiem i cieszył się jego zaufaniem. Nie bez powodu prezes PSL zgodził się być ojcem chrzestnym jego córki Wandy, której chrzest odbył się 25 III 1946 r. w Poznaniu.

W maju 1946 r. z wyboru Wojewódzkiej Rady Narodowej K. Nadobnik wszedł w skład Okręgowej Komisji Głosowania Ludowego. W efekcie był bezpośrednim świadkiem nadużyć i fałszerstw dokonanych przez komunistów i aparat bezpieczeństwa podczas organizacji referendum przeprowadzonego 30 czerwca 1946 r. Warto podkreślić, że w samym tylko województwie poznańskim, w związku z „zabezpieczeniem” akcji głosowania, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego aresztował ok. 3 tys. osób, głównie członków PSL.

Nadobnik, nie godząc się na arogancję pepeerowców, szalejące represje i bezprawie, odmówił podpisania protokołu czynności Okręgowej Komisji Głosowania Ludowego w Poznaniu. W zamian przygotował dla Generalnego Komisarza Głosowania Ludowego w Warszawie obszerne materiały dokumentujące fałszowanie prawdziwych wyników głosowania.

W tym samym czasie silnie zaangażował się w próbę wyjaśnienia bulwersującej zbrodni popełnionej przez funkcjonariuszy PUBP w Kępnie (woj. poznańskie) w nocy z 19 na 20 października 1945 r. W brutalny sposób zamordowano wówczas co najmniej osiem osób w odwecie za likwidację przez podziemie kierownika PUBP w Kępnie. Ze względu na drastyczny charakter zbrodni sami mieszkańcy miasta wypadki te nazwali „krwawą nocą kępińską”. Nadobnik przygotowywał w tej sprawie dokumentację, którą Zarząd Wojewódzki PSL w Poznaniu przekazał w czerwcu 1946 r. do poznańskiego Wojskowego Sądu Okręgowego. Interpelował też w związku z wypadkami kępińskimi jako poseł PSL podczas XI sesji Krajowej Rady Narodowej we wrześniu 1946 r. Ujawnił wówczas informacje m.in. o odkryciu niezidentyfikowanych zwłok na terenie ogrodu sąsiadującego z siedzibą Urzędu Bezpieczeństwa i żądał ostatecznego wyjaśnienia okoliczności wszystkich morderstw popełnionych przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa z Kępna. Uczestnik obrad, znany działacz PSL Stefan Korboński odnotował później, iż po wystąpieniu Nadobnika „na sali zaległa nagła cisza, w której rozlegał się tylko głos naszego przedstawiciela, motywującego szerzej swoje żądanie. Wiadomość zrobiła na wszystkich piorunujące wrażenie. Nawet pepeerowcy milczeli, niepewni, jak się zachować”. (…)

Kazimierz Nadobnik już w połowie listopada 1947 r. musiał wycofać się z życia publicznego. (…) Nie mógł nigdzie dostać pracy, a jego jedynym dochodem była skromna dieta poselska. Równocześnie coraz intensywniej interesował się nim aparat bezpieczeństwa, osaczając go swoimi konfidentami. Szczególnie krytyczne i niepochlebne informacje na jego temat przekazywał do WUBP w Poznaniu informator ps. Pszczoła – były sekretarz Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu, i co szczególnie przykre, także bliski i wieloletni przyjaciel rodziny Nadobników. Według zachowanych materiałów ewidencyjnych Służby Bezpieczeństwa w Poznaniu informatorem „Pszczoła” był Stanisław Bąk – ur. w 1902 r. ekonomista, działacz ludowy, sekretarz Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu. Po wojnie pracował m.in. na stanowisku kierownika Centrali Mięsnej w Kościanie. Służba Bezpieczeństwa zakończyła z nim współpracę w lipcu 1967 r., z powodu podeszłego wieku.

W lutym 1949 r. dyrektor Departamentu V MBP Julia Brystygier zwróciła się z poleceniem do szefa WUBP w Poznaniu o natychmiastowe podjęcie intensywnych działań operacyjnych wobec „wszystkich działaczy wchodzących w skład centralnego aktywu” PSL. Z terenu województwa poznańskiego oprócz Nadobnika wytypowano do „rozpracowania” jeszcze 17 osób. (…)

Nadobnik został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego 22 lipca podczas urlopu w Ustroniu Morskim. Oprócz niego aresztowano wówczas m.in. Tadeusza Nowaka, Franciszka Kamińskiego i Zygmunta Załęskiego. Zgodę na zatrzymanie Nadobnika wydał dzień wcześniej marszałek Sejmu Ustawodawczego (pismo podpisał w jego zastępstwie wicemarszałek Roman Zambrowski).

Umieszczono go w Więzieniu nr 1 (Mokotów) przy ul. Rakowieckiej. Od 24 lipca 1950 r. do 7 listopada 1951 r. był „badany” 38 razy przez oficerów śledczych MBP. W trakcie śledztwa był bity i poniżany.

(…) Akt oskarżenia zatwierdził 14 stycznia 1952 r. wiceprokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej mjr Mieczysław Bogucki. (…) Wyrok ogłoszono 31 stycznia 1952 r. Nadobnik został skazany na karę 13 lat więzienia, pozbawienie praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na 5 lat i przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Sąd orzekł, że jego głównym celem było „wszelkimi sposobami obalić ustrój państwa polskiego, opanowanie Polski przez PSL i włączenie jej do obozu imperialistycznego”. Został skazany za usiłowanie zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego przez to, że był członkiem stronnictwa „będącego agenturą subsydiowaną przez wrogie Polsce ośrodki”, był współpracownikiem „agenta wywiadu państw imperialistycznych” Stanisława Mikołajczyka, prowadził działalność dywersyjną poprzez szkalowanie ustroju i rządu, „nastawiał” terenowe struktury PSL „w kierunku opanowania instytucji państwowych”, przekazywał wiadomości stanowiące tajemnicę państwową pracownikom konsulatu amerykańskiego i w sposób tajny zbierał informacje o działalności PPR i aparatu bezpieczeństwa. (…)

Po kilkumiesięcznej izolacji i rozmowach ostrzegawczych ponownie trafił do celi zbiorowej. Tym razem jednak od razu był intensywnie obserwowany przez tzw. agenturę celną – tajnych współpracowników aparatu bezpieczeństwa specjalnie umieszczanych w więzieniu razem ze skazanymi. Nadobnik domyślał się, że jest inwigilowany, dlatego z dużą podejrzliwością odnosił się zwłaszcza do nowych więźniów. Gdy w październiku 1954 r. pojawił się w jego celi rzekomo skazany ludowiec z Olsztyna, Nadobnik zwrócił się do niego: „Cholera, zagęściło się »kapusiami«, siedzi ich nawet po dwóch w celi”. Ludowiec z Olsztyna, będący rzeczywiście agentem o ps. Jacek, donosił później złośliwie na Nadobnika:

„Dziwny to człowiek, niby dzielił się z nami, ale nic go nie obchodziło. Chory na manię wielkiego uczonego, a przy tym wariat. Psychicznie chory jest na pewno”.

Dr Jerzy Bednarek jest zastępcą Dyrektora Biura Badań Historycznych IPN.

Cały artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego” na s. 4–5 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spotkanie z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, głosicielem historii Kresów, autorem książki „Nie zapomnij o Kresach”

Niewielu było i jest w Rzeczypospolitej tak mądrych i odważnych głosicieli prawdy o Kresach, jak polski Ormianin, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Podróżuje po Polsce ze swoimi poruszającymi wykładami.

Rajmund Pollak

Jedno z takich spotkań zorganizował w Czechowicach-Dziedzicach Patriotyczny Ruch Wolnościowy, jego inicjatorem był Dariusz Piechaczek. Na spotkaniu ksiądz Isakowicz-Zaleski przedstawił rys historyczny powstania lwowskiego. Przypomniał, że w 2019 roku przypada jego 100 rocznica. Żołnierzami o polskość Lwowa byli w tej walce słabo uzbrojeni uczniowie i studenci, nazwani potem legendarnymi Orlętami Lwowskimi. Ich zryw trwał od 1 listopada 1918 do połowy 1919 roku, kiedy to z odsieczą przybyło do Lwowa regularne Wojsko Polskie.

Jeszcze podczas I wojny światowej, w dniu 1.11.1918 r. regularne oddziały ukraińskich strzelców siczowych, wspomagane przez lokalnych bojówkarzy, zajęły znaczną część urzędów we Lwowie i ogłosiły powstanie tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Nastąpiło to przed ogłoszeniem przez Polskę niepodległości, jednak natychmiast jako pierwsze stawiły opór Ukraińcom słabo uzbrojone dzieciaki ze szkoły im. Henryka Sienkiewicza, które wspomógł batalion kadrowy Wojska Polskiego pod dowództwem kpt. Zdzisława Trześniowskiego. W tej samej, zachodniej części Lwowa do walki włączyli się studenci z Domu Akademickiego przy ul. Issakowicza, wspomagani przez garstkę żołnierzy POW. Został powołany lokalny Lwowski Komitet Ochrony Dobra i Porządku. Nastąpił okres kilkunastodniowych walk ulicznych, określonych przez historię jako obrona Lwowa. Siły były zaiste nierówne, bo z jednej strony gimnazjaliści, licealiści i studenci wspomagani garstką polskich żołnierzy, a z drugiej – regularna, dobrze uzbrojona armia ukraińska.

Najmłodszy obrońca Lwowa miał zaledwie 9 lat, a 13-letni Antoś Patrykiewicz został najmłodszym w całej historii Rzeczypospolitej kawalerem orderu Virtuti Militari.

(…) Ojciec Isakowicz-Zaleski podkreślił, że ze względu na prawdę nie może milczeć na temat faktu, że nie ma w Polsce oficjalnych obchodów 100 rocznicy powstania lwowskiego, mimo że bohaterstwo Orląt Lwowskich należy do największych przykładów heroizmu i poświęcenia dla Ojczyzny w całej ponad tysiącletniej historii Polski. Przypomniał również, że w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie do dziś spoczywa ciało właśnie jednego ze Lwowskich Orląt!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka Ziętary? Zeznania świadka, byłego gangstera „Baryły”, mogą być przełomowe dla sprawy

Świadkowie, do których zalicza się „Baryła”, to byli przestępcy, niegdyś ludzie najzwyczajniej źli. Nieprzypadkowo na całym świecie często to właśnie oni pozwalają wyjaśniać najpoważniejsze zbrodnie.

Krzysztof M. Kaźmierczak

Wiele osób pyta mnie, że czy przełomem jest fakt, że „Baryła” już nie wycofuje się ze swoich zeznań obciążających oskarżonych w sprawie Ziętary? Czy to wiarygodny świadek, bo przecież jest przestępcą? Zanim wypowiem się w tych kwestiach, cofnę się w czasie do mojego jedynego spotkania z Maciejem B.

Było to w styczniu 2015 roku, gdy sprawa nie trafiła jeszcze do sądu, miesiąc po tym, gdy dziennikarze „Gazety Wyborczej” wywołali kryzys w sprawie, ujawniając, że to „Baryła” jest ważnym świadkiem i podając, co zeznaje. Byłem zaskoczony, kiedy jakiś czas potem otrzymałem telefon z pytaniem, czy zgodzę się spotkać z gangsterem w zakładzie karnym. Rozmawialiśmy w cztery oczy. Chociaż za drzwiami był strażnik, to nie zdążyłby on wezwać pomocy, gdyby wzbudzający wcześniej postrach w Poznaniu „Baryła” chciał wykorzystać swoje doświadczenie w stosowaniu przemocy i siłę (cały czas trenuje, ma imponującą muskulaturę). I chociaż jadąc na spotkanie z tym niebezpiecznym człowiekiem miałem pewne obawy, to prysły one po jego słowach „przepraszam za Jarka”. To, w jaki sposób zostały wypowiedziane, uświadomiło mi, że mam naprzeciw siebie człowieka, który chociaż odsiaduje wyrok dożywocia za zabójstwo policjanta, to faktycznie żałuje, że brał udział w działaniach, które zakończyły się okrutnym zamordowaniem mojego redakcyjnego kolegi. Taką sama wrażliwość przejawiał, gdy mówił o swoim przyjacielu „Lewym”, który wprawdzie brał udział w przestępstwach, ale sam został potem zamordowany w ramach likwidowania osób, które mogły zdradzić mocodawców zabójstwa dziennikarza.

Jak chyba każdy reporter mam „wbudowany” swoisty wykrywacz kłamstw, będący sumą empatii i doświadczenia zawodowego opartego na bardzo licznych rozmowach z ludźmi, szczególnie z takimi, którzy często nie mówią prawdy. To wewnętrzne poczucie mówiło mi, że Maciej B. to człowiek, który chociaż wszedł na złą drogę, to ma swój charakter oraz godność i że mówi prawdę o odpowiedzialnych za zabicie Jarka Ziętary. (…)

Tak samo jak dwoje biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie mam wątpliwości, że jest to wiarygodny świadek. Uważam, że faktycznie relacjonuje to, co widział i co usłyszał. Przemawia za tym nie tylko treść zeznań, ale także to, jak mówi, chociaż w pierwszej chwili może się to wydawać dziwne. „Baryła” ma jakby słowne ADHD; gdy mówi, aż kipi szczegółami i dygresjami na tematy poboczne, lecz po zwróceniu mu uwagi, wraca do zasadniczego wątku, nie gubiąc jego logiki. To brzmi przekonująco. Wiem, że nawet dziennikarze sceptycznie podchodzący do zeznań „Baryły”, kiedy podczas procesu zobaczyli wideo z nagraniem ze śledztwa z jednego z przesłuchań Macieja B., zmienili zdanie co do oceny tego, co mówi. Jeszcze większe wrażenie robi wysłuchanie go na żywo.

Nie jest dla mnie niczym dziwnym ani niestosownym, że najważniejsi w sprawie Ziętary świadkowie, do których zalicza się „Baryła”, to byli przestępcy, niegdyś ludzie najzwyczajniej źli. Nieprzypadkowo na całym świecie często to właśnie tacy świadkowie pozwalają wyjaśnić najpoważniejsze zbrodnie. Dobrzy ludzie ze sprawy Ziętary albo już nie żyją, albo są przekupieni lub tak przestraszeni, że nie są zdolni powiedzieć prawdy. Nadzieja jest zatem w tych niegdyś złych, a potem skruszonych, którzy mają wiedzę o zbrodniach, a zarazem różnorodną motywację do powrotu na jasną stronę.

Komentarz był opublikowany na portalu sdp.pl.

Artykuł Krzysztofa M. Kaźmierczaka pt. „Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka?” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cały artykuł Krzysztofa M. Kaźmierczaka pt. „Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka?” na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jarosław Ziętara został zamordowany. Do dziś nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w 1992 roku w Poznaniu

Po uprowadzeniu zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno bity trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bity. Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie.

Aleksandra Tabaczyńska

Bliżej prawdy o śmierci za prawdę

Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku, ale do dziś nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w Poznaniu w 1992 r. Wtedy red. Jarosław Ziętara został zamordowany. Śmierć miała związek z jego pracą dziennikarską, choć był jeszcze bardzo młody i w zawodzie dziennikarza pracował krótko. Pytanie o morderców i zleceniodawców tej zbrodni to jednak nie wszystko. Jarosław Ziętara zaginął 1 września, a według świadka w procesie toczącym się aktualnie przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, zamordowano go dopiero po trzech dniach. Trzy dni od porwania do śmierci to bardzo dużo czasu. Komu i po co były one potrzebne?

Pytanie o morderców Jarosława Ziętary pozostaje niezmiennie przez 27 lat bez odpowiedzi. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca, zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu.

Nie ma ciała, nie ma pochówku i wygląda na to, że nie ma sprawy. Trudno też nie wspomnieć w tym miejscu o postawie poznańskich dziennikarzy, a przede wszystkim red. Krzysztofa M. Kaźmierczaka. To dzięki wytrwałej pracy jego i innych osób sprawa Ziętary w społecznej pamięci wciąż jest żywa i budzi emocje. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że reporterzy zastąpili w pewnym momencie służby państwowe. Od dwóch miesięcy jako przedstawiciel Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich obserwuję proces Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala, oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Rozprawy odbywają się w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, a oskarżeni nie przyznają się do winy. W procesie uczestniczy też Maciej B. ps. Baryła, były gangster, który został uznany przez biegłych sądowych za wiarygodnego świadka. Sama, słuchając jego zeznań i poznając głębiej historię okrutnej zbrodni, zgadzam się, że zeznania tego świadka są przekonujące. Siedząc na sali sądowej, w głowie mam coraz częściej tylko jedno pytanie: Czy Jarka można było uratować?

Zaginął w Poznaniu

Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. W 1992 roku obronił dyplom na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jeszcze jako student pracował w radiu akademickim, współpracował z „Gazetą Wyborczą”, „Kurierem Codziennym”, tygodnikiem „Wprost” i z „Gazetą Poznańską”. Ziętara ostatni raz widziany był 1 września 1992 roku. Przed dziewiątą wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. W 1999 roku zaginiony poznański dziennikarz został sądownie uznany za zmarłego. Pomimo upływu 27 lat, nie zdołano wyjaśnić okoliczności porwania i śmierci Jarka Ziętary, a ciała do tej pory nie odnaleziono.

Warto też dodać, że w poznańskim sądzie trwa równolegle drugi proces, w którym oskarżonym jest były senator Aleksander G. Jemu z kolei prokuratura zarzuca, że w 1992 roku podżegał do zabicia Jarosława Ziętary.

Proces

8 lutego i 8 marca zeznawał Jerzy U., były oficer Urzędu Ochrony Państwa, który, według doniesień medialnych, 1 września 1992 roku miał być naocznym świadkiem porwania Jarosława Ziętary przez ochroniarzy Elektromisu. Niestety sędzia Katarzyna Obst poinformowała, że został złożony wniosek o wyłączenie jawności rozprawy i dziennikarze, w tym również obserwator CMWP SDP, zostali wyproszeni z sali sądowej. Jerzy U., według informacji poznańskich dziennikarzy, wcześniej miał być funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa. Po przemianach 1989 roku podjął pracę w UOP. 1 września znalazł się na ulicy Kolejowej w Poznaniu – gdzie mieszkał reporter – ponieważ dodatkowo podjął się inwigilowania Jarosława Ziętary. Zlecenie miał otrzymać od szefostwa Elektromisu. Zeznania Jerzego U. z pewnością są bardzo ważne gdyż widział on moment porwania dziennikarza oraz ludzi – w tym dwóch oskarżonych – którzy się tego dopuścili.

Oskarżonym byłby i trzeci porywacz, także ochroniarz Elektromisu – Roman K. pseudonim Kapela. Ten jednak zginął w 1993 roku w dość dziwnych okolicznościach. Pozostaje jeszcze też jedno pytanie, jak funkcjonariusz UOP mógł „po godzinach, prywatnie” śledzić dziennikarza Jarosława Ziętarę? Widział, co się stało i tyle lat milczał? A może nie milczał? Może podzielił się informacjami z innymi osobami? Niestety dziennikarze, zmuszeni do opuszczenia sali sądowej w związku z wyłączeniem jawności rozprawy, nie usłyszeli odpowiedzi zarówno na pytania zadane powyżej, jak i na wiele innych dotyczących tragicznych losów Jarosława Ziętary.

Maciej B. pseudonim Baryła

W piątek, 22 lutego zeznawał były gangster Maciej B. ps. Baryła, odsiadujący obecnie wyrok dożywocia. Pełnomocnik Macieja B. złożył wniosek o wyłączenie jawności rozprawy ze względu na bezpieczeństwo rodziny świadka. Sąd wniosku nie uwzględnił. Na pytanie sędziego: Co pan wie o zaginięciu Jarosława Ziętary?, świadek odpowiedział: – Doszło do porwania i zabójstwa. Wiem, gdyż z Lewandowskim jeździliśmy i byliśmy w mieszkaniu Ziętary wiosną 92 roku, na zlecenie senatora Aleksandra G.

W kolejnych słowach Maciej B. podtrzymał, że oskarżeni Mirosław R. i Dariusz L. brali udział w porwaniu Jarosława Ziętary 1 września 1992 roku oraz że działali oni na zlecenie Aleksandra G., który żądał „uciszenia dziennikarza”. Maciej B. opowiedział sądowi, w jakich okolicznościach był naocznym świadkiem podżegania do zabójstwa dziennikarza.

Wyjaśnił również, że podczas rozprawy w 2016 roku „konfabulował”, ponieważ nie otrzymał od prokuratora Kosmatego pomocy, jakiej oczekiwał. Chodziło o obiecany mu akt łaski. Uściślił, że podczas śledztwa mówił prawdę, a dopiero w sądzie konfabulował, co tłumaczył z kolei działaniem pod wpływem emocji. Maciej B. oświadczył ponadto, że kolegował się z pracownikami poznańskiego Elektromisu. Podejmował także z nimi współpracę, mimo że sam nie był zatrudniony w holdingu. Tak też było w sprawie Jarosława Ziętary. Powiedział: – Wiosną 92 roku z Lewandowskim jeździliśmy na ulicę Kolejową i obserwowaliśmy, aby chwycić Jarosława Ziętarę i wytłumaczyć mu, by nie kręcił się koło firmy (Elektromis) i nie robił zdjęć.

Według świadka red. Ziętara fotografował bramę wjazdową Elektromisu, dzięki czemu dowiedział się, kto wjeżdża, jakie tiry itp. Ochroniarze złapali też dziennikarza na terenie obiektu, gdzie również robił zdjęcia. Został tam przez któregoś z nich uderzony. – Obserwowaliśmy Jarka jakieś dwa tygodnie. Tam był problem, bo w tej kamienicy schody skrzypiały bardzo mocno, a Jarek był czujny, bo był już wcześniej pobity. Nie wiedzieliśmy, czy miał telefon; mógł zadzwonić na policję – zeznał były gangster Baryła. Ale to jeszcze nie wszystko.

Porwanie

Maciej B. opisał też, jak wtargnął do mieszkania Ziętary. Jarek został chwycony na kanapie i przyduszony. – Zaczęliśmy mu mówić, żeby się odczepił i przestał bruździć. Jego aparat był zniszczony, rozwalony. Przeszukaliśmy mieszkanie, znaleźliśmy filmy. Filmy były w lodówce, a za lodówką były małe pudełeczka, a w nich mikrofilmy. Ziętara mówił, że będzie problem, jak to weźmiemy. Mówił coś o UOP-ie, że to aparat i filmy z UOP-u. Nastraszyliśmy go, zabraliśmy te filmy i pojechaliśmy do firmy. Wyciągnęliśmy te filmy, na zdjęciu były jakieś obiekty gospodarcze. Nie przywiązywałem do tego wagi.

Miałem wtedy 20 lat. Ja zrobiłem swoje, Lewandowski mi zapłacił. Gdy Ziętara wspomniał o UOP-ie, ja nie wiedziałem, o co chodzi, a Lewandowski śmiał się i mówił: Niech to sobie przyjadą odebrać.

Świadek zeznał także, że red. Jarosław Ziętara miał bardzo dużą wiedzę o działalności holdingu Elektromis. Szantażował Elektromis i G., że jeśli mu nie zapłacą, to ujawni wszystko, czym się zajmowali. – Media są wielką bronią – kontynuował Maciej B. – wystarczy, że zaczną pisać o przemycie spirytusu i już odpowiednie służby będą się musiały tym zająć.

Według słów świadka, mówił on już o tym wcześniej prokuratorowi, ale ten nie wpisał tego do protokołu. – Na przełomie maja i czerwca 1992 roku do siedziby Elektromisu przyjechał Aleksander G. Byłem tam z Lewandowskim i innymi. (…) Senator G. przyjechał z dwoma Rosjanami, ładnie ubranymi, audi V8 na rosyjskich numerach. Rozmawiali z boku, o Jarku. G. doczepił się jakichś wywietrzników, czy nie ma podsłuchów. Wtedy właśnie była ta rozmowa, że trzeba uciszyć Jarka.

Według Macieja B. Jarosław Ziętara był nazywany przez G. i ochroniarzy Elektromisu: „pismakiem”, „żydkiem”, a także ze względu na szczupłą budowę ciała – „szczurkiem”. Świadek zeznał, powołując się na to, co mu opowiadał Lewandowski, że według jego wiedzy do porwania doszło rano.

– Widziałem radiowóz, który stał w hangarze. W porwaniu brał udział Dariusz L., Lewandowski, Kapelski i Mirosław R. Jechali w czwórkę, byli w mundurach. Pojechali do Ziętary, gdy wychodził rano do pracy. Tam było wszystko ustalone, znali rozkład dnia Jarka (…) po tym, jak już Jarka nie było, pojechali do „Gazety Poznańskiej”, chodziło chyba o pozabieranie rzeczy z jego biurka.

Po uprowadzeniu zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno bity trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bity. (…) Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie. Niszczenie zwłok miało miejsce w Chybach.

W Chybach, jak powoływał się świadek na relację Lewandowskiego, mieszkał Marek Z. i to na terenie jego posesji miało dojść do zniszczenia ciała ofiary. Maciej B. również przyznał, że oprócz radiowozu, który widział latem 1992 roku w hangarze Elektromisu, widział także legitymacje policyjne pod ringiem oraz mundury: – Widziałem je obok szafek pancernych z bronią. Mundurów były dwa albo trzy komplety.

Podczas rozprawy pytania zadawał również brat Jarosława, Jacek Ziętara, oskarżyciel posiłkowy. Przytoczę ten dialog, jest bardzo wymowny:

Jacek Ziętara: Gdzie dokonano samego zabójstwa?

Maciej B.: Był bity przez kilka dni, bodajże trzy dni, zabity został w hangarze na Wołczyńskiej.

Czy po uprowadzeniu brata ktoś wchodził do jego mieszkania?

Był ktoś, podejrzewam, że to był Marek Z.

Czy coś zabrano?

Na pewno. Nie wnikałem w to. Nie interesowało mnie to.

Czy osoby związane ze sprawą przeszukiwały mieszkanie red. Kaźmierczaka?

Tak. Słyszałem to od Romana Kapelskiego. Mnie tam nie było.

Kto zabił brata?

Przy zabójstwie byli Kapelski, Lewandowski, Mirek R., dwóch Rosjan. (…) Powiedział mi o tym Lewandowski.

Maciej B. oświadczył również, że do zeznań nakłonił go przypadek. Oglądał w telewizji, jak red. Kaźmierczak mówił, że „prawdopodobnie boję się o rodzinę i dlatego się wycofam. Nie jestem tchórzem. Nie chcę, żeby społeczeństwo nazywało mnie tak, jak nazywa”.

Jednocześnie był niezadowolony z doniesień medialnych na swój temat. W drugiej części rozprawy, wznowionej po przerwie, skonfrontowano aktualne zeznania świadka z tymi z poprzednich lat. Sędzia odczytywał słowa Macieja B. i na bieżąco dopytywał o rozbieżności, a następnie odtworzono protokół elektroniczny, który przerwano po prawie 25 minutach. Wyznaczono termin następnej rozprawy na 8 marca, ale jak dotąd kontynuacja przesłuchania Macieja B jeszcze nie nastąpiła.

Kolejni świadkowie

20 marca odbyła się kolejna rozprawa. Tego dnia zeznawali dwaj emerytowani policjanci: Piotr G. i Zdzisław S. Zarówno Piotr G., jak i Zdzisław S. kontaktowali się z kluczowym świadkiem Maciejem B. Pierwszy zeznawał Piotr G., emerytowany oficer Centralnego Biura Śledczego Policji. W 2011 roku na terenie Zakładu Karnego w Rawiczu to właśnie jemu przestępca Maciej B. opowiedział o losach Jarosława Ziętary. Oficer pojechał do Rawicza na prośbę Zdzisława S., również emerytowanego funkcjonariusza policji. Zdzisław S. znał Macieja B. jeszcze z czasów, gdy ten był nastolatkiem. Zdzisław S. pracował wówczas w Komendzie Rejonowej Poznań-Grunwald, na terenie której Maciej B. mieszkał. Prawdopodobnie – jak twierdzi Zdzisław S. – Baryła zapamiętał jego numer telefonu i gdy już odsiadywał dożywocie, zadzwonił twierdząc, że ma informacje dotyczące zaginionego dziennikarza i chce zeznawać oraz zadeklarował współpracę z organami ścigania. S. w tamtym okresie był już na emeryturze, więc skontaktował się z Piotrem G., którego znał z pracy i do którego miał zaufanie. Chodziło o to, żeby ewentualne informacje od Baryły nie wydostały się na zewnątrz. G. otrzymał zgodę od przełożonych i razem w 2011 roku pojechali do ZK Rawicz. Zdzisław S. nie uczestniczył w rozmowie. Po zapoznaniu obu mężczyzn, którzy, jak się okazało, znali się, wyszedł i czekał na G. przy portierni więzienia.

Policjant na emeryturze

Piotr G. stwierdził, że nigdy nie miał dostępu do akt sprawy Jarosława Ziętary. Swoje spotkania z Baryłą zapisywał w notesie – nie nagrywał – a następnie weryfikował tylko najbardziej podstawowe dane, takie jak nazwiska wymienianych osób, i przekazywał pisemnie informacje do prokuratury w Krakowie. Miał kłopoty ze sprawdzeniem okoliczności wydarzeń ze względu na upływ czasu. Kontaktował się z emerytowanymi policjantami, którzy z kolei przekazywali mu nazwiska innych emerytów mogących pomóc w weryfikacji słów Baryły. G. stwierdził także, że nie czuł się zobligowany do pełnej weryfikacji tego, co usłyszał od Macieja B., gdyż przekazywał te informacje do miejsc, gdzie toczyły się sprawy.

Obaj świadkowie potwierdzili, że w ich ocenie Maciej B. jest w swoich zeznaniach autentyczny. Także dwoje biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie miało wątpliwości, że jest to wiarygodny świadek.

Warto dodać, że Baryła podczas spotkań z G. informował także o innych przestępstwach, na przykład o zabójstwie w lokalu El Chico. Te informacje oficer również przekazał do właściwego organu ścigania.

Maciej B. ma bardzo żywiołowy sposób mówienia. Zdaniem Piotra G., często odbiega od głównego wątku i przechodząc na inny temat, skacze z jednego na kolejny. G. zasugerował Baryle, by ten usystematyzował swoje wiadomości w formie pisemnej i, jak twierdzi policjant, taka wypowiedź pisemna z czasem powstała.

Zdzisław S. podczas rozprawy wyraził swoją dezaprobatę w stosunku do postawy prokuratora Kosmatego. Prokurator miał się wyrazić, że Baryła mu nie jest do niczego potrzebny. Zdanie to padło – według S. – po blisko 5 latach prowadzenia śledztwa. W związku z tym nie dziwił się Maciejowi B., że ten nie daje rady. Chodziło o stan emocjonalny gangstera. Zdzisław S. odwiedza w więzieniu Macieja B. do dziś. Nie rozmawiają o zeznaniach, informacje o sprawie S. posiada z mediów.

Na rozprawie padło też pytanie o poznańskiego dziennikarza Krzysztofa Kaźmierczaka. Oficer potwierdził, że Kaźmierczak przychodził wielokrotnie na komisariat w sprawie Jarosława Ziętary. Często też przynosił różne informacje. Był też obecny w redakcji „Gazety Poznańskiej”, gdy Zdzisław S. przyszedł zobaczyć biurko zaginionego dziennikarza, które zostało opróżnione i było zupełnie puste.

***

Na razie trudno przewidzieć, kiedy zakończy się przesłuchiwanie świadków i oskarżonych w tym procesie, a tym bardziej, kiedy Sąd Okręgowy w Poznaniu wyda wyrok w tej sprawie. Na odpowiedź, kto i w jakich okolicznościach zabił Jarka Ziętarę, czekamy już bardzo długo. Czy kiedykolwiek dane nam będzie zapalić znicz na jego grobie?

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Bliżej prawdy o śmierci za prawdę” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Bliżej prawdy o śmierci za prawdę” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi?

Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza wędka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany.

Jan A. Kowalski

Kolejna piątka Prawa i Sprawiedliwości
czyli strategia rozwoju Polski w oparciu o nieprzerwany wzrost gospodarczy i same sukcesy

Najpierw się wytłumaczę: przed czterema laty byłem zwolennikiem 500+. Z dwóch powodów. Po pierwsze Prawo i Sprawiedliwość, partia opozycyjna do ówczesnego PO-PSL obozu władzy, po raz pierwszy od roku ’89 odwołała się do wyborców poprzez kontrakt „jak nas wybierzecie, to wam damy”.

Po drugie, takie bezpośrednie coś za coś (obniżenie wieku emerytalnego również) było jedynym sposobem na zwycięstwo polityczne, zatem na wyeliminowanie Patologii Politycznej, która po roku 2007 opanowała wszelkie sfery życia w Polsce. Te pozapolityczne zwłaszcza.

Wtedy, cztery lata temu, inna, bardziej subtelna oferta programowa nie przebiłaby się do świadomości Polaków i obecny obóz Dobrej Zmiany pozostałby na wieki obozem Wiecznej Przegranej. Jednak cztery lata mijają i okazuje się, że Prawo i Sprawiedliwość, mając swój rząd, większość w Sejmie, 3 programy telewizyjne, kilka radiowych i dodatkowo parę mediów prywatnych sprzyjających reformie państwa, nie ma żadnej nowej oferty programowej na czas kolejnej kadencji. Nie ma rzeczywistej propozycji reformy państwa. I serwuje nam wszystkim odgrzewany kotlet. Po to, żeby kolejny raz wygrać.

Było rzeczą zdumiewającą pół roku temu, jak łatwo i bezceremonialnie można było utrącić ideę dyskusji programowej nad kształtem państwa, jaka niewątpliwie nastąpiłaby przy okazji prezydenckiego referendum konstytucyjnego. Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi?

Zawsze podejrzewam zwykłych ludzi i polityków o to, że ukrywają swoją mądrość i dobre zamiary. Po to, żeby odkryć je w odpowiednim czasie i nie popełnić falstartu. Ale mija właśnie pierwsza kadencja rządowa PiS, pełne cztery lata, a propozycji reformy państwa jak nie było, tak nie ma.

Ogłoszono za to uroczyście piątkę + (wolność). Na gdańskiej konwencji PiS w dniu 30.03 prezes Kaczyński ogłosił się gwarantem tego dodatkowego plusa. Zatem jeżeli chcemy wdrożenia ACTA 2 w formie najmniej dokuczliwej dla naszej internetowej wolności osobistej, musimy głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Umiejętne wdrożenie europejskich dyrektyw pomoże nam zachować wolność, a wręcz pozostać wyspą wolności w zniewolonej Europie. No dobrze, a Trybunał w Strasburgu?, zapytam bez złośliwości.

Gruszki na wierzbie niech sobie spokojnie rosną, zajmijmy się teraz kolejną piątką Prawa i Sprawiedliwości, bez żadnego plusa. Oznacza ona jedno: kolejne 40 miliardów złotych sztywnych wydatków państwa w skali roku. Po dodaniu 20 miliardów z dotychczasowego programu 500+, otrzymujemy łącznie 60 miliardów dodatkowych kosztów funkcjonowania państwa. 15% rocznego budżetu, który od kilkudziesięciu lat bilansuje się tylko i wyłącznie dzięki rosnącemu zadłużeniu. Od 40 miliardów przez ostatnie kilka lat do jedynie 10 miliardów, kolejne 10 miliardów długu za ostatni rok.

Każdy przedsiębiorca – wielki, średni i najmniejszy – za głowę by się złapał, słysząc o takim planie rozwoju własnej firmy. A jeżeli by się nie złapał i pod kolejne pożyczki zaplanował rozwój firmy, to w krótkim czasie by zbankrutował. Ja sam, Jan Kowalski, Polak i przedsiębiorca, który 3-krotnie w swojej karierze zawodowej doświadczał kompletnej plajty, również złapałem się za głowę. Zaraz po ogłoszeniu tej kolejnej socjalnej piątki. I wściekłem się nie na żarty.

Okazało się bowiem, że program zmiany państwa, jaki postanowił wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to trwała, systemowa budowa państwa socjalnego. Zarządzanego centralnie przez nową grupę sprawującą władzę. I opierającą ją na bezpośrednim zabieraniu Polakom wszystkich środków, i uznaniowym rozdzielaniu ich dla grup najliczniejszych w głosy wyborcze.

Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza wędka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany. Poza tym tylko my potrafimy łowić, a wy czekajcie w kolejce na swoją rybę. Do tego sprowadza się ich jedynie słuszny pomysł na państwo: sprawiedliwie obdzielić rybą, ale nie oddawać wędki.

Jest to pomysł bardzo ryzykowny. Jak napisałem w tytule, zakłada stałe obfite połowy, z których nie będzie problemu dzielić. A jeśli przyjdzie susza albo ławica odpłynie, albo jakiś problem ze statkiem? Wtedy biedny jest los rybaka, ale to rybka! Bo prawdziwie biedny to będzie los zjadaczy ryb, którzy sami nie potrafią łowić. A nie nauczyli się, bo nie mieli potrzeby i nikt im na to nie pozwolił. Nie dziwcie się zatem nie tylko mnie, biednemu przedsiębiorcy, ale nieszczęsnej minister finansów, Teresie Czerwińskiej, również. Prawdopodobnie jest lepszą finansistką, niż wielu z nas przypuszcza. I na pewno dopadła ją wieczorem prognoza przyszłego załamania finansów państwa.

Nie myślcie, że jestem bezwzględnym draniem, który nie chce ludziom dać, a prezes Kaczyński nie tylko chce, ale i daje. Też chcę wszystkim dać, ale nie rybę, a wędkę. Co w sposób jasny i klarowny przedstawiłem na portalu wnet.fm w cyklu Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej. Opisałem w nim podstawowy polski problem demograficzny, swoistą patologię, jaka wynikła ze złego obiegu pieniądza w państwie polskim.

30% Polaków w wieku produkcyjnym (5,5 mln) nie pracuje na rozwój narodu i państwa. A uniemożliwia im to fiskalny system redystrybucji pieniądza i stary, bolszewicki kształt budżetu państwa. Wysoki haracz dla zakładających firmy i zatrudniających (się) pracowników.

Do zbierania go i kontrolowania wszystkich i wszystkiego, obligatoryjnych praw do świadczeń również, służy rozbudowany, skomplikowany i przede wszystkim bardzo drogi w obsłudze system biurokratyczny. To on musi nam najpierw bardzo dużo zabrać, bo 90 miliardów złotych musi przeznaczyć na utrzymanie własne, żeby potem mógł nam 20, 40 albo 60 miliardów rozdać. Utrwalanie go przez obóz Dobrej Zmiany, zamiast jego usunięcia, może zakończyć się jedynie klęską dla nas wszystkich. Chyba, że czeka nas czas wiecznej prosperity. Sceptykom proponuję przemyślenie kilku punktów.

  1. Władze państwowe nie utrzymują swoich obywateli. To obywatele utrzymują swoje państwo.
  2. Państwo, które jest biedne, a chce się rozwinąć, musi zaproponować swoim obywatelom lepsze warunki rozwoju niż rozwinięte państwa sąsiednie. W ten sposób rozwinęła się w najbogatsze państwo świata I Rzeczpospolita. Dzięki indywidualnej wolności osobistej, w tym wolności gospodarczej. A ta indywidualna wolność była możliwa dzięki nielicznej warstwie urzędniczej przy królu, bo biurokracji w Polsce nie było, i obywatelskiemu społeczeństwu.
  3. Jedyną przewagą na globalnym rynku, jaką dysponujemy, jest indywidualna przedsiębiorczość Polaków. To ona w powiązaniu z pracowitością i skłonnością do ryzyka jest naszym największym bogactwem narodowym.
  4. Duże firmy biorą swój początek w małych. Każdy polski obywatel musi mieć komfort prowadzenia biznesu, który może mu się nie udać. Dzisiejsza sytuacja, w której na przedsiębiorcę, któremu się nie uda, zwala się ZUS i urząd skarbowy, jest amoralna i naganna społecznie. Angielska naturalna zasada, że bez zysku nie ma opłat, powinna być wdrożona w pierwszej kolejności. Państwo (= my wszyscy) przecież nie ponosi kosztów rozpoczynania działalności Jana Kowalskiego. Czeka jedynie, aż wypracuje on dochód – proponuję 40 000 złotych – i dopiero wtedy przedsiębiorca Jan Kowalski zaczyna płacić ubezpieczenie społeczne i podatek. Jeżeli mu się uda, to super, jako państwo i naród mamy dochód. Jeżeli mu się nie uda, trudno, niczego nie tracimy, ale też nie nakładamy swojemu obywatelowi pętli zadłużenia, z której urwać się może jedynie uciekając do Anglii lub w sferę społecznego wykluczenia.

Ale lojalnie ostrzegam: akceptacja czterech powyższych punktów to zgoda na zupełnie inną Polskę niż ta, którą nam proponuje Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki. To zgoda na Polskę wolną i zamożną. Niezależnie od tego, jak nazywać się będzie partia akurat rządząca.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kolejna piątka PiS” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kolejna piątka PiS” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przez najbliższy rok przygotujmy się do Nawiedzenia Matki Bożej w kopii Obrazu Jasnogórskiego archidiecezji poznańskiej

Około 400 małżeństw cywilnych zawarło ślub kościelny. Około 500 rodzin skłóconych pogodziło się. W diecezji gorzowskiej ślub kościelny zawarły 1282 małżeństwa, we wrocławskiej — 3238.

Jolanta Hajdasz

To będzie kolejne wielkie, historyczne wydarzenie w Poznaniu. Po 1050 rocznicy chrztu Polski obchodzonej w 2016 r. i po ubiegłorocznych obchodach 1050-lecia powstania pierwszego na ziemiach polskich biskupstwa w Poznaniu, zbliża się drugie w historii Nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu z Jasnej Góry w archidiecezji poznańskiej. Pierwsze odbyło się w latach 1976–1977. (…) Jak będzie przebiegało to nawiedzenie teraz, w czasach konfrontacji z ideologią gender, coraz bardziej powszechnym ateizmem i upadkiem zasad moralnych, w czasach ostrego konfliktu politycznego, którego złośliwość i złowrogość w Poznaniu znamy aż za dobrze? (…)

To był pomysł Prymasa Stefana Wyszyńskiego – nawiedzenie każdej parafii w Polsce przez kopię Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Zrodził się na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r., w dniu odnowienia Ślubów Królewskich Jana Kazimierza. (…) W lutym 1957 r. jasnogórscy paulini rozpoczęli przygotowywanie kopii. Pracę tę powierzono dziekanowi Wydziału Sztuk Plastycznych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, prof. Leonardowi Torwirtowi. Powiedział on paulinom, że jest z pochodzenia Szwedem, bo jego nazwisko jest „szwedzkie” i że musi jakoś wynagrodzić „Matce Bożej na Jasnej Górze za napaść Szwedów w 1655 r.”. Jak opisuje to wspomniany już przeze mnie publicysta z „Niedzieli”, prof. Torwirt dniami i nocami malował od razu dwie kopie Cudownego Obrazu. Także nocami, ponieważ paulini przynosili mu Cudowny Obraz z kaplicy, aby malowane kopie były nie tylko jak najwierniejsze, ale by zostały niejako napełnione mocami Wizerunku Jasnogórskiego. 2 maja 1957 r. dzieło było ukończone. Jedna z kopii została przez kard. Stefana Wyszyńskiego ofiarowana ojcu świętemu Piusowi XII, a druga – po poświęceniu przez papieża – udała się na szlak Nawiedzenia. (…)

Jak zapisano w kronice Jasnej Góry opublikowanej także na oficjalnej stronie internetowej jasnogórskiego sanktuarium: „Nawiedzenie obfituje w łaski. Często się słyszy słowa: Żadne misje, żadne rekolekcje nie zdziałały tyle w parafii, co Nawiedzenie. Wierni przeżywają je jako bezpośrednie spotkanie z Matką Bożą, Królową Polski, a takie spotkanie wymaga, by oczyścić się z grzechów i poprawić życie”.

Przytoczę kilka wymownych cytatów z tej kroniki: „Matka Boska specjalnie do mnie przyjechała i dlatego muszę iść do spowiedzi. Jak teraz nie pójdę, to drugi raz na pewno do mnie nie przyjdzie!”. „Przyszedłem do konfesjonału, bo wzywa mnie Matka Boża…, a jak patrzeć na Nią z takim grzechami… Namówiła mnie żona, bym tylko przyszedł, a jestem już przy kratkach konfesjonału. Gdyby nie Obraz Matki Bożej, leżałbym jeszcze w zgniliźnie moralnej, a teraz czuję się człowiekiem”. Księża mówili, iż „nawet niewierzący przychodzili do kościoła i przeżywali chwile zadumy. Zresztą odnosiło się wrażenie, jakby takich w ogóle nie było w tym dniu w parafii”. Księża proboszczowie informowali również o nadzwyczajnych zdarzeniach, które miały miejsce podczas Nawiedzenia. Zanotowano ich pokaźną liczbę. Bardzo często można spotkać się z relacjami: 80—95% parafian było u spowiedzi, rozdano wiele tysięcy Komunii świętej. W wielu kościołach zabrakło komunikantów, które trzeba było natychmiast sprowadzać z parafii sąsiednich.

Dla przykładu kilka danych statystycznych: „W diecezji warmińskiej w pracy przygotowawczej brało udział 200 kapłanów. Na ilość wiernych 900 tys. (włącznie z małymi dziećmi), udzielono blisko milion Komunii świętych. Około 400 małżeństw żyjących na kontrakcie cywilnym zawarło ślub kościelny. Około 500 rodzin skłóconych pogodziło się. W diecezji gorzowskiej ślub kościelny zawarły 1282 małżeństwa, we wrocławskiej — 3238. Udzielono Komunii świętej: w diecezji warmińskiej – l milion, we wrocławskiej – ponad 3 miliony, w katowickiej – 680 tysięcy”.

Drodzy Bracia!

(…) Nawiedzenie naszej archidiecezji, naszych parafii będzie wielkim darem od Boga. Będzie też jednocześnie wyjątkową szansą duszpasterską. Czy przyniesie ono oczekiwane owoce, zależy – poza łaską Bożą – najpierw od naszego osobistego, wewnętrznego przekonania. Od naszej – biskupów i prezbiterów – gorliwości, czyli od całkowitego oddania się sprawie Królestwa Bożego. Wyraża się ona w wiernym, wielkodusznym i entuzjastycznym podejmowaniu naszych zadań duszpasterskich. Gorliwość ma swoje źródło w łasce Bożej, a podyktowana jest nadprzyrodzoną miłością do Boga i do bliźniego. Gdzie brakuje miłości Boga i bliźniego, tam nie ma też gorliwości. (…)

Zachęcam Was gorąco, Drodzy Bracia, do tego, abyście – w oczekiwaniu na nawiedzenie – podjęli lub ponowili osobiste oddanie się Matce Bożej. Niech ono będzie poprzedzone indywidualnymi rekolekcjami, głębszą spowiedzią świętą, postem i czynami miłosierdzia. Zwróćcie przy tej okazji uwagę na dwie łaski związane z oddaniem, które są zarazem cnotami: na wiarę i czystość.

Maryja jest Matką wiary. Żyjemy w świecie, w którym wielu ludzi utraciło wiarę albo w niej osłabli, w świecie, w którym wiele spraw jest urządzonych tak, jakby Boga nie było. Czy chcemy, czy nie chcemy, ta atmosfera światowa udziela się w jakiejś mierze także nam, kapłanom, dlatego winniśmy modlić się nieustannie o łaskę wiary, a cnotę wiary wytrwale pielęgnować. Najlepiej to czynić z pomocą Maryi, Matki wierzących, i za Jej wstawiennictwem. Niech pierwszym owocem przygotowania do nawiedzenia będzie wzrost naszej wiary – najpierw tej osobistej, a następnie wiary naszych wiernych.

Oddajmy się osobiście Maryi, Matce Bożej. Oddajmy wszystko, co tworzy nasze kapłańskie życie, a zwłaszcza złożony ślub celibatu i pragnienie doskonałego zachowania czystości. Jest to szczególnie ważne wobec współczesnego naporu pokus i panującego „swobodnego” stylu życia, ale także wobec uogólniających i niesprawiedliwych oskarżeń kapłanów o grzechy nieczyste.

W tej dziedzinie winniśmy być szczególnie mocni i wiarygodni. Sami tego nie osiągniemy, ale jest to możliwe z pomocą Maryi, Matki Najczystszej, która wspiera naszą kapłańską czystość(…).

+ Arcybiskup Stanisław Gądecki Metropolita Poznański

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Z Maryją w nowe czasy” i fragmenty listu abpa Stanisława Gądeckiego do kapłanów przed nawiedzeniem kopii Obrazu NMP Jasnogórskiej znajdują się na s. 7 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Z Maryją w nowe czasy” i fragmenty listu abpa Stanisława Gądeckiego do kapłanów przed nawiedzeniem kopii Obrazu NMP Jasnogórskiej na s. 7 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oryginalna i kontrowersyjna ocena ważnego epizodu historii Polski. Wszyscy uczestnicy wydarzeń byli patriotami

Targowiczanie zostali oszukani przez Katarzynę, zwolennicy opcji pruskiej dali się uwieść Lucchesiniemu. Wygrała ówczesna lewica, bo ich wersja historii przyssała się na stałe do świadomości Polaków.

Krzysztof Kornowicz

Rzadko zdarza się, by książka współczesnego pisarza miała więcej niż 500 stron. Powieść Stanisława Załuskiego Pozostał Bóg i honor ma ich ponad 1200 i – co najważniejsze – od pierwszej do ostatniej czyta się ją niemal jednym tchem. (…)

Wydawca rekomendujący najnowszą powieść Załuskiego pisze o niej tak:

„Autor stawia jedno z fundamentalnych pytań – kto tak naprawdę odpowiada za rozbiory Polski i jej upadek w drugiej połowie XVIII wieku?

Czy grabarzami I Rzeczypospolitej były trzy ościenne mocarstwa: Rosja, Prusy i Austria, a personalnie Katarzyna II, Fryderyk II, Fryderyk Wilhelm II? Czy ostatni elekcyjny polski władca, Stanisław August Poniatowski? A może jednak rację mają ci, którzy uważają, że głównymi winowajcami byli szlachta i magnaci, którzy zawiązali spisek w Targowicy?”. (…)

Pozostał Bóg i honor nie jest jednak książką mającą dostarczać czytelnikowi jedynie rozrywki. Wydaje się, że autor ma poważniejsze ambicje. Świadczyć o tym może zabieg polegający na obciążeniu fabuły tezą polityczną. I to tezą dosyć ryzykowną. Pisarz wyraźnie bowiem kwestionuje przyjętą powszechnie wersję historii Polski, w której szlachta, a zwłaszcza arystokracja stojąca na czele konfederacji targowickiej, została uznana za sprawcę rozbiorów Rzeczpospolitej. Sugeruje wręcz, że taka interpretacja jest manipulacją lewicy, wybielającej samą siebie – jego zdaniem to działania jakobinów, czyli ówczesnych postępowców, którzy zdominowali Sejm Czteroletni, doprowadziły Polskę do katastrofy. Propaganda lewicy potrafi być zakaźna, a nieustanne pranie mózgów skłania nawet ludzi myślących do przyjęcia kłamstwa za prawdę. Dziś przeciętnemu obywatelowi III RP konfederacja targowicka jawi się jako ewidentna zdrada kraju, a skojarzenie słów: targowica – szubienica stało się wręcz hasłem wykrzykiwanym przez radykalnych manifestantów pod adresem swoich oponentów.

Cytując niekwestionowane autorytety, autor „Pozostał Bóg i honor” stara się udowodnić, że targowiczanie nie byli zdrajcami, a sytuacja osiemnastowiecznej Rzeczpospolitej była o wiele bardziej złożona, niż mogłoby się to wydawać współczesnym odbiorcom podręczników historii.

Załuski opisuje, jak w Sejmie Czteroletnim (którego konsekwentnie nie nazywa Wielkim) walczą nienawidzące się i szkalujące się nawzajem stronnictwa. Śledząc dzieje tego Sejmu widzimy, jak bardzo historia lubi się powtarzać. Wtedy oczywiście nie istniało stronnictwo proamerykańskie, bo USA dopiero wstępowały na arenę dziejów. Rolę amerykańskiego prezydenta odgrywała caryca Katarzyna Wielka. Autor wyraźnie sugeruje, podpierając się wypowiedziami bohaterów powieści – tych, których nazwalibyśmy dziś prawicowymi – że Katarzyna nie dążyła do rozbiorów Polski, przeciwnie, pragnęła Rzeczpospolitą zachować, choć w zależności od swego Imperium. Chciała Polskę widzieć jako barierę oddzielającą ją od państw niemieckich, których nienawidziła i których się bała.

Drugą siłą Sejmu było stronnictwo propruskie. Na jego czele stał Ignacy Potocki, a w jego cieniu czaił się czołowy polski jakobin, Hugo Kołłątaj, nazywany polskim Robespierre’em – i to ku niemu właśnie przychylił się ostatecznie król Poniatowski. Obserwując diaboliczną wręcz rolę wysłannika pruskiego władcy, markiza Girolamo Lucchesiniego, i naiwność zapatrzonych w niego Potockiego i Kołłątaja, jakoś dziwnie zwracamy wzrok w kierunku współczesnych polskich liberałów i ich nie do końca jasnych relacji z Niemcami.

Artykuł Krzysztofa Kornowicza pt. „Targowica – szubienica?” znajduje się na s. 20 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Kornowicza pt. „Targowica – szubienica?” na s. 20 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ekwadorska perła Pacyfiku – XVI wieczne miasto portowe nad rzeką, wśród gęstych lasów, wzgórz i kolonii legwanów

Guayaquil zakładane było kilka razy, potem przenoszone, kłócili się o jego lokalizację konkwistadorzy, a potem przez całą właściwie swoją historię miasto cierpiało wskutek pożarów i epidemii.

Piotr Bobołowicz

Perła Pacyfiku – Guayaquil

Za biurkiem w rogu sali muzealnej siedzi mężczyzna. Na tle okien na obu ścianach widać tylko jego sylwetkę. W prawej dłoni trzyma pędzel, a przed nim na biurku leży płótno. Maluje twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ledwie podnosi wzrok, gdy ktoś wchodzi do budynku.

Galeria przy ulicy Numy Pompilio Llony w Guayaquil należy do Stowarzyszenia Kulturalnego Artystów Las Peñas. Ulica ta, jak i cała dzielnica, przesiąknięte są artystyczną atmosferą. Sam patron ulicy był jednym z najsłynniejszych guayaquileńskich poetów. Dzielnicę zamieszkiwali i zamieszkują do dziś malarze, pisarze i muzycy. Ich dzieła można nabyć w sklepikach z dziełami sztuki i pamiątkami albo obejrzeć w galeriach. Kolorowe drewniane domy w stylu kolonialnym pochodzą z początków XX wieku, kiedy to po kolejnym pożarze bogaci handlarze kakao na fali boomu na ten towar pobudowali nowe rezydencje. W tym czasie miasto rozrosło się już poza wzgórze Świętej Anny, które zajmowało pierwotnie. Na tym wzniesieniu nad uchodzącą do Pacyfiku rzeką Guayas w ostatnich latach XVI wieku wybudowano siedziby instytucji miejskich, po tym jak pierwotne osiedle najpierw spłonęło, a potem zostało zdziesiątkowane epidemią ospy.

Guayaquil zresztą w ogóle nie miało łatwych początków. Zakładane było kilka razy, potem przenoszone, kłócili się o jego lokalizację konkwistadorzy, a potem przez całą właściwie swoją historię miasto cierpiało wskutek pożarów i epidemii. Ale powoli rosło. Okolice porośnięte gęstymi lasami zaopatrywały kwitnący port w drewno, a z głębi kontynentu nadciągali bezrobotni. W mieście założono stocznię, która z czasem miała stać się jedną z największych i najważniejszych w obu Amerykach.

Rosnące bogactwo zaczęło jednak przyciągać niepożądane spojrzenia i już w 1587 r. doszło do pierwszego – na szczęście odpartego – ataku angielskiego pirata Cavendisha. W 1624 roku kolejnego najazdu dokonali korsarze holenderscy. Dzięki zaciętemu oporowi mieszkańców atak został odparty, jednak spłonęła znaczna część miasta.

Pod szczytem wzgórza Santa Ana znajduje się fort, zbudowany w celu ochrony miasta. Stoi tam pół drewnianego galeonu i armaty. Stamtąd po kilkuset stopniach można dotrzeć na sam szczyt, gdzie w 1997 roku zbudowano dla turystów wieżę widokową w formie latarni morskiej. Stała się ona szybko jednym z symboli miasta. Dojrzeć można stamtąd ciągnącą się u stóp wzgórza ulicę Numy Pompilio Llony. Ciekawie wyglądają nabrzeżne domy od strony wody. Z pokładu łódki wycieczkowej widać drewniane konstrukcje wsparte na palach. Niegdysiejsze peñas, czyli skały, które dały nazwę temu miejscu, zostały całkowicie zastąpione zabudową miejską. Łódź płynie w górę rzeki, aż do portu Świętej Anny, nowoczesnej dzielnicy biznesowej, z najwyższym budynkiem w Ekwadorze – Torre The Point, zwanym przez miejscowych tornillo, czyli „śruba”, ze względu na specyficzny, skręcony kształt.

Guayas to bardzo krótka rzeka. Zaczyna się w Guayaquil u zbiegu rzek Daule i Babahoyo i kończy zaledwie pięćdziesiąt kilometrów na południe, w wodach Pacyfiku. Z prądem Guayas spływają zielone kępy namorzyn uwolnionych od drzewa-matki i puszczonych w rejs, który zakończą gdzieś na płyciźnie, gdzie zapuszczą korzenie. Do pokonania mają jednak jeszcze jedną przeszkodę. Cztery razy dziennie prąd zmienia swój bieg – z przypływem rzeka przeistacza się w zatokę i przybierająca morska woda powoduje cofanie się jej biegu.

Na obrazach w galerii przedstawione są głównie scenki rodzajowe i pejzaże miasta. Różni artyści – w większości lokalni, ale także z innych części Ekwadoru, a nawet zagraniczni – przelali na płótno urok starej części miasta i twarze dawno już nieżyjących mieszkańców. Do tego sceny marynistyczne, martwe natury, trochę sztuki abstrakcyjnej, usianej motywami pochodzącymi z tradycji ludów prekolumbijskich. Guayaquil jako miasto nie ma historii przedkolonialnej. Tereny te były zamieszkane przez wiele ludów, z których ostatnim był Huancavilca. W 1544 roku zawarli oni pokój z Hiszpanami i pozwolili im na osadnictwo w miejscu zwanym Huayllakile. Dzisiaj po rdzennych mieszkańcach nie ma śladu, a miasto zamieszkują potomkowie rdzennych ludów indiańskich, białych osadników i czarnych niewolników. Jedynie na targu rzemieślniczym spotkać można czystej krwi Indian, głównie z Otavalo, którzy przywożą z rodzinnego miasta tkaniny i inne wyroby na handel.

Guayaquil jest również ważnym portem wojskowym. Z lokalną wojskowością związana jest pewna ciekawa historia. W 1864 roku, podczas wojny domowej, w mieście Santa Rosa doszło do bitwy. Został w niej śmiertelnie ranny były prezydent generał Juan José Flores. Przewieziono go na pokład statku u wybrzeży miasta Machala, gdzie kilka dni później zmarł. Ciało przetransportowano drogą morską do Guayaquil. Żeby nie uległo rozkładowi w tropikalnym klimacie, zakonserwowano je w beczce ze spirytusem. W Guayaquil rodzina w żałobie odebrała ciało generała i złożyła je w trumnie, by pochować go z honorami w Quito. Beczkę z alkoholem porzucono. Sytuację wykorzystali przedsiębiorczy marynarze.

Kilkadziesiąt litrów alkoholu, w którym macerowały się przez kilka dni zwłoki ekwadorskiego bohatera narodowego, trafiło do portowej tawerny, gdzie obrotny karczmarz sprzedawał trunek po okazyjnych cenach, skrzętnie skrywając jego pochodzenie.

Skończyłem oglądać obrazy wydobywające z pamięci różne epizody z historii Guayaquil, o których czytałem, i podszedłem do malarza. Przywitałem się, przedstawiłem i zaczęliśmy rozmawiać. Pedro Marcelo Camacho, posługujący się na co dzień drugim imieniem, dzieli to pierwsze wraz z nazwiskiem z bohaterem książki Peruwiańczyka-noblisty Mario Vargasa Llosy. Powieściowy Pedro Camacho był pisarzem. Marcelo prowadzi zajęcia z malarstwa. O sztuce, swojej pasji, mówi poetycko, ale, jak przyznaje, nie lubi czytać. Opowiada jednak o pewnej książce; której tytułu nie pamięta – urzekła go plastycznością opisów. Przyznaję się, że mnie też zdarza się pisać, a on proponuje, że wystawi moją książkę w galerii, gdy tylko jakąś opublikuję.

Za oknem płynie leniwie rzeka Guayas. Podmokły brzeg pokryty jest śmieciami, głównie styropianem, ale też fragmentami desek i powalonych drzew. Wygląda to jak bulgocząca zupa. Na tych „tratwach” wygrzewają się legwany, emblematyczne zwierzę miasta. Ich największą kolonię można znaleźć w parku Seminario, nazwanym tak od nazwiska fundatora, ale bardziej znanym jako Parque de las Iguanas, czyli Park Legwanów. Poniżej Las Peñas znajduje się bulwar, a na nim największy diabelski młyn w Ameryce Południowej – La Perla, Perła Guayaquil – Perły Pacyfiku, która oprócz kolorowych domów i zielonych parków ma także drugą stronę – przestępczość i prostytucję. Jak każde duże, portowe miasto.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Perła Pacyfiku – Guayaquil” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Perła Pacyfiku – Guayaquil” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego